Codzienna miałkość życia (Foxm)  3.6/5 (73)

13 min. czytania

Źródło: Pixabay

Czy da się rozmienić tęsknotę na drobne? Próbować można. Informacja utkana z bajtów i bitów wlała się na ekran. Kamil tęsknił, jak chory na febrę tęskni za ciepłem, zamknięty w domu za słońcem. Kciuk zawisł na ułamek sekundy nad poleceniem „wyślij”. Wiedział, że nie powinien, łamał zasady, niwelował schematy, zdjął rękawiczki. Wiedział, że to zrobi… Odpowiedzią będzie cisza. Świadoma cisza spleciona z jego tęsknotą. Za czym? Za wszystkim zarazem i za niczym konkretnie. Adrenalina grała w żyłach może pełną minutę. Wiedział jak skończy. Przysiadając na brzegu parapetu, otworzy okno, spojrzy na księżyc będący w pełni – gotowy na wyzwania – zatęskni. Podpalić świat, ten raz, kolejny raz. I to pulsowanie w skroniach falami rozlewające się po ciele na podobieństwo sztormu.

Rzucił telefon do samochodowego schowka, służbowy aparat trzymał wyłączony w kieszeni grubego płaszcza chroniącego przed chłodem końcowych dni października. Święto Zmarłych zbliżało się wielkimi krokami. W równym dobrym tempie pokonał wybetonowany parking, podwójne drzwi rozsunęły się przed Kamilem bezszelestnie – trybik wskoczył na właściwe miejsce. O dziewiątej trzydzieści Magda planowała zebranie. Rurociąg w Kazachstanie wciąż był na tapecie. Restrukturyzacja naftowego potentata na post-sowieckim pustkowiu… Na nic lepszego w tej branży nie można liczyć. Pieniądze przez pierwszych kilka lat są niczym balsam kojący świadomość, że jesteś bakterią usprawniającą pracę jelit transnarodowej korporacji. Później? Później cudowna ścieżka rozwoju kariery prowadzi ku rozwidleniu. Jedna odnoga wije się przez gabinety psychiatryczne, sklepy z dobrą wódą i miejsca odosobnienia, w których wycieńczony szczur poszukuje powrotu do równowagi. Zazwyczaj na próżno. Bilans? Mniej niż zero. W opozycji do szczura stał alpinista – wytrwale i świadomie wspinający się po szczebelkach kariery – na początku młoda strzelba na kierowniczym stanowisku – na końcu cynik, zaprogramowany na wykonanie kolejnego zadania.

Na którym etapie tej drogi znajdowała się Magda Wojnar? Nigdy się nad tym nie zastanawiał na poważnie. Sześć miesięcy temu był pewien, że ich współpraca będzie burzliwa i krótka. Nie przygotował się do rozmowy rekrutacyjnej. Do białej gorączki doprowadzała go myśl o kotwiczeniu w takim miejscu, nawet w stanie wyższej konieczności. Szło mu tak źle, jak tylko mogło. Rozparł się wygodnie w fotelu i czekał na ostatnie pytanie. Niech go odstrzeli, nie będzie musiał rozpakowywać kartonów, do akt trafi kolejny wpis – szedł na rekord.

– Panie Kamilu… Jaka jest pańska główna wada?

Uśmiechnął się zimno, grając wahanie. Nie podobała mu się ta rozmowa. W normalnych okolicznościach za nic w świecie nie chciałby tutaj spędzić nawet pięciu minut. Perspektywa przeistoczenia się w biurwę pospolitą uwierała go bardziej niż pinezka wbijająca się w tyłek. Mógł pracować wszędzie – choćby wykładając towar w markecie na jakimś zadupiu. Ale nie tu! Chciał odpaść za wszelką cenę. Krnąbrność i tupet powinny wystarczyć do uzyskania wilczego biletu.

– Prawidłowo interpretuję semantykę pytań, ale ignoruję ich istotę.

Wojnar zachowała kamienną twarz, czuł na sobie spojrzenie oczu tak intensywnie zielonych, że z trudem mógł uwierzyć, iż te należą do człowieka. Zupełnie jakby ktoś pozwolił kobiecie patrzeć przez dwa ogromne kawałki kryptonitu.[i] Odsunął od siebie to absurdalne porównanie, możliwie jak najdłużej unikając nawiązywania kontaktu wzrokowego.

– Mógłby pan podać przykład? – Miły dla ucha, melodyjny głos, niedbały gest odgarniający kosmyk ciemnych włosów z czoła. Swobodny uśmiech, jakby właśnie przechadzała się po parku zalanym letnim słońcem. Zdradzały ją oczy – zieleń skrzyła się od emocji.

Kamil widział własne odbicie w źrenicach rozmówczyni. Źle ogolony, w marynarce wyrwanej psu z gardła, bez krawata. Kontrastował z tą niską kobietą w ołówkowej garsonce do granic groteski.

Wojnar miała w sobie coś z arystokratki, jakiś pierwiastek wyniosłości, eliminujący konieczność wkładania nadmiernie wysokich szpilek. Każdy gest, nawet subtelny, służył umocnieniu pozycji, zwiększeniu dystansu. Zagonić do narożnika i wypunktować, zwyciężyć. Znał ten typ: porcelanowa laleczka, której siły nie wolno lekceważyć.

– Mógłbym… – Perfidny forhend wyprowadzony ze spokojem. Pod nogi, przez długość stołu. Powinna go wykopać daleko za bramy Mordodoru, odrzucić aplikację. Z odpowiednim wpisem do akt: niezdolny do pracy w zespole, trudności z akceptacją podległości służbowej, nie asymiluje się zgodnie ze standardami przewidzianymi w kulturze firmy. Miał to! W myślach pakował triumfalnie swój karton.

Wstała gwałtownie, w tym swoim ołówkowym uniformie, wyglądała jak żołnierz jednostek specjalnych, odarty z dystynkcji, zdeterminowany.

Nie ruszył się nawet odrobinę, musiał przyznać, że miała niezły refleks. Jakieś sztuki walki? Być może. Zapanowała moda na implementacje filozofii Dalekiego Wschodu w korporacyjnych strukturach. Zwizualizował sobie, jak to byłoby cisnąć tę dziunię na matę. W jego umyśle powstała precyzyjna mapa kolejnych ciosów w konfrontacji, do której nie dojdzie. Polecenie przyszło z samej góry, czuła, że ktoś inny pociągnął za sznurek – mocno i zdecydowanie.

Zakończyła spotkanie bez słowa, nie trzasnęła drzwiami, po prostu odłożyła zemstę na później. Nieodległa przyszłość rysowała się w czarnych barwach. Kamil westchnął ciężko, zesłano go na samo dno korporacyjnego piekła. Biurwa przez duże B. Po kilku sekundach od wyjścia swojej nowej przełożonej, poczuł jak życie ucieka z niego każdym porem skóry.

***

Pół roku starczyło, by rzeczywistość wyznaczyła swój rytm: praca – rano – popołudniami sesje z terapeutą – wieczorami – prawdziwa ulga gwarantowana przez proszki przeciwbólowe zapijane wódą. Kamil wszedł na zebranie wtopiwszy się w szary tłum kolegów, z którymi łączyła go wyłącznie firmowa przynależność. Krawata nie założył, poprzysiągł bronić tego ostatniego bastionu wolności do samego końca, do ostatniego naboju. Kiedy zasiadł przy długim stole w pokoju konferencyjnym, wirówka w jego głowie rozhuśtała się na dobre.

Szare blokowiska, trzęsące się dłonie chirurga po weterynarii, krew płynąca z otwartych ran. Potworne wycie łopat śmigłowcowego wirnika. Ewakuacja, byle dalej i wybuch pocisku. Ból szarpiący nerwy aż do kości. Rozbłysk światła i niepamięć.

– Nie pamiętasz, Kamil?

Podniósł głowę zaskoczony, najwyraźniej zadano mu jakieś pytanie. Musiał się wydostać ze szponów wspomnień, przeszłości, jego i nie jego zarazem.

Głos Magdy był spokojny, nie zamierzała go czołgać przed całym zespołem.

– Miałeś poumawiać spotkania z Węgrami. Efekty? Domagam się raportu od czterech dni.

– Sprawa jest w załatwianiu – wybrnął. – Osiem par oczu śledziło każdy gest, osiem par uszu łowiło kolejne słowa.

– Omówimy to jeszcze raz… W moim gabinecie.

***

Lubił to miejsce – królestwo stali i szkła – gdzie jedynym ustępstwem na rzecz wygody były fotele obciągnięte czarną skórą. Zajął miejsce w jednym z trzech naprzeciw biurka. Magda usiadła za biurkiem, nie otworzyła jednak matrycy komputera osobistego. Dobry znak.

– Bella obiecał znaleźć dla nas czas, spotkamy się z nim jeszcze przed wizytą w lokalnym oddziale Malycki Investment Group.

– Dlaczego do cholery nie powiedziałeś o tym na zebraniu? – Wymownie zerknęła w stronę wyjścia.

– Może nabrałem apetytu na flirt?

– Bezczelny… – Wojnar uśmiechnęła się niczym nieśmiała dziewczynka, którą przyłapano na taksowaniu wzrokiem klasycznie przystojnych chłopców. – A Bella?

– Bella jest moim przyjacielem z dawnych czasów. Dam sobie z nim radę. Zrobi o co go poproszę.

– Jesteś pewien?

– Dostanę to, czego chcę.

Szefowa spróbowała przeniknąć go spojrzeniem. Podniósł się z fotela i w dwóch krokach skrócił dystans między sobą, a Magdą. W nozdrza wciągnął wysublimowaną nutę perfum: migdały i piżmo. Być może wybuch nie był tak gwałtowny, jak kilka miesięcy temu w czasie konferencji w Rzymie, ale…

Znalazł się za jej plecami, musnął pacami nagi fragment szyi od płatka ucha aż po obojczyk.

– Nie… – Nie możemy… Kamil…

Zręcznym ruchem okręcił fotel o sto osiemdziesiąt stopni. Przyklęknął – rycerz zepsucia tuż przed pasowaniem.

Delikatnie, ale z wymaganą stanowczością rozchylił nogi swojej przełożonej. Punkt u złączenia ud wabił niczym źródło obiecujące gwałtowną przyjemność każdemu awanturnikowi, który się z niego napije.

– Przestań! Ktoś może… – Walczyła do końca.

Wsunął dłoń pod ołówkową garsonkę. Syknęła wściekle, gdy odsunął czarny pasek czegoś, co przy ogromie dobrej woli można było nazwać majtkami. Palce po omacku trafiły na wypukłość łechtaczki. Potarł ten unerwiony klejnot jak żebrak trze lampę Dżina, w nadziei na mityczną rozkosz. Magda zachłysnęła się powietrzem, po pokoju rozszedł się zduszony jęk. Jego palce można było wziąć za nawykłe raczej do bokserskich rękawic niż wyrafinowanych pieszczot. Błąd.

Kamil pieścił Magdę z czułością, delektując się chwilą, ryzykiem… Adrenalina, ponad wszystko łaknął adrenaliny! Jeszcze raz poczuć, że żyje. Oddycha pełną piersią. Na palcach pojawiły się pierwsze ślady wilgoci, miał swoją chwilę triumfu.

Tak jak w Rzymie, w małym, pełnym nostalgii hoteliku Dissolutezza. Wtedy po raz pierwszy kosztowna garsonka wylądowała na parkiecie pamiętającym jeszcze czasy Garibaldiego. Krążyli wokół siebie przez pierwszy tydzień służbowej delegacji. Uśmiechy zmieniły się w docinki, przyprawione ukradkowym dotykiem prowadziły wprost do flirtu. Wybuch nastąpił wczesnym rankiem, tuż po naradzie, przed kolejną turą negocjacji. Gwałtowność zbliżenia przypominała walkę o prym dwóch doświadczonych kotów. Przyciągnął ją, odepchnęła, drapnęła, uchylił się. Pocałował, oddała. Sycił się miękkością warg, języki splotły się w tańcu. Ogień i benzyna połączyły się ze sobą tworząc mieszankę wybuchową.

Magda dbała o swoje ciało, wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha nie szpeciły filigranowej figury. Kiedy do garsonki dołączył sportowy stanik oraz majtki, mógł sycić się nagością swojej szefowej w pełnej krasie. Pierwszy raz wahadło nierównowagi wychyliło się w jego stronę. Palce Wojnar nieporadnie zaczęły mocować się z klamrą męskiego paska. Nie mógł powstrzymać śmiechu, chropowatego niczym szczekanie psa. Wargi manager wyższego szczebla, każdego dnia będącej władczynią losu setek ludzi, objęły nie do końca jeszcze sztywny członek wyszarpnięty z okowów bawełny. W tych mało romantycznych okolicznościach Magda odnalazła się równie łatwo jak na polach gabinetowych bitew. Nadał rytm pieszczocie, kładąc dłoń na głowie przełożonej. W przód i w tył, w przód i w tył.

Mocniej i gwałtowniej Dobre obciąganie ma w sobie coś z impresji. Nie śpieszyła się, delektowała odzyskaną władzą, choćby na klęczkach. Kamil rósł pod rzymskim niebem aż do pełnej gotowości.

Ostatni pocałunek złożony na dumnie prężącej się męskości stał się pieczęcią wieńczącą dzieło. Oboje wiedzieli, dokąd to zmierza. Magda oparła się o niewielkie biurko zachęcająco kręcąc tyłkiem. Kiedy wsunął się między jej uda z charakterystycznym mlaśnięciem, zawibrował aparat.

– Bierz mnie – stęknęła i tym razem sama wytyczyła ścieżkę. Chuć zerwała się ze smyczy… Nie potrzebował dalszej zachęty, wpasował się w nią, starając się maksymalnie przyśpieszyć, wydłużyć przyjemność, skracając jednocześnie czas pozostały do wbicia czekana na szczycie rozkoszy. Oboje wspinali się w górę w tempie, które nie mogło utrzymać się długo.

Pozwolił działać instynktom, rozepchnął ją całym sobą. Uderzył w pośladek, zostawiając na skórze wyraźną pręgę. O kurwa! Dobił do końca, czując, że partnerka zaciska się wokół niego gwałtownie i pożałował, że wczorajsza porcja Burbona odcisnęła na nim takie piętno. Chociaż na chwilę zatrzymać doznania, przełamać impas.

Prywatna komórka Magdy znów wibrowała, drżał wysuwając się z niej. Milcząco związała ich namiętność.

– Tak, kochanie… – głos mógł ją zdradzić, jeszcze nabrzmiały skonsumowanym pożądaniem. – Tak…

***

–Tak! Tak! Nie… Nie… – Manager na Europę Środkowo-Wschodnią wygięła się w wygodnym fotelu. Język Kamila działał w odmiennym rytmie od palców. Droga ku rozkoszy nie mogła być jednostajna. Smakowała wybornie. Zniewalający magnetyzm kobiecości. Mógłby się delektować godzinami doznaniem Magdy w całej pełni, ale ani czas, ani miejsce nie zaliczały się do sprzymierzeńców w realizacji tego zamiaru. Spojrzał na kochankę, starając się uchwycić wyraz tych oczu. Źrenic, w które spojrzałeś raz i pamiętałeś je już zawsze…

Kwadrans później biurowa klimatyzacja musiała sobie poradzić z ukryciem dowodów spełnienia.

Kamil poprawił marynarkę i uśmiechnął się, majtki Magdy Wojnar wróciły na swoje miejsce.

– Nieźle, całkiem nieźle… Nie zawiedź mnie w Budapeszcie, Kamilu – poprosiła miękko.

– Nie ma opcji, Madziu – zapewnił, wciąż czując w ustach jej smak.

– Drań. – Posłała mu całusa, niczym gwiazda czarno-białych taśm.

I wyszedł. Jeszcze wtedy bez świadomości, że nie będzie mu dane zobaczyć okolic Halászbástya – bajkowych, neogotyckich Baszt Rybackich, skąd rozciągał się jeden z najpiękniejszych wieczornych widoków miasta – na rozświetlone mosty Dunaju i przepięknie iluminowany Parlament – znak rozpoznawczy Budapesztu.

Sen powracał wciąż ten sam, każdej nocy. Nie potrafił zmodyfikować go wódą, tabletkami czy terapią. Po prostu, kurwa, nie. Nie było sensu uciekać.

Jechali na dwóch terkoczących wózkach, trzymając się za ręce. Śmiejąc się w twarz niemożliwościom. Brzeg urwiska był coraz bliżej… A on? Zupełnie się tym nie przejmował, chłonął energię towarzyszki snów. Wiedział, że spadnie, ale gotów był na wszelkie ryzyko. Nie puści, nie zostawi, nie tym razem. Czuł, że żyje! Trzymając swoją dłoń w jej dłoni. W ostatniej chwili próbował wstać. I budził się z krzykiem, gdzieś pod powiekami majaczyła twarz. Adrenalina pulsowała w skroniach, rozlewając się aż do erekcji.

***

Promienie księżyca padały idealnie na milczącą miesiącami komórkę. Nadeszła odpowiedź. W mniej niż dziesięć minut gotów był do drogi. Czarny sweter, spodnie pod kolor, buty na gumowej podeszwie, okulary w rogowych oprawach, czapka i klucze wyciągnięte ze skrytki w podłodze. Droga do mieszkania w środku nocy zabrała mu nie więcej niż dwadzieścia minut. Doskonale znał rozmieszczenie kamer, a mimo to głębiej nasunął bejsbolówkę na oczy. Czwarte piętro, wąska klatka schodowa. Pozwolił czytnikowi wbudowanemu w zamek zeskanować siatkówkę, przyłożył kciuk dowodząc tożsamości wzorem linii papilarnych. Rozległo się kliknięcie, był u siebie.

Kilka minut później solidna ściana salonu rozstąpiła się przed Kamilem niczym piekielne wrota. Umieścił w arsenale tylko sprzęt najwyższej jakości. Broń z całego świata, z taką ilością amunicji, że można by wypowiedzieć wojnę ościennemu państwu, kontrastowała z szytymi na miarę garniturami. Prosto spod igły pewnego szwajcarskiego mistrza. Zdjął swetr, przez moment w lustrze odbijał się jego nagi tors przeorany bliznami, mapą przemocy, krwi, zniszczenia, którą pozostawiono na jego ciele. Zabił wszystkich: czy to z zemsty, czy wykonując zlecenia. Był niszowym artystą. Wysyłał ludzi do niszy siedem stóp pod ziemią.

Zważył w dłoni izraelski Desert Eagle, dopiął guziki na mankietach koszuli i sięgnął po jelenia. Miniaturową figurkę z drewna, z imponującym porożem, zawieszoną na łańcuszku. Zwierzak patrzył na niego mądrym wzrokiem, strzegł tajemnic: kiedyś, teraz i zawsze. Założył łańcuszek na szyję, w przepastnych kieszeniach marynarki ukrył kilka wyrobów niemieckiej firmy Glock. Tuż przed wyjściem sięgnął po jedną z zawsze spakowanych toreb sportowych. Sprawdził zawartość, przerzucił torbę przez ramię i wyszedł.

Świat pogrążony w mroku wabił Kamila intensywnością doznań.

Głowa znanego polityka potraktowana pociskiem kalibru 7,62 rozprysła się we wszystkich kierunkach, zostawiając bordowy bryzg na szybie. Wrzask, ujadanie psów, palące się w oddali światła reflektorów. Zdekapitowany, zniekształcony w lunecie karabinu snajperskiego denat wydawał się jeszcze niższym. Strzał był mistrzowski, zgrany z rytmem serca. Śmierć przyszła z perfekcyjnie zamaskowanego gniazda strzelca nieopodal rządowej wilii.

Niestety plan ewakuacji nie przewidział obecności niewielkiej ariergardy, która jakimś zrządzeniem losu zablokowała obraną drogę ucieczki. Pech.

Ich pech.

Rzucił się na nich jak zwierzę. Walczył z pasją, szczęśliwy – robił to, do czego został stworzony. Niósł śmierć – posługę ostateczną – gotów zrealizować każde, nawet najbardziej karkołomne, zadanie. Pojedyncze wyroki wykonywał z chirurgiczną precyzją. Ciemność, ból i strach tworzyły triadę oswojonych przyjaciół. Przewaga liczebna? Szybko straciła na znaczeniu. Szukali ratunku w walce w zwarciu. Nie docenili go, a to miało swoją cenę. Wysoką cenę.

– Kim ty kurwa jesteś? – wycharczał ostatni z żywych ochroniarzy martwego celu.

– Kimś kto walczy – rzucił Kamil cicho. – Walczy na całego. Strzelił, eliminując kolejną przeszkodę.

***

Świt wstał nad Warszawą, miasto prezentowało się równie niezachęcająco jak zwykle. Metropolia wniesiona na nasiąkniętym krwią cmentarzysku nie miała szans na normalność. Dał taksówkarzowi sowity napiwek, łyknął następną garść środków przeciwbólowych i wysiadł. Lobby hotelu Continental wyglądało, jakby czas się tu zatrzymał. Wszystkie fotele były puste, na niewysokich stoliczkach stały butelki wina z najdorodniejszych szczepów z nasłonecznionego południa Francji. Miał ochotę pociągnąć z gwinta, ignorując wysokie kieliszki. Sunął przez marmurowy hol, pozostawiając za sobą odłamki szkła i szkarłatne krople krwi. Konsjerż – wygolony na łyso elegant w smokingu o posturze zapaśnika skinął uprzejmie głową.

– Panie Kamilu! Dawno nie gościł pan w progach naszego hotelu. Jak samopoczucie?

– Udało się przełamać codzienną chujowość życia – uśmiechnął się krzywo, odkrywając, że nawet to go boli. – Ten sam pokój co zwykle. – Na kontaurze wylądowała szczerozłota moneta.

– Chujowość? Nasz hotel dba o zachowanie najwyższych standardów, także w sferze językowej… Lepszym określeniem byłaby miałkość, bardziej literackim.

– Codzienna miałkość życia – powtórzył bezwiednie i syknął z bólu.

– Chirurga? Krawca? – Konsjerż wskazał na kilka dziur o dziewięciomilimetrowej średnicy w jego marynarce.

– Obejdzie się. Wróciłem do gry.

– Nigdy pan z niej nie wypadł. Polecono mi przekazać, że sędzia Rita Straus oczekuje spotkania z panem w swoim apartamencie. Przypominam o zakazie prowadzenia interesów na terenie hotelu.

Poczuł nowy zastrzyk energii. Wiedział, że zlecenie na ostatni cel przyszło z samej góry – od Rady – nie miał pojęcia, że to ona wydała rozkaz. Nogi same poniosły go w stronę windy. Wjechał na górę, mając przed oczyma szczupłą sylwetkę sędzi Straus. Dłoń sama znalazła rękojeść pistoletu, sprawdził, czy łatwo wysuwa się z kabury. Wiedział, że przygotował się perfekcyjnie, ale musiał sprawdzić wszystko, byle zagłuszyć rodzące się pożądanie. Po nieudanej akcji w Sarajewie umieściła go w programie ochrony świadków, ratowała, ryzykując wszystko.

Zniknęła. Dla własnego bezpieczeństwa. Szanował to, starał się zapomnieć, nie potrafił…

Nie zamknęła drzwi od środka, otworzyły się bezszelestnie. Miękkość dywanu w kolorze burgunda tłumiła odgłos kroków. Natychmiast zwrócił uwagę na majtki, które zostawiła tak, żeby od razu je znalazł. Czarny materiał był jeszcze ciepły, nasiąknięty jej słodkawym zapachem…

Kamil wciągnął powietrze w nozdrza, z zakamarków pamięci wychynęło wspomnienie grzesznych uniesień zakotwiczonych w przeszłości. Niemal poczuł ciężar jej szczupłego ciała na sobie, kiedy łamali każdą możliwą zasadę. Przypomniał sobie rytm, który narzuciła, dosiadając go. Piękna… Jego osobisty upadły anioł. Nie potrafił wyrzec się rozkoszy związanej z Ritą. Krew szumiała mu w uszach, wiedział, że znajdzie ją w łazience, zza zamkniętych drzwi dochodził szum wody lejącej się z prysznica.

Wahał się tylko przez sekundę.

Wślizgnął się do środka, natychmiast otoczyły go obłoki gorącej pary. Rita stała naga, plecami do niego. Widział zarys oszałamiająco długich nóg, wąski tyłek. Piana zakrywała wiele szczegółów, ale zdawało mu się, że dłoń kobiety błądzi u zagłębienia ud. Znał ten spektakl – jeden widz i jedna aktorka. Palce Rity kreśliły wzory tak złożone, że za nic w świecie nie był w stanie ich powtórzyć. Chciał patrzeć, chłonąć, doświadczać. A na końcu? Na końcu czekała rozkosz… Zawsze.

Zapragnął, żeby się odwróciła. Chciał spojrzeć w czarne oczy. Zdał sobie sprawę, że nie pojedzie do Budapesztu. Wyjął pistolet, wysunął magazynek. Swoje zrobił, wykonał zlecenie. Rozpoczęła się gra… Na poważnie…

[i] Nawiązanie do fragmentów macierzystej planety Supermana – kamieni o intensywnie zielonym kolorze.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Czyżby Wojnar to nawiązanie do „Wesela”? 😉

Aha, wiem że to takie trochę czepialstwo, ale… Desert Eagle? Dla skrytobójcy? To jest broń używana w grach i filmach, a nie do prawdziwego strzelania do kogokolwiek. Wielki, ciężki, nieporęczny, głośny i skomplikowany mechanicznie kloc, czyli ostatnie, czego potrzebuje profesjonalny kiler 😀

Dobry wieczór!
Masz mnie rozszyfrowałaś wszystko, niczym polscy kryptolodzy Enigmę. Zdawało mi się, że jestem sprytny. Słusznie marudzisz, Desert Eagle to nieporęczna armata i z pewnością nie przyda się skrytobójcy. Poniosło mnie jarmarkowe efekciarstwo, przyznaję.
Dziękuję za komentarz.
Kłaniam się,
Lis

Tak na przyszłość, można ze mną śmiało umawiać wszelkie konsultacje merytoryczne w podobnych tematach. Tanio, szybko, skutecznie 😁

Wow 🙂 Dziewczyna że spluwą ! Jakież to pociągające ;).

Oj tam oj tam, raczej z zacięciem technicznym (chociaż musimy się współmałżeńsko znów wybrać na strzelnicę 😉 ).
Nie będe wklejać linków, ale wśród napompowanych blondyn czasami trafia się prawdziwy pasjonat historii broni: YT > C&Rsenal > Mae.

Ciekawe że w odpowiedzi Wspomniałaś o ślubnym ;).

Ale przecież DE jest tylko bronią zapasową naszego bohatera. Swój cel likwiduje przecież z karabinu snajperskiego. A skoro obecnie można do Desert Eagle domontować tłumik, to właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by stał się – może mało poręczną, ale za to z porządnym kopem – bronią asasyna 🙂

7.62 mm to chyba jakiś rosyjski. Może SVD ale SVD to nie karabin snajperski tylko wyborowy-wsparcia piechoty. DE został zrobiony chyba tylko dla szpanu, zakładanie tłumika przy naboju 0.50″ nie ma sensu, nawet jeśli istnieje tłumik. Tłumik nie wycisza zupełnie broni. Tak dobrze to jest tylko na filmach ;).

Czy Wiecie że tłumiki są w Polsce zakazane ?

Nie wchodząc w zbędne szczegóły – Desert powstał na zasadzie „zrobimy najmocniejszy pistolet, bo możemy”. Przy czym mechanicznie to bardziej karabin w kształcie pistoletu, bo przy takich siłach zastosowanie typowych rozwiązań pistoletowych było niemożliwe. Na dodatek jako „broń ostatniej szansy” o dużej sile obalającej lepiej sprawdziłby się rewolwer, jako mniejszy, lżejszy i prostszy (idea jeszcze sprzed I WŚ typu brytyjskie „rewolwery na tygrysa”). Ale my tu gadu gadu jak jakieś nerdy, a to nie o to chodzi 😀

PS SWD, do jasnego Dragunowa, a nie żadne SVD! Na kałacha mówicie „kalashnikov”?

Wpadła mi w oko ciekawa rzecz i przypomniałem sobie naszą rozmowę, czy może raczej mój monolog na temat zapisu alfabetem łacińskim słów pierwotnie zapisanych cyrylicą.

Hasło: Efekt Jarkowskiego
Cytuję za Wikipedią:

„Występowanie tego subtelnego efektu jako pierwszy postulował około roku 1900 Jan Jarkowski.

W uznaniu jego pracy jedną z planetoid nazwano (35334) Yarkovsky.”

Co o tym Sądzisz ?

Megas ma słuszność DE był bronią rezerwową. Chociaż prawdę mówiąc moja wiedza na dyskutowany temat jest daleko mniejsza niż Waszej trójki. Wczytuję się więc z pewną zachłannością w nowe, ale ciekawe informacje.

Mówiąc za siebie, zapewne nie jest aż tak wielka jak się wydaje. Można powiedzieć że mam zaledwie jako takie pojęcie. Nawet nie mam swojej ulubionej firmy. Zaś produkty z Тульского оружейного завода ciekawiły mnie od zawsze. Ciekawiły bo trudno mówić o fascynacji choć jest jeden produkt który chciałbym posiadać.

Pozdrawiam,
Mick

🙂

Ładna inspiracja Lisie. Z rozbawieniem dodam, że jestem parę dni po maratonie Johna Wicka. I pani sędzia mnie bardzo urzekła z wiadomych względów.

Bardzo ładna inspiracja. A jakość własna i pięknie odmienna.

Uśmiecham się wciąż. Chyba o to chodziło.

Rita

Rito,
od zawsze twierdziłem, że kluczowa dla napisania tekstu jest właściwa Muza. I to mimo upływu lat jest tak oczywiste, jak obecność księżyca na niebie.
Owszem, inspirowałem się jednym z Twoich lepszych tekstów(choć jest najwyżej w trójce faworytów.) Wiedziałem, że nie jestem w stanie skopiować Twojego stylu, więc zrobiłem to po mojemu. Pisało się dobrze i lekko.
Sędzia Ci się podoba? Mogę tylko uśmiechnąć się z pisarską satysfakcją. 🙂
Lubię sprawiać Ci przyjemność, ot tak, zdecydowanie.
Uśmiechaj się, choćby dzięki takim drobiazgom, jak moje opowiadanie.
Lis
P. S. Maraton Johna Wicka brzmi rozkosznie. 🙂 Nie ukrywam, że jestem zafascynowany tą serią, ba, żeby tylko nią…

🙂 No i bardzo mądrze o tym DE. Osobiście uważam że .45 to już wystarczająca armata. Zwłaszcza z nieco dłuższa lufą.

Kiedyś się nad tym zastanawiałem. Możecie mi nie wierzyć Koleżanko, ale sam nie patrzyłem przychylnie na zangielszczenia w języku przecież bliższym i bądź co bądź Słowiańskim. Jednak studiowałem z czterema Rosjankami i żadna nie chciała się pisać po Polsku, zamiana „ш” na „sh” zamiast „sz” była tu na porządku dziennym że tak powiem. Uważam że zapis głosek w języku dla którego opracowano cyrylicę, za pomocą alfabetu łacińskiego to generalnie nieporozumienie. Ale czasami trzeba, więc może reguły są tu bardzo umowne. Niestety język polski że swoimi również specyficznymi znakami diakrytycznymi nie jest uważany za reprezentatywny dla zapisu łacińskiego. Także pozostańmy przy СВД.

Witam,

„Na konturze wylądowała szczerozłota moneta.” – być może miało być „kontuarze”.

Można skasować.

Pozdrawiam,
Mick

Micku,
pod moimi tekstami niczego nie będziemy kasować. Dziękuję za zwrócenie uwagi, o takie detale trzeba dbać. Poprawiłem.
Lis

Oooo ! No to Masz już pierwszego plusa za nie kasowanie ;). Zwykle przekazuję takie rzeczy przez przyjaciółkę (żeby nie śmiecić) ale ona się ostatnio źle czuje.

Jestem prawie pewien, że mamy na myśli tę samą życzliwą światu i bezlitosną dla literówek istotę. Również ściskam kciuki za jej powrót do formy. Mocno. Celem komentarzy jest uzyskanie szczerej informacji zwrotnej o tym co opublikowałem. I temu ideałowi jestem wierny, jeśli nie umiem pisać, schrzaniłem to chciałbym o tym wiedzieć.

Istotnie, opis się zgadza.

Pozostaje jeszcze kwestia kompetencji oceny. Czasem nie warto pamiętać negatywnych opinii i czepialstwa.

Dygresja zapamiętana.

Lisie,

świetnie to napisane, pozostawia w pamięci mnóstwo zręcznych fraz („Sunął przez marmurowy hol, pozostawiając za sobą odłamki szkła i szkarłatne krople krwi”), błyskotliwych spostrzeżeń („jesteś bakterią usprawniającą pracę jelit transnarodowej korporacji”) czy po prostu zabawnych skojarzeń („Był niszowym artystą. Wysyłał ludzi do niszy siedem stóp pod ziemią.”). Obraz zabójcy na zlecenie, być może agenta tajnej organizacji, który przeczekuje burzliwy czas w programie ochrony światków – rzucony w obce mu środowisko korpo-szczurów – bardzo udatnie nakreślony.

Szkoda tylko, że opowiadanie jest tak krótkie. Czuć, że ledwie liże się z wierzchu, ślizga po temacie. Dużo niewiadomych. Jestem świadom, że nie każdy wątek warto kończyć, sporo należy pozostawić domyślności Czytelników ale… chciałoby się więcej, bardziej i soczyściej 🙂

Cieszę się, że wróciłeś do pisania i to w takim stylu. Obyś wytrwał w tym postanowieniu 🙂

Pozdrawiam
M.A.

I tak nic nie przebije:
„– Prawidłowo interpretuję semantykę pytań, ale ignoruję ich istotę.”
Chętnie bym użył tego tekstu na rozmowie o pracę, bo pytanie to pada od czasu do czasu, ale rekruterka mogła by inteligentnie zripostować i wtedy mógłbym się trochę pogubić. Nie ma sensu grać kogoś innego niż tego kim się jest 😀

Przypominam, że mój bohater bardzo nie chciał tej pracy. A to była najbardziej bezczelna odpowiedź jaką znalazłem. 🙂 Musiałem ją wykorzystać, ale w realnym życiu? Ostrożnie z kozaczeniem. 😀

Okazała się jednak intrygująca a intryga to jak widać bezcenna broń na niektóre kobiety, inteligentne drapieżniki. Całość wypadła w moim mniemaniu dość realistycznie, choć Twoja Magda to zdecydowanie nie mój typ ;).

Megasie!
Swój komentarz zacznę od głębokiego ukłonu dla Karela, jego pomoc przy tym opowiadaniu okazała się cenniejsza niż jestem to w stanie wyrazić. Latem zyskałem absolutną pewność, że chcę wrócić z nowym tekstem. Pomysł wyklarował mi się z taką szybkością, że sam byłem pod wrażeniem. Liczyłem się jednak z tym, że psy będziecie na mnie wieszać, pierwszy list do Karela po przerwie zacząłem od tego, że pisywałem chyba lepsze teksty, ale jeśli mam wrócić to tylko tą opowieścią. Nie było innej opcji.
Spodziewałem się raczej, odpowiedzi w stylu że to grafomańskie i pensjonarskie, jak przepiszesz ze cztery razy to może coś z tego wyjdzie, a tu nie. Szybko wyklarowała nam się wersja ostateczna.

Mam wrażenie, że trochę „zardzewiałem” i wyszedłem z wprawy, ale przychodzi taki czas, gdzie po prostu siadasz i piszesz. O wartościach związanych z Muzami wypowiedziałem się komentarz wyżej.
Cieszę się, że udało mi się słowa złożyć tak, by zapadły w pamięć. Ten tekst nie mógł być dłuższy, dla mnie jest idealny, powrót kobyłą wielkości JFK byłby chyba nierealny. Domysły i interpretację są solą literatury. Czy ktoś dokonał właściwej interpretacji? Mam nadzieję…

Jedna uwaga na marginesie, dla mniej zaznajomionych z Najlepszą Czytelników, Lis jest cały czas obecny przy NE. Jako odpowiedzialny za nasze media społecznościowe prowadzę choćby grupę na FB – https://www.facebook.com/groups/najlepszaerotyka/ Czyniąc długą historię krótką, cały czas staram się aktywnie działać na rzecz NE. Pisanie? Wciąż mi się zdarza. Częściej jednak zaczytuję się w opowiadaniach młodszych (stażem kolegów). Nie raz zdarzyło mi się pomyśleć, cholera ja tak nie umiem! . Dajcie Muzy każdemu portalowi takich debiutantów.
Jednak trzeba zrobić coś ciut ambitniejszego niż 74552 post na Facebooku. Czasem po prostu cholernie warto…
Kłaniam się,
Lis

Tak. To zdanie było śliczne:) I takie prawdziwe.

🙂

Rito,
I nie moje, znaczy się, ja je tylko kreatywnie wplotłem. Ale tak znam kilka osób, które prawidłowo interpretują semantykę pytań, ignorując ich istotę. 🙂 To źli ludzie są! Wampiry, krwiopijcy. 🙂

Miło widzieć Twój tekst . Skoro jest dyskusja o broni tomi ja pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze . Glock jest produktem austriackim a nie niemieckim.
” Glock – pistolety opracowane i produkowane przez austriacką firmę Glock GmbH z Deutsch-Wagram, założoną w 1963 przez Gastona Glocka – specjalistę od wysokowytrzymałych tworzyw sztucznych (wcześniej firma produkowała, między innymi, parasole). W maju 1980 armia austriacka ogłosiła konkurs na opracowanie zupełnie nowego wzoru pistoletu. Do konkursu mogły stanąć tylko firmy austriackie. W ciągu 6 miesięcy w biurze projektowym firmy opracowano prototyp pistoletu, który stał się światowym hitem i zyskał miano „broni XXI wieku.” Z ciekawostek dodam że jest pistolet bezkurkowy, posiadający wg wikipedii dwie pojemności magazynków na 17 i 19 naboi. Mimo że Wikipedia tego nie podaje w zależności od wersji magazynki są na 9/11/13/15/17/33 sztuki naboi. W pistolecie zastosowano potrójny system zabezpieczenia przed strzałem przypadkowym: jeden zewnętrzny – spustowy oraz dwa wewnętrzne – igliczne. Zabezpieczenia są kolejno zdejmowane w trakcie naciskania na język spustowy. System zabezpieczeń broni zapewnia bezpieczne użytkowanie pistoletu z nabojem wprowadzonym do komory nabojowej, co znacznie skraca czas użycia broni.
Sam tekst ciekawy . Pozdrawiam

Gaston Glock, więc tak miał ów jegomość. Możesz mi wierzyć lub nie ale … miałem jego córkę ;).

Dobrze że nie z nim:)

Jakoś, za dużo sprzeczności. ;D

Anonimie!
Mogę zatem podnieść dłoń i wskazać na siebie, moja wina. Glock jest firmą z Austrii. Mój błąd, nie wpadłem na to, żeby to sprawdzić. Jak mawiał klasyk oczywista oczywistość – dałem się uwieść.
Fascynująca jest ta dyskusja o broni, niejako obok tekstu, ale jak rozwija!

Z drugiej strony, pomylić Austriaka z Niemcem to i tak mniejsze zło niż Polaka z Ruskim. W końcu Niemcy i Austriacy to Germanie, przynajmniej tak drzewiej bywało.

Przez moment myślałem że rozmowa o broni przekształci się w polemikę w stylu „zwady nad psami” znanej z Polskiej literatury. Wszak jest to temat bardzo męski, broń to przecież falliczny symbol 😉 i temat np. przewagi lufy długiej nad krótką, mógłby być rozpatrywany ;).

Pozdrawiam,
Mick

To już wiem czemu lubię gatlinga; szybko się wystrzelać i iść spać 🤪

😀

Miło Cię, Lisie, przeczytać po przerwie.
Przy hotelowym „Johnie Wicku” się uśmiechnęłam.
W Twoich tekstach często me oczy szukają literówek czy zbłakanych znaków interpunkcyjnych. To nie nagana, raczej Twój znak rozpoznawczy. 🙂

Z pozdrowieniami
NNN

NNN,
Znak rozpoznawczy? Jakieś L chociaż, albo jeszcze lepiej palce oblepione wydzieliną. Pomarzyć można:) Jest taka ładna formuła: „Wszelkie błędy i niedociągnięcia są winą Autora.”
Czytelnik się uśmiechnął – zadanie wykonane!
Lis

Rozwija lub nie to zależy czy jest pacyfistą czy komandosem :). A na poważnie , strzelectwo to fajny sport . Co od broni to od początku zarania dawała przewagę myślącym nad osiłkami. ” Bóg stworzył ludzi, Samuel Colt uczynił ich równymi. To dewiza, która znana była na całym Dzikim Zachodzie.” Pozdrawiam

Anonimie!
Jestem zdania, że Samuel Colt powinien stać się zaczynem jakieś religii. 🙂 Zdecydowanie.

Niebezpieczny ten Kamil. W jednym takim filmie zabójca korzystał z broni wyglądającej jak klarnet. Ciekaw jestem czy miałki bohater też ma jakieś ukryte miejsca z bronią, na pierwszy rzut oka wyglądające zwyczajnie i niepozornie.
Swoją obecnością zachęcasz do pisania 😉

Nie mnie się wymądrzać, ale stawiałbym na długopis. 🙂 Takie to Bondowskie. Albo parasol, to już jest nieco bardziej praktyczne. Są tu Autorzy zdecydowanie bardziej pracowici niż ja. I chwała im za to. (Megas, Agnessa, Ania) – szacunek. Ja? Ja wiem, że tutaj moje teksty będą lądować w pierwszej kolejności, przynajmniej dopóki będę miał ochotę pisać.
Lis

Jak zawsze w dobrym stylu. Dawno nie czytałam, bardzo dawno ale widzę, że jesteś coraz lepszy jednak Max na zawsze będzie moim ulubionym.

U la, la. Przyznam, że zaintrygowany przejrzałem listę przyjaciół i wrogów. Max? Ten staroć? Wszystko bym pozmieniał! To się cholera ledwo do czytania nadaje. Cieszę się, że moje teksty wciąż potrafią cieszyć i bawić czytelniczki. Ciekaw jestem, z kim znów przecięła się moja ścieżka?
Tymczasem, witaj, kimkolwiek jesteś. 🙂
Lis

Jako autor z pewnością patrzysz na swoje prace z należnym dystansem na który wpływ ma to jak dawno coś pisałeś.
Dla mnie jako czytelniczki, cóż ta historia zawsze będzie wiązać się z dużym sentymentem bo od Maxa wszystko się zaczęło. Musiałbyś dobrze szukać w liście znajomych a w zasadzie wiernych fanek choć pewnie ta jedna należy już do zapomnianego dawno archiwum.

U la,la 🙂 W jednej z moich ukochanych powieści zapisano, że rękopisy nie płoną. I tak jest w istocie. Bułhakow wielkim pisarzem był, ale nie otarł się nawet o najwyższe laury. Moim ulubionym pisarzem jest pewien Peruwiańczyk. I tak już będzie zawsze. Pytanie brzmi: Czy słusznie spoglądam w kierunku tego akurat mistrza słowa? Nigdy mnie nie zawiódł, poza może ostatnią powieścią, ale daj każdemu mieć pod dziewięćdziesiątkę i wymienić żonę na trzydzieści lat młodszą.
Nic dziwnego, że się polubiliśmy. Z Maxen wciąż się lubimy, chociaż z pewnego dystansu.
Mam swój typ, może dlatego, że liczba fanek Lisa jest taka jakby ograniczona. Że ktoś to ogólnie czyta budzi moje zdziwienie, zmieszane z zachwytem, ale nie wstrząśnięte.
Lis

Napisz komentarz