Magnetyzm XXVIII – Finał (Ania)  3.88/5 (8)

22 min. czytania

Źródło: Max Pixel

Bo kiedy świat wiruje…

Czuje irytację. Wszystko go drażni. Na niczym nie potrafi się skupić. Gdzieś z tyłu głowy ciągle tłucze mu się Ewa Kowalik. Jej twarz. Niepewność. Strach. Próbował dzwonić, ale zupełnie go zignorowała. Nie zobaczą się więcej? Kropeczka-Biedroneczka doradziła czekać. Wolałby pójść do prawdziwej królewny, dobijać się do drzwi i błagać o audiencję, ale szczerze wątpi, by to cokolwiek zmieniło. Jeśli nie chce go widzieć, to nie chce. Trzeba się z tym pogodzić. Płaszczenie się nic nie da. Nie tym razem.

Chętnie rozładowałby emocje, zatapiając się w głupią, bezmyślną robotę. Najlepiej morderczą. Taką, po której padłby bez sił i po prostu zasnął. Niestety, teraz została już tylko sama żmudna dłubanina. Jakieś strzyżenia i drobne nasadzenia, nic dużego. Jak tak dalej pójdzie, nie wytrzyma i da komuś w mordę albo rozwali pierwszy lepszy kosz na śmieci. Kopnie bezpańskiego psa. Byle tylko ból i złość przenieść na kogoś innego. Przekazać. Uzewnętrznić. Taka sztafeta cierpienia i irytacji.

Nawet wobec matki zachował się grubiańsko. Kiedy spytała, czy smakowało mu śniadanie, powiedział, że nie, a wychodząc, w ogóle się nie pożegnał. A przecież niczym nie zawiniła. Jeśli ktoś dał dupy, to tylko on sam.

Siedzi w herbaciarni, próbując przelać myśli na papier, przemienić w słowa, a następnie w muzykę, ale nic z tego. Nie żeby nie miał warunków – lokal wydaje się wręcz wymarły. Niby idąc tu, mijał całe rzesze turystów oraz miejscowych pędzących na cotygodniowe zakupy, ale jakoś nikt nie wstępuje na filiżankę dobrej herbaty. Ani na jabłecznik.

Rano zajrzała jedynie stała klientka, pani Krysia, a później dwie młode dziewczyny. Tyle. Przez pierwsze pięć godzin pracy. Tkwi na posterunku sam, bo Darek miał coś pilnego do załatwienia. Co prawda dziwne, że Kasia go szukała. Może robi jej jakąś niespodziankę czy coś…

Kiedy słyszy dzwoneczek informujący o wchodzącym kliencie, niespiesznie odrywa się od swojego notesu, pozostawiając na zapleczu kiepsko zaostrzony ołówek. Lepiej, że będzie mógł zająć myśli czymś innym. Zatopić się w znajomy rytm rutynowych czynności. Wlewania wody, włączania czajnika, przygotowywania zaparzaczki i filiżanek, zalewania mieszanki.

Dosłownie wmurowuje go w ziemię, gdy stając za ladą, dostrzega drobną postać z intensywnie czerwonymi włosami. Stoi odwrócona tyłem, ogląda gablotki, ale Mateusz i tak jest pewien, że to ona. Prawdziwa królewna. Nagle wszystkie smutki ulatują, ciało robi się lekkie. Nieważkie.

– Czym mogę służyć? – wypowiada niemal automatycznie, niezdolny do głębszych analiz. Szczęśliwy. Bardzo. Najbardziej. Dziewczyna odwraca się, zerka na niego swoimi świdrującymi zielonymi oczami i uśmiecha się blado. Wygląda inaczej. Nie tak pewnie jak zwykle. Nie tak stanowczo.

– Nie ma właściciela? – To pytanie boli, rozdziera duszę Mateusza na strzępy. Nie przyszła do niego? Nadal nie chce go widzieć?

– Nie – bąka. – Wyszedł. Niedługo powinien wrócić. – Od wrażeń i wątpliwości aż kręci się chłopakowi w głowie. Czuje subtelny, kwiatowy zapach, widzi całą urodę, brakuje jedynie miękkości dotyku. Ciepła. Pieszczoty. Tak bardzo chciałby chwycić Ewę w ramiona, prosić o wybaczenie, o drugą szansę, ale jak zwykle nie ma odwagi. Zbyt słaby i zbyt dumny. W tej chwili zgodziłby się na wszystko, byle być bliżej. Mógłby zostać nawet sługusem. Podnóżkiem.

– W takim razie poproszę herbatę. – Ton głosu kobiety wydaje się obojętny, wyprany z emocji. Trochę zmęczony.

– Jaką? – pyta, bo wybór przecież jest przeogromny i określenie „herbata” to zdecydowanie za mało.

– Obojętne. – Wzrusza ramionami, odwraca się i niczym zjawa znika w półmroku lokalu. Jej obecność wydaje się nierealna. Niczym spełnienie snu.

Mateusz wybiera mieszankę Pikantny romans. Zielona herbata powinna dodać dziewczynie energii. Do tego imbir, owoce i pieprz. Rozgrzewająco. Kusząco. Pobudzająco. Jeszcze trzy miseczki z orzechami oraz suszoną żurawiną. Nie wie, czy lubi, ale zawsze można zaryzykować.

Jeszcze nigdy aż tak nie trzęsły mu się ręce. I nogi. Nawet podczas rozmów o pracę. Przed żadną się szczególnie nie stresował. Straszne! Przecież ona mnie nie zje – myśli. Przynajmniej nie całego.

Stawia przed kobietą czajniczek i czarkę. Zestawia miseczki. Ewa dokładnie śledzi każdy ruch. Każdy gest. Pod tym spojrzeniem chłopak się rumieni. Po czubki uszu! Ta bezwarunkowa reakcja jeszcze bardziej go peszy. Przyprawia o zakłopotanie.

Już ma uciec, schować się, ochłonąć, kiedy prawdziwa królewna chwyta go za nadgarstek i przyciąga do siebie. Jej uścisk jest pewny, ale niezbyt mocny.

– Usiądź – prosi, wskazując miejsce naprzeciwko. – Masz dzisiaj czas?

Mateusz wzdycha głośno. Nie ma czasu. Pracuje do dwudziestej drugiej. Co najmniej. Doskonale jednak wie, że zrobi wszystko, by być z nią. Zawiedzie zaufanie kumpla. Zaryzykuje utratę pracy. W głowie już układa sobie scenariusz. Zadzwoni do Darka, powie że musi wyjść, jeśli ten nie wróci, zamknie, wywiesi kartkę, klucze zaniesie Kasi.

– Pracuję – odpowiada mimo wszystko, dokładnie przyglądając się wyrazowi twarzy rozmówczyni. Widzi rezygnację. Nic więcej. Ewa ponownie chwyta jego dłoń, unosi ją, zamyka oczy, wtula w nią swój policzek. Jest ciepły i gładki. Bardzo miły w dotyku. Dziewczyna wygląda trochę jak łaszący się kot. Przymilny. Milusi. Uroczy. Potrzebujący ciepła. On czuje się tym trochę zmieszany. Nie wie, czy powinien wstać, usiąść obok niej i mocno przytulić. Dlatego tylko głaszcze delikatnie, po tym wtulonym policzku. Nieznacznie. Niemal wcale. Tylko tyle, by czuła, że też jest zaangażowany, że też tego chce. Dotykać.

Powiedziałby coś, ale nie chce zakłócać magii chwili. Na swój sposób pięknej, choć nostalgicznej. Po raz pierwszy ma okazję dokładnie przyjrzeć się jej twarzy. Nieoceniany przez nią. Niesprawdzany. Niekontrolowany. Powiedzieć, że cera Ewy jest alabastrowa, to mało. Delikatna. Nieskazitelna. Widoczne są pod nią drobne, błękitne żyłki. Gdzieniegdzie pulsujące. Wszystkie łuki są miękkie i łagodne. Nad wyraz kobiece. Subtelne. Brwi jasne i kształtne. Gdyby nie ciepło, ruch, gdyby nie zaróżowione życiem policzki i gałki oczne poruszające się pod pergaminem powiek, można by pomyśleć, że jest porcelanową lalką. Piękniejszą niż normy przewidują. Nierealną. Wyśnioną.

Ciszę ich oddechów i niedopowiedzeń przerywa nieprzyjemne mruczenie gitary. Telefon! Przeklęte urządzenie – myśli, ale przecież nie miał nawet kiedy go wyłączyć, żeby dla Ewy odseparować się od całego świata. Wolną ręką wyjmuje urządzenie z kieszeni. Kasia. Dziwne. Odrzuca połączenie. Darek jeszcze nie wrócił i Mateusz nie ma od niego żadnych wiadomości, a przecież pewnie właśnie o to jej chodzi, bo o cóż innego by mogło?

Wyłącza telefon. Lepiej późno niż wcale. Zielone oczy są już jednak otwarte. Wpatrzone w niego. Zmęczone. Nieco przygaszone. Nie błyszczące jak zwykle. Nie iskrzące.

– W takim razie chyba już pójdę. – Jak przez mgłę, wilgoć, wodę, jak z zaświatów dociera do Matiego zniekształcony głos. Odbija się echem.

– Daj mi chwilę. – Potrząsa głową, próbując twardo stanąć na ziemi. – Momencik. – Zrywa się z krzesła. Idzie na zaplecze. Niedbałym gestem zbiera swoje rzeczy. Wyrywa z notesu kartkę. Tępym ołówkiem bazgrze koślawe litery:

W dniu dzisiejszym herbaciarnia nieczynna. Przepraszamy.

Ma odrobinę poczucia winy, ale cały dzień nikogo nie było! Nic się przecież nie stanie! Nieco chaotycznie szuka kleju. Taśmy klejącej. Czegokolwiek. Przetrzepuje szuflady i szafki. Musi tu gdzieś być! Nieraz widział. Darek czasem używa.

Znajdując taśmę, od razu przykleja nią kartkę do szyby drzwi wejściowych. Kątem oka widzi, że Ewa siedzi tam, gdzie ją zostawił. Próbuje dodzwonić się do Darka, ale kumpel nie odbiera. Wysyła esemesa. Trudno. Może zrozumie. Nie potrafi inaczej.

Upewnia się, że wyłączył wszystko, co wyłączyć trzeba, chwyta klucze i nadal zaaferowany przysiada naprzeciwko prawdziwej królewny.

– Idziemy? – pyta. – Muszę tylko odnieść klucze. Niedaleko. Potem już będę tylko twój. – Właśnie tego pragnie, być jej.

Ona nie odzywa się wcale. Dopija resztkę herbaty. Odstawia czarkę. Z miseczki z mieszanką orzechów wybiera zblanszowanego migdała. Wkłada go między idealnie równe i białe zęby. Chwilę przytrzymuje. Przegryza. Mateusz przygląda się temu z dziwną fascynacją. Sam od razu wziąłby do ust całego, albo kilka, szybko pogryzł, a potem sięgnął po następne. Ewa natomiast wygląda jakby delektowała się każdym, najmniejszym nawet kęsem.

Przepuszcza ją w drzwiach. Zamyka. Trochę boi się reakcji Kasi. Nie chciałby, żeby w takiej sytuacji poszła do herbaciarni. W domu w zupełności ma co robić z tym małym potworkiem. Ryczącą miniaturką Darka. Właśnie dlatego nie daje jej nawet dojść do głosu – zostawia klucze i zbiega czym prędzej do Ewy czekającej na dole.

Niespiesznym krokiem pokonują kolejne uliczki, wydawałoby się idąc bez celu, dochodzą jednak do siedziby Sitelle Dreams. Jest zaskoczony. Zrozumiałby dom, knajpę, restaurację, ale praca? Przystaje przy drzwiach, opierając się o mur tuż obok małego, mosiężnego ptaszka. Maleńka główka połyskuje jak złoto, wypolerowana przez dziesiątki turystów przechodzących tędy co chwila. Zerka w dół na krasnala.

– Jak ten się nazywa? – pyta niby od niechcenia.

– Ptasznik. – Ewa zdaje się nieco niecierpliwić.

– Ptasznik? Jak pająk? Czy to nie odrobinę przewrotne? – Ona tylko kiwa głową. Dziwne. Mógłby być przecież Kowalik albo Sitellek. Marzyciel. Marzyciel byłby świetny. Cyfrowy. Zdigitalizowany. Infornautek. Krasnal opiekuńczy. Cokolwiek. Zresztą to powinna być pani krasnal, tak jak ta truchtająca albo ta z patelnią. Cóż, Marzenka już jest i, prawdę powiedziawszy, ten karmiący ptaki przed Teatrem Lalek bardziej mu się podoba. Prosty. Schematyczny. Inny od pozostałych. Ten tutaj doskonale wpisuje się w całą resztę nieco infantylnych Pierożków oraz Klaunów. Strasznie daleko to wszystko zaszło od Pomarańczowej Alternatywy.[1]

Otrząsa się. Ewa patrzy na niego chmurnie, trzymając ciężkie drzwi. Robi krok. W końcu jaki ma wybór? Może jedynie być posłuszny, prawda? Nagradza go bladym uśmiechem. Nikłym. Ledwo zauważalnym. Ale on niczym pies, jest wyczulony na wszelkie sygnały dawane przez swoją panią. Aprobaty i dezaprobaty. Na wyznaczane granice oraz niewypowiedziane rozkazy.

Prowadzi go na górę. Zna już tę drogę. Wystarczył jeden raz, by zapamiętał. Tamten wieczór wiele zmienił. Przynajmniej dla Mateusza. Poczuł się wtedy potrzebny. Teraz w zasadzie jest podobnie. Jej smutek, ten desperacki gest, gdy złapała go za nadgarstek. Jakby został ostatnią deską ratunku. Dostrzegł w tym coś chwytającego za serce. Szczerego. Naturalnego.

Bardzo powoli idą po schodach. Stopień po stopniu. Z poczuciem nieuchronności. Nie są skazanymi, nie idą na szafot, ale Mateusz trochę tak się czuje. Wyrok zapadł. Postawił wszystko na jedną kartę i to ona jest nagrodą, ale również arbitrem. Uśmiecha się pod nosem – nikt mu nie każe grać czysto, tyle że on nie potrafi oszukiwać. Ani blefować. Nawet nigdy nie ściągał, po prostu się uczył. Przychodziło mu to łatwo, tyle że na nic się nie zdało. Jak widać na załączonym obrazku. Został w końcu zwykłym robolem, nie potrzebował do tego siedemnastu lat edukacji. Nawet dwanaście byłoby zbędne.

Ewa wkraczając na poddasze, stanowiące jedno duże pomieszczenie z kilkoma stanowiskami pracy, rozgląda się uważnie. Są sami. Jest cicho i przytulnie, z dachowych okien do połowy przysłoniętych kremowymi roletami, sączy się miękkie światło. Miłe wrażenie sprawia też jedna ze ścian z wyeksponowanymi starymi cegłami. Pozostałe są otynkowane. Większość. Deski podłogi przy każdym kroku przyjemnie trzeszczą. Lubi stare budownictwo. Ono ma duszę. I przeszłość, która zawsze go fascynuje. Kryje w sobie historie ludzi.

Ewa nie daje mu jednak szansy rozejrzeć się. Podchodzi. Drobną dłonią chwyta za kark. Przyciąga ku sobie. Nie, nie po to, by pocałować w usta. Przez moment odnosi wrażenie, że po to, by wyszeptać coś do ucha, ale to też nie. Dociska twarz Mateusza do swojej szyi. Mocno. Natarczywie. Chłopak reaguje objęciem jej w talii. Przytuleniem. Dopiero po chwili staje się dla niego jasne, że intencje były inne. Reflektuje się. Zaczyna obsypywać udostępniony fragment ciała delikatnymi pocałunkami, ledwie muskając skórę. Ona napiera. Dociska mocniej. W odpowiedzi on rozchyla usta, znaczy szyję wilgocią. Sunie po niej językiem i przyszczypuje wargami. Dziewczyna jęczy. Chyba teraz, w końcu, dał jej to, czego żądała. Jeszcze za słabo zna kochankę, zbyt często nie rozumie.

Skóra Ewy jest lekko słonawa, niewiarygodnie wprost gładka i pachnąca oszałamiająco. Nie tylko perfumami. Przede wszystkim nią. Słodko. Odgłosy, które z siebie wydaje, stanowią najpiękniejszą na świecie muzykę, przenikającą całe ciało, przeszywającą na wylot i sprawiającą, że warchlak zaczyna unosić swój łepek. Ożywa magicznym sposobem. Choć przy niej to raczej normalne…

Uścisk kobiecych palców łagodnieje, staje się pieszczotą, głaskaniem. Wodzą po głowie wplątane we włosy, po karku i po ramionach, wsuwają się pod koszulkę. Błądzą. Szukają. Przyprawiają o zawrót głowy. Mateusz czuje, jak nieznana iskra przeskakuje z opuszków i niczym piorun poraża całe ciało. Odbiera zmysły. Cały staje się tylko tym drobnym, pieszczonym kawałkiem skóry, niczym więcej. Nie panuje nad westchnięciami i potrzebą poczucia Ewy mocniej. Staje się żarłoczny. Oślepiony żądzą. Pragnieniem, które tylko ona może ugasić. Jedyna licząca się w tej chwili istota na świecie. Jego boginka.

Z zapałem zasysa płatki uszu. Przygryza. Rękoma dociska Ewę do siebie. Czuje piersi wbijające się w tors, kruchość talii. Drobnej i wiotkiej. Podniecającą filigranowość sylwetki, którą może objąć, otoczyć, w całości pochłonąć, którą może unieść, zawładnąć. Krew w jego żyłach śpiewa. Inaczej. Głośniej. Niespodziewanie. Jest upojony. Ewą.

Świat mu wiruje. Są tylko jej oczy. Zielone. Przenikliwe. Błyszczące. Już nie zmęczone. Nie smutne. Figlarne. Usta. Pełne. Miękkie. Zmysłowe. Usta stworzone do całowania, do pieszczot. Ona cała i każdy fragment jej ciała. Ona upragniona i niedostępna. Ona bliska. Zatopiona w ramionach. Zamknięta. Ukryta.

Przypomina sobie twarz prawdziwej królewny przemienioną rozkoszą, napiętą i rozluźnioną jednocześnie. Cielesną. Dosłowną. Odgradzającą ją od realności tego, co wokół. Od przyziemności. Momentalnie staje się twardy. W spodniach robi się ciasno. Wiele by dał, by znów ujrzeć cudny spektakl orgazmu, przeznaczony wyłącznie dla jego oczu. Magiczny.

Nagle, niemal instynktownie, ich usta odnajdują się wzajemnie. Wpijają się w siebie. Łapczywie. Mokro. Mlaszcząco. Ewa smakuje wypitą niedawno herbatą. Wytrawnie. Języki tańczą w walce o dominację. Który górą. Który głębiej. Mocniej. Sztywniej. Przepychają się i droczą. Z rzadka ustępują.

Ręce same osuwają się na zgrabne pośladki. Ugniatają. Masują. Delektują się jędrnością. Potrafi objąć dłonią niemal całą półkulę. Zagarnąć. Przywłaszczyć. Ewa odpowiada tym samym, tyle że on jest większy. Okazuje się bezsilna wobec niego. Skrzat.

A jednak to ten skrzat rządzi. Kieruje. Dominuje. Zezwala. To ten skrzat decyduje o tym, że przesuwają się w stronę biurka. Nie bacząc na wszelkie przeszkody. Spleceni. Przewracając krzesła i kosze na śmieci. Omal nie padając na podłogę. To ten skrzat wskakuje na biurko, mnąc jakieś papiery, przewracając filiżankę z niedopitą kawą, brzęczącą teraz o talerzyk. To ten skrzat zamaszystym ruchem zrzuca wszystko na podłogę, tłukąc drogą zapewne porcelanę. To ten skrzat oplata go nogami. Szczelnie. Mateusz tylko daje się prowadzić.

Pozwala zdjąć sobie koszulkę. Gładzić po torsie. Stara się odgadywać, w których miejscach Ewa chce czuć jego usta i dłonie. Przez ubranie tarmosi piersi. Sprężyste. Krągłe. Nieskrępowane stanikiem. Wyczuwa twardość sutków. Skupia się na nich. Ewa odchyla głowę do tyłu, zatopiona we własnych doznaniach. Mateusz to wykorzystuje. Zaczyna całować. Szyję. Policzki. Ramiona. Chłonie ją. Zapach. Smak. Dotyk. Jest najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem! Trzyma prawdziwą królewnę w ramionach!

Zdawałoby się, że ona mogłaby dojść od takich pieszczot. Rozpłynąć się z przyjemności. Oddycha już płytko. Policzki ma zarumienione. Oczy zamglone i półprzymknięte. Dzięki niemu! Rozpiera go duma! Tym chętniej, popychany lekko w dół, przysysa się do piersi. Przez materiał. Przyzwoicie. Nie chcąc jej urazić. Lewa w lewej dłoni, prawa w prawej i rozchylone wargi wędrujące między nimi. Przez cienką bawełnę doskonale widać tarcze brodawek i próbujące przebić się przez materiał sutki. Spragnione dotyku. Napęczniałe przyjemnością.

Biodra Ewy zaczynają pracować. Rytmicznie ocierać się o krocze chłopaka. Dżinsy o dżinsy. Wątpi, by coś czuła – cokolwiek! – więc to pewnie bezwiedna reakcja. Nieuświadomiona. Choć dzida pręży się. Pulsuje. Mimo barier. Ograniczeń.

Dłonie zjeżdżają wzdłuż boków dziewczyny, zatrzymując na biodrach, buszując na granicy spodni, zakradając pod materiał, na nagą skórę. Rozpinają guzik. Majstrują przy zamku. Jeszcze nie wie, czy brak reakcji to przyzwolenie, czy też nie zauważyła jego zamiarów. Odsuwa się nieco. Jednak przyzwolenie! Ona złącza nogi, unosi tyłeczek, pomaga mu. Już po chwili jest bardziej naga. Całkiem. Od pasa w dół.

Teraz spomiędzy ponownie rozchylonych ud czuć zapach. Ten zapach. Podniecenia. Waniliowy. Budyniowy. Ciężki. Magnetyczny. Uwodzicielski. Jedyny!

Mateusz powstrzymuje się jeszcze, by od razu nie zanurkować w tym jeziorze. Gładzi zgrabne uda. Szczupłe, ale silne. Całuje ją. W usta. Powieki. Policzki. Szyję. W nadal ubrane piersi. Tym razem nie popełni poprzedniego błędu. Uczy się. Jeśli sama nie postanowi się rozebrać, nie rozbierze Ewy. Choćby nie wiem co! Nie ma mowy!

Skupiony i czujny, oddycha głęboko. Tylko nie dać się ponieść! Powoli. Spokojnie. Do celu. Do jej rozkoszy. Pięknej agonii. Wbrew rodzącej się w lędźwiach chuci. Zwierzęcemu instynktowi kopulacji. Uwłaczającemu godności.

Osuwa się na kolana. Zarzuca sobie kobiece nogi na ramiona. Zbliża twarz. Aromat jest upojny. Elektryzujący. Ekstatyczny. On jednak najpierw znaczy pocałunkami udo. Posuwa się milimetr po milimetrze do przodu. Do nagrody. Gdy znajduje się już niemal na miejscu, z nosem w gniazdku poskręcanych włosów, odrywa się gwałtownie i przechodzi do pieszczenia drugiej nogi. Od początku. Niespiesznie. Czule.

Ewa drży pod dotykiem ust, ale nie popędza Mateusza. Nie ponagla. Mruczy. Ręce ma oparte o biurko, głowę odchyloną, za to nogi ruchliwe i wszędobylskie. Mężczyzna czuje je na ramionach, barkach, głowie, nawet na plecach. Raz mocniej, raz delikatniej. Raz wykonujące przemyślane ruchy, raz drgające spazmatycznie.

Skupia się na pachwinie. Skóra tu jest delikatna, gorąca i subtelnie pachnąca podnieceniem. Kuszą miękkie podusie warg. Lekko zaróżowione. Pulchne. Z niewielkim kawałkiem koguciego grzebienia wystającym spomiędzy. Są już oblepione gęstą wilgocią, sączącą się ze środka.

Niby niechcący trąca nosem kłącze łechtaczki. Bujne i nabrzmiałe. Zadziorne. Zaczerwienione. Z ust dziewczyny wydobywa się jęk, a nogi dociskają go mocniej. Jego głowę. Do jej psitki. Pisi. Pipci. Pisiuni. Uśmiecha się pod nosem, przypominając sobie, że kuzynka na tę część kobiecego ciała zwykła kiedyś mawiać pęknięty jeż, wprawiając tym w konsternację całą rodzinę. Dziwnie. Choć teraz widzi pękniecie. Szczelinę. W słodkiej różowości.

Zasysa miniaturowego fajfuska. Najpierw nieśmiało, ostrożnie, potem coraz pewniej i bardziej zachłannie. Ona jest rozedrgana, zamknięta w świecie własnej przyjemności, jakby Mateusza tu wcale nie było. Jakby nie istniał. A przecież to dzięki niemu.

Stara się o tym nie myśleć. Nie myśleć o niczym. Po prostu być. Trwać. Odgadywać potrzeby prawdziwej królewny. Rozpoznawać reakcje jej ciała. Zdradzające wszystko to, czego nie chce powiedzieć mu głośno. W twarz. Ale trudno się skupić. Z wypełnionym rozporkiem. Krwią szumiącą w uszach.

Zaskakuje go krzyk. Pulsowanie. Uda zaciskające się na głowie. Odcinające od świata. Dalej próbuje ssać. Lizać. Całować. Nie chce pozwolić zgasnąć palącemu się w dziewczynie żarowi. Za wszelką cenę podtrzymać iskrę – myśli, mimo że sam nie wie, po co. To instynktowne. Silniejsze od niego.

Czuje ruch. Ewa opada na biurko, uwalnia Mateusza z imadła nóg i wzdycha ciężko. Chłopak wstaje. Bierze ją na ręce. Niesie. Kładzie na miękkich poduszkach. Chce przysiąść obok, ale ona pociąga go ku sobie. Teraz ma być misiem. Pluszową przytulanką. Podejmuje tę rolę. Uwielbia trzymać ją w ramionach. Mógłby to robić całe życie.

Jednak nie tym razem. Ewa jeszcze z nim nie skończyła, nie zaspokoiła w pełni swego głodu. Odnajduje usta chłopaka. Mokre i śliskie. Jak broda i jak policzki. Przez nią. Przez jej żądzę. Całuje zachłannie i natarczywie. Siłą rozpycha wargi, by dostać się do środka. Dłonią przytrzymuje szyję. Wije się. Ociera.

Oczy Mateusza zachodzą mgłą. To już zbyt wiele. Odwzajemnia pocałunek, równie zapalczywie. Dociska ją mocniej do siebie. Czuje jędrne półkule rozpłaszczające się na torsie. Drażniące. Łapie za tyłek. Spodnie przeszkadzają jak nigdy. Gdyby nie one, czułby jej żar i wilgoć. Na sobie. Bezpośrednio. Na nim. Wystarczyłoby pchnąć i już gnieździłby się w środku. Po raz pierwszy. Otulony kobietą. W końcu dowiedziałby się jak to jest. Zrozumiał, co wszystkim mężczyznom świata odbiera rozum i godność.

Ewa podciąga się wyżej, podsuwa mu do ust swoje piersi, nadal zdecydowanie zbyt niedostępne i zasłonięte. Odrywa jedną rękę od apetycznego tyłeczka, wsuwa ją pod bluzkę i zagarnia tyle nagiego ciała, ile potrafi. Tak, tego potrzebuje! Jak powietrza! Kontaktu skóry ze skórą. Bezpośredniego. Prawdziwego. Szczerego.

Koszulka pachnie bardziej kwiatowymi perfumami niż nią samą. Frustruje. Przeszkadza. Na wszystkie możliwe sposoby. Ale Mateusz jeszcze pamięta o poprzednim błędzie, jeszcze się powstrzymuje. Jeszcze jest w stanie.

Posłusznie, kierowany drobniutką ręką prawdziwej królewny, wciska dłoń między jej pośladki. Między uda. Od tyłu. Jakaż ona mokra! Od śluzu… silny… jeszcze większej ilości podniecenia. Będzie ciężko! Jak tak dalej pójdzie, wystrzeli w spodnie, robiąc z siebie błazna.

Skupia się na dolnych partiach dziewczyny. Na wypukłościach. Fałdkach. Stara się omijać karczoszka. Za to gładzi aksamitną skórę u wejścia. Hipnotyzująco miłą w dotyku. Gładką. Śliską. Idealną. Zapowiadającą czekające w środku rozkosze. Z każdym posunięciem coraz mocniej napiera, próbując choć trochę się zagłębić. Ewa nie broni się, nie sprzeciwia, wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że sprawia jej to przyjemność. Zmysłową. Erotyczną. Seksualną.

Mateusz postanawia skorzystać z okazji i drugą ręką podwija bluzkę, odsłaniając idealnie płaski brzuch. Przylega do niego swoim. Skóra dziewczyny niemal parzy. Jest lekko wilgotna od potu. Miękka.

Zaskakuje go, wyrywając się z objęć. Mocno. Stanowczo walcząc o przestrzeń. O każdy milimetr. Kiedy ustępuje, niechętnie, zdziwienie tylko wzrasta. Ewa bowiem sięga ku spodniom. Rozpina guzik. Potem zamek. Zsuwa je z bioder chłopaka. Nieco niezdarnie. Pomaga jej. Szybko pozbywa się krępującego ruchy materiału. Slipów również.

Tak lepiej. Zdecydowanie. Mogą być bliżej. Bardziej. Jego wytrych może się wyprostować. W końcu. Sztywny. Niemal siny. Z ciągnącą się spod napletka wilgocią. Może się poocierać. Poobijać. Zaznać dotyku. Innego niż własny. Kobiecego.

Kręci mu się w głowie od wszystkich tych doznań. Od tłumionego podniecenia. Najchętniej odwróciłby Ewę na plecy i nie zważając na nic, wbił się w jej kudłacza. Zmuszając do przyjęcia aż po same jaja. Rozłożenia szeroko nóg. Dla niego. Specjalnie dla niego.

Przygniata prawdziwą królewnę swoim ciałem. Dociska. Ponownie dłonią sięga między nogi. Jego ruchy są teraz bardziej stanowcze, zdecydowane. Chwyta między dwa palce gilgotkę i tarmosi. Przypomina strunę. Naprężoną. Wydaje dźwięk, a w zasadzie wyrywa dźwięki z gardła Ewy. Przyjemne mruczenie.

Drugą ręką podciąga koszulkę pod samą szyję. Nie może się już powstrzymać. Musi dotknąć. Przyssać się. Do nagich piersi. Niczym nieosłoniętych. Wystawionych na pastwę jego oczu. Podniecających. Są wspaniałe! Chwytając sutek między wargi, czuje jak ciało zalewa mu łagodna fala przyjemności. Rozgrzewająca od środka.

Ona chyba doskonale odczytuje jego emocje. Wyczuwa chwilę słabości. Wyswobadza się. Przewraca Mateusza na plecy i siada na nim okrakiem. Jak kiedyś. Wtedy. Miał orgazm. Niesamowity. Wspomnienia również podgrzewają atmosferę, już przecież wystarczająco gorącą. Niebezpiecznie. Grożącą niekontrolowanym strzałem.

Kiedy Ewa dotyka opuszkiem palca wędzidełka rozebranego urwisa, chłopaka przechodzi silny dreszcz. Ma wrażenie, że zaraz eksploduje, ale wtedy dotyk ustaje równie nagle, jak się zaczął.

– Ładny – dziewczyna mruczy zalotnie, patrząc mu prosto w oczy. Figlarnie. Wyzywająco. – Od razu mi się spodobał. Maluszek – dodaje z przekąsem, ale Mateusz jest zbyt rozgrzany, żeby zwrócić uwagę na ton głosu. – Teraz się trochę pobawimy, wiesz? – mówi, znów zaciskając dłoń wokół spragnionej męskości. Chłopak zamiera.

Ewa pieści go z dużym wyczuciem, unikając jednak rytmicznych ruchów. Drażniąc się. Doprowadzając na skraj rozkoszy, a potem przerywając.

– Chcesz dojść? – pyta w końcu.

– Taaa… – jęczy, bo na nic innego go nie stać, nie w tej chwili. Błogiej. Bolesnej. Przeciągającej się. Nie, kiedy całe ciało tężeje w oczekiwaniu, a potem rozluźnia się, wiedząc, że nic nie nadejdzie, nic się nie stanie.

– Jak będziesz grzeczny, pozwolę ci. – Słowa docierają do Mateusza z oddali. Prawdziwa królewna mogłaby mówić równie dobrze po chińsku. Zrozumiałby tyle samo. – I jak mi coś obiecasz. – Ona kontynuuje mimo wszystko. – Będziesz grzeczny? – Nie słysząc odpowiedzi, zsuwa dłoń niżej, na jego klejnoty i ściska mocno. Boleśnie. Przeszywająco boleśnie. – Będziesz grzeczny? – ponawia pytanie.

– Taaa… – tym razem Mateusz jęczy z bólu, nie z rozkoszy.

– Całym zdaniem!

– Bę… – próbuje z siebie wydusić, ale nie jest łatwo, szczególnie że nadal czuje silny ucisk tam w dole. Może nieco słabszy, ale jednak. – Będę… obiecuję… będę… grzeczny. – Dopiero ostatnie słowo uwalnia go od cierpienia. Z ulgą bierze głęboki wdech, teraz już otrzeźwiony i bardziej przytomny. Ewa wraca jednak do poprzedniego zajęcia, szybko z powrotem wprowadzając Mateusza w bezmyślny trans.

– Więc obiecasz mi coś? – Dziewczyna z triumfalnym uśmiechem wznawia grę.

– Co? – Rozsądek jeszcze całkiem z niego nie wyparował.

– Przyjmiesz… – teraz to ona cedzi słowa, w przerwach wykonując dłonią posuwiste ruchy – moją… wcześniejszą… propozycję.

– Nieee – chłopak bełkocze, choć opór z każdą chwilą gaśnie. – Nie mogę.

Ewa przerywa. Jej ręka zamiera w pół drogi. Czeka. Patrzy. Świdruje. Nie musi nic mówić. W zasadzie nie musiałaby robić nic. A jednak robi. Ociera się o karabin Mateusza nabrzmiałymi i ociekającymi podnieceniem wargami. Zamyka oczy. Jej mina jest skupiona. Nieco zbyt poważna. Kiedy chłopak wyciąga przed siebie ręce, by sięgnąć pagórków piersi, chwyta go za nadgarstki i ciągnie ku sobie. Siada z na wpół ugiętymi nogami. Rękami otula drobne plecy. Całuje zagłębienie szyi. Namiętnie. Oddając hołd swojej królewnie. Swojej pani. Już wie, że się zgodzi. Na wszystko. Byle być blisko niej. Nie ma jednak odwagi tego powiedzieć. Przytaknąć. Płaszczyć się przed nią.

Ewa chwyta go pod brodę. Odchyla głowę. Wpija się w usta.

– Jesteś pewien? – szepcze między jednym zachłannym pocałunkiem, a drugim. On nie opowiada. – Pragnę cię… – Oddechem pieści ucho. – …mieć blisko przy sobie… Na stałe… – Odrywa się na moment od niego. Odchyla do tyłu. Unosi biodra. Niczym koliber zamiera w powietrzu. Tuż nad nim. Nad tą najważniejszą teraz częścią ciała. Najbardziej spragnioną. – Też tego chcesz, prawda? – Głos Ewy jest zdławiony, brzemienny pożądaniem. Szczery.

– Taaak! – Zdobywa się na odwagę. Wypowiedzenie tego krótkiego słowa przynosi ulgę. Ogromną. Większą niż ustąpienie bólu miażdżonych jąder. Niewyobrażalną. – Taaak! – powtarza. – Taaak!

Ona nie opada jednak, nie nadziewa się. Dalej czeka. Torturuje. Ociera. Mości na samym czubku, celuje, a później ucieka biodrami. Ten żar. Wilgoć. Ciepło. To wszystko kusi. Niewiarygodnie przyjemne, ale zbyt subtelne, nie tak bezpośrednie i wszechogarniające, jakby chciał. Nie otulające go całego. Po nasadę.

Odchodząc od zmysłów, wyłapuje jej figlarny uśmiech. Psotnica mała! Bawić się chce! No to pobawimy się w chowanego – myśli, cały już rozgorączkowany, podniecony jak nigdy w życiu. Do granic możliwości.

Zamyka biodra dziewczyny w silnym uścisku i próbuje unieruchomić. Ona jednak okazuje się zwinna i mimo wszystko się wymyka. On kilka razy uderza na oślep, mocno wypychając biodra do przodu. Nic z tego! Nie pójdzie tak łatwo. Wzdycha sfrustrowany.

Zrywa się, unosząc ją ze sobą. Obraca. Układa na plecach i przygniata całym ciężarem ciała. Ewa tylko się śmieje. Rozbawiona nagłym przejęciem inicjatywy. Czyżby właśnie do tego zamierzała go sprowokować?

Jest pod nim taka drobna. Delikatna. Bezbronna. Oddana. W końcu dostępna. Na wyciągnięcie ręki. Zaangażowana. Patrzy. Wzdycha. Dotyka. Nie ucieka ani nie ukrywa się przed nim. Drobne dłonie pieszczą plecy i szyję. Od czasu do czasu gładzą policzki. Szeroko rozstawione nogi zapraszają. Pcha więc. Odbija się. Obija. Niezdarnie.

– Spokojnie – Ewa mówi łagodnie i wciska dłoń między ich złączone ciała. Chwyta jego taran, nakierowuje na swoją bramę, na te tajemne wrota do innego wymiaru. – A teraz powoli, ostrożnie – instruuje, ale tak trudno zapanować nad odruchami ciała. Skupia się, by nie zrobić tego zbyt gwałtownie, by nie wedrzeć się do środka z impetem, nie sforsować przemocą wszelkich przeszkód.

Rozchyla samym czubkiem mięsiste płatki, wwiercając się w wilgotną cieśninę. Wilgotną ślisko. Gęsto. Przyjemnie. Z gardła Ewy wydobywa się zduszony jęk, zamiera więc. Patrzy w jej oczy. Boli ją? Teraz to ona napiera. Ostrożnie. Powoli. Centymetr po centymetrze. Jest już niemal połowa. Rozkosznie ściskana. Otulona.

Przerwa. Nie musi się ruszać, by czuć, by chłonąć przyjemność. Zachłystywać się nią. Szczególnie, że nie chce zranić kochanki. Skrzywdzić. Sprawić bólu. Może to mało prawdopodobne, ale ten wyraz twarzy, ta zaciśnięta szczęka…

Nagle Ewa napina się cała, nogami mocno go obejmując. Mateusz niemal instynktownie wbija się wtedy cały, tak głęboko, jak to tylko możliwe, sięgając do dna. W końcu są zjednoczeni. Stają się jednością. Czuje przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Całuje ją. Delikatnie. Czule. Z miłością. Chciałby w ten sposób przekazać swoją wdzięczność za to, że właśnie stała się całym jego światem. Wszystkim.

Nieznaczne drgnięcie bioder Ewy, celowe lub nie, całkiem odbiera Mateuszowi rozum. Nie sądził, że może być jeszcze lepiej. Jeszcze cudowniej. Przyjemność jest wręcz zniewalająca. Nieporównywalna z niczym. Żar. Wilgoć. Przyleganie tak ścisłe, że aż krępujące ruchy. Utrudniające wycofanie. Jakby chciała, żeby pozostał w niej na zawsze.

Unosi się jednak. Rejestruje chłód na uwolnionym właśnie trzonie. Zanurza się z powrotem. Powoli. Ciepło. Znów zimno. Gorąco. Przyspiesza ruchy. Napór, jakby zaciskała się na nim jakaś aksamitna miękkość, wprost zadziwia. Dociera do niego chlupotanie. Miarowe. Rytmiczne. Mlask za mlaskiem.

Przy każdym ruchu ona wychodzi mu na spotkanie. Z każdym głębszym pchnięciem wydaje z siebie stęknięcie. Kobiece policzki są zaróżowione, a usta lekko rozchylone. Oczy zamyka i otwiera, zerkając co chwila na jego twarz. Tak! Jest jego! Zdobyta! Ta wymarzona i ta upragniona. Jedyna.

Wygina się, by ustami sięgnąć do kołyszącej się piersi. Nęcącej. Przyciągającej. Dopominającej się o pieszczotę. Chwyta wargami sutek. I wtedy staje się. Ciało samo odnajduje odpowiedni rytm, a Mateusz odnosi wrażenie, że cały zanurza się w wielkim, ciemnym tunelu. Przytulnym i ciepłym. Jest tam bezpieczny. Nagi. Bezbronny.

Jeszcze tylko pchnięcie, dwa i świat wokół zaczyna wirować. Jakby razem, wtuleni w siebie, znaleźli się w środku trąby powietrznej, unoszącej ich kilka metrów nad ziemią. Nieważcy. Aniołowie.

Pęcznieje w niej. Zaczyna pulsować. Każdy skurcz wstrząsa ciałem. Odrzuca coraz wyżej. W górę. Ponad atmosferę. Na orbitę. W kosmos.

Ma wrażenie, że unosi się swobodnie w przestworzach, a jednocześnie nie ma siły ruszyć żadnym mięśniem, wypowiedzieć choćby słowa. Po prostu płynie, ciesząc się chwilą. Absolutnym spokojem. Harmonią. Stanem, w którym nie ma żadnych potrzeb. Jest szczęśliwy. W pełni. Po raz pierwszy tak całkiem. Dogłębnie. Bez żadnych zastrzeżeń.

– Zaczynasz od poniedziałku? – Przez drobną szczelinę tego pytania zaczyna wsączać się rzeczywistość.

Nieobowiązkowe napisy końcowe:

Barbara Zalewska niemal całkowicie skupiła się na swojej karierze zawodowej, jej kancelaria adwokacka uchodzi za najlepszą we Wrocławiu. Podejmuje się spraw z góry skazanych na porażkę, które często mimo wszystko wygrywa. Tylko czasem zrzuca maskę i staje się niegrzeczną dziewczynką.

Ania, sfrustrowana brakiem zainteresowania ze strony męża, kupiła sobie wibrator. To był jej najlepszy zakup. Zdecydowanie!

Arek w swoim życiu nie zmienił zupełnie nic. Przynajmniej póki co.

Kropeczka-Biedroneczka i Grzegorz zamieszkali razem. On jest najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Codziennie wstaje wcześniej, żeby przygotować kochance śniadanie i zrobić kanapki do pracy, ona jednak od czasu do czasu myśli jeszcze o Mateuszu.

Marta regularnie korzysta z usług masażystów. Dzięki nim nie musi w swoim dokładnie zaplanowanym życiu robić miejsca dla mężczyzny, który zapewne notorycznie zapominałby opuścić deskę, bekałby przy jedzeniu i na dodatek chrapał.

Kamil poznał przez internet sympatycznego chłopaka z Gdańska. Poważnie myśli o przeprowadzce. Z bólem obserwuje, jak Patryk brnie na siłę przez niełatwy związek z pierwszą dziewczyną, która nawinęła mu się pod rękę.

Bartek zaopiekował się Rani. Dzięki niej odkrył w sobie zupełnie nowe pokłady czułości i pierwszy raz w życiu poczuł prawdziwą dumę. Z tego, że zostanie ojcem. Nie zawsze był dla niej dobry, choć Bóg mu świadkiem, że się starał. Zrobił testy genetyczne – nie kłamała. Już niemal czuł, że stali się rodziną, taką prawdziwą i szczęśliwą, kiedy ona nagle, pół roku po urodzeniu dziecka, zniknęła bez pożegnania. Pewnie wróciła do domu. Nie wie, nie będzie jej szukał. Teraz skupi się na wychowaniu syna.

Anil wrócił do Indii, jego życie stało się jeszcze bardziej puste niż wcześniej. Teraz nie ma już żadnych oporów przed korzystaniem z usług prostytutek. Woli te tanie i sponiewierane, drogie za bardzo przypominają mu żonę. Nigdy jej nie wybaczył, choć zgodnie z wcześniejszą deklaracją, przyjął pod swój dach. Jako klacz rozpłodową, którą przecież od początku była.

Darek, mimo trawiących go wyrzutów sumienia, nadal spotyka się z Baśką, małą, uległą suczką. Po, za każdym razem, kupuje żonie kwiaty albo drobny prezent. Odnosi wrażenie, że z dnia na dzień kocha Kasię coraz mocniej, a jednak nie potrafi przestać. Może gdyby coś zauważyła… ale za bardzo skupia się na ich maleństwie, żeby choć podejrzewać męża o zdradę.

Mateusz Nowicki spełnił obietnicę wymuszoną przez Ewę i został jej szoferem. Praca nie jest wymagająca, ma dużo czasu dla siebie, w tym na granie na gitarze. Wreszcie nie musi martwić się o pieniądze. Tylko czasem czuje się przedmiotowo traktowany, choć to zniewalająco przyjemne…

Ewa Kowalik powoli zaczyna w Mateuszu dostrzegać coś więcej niż obiekt seksualny. Czasem odczuwa wyrzuty sumienia. Na szczęście nigdy nie żałowała zamknięcia raz na zawsze rozdziału pod tytułem „Anil”.

Jerzy i Maria po wyprowadzce syna mają w końcu więcej prywatności. Dzięki temu ich małżeństwo dosłownie odżyło. Mogą teraz robić to wszystko, co w młodości było dla nich nie do pomyślenia.

[1] Wrocławskie krasnale to temat rzeka, wszystkich zainteresowanych odsyłam do Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wrocławskie_krasnale. We wrześniu odbywa się Festiwal Krasnoludków – impreza, która może urozmaicić polowanie na rozmieszczone w całym mieście figurki 😉

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

I tak oto kończy się kolejny wielki serial Najlepszej Erotyki.

„Magnetyzm” był publikowany na łamach NE od pierwszej połowy 2017 roku. Kawał historii. Z jednej strony wiedziałem, że masz napisaną całą tą historię w całości i tylko dzielisz ją na rozdziały i odpowiednio przycinasz, by nadawały się na powieść w odcinkach, ale jednak publikacja finału zawsze ma w sobie pewien uroczysty ton. Tak więc z całego serca gratulacje, Aniu! Dajesz pozostałym naszym Autorom bardzo dobry przykład do naśladowania!

Akurat tego Twojego dzieła jeszcze nie miałem przyjemności czytać, lecz teraz, gdy jest już dostępne w całości, bezzwłocznie wezmę się za lekturę!

Poza tym nurtuje mnie pytanie: teraz, gdy przedstawiłaś już nam swe opus magnum (przynajmniej na chwilę obecną), jakie masz twórcze plany na przyszłość? O ile to oczywiście nie tajemnica!

Pozdrawiam serdecznie i biorę się do czytania
M.A.

Dla autorów nie kończących dzieł publikowanych w odcinkach powinien być specjalny krąg piekła! Mam zatem nadzieję, że choć kilkoro z naszych koleżanek i kolegów zechce jeszcze ocalić duszę 🙂

Twórcze plany? Urlop oczywiście!!! Sądzę, że czytelnicy mają mnie już trochę dosyć i łakną świeżej krwi.

Życzę miłej lektury

A.

Przyznam, że czytam … kolejny raz…
Podziwiam ogrom pracy włożonej w dopieszczenie całości tekstu.
Pozdrawiam W.

To oczywiście również zasługa Kudłaczka i Karela – korektorzy wykonują mało widoczną, ale bardzo mozolną i ważną pracę. Dzięki im wielkie za to 🙂

Mam wrażenie że masz specyficzny styl pisania, właściwy tylko dla Ciebie. Na tyle odrębny i autorski że po tym co piszesz można poznać, że to Twoje dzieło. Z przyjemnością czytałem kolejne odcinki tej powieści, pełen uznania dla pracy jaką musiałaś włożyć żeby osiągnąć taki efekt. Mam tylko nadzieję że nie przejdziesz do grupy zasłużonych autorów – komentatorów i będziesz nadal pisać. Veny Ci życzę. Pozdrawiam

Dziękuję, wena zawsze mile widziana 🙂
Nie wiem tylko czy „Magnetyzm” jest reprezentatywną próbką mojego pisania… a co do potencjalnej pisarskiej emerytury, cóż, może jednak czas pozwolić wykazać się innym autorom 😉

Witaj,

Pomyślałem że i ja napiszę coś od siebie. Miałem nie czytać, tak jak ustaliliśmy akurat tego Twojego opowiadania, jednak muszę się przyznać do drobnej niepokorności, jeśli odcinek zawierał tagi które mnie zachęciły to niekiedy przeczytałem jakąś jego część. Siłą rzeczy ten wpis nie może być merytoryczny.

Trochę czasu upłynęło od Twoich początków, jednak trzeba przyznać że i tak ewolucja ta nie trwała jakoś specjalnie długo. Na początku trochę próbowałem Cię zdeprymować do pisania i trochę mi teraz tego wstyd, bo przesadzałem ostro i muszę Cię za to przeprosić.

Ten utwór jest o tyle cenny że przedstawia pewien zapis ewolucji stylu, na początku nieco nieporadnego lecz z czasem coraz bardziej dopracowanego i myślę że głównie z tego powodu jest on tutaj (NE) bardzo cenny. Początkujący mogą sobie prześledzić tą ewolucję i być może będzie ona dla nich pożyteczna. Twój utwór był w pewnym sensie jak roślina, taki kiełek bambusa 😉 odporny na warunki pogodowe, rósł szybko i nie przejmował się niesprzyjającymi elementami otoczenia. Jest to postawa godna podziwu. Determinacja i odporność psychiczna. Wiesz, niezależnie od okoliczności ja bardzo podziwiam ambitnych ludzi.

Na koniec życzę Ci dalszych sukcesów, dziś już można Cię zaliczyć do mistrzyń tego serwisu i zdumiewające jest że stało się to tak szybko.

Pozdrawiam ciepło,
Mick

Dzięki, aż zaczęłam się zastanawiać czy jestem ambitna… chyba raczej wewnątrzsterowna 😉

Proszę. A czy nie jest tak ze Szukasz wyzwań ?

Wyzwań zwykle nie muszę szukać, same mnie znajdują.

Pomysł może i dobry – jako taki może się niektórym podobać, ale zachwycanie się tym może świadczyć o niskiej ocenie własnych możliwości poznawczych:) Język prezentowany w tekście dość prymitywny, taki szczekający, brak w nim pierwiastka piękna. Ścierpiałem ten tekst, raczej nie mam zamiaru czytać poprzednich.

Witam,
całość rzeczywiście jest pisana podobnym językiem, więc nie polecam dalszej lektury. Chciałabym jednak zwrócić uwagę, że na łamach NE publikuje wielu autorów reprezentujących różne style. Być może powinieneś zapoznać się z twórczością Artimar albo Santi – zachęcam do eksploracji naszych zasobów 🙂

Serdecznie pozdrawiam

A.

Oligarcha. Tego tekstu akurat dobrze nie znam więc go polecić nie mogę, ale nie Oceniaj twórczości Ani po tym jednym utworze, wszak znajdzie się i kilka zaskakujących.

Aniu. Stęskniłem się. Już do nas Wracasz ?;)

Za mną? 😮

No dobra, ale gdzie ten koniec???

Samo opowiadanie, jak i cała reszta trzyma poziom. Natomiast jeśli chodzi o zakończenie całego cyklu, to nawet nie jestem rozczarowany, bo po prostu go nie widzę. Autorka namnożyła mnóstwo wątków, po czym finalnie nie poświęciła im zbyt wiele uwagi, umieszczając rozwiązanie w napisach końcowych. Wygląda to, jakby sama była znudzona kontynuowaniem tematu, lub nie miała pomysłu, aby zamknąć wszystko klamrą(ewentualnie poskładać do jako takiej całości).
Główny wątek został zakończony nowiną, że Bohater przyjął fuchę szofera, a jego szefowa może się z nim już bzykać bez skrępowania. Średnio…
Brakuje mi pomysłu na finał, a opowiadanie na to zasługuje.
Pozdrawiam
R.

Bo ważna jest droga, nie cel! ;D

Czemu tak dużo krótkich zdań? Nawet jednowyrazowe. Czyta to się jak z czkawką. Poza tym dobre. Nie świetne. Tylko dobre.

Czemu? W zasadzie sama sobie odpowiedziałaś: to miała być swego rodzaju czkawka. Emocjonalna czkawka 🙂
Krótkie zdania (przyznam, rzadko jednowyrazowe) są dość starym i powszechnie znanym zbiegiem zmieniającym rytm tekstu. Używa się ich, żeby danej scenie nadać dynamiki – w pościgach, bójkach, scenach batalistycznych itp. Ja zastosowałam je, żeby podkreślić chaos w głowach bohaterów, czyli przyspieszyć akcję, ale jedynie tę wewnętrzną. Czy słusznie? Nie mam pojęcia, niestety tylko Ty zwróciłaś uwagę na ten element, a żeby dokonać oceny, potrzebna jest większa próbka…

Niemniej bardzo dziękuję za komentarz i za czas poświęcony na lekturę 🙂

Napisz komentarz