Côte Noire (Miss.Swiss)  3.77/5 (23)

23 min. czytania
Henri Lebasque, "Nu allongé sur la plage"

Henri Lebasque, „Nu allongé sur la plage”

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 8 sierpnia 2012 roku.

* * *

Z balkonu mojego małego mieszkania w Starym Porcie widać pełne przepychu kamienice w pastelowych kolorach, hotele wyglądające jak torty weselne, nieckę przystani z cumującymi jachtami bogaczy i słynny Pałac Festiwali wyróżniający się wybitnym brakiem gustu. Każdego roku w maju światowe kino ma tu swoją stolicę.

Jest początek listopada, więc na Croisette zabrakło chwilowo starszych, nobliwych Paryżanek spacerujących z perfekcyjnie wystrzyżonymi pudlami, nie ma porażającego oczy blasku nuworyszów ani młodych zamożnych nierobów w drogich okularach przeciwsłonecznych.

Międzynarodowy jet-set wynosi się z miasta najpóźniej z końcem września. Nie ma arabskich szejków, bajecznie bogatych Rosjan ani słynnych modelek. Są za to zastępy policji, snajperzy na dachach i druciane ogrodzenia, gdzie tylko człowiek się ruszy. Mży od kilku dni, a dziś na dobre się rozpadało.

Wilgotny, lekko zatęchły zapach dolatujący z wąskich uliczek starego Cannes przypomina nie tylko o powierzchowności letniego blichtru, ale i o stanie Europy. Upadek. Rozkład. Czy też ta krótsza lub dłuższa faza po przekwitnięciu, po osiągnięciu szczytu, czas powolnego, niemal niezauważalnego osuwania się w dół. Czy ktoś to widzi? Być może widzi, ale nie chce nic mówić, nie wypowiedziane ma szansę się nie spełnić. Przecież nie jestem inna. Swojego własnego upadku też nie dostrzegłam w porę.

Ale może jeszcze nie wszystko stracone, po miesiącach niełaski. Muszę się pospieszyć. Dzwonili z biura Prezydenta. Epidemia jesiennej grypy. Dwóch głównych tłumaczy nie mogło przyjąć zlecenia. Przypomniano sobie o mnie. Trzeba trafu – jestem na miejscu. Nie ma problemu. Profesjonalizm bierze górę nad osobistą urazą. Z tematyką polityczną jestem na bieżąco. Przeglądam pospiesznie najświeższe komentarze na temat greckiego kryzysu i konsultuję nowe wyrażenia z bazą terminologiczną Unii Europejskiej i Eurotermu. Dyskretny makijaż, dyżurna ciemna spódnica i wysoki obcas, zapasowa para rajstop do torebki, odświeżacz oddechu. Pełen profesjonalizm, z którego zawsze byłam dumna. Widzę limuzynę powoli przedzierającą się przez zaułki starej dzielnicy. Na przekór pogodzie jestem w świetnym nastroju i czuję przypływ adrenaliny, jak zwykle przed pracą, którą uwielbiam. Ależ mi tego brakowało!

Kierowca jest mrukliwy. Nie znam go, osiem miesięcy temu miałam ostatnie, tak ważne zlecenie. Ciekawe, czy ON jeszcze dla niej tłumaczy? Kiedyś, kiedy to mnie zatrudniano w pierwszej kolejności, spotykaliśmy się regularnie na wszelkich oficjalnych i półoficjalnych spotkaniach, konferencjach, a z czasem coraz częściej na organizowanych w ostatniej chwili nieoczekiwanych tête-à-tête naszych bossów, którzy gasili jakiś europejski polityczny pożar. Z czasem było tego coraz więcej. Zgraliśmy się szybko, może nawet lepiej niż nasi szefowie. Dobry partner z drugiej strony jest w naszym zawodzie bezcenny. Staliśmy za ich plecami lub obok nich, dyskretni, profesjonalni, niewidoczni. Za to pewnego dnia dostrzegliśmy siebie.

Nie tylko deszcz osnuwający pajęczyną kropel całe miasto jest nieprzyjemny. Zimny wiatr gna przez puste ulice, szarpie resztkami liści na ogołoconych platanach i odbija się z głuchym dźwiękiem od zasuniętych metalowych żaluzji i krat butików znanych projektantów. Wilgoć deszczu i intensywniejszy niż zwykle słony zapach morza wdziera się w podwórka i korytarze domów, których wnętrza są o wiele skromniejsze niż obiecują to ornamentowane fasady. Na ulicach mokną szyldy głoszące dumnie: „Historia pisana jest w Cannes“. To prawda. Ta wielka i, jak się okazuje, moja mała, własna też.

Docieramy do rzęsiście oświetlonego Centrum Kongresowego. Przez śluzę bezpieczeństwa przeprowadza mnie szybko ochroniarz. Jakaś, również mi nieznana, dziewczyna z komitetu organizacyjnego wpina mi maleńki guzik mikrofonu w kołnierzyk eleganckiej bluzki i beznamiętnym głosem podaje instrukcję obsługi. Nie słucham, bo znam to pewnie lepiej od niej. „… I Prezydenta“ – dodaje uroczyście na sam koniec. Jasne, wiem. Posyłam jej protekcjonalne spojrzenie. Jest wczesny wieczór, ale w sali za drzwiami z napisem „VIP“ trudno znaleźć miejsce. Czuć tę mieszaninę drogich perfum, czasem z ledwie wyczuwalną nutą potu. A jeśli ktoś spędził w tym towarzystwie tyle czasu co ja, dostrzeże bez trudu niewidzialne dla innych cieniutkie linie napięcia pomiędzy rzucanymi od niechcenia spojrzeniami, gestami, uśmiechami. Fale sympatii, nienawiści, zadawnionych uraz, obietnic odwetu i seksualnego podniecenia krzyżują się we wszystkich kierunkach i na rozmaitych poziomach. Ważne i nieważne układy, układziki, konstelacje i sojusze. Mnie wystarczy rzut oka, całą atmosferę wyczuwam bezbłędnie. Moja intuicja zawiodła mnie jeden, jedyny raz, ale to już się nie powtórzy.

Ledwo zdążam rzucić okiem na tymczasowy plan. Pół godziny na ustalenia najważniejszych strategii, rozmowy, kolacja (słyszałam, że ma być wyjątkowo skromna, w końcu chodzi o oszczędności), potem kolejne rozmowy. Grecka delegacja się spóźnia, ale i tak nie ma tu wstępu. Wiem, że każą im wejść samotnie po wysokich, szerokich schodach czekać w innej sali, niemal pod drzwiami, jak petentom, choć ze względów dyplomatycznych mają oczywiście status gości. Niektórzy z obecnych pozwalają sobie na mocno niemiłe żarty z helleńskiej porażki. Prawdę mówiąc interesuje mnie to średnio. Nie wiem nawet, czy mam w tej kwestii własne zdanie, bo od lat moją pracą jest powtarzanie cudzych myśli, które mają zmieniać świat.

Dwa lata temu też był listopad… Pilne spotkanie w sprawie kryzysu bankowego, najpierw w gronie kilku państw, potem bilateralne w małej salce konferencyjnej. Po wymianie zwyczajowych uprzejmości nasi szefowie spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Wiedziałam od razu, że tym razem będą to rozmowy naprawdę w cztery oczy.

– Poczekajcie tutaj – zwrócił się do mnie Prezydent. – Wyjdziemy na chwilę do parku. Czasem i tak się zdarza. Gdy chcą, potrafią doskonale dogadać się bez tłumaczy.

Zapadła krępująca cisza. Zabrakło nam słów będących naszą pracą. Do tej pory porozumiewaliśmy się wyłącznie służbowo. Z westchnieniem udałam, że zagłębiam się w dokumenty, ale przyglądałam mu się ukradkiem. Cholernie mi się podobał, zawsze, od pierwszego spotkania. Dużo wyższy ode mnie, szczupły, wysportowany, kilka lat młodszy. Diabelnie utalentowany. Podziwiałam, jak zręcznie zawsze potrafił wybrnąć z najtrudniejszych językowych pułapek, gdy zawiodła go pamięć lub nie przygotował się na sto procent, co mu się dość często zdarzało. Ja tak nie umiałam. Nie jestem artystką, tylko doskonałym rzemieślnikiem. Profesjonalistką. Nie wyobrażałam sobie nie przygotować się do tematu. On za to był mistrzem słowa. Złapał moje spojrzenie. Uśmiechnął się lekko, prowokująco.

– To co, moja piękna koleżanko? Co zrobimy z tą nieoczekiwaną przerwą w pracy? Nie czekając na odpowiedź, odsunął gwałtownie krzesło. Przeciągnął się i wolnym krokiem obszedł owalny stół dookoła. Stanął za mną. Poczułam dobrą wodę po goleniu, świeży zielony zapach, i jego palce na karku. Wyjął mi spinkę z włosów. Długie i gęste rozsypały się od razu na ramiona i plecy. Rozgarnął je dłońmi i zanurzył w nie twarz.

– Robert, nie wygłupiaj się – zaschło mi w gardle z emocji. Przechyliłam głowę lekko w bok.

– Najwyższy czas, żebyśmy poznali się bliżej, nie uważasz? – Wymruczał mi prosto w ucho.

– Daj spokój… – oczywiście wcale nie chciałam, żeby mnie tak zostawił. Siedziałam jak skamieniała, czując jedynie gorąco jego dotyku i gęsią skórkę na przedramionach. Odgarnął moje włosy i zaczął całować. Za uszami, szyję, kark. Najpierw delikatnie, potem coraz mocniej. Chwycił płatek mojego ucha między wargi i delikatnie polizał. Nie mam pojęcia, skąd wiedział, jak to na mnie działa. Odchyliłam głowę w bok, eksponując szyję na pocałunki i pieszczoty. Drobne guziki białej jedwabnej bluzki rozpinały się niemal same, śliski materiał bezszelestnie zsunął się na podłogę. Duże piękne dłonie Roberta pogładziły mój dekolt i zanurkowały pod stanik. Znieruchomiał na chwilę. „Wycofa się, na pewno!“ – pomyślałam, sztywniejąc jeszcze bardziej – „Odkrył prawdę!“. Jestem chuda, płaska jak deska, noszę więc push-up i nawet nieźle to na mnie wygląda. Mam drobną chłopięcą figurę i mimo wielu wysiłków i podobno działających cuda ćwiczeń na siłowni, taka niestety pozostaje. Żadnych apetycznych zaokrągleń, krągłej pupy, pełnych piersi… Poczułam, jak rumieniec ogarnia mi szyję i twarz. Już dawno powinnam coś z tym zrobić… Stać mnie przecież! Za późno! Byłam na siebie wściekła. Tymczasem jednak dłonie Roberta znów się poruszyły.

– Śliczne maleństwa – zamruczał zmysłowo. Jakby nawet… mile zaskoczony? – uwielbiam takie! Podobałam mu się! Gładził je czule przez chwilę, przebierając palcami po sutkach twardniejących momentalnie pod wpływem drażniącego dotyku. Zawstydziłam się jeszcze bardziej swoim widocznym pożądaniem.
– Wstań – szepnął. Podniosłam się posłusznie, wciąż nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. Złapał mnie mocno za ramiona, odwrócił i przycisnął do siebie. Poczułam, jak jest podniecony. Chwila i był już przy moich udach, podwinął mi spódnicę, zahaczył palcem o cienkie rajstopy, które natychmiast pękły, i dobrał się do majtek. Wszystko działo się w przyspieszonym tempie. Patrzyłam oszołomiona, drżąca. W pokoju było chłodno, ale mi zrobiło się gorąco od jego oddechu, zapachu, bliskości dużego ciepłego ciała. Objęłam go mocno za szyję. Oddychałam głęboko. Niecierpliwym ruchem odgarnął leżące na stole papiery, jakieś kartki sfrunęły na podłogę, plastikowa butelka z wodą stoczyła się ze stołu. Słyszałam syk rozlewającego się po parkiecie gazowanego płynu i głośny oddech Roberta przy moich ustach. Plecami poczułam chłód blatu. Ściągnął ze mnie majtki, rozchylił kolana i wszedł we mnie, a raczej wdarł się po prostu. Nawet nie wiedziałam, kiedy zrobiłam się taka mokra. Nie bawił się w delikatność, czułość czy podchody. Po prostu wziął, na co miał ochotę. Posuwał mnie długimi gwałtownymi sztychami trzymając za biodra i przy każdym pchnięciu mocno dociskając do siebie. Wsunął ręce pod moją pupę podszczypując ją boleśnie. Czułam jego gorące jądra dotykające raz po raz moich pośladków.

– Oni… za chwilę wrócą… – wydusiłam z siebie. Nie mogłam się odprężyć i oddać przyjemności, nasłuchiwałam.

– Gdybyś wiedziała, jak bardzo mnie to kręci, niech wracają. Potrafisz wyobrazić sobie te miny? – wydyszał mi prosto w ucho.

Owszem, potrafiłam, choć od tego nie zrobiło mi się wcale lepiej. Pewnie pomyśli, że jestem drętwa i nudna, beznadziejna w łóżku. Znieruchomiał na chwilę, a ja poczułam jak wypełnia mnie całą, rośnie, aż w końcu wytryska. Nawet nie poczekał do końca, wyśliznął się ze mnie i strząsnął resztkę nasienia na moje udo. Dopiero wtedy spojrzał na mnie uważniej i uśmiechnął się krzywo.

– Nie wystarczyło, co?

– Ja…

Przycisnął mnie znów do stołu i zanurzył we mnie palce.. Poruszał nimi mocno, na granicy bólu i rozkoszy. Byłam pełna śluzu i spermy, rozgrzana, fala przyjemności narastała we mnie, by opaść tuż przed szczytem. Nie udało mi się dojść. Za krótko, za szybko, za… mało! Nie tak, jak bym chciała.

– Musimy więcej ćwiczyć – mrugnął do mnie, zapinając spodnie i wycierając ręce w papierową chusteczkę.

Oszołomiona podniosłam się ze stołu, usiłując doprowadzić się do porządku. Słychać już było głosy na schodach, gdy w pośpiechu poprawiałam fryzurę, drżącymi palcami zapinałam bluzkę i obciągałam białą spódnicę, na której widać było wyraźne wilgotne plamy. Robert stał przy oknie, z rękami w kieszeniach, nawet gdy odwrócił się w stronę drzwi wyglądał tak, jakby właśnie z ulgą przyjął zakończenie najbardziej nudnych dwudziestu minut w swojej karierze.

Jak to dobrze, że naszą misją jest być niedostrzegalnymi pośrednikami komunikatów. Zauważani bywamy, gdy coś jest nie w porządku. Dobry tłumacz jest niewidoczny. Tak więc mój szef, pochłonięty problemami tego świata, nie poświęcił mi nawet jednego spojrzenia, za co byłam mu tego dnia nieskończenie wdzięczna.

Tej nocy, leżąc samotnie w hotelowym pokoju w pościeli zbyt sztywnej i pachnącej czystością, by można było w niej wygodnie zasnąć, fantazjowałam o tym, jak się kochamy i gdzie będziemy to jeszcze robić. Rozluźniłam się. Gładziłam swoje piersi, z zaciekawieniem obserwując reakcje swojego ciała na jego wspomnienie, przypominając sobie ciepło dłoni Roberta i jego zachwyt moim niedoskonałym ciałem. Zanurzałam dłonie pomiędzy udami, gdzie wciąż było gorąco i bardzo ślisko. Dokończyłam to, czego nie zdołaliśmy dokonać wspólnie.

Byłam łatwym kąskiem. Moje życie erotyczne w poprzednich miesiącach było tak ubogie, że nawet nie mogłam sobie przypomnieć, z kim i kiedy ostatnio spałam. Chyba po imprezie, z jakimś dziennikarzem. Na pewno nie było to żadne nadzwyczajne wydarzenie, raczej niezobowiązujący, średniej jakości seks, gdy po zakrapianej imprezie nie ma pomysłu na jej dalszy ciąg, a „akurat tak się składa, że możemy wziąć jedną taksówkę“ Może zresztą było to z tym studentem z Nicei dorabiającym sobie jako taksówkarz? Naprawdę, nie pamiętałam…

Słowa… niedoceniane słowa. Ukryta siła mogąca zabić, albo wynieść pod chmury. Niektóre są lekkie, mają trwałość mydlanej bańki, inne – ciężar ołowiu. Gdy takie wgryzą się w duszę i pamięć, trudno się ich pozbyć. Robert był ich wirtuozem, nie tylko w pracy. Nawet nie wiem, kiedy stwierdziłam, że nie mogę bez niego normalnie funkcjonować. Było go zawsze mniej, niżbym chciała. Rzadziej, niż potrzebowałam. Ale udało mu się znaleźć tych kilka słów, które sprawiły, że zawładnął moimi myślami, wyobraźnią i ciałem. Pozostawiał mnie często z lekkim niedosytem siebie, swojej obecności, który w miarę upływu czasu przeradzał się najpierw w lekkie łaknienie, a potem silny głód.

Robert był żonaty. Oczywiście, przy moim parszywym szczęściu do facetów był żonaty, ale to mi wcale nie przeszkadzało. Byłam wdzięczna za każdą skradzioną chwilę pomiędzy spotkaniami, za każdą przerwę na papierosa, każdy szybki, gwałtowny seks, gdzieś w opuszczonym biurze, każdą bezsenną noc w anonimowym hotelowym pokoju. Było go ciągle mało. Gdzieś tam, w Berlinie żyła sobie podobno jakaś Gudrun, o której istnieniu i osobie nie chciałam nic wiedzieć. Kobieta, wobec której miał zobowiązania cywilno-prawne, jak mówił. I która miała go na codzień.

Wiedziałam oczywiście, że niezbędna jest dyskrecja, szczególnie z racji funkcji, jakie pełniliśmy. Pełna dyskrecja. Żadnych maili, telefonów czy sms-ów do niego, nawet gdy szarpało mną stęsknienie. Łyknęłam i to, byle był przy mnie jak najczęściej. Zostałam kochanką idealną.

Dziś znów jestem cieniem Prezydenta, przywitał mnie chłodno, skinieniem głowy, nawet nie jestem pewna, czy mnie poznał, choć pracowałam dla niego przez kilka lat. Podążam za nim do prezesa Europejskiego Banku Centralnego, do szefów państw i oficjeli z Komisji Europejskiej. Na szczęście powitania przejmuje sam, po angielsku. Nie włączam się, ale muszę pozostać czujna. Pozdrawiam dawno niewidziane koleżanki, ale jakąś cząstkę zmysłu wzroku, słuchu, jakiś procent intuicji mam nastawiony na jeden cel. Wyłuskać GO z tłumu. Podzielność uwagi w naszym zawodzie – bezcenna.

– No i jesteśmy w punkcie G! – rży z własnego dowcipu władca Półwyspu Apenińskiego i dla podkreślenia swoich słów klepie po zgrabnej pupie jedną ze swoich tłumaczek. Odkąd jest u władzy, towarzyszące mu dziewczyny ze służby tłumaczeniowej są zawsze młode i śliczne, choć trzeba przyznać, że i nieźle wykształcone, typuję elitarny instytut w Trieście. Zaszczycona uwagą  czarnowłosa piękność ma tak wąską i opiętą spódnicę, że aż jestem ciekawa, czy szew nie trzaśnie przy siadaniu. Druga to samo, nosi się jeszcze krócej. Nigdy nie umiałam znaleźć z nimi wspólnego języka. Obie uśmiechają się rozanielone, jakby spotkał je wielki zaszczyt, a ręka Pana Premiera faktycznie zaszczyca apetyczny pośladek brunetki, przez dłuższą chwilę gładząc go z widoczną przyjemnością. Niektórzy wtórują mu uprzejmym śmiechem, pani Kanclerz krzywi się, udając, że nie słyszy. Nie cierpi go z wzajemnością.

Dwa lata temu… To był dla mnie wspaniały czas. Zawodowo osiągnęłam wszystko, choć na studiach byli lepsi, bardziej utalentowani. Ale ja byłam jak terrier. Wiedziałam dokładnie, jak i gdzie chcę pracować. Byłam młoda, dyspozycyjna, gotowa dać z siebie wszystko. Ciężko pracowałam na sukces. Ładniejsze i zdolniejsze koleżanki szybko znalazły mężów, nierzadko wśród wysoko postawionych szefów. Odpadały jedna po drugiej, jak w maratonie, a ja wytrwale dążyłam do celu. W końcu samotnie dobiegłam do mety. Dalej, a raczej wyżej się nie dało. Zasłużyłam. W końcu byłam zawsze pod ręką, profesjonalna i niezawodna. Dostałam nawet dwoje asystentów do najbardziej nudnych zajęć. Także młodych, drapieżnych, ogarniętych gorączką czerwonego dywanu, a w wolnych chwilach zajętych przymierzaniem tyłków do mojego stołka. Nie cierpieli mnie z wzajemnością, ani Vivian ani Paul, ale wystarczyło jedno warknięcie, a z niezadowolonym pomrukiem, ale posłusznie wycofywali się na swoje niższe miejsce w sforze. Trzymałam ich krótko. Łączyło nas jedno – obsesja pracy i chęć wykazania się najwyższym profesjonalizmem.

Jest! Widzę go wyraźnie, tuż za jego szefową i jej doradcami finansowymi. Nie bierze udziału w rozmowie, przesuwa wzrokiem po sali. Jeszcze sekunda i nasze oczy spotykają się. Lekkie drgnienie powiek sygnalizujące rozpoznanie i jego wzrok sunie dalej, a on w najlepsze udaje, że mnie nie zauważył. Nie szkodzi, dopadnę go. Odwracam głowę i uśmiecham się szeroko do mojego szefa, choć on tego, jak zwykle, nie widzi. Słucha ostatnich uwag ministra finansów. A potem daje mi znak i zmierzamy prosto do niemieckiej delegacji.

Osiem miesięcy temu kochaliśmy się po raz ostatni, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Byliśmy u mnie w mieszkaniu, gdy dostałam pilne zlecenie. Tłumaczenie przemówienia szefa dla prasy, „na już“.

– Nie możemy iść na kolację, muszę to dziś skończyć. I tak musiałam poprosić, żeby robić to z domu.

– Dlaczego ty? Nie ma nikogo innego? Viv albo Paul. Po co ich w końcu masz? – nadąsał się nie na żarty.

– Byliby zachwyceni – odpowiedziałam ze śmiechem, całując go w ucho – ale nie mam zamiaru dać im tej szansy. To moja praca. Tylko moja. Uwinę się szybko.

Westchnął niezadowolony i przeszedł do sypialni. Słyszałam, jak włączył telewizor i rzucił się na łóżko. Niestety, nie poszło mi tak szybko, jak myślałam. Tłumaczenie okazało się trudne, najeżone terminami i niezręcznymi skrótami myślowymi, wydrukowałam chyba z pięć wersji brudnopisu, tyle samo ręcznych notatek wylądowało w koszu na śmieci. O jedenastej wieczorem byłam gotowa.

Wydrukowałam ostateczną wersję, włożyłam ją do niebieskiej służbowej koperty, zadzwoniłam po kuriera i poszłam pod prysznic. Ze względów bezpieczeństwa tego typu tekstów nigdy nie przesyłaliśmy pocztą elektroniczną. Dzwonek do drzwi zabrzmiał w chwilę po tym, gdy odświeżona wyszłam z łazienki. Kurier pokwitował odebranie koperty i zniknął życząc mi dobrej nocy. Wielokrotnie później odtwarzałam każdą swoją czynność tego wieczora. Wydruk, ostatnie sprawdzenie, koperta, telefon, kurier… Kiedy się pomyliłam? Byłam znana ze swojej ostrożności i sumienności.

Pełna radosnego oczekiwania weszłam do pokoju. Robert leżał w łóżku i oglądał jakiegoś pornosa. Wślizgnęłam się nago pod kołdrę. Już dawno przestałam się wstydzić swojego zbyt chudego, niedoskonałego ciała. Taka mu się podobałam. Obcięłam jedynie włosy, bo należał do mężczyzn lubiących kobiece krótkie fryzury. Uwielbiałam takie weekendowe wieczory razem z nim, jego wieczorną namiętność i poranne rozespanie. Gdy miał czas i wpadał służbowo, albo prywatnie do Paryża był mój. Nie szefowej, nie żony, ale mój. Szliśmy do kina, do dobrej restauracji, albo z butelką wina do łóżka.

– Już skończyłam…

– Nie przeszkadzaj… – głos miał dziwnie zduszony, chrapliwy. Na ekranie wyginała się naga, rudowłosa latynoska piękność. Pięknie umięśniony i opalony jasnowłosy mężczyzna uniósł do góry jej zgrabne kostki i rozłożył nogi. Miała wydatne mięsiste wargi błyszczące od wilgoci na kilometr. Aktor kontemplował ten widok pomrukując pożądliwie i zanurzając w niej palec. Wyglądał jak grecki bóg szykujący się do skosztowania nektaru. Wtedy do akcji wkroczył drugi prezentując przez chwilę doskonale wyrzeźbione pośladki i mocne uda, które zasłoniły ekran. Pochylili się z dwóch stron nad pojękującą rudą, obejmując się jednocześnie nawzajem. Ręka blondyna przesunęła się na wklęsły brzuch drugiego amanta, a potem niżej…chwycił swojego partnera za nasadę członka podprowadzając go wprost nad rozwarte krocze rudej. Czy te niemieckie produkcje muszą być zawsze takie toporne i dosłowne?

Zniecierpliwiona sięgnęłam po pilota.

– Zamiast zachwycać się jakąś brazylijską laską i seksem grupowym zajmij się wreszcie mną – zażądałam sięgając pod kołdrę. Moja dłoń trafiła od razu na jego palce zaciśnięte wokół nabrzmiałego członka. Mmm, zdążył już się podniecić. Był twardy. Piękny, wielki kutas, taki, za jakim tęskniłam przez ostatnie trzy tygodnie. Z powodzeniem mogący konkurować z facetami z ekranu. Podniecony, gorący, pulsujący. Ruda i panowie z Olimpu odwalili wprawdzie kawał dobrej roboty wstępnej, ale to ja zamierzałam rozkoszować się ambrozją.

– Ciężko pracowałam i należy mi się nagroda – odrzuciłam kołdrę, by mu się wreszcie przyjrzeć z bliska. Był piękny.

– Mów do mnie… – zażądałam. Umiejętnie dobrane słowa zawsze stanowiły ważny element naszych zabaw. Mówiłam już, jak dobrze wychodziło dobieranie słów?

– Postaraj się najpierw – prowokował – przerwałaś mi film. Ułożył się wygodniej i przymknął oczy.

Przesunęłam delikatnie palcem po członku. Rozkoszowałam się każdą chwilą z nim, każdym dotknięciem. Twardy, duży, śliski. Unosił się lekko spomiędzy gęstych, szorstkich włosów. Uwielbiałam zanurzać w nich palce. Lubiłam, gdy drażniły moje usta, wargi, delikatną skórę na wewnętrznej stronie uda. Byłam już mokra, ledwo na niego spojrzałam. Rozsunęłam palcami wargi i dotknęłam się. Śluz napływał ze środka, zostawiając białe ciągnące się nitki na palcach. Usiadłam na nim sycąc się uczuciem wypełnienia. Podsunęłam się trochę do góry i oparłam dłonie o szeroką pierś Roberta. Moje odrastające ostre włoski kłuły go lekko w podbrzusze, ale tak lubił. Nie chciał, żebym się dokładnie depilowała.

– Na co masz ochotę? – chciałam mu dać wszystko, czego sobie zażyczy.

– Odwróć się i nadziewaj na niego – lekko zawiedziona odwróciłam się tyłem, oparłam o jego uda i powoli nasunęłam na sterczący członek. Chciałam, by mnie przytulał i całował, pokazał, jak bardzo mnie pragnie. Żeby okazał mi taką czułość, jak czasem potrafił. Chciałam, żeby mnie pieścił językiem, jak poprzednio, jak za pierwszym razem. Tej nocy jednak wyraźnie miał inne zamiary. Zaczęłam go ujeżdżać, najpierw leniwie i powoli, wydłużając każdy ruch w dół i w górę. Skupiałam się na przyjemności, jaką odczuwałam zawsze, gdy mnie wypełniał. Slyszałam powoli zamierające miasto, szum deszczu i cichy wilgotny odgłos, gdy znowu się we mnie zanurzał. Sięgnęłam dłońmi do piersi, które natychmiast zareagowały sztywniejąc pod palcami.  Potarłam je mocniej. Wreszcie…wreszcie zdecydował się też dać coś z siebie. Lubił się ze mną drażnić, udawać, że chce być jedynie obsłużony.

Przeciągnął dłońmi po moich biodrach, złapał je i uniósł mnie lekko do góry. Przekręcił się przygniatając mnie lekko do łóżka.

– Od tyłu, jak lubisz?

– Mmm, tak, właśnie tak bardzo lubię…

Wypięłam się mocniej przyjmując go w siebie. Wszedł we mnie znowu, tym razem mocniej. Przyspieszył.

– Wpuścisz mnie dziś do pupci, co? – dyszał mi tuż przy uchu wsuwając się silnymi sztychami w moją mokrą szparkę. Wychodziłam jego ruchom naprzeciw, ocierałam niemal pupą o brzuch, tak lubił.

– Ty świntuchu… jestem taka zmordowana… – chciałam się wykręcić. Nie lubiłam tego za bardzo, często mnie bolało.

– Mmm… wpuścisz, dobrze?

– Samolub z ciebie. Może coś innego. Może dziś zająłbyś się moją stęsknioną cipką, co? Teraz prawie na mnie leżał pogłębiając swoje pchnięcia. Jeszcze kilka i dojdę! Zaczynałam odczuwać dreszcze i tę jedyną, niepowtarzalną przyjemność. Chwyciłam jego dłoń kładąc ją na twardej jak pestka łechtaczce, przycisnęłam mocniej.

– Mocniej i głębiej, co się tak słabo starasz – podjudzałam go – musisz mnie dziś zadowolić – wygięłam się mocniej. Czułam teraz swoje pulsujące wnętrze, domagający się dotyku guziczek,  ciepłą i coraz bardziej wilgotną szparkę. – Jeszcze! – jęknęłam.

Zorientowałam się, że wyślizgnął się ze mnie. Ucisk jego dłoni na mojej talii zelżał. Odwróciłam głowę,

– Co się dzieje?

– Nic – rzucił przez zaciśnięte zęby. Jego palce znalazły się nagle na mojej pupie. Gładziły ją przez chwilę, jakby zastanawiał się, do czego się przyda. Pocierał coraz mocniej, nagle mocno rozszerzył pośladki i gwałtownie wszedł we mnie. Nie zmieścił się cały, ale zabolało. Krzyknęłam. Ból przesłonił całą przyjemność. Nie zareagował. Wycofał się na chwilę, miałam nadzieję, że przestanie, ale naparł z jeszcze większą furią. Drugą ręką chwycił mnie za kark i wcisnął twarzą w poduszkę. Ogarnęła mnie panika.

– Przestań! Natychmiast przestań!

Jeszcze kilka bolesnych ruchów wbrew moim mięśniom, które starały się całą siłą wypchnąć go na zewnątrz. Ciepło i mokro. Ból ustępował powoli.

– Przestraszyłaś się?

– Tak. Nie rób tak więcej – odsunęłam się na drugi koniec łóżka. Wciąż czułam w żyłach adrenalinę. Przez moment faktycznie myślałam, że oszalał.

– Przepraszam – albo mi się zdawało, albo w jego głosie faktycznie pobrzmiewała obojętność. Po chwili przygarnął mnie do siebie i pocałował namiętnie.

– Tak na mnie niesamowicie działasz, podniecasz mnie. Chciałem być w tobie, chciałem cię posiąść… przecież nie zrobiłbym ci nigdy krzywdy.

– Tak, wiem…

– To chodź do mnie… – znów był miły, delikatny, czuły. I znów byłam jego.

W poniedziałek, jak zwykle, poszłam do biura, szczęśliwa, pełna energii po weekendzie. Nie przeczuwałam nic złego, nawet gdy uśmiechnięty zazwyczaj pracownik ochrony powitał mnie z poważną miną.

– Masz iść prosto do Jacquesa.

Wjechałam na piąte piętro.

– Cześć Jacques, chciałeś mnie widzieć? – jeszcze niczego nie podejrzewałam.

Nie odpowiedział na moje pozdrowienie. Na stole leżała niebieska otwarta koperta.

– Bez żadnych wstępów, Marie. Może mi wytłumaczysz, jak to gówno dostało się na moje biurko?

Podeszłam do dokumentów. Zamiast mojego wydruku było tam kilkanaście niedokończonych, źle wydrukowanych stron, jakaś kartka z oryginalnym tekstem, jakieś odręczne moje notatki, zupełnie nie na temat. Już pobieżny rzut oka pozwolił mi stwierdzić, że tekst był przetłumaczony nieudolnie. Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.

– Mieliśmy szczęście, że Viv i Paul akurat byli w biurze i uratowali ci dupę. W godzinę przetłumaczyli ten tekst perfekcyjnie! A tobie zajęło to pięć godzin i oczywiście powstaje pytanie… – tu Jacques z satysfakcją zawiesił głos – po co mamy ci zawracać głowę, skoro twój stosunek do zadań wagi państwowej jest aż tak… – szukał właściwego słowa – swobodny!

– Przysięgam, że nie wiem, jak to się stało! Na pewno włożyłam właściwy wydruk do koperty!

– Na pewno w kopercie był ten nienadający się do niczego chłam! Szczyt nieprofesjonalności! Rozumiem – jego głos ociekał fałszywą słodyczą – miałaś lepsze zajęcia. No to… – popatrzył na mnie z satysfakcją – nie będziemy ci już więcej przeszkadzać . Oddaj kartę wstępu do budynku i klucz. Twoje biurko jest już spakowane. Na razie jesteś zawieszona w obowiązkach.

Wiedziałam przecież, że czekał na ten moment od chwili, gdy otwarcie skrytykowałam go na zebraniu personalnym. Po zakończeniu tamtego posiedzenia popatrzył mi krótko w oczy. Jego wzrok wyraził wszystko. Popełniłam błąd, a on postanowił, że za zapłacę za niego z odsetkami. Ostrzegano mnie przed jego pamiętliwością i byłam czujna. Do tamtego dnia.

Świnie… Na pewno pierwsi otworzyli kopertę i zauważyli moją pomyłkę. Wiedziałam, że to oni mnie dopadli. Nie wiedziałam tylko które, typowałam Viv. Przysięgali, że nie mają z tym nic wspólnego, ale znałam ich zbyt dobrze. Co robili w sobotę, o tej porze w biurze?Moja złość skupiła się na dziewczynie. Podejrzewałam ją od samego początku. Podejrzewałam nawet, że jest kochanką Jacquesa, ale nie umiałam tego udowodnić. Jednak i ona się przejechała. Moim następcą mianowano Paula, a ona musiała się zadowolić drugą pozycją. To już mnie jednak nie interesowało. Miałam własne problemy. Musiałam wyprowadzić się z mieszkania, na które nie było mnie już stać, a w końcu z miasta, gdzie nie znalazłam pracy. Poratował mnie znajomy z branży filmowej.

Robert przysłał współczującego SMS-a zapowiadając jednocześnie, że nie będzie dostępny w najbliższym czasie. Kłopoty z żoną, może nawet się rozejdą. Nie zawracałam mu głowy. Więcej słów nie znalazł dla mnie przez całych osiem miesięcy.

Pracujemy cały wieczór. Rozmowy są trudne, co chwilę ktoś wstaje od stołu, odchodzi na bok. Nasi szefowie biorą sprawy w swoje ręce. Mam sporo zajęć, wkrótce staje się jasne, że długa noc przed nami. Komputery, tablety, komórki, kamery, koczujący dziennikarze. Po kilku godzinach nawet najważniejsi zdejmują marynarki, podwijają rękawy koszul. Piętrzą się ryzy papieru, puste butelki po wodzie, kubki po kawie. I tak uwielbiam moją pracę i jestem wdzięczna, że mogę robić to, co umiem najlepiej.

Muszę się maksymalnie skupić mimo jego obecności w odległości kilku metrów. Przywitał mnie przyjaźnie, lekko zaskoczony moim pojawieniem się.

– Witaj z powrotem – uścisnął mi oficjalnie, ale przyjaźnie rękę, jak kolega z pracy. Nie mógł inaczej – usprawiedliwiłam go szybko. Wokół nas kłębi się tłum. Czekam na przerwę i on też.

Niech sobie Grecja bankrutuje, razem z resztą pieprzonej Europy, w tej chwili nic mnie to nie obchodzi. Chcę Roberta. Wreszcie ta cholerna przerwa. Trzydzieści pełnych, długich minut. Robert jest obok i ciągnie mnie za rękę do jednego z opustoszałych biur na piętrze i przyciska do ściany. Tęskniłam za tym całe osiem miesięcy.

– Posłuchaj…

– Tęskniłam, a ty? – teraz ja nie mogę się doczekać. Godziny oczekiwania i jego widok w pracy, bez marynarki, pochylającego się w koszuli z podwiniętymi rękawami nad dokumentami, doradzającego szefowej, odgarniającego włosy z czoła rozgrzały mnie już maksymalnie. Nie mogę wytrzymać, dobieram się do guzików koszuli, kiedy łapie mnie za nadgarstki.

– Posłuchaj…

Zamykam mu usta głębokim pocałunkiem. Uwalnia moje dłonie i pozwala mi działać. Patrząc mu w oczy osuwam się na kolana i rozpinam spodnie. Wiem, co tam znajdę. Wciągam przez chwilę znajomy lekko słony zapach. Nie spieszę się. Obejmuję go chłodną dłonią. A po chwili i spragnionymi gorącymi ustami. W takiej chwili mogłabym dla niego zrobić wszystko. Znam ten kształt na pamięć, wiem, co lubi. I daję mu to. A on bierze.

Ani nie głaszcze mnie po włosach, ani nie przyciska do siebie. Biernie poddaje się moim pieszczotom. Tuż przed wytryskiem wstrzymuje powietrze. To ja się krztuszę, wyszłam z wprawy.

Powoli, bardzo powoli podnoszę się z kolan oblizując usta. Unoszę dłonie do swojej bluzki. Jego reakcja jest błyskawiczna. Chwyta mnie znów za ręce, tym razem bardziej zdecydowanie, boleśnie.

– Posłuchaj wreszcie… – syczy. Wtedy przytomnieję.

Nie wypuszczając moich nadgarstków potrząsa mną mocno. Bierze głęboki oddech.

– Lubię cię… i w ogóle. – szczególnie to głupie „i w ogóle“ sprawia, że robi mi się zimno.

– Ale…

– Ale co? – pytam agresywnie, bo czuję wkradający się między nas chłód. Nie dopuszczę, by zniknął jeszcze raz.

– Ale dalszego ciągu po prostu nie będzie. Było miło, ale musimy to definitywnie skończyć. Nie myślałem, że cię jeszcze spotkam… – jest rozbrajająco szczery, a ja czuję, jak upokorzenie zaciska palce na mojej szyi.

– Skoro jednak znowu pracujesz, to chcę, żebyśmy zachowywali się normalnie. Normalnie, jasne? Jesteśmy kolegami. Jestem z kimś od jakiegoś czasu… – dodaje cicho. – To poważne.

– Poważne? Poważne?!To znaczy, że ja byłam na niepoważnie?! – prawie krzyczę, gdy ból z prawej strony twarzy sprowadza mnie z powrotem do rzeczywistości. Uderzył mnie.

Teraz widzę, że jego oczy są pełne złości.

– Nie histeryzuj, głupia cipo! I zostaw mnie w spokoju! – odpycha mnie na koniec i wybiega z biura. Jeszcze w biegu wciska koszulę w spodnie. Nie odwraca się.

Drżą mi ręce, gdy obciągam spódnicę i na miękkich nogach wychodzę z pokoju. Nie mogę powstrzymać łez napływających falami pod powieki. Miał rację. Jestem idiotką. W poszukiwaniu łazienki zaglądam omyłkowo na trzecie piętro i szybko przemierzam korytarz. Gruby dywan tłumi moje kroki. Drzwi do jednego z pomieszczeń są uchylone, z pokoju dobiegają stłumione głosy i jęki. Przechodząc rzucam spojrzenie do wnętrza. W zielonkawej poświacie lampy widzę białą skórę młodej asystentki ujeżdżającej starszego mężczyznę. Dostrzegam tylko jego gęstą białą czuprynę. Przymknęła powieki i położyła ręce na drobnych piersiach. Ma krótkie blond włosy i gładkie łono. Od czasu do czasu pojękuje, jak z obowiązku. Jest raczej kiepską aktorką, nawet ja widzę, że nie sprawia jej to żadnej przyjemności. Wiem oczywiście, z kim jest. Nie wiem jedynie, dlaczego. Pewnie musi coś kupić. Losy euro są niepewne, ale kurs międzynarodowej, starej, dobrej waluty jaką jest seks trzyma poziom.

Zimny powiew i cichy szum klimatyzacji, chłodne światło w tym bezosobowym pokoju i chude ciało dziewczyny uprawiającej beznamiętny seks z jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Europie kojarzy mi się tylko z oskubanym bladym kurczakiem nadziewanym na rożen. Ledwo powstrzymując mdłości dopadam do łazienki.

Trochę czasu zabiera mi doprowadzenie się do porządku, ale nie spóźniam się. Rozmowy, w których nie muszę uczestniczyć, jeszcze trwają. Zresztą mały byłby ze mnie teraz pożytek. Jestem do niczego.

Stoję chwilę niezdecydowana po środku sali, nie mam chwilowo nic do roboty. Nie znajduję też żadnej przyjaznej twarzy.

Przy bufecie buszuje Heike z Berlina, jest dziś w rezerwie, asystentka, okropna plotkara. Próbuję przemknąć niezauważona, ale jest już przy mnie. Nawet nie zdążyła odłożyć widelca, na którym kołysze się kawałek pasztetu z gęsich wątróbek.

– Słyszałaś o Robercie? Sensacja, nie? Szkoda trochę, bo taki przystojny. U nas wszystkie się w nim podkochiwały.

– Co takiego? – udaje mi się wtrącić z trudem.

– No jak to? Jego nowa miłość! Z Paryża! Zdaje się, że z twojego biura! Znaczy z twojego zanim… zanim, eee, no wiesz, zdarzyła ci się… ta nieprzyjemna historia… – usiłuje wybrnąć z własnego nietaktu Heike. Zasycha mi w gardle. „To ona! Ta mała żmijka Viv“ – teraz zyskuję pewność.

– Tak od razu po rozwodzie… – mówię automatycznie, ze ściśniętym gardłem, byle coś powiedzieć.

– Po rozwodzie? – Heike patrzy na mnie zdziwiona. – Chyba myślisz o kimś innym. Robert nigdy nie był żonaty.

– Nie?

– Nie! A tego, że jest gejem to już w ogóle nikt nie podejrzewał, no! Sama powiedz, taki męski! Czarujący! Z drugiej strony, fajny ten wasz Paul, miły chłopak… – mówi coś jeszcze, ale ja nie słyszę.

Ciekawe, czemu od razu nie wsadzi mi tego cholernego widelca w serce, zamiast zabijać mnie powoli słowami. Słowa… znowu słowa.

Druga fala mdłości tego dnia podchodzi mi do gardła i znów muszę szukać łazienki. Heike patrzy ze zdziwieniem na moją, pewnie pobladłą teraz, twarz. Dziesięć minut później czuję się już lepiej. Teraz już wiem dokładnie, w jaki sposób przy wydatnej pomocy Roberta zawiodłam swoich szefów. I czemu właśnie Paul został moim następcą. Wyrolowali mnie.

Nie jestem nawet wściekła. Czuję tylko pustkę i dziwną lekkość w sobie. Muszę otworzyć okno i zaczerpnąć łyk świeżego powietrza. Okna otwierają się jedynie w pokoju tłumaczy, w tej chwili pustym. Przechodząc obok rzędu sejfów widzę, że Robert nie domknął swojego. Stale o tym zapomina. Zawsze był bałaganiarzem, a ja nie raz ratowałam mu tyłek. Uchylam drzwiczki. W środku leży niebieska, pękata teczka. „Tłumacz odpowiada głową za pokwitowane i odebrane dokumenty“ – tłucze mi się w pamięci.

Teraz to ja trzymam w ręku ważne papiery. Ważne dla niego. Jeden ruch i mogę je schować do torby, wrzucić do skrzyni z makulaturą i brudnopisami, albo do jednej z niszczarek. Mogę mu zaszkodzić. Mogę mu nawet bardzo zaszkodzić. Z pracy wylatuje się za dużo mniejsze przewinienia, a ja już bardziej stracić nie mogę. Chwilę ważę teczkę w dłoni, potem odkładam ją na właściwe miejsce.

Tymczasem w sąsiedniej sali panuje widoczne poruszenie. Ponad zwykły szmer głosów wybijają się dwa.

– Nie mogę go znieść, tego cholernego nadętego palanta, kłamie jak z nut! – aha, to zdaje się…

– Narzekasz i narzekasz, a co ja mam powiedzieć? Przez ten pieprzony konflikt o kawałek zasranej pustyni muszę mieć z nim na codzień do czynienia, i pewnie się to prędko nie skończy… – ten głos też znam. To…

– Mikrofony! Niech ktoś wyłączy mikrofony! – drze się Jacques. Niepotrzebnie, bo dwóch ochroniarzy i stojące najbliżej hostessy szturmują pomieszczenie do rozmów prywatnych. Nazwisko i tak padło i można przewidzieć, że prasa z lubością zacytuje pikantny dialog.

Ktoś szarpie mnie boleśnie za ramię. Jacques nigdy mnie nie lubił, ale teraz spogląda z prawdziwą nienawiścią. I po raz drugi w życiu może dać jej upust.

– Gdzie się szwendasz? Nie mogłaś mu przypomnieć o mikrofonie ty głupia cipo – syczy mi do ucha – to było twoje ostatnie zlecenie, dopóki mam tu coś do powiedzenia. Takie spotkania będziesz sobie oglądać w wieczornych wiadomościach. Spieprzaj stąd – to ostatnie zdanie wypowiada ledwo dosłyszalnym szeptem. Nie obraził mnie. Nie jest już w stanie. Odpinam mikrofon i wkładam w jego zaciśniętą w złości dłoń.

Już jestem niepotrzebna. Czarne limuzyny podpływają majestatycznie pod Centrum. Za chwilę drogi wszystkich uczestników tej nocy rozproszą się w różne strony. Niektórzy jeszcze nieraz się spotkają, może w zmienionym układzie sił. Ale już na pewno beze mnie. Wychodzę w mglisty poranek. Zimne, tnące powietrze po raz pierwszy od wielu dni pozwala mi zaczerpnąć tchu. Może lepiej się stało. Jestem wolna. Nawet pytania ostatniej nocy, dlaczego, za co… bledną i stają się nieważne. Zapalam papierosa. Nie na wszystkie pytania muszę znać odpowiedź. Jak już tej nocy wielokrotnie stwierdzono – głupia cipa ze mnie.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Miss, jesteś rewelacyjna. Nie będę się powtarzać, bo pod każdym Twoim opowiadaniem musiałabym pisać to samo.
Ale w tym tekście bardzo spodobał mi się jeden akapit – ten zaczynający się:

Słowa… niedoceniane słowa. Ukryta siła mogąca zabić, albo wynieść pod chmury. Niektóre są lekkie, mają trwałość mydlanej bańki, inne – ciężar ołowiu. Gdy takie wgryzą się w duszę i pamięć, trudno się ich pozbyć.

Ty piszesz pięknymi, gładkimi słowami. A każde z nich trafia w sedno.

Zgadzam się z Ritą.
Eli

W końcu i to przeczytałem, powoli i uważnie, a nie w przelocie z braku czasu. Chyba rewelacyjność stwierdzona przez Ritę jest zbyt skromnym określeniem dla opowiadania. Godne polecenia. I nawet malutka intryga. I duże zaskoczenie dla prostolinijnego czytelnika. I refleksja. I smutek. Gdyby nie brak wyrazistej – nieważne czy intencjonalnej, czy nie, idei – stawiałbym je wyżej niż Białe. Aż dziwi brak komentarzy. Widocznie się nie podobało albo czytelnicy nie znaleźli odpowiednich słów, by się odnieść do tekstu. Zaklaskałbym gromko, ale Autorka i tak nie usłyszy. 🙂

Autorka słyszy i… bardzo dziękuje za słowa uznania. Opowiadanie z 2011, po szczycie G8 w Cannes, dawno o nim zapomniałam, cóż dziwić się czytelnikom:-)

Ale Czytelnicy powinni zdecydowanie nadrobić zaległości – jeśli jeszcze nie czytali, bo tekst wart jest poświęconego lekturze czasu.

A rewelacyjność odnosiła się nie do tego konkretnego tekstu, a do twórczości Miss, jako całości. W moim prywatnym rankingu Autorka okupuje od dawna podium, na którym ma postawiony elegancki szezlong, żeby się nóżki nie zmęczyły 🙂

O kurczę, szezlong na podium? Co za wspaniały pomysł, faktycznie lubię sobie odpocząć! Dzięki Ritko!

🙂

Napisz komentarz