Magnetyzm XXVII (Ania)  3.66/5 (62)

18 min. czytania

Źródło: Maxpixel

Spłoszona

Chodzi z kąta w kąt, nieco zbyt mocno ściskając swój supersprytny telefon. Prawdziwa królewna nie odzywa się już od czterech dni. Chciałby zadzwonić, ale boi się, że jeszcze pogorszy swoją sytuację. Zdaje sobie sprawę, że przekroczył wyraźnie wyznaczoną granicę. Widział ją nago. Po prostu nie mógł się oprzeć, to było silniejsze od niego. Nad pulsującym w spodniach dziobakiem jest w stanie jakoś zapanować, ale nie nad magnetyzmem jej wiecznie tryskającej fontanny, życiodajnego zdroju pachnącego obietnicą nieprzebranych rozkoszy. To ponad jego siły.

I jeszcze ten prezent. Głupio się zachował, nic dziwnego, że najpierw odegrała szopkę zachwytu, a później szybko zapomniała o zbyt tandetnym piórze. Stać ją na wiele więcej, jej palce zostały stworzone dla szlachetnych kruszców, nie dla zwykłego drewna. Smukłe i delikatne. Idealne.

Wzdycha. Oszaleje, jeśli więcej nie zobaczy Ewy Kowalik. Uzależnił się od niej, co oczywiste. Zakochał? Być może. Nie wie. Nie rozumie. Nie chce rozumieć, chce tylko chłonąć jej bliskość. Zapach. Smak. Wiotkość. Chce patrzeć w zamglone rozkoszą oczy i całować najpiękniejsze usta na świecie. Choćby i sam nigdy miał nie doznać spełnienia. To zbędne. Niepotrzebne. Można bez tego żyć. Wie coś o tym.

Pośpiech z jakim zakryła swoją nagość. Zmieszanie widoczne w uciekających przed jego wzrokiem oczach. Zawstydzenie. Czyżby żałowała, że dała się ponieść? Czyżby miała mu za złe?

Nie wyrzuciła go z domu, ale też nie chciała bliskości. Sam wyszedł. Czuł się zbędny. Niepotrzebny. A może powinien był zostać i walczyć o jej akceptację? Może teraz powinien tam wrócić i błagać na kolanach o jeszcze jedną szansę?

Sięgnąć po szczęście

Anila poniosło na tej kolacji. Tak, do ostatniej chwili zachował maskę spokoju, ale w środku wszystko się w nim gotowało. Wrzało! Ten chłoptaś i jego lepkie dłonie! Przy każdej nadarzającej się okazji dotykał, głaskał lub całował Ewę. Śmiał okazywać jej czułość. Publicznie! Na służbowym spotkaniu! Do tego jeszcze ten arogancki gnojek, który podważał prawdomówność Rani. Tego było za wiele. Musiał wyjść.

Później trochę żałował. Szczególnie, gdy dowiedział się, że to jego słodka ptaszyna zajęła się przeklętą cudzołożnicą. Nigdy nie chciał, żeby się poznały. Tak wyszło. Tym bardziej nie chce, by Ewa stała się sojusznikiem Rani. Za nic w świecie. Nie powinny się zaprzyjaźnić. Są zupełnie inne. Jedna ciepła, druga zimna niczym lód. Jedna inteligentna, druga pusta. Jedna skupiona na tym co wewnątrz, druga próżna. Niech będzie przeklęty dzień jego ślubu! Gdyby mógł nigdy do tego nie dopuścić! Zmarnował sobie życie w imię obowiązku! Synowskiej powinności. A jak tak dalej pójdzie, sam nigdy nie doczeka się syna, który będzie miał obowiązki wobec niego.

Z Ewą mógłby spędzić całe życie. Połowę w łóżku, na cieszeniu się sobą, a połowę na trzymaniu się za rękę. Dyskutowaniu. Śmianiu się. Chodzeniu do kina. Zwiedzaniu świata. Z nią mógłby robić wszystko. Choćby i klepali biedę. Z nią nie potrzebowałby drogich garniturów ani szybkich samochodów. Nie musiałby nic udawać.

Nie zmieniła się. Piękna. Krucha. Eteryczna. Ciągle ten sam uśmiech. Żadnych zmarszczek ani zbędnych kilogramów. Tylko oczy jakieś takie chłodne. Zdystansowane. Kiedyś były pełne radości. Figlarne. Błyszczące bardziej niż najpiękniejszy szmaragd. Iskrzące. Kiedyś patrzyła na niego czule. Z miłością. Kiedyś. Zniszczył to. Był przekonany, że tak trzeba, że nie ma żadnego wyboru, ale przecież zawsze jest jakiś wybór. Nie dostrzegał tego.

Otwiera pudełeczko. Kupił je dla niej. Jeszcze w Mumbaju, planując tę podróż. U najdroższego jubilera. Subtelne. Drobne. Pasujące do jej przepastnych oczu. Tylko czy będzie miał szansę wręczyć te kolczyki? Oczywiście nie wyrażą jego uczuć, nie wynagrodzą Ewie straconego czasu i całego cierpienia, nic co by zrobił nie zmieni przecież przeszłości.

Jest ryzyko, jest przyjemność

– Cholera! – klnie, potykając się o stojącą przy łóżku butelkę. Głowa pulsuje bólem, a zesztywniałe ciało odmawia współpracy. – Trzeba było wczoraj tyle pić? – pyta, patrząc w lustro. Facet stojący przed nim ma ziemistą cerę, ciemne sińce pod oczami i ogólnie wygląda na nieźle zmaltretowanego. Powinienem o siebie bardziej dbać – myśli, ale wie, że następnym razem znów urżnie się w trupa. Czasem musi odreagować. Codzienne życie jest wystarczająco wymagające, a wczoraj jeszcze to…

Uśmiecha się krzywo. Przypomina mu się powiedzonko ojca: Lubię inwestować w wódkę, jest wysoko oprocentowana i szybko się zwraca. Tylko ten ból następnego ranka! Ojciec miał na to sposób. Niezawodny. Klin klinem. I tak się kręciło. Nie chce być taki jak on. Nie jest. Doszedł do czegoś. Coś osiągnął. Ma swój pieprzony sukces! Nikt z jego rodziny jeszcze nie zaszedł tak daleko, a to przecież dopiero początek.

Uwagę Bartka przykuwa szelest dochodzący od strony sypialni. Co u licha?! Nie ma jednak dość siły, żeby ruszyć się z miejsca i sprawdzić, skąd wziął się ten odgłos. Rzuca jeszcze jedno krytyczne spojrzenie w lustro, po czym przemywa twarz zimną wodą. Od razu lepiej. Przynajmniej trochę.

Starając się zachować pion, co wbrew pozorom czasem okazuje się sztuką, wychodzi z łazienki. Tak myślał! Nie jest sam. Ledwo oprzytomniawszy po przebudzeniu, nie zwrócił uwagi na śpiącą u jego boku dziunię, ale teraz trudno ją ignorować. Przyciśnięta bokiem do poduszki zapijaczona mordka z rozmytym koszmarnie mocnym makijażem oraz rozchylonymi ustami ułożonymi w karpi dzióbek. Do tego wystająca spod kołdry noga w paskudnie wzorzystej rajstopie. Oczywiście podartej. No i posklejane lakierem, zafarbowane na wulgarny blond włosy. Ohyda!

– Wstawaj – warczy, zdzierając kołdrę ze straszydła. Odczuwa ulgę, widząc, że panienka jest niemal kompletnie ubrana. Przynajmniej jej nie zerżnął. Chociaż tyle! Dziewczątko nie reaguje, najwyraźniej śpi mocno. Wzdycha. Będzie ciężko.

– Wynocha – wrzeszczy na całe gardło, szarpiąc ją przy tym za ramię. Tym razem ona powoli, niespiesznie otwiera oczy i omiata go nieprzytomnych spojrzeniem.

– Jeszcze chwilkę – jęczy, próbując ponownie przykryć się kołdrą. Nic z tego! Nie da jej nawet minuty!

– No już! Zwijaj się! – Bartek nie zamierza odpuścić. Nie cierpi budzić się w jednym łóżku z obcą babą. Nawet jeśli poprzedniego wieczoru miał na nią olbrzymią ochotę, rano zazwyczaj budzi w nim już tylko niesmak. A ta? Ta chyba nawet po pijaku nie mogła przypaść mu do gustu. Zbyt młoda. W ogóle nie kobieca. I ubrana jak strach na wróble.

Patrzy z niesmakiem, jak kobieta podnosi się na rękach. Siada. Wstaje. Łapie równowagę. Omiata wzrokiem swój strój, sprawdzając jego kompletność. Kiwa głową. Rusza chwiejnym krokiem. W połowie pokoju zatrzymuje się. Zerka na niego.

– Kibel jest tam? – pyta skrzekliwie. Bartek odpowiada skinieniem głowy. Szkoda słów. Nie pyta o imię. Nie wstaje, żeby się pożegnać. Po prostu czeka, aż wyjdzie. Kiedy jest już sam, opada z powrotem na łóżko. Ciężko mu. To coś więcej niż kac. Więcej niż niesmak spowodowany obecnością tego czupiradła.

Kamil miał rację. Zachował się jak wystraszony chłopiec, a nie jak mężczyzna. Przede wszystkim zabrakło mu klasy, a powinien ją mieć. Nauczyć się. Ten Hindus do końca nie dał wyprowadzić się z równowagi, powiedział, co miał powiedzieć i spokojnym, pewnym krokiem wyszedł. A on uciekł. Niczym młokos przyłapany na kradzieży jabłek. Od tamtego czasu wcale się nie zmienił. Za każdym razem ucieka. Przed problemami. Zobowiązaniami. Odpowiedzialnością.

Czego by nie mówić, to była najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek miał i pewnie nawet po urodzeniu dziecka będzie znacznie ładniejsza niż inne. Do tego gorąca. I okazało się, że sama przyszła. Bo chciała. Bo miała ochotę. Bo jej się spodobał.

Zderzenie z rzeczywistością

W życiu nie spotkała jeszcze równie rozkapryszonej pannicy! Księżniczka na ziarnku grochu normalnie! Do jej obsłużenia nie wystarczyłby i tuzin służących! Ręczniki zbyt szorstkie. Pająk w łazience. Brak kadzidła i mirry. Dziś chyba sama będzie musiała napić się ziółek uspokajających. Inaczej nie wytrzyma!

Kto by pomyślał, że dorosła kobieta nie potrafi posługiwać się nożem albo nie wie, jak otworzyć lodówkę?! Ktoś najwyraźniej zrobił Rani krzywdę, przesadnie rozpieszczając. Jeśli nie nadrobi szybko zaległości, już nigdy nie będzie samodzielna i niezależna. Zawsze będzie wymagała opieki. Zawsze.

Sfrustrowana dzwoni do pani Eli. Prosi, żeby przyszła. Przeprasza. Tłumaczy. Rozumie. Jeszcze nigdy nie wymagała pracy w weekend. Lubi samotność. Potrafi ukroić sobie kromkę chleba. Sięgnąć po jogurt. Ale teraz sobie nie poradzi. Nie z tą hinduską księżniczką na karku.

Dzwoni też do stylistki, kiedy okazuje się, że Rani nie ma żadnych ciepłych ubrań, a marznie. Żaden, nawet najbardziej rozciągnięty ze swetrów Ewy, nie pasuje na ciężarną. Niestety. Zresztą może to i lepiej. Przecież pójdą razem na shopping. Odpocznie trochę. Popracuje.

Szybko zaczyna żałować, że tak nieroztropnie przygarnęła tę dziewczynę. Działała impulsywnie, kierowana współczuciem, a emocje to kiepski doradca. Doskonale o tym wie. Zazwyczaj zimna i nieczuła. Twarda. Tym razem okazała słabość i ma za swoje!

Patrząc na nierealnie piękną twarz Rani, odczuwa już tylko irytację. Szybko. Jeszcze nikomu nie udało się w tak krótkim czasie zrobić na Ewie równie złego wrażenia. Nie, zdecydowanie nie wytrzymają pod jednym dachem nawet kilku dni. Któraś z nich musi się wyprowadzić! Im szybciej, tym lepiej.

Nie ma serca dzwonić do Kamila i prosić o zwrot samochodu. Zamawia taksówkę. Najpierw przekazuje swojego gościa w troskliwe i dobrze opłacane ręce stylistki, a następnie sama udaje się do biura. Budynek jest pusty i cichy. W zasadzie wszyscy pracownicy mają służbowe laptopy. Jeśli zachodzi taka potrzeba, pracują w domu, do firmy w weekend nikt nie przyjeżdża. Czasem tylko można spotkać sprzątaczki. Może i chciałaby się natknąć na ciepłą i serdeczną panią Marię. Wypić razem herbatę, posłuchać o jej rodzinie. Niestety. Wygląda na to, że poza portierem w budynku nie ma żywej duszy. Trudno.

Siada na miękkiej pufie w kącie przeznaczonym do relaksu i skupienia myśli. Czuje się mała i zagubiona. Bezbronna. Pierwszy raz od dawna. Znowu dzięki NIEMU. I pomyśleć, że jeszcze niedawno miała ochotę go zobaczyć, dotknąć, przytulić, że śnił się jej, że jego głos nieoczekiwanie zahipnotyzował. Zasłuchała się w nim.

Nigdy wcześniej nie widziała w oczach Anila tyle chłodu. Nigdy jeszcze nie był tak stanowczy. Nieprzyjemny. Okrutny. Stał się potworem. Jest potworem. Choć czyż Rani sama nie wyzwala w ludziach wszystkiego co najgorsze? W niej wyzwala…

Wyjmuje z kieszeni telefon. Odblokowuje. Zapisała sobie jego numer, choć nie powinna. Już kilka razy kusiło, żeby zadzwonić, ale ostatecznie nawet wczorajszą kolację umówiła przez podwładnych. Bała się. Panicznie bała się, że ulegnie mocy byłego kochanka. Sile grawitacji. Swojej przeklętej słabości. Bo to, że nigdy całkiem nie pozbyła się go ze swojego serca, ewidentnie stanowi słabość. Porażkę. Wstydliwą tajemnicę.

Bezmyślnie przegląda kontakty. Mama. Tata. Ala. Marta. Ich mężowie. Przyjaciółki. Kumpele. Pracownicy. Jeszcze więcej pracowników. Mateusz Nowicki. Waha się, czy nie zadzwonić. W tym chłopaku coś jest. Jego obecność wpływa na Ewę kojąco. No, czasem też pobudzająco. Szkoda, że odmówił. Chciałaby mieć go blisko. Pod ręką. Nie dla zaspakajania kaprysów niesfornego ciała, choć to także, ale dla spokoju, jaki wnosi w jej z gruntu burzliwe życie. Dla cichej i statecznej obecności. Nienachalnej. Uważnej. Ciepłej. Tak, ciepłej. Pod tym względem przypomina matkę.

Z Anilem było inaczej. Był wszechogarniający. Zachłanny. Nie pozostawiał miejsca na nic ani na nikogo innego. Był radością i smutkiem. Oczarowaniem. Oddechem. Z każdym dniem zakradał się coraz głębiej, odbierając jej samą siebie. Dopasowując do własnych oczekiwań. To było niezdrowe. Toksyczne. Zwichrowane. Wypalił w jej wnętrzu stygmat i przywiązał na zawsze do siebie. Spętał. Czas się od niego uwolnić! Raz na zawsze!

Wybiera numer. W słuchawce po drugiej stronie odzywa się znany głos. Aksamitny. Niski. Miękki. Z przeklętym kalifornijskim akcentem! Ewa przez chwilę milczy. Wie, co chce powiedzieć, ale słowa więzną w gardle. Zbyt ciężkie i zbyt ostre. Pierś ściska żelazna obręcz strachu. To już. To nieodwołalnie. Nie będzie odwrotu. Słów nie będzie dało się cofnąć.

On się przymila. Łasi. Nawija makaron na uszy. Mami słodkimi słówkami. Próbuje rozbroić gniew, niepokój, żal, próbuje zatrzeć złe wrażenie z poprzedniego wieczora. Zarzeka się, że tęsknił, że cierpiał, że jej potrzebuje.

Nie da się tak podejść! Musi okazać się silniejsza! Musi pamiętać o bólu i upokorzeniu. Przywołuje wspomnienie okrutnych, ciemnych oczu. Pozbawionych współczucia. Bezlitosnych. Ucisk w klatce piersiowej od razu maleje i Ewa już wie, że będzie dobrze. Wygra, choćby i walka miała okazać się ciężka. Najtrudniejsza z walk – walka ze samą sobą.

Zgadza się spotkać. Przyzwoitość wymaga, żeby powiedziała mu to prosto w twarz – nie zobaczą się więcej, nie chce go już znać. Nie, nie miejsce publiczne. Nie chce robić scen przy ludziach. Nie, nie jego pokój hotelowy. Nie ma mowy! Sitelle Dreams. Bezpieczny grunt. Jej teren. Będę tu mieli ciszę i spokój. Warunki do rozmowy i do kłótni.

Zjawia się nad wyraz szybko. Ubrany w idealnie skrojony garnitur. Z lśniącymi czarnymi włosami i niepewnym uśmiechem na twarzy. Jego oczy są ufne. Pełne nadziei. Takie jakie znała. Kiedyś. Dawniej. Niepodobne do tych wczorajszych.

Witają się sztywno, skinieniem głowy. Ewa robi odruchowo krok w tył, gdy Anil podchodzi zbyt blisko. Zachować dystans – myśli – tylko nie pozwolić się dotknąć! On z rezygnacją kręci głową, ale nie ponawia próby. Może właśnie tego się spodziewał. Zabawy w kotka i myszkę.

– Pięknie wyglądasz – mężczyzna mruczy uwodzicielsko.

– Nic się nie zmieniłeś. – Ewa odwraca się nieco zirytowana. Rozmowa nie zapowiada się lekko. Czas był dla niego życzliwy, zmężniał, a jednak nadal gdzieś pod kurzymi łapkami kryje się tamten chłopak. Tamten gorący kochanek. Tamta miłość. – Ale ja nie zaprosiłam cię tu, żeby słuchać płytkich i banalnych komplementów.

– Szczerych – wchodzi jej w słowo.

– Może i szczerych, bez znaczenia. – Nie daje zbić się z tropu. Jest panią prezes, a nie jego małą ptaszyną, pisklakiem, którego kiedyś tulił w dłoni. On musi to wyraźnie odczuć! – Wydoroślałam, nie dam kupić się pochlebstwami. Dorosłam. Może długo to trwało, ale w końcu dorosłam, Anil i już cię nie potrzebuję ani cię nie chcę.

– Każdy potrzebuje miłości – mężczyzna łagodnym gestem rozpościera ramiona i robi kilka kroków w stronę Ewy. Ona cofa się. Walczy o każdy milimetr dystansu.

– Ale nie twojej.

– Ja też potrzebowałem czasu, żeby zrozumieć jak ważne i wyjątkowe było to, co między nami zaszło. – Hindus nie odpuszcza.

– Za dużo, zdecydowanie za dużo czasu potrzebowałeś. Jest już za późno. Nie jestem tamtą Ewą i ty nie jesteś tamtym Anilem. Straciliśmy to. Przepadło. – Kobieta gwałtownie zmienia pozycję. Nie da się przyprzeć do muru. Musi zachować dystans. Nie pozwolić na dotyk. Do jej nozdrzy dociera korzenny zapach. Pasujący do niego. Zmysłowy. Aż chciałoby się przysunąć bliżej i napełnić nim płuca. Potrząsa głową. Nie ma mowy!

– Wiem. – On robi skruszoną minę, jego oczy stają się jeszcze większe i jeszcze bardziej lśniące. Słodziak. Aż wstyd pastwić się nad takim uroczym stworzonkiem. Silnym, okrutnym, ale jednak uroczym.

– Anil, zrozum. To już koniec. Ostateczny. Nie będzie drugiej szansy. Chciałabym zamknąć ten rozdział. Nie będziemy się już spotykać, ani prywatnie, ani służbowo. Na wszelki wypadek w ogóle zakończę działalność na rynku indyjskim, żeby nie musieć cię unikać. Tak będzie lepiej – jej głos jest pewny i stanowczy, choć targają nią sprzeczne emocje. Chciałaby się w niego wtulić, jeszcze raz pocałować pełne usta, ale wie, że to ją zgubi, że nie może sobie na to pozwolić. – Wolałabym jednak najpierw się rozliczyć – dodaje odrobinę ciszej, zawstydzona poruszaniem równie przyziemnych tematów, ale tak trzeba. Powinien zrozumieć. – Oddać ci tamte pieniądze. Za szpital. Za leczenie. Za tamtą pomoc zawsze będę ci wdzięczna, była nieoceniona, prawdopodobnie bez niej nie stanęłabym na nogi, zostałabym kaleką. Wtedy nie byłoby mnie stać, ale teraz mam pieniądze i chciałabym spłacić zaciągnięty dług. Ten finansowy – uściśla, bo wtedy pieniądze okazały się czymś znacznie więcej niż tylko szeleszczącymi papierkami. – Rozumiesz chyba.

– Ewa… – Mężczyzna, nagle pobladły, znów próbuje podejść bliżej, dosięgnąć skrawka jej skóry, pogłaskać. Nie pozwala mu na to. – Proszę… to była moja wina – wyznaje urywanym, łamiącym się głosem, a do oczu napływają mu łzy. – Chciałem naprawić tyle, ile naprawić się dało.

No tak, mogła się spodziewać, że tę szczodrość zawdzięczała wyłącznie poczuciu winy! Tym bardziej musi zwrócić dług. Pozbyć się ciężaru. Zrzucić pętające kajdany. Wtedy łatwiej będzie zapomnieć. Wybaczyć. Bo tak naprawdę nigdy mu nie wybaczyła. Ani sobie. Ciągle pokutuje za grzech zaufania. Za grzech nadziei. Miłości. Złudzeń. Za wiarę w szczęśliwe zakończenia.

– Nie ma o czym dyskutować – stwierdza ostro. – Podasz kwotę, czy sama mam ją oszacować?

– Mam przedstawić dokumentację księgową? – burczy i odwraca się tyłem. Urażona męska duma, co? Myśliwy, który sam staje się zwierzyną łowną.

– Nie, jeśli nie uznam, że kłamiesz. – Pani prezes jest sztywna i opanowana, choć nogi jej drżą, a w głowie się kręci. Tak, teraz naprawdę grzebie ten związek, przekreśla te wszystkie lata, odtrąca swoją jedyną miłość. Tyle, że oboje się zmienili. Nawet już się nie znają. Są sobie obcy. Zupełnie obcy. A ich uczucie martwe lub dogorywające powoli. O ile on kiedykolwiek ją kochał.

Nagle ciszę przerywa dudnienie telefonu. Podobne do bicia serca. No tak, włączyła go, dzwoniąc do Anila i potem zapomniała wyłączyć. Zerka na wyświetlacz. Bartek. Waha się przez moment, ale potem odbiera. To jej rozmówcy również da do myślenia. On na szczęście ni w ząb nie zna polskiego. Nauczył się co najwyżej kilku przekleństw i „dzień dobry”. Tyle. Gdyby ją kochał, nauczyłby się więcej.

Staje przy oknie. Odwrócona bokiem. Kątem oka obserwując byłego kochanka.

– Tak? – rzuca obojętnie do słuchawki.

– Czy ona jest u ciebie? Mógłbym ją zobaczyć? – Podwładny od razu przechodzi do sedna, doskonale wie, że Ewa tego wymaga. Żadnego kręcenia, motania czy podchodów. Żadnych zbędnych uprzejmości. Czas to pieniądz!

– Ona ma imię!

– Wiem… – dosłownie słychać, jak krótkie słowo przeciska się przez zaciśnięte gardło chłopaka.

– Ja natomiast nie wiem, czy ona chce widzieć ciebie – sili się na ostry, nieprzyjemny ton, w głębi duszy rozradowana szansą pozbycia się niechcianej współlokatorki. Nawet jeśli dziewczątko trafi w nie najlepsze ręce. Jej problem. Takie życie. Sama naważyła tego piwa.

– Mówiła coś?

– Nie, może lepiej żebyście porozmawiali. – Ewa bierze głęboki wdech. Poza marudzeniem w zasadzie nic nie mówiła, a szczerze wątpi, by Bartek zapewnił Rani większe luksusy. Będzie musiała przywyknąć! – Jest teraz na zakupach. Spotkamy się za godzinę w Akropolu Na Solnym. Przyjdź. – Rozłącza się.

Zerka na Anila. Upewnia się, czy na pewno nic nie zrozumiał. Mężczyzna stoi wyprostowany i wpatrzony w nią niczym w obrazek. Na jego twarzy maluje się rezygnacja i rozgoryczenie. Czyżby zraniła go? Jeśli tak, bardzo dobrze! Zasłużył!

W zasadzie nie ma mu nic do powiedzenia. Numer konta i kwotę mogą ustalić mejlem. Esemesem. Przez sekretarki. Więc to by było na tyle? Koniec? Niezręczny. Głupi. Jakoś tak dziwnie pasujący do ich naiwnie romantycznej historii. Do mdląco słodkiego uśmiechu. Skóry pachnącej kardamonem. Do wypadku niczym z kiepskich powieści i blizn, które po tym wszystkim zostały. W sercu.

– Dobra. Musimy kończyć – z łatwością przechodzi do płynnej angielszczyzny. – Trafisz do wyjścia, czy mam cię odprowadzić?

– Trafię… – Anil z niedowierzaniem kręci głową. – Naprawdę nie możemy porozmawiać?

– Nie ma o czym. – Ewa patrzy bezczelnie w jego speszone, zawiedzione oczy. Piękne. Głębokie. Wykończone ciemnymi, długimi rzęsami i wymownymi, gęstymi brwiami. Teraz, kiedy to nie rani jej delikatnej skóry, mógłby nie golić się tak często. Z dwudniowym zarostem wyglądałby jeszcze bardziej męsko. Przystojniej. Brutalnie przystojnie.

Odpędza od siebie myśli o nim jako o mężczyźnie. Obiekcie seksualnym. Kochanku. Partnerze. O nim jako o ciele. Ciepłym i pachnącym. Teraz powinien być tylko osobą. Kontrahentem. Aseksualnym. Zimnym. Obcym. Nietykalnym. Nie powinna do niego nic czuć. Ani dobrze, ani źle. Nie powinna myśleć. Śledzić oddechu i ruchu warg. Nie powinna patrzeć.

Zupełnie irracjonalny wydaje jej się fakt, że przy nim bardziej odczuwa samą siebie. Ciało. Realne. Żywe. Pełne krwi. Drżące. Wilgotne. Przy nim bardziej jest kobietą. Ewą. Po prostu sobą. Wszystko inne stanowi maskę, próbę ukrycia się. Ucieczki. Tchórzostwa.

Działa na nią w niewyjaśniony, pierwotny sposób. Podświadomy. Sprawia, że po podbrzuszu pełza przyjemne ciepło. Łaskocze. Nie jest jednak zwierzęciem, żeby temu ulegać, żeby poddać się bez walki. Może byłoby przyjemnie. Przez chwilę. A potem moralny kac. Długo odbijający się czkawką.

– Idź już, proszę –żąda z naciskiem. Nie wypchnie go za drzwi. Pewnie gdyby go dotknęła, łatwiej przyszłoby przyciąganie niż odpychanie. Gdyby przytulił ją, pewnie nie miałaby siły się przeciwstawić. Zatraciłaby się. Zapomniała. Na moment. Kilka sekund. O wszystkim.

– Ewa. – Zbliża się. Idzie. Nie w tym kierunku, w którym powinien.

– Wyjdź! – dziewczyna niemal krzyczy. Nie, nie boi się. To nie on stanowi zagrożenie, a ona sama. Podniesienie głosu ma przekonać ją, nie jego, ma dodać siły. Pewności. Niby to jedyne rozwiązanie, ale być może też największy życiowy błąd. Może teraz już zawsze będzie sama. Samotna.

Mężczyzna przystaje. Czarne niczym węgliki oczy wpatrują się w nią. Uważnie. Badawczo. Pytająco. Ewa odwraca się tyłem, podnosi z biurka pierwsze lepsze papiery, ostentacyjnie odrzucając jego zainteresowanie. Próbę zmiany decyzji. Ale nie, nie ma mowy, już wybrała, mimo że każda komórka ciała krzyczy w niemym buncie przeciwko tej decyzji. Mimo, że cała zwija się w środku z bólu. Nie!

– Na co jeszcze czekasz?! – Odwraca się gwałtownie. Zaskakując go. Po przystojnej twarzy przebiega dziwny dreszcz, ale Anil tylko kiwa głową. Odchodzi. Zostawia ją. Porzuca. Po raz kolejny. Ewa czuje ukłucie w sercu. Mocne. Przeszywające. Gwałtowne. Tak, roztrzaskała samą siebie i swój cały świat na kawałki. Teraz będzie musiała go poskładać.

Zachować się jak mężczyzna

Im bliżej placu Solnego się znajduje, tym więcej ma wątpliwości. Piękna – tak. Uległa – owszem. Gorąca – prawda. Ale w ciąży. Licho wie z kim. Podobno z nim. To się wydaje takie nierealne. Jego plemniki? Ta lepka breja zazwyczaj z niesmakiem zmywana z dłoni lub spuszczana prosto do kanalizacji? I fioletowa mordka. Konserwatywna z natury rodzina nigdy nie zaakceptuje kobiety o równie egzotycznej urodzie. Dziecko z nią przyniesie tylko wstyd. Choćby i jego. Ciapate. Gorzej to już tylko Cyganka, ale to prawie to samo.

Kręci się po Rynku, szukając innego rozwiązania. Ratunku. Ma wybór, zawsze ma wybór. Może zachować się jak mężczyzna albo jak skurwiel. Tak do końca. Na ostro. Jadąc po bandzie.

Zerka na zegar. Jeszcze za wcześnie. Żeby nie uciec, nie stchórzyć przed odpowiedzialnością, idzie już do knajpy. Restauracji. Nie bywa w takich. Sam woli żywić się pizzą albo kebabem. Śmieciowym żarciem z fast-foodów. Nie snobuje się na kuchnię śródziemnomorską, a Ewa jak widać tak.

Odpychają go wbici w gajerki sztywniacy bywający w takich miejscach, paniusie zadzierające nosa i kelnerki chodzące jakby miały w dupie kij od miotły. Oczywiście z przylepionym na twarzy sztucznym uśmiechem i doskonałą znajomością języków obcych. Okropieństwo!

Zaskoczony dostrzega kwiaciarki. Zawsze tu były. Pod zielonymi płachtami tych swoich namiotów cyrkowych. Obstawione chabaziami we wszystkich kolorach. Bukietami. Ale on nigdy, przenigdy, nie kupił u nich choćby pojedynczej róży. Może czas to zmienić? – krzywi się na samą myśl. Tej laleczce pewnie spodobałby się podobny gest. Podchodzi bliżej.

Róże. Goździki. Tulipany. Słoneczniki. Lilie. Storczyki. Wszystko czego dusza zapragnie! Nawet anturium sztuczne w swojej plastikowej urodzie, tak jak ona. Kojarzące się ze śmiercią. Pogrzebami. Będzie jak znalazł! Prawdziwa zapowiedź początku końca.

Kobieta, pytając przede wszystkim o cenę, ale też o okazję, do trzech soczyście czerwonych kwiatów z żółtymi falluskami dobiera jeszcze żółte, niemal seledynowe mieczyki, drobne różowo-białe goździki oraz całą masę zieleniny. Musi przyznać, że całość bynajmniej nie przypomina wiązanki żałobnej. Jest na swój sposób urocza. Może trochę ciężka i droga jak na coś, co ma wkrótce zwiędnąć i zacząć śmierdzieć, ale co z tego?

Dziwne uczucie. Nieść kwiaty. Trzymać kwiaty. Chcieć je podarować. Niemal obcej osobie. Bo co o niej wie poza tym, że była ciasna i wilgotna? Nic. Że jest mężatką. Żoną człowieka cholernie bogatego i cholernie wpływowego. Córką pewnie też.

Próg restauracji przemierza pewnym krokiem. Rozgląda się. Nigdzie nie ma czerwonej czupryny Kowalikowej, ale już po chwili dostrzega swoją Hinduseczkę w towarzystwie równie sztucznej i wypielęgnowanej blondynki. Podchodzi. Rani siedzi tyłem, jej towarzyszka patrzy nieco podejrzliwie.

Kwiaty, nie zapomnieć o kwiatach! – myśli, ale kiedy dostrzega śliczną twarz dziewczyny, zapomina o całym świecie. Nie jest umalowana równie mocno jak ostatnio, włosy też nie zostały misternie ułożone, ale ta naturalność dodaje tylko uroku. Wygląda jeszcze piękniej niż zapamiętał i patrzy na niego pełna nadziei, ale też lęku. Pozostawiona na pastwę losu. Potrzebująca pomocy. Silnego ramienia. Co prawda tylko na chwilę, ale to zawsze coś.

Bartek dopiero po dłuższej chwili dochodzi do siebie. Zamyka idiotycznie rozdziawione usta i unosi bukiet. Było trzeba, cholera, kupić czerwone róże! Dostojne. Pąsowe. Eleganckie. A nie unosić się pychą i wbijać szpile na oślep! Cały on! Idiota!

Rani odpowiada jednak szerokim uśmiechem. Zachwytem wymalowanym na twarzy. Unoszą się kąciki oczu. Rozchylone wargi ukazują idealnie białe, równiutkie ząbki. Promienieje. Nagle i niespodziewanie. Bierze bukiet, a jemu wskazuje miejsce obok. Siada. Czyż tak nie jest lepiej? Zerka na zaokrąglony brzuszek. Dziecko. Prawie dziecko. Już niedługo.

Kontemplowanie urody Rani przerywa mu blondyna. Pierwsza podaje mu rękę i przedstawia się, najwyraźniej niezadowolona, że ją zignorował. Cóż, szczególnie kulturalny i uprzejmy to on nigdy nie był, a w tej sytuacji już w ogóle trudno mu się skupić. Czniać ją! Niech się obraża i boczy. Więcej pewnie się nie spotkają. Choć o tej tu ciężarnej obok też przecież podobnie myślał…

Ewa zjawia się, kiedy w karcie usilnie próbuje znaleźć coś, co nie jest ośmiornicą ani żadnym innym robalem. Królestwo za schabowego! Szefowa wygląda na umęczoną. Jak nigdy. Blada. Ponura. Wyraźnie pozbawiona energii.

– Zabierzesz ją do siebie? – pyta konspiracyjnie. Szeptem. Po polsku.

– Tak. – Kiwa głową, żeby wzmocnić swoje słowa. – Jeśli ona zechce.

– Zechce, musi. – Ton Kowalikowej wydaje się zbolały, zupełnie do niej niepodobny.

– Coś się stało? – Bartek niepokoi się tym przygaszeniem.

– Nie, nic ważnego. – Ewa najwyraźniej nie zamierza zdradzać swoich sekretów. Nie będzie więc drążył, bo w sumie co go to obchodzi?

Zajmuje się dalszym obserwowaniem interesującej go mężatki. Ona najwyraźniej potrzebuje odpowiedniej oprawy – obrusów, zastawy, bogactwa wnętrza. Drogich ciuchów i kosmetyków. Luksusu. Zapowiada się ciężko. Nie zapewni jej tego wszystkiego. Nawet nie ma co próbować. Dziewczyna będzie musiała zakasać rękawy i zająć się domem. Nauczyć się gotować. Inaczej nic z tego! No i jak chce z nim mieszkać, musi się starać. Szczególnie dla jego kierownika.

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm XXVIII – Finał

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

– Idzi już, proszę –żąda z naciskiem.. Idź ( literówka). Dziobak? Tego określenia jeszcze nie słyszałem. Mi się kojarzy że stekowcem, składającym jaja, z płaskim dziobem jak u kaczki. Czyżby jakaś aluzja do kształtu?

Dzięki, pozwoliłam sobie poprawić – generalnie mam słabość do robienia głupich literówek 🙂

Ciekawa ta część. Rozterki duszy, trudne wybory i rozstania. Ciekawi mnie dalszy los Rani i Bartka choć pewnie nie będzie wspólny. Pozdrawiam

Cieszę się, że się podobało 🙂

Intrygujaca opowiesc. Chetnie zapoznam sie z reszta (sorry za brak polskich liter pisze spoza Polski).

Miłej lektury. Na NE jest cała masa interesujących opowieści, gorąco zachęcam więc do eksplorowania naszych zasobów 🙂

Napisz komentarz