Aleja 69 IV (Areia Athene & Foxm)  3.71/5 (241)

25 min. czytania

Poul Costinsky, „IMG_0785„, CC BY-NC 2.0

Przeczytaj pierwszą część cyklu

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc – czysto przypadkowe.

­Drzwi windy rozsunęły się z cichym szelestem i Minerwa zdecydowanym krokiem wmaszerowała w gwar generowany przez twórców Najlepszego Bloga. Przystanęła na chwilę u szczytu schodów i z matczyną czułością powiodła po twarzach autorów, pozdrawiając skinieniem głowy tych, którzy ją zauważyli.

Przychodziła do pracy ostatnia nie dlatego, że lubiła dłużej pospać – no dobrze, dlatego też – ale dlatego, że lubiła obserwować twarze, które zmieniały się jak w kalejdoskopie. W ciągu 2.742 dni, jakie minęły, odkąd kilkoro zapaleńców postanowiło założyć bloga z opowiadaniami, skład osobowy Redakcji zmieniał się wielokrotnie. Z grona matek i ojców Najlepszego niezmiennie aktywne pozostawały tylko trzy osoby: Minerwa, Julian i Lion, którzy ostatecznie zawiązali triumwirat i podzielili się władzą nad świa… nad blogiem i przyległościami.

Na temat losu pozostałych rodziców założycieli krążyły jedynie plotki i snuły się domysły. Lady France i Marylin ponoć porzuciły rodziny i zamieszkały na dziewiczej tropikalnej wyspie. Airman zgłosił się na prowadzony w kosmodromie Bajkonur kurs dla astronautów i słuch po nim zaginął. Szakal po spotkaniu z panem Cegłą zaszył się w prywatnej lecznicy psychiatrycznej na wschodzie Polski. Jedynie Serafin wpadał od czasu do czasu po zaległe honoraria albo wejściówki na imprezy dla swingersów – mimo licznych namów nie zamierzał jednak wrócić do aktywnego pisania.

Minerwa westchnęła głęboko i skierowała się w stronę swojego gabinetu.

* * *

Tymczasem w przestronnym biurze naprzeciwko Lion starał się najlepiej jak potrafił zastąpić przebywającego na urlopie koordynatora działu rekrutacji, Tete.

Co byś zrobiła, gdybyś znalazła martwego jeża na ulicy? Nie…

Gdybyś była marką, jak brzmiałoby twoje motto? Bardzo nie.

Ilu graczy futbolu amerykańskiego zmieści się w tym pomieszczeniu? No po prostu, kurwa, nie!

Lion odetchnął głęboko, wystudiowanym gestem poprawił okulary, zawzięcie gapiąc się w ekran komputera. Te pytania rekrutacyjne są beznadziejne. Jak ja mam pracować z czymś takim? Koniecznie muszę pogadać o tym z Minerwą – postanowił w duchu.

– Przepraszam…

Cichutki kobiecy głosik sprawił, że Leo poczuł się zupełnie tak, jakby coś małego dotkliwie dziabnęło go w zadek. Jęknął w duchu. Nie mógł sobie dłużej pozwolić na ignorowanie Gąski 737556. Dobra, tylko spokojnie. Poradzisz sobie. Improwizuj. Jesteś bystrzak, debeściak, poradzisz sobie. Jak nie ty to kto?

Odchrząknął teatralnie, powstrzymując chęć zmierzwienia grzywki. Żel na swoim miejscu, włosy wciąż na sztorc.

– Pani Gąsko, jakie jest pani pierwsze skojarzenie z naszym blogiem?

Zadowolony, że w końcu udało mu się wyrzucić z siebie jakiekolwiek pytanie, Leo rozsiadł się wygodnie w fotelu. W końcu spojrzał wprost na kandydatkę.

Gąska publikowała w sieci regularnie od pięciu lat, głównie ostre opowiadania w klimacie BDSM. Łowca talentów zachwalał ją jako pornografkę pierwszej wody.

Leo wpadł do biura jak bomba trzy minuty przed dziewiątą. Nie zdążył się przygotować do rozmowy. Nie chciało mu się czytać próbek, które kandydatka dołączyła do swojej aplikacji. W dodatku Minerwa od tygodnia dopominała się o kolejne opowiadanie. Cisnęła go tak mocno, że wyłączył telefon w piątek wieczorem. Udawał, że nie ma go w domu.

Gąska mówiła i mówiła, ale nie rozróżniał słów. Całą uwagę skupił na jej drobnej figurze. Chudzina, zero cycków, wąskie biodra. Wielkie brązowe oczy, niczym u jelonka Bambi, wpatrywały się w niego ufnie.

– I widzi pan, uwielbiam przekraczać granicę w swoich opowieściach. Łamać tabu… – Każde kolejne słowo wypowiadała coraz ciszej.

– Proszę, mów mi Leo. – Spojrzał na rozmówczynię tak, że blada skóra na jej policzkach pokryła się rumieńcem

Dziewica? Nie, wykluczone.

Kilka kliknięć myszą i na ekranie wyświetliło się jedno z nadesłanych opowiadań. Pośpiesznie przeczytał pierwsze zdanie:

“Och, tak! Johnny, mocniej, mocniej. Posuwaj kakaowe oczko swojej suczki.”

O wielki Hugh Heffnerze! Znikąd pomocy!

Lion poprawił się na fotelu, oparł łokcie o blat biurka i pozwolił sobie na głębszy wdech.

– Droga Gąsko, co byś zrobiła, gdybyś znalazła na ulicy martwego jeża?

Ona naprawdę jest studentką? Przysięgam, że robią je coraz młodsze. Kątem oka zerknął w CV dziewczyny. Data urodzenia? Nie, to musi być pomyłka, literówka jakaś. Rówieśnica mojej siostry? Młoda i pisze takie rzeczy? A gdzie tam!

Leo zdecydowanie odepchnął od siebie te ponure rozważania. Potrząsnął głową jak pies wychodzący z wody.

– Nie zgadzasz się? Rozumiem, że moje plany wydawnicze wymagają jeszcze dopracowania. Ale historia Johnny’ego, sieroty bez domu, Żyda narkomana, który pragnie zostać raperem… Tak, to jest to. Jeśli mnie zatrudnicie, nie pożałujecie. Świat wkrótce usłyszy o Gąsce 737655!

Co? O czym ona gada? Koncentracja, Leo, koncentracja! – myślał spanikowany.

– Wspominałam już, że Johnny jest gejem. Jego kłopoty z własną tożsamością to materiał na kilka długich odcinków. Wielowątkowa opowieść, sam rozumiesz.

Dobra… Dość tego! Pora wrócić do podstaw. Muszę skupić się na rzeczach naprawdę ważnych… Ciekawe, czy lubi ssać? Połyka czy wypluwa? Wyobraził sobie swój członek w tych wąskich ustach, malutki nosek dotykający gładkiego podbrzusza i… Nie poczuł nic. Jesteś wyliniałym lwem, nie żadnym debeściakiem. Kretyn po prostu. Niech ona już sobie stąd idzie…

Nieświadoma wewnętrznych rozterek gospodarza Gąska założyła nogę na nogę i niby to przypadkiem poprawiła idealnie wyprasowaną spódniczkę. Opowiadanie o własnych planach pisarskich wydawało się pochłaniać ją bez reszty.

– Gdybyś mogła zmienić jedną rzecz na świecie, co by to było? – Strzelił pytaniem ratunkowym i pozwolił kandydatce gadać.

Ścienny zegar nad jej głową pokazywał kwadrans przed dziesiątą. Zmęczyło go siedzenie za biurkiem, miał ochotę stąd wyjść. Jak najszybciej. Najlepiej chyłkiem, byle nie dopadła go Minerwa.

– Stanął ci? – usłyszał nagle.

Gąska 737556 wciąż tkwiła na swoim miejscu.

– Przepraszam? – bąknął zbity z tropu

– Na czym stanęło? – powtórzyła.

Sarnie oczy wpatrywały się w niego wyczekująco.

No tak, matka zawsze powtarzała, że uszy się myje, a nie wietrzy.

Dumał przez chwilę nad tym pytaniem. Stanął – nie stanął? Jakie to ma znaczenie? Zdarza się najlepszym. Jeden falstart to nie koniec świata. Drugi i trzeci też. Jestem po prostu zmęczony. Mam dość! Zdarza się… I koniec!

– Jestem pod dużym wrażeniem – gładko wyrecytował standardową formułę. – Gorąco zarekomenduję na kolegium redakcyjnym twoją kandydaturę, Gąsko. Moim zdaniem masz to coś, czego oczekujemy od nowych autorów.

Uśmiechnął się ciepło. Uściskał energicznie drobną dłoń zaskoczonej dziewczyny.

Sarnie oczy stały się jeszcze większe. Nie, to niemożliwe.

– Pamiętaj jednak, że wynik głosowania nie zależy tylko ode mnie – dodał asekuracyjnie – Oddzwonimy do ciebie.

– A dostanę własne biurko? – zapytała.

Wstał, ujął dziewczynę za ramię i odprowadził do drzwi.

– Jasne, nie ma najmniejszego problemu – łgał gładko. – Już możesz zacząć się zastanawiać, gdzie ustawić to…

Leo zrobił zgrabny piruet i niczym magik wykonujący sztuczkę, wyciągnął skądś zestaw gadżetów. Długopis, kubek, antologia opowiadań i wibrator. Wszystko oczywiście z charakterystycznym logiem Najlepszego Bloga autorstwa Pana Stacha.

* * *

Drzwi do gabinetu Minerwy były uchylone, a stojące przed nimi biurko asystenta, którego dzieliła z Julianem, było puste. Mogło to oznaczać tylko jedno. Dziewczyna zachichotała niczym rasowa diablica i wpadła do pokoju, wykrzykując głośne:

– Buuu!

Układający starannie na biurku dokumenty starszy mężczyzna odwrócił się w jej stronę tak gwałtownie, że zrzucił przybornik z kolorowymi długopisami, i chwytając się za serce, jęknął:

– O matko boska!

– Wystarczy: królowo – odpowiedziała z uśmiechem Minerwa.

– Ciekawe, czy tak samo będziesz się uśmiechać, jak kiedyś doprowadzisz mnie do zawału.

– Oczywiście. Wreszcie będę mogła zatrudnić asystenta w wieku policealnym, a nie przedemerytalnym.

Pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą, odwrócił się i schylił po długopisy. Zbierał je w milczeniu i segregował do odpowiednich przegródek.

Minerwa podeszła bliżej i położyła dłoń na jego ramieniu.

– No już, nie dąsaj się… – zaczęła przepraszająco. – To tylko żarty… Przecież wiesz, że jesteś najlepszym asystentem, jakiego można sobie wymarzyć…

Podniósł głowę, prezentując wyszczerzone w uśmiechu zęby.

– To zabawne, jak łatwo można cię zmienić z tygrysicy w potulną kotkę.

– Oż ty przebrzydły! – powiedziała z udawaną złością. – Masz trzy minuty na zrobienie mi idealnej kawy! W przeciwnym razie zwolnię cię dyscyplinarnie i nawet Julian ci nie pomoże.

– Tak jest, szefowo! – skinął głową i energicznie ruszył w stronę drzwi. Głos Minerwy zatrzymał go w pół kroku.

– Czekaj… Co to za koperty?

– Karty przedpłacone dla Serafina i EagleEye’a.

– Ale… Ale dlaczego? Przecież to Julian zawsze zajmował się spotkaniami z żywymi skamielinami i wypłatą honorariów.

– Owszem – potwierdził asystent – i bardzo ubolewał nad faktem, że tym razem nie zdoła się z nimi spotkać z powodu urlopu.

– Ubolewał… Akurat… Ale co ja mam z nimi robić?

– Wręczysz czeki, porozmawiasz chwilę o pogodzie, a na koniec zapytasz, czy nie zamierzają może przypadkiem wrócić do pisania. Kwadrans i po robocie.

– Dlaczego mam wrażenie, że to nie będzie takie proste…

– Dasz radę – stwierdził pocieszająco. – To jaka ma być ta kawa?

– Podwójne latte, z wanilią, cynamonem i arszenikiem.

– Tak jest!

– Czekaj…

– Robisz to specjalnie? – spytał z przekąsem.

– Nie, mam słabą koncentrację. Dzwonił Julian?

– Oczywiście. Jak zawsze punkt ósma.

– Czy on nawet na urlopie nie może przestać być cyborgiem – powiedziała bardziej do siebie niż do asystenta. – Co mówił?

– Pytał, czy sobie radzimy i czy proces publikowania opowiadań przebiega bez zakłóceń.

– A przebiega?

– Nie bardzo. Dziś powinien pójść tekst Leo, ale…

Mężczyzna znacząco zawiesił głos.

– Zamorduję go! – syknęła Minerwa, zerwała się z miejsca i wybiegła z gabinetu.

* * *

Kiedy Lion w końcu pozbył się kandydatki, z ulgą zamknął drzwi do biura. Odbębnił jedyne spotkanie tego dnia. Była dziesiąta, a on czuł się wykończony, jakby właśnie ukończył maraton. Wiedział, że ma raptem kilka godzin na ukończenie tekstu, który pisał od trzech miesięcy. Kompletna korozja, zanik talentu. Został już tylko wycyzelowany grafoman. Jęknął na głos. Potrzebował wakacji.

Z letargu wyrwał go dobiegający z korytarza energiczny głos Minerwy:

– Leo! Mam nadzieję, że masz dobrą wymówkę, bo jak nie…

Wiedział, że nie ma dużo czasu. Do wielopoziomowego magazynu, stanowiącego przykrywkę dla podziemnej siedziby wydawnictwa, można było się dostać trzema drogami. Od windy i schodów oddzielała go rozwścieczona przyjaciółka. Pozostała tylko jedna możliwość.

Leo zdążył chwycić jedynie kluczyki od samochodu. Z kocią zwinnością jednym susem dopadł do wylotu przewodu wentylacyjnego i odrzucił na bok zamykającą go kratkę. Wyćwiczonym ruchem przekręcił się na plecy, złapał za uchwyt i tyłem wślizgnął się do wąskiego tunelu. Komputer w jego gabinecie wciąż mruczał szyderczo.

Gdy Minerwa wpadła do biura swojego ulubieńca, zdążyła zobaczyć tylko jego stopę znikającą w dziurze w ścianie. Nie tracąc czasu na ocenę sytuacji, dobiegła do ściany, opadła na kolana, pochyliła się do przodu i zajrzała do otworu. Ciasna spódniczka podsunęła się do góry, odsłaniając fikuśne zakończenia pończoch.

– Fiu, fiu. – Usłyszała za swoimi plecami. – Dla takich widoków mógłbym tu przychodzić codziennie.

Podniosła się tak gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie. Poprawiła ubranie i dopiero wtedy odważyła się odwrócić. Spojrzawszy w roześmiane oczy Serafina, spąsowiała i spuściła głowę.

– Ty… tutaj… Co ty tutaj robisz?!

– Wysiadłem z windy, zobaczyłem, jak cwałujesz przez redakcję niczym rozwścieczona Walkiria i wrodzona ciekawość nakazała mi pocwałować za tobą.

– Aha… Aha! – podsumowała Minerwa, której twarz wciąż pulsowała gorącym rumieńcem. – W takim razie… może… przejdziemy do mojego gabinetu.

– Z przyjemnością – zadeklarował i uśmiechnął się tak zawadiacko, że dziewczynie zmiękły kolana.

Odsunął się od drzwi i zamaszystym ruchem wskazał jej wyjście, mówiąc:

– Panie przodem.

Przeklinając w duchu wrodzoną nieśmiałość i wstydliwość, Minerwa odwzajemniła uśmiech i niezbyt pewnym krokiem ruszyła przed siebie.

Kątem oka dostrzegła Pana Stacha, koordynatora Działu Inwencji, Innowacji i Innych Dewiacji, który biegł przez salę z rozwianymi włosami, wyraźnie zmierzając w jej kierunku. Nie zwalniając kroku, złożyła dłonie w błagalnym geście i wyszeptała bardziej do siebie niż do niego:

– Błagam… Nie teraz…

Na szczęście Stach prawidłowo odczytał jej intencje i zatrzymał się w miejscu tak gwałtownie, że aż zsunęły mu się z nosa okulary.

Los nie zamierzał jednak oszczędzić Minerwie upokorzeń. Nie zdążyła bowiem na czas odwrócić głowy i wyhamować pędu. Z impetem wpadła na skałę, która nagle wyrosła na drodze do jej gabinetu. Ta skała nazywała się EagleEye.

– Przepraszam… – wymamrotała cicho, odsuwając się od niego na stosowną odległość.

– Ależ to ja przepraszam. Stanąłem ci na drodze. Nie miałaś szansy mnie ominąć. Przepraszam, to moja wina.

– Ale naprawdę…

– Witaj, E.E. – Serafin postanowił przerwać niezręczną sytuację. – Cały rok cię nie widziałem.

– No tak, miałem do ciebie zadzwonić. Przepraszam, nie znalazłem wolnej chwili.

– Nie ma problemu. Zdzwonimy się innym razem.

– Przepraszam, naprawdę, na śmierć o tym zapomniałem.

– Proponuję, byśmy przeszli do mojego gabinetu – wtrąciła się Minerwa. – Mamy drobne opóźnienie…

– Przepraszam, to moja wina – kontynuował niestrudzenie EagleEye. – Nie mogłem znaleźć wolnego miejsca na parkingu. Powinienem to przewidzieć i przyjechać wcześniej. Przepraszam.

– Ależ nie ma potrzeby przepraszać. To tylko kilka minut…

– Ale to jednak spóźnienie… Czuję się z tym niekomfortowo… Czy mógłbym zatem przeprosić…

– Proszę…

– Dziękuję. Zatem przepraszam. Szczerze i uniżenie przepraszam.

– Łaskawie przyjmuję. Czy możemy już wejść do mojego gabinetu?

– Tak, oczywiście – zgodził się EagleEye. – Przepraszam, że spowodowałem kolejne opóźnienie.

– Ja zaraz zwariuję… – westchnęła cicho Minerwa i energicznym krokiem ruszyła do pokoju.

Gestem zaprosiła gości, by usiedli naprzeciwko biurka, a sama zajęła miejsce w wygodnym fotelu z miękkiej beżowej skórki. Chwyciła kubek z parującą kawą i nie zważając na pieczenie języka, wypiła niemal połowę za jednym zamachem. Odstawiła kubek, uśmiechnęła się do autorów i sięgnęła po koperty.

– Zanim zaczniemy… – zagaił Serafin.

– Tak? – spytała Minerwa, zatrzymując rękę w locie.

– Póki pamiętam… Chciałbym zapytać, kto zatwierdził aktualny wygląd Najlepszego Bloga.

– Podejrzewam, że musiała to być decyzja większości autorów.

– I naprawdę nikomu nie przeszkadza, że różowa strona ozdobiona złotymi i czerwonymi serduszkami jest – delikatnie rzecz ujmując – dziecinna i tandetna.

– Na poprzednią kolorystykę też narzekaliście…

– Bo połączenie czarnego ze srebrnym i wrzosowym kojarzy się jedynie z zakładem pogrzebowym – zauważył EagleEye.

– No to teraz przynajmniej od razu wiadomo, że chodzi o miłość – podsumowała Minerwa, i widząc, że Serafin otwiera usta, dodała szybko: – Nic nie poradzę na to, że nasz informatyk dostosowuje stronę wizualnie do swoich nastrojów. Z dwojga złego wolę widzieć go szczęśliwie zakochanego niż pogrążonego w depresji.

Serafin zamknął usta i zapadła niezręczna cisza, z którą szybko poradził sobie EagleEye.

– A gdzie się podziewa król Julian Wielki? Zazwyczaj to on ma przyjemność wręczać nam honorarium.

– Jest na urlopie z przyjacielem.

– Z przyjacielem płci męskiej?

– To ty nic nie wiesz? – zdziwił się Serafin.

– O czym?

– O tym, że nasz szacowny Naczelny miewa niegrzeczne tete-a-tete z Tete?

– Nic nie wiedziałem…

– Ostatnio nawet razem zamieszkali… – dodał autor „Kolorów wyborów”.

– I nic mi nie powiedziałaś?! – E.E. spojrzał z wyrzutem na Minerwę.

– Nie było okazji. – Bezradnie rozłożyła ręce.

– Dobra, dobra! Mogłaś chociaż smsa napisać!

– Ale to się stało tak nagle…

– Dwa lata temu… – dopowiedział Serafin.

– Nie pomagasz… – syknęła dziewczyna.

– Nie mam zamiaru – odpowiedział z uśmiechem.

– Ale, ale… A propos niegrzecznych związków… Kilka lat temu byłem w Japonii. Dokładnie rzecz ujmując, w małej wiosce w prefekturze Kochi w regionie Shikoku. Usłyszałem tam pewną historię. Opowiem ją wam, bo to naprawdę fascynujące…

To będzie najdłuższy dzień mojego życia, pomyślała z rozpaczą Minerwa, na zewnątrz nie przestając wyrażać uprzejmego zainteresowania.

* * *

Lion uspokoił się dopiero wtedy, gdy dotarł do swojego domu i zamknął za sobą drzwi na wszystkie zamki i zasuwki. Jego rozbiegany wzrok sfokusował się na przygotowanym poprzedniego dnia smokingu. Ledwo co uspokojone tętno znowu skoczyło mu do trzycyfrowego poziomu, przypomniał sobie bowiem, że jest zaproszony na doroczną galę branżową “Rozbuchani Erotomani”.

Przypomniał sobie niedawną rozmowę z Minerwą. Wciąż miał przed oczyma jej zmarszczony gniewem nosek..

– Pójdziesz tam – rozkazała. – I nawet nie próbuj się wykręcać!

– Ale…

– Żadnych „ale”. Nie piszesz? Zasuwasz na galę. Poza tym, kto to słyszał, żeby pisarz nie chciał odbierać nagród? Julian dla przykładu wynajął magazyn na Pradze, odkąd piwnica okazała się za mała, by pomieścić wszystkie jego wyróżnienia.

 – Jestem artystą! – obruszył się Leo.

– Jesteś leniem, mój drogi. Patentowanym leniem. – Dziewczyna założyła nogę na nogę, by podkreślić wagę tych słów.

– Oni chcą mi dać nagrodę za… Już nawet nie pamiętam za co.

– Pójdziesz tam, poznasz ludzi. Mają pyszne ciasteczka… – W głosie Minerwy na moment pojawiła się miękka nuta. Postanowił zaatakować z całą stanowczością. Tak, właśnie tak. Załatwi rzecz jak mężczyzna.

– Zlituj się – skamlał. – Napiszę coś, naprawdę napiszę…

– Każdy ma swój krzyż, Leo – poważnie powiedziała Minerwa. – Mój, ku utrapieniu wszystkich, jest obszyty futrem.

Autor „Uwielbianych walentynek” zwiesił głowę. Nawalił na wszystkich frontach. Znowu. Dziewczyna wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Na biurku przyjaciela zostawiła pięknie wydrukowane zaproszenie na galę Rozbuchani Erotomani.

Złota czcionka na fuksjowym tle łypała na niego złowróżbnie. Problem polegał na tym, że Lion był lwem salonowym tylko na kartach swoich opowiadań. W życiu realnym był nieśmiałym, zamkniętym w sobie lwiątkiem. Dlatego nie chciał i nie mógł pójść na galę, a tym bardziej odbierać nagrody na oczach tłumu nieznajomych. Była tylko jedna osoba, która mogła go wybawić z tej opresji. Leo sięgnął po telefon.

* * *

– Stary, błagam cię – jęczał Leo

– Wiesz, że ja bym chciał – zapewnił głos w słuchawce. – Darmowe żarcie, tańce i te wszystkie ciasne szpareczki… Znaczy te… autoreczki. Ale…

– To nudna nasiadówa starych tetryków.

Lion wyprowadził z błędu rozmówcę. Starał się każdym słowem okazać wyrozumiałość, ale nie zamierzał ukrywać niesprawiedliwości, która go spotkała

 – Tkwisz tam z kołkiem w dupie – wyjaśnił – i modlisz się, żeby nie porobiły ci się wrzody na żołądku od ciastek wystanych w kolejce w osiemdziesiątym pierwszym.

– To już? Mogę się zaśmiać? Za Chiny nie rozumiem tych twoich politycznych dowcipów.

– To nie był polityczny… A zresztą… Nieważne!

– Brzmisz zupełnie jak moja kobieta – głos zachichotał. – Jak następnym razem będziesz w Rzeszowie, daj znać, uderzymy na jakieś piwo. A może karaoke?

– Nie zanosi się – burknął Leo, ale po chwili namysłu dodał: – Dobra, się zobaczy.

– Słuchaj, muszę lecieć. Dooo naaastępnegooo! – powiedział przeciągle rozmówca i zakończył połączenie.

Lion stał w swoim przedpokoju oparty o drzwi i zmartwiały z przerażenia.

* * *

Pierre Brzęczyszczykiewicz-Trzciński lubił Leo. Nie byli może wielkimi przyjaciółmi, ale lubił skurczybyka. W sieci był znany jako Toudi – autor klasycznych erotyków osadzonych w świecie fantasy. Jego „Błogosławieństwo orgazmów” po dziś dzień było uznawane przez krytyków za literacką perełkę, wetkniętą w erotyczną niszę. Co jakiś czas ktoś z redakcji usilnie namawiał go na napisanie kontynuacji „Ogrodniczki Zosi” – kultowego porno, przy którym wzdychały pokolenia czytelników.

Pozostawał nieugięty, twardo obstawał przy wcześniejszym przejściu w stan spoczynku. Stał… Tak, zdecydowanie stał.

Spojrzał w dół i jęknął. Jego penis niknął w wilgotnych ustach młodej dziewczyny. Wzięła go całego, mógłby przysiąc, że zrobiła to z dziecinną łatwością. Godne podziwu, zważywszy na fakt, że nie należał do mężczyzn, którym natura czegokolwiek poskąpiła.

– Podoba ci się, tatusiu? – Klęcząca przed nim autorka znana jako LOL, zadała to pytanie tonem, którym kobiety zwykle obiecują: „Nie wyjdziemy z łóżka, kochanie. Będziemy się pieprzyć do upadłego.”

– Jak cholera – wymruczał. Ciemnowłosa piękność, obciągająca po mistrzowsku jego przyjaciela, wyglądała jak żywcem wycięta z magazynu modowego. Blada skóra, duże, grzesznie czarne oczy, wąskie usta, drobne piersi i figura hartowana latami treningów. Może dlatego tak często proszono ją o dowód tożsamości, pomimo zbliżającej się trzydziestki. Zerknęła na Toudiego ponad szkłami swych okrągłych hipsterskich okularów w czerwonej oprawie i wiedziała, że jest blisko.

– Masz kurewsko niegrzeczną córeczkę, tatusiu. – Kusząc sprośnościami, potrafiła imitować niewinność. – I zaraz ci to udowodnię.

Powtórnie wzięła go całego, a Toudi zachwiał się na granicy gdzieś między rzeczywistością a ekstazą.

Dziewczyna palcami drażniła jądra po brzegi wypełnione spermą, ssała, pieściła, lizała i była w tym dobra. Kurewsko dobra. Podobne mistrzostwo osiągnęła w e-sporcie. Była gwiazdą w światowej skali, mokrym snem każdego nerda. Opowiadania erotyczne pisywała z doskoku, jej sława w tym świecie jednak również rosła z tygodnia na tydzień. Teksty odważnie poruszające nieporuszalne tematy zyskiwały więcej i więcej czytelników.

LOL postępowała według zasady: „Jesteś najlepsza albo jesteś nikim.” Bez znaczenia, czy chodziło o zrobienie laski, czy kolejny poziom gry. Kiedy pozwoliła Toudiemu na wysunięcie się z ust, od żołędzi aż do kącika ust ciągnęła się niteczka śliny.

– Jestem zdzirą, tatusiu, i dobrze mi z tym… – Niegrzeczne wyznania nakręcały ich oboje. – Moja cipeczka jest ciasna, mokra przez ciebie..

Pogratulowała samej sobie intuicji, która kazała jej założyć obcisłą białą bluzeczkę oraz kraciastą spódniczkę, za krótką, by cokolwiek zakryć. Całości dopełniały białe podkolanówki i czarne buciki na płaskim obcasie z ostrymi czubami. Muskała językiem wrażliwe wędzidełko, obejmowała męskość z charakterystycznym cmoknięciem. Nie przestała zajmować się penisem nawet w trakcie rozmowy telefonicznej.

Było coś bardzo niegrzecznego w wystawieniu na próbę opanowania tatusia. Prawie się udało, chichotała w duchu, kiedy pośpiesznie kończył rozmowę. Nie miał szans – nie, kiedy wszedł na tyle głęboko, by otrzeć się o gardło.

Wyczuła drgania na całej długości członka, zamknęła oczy i skupiła się na wychwytywaniu zwiastunów szczytu. Toudi eksplodował w ustach LOL. Jedna, druga, trzecia, czwarta struga spłynęły do gardła dziewczyny. Uwielbiała ten smak, smak spełnionego mężczyzny. Zanim przełknęła, otworzyła usta. W planach miała już drugą rundę. Nie przywykła do niespełnienia.

Świat wokół eks-autora erotyków nie mógł być piękniejszy. Odnalazł się w biznesie, po tym, jak rzucił pisanie, zainwestował studenckie oszczędności w branży hotelarskiej. Po blisko dekadzie mógł nazywać się człowiekiem sukcesu.

Toudi wrócił z krainy, do której wysłała go jego własna erotyczna bogini, na dźwięk telefonu. Biznes na pierwszym miejscu. Dał się namówić na ciągnięcie druta w lobby małego imperium, które stworzył, dopiero wtedy, gdy upewnił się, że nasienie łatwo zmywa się z marmurów.

 – Orgia Center, słucham – profesjonalny ton na granicy usłużności. – Tak, oczywiście… Czego pani sobie tylko życzy… Nasz największy apartament zostanie przystosowany dla potrzeb swingu. Prezerwatywy, lubrykanty, wysmakowane produkcje erotyczne zrealizowane przez zaprzyjaźnione z nami studia filmowe… Wszystko w pakiecie Premium. Oczywiście, że mogę zanotować… Mamy znakomity zestaw pejczy, palcatów, klatek na penisa, pierścieni wspomagających erekcję… Ach, tak! Podwójne dildo? Jak najbardziej, klient nasz pan. – Z entuzjazmem wyrecytował maksymę, która doprowadziła sieć jego hoteli na szczyt. Wielokrotnie.

Pierre Brzęczyszczykiewicz-Trzciński czuł dumę płynącą z faktu, że nie było na tej planecie rozkoszy, której nie potrafiłby zapewnić swoim klientom. Oczywiście, za odpowiednio wysoką cenę. Święty spokój w czasach Instagrama stał się towarem deficytowym, ekskluzywnym.

Robiąc notatki, zakrył dłonią dolną część słuchawki. LOL wróciła, ciągnąc przez hall podróżną walizę, w której pomieściłby się dobytek całej rodziny. Wybierał się na pierwsze od dekady wakacje, ta dziewucha kompletnie zawróciła mu w głowie. Za każdym razem, kiedy na niego patrzyła, widział niegasnące kurwiki. Lubiła to jak koń owies. Na samą myśl czuł się znowu osiemnastolatkiem. Nie wypuszczę jej z łóżka – postanowił.

* * *

Tymczasem w Redakcji Najlepszego Bloga Minerwa z trudem skrywała ulgę, gdy EagleEye zakończył wreszcie opowiadać swoją historię bez morału.

Podniosła się z fotela i wręczyła obu autorom eleganckie koperty.

– Oto wasze karty przedpłacone. W zasadzie ten punkt programu kończy spotkanie, ale chciałabym was jeszcze zapytać, czy wróciliście może do pisania.

Serafin wygłosił swoją od lat powtarzaną formułkę.

– Ja napisałem już wszystko, co zamierzałem

Minerwa spojrzała na EagleEye’a.

– Właściwie napisałem ostatnio jedno opowiadanie…

– Rozumiem was bardzo dobrze. Mnie też ostatnio trudno jest się zebrać do pisania…

Dopiero w tym momencie zębatki w jej mózgu wyskoczyły na właściwe miejsca.

– Co?! – niemal wykrzyknęła, patrząc w uśmiechnięte oczy autora co najmniej kilku legendarnych tekstów.

– Wracam do pisania. Napisałem jedno nowe opowiadanie.

– To fantastyczna wiadomość!

– Też tak uważam – odpowiedział zadowolony. – Chciałbym też przerobić kilka starych opowiadań.

– Potrzebujesz korektora – raczej stwierdziła niż spytała Minerwa.

– Już sobie z tym poradziłem. Poprosiłem od pomoc Maritę…

– Doskonały wybór.

– Ninę…

– Świetnie, ale większości autorów…

– LOL…

– …wystarcza jeden korektor.

– I jeszcze Liona.

– Nie, to niemożliwe. Nie mogę się na to zgodzić! – zaprotestowała gwałtownie dziewczyna.

– Proszę, proszę, proszę…

– To jest jednak…

– Proszę, proszę, proszę…

– …gruba przesada.

– Proszę! Błagam! – wyciągnął przed siebie złożone ręce i zrobił oczy kota ze Shreka.

Minerwa milczała. W jej głowie kłębiły się dziesiątki myśli. Z jednej strony nie mogła pozwolić na to, żeby jeden autor zawracał głowę kilku korektorom. Z drugiej – zgodzili się na tę współpracę bez uszczerbku dla swoich codziennych obowiązków, więc nie mogła im tego zabronić. Poza tym EagleEye był żywą legendą Najlepszego Bloga – jeśli ktoś miał prawo łamać zasady, to był to właśnie on.

– Nooo dooobrze… – zaczęła

– Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

– Ale robię to tylko z uwagi…

– Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

– …na twoje niepodważalne zasługi

– Dziękuję. Wiedziałam, że się nade mną zlitujesz – powiedział, uśmiechając się szeroko.

Dziewczyna odpowiedziała wymuszonym uśmiechem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

– Możemy już iść? – spytał niecierpliwie Serafin.

– Byłabym wdzięczna – oznajmiła Minerwa, zbyt rozdygotana emocjonalnie, by utrzymywać pozory uprzejmości.

Serafin zerwał się z miejsca, pożegnał zebranych i wyszedł szybkim krokiem. EagleEye szarmancko ucałował dłoń gospodyni i zbliżał się tyłem do drzwi, na zmianę przepraszając i dziękując.

Gdy w końcu wyszedł, do gabinetu zajrzał asystent.

– Żyjesz?

– Resztką sił… Zaparz mi proszę podwójną melisę.

– Jasne. A co zrobimy z Lisem?

– Zostaw notkę na biurku Juliana. Do tej pory chroniłam tego leniwego futrzaka, ale już nie mam do niego cierpliwości. A dziś opublikujemy Retro.

* * *

– Nie po raz pierwszy staje mi… – zaczął Leo z podwyższenia w Sali Kongresowej. – Czuję się… No tego… Yyy… W zasadzie chciałem podziękować ma… Błyszczący Wacek to zwieńczenie… znaczy… ukoronowanie mojej kariery. Nie stałbym tutaj przed państwem…

Ktoś z wypełnionej w jednej trzeciej widowni zaklaskał. Raz.

– Bardzo państwu dziękuję! – zakończył dukanie Lion.

Wziął w garść statuetkę dla autora za całokształt twórczości i czmychnął ze sceny. Dotoczył się do stolika i ciężko opadł na krzesło.

Postawił trofeum na obrusie i przyjrzał mu się krytycznie. W miejscu, gdzie powinny być jądra, przykręcono kwadratową podstawę, a na niej niewielką tabliczkę z imieniem nagrodzonego oraz kategorią wyróżnienia.

Błyszczący Wacek miał na oko ze trzydzieści centymetrów. Przez chwilę pomyślał, że dali mu długą, grubą bagietę prosto z pieca. Miarę brano chyba z jakiegoś aktora porno.

– Ohydna ta nagroda – mruknął i natychmiast się zreflektował, że ktoś mógł to usłyszeć.

* * *

Przez cały wieczór ściskał dłonie, rozdawał wizytówki i dziękował za gratulacje z przyklejonym do twarzy uśmiechem.

– Tak, tak. To nagroda za całokształt twórczości… Ale nie grzebcie mnie jeszcze… Może jakaś nowa seria o wampirach, kto wie? W każdym razie trumny jeszcze sobie nie kupiłem, żeby lepiej wczuć się w rolę – żartował, czując, że coś żre go od środka. Był głęboko nieszczęśliwy.

– A ja tak… – usłyszał zza pleców. – I nawet kazałam sobie przedstawić możliwe projekty nagrobka. Od siedemdziesiątego czwartego zmieniałam preferowany model trzy razy. Wyobraża pan sobie, Leo? Kiedy pan odejdzie na emeryturę….

– Nie wybieram się – bąknął

– Gryzelda Gryzipiórek – przedstawiła się starsza pani, a Leo pomyślał, że mogłaby uchodzić za siostrę bliźniaczkę pewnej nobliwej aktorki komediowej. Miała strojny kapelusz, ciepłe spojrzenie i zaraźliwy śmiech.

– A więc za pańską nie tak rychłą emeryturę – wzniosła toast kieliszkiem szampana. – Ach, mieć znowu trzydzieści lat. I ten kryzys lat trzydziestu. Wtedy wydawało mi się, że to koniec. Kompletna poracha, jak mawia młodzież. Aż w końcu pojawił się Wyspiański… No i napisałam „Miłość w Zakopanem”. Z pewnością pan czytał.

– Oczywiście. – Potwierdzenie było zbyt entuzjastyczne.

Na szybko spróbował obliczyć wiek Gryzeldy Gryzipiórek.

Szkło stuknęło o szkło, wypili. Rozmowa stała się bardziej płynna, nawet trochę dowcipkował ze starszą panią, ale kiedy złożyła mu propozycję wspólnego wyjazdu do Ciechocinka… Uznał, że nie ma na co czekać – wziął nogi za pas i ulotnił się z imprezy.

* * *

W czasie gdy Leo brylował na stołecznych salonach, Minerwa spędzała wieczór w towarzystwie bohaterów „Opowieści Rzymskich”. Przybrała stosowną do treści dzieła pozycję półleżącą, wcześniej pozbywszy się niewygodnych szpilek. W takim stanie zastał ją asystent – przez większość autorów zwany Supermanem.

Bynajmniej nie ze względu na przymioty cielesne. Spojrzała na jego brzuch piwny, siwe włosy i zmarszczki – i po raz kolejny zastanowiła się, skąd wziął się jego pseudonim. Chyba tylko stąd, że był jedyną osobą dość cierpliwą i wyrozumiałą, aby spełniać wszystkie zachcianki Naczelnego i jego zastępczyni.

– Co ty tu jeszcze robisz? Grzeczne dziewczynki powinny już spać o tej porze – zażartował.

– Chyba że są korektorkami. Wtedy siedzą do późna w pracy i poprawiają nowy rozdział Rzymskich… – odpowiedziała wyraźnie znużona.

– Nie przypominam sobie, żebym drukował coś takiego.

 – Julian przysłał go dziś rano – wyjaśniła Minerwa – Bezpośrednio na moją skrzynkę.

 – Z urlopu?!

 – Nie udawaj, że cię to dziwi. Nie po tylu latach…

– Akurat w tym jednym jest podobny do Leo – podsumował Superman. – On też przesyła teksty do korekty w ostatniej chwili.

– Masz na myśli Leo sprzed kryzysu twórczego… Teraz byłabym szczęśliwa, gdyby przesłał nowe opowiadanie chociaż godzinę przed premierą.

Usiadł na sofie i nim zdążyła się zorientować, chwycił jej stopy, położył sobie na kolanach i zaczął je delikatnie masować.

– Ej, to łaskocze – zapiszczała, próbując się wyrwać.

– Cicho bądź, dzieciaku.

Przytrzymał ją silnym uściskiem dłoni i zaczął delikatnie ugniatać palcami spodnią stronę stóp.

– Nie przypominam sobie, żebyś w zakresie obowiązków miał wpisane zajmowanie się moimi stopami.

– Nie gadaj! Czytaj!

Starała się czytać. Naprawdę się starała. Ale gdy fale ciepła zaczęły rozchodzić się po całym ciele, położyła wydruk i czerwony długopis na dywanie i zamknęła oczy. Gdy jego dłonie, muskając po drodze kostki, przesunęły się na smukłe łydki, już nie protestowała. Pogrążyła się w przyjemności.

A on wzbijał się na wyżyny kreatywności. Masował, łaskotał, podszczypywał, drapał i głaskał jej nogi na całej długości między kolanami a kostkami. Z jej ust co kilka chwil wydobywało się ciche westchnienie.

Wierzgnęła odruchowo, gdy przeciągnął paznokciami pod kolanem. Uspokoił ją delikatnym gładzeniem i rysowaniem kółeczek na skórze.

– Zdejmij spódnicę – powiedział nagle.

– Co? – spytała sennie.

– Zdejmij spódnicę – powtórzył.

– Na bogów! Po co?! – krzyknęła w pełni rozbudzona.

– Bo muszę mieć dostęp do Twoich ud – wyjaśnił spokojnie.

– Zostaw w spokoju moje uda!

– Nie marudź. Będzie przyjemnie – zapewnił.

– Ale…

– Rozbieraj się!

– No dobrze, dobrze… – zgodziła się w końcu.

Wstała, zsunęła spódnicę i wróciła na sofę. Tym razem położyła się na brzuchu. Jej krągłe pośladki opinały koronkowe majteczki w kolorze czerwonego wina.

Superman usiadł obok i zgodnie z obietnicą zajął się jej posągowymi udami. Głaskał je i ugniatał, drażnił paznokciami i rozcierał kciukami. Zaczął tuż nad kolanami i powoli, lecz nieubłaganie przesuwał się coraz wyżej…

* * *

Chevrolet Leo wszedł ostro w wiraż. Pisarz kręcił kółkiem, byle nie staranować bramy wjazdowej do wydawnictwa. Julian potrącałby mu z pensji na remont do końca życia. Rozkoszował się pustką na parkingu, zajął ulubione miejsce i ruszył do zamaskowanego wejścia. Nad miastem wisiała zimna tarcza księżyca. Do uszu pisarza dobiegło pohukiwanie sowy. Wciągnął powietrze w płuca i wkroczył w podziemia Redakcji. Nie spodziewał się nikogo zastać o tej porze. Po północy budynek zazwyczaj pustoszał – chyba że kilku autorów jednocześnie doznawało nagłego ataku weny twórczej.

Drzwi windy rozsunęły się cicho i zaskoczonego Leo nagle zaatakowały szanty.

Drogie życie erotyczne,

A panienki nagie, śliczne.

Jak to w rejsie po miesiącu,

Krew się burzy jak w zającu.

 

Podążył za dźwiękiem. Krok za krokiem muzyka stawała się głośniejsza. Znalazł się przed drzwiami do gabinetu Korsarza. Nacisnął klamkę, drzwi ustąpiły. Miał wrażenie, jakby znalazł się w klubie zbyt blisko głośników. W rogach ustawiono potężne kolumny, po podłodze śmigały kolorowe światła, udanie symulując parkiet, zaś z sufitu zwisała dyskotekowa kula. Leo osłonił oczy. Od feerii barw i dźwięków huczało mu w głowie.

Pomijając chwilowe dyskotekowe dekoracje, gabinet Korsarza stylizowany był na wnętrze statku: marynarskie koło, liny, cumy, płótno wielkiego żagla, pocztówki z egzotycznych krain, peryskop – na wszystko znalazło się miejsce.

Konsoleta i manipulujący jej pokrętłami Korsarz wyglądali surrealistycznie. Leo uwielbiał autora niedocenianego westernu „W samo południe” – dryg do gawędy tego człowieka dorównywał, a być może przebijał samego Airmana. Teraz ze zdziwieniem przyglądał się obdarzonemu sumiastym wąsem koledze, który zamiast w garnitur ubrany był w rozchełstaną hawajską koszulę w kwiaty i spodnie khaki. W jego głowie narodził się pewien pomysł. Pomachał w kierunku Korsarza i wydobył kluczyki z kieszeni.

– Leo! – uradował się domorosły didżej. – Niezła ta muzyczka, co? Same z was ponuraki i marudy. Trzeba tu wprowadzić trochę słońca, życia… Chęci doświadczania! Możesz przecież być, kim chcesz.

Leo rozpoznał cytat z własnego opowiadania, obśmiewającego przywary rozwoju osobistego. Docenił trafność spostrzeżenia.

– I wiesz, te głośniki to trzeba przetestować. Wszystko ma grać jak ta lala.

– Jasne – zgodził się Leo. – Zrobisz coś dla mnie?

Wyłożenie prośby zajęło minutę.

– Ale nie planujesz się wieszać czy coś? – zapytał wieczny optymista. – Wiesz, nie każdy oddaje kluczyki do swojego ukochanego auta. To gorzej jakbyś oddał mi dziewczynę. Kobiety to wiesz… Przychodzą i odchodzą. – Korsarz puścił porozumiewawcze oczko.

– Nie, to tylko na jakiś czas. Dbaj o niego, od czasu do czasu odpalaj. Możesz nawet zaliczyć jakąś damę – w końcu z ciebie to jest taki… romantyk lekkich obyczajów.

– Jestem grzeczny! – Podniósł dłonie w obronnym geście, aż zadzwonił brelok złączony z kluczykami do Impali.

Opuszczając pokój, Leo zauważył, że oczy doświadczonego wilka morskiego płoną w dyskotekowej aranżacji. Nie starczyło mu wyobraźni, by zwizualizować sobie wygibasy, jakie będą odchodzić na tylnej kanapie jego ukochanego autka.

Dalej poszło łatwo. Skreślił krótki liścik do Minerwy. Zapakował do plecaka dwie puszki konserwy turystycznej, kabanosy, parę sztuk bielizny, złożoną w kosteczkę koszulę na zmianę. Resztę kupi w razie potrzeby. Wyjął baterię z komórki, aparat zostawił na biurku, jego miejsce w kieszeni zajął wysłużony odtwarzacz MP3 wyłowiony z dna szuflady. Wychodząc z budynku redakcji, zauważył kątem oka wjeżdżającego na parking czarnego Rolls-Royce’a.

* * *

Kacper Gruszka, znany szerokiej publiczności jako LionN, stał samotny i zziębnięty pod wiatą przystanku. Skostniałymi od zimna palcami wodził po ekranie swojego odtwarzacza, wybrał metodą chybił-trafił i wcisnął jak zwykle poplątane słuchawki do ucha.

Czekał, maszerując w tę i z powrotem. Kacper na początku ujrzał dwa reflektory, chwilę trwało zanim z ciemności wyłonił się dobrze znany – dawno niewidziany – Ikarus. Z plecakiem przewieszonym przez ramię wdrapał się po schodkach zabytku motoryzacji.

Złodzieje musieli się nieźle natrudzić, żeby buchnąć tę trumnę z muzeum, pomyślał Kacper.

– Jeden bilet do… – poprosił, podając nazwę małej wioski na Mazurach.

Kierowca przyjął drobne i podał mu wydruk. Kacper zajął miejsce na siedzeniu w tylnej części pojazdu. Oparł głowę o szybę i obserwował, jak pierwsze krople deszczu kończą żywot, rozbiwszy się o szybę. W nozdrza wdarł się odór benzyny, kaszlnięcia silnika nie zdołał zagłuszyć odsłaniający tragizm losu wokalista.

– Muszę odpocząć – powiedział sam do siebie. – Ale przede wszystkim będę pisał. Dużo pisał – przysiągł sam przed sobą. Postanowienie Kacpra splotło się z finałem przepięknej miłosnej ballady.

Ruszyli w siną dal.

* * *

Ciepłe i miękkie dłonie Supermana dotarły do gładkich pośladków Minerwy i zaczęły je delikatnie masować.

Właśnie ten moment wybrał sobie Julian, by wejść bez pukania do gabinetu swojej zastępczyni i rzuciwszy okiem na rozgrywającą się przed jego oczami scenę, zmarszczyć brwi i powiedzieć pełnym zdziwienia i oburzenia zarazem tonem:

– Minerwo?! Co się tutaj dzieje?!

– Julianie?! Co ty tutaj robisz?! – odparła, nie mniej zdziwiona.

– Julianie, to nie jest tak jak myślisz! – zadeklarował szybko Superman, podnosząc ręce w obronnym geście.

– A skąd ty wiesz, co ja myślę?! – wybuchnął Julian i zwrócił się do dziewczyny: – Przecież on mógłby być twoim ojcem!

– Nawet dziadkiem… gdyby się postarał – zażartowała, próbując rozładować atmosferę.

– No dzięki… – szepnął pod wąsem asystent, wstał i pospiesznie opuścił pokój.

– Co ty tu robisz? – spytała ostro Minerwa, gdy zostali sami. – Miałeś wrócić jutro…

– Wróciliśmy wcześniejszym lotem – wyjaśnił. – Tete pojechał do domu, a ja postanowiłem sprawdzić, jak sobie radzicie.

– Radzimy sobie jak zwykle świetnie – powiedziała szybko, a po dłuższej chwili, w trakcie której mierzyli się wzrokiem, dodała: – Julianie, jestem już dorosła. Nie możesz mnie ciągle pilnować i pouczać.

W odpowiedzi rozłożył ramiona. Podeszła z lekkim ociąganiem i wtuliła twarz w jego miękką, pachnąca miodem i żywicą brodę. On zaś z przyjemnością zanurzył się w jaśminowym aromacie jej włosów.

– Przecież wiesz, że dla mnie zawsze będziesz moją małą córeczką… – wyszeptał i pogłaskał ją czułym gestem.

– Tak, wiem – zamruczała wtulona w jego obojczyk.

Po chwili odsunął ją od siebie i położył dłonie na jej ramionach.

– Ubierz się. Zabieram cię na kolację.

Uśmiechnęła się radośnie, klasnęła w dłonie i szybkim ruchem sięgnęła po spódnicę.

 


Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Czwarty rozdział Alei pisał się prawie pięć lat. Zaczęliśmy od razu po opublikowaniu części trzeciej, a później musieliśmy się mierzyć z zawirowaniami w życiu prywatnym i z kryzysem twórczym. Dziś oboje czujemy radość, ale też ogromną ulgę, że nareszcie możemy podzielić się z Czytelnikami owocem długotrwałej pracy 🙂

Tradycyjnie dziękujemy naszemu ulubionemu Korektorowi, Aleksandrowi, który z jednej strony motywuje nas do pisania, z drugiej natomiast jest dla nas nieustającym źródłem inspiracji. Bez niego Aleja nie byłaby nawet w połowie taka zabawna… 😉

Uśmiałam się serdecznie z całego tekstu, a najbardziej z frazy „studenckie oszczędności” 😉

Humor, jak zawsze, nie zawodzi. I miło pomyśleć, że przynajmniej o potrzeby Bogini ktoś potrafi zadbać. Mam na myśli kawę, oczywiście.

” Warto było czekać „… zacytuję Jana Kaczmarka . Humor Was nie opuszcza . Czyta się łatwo i przyjemnie. Ode mnie maks. Pozdrawiam AnonimS
https://m.youtube.com/watch?v=1Cp6M0JFaNU

W końcu!

Trochę nam przyszło czekać na kolejny rozdział Alei 69 (nawet jeśli otrzymaliśmy niedawno specjalny, „świąteczny” odcinek, który jednak wydaje się pozostawać obok głównej serii). Na szczęście okazuje się, że warto było czekać. Atena i Lis znowu uraczyli nas wesołą opowiastką, oczywiście niemającą nic wspólnego z prawdziwymi osobami, fizycznymi tudzież prawnymi 🙂 Pozostaje mieć nadzieję, że następne rozdziały będziemy otrzymywać szybciej i bardziej regularnie!

Pozdrawiam
M.A.

Przednie!
Może to nie erotyka jest najsilniejszą stroną tego opowiadania, ale chyba nawet nie potrafiłabym wybrać ulubionego wątku. Asystent, wracający do pisania weteran, „Rozbuchani Erotomani”… jednym słowem humor 😀
Chcę jeszcze!

A.

Moi Drodzy!
Żeby mi to było ostatni ale to naprawdę ostatni raz! Takie długie czekanie na kolejny odcinek.
Tak jak Ania chcę jeszcze i jeszcze. Humoru i erotyki nigdy nie za wiele, prawda?
Uśmiechy,
Karel

O ile mnie pamięć nie myli, z rozpiski wynika, że pod tą częścią Alei powinien się wypowiadać mój szanowny Współautor… Ech, wszystko muszę robić sama 😉

Dziękuję pięknie za wszystkie komentarze – i te pozytywne, które motywują nas do dalszej pracy; i te negatywne, których na szczęście nie było 🙂

Kiedy pojawi się kolejny odcinek Alei? Dobre pytanie. Chociaż należałoby najpierw rozważyć kwestię, czy kolejny odcinek w ogóle powstanie. Chwilowo oboje mamy bowiem serdecznie dosyć bohaterów naszych wspólnych opowiadań – i siebie nawzajem przy okazji również 😉 Ale nie wykluczam, że gdy życie dostarczy nam pokładów nowych pomysłów, postanowimy jednak przelać je na papier 🙂

Twoje szczęście właśnie się skończyło:)

Ale najpierw o pozytywach, bo trochę ich jest. W zasadzie mogę powtórzyć to samo co poprzednio – świetne dialogi, takie żywe i realistyczne, abstrakcyjne poczucie humoru, duża doza optymizmu, ciekawa fabuła, pomysłowość i ogólnie fajna historia, którą czyta się lekko i z przyjemnością. Osobiście bardziej podobał mi się odcinek „świąteczny”, ale to tylko moje subiektywne zdanie nie poparte niczym konkretnym. Chociaż…. tamta historia była krótsza i bardziej zwarta. Bardziej treściwa.

A teraz komentarz negatywny:) Drobne błędy są, ale odnoszę wrażenie, że mniej niż w odcinku świątecznym i żaden z nich jakoś rażąco nie rzutuje na jakość opowiadania. Poza kilkoma wyjątkami:)

Po zapoznaniu się z drugim Twoim opowiadaniem odnoszę wrażenie, że czym bardziej abstrakcyjna część tym jest lepiej, a czym bardziej prozaiczna tym jest gorzej. Momentami jest za bardzo przekombinowane i tym samym niebezpiecznie zbliża się do cienkiej granicy kiczu.

„Leo zdążył chwycić jedynie kluczyki od samochodu. Z kocią zwinnością jednym susem dopadł do wylotu przewodu wentylacyjnego i odrzucił na bok zamykającą go kratkę. Wyćwiczonym ruchem przekręcił się na plecy, złapał za uchwyt i tyłem wślizgnął się do wąskiego tunelu. Komputer w jego gabinecie wciąż mruczał szyderczo”

„Z kocią zwinnością” i „jednym susem” to w zasadzie powielenie przymiotu o zbliżonej charakterystyce. Więc albo jedno albo drugie.

„Odrzucił na bok”. A gdzie miał odrzucić, za siebie? Dodawanie tego jest niepotrzebne.

A tak w ogóle to głowę bym dal, że przewody wentylacyjne znajdują się POD SUFITEM. Więc cała historia jest cokolwiek naciągana:)

„Nie tracąc czasu na ocenę sytuacji, dobiegła do ściany, opadła na kolana, pochyliła się do przodu i zajrzała do otworu. Ciasna spódniczka podsunęła się do góry, odsłaniając fikuśne zakończenia pończoch”

Bardziej naturalnym określeniem byłoby „dopadła do ściany”, albo wręcz „dopadła ściany” ale co mi tam..:) Aha, jak Ci się uda pochylić się do tyłu i podsunąć spódniczkę w dól, to daj znać:)

„a Leo pomyślał, że mogłaby uchodzić za siostrę bliźniaczkę pewnej nobliwej aktorki komediowej. Miała strojny kapelusz, ciepłe spojrzenie i zaraźliwy śmiech.”

Hanka Bielicka, jako żywo!

„Przytrzymał ją silnym uściskiem dłoni i zaczął delikatnie ugniatać palcami spodnią stronę stóp.”

Że hę? A czy to przypadkiem nie ma naukowej nazwy, która zwie się podeszwą? Więc po co tak kombinować…

„A on wzbijał się na wyżyny kreatywności. Masował, łaskotał, podszczypywał, drapał i głaskał jej nogi na całej długości między kolanami a kostkami. Z jej ust co kilka chwil wydobywało się ciche westchnienie.”

Na całej długości między kolanami a kostkami? Normalnie… nie wiem co powiedzieć:) To znaczy wiem – „raz po raz przemierzał autostradę od kolan aż do kostek”. W chwilach trudnych uciekaj w abstrakcję. To zawsze działa. No, prawie zawsze:)

„– Jeden bilet do… – poprosił, podając nazwę małej wioski na Mazurach.”

Oj, tak nie rób. Podaj jakąś nazwę, może być nawet wymyślona. W ten sposób urealnisz fikcję, a większość czytelników i tak nie sprawdzi:)

Ale generalnie fajnie się to czyta.

Aureliusie,

Ty to mnie zawsze na wstępie nastraszysz, a później się okazuje, że przyczepiłeś się raptem do kilku słówek – ale generalnie fajnie Ci się czytało 😉

Jeżeli chodzi o słowa nadmiarowe, odpowiem zbiorczo – nawiązując do wypowiedzi Karela pod Sylwestrem. Otóż czasami rytm zdania i całego akapitu wymaga dodania przymiotnika czy zaimka, nawet jeśli jego znaczenie wynika z kontekstu. Dobrym przykładem jest zdanie z podciągniętą spódniczką 🙂

Siedziba Redakcji Najlepszego Bloga składa się z kilku podziemnych poziomów, zatem przewody wentylacyjne przebiegają w ścianach horyzontalnie i wertykalnie. A zamykające wejścia do nich kratki można odrzucić w różnych kierunkach. A poza tym nie lubię słowa „podeszwa” i nic na to nie poradzę 😉

Napisz komentarz