Czy wyjdziesz za mnie, Gabrysiu? (VBR)  3.7/5 (173)

68 min. czytania

Nikos Vasilakis (nicosalpha), „turquoise”, CC BY-NC-ND 3.0

– No, wreszcie dzwonisz, już się nie mogłam doczekać.

– Ciesz się ostatnimi chwilami wolności, mała.

– Ostatnimi?

– Zostaliśmy zaproszeni do moich rodziców.

– Zostaliśmy? Powiedziałeś im o nas?

– Nie miałem wyjścia.

– Zawsze jest jakieś wyjście, no Szymon, ja mam ciebie uczyć kłamać? Jak w ogóle zareagowali?

– Mówię ci, że nie miałem żadnego pola manewru. Zagrozili, że sprzedadzą mieszkanie, że kawaler, to może wynajmować pokój, a nie penthouse kamienicy na Polesiu. Polubisz ich. Zawsze chcieli, bym kogoś takiego poznał, kogoś z kim, wiesz… warto iść przez życie.

– To miłe, obym okazała się wystarczająco godna. O czym ja będę z nimi rozmawiać?

– Powiesz coś o sobie i tyle. Zobaczysz będzie dobrze. Na pewno będą pytali, czym się zajmujesz, wtedy możesz mówić o pracy, opowiesz im, co robisz na co dzień, albo opiszesz ze szczegółami przebieg ostatniego dnia, zaspokoisz ich ciekawość i będą wniebowzięci. Przekonasz się, będzie okej.

Gdyby miała mówić o sobie, to niewiele by powiedziała, zresztą kto chciałby jej słuchać? Rodzice Szymka? Żeby zbadać, czy synowi nic nie grozi. A grozi?

Była zwykła, szara i normalna, przynajmniej tak jej się wydawało. Nie gruba, ani chuda, raczej taka po środku. Włosy do ramion, proste, o nieokreślonym kolorze, coś między blond, a brązem, usta małe, zwyczajny nos i szare oczy. Piersi też małe, ale widoczne. Twarz smukłą i prawie ładną, prawie, bo ślady po ospie na policzku zrobiły swoje. Całość bardziej przeciętna, niż urodziwa. Nie czuła się też geniuszem, ale swoje wiedziała. Czy myślała o przyszłości? Nie, nie zaprzątała sobie głowy rzeczami odległymi, albo takimi, na które nie miała wpływu. Potrafiła jednak sobie coś zaplanować i konsekwentnie trzymała się własnych ustaleń. Była pracowita, sumienna i odpowiedzialna. Ostrożnie dobierała przyjaciół i liczyła się z każdym, kogo los postawił na jej drodze. Nie malowała się specjalnie, nie stroiła, jedynie ostrożnie podkreślała kobiecość, z której potrafiła uczynić swój atut.

A gdyby miała opowiedzieć o pracy, o swoim ostatnim dniu?

Z Pawłem miała umowę terminową, ale ustną oczywiście. Dzwonił dzień wcześniej i podawał godzinę, a ona zwykle się zgadzała, bo tysiak piechotą nie chodzi. Dziś wymyślił siódmą rano, to się nazywa napięty harmonogram, non stop w rozjazdach.

Paweł był biznesmenem, takim prawdziwym, bo ci inni to bajkopisarze, albo początkujący amatorzy z działalnością gospodarczą na zmniejszonym zusie. Paweł dużo pracował, ale o pracy opowiadał niewiele. Wiedziała, że był kimś ważnym, to właściwie wynikało z jego sposobu bycia, z tego jak się ubierał, jak mówił i oczywiście z tego, jak płacił. A on płacił za wyłączność. Dla niego była nastką, która chodziła do szkoły i na zakupy. Spotykali się raz w tygodniu, czasem częściej, więc niczego jej nie brakowało.

Czasem pytał ją, czy ma już kogoś. Odpowiadała zawsze, że inni faceci ją nie interesują i to bardzo poprawiało mu humor. Ddbał o dyskrecję i zdrowie, był elegancki, zadbany i uprzejmy, najbardziej ze wszystkich przypominał jej Klaudiusza.

Klaudiusz był jej pierwszym i najlepszym przyjacielem, ale jego już nie ma i nie będzie.

Zerwała się z łóżka o piątej, wzięła kąpiel, zjadła na śniadanie banana z masłem orzechowym i popiła sokiem.

Założyła szary bawełniany top i wskoczyła w ciemne, koronkowe stringi. Na nogi wsunęła nowe czarne Falke Deluxe, pończochy za ponad stówę. Zapięła koszulę, a na pończochy wsunęła podziurawione jeansy, bo zrobiło się zimno. Założyła czarne botki Kardea za sześćset monet. Przez chwilę myślała, czy nie zmienić ich na kozaczki, ale botki pasowały lepiej.

Paweł uwielbiał pończochy. Potrafił dotykać jej nóg przez dobrą godzinę. Później osobiście je z niej zdejmował, zsuwał z taką pasją, że zawsze robiło się jej od tego bardzo przyjemnie. Dzisiaj nie będzie miał tyle czasu, napisał, że ma pociąg o jedenastej. Do dziesiątej musi się wymeldować z hotelu. Przez trzy godziny będą jeść śniadanie, rozmawiać i może godzina zostanie na przytulanie się przed jego wyjazdem.

Na Prusa przyjechała uberem. Do Sheratona weszła pewnie, od razu kierując się na właściwe piętro, we właściwy korytarz, jakbym mieszkała tu przez całe życie.

Otworzył jej drzwi w samym ręczniku. Właśnie brał kąpiel.

– Woda jest cudowna. Przyłączysz się? – zapytał.

– Chcesz?

Patrzył na nią niezdecydowany, a ona w tym czasie zdjęła płaszcz i jeansy.

Wiedziała, że Paweł lubi, gdy zaczyna się od chodzenia po pokoju w samych pończochach.

– Właściwie to już skończyłem – skwitował i zniknął w łazience.

W pokoju był względny porządek, z szafy wystawał tylko pasek od walizki. Zawsze wszystkie bagaże zamykał w szafach. Nie zostawiał na wierzchu śladu po rzeczach prywatnych, tylko ten pasek, przypadkowa wskazówka, że on w ogóle ma jakieś życie prywatne, a nie pomieszkuje w hotelach, by się z nią w nich spotykać.

Lodówka nietknięta, telewizor ustawiony na wiadomości, łóżko pościelone.

Z okna widać Elizeum i Muzeum Narodowe, a w oddali Powiśle. Jeszcze było ciemno, ale Warszawa już nie spała. Warszawa pracowała.

Czuła na sobie jego spojrzenie. Gapił się na jej tyłek, zawsze to robił. Czasem się zastanawiała, czy Paweł miał dzieci, czy miał córkę? Czy ta jego córka była starsza od niej? Jak patrzył na swoją córkę? Z miłością?

Z zamyślenia wyrywa mnie jego oddech. Gorący. Obejmuje dłońmi pośladki, ugniata je, jakby przygotowywał ciasto, a później ostrożnie zsuwa z bioder stringi. Wypinam się, żeby łatwiej mógł sięgnąć językiem.

Paweł lubi lizać, właściwie robił to zawsze. Odstawiał tę swoją ulubioną mokrą scenkę, że ciekła mi po nogach jego ślina zmieszana ze śluzem. Teraz jednak jest inaczej.

Posłusznie wypięta, wpatruję się w oddalone światła Powiśla, czekam na jego język i usta, czekam, aż będzie tak jak zawsze, aż sprawi że będę gotowa na więcej. Gdy tylko dotknie mnie językiem uniosę nogę, położę ją na marmurowym parapecie okna, będzie mu wygodniej. On jednak nie klęka za mną, tylko wsuwa się bez ostrzeżenia, wsuwa głęboko. Całkowicie mnie tym zaskakując. Czuję się niekomfortowo, nie tego się spodziewałam, naprężam się, naciągam i czuję go w sobie, coraz mocniej.

Ogarnęła ją panika. Paweł tak nigdy nie robił, Paweł miał przede wszystkim potrzebę zaspokojenia jej, to go podniecało, później dopiero myślał o sobie.

Ból, przeszywa mnie od wewnątrz. Każde pchnięcie potęguje uczucie rozdarcia na strzępy. Trwa to przez dłuższą chwilę, krzyczę, nie słyszę odpowiedzi, żadnej reakcji. Jest jak opętany, rżnie, jakby chciał w ten sposób poniżyć, jakby robił to na zapas, na przyszłość. Zagryzam wargi, krzyk go tylko podnieci. Po chwili uczucie się zmienia, robi się ciepło, robi się miło. Nigdy wcześniej nie był taki gwałtowny, zaczyna brakować mi tchu, a on nie przestaje, nawet przyspiesza. Ile to będzie jeszcze trwało? Pchnięcia są coraz silniejsze. Z całych sił trzymam się parapetu, inaczej uderzyłabym twarzą o okno. Zaczyna dyszeć, oddech świszcze w jego ustach posępnie. Ściska mnie silnie za biodra i przyciąga do siebie, dłonie ma mokre od potu, trzyma mocno, będę miała sińce. Na tle Warszawy widzę jego odbicie, zmęczone, szalone.

Nagle przestaje. Dotyka brodawek. Spływają palce po moim brzuchu, naruszają łechtaczkę, jakby chciał się podzielić tym, co czuje. Tak, chciałby, bym razem z nim czuła to samo, ale tak się nie da, nie w taki sposób. Paweł nie umie tak, jak Klaudiusz. Czuję, jak trawi swoją rozkosz, jeszcze pcha się we mnie kilka razy, żeby zaczerpnąć do dna, nie uronić ani chwili.

Wysuwa się i odchodzi.

Odwrócił się klepiąc ją lekko w pośladek. Usiadła na wykładzinie, nogi jej drżały, tak, że nie miała siły ustać. Paweł rzucił jej ręcznik. Wytarła się nim dokładnie i obserwowała jak znów znika w łazience.

Co go napadło? – Zastanawiała się – Do Warszawy przyjeżdżał prawie co tydzień. Czyżby coś miało się zmienić? Nie wolno było o nic pytać. Jest profesjonalistką. On płaci, za przyjemność, za wygodę, za to, że jest miło, od początku do końca. Nic ponadto. Czyżby wyczuł, że ona go porzuci pierwsza? Że dotykał ją dzisiaj po raz ostatni?

– Jak w szkole? – zapytał, gdy wyszedł.

Przez chwilę zastanawiała się co mu odpowiedzieć.

– Prymuską nie jestem, ale cztery dwa mi wychodzi.

– To bardzo dobrze – ucieszył się – nauka jest ważna. Wyższa średnia to dobre studia. Dobre studia to lepsza praca.

Może być lepsza? – zamyśliła się i skinęła głową, że rozumie.

– Skorzystasz? – Wskazał na łazienkę.

Wstała i poszła pod prysznic.

Całą sobą czuła, że on wie, że rozumie, że postanowił ją ubiec. Zawsze lepiej porzucić, niż być porzuconym, nawet jeśli to jest coś, za co się płaci i do niczego więcej nie zobowiązuje. Podobnie było z Klaudiuszem, nagle wszystko się zmieniło i był to koniec, to, co dzieje się teraz, jest takie podobne… Poczuła dojmujący żal, żal było jej Klaudiusza i trochę Pawła. A może jeszcze czegoś, do czego nie miała odwagi się przyznać?

Gdy wyszła, zobaczyła walizki. Leżały na łóżku, na wierzchu. Paweł stał w płaszczu. Pocałował ją.

– Zmiana planów, muszę już teraz jechać. Ogarnij się i zatrzaśnij drzwi, ja idę się wymeldować.

Wsunął jej do ręki plik banknotów.

– Na razie, cześć.

Nie odpowiedziała.

Wyszedł.

Ubrała się i opuściła hotel.

Na ulicy dostała eskę od Szymka:

– Hej młoda, wstałaś już?

– Wstałam – odpisała.

– Co robisz? – zapytał.

– Śniadanie i szkoła.

– 3maj się, kcb

– jt.

Do MiWa było piętnaście minut pieszo. Dotarła tam około dziewiątej, zjadła kanapkę, napiła się kawy i uruchomiła aplikację. Willing zawibrował smartfonem, a na ekranie wyświetlił małe czerwone serce w granatowym celowniku. Wybrała tryb “I’m willing” i serce podskoczyło wesoło.

Za oknem było szaro i nie zapowiadało się na jakąkolwiek zmianę, przynajmniej w ciągu najbliższych kilku godzin. Mogło się co najwyżej rozpadać, ale wcale nie musiało. MiW był niemal pusty. Oprócz niej, stolik pod fotografią, zajmował tylko jeden mężczyzna w średnim wieku. Wolno podnosił do ust filiżankę z kawą, czytał gazetę i zerkał raz po raz w jej kierunku. Mógł być w wieku Pawła, może był trochę starszy. Miał jednak inne spojrzenie, bardziej powściągliwe, łagodne, był obcy.

Kelnerka posprzątała jej talerz, uśmiechnęła się do mężczyzny pod fotografią i wróciła na zaplecze.

Okna restauracji były ozdobione elektrycznymi lampkami, zwisały jako girlandy w wesołych łukach na każdej ze szyb. Światełka mrugały, plamiąc otoczenie rozmaitymi barwami. Zapatrzyła się w te odblaski zwielokratniające odbicia, rozmarzyła się. Podczas drogi do Wrocławia śnił się jej właśnie taki kolorowy świat. Klaudiusz prowadził samochód, a ona przysypiała z nosem na mokrej od deszczu szybie. To był wspaniały weekend. Sofitel w samym centrum, prawie na rynku, mały basenik, spa. Nigdy wcześniej tak nie wypoczęła, nigdy tak dobrze nie zjadła, nigdy tyle nie zarobiła.

Wyjęła banknoty od Pawła i przeliczyła. Piętnaście setek. To chyba naprawdę pożegnanie.

Z zamyślenia wyrwało ją plumkanie Willinga. Schowała banknoty i podniosła ekran, pokazywał zapytanie z odległości niespełna trzech kilometrów od punktu, w którym położony był MiW. Zerknęła na opcje dodatkowe. Zaznaczono “my car” i “get”. Może być – pomyślała. Przycisnęła opcję “consider” i otwarła się karta klienta.

Zgłosił się dwudziestoośmioletni brunet, sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i osiemdziesiąt kilo wagi. Słowo klucz, które wybrał to: sympatia. Miał sto procent wypłacalności, cztery osiem z gwiazdek i w oczekiwaniach sam oral. Zaproponował dwie setki. Kwota była zbyt niska i odrzuciła ofertę. Po chwili zaproponował trzysta. Teraz lepiej – uśmiechnęła się i przycisnęła “yes”. Po chwili Willing pokazał jej oddalone o trzy minuty drogi miejsce w którym miała się stawić za pięć minut i końcówkę numeru rejestracyjnego auta, które po nią podjedzie.

Cyfry osiem i cztery znalazła na czerwonym Renault Megane, który zatrzymał się przy wysepce ulicy Przeskok visa vi sądu. Zanim wsiadła do samochodu spojrzała jeszcze na Pałac Kultury. Warszawa pracuje.

W samochodzie pachniało piżmem i jeszcze czymś przyjemnym. Kierowca sprawiał wrażenie osoby, która wygrała los na loterii, był podekscytowany i cały czas się uśmiechał. Miał kilka zbędnych kilogramów i wielkie dłonie, ale wyglądał na zadbanego. Zapytał, gdzie chciałaby pojechać. Wzruszyła ramionami i odpowiedziała, że wszystko jedno, niech jedzie gdzie chce. Wybrał galerię Jupiter. Parking był zamknięty, ale Megane wspiął się na krawężnik chodnika i przejechał dalej, sprytnie omijając opuszczony szlaban, następnie skręcił za pustą budką strażników i zatrzymała się we wnęce między budynkami. W samochodzie było gorąco, rozpięła pas bezpieczeństwa i zdjęła płaszcz.

Dobry humor mężczyzny zaczął ją peszyć. W jego uśmiechu, mimo że wydawał się serdeczny i niewymuszony, było coś rubasznego. Wyciągnął prawą rękę za siedzenie pasażera i wbił w nią spojrzenie, wciąż się uśmiechając i nic przez dłuższą chwilę nie mówił.

– Jak masz na imię? – zapytał w końcu.

– Żaneta.

– Ładnie – pokrętny uśmiech nie schodził mu z grubych warg – pasuje do ciebie.

Miał jakąś wadę wymowy, dziwnie wymawiał końcówki, ale nie jak obcokrajowiec.

– Musisz mi najpierw zapłacić.

– Wiem, kochanie – odpowiedział, ale nawet nie drgnął, tylko dalej się jej przyglądał.

Zrobiło się dziwnie. Była jednak przyzwyczajona do takich sytuacji. Czekała.

Mężczyzna jeszcze przez chwilę napawał się ciszą, po czym wskazał na schowek.

– Otwórz.

W środku znalazła trzy banknoty stuzłotowe. Schowała je do tymczasowej skrytki w kieszeni płaszcza i zasunęła zamek.

Uśmiech zniknął z grubych ust, twarz naszła krwią, oddech stał się płytki.

– Wyjmij go – rozkazał.

Pochylam się posłusznie nad dźwignią hamulca ręcznego, kłuje mnie boleśnie w brzuch, więc on sięga ręką i zwalnia hamulec pozostawiając samochód na biegu. Auto kołysze się przez chwilę. Pochylam się jeszcze raz, sięgam ręką do jego spodni, z trudem rozpinam guzik i ostrożnie rozsuwam zamek błyskawiczny. Jego siedzenie oddala się od kierownicy, oparcie się pochyla. W ten sposób będzie mógł obserwować, będzie śledził każdy mój ruch, będzie się napawał swoim, skrupulatnie wykonywanym przeze mnie rozkazem, niewątpliwie się przy tym uśmiechając. Ma na sobie czarne jeansy, ciasne. Jest już podniecony, udaje mi się stosunkowo łatwo wydobyć go ze spodni. Chwytam za trzon penisa, lekko go ściskam, a on powiększa się nieco, grubieje mi w dłoni. Zsuwam drugą dłonią napletek i zanurzam żołądź w ustach.

Patrzy, wiem, że patrzy i wiem, że podoba mu się, jak moja głowa podnosi się i opada pochłaniając i na powrót uwalniając go z siebie. Słyszę jak wzdycha, czuję na głowie jego dłoń, niby pieści, niby drapie, ale lekko chciałby sterować. Przerywam i zdejmuję mu rękę. Przeprasza i teraz wiesza lewą dłoń na uchwycie nad drzwiami, a prawą pakuje, jak wcześniej, za fotel pasażera. Wracam do pracy. Jestem teraz bardziej stanowcza, obciągam mu szybciej, sprawniej, robię przerwy na lizanie żołędzi i znów zamykam go w ustach i ssę, jakbym chciała wyssać całe nagromadzone w nim ciepło.

Mruczy, że jest mu dobrze, wymawia imię, które mu podałam. Słowa jego już nie brzmią oznajmująco, przynajmniej nie tylko. Z pewnością się już głupio nie uśmiecha. Głos ma przeszyty jękiem. Czuję że biodra mu drżą, chciałby je poderwać, chciałby nimi kołysać, wbijając się we mnie, głębiej. Czerpać przyjemność, za którą zapłacił w polskich zielonych złotych, nie chce stracić z niej ani złotówki. Nawet jeśli musiałby się wcisnąć głęboko do gardła.

– Skarbie… – jednym wielkim głośnym jęknięciem zasygnalizował właściwy moment..

Znów jego dłoń ląduje na mojej głowie, tym razem nie udaje, że chce mnie podrapać tylko mocno przyciska. Szyja mi sztywnieje i walczę, żeby się nie udławić jego grubym kutasem. Dochodzi. Rozchylam usta, sperma spływa mi z warg na jego spodnie.

– Kurwa… – rzucił miękkim głosem i sięgnął po chusteczki.

– Gdybyś mnie nie przyciskał… – zaczęła się bronić.

– Dobra… nic się nie stało – macha ręką – było dobrze.

Kiedy on wytarł spodnie, ona sięgnęła do kieszeni płaszcza po wodę mineralną.

– Daj trochę – poprosił, a ona zwilżyła chusteczkę. Później otwarła drzwi samochodu i wypłukała usta.

– Naprawdę byłaś dobra – powtórzył i od razu dał jej pięć gwiazdek w apce, jej telefon zawibrował.

– Dzięki – odpowiedziała po wypluciu kolejnego łyku mineralnej.

– Podrzucić cię gdzieś?

– Nie, dam sobie radę.

– Jak chcesz.

Po chwili Renault odjechał, jeszcze widziała jak skręcił w Miedzianą i chwilę później zniknął za drzewami.

Bolała ją szyja, ale i tak nie było najgorzej. Wyciągnęła smartfona, była dziesiąta czterdzieści. Oceniła klienta na cztery gwiazdki i automatycznie przeszła w tryb “I’m willing”. Rozejrzała się przez chwilę i ruszyła w przeciwnym kierunku. Szkoda, że zamknęli Jupitera, teraz musiała lecieć aż to Hasztaga.

Smartfon znów zaplumkał, wibrując jednocześnie w dłoni. Jeden kilometr, “my car” i “get”, czyli te same opcje, co przed chwilą. Potwierdziła i już wpatrywała się w wysportowaną sylwetkę bez twarzy. Metr osiemdziesiąt osiem wzrostu i osiemdziesiąt osiem kilo wagi, sto procent wypłacalności, ocena cztery dziewięć i słowo klucz: motywacja. Zaproponował trzysta, więc odrzuciła, tak jak miała w zwyczaju.

Szła wolno zamkniętym parkingiem wzdłuż Towarowej. Szymek coś pisał, że wczoraj zabalował z chłopakami i dzisiaj już nic nie robi, tylko tęskni. Odpowiedziała uśmieszkiem. Za ulicą mknął tramwaj, jeden z tych starszych, czerwone dwa puste wagony z syrenką na boku i okrągłymi numerami na dachach. Pantograf kołysał się na nim jak oszalały, mimo to motorniczy nie zwalniał, tylko parł dalej, jakby dokądś się spieszył. Mógł o tym nie wiedzieć, że pantograf się aż kołysał, zresztą może tak właśnie kołysać się powinien.

Smartfon zawibrował ponownie. Pięćset, sianowski gość. Potwierdziła niewiele się namyślając.

Za dwie minuty na przystanku, Rondo Daszyńskiego jeden. Przyspieszyła kroku.

Podjechał czarny suv, akurat kiedy dotarła na przystanek. Wsiadła. Mężczyzna był opalonym przystojniakiem. Miał trzydzieści pięć lat, ciemne okulary, był ubrany w biały golf i kurtkę skórzaną, pachniał oszałamiająco cytrusami.

Pojazd ruszył gwałtownie i posypały się na nią jakieś dokumenty z kokpitu.

– Nie przejmuj się – powiedział – to tylko faktury. Jestem Tomek.

Wyciągnął do niej rękę, a ona ją uścisnęła.

– Karolina.

– Z Warszawy? – Zapytał.

– Od urodzenia.

– Ja bym nie mógł tu mieszkać na stałe.

– Bo?

– Za duży ruch. Jedna wielka kołomyjnia.

– To fakt – potwierdziła, chociaż wcale tak nie uważała.

– Pracuję w Warszawie i wystarczy mi, że tu muszę dojeżdżać.

Skręcił w Marszałkowską.

Jechali przez chwilę w milczeniu. Gdy zaczęli zbliżać się do Mokotowa, zapytała.

– Dokąd jedziemy?

– Na myjnię, muszę umyć auto.

– Acha – potwierdziła, że przyjęła do wiadomości.

Dziesięć minut później wjeżdżali na podest automatycznej myjni tunelowej.

Tomek wybił wszystkie pozycje do wybranego przez siebie programu, zapłacił zbliżeniowo kartą, złożył lusterka i zaparkował w wyznaczonym miejscu na wielkiej taśmie. Taśma drgnęła, pojazd zaczął się wolno przesuwać do przodu.

– Twoja kasa.

Podał jej banknoty, które natychmiast schowała do płaszcza.

– Mamy jakieś piętnaście minut, zrobisz coś, by mi to ułatwić? – zapytał.

Wielkie dysze natryskowe już pompowały środek czyszczący, suv znalazł się w strefie czyszczenia i sunął dalej.

Tomek ściągnął z bioder spodnie i zaczął się onanizować. Biała piana jak kołdra jęła przykrywać szyby samochodu z głośnym sykiem. W środku zrobiło się ciemniej

Zdjęła płaszcz i położyła go na tylnym siedzeniu. Podciągnęła koszulę w górę, by pokazać mu piersi.

– No młoda, ile ty masz lat? Rozbierz się. No nie patrz tak, wiem że jesteśmy ustawieni na francuza, ale chcę by zaistniały, no wiesz… sprzyjające okoliczności.

Kiwnęła głową, że rozumie i zdjęła górną część ubrania. Zsunęła także spodnie z pończochami i figi do kolan.

Gruba kołdra piany oddzielała ich od ewentualnych spojrzeń pracowników myjni. Zresztą to była myjnia automatyczna, więc pracownicy to raczej siedzieli przy kasie i rozmieniali na drobne.

Zgodnie z oczekiwaniem jej nagość wywołała u niego dość szybką erekcję.

– Ale masz osiemnastkę skończoną? – Zapytał – Bo nie wyglądasz.

Uśmiechnęła się.

– Mam nawet dziewiętnaście – odpowiedziała.

– Jesteś bardzo ładna – powiedział i zwężyły mu się oczy.

– Dziękuję.

Wciąż się onanizował, teraz nawet szybciej. Jego penis miał zakrzywioną główkę. Odchylał się trochę w kierunku brzucha, wyglądało to śmiesznie, ale udawała, że nie robi to na niej wrażenia, nie wiedziała, jak by zareagował. Niektórzy mężczyźni byli bardzo wrażliwi na swoim punkcie.

Otwieram usta i pokazuje mu swój język. Robię nim kółka zwilżając wargi. Patrzy na mnie, nieustannie maltretując swój organ. Ruszam językiem, jakbym już pieściła żołądź. Wyciąga po mnie ręce.

Wkładam go sobie do ust. Jest twardy i mocny. Liżę go systematycznie, pieszczę i całuję. On coś mówi do mnie, jakby mnie uspokajał. Opalone dłonie pełzną wolno po moim ciele, jak węże, jak żmije, zachłanne, są wszędzie. Dotyka pleców, maca piersi, a po chwili czuję jego dłonie między nogami, odnajduje wgłębienie, topi w nim swoje palce, długie, szczupłe. Ściskam ustami trzon penisa, tak mocno jak tylko mogę. Pomagam sobie ręką. Czuję każde jego słowo na karku. Ma gorący oddech, cały płonie, jakby trawiła go gorączka. Szaleje w nim namiętność, nad którą panuję gibkością języka.

Gęsta kołdra piany ustąpiła powoli pod naporem wody. Ciśnienie zdarło z szyb bezpieczne schronienie, stopiło się ono jak śnieg na patelni ze słońca. Szum wody, jakby płukanka ze złych nastrojów i napięć, oczyściła nagle umysł, światło wdarło się do wnętrza.

Unoszę głowę. Ma otwarte usta, lecz zamknięte oczy, śni, wyobraża sobie kogoś nie z tego samochodu, nie z tej chwili. To ten moment. Twarz mu zastyga, jakby ulepiona z gorącej lawy. Patrzę w niego, a po mojej dłoni rozlewały się fale nasienia.

Chwilę później znowu zrobiło się ciemno, na szybach urosła druga warstwa aktywnej piany.

Jęczy i wypuszcza z płuc zgromadzone powietrze. Unosi głowę do góry. Jego organ sterczy w mojej dłoni, wielki, twardy i krzywy, pulsuje jeszcze resztkami napięcia, pozbywa się wciąż zaczerpniętej z mojego ruchu rozkoszy. Trwa to długo. Nigdy chyba dłużej nie trwało.

Tomasz otworzył oczy. Był teraz zaspokojony, uspokojony i wciąż był przystojny. Podobał się jej, więc uśmiechnęła się do niego. Mógłby ją teraz pocałować. Mógłby chcieć. Ona chciała.

Popatrzył na dziewczynę, głęboko oddychając. Ze schowka wyjął chusteczki. Wytarł się i rzucił jej kilka.

Suszarka zagłuszyła słowa, które podarował jej oprócz pieniędzy.

Na zewnątrz nic się nie zmieniło, wciąż szaro, wciąż bez deszczu. Ten facet jej się podobał. Nawet nie zauważyła, kiedy otworzył drzwi i wyprosił ją na zewnątrz. Czasem po prostu mogłoby się rozpadać. Nawet niech pada cały dzień. Najgorsze jest oczekiwanie na coś, co nie przychodzi.

Smartfon zawibrował, kolejny trzydziestolatek szukał spełnienia w dłoniach nimfy. Galeria Mokotów, więc niedaleko.

Suv zatrzymał się jeszcze na światłach, a chwile później zniknął z krótkiego horyzontu miasta.

– Fajny facet – westchnęła i ruszyła wolno w kierunku galerii, choć kwota, jaką ujrzała na wyświetlaczu wcale jej nie przekonała.

Jak ktoś w ogóle może proponować sto monet? Była ciekawa, jak wygląda taki sknera. Odrzuciła ofertę. Jeżeli będzie bardziej hojny, to może zaspokoi ciekawość, a może lepiej nie ryzykować?

Zaproponował dwieście i też odrzuciła, niemal natychmiast i kiedy myślała, że już zrezygnował, ujrzała trzysta.

Okej, pomyślała i zaakceptowała.

Czarny płaszcz, neseser, okulary i czerwona chusteczka. Opis był przedni. Brakowało tylko laseczki, melonika, wąsika i wykapany Chaplin.

Galeria też pracowała. Ludzie przemieszczali się w te i we wte, targając ze sobą torby z zakupami.

Do strefy niebieskiej w dizajnie dotarła za kwadrans dwunasta. Mężczyzna już siedział. Nie wyglądał jak Charlie Chaplin, ale było w nim coś archaicznego. Czasami trudno było jej uwierzyć w to, jak różnią się od siebie ludzie, będący teoretycznie w tym samym wieku. Ten trzydziestolatek wyglądał na dużo starszego, niż poprzedni, który deklarował trzydzieści pięć. A może to tylko nieśmiałość sprawiała, że wyglądał na starszego? Tylko czy nie powinno być dokładnie na odwrót?

– Cześć – podała rękę – jestem Ola.

Poderwał się z ławki i ukłonił, miał wilgotną, chłodną dłoń. Był niski i lekko się garbił.

– Dzień dobry – odpowiedział – jestem Tobiasz.

– Miło mi – uśmiechnęła się do niego, bo zdążyła już wyczuć, że jest zestresowany.

– Mnie też – odpowiedział i zerknął na nią dyskretnie.

– Lubisz tu przychodzić? – Zapytała, gdy oboje usiedli, przyglądając się figurom imitującym ludzi.

– Nie… ja pierwszy raz…

– Mam na myśli Galerię.

– A, to tylko na zakupy, sporadycznie, jak trzeba kupić prezent, czy coś, czego nie ma z normalnych sklepach.

– Acha – przytaknęła – ale tu też normalne sklepy.

– Ceny są zawyżone.

– No tak – zgodziła się, jednocześnie zdając sobie sprawę, że sama swoją zawyżyła.

– À propos prezentów, masz coś dla mnie?

Wolała zainkasować wynagrodzenie od razu, bo klient wydawał się niepewny, jeszcze mógł zrezygnować i zmarnować jej czas.

Tobiasz westchnął, popatrzył po manekinach i z ociąganiem wyciągnął z kieszeni trzy banknoty.

– Dziękuję.

Schowała pieniądze i przysunęła się bliżej niego.

– Gdzie pójdziemy? – zapytała.

W odpowiedzi zrobił wielkie oczy.

– Myślałem, że wiesz.

Wychodziło na to, że robił to pierwszy raz i nawet nie pomyślał, że pewne sprawy należą do niego.

– Przyjechałeś samochodem?

– Nie, mieszkam niedaleko, przyszedłem pieszo.

– Dobra posłuchaj, plan jest taki, pójdę do toalety dla niepełnosprawnych. Tej na piętrze, za zejściem koło fontanny, wiesz gdzie to jest?

Niezbyt pewnie potwierdził kiwnięciem głowy.

– Dobra, chodźmy razem.

Chwyciła go za rękę i pociągnęła. Musieli wyglądać śmiesznie, szedł za nią, jak wielki przedszkolak, za o połowę niższą matką. Jak dobrze że skasowała go wcześniej, najpewniej wycofałby się teraz.

– Będzie mała konspiracja, jesteś gotowy?

Kiwnął głową.

Ja wejdę pierwsza i się zamknę. Poczekaj kilka minut, podejdź do drzwi i zapukaj cztery razy, otworzę, okej?

Znowu potwierdził ruchem głowy.

Toaleta była niedawno sprzątana, jeszcze pachniała malinowym płynem do podłóg. Weszła, odwiesiła płaszcz na haczyk drzwiowy, poprawiła włosy i umyła ręce. Wytarła je dokładnie w papierowe ręczniki i spojrzała w wielkie lustro zamontowane nad specjalnie nisko zawieszonym kranem.

Z Klaudiuszem też kochała się w toalecie. Chciał z nią spróbować wszystkiego, wszędzie i na każdy sposób. Pamiętała targaną grymasami twarz, jego odbicie w lustrze, tuż przy swojej głowie, było to bardzo intensywne doświadczenie.

Popatrzyła na smartfona, była prawie dwunasta. Mógłby już przyjść. Pewnie stoi przed drzwiami, wahając się czy powinien zapukać. Wyjątkowo tchórzliwy przedstawiciel swojego gatunku… mężczyzna!. Szkoda, że większość zachowuje się dokładnie odwrotnie, świat byłby prostszy. Teraz jednak nie wiadomo, czy wziąć sprawy w swoje ręce, czy to, co się dzieje, jest przez niego zamierzone. Może delektuje się tą chwilą, tuż przed. Może stoi przed drzwiami i brandzluje się ręką wciśniętą do kieszeni? Wiedziała, że każdy ze spotykających się z nią mężczyzn ma inne preferencje, inaczej się nakręca, buduje wewnętrzne napięcie, by ostatecznie inaczej się zaspokoić. Czasami różnice są małe, nieistotne, ale niekiedy definiują całe spotkanie, orientację, a czasem wywołują lęk. Teraz nie czuła strachu, tylko zniecierpliwienie.

Otwarła w końcu drzwi i wyszła na zewnątrz. Tobiasza nie było nigdzie w zasięgu wzroku. No ładnie – pomyślała, zmył się i teraz pewnie wlepi jej jedną gwiazdkę obniżając ranking, przynajmniej łatwo zarobiła trzy stówy. Całe szczęście, że udało się wziąć kasę z góry.

Wróciła jeszcze do niebieskiej strefy, ale nigdzie go nie spotkała. Zatwierdziła w Willingu koniec spotkania i po chwili otrzymała pięć gwiazdek od Tobiasza.

Wpatrywała się przez chwilę w ekran i podziękowała tą samą oceną.

A może on właśnie za to zapłacił? Za chwilę nadziei, tuż przed? Powinna wejść z nim do tej toalety trzymając go za rękę, może wtedy by nie uciekł. Nie miałaby przynajmniej wyrzutów sumienia.

Smartfon zadrżał. Jakiś młody szczyl miał ochotę na spotkanie. Też w Galerii, super. Przyjęła trzysta złotych i zeszła obok fontanny. Usiadła na trzeciej ławce od wejścia i czekała. Po chwili przyszedł.

– Cześć jestem…

– Marcin – dokończyła za niego.

– Co ty tu robisz? – zapytał.

– A nic, czekam… chyba na ciebie.

Cóż innego mogła powiedzieć. Zawsze istniało ryzyko, że spotka kogoś ze szkoły, albo innego znajomego, postanowiła się tym na zapas nie martwić, a teraz, gdy tak się już stało, postanowiła nie martwić się tym w ogóle. Skoro spotkali się w takich, a nie innych okolicznościach, oznaczało to, że oboje żeglowali na podobnych wodach.

– Czyli jesteś z Willinga?

– No tak, ze mną się chyba umówiłeś.

– To może pogadajmy, masz ochotę na kawę?

– Chętnie – uśmiechnęła się.

Marcina znała z podstawówki. Nie chodzili razem do klasy, był kilka lat młodszy, ale znali się z widzenia. Nie wyróżniał się niczym od innych klientów, no może poza tym, że ta cała sytuacja peszyła go trochę.

Przyniósł kawy i usiadł obok.

– Od dawna tu pracujesz?

– Nie będziemy na ten temat rozmawiać – zaoponowała.

– Sorry, nie chciałem o tym gadać.

– Co ty w ogóle porabiasz, kiedy nie chodzisz na dziewczynki? – Zapytała, żeby się zrewanżować.

Czerwień na twarzy przybrała bardziej intensywny odcień. Uśmiechnęła się.

– No to o czym gadamy? – zapytała.

– Może o dyskrecji?

A tak. Przypomniała sobie, że jakiś czas temu widziała go z taką jedną Eweliną.

– No daj spokój, to nie byłoby profesjonalne.

– Wiem, tak mówię tylko, w razie czego.

– Nie musisz się tym martwić.

– Nie martwię się.

– To dobrze. Gdzie idziesz na studia?

– Polibuda, a ty gdzie poszłaś?

– Jeszcze nie poszłam – odpowiedziała wymijająco.

– Acha – mruknął i chciał jeszcze o coś zapytać, ale w porę się powstrzymał.

Kawa szybko się skończyła.

– To co robimy teraz? – zapytał.

– A co chcesz?

– To może… może mi obciągniesz, skoro się już spotkaliśmy?

Dziwnie to zabrzmiało, właściwie nie sądziła, że zdobędzie się na to. Chciała go zapytać o Ewelinę, ale przypomniała sobie o profesjonalizmie.

– Okej, gdzie idziemy?

– Na parkingu mam samochód.

Wydawał się podniecony faktem, że się zgodziła.

– To chodź, szkoda czasu – wstała od stolika, a on ruszył w ślad za nią.

– Prowadź – przed wejściem na parking puściła go przodem.

Granatowa Nubira nie miała nawet przyciemnianych szyb. Mimo to samochód stał przy wyjeździe tak ustawiony, że nie kręciło się przy nim za wiele osób. Wszyscy mijający Nubirę, opuszczali galerię w swoich samochodach.

– No to dalej suko. Jedziesz z koksem.

Głos mu drżał z podniecenie. Po wejściu do auta zrobił się nagle odważny. Przypomniała go sobie, ze szkolnego przedstawienia młodszych klas. Grał rycerzyka z mieczem, a może króla? Tak, to był król w inscenizacji jakieś sceny z Szekspira, to był fragment dłuższego utworu. Miał na głowie tekturową koronę i skazywał kogoś na śmierć.

Naturalne było, że klienci mówią do niej wulgarnie, że obrażają i stosują przemoc psychiczną, W ten sposób się nakręcają. Lubią to, czego w innych okolicznościach nie wolno im czynić. Mimo, że była do tego przyzwyczajona, zachowanie Marcina, ze względu na to, że się znali, wydało się jej jeszcze bardziej perwersyjne niż zwykle. Wyobraziła sobie, że zwraca się w ten sposób do Eweliny. To raczej byłyby jego ostatnie słowa.

Popatrzyła na niego, ale nawet nie drgnęła.

– No co jest? – zapytał – Myślałem, że jesteś profesjonalistką.

– Najpierw kasa – powiedziała sucho, unikając jego spojrzenia.

– No tak – uśmiechnął się. – Ale ze mnie głupek.

Wręczył jej trzy banknoty.

– No… – Bez wątpienia czuł się teraz jak król, któremu zaraz zrobi dobrze urodziwa służka.

– Jeszcze jedno – te zwracanie mu uwagi było całkiem przyjemne – zapłaciłeś za rękę, a chcesz loda, więc dorzucasz dwie stówy.

Zasępił się.

– Nie mam tyle.

No to nic więcej nie będzie.

Rozpiąć rozporek, chwycił jej rękę i wsunął do spodni.

– W takim razie to musi mi wystarczyć – uśmiechnął się perfidnie. – Czyń honory.

Jest miękki. Cała ta farsa szyderstwa nie podnieciła go wystarczająco. Ruszam nadgarstkiem patrząc z jakim wdziękiem gniecie dół koszuli, odsłaniając brzuch, jest skąpo owłosiony, aż do pępka. Mężczyźni, z którymi zwykle mam do czynienia wyglądają inaczej. Twardnieje za to jak na rozkaz. Skupiam się na pracy.

– Zawsze na ciebie leciałem. Wiesz o tym?

Jego głos wcale się nie zmienia. Mówi jak przed chwilą przy kawie, no może te lekkie drżenie zdradza, że jest podniecony. Na zewnątrz mijają nas samochody. Trzepię mu konia, jakbym stawiała pieczęcie przy każdej odjeżdżającej karoserii. Patrzę jak puchnie w mojej dłoni, jak dorodnie, różowieje.

– Często waliłem przed twoją fotką, wiesz?

Skąd do cholery wziął moje zdjęcie?

– Naprawdę – przekonuje, jakby czytał mi w myślach – ukradłem z tablicy wyróżnień.

Zaraz, zaraz… on nie kłamie. Ktoś zdewastował kiedyś tablicę wyróżnionych osób w konkursach. Ja wygrałam konkurs na jakiś rysunek, pamiętam, że zginęły wtedy wszystkie zdjęcia, nie sądziłam, że chodziło właśnie o mnie. To nawet mi pochlebia, ale nie wiem, co chce uzyskać tym swoim gadaniem. Chyba tylko się tak nakręca, na swój sposób. Ma naprawdę twardego i stosunkowo dużego penisa. Teraz go trochę rozumiem, na pewno chciał się pochwalić, a może daje mi znać, co tracę? Jest też wytrzymały, musze pomagać sobie drugą ręką, zmieniam tempo, uchwyt, siłę. On wciąż trwa na posterunku, wyprężony na baczność, gotowy na wszystko, na więcej. Sterczy dumnie i kiwa się, gdy go na chwilę puszczam, jakby dawał znaki, że ręką niczego nie zdziałam. Może być, że ma rację, ale nie dostanie nic więcej, nic poza tym jednym, na co się decyduję w mgnieniu oka, bo wiem, że to zadziała.

– Jakoś podświadomie chyba, ale coś wyczułam. Właściwie to teraz potrafię to nazwać. To była niechęć, obrzydzenie, nie wiedziałam dlaczego – mówiąc to podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. To musi zadziałać. Cały czas pracuję ręką, ani na chwilę nie robiąc sobie przerwy. Wyszczerza się w dziwnym grymasie.

– Tak… – westchnął z nieukrywaną przyjemnością – a teraz robisz mi dobrze.

Kładę drugą dłoń na żołędzi i przejmuję w nią cały ładunek. Jęczy i wygina się przez kilka sekund, jakby chciał się wyrwać z mojego uścisku. Koniec.

W milczeniu wytarł się i podał jej chusteczkę, po czym zapuścił silnik i zapytał.

– Podwieźć gdzieś?

– Nie dzięki, chcę coś zjeść.

– Dzięki za…

– Spoko, fajnie było posłuchać o starych czasach.

– Ja naprawdę…

Podniosła rękę, jakby chciała zasłonić się przed następnymi słowami.

– Na razie, trzymaj się.

Nie powiedział nic więcej. Zamknęła za sobą drzwi i zniknęła szybko w holu galerii. Czuła, że odprowadza ją wzrokiem. Na cokolwiek miał ochotę, ona nie chciała go więcej widzieć.

Na komórce jeden nieodebrany. Dzwonił Szymek. Oddzwoniła.

– Cześć, nie mogłam rozmawiać. Miałam spotkanie i zaraz mam następne.

– Tylko się nie przepracuj mała. Ty im w ogóle powiedziałaś, że to twój ostatni dzień? Powinni dać ci trochę luzu.

– Zapomnij, muszę podopinać wszystkie sprawy, zamknąć raporty i rozmówić się z kluczowymi klientami.

– To pewnie nie namówię cię, byś przyjechała jeszcze dzisiaj, choćby w nocy?

– Nie ma szans. Szymek, ja dzisiaj będę pracować do nocy, a później będę padnięta, chcę się wyspać, spakować i być sobą, jak przyjadę. – Willing zawibrował. – Muszę kończyć, bo ktoś dzwoni.

– No dobra… nie jestem zadowolony, że się przemęczasz, ale skoro to ostatni dzień, to daj z siebie wszystko.

– Tak zrobię – odpowiedziała i zerknęła, na Willinga – “loveance” z czterdziestolatkiem. Odrzuciła osiemset monet.

– To pa, kocham cię – zamruczał do słuchawki.

– Papa, już się nie mogę ciebie doczekać – odpowiedziała.

Rozłączył się.

Willing poinformował ją, że przyszło tysiąc. Jeszcze raz odrzuciła. Tysiąc pięćset. Wpatrywała się przez dłuższą chwilę w wyświetlacz. Nie zignoruje takiej oferty. Kupiła sobie sałatkę i dziesięć minut później już szła na spotkanie do Barnabitów.

Dzięki Willingowi nie musiała przemierzać całej Warszawy. Aplikacja zawsze znajdowała jej tylko to, co było w pobliżu jej aktualnej lokalizacji, to było bardzo wygodne i oszczędzała czas.

Centrum Kulturalne Ojców Barnabitów to dość przewrotne miejsce na spotkanie. Nie była tu jednak pierwszy raz i wiedziała jak się zachować. Zatrzymała się, zgodnie ze wskazówkami przed wejściem. Wyszedł do niej łysiejący mężczyzna w ciemnym płaszczu z białymi storczykami.

– To katleje – zauważył.

– Renata – odpowiedziała na podane przez niego słowo klucz. Podała mu rękę z uśmiechem i odebrała kwiaty.

– Bardzo pani młoda… i ładna – wyznał jej, kiedy byli już w windzie.

– Bez obaw – odparła. – Mam dziewiętnaście lat.

Uśmiechnął się i zamrugał oczami, jakby te wyznanie go wzruszyło.

W pokoju było przytulnie i od razu wiedziała, że jest w klasie biznes. Szybko pozbyła się butów i rozejrzała po pokoju. Jedną część stanowił zakątek rekreacyjny z małym ciemnym okrągłym stolikiem, białą sofą i fotelem, oraz większym dębowym biurkiem, nad którym wisiał wyłączony telewizor. Na biurku lampa z abażurem w kształcie walca rozświetlała jakieś dokumenty.

– Renato – zaczął powoli, a głos drżał mu lekko, tak jak i lewa dłoń. Wyglądał na bardzo zmęczonego, jak gdyby nie spał od wielu dni. Udawała, że tego nie dostrzega. Wpatrywał się w jej nogi opięte podziurawionymi jeansami, w których kieszenie wcisnęła jeszcze dłonie i przez co napięły się jeszcze mocniej. – Na komodzie masz pieniądze. Jeśli chcesz, skorzystaj z toalety, ja coś tylko dokończę i możemy porozmawiać.

Porozmawiać! Żadnej suki, żadnego będziemy się rżnąć, czy rób mi loda. Mężczyzna był dżentelmenem w każdym calu. To może być bardzo miłe, lub też bardzo nudne spotkanie.

Uśmiechnęła się do niego i zniknęła za drzwiami toalety. W środku odwiesiła płaszcz, z którym się już nie rozstawała i zajrzała do koperty. Były w niej cztery banknoty studolarowe. Obejrzała je dokładnie, wyglądały na prawdziwe. Schowała pieniądze do płaszcza i wzięła prysznic. Kiedy wyszła z łazienki, miała na sobie same pończochy i top. Resztę rzeczy powiesiła w szafie. Nie chciała niczego zostawiać na wierzchu, podstawową zaletą klasy biznes był nieskazitelny porządek i doznania wizualne.

Mężczyzna siedział przy biurku i połykał jakieś tabletki, ale nie wyglądały jak viagra. Popił wodą i dalej pisał coś w notatniku.

– Rozgość się proszę, zaraz skończę – z wyraźnym trudem odwrócił wzrok od jej pończoch.

Wstawiła wodę na herbatę. Zaparzyła dwie filiżanki. Pomyślała, że jak będzie chciał to wypije, że nie będzie go pytać, nie chciała przeszkadzać. Klaudiusz często zwracał jej na to uwagę. Gdy pracował, ona miała sama podejmować decyzje, cisza była najważniejsza.

Podobała jej się wykładzina w pokoju, była bordowa w jasne i szare liście. Była też bardzo miękka i mogła się po niej przemieszczać cicho jak kot. Zainteresował ją obraz zawieszony nad sofą. Namalowany w starym stylu dom nad rzeką wyglądał niezwykle samotnie. Pejzaż przedstawiał wieś, a właściwie jej wycinek, kilka drzew, obłoki i rzekę, która zdawała się płynąć bez końca. Wpatrywała się w niespokojny nurt i przez chwilę zanurzyła się w nim, i nawet usłyszała szum wody, oraz dostrzegła odbicie słoneczne. Woda niosła na swej powierzchni blask słońca, zaś na niebie nie było po nim śladu.

Poczuła dotknięcie na stopie. Klaudiusz zawsze mówił, że jest za szybka, podrywała się, podskakiwała, obracała, wirowała, może kiedyś komuś zrobić krzywdę. Nauczyła się więc być spokojną.

Mokry, jak nos mopsa, język mężczyzny zwilżał jej stopę. Odwróciła się ostrożnie przodem do niego i pozwoliła mu krążyć ustami po wewnętrznej stronie nóg. Ręce zaplótł z tyłu, nie śmiał jej nimi dotykać. Usta zaś sunęły śmiało po pończochach, od czubków palców po kostki i wyżej. Patrzyła z rozbawieniem, jak ubóstwia jej łydki, kolana i uda. W odpowiednim momencie odsunęła się od niego i zsunęła pończochy.

– Co mi teraz zrobisz? – Zapytała zaczepnie.

Patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma, które przez szkła okularów wydawały się być jeszcze większe, niż w rzeczywistości, nienaturalnie wielkie.

Podniosła nogę i wsunęła mu palec do ust. Ssał i całował go cierpliwie, ze wszystkich stron, by potem przesunąć się pocałunkami w górę nogi. Był już w okolicach uda, kiedy ktoś zapukał do drzwi pokoju. Podniósł swoją czerwoną z podniecenia twarz, a oczy wypełniły mu się przerażeniem. Przytknął palec do ust, kiwnęła głową, że rozumie. Zza drzwi rozległ się głos mężczyzny.

– Bartek? Jesteś? Idziemy z ekipą do kawiarni.

– Mam gdzieś tę ich kawiarnię – szepnął do niej i skrzywił się na samą myśl.

Na korytarzu było przez chwilę słychać jakieś rozmowy, jeszcze raz rozległo się pukanie, po czym wszystko ucichło.

– Ale emocje co? – Uśmiechnął się wreszcie.

– Zbyt długo już na to czekam – odpowiedziała i zsunęła figi.

Zaczął ciężej oddychać, a ona usiadła na fotelu i rozłożyła szeroko nogi, by mógł się jej dobrze przypatrzeć.

Westchnął głośno i zdjął okulary. Odłożył je na komodę i uklęknął przed nią. Miał ciepły, wilgotny język, był ostrożny i się nie spieszył.

Najpierw jest dreszcz, z obcego dotyku. Sama obserwacja zachowania klienta, wrażenie jakie na nim robię, sprawia, że napięcie we mnie rośnie i robi się wręcz nieznośne. Ma długi mięsisty język i potrafił nim niewiarygodnie obracać. Całuje mnie i pieści, jak nikt przed nim. Klaudiusz by powiedział, że to nie miłość, tylko tortury. Dzielnie znoszę jego zapał. Schodzi ze mnie cała wilgoć, prosto w jego twarz do ust, kapie po brodzie zupa moich soków, a on spija chciwie nektar niespokojnej chcicy. Drżę i błagałam go, by wypełnił we mnie to, co nie powinno pozostać dłużej puste. Nie jest łatwo. Muszę prosić kilka razy i na różne sposoby. Łagodnie, wulgarnie, naiwnie, w końcu reaguje, ale słabo i miękko. Wysuwam z ust język i wiję się jak piskorz w fotelu. Patrzy na mnie. Na moje usta rozchylone, jak liżę wymyślonego penisa. Wznosi się z trudem skala jego podniecenia. Pakuje się we mnie. O tak. Wchodzi powoli, lecz za wolno, ledwo go czuję, a kiedy już jest w środku, obarcza mnie pieszczotą ust na brzuchu, na piersiach. Wszędzie go czuję. Każde słabe pchnięcie okrasza masą pieszczot, ornamentów z miękkich palców, twardych spierzchniętych już ust i wbitego we mnie, niemal palącego spojrzenia. Spoglądam na niego, a on się oblizuje. Brnie, narusza mnie, zwilżając nieustannie usta z lubieżnym apetytem. Zamykam oczy, oddycham głęboko i płynę rzeką z obrazu. Nad sobą mam obłoki, obok dom, który tkwi pośród drzew, ale nie oddalam się od niego, bo rzeka płynie, ale jakby stała, uporczywie nieruchoma. Tors mężczyzny przykrywa piersi, całe moje ciało ginie pod jego ciężarem i tonę. On kuli się na mnie, chwyta, próbuje wcisnąć mnie w siebie, w spocone rozkoszą kończyny, jakbym na skórze miała odbić sobie, to co on czuje, myśli, czego doświadcza. A po co mi to? Przez chwilę walczę o oddech, leżymy w milczeniu. Jestem szczelnie przykryta kołdrą z ciężkiego, dwukrotnie starszego faceta. Sama myśl o tej różnicy wieku musi robić mu dobrze. Czekam.

W końcu zwlókł się z niej, mokry i obślizgły od potu, zwalił się właściwie obok, na łóżko. Na szczęście nie był otyły, większego ciężaru mogłaby nie wytrzymać.

Leżeli tak obok siebie cicho, a oddechy zwalniały i wyrównywały się. Klient zasnął.

Wymknęła się cicho, jak kot, do toalety, wzięła szybki prysznic, ubrała się i była gotowa do wyjścia.

Mężczyzna wciąż spał. Nie budziła go. To co wcześniej wziął, było na sen. Tego mu było trzeba, emocji i snu. Ostrożnie otwarła drzwi i wymknęła się z budynku. Zeszła cicho po schodach. Portier obrzucił ją ciekawym spojrzeniem, wyglądał, jakby chciał o coś zapytać, ale nie zatrzymała się ani na chwilę i zanim się odezwał, już jej tam nie było.

Przeszła wolno ulicą Smoluchowskiego, w koło pięły się dziesięciopiętrowe wieżowce. Bolały ją plecy. Dawno tak ciężko nie pracowała. Kieszeń płaszczyka zrobiła się przyjemnie gruba. Była piętnasta.

Willing wibrował. Trzydziestotrzyletni mężczyzna proponował jej seks w swoim apartamencie na Arciszewskiego. Chodziło o stosunek oralny, zaproponował czterysta. Odrzuciła, akceptując po chwili pięć setek.

Na miejsce dotarła po piętnastu minutach. Był to jeden z tych wysokich bloków z poprzedniej epoki. Drzwi od klatki schodowej były otwarte, więc wjechała windą na ósme piętro i zgodnie z instrukcją Willinga zapukała do wyznaczonego mieszkania.

Otwarła kobieta w koku i beżowym swetrze.

– Ja z kolędą do Czarka – powiedziała przybyła.

Kobieta zrobiła zdziwioną minę, ale wpuściła ją do środka.

– Czaruś – krzyknęła – pani przyszła śpiewać kolędy.

Czaruś okazał się niskim i tęgim mężczyzną, ubranym tylko w szlafrok. Miał fantazyjnie zaczesaną grzywkę i uśmiech, zadowolonego podlotka.

– Wera, to pani do masażu, przecież mówiłem Ci.

– Boże jaka ty młoda jesteś – powiedziała Wera i zaczęła się ubierać.

– A ty gdzie? – zapytał Czarek.

– Wychodzę – odparła – nie będę na to patrzeć.

– Co jest kurwa! – krzyknął mężczyzna. – Miałaś mnie pilnować, jutro ślub, chcesz, bym tam dojechał czy nie? Obiecałaś Sylwii, że będę trzeźwy? Jak mnie teraz zostawisz, to młoda leci po połówkę i masz pozamiatane.

– Kurwa Czarek, ale miałeś telewizje oglądać, a nie ruchać kurwy.

Zrobiło się nerwowo. Mężczyzna podszedł do drzwi i obrócił klucz w zamku.

– Nigdzie nie pójdziesz.

Wera stała przez chwilę w kurtce, po czym z powrotem powiesiła ją na haczyku.

– Jesteś chorym pojebem.

– Tak lepiej – odparł Czarek – takie gadanie mnie kręci.

Schował klucze do kieszeni szlafroka i zapytał przybyłą:

– Jak masz na imię?

– Zuzanna – odparła bez zastanowienia.

– No tak, oczywiście – zaśmiał się.

– Rozgość się, cała kanapa twoja – wskazał ręką na fioletowy mebel ustawiony pod samym oknem. – A ty – zwrócił się do Wery, będziesz siedzieć tu i patrzeć, no chyba, że się przyłączysz.

– Ale ciebie pojebało – wysyczała i usiadła na taborecie w części kuchennej.

Mieszkanie było małe, kawalerka z niewielkim aneksem kuchennym. Mężczyzna włożył ręce do kieszeni szlafroka i obejrzał sobie przybyłą, obchodząc ją dookoła i obserwując dokładnie.

– Jesteś pełnoletnia?

– Jestem – odparła.

– To od czego zaczniemy?

– Od kasy.

Uśmiechnął się szeroko i wskazał ją palcem, odwracając się do kobiety siedzącej na taborecie.

– Konkretna! Lubię takie.

Sięgnął do spodni wiszących na krześle i wydobył z nich portfel.

– Proszę bardzo, proszę przeliczyć, o tak, dokładnie, wszystko się zgadza?

– Zgadza się – odpowiedziała, schowała pieniądze do kieszeni płaszcza, zdjęła go i usiadła na sofie. Wera odwróciła wzrok.

Czarek pozbył się szlafroka i stał teraz zupełnie nagi.

– Zrozum – zwrócił się do Wery – żadnego picia, żadnych dragów, jak nie zarucham, to zwariuję. Jeszcze mi może palenia zabronisz?

– Rób co chcesz – Wera nie dała się wciągnąć w dyskusję.

– No młoda, nóżki na bok. Czarek wchodzi do gry.

– Tylko oral.

– Wiem, tylko tak mówię. Jazda, klęknij przed kanapą.

Zrobiła jak jej kazał.

– Mogłabyś te cycuszki odsłonić, dobrze by to zrobiło… no wiesz, sprawie.

Zdjęła bluzkę i top.

– Nie powiem, ale pupę też byś mogła pokazać.

Zsunęła jeansy i pończochy. Zdjęła również figi, a Czarek w tym czasie rozwalił się na kanapie, podsuwając jej ptaka pod samą twarz.

Biorę go w ręki. Jest miękki jak flak, mały i gruby. Mężczyzna gapi się na moje cycki, ale nie przekłada się to na gotowość w działaniu, przynajmniej nie w strefie poniżej pasa. Ręce mu się aż wyrywają do macania i bolesnego przyszczypywania brodawek. Wykręcam się jak mogę, a ślina spływa mu po brodzie, kapie mi na ramiona, uda, pracuję.

W końcu czuję pierwsze efekty, już nie jest flakiem, a miękką parówką. Wkładam go sobie do ust. Mruczy zadowolony i robi się cicho. Czuję na sobie spojrzenie kobiety, patrzy zaciekawiona. Mężczyzna się odchyla, opiera się wygodnie na kanapie, ręce zakłada za oparcie. Robi się przyjemnie twardy, ale nie powiększa się zbytnio. Zaczynam obciągać. Patrzy na mnie i rozpoczyna wspinaczkę. Bez trudu zamykam go całego w ustach. Jest ogolony, ale drobny zarost, który zdążył już odrosnąć, kłuje mnie w wargi. Robię przerwę na lizanie, żeby odpoczął przed kolejną porcją, tak dla wyostrzenia apetytu. Klaudiusz mówił, że to ważne, by dawać odpocząć. Mężczyzna jest jak ogień, gdyby go nie kontrolować spali wszystko zbyt szybko, bez przyjemności, bez zaaspokojenia swoich potrzeb. Drabina się zwęża, szczeble idą coraz ciaśniej, mimo to nie zwalniam tempa.

– I co? – mężczyzna odezwał się niespodziewanie

Wera wstała i usiadła na kanapie, tuż obok. Miała dziwny wyraz twarzy, ale wciąż wyglądała na zainteresowaną.

– Dobra jest ta mała kurewka – wysapał.

Wera przekrzywiła głowę i przez chwilę oceniała zaangażowanie przybyłej. Nic jednak nie odpowiedziała.

– O tak, naprawdę jest dobra… możesz mi wierzyć, jęknął, jakby na potwierdzenie, że nie zmyśla.

Wera wciąż milczała. Patrzyła z uwagą, jak dziewczyna wsuwa sobie organ Czarka głęboko do ust, jak go ssie, jak liże i całuje. Można było pomyśleć, że sprawiało jej to dużą frajdę. Że penis jest z czekolady, a smakowanie go i pakowanie do gardła jest po prostu smaczne.

Czarek poderwał się nagle, uniósł penisa nad głową przybyłej i wystrzelił prosto na jej wykrzywioną w grymasie zaskoczenia twarz.

Wera wybuchnęła śmiechem.

Dziewczyna odsunęła się, ale było już za późno. Teraz oboje pokładali się ze śmiechu. Penis Czarka kołysał się fantazyjnie, kreśląc w powietrzu zabawne okręgi.

Dziewczyna wstała i uciekła do toalety. Kiedy wyszła, w kawalerce wciąż było wesoło.

– Nie wybił ci oka? Hahaha. Kochana… Zuzia, nie zdążyła nawet mrugnąć. – Wera była w przednim humorze.

– Będziesz musiał dopłacić. – powiedziała przybyła.

Kiedy tylko to usłyszeli, przestali się śmiać.

– Daj spokój, to był żart – odezwał się Czarek.

– Rozumiem, ale będziesz musiał dopłacić.

– Ubieraj się i spierdalaj mała, nie mam ochoty na pyskówkę – odpowiedział jej teraz wyraźnie poirytowanym tonem, po czym podszedł do drzwi, przekręcił klucz w zamku i pchnął otwierając je szeroko.

– Albo nie… od razu wypad, słyszysz? Wypierdalaj.

Wera znów się roześmiała.

– Tak, dziwko. Na golasa i na zewnątrz no już – dodała.

– Chcę moje rzeczy.

– Twoje śmierdzące lompy? Bierz je, bo jeszcze podłoga prześmierdnie.

Chwyciła ubranie i wybiegła na klatkę schodową. Zatrzaśnięto za nią drzwi. Jakiś mężczyzna otwierał właśnie drzwi do mieszkania na przeciw. Spojrzał na nią z nieskrywanym zdumieniem. Nie odwrócił wzroku, dopóki nie zniknęła na schodach.

Ubrała się na półpiętrze w pośpiechu i zaraz uruchomiła aplikację. Oceniła odpowiednio Czarka i wtedy dopiero poczuła się lepiej.

Klaudiusz powtarzał, że człowiek jest jak czajnik i trzeba dać ujście parze, inaczej się spali od środka, zagwiżdże na śmierć. Nie umiała gwizdać, ale czasem chciało się jej krzyczeć. Teraz wystarczyło zaserwować bana klientowi. Willing nie ustawi Czarkowi już żadnego spotkania, jeśli ten nie zapłaci, a kiedy zapłaci, to połowa wróci na jej konto. Prędzej czy później znów mu się zachce i będzie musiał ustąpić. Najważniejsze, że miała znacznie wyższą średnią ocen niż klient. W przypadku sporu, wygra.

Klaudiusz nie krzyczał, ani nie gwizdał. Klaudiusz spotykał się i kochał się z nią. Cała para szła w ciało. Całe jego oburzenie, znudzenie i nienawiść przesiąkała przez jej skórę, rozpuszczała się w mięśniach, nim dotarła do kości. Nigdy nie posmakowała tego, z czym do niej przychodził. Przychodził zły, wychodził dobry. Czuła się jak kapłan rozgrzeszający jego smutną duszę. Z czego? Ze smutku właśnie. Klaudiusz nauczył ją kwintesencji tego, z czym przychodzili następni. Była mu wdzięczna za wszystko, ale nie wybaczyła wszystkiego. Nie wybacza się mężczyźnie, kiedy łamie własne zasady.

Willing wibrował. Tym razem Ochota. Mieszkał tam Robik. Można powiedzieć, że to pewien rodzaj starego klienta. Miała z nim już z cztery spotkania i chyba ją polubił. Z rozpędu zaakceptowała dwieście złotych. Niech mu będzie – pomyślała.

Robik był niepełnosprawny ruchowo, poruszał się z trudem, miał coś z jedną nogą, nie mógł jej obciążać, czy coś w ten deseń, w każdym razie mocno kulał i jak szedł, to wyglądał, jakby miał się zaraz przewrócić. Zawsze była dla niego dobra, więc nie skąpił jej z renty. Ona akceptowała niską propozycję, a on witał ją słowami – Co jest? Dzień dobroci dla zwierząt, czy jak? – i płacił więcej. Był łagodnym i dobrym człowiekiem. Był też bardzo smutny, smutniejszy nawet niż Klaudiusz.

Zamówiła ubera i dwadzieścia minut później dzwoniła do mieszkania w bloku przy Białobrzeskiej.

Drzwi otwarły się natychmiast. Za nimi stał wielki barczysty facet o wyprostowanej postawie i surowym wyrazie twarzy. Chwycił ją za ramię i bez ceregieli wciągnął do środka, po czym zatrzasnął drzwi i zasłonił je sobą.

Pokój był w konkretnym nieładzie. Z biblioteki ktoś zrzucił wszystkie książki, sporych rozmiarów komoda leżała na boku, ze środka wysypały się różne duperele. Aneks kuchenny był konkretnie rozbity, szkło walało się po płytkach, talerze, szklanki, wszystko popękane i rozrzucone na około..

Na środku części wypoczynkowej siedział Robi, a przy nim kucał drugi facet, całkiem podobny do pierwszego. Obydwa osiłki były ubrane w czarne garnitury i białe koszule.

Drugi mężczyzna widząc przybyłą podniósł się i podszedł bardzo blisko.

– A pani do kogo?

– Do Robiego, znaczy się Roberta.

– A…. to pani z zaczarowanej aplikacji? Jak pani ma na imię?

– Basia – odpowiedziała i zrozumiała, że Robi ma kłopoty.

– Ja jestem Sylwester, a to jest Arnold – wskazał na kompana, który zasłaniał sobą drzwi, jedyną drogę ucieczki.

– Dzień dobry – odezwał się grubym, niskim głosem Arnold i wypadło to nawet całkiem uprzejmie.

– Pracujemy dla agencji odzyskiwania wierzytelności Biała Wrona, słyszała może pani o niej?

Zgodnie z prawdą pokręciła głową.

– To ja pani tylko z grubsza nakreślę, że jako jedyna z tego typu agencji, Biała Wrona może się pochwalić dziewięćdziesięciopięcioprocentową ściągalnością długów. A wie pani dlaczego nie stuprocentową?

Ponownie pokręciła głową.

– Bo te pięć procent to długi osób, które odeszły już na tamten świat.

Zamrugała szybko nie rozumiejąc, co chciał przez to powiedzieć. Arnold wykonał gest religijnego sportowca, jakby właśnie wchodzi na murawę, przeżegnał się szybko i pocałował pięść.

– Pięć procent już nic nikomu nie odda, chyba że robakom.

Obaj mężczyźni wybuchli głośnym śmiechem.

Robi siedział ze spuszczoną głową.

– Ten zaś gagatek, zdecydował się zaciągnąć pożyczkę w banku naszego klienta, a potem odważył się nie spłacić. Ponadto zignorował liczną korespondencję naszego klienta, narażając go na dodatkowe koszty. Dodatkowo zbluzgał sekretarkę z naszej agencji, która po dobroci chciała przekonać go do zwrotu niesłusznie zatrzymanych pieniędzy, co z kolei zmusiło mnie i Arnolda do wycieczki na parszywą Ochotę, celem ucięcia sobie bezpośredniej pogawędki i wyjaśnienia tematu. Ponieważ nie przepadamy za Ochotą, Arnold kiedyś złamał tu nogę i do teraz nie nadgonił straconego czasu w treningach, chcemy ten temat załatwić za pierwszym razem.

Kiwnęła głową, że rozumie, nadal jednak nie wiedziała, dlaczego ją wezwano.

– Wyobraź sobie kochana Basiu, że sprawdziliśmy całe mieszkanie, oraz rachunki tego szkodnika.

– Pasożyta – warknął Arnold.

– Tak, pasożyt, to lepsze słowo, dziękuję – odpowiedział Sylwester – i okazało się, że nie ma on żadnych środków, ani upchanych w skarpetach, czy słoikach, ani w jakimkolwiek innym instrumencie finansowym, z którego w ogóle mógłby je pozyskać, celem zaspokojenia słusznego apetytu mojego klienta.

– Krótko mówiąc, jest spłukany – wyjaśnił Arnold.

– Właśnie – ciągnął dalej Sylwester – W takim przypadku postanowiliśmy sprawdzić co ów typ zrobił ze środkami mojego klienta, gdzie i w jaki sposób je rozdysponował i wiesz co odkryliśmy?

Pokręciła głową, dając znać, że nie ma pojęcia.

– Odkryliśmy droga Basiu, że owe środki znajdują się w twoim posiadaniu.

– Moim? – tego się nie spodziewała.

– Ależ tak. Wszystkie zapiski, przelewy i historia w Willinga pokazuje, że całość kwoty, ba nawet nieco więcej, trafiło prosto w twoje ręce, za pośrednictwem tej aplikacji.

– Ja je przecież zarobiłam. Świadczyłam usługi.

– O nie, droga Basiu, w świetle prawa za czynności seksualne nie można legalnie żądać zapłaty. Z tego właśnie powodu wnoszę, że pan obecny tutaj Robert przekazał tobie te środki na przechowanie, innymi słowy to ujmując, w celu ukrycia ich przed nami.

Spojrzała na Robiego, a jemu zebrało się właśnie na płacz i zaczął pochlipywać.

– Sama rozumiesz, że dla nas najważniejsze jest utrzymanie wskaźnika, więc oddasz nam te wszystkie pieniądze, wraz z odsetkami i kosztami tejże egzekucji.

– Ale ja ich nie mam, co miałam wydałam, jestem bez grosza.

– Basiu… za kogo ty nas masz?

Sylwester spojrzał na zegarek.

– Jest szesnasta pięćdziesiąt. Taka kurwa jak ty może być całkiem obrotna. Jeśli pracujesz od rana, możesz mieć przy sobie sporo kasy.

– To mój pierwszy klient – odpowiedziała szybko poczuła, że blednie.

Klaudiusz mówił, żeby zawsze panować nad emocjami, nie dać nic po sobie poznać. Życie to poker. Ludzie czekają, by wykorzystać słabość innych. Uczyła się tego, ale stres wciąż triumfował. Od razu było widać, że się boi, stanowiła wtedy łatwy cel.

Sylwester dotknął jej ust grubym palcem. Wzdrygnęła się i cofnęła o krok.

– Znowu mnie obrażasz – odezwał się wykrzywiając twarz, jakby przegryzł swoją grubą szczęką cytrynę. – Te zgrubienie – wskazał na płaszcz – to twoja kasa, prawda? Wsuwasz tam każdy darowany banknot, bo jak wspomniałem wcześniej, o zarobku tu mowy być nie może.

Wszystko wiedział – nie mogła powstrzymać drżenia rąk.

– Widzę dwa rozwiązania – ciągnął dalej beznamiętny głosem – wyciągniesz zawartość tej kieszeni, ułożysz ładnie na biurku i oficjalnie nam ją przekażesz, albo przystąpimy do egzekucji, która nie będzie przyjemna, choć będzie wiązała się z rozebraniem cię do naga i wnikliwym przeszukaniem wszystkich twoich otworów przez obecnego tutaj Arnolda.

Arnold poruszył się, zatarł dłonie i przekrzywił głowę, aż coś strzeliło w masywnym karku.

– Więc?

Sylwester dał znać, że czas na odpowiedź dobiega końca. Sięgnęła do kieszeni i wydobyła plik banknotów.

– Przekazuję teraz dobrowolnie te środki…, powtórz – poprosił.

– Przekazuję te środki.

– Dobrowolnie.

– Dobrowolnie.

– Prawowitym właścicielom.

– Prawowitym właścicielom – położyła pieniądze na stole.

– No i git.

Sylwester sięgnął po pieniądze, przeliczył i gwizdnął z uznaniem.

– Trzy czterysta i czterysta dolców. To prawie pięć koła. A pewnie w weekendy idzie jeszcze lepiej?

Nic nie odpowiedziała, walczyła z drżeniem całego ciała. Nigdy wcześniej jeszcze jej nie okradziono, czuła się poniżona, zdeptana, nic nie mogło się równać z podłością tego uczucia. Kręciło jej się w głowie i zbierało na wymioty. Miała ochotę skoczyć mężczyźnie do oczu i spróbować mu je wydrapać, byle odzyskać to, co jej. Miała jednak świadomość, że ten dzień mógłby się dla niej skończyć znacznie gorzej.

Ktoś zapukał do drzwi. Arnold odwrócił się i szarpnął za klamkę.

– Czego!

– Grzeczniej proszę – zawołał ktoś, wdzierając się do środka i przewracającł wielkiego Arnolda twarzą na ziemię.

Sylwester uniósł zdumione spojrzenie znad pieniędzy, a wtedy właśnie dwaj policjanci wcisnęli kolana w plecy Arnolda, zmuszając go do uległości.

– Kuj go! – Zawołał pierwszy i gdy tylko kajdanki szczęknęły na nadgarstkach osiłka, wstał i zbliżył się do Sylwestra.

– Panowie – Sylwester udał oburzonego. – Co tu się wyrabia? Jesteśmy w trakcie czynności egzekucyjnej.

– Zamknij się i dawaj ręce.

Podczas zapinania kajdanków na nadgarstkach Sylwestra chwyciła pieniądze ze stołu i schowała je na powrót do kieszeni płaszcza.

– Pan Robert? – Zapytał policjant, kiedy obaj egzekutorzy leżeli na brzuchach nieruchomo.

– To ja – odezwał się w końcu Robi – napadli mnie, chcieli obrabować.

– Proszę podziękować sąsiadce, zgłosiła napad. A ta pani?

Policjant wskazał na nią.

– Przyjaciółka – odparł Robi. – Jest tu ze mną.

– Dobra, zabieramy ich, dostanie pan wezwanie.

– Stawię się na pewno.

Przez dłuższą chwilę Sylwester protestował, a Arnold szarpał się, więc oberwali swoje i zostali wyprowadzeni.

Założyła płaszcz i chciała wyjść.

– Może jednak zostaniesz? – zapytał Robi.

Odwróciła się do niego.

– Zapłacisz?

– Nie mam, przecież wiesz, ale ty masz sporo hajsu, widziałem.

– To moje pieniądze, zarobiłam je, nic ci do nich.

Szła powoli Rokosowską i było jej smutno. Jak ma rozgrzeszać ze smutku, kiedy sama w nim tonie?

Na smartfonie znalazła wiadomość od Szymka: kcb, odpisała mu to samo.

Willing wibrował. Było już po siedemnastej, czyli zaczęła się aukcja. W obecnej chwili licytowało się o nią trzech mężczyzn. Do aukcji miała przygotowany specjalny profil. Prawdziwy majstersztyk. Wyglądała na nim na niedoświadczoną licealistkę, niewinną i nieświadomą, na co się decyduje. Proste zwykłe ubranie, włosy dłuższe, bez makijażu, bez fantazyjnych, jednoznacznych póz. Wbrew powszechnej opinii, taki właśnie profil działał najskuteczniej. Amatorów niewinności było najwięcej. Klaudiusz mówił, że to dlatego, iż każdy mężczyzna najlepiej pamięta swój pierwszy raz, a na takim profilu jawiła się niemal każdemu jako ta pierwsza. Willing pokazywał tymczasowego zwycięzcę. Był nim jakiś dwudziestoośmioletni blondyn, miłośnik szybkich samochodów i wycieczek na Malediwy. Tryb “cinderella” kończył się o północy. Do tego czasu mogła normalnie pracować, mając podgląd na aktualnego zwycięzcę, nie widząc jednak kwoty, jaka została wylicytowana. Willing skasuje od niej dwadzieścia pięć procent prowizji, ale i tak warto, jak będzie miała szczęście, to ta noc z księciem podwoi jej całodzienny zarobek.

Przyjęła zlecenie. Kolejny mężczyzna w głębokiej potrzebie, albo raczej w potrzebie głębokiego zaruchania. Odrzuciła tysiąc i przyjęła tysiąc pięćset. Znów “loveance” spokojny stosunek, pełny subtelnej słodyczy. Hotel Ibis, pięć minut drogi spacerkiem.

Zapukała pod wskazany numer. Otworzył jej kolejny smutek na dwóch nogach. Wysoki, chudy, zarośnięty brunet, przepraszam że żyję. Spojrzenie miał wyjątkowo przygnębiające i nawet się nie uśmiechał, jak gdyby bał się, że uśmiech zepsuje tę misternie zbudowaną atmosferę. Był brodaty, nie rozumiała tej całej mody na brody. Coraz więcej fajnych facetów zapuszczało sobie taki naturalny szal, w którym później gubili resztki jedzenia, picia i innych rzeczy. Mężczyzna wyglądał na dziwaka.

– Cześć, jestem Gosia – przedstawiła się i podała mu rękę.

Uścisnął ją.

– Rafał.

Pokój był miniaturowy. Nawet nie wiedziała, że Ibis takimi dysponuje. Duże było tylko łóżko, bo dwuosobowe, zaraz obok kabina z prysznicem i umywalka nad którą zawieszono składane lustro. Naprzeciw lustra znajdowało się okno, w stosunku do całego pokoju też było całkiem sporych rozmiarów, tak na trzy czwarte ściany. W rogu był zawieszony telewizor, pod nim zamocowany blat, mający służyć za biurko, poniżej wsunięto dwie pufy. Przez okno zdążyła jeszcze zobaczyć ciasno zabudowane okna szkoły, zaraz po tym, Rafał zasunął szczelnie roletę i upewnił się, że nie zostawił szpar. Unikając jej wzroku wskazał drzwi do toalety, burknął coś pod nosem i chwilę później zamknął się w środku.

Na łóżku leżały pieniądze i kilka prezerwatyw. Było to dziwne, gdyż kwota i ranga, kwalifikowały go do odbycia stosunku bez gumki. Może był przewrażliwiony i nie ufał standardom Willinga? Wszystko było możliwe i nie zamierzała z tym dyskutować.

Schowała pieniądze do płaszcza. Faktycznie, te zgrubienie nie wyglądało dobrze, od razu można było się domyśleć, co tam przechowuje. Rozdzieliła szybko gotówkę na trzy kupki i każdą umieściła w osobnej kieszeni, następnie zapięła je starannie i powiesiła płaszcz w wąskiej szafie, tuż obok skórzanej kurtki klienta. Rozebrała się do pończoch i topu, położyła na łóżku.

Ponieważ Rafał wciąż okupował łazienkę, sięgnęła po telefon. W aukcji brało już udział siedem osób. Aktualny książę był od niej dwa razy starszy. Liczyła się z tym, że raczej nie wygra nikt poniżej czterdziestki, zostało jeszcze sporo czasu. Szkoda, że takiego szota nie można było robić co noc. Apka to uniemożliwia, pilnowała rynku, zresztą bywalcy i tak szybko by się zorientowali. Raz w miesiącu jednak, jak najbardziej, tyle, że za każdym razem pod innym profilem. Miała to już opanowane.

Pokój robił przygnębiające wrażenie. Nic dziwnego, że mężczyzna był smutny. Po dłuższym pobycie tutaj nawet klaun rozpłakałby się jak małe dziecko. Przypomniała sobie, że któryś z klientów opowiadał jej o Japonii i hotelach kapsułowych. Wtedy idea takiego maleństwa wydawała jej się doskonałym pomysłem. Teraz, nawet gdyby kapsuła była rozmiarów tego pokoju, a była przecież mniejsza, nie wytrzymałaby w niej zbyt długo i na pewno wyszłaby w nienajlepszym humorze. Przypomniała sobie też, co Klaudiusz mówił o szczęściu. Do szczęścia trzeba przestrzeni. Więzy, zobowiązania, małe i zamknięte pomieszczenia, ogólnie wszystko co ogranicza, prędzej czy później doprowadzi do jego braku i smutku.

Rafał wyszedł z łazienki chwilę później. Nadal był smutny, ale już pachniał inaczej i inaczej wyglądał. Nie było śladu po brodzie, wraz z nią zniknęło to, co sprawiało, że wydawał się jej jakiś dziwny. Teraz było o wiele lepiej. Wyglądał na całkiem przystojnego, tyle, że dość chudego mężczyznę o miłej i łagodnej twarzy. Pozbył się też ubrania i stał w samych slipach, niepewnie, jakby czekając na akceptację, czy ocenę.

Nie miała ochoty go oceniać, akceptowała większość dziwactw i zboczeń. Nauczyła się tego, bo było to opłacalne. Teraz też się uśmiechnęła i przyjęła wyzywająca pozycję. Nie mógł nie popatrzeć na jej tyłek, nie mógł nie wyobrażać sobie, co będą zaraz robić i jak mu to będzie smakować.

Odwrócił się od niej i ukradkiem wciągnął coś w nozdrza, wytarł nos kciukiem i uklęknął na łóżku obok, po chwili położył na niej ręce.

Ściąga ze mnie pończochy, jednym gwałtownym ruchem, zjeżdżają z figami. Nawet nie interesuje się biustem, nie mówiąc już o ustach czy oczach. Klaudiusz zawsze mnie celebrował, zaczynał pieszczotę od oczu, przyglądając się im, z daleka i z bliska, łaskotał mnie rzęsami, dotykał ustami. Z nim zawsze byłam gotowa na więcej, nurzałam się we własnej niecierpliwości. Rafał jest inny, oczywiście. Każdy jest inny. W mgnieniu oka pozbywa się slipów, obraca mnie sobie tyłem i wchodzi. Bez gumek, bez ostrzeżenia. Nawet nie pozwala się dotknąć, czy pocałować. Dojeżdża mnie, zajeżdża. Mam wrażenie, że wciąż zwiększa tempo. Przecież to niemożliwe. Czuję ból. Nie mogę się skupić. Uderza mnie dłonią w pośladki, raz i drugi. Pozwalam sobie na przytłumiony jęk. Ponownie uderza, krzyczę, wszystko wygląda jak rodeo. Mimo szalonej jazdy, piekielnego tempa, nie słyszę jego oddechu. Nie gwiżdże, nie świszczy, płuca mu powinno rozsadzać z braku tchu. Ja ledwo nadążam. Nagle przestaje, wysuwa się i opada do tyłu na pośladki. Odwracam się, bo czuję, że jest blisko, sięgam ręką odpycha ją, całuję go w kolano, i sunę ustami po udzie, zatrzymuje mi głowę, podnosi ją i całuje mnie w usta. Długo. Upojnie. Teraz robi to dobrze, nie musi się spieszyć. Po chwili przewraca mnie na wznak, rozkłada szeroko nogi i już miażdży mi podbrzusze swoim, przyklejając się i odpychając jak obracający się nieustannie magnes. Wszystko znów dzieje się w strasznym tempie. Tylko pocałunki są spokojne, teraz, jakby chciał mnie znów przepiłować penisem na pół, porusza się we mnie z ogromną energią, by po chwili znów się wycofać, znów w samotności kontemplować tę chwilę, na tuż przed. Bawi się tak mną, jeszcze kilka razy. Wymyśla różne pozycje i opadam już z sił, a wtedy właśnie on decyduje się to skończyć.

Teraz dopiero ujrzała wilgotną skórę na jego czole, poczuła słaby powiew oddechu. Trochę to trwało zanim przekonała jego organizm do uwolnienia zalegających w nim pokładów zmęczenia.

Kiedy już oblepił jej dłonie swoją spermą, położył się na wznak i leżał tak nieruchomo, wpatrując się w nią i niczego nie mówiąc.

Leżała tak z nim kilkanaście minut, po tym wstała i poszła się umyć.

Kiedy wyszła z hotelu było już ciemno.

– Chciałam cię usłyszeć – powiedziała do Szymka, gdy tylko odezwał się w słuchawce.

– Jedziesz już do mnie i dlatego dzwonisz? Mam kupić wino, zamówić pizzę, i zapalić świece, cała noc będzie nasza?

– Niestety jeszcze nie – odpowiedziała smutno – ale bardzo bym chciała. Tęsknię już za tobą.

– Bądź dzielna, to twój ostatni dzień, pokaż wszystkim, co tracą, dasz radę.

– Wiem, tylko… chciałam ciebie usłyszeć.

– Fajnie, że dzwonisz.

– Jaka jest pogoda w Łodzi?

– Pada jak cholera.

– To dobrze?

– No nie bardzo… a w Warszawie?

– Właśnie nijaka.

Po zaznaczeniu gotowości “Willing” natychmiast zawibrował. Odrzuciła masaż dłonią za dwieście. Klient już się nie odezwał. Pojawił się inny z oralem za czterysta, też odrzuciła. Z kolejnym, również z oralem, dogadała się na pięćset.

Po dziewiętnastej pojawiało się zwykle bardzo wiele propozycji, niekoniecznie poważnych. Warto było trzymać stawkę, wręcz ją nawet zawyżając. Zerknęła na aukcję, trzydziestu ośmiu licytujących. Dziś z pewnością pobije rekord. Warto było posiedzieć nad profilem. Nie spodziewała się takiego odzewu. Właściwie to powinna być w szoku, ale nie była.

Klient za pięćset okazał się starym znajomym z “Willinga”, tyle, że działał na innym koncie, niezupełnie zresztą legalnie, narażając się na bana.

Podjechał dobrze jej znanym srebrnym Volkswagenem Colorado.

– Cześć Moniko, jak leci? Zapraszam.

Wsiadła, lubiła Wiktora, był sympatycznym mężczyzną o zadatkach na demona seksu.

– To ty nie jesteś już W1000? – Zapytała.

– Nie, zbanowali mi konto, bo znalazłem sposób na system.

Od zawsze kombinował, jak zapłacić najmniej, mimo to miał swoje słabości, a do nich należała ona. Jej zaś nie płaciło się mało.

– Czy ty musisz być taka droga? – marudził.

– Muszę – odpowiedziała całkiem szczerze.

Skrzywił się, ale wiedziała, że to akceptuje.

– Pójdźmy na całość, dołożę ci trzy stówy.

Zrobi wszystko, by nie zapłacić odpowiednio wysokiej prowizji.

– Dobrze, ale za plus pięćset.

Znów się skrzywił, ale właściwie nie miał wyboru.

– To i tak jest mało – dodała. Popatrzył na nią ruszając szczęką, jakby przeżuwał zaproponowaną stawkę. Wiedziała, że się zgodzi.

– Dobra – warknął i obrócił fotel. Wstał, usiadł na kanapie i odliczył tysiąc. Wsunął banknoty w jej rękę, zanim zdążyła usiąść obok niego..

Z Wiktorem spotkała się już kilka razy. Jego objazdowy domek uciech robił naprawdę wrażenie. W niewielkim samochodzie dostawczym zbudował kawałek imponującego apartamentu. Mieścił się w nim barek z podświetlanymi uchwytami na butelki i kieliszki, w których serwował czasami drinki, mini aneks kuchenny i oczywiście wielka skórzana kanapa, z której był bardzo dumny. Mało kto ma takie łoże w domu – mówił – a ja proszę, zachce mi się, skręcam fotel i luksus.

Wiktor kupił Colorado, gdy żona wyrzuciła go z domu. Odkryła, że się szlaja z jakąś młodszą dupą i nagle klucze przestały mu pasować do zamków. Zimą wynajmował ogrzewane garaże, pozostałe pory roku podróżował i dupczył laski, gdzie się tylko dało. Pracował jako przedstawiciel handlowy dla Vent Royal, upychał perfumy na bazarach i rozmaitych jarmarkach, tudzież innych imprezach gminnych. Nawet jej kiedyś chciał płacić perfumami, niby że z Paryża, ale szybko mu wyjaśniła, że interesuje ją tylko kapusta, żywa, dająca się przeliczyć gotówka.

Rozebrała się szybko do naga. Wiktor gardził ubraniem, uznawał tylko jeden sposób doznawania przyjemności, na golasa, sam więc też błyskawicznie pozbył się szortów, koszuli i podkoszulka.

Rozłożył się na swojej kanapie, podłożył ramiona pod głowę i zamknął oczy. Wiedziała co robić.

Kładę na nim swoje ręce, dotykam go nimi, wierzchnią ich stroną. Masuję szyję, klatkę piersiową, wydatny brzuch. Ugniatam uda, zaciskam dłonie na łydkach. Biorę je w kleszcze z obu stron. Drażnię pieszczotą stopy, dzielnie znosi łaskotki, jest prawdziwym degustatorem. Wreszcie sięgam po krem, którym chce, bym się nasmarowała. Napełniam nim dłonie i wcieram sobie dokładnie w każdy centymetr ciała. Mój zapach się zmienia. Pachnę teraz inaczej, dziko, intensywnie. Krem jest jego dziełem. Stanowi mieszankę rozmaitych specyfików, z którymi eksperymentował już od pewnego czasu. Zdradza mi, że na mojej skórze dopiero pachnie właściwie. Czuję przyjemne ciepło i podniecenie. Jest jednak inaczej niż ostatnio. Musiał znowu zmienić recepturę. Kładę się na nim, powoli, bardzo powoli, skóra łagodnie się przykleja i leżymy nieruchomo, a kiedy już mam zamiar się poruszyć, kładzie ostrożnie dłonie na moich pośladkach powstrzymując mnie przed tym.

– Jeszcze chwilę zaczekaj – mówi poważnym głosem. – Jeszcze moment.

Czyżby czytał mi w myślach? Jestem posłuszna, cierpliwa, podobają mi się jego eksperymenty, raz tylko przesadził z jakimś czynnikiem i skóra mnie piekła przez resztę dnia, klienci wtedy mówili, że jestem ostra jak papryczka. To, że tak mówili było nawet przyjmne, warto było się wyróżniać.

– Już – szepcze powoli, jakby bał się poruszyć.

– Ja pierwsza, czy ty? – pytałam, bo jego dłonie krępują mi ruchy.

Nagle robi to. Odrywa jeden z palców, który przykleił wcześniej do pośladka, przeszywa mnie dreszcz, niewidzialny prąd biegnie z punktu styku palca, w stronę krocza.

– Mmmm – wydobywa się ze mnie, mowa niezartykułowana, choć chcę zachować się profesjonalnie i milczeć, jak na obiekt badań przystało.

Kolejne impulsy, szybkie, jeden po drugim, sprawiają, że biorę głośny oddech i wyprężyłam się cała, ale trzyma mnie mocno. Znów kładzie palce na moich pośladkach i znów je odrywa, posyła mi kolejne wersje skomponowanej przez siebie rozkoszy.

– Opowiedz – żąda.

Nie mogę zebrać myśli, wciąż mnie dotyka, gra, jak na pianinie, z grubsza nieustaloną melodię, której nie potrafię od tak objąć i zrozumieć. Z myślącej, zmienia mnie w bezwolną, w otępiały odbiornik rozkoszy. Nie potrafię mu niczego przekazać, nie potrafię nawet myśleć o dwóch rzeczach naraz, zmuszam się tylko do powiedzenia tego, co w tej całej walce przyniesie ulgę, bo odsunie ją ode mnie.

– Później… później wszystko opowiem, później…

A on bawi się dalej, przepuszcza prądy, robi z mojego ciała poligon doświadczeń. Gwiżdżą pociski wymuszonej czułości, jeżdżą po mnie czołgi jego twardych pięści, toczy się na stalowych kołach ciężka artyleria, zbliża się do mnie, drżę cała pod ciężarem uścisku. Odklejamy się od siebie, kawałek po kawałku i widzę, że on też doświadcza pewnego uniesienia. Przychodzi fala gorąca, oblewa mnie całą, odbiera oddech i nagle rejestruję rozłączenie naszych ciał, podnosi mnie wysoko, ale ręce trzęsą się mu i omdlewają, najprawdopodobniej z przyjemności, i znów się złączamy, ale inaczej. Zagłębia się teraz we mnie, w moim środku, penetruje mnie i przykleja się od wewnątrz. Przeszywają mnie znów prądy, ale jest inaczej, krążą po całym ciele, jakby nie mogły znaleźć ujścia. Trzęsę się, jak w gorączce, płonę, a on krzyczy coś i jeszcze targają nami odruchy kopulacyjne. Przez dłuższą chwilę paruje z nas napięcie, po czym znika zupełnie. Przytulam się do niego, a on mnie odpycha.

– To było coś – powiedziała słabym głosem.

Spojrzał na nią z triumfalną miną, ale spojrzenie miał obce, nieobecne.

– Opatentuję to, zarobię na tym krocie, to będzie lepsze niż viarga.

Usiadł przy miniaturowym biureczku i coś pisał.

Ubrała się i zerknęła na smartfona.

– Już dwudziesta pierwsza? – Była zszokowana upływem czasu.

– To skutek uboczny – uśmiechnął się, zatracasz się, jak podczas zażywania morfiny.

– Chyba bym się od tego uzależniła – powiedziała całkiem szczerze.

Wiktor popatrzył na nią i nie było to przyjazne spojrzenie.

– Dobra, ja już spadam – powiedziała.

– Pamiętaj, gęba na kłódkę.

– Nie obrażaj mnie, jestem profesjonalistką.

– No ja myślę.

W końcu się rozchmurzył.

Okazało się, że po sesji w Wiktorem miała kłopot, by stanąć prosto, nogi się pod nią uginały i ogólnie czuła się słaba. Chyba pora coś zjeść – pomyślała. Najbliżej był Van Binh na Grójeckiej. Zamówiła sajgonki z mięsem i zerknęła na Willinga.

Aukcja pokazywała czterdziestu trzech licytujących, chyba już rozbiła bank wieczora. Jeżeli cena wywoławcza wynosiła dwa tysiące, a każda przebitka to minimum sto złotych, miała teraz na koncie przynajmniej sześć tysięcy i trzysta złotych. Takiego wyniku jeszcze nie odnotowała. Nie czuła się jednak najlepiej, z trudem przełykała kęsy i czekała, aż wrócą siły.

Willing cały czas wibrował, ustawiła więc filtr na “loveance”, minimum tysiąc pięćset złotych, oraz śródmieście jako miejsce spotkania, zaznaczyła też maksymalny czas spotkania na jedną godzinę. Nie lubiła włączać limitów czasowych, ale musiała jeszcze zdążyć się przebrać i odświeżyć, nie miała więc wyjścia.

Nim dopiła kawę, pojawił się chętny na jej warunki, ponegocjowała trochę i ostatecznie pojechała za tysiąc siedemset uberem do pięciogwiazdkowego H15.

Otworzył jej uśmiechnięty okularnik z telefonem w dłoni.

– Proszę, proszę, zapraszam, proszę się rozgościć, napije się pani czegoś?

Apartament mieścił się na ostatnim piętrze hotelu. Był ogromny, jasny i doskonale urządzony. W gigantycznym salonie rozmawiało kilka osób. Dominującym językiem był angielski. Na stole stała butelka z whisky, druga z burbonem i kilka szkieł z wódką. Podziękowała i spojrzała pytająco na mężczyznę z telefonem.

– Bo wie pani, jest taka sprawa… – zaczął powoli, głos mu się trząsł, prawdopodobnie nie tylko od alkoholu – każdy z nas ma tutaj swoją dziewczynę, tylko nasz kolega z Paryża, on jest sam i pomyśleliśmy, że powinniśmy mu kogoś załatwić.

– To wykluczone, musi mieć konto na siebie, nie ma Willinga, nie ma o czym rozmawiać.

– Jasne, że nie ma, nie chodzi na dziwki, ma żonę, dzieci, rodzinę ma, rozumie pani, jest czysty. Nie musi się pani przejmować. Bardzo nam na tym zależy. Proszę się zgodzić.

Po chwili dołączył drugi, również wstawiony okularnik.

– Szanowna pani, jak ma pani na imię?

Nie musiała się przedstawiać osobie postronnej, więc nie zamierzała.

– Szanowna pani, no jaka jest pani godność…?

Milczała.

– Kto to jest? – zapytał się stojących. Wysoki mężczyzna z dwoma kieliszkami w dłoni podszedł i powiedział mu coś na ucho.

– Szanowna pani dziwko – zaczął ponownie, zadowolony, że wie z kim rozmawia – to jest sprawa gardłowa – zrobił wymowny gest, który mógł oznaczać wcięcie alkoholowe i raczej nic więcej.

– Stefan zostaw… ja z panią rozmawiam, nie wtrącaj się… Bardzo panią proszę – do rozmowy wrócił mężczyzna od telefonu.

– Nie ma opcji, ma zrobione badania? Przecież Willing gwarantuje mi pewne rzeczy, ogarnijcie się ludzie – teraz jej głos się trząsł, traci tu tylko czas.

– Złożyliśmy się na panią, ja ręczę, że jest czysty… podwoimy kwotę.

Już miała wstać i wyjść ale trzy tysiące czterysta to byłoby miłe zakończenie wieczoru.

– Niczego nie obiecuję, ale mogę go zobaczyć.

– Boże… jak ja pani dziękuję, dostanie pani od nas najwyższe oceny i w ogóle, zobaczy pani, Damien jest naprawdę spoko, proszę za mną, poznam panią.

– Baaaardzo pani miła, pani dziwko – Stefan już ledwo trzymał się na nogach, ale jeszcze postanowił, że wypije jednego za nową poznaną osobę.

– Jeszcze jedno, mam tylko godzinę i ani chwilę dłużej, nie zostanę na noc, bo mam kontrakt.

Mężczyzna kiwnął głową, że rozumie i uniósł dwa palce w geście przysięgi.

– Uroczyście przysięgam, że Damien zdąży w godzinę.

Damien stał samotnie na balkonie. Mężczyzna od telefonu przedstawił ją jako Éva. Damien był czarnoskóry. Był miłym i uśmiechniętym facetem, też już nieźle schlanym. Pod pozorem wyjścia do toalety, poszła po pieniądze. Wypłacili jej w setkach. Schowała kasę do torebki i wróciła na balkon.

– Mamy mało czasu – powiedziała łamaną angielszczyzną.

Mężczyzna spojrzał na nią. Znów ten potworny smutek. Zwykle nie wiedziała z kim ma do czynienia, a teraz wiedziała całkiem sporo, żona, dzieci, przykładny mąż w delegacji. Rodzina nie daje mu szczęścia? A może wszyscy czarnoskórzy są smutni, nawet ci szczęśliwi? Im dłużej patrzyła w ciemne oczy mężczyzny, tym bardziej była go ciekawa.

Kiwnął głową, że rozumie i zdjął spodnie. Nie był wcale hojnie wyposażony, jak niesie legenda, raczej przeciętnie. Oparł się o balustradę i czekał. Było już ciemno, ale też dość chłodno, prawdopodobnie alkohol znieczulił go na temperaturę

Klękam przed nim, chwytam swoją chłodną dłonią, a on natychmiast się podnosi i twardnieje. Zaczynam go pieścić, całować, jestem dobra. Patrzy na mnie z góry i nie rozumie, dlaczego jest mu tak dobrze, nie wie, co robię inaczej, nie ma bladego pojęcia.

Szarpie mnie, podnosi obraca i już po chwili drąży we mnie swój tunel ciemności. Jestem bardzo wilgotna i wiem że oprócz mnie przykleja się do niego coś więcej, coś, co nie pozwoli mu cieszyć się mną zbyt długo.

Wtedy pochyla się i zanurza twarz w moich włosach, bierze wdech i nagle jest po wszystkim, nagi jęk, jakieś słowo po francusku i zaciska palce na mojej jasnej skórze, która wydaje się teraz całkiem śnieżnobiała, a po chwili różowieje. Wiem, że to krem Wiktora. Wprasował go w swoją skórę, przeniknął pory, nasycił krwiobieg, nawet takie śladowe i przepracowane ilości zrobią swoje. Na dodatek wciągnął jeszcze nosem porządną dawkę narkotyku. Teraz ma orgazm stulecia, będzie mnie wspominał w Paryżu przy żonie, czy innych kochankach. Będzie opowiadał przyjaciołom po piciu. Raczej mnie nie zapomni.

Ubrała się i weszła do salonu. Spytała o toaletę i wskazano jej dwie, wybrała tę położoną przy sypialni, by jej nie przeszkadzano. Jakaż była jej radość, gdy zamiast prysznica odkryła w niej wannę. Przysunęła do niej taboret, położyła na nim telefon i sprawdziła godzinę. Dwudziesta druga dwadzieścia. Napuściła gorącej wody, wrzuciła jakieś hotelowe płatki pianotwórcze i nastawiła sobie budzik na godzinę. Wskoczyła do wody i momentalnie zasnęła.

Godzina to mało, ale musiało wystarczyć. Wywlokła się z wanny, wytarła, wysuszyła włosy i ubrała w nowe rzeczy z torebki. Zmieniła fryzurę, starła całkowicie śladowy makijaż i punktualnie o północy sprawdziła Willinga.

Pięćdziesiąt dwie przebitki, czyli siedem tysięcy dwieście złotych i jakiś pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna jako książę pantofelka. Nie spodziewała się młodszego. Spojrzała jeszcze raz na lustro, tak, wyglądała teraz jak licealistka, jak dziewiętnastka. Powinna się spodobać.

Za kwadrans pierwsza, stała już przy Andersa. Willing wskazywał na przystanek tramwajowy Muranowska osiem, ale z Andersa będzie mógł ją łatwiej odebrać. Nikt się jednak nie pojawił. Willing miał opcję czatu, więc zameldowała się na miejscu i czekała na wiadomość zwrotną. Książę również się zameldował, ale nie na Andersa, tylko właśnie na ósemce. Poszła więc na drugą stronę torowiska pod wiatę. Siedział tam wąsaty facet w brudnej szarej kurtce, niski, prawie łysy z siatkami pełnymi zakupów.

– To pani? – Zapytał, kiedy tylko ją zobaczył.

Wtedy dostrzegła, że trzyma w ręce telefon.

– A jaka ja, dokładnie?

– Pani, z którą spędzę dzisiaj noc, kopciuszek?

Przez myśl jej przeszło, że to jakiś bezdomny i ktoś sobie robi jaja, ale mężczyzna widząc jej wahanie pokazał ekran na którym wyświetlił się kod, zerknęła w swoją aplikację i wszystko się zgadzało.

Zapłacił ponad siedem koła za noc z nastolatką, ileż musiał na to uzbierać puszek i butelek? Nie wiedziała, po ile teraz stoi aluminium, ale nie przypuszczała, że jest to aż tak intratny interes.

– Niech panią nie myli mój wygląd – oświadczył.

– Nie ocenia się książki po okładce – odpowiedziała, niemal z automatu i choć zabrzmiało to dość infantylnie, była zadowolona ze swojej reakcji.

Mężczyzna pokiwał głową.

– Otóż to. Może wyglądam – wskazał na siebie i torby z Tesco – jakbym był w tarapatach – ale tak nie jest, to po prostu oszczędny tryb życia.

– Rozumiem – odpowiedziała. – Czekamy na tramwaj?

– Nie… moglibyśmy się nie doczekać. Musimy przejść kawałek pieszo, lubi pani chodzić?

– Lubię, mam piątkę z wuefu.

Szkolne wspomnienia zawsze dobrze działały na klientów.

Szli przez jakiś czas Andersa, by odbić później w Międzyparkową.

– Proszę się nie bać, pójdziemy skrótem, znam doskonale okolicę i wiem, że panią tam pilnują, wskazał na telefon.

Uśmiechnęła się i ruszyła za nim, przez krzaki w kierunku Szymanowskiej, a później Fortu Legionów.

– Niecodziennie spaceruję po lesie w nocy.

– To park, do lasu mu jeszcze dużo brakuje, ale domyślam się. Mieszka pani sama?

– Z koleżanką.

– Razem raźniej.

– To prawda.

– Pracuje pani jednak sama.

– Nikt nie wie co robię.

– Nikt oprócz niego – wskazał na telefon – on wie wszystko.

Nie wiedziała dlaczego, ale pomyślała o Szymku.

Przed fortem skręcili w prawo i przekroczyli Sanguszki. Okazało się, że mężczyzna ma bliźniaka na Rajców. Przez chwilę walczył z zardzewiałą furtką w końcu ustąpiła i otworzył jej drzwi domu.

W środku było prawie pusto Dwa małe pomieszczenia. Meble były zredukowane do prawdziwego minimum, jedna duża szafa, materac do spania, suszarka na pranie, pralka, lodówka i umywalka do zmywania naczyń. Na jednej ze ścian wisiała gruba zielona kotara.Toaleta też zbudowana oszczędnie, mały prysznic i ubikacja.

– Tutaj – pokierował ją do ukrytego za zielona kotarą zejścia do piwnicy.

Zeszli dobre dwa metry w dół, po masywnych żelaznych schodach.

– Na tę okazję mam specjalną dostawkę – wytargał z ciemności drugi materac, oraz worek z pościelą.

– Trochę tu ciemno – zauważyła.

– Zaraz coś zaradzimy – odpowiedział, wyszedł na górę i wrócił z żarówką.

Wkręcił ją i rozbłysło światło.

Piwnica miała kształt okręgu, była niska, trzeba było się schylić, żeby wejść na jej środek. Na stropie było zawieszone kółko, na ścianach wisiały łańcuchy i kajdany z ubiegłej epoki. Na niewielkiej półce leżały pejczyki, przy wejściu wisiała jakaś bliżej nieokreślona skórzana część ubrania w wielkimi otworami i nabitymi ćwiekami.

– Gdybyś była taka miła – podał jej pościel

Kiwnęła głową i pościeliła materac. Po chwili wrócił bez toreb, ale wciąż miał na sobie kurtkę.

– Wiesz, w tych sprawach nie jestem do końca normalny.

Kiwnęła głową. Domyślała się tego, zresztą w innych sprawach też mu trochę brakowało.

– Lubię młodsze kobiety, dużo młodsze. Czasem chodzę do parku i rozbieram się przed nimi, wiesz pokazuję siusiaka.

Znów kiwnęła głową, że rozumie.

– Nigdy żadnej nie dotknąłem, nawet kiedy któraś chciała mnie nagrać telefonem, po prostu uciekłem. Kiedyś taka jedna napuściła chłopaka, chudzielca z kijem przyszedł i … – pokazał jej wybity ząb – były bardzo dla mnie niedobre, zawsze były niedobre i niegrzeczne. Cały czas. Co im szkodziło chwilę popatrzeć? No powiedz? Przecież to nie boli. Co szkodzi dowiedzieć się czegoś o mężczyźnie? Jak działa ta cała złożona hydraulika, jak wygląda wytrysk, wiesz te skurcze i w ogóle. Od patrzenia się nie zachodzi, ani nie zaraża.

Ostatnie słowo spowodowało, że drgnęła. Zauważył to.

– Nie martw się – podniósł swój telefon. – Willing czuwa.

Jakoś jej to nie uspokoiło.

– W każdym razie – ciągnął dalej – uzbierałem tę kwotę w pewnym celu. Ta ignorancja, te szydzenie ze mnie, kumulowały się, kłębiły w środku, sprawiając ból, blokadę, rozumiesz? Przestałem funkcjonować prawidłowo, wskazał ręką na krocze. Teraz nawet nie mogę sobie zrobić dobrze ręką, nawet kiedy nikt nie widzi.

– Mam pomóc?

– Bystra jesteś jak na dziewiętnastolatkę.

– Wszyscy tak mówią – odpowiedziała bez zastanowienia.

– Byłem u lekarza i tak mi właśnie zalecił. Mam zmierzyć się ze swoim problemem, upokorzyć go, pokonać. Wymyśliłem więc sposób i wystarczyło znaleźć pomoc, wiesz odpowiednią osobę. To musiałby być ktoś młody, ktoś drogi, rozumiesz?

Kiwnęła głową. Z czymś takim jeszcze się nie spotkała, ale aukcja zobowiązywała, musiała być gotowa na wszystko, oczywiście w ramach narzuconych przez Willinga ograniczeń, w których, jak już sugerował wcześniej, doskonale się orientował.

– Załóż to – podał jej kajdany ze ściany.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna się wcześniej rozebrać, ale postanowiła robić tylko to, co jej kazał. Założyła żelastwo, a on je zapiął. Obręcze miały krępować, zarówno ręce jak i nogi. Połączone były łańcuchem, który mężczyzna zapiął na kółku zamontowanym na środku pokoju. Przesunął materac dokładnie pod kółko i polecił, by się na nim położyła, następnie zaciągnął łańcuch tak, by ją unieruchomić. Kiedy ostatecznie szczęknął zamek mechanizmu blokującego, usiadł obok niej na materacu i przyglądał się swojemu dziełu z satysfakcją.

– Z początku wydawało mi się, że się nie uda, że żadna normalna kobieta nie pozwoli się zapiąć w piwnicy, w te kajdany, nie pozwoli się skrępować, nawet jeśli to będzie dziwka, no ale proszę, pieniądze czynią cuda.

Sięgnął do kieszeni i wydobył smartfona, ale nie tego co wcześniej, innego.

– Spójrz, to mój telefon, a ten – w drugiej ręce trzymał drugi z odpalonym Willingiem znalazłem parę dni temu, przy zalanym w trupa gościu, którego pewnie jeszcze nie odnaleźli.

Szarpnęła się, łańcuchy zabrzęczały.

– Na dodatek, chciałbym ci oznajmić, że życie jest jeszcze bardziej niesprawiedliwe, niż na pierwszy rzut oka wygląda. Popatrz na to..

Rozłożył jej przed nosem pognieciony kawałek papieru, którego wydobył z kieszeni kurtki.

– Widzisz? To jest test, pozytywny. Jebana suka sprzedała mi HIVa jeden b i wyparowała. Weź ją teraz odnajdź? Spierdoliła z kraju. Może być w jebanej Afryce.

Popatrzyła na niego z przerażeniem. Nie, to nie może się dziać, poczuła, że ogarnia ją powoli panika. Klaudiusz mówił, że panika jest zła i trzeba sobie z nią poradzić, zwalczyć ją. Z każdej sytuacji jest wyjście, a panika tylko utrudni odnalezienie właściwego rozwiązania.

– Wiesz co mówiła – ciągnął dalej, wciąż się nad nią pochylając – ta jebana suka, jak ją rżnąłem, wiesz co mówiła? Wiesz co? Że będzie matką, moją a ja jej Ephasa Mote, Son of Efasomato, że będę dla niej zabijał, mordował białych, pierdolona czarna cipa.

Kiedy mówił, czuła na twarzy jego ślinę. Piana pryskała z jego ust, wieszała się na wąsie długimi jęzorami i skapywała prosto na nią. Próbowała sobie przypomnieć, czy można się zarazić przez ślinę, ale nie pamiętała. Odwrócenie twarzy mogło pomóc, spróbowała, ale zaraz pociągnął na łańcuch i obroża na szyi przyciągnęła ją jeszcze bliżej niego.

– I wiesz co… postanowiłem, że będzie tak, jak powiedziała. Podzielę się moim darem z innymi, niech przechodzi na nich, niech zabija, słyszysz? Będziesz jedną z wielu, poniesiesz mój dar dalej w lepsze miejsca.

Szarpnęła się mocniej i jeszcze raz tylko zabrzęczały łańcuchy, a mężczyzna wstał i wyszedł z piwnicy.

Cień przerażenia zaczął powoli przykrywać jej twarz. Uniosła się na łańcuchu i gwałtownie opuściła, chcąc zrzucić go z kółka, ale znów tylko zabrzęczał, jakby się naśmiewając z jej prób. Mężczyzna po chwili wrócił.

– Patrz – wyciągnął dłoń pokazując jej niebieski krążek – zrobimy to dobrze, żeby nie było wątpliwości.

Połknął pastylkę i usiadł obok niej.

– Jeżeli mnie teraz wypuścisz, obiecuję, że nikomu nie zgłoszę, dam ci pięć gwiazdek i zwrócę pieniądze.

– Zbyt wiele takich jak ty mnie oszukało. Nie wierzę ci. Wrócisz ze smutnymi panami i role się odwrócą. Ty będziesz się śmiać, a ja pobrzękiwać w obrączkach.

– Nie, przyrzekam, jak mnie wypuścisz to zapomnę o wszystkim, już mnie więcej nie zobaczysz.

– Nie chcę się z tobą żegnać, wręcz przeciwnie, bardzo mi się podobasz i musimy coś z tym zrobić.

– Co zrobić? Ja nie chcę, nie zgadzam się, chcę to odwołać.

– Jak niby to zrobisz? Telefonu ci nie podam – mruknął i wyciągnął jej z kieszeni smartfona.

– Jesteś taka sama – pokazał jej wyświetlacz – ty też ze mnie kpisz, ustawiłaś hasło, nie mogę nawet poczytać twoich sprośnych esemesów.

– Nie wiedziałam, że będzie pan chciał je czytać, proszę mi go podać, to odblokuję.

– Masz mnie za głupka? – zapytał, patrząc jej w oczy.

– Nie, jak pan chce, to podam kod i zostawię panu ten telefon, nic mnie on nie obchodzi, kupię sobie nowy, a pan będzie mógł wszystko sobie czytać. Proszę mnie tylko odpiąć.

Popatrzył na nią spokojnie.

– Przecież jeszcze nie zaczęliśmy.

Przez chwilę jeszcze walczyła ze strachem i w końcu spytała.

– Co mam teraz zrobić, chcę być posłuszna.

– Podaj kod do komórki.

– Cztery, trzy, dwa, osiem, jeden – odpowiedziała.

Wprowadził podane mu cyfry i rozpromienił się.

– Grzeczna dziewczynka.

Uruchomił Willinga i zakończył trwającą właśnie randkę.

– Popatrz, machnął jej przed twarzą telefonem, właśnie sobie dałem pięć gwiazdek, jestem doskonałym kochankiem i wiarygodnym. Nie martw się, odpowiem ci tym samym, nawet jak przestaniesz być posłuszna.

– Nie przestanę, chcę być posłuszna, chcę zrobić ci dobrze.

Klaudiusz mówił, że uległość może być rozbrajająca, że niektóre osoby sobie z nią nie radzą, rozbraja ich, wytrąca z równowagi. Choć ten mężczyzna nie wyglądał, jakby się jej obawiał, warto było spróbować.

– Co mam teraz zrobić? – Zapytała.

– Zarobiłaś dzisiaj ponad dziesięć tysięcy plus moje siedem, ilu miałaś klientów?

– Nie pamiętam.

– Wiesz, co? – nachylił się nad nią – kiedy zobaczyłem twoje zdjęcie, to od razu wiedziałem, że żadna z ciebie licealistka. Masz coś w swoich oczach, jakiś taki smutek, czy coś innego, musi to pociągać mężczyzn, co nie? Mnie pociąga.

Smutek – pomyślała ze zgrozą? Ja mam smutek? Przecież to oni wszyscy są smutni. Ja ich z tego rozgrzeszam.

– Co jeszcze mogę zrobić?

– Wyjeżdżam – odparł wstając z materaca – jesteś idealna, mogłabyś taka pozostać. Kiedy ja wyjadę, mogłabyś tego nie zgłaszać, mogłabyś zachowywać się, jak gdyby nic się nie stało – mówił wolno, wyraźnie, mocnym opanowanym głosem. – Z twoją przedsiębiorczością zostaniesz prawdziwym Ephasa Mote, tak jak chciała ta czarna suka. Co ty na to, by spełnić jej wolę? Może był to wcielony szatan i załatwi nam miejsca w pierwszym rzędzie, gdy już do niej dołączymy?

– Zgadzam się na wszystko – odpowiedziała szybko, czując, że na powrót ogarnia ją panika – ale z tym zrywam, właśnie kogoś poznałam i jutro, właściwie to dziś w południe mam pociąg.

– Nawet o tym nie myśl – krzyknął – ja przekażę ci teraz swój dar, a ty, przekażesz setkom innych. Kiedy masz badania?

– W poniedziałek – skłamała.

Chwycił jej telefon, wpisał z pamięci kod i wszedł we właściwą opcję.

– Kłamiesz, masz całe dwa tygodnie na wypełnienie swojej misji.

Spuściła wzrok. Okłamywanie oprawcy tylko pogarszało sytuację.

– No dobrze, zerknął na zegarek, już czas.

Zdjął kurtkę, rozpiął i zdjął koszulę, zsunął spodnie i slipy. Teraz był niewielkim, mocno owłosionym grubasem. Coś sobie przypomniał i poszedł na górę. Wrócił z nożem w ręku.

Zbliżył się do niej. Szarpnęła się.

– Spokojnie, bo zrobisz sobie krzywdę – ostrzegł – chcę tylko zdjąć ubranie.

Rozciął ostrożnie jej bluzkę, spodnie i bieliznę, po czym wszystko z niej ściągnął.

– Teraz jest dobrze – mruknął i położył na niej swoją dłoń. Macał jej piersi, tarmosił i gniótł przez chwilę, a drugą ręką dotykał siebie. W końcu się podniecił, choć wcześniej mówił, że jest impotentem. Przypomniała sobie niebieską pigułkę, wszystko miał zaplanowane.

Zgasił światło.

Dotyka mnie ponownie, kładzie rękę na udzie, panika, duszący cień strachu wraca ze zdwojoną siłą. Wiem, że ciemność ma mnie wystraszyć. Odebrać wolę, złamać opór i pogodzić się z tym, co dla mnie przygotował. Powinnam się teraz zamknąć w tym swoim wewnętrznym pokoju, żeby żyć, żeby przetrwać. Klaudiusz nauczył mnie tej sztuki. Zamykasz się i nikt tam się nie dostanie. Nie jestem jednak w stanie wykorzystać tej techniki. Nie mogę się uspokoić, szarpię się i rzucam na boki, na ile tylko pozwala mi łańcuch przypięty do kółka. Nagle robi się ciasno. Kółko strzela miarowymi taktami, napinając łańcuch jeszcze mocniej, rozciągają mi się ramiona, rozszerzają nogi, robię mu miejsce, coraz więcej miejsca. W końcu nie mogę nawet drgnąć. Łańcuch napina boleśnie mięśnie ud i ramion. Zdaję sobie sprawę, że zrobi to bez najmniejszego wysiłku.

Krzyczę, głośno, najgłośniej jak potrafię. Wzywam pomocy, rada, że mnie nie zakneblował. W końcu to bliźniak i za ścianą mieszkają ludzie. Śmieje się ze mnie. Zaskakuję go swoją gwałtownością, a on tylko się śmieje. Wyobrażam sobie, jak trzęsie się mu brzuch, jak falują na nim szare kłaki, jak wlepia we mnie swoje smutne spojrzenie, jak może cokolwiek widzieć w tej ciemności? W końcu się uspokaja i robi to.

Krzyczę, a on prosi, bym krzyczała głośniej. Płaczę, a on zlizuje łzy z mojej twarzy, próbuję go ugryźć, ale nie mogę ruszać głową. Zaciskam raz po raz szczęki, ale na nic nie trafiam, gdyby wsunął w nie coś twardego to pewnie połamałabym zęby, ale przecinam tylko czosnek z jego oddechu i nic więcej.

Wchodzi we mnie, kala mnie, zaraża złą krwią. Wyję z wściekłej bezsilności, a on zapładnia mnie systematycznymi ruchami okrągłych bioder, noszonym przez siebie wirusem, obdarza hojnie swoim kalectwem, gwałci śmiercią.

Obudziła się cała obolała w wielkim wygodnym łóżku. Uspokajający zapach lawendy okazał się wolno spalającym kadzidełkiem, które ktoś umieścił na stoliku, przy nocnej lampce i misce z owocami. W tle rozbrzmiewał jakiś jazz, cicho i subtelnie. Rozejrzała się, nie była już w piwnicy, tylko w gustownie urządzonej sypialni. Opuszczone rolety przepuszczały niewiele światła, ale wystarczyło, by zauważyć go w fotelu na przeciwko łóżka.

Zerwała się na nogi i momentalnie była gotowa do ucieczki, ale zakręciło jej się w głowie i upadła.

Wstał i pomógł jej położyć się na łóżku.

– Nie dotykaj mnie – syknęła.

– Spokojnie – pokazał jej wnętrza dłoni w geście pokoju.

Skuliła się na łóżku i łzy pociekły jej po twarzy.

– Gdzie jest mój telefon?

– Tutaj – trzymał w ręku jej smartfona.

– Mogę go dostać?

– Zanim ci go oddam, muszę coś powiedzieć.

Spojrzała na niego nieufnie.

– To wszystko było zmyślone – oznajmił spokojnie, nie czekając, aż wyrazi swoje

zainteresowanie – Ja, piwnica, HIV.

– Jak to zmyślone? – odpowiedziała, bo nie rozumiała co mówił.

– Lubię scenariusze. Wymyślam je i realizuję, nie mogłem ciebie ostrzec, bo całość by nie wypaliła.

– O czym ty mówisz? Zgwałciłeś mnie chory pojebie, zaraziłeś…

– Nie jestem chory, nigdy nie byłem. Mam złożone potrzeby i pieniądze, by je realizować. Teraz też tak było.

– Ale Willing… ukradziony telefon, badania…

– Wszystko było zmyślone, konto jest moje, mam najwyższe możliwe oceny, jak

dotąd wszystkie moje dziewczyny wyszły stąd zadowolone.

– Nic dziwnego, skoro sam sobie wystawiasz oceny.

– Wszystkie je akceptują, gdy już jest po wszystkim.

Leżała przez chwilę nieruchomo na łóżku i zbierała myśli. Mężczyzna był zupełnie kimś innym, pachniał, był czysty, mówił płynnie i był dobrze ubrany. Wszystko czego doświadczyła w nocy zdawało się być tylko nierealnym koszmarem.

– Właściwie to ci pomogłem.

– Tak – zdziwiła się – a to ciekawe, jak?

– Widzisz, symulacja gwałtu jest wpisana w to, co jesteś w stanie zaakceptować. Masz to wpisane w Willinga. Niestety nikt tego nie potrafi udawać, dlatego musiałem odegrać scenariusz, i to tak, byś w niego uwierzyła.

Patrzyła w okno, w słabo rozszczelnione rolety i powoli dochodziła do siebie.

– Zanim oddam ci telefon, chcę poprosić o dyskrecję. Sama rozumiesz, nikomu nie dzieje się krzywda, ale gdyby rozpowiadano na lewo i prawo, czego można się u mnie spodziewać, nic by mi nie wyszło. Rozumiesz?

Nie odpowiedziała.

– Zawsze daję premię. Na pewno będziesz zadowolona.

Wstał i położył przed nią kopertę. Popatrzyła na nią, ale jej nie ruszyła.

– Skoro to była tylko symulacja, udawanie i scenariusz, to dlaczego, czuję się…

– Zgwałcona – dokończył za nią.

Nie odpowiedziała.

– Siła perswazji – powiedział – opieram na niej swoje życie, biznes i przyjemności. Jestem w tym naprawdę dobry. Wmówiłem ci kilka rzeczy, ale teraz to odkręciłem, więc prędzej czy później wszystko minie.

Spojrzała na niego. W jego oczach nie było smutku, jego oczy się śmiały, wprost wybuchały ze śmiechu. Czy ten smutek z nocy był udawany? Czy raczej był rozgrzeszony?

Co powiedziałby na to wszystko Klaudiusz?

Mężczyzna oddał jej smartfona.

– Żegnaj, raczej się już nie zobaczymy. Jak będziesz wychodzić to zatrzaśnij drzwi – pierwszy raz się do niej uśmiechnął i zniknął za drzwiami pokoju.

Sprawdziła godzinę, była dziesiąta. Pora zbierać się na pociąg do Łodzi. Zajrzała do koperty i wyjęła z niej dziesięć banknotów dwustuzłotowych. Pieniądze jednak niczego nie zmieniły, wciąż czuła się źle, gdzieś tam w głębi siebie karmiła potwora, to było obce i nieprzyjemne uczucie.

Wzięła ubera do wynajmowanego mieszkania na Mokotowie. Ekspresowo wykąpała się i przebrała. Zdanie mieszkania pozostawiła współlokatorce. Zabrała przygotowany wcześniej bagaż i pojechała na dworzec. Dwie godziny później wysiadła wprost w objęcia Szymka. Całował ją długo i przytulał, stęsknił się okropnie.

– Ale ty pachniesz – mówił – zupełnie zapomniałem, jaka jesteś zmysłowa.

Jest totalnie zakochany i świata poza nią nie widzi, jak on wytrzymał ten miesiąc?

– Weź przestań ty napaleńcu i uważaj, bo mnie połamiesz – krzyczała ze śmiechem, ale się tym wcale nie przejął.

W czasie jazdy pociągiem zastanawiała się, jak to jest być normalną i czy wytrwa w postanowieniu. Po drodze uruchomiła Willinga, tylko tak z ciekawości, żeby zobaczyć czy będą zlecenia, były. Nie tylko Warszawa pracowała. Od kiedy wyszła z pociągu miała ochotę sprawdzić Łódź. Nie zrobi tego jednak przy nim. Pracowała intensywnie przez ostatni miesiąc, niemal co drugi dzień. Uzbierała ponad sto tysięcy. Postanowiła nic mu nie mówić o pieniądzach, założy lokatę i to będzie jej zabezpieczenie, na wszelki wypadek. To też był pomysł Klaudiusza. Powiedział, że nic nie trwa wiecznie, a szczególnie dobra passa. Kiedy tylko jest okazja, trzeba pomyśleć o przyszłości, to chyba jego najpoważniejsza rada, bo dotykała starości, całkiem obcego słowa.

Szymek mieszkał w mieszkaniu na Polesiu. Kupili i zarządzali nim rodzice, a teraz myśleli o jego sprzedaży, bo pojawiła się ciekawa oferta. Na początku chcieli zostawić dla syna, a że jemu nie spieszyło się do zakładania rodziny, rozważali sprzedaż na poważnie.

Nie mieli czasu się sobą nacieszyć. Rodzice Szymka zaprosili ich na obiad i już byli spóźnieni. Skończyło się na kilku głębokich pocałunkach i błyskawicznym spacerze za rękę, przez Śródmieście.

Kiedy weszli, matka już siedziała przy stole. Szymek się przywitał i zapowiedział.

– Mamo, tato, to jest Gabi, znaczy się Gabrysia – moja dziewczyna.

Idę przez przedpokój. Szymek ciągnie mnie za rękę, omal się nie przewracam się o jego buty. Torebkę zostawiam w przedpokoju, a w niej połowę miesięcznego utargu, prawie pięćdziesiąt tysięcy w gotówce. Najpierw dostrzegam matkę Szymka. Wygląda na dumną kobietę, jest zadbana, dobrze ubrana i patrzy na mnie wnikliwie, próbuje prześwietlić na wylot i ocenić. Nic o mnie nie wie, poza tym jednym, że całuję się z jej synem. Podaje mi rękę i uśmiecha się, wciąż przyglądając badawczo. Chce wszystko wiedzieć, to po niej widać, ale nie da się tak, wszystko od razu. Zresztą w moim przypadku w ogóle się nie da.

Ojciec Szymka podrywa się z fotela, siedział przy kominku i czekał. Odwraca się do mnie i patrzę w jego twarz, dziwnie znajomą, nie zmienioną tak bardzo, przez te dwa lata. Jego oczy robią się okrągłe, przypięty wcześniej uśmiech spływa z twarzy i już za chwilę nie ma po nim śladu. Ktoś coś popsuł w jego idealnym świecie. Pomieszały się historie, wątki i losy. Nie spodziewał się tego. Matka Szymka odwraca się powoli w kierunku męża, ciekawa jego reakcji. Co takiego on o mnie myśli? Jak zareaguje? A on stoi przerażony, co do niego niepodobne. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie ucieknie. Odwróci się i wyjdzie, pod byle jakim pretekstem, ale nie. Uśmiech wraca, jest już opanowany i zainteresowany, wyciąga rękę, znów się dotykamy. Chciałabym go pocałować, ale teraz i tutaj jest to niemożliwe. Siadamy do stołu, wymieniając się uprzejmościami. Rozmawiamy. Mam opowiedzieć coś o pracy i kłamię jak najęta. Widzę, że słucha i ocenia, ciekawe jak bardzo jestem wiarygodna i jak w ogóle wypadam w nowej roli?

Po chwili już udajemy doskonale, że się nie znamy. Sama bym się dała nabrać. Teraz jesteśmy już prawie jedną rodziną. Ty tego nie wiesz. Nie przypuszczasz nawet. Myślisz, że to tylko przygoda, jedna z wielu, że twój syn szybko o mnie zapomni, że znajdzie sobie inną. Ty w jego wieku tak robiłeś, wielokrotnie, właściwie to wciąż tak robisz, nie wyrosłeś. Jesteś mądry, udzielasz wielu rad, ale wciąż jesteś w wieku swojego syna. Nie znasz go jednak, ja znam. Widziałam, jak się z tym chował przede mną , domyślam się, jakie ma zamiary. Zrobi to po kolacji, nieświadomie zbliżając nas do siebie. Przyszłość twoją i moja. Będziemy jedną rodziną Klaudiuszu. Tak, jak to sobie wyśniłam wieki temu.

Wstajemy od stołu. Ty mówisz, że miło było poznać, nawet powieka ci nie drgnie. Znów mnie dotykasz, macasz moją dłoń, przez sekundę zaledwie, ale już to czuję, dreszcz, o którym zdążyłam już zapomnieć.

Nagle Szymek unosi ręce i mówi coś głośno. Ty znów robisz się blady, o tak. Twoja twarz przejmuje strukturę i kolor prastarych pergaminów, jest zmęczona, popękana i szara. Nie idzie ci ta walka z samym sobą. Wszystko po tobie widać, jak na telewizorze. Długo na to czekałam. Jak mogłeś mnie porzucić? Zostawić samej sobie z uszkodzonym płodem, kaleką i słabą. Nie wiedziałam o tobie nic, znałam tylko imię, ale to wystarczyło. Są ludzie, którzy znajdą każdego, wystarczy im tylko zapłacić, a zarabiać nauczyłeś mnie doskonale.

Szymek klęka i się oświadcza. Matka zakrywa usta dłonią i siada, bo robi się bardzo uroczyście i jest wzruszona. A ty? Ty płoniesz, gniew trawi twój mózg po kawałku. Ja dziwka, suka, jebana przez ciebie licealistka, obciągająca ci i połykająca twoją spermę, oblizująca się po tym i po wszystkim innym, co ze mną czyniłeś. Ja kurwa, dostatecznie poniżona, splugawiona, zeszmacona, której robiłeś to wszystko, o co nie wypadało prosić pani tego domu, twoja kloaka, zbiornik nieczystości. Ja, którą od siebie uzależniłeś i porzuciłeś pragnącą, wracam do ciebie przez twojego syna. Chuj mnie obchodzi, że jest zakochany, że tak samo, jak ja od ciebie, on uzależnił się ode mnie. Będzie musiał się mną dzielić, bo nie wyobrażam sobie, byś mógł się teraz ze wszystkiego wycofać. Dalej będziesz mnie poniżał i doświadczał, może w końcu urodzę tobie zdrowe dziecko. Nikt się nie dowie, nie domyśli prawdy. Taki stworzyłam dla nas raj, taką rodzinę. Dzięki tobie, bo ty mnie tego wszystkiego nauczyłeś.

*

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór,

mamy dziś przyjemność powitać na naszych łamach nowego Autora, VBR, debiutującego rozbudowanym, pełnym zwrotów i prawdziwie fascynującym opowiadaniem, które nie przestaje zaskakiwać do ostatnich stron. Podróż zmieniającej imiona i tożsamości bohaterki wciąga, ciekawi i porusza, nawet jeśli zdarzają się w jej trakcie nieco monotonne „stałe fragmenty gry” – w końcu profesja, jaką się para, zakłada pewną powtarzalność zdarzeń i sytuacji. Jest to podróż pełna zagadek oraz tajemnic, spośród których tylko część znajdzie rozwiązanie.

Świat Gabrysi/Gosi/Zuzanny jest pełen fałszu. Fałszywe są kolejne imiona, które podaje klientom, fałszywe emocje, które symuluje, fałszem skażone jest nawet jej prywatne życie i to na kilku różnych poziomach. Czy za tymi kolejnymi zasłonami kłamstw i manipulacji kryje się jeszcze prawdziwa osoba? I kim tak naprawdę się stała, dążąc uparcie do zamierzonego celu? Te pytania nurtowały mnie aż do finału opowiadania. Finału, który wyjaśnia wiele, ale zdecydowanie nie wszystko. I pozostawia niedosyt zamiast przesytu. Czyli właśnie tak, jak należy.

Zdecydowanie polecam tę podróż, wiodącą zarówno przez Warszawę jak i przez pełne spektrum ludzkich pragnień.

Pozdrawiam
M.A.

Mocne. Zwłaszcza zakończenie.

W zasadzie to nie wiadomo co napisać. Seks opisany oczami osoby uprawiającej go z prostych i beznamiętnych powodów. W zasadzie to nawet prozaicznych. Nie ma w tym przygody, obupólnej fascynacji, żaru i intymności. Nie ma zatem czego komentować i nikt raczej tego nie oczekuje.

Jeśli ktoś szuka w seksie cech opisanych powyżej, to seks z prostytutką wyda mu się dekadencki. Tym bardziej jeśli współistnieją w tym kimś dwie cechy na pozór trudne do pogodzenia: realizm i romantyzm. Romantyzm pozwala zrobić sobie apetyt na seks z ładną panią i wyobrazić sobie wszystko to co wyobrażają sobie ci klienci którzy się zakochują, ale realizm go hamuje podszeptuje że to tylko kłamstwo, że te wyobrażenia to oszustwo, miraż. Że koniec tej „miłości” będzie bardzo smutny.

Bardzo często, spoglądając w oczy tej, której się właśnie zapłaciło, napotyka się pogardę. W tym opowiadaniu ten motyw znajduje się na samym końcu i moim zdaniem jest dobrze umiejscowiony i jest elementem zemsty. Klient ma różne powody do korzystania z takich usług, nie ma sensu wszystkimi pogardzać.

Ostatecznie dostaje się Klaudiuszowi który z pewnością nie tak sobie to wszystko wyobrażał, no cóż, życie go zaskoczyło, widać nadzieja się w nim zachowała :D. Zachowała się bo za to zapłacił, ktoś zapłacił trochę więcej.

Jeśli prostytutką została młoda i naiwna dziewczyna, a przecież każdy jest na początku młody i naiwny, jeżeli zawód ją odarł z romantyzmu, niemal odarł z marzeń, to kto tak naprawdę zapłacił ? Sto tysięcy ? Proszę Cię …

No ale są i takie którym przychodzi to łatwiej a są i takie którym przychodzi to trudniej.

Piękny kwiat z milionem kolców, co w środku ?

Pozdrawiam,
Mick

Właśnie. Jestem ciekaw czy taka kobieta, kobieta w takiej sytuacji, profesjonalistka, byłaby w stanie, potrafiłaby tak skłamać i oszukać męski realizm, że czując pogardę, nie dałaby się w tym poczuciu rozpoznać. Czy męskie poczucie realizmu jest idealne? Czy mężczyzna zawsze będzie wiedzieć? Czy można udać zakochanie, ale przed kimś, kto robi to już któryś raz z kolei? Czy rutyna i mnogość sytuacji nie gubi bezpowrotnie w swych zachowaniach? Czy pogarda jest nieodzownym załącznikiem? Czy można się w ogóle zakochać za pieniądze? Czy można się zakochiwać w każdym kliencie? Nie można? A w ilu można w pierwszych trzech? W żadnym? Na pewno? Może w klientkach można? Może mężczyźni to potrafią? Ktoś zna odpowiedź?

Myślę że nawet największe profesjonalistki, nie odczlowieczają się do końca. Ale niekiedy bardzo tego żałują. Bo resztki nadziei w starciu z zawodowym realizmem, bolą bardzo. Sama myśl że bardzo chcesz zaufać, że bardzo chcesz pokochać, ale w przypadku kiedy ci się to nie powiedzieć to będzie praktycznie śmierć z bólu, to sprawia że zaniechujesz ryzyka. Tylko jeśli tak, to czego jeszcze bronisz ?

Jeśli chodzi o odpowiedź na Twoje pytanie to po pierwsze, nie każda prostytutka czuje pogardę do mężczyzn. Ale te co czują bywają bardzo inteligentne a ich zdolności aktorskie są znaczne. Myślę więc że Znajdziesz i taką której mimikra całkowicie oszuka wszystkie Twoje zmysły.

Doskonały debiut, gratuluję.
Wciągające.

Delektowałem się słowami, niemal zachwycony, iż debiutant prawie w ogóle nie ociera się o banał stylistyczny. To wręcz niemożliwe, myślałem, nie dostrzegając mielizn fabuły, które po zakończeniu lektury jednak można zauważyć. I tak się działo do końcowej sceny, która – ciężko do końca zdefiniować przyczynę – odarła tekst z niecodzienności. Wśród piątek pojawia się wobec tego trója za pomysł: Klaudiusz – klamra, Klaudiusz – niewypał.
Niemniej debiut na NE udany. Życzę Ci, Autorze, sukcesów.
Uśmiechy,
Karel

Debiut bardzo udany, pomysł ukazania świata nowoczesnej, opartej na aplikacjach prostytucji jak najbardziej trafny. Opisy poszczególnych spotkań też zgrabne… do czasu. Jest ich po prostu zbyt wiele i po trzecim czy czwartym, zaczynają jednak nużyć. Kilka z nich wyróżnia się oryginalnością (np. spotkanie z egzekutorami długów), skonstruowaną jednak nieco na siłę. Uważam, że gdyby opowiadanie odchudzić, pomijając kilka tego rodzaju epizodów, wyszłoby to całości na dobre. Pod względem czysto warsztatowym można dostrzec pewne nadużywanie czasownika „być”, zwłaszcza w opisach postaci czy scenerii. Nad tym warto popracować. Tu i tam kilka drobnych błędów stylistyczno/ortograficznych (np: „po środku” – taki zwrot jest poprawny tylko w odniesieniu do lekarstw albo chemikaliów), w sumie to jednak drobiazgi, które można pominąć. Za plus uważam żywe, jędrne dialogi, przekazujące informacje oraz posuwające do przodu akcję. Puenta może aż tak bardzo nie zaskakuje (bohaterka doświadczyła już tego jednego dnia kilku nieprawdopodobnych raczej sytuacji), ale w sumie zręcznie zamyka całość. Podsumowując, opowiadanie z pomysłem, przyzwoicie napisane, może trochę przydługawe. Ogólnie oceniam na 4,2 (to średnia ocen uzyskanych rzekomo przez bohaterkę w szkole (-: ). Pozdrawiam i życzę kolejnych tekstów.

Dziękuję za kolejne komentarze, są cennymi wskazówkami wymagających czytelników. Z Klaudiusza jednak jestem szczególnie dumny i go nie uśmiercę, ani nie zgubię, gdzieś w tłumie stolicy, tym bardziej nie rozbroję, chociaż jak uważasz K jest niewypałem. On zamyka całość, jest mentorem, katalizatorem i ostatecznym rozwiązaniem. Jest też głównym motywem działania, bądź co bądź, ale chyba zakochanej bohaterki. Chyba, bo cóż byłoby na tyle silne, by pchać bohaterkę, do zaplanowanego czynu? No może nienawiść, ale to w sumie to samo. Dziękuję N za wytknięcie mi tego „być” czasem chce się tak bardzo ożywić bohaterów, że nie przebiera się w słowach. Wszystkie inne wskazówki też są niezwykle cenne. Dzięki.

No, tak. Przyznam, że po pierwszej lekturze wróciłem do tekstu i już go nie czytałem, ale analizowałem. Jest spójniejszy niż się wydawało. Bohaterka jest konsekwentna, jak każdy ma słabości. Jednak cel, do którego dąży, jest mało racjonalny. Zabrakło czegoś by uprawdopodobnić finał. Przechowanie nauk dawnego mentora w głowie i religijny stosunek do niego to częste. Ale tak ryzykowna decyzja, jak podjęta przez bohaterkę, nawet jeśli liczy się ona z porażką i wyposaża w poduszkę finansową, to nieprawdopodobny scenariusz. No chyba, że bohaterka jest świrem. Ale nie ma przesłanek ku temu w tekście. Cóż, czasem autor chce mieć zaskakujący finał, co się udało, ale czasem finał rozwala całą konstrukcję – to też się udało.

No tak. Ale czy z drugiej strony musi być racjonalny ? Zauważ że pomimo czysto „roboczej” narracji (nie mówiąc o pochyłym tekście) na końcu, bohaterka sama siebie ocenia, przydaje sobie epitetów. Ta eksplozja emocji pokazuje że racjonalność celu to może drugoplanowe pojęcie. Wskazałeś również formę zabezpieczenia, poduszkę finansową, z jednej strony Masz rację ale mamy do czynienia z kobietą której materializm jest jedną z cech pomagających w pracy, autor starał się nam to przekazać podczas negocjacji stawki. Ceny … delikatnie mówiąc były dość wygórowane (przynajmniej wg. mnie), mamy więc do czynienia z kobietą która niejako pielęgnowała tą cechę. Niestety istnieje duże prawdopodobieństwo że to właśnie pieniądze będą dla niej podmiotem przez resztę życia.

Co do zarzutu długości, no cóż, to prawda, ale na swoją obronę mam to, że chciałem przedstawić ganz Tagesablauf, czyli przebieg całego dnia, jego „długość” i mnogość klientów… miało podnieść grozę całej sytuacji.

A ja myślałem że ten zabieg miał nas zmylić, niejako wynieść daleko od zakończenia. Po to by zrobiło na nas jeszcze większe wrażenie :). Widać że szkolne „Co autor miał na myśli” nie jest funta kłaków warte ;).

Właśnie M. Czy musi być racjonalny? Moim zdaniem nawet nie powinien. To w końcu nie jest literatura faktu, nie jest to dokument, tylko pewne wyobrażenie sytuacji w której może byśmy niekoniecznie chcieli się znaleźć. Oczywiście, że sposób podania jest ważny. Starałem się, wychodziłem z siebie, żeby wyszło naturalnie, żeby nieprawdopodobne zakończenie zaczęło się już od początku, to jednak wielka sztuka i nie wielu ją perfekcyjnie opanowało. Druga też sprawa, że zwykle jako czytelnicy jesteśmy na różnych poziomach percepcji dedukcyjnej, zbyt proste wyjaśnienie wyda się podejrzane jednym, zbyt wyczerpujące wyda nudne drugim.

Oczywiście różnimy się: percepcją, podejściem do tematu, wrażliwością i poglądami na istnienie zawodów szczególnych … ale to jest pozytywne, inaczej nie było by dyskusji. Ponadto Zauważ że wszyscy tutaj którzy już głos zabrali, to mężczyźni. Przypadek ? 😉

Nie mam niestety tak rozwiniętych umiejętności jak moi szanowni Koledzy by obiektywnie ocenić Twoje opowiadanie i to co Ci się udało osiągnąć, zwłaszcza stylistycznie, a co nie. Jednak i ja dostrzegłem dbałość i schludność opisów. Karel zauważył że jak mało które opowiadanie, to nie zawiera banałów literackich. On z reguły wie co pisze a takiej oceny od niego, dawno już nie widziałem. Myślę że gdybym był autorem, to bym się cieszył.

Erotyzm w Twoim odpowiadaniu był szczególny, Powstrzymałeś się od opisów hard-porno i to Ci się chwali bo o ile to jest tu cenione również, to jednak pisać trzeba o tym umiejętnie. Wydaje mi się że jest słuszne jeśli debiutant jeszcze się przed tym powstrzymuje. Moim zdaniem, napisać erotycznie coś podniecającego to już pewna umiejętność, tym bardziej że większość z nas tutaj, zdaje się nie stroni od pornografii i może potrzebować nieco silniejszego bodźca. No ale wracając do tematu.

Erotyzm w Twoim odpowiadaniu zawiera się głównie w tekstach pisanych pochyłą czcionką, jest lepki i mroczny, tchnie jakimś mrocznym pożądaniem, nie manifestującym się w zamiarach ale w bieżących odczuciach, ich analizie. Oczywiście jako dawczyni przyjemności, dziewczyna raczej nie liczy na spełnienie własnych fantazji, nawet jeśli występują, dla tego skupia się na doznaniach. W Twoim przypadku jest to forma eksperymentalna co daje się zauważyć, jednak te eksperymenty są ekscytujące. Nie są również nieporadne tak żeby coś sugerować, są ciekawe. Dla tego też, jeśli Uraczysz nas dalszymi częściami, z przyjemnością będę śledził ewolucję Twojej erotyki. Mam nadzieję że Oprzesz się ewentualnym sugestiom. Intuicja mi podpowiada że to Ty sam najlepiej Wybierzesz w którym kierunku się rozwijać.

Znakomite opowiadanie, świetny debiut. Zazwyczaj dłuższe teksty dzielę sobie na dwie, trzy części i czytam pomalutku. Tym razem tak się zaangażowałem, że pochłonąłem całość jednym tchem.
Kim jest bohaterka? Dziwką? Zwykłą dziewczyną? Królową życia?
Powiedziałbym, że wszystkie trzy określenia do niej pasują.
Kim są jej klienci? Ot, cały przekrój społeczny – od chłopaka, który musiał uciułać kasę na spotkanie z dawną kolezanką ze szkoły, po biznesmenów, którym się powodzi.
Jaki jest jej cel? Pieniądze wydają się korzyścią jakby uboczną. Celem wydaje się „Mistrz” którego dziewczyna nie mogąc mieć, próbuje się zbliżyć w inny sposób.

Zakończenie mnie nie zaskoczyło – przewidziałem je wcześniej, jednak świetnie spaja klamrą całe opowiadanie.

Pozdrawiam
R.

Również serdecznie witam nowego autora 🙂
To naprawdę świetny debiut i wcale nie za długi. Duży plus za wspaniałą różnorodność męskich pragnień oraz za (mimo wszystko) zaskakujące zakończenie. Dość wcześnie zaczęłam podejrzewać kto okaże się ojcem Szymona, tym bardziej ucieszyłam się, że nie było banalnie.

Przyznam, że na początku miałam chwilę zwątpienia, opis bohaterki wprowadziłeś banalnie, żeby nie powiedzieć wręcz prostacko, na szczęście tekst dalej obronił się sam. Oczywiście gdzieniegdzie dałoby się poprawić coś językowo, przejścia między narracją trzecio– i pierwszoosobową wydają się trochę na siłę, do tego sztampowe przedstawienie niepełnosprawnego jako osoby nieporadnej życiowo i miało refleksyjnej… cóż… Nie ma tekstów idealnych 😉

Serdecznie pozdrawiam

A

Droga Aniu cieszę się, że moje opowiadanie komuś nie nie dłużyło 🙂 Myślę, że nie da się stworzyć „prawdziwego”, a raczej zbliżonego do tego pojęcia, świata bez ocierania się czasem o banał, czy też wspomnianą sztampowość. Po prostu takie rzeczy się zdarzają, banał się zdarza i mało refleksyjni niepełnosprawni, którzy często są nieporadni, a w szczególności są tak widziani przez „pełnosprawnych”, którzy nie zdążyli ich dobrze poznać. W każdym razie gdyby wszystko, nawet cienie drzew, w opisanym świecie były oryginalne i niepowtarzalne, to ja nie wiem co by z tego wyszło… jakiś obraz niesamowitości.

Może powinieneś kiedyś spróbować 😉

Fakt… może to być niezłe ćwiczenie, oby tylko dało się przeczytać.

Papier przyjmie wszystko 😉

Gratuluję debiutu. Mimo że opowiadanie jest dość długie i sporo w nim kolejnych epizodów to czytałem go z rosnącym zainteresowaniem. Nie będę zagłębiać się w szczegóły ale całość oceniłem na maksimum gwiazdek. Powodzenia

Zemsta doskonała! Motyw wyjaśnia determinację i uświęca środki. Finalna scena robi dokładnie to, co powinna robić: domyka opowieść, zaskakując i wiążąc wszystkie elementy zusammen do kupy. Do tego finału prowadzisz nas prostą drogą z finezyjnymi zakrętasami, pokazujesz światek widziany oczami pani o wielu imionach. Ta pani sporo widzi! Zapamiętam metaforę o czajniku z gwizdkiem. Jedyny mankament, na jaki cierpi to opowiadanie, to moim skromnym zdaniem to, że pani Gosia, Zuzia etc. pracuje jak robot od świtu do nocy i w nocy, a następnego dnia nawet nie ma najmniejszego bólu głowy. Przypomina trochę niezniszczalną i niezmęczalną postać z jgry komputerowej. Tak czy owak Twoje opowiadanie to kawał dobrej roboty. 5*

Byłbym zapomniał. W kilku miejscach wtargnęły literówki transgenderyczne, tj. zmieniające rodzaj gramatyczny. Np. tutaj: – Jeszcze jedno – te zwracanie mu uwagi. (to zrwacanie)

WOW! Jakie to jest dobre! Uwielbiam podobny styl prowadzenia narracji. Mozaika społeczna, którą twórca kreśli niby niedbale kilkoma ledwie pociągnięciami pióra. To nie jest proste, wymaga umiejętności i wyostrzonego zmysłu obserwacji. Jestem pod wrażeniem! W trakcie lektury pojawiały się u mnie skojarzenia z tekstem, który sam popełniłem kilka dobrych lat temu. Ale Panie Autorze, gdzie mnie tam do Pana. Nakreślona przez Ciebie łowczyni jest dużo lepsza. I bogatszaAplikacja, z której korzysta jest na mój gust wspaniale futurystyczna. Ale być może brakuje mi wiedzy o świecie płatnego seksu i takie rzeczy już istnieją? . Jedyna rzecz, którą bym zmienił to zakończenie. Uciąłbym całą opowieść na scenie finału licytacji, Wówczas – moim zdaniem wydźwięk całości byłby jeszcze mocniejszy.
Gdybym nosił stanik, to bym nim rzucił jako wierny fan.
Lis

Ajajaj, przed trzema laty to musiał być iście porażający debiut! Przyjrzyjmy się mu nieco uważniej.

Wytykanie błędów technicznych czy stylistycznych nie ma sensu, ponieważ piszesz teraz zupełnie inaczej. No, może nie zupełnie, ale na pewno lepiej. Popełniasz mniej blędów technicznych (chociaż już w debiucie było ich niewiele), masz nieco lepsze dialogi, znacznie lepsze charakterystyki postaci i lepiej zarysowane relacje pomiędzy bohaterami. Czyli generalnie zrobiłeś postęp. Niezbyt może wielki, ale zaczynaleś z wysokiego pułapu.

W jednej wszak sprawie nie zrobiłeś postępu – mówiłem o tym całkiem niedawno i chodzi o rzecz, która oddziela twórców zajmujących się pisaniem amatorsko od zawodowców pelną gębą. Chodzi o jakość fabuły i realizm.

Pytanie jest proste, ale z serii tych, na które nie musisz odpowiadać – czy kiedykolwiek korzystałeś z uslug prostytutki? Po tym co napisałeś śmiem twierdzić, że nie.

Jeśli zaś chodzi o mnie…. Korzystalem (dość często, gdy byłem młodszy) , korzystam i będę korzystał – dopóki zdrowie pozwoli. Znam więc realia bardzo dobrze. Przyjtrzyjmy się zatem temu co napisałeś.

Rzecz najważniejsza, czyli aplikacja Willing. Śmiem twierdzić, iż wiem skąd wziąłeś ten pomysł. Jakiś czas temu na kilku portalach z filmami porno wyskakiwało takie okienko (reklama?) – symbol radaru, jakieś obrzydliwe babsko w obscenicznej pozie i napis – „2.7 km od ciebie napalona mamuśka chce się pieprzyć. Czy się zgadzasz?” Glowy bym nie dał, ale w wersji anglojęzycznej pojawiał się chyba napis…. willing.

Pomysł jest dobry, tylko chyba nie do zrealizowania w praktyce. W świecie płatnego seksu prawdziwą plagą są wszelkiego rodzaju oszustwa, po obu stronach barykady. Człowiek, który chcialby kulturalnie skorzystać z uslugi musi się naprawdę nieźle napracować aby trafić właściwie. Wśród osób związanych z tym środowiskiem byl taki pomysł, aby stworzyć płatny serwis, który by skupiał jedynie zweryfikowane prostytutki i zweryfikowanych klientów, ale, zdaje się, na pomyśle się skończylo.

Nie wiem skąd wziąłeś tak absurdalnie wysokie stawki,. W 2019 roku, czyli w czasach przedcovidowych, 300-400 złotych za godzinę to najczęściej spotykana stawka, nawet uwzględniając tak drogie miasto jak Warszawa. 800 złotych za loda, 1500 złotych za seks? Za 300-400 masz w pakiecie i jedno i drugie. 1500-2000 złotch za godzinę biorą dziewczyny o wyglądzie modelek, a Gabrysia ciało ma przeciętne, a twarz nawet brzydką. Absolutnie żadnych szans na takie stawki.

Seks bez zabezpieczenia? Żadna dziewczyna nie zgodzi się na coś takiego; klasyczne choroby weneryczne to wcale nie relikt dziewiętnastego wieku, do tego dochodzą różne nowości, np wirusowe zapalenie watroby. Trudno nawet znaleźć dziewczynę, która się zgodzi na oral bez gumki, a co dopiero na seks.

W ciągu miesiąca zarobiła ponad 100 tysięcy pracując prawie co drugi dzień? Bez komentarza.

Gdyby Willing naprawdę istniał, konkurencja byłaby tak duża, że Gabrysia na pewno nie miałaby aż tylu klientów. Badania? Co z tego, że robi te badania co dwa tygodnie, skoro może się zarazić następnego dnia po uzyskaniu pozytywnych wyników i do następnych badań zarażać na prawo i na lewo. Aukcja? Pomysl niezły, ale w praktyce zupełnie nierealny. Nikt nie uwierzy (za wyjątkiem przypadków ciężkiego kretynizmu), że ta dziewczyna jest naprawdę niewinną licealistką, poza tym osoby z fikcyjnych kont (umówione z Gabrysią) podbijałyby stawkę. Prawdopodobnie możliwości nieuczciwych praktyk byloby znacznie więcej.

Sylwester powiedział, że pobieranie opłaty za świadczenie uslug seksualnych jest niezgodnie z prawem. Nie wiem, nie jestem prawnikiem, ale trochę to nielogiczne. Płacimy za korepetycje, prawda? Skoro płacimy za skorzystanie z czyjegoś umysłu i jest to legalne, to czemu mamy nie płacić za korzystanie z czyjegoś ciała?

Na pewno świadczenie odpłatnych usług seksualnych nie jest niezgodne z prawem (niezgodne jest tylko nie odprowadzanie od takich zysków podatku), natomiast czerpanie korzyści z cudzego nierządu jest przestępstwem. Skoro Willing pobiera prowizje od takich aukcji (i nie wiadomo za co jeszcze), to działalby niezgodnie z prawem.

Poza tym opowiadanie jest bardzo dobre. Zarzucałem Ci, że nie piszesz scen erotycznych, a tu proszę – potrafisz robić to świetnie!

Wśród klientów zdarzają się różne świry – ale czy naprawdę Gabrysia poszłaby z obcym facetem do piwnicy?

Napisz komentarz