1.
Ze szkoły w Jagarzewie można było wracać przez las. Do Wałów było półtorej godziny. Dwie drogi ciągnęły się leśnym duktem, jedna przy polach, druga skrótem przez środek lasu. O tej porze roku jazda autobusem nie należała do przyjemnych. Okna się w starym gracie nie otwierały i zdarzały dłuższe przestoje, spowodowane przegrzaniem silnika. Marzec i Aleks zwykle jeździły z innymi, tym właśnie “spoconym jelczem”. Lato dawało o sobie znać, aura zachęcała do długich wędrówek w chłodzie drzew. Las nęcił tajemniczymi ścieżkami. Ściany paproci i dywany mchów sprawiały, że leśne spacery sprzyjały ważnym rozmowom.
Ostatnie dni szkoły w czerwcu wręcz rozpływały się w świetle słońca i dziewczyny z wytęsknieniem zerkały przez okno, na las. Produkcja rolnicza z Panią Kujawską ciągnęła się w nieskończoność. Wreszcie zabrzmiał dzwonek, obie spakowały się błyskawicznie i pierwsze wybiegły z budynku.
– Aleks, posłuchaj, ten blondyn ma klasę i podoba mi się jego sposób bycia
– Podoba mi się – przedrzeźniała przyjaciółkę Aleks.
– Przestań, wie co z czym i jest miły – oburzyła się blondynka – jak w ogóle możesz się z tego nabijać? To poważna sprawa!
– Ja tam myślę, Marzec, że on to takiego modnisia tylko odgrywa. Nie zauważyłaś? Jak przychodzi co do czego, to jest nieobecny, nie wiem, zamyka się w sobie, albo w ogóle znika i go odnaleźć nie sposób.
Marzec uśmiechnęła się do przyjaciółki.
– Ty to już wszystkich rozgryzłaś, co?
– No pewnie – Aleks wzruszyła ramionami – zresztą tutaj nie było co rozgryzać – dodała szybko.
Uszły w milczeniu kilka kroków.
– Coś w tym jest, do spektaklu go chcieli i odmówił – myślała głośno Marzec.
– No widzisz. Jakiś taki lewus jest, w piłkę z chłopakami nie gra, włosy tylko układa i na okrągło na ławce siedzi, że co kto jest? Może boi się, że się spoci?
– Ale i tak podoba mi się. Fajnie się ubiera. Oczy też super mruży. Jest taki spokojny, wyważony. Nie lata za byle czym, jak reszta Romków i Grześków.
– Oczy mruży? Ja też mogę zmrużyć, tak bardzo super, chcesz? Będziesz się ze mną całować?
– Przestań Aleks – Marzec wybuchła śmiechem – ciebie mogę i bez mrużenia pocałować.
– Naprawdę? – Aleks zatrzymała się na środku chodnika i zrobiła wielkie oczy – dalej – zażądała i zrobiła dziubek.
Marzec chciała ją cmoknąć, ale Aleks wysunęła język.
– Głupia! – syknęła Marzec i uciekła do przodu ze śmiechem.
Podjechał samochód. Nie był stąd. Granatowy z przyciemnianymi szybami. Zwolnił przy dziewczynach i opuściła się szyba.
– Hej suczki, podwieźć was gdzieś?
Z wnętrza wydobywały się basowe dźwięki rytmicznej melodii techno. Marzec zerknęła do środka. Prowadził mężczyznę w ciemnych okularach, był sam, uśmiechał się.
– Nie, dzięki zboku – rzuciła Aleks i pociągnęła Marzec za sobą – chodźmy.
– Piękne jesteście – nie ustępował. Wyrównał tempo jazdy z ich krokiem i przyglądał się im przez dłuższą chwilę, nie przestając się szczerzyć.
– Wiemy – skwitowała Marzec, unosząc brwi w geście bezdyskusyjnej pewności.
– Jak chcecie to was podwiozę, żaden problem, będzie miło, naprawdę.
– Nie dzięki, poradzimy sobie – Aleks zaczynała się denerwować.
– Jak chcecie – odezwał się jeszcze mężczyzna – niezłe dupy jesteście, wylizałbym wam za nic. Na pewno nie chcecie? A może macie ochotę mi obciągnąć? Do tego przecież nadajecie się najlepiej.
– Nie wierzę – oburzyła się Marzec – wyglądał na miłego.
– Mówiłam, że to zbok.
– Teraz będzie za nami tak jechał, aż się nie zgodzimy?
Nim Aleks odpowiedziała silnik zamruczał i koła zawinęły się z piskiem na asfalcie. Pojazd zniknął za zakrętem.
– Jak myślisz ile mógł mieć lat? – spytała Marzec.
– Pewnie ze trzydzieści, żona musiała mu nie dać i teraz szuka naiwnej, by się wyładować, wiesz…
– Był całkiem przystojny. Przecież mógł sobie znaleźć kochankę.
– Zbok to zbok – skwitowała Aleks.
Szły przez chwilę w milczeniu.
– Ale właściwie co to znaczy? – spytała Marzec.
– Co, że co znaczy?
– No, że to zboczeniec.
– Pewnie chciał to z nami zrobić. Wiesz…
– Wyładować się?
– Właśnie, a my jesteśmy nieletnie, więc to zbok.
– Czyli zbok jest wtedy, gdy jest za duża różnica wieku?
– Wtedy na pewno, ale nie tylko.
– A co on mówił o wylizaniu?
– Chciał się całować, wiesz z języczkiem.
– Chyba nie tylko – skrzywiła się Marzec – myślę, że chodziło mu o coś więcej.
– O co niby? – zapytała niewinnie Aleks
– O odwrotność obciągania raczej i nie wiem co gorsze.
– No daj spokój, przecież wiadomo, że mu o to chodziło, a gorsze jest obciąganie, wierz mi. Widziałam co nieco, gdy Gosia ślimaczyła się z Marcinem.
– Twoja siostra? Naprawdę?
– Tak. Moja Gosia i wyglądało na to, że ta odwrotność, to jej się bardzo podoba.
– Co jeszcze widziałaś? Przyznaj się!
– Jak grzebała mu w spodniach.
– Naprawdę? – Marzec aż się zatrzymała z wrażenia.
– Tak. On ją za to dotykał po cyckach i obydwoje jęczeli.
– Ciekawe.
– No właśnie, ciekawe. Też tak pomyślałam, że Gosia i po cyckach zaraz. Ona taka porządna zawsze, najlepsza w szkole i tu nagle masz, miglanci się z wysokim Marcinem i to całkiem na ostro. Tylko ją dotknął i zaraz się zmieniała. Chwila jęków i zaraz pójście w ślinę, na głęboko.
– A widziałaś, czy…
– Nie, nic więcej, niestety. Wtedy wróciłam wcześniej ze szkoły. Pamiętasz jak Kujawska była chora? Nie spodziewali się nikogo. Okno było uchylone i zerknęłam. Pewnie gdy ich w domu nie ma, to idą na całość, a mało to razy pod namiot jadą, albo w góry. Łażenie po szlakach… ja już dobrze wiem jak oni łażą. Pewnie z namiotu nosa nie wychylą.
Dotarły do zakrętu, tu zaczynał się las i kończyło Jagarzewo.
– Którędy idziemy? – spytała Aleks.
2.
Wielkie okno w nowym biurowcu na Domaniewskiej przypominało kształtem oko drapieżnika. Brakowało tylko niegasnących płomieni i już można było pomylić biurowiec z wieżą Saurona. Psikus architekta nie przypadł mu jednak do gustu. Elipsa ograniczała doskonały widok, a on nie lubił ograniczeń. Wymieniłby okno, ale inwestorzy za nim przepadali. Wieżę Saurona uważano za stolicę Mordoru. Presja prestiżu krępowała mu ręce.
Któż by pomyślał, że obok zbudują jeszcze jeden biurowiec. Na szczęście, o czym zdążył się dowiedzieć, będzie to niższa budowla. Tymczasem tuż za oknem wznosiło się już kilka ogromnych żurawi. Jeden z nich operował potężnym hakiem, którego część stanowiło zblocze wplątane w stalowe liny o grubości ramienia. Fascynowała go struktura tego wykutego monolitu, niezwykle wytrzymały materiał, z którego wykonano hak, znosił potworne obciążenia, podnosił wielotonowe ciężary.
Co by było, gdyby operator dźwigu nagle zwariował, skręcił gwałtownie dżojstikami i rozhuśtał masywny ciężar, następnie wysterował nim tak, by ten uderzył w stojący obok budynek? Właściwie to wystarczyłby sam hak, bez obciążenia. Odpowiednio wycelowany zmiótłby szklaną ścianę w pył, dostał się do pomieszczenia, zawinął na ile pozwolił by mu strop i wbił się w jego ciało, miażdżąc tkankę, zrywając mięśnie, zaczepiając o kości. Później pociągnąłby za sobą wywlekając na wpół żywe ciało w przestrzeń nad placem budowy. Lot trwałby zaledwie chwilę, ale wisieć na nim mógłby w nieskończoność. Tuż przed nosem biznesowej gawiedzi, nabity na szpon Saurona, jak surowy szaszłyk.
Z tyłu dochodził monotonny głos dyrektora sprzedaży, oraz chrząknięcia i kaszlnięcia pozostałych członków rady nadzorczej. Spojrzał na zegarek, zbliżało się południe. Znów nie zdąży. Obiecał jej, że kiedyś zaskoczy ją rankiem. Wciąż nie mógł spełnić obietnicy. Z dnia na dzień jego terminarz wypełniał się o kolejną dobę naprzód. Obecnie mógł tylko priorytetyzować, sortować i przekładać z jednej godziny na inną. Żaden dzień nie był odpowiedni.
Wyrwał się z biura godzinę później. Złapał taksówkę i wysiadł przy samym hotelu. Wszedł pośpiesznie po schodach. Wsunął kartę do czytnika. Drzwi otwarły się bezgłośnie. W pomieszczeniu było dość ciemno, skąpy promień światła wpadał przez źle ułożoną zasłonę. Nie musiał jej widzieć, czuł, że była na miejscu. Jej zapach był wszędzie. Zdjął buty, skarpetki i koszulę. W mroku dostrzegł tylko, że miała włosy spięte z tyłu w kitkę, tak jak sobie tego życzył. Pochylił się nad nią i obudził ją pocałunkiem w szyję. Westchnęła i odwróciła się do niego.
Była ładną brunetką. Młodą i trochę wystraszoną dziewczyną, nastolatką. Dokładnie tego od niej oczekiwał. Niezdefiniowanego lęku. Kolor włosów się nie liczył.
– Jesteś – szepnęła, wyuczonym głosem – z samego rana, jak obiecałeś.
– Niezupełnie – uśmiechnął się, chłonąc jej uległość.
– Uwielbiam twój głos – zdążyła wyrecytować nim zetknęły się ich usta.
Początek rytuału. Całowanie, ostrożne. Badanie reakcji. Kosztowanie pojedynczych westchnień. Nieśmiała pieszczota, niemal niewinna. Dokładna. Niby smak ten sam. Chociaż nie, właściwie ledwie podobny. Całkiem inny, daleki od zapamiętanego.
Hojna młodością w jednej chwili zgubiła gdzieś całą niewinność. Każdy z jej oddechów stał się bezczelnie wyuzdany. Poczuł, że się od niego oddala, że traci ulotny obraz, drogocenne wspomnienie. Zsunął z niej kołdrę, odsłaniając szczupłą nagość. Bezwstydnie oplotła go nogami chwyciła za włosy i pchnęła głowę w dół.
– Pragnę cię, całuj mnie mocno – domagała się, tym samym tonem głosu – wyuczoną frazą.
Była do bólu sztuczna. Omal nie zwymiotował, zamknął oczy i wyruszył w podróż odległych wspomnień. Była tak niedoskonałym substytutem, że musiał się zmusić, by nie wyjść. Z czasem jednak wczuła się w swoją rolę, a on zdołał się zatracić.
Później, zgodnie z tym jak została poinstruowana, poprosiła o więcej. On trzymając się scenariusza zawahał się, nie ustępowała jednak, jęcząc i błagając, by nie zostawiaj jej jeszcze. W końcu wypełnił ją sobą, wszedł w nią, czyniąc tym uprzejmość. Trwało to przez chwilę, aż odszedł w falę dreszczy. Przygniótł ją sobą i leżał tak, szczelnie do niej przylegając. Oddychała ciężko, ale uspokoiła się szybko. Jej rola się skończyła, nie było nic więcej do zagrania, leżała teraz i czekała. W końcu wstał, ubrał się szybko i wyszedł.
3.
Las przyciągał. Dziewczyny z rozkoszą weszły w pas cienia rzucanego przez drzewa. Powietrze przesycone ptasimi trelami samo pchało się w płuca. Szły ramię w ramię, raz po raz kopiąc co większą szyszkę.
– Ciekawe jak to jest? – myślała na głos Marzec.
– Chciałabyś sprawdzić? Z blondynem?
Marzec uśmiechnęła się.
– Nie wiem, może.
– Daj spokój, jakbym miała kogoś upatrzonego, to pozwoliłabym mu na wszystko – Aleks mówiła w takim tempie, że musiała mieć już te rzeczy dobrze przemyślane.
– A jeśli on by nie chciał?
– Zwykle chcą, bardzo to lubią, widziałam jak Marcin za Gosią chodził, jak patrzył na nią. Jakby mógł, to by ją wszędzie na rękach nosił, taki był najarany. Mówię ci, to ich bardzo uszczęśliwia. My ich uszczęśliwiamy, gdy jesteśmy z nimi. Oni nas też zresztą, jak się postarają. Gośka jest szczęśliwa.
– Ej, nie powinniśmy wcześniej skręcić w prawo? – Marzec zatrzymała się nagle, skupiając na drodze.
– Nie wiem. – Aleks przeczesała ręką rude włosy i rozejrzała się na około – ale nie ma co się cofać, najwyżej pójdziemy przez Ulesie.
– Droga na Ulesie prowadzi zboczem – stwierdziła Marzec.
– Wiem. Będzie wspinaczka, ale damy radę.
Droga zmieniła kierunek i zgodnie z przewidywaniem dziewcząt, poprowadziła je łagodnym wzniesieniem. Po prawej stronie rozciągało się kilkunastometrowe, najeżone sosnami urwisko. Zimą było tu nawet niebezpieczne. Teraz zaś owe gwałtowne obniżenie terenu po prawej stronie drogi, dodawało tylko uroku.
Weszły już niemal na szczyt wzniesienia, gdy Marzec zauważyła ślady prowadzące przez krawędź urwiska.
– Patrz, coś tutaj zjechało.
– Tutaj? Niemożliwe.
– No ale spójrz, są ślady.
Aleks pochyliła się nad drogą.
– Fakt, przez dłuższy czas szłyśmy po śladach, ale tutaj skręciły w prawo, przez krawędź.
– Myślisz, że ktoś tu miał wypadek?
– Samochód osobowy jakiś, bo są wąskie ślady opon i chyba przejeżdżał niedawno – Aleks przypatrzyła się uważniej – sprawdźmy, dokąd prowadzą.
– Nie jest za stromo na zejście?
– No co ty, nie pękaj, przecież można się łapać gałęzi.
Marzec poszła za Aleks, tak jak ta jej doradziła.
– Mam tylko nadzieję, że nie natkniemy się na dziki.
– Nie utrzymałyby się, nie mają rąk tylko racice.
– Nie jestem tego taka pewna. W takich racicach może być im tu wygodniej.
Szły przez chwilę w dół, śladem opon. Trop prowadził przez gęsto zarośnięty leszczynowy zagajnik.
– Chyba wjechał w te krzaki – stwierdziła Aleks i weszła w sam środek gęstwiny, rozchylając liście rękoma.
Między dwoma nisko rozgałęzionymi drzewami stał wbity w zbyt ciasną przestrzeń, granatowy samochód. Boki miał mocno zgniecione, drzwi wygięte, lecz wciąż zamknięte, pokrywę bagażnika i maskę silnika otwartą.
– O kurwa, to ten zbok – Aleks stanęła w miejscu jak wryta.
– Chodź, przecież miał wypadek, musimy mu pomóc – Marzec pociągnęła przyjaciółkę za rękę.
Obeszły samochód w bezpiecznej odległości. Okazało się, że przód był całkiem oderwany i wraz z silnikiem leżał kilka metrów od reszty. Przez otwór po silniku ujrzały niebieskie dżinsy kierowcy i buty.
– Ktoś tu jest? Czy ktoś tu jest? – męski, znany im głos dobiegał z wraku. Musiał je usłyszeć.
Zawahały się.
– Miałeś wypadek? – zapytała Marzec.
– Zgłupiałaś? – syknęła Aleks – miałyśmy udawać, że nas tu nie ma.
– Przecież miał wypadek, może potrzebować pomocy.
– Ale to zboczeniec.
– Zboczeńcy też jej czasem potrzebują.
– Dzięki Bogu, ktoś tędy jednak chodzi. Tak, miałem wypadek i nie mogę wyjść, drzwi się zablokowały – odezwał się zapytany z wnętrza pojazdu.
– Nie chodzi mi o jego bezpieczeństwo, tylko o nasze – denerwowała się Aleks.
– Myślisz, że rozbił samochód, by zwabić nas w pułapkę?
Aleks skrzywiła usta.
– Nie jestem głupia.
– W takim razie musimy mu pomóc.
– Nie może pan zbić szyby ręką i wyjść? – zawołała Aleks.
– Próbowałem, ale siedzenie… złamało się w nim oparcie i nie mogę się wyprostować. W pozycji leżącej nie mam tyle siły. Pomóżcie, może wam się uda otworzyć drzwi z zewnątrz.
Dziewczyny zbliżyły się ostrożnie. Mężczyzna tak jak powiedział, leżał na złamanym siedzeniu, był wystraszony i cały spocony. Nie miał już szpanerskich okularów przeciwsłonecznych, w środku również nie grała muzyka.
– Wygląda na to, że mówi prawdę – szepnęła Marzec.
– Przynajmniej jeśli chodzi o siedzenie – odparła Aleks.
Gdy podeszły na tyle blisko, że mógł je ujrzeć, zbladł.
– Pamiętasz nas? – spytała Aleks, wrednie się uśmiechając.
4.
Mężczyzna o uroczym uśmiechu i krótko przystrzyżonej bródce przechylił biały kubek i dopił resztę kawy. Naprzeciw niego siedziała bardzo młoda dziewczyna. Miała kruczoczarne włosy z wplecionymi pasemkami srebra. Na jasnej bluzce wesoło błyszczały srebrzyste cekiny i kołysały się dla kontrastu czerwone korale.
Przez chwilę zastanawiał się, czy są to jej zajęcia pozalekcyjne, czy raczej już dawno uciekła z domu i nie prowadzi podwójnego życia, tylko jedno właściwe, to, które wybrała.
Wiedział, że nie powinien o tym myśleć. Dziewczyna robiła wszystko, by mu się przypodobać. Właściwie to powinien być wdzięczny, że ułatwiała mu pracę. Nie czuł jednak wdzięczności, właściwie nie czuł niczego. Patrzył na nią i zastanawiał się, co Adam w nich widzi. Ciała miały chude, kościste, piersi dopiero kiełkujące, niewykształcone, pośladki płaskie, chłopięce. Twarze tylko miały zrobione, żeby wyglądać na starsze, czego Adam i tak nie doceniał, bo kazał im twarze zmywać, do czysta. Zresztą, z gustami się nie dyskutuje. Gdyby jego gust był taki jak innych, on, Dominik Ignaszak nie miałby obecnie dobrze płatnego zajęcia.
– Jesteś żonaty? – spytała, przerywając jego rozmyślania.
– Tak – potwierdził, odstawiając filiżankę.
– Wiesz, ja rozumiem, że żonaci faceci mają potrzeby i czasem taki skok w bok dobrze robi.
– Naprawdę? – uśmiechnął się.
– Tak, nie przeszkadza mi to – zapewniła szybko.
Wyglądało na to, że chwila milczenia zdezorientowała ją i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
– Jesteś samochodem? – spytała.
– Tak.
– To może chodźmy do auta, będzie więcej prywatności – zachęciła.
– Skoro już o tym mowa, to właściwie nie chodzi o mnie – odpowiedział, nie owijając w bawełnę – mam przyjaciela, który bardzo sobie ceni dyskrecję i jest w stanie za nią odpowiednio zapłacić. Miałbym dla ciebie specjalne zlecenie – mówiąc to wręczył jej dwieście złotych – to na początek, byś mnie wysłuchała.
Spojrzała nieufnie, ale sięgnęła po banknot.
Dwa dni później sekretarka prezesa przesunęła trzy terminy, tworząc kilkugodzinną lukę w kalendarzu. Piętnaście minut wcześniej Adam otrzymał od menadżera kartkę z datą i miejscem spotkania.
Do hotelu wszedł przed jedenastą. Szybko odnalazł pokój osiemnasty i pchnął drzwi po przyłożeniu karty. Pomimo panującego mroku od razu wyczuł, że była w środku.
– Jesteś – wyszeptała – gdy przylgnął ustami do nagiego ramienia – z samego rana, jak obiecywałeś.
Było już bliżej południa, ale przyzwyczaił się już do tego, że nic nie szło idealnie.
Nagle dwa srebrne kosmyki zaświeciły w ciemności i odwróciły jego uwagę.
– Niezupełnie – odpowiedział po chwili, usiłując skupić się ponownie.
– Uwielbiam twój głos – szept zaszeleścił jej w ustach.
Pocałował ją. Smakowała dziwnie, znów inaczej. Papierosy zduszone gumą mentolową. Zrzucił z niej kołdrę, a ona chwyciła go za włosy.
– Pragnę cię, całuj mnie mocno.
Była do bólu inna. Obca. Zimna. Mimo to rozpoczął żmudną podróż w dół ciała. Uniosła nogi, rozrzuciła uda. Wydobyła z siebie wymuszone westchnienie.
Znów się poczuł rozproszony. Znała się na tym dobrze, nawet nie było podobnie, jak być mogło, gdyby się bardziej postarała. Zdecydowanie nie był to jej pierwszy raz, a mogłaby przecież udawać lepiej. Tego najbardziej oczekiwał, profesjonalności.
Zastanawiał się czy nie przestać, ubrać się i wyjść. Zamknął oczy i wyobraził sobie, że znów jest ten moment. Jej młode ciało łagodnie go pociągnęło. Przez kilka minut płynął jej jękiem, zanurzył w niej usta, zaangażował się, aż zaczęła skomleć i prosić. Zawahał się, lecz niemal sama nabiła się na niego. Była teraz bardzo gorąca. Po chwili wszystko czego wymagał przestało się liczyć. Wbijał w nią, słabnący puls swojego ciała, potem przykrył ją sobą i oddychał szybko, jeszcze przez jakiś czas.
W końcu zebrał się w sobie, wstał, ubrał i wyszedł.
Za godzinę miał umówiony obiad z żoną na Białołęce. Podjechał taksówką do kawalerki, wziął prysznic, przebrał się i zamówił drugą do klubu Tymianek, na Bohaterów.
5.
– Dziewczyny, przepraszam was. Jesteście śliczne i nie mogłem się powstrzymać. Przeszarżowałem. Głupi jestem i tyle. Proszę, pomóżcie mi.
– Dlaczego nazwałeś nas sukami? Przecież w ogóle nas nie znasz? – spytała Marzec, kucając w bezpiecznej odległości od wraku.
– Nie sukami, tylko suczkami, takimi kąskami, wiecie, tak się mówi o młodych laskach, które się podobają, że aż facetowi staje.
– I staje ci teraz? – wtrąciła Aleks, wciąż nieufnie mu się przyglądając.
Zabrakło mu słów, wypuścił gwałtownie powietrze i opuścił głowę na oparcie.
– Staje? – nie ustępowała.
– Nie – odpowiedział cicho, właściwie wymruczał posępnym głosem.
– A to szkoda – udała rozczarowanie Aleks – bo właśnie chciałam ci obciągnąć.
Spojrzał na nią zdumiony i patrzył tak przez chwilę, jakby badając, czy mówi prawdę. Aleks wytrzymała te spojrzenie i dodała.
– Do tego się przecież najlepiej nadaję.
Opuścił wzrok i wyjęczał:
– Przepraszam, no dajcie spokój, nie mówiłem tego poważnie, głupi jestem. Otwórzcie te drzwi, błagam was. Przepraszam.
– Głupi jesteś, jeśli myślisz że je otworzymy – Aleks jasno postawiła sprawę, akcentując głośno ostatnią część wypowiedzi.
– Marzec chodź, musimy się naradzić – skinęła na przyjaciółkę.
Gdy odchodziły, krzyknął jeszcze:
– Zadzwońcie chociaż po kogoś, przecież mnie tutaj nikt nie znajdzie!
Pozostawiły to bez odpowiedzi. Wróciły na drogę.
– Słuchaj Aleks, nie możemy go tu zostawić.
– Widziałaś jak na mnie spojrzał, gdy wspomniałam o obciąganiu?
– Widziałam, jakby przez chwilę myślał, że to naprawdę zrobisz.
– Właśnie. Czy tak robi człowiek z potrzebie, poszkodowany w wypadku, któremu jest przykro, bo przed chwilą obraził swoje jedyne potencjalne wybawczynie? Coś mi się tu z nim nie zgadza. To może być patologiczny zboczeniec. Facet, który myśli tylko o jednym i tylko jedno ma na celu. Taki człowiek jest dla ogółu niebezpieczny i bezwzględnie należy go izolować. – Aleks mówiąc to spojrzała przyjaciółce głęboko w oczy – on może być prawdziwym zagrożeniem, jak nie dla nas, to dla kogoś innego w przyszłości, bliższej, lub dalszej.
– To może zadzwońmy na policję, niech go zabiorą.
– To byłoby dobre rozwiązanie, gdybyśmy miały jakiś dowód. Inaczej zabiorą go i wypuszczą, bo co im powiemy, że nazwał nas suczkami? On tu wróci w innym aucie i kto wie, kogo spotka. Pamiętasz Monikę? Tę którą napadł w lesie gwałciciel?
– Aleks, to było dawno.
– Jakieś pięć lat temu, może.
– Nawet z nią od tego czasu nie rozmawiałam.
– Ja też nie. W każdym razie nie chce się znaleźć w podobnej sytuacji. Cokolwiek się wydarzy, to przyrzeknijmy sobie, że decyzję podejmiemy wspólnie.
– Zgoda – westchnęła Marzec.
– Chodźmy do domu, wrócimy tu jutro, a po drodze kupimy mu coś do jedzenia i pomyślimy co dalej.
Ruszyły w drogę. Szły bez przekonania, w milczeniu, powłóczywszy nieco nogami. Tuż przed rozstaniem obiecały sobie, że nikomu nie powiedzą słowa. Słodki wyraz tajemnicy mieszał się z ogarniającą je falą niezrozumiałego podniecenia.
6.
Żona czekała na niego jak zwykle, cierpliwie. Czytała najnowszy numer swojego magazynu, jakby go pierwszy raz widziała na oczy, wciąż to robiła, nie mógł zrozumieć dlaczego.
– Piszą coś ciekawego? – Rzucił na przywitanie. Wychyliła oczy znad gazety robiąc minę typu: “daruj sobie”.
Rozejrzał się po restauracji szukając kelnera. Stoliki były puste, nie licząc jednego przy oknie, zajmowanego przez faceta w pretensjonalnym kapeluszu.
– O popatrz, gość czyta twoją gazetę, dziwne nie?
Odwróciła się we wskazanym kierunku.
– Co w tym dziwnego? – odpowiedziała.
– Że to magazyn dla kobiet? – zasugerował.
– Dla kobiet, lecz również o kobietach. Można w nim znaleźć wiele interesujących informacji i zdjęcia.
– Zdjęcia nastolatek – zauważył.
– Czyżby takie ciebie już nie kręciły?
Zamilkł, wyprostował serwetkę na stole i odpowiedział po chwili.
– Lubisz się kłócić.
– Uczyłam się u najlepszych – odbiła piłeczkę.
– Może powinniśmy to zakończyć tu i teraz – podniósł głos.
– Zakończmy, nie mogę się doczekać – zawtórowała mu podobnym tonem.
– Tomek, chyba nie będzie rozpaczał i tak nas razem nie widuje.
– Tomasz, ma dwadzieścia cztery lata i jest zdecydowanie dojrzalszy niż ty, kiedy byłeś w jego wieku, mimo tego, że miałeś już ośmioletniego syna.
Zjawił się kelner. Adam dostrzegł gasnący cień uśmiechu na jego twarzy. Wyraźnie kierował go do jego żony. Z pewnością słyszał ich kłótnie i chciał jej dodać otuchy, a kto wie, może i liczył na więcej. Adam przyjrzał mu się z większą uwagą, teraz kelner zerkał na niego zza notatnika, z politowaniem.
– Nie mógł pan przyjść później? – odezwał się Adam.
– Słucham? – zdziwił się kelner, spodziewając się nazw dań, które miałby zaserwować, a nie siarczystej reprymendy.
– Czekamy chyba z dziesięć minut, zdążyłem się już z żoną pokłócić, zawsze tak traktujecie gości?
Kelner przestąpił z nogi na nogę.
– Przepraszam, mamy urwanie głowy…
– Właśnie widzę – przerwał mu, ostentacyjnie taksując wzrokiem salę – proszę mi wybaczyć, ale taką improwizację na miejscu, to może pan sobie głęboko wsadzić.
– Przestań – próbowała uspokoić męża – nie odgrywaj się na nim.
– Co? – odwrócił się do żony – w dupie mam nasz rozwód. A gnojek już może sobie iść do kuchni, niczego tutaj nie zamówię.
– Spierdalaj, chuju – kelner pokazał pazur i zniknął za drzwiami kuchni.
Patrzyła, jak Adam nieruchomieje przy stole. Jak walczy ze sobą, by nie wstać i nie udać się za kelnerem. Zawsze był impulsywny, ale bez problemu radził sobie z emocjami i rzadko zdarzało się, że wybuchał. Miał niemal nadludzką moc panowania nad sobą, doskonale sprawdzało się to podczas trudnych negocjacji i decyzji, które przyniosły im fortunę.
– Jutro zadzwoni do ciebie Maksymilian, proszę, znajdź czas by się z nim spotkać w przyszłym tygodniu.
– Więc tak to chcesz załatwić? Prawnikami?
– Masz mnie za głupią?
– Nie, za głupią nie. Wyrafinowaną i to od samego początku – niemal krzyknął – od samego początku. – Powtórzył, po czym wstał i obrzucił ponurym spojrzeniem salę.
– Żegnaj – nie spojrzał już na nią, wyszedł.
Chwilę później do kobiety przysiadł się mężczyzna w kapeluszu.
– Mam dla pani kawę, wziąłem dwie, bo kelner już raczej pani nie obsłuży.
– Dziękuję – odpowiedziała, choć wcale nie miała ochoty.
– Nie spodziewał się, że dziś mu pani powie.
– Nie, ale myślał o tym wcześniej, był gotowy. Zdenerwował się tylko jak wspomniałam o Maksie.
– Proszę się nie dziwić, ma wiele do stracenia. Jeśli nam się uda udowodnić jego winę, będzie pani bardzo bogatą kobietą, bogatszą niż pani myśli.
– Co pan ma na myśli? – spytała, jakby dopiero teraz usłyszała, że coś do niej mówi.
– Dotarliśmy do jego, jak nam się zdaje, wszystkich kont. Również tych za granicą.
– Nie wiedziałam, że ma kapitał za granicą.
– Ma i to pokaźny, pomimo swojego stylu życia – mężczyzna w kapeluszu chrząknął i wyprostował się na krześle. Pieniądze, które pani w nas zainwestowała stukrotnie się zwrócą, zapewniam.
– Właśnie – zaczęła – wysłał pan mi sms z informacją, że mam mu dziś powiedzieć. Jakie niepowtarzalne dowody pan zebrał? Zdradza mnie? Od kiedy?
– Szefowo, jeśli powiedziała nam pani całą prawdę o sobie, to ma pani orzeczenie o winie w kieszeni, oczywiście ze wskazaniem na męża.
– Proszę mnie nie oszczędzać, chcę wiedzieć.
Mężczyzna zdjął kapelusz. Powachlował nim połysiałą już znacznie głowę i przyjął zagadkowy wyraz twarzy. Moment przekazania informacji zawsze sprawiał mu dużą przyjemność.
Piękne, niebieskie oczy Szefowej wpatrywały się w niego z nadzieją, a może to był strach? Przeciągał tę chwilę. Rozkoszował się jej niepokojem, bawiła go jej kobieca niepewność.
7.
Aleks obudziło pukanie w parapet. Przewróciła się na brzuch i przysunęła do okna. Na zewnątrz uśmiechała się Gosia.
– Aleks, wyszłam by rodziców nie budzić, jedziemy z Marcinem w Tatry, przekaż mamie okej?
– Przyjemności – mruknęła śpiąco młodsza siostra i wróciła na swoje miejsce pod kołdrą.
– Nie zapomnij – syknęła jeszcze za oknem Gosia.
Chwilę później pukanie w parapet powtórzyło się.
– Czego jeszcze?
– To ja, Marzec, idziesz do szkoły?
– Jak do szkoły? Nie zaczynamy w południe? – Aleks wyprostowała się na łóżku.
– Wstawaj, mamy coś jeszcze do załatwienia przed szkołą, nie pamiętasz?
W końcu do niej dotarło. Zerwała się z łóżka i po kilkunastu minutach była gotowa.
– Co mu kupiłaś? – spytała Marca, gdy szły już drogą z Wałów na Ulesie.
– Paluszki, chipsy i colę.
– Toś zaszalała. Chipsami to on się pewnie nie naje, bułki mogłaś kupić.
– Nie miałam kasy, a chipsy są smaczne.
– Dobra, będzie musiał wytrzymać, najwyżej kupimy coś jeszcze w Jagarzewie, jak będziemy wracały.
Po trzydziestu minutach dotarły między leszczyny na urwisku. Samochód był na swoim miejscu, jak i kierowca.
– Ruszyło was sumienie? – spytał słabo, gdy je zobaczył.
– Przyniosłyśmy coś do jedzenia, jak minęła noc? – Spytała Marzec, wrzucając przez okna pasażera paczkę chipsów i butelkę coli.
– Było w chuj zimno – odpowiedział nieuprzejmie.
– Dziś ma być upalnie, ale uwaga, wieczorem zapowiadali burze.
– Chuj mnie to obchodzi.
– Nie musisz kląć, w niczym ci to nie pomoże – uśmiechnęła się szyderczo Aleks.
– Spierdalaj dziwko, spierdalajcie obie – zaczął krzyczeć i rzucać się po wnętrzu na ile pozwoliła mu zgnieciona karoseria. – Idźcie sobie w chuj, i tak was znajdę. Miałem wypadek, a waszym pierdolonym obowiązkiem jest mi pomóc. Prędzej czy później ktoś mnie tu znajdzie, a wtedy… – aż mu zabrakło słów, a ślina ściekała po brodzie z wściekłości – wtedy po was wrócę i dobiorę się do tych waszych chudych dup.
Aleks usiadła na trawie sparaliżowana nagłym wybuchem nieznajomego. Marzec porozumiewawczo do niej mrugnęła i zwróciła się do mężczyzny.
– Spójrz, tak się zdenerwowałeś, że rozsypałeś chipsy. Tylko sobie szkodzisz, będziesz musiał teraz jeść ostrożnie, bo wszędzie pełno szkła.
Mężczyzna cały poczerwieniał na twarzy i ryknął jeszcze głośniej w stronę dziewczyn.
– Zabieraj swoje chipsy głupia dziwko, zabierajcie swoje oba cipska i wypierdalajcie mi stąd. Nie chce was widzieć – Marzec usiadła obok Aleks i schowała głowę w ramionach.
– Zamknij się chuju, bo mam plan, by polać auto benzyną i podpalić. Wtedy szybciej cię znajdą, tutaj do pożarów podchodzi się bardzo poważnie – Aleks nie znosiła, gdy na nią krzyczano.
Mężczyzna umilkł. Marzec dała dłonią znać, że był to strzał z grubej rury, ale celny.
Aleks poczuła przypływ czegoś pokrewnego dumie. Wygrała pyskówkę ze starszym facetem. Posłuchał jej. Uspokoił się. Miała nad nim przewagę. Postanowiła ją wykorzystać.
– Gdzie masz telefon? Dlaczego nie zadzwoniłeś po pomoc?
– Otwórzcie, proszę was, zapłacę wam, mam przy sobie kasę – mówił cicho, tonem niemal błagalnym.
– Ile masz? – spytała rzeczowo Marzec.
– Dużo.
Popatrzyły na niego z niedowierzaniem.
– Pokaż.
Westchnął ciężko.
– Nie mam ich przy sobie.
– A gdzie? Na koncie? Myślisz, że uwierzę w przelew? – zdenerwowała się Aleks.
– Nie tylko na koncie, otwórzcie, to powiem wam, gdzie jest.
– Powiesz nam gdzie jest, to może otworzymy – uśmiechnęła się Aleks.
– Jaką mam gwarancję, że otworzycie, jak wam oddam kasę?
– Żadną – odparła szybko Aleks – możemy ci jedynie zagwarantować kolejną noc w tym miejscu, a później następną i następną, aż się zdecydujesz.
Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, nie było to przyjazne spojrzenie. Znów wytrzymała jego wzrok, tym razem bez wysiłku, czuła przewagę.
– Mam w dokumentach z pięć stów, przynajmniej. Musiały wypaść z samochodu bo w środku ich nie ma – odpowiedział zrezygnowany.
– Szukamy – zakomenderowała Aleks i obie z Marcem ruszyły na czworakach na około pojazdu.
– Otwórzcie te pieprzone drzwi, to wam pomogę – odezwał się zrezygnowanym głosem.
Po chwili poszukiwań Marzec podniosła się z triumfem.
– Mam! – uniosła wysoko znalezisko.
– Mogę więc uprzejmie prosić o otwarcie? – ożywił się kierowca.
– Prosić sobie możesz, to nie dokumenty – zgasiła jego entuzjazm Aleks.
– Kurwa – przeklął.
– To komórka – ucieszyła się Marzec.
– Podajcie mi ją, to sam zadzwonię po pomoc, a wy możecie się zmyć, nie będę was szukał, nikomu o was nie powiem. Naprawdę, w ogóle mnie nie obchodzicie. Chcę tylko wrócić do domu.
– Musimy się jej pozbyć – zaczęła Aleks – ktoś może zacząć go szukać i w końcu zaczną go namierzać, lub sprawdzą historię lokalizacji telefonu, słyszałam, że tak łapią przestępców.
– Czy was pojebało! – szalał we wraku – natychmiast oddajcie mi ten, kurwa, telefon!
– Zabierzmy go do szkoły, podrzucimy komuś, kto jedzie do Nidzicy na pociąg. Zanim się zorientuje bateria padnie i będzie po sprawie – wymyśliła Aleks.
– Skoro same nie możemy go sprzedać…
– No co ty? – oburzyła się Aleks – to wykluczone, dotarli by do nas w try miga.
– No tak – przypomniała sobie Marzec – jesteś miłośniczką kryminałów, wiesz jak to działa.
W drodze powrotnej Aleks pokazała Marzenie znaleziony portfel.
– Znalazłaś? Czemu mu nie powiedziałaś?
– Lubię mieć przewagę. – Uśmiechnęła się Aleks i skupiła na znalezisku.
– Ile miał kasy?
– Nie kłamał, jest sześć stów prawie.
– Super, przyda się – ucieszyła się Marzec
– Owszem, trzeba mu kupić koc i normalne żarcie, ale to jutro.
Aleks podniosła jeszcze z triumfem mały kartonik.
– Prawo jazdy – rozpoznała Marzec.
– Tomasz Leszczyński – przeczytała wolno Aleks.
– Ale to teraz ładnie do niego pasuje. – podsumowała Marzec przypominając sobie leszczynowy gaj w którym ugrzązł wrak.
8.
Adam wyszedł z restauracji i niemal natychmiast złapał taksówkę.
– Masz coś dla mnie? – jadąc do biura połączył się z Ignaszakiem.
– Jeszcze nie, ale mogę się sprężyć – usłyszał w słuchawce.
– To się spręż – rzucił nerwowo, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie upłynęły jeszcze trzy godziny od jego ostatniej wizyty w hotelu – przepraszam – dodał – nerwy.
– Nie przejmuj się – mężczyzna w słuchawce zawahał się przez chwilę, ale dodał – obawiam się, że mamy problem.
– Słucham.
– Chyba jestem pod obserwacją.
– Od kiedy?
– Wczoraj zauważyłem. Masz pomysł, kto za tym stoi?
– Tak, to moja żona. Nie miałem pojęcia, że wszystko zaplanowała. Dziś oznajmiła mi, że Maksymilian poprowadzi jej sprawę rozwodową.
– Niedobrze, jeśli…
– Wiem – uciął.
– Okej, spotkajmy się tam gdzie ustaliliśmy.
Mordor przywitał go ciepłym deszczem. Wszedł do biurowca, złapał windę i wyruszył w podróż na szczyt. Wraz z nim jechały jeszcze trzy dojrzałe kobiety, uśmiechały się, i raz po raz zerkały w jego stronę. Czuł silną, ale zgoła odmienną potrzebę. Niepowodzenia potęgowały w nim pragnienie, którego nie potrafił uciszyć, a na dodatek perspektywa jego realizacji oddalała się, co wzmagało niepokój.
Odbębnił trzy spotkania. Sekretarka spytała czy chce kawy. Odmówił. Wyszedł na Domaniewską, skręcił w Hiszpańskich i po chwili szedł szerokim holem w centrum handlowym Galerii Mokotów. Dwa razy sprawdzał, czy ktoś za nim nie idzie. Wyglądało na to, że był sam. Wreszcie usiadł na ławce. Przy wystawach kręciły się młode dziewczyny, zerkał na nie ostrożnie. Rozmawiały, śmiały się i odchodziły. Przychodziły następne. Dawno już nie robił tego osobiście. Nie polował.
W kilka minut wybrał trzy, nie wiedział jednak, czy może je od tak zaczepić i gdzie bezpiecznie do nich podejść. Wstał z ławki i stał przez chwilę niezdecydowany. Trzymał rękę w kieszeni, a w niej zwitek banknotów. Kilka tysięcy złotych, które powinny, ale nie dodawały pewności siebie.
W końcu ujrzał jedną samotną nastolatkę, przy wystawie Sarenzy, nadawała się.
– Podobają się pani buty? – spytał, podchodząc.
Spojrzała na niego zaciekawiona.
– Nie są aż tak ładne – wskazała plakietkę z ceną.
– Mnie akurat na nie stać – odpowiedział.
– W takim razie proszę sobie kupić – odpowiedziała bez zastanowienia.
Roześmiał się.
– Mogę je kupić dla ciebie – odpowiedział – mi nie będą leżały.
– Ale po co? – spytała z niepokojem spoglądając na niego.
– Podoba mi się pani – odpowiedział nie odrywając spojrzenia od wystawy.
– Nie jest pan dla mnie za stary?
– Nie wiem, ty mi powiedz – odparł i spojrzał na nią ze smutkiem.
Mierzyła go przez chwilę badawczym spojrzeniem i odpowiedziała.
– Dziękuję, ale nie potrzebuję ich.
Zbierała się do odejścia.
– Mam w kieszeni jakieś cztery tysiące złotych, chętnie je oddam za jedną godzinę – spróbował jeszcze raz, stawiając wszystko na jedną kartę, rozpaczliwie.
Spojrzała na niego z litością.
– Chyba mnie pan z kimś pomylił.
Odeszła pospiesznie. Nie oglądając się za siebie.
Został sam, z pożerającym go wstydem.
9.
W nocy przeszła burza. Zamiast spać przy akompaniamencie przetaczających się gromów i bębniących nieregularnie o dachy domów kropel ciężkiego deszczu, obie myślały o kierowcy.
Marzec zastanawiała się, czy boi się burzy. Wyczytała gdzieś kiedyś, że ten nie zawsze irracjonalny lęk dotyka również dorosłych. Gdy się rozpadało zaczęła się zastanawiać, czy go nie zaleje, później przypomniała sobie, że leszczynowy zagajnik wyrósł na zboczu, więc śmierć przez utopienie nie była mu raczej pisana.
Aleks nie myślała o niczym konkretnym, od tak, dumała o wszystkim, co je spotkało, o tym, co mogłoby się stać, gdyby sprawy potoczyły się inaczej, gdyby weszły do samochodu, gdy proponował, że je podwiezie.
Jej ręka powędrowała pod kołdrę, podciągnęła koszulę, wyobraziła sobie, że siedzą obie na tylnym siedzeniu, on zatrzymuje auto w zatoczce przed lasem i siada pomiędzy nimi. Pachnie drogimi papierosami, na ręce ma bransoletę ze złota, jej chłód przenika skórę, drąży błyskawiczną ścieżkę do samych kości. Wstrząsa nią dreszcz twardniejących brodawek, jego szorstkie dłonie rozchylają uda, zanurza w jej wnętrzu ciężki, twardy palec. Marzec patrzy, wysuwa język, sunie nim po ustach. Kolejny dreszcz. Aleks spostrzega, że jest mokra, że deszcz przestał padać, i że minęła północ. Pora spać.
Z samego rana, tak jak się umówiły, ruszyły w las z plecakami.
Gdy były blisko celu, usłyszały warkot. Zbladły i spojrzały po sobie. Z za zakrętu wyjechał gazik leśniczego. Ujrzawszy dziewczyny, zatrzymał się przy nich, wychylił się przez okno i bacznie lustrował podejrzliwym spojrzeniem.
– Autobus nie jechał? – spytał w końcu ruszając wąsem.
– Nie…, chciałyśmy spacerem – podjęła Marzec.
– Przez Ulesie?
– Tak wyszło.
– I słusznie, po tej nocnej burzy, powietrze warte jest długiego spaceru. Nie boicie się same po lesie?
– No pan przecież pilnuje – odezwała się Marzec.
Leśniczy się zaśmiał.
– Ja pilnuję? Ja nikogo nie pilnuję, tylko tych – wskazał ręką na las – drzew strzegę. A was to upilnować nie można, choćby się i chciało, rodziców spytajcie.
Gazik ruszył i dziewczyny odetchnęły.
– Jak to możliwe, że przeoczył miejsce wypadku? – zdziwiła się Aleks.
– Sama spójrz – zawołała Marzec, gdy zbliżyły się do miejsca w którym zniszczony spad poprowadził je wcześniej ku kierowcy.
Oprócz podrapanych drzew w dole uskoku nic już na drodze nie znaczyło miejsca wypadku.
– Nie ma śladu – powiedziała Aleks.
– Właśnie, deszcz rozmył cały usypany wał i nie ma już wyłomu.
Mężczyzna spał. Dziewczyny przeszukały dokładnie okolicę i dostępne części samochodu. W bagażniku znalazły plecak z rzeczami oraz saperkę.
Słońce nie spiesząc się, rozlało się w końcu po niebie, wilgoć szybko odparowywała z ziemi, z liści i z ptaków. Marzec rozłożyła koc przy samochodzie. Zrobiło się przyjemnie ciepło, podłożyła sobie plecak pod głowę i zamknęła oczy.
Aleks wzięła się za saperkę, usunęła resztę śladów, które mogły jeszcze o czymkolwiek świadczyć, na samym zboczu. Poukładała darń na swoje miejsce i poodcinała połamane, zwieszające się ponuro gałęzie, które znaczyły trasę wypadku. Gdy wróciła do pojazdu, kierowca tępo wpatrywał się w niebo, a Marzec spała na kocu obok.
– Jestem głodny i cały mokry – powiedział gdy tylko ją zobaczył – samochód przecieka.
– Mamy jedzenie i koc.
– Zesikałem się w gacie, muszę wstać i się przebrać.
– Znalazłyśmy twój plecak, są w nim rzeczy na zmianę, załatwimy to.
Milczał przez chwilę po czym odezwał się znów spokojnym głosem.
– Dobra, co muszę zrobić żebyście mnie wypuściły? Powiedz mi, na pewno jest coś co mogę zrobić, a wy w zamian otworzycie te cholerne drzwi i to się skończy.
Aleks popatrzyła na niego z uśmiechem.
– Zastanowię się nad tym – odpowiedziała i zawołała Marca – Wstawaj śpiochu, mamy zadanie.
Gdy zsunęły mu spodnie, Marzec spytał.
– Czy musimy robić to we dwie?
– Masz rację, podzielmy się – ucieszyła się Aleks – ja naszykuję wodę i zabiorę rzeczy do prania, ty go tylko umyj.
Marzec spojrzała na przyjaciółkę.
– Nie o to mi chodziło.
– Chcesz się zamienić?
Marzec wyobraziła sobie swoją matkę, jak ta odnajduje rzeczy obcego mężczyzny w swoim domu.
– Nie, lepiej ty to załatw, u mnie to zaraz ktoś zauważy.
– Tak właśnie myślałam.
Aleks wstał i poszła na bok. Marzec chwyciła ostrożnie slipy za gumkę i zsunęła je.
– Pierwszy raz widzisz mężczyznę? – odezwał się tak nagle, że podskoczyła.
– Nie – odpowiedziała szybko – znaczy się, na żywo to tak.
Wyjęła ręcznik z plecaka, zwilżyła przygotowaną przez Aleks wodą i zaczęła wycierać.
– Jesteś bardzo delikatna – powiedział cicho, ledwo go usłyszała z wnętrza pojazdu.
– Dziękuję – uśmiechnęła się do siebie – słuchaj – zaczęła upewniwszy się wcześniej, że przyjaciółka jeszcze nie wróciła – powinieneś wiedzieć, że my nie jesteśmy złe, właściwie to się ciebie boimy i wiem, że będziesz zaprzeczał i mówił, że nic nam nie zrobisz i w ogóle, ale przecież rozumiesz, że nie możemy ci uwierzyć. Chcemy być bezpieczne i teraz jesteśmy. Acha i Aleks wcale nie miała zamiaru, podpalać samochodu, tylko krzyczałeś, kląłeś i się wystraszyła. Myślę, że nie zrobiłaby tego, ale lepiej jej nie sprawdzaj.
– Rozumiem – odpowiedział cicho.
– To dobrze – ucieszyła się – jak będziesz spokojny to może Aleks odpuści.
Przez chwilę milczeli oboje.
– Ok, skończyłam.
– Dzięki, czuję się lepiej, ale mam prośbę.
– Jaką?
– Chciałbym, byś umyła mnie dokładniej.
– Jak dokładniej? Przecież się starałam. Nie umiem dokładniej.
– Wytłumaczę ci, okej?
Aleks wróciła po kilku minutach.
– Coś ty taka rozpalona? – spytała podejrzliwie.
– Nic, zrobiłam co miałam.
– To dobrze, musimy wracać, wpadłam na genialny pomysł.
– Już? Przecież jeszcze jest wcześnie.
– Zostaw plecak i chodź, opowiem ci po drodze.
10.
Spotkanie odbyło się z najwyższą kulturą. Maksymilian jak zwykle wyszedł z niego zadowolony. Pozostał po nim intensywny zapach drogich męskich perfum i niesmak prawniczego bełkotu. Przyjaciel rodziny stanął po stronie Pani Domu – Szefowej. Jak to ujął? Kwestia wygranej. Z reguły się nie mylił. Adamowi ciężko było przypomnieć sobie sprawę, której prawnik się podjął i którą przegrał. Czyżby nic nie można było już zrobić?
Liczne dowody zdrad? W jaki sposób weszli w ich posiadanie? Miał przecież konkretne procedury, których przestrzegał. Słono płacił za ostrożność i wszystko na nic? Okazała się sprytniejsza, wyrafinowana, niewinna?
Kwota jaką zapisał Maksymilian, była niewiarygodna. Musieli mieć spis całego majątku. Na oko, wyglądało to na połowę, połowę wszystkiego co osiągnął, od zera.
Jeszcze długo po spotkaniu nie odbierał telefonu. W końcu sekretarka weszła sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Przytaknął, schował powoli list od Maksymiliana i wrócił do pracy.
Na wieczorne spotkanie Dominik Ignaszak przyprowadził prawnika.
– Nie krępuj się – powiedział, to mój dobry przyjaciel i do tego dyskretny fachowiec.
– Nie wiem, czy ktokolwiek może teraz pomóc – podał Dominikowi propozycję ugody, a ten bez słowa przekazał ją prawnikowi. Dokument trafił do teczki i wraz z prawnikiem opuścił wynajęty stolik.
– Pozbyłem się ogona, ale wiesz że musimy bardzo uważać, a najlepiej przestać?
Adam wpatrywał się w twarz przyjaciela jakby nie rozumiejąc, o czym ten mówi.
– Nie próbuj też proszę na swoją rękę, na pewno wszędzie za tobą łażą.
Adam przypomniał sobie wystawę Sarenzy i kiwnął głową.
– Oczywiście.
– Nie myślisz jasno, pozwól, że my teraz będziemy podejmować decyzje za ciebie.
– Ile to wszystko potrwa? – spytał zniecierpliwiony.
– Adam – przyjaciel spojrzał na niego z niepokojem – rozumiem, że to jej wina, że ona wszystko zaczęła i ten popęd, nic tylko to wszystko pogłębia, ale to nie może być silniejsze od ciebie, słyszysz? Nie może.
Adam wpatrywał się w przyjaciela, rozważając przez dłuższą chwilę jego słowa.
– Ty myślisz, że to wszystko jest za darmo? – zaczął cicho.
– Nie rozumiem. – Dominik potrząsnął głową.
– Nasza firma. To co udało nam się stworzyć. W jaki sposób pokonaliśmy konkurencje. Genialne decyzje. Ekstremalne posunięcia. Cały proces właściwych wyborów. Wszyscy tego chcemy, by wciąż trwał, bym je nadal podejmował. Potrzebuję paliwa i ty musisz mi je zapewnić, to twoja praca i rola w tej firmie.
– To może zacznij robić coś innego. Zacznij palić, pić, ćpać, nie wiem cokolwiek, tylko przestań ruchać te małolaty. To jest nielegalne i niebezpieczne. Przez ten cholerny rozwód wsadzą cię jeszcze do pierdla i wszystko szlag trafi.
– Uspokój się – Adam nachylił się nad stołem – jutro weź ochronę, by pozdejmowali z ciebie ogony, jak będzie trzeba niech weźmie się za to nawet kilku bramkarzy z klubu i zabierz się za swoją pracę. Muszę znów wejść w rytm. Od kiedy to się zaczęło nie robimy wyników, w końcu zarząd to zauważy.
11.
Jeszcze tego samego dnia wróciły do zagajnika z leszczyny. Znalazły sobie miejsce oddalone o kilkanaście metrów od wraku i rozbiły namiot. Mężczyzna zachowywał się cicho, nie szarpał się, nie przeklinał, Aleks wpadła z tego powodu w dobry humor. Zapadła noc i dziewczyny położyły się w namiocie. Zanim zasnęły, siedziały przy latarkach opowiadając różne historie.
Marzec obudziła się w środku nocy. W namiocie było chłodno, był otwarty a do tego musiała skopać śpiwór. Aleks nie było.
Założyła polar i wyszła. Nocne niebo mieniło się od srebra gwiazd. Zauważyła słabe światło przy samochodzie.
– Co robisz? – spytała, gdy znalazła tam Aleks.
– Mogłabyś mnie nie straszyć? – Aleks uniosła obie ręce w niekontrolowanym odruchu paniki.
– Sama straszysz, znikasz bez słowa z namiotu, bałam się o ciebie.
– Nic mi nie jest, postanowiłam mu wynagrodzić, że był dzisiaj grzeczny.
– Jak?
– Robię mu masaż.
– Raczej grzebiesz mu w spodniach.
– Na jedno wychodzi. Ty sobie w jego spodniach już pogrzebałaś.
– Ja go tylko myłam, to co innego – oburzyła się Marzec.
– Powiedział mi, że byłaś bardzo delikatna i że było mu bardzo przyjemnie.
– Starałam się – twarz Marzec przybrała odcień purpury, na szczęście było ciemno.
– Nie bądź taka skromna, jesteś dobra w te klocki, ja nie mogę zostać z tyłu.
Aleks wróciła do swojego zajęcia. Marzena się przyglądała.
– Nauczyłam się czegoś. Poinstruował mnie jak mam to zrobić, by przywołać ekstazę.
– Co to znaczy? Że będzie miał orgazm?
– Nie, jeszcze nie, ale jak będę tak robiła dłużej, to jest na to szansa.
– Zrobisz tak, dłużej znaczy się?
– Nie wiem, myślisz, że zasłużył?
– Jestem ciekawa, jak to jest.
– Chcesz trochę spróbować?
– Może później, na razie popatrzę.
– Później, to możesz nie zdążyć, mam wrażenie, że już coś się w nim gotuje.
Marzec wstała i podeszła od drugiej strony, do twarzy kierowcy. W bladym świetle księżyca ujrzała, szeroko otwarte usta, przyspieszony oddech i ciche jęki. Nie zauważył jej od razu. Patrzyła w milczeniu jak całą swoją uwagę koncentruje na tym co robiła mu Aleks. Nagle na jego twarz wkradł się grymas, silniejszy niż wszystkie, targnął całym ciałem, z ust popłynęły głośniejsze westchnienie i przeciągły jęk.
– Doszedł – rzuciła Aleks, unosząc dłonie ku górze – chcesz zobaczyć?
– Widziałam – odpowiedziała Marzec, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
Słysząc jej głos nad sobą, otwarł oczy. Speszyła się i cofnęła w mrok, on jednak niczego nie powiedział, oblizał tylko wargi i uniósł oczy jeszcze wyżej, poza jej twarz na drogę mleczną.
– Patrz – Aleks wyciągnęła przed siebie ręce i zaczęła oglądać swoją bluzkę, w ciemności jednak za wiele nie mogła zobaczyć. – Chyba mam tego mnóstwo na sobie, rozrzutny jest koleś.
– Miał orgazm – potwierdziła Marzec – wyglądał przez chwilę dziwacznie, jakbyś mu zadawała ból, a później na twarzy pojawiła się ulga, gdy już przestałaś.
– Uwierz mi, to nie był ból. Facet trysnął jak fontanna, myślę, że jest teraz w siódmym niebie. Zawsze jak się spuszczą to jest im dobrze.
– Tomasz – przypomniała jej cicho Marzec – ma na imię Tomasz.
12.
Maksymilian był przez telefon bardzo uprzejmy. Znała go od dawna, był profesjonalistą, lecz teraz czuła, że zachowuje się inaczej, jakby w związku z jej rozwodem liczył na coś więcej, niż tylko na szansę dobrego, adwokackiego zarobku. Podeszła do stolika, a on zerwał się z krzesła i pomógł jej zająć miejsce. Procent od wygranych pieniędzy mógł go zmotywować, jednak wrażenie, że chodzi o coś więcej, nie ustępowało.
– Jak się czujesz? – spytał.
– Dobrze – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Niczego ci nie brakuje?
– Niczego, dziękuję że pytasz. Spotkanie się udało?
– Myślę że tak – odparł Maksymilian.
– Jak przyjął propozycję?
– Milczał.
– Cały czas?
– Owszem, choć to do niego niepodobne. Zazwyczaj ostro negocjuje nie dopuszczając nikogo do głosu.
– Wiem – uśmiechnął się – zaskoczyliśmy go. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Z pewnością jednak ochłonie i będzie się bronił.
– Tak uważasz? – zapytała i zdjęła torebkę ze stołu, by kelner mógł zaserwować kawę.
– Z całą odpowiedzialnością uważam jednak, że jeśli wszystko się zgadza, to mamy wygraną w kieszeni.
– Jeśli co się zgadza? – podchwyciła patrząc mu w oczy.
– Wszystko co mi powiedziałaś.
– Co się ma nie zgadzać? Powiedziałam prawdę.
– Jeszcze nie wiem, co. Doświadczenie uczy, że klienci, nawet ci najbliżsi – zrobił tutaj wymowną przerwę patrząc jej głęboko w oczy – zazwyczaj nie mówią całej prawdy. W końcu nie jestem spowiednikiem i można mnie do woli okłamywać, tyle, że brak rzetelnych informacji powoduje, że sami sobie szkodzą.
Nachylił się i zbliżył twarz do Marzeny. Przez chwilę myślała że ją pocałuje, albo zrobi coś gorszego, nie wiedziała, co dokładnie. Zatrzymał się jednak w idealnie odpowiedniej odległości, ponury perfekcjonista.
– Nie żebym ciebie podejrzewał o coś, ale wiesz, każdy szczegół jest ważny, gdyby wyszło na sali sądowej, że rozpad pożycia nastąpił przed jego zdradami i winna jesteś ty, wtedy wygrana niepewna. Czasem więc lepiej pokonać dumę i zareagować odpowiednio wcześniej.
Przestał być uroczy. W jego chciwych ustach bez trudu rozpoznała teraz aktorskie podrygi. Udawana szarmanckość ustąpiła zniecierpliwieniu.
Została sama.
13.
– Naprawdę chcesz to zrobić? – Marzec strzępiła paznokieć o stalową linkę, wpatrując się z uwagą w przyjaciółkę.
Aleks wyglądała na śmiertelnie poważną.
– To już najwyższy czas, nadal jestem dziewicą i chcę z tym skończyć, a lepszej okazji na tę chwilę mieć nie będę.
– A on?
– On powiedział mi, że od dawna o tym marzy. Zresztą to zbok, więc to musi być jego największe marzenie. Pytanie – zaczęła poważnie Aleks – kiedy to będziesz ty?
– Ja? – zdziwiła się Marzec – ja nie wiem czy w ogóle chcę.
– Właśnie – uśmiechnęła się Aleks – na pewno chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz, nie przejmuj się, opowiem ci jak było i wtedy zdecydujesz. W każdym razie, jak mi się spodoba, to będę korzystać częściej.
– Jego kasa nam się skończyła – przypomniała Marzec.
– Musimy coś skołować. Musi przecież jeść.
– Wiem, dlatego mówię.
– Weźmy kasę z obozu i zamiast jechać, zamieszkajmy w namiocie przy wraku.
– Na pewno się ucieszy, zauważyłam, że ostatnio polubił bardzo twoje towarzystwo.
– Zrobiłam mu dobrze, to się uspokoił. Twoje towarzystwo też będzie mu miłe, musisz się tylko odrobinę postarać, gwarantuję – uśmiechnęła się tajemniczo Aleks i po chwili dodała – będziesz chciała patrzeć?
– Nie będziesz się wstydzić?
– Czułabym się lepiej, gdybyś była obok.
Marzec kiwnęła głową, a przyjaciółka uściskała ją radośnie.
Na kolejne spotkanie w zagajniku z leszczyny były już konkretnie przygotowane. Postawiły solidny namiot. Wykopały dół na piwnicę, by w cieniu i chłodzie przechowywać produkty spożywcze. Zgromadziły zapas wody w dwóch plastikowych baniakach.
Kiedy zapadła noc świerszcze cięły konkretne arie, wielki księżyc zawisł nisko nad koronami drzew i oświetlał bajecznie paprocie. Dziewczyny wykonały prowizoryczne mocowania i zapaliły w nich świece, na mchach rozłożyły wielki obrus, następnie zjadły wspólną kolację, podając mu do kabiny to, o co poprosił.
– Co dziś będziemy robić? – spytał, gdy zjedli.
– Będziemy uprawiali seks na całego – zdradziła Aleks.
– Ach tak – nie wydawał się być zaskoczony.
Tym razem Marzec spostrzegła, że nie odrywał od niej oczu. Podczas gdy Aleks wzdychała i jęczała, niezdarnie go ujeżdżając, on zdawał się niczego nie odczuwać. Zupełnie nie angażował się w to, co działo się po drugiej stronie. Miał smutne zgaszone spojrzenie, jedynie moment samej kulminacji różnił się od pozostałych. Przemknął wtedy ten niby błysk w jego oczach, po którym zamknął je na dłużej. Zakochała się w tym spojrzeniu, choć nie od razu. Postanowiła się z nim spotkać, ale inaczej niż Aleks, na osobności.
14.
Wpatrywał się ponuro w okno biurowca, które wychodziło na park. W parku, po drugiej stronie ulicy, stała ławka. Zajmowała ją grupa młodych dziewcząt. Przyszło mu do głowy, że jedna była nawet podobna.
– Proszę się skupić. Wiem, że ma pan dość już tej całej sytuacji, ale jeżeli chce pan wyjść z niej cało, musimy zrobić wszystko co w naszej mocy, rozumie pan? – adwokat wyznaczony przez Ignaszaka strasznie się denerwował. Adam tolerował go, gdyż był legendą branży.
– Dobrze – odpowiedział i z niesmakiem przeniósł uwagę z okna na dębowy stół prawnika.
– Czy kiedyś, kiedykolwiek, pana żona dała panu powód do podejrzeń o zdradę?
Zaprzeczył stanowczym ruchem głowy, nigdy mu to nawet przez myśl nie przeszło. Szefowa? Nie było takiej możliwości. Z pewnością dałaby to po sobie poznać.
– Nie – odpowiedział – to niemożliwe.
Prawnik skinął głową, sięgnął po neseser i położył na stole niebieską teczkę.
– A gdybym panu powiedział, że miało to miejsce i mam tutaj na to dowody, jak pan myśli czego i kogo by one dotyczyły?
Adam wyprostował się gwałtownie na krześle.
– Czy to prawda? – zapytał poważnie, wyciągając rękę po dokumenty.
– Proszę odpowiedzieć – prawnik przenikał go wzrokiem, jednocześnie chowając teczkę na powrót do neseseru.
Dwadzieścia lat małżeństwa przesunęło się przed jego oczami w kilka sekund. Czy to w ogóle możliwe, żeby niczego nie zauważył? Żona miała być równie przebiegła jak on sam? Przez chwilę był z niej dumny, byli dobrze dobraną parą. “Liczne dowody zdrad” – przypomniały mu się słowa Maksymiliana. Nic na to nie mógł poradzić. Odwrócił się z powrotem do okna. Nastolatki śmiały się głośno. Z pewnością coś by zauważył, coś by poczuł, wie jak to jest, ukrywać. Wie ile to kosztuje. Nie byłaby zdolna wytrzymać tyle co on.
– Nie mam bladego pojęcia co pan ma w tej teczce, ale ja sobie żadnej takiej sytuacji nie przypominam.
Adwokat westchnął.
– Teczka jest pusta. Co nie znaczy, że taka zostanie do końca rozprawy. Proszę mnie zrozumieć, wykłada pan konkretną gotówkę, więc czujemy się zobowiązani i zrobimy wszystko, by pana z tego szamba wyciągnąć, nawet, jeśli to nie będzie dla pana komfortowe, bo my – dodał nie bez dumy, wskazując palcem na wizytówkę własnej kancelarii – nigdy nie przegrywamy.
Miał już dość tej rozmowy, najchętniej zostawiłby prawnika i wyszedł z ciasnej kamienicy na ulicę, do parku. Zerknął na wizytówkę prawnika i uwagę jego zwrócił symbol paragrafu, który wytłuszczonym drukiem umieszczono po lewej stronie kartonika. Paragrafy są po, to by oddzielać od siebie samodzielne myśli, które należy z osobna interpretować. Znak przypominał mu zblocze, które kołysało się na linie z potężnego żurawia na Domaniewskiej. Budynek już chyba ukończono, nie wiedział, nie zwracał już później na niego uwagi. Pomyślał, że haczykowaty paragraf jest herbem wojen i potyczek prawnych. Kto na kogo ma większego haka, ten wygrywa.
– Wie pan, że rozprawy tego typu rzadko się toczą na sali sądowej?
Wrócił powoli na twarz adwokata, przyjrzał mu się badawczo, nie rozumiejąc.
– Na sali będzie tylko podpisywana ugoda, a my walczymy o jej warunki. W obecnej chwili grozi panu utrata połowy majątku, zapłacenie zadośćuczynienia i utrata prestiżu, co właściwie wiąże się z pana rezygnacją ze stanowiska w spółce, a kto wie, może i nawet procesem karnym.
No tak, Maksymilian – rodzinny papuga, odrobił zadanie domowe – pomyślał – Na dobrą sprawę to takie dokumenty mógł mieć już od zawsze gotowe, tak na wszelki wypadek, a teraz je tylko wyciągnął, połowa małżeństw się rozwodzi, ba, byłby zdziwiony gdyby Maksymilian o tym wcześniej nie pomyślał. Lojalność? Najważniejsze jest przetrwanie – przypomniał sobie slogan z jakiegoś reality show, które zdarzyło mu się przed snem obejrzeć.
– A do tego – ciągnął dalej prawnik – wiemy, że konkurencja robi wszystko, by pozbawić pana ewentualnej wiarygodności, gdyby miało się jednak skończyć bez ugody, bo tego nigdy wykluczyć nie można.
Jedna z dziewcząt stanęła na ławce i odgrywała jakąś scenę. Miała krótką spódniczkę, kolorową bluzkę ślicznie opinającą nieśmiało kiełkujący biust i ciemne pończochy. Impulsywnie wymachiwała rękoma, jej koleżanki pokładały się ze śmiechu. Popatrzył zazdrośnie na starszego jegomościa który podniósłszy wzrok znad gazety, śledził dokładnie każdy ruch dziewcząt. Chciałby teraz znaleźć się na jego miejscu, tuż obok. Oddychać soczystym powietrzem młodości, a nie tym biurokratycznie zatęchłym spazmem ostatniej szansy.
– Rozmawiałem już o tym z Ignaszakiem. Szukają młodych kobiet – mówił dalej poważnym głosem adwokat – one były niepełnoletnie, jak je znajdą, to ma pan na bank sprawę, będzie o nakłanianie i to wystarczy.
Na razie to wystarczyło, żeby Adam ze smutkiem odwrócił wzrok i ponownie wlepił go w stół oddzielający go od adwokata. Musiały mieć takie delikatne uda…
– W jaki sposób się poznaliście? – spytał prawnik – z Szefową, pana żoną.
15.
– Nie chcę byś więcej z nim to robiła! – Marzec pierwszy raz zdobyła się na taki ton wobec przyjaciółki.
– O co ci chodzi? – zdenerwowała się Aleks.
– Po prostu nie chcę i już.
– Źle ci z nim było? – spytała Aleks, a Marzec spojrzała na nią zdumiona.
– Skąd… skąd wiesz?
– Myślisz, że mi nie powiedział? Mówi mi więcej niż sama bym chciała usłyszeć, chce nas skłócić nie rozumiesz?
Marzec usiadła przy drzewie, schowała twarz w dłoniach i rozpłakała się.
– Co z tobą? Zakochałaś się? W zboku, nie wiesz że faceci to świnie, a zboki to już w ogóle nadają się tylko do rżnięcia i rzucenia? Jak chcesz, to skończymy z tym raz na zawsze, chcesz? Nie chcę, byś przez niego cierpiała.
– Jestem w ciąży – odpowiedziała Marzec.
– No co ty? Skąd wiesz, przecież…
– Byłam u lekarza, potwierdził. Co mam teraz zrobić?
– Marzec, słuchaj – głos Aleks łamał się i drżał niekontrolowanie – nikt się o nim nie może dowiedzieć, słyszysz? Nikt.
– To co mam zrobić, przecież to będzie widać?
– A ten twój blondyn?
– Przecież on nie jest mój, nawet nie wie, że mi się podoba.
– To się dowie – postanowiła Aleks – zostaw to mnie, ale musimy działać szybko.
16.
– List. Dostałem list, przyniosła go jej koleżanka, taka ruda, był jednak od mojej żony, znaczy się wtedy nie była nią jeszcze, ona go napisała, a ta ruda przyniosła, to była jej przyjaciółka, wie pan, wszędzie ze sobą chodziły, takie papużki nierozłączki – ożywił się na moment, bo w końcu miał coś do powiedzenia na oczekiwany temat. Nie przywykł do milczenia, a upiorny monolog prawnika przyprawiał go już o dreszcze – W liście napisała, że kocha się we mnie i chce byśmy się spotkali i tyle.
– A wasz syn?
– Tomasz? Co z nim?
– Kiedy go poczęliście, bo rozumiem, że przed ślubem? Przynajmniej, sugerował by to wasz młody wiek zawarcia małżeństwa.
Adam wrócił do wspomnień z końcówki tamtego lata..
17.
Skrzypnęło okno.
– Jesteś – ucieszyła się Marzec, próbując wzrokiem przebić mrok – już rano?
– Niezupełnie – mruknął cicho – przecież jest ciemno – skwitował i położył się obok.
– Nie wierzyłam, że przyjdziesz – szepnęła zdenerwowana.
– Napisałaś, że mnie pragniesz i jeśli przyjdę to…
Pocałowała go w usta. Jakże prosty i skuteczny był to plan, wystarczyło odpowiednio napisać list i był na wyciągnięcie ręki. Jej blondyn, wymarzony. Że też wcześniej na to nie wpadła, wszystko mogło być takie proste…
Poprowadziła jego dłonie i aż jęknęła gdy ścisnął pierś.
– Bądź delikatny – poprosiła i włożyła mu rękę w spodnie, był już bardzo podniecony.
– Zrobić ci…
– Tak – przerwała mu, popychając lekko jego głowę, wprost między swoje uda, choć wstyd zalewał jej twarz, jak dobrze, że było ciemno.
Dotykał ją przez jakiś czas, śliniąc obficie.
– Czy dobrze? – spytał wreszcie.
– Tak – odpowiedziała, udając, że jest już gotowa.
W końcu, westchnął i wbił się w nią. Z początku niepewnie i bardzo skromnie, płytkimi ruchami pogłębiał swoje zaangażowanie. Trwało to przez dłuższą chwilę, aż nagle zatrzymał się, znieruchomiał. Wyciągnęła się, jak tylko mogła, złapała go za pośladki i docisnęła do siebie. Szarpnął się, jęknął.
– Powinniśmy uważać – wydukał.
– Chcę ciebie w środku – odpowiedziała, z przyjemnością chwytając się tego czegoś, co błyszczało mu jeszcze w oczach.
W końcu znieruchomiał przygniatając ją swoim ciężarem.
– Bardzo chciałam, byś to był ty. Ten pierwszy – powiedziała mu, czując jak wewnętrzna strona ud robi się coraz bardziej wilgotna.
– To było… naprawdę niesamowite. Jesteś taka piękna i…
– Skąd wiesz, przecież jest ciemno i prawie mnie nie widzisz.
– Widzę – powiedział – językiem, dłońmi, całym sobą.
– Poeta – westchnęła w zachwycie – przyjdziesz jutro?
– Ja…
– Ciii – uśmiechnęła się. Był jej, cały jej. Położyła mu palec na ustach, nie wszystko na raz, poczekaj z tym do jutra. Przecież przyjdziesz, prawda?
18.
Na kolejne spotkanie z prawnikami Adam szedł bez entuzjazmu. Doskwierało mu te ograniczenie swobody. Nie mógł się nigdzie wyrwać sam, ani na chwilę, wciąż ktoś go pilnował. Ignaszak osobiście organizował mu każdą wolną chwilę po pracy, lecz nie w taki sposób, jaki by mu odpowiadał.
Czuł głód i wcale nie pomagały ostrzeżenia, że był na świeczniku, jak mu na okrągło powtarzali dodając, że życzliwi sprawdzają każdą małolatę obok której przechodzi.
Czy aby w tym wszystkim nie było przesady? – zastanawiał się, ale nie miał wyboru. Od tego zależały: jego kariera, majątek i jak się ostatnio dowiedział – wolność.
– Roszczenie odszkodowawcze to jakieś dziesięć procent – usłyszał od prawnika na dzień dobry, jeszcze zanim wymienili uściski rąk.
– Dziesięć procent z tej połowy, która tobie zostanie – niepotrzebnie powtórzył Ignaszak.
Adam skinął tylko głową, że rozumie i czekał na ciąg dalszy.
– To tragedia, z takimi żądaniami muszą mieć naprawdę silne dowody – prawnik wpatrywał się w niego, jakby nie wierzył, że rozmiar owej tragedii jest dla Adama do ogarnięcia.
– Do rzeczy panowie, nie spotkaliśmy się tu po to, byście mi referowali to, o czym wiem doskonale. Co możemy zrobić?
– Znaleźliśmy coś – uśmiechnął się blado Ignaszak. – Mam nadzieję, że to wystarczy. Chodzi o Tomasza.
Adam spojrzał na niego pytająco.
– Tomasz nie jest twoim synem.
– Co? – Na taką wiadomość nie był gotowy.
– Zrobiliśmy badania, które potwierdziły, że nie jest twoim synem na 99,98%. Szefowa musiała to zataić. Maksymilian też o tym nie wie. Z tą informacją możemy negocjować dalej i w każdej chwili ją wykorzystać, to swoisty as w rękawie – Ignaszak wyglądał na zadowolonego z siebie.
Czyżby został oszukany wprowadzony w błąd od samego początku tego feralnego małżeństwa? Kto w takim razie jest ojcem? Oszukała go? Przez dwie dekady zrobił karierę na odczytywaniu ludzi, a własna żona wodziła go za nos, jak chciała.
– Muszę się z nią zobaczyć – powiedział zdecydowanym tonem i podniósł się z fotela.
– Nie ma mowy – równie zdecydowanie zaoponował prawnik.
– To wykluczone – podniósł się też Ignaszak.
– Mają przeciw panu dostatecznie wiele, nie potrzeba nam jeszcze choćby cienia przemocy. Teraz wystarczy, że ją pan szturchnie i nowym zarzutom nie będzie końca – nie dawał za wygraną prawnik.
Adam zbliżył się do niego i wycedził, patrząc mu z bliska w oczy:
– Naprawdę sądzi pan, że uderzyłbym swoją żonę?
Adwokat zbladł, gapił się przez chwilę na rozgniewaną twarz klienta, potem przeprosił i zszedł mu z drogi.
– I tak nie pozwolą ci się z nią spotkać bez obecności Maksymiliana – powiedział cicho Ignaszak.
– Dam sobie radę – odpowiedział Adam i wyszedł.
– Niech pan za nim idzie – ten człowiek gotów wszystko zepsuć – prawnik trząsł się i nie wiadomo było, czy ze strachu, czy z wściekłości.
Ignaszak skinął głową i wyszedł za Adamem.
19.
Spotkały się wieczorem, w umówionym miejscu, pokręciły się trochę przy sklepie, rozmawiając o szkole i w końcu poszły za sad.
– Udało się, udało się! – piszczała z uciechy Marzec, podskakując przed Aleks.
– Naprawdę? Przyszedł? – Aleks złapała przyjaciółkę w ramiona.
– Zrobiliśmy to.
– Jak było?
– Podobnie, ale inaczej, był delikatny, czuły, dotykał mnie wszędzie, całował… i szybko doszedł.
– No raczej, rozprawiczyłaś go pewnie, więc nie był w stanie się zbyt długo opierać. A co z krwią?
– Zrobiłam jak mówiłaś.
– Widział ją?
– Tak, ale nie skomentował.
– To dobrze, pewnie ma poczucie winy. Musisz się z nim teraz kilka razy spotkać, wiesz poudawać – doradziła Aleks poważnym tonem.
– Aleks… ja nie muszę udawać, on mi się strasznie podoba i… chcę tego. – Marzena mówiła z wypiekami, gestykulowała i oczy się jej śmiały. W końcu nie wytrzymała i z euforii pocałowała przyjaciółkę. – Dziękuję, dziękuję… – krzyczała.
– Jesteś zakochana – skwitowała Aleks z mądrą miną – zwariowałaś z miłości.
Marzec odtańczyła taniec radości, a kiedy się uspokoiła, oparła ręce na kolanach i kucnęła przy Aleks.
– Co u niego? – spytała poważnie.
– Bez zmian. Spędzę z nim wolne dni.
– Potrzebujesz kasy?
– Jak coś masz to daj, bo u mnie słabo – westchnęła Aleks.
Marzec wyjęła dwa banknoty i wręczyła przyjaciółce.
– Pozdrów go ode mnie – powiedziała – może powiedz mu…
Aleks zatrzymała się wpół kroku.
– Po co?
– Nie wiem – wzruszyła ramionami Marzec.
– To bez sensu, nie będę go tobą rozpraszać. – Aleks mówiła teraz w obcym, nieznanym Marzec tonie.
– Jak chcesz – odparła Marzec, przygaszona. – Przepraszam, teraz jest cały twój.
– Właśnie – odparła Aleks i się uśmiechnęła – cieszę się że to zrozumiałaś.
20.
Wjechał za nią na parking galerii, później szedł w pewnej odległości szerokim korytarzem, mijając rozświetlone wystawy sklepów. Jak zwykle, zniknęła w dziale książek i czasopism, sprawdzała “jak jej magazyn leży na regale”.
Jej magazyn sprzedawał się dobrze. Nie rozumiał. skąd ta zachłanność na jego pieniądze, a właściwie rozumiał. Powód musiał być jeden – Maksymilian.
Weszła do windy, podbiegł i wskoczył za nią, nie wpuścił jakiegoś podrostka, który też się pchał do środka, drzwi się zamknęły, dźwig ruszył, podnosząc przeszkloną kabinę. Tuż przed szczytem zatrzymał kabinę przyciskiem awaryjnym.
Podniosła oczy znad czasopisma.
– Adam, ja zadzwonię na policję i do Maksymiliana, przestrzegał mnie przed tobą – jakimś cudem błyskawicznie odnalazła telefon w swojej torebce.
– Daj mi minutę – powiedział, próbując ukryć zdenerwowanie. – A później możesz dzwonić do kogo chcesz. Zresztą nie wiem czy będziesz chciała, bo ja chcę zadać tylko jedno pytanie.
W dole zaczęła gromadzić się kolejka, ludzie niecierpliwie zadzierali głowy do góry. Wpatrywała się w niego, zła, niezdecydowana. Coś mówiło jej, że nie powinna się na to zgodzić, ale podszept intuicji zdawał się być irracjonalny.
– Czego chcesz? – spytała w końcu.
– Kto jest ojcem Tomasza?
Westchnęła głęboko, już nie patrzyła mu w oczy. Oparła się ręką o przezroczystą ścianę windy.
– Okłamałaś mnie – powiedział spokojnie, choć pod płaszczykiem wyćwiczonego opanowania, skrywało się wzburzenie.
– To było dawno – odpowiedziała nienaturalnym głosem.
– Jakie to ma znaczenie, kiedy?
– A ty? Ty mnie nie okłamujesz? Z tymi nastolatkami?
– Ale ty zrobiłaś to pierwsza, od samego początku, to wszystko to fikcja, a ja uwierzyłem, bo nie przypuszczałem, że mogłabyś mnie kiedykolwiek…
– Nigdy ciebie nie zdradziłam… – powiedziała szczerze, ale była to szczerość wybiórcza, którą teraz bez trudu odczytał. Jak mógł być ślepy wcześniej?
Na dole zgromadziła się już spora grupa osób, po chwili część się odłączyła i skierowała do ruchomych schodów, pozostali zadzierali głowy ku górze i wskazywali ich palcami.
– Kto jest ojcem Tomasza? – ponowił pytanie – powiedz, muszę to wiedzieć.
– Nie… nie mogę… nie mogę sobie tego przypomnieć – widział, że odpowiada szczerze, choć był pewien, że nie mówi prawdy.
– Znowu kłamiesz – westchnął głęboko, nie przestając wpatrywać się w jej zmieniającą się twarz.
– Nieprawda – zaprzeczyła gwałtownie, zmieszana – naprawdę nie pamiętam – teraz nie kłamała, ale nadal nie mówiła prawdy. Zdumiała go jej reakcja i trochę niepokoiła.
– To się samo nie wydarzyło, Marzena. Nie zgrywaj głupiej.
– Co ci mam powiedzieć? Mam wymyślać? To było dawno, pamiętam tylko ciebie. Kochałam tylko ciebie.
– Wiedziałaś, że Tomasz nie jest moim synem?
Zamilkła. Adam miał wrażenie, że powędrowała gdzieś w głąb siebie, daleko. Jednego był już pewien – nie kłamała. Jeśli coś ukrywała, to wbrew sobie. Nie była łatwą osobą. Sprzeczności towarzyszyły jej całe życie, rozumiał to. Od tej strony poznał ją doskonale, nie żyło się z nią łatwo. Czasem cichła, jakby wbrew sobie. Coś w niej samej, co skrywała głęboko, ciążyło, próbując się wydostać, nie znajdując jednak ujścia, rozlewało się w jej wnętrzu zmuszając ją do milczenia i nieskończenie głębokich przemyśleń.
– Nie pamiętam byś z kimś była – skupił na sobie jej uwagę, chwytając za dłoń – spojrzała na złączone ręce i zadrżała. – Co się stało? – zapytał łagodnie.
Widział, że próbuje sobie przypomnieć. Pokręciła jednak tylko przecząco głową.
– Nie wiem, nie pamiętam.
– A ta ruda, twoja przyjaciółka, jak jej było…
– Aleks? – odpowiedziała z rosnącym przerażeniem.
– Właśnie Aleks, może ją pamiętasz?
– Aleks uciekła z domu, uciekła i nie ma jej, nigdy się nie odnalazła, może ją ktoś zabił, zamordował.
Adam patrzyła, jak ogarnia ją panika. Łapała powietrze wielkimi haustami, drżała na całym ciele.
– To było jakoś tak zaraz, jak się zaczęliśmy spotykać. Ona nikogo nie miała, prawda?
Drgnęła, spojrzała na męża, zachwiała się i upadła. Adam przyskoczył do niej, leżała trzęsąc się i chowając ramiona, jakby przed ogarniającym ją niezrozumiałym zimnem, po twarzy spływały jej łzy.
– Co ci się stało? Marzena! – Adam wystraszył się nie na żarty.
Na dole pojawił się ochroniarz. Na górze szedł drugi. Kabina drgnęła, poruszona sterowaniem ręcznym.
– Pani zemdlała, proszę wezwać karetkę – powiedział, gdy, ochroniarze otwarli kabinę. Zrobiło się zamieszanie, zebrało się kilka osób. Pochylili się nad Marzeną, była już przytomna. Pomogli jej wstać, Adam oddalił się ostrożnie. Kilkanaście metrów za nim szedł Ignaszak. Był przerażony.
21.
Obudziła go z samego rana. Odkopała z kilku kocy, zrobiła masaż nóg i podała herbatę z termosu. Trząsł się i szczękał zębami. Herbata go uspokoiła, wypił trochę i ogrzał dłonie.
– Nie wiedziałam, czy lubisz słodzoną.
– Nie wiedziałaś, ale posłodziłaś – odpowiedział.
– Węglowodany ci się przydadzą.
– Chcesz mnie utuczyć? – zapytał złym głosem.
– Co ty taki dzisiaj nie w humorze?
– W nocy było zimno, ciągnie od ziemi, koce już nie starczają.
Aleks zagryzła wargi. Lato odchodziło na dobre, po lesie niósł się chłód jesieni. Nie miała pomysłu, jak temu zaradzić.
– Masz pozdrowienia od Marca – zmieniła szybko temat, ale jakby wbrew sobie.
– Dawno jej nie widziałem, co u niej? – spytał słabym głosem.
– Spoko, poznała fajnego faceta, sypiają ze sobą.
– Ach tak – odpowiedział – a ty masz tylko mnie.
Milczała przez chwilę wpatrując się w jego twarz, jakby próbując odgadnąć krążące w jego głowie myśli.
– Chciałabym, dziś poczuć twoje dłonie, marzę byś mnie nimi pieścił. Później zrobię jak lubisz, ale chciałabym byś dziś zaczął ode mnie.
Patrzył na nią w milczeniu przez dłuższą chwilę, później skinął głową, zgadzając się na propozycję.
22.
– Sprawdziliśmy tę Aleksandrę. – Mężczyzna, którego Ignaszak przedstawił jako detektywa zajmującego się sprawą, śmierdział tanim tytoniem.
Adam przypomniał sobie swoje postanowienie, że nie będzie zatrudniał palaczy. Nie znosił tego nałogu. Dłuższe przebywanie w zadymionym pomieszczeniu przyprawiało go o mdłości, teraz drażnił i przeszkadzał sam zapach mężczyzny. Mimo to nie odezwał się słowem, nauczył się już, że umiejętności pracowników w zasadzie nie odnoszą się w żadnej proporcji do ich nałogów. Niektóre zawody tak mają, że tych rzeczy nie da się wręcz rozdzielić. Później pomyślał o sobie i uśmiechnął się z ironią.
– Wnioski – zażądał Ignaszak.
– Faktycznie uczęszczała taka do szkoły w Jagarzewie, aczkolwiek szkoły nie ukończyła. – Mężczyzna przekrzywił czapkę z daszkiem i podrapał się po głowie – Zniknęła.
– Zniknęła? – spytał Ignaszak – Jak to zniknęła, bez śladu?
– Uciekła z domu – poprawił Adam. – Pamiętam to, zrobił się szum i trochę jej szukali, ale okazało się, że spakowała się, zniknął plecak, trochę rzeczy i prawdopodobnie uciekła. Marzena później zdradziła, że poznała chłopaka ze Szczecina. Matka z siostrą pojechały jej szukać, ale nie znalazły. To było jakoś zaraz po tym, jak my się… poznaliśmy.
– Zaraz po tym jak Marzena poczęła Tomasza – zwrócił uwagę detektyw.
Adam potwierdził skinięciem głowy.
– Nie sądzę. – odezwał się ponownie mężczyzna w czapce, spoglądając na Adama – ucieczki nastolatek z domu do innego miasta zdarzają się, to prawda, rzadko jednak bez śladu. Środki, które otrzymaliśmy pozwoliły nam dotrzeć do wszystkich wówczas prowadzonych dokumentów, włączając w to skrupulatnie prowadzoną dokumentację parafialną. Dziewczyna nigdzie nie wypłynęła. Przez ten cały czas nie było po niej najmniejszego śladu. Nie znaleźliśmy też motywu ucieczki. W szkole nie stwarzała problemów, w domu wszyscy byli przekonani, że z własnej woli by nie odeszła. Wszyscy z jej znajomych wypowiadają się jednoznacznie, wszyscy oprócz Marzeny.
– Nie uważasz, że to dziwne? – Ignaszak zwrócił się bezpośrednio do Adama.
– Nie wiem – odparł – Marzena znała ją najlepiej, wszędzie ze sobą chodziły. Mogła wiedzieć więcej.
– To też jest dziwne, skoro tak się przyjaźniły, to jak to możliwe, że całkowicie utraciły ze sobą kontakt? – Analizował dalej Ignaszak.
– To był wybór Aleksandry. Marzena po prostu nie potrafiła jej odnaleźć.
– Tylko – zauważył mężczyzna w czapce – czy chciała?
Pokój cuchnął nikotyną, mimo że nikt nie ośmielił się przy nim zapalić. Nawet nie palili przed samym spotkaniem, wręcz przeciwnie, wietrzyli wnętrze przy szeroko otwartych oknach. Zapach jednak pozostał.
Adam siedział ze spuszczoną głową. Sprawa ciągnęła się w nieskończoność. Miał jej już dość. Od kiedy na szali znalazła się jego kariera postanowił walczyć. Nie był jednak pewien, czy wytrwa do końca.
– Na mój gust Aleksandra nigdy nie opuściła Janowa. Tutaj była widziana po raz ostatni i tutaj należy jej szukać – mężczyzna w czapce wyraził swoją opinię i wstał do wyjścia – więc pozostaje kopanie, bo żywej jej raczej nie znajdziemy.
23.
– Jesteś… – wyszeptał z wysiłkiem. – Nie sądziłem, że jeszcze cię ujrzę.
– Aleks – Marzec dotknęła przyjaciółkę.
Ta wysunęła się bezwładnie z otwartego okna samochodu i upadła twarzą w trawę. Marzec przyskoczyła do niej i próbowała ją ocucić. Dziewczyna była zimna jak karoseria o którą się opierała.
– Nie oddycha – przemówił Tomasz słabym głosem – od kilku dni – dodał.
– Co jej zrobiłeś? – Marzec odwróciła przyjaciółkę, a gdy spojrzała na jej twarz, puściła ją i cofnęła się gwałtownie.
– Głodny – powiedział słabo. – Byłem bardzo głodny…
– Co jej zrobiłeś… co zrobiłeś? – powtarzała, wciąż się cofając.
Słaby śmiech, dobiegający z wnętrza rozbitego pojazdu, przeraził ją straszliwie. Uświadamiała sobie powoli, co stało się z twarzą Aleks. – Nie, to nie możliwe. To nie mogło się wydarzyć. To zbyt okrutne. Aleks by na to nie pozwoliła.
W końcu wyszła z leszczynowego zagajnika wdrapała się szybko po zboczu na drogę i ruszyła biegiem do Wałów.
Do domu dotarła o zmroku. Wykąpała się, przebrała i poszła do Adama.
– Gdzie byłaś? – zapytał. – Cały dzień cię szukałem.
Zawiesiła spojrzenie w przestrzeni i przez chwilę próbowała sobie przypomnieć.
– Nie… nie pamiętam – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Jak to nie pamiętasz?
– Po prostu… uśmiechnęła się i zamknęła mu usta pocałunkiem.
– Jesteśmy sami? – zapytała po chwili.
– Dlaczego pytasz? – uśmiechnął się, czując jej rękę w swoich spodniach.
– Mam straszną ochotę.
– Hmm… ja też – Adam poczuł nagły przypływ chęci – rodzice wrócą jutro. Mamy całą noc.
Następnego dnia spadł śnieg. Taki pogodowy ewenement. Marzec wpatrywała się w niego z niezrozumiałym sobie niepokojem. Biały puch, wolno, niczym kołdra, przykrywał wszystkie brudy i niedoskonałości świata. Gęsta zasłona, rój śnieżnych gwiazd, czynił wszystko czystym i cichym. Niepokój minął. Co za wspaniały moment, by mu powiedzieć.
– Będziemy mieli dziecko – wyszeptała.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Megas Alexandros
2019-06-14 at 15:04
Kolejna mroczna opowieść pióra VBR.
Opowiedziana historia przywodzi mi na myśl Stephena Kinga (zwłaszcza z powieści „Misery”). Końcowe zaskoczenie (które staje się już powoli stałym elementem u Autora, elementem, którego się spodziewam i którego z niecierpliwością wyczekuję) tym razem naprawdę się udało. Lubię zabawy z chronologią wydarzeń i z oczekiwaniami Czytelnika.
Jeśli coś mnie zastanawia, to (uwaga, spoilery!) właśnie chronologia jednego z planów fabularnych. Ile właściwie Tomasz był zaklinowany w tym samochodzie? Kilka miesięcy? No i jak to się wszystko skończyło? Trudno mi uwierzyć, że wątła dziewczyna ukryła zwłoki dwojga ludzi z taką biegłością, że przez kilkanaście lat nikt ich nie odnalazł.
Poza tymi szczegółami jednak opowiadanie zdecydowanie przypadło mi do gustu. Łącznie z zaskakującym i nieoczywistym tytułem. VBR szybko wyrasta na jednego z najciekawszych i najbardziej oryginalnych Autorów NE. Mam nadzieję, że nie spocznie na laurach i nadal będzie nas przerażał i zaskakiwał!
Pozdrawiam
M.A.
Mick
2019-06-15 at 13:42
Mocna rzecz.
Bardzo ładna i spójna konstrukcja, pod koniec Posłużyłeś się nią dla spotęgowania emocji czytelnika. Opowiadanie pozostawia nieco otwartych furtek. Aleksandra to już rozdział zamknięty ale Marzena nie upewniła się że Tomasz nie przeżył. Tomasz mógł przeżyć bo cuda się zdarzają. Nie wiemy jak się skończyła ta historia, być może Napiszesz drugą część, ale gdyby powstała ta druga część to na pewno było by w niej sporo o Maksymilianie. Facet jest drobiazgowy i skrupulatny i chce kawałek tortu dla siebie. Na pewno nie odpuści, zarzuty przeciwko Adamowi są natury karnej, i nawet gdyby żona mu wybaczyła to nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Myślę że Maks jest bardzo niebezpieczny i wyprowadzić go w pole … .
VBR czy Potrafiłbyś wyprowadzić Maksymiliana w pole tak żebyśmy w to uwierzyli ?
Dziwne jest jest że nikt nie napotkał Tomasza we wraku, zwłaszcza po tym jak Aleks się koło niego rozbiła. Ja oglądałem sobie ten las pod Jagarzewem (w którym stoi szkoła rolnicza i internat), wygląda on raczej na park niż na środek kniei nieskażonej stopą choćby grzybiarza. Sezon przed nadejściem zimy to sezon intensywnych eksploracji takich zakątków.
Druga rzecz którą było mi trudno zrozumieć. Adama Przedstawiłeś praktycznie jako niewolnika swoich upodobań. Czy taki człowiek mógł osiągnąć aż tyle ?
Trochę nie zrozumiałem motywu który odgrywały nastolatki Adama. Jego pierwszy raz wyglądał na typowy, przeżywany przez większość młodych mężczyzn. Tym bardziej nie wiem skąd takie upodobania, no ale mogło się to pojawić w którymś momencie. Opisałeś młodego Adama jako nie do końca takiego samego jak reszta, Rzuciłeś zdaje się dwa szczegóły które padły podczas rozmowy przyjaciółek.
Opowiadanie na miarę mistrzów, wciąga i czyta się gładko, nie zauważyłem literówek. Na pewno dzięki Tobie poziom portalu ma szanse jeszcze pójść w górę. Osobiście bardzo się cieszę że się tu Pojawiłeś i gratuluję talentu.
Pozdrawiam,
Mick
VBR
2019-06-17 at 14:20
Wow. S.K. – naprawdę? Kiedyś Misery pożerało moją wyobraźnię, napawając mnie lękiem, niedawno rozliczyłem się z Bastionem i było całkiem fajnie, choć już nie tak jak wcześniej, kiedy ledwo sięgałem do regału z którego można było zdjąć Misery. Cóż nic już nie będzie takie jak przedtem, w każdym razie dziękuję za porównanie :).
Ile był zaklinowany? Kto wie… wygląda, że dość długo, albo lato było wyjątkowo krótkie, a jesień, no cóż, kapryśna… Mógłbym to sobie wszystko ułatwić rozpoczynając akcję we wrześniu, ale wtedy, być może inne elementy fabuły dałyby mi w kość. Kto wie, może przydałaby się jakaś gruntowna redakcja wszystkiego.
Wątła dziewczyna niczego nie ukrywała, no może poza całym faktem zdarzenia w swojej pamięci. Był to słabo uczęszczany szlak, mocno porośnięty leszczyną. Postawiłem na kosmetyczne maskowanie terenu, którego dokonała Aleks, nie chciałem też zbyt mocno wszystkiego komplikować, gdyż wtedy albo wychodzi opasłe tomisko, albo nic nie wychodzi.
Maksymilian – o tak, gdybym się pokusił o ciąg dalszy, z pewnością dałbym mu jakąś rolę.
No cóż, całkiem nie pomyślałem o wnikliwej penetracji lasu, przez zapalonych grzybiarzy, teraz, myślę, że tak bym właśnie zaczął ciąg dalszy… dzień po zakończeniu tego opowiadania…
Upodobania Adama rozbudziła wątła nastolatka i pielęgnowała je długo, zanim jednak stał się ich niewolnikiem miał swój czas i jak widać, dobrze go wykorzystał. Wiem, że młody wiek z reguły nie powoduje narodzin takich upodobań, ale w tym przypadku akurat można by powiedzieć, że trafiła kosa na kamień, jak już pisałem wcześniej nie chciałem wszystkiego zbyt oczywiście tłumaczyć.
Dzięki za uznanie.
Megas Alexandros
2019-06-19 at 13:49
Sposób rozumowania bohaterek Twego opowiadania skojarzył mi się mocno ze sposobem myślenia bohaterki Misery. Zamiast spieszyć z pomocą ofierze wypadku postanawiają wykorzystać ją do własnych celów. Co przynajmniej dla jednej z nich nie kończy się dobrze.
Skoro Marzena nie ukryła zwłok ani samochodu to logika całego opowiadania ciut mi się załamuje. Po lasach wędrują nie tylko grzybiarze, ale i leśnicy, a w sezonie pożarów – także strażacy i funkcjonariusze innych służb. Lasy są ponadto obserwowane z dronów i śmigłowców (także w poszukiwaniu rozpoczynających się pożarów). Trudno mi sobie wyobrazić, że przez kilkanaście lat nie odnaleziono wraku oraz zwłok, zwłaszcza, że znajdowały się one tuż przy drodze.
Gdybyś zatem planował kontynuację, proponowałbym jednak wymyślić, jak Marzenie udało się ukryć zwłoki 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Veronique
2019-06-27 at 13:13
Niesamowite opowiadanie. Podczas lektury byłam autentycznie przerażona. Pisz koniecznie dalej, VBR, chcę Ciebie czytać jak najwięcej i najczęściej.
Veronique
Nefer
2019-06-27 at 19:08
Bardzo dobre opowiadanie od strony emocjonalnej. Trzyma w napięciu, obecne w tekście plany fabularne łączą się stopniowo i zazębiają, pozwalając czytelnikowi krok po kroku domyślać się tych powiązań oraz puenty. Pomimo to napięcie nie opada, a rośnie. Mroczny nastrój pogłębia się niczym nadciągający zmierzch (albo wczesna zima). Technicznie również bez zarzutu, dobry język.
Aby uznać tekst za w pełni doskonały należałoby jednak dopracować różne szczegóły fabularne, obecnie niezbyt prawdopodobne i mało logiczne. Wspominali już o tym inni komentatorzy. Zdaję sobie sprawę, że elementy te pełnią rolę swego rodzaju umownego tła, koniecznego dla rozwinięcia historii. Same w sobie nie są najważniejsze i można przejść nad nimi do porządku, skupiając się na relacjach pomiędzy bohaterami oraz emocjach czytelników. Ale wtedy tekst stałby się doskonały.
Pozdrawiam