Nowy świat czarownic 42-44 (Nefer)  4.13/5 (13)

44 min. czytania

Francois Hippolyte Debon, „Bitwa pod Hastings”

42

Pożegnanie z Aurorą nie zabrało wiele czasu. I dobrze, wolał uniknąć uścisków oraz sztucznie brzmiących zapewnień. Dostał od niej więcej, niż mógłby kiedykolwiek oczekiwać, ale teraz musiał sam zadbać o swoje sprawy.

– Jeżeli tylko zdołamy, wszyscy razem, postaramy się zaprowadzić pokój – powiedział to siedząc już w siodle, przynajmniej tyle winien był dziewczynie i jej ojcu.

– To może okazać się trudne, zwłaszcza teraz. Ale będziemy próbować. Pamiętaj przynajmniej o tym, Marcusie. Cokolwiek się jeszcze wydarzy. A moja klacz nazywa się Stokrotka. Lubi marchew, a my kochamy tutaj kwiaty, chociaż kwitną tak krótko.

Kiwnął ręką na Sudrun i ruszyli z kopyta. Już po niedługim biegu okazało się, że koń Aurory nie nadąża za Demonem. Nic nie mógł na to poradzić. Gwardzistka zwolniła, czekając na chłopaka na skraju lasu.

– Ruszaj przodem, tak jak ustaliliśmy. Nie mamy czasu. Musisz wyprzedzić księżną i pierwsza dotrzeć do obozu. Wkrótce zmierzch, ale znasz drogę. Ja także, jeśli wojsko zostało w tym samym miejscu. Przybędę, gdy tylko zdołam. Musisz mnie wtedy natychmiast wezwać do siebie.

– Oczywiście, paniczu Marcusie.

– Sir Marcusie, pani i żono! Ale dobrze, gdy się zobaczymy, zwróć się do mnie na powitanie właśnie jako do Marcusa z Międzyrzecza. Użyj dokładnie tych i tylko takich słów, po tym cię rozpoznam. A najlepiej, miej gdzieś pod ręką Demona.

– Tak zrobię. A na wszelki wypadek zostawię po drodze znaki, związane gałęzie młodych brzóz, jak podczas naszych dawnych gonitw.

– Nie trać na to czasu.

– Zostawię znaki, Marcusie z Międzyrzecza.

Sudrun popędziła konia i zniknęła wśród drzew. Ruszył w ślady dziewczyny, ale nie miał szans, by dotrzymać jej kroku. Tętent kopyt Demona ucichł gdzieś w oddali. Las nie okazał się zbyt gęsty, tu i ówdzie trafiały się wydeptane przez zwierzęta ścieżki Ułatwiało to jazdę, ale zarazem łatwo było zgubić drogę. Znał tylko ogólny kierunek, bo przecież nie miał okazji poznać lepiej okolicy. A słońce stało coraz niżej, obawiał się, że gdy zapadnie ciemność, może mieć trudności z odnalezieniem właściwego szlaku. Dlatego ucieszył się, gdy przy znośnym jeszcze świetle natrafił na dwie rosnące po przeciwnych stronach ścieżki młode brzózki, których najbliższe sobie gałęzie przyciągnięto i splątano. W dawnych, spokojnych czasach w Międzyrzeczu, gdy nie wiedział jeszcze, co szykuje mu świat, zabawiali się w podobny sposób z Sudrun i Tamarą, tropiąc się wzajemnie po lesie. Podchody te kończyły się zazwyczaj w identyczny sposób, wspólnymi igraszkami na jakiejś porośniętej trawą i mchem polanie. Odegnał te myśli i zaczął wytężać wzrok, szukając kolejnych znaków. Znajdował je niezbyt często, ale regularnie. Rozkazał dziewczynie nie tracić czasu, ale miała rację. On sam również musiał dotrzeć do obozu najszybciej, jak tylko zdoła. Pozbawiona możliwości używania magii Sudrun nie będzie mogła odgrywać zbyt długo roli księżnej Bereniki, nowej pani Siedmiu Bram.

W zapadających ciemnościach coraz trudniej przychodziło mu wybierać właściwą drogę, unikać wystających korzeni i gałęzi. Demon radził sobie w podobnych okolicznościach dzięki  doświadczeniu i instynktowi, natomiast Stokrotka wyraźnie zwolniła. Wiedział, że poganianie klaczy w niczym nie pomoże. Na szczęście, czuł już wracającą moc. Wyczarował słabą i niewielką ognistą kulę, która zawieszona nad ramieniem chłopaka oświetlała drogę niczym poświata księżyca. Na tyle słabo, by nie wystraszyć konia i nie rzucać się w oczy z większej odległości.

Ostrożność ta okazała się w pełni uzasadniona. Nie znał okolicy na tyle dobrze, by dostrzec nocą jakieś charakterystyczne punkty. O tym, że zbliża się do miejsca obozowania armii poinformowały go łuny ognisk, ogólny gwar i rżenie koni. Wydawało się, że w obozowisku panują nadzwyczajny gwar i ożywienie. Cóż tam mogło się wydarzyć? Co więcej, wysunięte patrole straży krążyły czujnie także na obrzeżach przechodzącego w nadrzeczną łąkę lasu. O skrytym zbliżeniu się do namiotów i taborów nie mogło być mowy. Na szczęście, zdążył na czas zgasić swoją kulę ognia. Gdyby wpadł na strażników nadal korzystając z magii, wywołałby sensację i zniszczył cały plan.

– Stój, kto idzie? Podaj hasło!

Dostrzeżono go i zatrzymano, ale tego mógł się spodziewać.

– Jestem sir Marcus, pierwszy mąż lady Bereniki. Nie znam hasła, ale księżna oczekuje mego przybycia. Z pewnością wydała stosowne rozkazy.

Modlił się w duchu, by Sudrun nie zapomniała o tym szczególe. Na szczęście, okazała się wystarczająco przewidująca.

– Zbliż się, panie. Istotnie, mamy swoje rozkazy, ale musimy cię najpierw rozpoznać w tych ciemnościach. Tylko powoli. I pokaż puste dłonie.

Usłuchał polecenia, a jeden ze strażników podjechał na tyle blisko, by pochodnia oświetliła twarz chłopaka.

– Rzeczywiście wyglądasz na sir Marcusa, ale musisz tutaj zaczekać. Zawiadomimy księżną.

– Ona z pewnością chce jak najszybciej mnie zobaczyć!

– Zapewne, panie. Ale mamy swoje rozkazy. To nie jest spokojna noc i różni mogą się tutaj kręcić, udając kogoś innego i szpiegując. Zsiądź z konia i zaczekaj.

Zrozumiał, że wiele chwilowo nie wskóra. Liczył tylko, że to jednak Sudrun podjęła te środki ostrożności na wypadek przybycia Lady Berengarii, a nie stara księżna z zamiarem pojmania lub zabicia jego samego. Podporządkował się poleceniom, ale na wszelki wypadek przygotował również do użycia mocy. Chociaż, gdyby nawet Wiedźma zachowała władzę nad obozem, to w tej akurat chwili niewiele mogłaby uczynić i pewnie wolałaby udawać wobec niego Sudrun. Na szczęście, nie musiał czekać długo. Od obozu nadjechała grupka konnych, kilku z nich również dzierżyło pochodnie. W środku orszaku rozpoznał dwie znajome postacie, Berenikę czyli, jak miał nadzieję, Sudrun, oraz Demona, którego dosiadała. Poczuł ulgę, ale oszukiwano go ostatnio tak często, że zmusił się do zachowania czujności. A gdyby księżna zaczarowała jakiegoś konia, nadając mu postać przyjaciela? Z pewnością byłaby zdolna do takiego podstępu.

– Witaj Marcusie z Międzyrzecza! Miło ujrzeć cię w dobrym zdrowiu.

– Pani i małżonko, to ja rad widzę cię jako nową władczynię Siedmiu Bram. Czy pozwolisz, bym powitał cię w należyty sposób, złożył hołd i podziękował za starania, które poczyniłaś celem mojego uwolnienia?

– Oczywiście, Marcusie z Międzyrzecza.

Jeżeli była to Sudrun, jak miał nadzieję, to dobrze odgrywała swoją rolę. Lekkie drżenie w głosie można było spokojnie złożyć na karb radości i wzruszenia z powodu odzyskania pierwszego małżonka. Ludzie z orszaku nowej pani Siedmiu Bram rozstąpili się, czyniąc przejście, ale też nie poniechali ostrożności. Zbliżył się do nadal dosiadającej konia gwardzistki i przywołał dającą światło słabą kulę ognia. I tak pójdzie to na rachunek rzekomej Bereniki, a chciał dobrze przyjrzeć się jej wierzchowcowi. Celowo opadł na kolana tuż przy boku zwierzęcia, wtulając twarz w jego sierść. To był Demon! Miał dokładnie taki sam zapach i dokładnie takie same włosie. Co więcej, on też rozpoznał przyjaciela, pochylając głowę i lekko szczypiąc chłopaka wargami w ramię. Sudrun, bo to musiała być przecież ona, zorientowała się wreszcie, że powinna podać pierwszemu małżonkowi dłoń do ucałowania. Może zresztą zwlekała celowo, by mógł przywitać się najpierw z Demonem, a co ważniejsze, rozpoznać go bez żadnych wątpliwości. Dopełnili teraz formalności powitania. Dziewczyna długo nie cofała dłoni, na którą nie nałożyła jeździeckiej rękawiczki.

– Pani i żono, wdzięczny jestem za uwolnienie z rąk barbarzyńców. Czy zechcesz wysłuchać mojej relacji z pobytu w ich grodzie?

Starał się pomóc Sudrun i ułatwić jej przejęcie inicjatywy. Musieli jak najszybciej porozmawiać na osobności.

– Tak, sir Marcusie, mój pierwszy mężu. Zapraszam cię do mojej kwatery. Wybacz, ale nie mogę dać ci czasu na odpoczynek i odświeżenie się. Wygląda na to, że te dzikusy złamały jednak zawarte układy. Wsiadaj na konia i ruszamy.

Teraz dopiero uświadomił sobie, że przyjechał dosiadając swojej, marnej co prawda, klaczy w klasyczny sposób, okrakiem. I tak też wjedzie do obozu. Jak wielu z obecnych domyśli się, że nie nosi ochraniacza? Ale co tam! Berenika nie ukrywała przecież ostatnimi czasy swojej sympatii dla pierwszego małżonka, a młodość i zawadiacki charakter mogły popchnąć ją do podobnego złamania obyczaju. To była zresztą wyłącznie jej sprawa i jej decyzja, na pewno nikt nie ośmieli się o nic pytać. Co najwyżej, pojawią się plotki. A co do Stokrotki, to nie zasługiwała jednak na miano chabety. Poklepał klacz po szyi, przepraszając za tak niesprawiedliwy osąd. Wynagrodzi to, każąc ją wyszczotkować i podać najlepszą paszę.

W namiocie zostali wreszcie z Sudrun sami, odprawiła bowiem wszystkich oficerów i straże. Żołnierze z pewnością oczekiwali jednak na zewnątrz.

– Świetnie sobie poradziłaś, pani i małżonko.

– Tak się bałam, paniczu Marcusie. Ale obiecałam, że już nigdy cię nie zawiodę.

– I nie zawiodłaś. Nowa pani Siedmiu Bram to śmiała i dzielna amazonka. I nie tylko amazonka. – Wziął dziewczynę w ramiona, czego wcale mu nie broniła, przeciwnie wtuliła się ze wszystkich sił. – Sudrun, wiem, że zrobisz wszystko, co będzie trzeba. Pomogę ci – wyszeptał. – Ale nie nazywaj mnie już paniczem Marcusem, nawet tutaj. Jestem sir Marcus, twój pierwszy małżonek.

– Będę pamiętała, obiecuję. Ale skoro tak, to mogę chyba zatrzymać swego pana i męża w ramionach na dłużej? – Wzmocniła  uścisk.

– Możesz. – Niech mu prawdziwa Berenika wybaczy, ale to wcale nie okazało się przykre. – Musimy jednak porozmawiać, tak może nawet lepiej. Nikt nic nie usłyszy i niczego nie powinien podejrzewać. A my cieszymy się naszym spotkaniem. Mów jednak, co się dzieje?

– Okropnie się bałam, że księżna mogła mnie jednak wyprzedzić. Ale tak się nie stało, nikt niczego nie podejrzewał i o nic nie pytał. Ona zawsze miała swoje tajne sprawy.

– Tak, a powodem tej wyprawy też nikomu się pewnie nie chwaliła.

– Wyruszyłam, by uwolnić mojego męża. Tak powiedziałam, nie ich sprawa, w jaki magiczny sposób. Znałam obóz, imiona dowódców, oficerów i wielu żołnierzy, w końcu też służyłam w tej armii. Wydałam rozkazy, by wzmocniono straże i wypatrywano twojego przybycia. By wypatrywano wszelkich podejrzanych przybyszów. Nie mogłam przecież pozwolić, by księżna ot tak, wjechała do obozu. Jak dotąd, nikt nie widział ani jej samej, ani orszaku. Za to pojawiłeś się ty. Nareszcie, mężu i panie.

Wpiła się w usta chłopaka z siłą rozpaczliwie odczuwanego niepokoju. Tak, teraz, gdy mogli wspólnie rzucać czary, to znaczy on używałby mocy, a ona odsuwałaby swoją obecnością wszelkie podejrzenia, sytuacja przedstawiała się o wiele lepiej. Ale nadal groziło im niebezpieczeństwo. Zmusił się do przerwania pocałunku.

– Nie powiedziałaś chyba, że mają oczekiwać fałszywej Bereniki?

– Masz mnie za aż tak głupią, mężu i panie? Zarządziłam te środki ostrożności w obawie przed zwiadowcami barbarzyńców. W nocy, przy użyciu odrobiny magii, mogliby próbować różnych sztuczek i podstępów. Po ostatniej bitwie wszyscy wiedzą, że trafiają się wśród nich uzdolnieni czarownicy.

– To mogło wzbudzić podejrzenia, ale rozumiem, że nie miałaś innego wyjścia.

– Nikt nie zdziwił się takimi rozkazami, bo nasi właśni zwiadowcy przynieśli niepokojące wieści.

– Co się stało?

– Do grodu barbarzyńców zbliża się nowa ich horda. Podobno bardzo liczna, kilka tysięcy wojowników. Sprawiają wrażenie, jak gdyby szykowali się do bitwy.

– Klan Srebrnego Lisa, ludzie Rogwolda. Nadeszli bardzo nie w porę. To nieproszeni sojusznicy tana Arnolda, ojca Aurory. Księżna, udając Berenikę, przysłała list, w którym wzywała mnie do powrotu i obiecywała zawarcie trwałego pokoju. Mając na karku tego Rogwolda, z którym raczej niezbyt się kochają, tan zgodził się na ten plan. – Wolał nie wdawać się w szczegóły dotyczące Ragnegi i innych jeszcze zamierzeń ludzi z klanu Srebrnego Lisa.

– Przynajmniej wszyscy tutaj ucieszyli się z mojego, z naszego, powrotu i nie zadawali żadnych pytań. Bez magii nowej pani Siedmiu Bram armia popadłaby w kłopoty. A ja mogłam bez wzbudzania podejrzeń zarządzić szczególne środki ostrożności.

– Ale teraz to już na pewno nie ma szans na żadne układy. Rogwold chce bitwy i zmusi do niej ojca Aurory, nawet wbrew jego woli. Tan nie będzie mógł się sprzeciwić, zwłaszcza po tym, gdy okazało się, że zdołałem go oszukać i uciekłem, rzucając czary. Arnold i tak nie uniknie pewnie podejrzeń i żeby zadać im kłam, ruszy do walki. A my też nie mamy innego wyjścia. W tak niepewnej sytuacji nie możemy nagle zaproponować pokoju. Nawet prawdziwa Berenika, z krążącą gdzieś po okolicy starą księżną w jej własnej postaci, nawet ona musiałaby przyjąć bitwę, by tak nagłą zmianą postępowania nie wzbudzać jakichkolwiek wątpliwości.

– Zamierzasz walczyć z tymi barbarzyńcami?

– Nie możemy zrobić nic innego, jeżeli nie chcemy, by ktoś zaczął coś podejrzewać.

– Ale w jaki sposób?

– Wojska są dobrze wyszkolone, poprowadzisz je jako księżna Siedmiu Bram. Ponieważ jednak musisz skupić się na pojedynku z czarodziejami Ludzi Północy, dowództwo w polu powierzysz swemu zastępcy. Na pewno znajdzie się tu jakiś kompetentny oficer, który poradzi sobie z tym zadaniem.

– Ale za to ja nie poradzę sobie z magią. Przecież doskonale o tym wiesz.

– Ulegniesz prośbom swego ukochanego pierwszego małżonka i pozwolisz mu stanąć obok siebie. Wiem, że to niezgodne z obyczajem oraz zdrowym rozsądkiem, bo dawców mocy trzeba trzymać na tyłach i chronić. Ale jako osoba młoda i popędliwa dasz pierwszeństwo uczuciom zakochanej kobiety przed obowiązkami władczyni. Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą, iż potrafię i pragnę walczyć. A zresztą, możemy odegrać w tej sprawie piękną scenę na użytek twoich oficerów i żołnierzy. Potem powinienem sobie poradzić. Aurora wiele mnie nauczyła.

– Czy jednak nauczyła wszystkiego? Nie ufam jej tak do końca, chociaż nam pomogła. I czy staniesz przeciwko niej, po tym, co jakoby dla ciebie zrobiła? Bo ją też z pewnością zmuszą do udziału w bitwie.

– Nie mamy innego wyjścia, a ona zrozumie i wybaczy. Podobnie jak i ja zrozumiem ją.

– I też jej wybaczysz?

– Liczę na to, że nie będziemy mieli sobie wzajemnie zbyt wiele do wybaczania. I że znajdziemy okazję, by to uczynić.

– Sir Marcusie, mój ukochany mężu i panie. Za to ja będę musiała wiele wybaczyć tobie. Bo w przededniu bitwy powinieneś usłużyć swojej pani i dać jej moc, jak najwięcej mocy. Ale rozumiem, że w tej akurat chwili to nie najlepszy pomysł. Rozumiem i wybaczam, ale również liczę, że w przyszłości nadarzy się okazja…. A teraz trzeba wezwać oficerów na naradę.

43

Zgodnie z przewidywaniami Marcusa narada przebiegła bez większych problemów. Chłopak towarzyszył Sudrun, co ściągnęło kilka zdziwionych spojrzeń, ale nikt nie ośmielił się sprzeciwić czy zadawać pytań. Plotki o tym, że młoda księżna darzy prawdziwą miłością i faworyzuje swojego pierwszego małżonka zdążyły się już rozejść, teraz zaś znalazły nowe potwierdzenie.

– Moi panowie – oświadczyła rzekoma Berenika. – Po śmierci matki próbowałam zawrzeć rozejm z tymi barbarzyńcami. Udało się dzięki temu uwolnić porwanego sir Marcusa, ale te dzikusy po raz kolejny złamały wstępne układy. Jak donoszą zwiadowcy, sprowadzili nową hordę i zamierzają wydać nam bitwę. Nie mamy innego wyjścia i przyjmiemy ich godnie. Może to i lepiej, wypada bowiem pomścić śmierć lady Berengarii. Siły wroga można oszacować na jakieś siedem, osiem tysięcy wojowników, dwa razy liczniejsze od naszych. Nasi żołnierze są jednak lepiej wyszkoleni i uzbrojeni, mamy przewagę dyscypliny oraz dysponujemy jazdą, której tamci prawie wcale nie posiadają. To powinno zapewnić nam przewagę. Jedyny problem może stanowić ich magia.

– Ale nie teraz, gdy odzyskałaś małżonka, pani, gdy dysponujesz pełnią sił – zauważył jeden z oficerów.

Marcus pomyślał, że przemowy Lady Berengarii zapewne żaden z nich nie ośmieliłby się przerwać. Armia musiała odczuwać niejaką nerwowość po poprzednim, nieudanym magicznym starciu. Nawet oficerowie potrzebowali poczucia siły i pewności, pewności, że nowa księżna poradzi sobie z każdym przeciwnikiem. Sudrun też chyba to zrozumiała, znała przecież nastroje szeregowych żołnierzy.

– Oczywiście, mając przy sobie sir Marcusa pokonam każdego barbarzyńskiego maga czy wiedźmę, których zdołają sprowadzić. Wiadomo przynajmniej o dwóch czarownicach w ich obozie. Ostatnio jedna z nich zdołała zaskoczyć moją matkę zebraną przez siebie mocą. To się już nie powtórzy, możecie być pewni.

– Nikt nie wątpi w twoją potęgę, Milady. Siedem Bram zwycięży, jak zawsze.

– Tym niemniej, będę zmuszona skupić się na walce magicznej i nie mogę dowodzić osobiście w polu. Dlatego powierzam to zadanie tobie, generale Haroldzie. Jak wiem, dobrze spisałeś się jako dowódca wschodniej kolumny. Liczę na twoje umiejętności i oddanie.

– Nie zawiedziesz się, pani. – Jeden z obecnych mężczyzn zasalutował, uderzając pięścią w tors okryty nabijaną metalem skórą. – Przypuszczam, że barbarzyńcy, nie mając godnej tego miana jazdy, zajmą pozycje obronne na jakimś wzgórzu, chroniąc się za murem tarcz. Nie będzie łatwo ich stamtąd wykurzyć, ale poradzimy sobie, z twoją pomocą, Milady.

– Zrobię co w mojej mocy. – Sudrun jakby się zawahała. – Tym razem nie możemy jednak liczyć na wyraźną przewagę w sferze magii. Barbarzyńcy nie są bezbronni. Osłonię naszych żołnierzy, to gwarantuję, ale resztę będą musieli zapewne zrobić sami.

Marcus przyjął te słowa z ulgą. Stawianie osłony, nawet dla zbrojnych z Siedmiu Bram, to jedna sprawa. Uderzanie ogniem albo innymi żywiołami w ludzi Aurory i Arnolda, a choćby i tych z klanu Srebrnego Lisa, to co innego. Mimo wszystko, nie chciał stać się kimś takim, jak dawni czarownicy z legend.

– Nasi żołnierze są lepiej wyszkoleni, poradzimy sobie – powtórzył generał.

– Pozostaje jeszcze jedna sprawa, trzeba zapewnić ochronę sir Marcusowi. Nie możemy pozwolić sobie na jego ponowną utratę.

– Wyznaczę najlepszych ludzi i zostanie bezpiecznie na tyłach – zapewnił Harold.

Chłopaka zdumiał ten nagły zwrot rozmowy, przecież ustalili coś innego! I przecież tak naprawdę, to on miał walczyć przy użyciu mocy. Dopiero po chwili pojął, ku czemu zmierza rzekoma Berenika.

– Szlachetna pani i małżonko, pozwól, bym stanął u twojego boku i chociaż przyglądał się bitwie!

– To niemożliwe, sir Marcusie. Dobrze wiesz, że błękitnokrwiści panowie trzymają się z daleka od walki. To odwieczny zwyczaj.

– Dostojna Pani, proszę o tę łaskę. To będzie wielka bitwa! Barbarzyńcy jeszcze nigdy nie wystąpili w polu z taką siłą. O tym triumfie Siedmiu Bram bardowie ułożą pieśni. Oczywiście, to ty odniesiesz zwycięstwo, ale chciałbym, by choć o mnie wspomnieli. Wspomnieli, że u twego boku stał pierwszy małżonek. Proszę!

– To zbyt niebezpieczne, Marcusie.

– Bereniko, błagam, pozwól mi ujrzeć twój triumf na własne oczy. I gdzież będę bezpieczniejszy niż przy tobie, potężnej władczyni mocy?

– Marcusie…

– Szlachetna Pani, błagam, pozwól mi sobie towarzyszyć. Błagam o tę łaskę jako twój wierny poddany i małżonek.

Rozpędziwszy się w swoich prośbach, upadł przed Sudrun na kolana. Nie przyzwyczajona do takich sytuacji, dziewczyna okazała zakłopotanie. Czy aby nie przesadził? Jednak nie, niepewny uśmiech rzekomej księżnej wszyscy obecni uznali za przejaw jej uczuć, a te ostatnie za powód, który sprawił, że zmieniła zdanie.

– Dobrze, sir Marcusie, skoro aż tak bardzo ci na tym zależy.

– Dziękuję, Bereniko!

Kończąc przedstawienie, poszukał ustami jej dłoni. Miał wrażenie, że odsunęła ją w końcu i nakazała mu wstać równie niechętnie jak wówczas, gdy witali się na granicy obozu. To też nie umknęło zapewne uwagi obecnych, wzmacniało jednak wrażenie, że oto zauroczona dziewczyna uległa prośbom ukochanego.

– Skoro to mamy ustalone, to zajmijmy się porządkiem marszu i rozmieszczeniem naszych oddziałów.

Dalszy ciąg narady przybrał postać nudnego omawiania szczegółów. Sudrun zostawiła tutaj dużo swobody oficerom i nie wtrącała się do ich dyskusji, akceptując tylko podjęte decyzje. Marcus nie miał pojęcia, czy jej szkolenie obejmowało kwestie strategii i staczania bitew, ostatecznie służyła uprzednio jako zwykła gwardzistka. No, może nie aż tak bardzo zwykła, ale powierzane jej zadania specjalne dotyczyły jednak zupełnie innych niż wojenne spraw. On sam uczył się tylko sztuki jeździeckiej oraz ćwiczył we władaniu bronią. To zresztą zawsze interesowało go najbardziej, toteż wkrótce znużył się dyskusjami o kolejności przemarszu i sposobie rozstawienia wojsk. Pojął z tego wszystkiego, iż przewidując obronną taktykę barbarzyńców, generałowie Siedmiu Bram podejmą próbę sprowokowania ich do zejścia ze wzgórza silnym ostrzałem podjętym przez łuczników. Rzekoma Berenika powtórzyła bowiem, że tym razem nie mogą polegać wyłącznie na atakach magicznych. Na równym terenie jazda Siedmiu Bram powinna bez trudu poradzić sobie z Ludźmi Północy, niezdolnymi zwykle do dłuższego utrzymywania zwartego szyku. Wobec szczupłości własnych sił, wydzielono niezbyt liczne odziały do ochrony taborów, licząc na mobilność jazdy w razie ewentualnego zagrożenia. W jakiejś mierze uzasadniało to decyzję władczyni w sprawie pierwszego małżonka.

Wreszcie Sudrun zamknęła naradę, co wobec planowanego, bardzo wczesnego wymarszu wszyscy przyjęli ze zrozumieniem. Marcus odniósł nawet wrażenie, że ich oboje ten i ów obrzucił znaczącym, wyrażającym jednak aprobatę spojrzeniem. Powód nie wydawał się szczególnie trudny do odgadnięcia.

– Oni wszyscy spodziewają się, że udamy się teraz prosto do łoża, czy raczej legowiska i będziemy kochać się jak szaleni. Myślą, że to z tego powodu zakończyłaś odprawę. – wypowiedział te słowa gdy tylko zostali sami.

– I tak pewnie by się stało w normalnych okolicznościach, księżna powinna pozyskać jak najwięcej siły przed nadchodzącą bitwą. I wiesz, Marcusie, w tej akurat chwili zazdroszczę tym czarownicom zdolności posługiwania się magią. Bo kochałabym się z tobą chętnie, czy dałbyś mi moc, czy nie. Ale nie mogę, pozbawiłabym cię sił.

– Sudrun…

– Rozumiem to, Marcusie. Przecież wynik walki zależy w znacznej mierze od ciebie. Podejrzewam, że nie pałasz ochotą do atakowania ludzi tej Aurory, dlatego nie robiłam generałom zbyt wielkich nadziej na ofensywne czary bojowe. I tak będziesz miał mnóstwo roboty, a ja w niczym nie zdołam ci pomóc.

– Poradzę sobie. – Żywił nadzieje, że nie rzuca słów na wiatr. – A twoja rola jest bardzo ważna.

– Rola parawanu albo kukły. Tak naprawdę, mogę pomóc ci tylko w jeden sposób, tu i teraz. I to w taki, na który nie mam najmniejszej ochoty. Pozwalając, żebyś po prostu poszedł spać. Wiem, że musimy zostać tu razem, ale śpijmy lepiej osobno. I nazywaj mnie Bereniką albo panią i małżonką, pamiętasz?

W taki oto sposób zyskał możliwość odpoczynku przez kilka choćby godzin najgłębszej nocy, ale niepokój nie pozwalał na spokojny sen. Z zadowoleniem przyjął więc wczesną pobudkę i pospieszne przygotowania do wymarszu. Otuchy dodawało towarzystwo Demona, na którym wyruszał na swoją pierwszą, prawdziwą bitwę. Okazało się, że generałowie trafnie przewidzieli poczynania przeciwników. Barbarzyńcy również poderwali się bladym świtem i zajęli pozycje na upatrzonym wzgórzu, niezbyt nawet odległym od gródka. Marcus zastanawiał się, dlaczego nie schronili się za jego wałami i tam nie oczekiwali ataku. Pojął jednak, że siły przyprowadzone przez Rogwolda są na to zbyt liczne. W dodatku wódz klanu Srebrnego Lisa zamierzał przecież rzucić wyzwanie najeźdźcom, zmusić ich do bitwy, pociągając za sobą gospodarza i jego ludzi. Chowając się w twierdzy niechętnego sojusznika nie osiągnąłby tego celu. Te ofensywne zamiary Rogwolda ułatwią zapewne wykonanie planu generała Harolda.

Tymczasem chłopak musiał przyznać, że pozycja barbarzyńców wydawała się silna. Rozległe wzgórze, opadające długim stokiem ku wojskom Siedmiu Bram, osłaniały z obydwu stron dość strome, zalesione jary. Tyły również porastał las. Nawet Marcus zrozumiał, że obejście  przeciwnika będzie trudne i pozostaje frontalny atak pod górę, na chroniących się za murem tarcz wojowników. Frontalny atak, albo wywabienie ich ze wzgórza.

Razem z rzekomą Bereniką wybrali dla siebie niewielkie wzniesienie na lewym skrzydle. Powiewał nad nimi sztandar Bramy, otaczała zaś niezbyt liczna eskorta. Sudrun nakazała zresztą żołnierzom nieco odstąpić, oznajmiając, iż spodziewa się silnych ataków magicznych. Marcusa, oczywiście, zatrzymała. Prawdę mówiąc, liczył na to, że chorągiew przyciągnie ofensywne poczynania przynajmniej Ragnegi. Łatwiej przyjdzie mu bronić się samemu, niż wykonać to samo zadanie wobec całej armii. Wypatrywał wśród wrogich szeregów obydwu młodych kobiet, ale tymczasem dostrzegał jedynie wojowników. Zauważył, że tan Arnold oraz Rogwold zajęli oddzielne, oddalone od siebie stanowiska. Szyki zbrojnych tana stały dokładnie naprzeciwko ich własnego wzniesienia, ludzie spod znaku Srebrnego Lisa ustawili się po przeciwległej stronie. Miał nadzieję, że wcześniejsze nieporozumienia pomiędzy sojusznikami utrudnią im albo wręcz uniemożliwią jednolite kierowanie bitwą. Tym niemniej, gęste szeregi ukrytych za tarczami barbarzyńców robiły duże wrażenie, zwłaszcza gdy podnieśli gwałtowną wrzawę, dostrzegając rozwijające się odziały Siedmiu Bram. Przynajmniej moc go nie zawodziła. Czuł w sobie jej odrodzoną potęgę, chociaż kochał się przecież z udającą Berenikę Sudrun nie dalej niż dobę wcześniej. A i przedtem dostarczał regularnie nasienia i magicznej siły Aurorze oraz Ragnedze. Siły, której teraz użyją przeciwko niemu. Pomyślał jednak również, że gdyby nie nauki Aurory, nie potrafiłby zdziałać zbyt wiele. Czy naprawdę muszą tu ze sobą walczyć? Dlaczego Bogini urządziła to  w taki sposób?

Ponieważ nikt nie przejawiał tymczasem aktywności magicznej, na pytający gest dowodzącego z centrum generała Harolda Sudrun uniosła rękę, dając znak do rozpoczęcia bitwy zgodnie z planem. Przed szeregi wysunęli się łucznicy i sypnęli strzałami. Barbarzyńcy chronili się za swoimi tarczami, ale na dłuższą metę nie uniknęliby pod takim ostrzałem poważnych strat, a nadto wojownicy zmęczyliby się, unosząc nieustannie w górę dzierżące osłony ramiona. Marcus oczekiwał reakcji i nie pomylił się. Łuki Ludzi Północy, nawet stojących na wzgórzu, nie miały porównywalnej siły i zasięgu, pozostawała więc magia.

Wyczuł pojawienie się splotu mocy wśród szeregów Arnolda. Jakimś sposobem wiedział, że ktoś użyje żywiołu powietrza. I rzeczywiście, strzały posłane przez wojska Siedmiu Bram napotkały niewidzialną barierę, opadając bezsilnie w pewnej odległości od celu. Wiedząc dzięki swemu instynktowi, co zamierza niewidoczny do tej pory przeciwnik, zapewne Aurora, mógłby się wtrącić i zakłócić jej czar. Nie potrafił jednak zmusić się, by użyć przeciwko niej mocy. Zresztą, w tej chwili broniła tylko swoich ludzi. Tym bardziej, że po drugiej stronie szyku wyczuł magię ognia. Ragnega, o ile to ona wspierała wojowników ojca, nie przejmowała się stawianiem barier. Po prostu uderzyła kulą żaru we wrogich łuczników. Zdążył z osłoną na czas i powstrzymał ogniste pociski, jeden, drugi trzeci. Przeciwnik zmienił taktykę i zaatakował magią ziemi. To również zdołał przewidzieć i zablokował próbę wywołania trzęsienia ziemi  pod stopami żołnierzy Siedmiu Bram. Podczas ich magicznego starcia strzały zbierały pierwsze ofiary wśród wojowników klanu Srebrnego Lisa. Ragnega, o ile to z nią walczył, przeszła do obrony i podobnie jak Aurora postawiła osłonę przy użyciu powietrza, być może na polecenie zaniepokojonego stratami ojca. Tym razem Marcus objawił mniejsze skrupuły i przeciwdziałał, rozpraszając obronny czar. Część strzał ponownie zdołała przedrzeć się przez wirujące powietrze i  opadła na szyki wroga. Czyżby zdobywali przewagę?

Popadając w przedwczesne zadowolenie prawie dał się zaskoczyć. Nie wyczuł niebezpieczeństwa, bo Aurora użyła magii powietrza, tej samej, którą chroniła ludzi swego ojca. Wymagało to mniejszej zmiany splotów, a on tego nie dostrzegł. Wietrzny wir runął na ich własne stanowisko, omal nie sięgając celu. Zdążył w ostatniej chwili, postawił osłonę. I tutaj wyszedł na jaw brak doświadczenia, dał się podejść tak samo jak Aurora podczas bitwy o gródek. Instynktownie użył do obrony całej siły, wycofując się z pojedynku z Ragnegą. Ona również nie zmieniła splotów, może nie chcąc tracić czasu, albo też celowo unikając zaalarmowania przeciwnika. Powietrze uderzyło w szeregi łuczników i piechoty z Siedmiu Bram. Żywioł nie okazał się na szczęście równie niszczycielski jak ogień i nie poniesiono zbyt wielkich strat, ale szyk rozpadł się, a ostrzał ustał. Barbarzyńcy wznieśli okrzyk zwycięstwa i potrząsali triumfalnie bronią. Marcus ponownie osłonił całość armii, obiecując sobie, że nie pozwoli się po raz drugi zaskoczyć. Nie ulegało jednak wątpliwości, że pierwsza runda została przegrana i sam ostrzał z łuków nie zmusi Ludzi Północy do ataku. Z drugiej strony, mógł ich do tego skłonić najmniejszy nawet sukces.

Głównodowodzący doszedł zapewne do podobnych wniosków, reorganizował bowiem pospiesznie swe oddziały. Pchnął też gońca na stanowisko księżnej.

– Dostojna Pani, generał Harold przesyła wyrazy szacunku i prosi o pozwolenie na atak, a także o osłonę twojej magii.

– Ruszajcie! Ich magowie trzymają się mocno, ale tym razem się nie przebiją!

Marcus pomyślał, że musi spisać się zdecydowanie lepiej, jeżeli nie chce, by nowa księżna Siedmiu Bram nie straciła poważania wśród żołnierzy.

Skoncentrowany, obserwował jak piechota wspina się głębokimi, zwartymi szeregami na wzgórze. Dzielił teraz uwagę pomiędzy Aurorę i Ragnegę, wyczuwając na czas rodzaj żywiołu, którego zamierzają użyć i stawiając skuteczne osłony. Po chwili przeciwnicy zwarli się w boju, zdyscyplinowanie, wyszkolenie i lepsze uzbrojenie żołnierzy Siedmiu Bram przeciwko zapalczywości, liczbie oraz umiejscowieniu barbarzyńców. Żadna ze stron nie potrafiła w tej sytuacji zyskać przewagi. Pojedynek magiczny chwilowo ustał, trudno było bowiem uniknąć rażenia także własnych ludzi.

Widząc impas na wzgórzu w zmaganiach piechoty, generał posłał silny oddział jazdy w stronę jaru okalającego od jego strony pozycje barbarzyńców. Być może liczył mimo wszystko na możliwość oskrzydlenia albo zamierzał przeprowadzić zwiad. Okazało się to niepotrzebnym ryzykiem. Poczynania te nie uszły uwagi Ragnegi i Rogwolda. Marcus zdążył z zablokowaniem ponownej próby użycia magii ziemi i wzbudzenia lokalnej lawiny, ale ludzie z Klanu Lisa zachowali odwody i zaatakowali skuteczniej w bardziej tradycyjny sposób, rzucając się z góry w głąb jaru. Ścieśniona i niezdolna do użycia swoich zwykłych atutów jazda nie zdołała oprzeć się tej nowej nawale. Wkrótce bezładną gromadą, ponosząc spore straty, zaczęła wyrywać się z pechowego wąwozu. Zamieszanie przeniosło się na całe skrzydło wojsk Siedmiu Bram, także na część walczącej na wzgórzu piechoty. Żołnierze cofali się w mało uporządkowany sposób, niektórzy po prostu rzucali się do ucieczki. Chcąc nie chcąc, zorganizowany odwrót podjęto również na drugim skrzydle. Tutaj sytuacja zdawała się opanowana, ale po przeciwnej stronie pola bitwy szyk rozpadał się. Część barbarzyńców, wznosząc okrzyki zwycięstwa i nie bacząc już na nic, runęła w dół na podobieństwo niemożliwej do powstrzymania fali. Jeszcze chwila i wojska Siedmiu Bram pójdą na tym odcinku w rozsypkę.

– Musimy coś zrobić! – zawołała Sudrun. – Użyj mocy!

Uderzył magią powietrza, nie chcąc mimo wszystko sięgać po morderczy ogień. A raczej próbował uderzyć, bo tym razem to on sam został zablokowany. I to przez działające wspólnie Aurorę i Ragnegę. Zdobywał wprawdzie przewagę i na dłuższą metę zapewne przełamałby ich opór, tego czasu jednak nie mieli.

– Nie zdążę! – wydyszał, podczas gdy chaos na prawym skrzydle narastał.

– W takim razie zostaw to mnie – zawołała Sudrun, poganiając konia.

Porwała wbity w ziemię sztandar i ruszyła w kierunku największego ośrodka chaosu. Odruchowo podążył jej śladem, co pozwoliło poderwać się także zdezorientowanym przez chwilę ludziom z eskorty, odpowiedzialnym przecież głównie za jego własne bezpieczeństwo. Dzięki temu rzekoma pani Siedmiu Bram nie szarżowała samotnie, a na czele doborowego oddziału.

– Tutaj, tutaj. Do mnie!

Sudrun wzniosła wysoko dzierżoną w ręku chorągiew, dając się poznać i skupiając wokół ludzi. Zgarnęła jeszcze jakąś odwodową grupę jazdy, powiększając siłę ataku skierowanego w bok bezładnej już fali barbarzyńców spływającej ze zbocza. Marcus rejestrował to wszystko tylko częścią świadomości, zmuszony nie tylko do uczestnictwa w szalonym galopie i wymachiwania mieczem, ale również do jednoczesnego przeciwstawienia się uderzeniom ognia i powietrza, wyprowadzanym przez Ragnegę i Aurorę. Nie dał się zaskoczyć i osłonił wojsko na czas. Po chwili wpadli w tłum wrogów. Ludzie z klanu Srebrnego Lisa nie trzymali już szyku, rozproszyli się w pościgu, pewni zwycięstwa. W tych warunkach klin jazdy wbił się w nich z siłą oszczepu przeszywającego ciało dzika. Doświadczeni zbrojni Siedmiu Bram otrząsnęli się z paniki i widząc odwracające się losy bitwy, przyłączali się do decydującego ataku, organizowani na nowo przez oficerów. Na tłoczące się u stóp wzgórza tłumy barbarzyńców spadały kolejne uderzenia, kosząc ich niczym zboże podczas żniw. Marcus starał się przebić do przodu, licząc na to, że może uda mu się wreszcie wziąć udział w prawdziwej walce, wykorzystać ćwiczone całymi miesiącami umiejętności. Nic z tego, ludzie z eskorty zręcznie zagrodzili mu drogę, ścinając przy okazji najbliższych wrogów. Osłonili też Sudrun, która nie kwapiła się zresztą do udziału w bezpośredniej rąbaninie, nadal wznosząc chorągiew ze znakiem Bramy i zagrzewając ludzi do walki. Zrozumiał, że on sam również ma ważniejsze zadania, niż zwykłe wymachiwanie mieczem.

Rozejrzał się z wysokości siodła, na ile tylko pozwalały mu tłumy walczących postaci. Pojawiła się spiesząca ze spóźnioną pomocą jazda z lewego skrzydła, zmuszona objechać w tym celu masy walczącej tam piechoty. Szyk klanu Srebrnego Lisa został całkowicie rozbity. Większość wojowników, nadal beznadziejnie zmieszana, walczyła rozpaczliwie u stóp wzgórza z osiągającymi już zdecydowaną przewagę oddziałami Siedmiu Bram. Barbarzyńcy nie próbowali nawet uciekać, padali całymi dziesiątkami, a wkrótce już setkami. Na drugim skrzydle tan Arnold zachował więcej rozsądku i w przeciwieństwie do Rogwolda utrzymał kontrolę nad swoimi ludźmi. Uprzednio nie próbowali oni atakować bezładnie w dół zbocza i obecnie wycofywali się powoli na szczyt wzgórza, naciskani przez przeciwników, ale zachowując spoistość szyku. Tym niemniej, z tamtej strony nic w tej chwili nie groziło. Niebezpieczna mogła okazać się sama tylko Aurora, widoczna teraz na wzniesieniu. Ataki z jej strony jednak ustały, zmieszanie wojsk obydwu armii praktycznie uniemożliwiało użycie magii. Nie zrezygnowała natomiast Ragnega. Raz jeszcze poczuł, jak dziewczyna zbiera moc ognia i rzuca ją w sam środek kłębowiska walczących, nie bacząc na możliwość porażenia własnych ludzi. Zdążył postawić osłonę, wychodziło mu to coraz lepiej. Po chwili pojął też motywy Ragnegi. Widoczny w największej gęstwie, wyróżniający się potężną posturą Rogwold usiłował wyrwać się z okrążenia na czele grupy wojowników. Córka zamierzała prawdopodobnie oczyścić mu drogę. Gdy to zawiodło, rozpaczliwa próba przebicia się przez pierścień wrogów zakończyła się niepowodzeniem. Marcus przyglądał się zafascynowany, jak Rogwold walczy z otaczającymi go coraz ciaśniejszym kręgiem żołnierzami, zabija lub rani kilku z nich, jak padają dookoła jego ludzie, jak zostaje sam, a w końcu i on ginie, powalony ciosami mieczy. Jak gdyby w odpowiedzi, Ragnega posłała w to miejsce kilka silnych kul ognia, wszystkie jednak zdołał bez większego trudu powstrzymać.

Dostrzegł, że wojownicy Arnolda cofnęli się na szczyt wzgórza i znikają powoli za jego grzbietem. Wycofywali się w uporządkowany sposób, nadal nie pobici, ale niezdolni już do samotnego utrzymania pozycji. Oddziały Siedmiu Bram posuwały się do przodu w umiarkowanym tempie, trzymając szyk i nie kwapiąc się do szaleńczego pościgu. I bardzo dobrze, skutki podobnej nierozwagi dały się już poznać podczas tej bitwy. Tan zatrzymał się na grzbiecie, ocenił sytuację, wydawał rozkazy. Ruszył w stronę córki, osłaniającej teraz odwrót ostatnich zbrojnych  przed strzałami łuczników.

I wtedy, ku zdumieniu Marcusa, w kierunku Aurory pomknął ognisty pocisk. Nie wyczuł jego narodzin, nie wyczuł żadnych splotów mocy, do czego zdążył się już podczas tej bitwy przyzwyczaić. Dlatego dał się zaskoczyć, nie wiedział nawet, kto i z jakiego miejsca cisnął płonącą kulę. Dziewczyna zareagowała z opóźnieniem, musiała wycofać ochronę magii powietrza, którą dawała ludziom ojca. On sam zdążył w ostatniej chwili, pewnie dlatego, że i tak stawiał osłony przeciw ognistym czarom Ragnegi. Kula żaru nie zdołała ogarnąć Aurory, zatrzymała się przed zbawczym błękitem. Zanim jednak mógł odetchnąć z ulgą, wydarzyło się coś jeszcze. Ponownie został zaskoczony, nie wyczuł bowiem formowania drugiego pocisku. Ten mknął w stronę tana Arnolda. Żeby uratować ojca Aurory musiałby cofnąć osłonę wojsk Siedmiu Bram, osłonę dzierżącej sztandar i przyciągającej ogólną uwagę Sudrun. A właśnie zaatakowała ją na nowo Ragnega, to akurat wyczuł bezbłędnie i z wyprzedzeniem. Gdyby tylko miał więcej czasu! A tak, nie dostał szansy. Pocisk ogarnął Arnolda, spopielając go na miejscu. Przeklęta magia wojenna zebrała kolejną ofiarę. Dostrzegli to niektórzy z walczących, wznieśli okrzyki triumfu.

– Niech żyje Berenika, niech żyje pani Siedmiu Bram!

To jej przypisywali powalenie drugiego wodza barbarzyńców, to ona odmieniła losy bitwy, nie tylko przy pomocy magii, ale i własną odwagą oraz szybkością działania. Nowa księżna z miejsca zdobyła serca żołnierzy. On natomiast stracił zapewne serce Aurory. Gdy ponownie omiótł spojrzeniem grzbiet wzgórza, nie odnalazł już ani dziewczyny, ani cofających się wojsk poległego tana. Z pewnością uzna, że to on posłał ten przeklęty pocisk. Widziała już kilka razy, jak skutecznie potrafi to uczynić. Czy kiedykolwiek mu uwierzy? I co właściwie się stało? Trzeba jak najszybciej wyjaśnić tę tajemnicę.

Ze szczytu wzniesienia zniknęła też Ragnega, podobnie jak i resztki rozbitych wojsk klanu Srebrnego Lisa. Z pewnością dla barbarzyńców nastanie dzień żałoby. Oddziały Siedmiu Bram niespiesznie zajmowały wzgórze.

– Zwyciężyliśmy, Marcusie! Zwyciężyliśmy!

Sudrun nie potrafiła oprzeć się entuzjazmowi. W końcu było to w dużej mierze jej zwycięstwo, chociaż odniosła je w obcej skórze i na cudzy rachunek. Tak, uczynili dzisiaj nieobecną Berenikę największą pogromczynią barbarzyńców i prawdziwą panią magii. Jeszcze niedawno, w Międzyrzeczu, on sam marzył o podobnych triumfach, obecnie czuł tylko niepokój i gorzki posmak klęski.

44

Do zwycięskiej, otoczonej wznoszącymi radosne okrzyki żołnierzami władczyni Siedmiu Bram podjechał generał Harold.

– Szlachetna Pani, zechciej przyjąć najszczersze gratulacje! Nie dość, że odwróciłaś losy bitwy, to jeszcze powaliłaś ich wodza! Pozwól, że załatwimy to do końca, takiego triumfu i takiej okazji nie wolno zmarnować! Wydaj tylko rozkaz, a ruszymy na ten ich kurnik i jeszcze dzisiaj puścimy go z dymem. W ten sposób godnie pomścisz swoją dostojną matkę.

Marcus zrozumiał, że okazywaną gorliwością generał pragnie zatrzeć pamięć o nieszczęsnym manewrze jazdy, którą wysłał na swoim skrzydle do jaru, który to manewr omal nie doprowadził do klęski. Tanowie Arnold oraz Rogwold polegli, barbarzyńcy z klanu Srebrnego Lisa poszli w rozsypkę, gródek zapewne istotnie padłby pod naporem atakujących z entuzjazmem wojsk Siedmiu Bram. Aurora, nawet jeżeli nie uległa panice i rozpaczy, nawet jeżeli zachowała jeszcze moc, nie zdołałaby temu przeszkodzić. Nie wtedy, gdyby to on wspierał szturm, a choćby tylko osłaniał goprzed uderzeniami magii, chowając się dla niepoznaki za plecami Sudrun. Dziewczyna i tak pewnie obwiniła go o śmierć ojca i zdążyła znienawidzić… Nie, nie może tak postąpić! Nie może i nie chce! Wspomniał gospodynię Martę i jej szorstką serdeczność, wspomniał nawet tamte młode służki, którym kazała przygotować kąpiel, wspomniał wszystkich, którzy okazali mu choćby ślad życzliwości. Miałby wydać ich na rzeź? Tylko po to, by pozwolić generałowi ukryć własne błędy i dać więcej wojennej sławy nieobecnej tak naprawdę małżonce? Nie, tego nie zrobi!

Oficjalnie, decyzja należała jednak do Sudrun. Uniesionej zapałem zwycięstwa, nie darzącej zapewne Aurory i barbarzyńców większą sympatią. Na szczęście, opamiętała się na tyle, by spojrzeniem spytać Marcusa o zdanie. Pokręcił lekko głową.

– Nie, generale. Na dziś wystarczy. Zajmijmy wzgórze, zorganizujmy armię, pozbierajmy łupy. Zabraniam dłuższego pościgu, zbytni entuzjazm może się źle skończyć. Mieliśmy niedawno dobry tego przykład.

– Ależ pani, wybacz te słowa, ale to twoja pierwsza prawdziwa bitwa! Jako weteran wiem, że takiej okazji nie wolno zmarnować! Pomyśl o sławie, którą zdobędziesz!

Sudrun jakby się zawahała, może nie potrafiła znaleźć przekonującej odpowiedzi. Marcus wiedział, że powinien jej pomóc, tylko jak? Przecież nie może wtrącać się do dowodzenia i wpływać na decyzje pani i małżonki. To osłabiłoby jej autorytet, świeżo wzmocniony triumfem w bitwie, ale oparty przecież na kruchych podstawach. Coś mógł jednak zrobić. Podjechał bliżej i pochylił głowę w kierunku oficera.

– Panie, pozwól na słowo – powiedział to cicho, przeznaczając tylko dla uszu Sudrun i Harolda. – Pamiętaj, że oprócz mieczy i oszczepów liczy się również magia. Barbarzyńcom pozostały jeszcze dwie czarownice, a nasza pani… Ona nie chce o tym mówić, ale odczuwa zmęczenie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Lepiej, żeby żołnierze o tym nie wiedzieli, ale zużyła mnóstwo sił i są one na wyczerpaniu. Przełamała przecież opór barbarzyńskich wiedźm, powaliła ich wodza. A posiada obecnie tylko jednego męża, czyli mnie. Obwiniaj o to mnie właśnie, ale nie zdołałem ofiarować lady Berenice wystarczająco wiele mocy, by staczać codziennie po kilka bitew. Nawet gdyby zażyczyła sobie nowej porcji magicznej siły, na tym wzgórzu i natychmiast, nie potrafiłbym usłużyć jej teraz w wystarczającym stopniu. Może w nocy… To moja wina, wybacz, pani i małżonko.

– Dziękuję, sir Marcusie. To w żadnym wypadku nie jest niczyja wina, a już w najmniejszym twoja. Spisałeś się doskonale, czego rezultaty wszyscy widzimy. Ale masz słuszność. Nie czas teraz na kolejną bitwę. Odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, barbarzyńcy dostali nauczkę, księżna Berengaria została pomszczona. Generale, zajmij wzgórze, uporządkuj wojska, roześlij patrole, każ zebrać i opatrzyć rannych. Przed wieczorem wracamy do obozu. To moje rozkazy.

– Stanie się jak powiedziałaś, pani.

Harold zasalutował uderzeniem pięści w tors i odjechał do swoich zadań.

– Dziękuję za pomoc, Marcusie. Dlaczego jednak wstrzymałeś atak? Nie wierzę, by zabrakło ci mocy. Wprawdzie i tak wszystko poszłoby na chwałę nowej księżnej Siedmiu Bram, ale generał miał rację. Nawet ja to widzę, prosta gwardzistka. Znalazłeś prawdopodobny pretekst, biorąc winę na siebie i nie osłabiając triumfu Bereniki, ale z jakiego powodu? Żal ci tej Aurory, bo nadal ją kochasz? To dlaczego zabiłeś jej ojca? I tak już przegrywali.

– Sudrun, to znaczy szlachetna lady Bereniko, moja pani i małżonko. – Opamiętał się na tyle, by posłużyć się przybranym imieniem oraz tytułami rzekomej księżnej. – Tak, nie chcę rzezi i pożogi, wielu z tych barbarzyńców okazywało mi szczerą pomoc i życzliwość, nawet sam tan Arnold. I to nie ja go zabiłem. Wszyscy uważają, że to twoja zasługa, tylko Aurora wie, że nie jesteś panią mocy i pewnie to mnie przypisuje winę… ale to nie ja rzuciłem ten ogień.

– A więc to dla niej. Liczysz, że zdołasz ją o tym przekonać i ona ci wybaczy. Nadal ją kochasz.

– Kocham Berenikę. Ale nie to jest teraz najważniejsze. Musimy jak najszybciej dowiedzieć się, kto i jakim sposobem użył przeciwko Arnoldowi czaru ognia. Nie tylko dlatego, żeby przekonać o tym Aurorę, także dla naszego własnego bezpieczeństwa.

– Może to ta druga, zapomniałam imienia. Mówiłeś, że ci barbarzyńcy wcale za sobą nie przepadali. Widząc śmierć ojca i klęskę swoich ludzi chciała się może zemścić. Zemścić za brak pomocy.

– Może i tak. Pierwszy atak skierowano przeciwko Aurorze, zdołałem ją osłonić.

– Właśnie, mówiłam, że nadal ją kochasz!

– Kocham Berenikę, ale to nie ma nic do rzeczy. Drugi atak wyprowadzono chwilę później, dokładnie wówczas, gdy Ragnega użyła mocy przeciwko nam samym, tobie, mnie i żołnierzom. Nie potrafiłem osłonić wszystkich i tan zginął. Ktoś zdołał mnie zaskoczyć, tym ciosem w Aurorę również, ale wtedy zdążyłem.

– Bo ją kochasz.

– Sudrun, to znaczy lady Bereniko, pani i małżonko, nie pojmujesz o czym mówię? Żadna z nich, ani Aurora, ani Ragnega, niczym innym mnie dzisiaj nie zwiodły, wyczuwałem z wyprzedzeniem wszystkie ich ataki i osłony, wszystkie sploty, które formowały. Nie wiem, jakim sposobem, ale tak właśnie było. A tamte dwie kule ognia jednak mnie zaskoczyły, nie wiem nawet, skąd je posłano.

– I jaki stąd wniosek?

– Nie uczyniła tego żadna z nich. Aurora na pewno nie, ale i Ragnegę też możemy raczej wykluczyć. Podejrzewam zresztą, że może wyczuwałem ich sploty, bo obydwie korzystały z mocy przejętej ode mnie. To samo zdarzyło się, gdy Ragnega użyła żywiołu powietrza podczas mojej ucieczki z grodu tana Arnolda. Wtedy nie zwróciłem na to uwagi.

Zaczerwienił się lekko, właściwiej byłoby powiedzieć, że obydwie barbarzyńskie czarodziejki moc nie tyle od niego przejęły, co sam im ją ofiarował. W szczególności Aurorze. Przynajmniej ten jeden raz Sudrun nie wytknęła mu rzekomej miłości do dziewczyny z Ludu Północy..

– A więc kto?

– Nie wiem. Ale jestem pewien, że krąży tutaj ktoś jeszcze, kto potrafi posługiwać się mocą..

– Któż taki? Zaatakował naszych wrogów, czy możemy mieć tutaj jakiegoś sojusznika?

– Przychodzi mi do głowy tylko lady Berengaria. Ona musi się gdzieś tutaj czaić, ale naszym sojusznikiem na pewno nie jest.

– Skąd wzięłaby moc? Sam mogłeś się przekonać, jak niewiele posiadała jej wczoraj nad rzeką. Nawet ja to pojęłam. Ta cała Aurora, która w końcu z nią walczyła, również. Ty też musiałeś to widzieć. Skąd wzięłaby moc?

– Nie wiem. Ona potrafi wykrzesać ją nawet z kamienia, nie cofnie się przed niczym.

– A ja myślę, że to może jacyś miejscowi wrogowie Arnolda i jego córki. Sam mówiłeś, oni wszyscy tutaj wcale nie darzą się przyjaźnią. Nawet w obliczu najazdu Siedmiu Bram.

– Może. Ale nadal mam przeczucie, że zrobiła to wiedźma, że jakimś sposobem zdobyła moc i użyła jej przeciwko nam.

– Uderzyła w naszych wrogów.

– Tan Arnold chciał pokoju, zmuszono go do bitwy, podobnie jak i nas. Teraz zapewne nic już z tego nie będzie. I przede wszystkim najpierw zaatakowano Aurorę, dopiero gdy nie udało się jej zabić, napastnik poraził tana. W ten sposób na dobre skłócił nas z jego córką, co byłoby przecież logicznym celem księżnej.

– W tej chwili nic już na to nie poradzimy. Ale masz rację, niezależnie od twoich sympatii do tej dziewczyny i barbarzyńców, nie pora teraz na pościg albo szturmowanie grodu. Lepiej zachowaj siły i czujność. Ja zajmę się wojskiem. Wracajmy do obozu.

– Bereniko, moja ukochana pani i małżonko, postaram się, ale mówiłem już, że nie wyczuwam czarów splatanych przez napastnika, kimkolwiek by był, równie dobrze jak tych rzucanych dzisiaj przez Aurorę i Ragnegę. Musiał czerpać siłę skądinąd, nie ode mnie.

– I całe szczęście, mam nadzieję, że nie zapomniałeś w tym wszystkim o jakiejś kolejnej barbarzyńskiej czarodziejce, z którą spałeś?

– Bereniko, to jest Sudrun…

– Wybacz, sir Marcusie, to tylko głupi żart.

Spędzili na polu bitwy jeszcze dłuższy czas, porządkując oddziały, zbierając łupy, organizując pomoc dla rannych. Zajęli się tym przede wszystkim doświadczeni oficerowie, księżnej pozostawało więc głównie odbieranie entuzjastycznych dowodów oddania żołnierzy. Nie ulegało wątpliwości, że bez reszty zdobyła ona dziś ich sera. Mogło być to przydatne w przyszłości, o ile plonów z tego zasiewu nie zgarnie jakimś sposobem stara wiedźma. Marcus zachowywał czujność, nie wykrył już jednak żadnych śladów magii.

Do obozu przybyli o zmierzchu. Podczas gdy trwały przygotowania do mającej uświetnić zwycięstwo uczty, oczywiście bez przesadnej utraty dyscypliny i z zachowaniem należytej czujności straży, oni sami udali się do wspólnej kwatery. Stojący tam na warcie młody żołnierz, zapewne uniesiony zapałem, okazał swoje uwielbienie dla zwycięskiej księżnej czymś więcej, niż tylko zwyczajowym salutem.

– Szlachetna Pani, pokazałaś tym dzikusom gdzie ich miejsce! Cała armia wie już o twoich czynach. Żałuję  tylko, że akurat dzisiaj przypadła mi służba na straży taborów  i musiałem zostać w obozie. Uwierz, miałem wielką ochotę ruszyć z tobą, gdy wracałaś na pole bitwy, ale znam swoje obowiązki i nie ośmieliłem się prosić o pozwolenie. Rozkaz to rozkaz, twojego namiotu trzeba strzec, ale wolałbym walczyć. Walczyć w armii prowadzonej przez Berenikę z Siedmiu Bram!

– Dziękuję, żołnierzu. Z pewnością trafi się jeszcze okazja, by i twój miecz wziął udział w bitwie – odparła machinalnie Sudrun, może zmęczona już entuzjazmem okazywanym jej jako młodej księżnej. Marcusa zaniepokoiło coś innego.

– Kiedy to chciałeś prosić naszą panią o pozwolenie towarzyszenia jej w walce, żołnierzu?

– Jak to kiedy? Wtedy, gdy przybyłaś tu, Szlachetna Pani, podczas mojej porannej warty, jakiś czas po wyruszeniu wojsk. Nie odważyłbym się jednak wystąpić z prośbą i zaprzątać twojej uwagi przed bitwą. – Młody wojak sprawiał wrażenie, jak gdyby pomimo wymogów dyscypliny żałował teraz utraconej okazji.

– Ale przecież… – zaczęła Sudrun.

– Pani, wybacz mu zbytnią śmiałość spowodowaną zapałem i uwielbieniem. A ty, żołnierzu, jak powiedziała szlachetna księżna, znajdziesz jeszcze niejedną okazję, by okazać swoją odwagę. – Marcus pospiesznie uniósł połę namiotu i niemal wepchnął Sudrun do środka.

– Ale ja przecież…

– Wiem. To była ona, stara wiedźma.

– Podjęła takie ryzyko, po co?

– Aż tak bardzo nie ryzykowała, wiedząc, że oboje wyruszyliśmy już z wojskiem.

– Ale czego mogła tu szukać?

– Spróbujemy się dowiedzieć, musimy sami przetrząsnąć kwaterę. Zapomnieliśmy o tym wczoraj. Ale mam o wiele gorsze podejrzenia…

– Jakie?

– Bereniko, moja ukochana pani i małżonko, pozostawiliśmy jej jednak pewien sposób zdobycia mocy. O czymś jeszcze zapomnieliśmy, coś przeoczyliśmy.

– Cóż takiego?

– Sir Waldemar i sir Roger, poprzedni mężowie wiedźmy. Przebywali przy armii, a gdzie są teraz?

– Nie wiem. Wczoraj, gdy Berengaria zabrała mnie na tę nieszczęsną wyprawę, żaden z nich jej nie towarzyszył. A potem, gdy wróciłam do obozu, po prostu nie pomyślałam. Wybacz mi, Marcusie.

– Ja też zapomniałem. Wydawali się bez znaczenia. A oto wiedźma mogła skorzystać z ich mocy. Musimy to natychmiast sprawdzić!

Wyśledzenie, co właściwie stało się z sir Waldemarem i sir Rogerem nie okazało się trudne. Istotnie, jeszcze poprzedniej nocy przebywali w swoich kwaterach, położonych nieco na uboczu ale silnie strzeżonych, jak zawsze zresztą. Ponieważ nie wydano w ich sprawie żadnych nowych rozkazów, pozostali w obozie również o świcie. Jakiś czas później, na czele nielicznego orszaku pojawiła się niespodziewanie księżna Berenika we własnej osobie, poleciła przygotować zapasowe konie i prowiant, po czym zabrała obydwu szlachetnie urodzonych panów w nieznanym kierunku. Jeden z żołnierzy dodał, że spędziła jeszcze jakiś czas we własnym namiocie, o czym i tak już wiedzieli. Trudno było wypytywać o szczegóły, skoro wszyscy uważali przecież, że tak wtedy, jak  i obecnie, mieli do czynienia z młodą księżną, ale przebieg wydarzeń wydawał się jasny.

– Porwała ich albo uwolniła, nieważne, potem skorzystała gdzieś w lesie z mocy obydwu.  Niewiele już tej magicznej siły, ale na kilka czarów wystarczyło. Pozostając na uboczu obserwowała bitwę i użyła magii w taki sposób, by jak najbardziej nam zaszkodzić. Tylko mnie, tylko nam obojgu, a nie wojskom Siedmiu Bram.

– Musiała więc ujawnić przed nimi prawdę. A może było im wszystko jedno, czy pieprzą się z matką, czy z córką? Wybacz Marcusie, ale nie mam zbyt dobrego zdania o większości szlachetnie urodzonych.

– Ujawniła. Widać jak na dłoni, że udająca własną córkę Berengaria już wcześniej brała skądś moc, a mogła tylko od nich dwóch. I tak wiedzieli, że ich ochraniacze potrafiła zdejmować tylko stara księżna we własnej osobie, nieważne, jak zamaskowana. Chyba, że Berengaria uwolniła ich jeszcze przed swoją rzekomą śmiercią, a potem na nowo nałożyła pierścienie, już jako młoda Berenika. Potrafiła robić takie rzeczy, a oni usłużyli również córce. Dobrze wiem, że błękitnokrwiści panowie nie odznaczają się przesadną siłą charakteru.

– Tak czy inaczej, z pełną świadomością brali udział w oszustwie, które wedle praw Królestwa jest najgorszą zdradą. I jeżeli masz rację, uczestniczą w nim nadal. Zasłużyli na śmierć, tylko my o nich zapomnieliśmy. Powinniśmy byli ich zabić, mogliśmy z łatwością dopaść obydwu w obozie, przede wszystkim mogłam ja sama, natychmiast po powrocie.

– Nie obwiniaj się, moja pani. A co do oszustwa i zdrady, to my sami nie jesteśmy lepsi, chociaż prawa Królestwa naszych zbrodni nawet nie przewidują. Nie osądzaj więc obydwu aż tak surowo.

– Nie broń ich, to niegodziwcy i szubrawcy, nie przekonasz mnie.

– To i tak nieważne. Ani sir Waldemara, ani sir Rogera łatwo już nie dostaniemy. Zajmijmy się lepiej przeszukaniem kwatery.

– Tylko ostrożnie, może przygotowała jakąś pułapkę, truciznę albo coś w tym rodzaju?

– Nie sądzę, nie wyczuwam żadnej magii. Zresztą wtedy nie zdobyła jeszcze mocy.

– Tym bardziej powinna była się pospieszyć, musiała potrzebować stąd czegoś ważnego.

Nie musieli szukać zbyt długo, gdyż lady Berengarii zapewne brakowało czasu. I tak trafił w ich ręce porzucony zwój pergaminu, jak się okazało, skierowany do „szlachetnej Bereniki, księżnej Siedmiu Bram” list z kondolencjami, wystosowany przez panią jednego z sąsiadujących, pomniejszych hrabstw. Przy okazji hrabina Dagmara ze Starej Dąbrowy życzyła nowej księżnej zwycięstwa nad barbarzyńcami. To akurat już się spełniło, ale sam w sobie list nie miał większego znaczenia, dowodził tylko, że wieści o „śmierci” Lady Berengarii rozeszły się już szeroko. Potwierdzało to przekonanie Marcusa, że wiedźma zamierza wcielić się w rolę córki na stałe. Wzmagało też obawy o los prawdziwej Bereniki, nadal więzionej w lochach Złotej Bramy. Czy w zmienionej sytuacji ochroni ją fakt noszenia w łonie przyszłej następczyni tronu księstwa?

– Szukała listów i dokumentów. Nie zabrała ich ze sobą, gdy wyruszała na spotkanie ze mną i chciała teraz odzyskać. Ten akurat nie wydaje się szczególnie ważny, więc odrzuciła go w pośpiechu. Z pewnością musiała jednak mieć tutaj coś o wiele bardziej istotnego i nie mogła pozwolić, by wpadło to w nasze ręce.

– To moja wina, Marcusie. Powinnam była o tym pomyśleć.

– Skończ z tym obwinianiem się, mnie również nie przyszło do głowy, by przeszukać wczoraj kwaterę. Popełniamy jednak zbyt wiele błędów, to może się zemścić. W tej sprawie  też niewiele teraz poradzimy.

A jednak okazało się, że Dobra Bogini ofiarowała im drugą szansę. Dawno nadszedł już zmierzch i rozkręcała się zwyczajowa uczta, podczas której pani Siedmiu Bram podejmowała w towarzystwie pierwszego małżonka najważniejszych oficerów, gdy zaanonsowano przybycie kuriera. Przywiózł listy ze Złotej Bramy, przebywając ziemie barbarzyńców w siedem dni, jak oświadczył. Zapowiedziano mu, że pisma zawierają ważne wiadomości i przydzielono silną eskortę, dlatego podróżował również nocą. Armia od pewnego czasu obozowała w tym samym miejscu i posłańcy znali położenie obozu. Wobec wagi listów gońca dopuszczono bez zwłoki przed oblicze ucztującej księżnej. Rzekoma Lady Berenika podziękowała żołnierzowi, nakazała podać jadło i kufel piwa, po czym kolejno złamała pieczęcie zwojów. Marcus dostrzegł, że drgnęła zapoznając się pospiesznie z ich zawartością. Umierał z niepokoju i ciekawości, ale przecież nie mógł publicznie czytać ważnych pism przeznaczonych dla pani i małżonki. Coś się stało, ale co? Sudrun może potrzebować rady, o politycznych intrygach i układach sił w Królestwie wie jeszcze mniej, niż on sam. Na szczęście, dziewczyna potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji.

– Moi panowie, zechciejcie wybaczyć, ale otrzymane wiadomości okazały się naprawdę ważne i muszę was opuścić. Nie stało się nic złego, ale prawdopodobnie będę zmuszona do szybkiego podjęcia pewnych działań. Mogę potrzebować do tego dodatkowej siły magicznej, z pewnością wiecie, co mam na myśli i zrozumiecie moją nieobecność. A więc, bawcie się dobrze.

Uniosła kielich, skinęła na małżonka i opuściła ucztę żegnana ogólnym toastem na cześć „zwycięskiej księżnej Bereniki z Siedmiu Bram”. Marcus nie ośmielił się o nic pytać, zanim nie znaleźli się w swojej kwaterze. Posługując się mocą, rozpalił płomienie lamp. Po dzisiejszej bitwie nie odczuwał już żadnego osłabienia magicznej siły.

– Co się stało?

– Sam przeczytaj.

Do szlachetnej księżnej Bereniki z Siedmiu Bram!

 

Milady, z prawdziwą przykrością przyjęłam wiadomość o śmierci Twojej Dostojnej Matki, nieodżałowanej Lady Berengarii. Przez całe lata była prawdziwą tarczą Królestwa, broniąc nas wszystkich przed tymi krwiożerczymi dzikusami. Bogini sprawiła, że w tej zaszczytnej służbie oddała życie. Nikt nie zdoła odczuwać żalu równie silnie jak ty, Szlachetna Pani, wiedz jednak, że wielu z nas podziela Twój smutek. Zarządziłam już ceremonie żałobne w hrabstwie Wysokiego Lasu, nie wątpię, iż podobnie postąpią panie pozostałych księstw oraz Rada Królestwa. My przynajmniej możemy znaleźć pocieszenie w tym, że nieodżałowana księżna Berengaria pozostawiła godną swej krwi oraz imienia następczynię, Ciebie, Dostojna Pani.

– O co tu chodzi? To tylko zwyczajowe kondolencje od jakiejś pomniejszej księżnej czy hrabiny.

– Czytaj dalej, Marcusie.

Nikt nie wątpi, że pomścisz i godnie zastąpisz swoją wspaniałą Matkę. A my pomożemy w tym dziele, jak tylko potrafimy. Wiesz oczywiście, Szlachetna Pani, iż Lady Berengaria zawarła przed swoją bohaterską śmiercią pewne układy dotyczące również Twojej osoby. Czuję się szczególnie zaszczycona tym, że postanowiła związać bliżej nasze rodziny, wybierając mojego syna Lucjusza na Twego trzeciego męża, Milady. Ponieważ w chwili zawierania umowy przebywałyście obydwie na wyprawie wojennej, broniąc Królestwa, a obecnie czynisz to również Ty sama, szlachetna Lady Bereniko, rozumiem konieczność pośpiechu oraz pewnego nagięcia zasad obyczaju i wymogów etykiety. Dlatego na wystosowane również w Twoim imieniu zaproszenie księżnej Berengarii bez zbędnej zwłoki przybyłam razem z moim synem do Złotej Bramy, o co prosiła Twoja Matka, a co powinno przyspieszyć wszelkie formalności i związane ze ślubem ceremonie. W obliczu zaistniałej tragedii nikt nie może uznać tego za jakąkolwiek ujmę honoru Siedmiu Bram czy Wysokiego Lasu. Dziękując za gościnne przyjęcie w Złotej Bramie, oczekujemy na dalsze wskazówki, Szlachetna Pani, licząc przy tym na Twój jak najszybszy powrót i dopełnienie zawartych układów. Wprawdzie nie było czasu na zwyczajowe przesłanie portretu, wiedz jednak, że Lucjusz to miły, dobrze wychowany młodzieniec, który marzy o tym, by spodobać się swojej pani i małżonce, zaofiarować jej własne służby, moc oraz miłość, jeśli zechcesz je przyjąć.

 

Pozostająca Twoją oddaną przyjaciółką

Lawinia, hrabina Wysokiego Lasu

– Teraz pojmujesz, sir Marcusie?

– O Dobra Bogini. A niech to! Wiedźma mówiła kiedyś o czymś takim, tuż przed tym, gdy  po raz pierwszy próbowała mnie zabić, ale wyleciało mi to z głowy. Znowu o czymś zapomniałem!

– Bardzo dużo się działo, Marcusie.

– Ale to ważne! Nie pojmujesz, jak bardzo ważne?

– Dlatego wyszliśmy z uczty. Oczywiście, ona ma teraz nową szansę. Sama ją sobie zresztą stworzyła. Udając Berenikę może wrócić do zamku, poślubić Lucjusza i oficjalnie, zgodnie z wszelkimi zasadami, zdobyć nowe źródło mocy. Wiesz coś więcej o tym Wysokim Lesie, poza tym, że graniczy z Międzyrzeczem oraz Siedmioma Bramami?

– Niewiele. Oni nie mają większego znaczenia, ale linia Wysokiego Lasu jest stara, a ich krew uważa się za silną. Nie tak silną jak w Międzyrzeczu, ale zawsze. Ten Lucjusz może okazać się niewygodny.

– Jego własna matka nazwała go trzecim mężem, zwróciłeś uwagę?

– Tak, wiedźma mówiła, że ma dla Bereniki aż dwóch narzeczonych. Widocznie gdzieś tam czeka jeszcze jeden, może w bardziej odległym księstwie, a może tamci nie zgodzili się na tak pospieszne i uchybiające tradycji zaślubiny.

– Tym zajmiemy się później, Marcusie. Ale co teraz? Lady Berengaria musiała o tym wszystkim wiedzieć, zabrała listy dotyczące tej sprawy, byśmy niczego się nie domyślali. Bogini dopomogła, że akurat teraz nadszedł jeszcze jeden, tylko co dalej? Ona jest już pewnie w drodze do Złotej Bramy.

– Trzeba jej jakoś przeszkodzić!

– Ale jak? Do tej pory miałam nadzieję… Wiem, że to głupie, ale miałam nadzieję…

– Na co?

– Poszło nam tak dobrze, pomyślałam sobie, że moglibyśmy ciągnąć to wszystko dalej. Ty rzucałbyś czary, a ja udawałabym księżną Berenikę. Prawdziwa nie byłaby nam do niczego potrzebna, Marcusie. Wiem, że kochając się ze mną tracisz moc, a ja nie potrafię jej przejąć, ale może moglibyśmy, co jakiś czas, w spokojnej chwili… Tego właśnie chciałam.

Gwardzistka przytuliła się do chłopaka, powstrzymując łzy. Objął ją i szukał właściwych słów, nie potrafił odnaleźć. Lepiej jednak od razu rozwiać te złudzenia, dziewczyna zasługuje przynajmniej na szczerość.

– To nie mogłoby się udać, Sudrun. Może tutaj, w dziczy, przez jakiś czas, ale nie w Królestwie. Każda pani szlachetnej krwi potrafi rozpoznać inną wiedźmę, a ty nią przecież nie jesteś, nie potrafisz posługiwać się mocą.

– I dlatego uważasz mnie za gorszą? Bo pochodzę z ludu, bo kochając się z tobą marnuję tylko twoją bezcenną moc, podczas gdy tamte ją kradną?

– Nie uważam cię za gorszą, Sudrun. Na pewno nie. Ale nie dasz rady udawać długo Bereniki, po prostu nie zdołasz…

– Cóż więc mogę dla ciebie zrobić? Tylko zdradzić albo stać się zbędnym ciężarem?

– Pomogłaś mi już wielokrotnie… I teraz też możesz pomóc… Jeśli zechcesz.

– W jaki sposób, paniczu Marcusie? W jaki sposób?

– Pojawienie się wiedźmy w naszym obozie oraz twoje własne słowa nasunęły mi pewną myśl. Prawdziwa Berenika! Przecież przebywa w lochach Złotej Bramy. Gdybyśmy zdołali uwolnić ją przed przybyciem księżnej, objęłaby księstwo i zamek w posiadanie jako prawowita pani i władczyni, której pozycji i tożsamości nikt nie zdołałby zakwestionować. Pokrzyżowałoby to wszystkie plany wiedźmy.

Nie dodał już, że obecnie drży również o życie żony, bo zdesperowana i zagrożona samym istnieniem córki księżna może zechce się jej pozbyć, nie bacząc na rosnącą w łonie dziewczyny Lady Blankę.

– Ale jak to zrobić, Marcusie?

– Ty jedna możesz to uczynić, Sudrun. Ty jedna.

– W jaki sposób?

– Nadal masz postać Bereniki, oficjalnej władczyni Złotej Bramy i całego księstwa. Mogę wzmocnić czar, podobnie jak zrobiła to Aurora. Teraz mogę. Jeżeli weźmiesz Demona i jakiegoś dobrego luzaka na zmianę, powinnaś dotrzeć do zamku przed wiedźmą. Armia szła tutaj prawie miesiąc, ale ciągnęliśmy tabory, kluczyliśmy i staczaliśmy walki. Posłaniec dotarł w siedem dni. Ty będziesz szybsza, na pewno szybsza od obciążonej starymi mężami Berengarii. Wszyscy przyjmą cię jako powracającą i głoszącą zwycięstwo nową księżną. No, może nie wszyscy. Zaufani starej wiedźmy, więżący prawdziwą księżniczkę i innych, nie dadzą się nabrać. Ale dla nich też będziesz ich panią, Berengarią właśnie. Posłuchają twoich rozkazów, a potem wasza już w tym głowa z Bereniką, by przejąć władzę.

– Mam ją uwolnić i osadzić na tronie? Wielką panią mocy i władczynię potężnego księstwa Ja, zwykła gwardzistka? Nawet jej nie lubię, zresztą, z wzajemnością.

– Ale możesz to zrobić.

– Nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami, wiesz dobrze, dlaczego.

– Proszę cię, Sudrun, po prostu cię proszę.

– Podaj chociaż jeden powód, dla którego miałabym spełnić taką prośbę?

– Bo mnie kochasz.

– Tak kocham… I na dodatek, dla tej przeklętej miłości zdradziłam.

– Sudrun…

– Dobrze. Wiem, że nie możesz jechać ze mną, ani nawet dać mi eskorty. Nie mamy tylu wystarczająco dobrych koni. Wezmę najlepszego luzaka jakiego uda się znaleźć, ale to Demon będzie musiał wykonać główną robotę. Przydałby się Orzeł, niestety, sama go zabiłam… Ale ty też nie możesz tu zostać. Jedź za mną, samotnie albo z orszakiem. Władasz mocą, poradzisz sobie z każdym zagrożeniem. Gdyby któryś z twoich ludzi się w tym zorientował, zabij ich po prostu. Ale tutaj nie zostawaj.

– Ktoś musi dopilnować armii.

– Zajmą się tym generałowie. Co zrobisz, jeżeli powróci wiedźma, oczywiście w postaci Bereniki? Użyjesz magii i zgładzisz potem wszystkich świadków, całe wojsko? Co zrobisz, jeżeli nadejdą barbarzyńcy z kolejną czarownicą? Albo jeżeli ta Aurora w jakiś sposób zbierze na nowo moc?

– Berengaria nie wróci. Poślubienie Lucjusza i odzyskanie trwałego dostępu do źródła magicznej siły ma dla niej większe znaczenie niż armia. – Nie dodał, że może również planować pozbycie się prawdziwej Bereniki. – Zaś Aurora i barbarzyńcy mają własne kłopoty. Tak szybko nie zdołają się zebrać. Jutro rozpoczniemy odwrót, przed wyjazdem wydasz rozkazy. Nastała jesień i tak czy inaczej, pora kończyć kampanię, zresztą nie zamierzamy przecież ciągnąć dłużej tej przeklętej wojny.

– Bardzo ryzykujesz, Marcusie.

– Ty jeszcze bardziej, ruszając samotnie przez ziemie wroga.

– Poradzę sobie, jestem w końcu żołnierzem, może tego nie widać, ale bardzo dobrym żołnierzem.

– Tylko uważaj na tę lady Lawinię. Nie pozwól, by w jakikolwiek sposób zbliżyła się do ciebie zanim nie uwolnisz Bereniki, a ona zdejmie zaklęcie.

– Poradzę sobie, aż tak głupia również nie jestem. Gdy spotkasz wreszcie swoją księżniczkę, uprzedzę ją, by wyjechała naprzeciw na grzbiecie Demona i nazwała cię swoim zwycięskim rycerzem. To dodatkowy znak rozpoznawczy, a przynajmniej na tyle zasłużyłeś, skoro wygraliśmy dla niej dzisiejszą bitwę.

– Dziękuję ci, Sudrun.

– Potem będziemy kwita, odkupię moją zdradę.

– To nie tak, nie musisz…

– To ważne. Ważne dla mnie, paniczu Marcusie, pierwszy małżonku księżnej Bereniki z Siedmiu Bram.

– Tak, Sudrun. Jeśli to właśnie chcesz usłyszeć, to odkupisz swoją zdradę z naddatkiem.

– Dobrze, skoro więc mamy to ustalone, wzmocnij ten przeklęty czar dopóki jeszcze możesz i rozbieraj się.

– Sudrun, ty chcesz…?

– Tak, dopóki jeszcze mogę. Dopóki jestem jeszcze twoją panią małżonką, a przynajmniej wszyscy mnie za taką uważają, dopóki mam do tego prawo i możliwości. Gdy Berenika nałoży ci na nowo pierścienie, dla mnie nic już nie zostanie.

– Aż tak źle o niej myślisz?

– Nieważne, co o niej myślę. To też już ustaliliśmy. Ważne, że kilka razy daliśmy dzisiaj wszystkim do zrozumienia, że będziemy się kochać, ważne, że mamy spokojną chwilę, jak sam powiedziałeś. A przede wszystkim, że tego chcemy. A przynajmniej, ja chcę…

Po takich słowach dziewczyny z dużym trudem przyszło mu skoncentrowanie się na rzuceniu zaklęcia. Na szczęście, jak tłumaczyła Aurora, wzmocnienie splecionego już czaru okazało się istotnie niezbyt trudne. Nie oszczędzał mocy, za chwilę i tak miał ją przecież stracić. Nie, nie stracić. Taka myśl stanowiłaby sama w sobie upokorzenie dla Sudrun. Po prostu, będzie się z nią kochał, nie dbając o tę po tysiąckroć przeklętą magiczną siłę. Kochał dla niej samej, kochał, bo oboje tego chcą.

– Już. Nie wiem, na ile to starczy, ale nie żałowałem mocy.

– Dobrze, Marcusie. Wykorzystam twoje czary najlepiej jak zdołam. Ale teraz pokaż, co potrafisz bez swojej magii.

Sudrun pozbyła się ubrania, on również nie zwlekał. Stanęli naprzeciw siebie, ich oczy spotkały się i tak już pozostały. Drgnięciem mocy zgasił lampy.

– Dlaczego, Marcusie? Nie podobam ci się?

– Chce kochać się z Sudun z Międzyrzecza, a nie z Bereniką z Siedmiu Bram.

– To wróćmy na tę łąkę nad strumieniem w Międzyrzeczu i zapomnijmy o tej w kraju barbarzyńców. Pamiętasz?

– Tak, pamiętam jak oblałyście mnie wodą.

– Tylko tyle, paniczu Marcusie?

– O wiele więcej.

Objął dziewczynę ramionami, opadli na posłanie. Wargi i języki zwarły się w miłosnym pojedynku, dłonie odszukały najczulsze miejsca rozkoszy. Nie szczędzili jej sobie nawzajem, palce chłopaka zajmowały się najpierw delikatną skórą wewnętrznej części ud, potem odnalazły najpiękniejszy kwiat ogrodu kochanki. Zadrżała, po chwili jęknęła. Ale to ona okazała się zwyciężczynią w ich rywalizacji. Jej dłoń pracowała nad sterczącym fallusem chłopaka tak zręcznie i z takim zapamiętaniem, że wkrótce poczuł znajome objawy: napięcie mięśni, gorąco, poczucie wypełnienia i wzbierającą falę powodzi.

– Sudrun, nie. – Oderwał wargi od ust dziewczyny. – Ja już za chwilę… Poczekaj, może użyję języka?

– Nie, Marcusie. – Przerwała mu pocałunkiem. – W taki sposób bawiliśmy się w Międzyrzeczu. Właśnie, bawiliśmy się, bo niczego innego nie było nam wolno. Teraz mam cię całego, choćby na tę jedną noc, jedną chwilę, chcę poczuć cię w sobie. I chcę, żebyś kochał mnie, Sudrun z Międzyrzecza, a  nie Berenikę z Siedmiu Bram.

Na jej życzenie uniósł ciało na wyciągniętych rękach, a ona wsunęła się pod niego i pomogła naprężonemu fallusowi odnaleźć właściwe miejsce. Potem padli sobie w ramiona i poszło już szybko. Przywarł ustami do warg Sudrun, penis zagłębiał się raz za razem w gorącą wilgoć. Pragnął dać jej rozkosz, której nie mógł ofiarować w Międzyrzeczu, a którą ukradła, jak sama uważała, nad bezimienną rzeką w kraju barbarzyńców. Posłyszał jęki gwardzistki, ale zanim zdążył osiągnąć coś więcej, jego własne przyrodzenie eksplodowało gorącem. Przynajmniej całowali się z całych sił, których zresztą wkrótce zaczęło mu brakować. Mocy nie oddał, ale i tak z niego wyciekła, osłabienie przyszło nieuchronnie. Wiedział, że niemrawe poruszenia bioder nie dadzą już dziewczynie rozkoszy. To jednak zdawało się jej nie przeszkadzać. Wysunęła się spod Marcusa i przywarła do boku chłopaka. Tym razem ujęła jego dłoń, z uroczą nieśmiałością prowadząc ku swemu ogródkowi i ukrytej tam studni. Znalazł ją przepełnioną i gorącą. To ułatwiło zadanie. Pąk rozkoszy uparcie wymykał się palcom kochanka, ale zdołał jednak pochwycić rozwierające się płatki. Kilka delikatnych, jak mu się wydawało, ruchów dłonią. Sudrun zwarła uda, musiał użyć więcej siły. Jęknęła, potem wydała głośny okrzyk. O tym, że jest to okrzyk rozkoszy, a nie bólu, upewniło przeszywające jej ciało drżenie. Pracował palcami, całując jednocześnie sutki dziewczyny.

– Aaaaaaaach…

Odepchnęła w końcu rękę chłopaka, spletli się w uścisku, przywarli wargami.

– Kocham cię, Sudrun. Nie potrafiłbym nie pokochać.

– Ciii, paniczu Marcusie. Nie mam prawa do twojej miłości. Mam tylko tę chwilę. Przynajmniej nie zapłaciłam za nią zdradą, więc przytul mnie jeszcze…

– Tak. Sudrun.

Leżeli objęci ramionami, dając sobie nawzajem ciepło i poczucie bliskości. Nie miał pojęcia, ile o trwało. Zapewne jednak niezbyt długo, nadal bowiem nie odczuwał w sobie mocy, gdy gwardzistka rozplotła uścisk.

– A teraz, gdy już wszyscy mogli usłyszeć, w jaki sposób obdarzyłeś swoją panią i małżonkę magiczną siłą, nikogo nie powinno zdziwić, że wyruszy ona samotnie w ciemną noc, wykonując sobie tylko wiadomą misję. – Trąciła chłopaka w ramię. – Wstawaj, sir Marcusie. Mam nadzieję, że znajdziemy jakiegoś generała na tyle trzeźwego, by mógł przyjąć rozkazy oddające ci dowództwo nad armią.

Przejdź do kolejnej części – Nowy świat czarownic 45-47

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobra batalistyka to jest to!

Inwazja Siedmiu Bram na ziemie barbarzyńców z Północy właśnie osiągnęła swoją kulminację – w wielkiej, z dawna przeze mnie wyglądanej bitwie. Organizacja oraz dyscyplina „cywilizowanych” najeźdźców starła się z przewagą liczebną oraz bitewnym szałem rzekomych „dzikusów”. Neferowi udało się opisać to starcie z wielką znajomością tematu, wiarygodnie (posłużyły tutaj wyraźne inspiracje historyczne) i ciekawie. Długo byłem ciekaw, komu Autor udzieli łaski zwycięstwa. Kiedy w końcu rzecz się wyjaśniła, odpowiedź wydała mi się oczywista, a przecież gdy ważyły się losy batalii, wcale nie było to takie jasne.

Jednak skupiając się na opisie heroicznych zmagań, Nefer nie zaniedbał też innych elementów, które znamy i lubimy w „Nowym świecie czarownic” – coraz bardziej złożonych intryg, snutych teraz już przez obydwie strony, zarówno Marcusa wraz z jego sojuszniczkami, jak i okrutną Lady Berengarię, a także smakowitej erotyki. Marcus to jeden z tych bohaterów, który choćby nawet próbował, nie potrafiłby uwolnić się z wianuszka wpatrzonych weń niewiast. A ewidentnie wcale nie próbuje – wręcz przeciwnie, już dawno rozsmakował się w sytuacji i czerpie z niej pełnymi garściami (pod warunkiem, że nie jest do czegokolwiek przymuszany – wtedy bowiem potrafi się znarowić). W pełni też w końcu odnalazł się w roli sprawczej siły, coraz częściej potrafi dorównać swojej przeciwniczce, pokrzyżować jej plany i sprawić wiele niemiłych niespodzianek.

Wydaje się, że za jego sprawą świat czarownic czekają głębokie i nieodwołalne zmiany. Magia powróciła we władanie mężczyzn, a zatem pozycja wiedźm staje się coraz bardziej zagrożona. A przecież znaczy to, że będą one walczyć jeszcze brutalniej o jej utrzymanie… przed Marcusem jeszcze wiele wyzwań. Nawet gdy pokona Lady Berengarię (która doznała właśnie sporego wzmocnienia) to za jej plecami jest jeszcze cały szereg władczyń, które nie ustąpią mu dobrowolnie miejsca.

Czy po wszystkim, co przeżył i jeszcze przeżyje, Marcus zadowoli się rolą pierwszego małżonka przy boku Bereniki? Czy może sięgnie po całą pulę i skończy jako najwyższy władca, być może z własnym haremem? Opowieść zbliża się do końca, a wiele pytań wkrótce znajdzie odpowiedź!

Pozdrawiam
M.A.

Uważam, że żadna rozbudowana opowieść awanturnicza (historyczna czy fantasy) nie może obejść się bez porządnej bitwy. Toteż trafiła się takowa i tutaj, dając bohaterowi okazję do wykazania się (w pewien sposób). Inna sprawa, że walczył akurat niekoniecznie przeciwko tym, z którymi chciałby walczyć. I końcowy rezultat też nie bardzo go ucieszył. No, ale nawet bogowie nie mogą mieć wszystkiego, a dawne marzenia skonfrontowane z rzeczywistością okazują się niekiedy gorzkimi.
Z technicznego punktu widzenia opis przebiegu tej bitwy istotnie nawiązuje do pewnej rzeczywistej, wielkiej batalii średniowiecznej, w której starły się dwie armie odmienne od siebie, a podobne do obecnych tutaj wojsk Siedmiu Bram oraz sił barbarzyńców. Przypuszczam, że domyślasz się, o jakie to starcie chodzi.
Co do perspektyw Marcusa. Z pewnością przyciąga zainteresowanie kobiet, co nie powinno dziwić. Z jednej strony starałem się uczynić go postacią ogólnie sympatyczną (chociaż nabierającą dopiero siły charakteru), z drugiej posiada wyjątkowe talenty jako dawca mocy, co nieuchronnie czyni go dla czarodziejek, czyli dam szlachetnego rodu, „facetem godnym pożądania”. Jak słusznie zauważyłeś, przyjmuje tę sytuację bez specjalnej przykrości, chociaż potrafi ona okazać się niekomfortowa i sprowadza na niego różne kłopoty. W obecnym stanie rzeczy z pewnością nie nadaje się do roli faworyzowanego i nawet szczerze kochanego pierwszego małżonka oraz dostawcy mocy własnej żony. W jaki sposób ułożą się ich stosunki, zależy w dużej mierze od reakcji Bereniki na ten nowy stan rzeczy. A oboje czekają w tej materii pewne niespodzianki. Z drugiej strony, status imperatora-sułtana, utrzymującego harem żon czy nałożnic (nawet, gdyby coś takiego Marcusa interesowało), też nie wydaje się możliwy do osiągnięcia. Na przeszkodzie stoją prawidła gromadzenia, przekazywania i posługiwania się mocą, stanowiące zarazem podstawę sprawowania władzy. To one doprowadziły do upadku dawnych czarodziejów. Każdy akt seksualny oznaczał dla nich utratę całej mocy i na jakiś czas czynił bezbronnymi. Bezbronnymi w szczególności wobec ewentualnych, błękitnokrwistych czarodziejek, z którymi oddawaliby się takowym uciechom, ale ogólnie również wobec każdego możliwego wroga. Dlatego unikali seksu i tym sposobem popadali w szaleństwo. Erotyzm i seksualność są bowiem naturalnymi cechami człowieka, a ich trwałe, świadome odrzucenie prowadzi do takich czy innych zaburzeń psychiki. Paradoksalnie, w lepszej sytuacji znajdują się pod tym względem kobiety-czarodziejki. Wprawdzie nie posiadają mocy własnej, ale pozyskują ją w akcie seksualnym z panem szlachetnej krwi. Kobieta przejmująca siłę życiową mężczyzny podczas aktu seksualnego to zresztą stary motyw występujący w wielu różnych kulturach, na co kiedyś zwrócił już w komentarzu uwagę Rad. Tym samym, czarodziejki mogą bez problemu łączyć pozyskiwanie mocy z naturalnymi instynktami. Co więcej, mogą to bez problemu łączyć również ze sprawowaniem władzy, o ile zdobędą pełną kontrolę nad życiem seksualnym swoich dawców mocy. To właśnie uczyniły, zachowując zresztą cywilizowane formy i przyznając im status małżonków. Same również nie są jednak wolne w tej sytuacji od pewnych wypaczeń emocjonalnych. Dawni czarodzieje wyładowywali swoje frustracje w aktach gwałtownych wojen i zniszczenia, obecnie władające szlachetne panie w intrygach i rywalizacji, ukrytych za fasadą dobrych manier, ale nie mniej okrutnych. Równowaga może zostać przywrócona tylko w jeden sposób, na fundamencie miłości i wzajemnego zaufania (tak to sobie, może naiwnie, wyobrażam). W konkretnej sytuacji Marcusa oznacza to, że musi znaleźć panią posiadającą zdolność władania mocą (istnieje kilka kandydatek), której będzie mógł bezgranicznie zaufać, z wzajemnością zresztą. Wówczas akt seksualny nie będzie oznaczał utraty mocy i wystawienia się zarazem na wszelkie ataki wrogów, ale przekazanie jej osobie, której może całkowicie zaufać i która przejmie na pewien czas „zadania obronne”. W ten sposób, oboje podzielą się mocą i władzą, dopełniając się wzajemnie i dając sobie spokój ducha (na tyle, na ile jest to możliwe pomiędzy kobietą i mężczyzną :-)). Może zresztą pojawi się trójkąt, albo inna jeszcze figura geometryczna, jeżeli wszyscy jego członkowie zdołają się porozumieć i wzajemnie sobie zaufać, co może okazać się trudne.
Tak czy inaczej, droga jeszcze daleka, bo wrogowie stawią z pewnością opór. Jak się okaże, lady Berengaria ma do stracenia coś więcej, niż tylko władzę i życie. Słusznie też przewidujesz, że nie będzie jedyną władczynią przeciwną ewentualnym zmianom. Matka Marcusa, chociaż chwilowo zeszła na dalszy plan, też ma sporo na sumieniu.
Przy okazji dziękuję za korektę oraz uwagi, które pomogły lepiej opisać zmagania bitewne.
Pozdrawiam

Cześć, Neferze,

co do opowieści awanturniczych, nie jestem pewien, czy akurat bitwa z tysiącami żołnierzy jest warunkiem sine qua non, wiele z tych historii nie ma aż takiej skali czy politycznego wymiaru, no ale na pewno porządna bijatyka musi być 🙂

Opis bitwy przeczytałem z dużą przyjemnością. Wiem, że inspirowałeś się bitwą pod Hastings, choć moim zdaniem tam różnica poziomu cywilizacyjnego między walczącymi stronami była jednak mniejsza: armia Anglosasów nie była barbarzyńską hordą. Składała się wprawdzie z pospolitego ruszenia fyrdu, ale miała też „zawodowy” trzon huskarlów. Których umiejętności bojowe były tak wysoko cenione, że później wielu z nich znalazło zatrudnienie w przybocznej gwardii cesarza bizantyjskiego. Armia Normanów z kolei była klasycznym wojskiem feudalnym, większa jej część też nie miała charakteru zawodowego, choć znajdował się w niej oddział flamandzkich najemników.

No i broniący się nie mieli przewagi liczebnej – prawdopodobnie byli mniej liczni od najeźdźców – za sprawą poprzednich walk, które z dużym powodzeniem toczyli z Wikingami z Norwegii. Ledwie trzy tygodnie przed Hastings, po przeciwległej stronie wyspy Anglosasi zmasakrowali inwazję wikingów – z 300 okrętów do ojczyzny wróciły ponoć ledwie 24. Potem musieli pędzić na południe, by zetrzeć się z kolejnym zagrożeniem – stąd skrwawienie i wyczerpanie tej armii, które było jednym z czynników klęski.

Co zaś się tyczy Marcusa, nie przekreślałbym wcale scenariusza „imperatora-sułtana” 🙂 By to się udało, musiałby on tylko na pewien czas – do pokonania, a być może wręcz eksterminacji rządzących królestwem czarownic – powstrzymać się od pozbawiającego mocy współżycia. A potem to już hulaj dusza, piekła nie ma 🙂 Oczywiście harem musiałby być utworzony z kobiet pozbawionych talentów magicznych – wybaczcie, Bereniko i Auroro, ale się nie kwalifikujecie, co innego Sudrun… no i należałoby zakazać nauczania kobiet posługiwania się mocą, tak, by nawet gdyby któraś z nałożnic Marcusa okazała się mieć w sobie nieco błękitnej krwi, nie byłaby w stanie zrobić użytku z przyjętej energii. Ochronę króla-maga w chwilach, gdy mocy jest z oczywistych przyczyn pozbawiony (wszak o zdrowie psychiczne dbać należy!) zapewniliby jego żołnierze. Zresztą, chwile te są – przynajmniej na tym etapie życia Marcusa – krótkie i po kilku godzinach już odzyskuje swoje możliwości.

Trzeba by też objąć kontrolą innych błękitnokrwistych, by również nie oddawali mocy byle wiedźmie. Może zamiast tego zorganizować dla nich program rozpłodowy w stylu Kwizatz Haderach z „Diuny” – w celu osiągnięcia w przyszłości jeszcze potężniejszych męskich czarodziejów.

Słowem, możliwości które sam nakreśliłeś, istnieją – i myślę, że ta historia może się skończyć inaczej, niż kompromisem między czynnikiem męskim i żeńskim 🙂 Oczywiście fabuła jest w Twoich rękach i poprowadzisz ją, jak zapragniesz, ja tylko wskazuję na bardziej nieortodoksyjne rozwiązania 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Jakaś porządna bijatyka trafić się musi, w pełni zgoda! 🙂
Przyznaję, że konstruując moją bitwę odwołałem się do starszych, tradycyjnych wyobrażeń batalii po Hastings, prezentowanych zwłaszcza przez dawniejszą historiografię brytyjską. To ona przedstawiała armię normandzką jako znakomicie wyszkolonych, uzbrojonych i zdyscyplinowanych żołnierzy niemal zawodowych, podczas gdy Anglosasi mieli być głównie „oderwanymi od pracy na roli” chłopami, gorzej uzbrojonymi, kiepsko wyszkolonymi, ulegającymi emocjom itp., itd. Taki obraz miał podkreślać dzielność pokonanych Anglosasów i dawać satysfakcję brytyjskiemu odbiorcy z XIX i pierwszej połowy XX w. Obecnie poglądy te ulegają pewnej korekcie, istotnie idąc w kierunku dowartościowania organizacji oraz efektywności anglosaskiej machiny wojennej. Z kolei armia normandzka była, oczywiście, armią feudalną, ale najlepszą możliwą, jaką feudalne księstwo mogło wówczas wystawić. Indywidualne wyszkolenie oraz broń rycerzy i wojowników stały z pewnością na wyższym poziomie niż w przypadku członków fyrdu. Wilhelm potrafił też utrzymać w swoich wojskach dyscyplinę. Władzę w księstwie Normandii zdobył po trwającym kilkanaście lat okresie anarchii oraz wojny domowej i sprawował ją twardą ręką. Gorzej przedstawiała się ta sprawa w ochotniczych kontyngentach z innych ziem francuskich. To one podjęły pozbawioną większego sensu i nieudaną próbę obejścia pozycji Anglosasów jarem, co omal nie doprowadziło do całkowitej klęski. Kwestia liczebności wojsk jest jedną z najtrudniejszych. Średniowieczni kronikarze albo nie podawali żadnych liczb, albo wyolbrzymiali je w nieprawdopodobny sposób do setek tysięcy czy wręcz milionów walczących (zapewne sami nie potrafili ogarnąć ich wyobraźnią). Zgadzali się tylko co do zdecydowanej przewagi Anglosasów (nawet w stosunku 10 : 1). Późniejsza historiografia zajmowała w tej kwestii stanowiska bardzo zróżnicowane. Wspomniani tradycjonaliści przyjmowali pogląd o przewadze Anglosasów, sprowadzając ją do bardziej prawdopodobnych rozmiarów. Późniejsi autorzy pisali o równorzędności liczebnej sił, określając je na 8-10 tys. po każdej stronie (tak P. Zumthor, Wilhelm Zdobywca, Warszawa 1994 – oryginał opublikowany w 1964 r. – str. 231, 239). Z kolei polski autor, J. Soszyński, idąc w ślad za nowszymi trendami brytyjskimi, dopuszczał nawet przewagę liczebną Normanów (o czym wspominasz): Anglosasi ok. 7 tys., Normanowie 5-10 tys. (J. Soszyński, Hastings 1066, Warszawa 2003, s. 168. Najnowsze wyliczenia, do których dotarłem, przedstawił Ch. Gravett, Bitwa pod Hastings. Normanowie podbijają Anglię, Poznań 2010, tabela na str. 21. Liczebność wojsk Wilhelma oszacował on na 7,5 tys. podczas gdy siły Anglosasów na 8 tys., plus nieokreślona liczba huskarlów i tzw. tanów królewskich (pewnie nie mniej niż 500, raczej więcej). Ten autor widzi więc z kolei przewagę Normanów. Wszystko to ilustruje trudności w oszacowaniu wielkości wojsk przy braku konkretnych i wiarygodnych źródeł. To zresztą zwykły problem przy badaniu średniowiecznych bitew. Dodam jeszcze, że przez cały czas trwania batalii (a ciągnęła się długo, niemal przez cały dzień) Anglosasi otrzymywali nieustannie posiłki, na pole walki docierały bowiem spóźnione kontyngenty fyrdu. To one pozwoliły odtworzyć szyk na wzgórzu po pierwszym kontrataku Anglosasów na penetrującą jar jazdę normańską (francuską). Kontrataku, który omal nie przyniósł im zwycięstwa, ale ostatecznie zakończył się klęską. W moim opisie bitwy uprościłem ten epizod, czyniąc go od razu decydującym. Anglosaski król Anglii Harold czuł się na tronie niepewnie (jego prawa były wątpliwe) i spieszył się z wydaniem bitwy, by ukazać się poddanym jako obrońca pustoszonego przez najeźdźców kraju. Z tego powodu odrzucił rozsądny plan, by unikać walki i samemu wyniszczyć okolicę, pozbawiając Wilhelma możliwości zaopatrywania armii. Z tej samej przyczyny nie czekał nawet na spóźnione oddziały. Swoją drogą, przemarsz z południa na północ (by walczyć z Norwegami), a następnie ponownie na południe (by przeciwstawić się Wilhelmowi) odbyła tylko część armii – przede wszystkim huskarlowie. Fyrd użyty w tych starciach pochodził głównie z okręgów albo północnych, albo południowych. Szacuje się, że pospolite ruszenie anglosaskie z całego kraju mogło dać nawet do 30 tys. zbrojnych, ale było mało mobilne. Zawsze miło pogadać sobie na ulubione tematy, więc może poniosło mnie z tym „wykładem”. 🙂
Co do Marcusa, to opis proponowanego przez Ciebie rozwiązania czytałem z pewną zgrozą. 🙂 Toż to zapowiedź dosłownego „polowania na czarownice” (męskich magów zresztą również), w stylu niemal totalitarnym. Podejmując takie działania Marcus stałby się tyranem stokroć gorszym niż dawni czarodzieje, a i tak spokoju ducha by nie zyskał. Bo zawsze może się gdzieś przyczaić obdarzony mocą wróg dowolnej płci (wrogów z pewnością miałby na kopy), wyczekujący tylko okazji. A kilka godzin to dla maga czas wystarczający, by zadać cios. Przeciwko odpowiednio użytej mocy zwykli żołnierze okazaliby się bezsilni. Ale kto wie? Jeżeli Marcus dostatecznie by się wkurzył? Jeżeli, przykładowo, ktoś zabiłby osoby, które kocha? Taka opcja też byłaby możliwa. Z tym, że jestem przekonany, iż prędzej czy później skończyłby zamordowany, przechodząc do legendy jako najstraszniejszy i najbardziej szalony czarodziej wszech czasów.
Dzięki za inspirujący wpis i pozdrawiam.

Czytam „Nowy świat” od początku, ale dopiero teraz zdecydowałem się zabrać głos. Ta historia powinna wyjść drukiem! Jest cholernie dobra pod każdym względem – jako powieść przygodowa, fantasy, erotyczna czy wojenna. Jestem przekonany, że odniosłaby zasłużony sukces!

Dzięki za dobre słowo i miło, że skomentowałeś. Prawdę mówiąc, bawię się czasem myślą o podjęciu próby publikacji tego tekstu, choćby na własny koszt, dla zabawy i ewentualnej satysfakcji. Ale najpierw trzeba opowieść dokończyć. Tu jeszcze trochę się wydarzy i kilka tajemnic zostało do wyjaśnienia. Tymczasem zapraszam do zbadania zasobów NE. Jeżeli lubisz opowieści fantasy, to polecam np. „Rudowłosą” Seamana, a jeśli powieści awanturniczo-historyczne (ja osobiście łączę upodobanie do obydwu tych gatunków) to oczywiście cykl gecko-macedońsko-perski Megasa Alexandrosa, ale także np. utwory Miss Swiss.

Redakcjo,
Uszkodzily się linki do wielu tekstów w rubryce Najlepsza poleca.

Badamy temat. Myślę, że uda się je naprawić 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz