Nowy świat czarownic 33-34 (Nefer)  3.72/5 (18)

29 min. czytania

Jean-Victor Schnetz, „Książę Eudes broni Paryża przed Normanami, 883-886”

33

Poprzednim razem, gdy spotkała go podobna przygoda, ocknął się w lochach, skuty łańcuchami i oblany wiadrem zimnej wody. A potem stał się świadkiem przerażających wydarzeń. Przypomniał to sobie niejasno, czując pod swobodnymi dłońmi przyjemny dotyk futra. Otworzył oczy. Nie była to wprawdzie sypialnia godna szlachetnie urodzonego syna lub męża pani zamku, a tym bardziej jej własna, ale i tak prezentowała się o wiele lepiej, niż lochy w Złotej Bramie. Może więc tym razem nie trafił aż tak źle? Czyżby zaczynał stawać się doświadczoną ofiarą kolejnych porwań? Drewniane, wyglądające na grube ściany, wąskie okno i równie solidne drzwi. Do tego jednak obszerne łoże z wygodnym, choć niezbyt wykwintnym posłaniem, proste, funkcjonalne meble, wszystko czyste i pachnące wysuszoną trawą oraz lasem. Uniósł się na łokciach i zaraz ponownie opadł na wypchaną sianem poduszkę. Pamiętał, że ten, kto rozkazywał barbarzyńcom, polecił obchodzić się z jeńcem ostrożnie, ale chyba rozumieli oni to słowo inaczej niż zbrojni księżnej i nie zadawali sobie trudu, by owijać pałki albo maczugi futrami czy choćby jakąś tkaniną. Ostrożnie pomacał solidnego guza na głowie. Trudno, miewał już podobne, gdy raz czy drugi spadł z konia albo narobił innych głupstw.

Przebudzenie Marcusa nie uszło uwagi prosto odzianej, starszej kobiety, która przysiadła na stołku obok łoża. Podsunęła mu kubek z wodą.

– Pij.

– Dziękuję, pani – odparł odruchowo, gdy już zaspokoił pragnienie.

– Jestem Marta, a nie żadna pani. Za to z ciebie to podobno prawdziwy książę z Południa. Nigdy takiego tutaj nie mieliśmy. Ładny z ciebie chłopak, mogłam się dobrze przyjrzeć, gdy się tobą zajmowałam. Nasza dziewuszka ma szczęście, mogłaby trafić gorzej.

– Co masz na myśli, pani Marto? I gdzie ja jestem?

– A o tym to już powiedzą ci ważniejsi ode mnie. Leż tu spokojnie i nigdzie się nie ruszaj. – Wstała, podchodząc do drzwi. – I nie bój się, nasz tan przykazał strzec cię jak oka w głowie, więc na razie nic ci nie grozi. Niedługo wrócę. – Wyszła, ryglując za sobą zamek.

A więc był jednak więźniem, chociaż nie traktowano go zbyt surowo. Zebrał siły i wstał w końcu z łoża. Poczuł chłód. Północne lato dobiegało końca i ciepłe posłanie, przykryte gęstym futrem z niedźwiedzia, wydawało się jeszcze bardziej przyjemne niż wtedy, gdy się na nim wylegiwał. Nie warto było nawet sprawdzać drzwi, wyjrzał więc przez okno. Ujrzał podwórzec barbarzyńskiego gródka, surowe, pozbawione ozdób chaty, zajętych swoimi sprawami ludzi, zarówno wojowników, jak też kobiety i dzieci. Wszyscy krzątali się gorączkowo, na wozy ładowano zebrany pospiesznie dobytek, zaprzęgano zwierzęta, pędzono bydło. Krzyki dzieciarni mieszały się z rżeniem koni i ujadaniem psów. Ludzie i zaprzęgi, którymi powozili głównie starcy albo wyrostki, opuszczały osadę przez otwarte wrota. Mężczyźni, uzbrojeni we włócznie, oszczepy, tarcze i łuki, rzadziej w miecze, czy choćby odziani w kolczugi, gromadzili się na wałach albo strzegli bramy. Wszystko wskazywało na to, że szykowano się do boju. Miejscowi mogli oczekiwać ataku tylko ze strony wojsk księżnej Berengarii. I to ataku nagłego, skoro dopiero teraz zdecydowali się na ewakuację niezdolnych do walki. Nie przewidywali też zapewne dłuższego oblężenia. Nic dziwnego, o wyniku bitwy jak zawsze rozstrzygnie moc. Księżna zapowiadała, że pod postacią Bereniki zniszczy gród barbarzyńców w akcie zemsty za rzekome zabójstwo ukochanego męża, ale on przecież mimo wszystko ciągle żył. Czegóż więc chciała? Zmartwiał… Musiała nadal pragnąć tego samego, jego własnej śmierci.

Ocenił spojrzeniem stan fortyfikacji. Dziedziniec i wszystkie zabudowania otaczały nie kamienne mury porządnego zamku, lecz wzmocnione tylko drewnem wały. Wydawały się solidne i wysokie, przekonał się już jednak o tym, że nie stanowiły wystarczającej ochrony przed wojskami Siedmiu Bram, a przede wszystkim przed prowadzącą je wiedźmą. Właśnie! Moc! Poszukał jej w sobie i znalazł! Wróciła, a raczej na nowo ją wytworzył. Czuł, że w tej chwili i on mógłby jednym ciosem rozwalić ściany izby. Co tam izba, wały tego kurnika również! Mógłby uciec, bo któż stanąłby mu na drodze? Co tam uciec, mógłby spalić każdego, kto mu zagrozi! Tylko po co uciekać akurat w tej chwili, gdy jest głodny, nagi i boli go głowa? I nie wie, co może czekać go na równinie? Pomimo rozlicznych zagrożeń, moc dawała jednak cudowne poczucie bezpieczeństwa. Już nigdy, przenigdy nie da jej sobie odebrać. Nie da się zwabić w podobną pułapkę jak ta, którą zastawiła na niego Lady Berengaria! Zreflektował się. Czyż nie tak postępowali starożytni czarodzieje i czyż podobno nie prowadziło to ich to prosto w objęcia szaleństwa? Miałby już nigdy nie zaznać rozkoszy uścisków dziewczyny? Nigdy nie doświadczyć tego cudownego napięcia, uczucia gorąca, przepełnienia i uwolnienia? Może z Bereniką? Tak, jej mógłby przecież zaufać. Tylko, że pani i małżonka przebywa w lochach Złotej Bramy, jej los jest teraz bardzo niepewny, a on uciekł wprawdzie wiedźmie, ale w żaden sposób nie potrafi swojej prawowitej pani pomóc!

Usłyszał kroki za drzwiami i chrobot rygla. Pospiesznie wsunął się pod futro, nie chcąc zaczynać znajomości z Martą od jawnego zlekceważenia jej pierwszego zalecenia. Zamiast starszej kobiety w przejściu stanął jednak mężczyzna w sile wieku, o ogorzałej wiatrem i letnim słońcem Północy twarzy, ubrany w skórzany kaftan z naszywanymi metalowymi płytkami. Na głowie miał prosty hełm z nosalem. Ten ostatni zdjął, wchodząc do izby.

– Jestem tan Arnold – zaczął bez żadnych wstępów. – Pan tutejszych ziem.

– Marcus z Międzyrzecza, czy raczej z Siedmiu Bram.

Poczuł zakłopotanie, tkwiąc kompletnie nagi pod skórą niedźwiedzia nie mógł powstać, by ukłonić się i w należyty sposób powitać szlachetnie urodzonego.

– To już wiem od mojej córki, Aurory. Nie zaryzykowalibyśmy zresztą nowej wojny z tymi wiedźmami dla kogokolwiek innego.

– Panie?

– Zerwaliśmy zawarty układ. Parszywy układ, ale dający nam na jakiś czas pokój. Trafiła się jednak wyjątkowa okazja i nie mogliśmy, po prostu nie mogliśmy jej zmarnować. Niech mi Dobrzy Bogowie wybaczą.

– Obserwowaliście obóz?

– Oczywiście. Wasza przejażdżka, młodej suki i twoja, nie uszły naszej uwadze. To była ta okazja, nie liczyliśmy nawet na coś takiego. Dlaczego ona chciała cię zabić?

– Panie?

– Dlaczego ta krwawa córka wiedźmy próbowała cię zabić? Bo przecież tylko po to wywiozła cię do tego lasu, gdzie mogliśmy cię pojmać. Ona sama ostatecznie uszła cało, ale i my dostaliśmy swój łup. Dlaczego jednak chciała cię zabić?

– Bo… – Myślał teraz bardzo szybko. Przecież ten cały Arnold powinien wiedzieć, jeżeli córka opowiedziała mu wszystko o swojej własnej ucieczce. Sprawdza swego jeńca? A może… – Nie wiem, panie. Naprawdę nie wiem. Jeżeli tam byłeś i wszystko widziałeś, to musiałeś też widzieć, że podeszła mnie i zaskoczyła.

– To prawda. Dałeś się nabrać niczym pisklę. Ale trudno się dziwić. Te wiedźmy są bardzo, bardzo podstępne. Może nie zadowalałeś swojej pani i żony?

– Nie wiem, naprawdę nie wiem.

– Mam nadzieję, że jednak zadowalałeś. Nie mam czasu na nieudane próby. Zwiadowcy donieśli, że stara wiedźma ruszyła swoje wojska i kieruje się w naszą stronę. Zapewne zażąda, żeby cię wydać. Nie po to cię pojmaliśmy, żeby teraz ot tak, oddać. Ale nie oprzemy się jej mocy. Wojsku może i tak, ale mocy nie. Jeżeli cię wydam, to jest szansa, że ocalę gród i moich ludzi. A ty trafisz w ręce młodej wiedźmy, która już raz próbowała cię zabić. Chcesz tego?

– Nie, panie.

– Tak też myślałem. Ale jeżeli mamy stawić jej opór z twojego powodu, to i ty musisz nam pomóc.

– Panie, ale ja tylko…

Ugryzł się w język, omal nie powiedział za dużo. Na szczęście tan chciał jedynie szybko zrealizować własne plany. Podszedł do łoża i i odrzucił okrywającą chłopaka skórę.

– Wygląda to nieźle. Oddasz moc mojej córce, Aurorze. Najszybciej i najwięcej, jak zdołasz. Mam nadzieję, że nie masz z tym żadnych problemów i to nie dlatego naraziłeś się swojej pani? Aurora to dzielna dziewczyna, potrafi przyjąć magiczną siłę i zna wiele zaklęć, tylko zawsze trudno nam o tę przeklętą moc. Ty musisz ją mieć. Od wczoraj minęło dość czasu, żebyś ją zebrał.

– Panie, chodzi ci o… – Zakłopotany własną nagością Marcus powstał z łoża.

– Tak, właśnie o to. Aurora czeka tu obok. Już ją widziałeś, niczego jej nie brakuje, więc nie powinno to okazać się przykre. Powinieneś być przyzwyczajony. Z pewnością służyłeś tej swojej krwawej suce wiele razy. Teraz usłużysz mojej córce.

– Ale…

– Decyduj się szybko. Właściwie, to i tak nie mam zamiaru cię wydawać. Jesteś zbyt cenny. A jeśli nie zechcesz nam pomóc z własnej woli, to znajdziemy sposób, żeby dostać to, czego potrzebujemy, choćby i bez twojej zgody. To wcale nie jest takie trudne, tylko po co wszystko komplikować?

Marcus pomyślał, że księżna potrafiłaby wyczerpująco odpowiedzieć na to pytanie, po tutejszych dzikusach nie należało jednak oczekiwać wyrafinowanych metod szlachetnie urodzonych dam Królestwa.

– Dobrze, zgadzam się.

Cóż miał do stracenia? W żadnym wypadku nie chciał trafić w ręce Lady Berengarii, czy to w jej własnej, czy to w Bereniki postaci.

– Tak też myślałem. – Tan klepnął go z rozmachem w plecy. – Do dzieła więc, przyślę tu zaraz Aurorę. Uparła się, żeby zrobić to na osobności. Moim zdaniem, byłoby lepiej, gdyby ktoś jednak czuwał nad wszystkim, choćby Marta. Ale skoro dziewczyna tak właśnie chce, to niech będzie i tak. Uwińcie się szybko, naprawdę nie mamy czasu.

– Panie, każ dać mi jakieś ubranie.

– Po co? Do tego, co masz zrobić, nie będzie ci potrzebne, mój chłopcze. A my tutaj nie traktujemy takich spraw z przesadną tajemnicą. – Wódz barbarzyńców roześmiał się rubasznie i pospiesznie wyszedł z komnaty.

Po chwili do pomieszczenia wsunęła się Aurora. Widział już dziewczynę w roli dumnego jeńca rzekomej Bereniki, osmaloną dymem i w poszarpanych szatach, równie hardej więźniarki rzucanej na łup szalonemu sir Oswaldowi, wtedy w wyszukanej dworskiej toalecie szlachetnej damy z Królestwa, wreszcie, chociaż tylko przez krótką chwilę, jako nagą uciekinierkę skaczącą w ciemność lasu przez otwór wypalony w ścianie wozu. Otwór, który wypalił on sam, zabijając przy okazji pana Czwartego. Tym razem pojawiła się w prostym, domowym ubraniu, luźno skrywającym jej szczupłą figurę. Tyle, że nie zachowywała się ze szczególną dumą.

– Witaj, sir Marcusie – powiedziała sztywno.

– Księżniczko Auroro.

Odruchowo chciał się ukłonić, ale nie uczono go jednak sztuki składania takich dowodów szacunku nago. Skończyło się na nieokreślonym ruchu ręki.

– Nie jestem żadną księżniczką – żachnęła się, odzyskując naturalny wigor.

– Tak nazywały cię lady Berengaria i Berenika.

– Tylko po to, żeby ze mnie drwić, książę. Nazywaj mnie po prostu Aurorą, jak wszyscy.

– To i mnie nazywaj Marcusem.

– Ale ty jesteś przynajmniej prawdziwym, szlachetnie urodzonym panem, prawdziwym księciem.

– Jeszcze nie tak dawno mówiłaś o mnie inaczej.

Nie potrafił powstrzymać się przed przypomnieniem jej, że nazywała go psem i niewolnikiem krwawej suki. Właściwie, miała zresztą wtedy trochę racji. Mimo to sprawiała wrażenie zakłopotanej, też musiała o tym pamiętać.

– Wiesz, dlaczego tak o tobie myślałam… Służyłeś jej swoją mocą, żeby mogła mordować naszych ludzi. Teraz nie jestem już taka pewna…

– To prawda, musiałem to robić i wcale nie odczuwałem z tego powodu dumy. – Ułatwił jej zadanie.

– Ale potem… To ty. To mogłeś być tylko ty. Zorientowała się w końcu i dlatego chciała cię zabić? Słyszałam o tym od ojca.

– Tak. Wiedziałem, co oni chcą uczynić. Widziałem to już kiedyś i po prostu nie mogłem…

Wróciły straszne wspomnienia śmierci Anity. Aurora podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu.

– Myliłam się, nazywając cię kundlem… Jesteś przynajmniej rasowym mastiffem.

Roześmiał się mimo woli, dziewczyna zawtórowała i napięcie opadło.

– Ale twój ojciec, tan, nie wie chyba wszystkiego?

– Nie powiedziałam mu. Tylko tyle, że wiedźma chciała mnie zastraszyć, rzuciła ogniem, ale nie wiadomo z jakiego powodu okazał się zbyt silny, wybiła dziurę i tak udało mi się uciec.

– Ale dlaczego?

– Ty głupcze! A co miałam mu powiedzieć? – Ściszyła głos. – To, że sam potrafisz używać mocy? Wtedy z miejsca by cię zabił i tyle. Gdy tylko miałby okazję. Albo pozwoliłby, żeby zrobiła to wtedy ta twoja żona. Nie byłoby mowy o żadnym porwaniu. Nawet teraz może cię zabić.

– Wy też boicie się mężczyzn czarowników?

– To nie tak. Wprawdzie nasi mężczyźni potrafią często rzucać czary, ale zawsze brakuje im mocy. Ty, to co innego, pan szlachetnej krwi z Południa. Sama widziałam, jaką siłę zdołałeś zgromadzić. Dlatego ciebie z pewnością by się wystraszyli, ojciec i inni. Jesteś przecież wrogiem.

– To trzeba im było powiedzieć.

– Dobrzy Bogowie, ależ z ciebie głupiec! Przecież ja nie chcę, żeby cię zabili. Nie po tym, gdy mi pomogłeś, gdy mnie uratowałeś.

– To dlaczego nazywasz mnie wrogiem?

– Może i nie jesteś prawdziwym wrogiem, ale prawdziwym durniem to na pewno.

Wyczuł, że ta pozornie gniewna odpowiedź pokryła w istocie zmieszanie Aurory.

– Wiesz, co musimy zrobić. Nie mamy teraz czasu na rozmowy. Te twoje wiedźmy mogą pojawić się tutaj w każdej chwili. Musisz dać mi moc, szybko. – Zdecydowanym ruchem pozbyła się swojej niewyszukanej szaty, pod którą okazała się całkiem naga.

– Tak po prostu?

– A jak inaczej? Masz z tym jakiś problem? Aż tak bardzo ci się nie podobam? Tej swojej krwawej suce dawałeś magiczną siłę więcej niż ochoczo, a ona chciała cię za to zabić.

– Dlatego stanę teraz przeciwko niej! Z całą mocą, jaką zdołam zebrać. Ja sam! Tylko pokaż mi, jak rzuca się inne czary. – Za późno ugryzł się w język

– To ty nie wiesz? – zdumiała się dziewczyna. – Przecież… Myślałam, że…

– Wiem jak posłać ogień i to wszystko. Potężny ogień, sama widziałaś. Ale to nie wystarczy, żeby walczyć z wiedźmą.

– O Bogowie… Na pewno nie wystarczy, dlatego musisz szybko dać moc mnie.

– A wtedy ty… Zrobisz może to samo, co Berenika… – Pamiętał, by posłużyć się imieniem pani i małżonki, niech mu ona sama i Dobra Bogini wybaczą.

– Ty głupcze. – W głosie dziewczyny nie wyczuł wrogości. – Gdybym chciała twojej zguby, to już dawno opowiedziałabym ojcu o wszystkim. Nie chcę, żebyś zginął. Ojciec też tego nie chce. Wprawdzie on jedynie dlatego, że jesteś dla nas wszystkich cenny, ale ja nie tylko z tego powodu…

– To pokaż mi, jak rzucać czary!

– Nie… Nie mogę. Aż tak bardzo ci nie ufam. A zresztą, gdyby nasi zobaczyli, że potrafisz czarować, zabiliby cię szybciej niż obydwie te twoje wiedźmy razem wzięte. Oni ufają ci jeszcze mniej niż ja.

– To co mam zrobić, żebyś mi zaufała?

– Daj mi moc, Marcusie. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich. Daj z własnej woli, proszę…

– Twój ojciec, tan, mówił coś o tym, że możecie dostać tę magiczną siłę i bez mojej zgody. Widywałem już takie rzeczy, wzięłabyś udział w czymś takim?

– Marcusie, proszę. Nie chciałabym tego, uwierz. Ale teraz muszę pomóc naszym ludziom!

– Dokładnie to samo mówiła lady Berengaria. I Berenika również – dodał pospiesznie.

– Nie chcę być taka jak one, naprawdę nie chcę. Dlatego proszę, żebyś oddał moc z własnej woli.

– Mam ci zaufać? Ale ty sama nie ufasz mi na tyle, żeby pokazać, jak rzuca się czary.

– To dla twojego dobra, już to mówiłam.

– Wszyscy ciągle to powtarzają. To tylko dla twojego dobra, ochraniacz, ślub, oddawanie mocy. Czary tylko by ci przeszkadzały, nawet Demon by ci przeszkadzał. Lepiej zapomnij o tym koniu.

– Mówisz o tej czarnej bestii?

– Tak, to Demon. Mój przyjaciel, uratował mi wczoraj życie. Co z nim?

– Trzymamy go w stajni. To prawdziwy potwór, chociaż spętany, z trudem daje się opanować. Omal nie rozwalił przegrody. Wszyscy się go boją.

– Pozwól mi się nim zająć.

– Dobrze… Poproszę ojca… A ochraniacz… Masz na myśli te przyrządy, którymi podobno damy z Królestwa skuwają męskość swoich małżonków, żeby zapanować nad oddawaniem przez nich nasienia oraz mocy, a i nimi samymi również? Szczęśliwie, nie nosisz teraz czegoś takiego na sobie. – Uśmiechnęła się z zadowoleniem, bez cienia skrępowania.

– Nie noszę, ale musiałem zwykle nosić, poza chwilami gdy…

– Gdy oddawałeś moc tej suce? To już przeszłość. Nie uznajemy podobnych, cywilizowanych sposobów. I nawet nie umielibyśmy czegoś takiego sporządzić. Nie chciałabym zresztą widzieć cię w tym całym ochraniaczu, Marcusie.

– Ale moc wzięłabyś siłą, gdyby okazało się to potrzebne…

– Marcusie, przestań się boczyć. Przecież takiej potrzeby nie będzie… – Dotknęła dłonią przyrodzenia chłopaka i zaczęła drażnić je palcami z całkiem sporą wprawą – Obiecuję, że ani tego, ani ochraniacza. I poproszę ojca, żeby zwrócił ci konia. Ale teraz musisz dać mi swoją magiczną siłę.

Nie potrafił się sprzeciwić. Nawet nie dlatego, że pieszczoty dziewczyny stawały się coraz bardziej śmiałe i intensywne. Ona miała w sumie rację. Cóż zyskałby opierając się, powodowany tylko uporem i własną dumą? Straciłby jedynego, być może, sojusznika. I miałby użyć mocy przeciwko samej Aurorze albo jej ludziom? Pewnie byłby w stanie zabić wielu z nich, bardzo wielu. Ale właściwie po co? I co dalej? I do tego… Aurora nie była wprawdzie Bereniką, którą kochał, z pewnością nie znała tylu wyrafinowanych sposobów sprawiania rozkoszy co Lady Berengaria, ale pozostawała przecież urodziwą, pełną życia dziewczyną. Przytuliła się, wciskając własne piersi w tors chłopaka. Jej dłoń nadal pieściła męskość Marcusa. Ujęła teraz penisa, przesuwając palcami w górę i w dół, wzmacniając przy tym nacisk na spodnią stronę przyrodzenia. Natychmiast stwardniał..

– Nie opieraj się, proszę – wyszeptała. – Musimy to zrobić, im szybciej, tym lepiej.

– A skąd brałaś moc do tej pory, bo przecież…

Nie dokończył pytania, które właśnie przyszło mu do głowy. Aurora zamknęła usta chłopaka pocałunkiem.

– Czy to ważne? Czy to ważne w tej chwili?

Wzmocniła uchwyt i drażniła teraz palcami odsłonięty czubek fallusa. Jęknął z rozkoszy i odrobiny bólu. Akurat takiej, która wzmacniała tylko rozkosz. Z pewnością Aurora nie zachowywała się niczym niedoświadczona nowicjuszka. Ta myśl także odpłynęła równie szybko, jak się pojawiła. Próbował i on pieścić piersi dziewczyny, potem sięgnąć pomiędzy uda. Potraktowała to obojętnie, wyglądało na to, że nie potrzebuje i nie oczekuje wzajemności. Poczuł się trochę zawiedziony, mimo wszystko chciał dać jej wszystko, co najlepsze, skoro już do tego doszło. Wyczuła, że cały odrobinę zesztywniał, gdy nie ułatwiła mu dostępu do swego miejsca rozkoszy. W odpowiedzi zdwoiła własne starania, przyspieszając ruch dłoni i delikatnie drażniąc główkę penisa paznokciami.

– Nie trzeba, teraz nie mamy czasu, a ja nie chcę… Nie chce poznawać cię w pośpiechu… Będą inne okazje, jeżeli wszystko pójdzie dobrze.

Jęknął i poddał się fali rozkoszy, która właśnie nadchodziła. Gdy zrodzona w głębi trzewi kula gorąca płynęła ku nieuniknionemu wyzwoleniu, dziewczyna ścisnęła fallusa i powstrzymała na krótką chwilę erupcję. Zamierzała najwidoczniej wsunąć penisa w przeznaczone mu miejsce.

– Nie, nie tak – wydyszał, przejmując uchwyt. – Padnij na ręce i kolana, z mocą tak jest zawsze najlepiej.

Usłuchała bez sprzeciwu, łoże znajdowało się tuż obok. Najszybciej jak potrafił zajął odpowiednią pozycję za pośladkami dziewczyny i wepchnął nabrzmiałą łodygę w jej otwór. Niezbyt wilgotny, napotkał więc pewien opór. Aurora jęknęła, ale sama naparła biodrami. Potem poszło już łatwiej. Kolejne pchnięcia, wypełniony gorącem fallus, gwałtowne, rozkoszne uwolnienie, coraz bardziej posuwiste ruchy penisa. Jego własne jęki, przemieszane z cichymi okrzykami dziewczyny, nie miał pewności, bólu czy rozkoszy. I znajome ssanie. Może nie aż tak silne, jak w przypadku Bereniki czy Lady Berengarii, ale jednak. Nie podlegający dyskusji dowód, że jakkolwiek by się Aurora nie zarzekała, w jej żyłach musiała płynąć szlachetna krew. Może i nie była prawdziwą księżniczką, ale czarownicą na pewno.

Osunął się wreszcie bezsilnie na posłanie. Poprzednim razem próbowano go w takiej chwili zamordować. Ale wtedy służył wiedźmie. Ostrożnie przesunął rękę. Czuł osłabienie, ale nic innego nie krępowało jego ruchów. Tymczasem dziewczyna poderwała się z łoża i pospiesznie narzuciła swoją niewyszukaną szatę. Stanęła w drzwiach, odwróciła się jednak.

– Nigdy nie myślałam… Marcusie, nigdy nie myślałam, że można posiadać aż tyle mocy! Wasze wiedźmy mają szczęście, skoro dajecie im taką potęgę! Ale teraz i ja zdobyłam prawdziwego księcia! Niech strzegą się obydwie krwawe suki z Siedmiu Bram. I wszystkie inne również!

– Co chcesz zrobić?

– Idę się przebrać i ruszam na wały. Będę gotowa na ich przybycie. Dzisiaj z pewnością pójdzie inaczej niż poprzednim razem.

– Uważaj, lady Berengaria jest bardzo przebiegła.

– Nie obawiam się jej, niech przyjdzie. Ona, albo ten jej pomiot.

– Każ przynajmniej dać mi jakieś ubranie. Nie chcę czekać tu na wynik waszego starcia zupełnie nagi.

– Dobrze, przyślę Martę.

Przepełniona mocą i optymizmem Aurora zniknęła za drzwiami, a on czekał na obiecane odzienie.

34

Marta okazała mu nadspodziewanie wiele sympatii, oprócz zupełnie przyzwoitego ubrania przynosząc śniadanie. Niezbyt wyszukane, ale pożywne. A w trakcie wyprawy i tak jadał głównie potrawy z ogólnej, żołnierskiej kuchni.

– Czy to księżniczka  Aurora kazała to podać?

– Księżniczka? No, w taki sposób nikt jej tutaj nie nazywa. Widać, że pochodzisz z obcych stron. Tam u was, to pewnie same księżniczki trafiają się takim książętom jak ty. Ale niczego sobie z ciebie chłopak. – Obrzuciła Marcusa spojrzeniem, gdy pospiesznie naciągał na siebie spodnie, a potem kubrak. – Mówiłam już, że nasza Aurora mogła trafić gorzej. A śniadanie? Nie, wy młodzi nie macie głowy do takich rzeczy. Ale ja dobrze wiem, że gdy mężczyzna oddaje moc, to potem chce jeść. Widziałam to niejeden raz.

– Niejeden raz?

– Dziewuszka musi skądś brać siłę do tych swoich czarów. Jednak u nas trudno taką zgromadzić. I przez to te twoje wiedźmy mogą na nas napadać, a my niewiele jesteśmy w stanie zrobić. Ale teraz ma prawdziwego księcia, tak jak one. I pokaże im, że z ludźmi z Północy nie pójdzie jednak tak łatwo.

– A skąd brała moc wcześniej? Sam widziałem, jak jej używała.

– No, niektórzy nasi mężczyźni też trochę jej mają, ale niedużo. I dlatego potrzeba ich wielu, żeby rzucić jakiś czar.

– Potrafią połączyć swoją moc?

– Jakiś ty niemądry, chociaż jesteś księciem. Oddają moc Aurorze, a ona łączy ją w sobie. Wtedy może czarować.

– I potrzeba ich do tego wielu? – spytał nieprzyjemnie zaskoczony.

– A tak. Z dziesięciu albo i więcej. Ilu da się zebrać. Nasza dziewuszka wie, co musi zrobić i nie może być wybredna. Dlatego mówię, że źle nie trafiła. A ty masz podobno baaaardzo duuuuuużo magicznej siły. Tak powiedziała. Tylko zapomniała, że żeby coś zrobić dobrze, trzeba dobrze zjeść. Wiem o tym, oj wiem, chociaż mnie samej ta cała moc na nic. Ale i bez mocy też może być miło. Tyle, że mężczyzna zjeść musi. A ja muszę zadbać o Aurorę, chociaż ona sama o tym nie pamięta. Dlatego nie wybrzydzaj mi tu i jedz.

Wszystko to wygłosiła w sposób tak naturalny, jak gdyby opowiadała o rzeczach najzupełniej oczywistych. Zmrożony początkowo wiadomościami o obyczajach Aurory, Marcus nie potrafił następnie ukryć rozbawienia i omal nie parsknął śmiechem. Zresztą, czyż jej postępowanie różniło się aż tak bardzo od uczynków szlachetnie urodzonych dam z Królestwa? Przynajmniej tutaj nie używano ochraniaczy.

– No zjadaj, zamiast się naśmiewać. To najlepsze, co udało mi się znaleźć w tym całym zamieszaniu. Może nie to samo, co w waszych zamkach, ale zawsze.

– Pani Marto, wszystko jest znakomite. Od dawna nie dostałem tak dobrego śniadania.

– Nie jestem żadną panią! – Starsza kobieta nie potrafiła jednak ukryć uśmiechu zadowolenia z pochwały.

Aby potwierdzić prawdziwość swoich słów zaczął próbować sera, chleba, zimnego, pieczonego mięsa, warzyw. Popijał mlekiem. Nie było to śniadanie godne dworu margrabiny Międzyrzecza, ani nawet zamku Lady Berengarii, ale okazało się nadspodziewanie smaczne, a on sam naprawdę odczuwał wilczy głód.

– Dziękuję, pani Marto. Naprawdę, bardzo dobre. A teraz, skoro już mam ubranie, to chciałbym wyjść na wały. Widzę, że szykujecie się do obrony. Pewnie obawiacie się armii z Siedmiu Bram, tak powiedział tan.

– A tak, tan zerwał z twojego powodu zawarty układ. I teraz obydwie wiedźmy pewnie tu przyjdą.

– Masz mi to za złe, Marto? To wznowienie wojny?

– O takich rzeczach to postanawiają mądrzejsi ode mnie. Tan na pewno wie co robi, a Aurora ma teraz tyle mocy, że może walczyć z tymi twoimi czarownicami, choćby i przyszły. Obroni nas.

– Właśnie! Szykujecie się do walki. Ja też chciałbym się na coś przydać, skoro to z mojego powodu. Chcę iść na wały!

– Nie ma mowy. Tan osobiście rozkazał trzymać cię w tej izbie.

– Ale Aurora…

– Ona przysłała ci tylko ubranie, a ja dołożyłam śniadanie. A teraz muszę już iść. – Marta ucięła rozmowę i zabierając po drodze opróżnione naczynia zniknęła za drzwiami, nie zapominając o zasunięcia rygla.

No tak. I został tu sam, odsunięty od wszystkiego, podczas gdy wkrótce miały rozstrzygnąć się jego losy. Tan raczej go nie wyda, ale czy Aurora zdoła powstrzymać wiedźmę? Raz już się jej nie udało, może zabrakło wtedy wystarczająco licznej gromady takich, którzy potrafili zebrać i oddać moc?

Odsunął od siebie takie myśli. Co go to w końcu obchodzi? Wyjrzał przez wąskie okno. Z pewnością nie zdoła się przecisnąć. Tymczasem gorączkowa krzątanina osłabła. Najwidoczniej zdążono wyprawić z fortecy wszystkich zbędnych mieszkańców oraz bydło i inny dobytek. Tu i tam kręcili się już tylko wojownicy, kończący ostatnie przygotowania do odparcia szturmu. Wielu z nich stało na wałach, inni skupili się w oddziałach cofniętych pomiędzy zabudowania. Poszukał wzrokiem tana albo Aurory, ale nigdzie ich nie znalazł.

Poczuł przypływ rozdrażnienia. Znowu traktują go wyłącznie jako dawcę mocy. Postanowili, że odda magiczną siłę czarownicy, która zajmie się wszystkim, a on sam ma pozostać bezpiecznie na uboczu. Bo jest zbyt cenny, a na dodatek nikt mu nie ufa. Nawet Aurora, której uratował przecież życie w obozie księżnej. Tylko dlaczego nie powiedziała ojcu o umiejętności rzucania przez Marcusa ogniem? Czy naprawdę tylko po to, by chronić chłopaka przed zabobonnymi współplemieńcami? Gdyby miał moc, mógłby rozwalić drzwi i wyjść. Nikt nie zdołałby go zatrzymać. Ale magiczną siłę zabrała Aurora, teraz minie trochę czasu, zanim na nowo ją zgromadzi. I pożywne śniadanie Marty niewiele tu pomoże. Odruchowo spróbował sięgnąć po moc i ku swojemu zdziwieniu, coś znalazł. Tak, poczuł siłę, chociaż nie tak dawno oddał nasienie kobiecie. Niewielką, co prawda, ale zawsze. Moc nigdy dotąd nie wracała aż tak szybko. Czyżby dziewczyna, może nieprzyzwyczajona, może nie aż tak zdolna jak prawdziwa pani szlachetnej krwi, nie zabrała wszystkiego? Nigdy o czymś takim  nie słyszał. A może to rzeczywiście śniadanie Marty zdziałało cuda?

Nie tracił więcej czasu na próżne rozmyślania i zamiast tego zastanowił się, co może zrobić. W żadnym wypadku nie miał zamiaru tkwić w zamknięciu, gdy tuż obok decydowały się jego losy. Czy mocy wystarczy, żeby rozwalić drzwi albo okno? Może i tak, ale czymś takim z pewnością zwróciłby uwagę. Lepiej ostrożnie wypalić drewno wokół rygla. Skoncentrował się i spróbował. Celowo starał się unikać myśli o Lady Berengarii czy zbrodniach sir Oswalda. Efekty wysiłków Marcusa okazały się jednak nikłe. Ot, wąska smużka dymu. Nie dostrzegł i nie wyczuł nawet porządnego żaru. W ten sposób na pewno się nie uwolni. Pomyślał o Aurorze, o tym, jak nazywała go psem, jak nie chciała zabrać ze sobą na wały, ani pokazać, jak rzuca się inne czary. Wreszcie o tym, jakimi metodami zdobywała ponoć magiczną siłę. Tym razem w drzwi uderzył niewielki strumień  ognia. Niewielki, ale aż nadto wystarczający. Pospiesznie wycofał moc. Przepalone drewno nie trzymało już rygla, ale w drzwiach pojawił się uczyniony żarem otwór wielkości dwóch pięści. I tyle wyszło z zamiaru zachowania ostrożności. A przecież przywołał tylko w pamięci drobne urazy wobec życzliwej mu chyba dziewczyny? Teraz każdy, kto ujrzy ślady działania ognia domyśli się, że użyto tutaj magii.

Chwilowo nie zanosiło się jednak na to, by ktokolwiek przejmował się samym Marcusem oraz jego poczynaniami. Uwagę wszystkich musiały przyciągnąć jakieś wydarzenia poza gródkiem, dowodziły tego dobiegające z zewnątrz okrzyki. Wyjrzał przez okno i ujrzał nagłe poruszenie na wałach. Barbarzyńscy wojownicy potrząsali bronią i wygrażali komuś pięściami. Nie tracił już więcej czasu, porwał przyniesioną również przez Martę opończę, narzucił na głowę kaptur i ostrożnie wyszedł na korytarz. Szybko przemknął ku schodom i zszedł na dół, do czegoś w rodzaju jadalni albo świetlicy. Szczęśliwie, tu również nikogo nie spotkał. Teraz należało zachować spokój i szczególne opanowanie. Otworzył drzwi zewnętrzne i pewnym krokiem ruszył przez dziedziniec, kierując się ku najbliższemu wyjściu na koronę wału. Pomyślał, że z bliska widzieli go pewnie tylko niektórzy z barbarzyńców, uczestnicy nocnego patrolu. Widzieli w ciemnościach i bez ubrania. Chwycił jedno z ustawionych u podnóża wału wiader z wodą i usprawiedliwiając w ten sposób swoją obecność wspiął się z nim po drewnianych schodach na szczyt umocnień. Znalazł w miarę spokojne miejsce, co nie było zbyt łatwe, ale nikt nie zwracał tutaj na niego większej uwagi. Podobnie jak wszyscy, wyjrzał na zewnątrz.

Ujrzał rozstawiające się wokół grodu szeregi pieszych i konnych wojowników Siedmiu Bram. Jak zwykle, czynili to ze spokojną pewnością siebie doświadczonych żołnierzy. Bez szczególnego pośpiechu, ale i bez zbędnej zwłoki. Jeźdźcy otoczyli już osadę, rozesłane w różne strony szwadrony odcinały wszelkie drogi ucieczki. Piesi skoncentrowali się w dwóch grupach. Marcus widział te przygotowania nie pierwszy raz. Piechota nie niosła ze sobą żadnych drabin, ani innego sprzętu szturmowego, ale to również nie stanowiło nowości. Na tyłach dostrzegł kilka rozbijanych pospiesznie namiotów.

Chłopak spodziewał się natychmiastowego rozpoczęcia szturmu i rozglądał niespokojnie za Aurorą. Tylko ona mogła przeciwstawić się magii, jeżeli rzeczywiście była w tym tak biegła, jak twierdziła. I jeżeli przejęła od niego samego wystarczającą ilość mocy. Co do tego zaczynał mieć pewne wątpliwości. Udało mu się przecież przepalić drzwi, a i obecnie czuł, że jego własna siła przyrasta z każdą chwilą. Nie na tyle, by zniszczyć wały, jak byłby to w stanie uczynić przed spotkaniem z dziewczyną, ale jednak szybciej niż zwykle. Barbarzyńskiej księżniczki tak czy inaczej nigdzie nie dostrzegł.

Tymczasem szturm uległ pewnej zwłoce. Od strony rozstawionych już namiotów wyruszyła niewielka grupka jeźdźców, kierując się w stronę bramy gródka. Powiewała nad nimi dwukolorowa, błękitno-zielona chorągiew, znak posłańców i heroldów. Czyżby tym razem księżna zamierzała jednak negocjować? No tak, zacznie pewnie od żądania, by wydać jej samego Marcusa. Co na to tan Arnold? Chyba odmówi. Pan forteczki pojawił się na koronie wieży górującej nad wrotami. Czy nie wystawiał się w ten sposób na uderzenie mocy? Bo przecież księżna mogła posłużyć się podstępem, a wobec barbarzyńców nie musiała respektować uznanych zasad prowadzenia wojny. Pomyślał, że osłonić ojca może tylko Aurora i rzeczywiście, wydało mu się, że dostrzega wśród świty tana jakąś szczupłą sylwetkę w męskim odzieniu.

Orszak zbliżył się na odległość pozwalającą na swobodną rozmowę. Marcus przekonał się z pewnym zdziwieniem, że prowadzi go nie kto inny jak Berenika. To znaczy, oczywiście sama wiedźma pod postacią Bereniki. Może zdecydowała się na to, by zmniejszyć ryzyko potraktowania jej samej zdradziecką strzałą? Barbarzyńcy nie ośmieliliby się raczej na taki krok wiedząc, że prawdziwa czarownica czuwa gdzieś w pobliżu i weźmie srogi odwet. Rzekoma księżniczka skinęła na dzierżącego chorągiew herolda, który zawołał donośnym, wyćwiczonym głosem.

– Moja pani, szlachetna Berenika, następczyni tronu księstwa Siedmiu Bram, chce rozmawiać z tanem Arnoldem!

– To ja! – odkrzyknął z wieży ojciec Aurory. – Jestem panem tych ziem i domagam się, byście odstąpili i odeszli, jak to ustaliliśmy w umowie.

– To wy złamaliście ten układ, porywając i więżąc szlachetnie urodzonego sir Marcusa z Siedmiu Bram, pierwszego męża księżniczki Bereniki. Wiemy, że zabraliście go tutaj i nadal przetrzymujecie. Moja pani żąda uwolnienia księcia. Żąda uwolnienia swego pana i małżonka.

– Sir Marcus nie został porwany. Z własnej woli opuścił wasz obóz i szukał schronienia w naszym grodzie z powodów, których nie wymienię, by nie zawstydzać księżniczki.

Rzekoma Berenika rzuciła kilka słów heroldowi, który ponownie natężył głos.

– To, co dzieje się między szlachetnie urodzoną panią, a jej prawowitym małżonkiem, nie jest waszą sprawą. To nie jest niczyją sprawą i dotyczy tylko ich samych. I decyduje wola dostojnej pani! Jej mąż jest wprawdzie pierwszym, ale jednak sługą i poddanym.

– Nawet wtedy, gdy próbowałaś go zabić? Gdy wymierzyłaś do swego pana z łuku? Co sam widziałem na własne oczy.

Zniecierpliwiony tan zwrócił się bezpośrednio do udającej Berenikę wiedźmy. Nieobeznanemu zapewne w dyplomatycznych zawiłościach należało to wybaczyć, podobnie jak mało oględny dobór słów oraz potwierdzenie, że brał czynny udział w porwaniu. Lady Berengaria zachowała spokój i odpowiedziała przez herolda.

– Przyznajecie więc, że w czasie rozejmu knuliście zdradę i wykorzystaliście pierwszą okazję, by porwać pana i małżonka szlachetnej pani! Do tego ośmielacie się rzucać potworne, bezpodstawne oskarżenia, które uwłaczają honorowi Siedmiu Bram. Po raz ostatni żądamy uwolnienia sir Marcusa, po którego jego pani przybyła tu osobiście, nie bacząc na ryzyko oraz poniżenie własnej osoby! Czyż nie jest jednak zobowiązana do sprawowania opieki oraz przyjścia z pomocą swemu małżonkowi? Co czyniąc, tym bardziej zadaje kłam waszym oszczerstwom!

– Sir Marcus pozostaje tu z własnej woli i nie wydamy go w twoje ręce!

– To niech stanie na tej wieży i sam to powie! Marcusie, jeśli tam jesteś, to chcę cię przynajmniej zobaczyć!

Tym razem rzekoma Berenika odpowiedziała sama, nie wyręczając się heroldem. Chłopak zmartwiał… Jeżeli tan zechce go jednak sprowadzić, jeżeli zaczną go szukać. A nadto, w żaden sposób nie ufał wiedźmie. Rozumiał już jasno, dlaczego ona musi zabić go za wszelką cenę, skoro nauczył posługiwać się mocą. Pewnie tylko po to własną osobą podjechała pod bramę, pod pozorem negocjacji. Mogła przygotować jakiś straszliwy czar, który powali go z całą pewnością. A on sam potrafi tylko atakować, rzucać ogniem. Nie zna żadnych osłon. Czy Aurora potrafiłaby taką osłonę postawić? Miał co do tego coraz większe wątpliwości. I przecież ona myśli, że ma przed sobą młodszą, mniej doświadczoną i mniej jednak groźną z obydwu wiedźm.

Na szczęście tan Arnold nie ufał Berenice, a może i samemu Marcusowi.

– Nie wydamy twojego męża, którego chciałaś zamordować. To moje ostatnie słowo i on nie musi tego potwierdzać. A teraz opuśćcie nasze ziemie!

Tym razem księżna odpowiedziała ponownie przez usta herolda.

– Złamaliście umowę, odmawiacie naszej pani jej słusznych praw, obraziliście kłamstwami honor Siedmiu Bram. Pożałujecie tego już wkrótce!

Orszak zawrócił i jeźdźcy pokłusowali w stronę rozstawionych na tyłach namiotów. Może należało zasypać wrogów strzałami? A może posłać kulę ognia? On sam był jeszcze na coś takiego za słaby, chociaż moc stale narastała. Ale przecież Aurora mogłaby to zrobić. Tyle, że wiedźma z pewnością miała się na baczności…

Tan pozostał na wieży, skąd rozciągał się najlepszy widok na gród i błonia. Rzekoma Berenika schroniła się natomiast w największym z namiotów. Po co? Zapewne oficjalnie zdawała matce relację z nieudanych negocjacji, podczas gdy w rzeczywistości wracała do swojej własnej postaci. Trochę to trwało, ale przyczyny zwłoki stały się dla Marcusa oczywiste, gdy wyłoniła się wreszcie jako księżna Berengaria. Pani Siedmiu Bram musiała się bowiem przebrać. Wolała uniknąć niepotrzebnego ryzyka, że ktoś może coś skojarzyć, gdyby wystąpiła w stroju identycznym jak uprzednio Berenika.

Dosiadła teraz innego, przyprowadzonego jej wierzchowca i ruszyła na niewielki wzgórek wśród swoich oddziałów, stając tradycyjnie tuż poza zasięgiem strzały, którą można by posłać z wałów. Herold wzniósł chorągiew, inną jednak niż poprzednio. Tym razem ponad szykującym się do ataku wojskiem powiewał sztandar ze znakiem Bramy. Takim sam, jak ten noszony przez Marcusa. Na szczęście pamiętał o tym, by opatulić szyję opończą.

Księżna jak zwykle nie traciła czasu. Kula ognia ruszyła ku jednemu z fragmentów wału. Nie osiągnęła jednak celu. Na drodze stanął jej migotliwy, połyskujący błękitem mur. Aurora! Tym razem miała widocznie dość mocy, by pokusić się o osłonę umocnień. Ogień zatrzymał się w swoim locie, nie zrezygnował jednak. Kierowany wolą i mocą wiedźmy nadal napierał na przeszkodę. Po chwili pojawiła się kolejna kula żaru i wystrzeliła ku innemu punktowi umocnień. I znowu interweniowała Aurora. Teraz już w dwóch miejscach trwał pojedynek ognia i błękitu. Wkrótce w trzech, a następnie czterech i pięciu. Marcus przypatrywał się zafascynowany tej magicznej bitwie. Widział już pojedynek Bereniki z wiedźmą, ale wtedy wszystko rozgrywało się w ograniczonej przestrzeni lochu, podczas gdy tutaj obydwie przeciwniczki miały do dyspozycji przestrzeń bardzo rozległą. Przypomniał sobie jeszcze, że wówczas Lady Berengaria zwyciężyła dzięki chytremu podstępowi. Pomyślał o tym nie w porę, bo i teraz sięgnęła po podobną sztuczkę. Trzy spośród kul nagle zniknęły. W pierwszej chwili uznał to za sukces Aurory, ale zanim zdążył się nim ucieszyć, pojawiła się kolejna, szósta już i znacznie potężniejsza. Uderzyła wprost w więżę! A raczej omal tego nie uczyniła. Marcus odruchowo przymknął oczy, spodziewając się najgorszego. Przecież przebywali tam dowodzący obroną tan, a najprawdopodobniej również jego córka. Dziewczyna zdołała jednak postawić osłonę i tutaj, dosłownie w ostatniej chwili. Ogień napierał, powstrzymany w niewielkiej odległości od bramy. Za ten sukces zapłaciła wysoką cenę. Zaskoczona, nie zdołała utrzymać pozostałych dwóch zapór. Może chciała zlikwidować tylko trzy już niepotrzebne i odruchowo zrobiła to ze wszystkimi? Może zabrakło jej siły i umiejętności, może koncentracji? Dość, że dwa utrzymywane nadal przez wiedźmę pociski uderzyły jednak w wały, wyrywając szerokie wyrwy i zasypując fosę. Rozległy się okrzyki bólu i przerażenia.

Piesze oddziały Siedmiu Bram wzniosły natomiast zawołanie triumfu i ruszyły ku rozbitym fragmentom umocnień. Stojący jeszcze na nogach obrońcy sypnęli strzałami, nie spowodowało to jednak większych strat wśród dobrze uzbrojonych i wyszkolonych piechurów. Nie zwracając uwagi na szalejące tuż przed nim płomienie, tan wychylił się z wieży i wydawał serie rozkazów, kierując ku wyrwom oddziały rezerwowe. Zaprzątnięta odpieraniem żaru Aurora zdobyła się jeszcze na próbę ataku i po raz pierwszy posłała własną kulę ognia. Lady Berengaria jednak czuwała i osłoniła szturmujących. Dopadli zniszczonych wałów i tutaj starli się z wojownikami tana, odważnymi do szaleństwa, ale gorzej uzbrojonymi. Wszystko zdawało się powtarzać! Jeszcze chwila i stolica Arnolda padnie niczym tamten pierwszy gródek. I pomimo całej pozyskanej od Marcusa mocy Aurora przegra kolejną bitwę. Wiedźma góruje nad nią doświadczeniem oraz chytrością. Od samego początku zepchnęła rywalkę do defensywy. Pozwolić na to przeciwnikowi, to podstawowy błąd w sztuce wojennej!

Dziewczyna zwróciła się ku ojcu i wykrzykiwała coś pospiesznie. Tan zbiegł z wieży razem z kilkoma towarzyszącymi mu ludźmi. Zebrał stojący pod bramą odział rezerwowy i posłał go ku jednemu z wyłomów, gdzie barbarzyńcy trochę się cofnęli. Odwody usztywniły obronę. Również Aurora zdawała się powoli odpychać napierający żar. Wojownicy na wałach odstąpili od bramy i wieży, kierując się ku szturmowanym wyrwom. Marcus rozglądał się za jakąś bronią, zły na siebie, że nie pomyślał o tym wcześniej. Wszak potrafi walczyć, a za chwilę pewnie będzie musiał to uczynić. Nie znalazł niczego przydatnego, tylko jakieś zgromadzone do obrzucania napastników kamienie. Z czymś takim to wiele nie zwojuje. A przecież wrogowie lada moment wtargną do środka. Nawet Aurora, gdyby zdołała zebrać jakieś rezerwy mocy,  nie mogłaby już teraz rzucić kolejnej kuli ognia na napastników, bo ugodziłaby również ludzi ojca. To przypomniało mu o własnej mocy. Sięgnął i znalazł! Odrodziła się jak nigdy dotąd, tylko co z tego? Za późno! Albo on za późno o tym pomyślał, albo sama moc przyszła jednak spóźniona. Obrońcy i napastnicy przemieszali się już w walce, poraziłby tak jednych, jak i drugich. Ale może przecież zaatakować samą wiedźmę! Raz już próbował. Wtedy miała się na baczności i zdążyła postawić osłonę. Ale teraz, zajęta pojedynkiem z Aurorą… Przywołał obraz pana Czwartego, najskuteczniejszy w pobudzaniu magicznej siły.

Zanim zdążył uczynić coś więcej, Aurora skoczyła z wieży na koronę wału i rzuciła się płasko na ubitą tam ziemię. Tarcza, która chroniła dotąd bramę, zniknęła. Ognista kula runęła do przodu, nie napotykając oporu i dokonując z hukiem dzieła zniszczenia. Płomienie omiotły pusty na szczęście dziedziniec i liznęły najbliższe zabudowania. Wokół dziewczyny posypały się płonące belki rozbitej konstrukcji. Nie zważając na to wyprowadziła własny kontratak, do którego zbierała zapewne od dawna siły. Uderzyła żarem w stojący na wzgórzu orszak księżnej. Uderzyła potężnie, wspierając się przy tym całą mocą i całą nienawiścią. Przez chwilę miał już nadzieję, że się jej udało, bo Lady Berengaria, nie spodziewając się nagłego zwycięstwa w walce o wieżę, dała się jednak zaskoczyć. Zbyt długo podtrzymywała niszczący ogień i zbyt późno zaczęła stawiać własną osłonę. Ognisty pocisk Aurory musiał jednak przebyć sporą odległość i wiedźma zdążyła ostatecznie spowić wzgórek migotliwym blaskiem. Ugiął się niebezpiecznie, powstrzymywał jednak płomienie. Dziewczyna napierała, ale księżna z pewnością zbierała już siły. Wtedy uderzył on sam. Posłał wreszcie i swoją porcję żaru. Dopadł już pana Czwartego, teraz miał okazję zrobić to samo z tą, która pozwalała na wszystkie zbrodnie zwyrodnialca, dopuszczając się przy tym własnych. Ogień wzbudzony przez Marcusa dołączył do ognia Aurory, obydwa pociski zjednoczyły się w ogólnym wybuchu, który  wstrząsnął wzgórzem. Uniosła się chmura dymu i kurzu, rozległo się rżenie przerażonych koni oraz okrzyki bólu i strachu wydawane przez ludzi. Spośród wewnętrznych zabudowań wypadł tan Arnold, prowadząc kontratak na ludzi z Siedmiu Bram szturmujących bliższy z wyłomów.

Marcus nie miał teraz siły, by walczyć w jakikolwiek sposób, czy to mieczem, czy magią. Obrońcom na nic się już nie przyda. Wlokąc wiadro, nisko pochylony, by nie wystawić się na jakąś zbłąkaną strzałę, zbliżył się do Aurory. Sprawiała wrażenie równie wyczerpanej i półprzytomnej. Odciągnął i zrzucił w dół kilka nadpalonych desek oraz drągów. Większe bale zalał wodą. Na szczęście żaden z nich nie ugodził dziewczyny bezpośrednio, wydawało się, że wyszła z tego wszystkiego bez szwanku. Wylał jej na twarz resztę wody z wiadra. Otrząsnęła się i spojrzała bardziej przytomnie.

– Marcus? Co ty tutaj robisz?

– Nieważne, co z tobą?

– Jestem cała. Ale co z wiedźmą? Trafiłam ją! Musiałam trafić! Poczułam, jak słabnie jej osłona!

– Całe wzgórze wybuchło, ale nie wiem…

– Trafiłam z pewnością, użyłam całej mojej siły i jeszcze ktoś mi pomógł… – Spojrzała uważnie. – To musiałeś być ty.

– Tak. – Nie widział sensu, by to przed nią ukrywać. – Moc odrodziła się i nie mogłem stać z boku.

Wyjrzeli przez koronę wału. Rąbanina w wyrwach trwała w najlepsze, nikt nie zyskiwał przewagi. Nikt też jednak nie próbował ruszyć do szturmu przez rozbitą bramę. W szeregach wrogiej armii zapanował chaos. Nad wzgórzem nadal unosiła się chmura dymu i kurzu, gorączkowo kręcili się tam otumanieni albo spieszący tym pierwszym z pomocą ludzie z Siedmiu Bram. Wiatr rozwiewał powoli szarobury całun.

– Ale jak… Miałeś czekać w tamtej izbie.

– Wypaliłem otwór i rygle puściły…

– Nikt nie może się o tym dowiedzieć. O tym tutaj zresztą też. Atak na wiedźmę wszyscy bez trudu uznają za moje dzieło, ale drzwi… Tak, powiem, że to ja je uszkodziłam, bo chciałam popisać się czarami. Zaraz po tym gdy… No wiesz, po zdobyciu mocy każda kobieta czuje szczególną radość, a ja jeszcze nigdy nie dostałam aż tyle magicznej siły za jednym razem. Wybaczą mi więc zniszczenie drzwi.

– Ale Marta, ona wie, że były całe.

– Będzie milczeć, jeżeli jej każę. Albo raczej poproszę.

– Spójrz na to!

Przerwał wywody dziewczyny wskazując na wzgórze i rozbite na tyłach namioty. Wszczął się tam wzmożony ruch. Z pola pospiesznie kogoś znoszono, dookoła zapanowało niezwykłe wśród tak doświadczonych żołnierzy poruszenie. Nawet zbrojni w wyłomach pojęli chyba, że stało się coś złego, ich animusz wyraźnie bowiem osłabł. Fala szturmujących zatrzymała się w miejscu i zaczęła powoli ustępować. Jeszcze chwila i rozległy się dźwięki rogów, wzywające do odwrotu. Odbył się on w uporządkowany sposób, w żadnym razie nie była to ucieczka. A i ludzie Arnolda nie kwapili się do pościgu w otwartym polu.

– Patrz! Zwyciężyliśmy, odstępują. I dopadliśmy chyba czarownicę!

– Może i tak. Inaczej nie przerwaliby chyba szturmu.

– Na pewno, Marcusie! Czułam, jak słabnie jej osłona. To również twoje zwycięstwo! Ale teraz musisz wracać do swej izby. Wracaj, zanim zaczną mnie szukać i ktoś cię tutaj zauważy. Ruszaj! Przyjdę tak szybko, jak tylko zdołam.

Przejdź do kolejnej części – Nowy świat czarownic 35-37

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Nareszcie!

Marcus przestał być w końcu przedmiotem tej opowieści, rzucanym przez nieubłagany los w tę i z powrotem, zdołał się upodmiotowić. Udane zaklęcie uczyniło zeń gracza i to bardzo groźnego – o czym właśnie przekonała się wiedźma z Siedmiu Bram. Bardzo podoba mi się taki rozwój wypadków, długo nań czekałem, ale było warto!

Kampania Siedmiu Bram przeciw północnym barbarzyńcom znajdzie się teraz chyba w impasie. To z kolei pozwoli tym ostatnim na odzyskanie strategicznej inicjatywy – a może i jakiś kontratak przeciw pozbawionemu chwilowo magicznej osłony księstwu? Wprawdzie barbarzyńcy sądzą, że Aurora pokonała dopiero jedną z dwóch wiedźm, ale przecież Marcus może im pomóc spojrzeć za zasłonę iluzji wzniesionej przez Berengarię. A wtedy wszystko jest możliwe – łącznie z wyzwoleniem Bereniki (inna sprawa, że dzicy chętnie poderżnęliby jej gardło, ot, z ostrożności, Aurora natomiast po to, by nie dzielić się z konkurentką źródłem mocy).

Opowiadana przez Nefera historia znalazła się w interesującym momencie. Może z niego ruszyć w paru skrajnie różnych kierunkach i jestem szczerze ciekaw, który z nich wybierze Autor. Czy będzie dalej rozwijać wątek pogranicznej wojny? A może skupi się na pojedynku magów: między coraz silniejszym Marcusem (wspartym przez Aurorę) a pokiereszowaną Berengarią (kto wie, może nawet wspartą, z patriotycznego i rodowego obowiązku, przez Berenikę)? Albo pójdzie w stronę rodzinnego dramatu i postawi Berenikę przed dramatycznym wyborem?

Tak czy inaczej, zapowiada się pasjonująco.

Pozdrawiam
M.A.

Emocjonująca część. Berengaria zaczyna robić błędy. Najpierw nie zgodziła Marcusa, stawiając go w sytuacji bez wyjścia. Teraz jego ratunkiem jest współpraca z wrogami władczyni siedmiu bram. Aurora jest mu wdzięczna. Nawiązali coś w rodzaju przymierza. Mimo tego niewątpliwego sukcesu, jego sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Nie wiadomo jakie plany wobec jego osoby ma tam. Ciekawe jak będzie traktowany. Pozdrawiam serdecznie

MA, Anonimie. Słusznie zauważyliście, że istnieje kilka możliwości dalszego rozwoju fabuły. Postaram się wybrać najbardziej logiczny, moim zdaniem, z nich. A przy okazji, mam nadzieję, zarazem zaskakujący. Pierwsza kwestia, czy bohaterowi uda się odnaleźć bezpieczną przystań (a może nawet więcej, przyjemne gniazdo) wśród barbarzyńców? Czy wzajemna sympatia z Aurorą do tego wystarczy? I co ze stroną przeciwną? Czy udało się już wyeliminować zagrożenie? Marcus musi w końcu znaleźć wolę do działania innego, niż tylko reagowanie na plany i podstępy matki czy księżnej. Dzięki za komentarze i pozdrawiam.

Jestem ciekaw, czy teraz, gdy znalazł się we względnie przychylnym mu otoczeniu, Marcus będzie miał chęć i ochotę ruszać z odsieczą Berenice. Bo właściwie, co tak naprawdę jest jej winien?

Dalece lepiej siedzieć na północy, zbierać magiczną moc i szykować swój wielki powrót na południe – nie jako mąż Bereniki, ale jako najpotężniejszy mag świata, który obali dyktaturę wiedźm i przywróci stare, dobre czasy magicznego patriarchatu 🙂

Pozdrawiam
M.A.

W sumie racja, nic jej winien nie jest (może jeden czar), ale pytanie, czy rzeczywiście trafił do bezpiecznej przystani? Pamietajmy, że pozostaje cennym dawcą mocy i nasienia, co może okazać sięszczególnie ważne dla barbarzyńców. Przypuszczam natomiast, że jakieś korzyści z obecnej sytuacji wyciągnie.

Napisz komentarz