Za zakrętem (MRT_Greg)  3.59/5 (13)

12 min. czytania

Źródło: Pixabay

Danie dnia! Twardy suchar, zimne frytki i ciepłe piwo…

Lokal, jakich wiele po drodze. Idealny dla spoconych kierowców ciężarówek, komiwojażerów, kurierów i takich jak ja. Nie uświadczysz tu rodzinki z dwojgiem rozwrzeszczanych bachorów, pół godziny zamawiających podwójnego czisburgera z frytkami, łagodnym keczapem dla niej i czili dla niego. Wystarczy bowiem, że głowa rodziny zajrzy tu, by „obadać sprawę”. Napotka zmęczone spojrzenia szoferaków i mętny wzrok miejscowego pijaczyny, siedzącego w kącie baru. Rządek kieliszków, przepita i dwa sflaczałe ogórki jako przegryzka. Trzęsąca ręka sięgająca po następnego szota. Błysk w oku, gdy ognisty napój przemieszcza się wzdłuż gardła, i grymas na twarzy, gdy do sponiewieranego umysłu dociera promilowa prawda. Tatuś zawraca w progu, wpadając na mamusię. „Co? Nie? Nie wchodzimy?” Ona też musi zajrzeć. Niewysoka blondynka w kwiecistej sukience sięgającej kolan. Gołe, gładkie nogi, jak morska latarnia przyciągają wzrok. Rozmowy na moment zamierają. Tirowcy pożerają łakomym wzrokiem płotkę tuż przy sieci. Na zarośniętych twarzach pojawia się nikły uśmiech. Zaraz potem gaśnie, gdy drzwi się zamykają, a potencjalna ofiara niewinnego klapsa znika w mroku nocy. Zgrzyt żwiru na podjeździe i szum odjeżdżającego pojazdu. Elektryczny. Żaden szanujący się tatuś nie kupi już dizla czy benzyniaka. Zamierzchła przeszłość.

Na lewo od wejścia siedzi gnojek. Dwudziestopięcioletni Dżony dżunior, syn właściciela kopalni srebra w sąsiednim stanie. Zawadiacki fryz, cienkie baczki łączące się z wystylizowaną bródką. Oł je! Patrzcie na mnie. Do pięt mi, kurwa, nie sięgacie.

Przyjechał tu srebrnym mustangiem z niewielką czerwoną rysą na prawym tylnym błotniku. Podrasowaną brykę było słychać na długo, nim zaparkował przed barem. Pewny siebie, siedzi-półleży na drewnianym krześle, niedbale przewracając monetę między palcami. Trik typowy dla zatwardziałych pokerzystów, u niego jest wyłącznie dodatkiem do personalnego dizajnu. Taki popisowy numer, który ma za zadanie zwrócić uwagę dziewczyny, na którą gapi się od przeszło pół godziny. Co chwila szura butami pod stołem, jakby to miało spowodować jakąkolwiek jej reakcję. Pudło. Zniechęcony pstryka placami, mamrocze coś do siebie, poprawia się na krześle. Ciasne dżinsy gniotą kutasa, którego już dawno miał nadzieję włożyć między jej nogi. Sięga ręką pod stół. Wyraźna ulga. Poprawił chuja w spodniach, siadł wygodniej i dalej się gapi. Dupek. Jego myśli są tak intensywne i wyraźne, że zdają się lśnić niemal jak neon nad jego głową.

„Cześć, jestem Dżony. Fajna z ciebie lala. Przejedziemy się moim mustangiem?”

Albo nie.

„Cześć. Mogę się przysiąść. Dziewczyna taka jak ty nie powinna siedzieć sama.”

Trochę szowinistyczne? Dlaczego niby nie może? W końcu jest córką tutejszego potentata drzewnego. Córusia tatusia, w której rękach prędzej ujrzysz potężną pilarkę McCullocha z siedemdziesięciocentymetrową prowadnicą niż wałek do ciasta. Kraciasta flanelowa koszula skutecznie ukrywa jej wypracowane ramiona. Dziewczyna ma krzepę i dostrzega to każdy średnio rozwinięty amator kobiecych krągłości. Tylko nie on. A może widzi i tym bardziej ma ochotę.

Zbiera się w sobie, pompuje rezonu, opiera rękoma o stół, unosi dupę znad krzesła, po czym mieląc w ustach przekleństwa, opada z powrotem na cztery litery. Dziewczyna bowiem wychyla jednym niemalże haustem wielki kufel piwa, ociera usta rękawem, podnosi się i kieruje w stronę wyjścia.

Chłopak zrezygnowany wbija wzrok w pokancerowany nożami stół. Nadzieja na ostrą jazdę na tylnym siedzeniu umiera wraz z ostatnim skrzypnięciem drzwi. Jego podniecenie, dotąd aż nadto wyraźne, parujące z każdego pora skóry, śmierdzące wulgarnością i bestialstwem, słabnie, umyka wciągane przez zgrzytający wentylator u powały.

Barmanka oddycha z ulgą. Zna swoich klientów aż nadto dobrze. Dziewczyna nie jest taką, co da sobie w kaszę dmuchać, a przylizanych gnojków traktuje z buta. Czasem z misia, gdy ma dobry humor. Dziś wypiła już kilka piw, więc jest w doskonałym nastroju. Potrzebuje tylko iskry.

Bania, bania i do spania! Arrivederci motherfucker!

Właścicielka lokalu jednak nie ma jej tego za złe. Dzięki dziewczynie wszelkie łazęgi omijają jej budę z daleka. Prócz starego Dejwa, co wieczór ładującego w łeb ćwiartkę wódki. Jedyny pijak w mieście, który za dnia odpracowuje to, co wypija nocą. Jeśli trzeba połupać drewno i ułożyć je na zapleczu, by schło, oczekując zimy, to jest on jedynym, który to zrobi bez mrugnięcia okiem. Wniesie kegi z piwem, naprawi połamany płot, odnajdzie kozę uciekinierkę albo po prostu będzie dla samego bycia. Czasem też popieści obfite kształty właścicielki lokalu, stłamsi w dłoniach mlecznobiałe piersi, ugniecie niczym ciasto, wtulając w nie swoją wymizerowaną twarz. Jego ciepły oddech na jej szyi rozpali ją na tyle, by pozwoliła mu zejść niżej. Zanurzony w kędziorach spowijających jej łono, doprowadzi swoim językiem do granic obłędu. Ona jęcząc jak stary bawół, sięgnie ku jego spodniom i wyciągnie na wierzch małego kutaska, który w jej dłoniach zmieni się w twardy pal. Zassie na moment, by nie czuł się jedynie maszyną do jej zaspokajania, po czym pociągnie go na siebie. Abstrakcyjny obraz wykałaczki wrzucanej do wulkanu. Lecz jej ogień zgaśnie wkrótce, zalany przedwczesnym ejakulatem. On schyli głowę onieśmielony. Czasem, gdy ranek jest przyjemnie chłodny, a poprzedni wieczór nie skończył się w stajni między świniami, odzyskuje siły i pcha ponownie miękkiego kutasa w rozogniony srom. W głowie huczy od potrzeby promili, oddech miesza się z oddechem, traci poczucie miejsca i czasu. Rytmiczne uderzenia stają się rutyną, której brak jakiekolwiek przyjemności. Wykonuje swoją pracę najlepiej, jak umie, a gdy ona w szaleństwie orgazmu zaciska na nim mięsnie pochwy, pada zmęczony między jej nogami.

Brzęk na zapleczu na moment podrywa zmęczony wzrok Dejwa. Pijak podnosi się chwiejnie na nogi i zmierza w tamtym kierunku. Po chwili od strony kuchni słychać przeraźliwe miauknięcie, milknące w pojedynczym, płaczliwym skowycie. Szoferaki spoglądają po sobie. Chłopak jest wyraźnie przestraszony. Co za dupek. Jednak jego lęk znika jak ręką odjął, gdy w drzwiach ponownie pojawia się dziewczyna. I znów wokół roznosi się zapach feromonów, gwałcąc piwną woń przydrożnej mordowni. Dziewczyna siada przy stole, opierając się rękoma ciężko o blat. Ma wyraźnie w czubie. Choć bardziej prawdopodobne, że coś wciągnęła na zewnątrz. Potwierdza to szklisty wzrok, którym na moment omiata salę.

– Idź już do domu! – barmanka macha szmatą w jej kierunku.

– Dawaj! – głos dziewczyny jest dźwięczny i czysty. Zupełnie nie pasujący do jej obecnej postaci.

Kobieta za ladą wzdycha ciężko, jednak bez dalszych komentarzy nalewa pienisty napój do litrowego kufla. Dejw, który właśnie wrócił z zaplecza, zanosi piwo dziewczynie, po czym kieruje się na swoje miejsce. Niczym bazyliszek wlepia wzrok w kieliszek, wypełniony po brzegi przezroczystym płynem. Stary alkoholik wie, że wraz z ostatnim łykiem przekroczy granicę upodlenia i ponownie sięgnie dna. Nałóg jest jednak silniejszy od jakichkolwiek rozważań.

Tymczasem chłopak nie próżnuje. Jego umysł znów pracuje na najwyższych obrotach. Chęć wydupczenia dziewczyny przysłania mu rzeczywistość.

Prawdę powiedziawszy, nie dziwię mu się. Niegdyś sam bym uległ tej aurze. Dziewczyna ma wyraźny potencjał do upojnej nocy i nie byłbym zaskoczony, gdyby urządziła sobie rodeo na moim ogierze. Oczyma wyobraźni widzę jej rozpiętą koszulę, spod której wyłaniają się dwie soczyste piersi, przybrane w purpurę podniecenia. Materiał związany rogami tuż nad pępkiem odsłania jędrny brzuszek i być może dziewczęcy kaloryferek. Spłowiałe dżinsy ciasno opinają jej nogi, uwidaczniając wypukłość między nimi. Zdejmuję je niespiesznie, bawiąc się rozpalającymi nas emocjami. W końcu ona pozbywa się wierzchniego odzienia, zostając w samej bieliźnie. Czeka aż sam zacznę swój erotyczny taniec, skacząc na jednej nodze usiłując wyswobodzić stopę z nogawki. Dopada mnie, gdy zmęczony odsuwam materiał na bok. Przewraca na ziemię, ściąga w pośpiechu bokserki i wciąga do gardła twardego już kutasa. Połyka aż po jaja, przewrotnie zaciskając zęby na moim przyrodzeniu. Wpatruje się mi przy tym prosto w oczy, usiłując w nich dostrzec choćby cień lęku. Nie znajdzie go tam. Łapię ją za włosy i wciskam w swoje podbrzusze. Szarpie, usiłując się wydostać. Gdy w końcu jej się to udaje, łapie spazmatycznie oddech. Jej zgrabne usta łączy z moim kutasem perłowa wstęga śliny. Nabijam ją znów na siebie, pozwalając, by przejęła inicjatywę. Przyglądam się z lubością poruszającej się w górę i w dół głowie i jej opadającym na moje uda ciemnym włosom, wyraźnie wskazującym na indiańskie korzenie.

Gdy podkurczam nogi, zaskoczona odrywa się od słodkiego wafla. Wstajemy, po czym opadam na kolana i ściągam jej majteczki. Wilgoć rozlewająca się na nich sprawia, że materiał staje się półprzezroczysty. Jednak to mi nie wystarcza. Ja pragnę ujrzeć owoc w pełnej krasie. I gdy w końcu to się dzieje, nie mogę się oprzeć, by nie wsadzić w nią swojego języka. Wygina ciało, opierając się o niską komodę. Gdy wpadam w jednostajny rytm, zaczyna drżeć i chwiać się na nogach. Mój kciuk wnika w jej cipkę, środkowy palec błądzi wokół drugiej dziurki. W końcu i on znajduje właściwą drogę. Zalewa mnie potok jej podniecenia, przyciska moją głowę mocniej do siebie, jak gdyby to miało ulżyć jej udręce. Przerywam bezceremonialnie lizanie, wstaję i pomagam jej usiąść na meblu. Rozkładam jej nogi na boki i przymierzywszy, zdecydowanie wypycham biodra do przodu. Jest tak mokra, że już za pierwszym razem wnikam w nią cały. Nie delektuję się jednak tą chwilą, lecz ponawiam sztych raz za razem, pragnąc wzmocnić siłę przekazu.

Odgłos zderzających się ciał jest dla mnie dodatkowym afrodyzjakiem. Słucham go, gdy oleistymi klapnięciami rozbrzmiewa w niewielkim pokoiku przydrożnego motelu. Stłumiony przez kołdrę, gdy w końcu lądujemy w łóżku, staje się mniej panoramiczny. Partytura naszych jęków unosi się w powietrzu, równie gęsto jak zapach spoconych ciał. Stłamszeni pożądaniem zatracamy się w nim, zapominając o całym świecie. Orgazmy łączą się w liniowym ciągu nieskończonym. Noc wyuzdania kończy się, gdy zbudzony wpadającymi przez okno promienia słońca dotykam ręką miękkiej poduszki. Wyszła.

Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk odsuwanego krzesła. Dupek wstał i wciąż niepewny zmierza w jej kierunku. Gdy przechodzi obok mnie, słyszę jak mruczy do siebie. Litania nadziei:

„Muszę powiedzieć coś fajnego. Zaskakującego. Żeby ją usadziło. Albo nie. Żeby wstała i wyszła ze mną bez słowa. Tak. To musi być coś niepowtarzalnego. Coś, że o kurwa”.

Cichy szum rozmów znów zamiera. Powietrze gęstnieje, a czas się zatrzymuje w miejscu. Przestrzeń, ograniczona czterema ścianami, staje się coraz ciaśniejsza, jak gdybyśmy wszyscy tam obecni wpadli do jakiejś pochłaniającej nas czarnej dziury. Słychać tylko przedśmiertne drżenie muchy, złapanej w pajęczą sieć.

Koleś jest już tuż przy niej.

Barmanka zastyga jak kamień, zapominając o piwie nalewanym kufla. Poziom złocistego napoju niebezpiecznie zbliża się do krawędzi szkła.

Dziewczyna podnosi głowę.

Ten ruch. Wystudiowany, niczym u bohaterów DC.

Spojrzenie piwnych oczu, niczym w zwolnionym tempie unoszące się sponad stołu, by spocząć na plastikowej buzi lalusia. Max Payne mógłby pozazdrościć tempa.

I gdy każdy już ma nadzieję, że ktoś pstryknie palcami, zapali światło, a dupek rozpłynie się w powietrzu, on otwiera usta i rzuca zaskakująco, niepowtarzalnie i że o kurwa.

– Srałaś?

Czasem widzę kota siedzącego na skraju łąki. Biedak dusi się, wygina ciało na wszystkie strony, rozwiera pysk, z którego cieknie ślina, lecz to, czego usiłuje się pozbyć, nie chce opuścić jego wnętrzności. A gdy po niekończącej się chwili wyrzyguje z siebie porcję trawy z kłębkiem zlizanego wcześniej futra, niemal mogę dostrzec uśmiech na futrzastej mordce. Dokładnie tak samo wyglądali wszyscy siedzący w barze. Stary Dejw odsunął od siebie kieliszek, podniósł się z krzesła i wyszedł chwiejnym krokiem w mrok nocy. Barmanka również znikła za przepierzeniem. Szoferaki popatrzyli po sobie z niedowierzaniem.

Dziewczyna sięgnęła po kufel z piwem. Przez chwilę przyglądała się swemu niewyraźnemu odbiciu, po czym oblizawszy usta, potrząsnęła głową i odstawiła napój z powrotem na stół. Zaciskając usta w wyraźnym rozbawieniu, przeniosła wzrok na mnie. Pokiwałem głową. Mój grymas był aż nadto czytelny i oczywisty. Jej ostateczna reakcja zaskoczyła chyba wszystkich. Po prostu wstała i wyszła. Dupek został. Oparty o stół, z czerwoną twarzą, oddychał ciężko, usiłując nie zemdleć. Gdy w końcu doszedł do siebie, wrócił do stolika i klapnął przy nim ciężko.

Przedstawienie skończone. Czas zbierać się do domu.

Wychyliłem do końca resztkę ciepłego już piwa i wsunąwszy banknot pod puste szkło, wstałem cicho. Narzuciwszy na siebie skórzaną kurtkę skierowałem się do drzwi, niespiesznie podciągając suwak. Na zewnątrz, na lewo od wyjścia, jarzący się na różowo neon informuje, że bar jest wciąż otwarty. Na czarnej tablicy ktoś wypisał białą kredą danie dnia. Chyba tylko groteskowość menu ma przyciągać gości. Tuż za progiem owionął mnie chłód nocy. Na tej wysokości powietrze potrafiło być zimne nawet w środku upalnego lata, jednak dzięki temu jego rześkość studziła wszelkie niemądre zapędy. Niejeden wychodząc na bitkę, tracił zapał już po pierwszym oddechu. Na podjeździe wysypanym żwirem stoją dwie ciężarówki, jedna wywrotka, dwa zdezelowany plymouthy, stary dodge ram i mój eldorado z siedemdziesiątego ósmego. Tarasując nieco wyjazd, na poboczu zaparkował gnojek swojego forda. Światło latarni pada na wypolerowana maskę i opartą o auto dziewczynę. Ma czerwoną twarz i oczy mokre od łez. To jednak śmiech sprawił, że tak wygląda; kąciki ust uniesione wysoko ku górze, podkreślone mocnymi kośćmi policzkowymi, nie zdążyły jeszcze opaść, by przybrać marsową minę.

Złapałem jej spojrzenie. Kiwnąłem pożegnalnie głową, po czym otworzyłem drzwi swojego oldtimera i zanurzyłem się w miękkości wnętrza. Silnik zaskoczył od pierwszego razu. Mrucząc swoimi ośmioma cylindrami, samochód potoczył się po parkingu, wyjeżdżając na asfalt, poprzedzierany wiosennymi burzami. Ciemne bruzdy biegły głównie wzdłuż krawędzi jezdni. Nie przeszkadzało to, gdy trzymałem się środka drogi.

Dlaczego wyszedłem przed chłopakiem? Pościg za gnojkiem nie leżał w moim stylu. Zresztą jego samochód był za szybki. Musiałem działać metodycznie, przewidując jego posunięcia. Finał wieczoru i reakcja dziewczyny były mi na rękę. Byłem pewien, że Dżony wkrótce opuści lokal i wściekły na cały świat, a w szczególności na siebie, ruszy do domu, nie zważając na przepisy ani krętość drogi.

Zatrzymałem się w zatoczce, niedaleko wcześniej upatrzonego miejsca. Tuż za niewidocznym zakrętem rozsypałem kolce, wróciłem do samochodu i oparty o zderzak czekałem na rozwój wydarzeń. Nie miałem się co obawiać innych użytkowników. O tej porze pies z kulawą nogą by tędy nie przeszedł. Boczny trakt mógłby skusić co najwyżej amatorów driftu, jednak położony był zbyt daleko od większych aglomeracji, by przyciągać młodocianych rajdowców. Byłem więc sam. Tylko w oddali pohukiwała sowa.

Nie czekałem długo. Mocne długie światła pojawiły się na lewo od kanionu i zbliżały bardzo szybko. Chłopak pędził na złamanie karku, nie wiedząc, że koniec jego trasy jest bliższy niż kiedykolwiek. Nie było tu jego ojca ani chłopców tatusia. Nie było dozorcy kopalni, którego szczątki zapewne objadały już mrówki. Cztery godziny wcześniej odcinałem mu palec po palcu, kość po kości, spoglądając bez żadnej emocji, jak wije się w bólu. Gdy mdlał, podsuwałem mu pod nos amoniak. Gdy jakimś cudem wypluł knebel z ust i w ostatecznej boleści prosił o skrócenie mąk, kopnąłem go w kąt piwnicy i wypuściłem z klatki głodnego szczura. Miał cierpieć. Takie było zlecenie.

Ledwie zdążyłem cofnąć się w mrok, gdy minął mnie mustang, a zaraz potem usłyszałem huk pękających opon i zgrzyt metalu trącego o asfalt. A sekundę później głuchy łoskot, gdy pędzący z prędkością ponad osiemdziesięciu mil na godzinę samochód uderzył w głazy zabezpieczające przed zsunięciem się w dół kanionu. Stojący między nimi masywny świerk ma ponad dwieście lat. Jego kora nosi ślady innych kolizji z ostatnich czterech dziesięcioleci. Niespiesznym krokiem zmierzam w kierunku wraku. Po drodze wyjmuję z kabury pistolet i przykręcam tłumik. Nie żeby ktoś usłyszał echo wystrzału. Zwykła rutyna, która cechuje każdego profesjonalnego zabójcę. Dżunior leży w połowie na asfalcie, z ust leje mu się krew. Reszta ciała utkwiła w środku przygnieciona blokiem silnika. Chłopak jest w szoku, ma szkliste oczy, a ręką rusza bezwiednie. Gdy mnie dostrzega, wyciąga ją w błagalnym geście.

– Po… móż… – ledwo wymawia słowa.

Bez słowa wyjmuję z kieszeni zdjęcia i układam je w rządku tuż przed jego oczami. Na pierwszym nastolatka pozuje na tle wielkiego gmaszyska z czerwonej cegły. Trzymane w rękach świadectwo daje niezbity dowód jej radości. Na drugim ta sama dziewczyna, nieco już starsza, siedzi za kierownicą czerwonego BMW M4. Otwarty dach pozwala ujrzeć leżącą na tylnym siedzeniu złotą torebkę. Trzecie zdjęcie jest niewyraźne. Zrobione prawdopodobnie trzęsącą się ręką niewprawnego fotografa. Może jakiś młody pomocnik patologa, a może stan ofiary sprawił, że obraz jest rozmazany. Widać jednak na nim wyraźnie piękną twarzyczkę oblepioną błotem i rozrzucone w nieładzie nogi. W tle poskręcana blacha czerwonego samochodu.

– Zgwałcił ją tuż przed śmiercią! Co za… – jej ojciec wykrzykuje znane mi już słowa, tak jakby mogło to w jakiś sposób pomóc jego martwej córce. Mój stoicki spokój sprawia, że nagle i on zamiera. Przyskakuje do mnie z czerwoną, napuchniętą od płaczu twarzą. Z ust wionie mu smród papierosów i alkoholu.

– Zabij go! Zabij tego skurwysyna, tak żeby cierpiał tak jak ona. Zabij jego i wszystkich, którzy się przyczynili do jej śmierci.

Dżony Dżunior wpatruje się w zdjęcia, nie mogąc pojąć, o co chodzi. Gdy dociera do niego prawda, zrezygnowany opada na asfalt. Sam sobie wymierzył sprawiedliwość. No, dobra, z niewielką moją pomocą. Chowam pistolet z powrotem do kabury. Trochę uwiera przez sterczący tłumik. Dupek za dziesięć minut wykrwawi się na śmierć, a ja muszę dopilnować, by w tym czasie zaznał jeszcze nieco bólu. Okrążam samochód i zaglądam przez rozbitą szybę. Cienkie aluminium poszycia niemal odcięło mu nogi, lecz coś najwyraźniej jeszcze go trzyma. Bez tego zginąłby na miejscu. Sięgam po lewarek podnośnika, który wypadł spod siedzenia kierowcy. Przykładam do jego tyłka. Jego chrapliwy wrzask grzęźnie w potokach krwi, wypływającej ze złamanej szczęki. Wyszczerzone w grymasie zęby podpowiadają mi ciąg dalszy. Zabieram ze sobą klucz do kół.

* * *

Jest czwarta trzydzieści. Spłowiała preria Montany na tle wschodzącej kuli słońca napełnia mnie błogą nostalgią. Do następnego zakrętu mam niemały kawałek, a przed sobą jeszcze kilka minut prostej, wystarczającej by nacieszyć się ciepłem poranka. Zimne frytki i ciepłe piwo znikło już dawno między zimnymi szczytami. Tylko twardy suchar wciąż zgrzyta między zębami. Już niedługo.

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Niezły klimat zbudowałeś specyficznym stylem opowieści. Dobry pomysł, właściwie kilka dobrych pomysłów, trochę za dużo niektórych słów, ale fajne zwroty akcji, krótko intensywnie i ta scena z lewarkiem 🙂

Dziękuję VBR.
W zasadzie to opo pisało się samo. W głowie wcześniej była tylko barmanka i Dejw, ale gdy niespodziewanie pojawił się gnojek, akcja potoczyła się sama. Ja to tylko spisałem 😀

Kolejny świetny wystylizowany, brawurowo napisany tekst.

Winszuję, Gregu! Chciałbym mieć Twój talent grania na różnych nutach, tworzenia skrajnie odmiennych klimatów w Twych kolejnych opowiadaniach. Poprzednio Japonia i opadające liście wiśni, tym razem koszmarny rewers amerykańskiego snu oraz idealizowanej często, amerykańskiej prowincji.

Przeczytałem jednym tchem.

Pozdrawiam
M.A.

A ja chciałbym mieć na tyle czasu i swobodnej głowy, by móc chociaż przynajmniej skończyć Czarownicę. I co? I – jak mówił dobry wojak Szwejk – psinco. Ty masz póki co większe szanse na oderwanie się od helladzkich lubieżności i przeniesienie się w czasie i przestrzeni 😉
Tymczasem dziękuję za komentarz. Jak wspomniałem VBR – wiele w opowiastce pisało się samo. Może dlatego wyszło lepiej, niż gdy pisałem z konieczności napisania… 😛

Cześć!

Przeczytałem dziś ponownie, w ramach przygotowań do lektury drugiej części (czemu dopiero teraz, po dwóch latach? skąpisz nam bardzo tego, co dobre!). Niezmiennie jestem zachwycony. Liryka niektórych opisów połączona z krwawą makabrą daje piorunujący efekt. Już ostrzę sobie czytelnicze zęby na kontynuację!

Pozdrawiam
M.A.

Witam. Ja również przeczytałem jednym tchem i jak zwykle jestem pod wrażeniem Twoich umiejętności pisarskich. Styl narracji trochę przypomniał mi Sin City, zwłaszcza w ostatnim akcie. Jednak wymowa utworu jest ponura, trąci jakimś takim nihilizmem emocjonalnym, dekadencją, beznadziejnością pomimo tego że sprawiedliwości stało się, zdaje się, zadość.

Sin City też było mocno nihilistyczne przecież… każde zwycięstwo sprawiedliwości było okupywane wysoką ceną. Marv ginie, Hartigan również (posiłkuję się filmem, bo komiksy tylko przekartkowałem). Owszem, zabierają z sobą złych ludzi, tamtych zastąpią szybko kolejni. Tutaj przynajmniej mściciel przeżywa – choć przecież nie jest to prawdziwy mściciel, tylko opłacony cyngiel. Dziś zabija gwałciciela i mordercę, innym razem np. skruszonego mafiosa, który chciałby wyspowiadać się policji. Od cyngli nie można oczekiwać kompasu moralnego 🙂

Od Sin City odróżnia to opowiadanie przede wszystkim prowincjonalny klimat oraz przepyszny opis głębokiego, amerykańskiego interioru.

Pozdrawiam
M.A.

Przepyszny interior polany ciepłym piwem. Doprawdy Megasie – potrafisz narobić smaka. Do tego klimat Sin City, nihilicznie konstatującego Mick`iego o pełni beznadziei i ponurej dekadencji…
Groteska menu zdaje się być niczym w porównaniu z powyższym – już widzę te tłumy podnieconych mlaskaczy, z jedną ręką na lewarku i ich zdegustowanie wywołane końcowymi scenami. Ale już za późno, wodospad tryska i trudno się oprzeć wrażeniu, że oto ożyli bohaterowie Dzidzi w trakcie orgii posuwawczo rzygielniczej…
Ha. Ha. Ha.

😀
PS. Dziękuję Panowie – jak zwykle mogę liczyć na Waszą dyskusję, nie li tylko pojedynczą opinię 😉

Proszę bardzo. Może nie każdy wulkan ;).

Megasie. Jeśli już brniemy w rozważania to dyskusyjna jest sama „szlachetność” zemsty. Pismo nawet wspomina o aniele wysokiej rangi który ma za zadanie ludzi od niej odwodzić. Katolicy mają nakaz, wybaczać na obraz Jezusa Chrystusa który zbawiał największą swą bronią, miłosierdziem.

Moje prywatne zdanie jest zaś w sumie podobne. Zemsta to słabość, silniejsze jest przebaczenie. Niestety jest ono trudniejsze w realizacji o czym dowiadujemy się, chcąc przebaczyć, jednak nie mogąc tego uczynić. Budzimy się każdego ranka i po chwili budzi się nasza nienawiść. Takie głębokie studium nienawiści daje nam dopiero wiedzę o sobie i własnej słabości. Zaś „cyngle” zrobili sobie zawód z piątego. Są do eliminacji dla dobra społeczeństwa.

Oczywiście są również racjonalne głosy za zemstą. Warte być może analizy. Jednak to temat na dyskusję.

Zajrzałem tutaj, przyciągnięty częścią drugą. Bardzo dobry tekst. Więcej w komentarzu pod wspomnianą częścią drugą („Hot Rod”).

Napisz komentarz