Nowy świat czarownic 35-37 (Nefer)  3.68/5 (18)

36 min. czytania

Edmund Blair Leighton, „Średniowieczna piękność”

35

Korzystając z ogólnego zamieszania, bez trudu przemknął się do swojej komnaty. Triumfujący obrońcy forteczki nie zwracali na chłopaka uwagi i zdawali się nie pamiętać o jego istnieniu. Wyglądając przez okno widział krzyczących gromko i wymachujących orężem barbarzyńców, którzy zgromadzili się na ocalałych fragmentach wałów oraz przy wyłomach. Chyba niezbyt często, o ile w ogóle, odnosili podobne zwycięstwa nad wojskami Siedmiu Bram. Okazując uzasadnioną radość, wojownicy tana nie kwapili się jednak do próby pościgu. Wypatrując przez rozbitą bramę, Marcus mógł też dostrzec przegrupowujące się oddziały wroga. Tamci nie podejmą chyba ponownej próby ataku, zwłaszcza jeśli naprawdę Aurorze udało się dopaść samą Lady Berengarię? Chciał wierzyć, że tak właśnie się stało. Dziewczyna mówiła, iż czuła pękanie osłony wiedźmy, na własne oczy widział eksplodujące pod ciosem mocy wzgórze. Czyżby wszystko miało pójść tak łatwo? On sam w decydującej chwili nic nie poczuł, ale też nie miał w tej kwestii żadnego doświadczenia. Musiał zatem wierzyć Aurorze.

Zauważył, że wstała już i poruszała się o własnych siłach. Rozradowani barbarzyńcy opadli ją ze wszystkich stron, dosłownie znieśli na rękach z wału, co przerodziło się w podrzucanie bohaterki na ramionach podekscytowanych wojowników.

„Czy oni nie pojmują, że zużyła całą moc, a w ten sposób pozbawiają ją tylko resztek sił?” – Pomyślał. Sam również czuł się wyczerpany. Ostatnimi czasy magia wracała jednak do niego w zadziwiająco krótkim czasie, choćby i dzisiaj. Tylko dzięki temu zdołał przepalić rygiel, a później pomóc Aurorze na wałach. Nigdy dotąd nie gromadził mocy tak szybko, nawet dla Bereniki. Czyżby jego nadzwyczajne ponoć zdolności nadal się rozwijały? Cóż z tego, skoro ciągle dysponował jednym tylko czarem ognia. Nie potrafił postawić najprostszej choćby osłony, a o znaczeniu tej formy magii wojennej mógł się przekonać podczas dzisiejszej bitwy.

Tan Arnold zdołał wreszcie zaprowadzić jaki taki porządek wśród swoich ludzi. Uwolnił córkę z rąk świętujących triumf wojowników i oddał ją pod opiekę Marty, która pojawiła się na czele kilku służek. Kobiety schroniły się wśród zabudowań. Pan grodu wydawał kolejne serie rozkazów, wyznaczając podwładnym najpilniejsze zadania. Wystawiono regularne straże, przystąpiono do gaszenia tlącego się tu i tam ognia, uprzątano drewno z rozbitych budowli, wykorzystując je do prowizorycznego barykadowania wyłomów. Wszystko to na niewiele zapewne by się zdało, gdyby Lady Berengaria poprowadziła kolejny, regularny szturm. Nic jednak na to nie wskazywało. Może wiedźma naprawdę zginęła, a przynajmniej została poważnie ranna?

Wciąż jeszcze, nie mając nic innego do roboty, wyglądał przez okno, gdy pojawiła się Marta w towarzystwie dwóch dziewcząt. Starsza kobieta postawiła przed Marcusem kolejną tacę z jedzeniem, tym razem dostał talerz jakiejś gęstej i zapewne pożywnej zupy oraz pajdę chleba. Dziewki służebne przydźwigały drewnianą balię, którą napełniły następnie ciepłą wodą, kilkakrotnie kursując z wiadrami na zewnątrz, zapewne do kuchni.

– Po co to wszystko?

– Ano powinieneś nie tylko zjeść, paniczu, ale i porządnie się umyć. Trochę jesteś poczerniały. To nowe ubranie, które ci dałam, też nadaje się tylko do prania. Pewnie wyglądałeś za bardzo przez okno, gdy dziewuszka poradziła sobie z tymi wiedźmami, co to chciały nas przypalić ogniem. Lepiej od razu je zdejmij.

– Chyba masz rację, pani Marto.

Istotnie, podczas walki na wałach trochę ucierpiał. Czy Marta naprawdę uważała, że osmalił się tak wyglądając przez niewielkie okno? Wątpliwe. Nie zwróciła też uwagi na przepalone drzwi. Najwidoczniej Aurora spełniła swoją obietnicę – zdążyła porozmawiać z zaufaną i okazującą jej iście macierzyńską troskę gospodynią dworzyszcza. Bo chyba za kogoś takiego można było uznać starszą kobietę.

– To na co czekasz? Zajadaj i zrzucaj te łachy.

– Ale przecież… – Do pomieszczenia weszły akurat obydwie dziewki, wlewając do balii wiadra parującej wody.

– Coś ty taki wrażliwy? W tych waszych zamkach wcale się nie myjecie czy jak? I nie myśl, że my tutaj nic nie wiemy o tym, co wyprawiają tam te całe szlachetne damy. To paskudne suki, prawda, ale przecież wiedzą, co dobre. Chcą od swoich panów mocy i nie tylko mocy, a o wiele przyjemniej idzie to wszystko po porządnej kąpieli. Czy nie mam racji? – Uśmiechnęła się z dobrotliwym zadowoleniem. – Nasza dziewuszka też była cała brudna od sadzy, strach powiedzieć, ale przecież walczyła na wałach i zwyciężyła. To pomyślałam sobie, że i ciebie umyjemy.

– Umyjemy? – spytał, chociaż intencje Marty i jej dziewek wydawały się oczywiste.

– Wybiera się do ciebie sam tan, paniczu, więc lepiej się pospiesz. No dalej, bierz się za zupę i ściągaj ubranie. Nie mamy czasu.

Prawda, lepiej już żeby pan forteczki zastał go nawet nagiego ale czystego, niż poczerniałego od sadzy, w nadpalonym ubraniu. Jeszcze nabrałby niepotrzebnych podejrzeń. Zmotywowany w ten sposób zjadł z apetytem. Zupa okazała się gęsta i lekko kwaskowa, zaprawiona wędzonką. Smakowała znakomicie, a on znowu poczuł głód. Czy wiązało się to z intensywnym zużywaniem mocy? Tymczasem dziewczęta doniosły jeszcze kilka wiader ciepłej wody i najwyraźniej czekały, aż skończy posiłek. Ponaglany wzrokiem Marty, pozbył się ubrania. Ostatecznie, nie po raz pierwszy stawał nagi przed młodymi dziewczętami, zwykle bywały nawet bardziej urodziwe, chociaż i tym tutaj niczego nie brakowało. Przypomniał sobie podobne sytuacje na zamku margrabiny z udziałem Anity i Ingi,  przez twarz przemknął mu cień.

Marta nie dała jednak chłopakowi czasu na rozpamiętywanie dawnych zdarzeń. Kiwnęła na Marcusa, nakazując mu wejść do balii, podczas gdy służki przystąpiły gorliwie do zmywania śladów niedawnej walki. Nie zdziwił się nawet, gdy szczególnymi staraniami zręcznych dłoni zaczęły darzyć te części jego ciała, które niekoniecznie najbardziej ucierpiały od dymu i sadzy. Nie okazując zażenowania, zajęły się jądrami i penisem. Nie zdołały powstrzymać chichotu, gdy fallus Marcusa zareagował na ich poczynania w jedyny możliwy i oczywisty dlań sposób. Dziewki zdwoiły wysiłki, obejmując członka dłońmi, drażniąc odsłoniętą żołądź, ściskając z wyczuciem jądra. Przymknął oczy, czując budzące się gdzieś w głębi pożądanie. Tak szybko? Czy oznaczało to również, że byłby już wstanie ponownie użyć magii? Spróbował sięgnąć i znalazł moc! Może nie tak wielką jak wówczas, gdy spalił pana Czwartego, ale zawsze! Otworzył oczy, dziewczęta, same najwyraźniej podochocone, zmierzały przejść do bardziej intensywnych pieszczot. Jedna z nich uklękła i zbliżyła twarz do sterczącego fallusa chłopaka. Pani Marta, przyglądająca się dotąd ich poczynaniom z aprobującym uśmiechem, zainterweniowała zdecydowanie.

– Wystarczy, wy niecnoty! Miałyście umyć i przygotować panicza!

– Ale ja tylko… – zaprotestowała ta bardziej śmiała.

– Powiedziałam, dość! On nie jest dla was. Panienka Aurora musi zebrać siły, żeby móc bronić nas przed wiedźmami, tak jak zrobiła to dzisiaj. A wy… Tylko jedno wam w głowach! Niech no tan by się o tym dowiedział.

– Tak, pani Marto… Przepraszamy… Ale to prawdziwy książę z Południa, mieszka na zamku, nosi bogate ubrania i w ogóle… I mówią, że tacy jak on wiele potrafią, bo specjalnie się uczą, żeby zadowalać te ich wszystkie piękne panie… Żaden z naszych chłopców nie jest do niego podobny… My tylko… Nie chciałyśmy nic złego.

– No proszę! A to się rozgadała, mądrala! Macie teraz wytrzeć swojego księcia i na tym koniec, zrozumiano? A potem zabierajcie balię i wypierzcie rzeczy!

Z pewną przykrością przyjął koniec zabiegów rezolutnych dziewcząt, które pod bacznym wzrokiem Marty ograniczyły się teraz do w miarę przyzwoitego dokończenia ablucji, a następnie wytarły go do sucha. Penis nadal sterczał i hoża dziewka trąciła jeszcze raz czy drugi męskość Marcusa, ale nie ośmieliła się na nic więcej. Gospodyni miała zresztą rację. Nie powinien tracić mocy w tak głupi, przypadkowy sposób. Pojął, że brak ochraniacza może też nieść ze sobą nowe niebezpieczeństwa, od których pozostawał dotychczas wolny. Igraszki z ochoczymi służkami albo gwardzistkami były w życiu szlachetnie urodzonego pana czymś najzupełniej normalnym. Zachęcano do czegoś takiego zarówno dziewczęta na zamku, wydając im wręcz stosowne polecenia, jak i samego Marcusa. Tyle, że działo się to albo wówczas, gdy nie dorósł jeszcze do oddawania mocy i chodziło o przyspieszenie pozyskania tej zdolności, albo już po nałożeniu ochraniacza, gdy i tak nasienie oraz zgromadzoną dzięki tymże igraszkom magiczną siłę mógł ofiarować jedynie damie, która potrafiłaby przyrząd zdjąć. I niekoniecznie musiała nią być akurat prawowita pani i małżonka, o czym osobiście zdążył się przekonać. Obecnie powinien pilnować się sam. A to mogło okazać się niełatwe, bo najwyraźniej wzbudzał szczególne zainteresowanie miejscowych dziewcząt. Nie ulegało wątpliwości, życie dawnych czarodziejów musiało być trudne. O wiele lepiej radziły sobie z tym wszystkim damy szlachetnej krwi, które mogły łączyć pozyskiwanie mocy z uleganiem pokusom własnych uczuć oraz własnego ciała. Doprawdy, Dobra Bogini faworyzowała swoją płeć! Przypomniał sobie jednak uwięzioną w lochach Złotej Bramy Berenikę i zawstydził się tych myśli.

Tymczasem Marta energicznie wypędziła z pomieszczenia obydwie służki i sama też zbierała się do wyjścia.

– Zostań tu i nigdzie nie wychodź, chociaż panienka zniszczyła rygiel. Tan zapowiedział się z wizytą – przypomniała gospodyni.

– Ale pani Marto, nie mam teraz żadnego ubrania.

– I nie jest ci do niczego potrzebne. Gdy tan był tu poprzednim razem, też go nie posiadałeś. Po co  wszystko komplikować? – Uśmiechnęła się przyjaźnie, a Marcus zadał sobie pytanie, co starsza kobieta tak naprawdę wie albo podejrzewa. – Jeżeli koniecznie musisz, to wsuń się pod skóry na posłaniu.

Tak też uczynił, bo powoli zbliżał się już wieczór, a po kąpieli odczuwał lekki chłód. Klimat był tu wyraźnie surowszy niż w Międzyrzeczu. Wreszcie rozległy się kroki i w drzwiach stanęli tan Arnold oraz Aurora. Pan forteczki sprawiał wrażenie, jak gdyby nie zaprzątał sobie głowy czymś tak mało ważnym jak kąpiel i nadal nosił skórzany pancerz wojownika, poznaczony wyraźnymi śladami walki. Nic w tym dziwnego, miał z pewnością mnóstwo zajęć przy doprowadzaniu gródka do porządku po gwałtownej, zwycięskiej, ale i rozpaczliwej bitwie. Chłopaka zdumiał za to wygląd Aurory. Wzięła nie tylko kąpiel ale też przebrała się w najlepsze chyba szaty, które mogła znaleźć w swoich skrzyniach. Nie dorównywały wprawdzie wytwornej toalecie, w którą odziała niegdyś brankę Lady Berengaria, pragnąc pobudzić żądze sir Oswalda, ale i tak dziewczyna prezentowała się nadspodziewanie elegancko w białej, lnianej tunice przewiązanej paskiem z wplecionymi weń złotymi nićmi. Do tego włosy, spięte także złotą klamrą i rozpuszczone w zamierzony, udający tylko nieład sposób. Wystarczająco często obserwował podobne sztuczki w wykonaniu matki oraz siostry, by nie dać się zwieść pozorom. Aurora musiała starannie przygotować się do tej wizyty. Przyniosła ze sobą lampę oliwną, która w zapadających ciemnościach korzystnie oświetlała jej sylwetkę.

Tan jak zwykle nie tracił czasu.

– Zwyciężyliśmy – oznajmił ze spokojną dumą w głosie. – Ta twoja pani i małżonka, która nie dalej jak wczoraj chciała twojej śmierci, zażądała, żebym wydał cię w jej ręce. Odmówiłem i wtedy zaatakowali. Atak prowadziła jej matka, krwawa Wilczyca. I nic dziwnego, bo młoda nie miała pewnie wystarczającej mocy, skoro nie może liczyć na twoją służbę. – Roześmiał się z zadowoleniem. – Ty za to usłużyłeś Aurorze. I bardzo dobrze, to dzięki niej wygraliśmy tę bitwę.

– I dzięki mocy sir Marcusa, ojcze.

– Tak, tak. Dzięki tej jego przeklętej mocy. Może teraz nie takiej znowu zresztą przeklętej. Moja córka powiada, że dosięgła Wilczycę kulą ognia. Mówi, że musiała ją trafić, gdy spóźniła się z postawieniem osłony po tym, jak sama rozbiła bramę. To była naprawdę dobra robota, dziewczyno. Pokonałaś nie byle kogo!

– To dzięki Marcusowi, ojcze.

– Tak, tak wiem. Powiadasz, że wiedźma oberwała, może nawet nie żyje. Sam widziałem, jak ogień ogarnął wzgórze, na którym stała. I potem przerwali szturm, a było już z nami krucho. Ale nie cieszyłbym się za szybko. Wilczyca gnębi nas od lat i Dobrzy Bogowie nigdy nie sprzyjali nam w tej sprawie.

– Ale teraz dali nam Marcusa.

– Może i tak. Ci z Siedmiu Bram przerwali oblężenie i odmaszerowali w kierunku swojego dawnego obozu. Śledzą ich moi zwiadowcy. Jeszcze za wcześnie, żeby ogłaszać pełne zwycięstwo, ale jednak odeszli. Wilczyca nigdy dotąd nie przegrała takiej bitwy. Może rzeczywiście zginęła? Co prawda, została ta młoda, twoja pani i żona, chłopcze. Ale nie mam zamiaru oddawać cię w jej ramiona, choćby i teraz nie chciała już twej śmierci. Bez branej od ciebie magicznej siły wiele w tej chwili nie zwojuje, a to da nam czas. Lato się kończy i niedługo będą musieli wracać do siebie.

Marcus pomyślał, że zostali jeszcze sir Waldemar oraz sir Roger, jakkolwiek niezbyt silni, to jednak zdolni do dostarczania pewnej ilości mocy. Nie miał jednak zamiaru wdawać się w niepotrzebne szczegóły. Tan i jego barbarzyńcy nie muszą wiedzieć wszystkiego o tajemnicach dworu Siedmiu Bram. Może zresztą wiedźma naprawdę nie żyje? Nie chciał oddawać się złudnej zapewne nadziei, ale może… Co się wtedy stanie? Co z Bereniką? Muszą uwolnić ją z lochu i oddać władzę! Nie będą mieli innego wyjścia, cokolwiek planowałaby wcześniej Lady Berengaria. – „Księżna Berenika, nowa Pani Siedmiu Bram.” – Pomyślał w uniesieniu. To mogłoby wszystko, naprawdę wszystko zmienić. – „Poczekaj, poczekaj. Jeszcze nic pewnego nie wiadomo.” – Uspokajał się w duchu.

Tan Arnold miał zresztą własne zdanie oraz zamiary.

– Młoda Wilczyca tak czy inaczej twojej mocy nie dostanie – kontynuował. – Za to nam bardzo się ona przyda. Nie po to zerwaliśmy rozejm i stoczyliśmy tę bitwę, żeby z niej teraz rezygnować. Chyba to rozumiesz, chłopcze? A moja Aurora w niczym tej krwawej dziwce nie ustępuje. Pokazała to dzisiaj wszystkim! I dlatego dasz jej moc najszybciej, jak tylko zdołasz. Najlepiej już teraz, natychmiast. Wszyscy potrzebujemy tej mocy. To również w twoim własnym interesie, bo kto wie, co tam jeszcze wymyślą?

– Panie, minęło jednak niewiele czasu. Nigdy dotąd nie oddawałem mocy tak często.

– To przynajmniej postaraj się, jak tylko potrafisz. Aurora chętnie ci w tym pomoże, prawda?

– Tak, ojcze. – Dziewczyna nie wydawała się wcale zakłopotana.

– To bierzcie się do dzieła. – Zaśmiał się rubasznie tan, zdmuchnął lampę i wyszedł z komnaty, zamykając za sobą drzwi.

– Wiesz… Ja naprawdę nigdy nie robiłem tego aż tak często – zaczął niepewnie.

– Marta powiedziała, że podczas kąpieli wcale nie okazywałeś słabości. – Bardziej wyczuł niż dostrzegł w zapadłym już mroku jej uśmiech. – A i podczas bitwy posłałeś silne uderzenie, nie tak znowu długo po tym, gdy oddałeś moc.

– Nie wiem jak to się dzieje, dawniej tego nie potrafiłem.

– Może to ja tak na ciebie działam, Marcusie? Z pewnością uczono cię prawić komplementy, mógłbyś więc wykorzystać tę umiejętność, zamiast mnożyć trudności.

– Myślisz, że księżna naprawdę nie żyje?

– Tak właśnie sądzę, ale w tej chwili nie ma to nic do rzeczy. Mocy potrzebujemy tak czy inaczej. Przecież ty umiesz tylko ciskać ogniem, a to nie wystarczy.

– Właśnie, mogłabyś pokazać mi, jak rzucać inne czary. Jak stawiać osłony. Gdybym to potrafił, wsparłbym cię dzisiaj jeszcze bardziej.

– Nie mogę.

– Nie możesz, czy nie chcesz?

– Nie mogę i nie chcę. Bardzo nam dzisiaj pomogłeś, to prawda. Ale aż tak ci nie ufam. A zresztą, prędzej czy później zdradziłbyś się w jakiś sposób. I ojciec chciałby cię zabić. A tak, jesteś tutaj bezpieczny.

– Bezpieczny i bezsilny, zupełnie jak w Siedmiu Bramach!

– Pamiętaj, że musiałam przekonać Martę, żeby milczała w sprawie tych drzwi. Nie mów więc, że nic dla ciebie nie zrobiłam.

– Jeśli chodzi o ścisłość, to jednak ja zrobiłem dla ciebie o wiele więcej!

– Wiem… Dlatego chcę ci pomóc. Ale nie w taki sposób. Przynajmniej poprosiłam ojca, żebyś mógł zajmować się swoim koniem. Zgodził się.

– Ale jeździć mi na nim nie pozwoli, czyż nie?

– Może i pozwoli, jeżeli ja pojadę z tobą. Posiadając moc. I to też jest powód, dla którego lepiej, żebyś tymczasem nie znał zbyt wielu zaklęć.

– Bo aż tak bardzo mi nie ufasz – dokończył z goryczą. – Dokąd miałbym uciekać? Do żony, która chciała mnie zabić?

– Teraz mogłaby zmienić zdanie w tej sprawie, jeżeli Wilczyca naprawdę nie żyje.

– A niby dlaczego ona miałaby zaufać mi bardziej niż ty? Prędzej skorzysta już z mocy mężów starej księżnej, jeżeli zajdzie taka potrzeba. – Nie potrafił powstrzymać się przed wygłoszeniem tej uwagi, chociaż wiedział, że wkracza na grząski grunt.

– Sam widzisz, że musimy trzymać się razem. – Aurora wcale nie wydawała się zdziwiona. – Ty masz moc, a ja znam odpowiednie czary.

– I dlatego nie chcesz mnie ich nauczyć. Bo straciłabyś tę przewagę.

– A ty stałbyś się wtedy zbyt niebezpieczny. Prawdę mówiąc, już teraz jesteś niebezpieczny.

– I nie boisz się przebywać w moim towarzystwie? Widziałaś, co potrafię.

– Marcusie, naprawdę byłbyś zdolny do tego, żeby spalić mnie ogniem? Nie wierzę.

– Mam cię przekonać? – Miało to zabrzmieć groźnie, ale sam usłyszał w swoim głosie brak chęci dokonania tak strasznego czynu. – Masz rację. Nie potrafiłbym zrobić czegoś takiego, nie bez naprawdę ważnego powodu. Musiałbym cię znienawidzić, a nie czuję do ciebie żadnej nienawiści.

– I dzięki niech będą za to Dobrym Bogom – odparła szczerze. – Skoro tak, to pokaż co potrafisz, zapalając knot tej lampy. Przekonamy się, czy twoja moc rzeczywiście wróciła. I zresztą… Nie po to szykowałam się na nasze spotkanie, żeby teraz ukrywać się w ciemnościach.

36

Oczywiście, nie potrafił oprzeć się zabiegom Aurory, niech mu Dobra Bogini i Berenika wybaczą. Gdy tylko zapalił płomień, co przyszło mu bez najmniejszego trudu, ujrzał jak dziewczyna wdzięcznym ruchem rozwiązuje pasek i zrzuca tunikę. Przywarła do chłopaka, objęła ramionami, pocałowała. Gdy oddał pocałunek, rozpuściła włosy, które opadły na twarz Marcusa, oszałamiając zapachem. Nie była to woń wyszukanych perfum, jakich używała w podobnych sytuacjach księżna, ale świeży zapach ziół. Wcale jednak nie mniej upajający i podniecający. W tej chwili Marcusa opuściły wszelkie skrupuły. Przecież to nie jego wina, że w taki sposób został wychowany, że podsuwano mu urodziwe służki i gwardzistki, które wykonując polecenia margrabiny, a może i dodając sporo własnej ochoty, przyzwyczaiły młodego panicza do częstego i łatwego zaznawania miłosnych przyjemności. Kochał Berenikę, ale po prostu nie potrafił odrzucić Aurory, a tym samym i oferowanej przez nią rozkoszy. A w zamian chciała tylko mocy, której i tak miał zwykle w nadmiarze. No, niekoniecznie samej mocy. Przekonał się o tym, gdy zaczęła pieścić palcami jego przyrodzenie, obdarzając przy tym niekończącym się pocałunkiem i wolną ręką prowadząc dłoń chłopaka ku własnemu, wilgotnemu już i ciepłemu sromowi. Tak, Aurora zdecydowanie nie chciała zadowolić się samą tylko magiczną siłą.

Nie odmówił ani dotyku dłoni, ani miłosnej służby ust, języka i zębów. Dziewczyna rewanżowała się tym samym i wkrótce znaleźli się na posłaniu, splatając w uścisku oraz sprowadzając na siebie wzajemnie doznania gorąca, dreszczy, uniesienia i zespolenia. Tak, zespolenia, uwolnienia i wypełnienia, bo w końcu oddał przecież moc, a Aurora przyjęła ją razem z nasieniem.

Jak zwykle osłabiony, leżał na plecach, a ona wtulała się w jego ramię. Nie miał właściwie większej ochoty na rozmowę, ale Aurorę musiała rozsadzać energia, jak każdą czarownicę po pozyskaniu mocy.

– Jesteś niezwykle silny, Marcusie. Przecież robimy to dzisiaj już po raz drugi, i jeszcze rzuciłeś ogień podczas bitwy. A jednak znowu poczułam twoją moc. Nic dziwnego, że te wiedźmy tyle mogą, skoro dajecie im taką potęgę.

– To nie do końca tak. Berenika ostatnimi czasy narzekała i powiedziała nawet, że w ten właśnie sposób domyśliła się, że musiałem używać czarów. Bo oddawałem zbyt mało mocy.

– Często się z nią kochałeś?

– Ostatnio prawie codziennie. Potrzebowała wiele magicznej siły – dodał niejako w formie usprawiedliwienia.

– I potem chciała cię zabić? Nie chodzi już nawet o twoją moc, ale na dodatek oddajesz ją w sposób bardzo przyjemny. Prawdziwa z niej wilcza suka, miałeś szczęście, że udało ci się uciec.

–Tak, miałem szczęście i pomógł mi Demon – wolał zmienić niewygodny temat.

– Demon i twój własny rozum, książę. Nasi ludzie opowiadali mi o tym. Nie każdy wpadłby na to, żeby wykorzystać konia. A ona chciała cię zabić, bo domyśliła się, że potrafisz rzucać czary. Właściwie, to tylko jeden, czar ognia. Gdzie się tego nauczyłeś? – Aurora nie dała zbić się z tropu. – Przecież wasi mężczyźni nie znają magii.

I cóż miał na to odpowiedzieć? Myślał gorączkowo, gdy wtem pomysł nasunęły mu dawne słowa Lady Berengarii.

– Dobrze, powiem ci, ale obiecaj, że nikomu tego nie powtórzysz.

– Nie mogę czegoś takiego obiecać, jeśli okaże się to ważne dla naszych ludzi.

– To nie ma nic wspólnego z Ludem Północy. – Omal nie użył słowa „barbarzyńcy, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język.

– Skoro tak, to mów. Obiecuję.

– Tego czaru nauczyła mnie siostra, jeszcze w Międzyrzeczu, skąd pochodzę.

– Siostra? Ale po co? Wiedźmy nie robią takich rzeczy, nawet dla braci. Zwłaszcza dla braci.

– Mirella zrobiła, bo czegoś ode mnie chciała.

– Chciała? Za coś takiego mogłeś zapłacić tylko w jeden sposób. Dałeś jej swoją moc, to masz na myśli?

– Tak. Nie była zbyt urodziwa, poślubiła właśnie pierwszego męża i zależało jej, żeby wywrzeć na nim wrażenie. A on nie dawał jej dość mocy, by wystarczyło na wszystko. Na lekcje magii z matką oraz na poprawianie urody.

– I dlatego spała z własnym bratem? Te dziwki są zdolne do wszystkiego, a to nas nazywają barbarzyńcami.

– To nie trwało długo, wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że mogę już oddawać nasienie oraz moc. A gdy tylko służki powiadomiły matkę, że stałem się do tego zdolny, że stałem się mężczyzną, nałożyła mi ochraniacz. I zaraz potem sprzedała do Siedmiu Bram.

– Ty też nie okazałeś się wcale lepszy. I ciekawe, w jaki sposób te służki dowiedziały się o twojej gotowości?

– To powiedz lepiej, skąd sama brałaś do tej pory moc? To nie jest nawet taka wielka tajemnica, Marta zdążyła już to i owo wygadać.

– Masz rację, to żadna tajemnica i żaden powód do wstydu. Nasi mężczyźni potrafią gromadzić magiczną siłę, wielu zna nawet takie czy inne czary. Ale ich krew jest słaba, rozmyta. Minęło wiele pokoleń, odkąd ostatni magowie, którzy uciekli z rąk wiedźm, schronili się u nas, wśród Wolnych Ludzi Północy. Ja też pochodzę z ich linii.

– Ale ta krew zdążyła się już rozmyć.

– Tak, to prawda. Wy, tam na południu, dobieracie się ze sobą niczym przy hodowli koni. Prawdziwie szlachetnie urodzeni. My nie robimy takich rzeczy.

– I dlatego wasza krew stała się słaba. Musiałaś zbierać moc od wielu kochanków, żeby rzucić jakiś czar.

– To żadna hańba. Nie mamy innego wyjścia. Nasi mężczyźni wolno gromadzą magiczną siłę. Trwa to całe tygodnie, nawet miesiące, zanim któryś zdoła posłużyć się magią. Jeżeli w tym czasie nie zmarnuje tej swojej mocy, rzecz jasna. Więc oddają ją nam, kobietom. Dzięki temu możemy bronić się przez tymi sukami z Południa.

– Wasi mężczyźni potrafią rzucać czary?

– Wielu tak. Nikt im tego nie zabrania. Cóż jednak z tego, skoro mało który zdoła zebrać dość mocy? Żeby zapalić tę lampę, każdy z nich musiałby gromadzić siły przynajmniej przez dwa tygodnie. I w tym czasie nie mógłby kochać się z żadna kobietą. Tego nie wyobraża sobie większość z nich. Rezygnują więc z czarowania, oddają moc bez żalu, a my łączymy w sobie ich siłę. Co prawda, często i tak jej brakuje. Ale teraz to się zmieni, bo mam ciebie. – Pocałowała namiętnie Marcusa. – Wiem już, co potrafisz.

– Naucz mnie używania magii.

– O nie, uratowałeś mnie i chyba cię lubię, ale wtedy może nie chciałbyś oddawać tak chętnie swojej mocy.

– Pożądasz jej równie silnie jak te panie z Południa, których tak bardzo nienawidzisz i którymi pogardzasz.

– Tylko po to, żeby bronić naszych ludzi. Ta suka z Siedmiu Bram najeżdża nasze ziemie od lat, a przedtem czyniły to jej matka, babka, prababka. Od wielu, wielu lat.

– Ale po co? Na Południu opowiada się o was straszne rzeczy. Macie być krwiożerczymi potworami, spragnionymi łupów i gwałtów, napadającymi na spokojnych wieśniaków. Sam już zauważyłem, że to chyba nie do końca prawda. Widzę, że to księżna na was najechała. I jak mówisz, czyni to od dawna. A przedtem czyniły jej poprzedniczki. Czego tu szuka? Wasze ziemie są surowe i niezbyt bogate. Wy sami również.

– Nie pojmujesz? Żyjemy tu prosto i pewnie ubogo w porównaniu ze wspaniałościami, do których musisz być przyzwyczajony. Ale mamy coś, czego pragnie Wilczyca. Coś, czego pragną one wszystkie.

– Lady Berengarii zawsze najbardziej zależało na mocy. Na mocy i władzy, którą dzięki niej posiada.

– Sam sobie odpowiedziałeś. Właśnie tego u nas szuka. Mocy i czarów. Gdy już spali wioski i grody, jako okupu żąda naszych ludzi, którzy znają jakieś zaklęcia. W ten sposób powiększa swoją wiedzę.

– Co się później z nimi dzieje?

– Nie wiemy. Nigdy nie wracają. Pewnie ich zabija, gdy już wszystko jej pokażą. Chociaż nie są dla niej niebezpieczni, bo powoli gromadzą moc. Jak już powiedziałam, żeby zebrać siły na zapalenie tej lampy, potrzebowaliby tygodnia albo więcej. Wystarczy co jakiś czas pozwolić im na miłość z kobietą i stają się niegroźni. Może nawet robi to sama Wilczyca, albo ten jej suczy pomiot, twoja żona. Skoro aż tak pożądają każdej kropili mocy. Powinieneś wiedzieć o tym więcej niż my tutaj.

– Nie wiem. Czy myślisz, że dopuszczano mnie do takich spraw? – Przyszło mu jednak do głowy, że lochy Złotej Bramy mogą kryć niejedną jeszcze tajemnicę poza tymi, które wiedźma uznała za stosowne mu wyjawić.

– I godzicie się na coś takiego?

– Nie mamy innego wyjścia. Żyje się tu ciężko i bez zapasów zginiemy. A dzięki temu zyskujemy chwilę wytchnienia, gdy przyciśnie nas zbyt mocno. Tak jak w tym roku. Ojciec musiał zawrzeć taki układ, ale zerwał go, zanim doszło do jego realizacji. Zerwał, bo mamy ciebie.

– Nie znając żadnych innych czarów, niewiele wam pomogę.

– Mylisz się, Marcusie. Już bardzo nam pomogłeś. I pomożesz jeszcze bardziej. Dasz mi syna, może niejednego. Synów czystej krwi, którzy będą zbierać moc równie szybko jak ty. Odrodzisz siłę magii wśród Ludzi Północy. A wtedy niech próbują! Wilczyca, jej krwawy pomiot czy ktokolwiek inny! Pożałują, gorzko pożałują. I te zamki na przełęczach też już ich wtedy nie osłonią.

– Zaczynasz mówić dokładnie tak, jak lady Berengaria, którą podobno gardzisz.

– Tak, pogardzam i nienawidzę. Nienawidzę tej krwawej suki, jej córki i wszystkich tych szlachetnie urodzonych dziwek, podobnych twojej żonie i siostrze. Za to, co zrobiły moim ludziom, za to, co chciały zrobić mnie, nawet za to, co zrobiły i chciały zrobić tobie.

– Tak, księżna zamierzała cię zabić, mnie również. Jest potworem, to prawda. Ale to jeszcze nie powód, żeby mścić się na wszystkich ludziach z Południa.

– Zapominasz o swojej żonie, która omal cię nie zamordowała, bo poznałeś jakieś czary i uznała cię za niebezpiecznego? Bo czarować nauczyłeś się od własnej siostry, która wykorzystała cię, żeby stać się piękniejszą w oczach swego męża i dzięki temu brać od niego więcej mocy?

– To nie do końca tak, nie wszyscy są tam aż tak bardzo źli. – Zrozumiał, że zaplątał się we własnych kłamstwach i tylko pobudził nimi gniew Aurory.

– A jacy? Ty też nie potrafiłeś w niczym się im sprzeciwić!

– A niby jak miałem to uczynić? Z tym przeklętym ochraniaczem? Prowokowany i pobudzany na różne sposoby? Myślisz, że to takie łatwe? I nie zapominaj, że spaliłem tego zwyrodnialca, pana Czwartego, w którego ręce wydała cię księżna.

– A wiesz dlaczego? Bo nie przyjęłam jej nędznej propozycji.

– Jakiej znowu propozycji?

– Wiesz, czego ode mnie chciała? Chciała, żebym rodziła synów poczętych z nasienia jakiegoś pana „szlachetnej krwi”! – Ironia i nienawiść w głosie dziewczyny nie pozostawiały złudzeń, co myśli o takiej „szlachetności”. – Może nawet z twojego nasienia. Synów, od których te suki czerpałyby później jeszcze więcej mocy. Nie zgodziłam się.

– I wtedy postanowiła cię zabić.

Nie zdziwił się. Tak, to byłoby nawet podobne do księżnej. Widząc charakter i nienawiść Aurory, Lady Berengaria uznała cały ten plan za zbyt niebezpieczny. Ostatecznie, z jakąś tam barbarzyńską „księżniczką” nie miała pewnie czasu i ochoty obchodzić się aż tak oględnie, jak z własną córką. Skoro nie dało się wykorzystać jej jako rozpłodowej klaczy, to zawsze można było sprawić przyjemność sir Oswaldowi. Zaspokoić jego najbardziej chore i wyuzdane fantazje, rojenia o zamordowaniu jakiejś pani błękitnej krwi, by tym bardziej pobudzić i wycisnąć z magicznej siły, niczym przejrzały owoc. Przypomniał też sobie obelgi, które Aurora wykrzykiwała wówczas również i pod jego adresem. Teraz stały się w pełni zrozumiałe. A wtedy, w ostatniej chwili, niespodziewanie wtrącił się właśnie on, lekceważony i traktowany niczym podręczne źródło mocy oraz rozpłodowy buhaj książę Marcus z Międzyrzecza, czy raczej z Siedmiu Bram. Wtrącił się i zainicjował ciąg wydarzeń, które doprowadziły do obecnej sytuacji.

– Tak, ale ty mnie uratowałeś. – Dziewczyna nagle zmieniła ton i pocałowała chłopaka w usta. – Niczym prawdziwy, szlachetny książę z dawnych opowieści.

– Czyż mogłem postąpić inaczej, gdy chodziło o piękną księżniczkę? – Uznał, że w tej akurat chwili odrobina galanterii nie zaszkodzi.

– Nie jestem żadną księżniczką! – Oburzenie i złość Aurory wydawały się prawdziwe, znowu wpadła w poprzedni, gniewny nastrój. – Nie porównuj mnie do tych szlachetnie urodzonych dziwek. Może one są łase na takie głupie słówka, ale ja na pewno nie!

– To jak mam o tobie myśleć? Jako o barbarzyńskiej czarodziejce?

– To już lepiej. Przepraszam. Wiem, przecież mnie uratowałeś. I pomagasz naszemu ludowi. Pomagasz i pomożesz jeszcze bardziej. – Z typową dla kobiety zmiennością nastroju przeszła od gniewnej tyrady, do czułego wtulenia się w ramię chłopaka.

– Naprawdę myślisz o… Mówiłaś poważnie o tym… Odrodzeniu siły magicznej krwi?

– Pewnie, że tak. Wszyscy tego oczekują. I to wcale nie byłoby takie przykre, mój dzielny książę. Możemy łatwo się o tym przekonać.

Poszukała dłonią przyrodzenia Marcusa i jej palce przystąpiły do działania, które powoli uniemożliwiało mu jasny tok myślenia.

– I teraz nie jestem już tym nędznym kundlem, za jakiego mnie miałaś i z którym na pewno nie chciałabyś począć synów?

– Wtedy, to byłoby coś innego, przecież wiesz. I jeśli obiecasz, że nie nazwiesz mnie więcej księżniczką, ja daruję sobie tego kundla, zgoda?

Lekko ścisnęła genitalia, po czym zdecydowanie uchwyciła penisa i kilka razy przesunęła dłonią w górę i w dół, drażniąc spodnią stronę fallusa, jak najbardziej lubił.

– Dobrze, moja barbarzyńska czarodziejko. O ile dam radę, przecież to już trzeci raz dzisiejszego dnia. I jeszcze mamy za sobą magiczną bitwę.

– Na pewno potrafisz. – Zamknęła mu usta pocałunkiem. – W końcu do czegoś takiego cię szkolono. A i ja też coś tam umiem. I w tej chwili nie zależy mi zresztą na samej mocy. Zależy mi na tobie. Pozwól, że wszystkim się zajmę.

Wtuliła się jeszcze ciaśniej, jej palce wzmogły starania nad sztywnością fallusa, usta poszukały najpierw uszu, które leciutko przygryzła, a potem warg Marcusa, język wtargnął pomiędzy zęby i splótł się z jego własnym. Odpowiedział ochoczo, odnajdując dłonią jej gorący już i wilgotny punkt rozkoszy. Odtrąciła po chwili rękę chłopaka i wpełzła na ciało kochanka. Pochyliła się w taki sposób, że kształtne piersi kołysały się tuż przed twarzą Marcusa. Pochwycił jeden z sutków ustami, ssał i lekko przygryzał. Pozwoliła na to, zajęta wprowadzaniem sztywnego już od dawna penisa we własne, gotowe na przyjęcie oczekiwanego gościa wnętrze. Ponownie poczuł bijący z włosów dziewczyny zapach świeżych ziół. Fallus trafił wreszcie na właściwe miejsce, Aurora uniosła biodra i rozpoczęła galopadę. Zamierzał wyjść jej na spotkanie, ale położyła mu dłonie na torsie i przycisnęła kochanka do posłania.

– Ja sama, pozwól. Tak chcę.

Gdy opadł bez ruchu, ponownie pochyliła się nad jego twarzą i mógł sięgnąć wargami drugiego sutka. Nie przerywała przy tym galopady. Mówił prawdę, po dwóch razach oraz magicznej bitwie żar budził się z pewnym trudem, poczuł jednak pierwszą iskierkę. Poczynania dziewczyny rozpalały ją powoli, zupełnie, jak gdyby rozdmuchiwała popioły w zimowym obozowisku zagubionym gdzieś tutaj, w zasypanej śniegiem ziemi Północy. Rozdmuchiwała wytrwale ten płomyk, nadal omiatając włosami twarz chłopaka i dorzucając tym samym suchego chrustu do wątłego jeszcze ognia. Ten jednak zaczął narastać, ożywiany ofiarowanym mu paliwem. Czuł, że otoczony ciepłą wilgocią i pobudzany ruchem bioder wprawnej amazonki fallus sterczy już dumnie, zdecydowany wytrwać aż do samego końca. Ona też musiała to poczuć, wzmogła bowiem tempo jazdy i wydawała pierwsze, ciche jęki rozkoszy. Przeszły one w coraz głośniejsze okrzyki zadowolenia, zakończone wreszcie drgnięciem całego ciała Aurory. Nie ukrywała własnej rozkoszy, jego własny żar nadal nie zdołał jednak trysnąć na zewnątrz. Wypełniał go już gorącem, rozpalał w najbardziej przyjemny sposób, ale nadal nie potrafił wydrzeć się z trzewi chłopaka. I tym samym utrzymywał w stanie graniczącej z bólem ekstazy. Pragnął trwać tak bez końca, przyzwyczajony dotąd do szybkich raczej erupcji. Aurora podjęła jednak przerwany na krótko galop. Obecnie bardziej może kłusowała niż przechodziła w cwał, ale powolne, posuwiste ruchy bioder obojgu im sprawiały rozkosz. Pojękiwała cicho lecz nieustannie. Czując, że długo już nie wytrzyma, poderwał się i on. Nie protestowała, wydała tylko serię głośniejszych jęków. Uderzył jeszcze kilka razy, znaleźli wspólny rytm i wreszcie żar wydostał się na zewnątrz. Tym razem, to on krzyczał głośniej, doznając rozkoszy uwolnienia. Znajome ssanie i nieuniknione osłabienie przyjął jak coś naturalnego. Opadł bezsilnie na posłanie, nie wiedział, czy zdołał ofiarować dziewczynie wystarczającą ilość mocy i nasienia. Wystarczającą, by wzmocnić jej magiczny potencjał przed możliwą, kolejną konfrontacją z panią Siedmiu Bram, albo by począć w niej nowe życie, którego zdawała się tak pragnąć dla dobra swego ludu. W tej chwili nie dbał ani o jedno, ani o drugie. Liczyło się tylko to, że oboje znaleźli rozkosz. Wiedział jednak, że pewnie to ważne dla niej, dla jego barbarzyńskiej czarodziejki.

– Czy poczułaś przypływ mocy?

– Tak, książę. Mniejszy niż poprzednio, ale zawsze. Mówiłam, że potrafisz. I nie przejmuj się, znajdziemy jeszcze dość okazji, przy których dasz mi dość mocy  i nasienia.

Opadła na niego, poczuł na torsie jej piersi, twarz utonęła w jej włosach, usta spotkały się pocałunku.

37

Tak jak się obawiał, nie pozwolono mu jednak pogalopować na grzbiecie Demona. Tan sprzeciwił się temu zdecydowanie. I to pomimo faktu, że prośbę chłopaka wsparła Aurora.

– Nie ma mowy. Nie wtedy, gdy wrogowie ciągle stoją w pobliżu obozem.

– Ale mam teraz mnóstwo mocy i poradziłabym sobie z każdym zagrożeniem. Marcusowi nic by nie groziło w moim towarzystwie.

– Zaczynasz okazywać taką samą przesadną pewność siebie, jak te dwie wilczyce z Siedmiu Bram. I zobacz, dokąd je ona doprowadziła? Ja nie mam zamiaru ryzykować.

– Właśnie, panie. Co z nimi? Co z lady Berengarią i z księżniczką Bereniką?

– Nie wiem – przyznał niechętnie tan Arnold. – Moi ludzie obserwują obozowisko, oczywiście z bezpiecznej odległości. Starsza wiedźma nie pokazuje się nigdzie od kilku dni, odkąd magia poraziła ją podczas ostatniej bitwy.

– Dopadłam ją! Jestem tego pewna! – Aurora nie wytrzymała, pomimo poprzednich przestróg ojca.

– I znowu ta twoja młodzieńcza pewność siebie, córko. Może istotnie została poszkodowana. Przebywa chyba w swoim namiocie, kręci się tam mnóstwo ludzi i strzegą go silne straże. Może jest ranna, osłabiona. Ale to nic pewnego. A to niebezpieczny i podstępny wróg, znam ją od dawna. Kto wie, co może teraz szykować? A przecież zostaje jeszcze jej pomiot. Bereniki też, co prawda, nigdzie nie widać, może matka posłała ją z jakąś misją? Ale równie dobrze może czaić się gdzieś w pobliżu i planować groźny podstęp.

Słowa tana, chociaż miał zasadniczo słuszność w sprawie przebiegłości i perfidii księżnej, obudziły w duszy Marcusa pewną nadzieję. Jeżeli rzeczywiście wiedźma została poważnie zraniona w wyniku ich wspólnego z Aurorą uderzenia, to nic dziwnego, że nikt nie widuje także Bereniki. Dziewczyna wysunęła inny jeszcze argument.

– Tak czy inaczej, ona nie ma teraz mocy, bo i skąd miałaby ją brać, skoro Marcus przebywa u nas? Nie stanowi dla nas żadnego zagrożenia, zwłaszcza, że mnie akurat magicznej siły nie brakuje. – Tu spojrzała wymownie na chłopaka. – Uważam, że nie tylko powinieneś pozwolić nam na te przejażdżki, ale po prostu zebrać ludzi, zaatakować obóz i raz na zawsze zrobić z tamtymi porządek! Obydwie wiedźmy straciły swoich najważniejszych dostarczycieli mocy. Taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć.

– Cieszą mnie twój entuzjazm oraz twoja siła, córko. Jesteś jednak jeszcze bardzo młoda i zapalczywa. A podobne tobie adeptki magii okazują często pewność siebie, gdy posiądą dużą moc. – Teraz to na tana Arnolda przyszła kolej, by spojrzeć znacząco na Marcusa. – Ja nie mogę sobie pozwolić na taki optymizm. Mamy za mało ludzi, by zmierzyć się z nimi w otwartej bitwie. Odwagi i waleczności naszym z pewnością nie brakuje, ale broni oraz wyszkolenia i owszem. Wiem, wiem, co chcesz powiedzieć… Wspomożesz nas swoją magią. Ale nie zyskaliśmy żadnej pewności, że księżna naprawdę nie może ci odpowiedzieć. I nadal trzyma w obozie swoich dwóch mężów, którzy oddawali jej magiczną siłę. Czyż nie tak, sir Marcusie?

– To prawda, panie. Sir Waldemar i sir Roger nie są już, co prawda, najmłodsi i gromadzą moc powoli, ale nie wolno ich lekceważyć. Z tego co wiem, księżna nie korzystała ostatnio zbyt często z ich usług i mogli zebrać sporo magicznej siły. – Omal nie powiedział zbyt dużo, na szczęście myśl tana podążyła inną ścieżką.

– Tak, to wyjaśniałoby, dlaczego po śmierci tego zwyrodnialca coraz więcej zadań powierzała córce. Aż do chwili, gdy ta nieoczekiwanie postanowiła cię zabić, Marcusie. Nadal nie pojmuję, dlaczego… – Ścieżka ta okazała się równie, jeśli nie bardziej nawet niebezpieczna.

– Może książę miał dość jej okrucieństw i uznała go za niepewnego. – Aurora przyszła chłopakowi z pomocą. – Sam powiedziałeś, że ostatnio to właśnie ta Berenika najczęściej używała mocy przeciwko nam.

– Sir Marcus oddawałby nasienie i magiczną siłę tak czy inaczej, czy tego by chciał, czy też nie. Wiedźmy mają na to swoje sposoby. My nie musimy ich stosować, prawda Auroro? Ale takowe przecież istnieją. – Arnold nie wyglądał na przekonanego, przynajmniej jednak znowu skierowano go na fałszywy trop.

– Ale z własnej woli i ochoty czyni to lepiej i skuteczniej, niż z niechęcią i pod przymusem. Sam widziałeś, ojcze, jakie daje to efekty.

– No nie wiem, może… Przyznaję, siłę oraz ochotę sir Marcusa ty akurat możesz ocenić najlepiej.

– Panie, lady Berenika, moja pani i małżonka, wspomniała podczas naszej ostatniej rozmowy, zanim…

– Zanim miała przeszyć cię strzałą, chłopcze.

– Tak, właśnie. A więc powiedziała, że jeżeli wszyscy w Królestwie uznają, że poległem bohatersko w walce z barbarzyńcami, to Rada pozwoli jej zapewne poślubić na moje miejsce innego męża i nie będzie musiała zadowalać się tylko trzema, których może jeszcze obecnie pojąć zgodnie z prawem. Szlachetnie urodzonego pana, który sprawi się lepiej niż ja.

Marcusowi przyszło szczęśliwie do głowy wyjaśnienie, które rozproszy wreszcie, jak liczył, wątpliwości tana. I przecież wcale nie tak bardzo mijał się z prawdą, bo księżna istotnie coś takiego planowała.

– One wszystkie są bardzo chytre i podstępne – podsumował ojciec Aurory. – Nie wiadomo, dlaczego nie zwijają obozu, to też może coś oznaczać. Nie zamierzam tymczasem ryzykować i wdawać się w nową bitwę. Musimy najpierw zebrać więcej wojowników z dalszych stron. Tym bardziej nie pozwolę, byście urządzali tu sobie przejażdżki po okolicy. Zostaniecie na miejscu! – Ruchem ręki uciął ewentualne protesty. – Ale możesz zajmować się swoim koniem, byle w stajni i na dziedzińcu. W towarzystwie mojej córki. Odpowiadasz za to, żeby nie zrobił nikomu krzywdy. Oboje odpowiadacie za to, żeby nic się nie stało. Czy to jasne? – Ostatnie słowa skierował niedwuznacznie do dziewczyny, ostrzegając zarazem Marcusa przed ewentualną próbą ucieczki.

W taki oto sposób zaczęli spędzać sporo czasu z Demonem, chociaż w przeciwieństwie do Bereniki, Aurora nie wykazywała szczególnych talentów i zamiłowania do konnej jazdy. Przyzwyczajony do odmiennego traktowania sztuki jeździeckiej w Królestwie, z trudem pojmował, że ubodzy barbarzyńcy nigdy nie hodowali oraz nie dosiadali wierzchowców rasy bardziej szlachetnej, nie nauczyli się więc czerpać z tego przyjemności na wzór prawdziwie błękitnokrwistych oraz niektórych ich sług. Po prawdzie, analogia ta mogła sięgać głębiej. Bo i z mocą właściwą arystokracji Królestwa ludzie Północy nie mieli okazji obcować zbyt często i w zbyt dużym stężeniu. W tym wypadku on sam występował akurat w roli pełnokrwistego ogiera. Przyznać jednak trzeba, że w tejże materii Aurora nie przejawiała żadnych obiekcji oraz wątpliwości. Obok stajni i opieki nad Demonem równie wiele czasu spędzali tylko w zaciszu alkowy, oddając się innym zadaniom oraz przyjemnościom. Tam dziewczyna okazywała się wyborną i ochoczą amazonką.

A jednak, to podczas szczotkowania przyjaciela Marcus stał się świadkiem wydarzeń, które miały wpłynąć na jego los.

– Dlaczego mi pomagasz? – Po raz kolejny zadał to pytanie towarzyszącej mu Aurorze.

– Bo uratowałeś mi życie – odpowiedziała jak zawsze.

– Skoro pomagasz mi utrzymywać w tajemnicy moje umiejętności, to naucz mnie innych czarów.

– Aż tak ci nie ufam, książę. A zresztą, nowe zaklęcia na nic ci się nie przydadzą. Lepiej oddaj moc mnie.

– Mówisz, jak Berenika.

– Ale przynajmniej nie próbuję cię zabić. I nie mam takiej potrzeby, bo nie ociągasz się z przekazywaniem magicznej siły. Ale nie zapominaj, że ojciec wierzy, iż taki właśnie motyw kierował twoją okrutną panią i małżonką.

– Sama podsunęłaś mu tę myśl.

– Gdyby poznał prawdę, najpewniej i on chciałby pozbawić cię życia. A na coś takiego nie mogłabym pozwolić, książę.

Powtarzali podobną rozmowę nie po raz pierwszy. Pod pozorem żartów, wypowiadane słowa  trafnie ujmowały niepewną sytuację chłopaka. Pomimo wszystko, wiedział i czuł, że to nie jest jego miejsce, że nie potrafi zapomnieć o Berenice i spędzić reszty życia wśród barbarzyńców. Choćby nawet nie okazali się tak prymitywni, groźni i krwiożerczy, jak opowiadano.

Rozmowę przerwało nagłe zamieszanie przy bramie wjazdowej. Nadal ją naprawiano i nie zdołano jeszcze odbudować rozbitej wieży, ale wstawiono już solidne wrota. Rozwarły się teraz z przeraźliwym skrzypieniem drewna i na dziedziniec wjechał niewielki orszak konnych. Prowadził go niemłody już mąż, odziany w prosty, ale porządny strój podróżny. Wojownik pełniący rolę chorążego dzierżył coś w rodzaju drzewca chorągwi, ale zamiast sztandaru z herbem, ze szczytu tyki zwisały skóry białych lisów. Bardzo cenne i poszukiwane w krainach Południa, musiał przyznać Marcus, ale jako dodatki do odzieży szlachetnie urodzonych, a nie jako ich godło. W tej roli prezentowały się bowiem w sposób prawdziwie barbarzyński.

Te rozmyślania przerwały ciche słowa Aurory.

– Co tutaj robi tan Rogwold? A zwłaszcza ta jego Ragnega? Ojciec nic mi nie mówił.

Dla Marcusa imiona te pozostawały zupełną niewiadomą i w żaden sposób ich nie kojarzył. Zwrócił teraz jednak uwagę, że wśród przybyszów znajduje się również dziewczyna, podobnie jak wielu ludzi z Północy jasnowłosa. Wydała mu się krępej budowy i pozbawiona wdzięku, gdy zeskakiwała z konia, marnej zresztą na oko chabety. Innych cech urody nie zdołał ocenić z powodu grubej, futrzanej odzieży. Wieczory potrafiły już mrozić chłodem.

– Kto to taki?

– Tan Rogwold to jeden z wodzów z dalszej jeszcze Północy. Nie jest naszym wrogiem, ale też nie darzymy się z tamtejszymi ludźmi szczególną przyjaźnią. A ta tutaj, to jego córka. Nie wiedziałam o tym, że mają przyjechać.

– Może twój ojciec zbiera siły i poprosił o pomoc? Wojska z Siedmiu Bram nadal obozują w okolicy.

– Tylko po co przywiózł tę swoją dziewkę? – Osoba Ragnegi zdawała się wzbudzać największe zainteresowanie oraz niechęć Aurory. – To stary, przebiegły lis, nie przypadkiem jego znak to lisie ogony.

Tymczasem na spotkanie gości wyszedł sam pan fortecy. W przeciwieństwie do córki, nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Ale też nie do końca okazywał zadowolenie. Przywołał Aurorę i wspólnie zajęli się przybyszami, wiodąc ich do dworu. Marcus odniósł wrażenie, że dziewczyna odeszła niechętnie, a jej powitanie z Ragnegą wypadło chłodno. On sam nie został zaproszony do towarzystwa. Zarządca stajni dał mu wkrótce znak, że na dzisiaj koniec i powinien odprowadzić konia. Pozostawiony sam sobie, wrócił do izby z przepalonym ryglem, którego dotąd nie naprawiono, okazując może chłopakowi chociaż odrobinę zaufania. A może to tan przejawiał dumę z rzekomej siły córki? Nadchodził już wieczorny chłód i ciepło komnaty wabiło. Nie liczył na to, że otrzyma wezwanie na powitalną wieczerzę, ale Marta dbała zwykle troskliwie o jego potrzeby. A bywało i tak, że z wieczornym posiłkiem pojawiała się sama Aurora i zostawała wtedy na długo, odganiając zbliżającą się zimę. Dzisiaj czegoś takiego chyba się jednak nie doczeka.

Istotnie, mocno spóźnioną kolację dostarczyła nawet nie Marta, ale jakiś nieznany Marcusowi pachołek, tłumacząc nieobecność gospodyni zajęciami przy gościach. Pogodził się już z perspektywą samotnego spędzenia nocy i szykował się powoli do snu, gdy rozległy się ciężkie, zdecydowane kroki. Nikt nie zawracał sobie głowy pukaniem czy oczekiwaniem na zaproszenie. Po prostu po chwili w izbie stanęły trzy osoby, tan Arnold oraz dwójka jego gości. Upijający często piwa z dzierżonego w prawej dłoni dzbana Rogwold sprawiał wrażenie krępego i silnego niczym niedźwiedź, nosił praktyczny, niewyszukany stój domowy. Arnold podobnie, dostosowując się zapewne w tym względzie do upodobań i możliwości sąsiada. Wydawało się natomiast, że więcej uwagi swemu odzieniu poświeciła Ragnega. Niewiele to jednak pomogło, prezentowała się niczym pomniejszona nieco wersja ojca, a sprowadzona w jakiś sposób z Południa materia, z której uszyto jej szatę, sprawiała wrażenie starej i wypłowiałej. Staromodny krój również wywołałby okrzyk przerażenia kogoś takiego, jak na przykład Jason. Aurora nie próbowała zwykle podobnych przebieranek, teraz mógł to docenić. Ragnega rozpuściła jasne włosy, jedyny godny uwagi element jej urody. Marcus przyjął to z pewnym niepokojem, potwierdzało to bowiem żywione przezeń obawy.

– Oto sir Marcus z Królestwa, który schronił się u nas i nad którym sprawuję opiekę – odezwał się sztywno tan Arnold.

– Niech no ci się przyjrzę, mój chłopcze. – Rogwold z niedźwiedzim wdziękiem klepnął chłopaka w plecy, na szczęście tylko lewą, wolną od dzbana ręką, dzięki czemu Marcus z trudem utrzymał wyprostowaną postawę. – Prawdziwy książę z Południa, no, no. A to się nam poszczęściło. Nie wyglądasz na tęgiego zucha, może karmią cię tutaj marnie, ale nie to jest najważniejsze. Zdejmuj te łachy i pokaż to, co naprawdę się liczy!

Młodzieniec spojrzał na gospodarza, który powoli skinął głową.

– Zrób to, proszę, książę.

Nie mając innego wyjścia, pozbył się ubrania. Stanął zupełnie nagi, bo przecież o to musiało chodzić temu prostackiemu barbarzyńcy, czując chłód nie tylko nadchodzącego, jesiennego już wieczoru.

– No, nie ma tam drąga niczym buhaj, ale moja córka na pewno coś na to poradzi, prawda Ragnego? I da jej moc, tak jak dawał tym swoim sukom na Południu, a ostatnio twojej Aurorze.

– Dzięki sir Marcusowi i Aurorze odparliśmy atak wiedźmy oraz jej armii. Książę wielce się nam przysłużył.

– A teraz przysłuży się także klanowi Srebrnego Lisa, przecież nie okaże się aż tak bardzo samolubny, prawda? Ty również nie, Arnoldzie. To wszystko po to, żeby tym pewniej skończyć z tymi przeklętymi wiedźmami. W zamian za tę przysługę wesprę cię moimi wojownikami, którzy nadciągną za kilka dni.

– Nie prosiłem cię aż o tak daleko idące zaangażowanie, Rogwoldzie.

– Ale ja sam postanowiłem ci pomóc, czyż nie od tego mamy przyjaciół? A przyjaciół nigdy za wielu, zawsze lepsi od wrogów.

– Ociągałeś się wprawdzie trochę z tą pomocą, ale rozumiem, że mogły przeszkodzić ci inne sprawy.

– Za to teraz przybyłem tu osobiście, a wkrótce nadejdą moi ludzie. Wspólnymi siłami, mając twoją Aurorę i moją Ragnegę, damy łupnia tym wiedźmom.

– Tak, z pewnością.

– Nie traćmy więc czasu. Chodźmy jeszcze się napić, a młodzi niech zrobią to, co trzeba. Zostawię im ten dzban, nikt nie powie, że tan Rogwold okazał się samolubnym skąpcem i myśli tylko o sobie!

Barbarzyńca klepnął z kolei w plecy gospodarza, odstawił na ławę naczynie z trunkiem, ujął tana Arnolda pod ramię i hałaśliwie opuścił izbę. Kroki obydwu mężczyzn ucichły po chwili w głębi korytarza.

Marcus spojrzał na niezgrabną, nie budzącą w nim żadnych gorących uczuć dziewczynę. A więc znowu potraktowano go niczym buhaja, sprzedano jego moc i nasienie. Tym razem uczynił to tan Arnold, może niekoniecznie z własnej woli, ale jednak. Ta tutaj, Ragnega czy jak jej tam, miała tylko dopełnić transakcji, odebrać zakupiony towar.

– Skoro musimy to zrobić, to rzeczywiście nie traćmy czasu. Jesteś zapewne zmęczona po podróży, a i ja chciałbym się jeszcze wyspać.

Dziewczyna spojrzała na niego trochę smutno, może z rezygnacją i kiwnęła głową.

– Dobrze.

Odezwała się niskim, chrapliwym głosem, zrzucając przez głowę swoją niemodną szatę, pod którą nie miała już żadnego innego odzienia. Nic dziwnego, skoro przybyła tu w określonym celu. Niestety, widok nadal w żaden sposób nie potrafił rozgrzać Marcusa. Może zdoła uczynić to piwo, skoro polecał je sam Rogwold, zapewne znawca i koneser tego typu urody? Sięgnął po dzban i pociągnął solidny łyk. Tak, przynajmniej piwo barbarzyńcy potrafili warzyć przyzwoite. Wprawdzie przy różnych okazjach, jeszcze w Międzyrzeczu, pouczano Marcusa, że szlachetnie urodzony pan powinien uważać z piwem, zwłaszcza, gdy może liczyć na rychłe wezwanie na komnaty swojej pani i małżonki. Piwo pozbawia bowiem gracji ruchów, uwalnia przykry zapach przy pocałunku, może spowodować pojawienie się potu i ogólnie uczynić kawalera niemiłym w oczach damy. A szkodzi zwłaszcza wówczas, gdyby zapragnęła pobudzić męża własnymi ustami. Jeśli już, to lepiej skosztować dla rozluźnienia odrobiny dobrego gatunku wina. I co z tego, nie miał tutaj do czynienia z żadną damą, całować się nie zamierzał, a jeżeli ona koniecznie zechce podniecić w wiadomy sposób jego fiuta, to już jej problem. Jeszcze raz pociągnął z dzbana i zgasił kilka płonących w izbie lamp oliwnych. Nie zamierzał oglądać tej Ragnegi dłużej, niż to konieczne.

– Proszę cię, jeżeli nawet to potrafisz, nie zapalaj światła. Zbyt wiele dam czyniło to już przed tobą.

W panującym półmroku domyślił się raczej niż dostrzegł, że kiwnęła głową. Niechętnie podszedł do dziewczyny, dotknął jej ramienia. Poczuł chłód, drżała zapewne z zimna. Pomimo niechęci, zadziałały wpojone odruchy.

– Napij się i ty, Ragnego. – Podał jej odstawiony uprzednio dzban. – I chodź pod skóry, tutaj rzeczywiście robi się chłodno.

– Jestem przyzwyczajona do chłodu, książę – odpowiedziała cicho, ale skorzystała zarówno z dzbana, jak  i z zaproszenia.

Nie potrafił zdobyć się na to, by okazać jej czułość. Z trudem zmuszał się do dotyku i czekał na inicjatywę. W końcu po coś tutaj przybyła, po coś wrzucono ją dosłownie do jego łoża. On się nie prosił, wręcz przeciwnie. Skoro tak musi być, to niech ona bierze się do dzieła.

I rzeczywiście, dziewczyna znała się na rzeczy. Chcąc pozyskać moc, musiała wielokrotnie znajdować się w podobnej sytuacji. Uchwyciła dłonią oklapłego penisa Marcusa, lekko pociągnęła. Przymknął oczy i po chwili poczuł narastającą sztywność. Pewne sprawy zawsze okazują się niezmienne i tyle, po prostu. Skoro tak, to nie zamierzał ciągnąć tego bez końca.

– Weź w ten sposób, od spodu, tutaj. – Chwycił jej dłoń i poprawił ułożenie.  – Tak lubię najbardziej i tak pójdzie najszybciej.

Dostosowała się do tego życzenia i uczyniła to zręczniej, niż oczekiwał. Poczuł znajome, rodzące się ciepło. To też zawsze odbywało się w gruncie rzeczy tak samo i działało na korzyść nawet tej niezgrabnej Ragnegi. Jej pobudzająca fallusa dłoń sięgała chwilami również klejnotów chłopaka, drażniąc je, a tym samym zarazem opóźniając, jak i pogłębiając falę gorąca przelewającą się w trzewiach młodzieńca. Wyczuł, że druga ręka Ragnegi także nie próżnuje. Dziewczyna zajmowała się również własnym kwiatem rozkoszy. Nie w taki sposób powinna wyglądać służba wobec damy, nie tak go uczono, ale co tam. To nie komnata na zamku i żadnej szlachetnej pani tutaj nie znajdzie. Im szybciej, tym lepiej. Jęknął, dając tym samym znać dziewczynie, że podąża we właściwym kierunku i powinna zdwoić wysiłki. Sama musiała o tym wiedzieć, ale może czekała jednak na ten objaw czegoś w rodzaju zadowolenia chłopaka? Zaprzestała drażnienia klejnotów i skupiła się wyłącznie na fallusie. Efekty wkrótce okazały się aż nadto wystarczające. Lawa dotarła do komina i zamierzała wydostać się na zewnątrz. Ragnega wprawnie ścisnęła penisa, blokując na chwilę ten wypływ. Odwróciła się i wsparła na kolanach, unosząc pośladki. Widok nie okazał się szczególnie atrakcyjny, ale w zalegających izbę ciemnościach pobudzony Marcus nie zwracał na to uwagi. I tak przymknął zresztą oczy. Dziewczyna wsunęła nabrzmiałego fallusa we własny srom, o dziwo, jednak wilgotny. Czyżby zdołała pobudzić się własnymi pieszczotami? Może i tak. Nie dbał o to. Uwolniony z uścisku silnej dłoni członek wypluwał z siebie nasienie. Nasienie i moc. O tym drugim świadczyło uczucie ssania. W żaden sposób nie starał się tego wszystkiego opóźniać, czy też przyspieszać. Klęczał po prostu za wypiętymi, szerokim pośladkami i pozwalał, by penis robił swoje. Opadł wreszcie na posłanie, jak zwykle wyczerpany oddawaniem magicznej siły.

Ragnaga bez słowa podniosła się z łoża i narzuciła na siebie swoją żałośnie niemodną szatę. Na szczęście ciemność oszczędziła mu szczegółów tego widoku. Dziewczyna napiła się piwa. Sądził już, że wyjdzie po prostu z izby, ale niespodziewanie zbliżyła się do chłopaka. Podała mu dzban, w którym nadal chlupotała resztka trunku.

– Wypij i ty, to zawsze dobrze robi.

– Dziękuję – odpowiedział odruchowo.

– Masz naprawdę wiele mocy, nic dziwnego, że ojciec i inni…

– Jacy inni?

– Pozostali tanowie oraz wodzowie klanów z Północy. Każdy z nich ma córki, a jeżeli nawet nie sam, to w bliskiej rodzinie. Kobiety, które potrafią władać czarami, tylko zawsze brakuje im magicznej siły. I które mogą urodzić dzieci, synów i córki z dobrej krwi. Z twojej krwi oraz z twojego nasienia.

– Ty też? Ty także chcesz nie tylko mocy, ale i dziecka z linii Międzyrzecza?

– To, czego ja chcę, nie ma nawet znaczenia. Ale owszem, nie zamierzam teraz kłamać. Pragnę twego dziecka, syna, który będzie gromadził taką moc, albo córki, która potrafi ją przyjąć i używać.

– I dostałaś to dzisiaj? Syna albo córkę? Panie z Królestwa wiedzą o tym od razu.

– Nie mam aż takiej wiedzy i wprawy. Ale będę próbować, to zresztą też nie zależy tylko od mojej woli czy ochoty. I poza wszystkim, muszę posiąść dość magicznej siły, by móc stanąć do walki z tymi wiedźmami. Ale nie martw się. Wiem, że nie uważasz mnie za piękną, nigdy nie będziesz już uważał, choćbym nawet próbowała coś z tym wszystkim zrobić, jak czynią to podobno te twoje szlachetnie urodzone damy. Nie mam ich wiedzy i wprawy – powtórzyła. – Ta nieszczęsna suknia, to było zupełnie niepotrzebne. Ale wkrótce stanę się tylko jedną z wielu i jakoś wytrzymasz moje niezbyt częste towarzystwo. A teraz, skoro już wychodzę, zapalę jednak lampy. Mam na to ochotę, a tobie przyda się światło, żeby doprowadzić się do porządku.

Gdy zaległ samotnie w uporządkowanym łożu, wpatrywał się długo w pełgające płomyki, czując się niczym ostatni prostak.

Przejdź do kolejnej części – Nowy świat czarownic 38-39

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Nie powiem, że Marcus dostał się z deszczu pod rynnę, bo tak nie jest, ale mam wrażenie, że gościna u północnych barbarzyńców szybko przestaje mu odpowiadać 🙂

Owszem, wydostał się spod okrutnej kurateli Lady Berengarii, ale zamiast tego stał się ogierem rozpłodowym. Rola to u boku Aurory nie jest może zbytnio przykra, ale już gdy trzeba usługiwać różnym Ragnagom, staje się kłopotliwa i trochę upokarzająca.

Wygląda na to, że chłopak wciąż jest pionkiem na szachownicy, przedmiotem, a nie podmiotem toczącej się rozgrywki. Musi w końcu wybić się na niezależność, uzyskać podmiotowość, stać się jednym z najważniejszych graczy. Nasilająca się wojna między barbarzyńcami i Siedmioma Bramami będzie tu jak sądzę sprzyjającą okolicznością.

Pytanie, co z Berengarią? Nie wierzę, że żmija została ukatrupiona, ale może chociaż odniosła ciężkie rany, które na pewien czas wyłączą ją z akcji. No i co z Bereniką? Czy uda jej się własnymi siłami uwolnić z miejsca odosobnienia i przejąć władzę w Siedmiu Bramach? Zwłaszcza, gdy rozniesie się wieść (nawet fałszywa) o śmierci rodzicielki?

Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały.

Pozdrawiam
M.A.

Doskonale uchwyciłeś dylemat bohatera. Nie jest głupi, posiada pewne atuty i umiejętności, ale brakuje mu siły woli oraz charakteru. Zawiniło tu zapewne wychowanie, ale tak czy inaczej, jak dotąd daje się raczej unosić biegowi wydarzeń, nie próbuje natomiast w świadomy i aktywny sposób na nie wpływać. Obecny pobyt u barbarzyńców uświadomi mu może, że los nie da mu możliwości spokojnego, niezależnego życia. Jest zbyt cenny i wszyscy będą zamierzali w taki czy inny sposób go wykorzystać. Musi wreszcie sam wziąć sprawy w swoje ręce, a okazja trafi się wkrótce. Bo obecny spokój tak czy inaczej jest złudny.
Dzięki za komentarz i pozdrawiam

W takim razie już wypatruję momentu marcusowej emancypacji! Zgaduję, że będzie on związany z rosnącą biegłością w posługiwaniu się magią. A zatem ćwicz, Marcusie, ćwicz ile tylko możesz! Czuję, że niedługo te umiejętności okażą się bardzo przydatne.

Pozdrawiam
M.A.

Masz rację, to niezbędny warunek w tym świecie. Nasz bohater posiada wrodzony potencjał, który wszyscy uznają za wyjątkowy, brakuje mu natomiast wiedzy. Może jednak znajdzie okazję, by ją zdobyć.
Pozdrawiam

Aż nie chce mi sie wierzyć w jeden tylko komentarz pod kolejna częścią opowieści Nefera! Ja tam czekałam na ciag dalszy…
Czuć, że to rozdziały pomiedzy punktami zwrotnymi. Dobre, ale nie przełomowe. Takie są, takie miały być. Końcówka mi sie bardzo podoba, winduje całość. Obnaża słabość i próżność bohateta. Komentarz dziewczyny wybija nas, jako czytelników, ze strefy komfortu myślenia Marcusa, którego oczami widzimy fabułę. Fajnie rozegrane. Dziękuję Neferze 🙂 czekam dalej.

Trafnie dostrzegasz miejsce tych rozdziałów w układzie fabuły. To swego rodzaju interludium, przygotowujące przyszłe wydarzenia. Cała narracja prowadzona jest z punktu widzenia bohatera, który – chociaż sympatyczny, mam nadzieję – istotnie zdaje się przejawiać pewne cechy narcystyczne: ogólnie pożądany i nieustannie nakłaniany do aktywności w sferze erotycznej, popada w przesadne wyobrażenie o własnych walorach. A oto teraz, bez potrzeby, zranił uczucia dziewczyny, którą w gruncie rzeczy również postawiono w sytuacji przymusowej. Mógł mieć ku temu powody, nie potrafił jednak spojrzeć poza czubek własnego nosa. Co wreszcie sobie uświadomił. Nadchodzące wydarzenia dadzą mu wkrótce okazję do przyjęcia bardziej niż dotychczas aktywnej postawy. Zresztą po prostu nie będzie miał innego wyjścia.
Miło widzieć Twój komentarz. Pozdrawiam.

Napisz komentarz