Magnetyzm XXIII (Ania)  3.71/5 (237)

14 min. czytania

Źródło: Pexels.com

Mętlik

Ma mętlik w głowie, a takie wieczory jak ten wcale nie ułatwiają sprawy. Ona cicha. Ona spokojna. Ona zagubiona. Krucha. Na zimną i władczą łatwiej się gniewać i łatwiej się jej bać. Łatwiej ulegać. Bezbronną trzeba chronić.

Drobne ciałko i twarz anioła, gdyby nie te upojne krągłości można by pomyśleć, że jest jeszcze dzieckiem. Szczególnie kiedy śpi i nie przewierca człowieka na wylot swoim przenikliwym spojrzeniem. Aż chciałoby się zamknąć ją w dłoni. Calineczkę.

Wybuchowa mieszanka, jaką tworzy Ewa Kowalik, ze wszystkimi swoimi obliczami i nieprzewidywalnymi nastrojami, przyprawia Mateusza o prawdziwy zawrót głowy. Przy niej nie potrafi się nudzić. Każde spotkanie przypomina przejażdżkę na rollercoasterze. Góra – dół. Ciepło – zimno. I tak bez końca. W ciągłej niepewności. Czy cokolwiek dla niej znaczy? Ile warte jest jej słowo? Herbaciarnia zostaje? I co u licha znaczy, że polubiła jego matkę?

Przyciąga do siebie mocniej wiotką dziewczynę. Rozluźnioną snem. Niech śpi. Niech śni piękne i kolorowe sny. Błogie. Sam też próbuje zasnąć, ale nie potrafi. Ciepło. Zapach. Krągłości wciskające się w krocze. Niekontrolowane wstrząsy przeszywające drobne ciało.

Zadziwiające, że tak idealnie do siebie pasują. Wklęsłości i wypukłości. Pagórki i doliny. Jakby zostali dla siebie stworzeni. Jakby ona była ziarenkiem, a on chroniącą je łupiną.

Wsłuchuje się w oddech Ewy. Spokojny. Miarowy. Ledwo słyszalny. Chyba się zakochał. Na pewno stracił rozum. Nie potrafi wymazać z pamięci zielonych oczu i czerwonej czupryny. Nie potrafi o niczym innym myśleć ani śpiewać. Liczy się tylko ona. Przerażająca i upragniona jednocześnie. Niebezpieczna. Przynosząca ból, strach i rozkosz. Uzależniająca. Jego heroina.

Wzdryga się, gdy idealną ciszę przerywa dzwonek komórki. Ostrożnie wyjmuje telefon z kieszeni spodni i czym prędzej wyłącza. To mama, pewnie się martwi, nie rozwieje jednak jej obaw, spokój prawdziwej królewny jest znacznie ważniejszy. Rodzicielka już dawno powinna przyzwyczaić się, że czasem znika bez słowa i wraca nad ranem. Taki już jest, zawsze chadza własnymi drogami.

Znużony w końcu zasypia. Kiedy budzi się, jej już nie ma obok. Na kanapie. W salonie. Wstaje, przeciąga się, ziewa. Od poprzedniego wieczoru nic się nie zmieniło, bezosobowe, przestronne wnętrze zionie pustką. Czuje mrowienie w zdrętwiałych kończynach, boli go kark. Było trzeba jednak przenieść się na górę – myśli – ale Polak mądry po szkodzie.

Rozgląda się w poszukiwaniu Ewy. Głodny zaczyna oczywiście od kuchni, ale tam jej nie ma. Wracając do salonu, słyszy chlupot przecinanej z wigorem tafli wody. Odwraca się w stronę przeszklonej ściany. Dziewczyna pływa. Jej ruchy są zamaszyste i gwałtowne, przywodzą na myśl raczej walkę, niż rozleniwione pluskanie. Urodzona pływaczka. Drapieżna orka. Przysiada na leżaku, żeby podziwiać ten spektakl. Ewa nie zatrzymuje się ani nie zwalnia, pokonując kolejne długości, może nawet wręcz staje się coraz bardziej zadziorna i pewna siebie, jakby zmęczenie paradoksalnie dodawało jej sił.

Podnieca go widok smukłego ciała rozdzierającego taflę wody, ale nagle przypomina sobie mrożący krew w żyłach chłód, mniej dynamiczne pływanie jest tu po prostu nie na miejscu – można zamarznąć! Na samą myśl Mateusza przechodzi dreszcz, choć kobieta wcale nie wyglądana zmarzniętą, najwyraźniej jest w swoim żywiole.

Aż podskakuje, słysząc za sobą hałas, w pierwszej chwili przekonany, że coś się wali, albo że do domu próbują włamać się złodzieje. Oddycha z ulgą, dostrzegając panią Elę, gosposię. Zaraz jednak cały oblewa się rumieńcem. Trudno mu będzie wytłumaczyć swoją obecność w tym domu i ciekawskie przyglądanie się właścicielce.

Podrywa się z miejsca, żeby pomóc kobiecie z pakunkami. Przyniosła świeże pieczywo, warzywa i owoce. Mleko. W ilościach potrzebnych do wykarmienia garnizonu wojska, a nie słodkiej Calineczki. Ustawiając wszystko na kuchennym stole, usilnie stara się nie roztrząsać, co też pani Ela mogła sobie pomyśleć. O tym, że spędził tutaj noc.

– Co zjesz na śniadanie? – Kobieta zdaje się być przesadnie uprzejma. Czyżby podśmiewała się z niego w duchu? Z kolejnego zaliczonego przez Ewę faceta? A może przywykła do sporządzania śniadań dla zdobyczy chlebodawczyni?

– Cokolwiek, byle w dużej ilości. – Mateusz czerwieni się po same koniuszki włosów. Nie chciał, żeby to zabrzmiało obcesowo, zawsze ma spory apetyt, nic na to nie poradzi.

– Jajecznica na boczku?

– Z przyjemnością – bąka nadal speszony. Nie wie, co będzie jadła prawdziwa królewna, podejrzewa jednak, że znów jakąś sałatkę albo inny jogurcik. Nie chce sprawiać kłopotu, ale dla niego to zdecydowanie za mało.

– A ja z przyjemnością cię nakarmię. – Pani Ela uśmiecha się od ucha do ucha, podkreślając tym swoje słowa.

Chłopak siada i przygląda się chowającej sprawunki gosposi. Widać, że czuje się tu jak u siebie. Zadomowiona. Ewa zapewne okazuje jej więcej ciepła niż jemu. Więcej wyrozumiałości i zaufania.

Nawet nie zauważa, kiedy prawdziwa królewna wychodzi z basenu i udaje się na górę, za to kiedy dołącza do nich z mokrymi włosami i w luźnym T-shircie bez stanika, jego uwadze nie uchodzi żaden szczegół. Mały pieprzyk tuż za lewym uchem. Kropelka wody zawieszona na figlarnie sterczącym kosmyku włosów i coraz bardziej osuwająca się w dół. Złoty meszek na karku i przedramionach magicznie połyskujący w porannym świetle. Sterczące sutki próbujące przebić się przez materiał, niczym magnes przyciągające uwagę. Pełne usta rozciągnięte w pogodnym uśmiechu.

– Miło widzieć panią w dobrym humorze. – Gosposi aż ręce rwą się do roboty. Podaje dziewczynie świeżą sałatkę z kurczakiem, w całości przyrządzoną na oczach Mateusza, a do tego kilka kawałków wymyślnego pieczywa.

Ewa je powoli, wręcz dostojnie, unosząc do ust pojedyncze kęsy. Kawałki różnych sałat. Kosteczki kurczaka. Połóweczki pomidorków koktajlowych. Wszystkiemu przygląda się uważnie, a potem dokładnie gryzie i dopiero przełyka. Całość wydaje się być dziwną ceremonią. Mateusz, na co dzień raczej nieokrzesany, nie potrafi dorównać jej manierami. Żre, aż mu się uszy trzęsą. Prawdziwa królewna przyjmuje to z obojętnością, a pani Ela z pobłażliwym uśmiechem.

– Odwiózłbyś mnie do pracy? – Słysząc to pytanie, chłopak niemal się krztusi. Nie żeby to był jakikolwiek kłopot, ale przecież ma szofera, prawda? – Coś nie tak? – Ewa zerka na Mateusza przenikliwie, wwiercając się spojrzeniem w głowę, prześwietlając na wylot duszę.

– Nie, wszystko w porządku… oczywiście… jeśli tylko chcesz… – Znów płonie rumieńcem, przypominając w tym płochą dziewicę. Zawsze był nieśmiały wobec kobiet, ale to, co dzieje się z nim w obecności Ewy Kowalik, przekracza wszelkie normy!

– Mogę pojechać tramwajem. – Dziewczyna nie daje za wygraną.

Oczywiście, że ją odwiezie! Nie ma w ogóle o czym mówić! Jak mogłoby być inaczej?! Ciągle nieświeży i zaspany zrywa się od stołu. Umyje się w domu. I przebierze. A chwilę później będzie musiał zaiwaniać do pracy, bo inaczej szef rozszarpie go na strzępy.

Czeka przy samochodzie. Tym razem, podobnie jak podczas ich pierwszego spotkania, dziewczyna objawia mu się w swojej wersji punk. Wojowniczka w dżinsowej kurtce. W każdym wcieleniu piękna!

– Dobrze prowadzisz – zagaduje, wręczając mu kluczyki. – Nie chciałbyś dla mnie pracować? Dobrze płacę. – Oj, nie wątpi, że dobrze płaci, już się o tym przekonał! Tylko czemu czuje się, jakby dostał właśnie porządnego kuksańca tuż pod żebra?! Boli.

– Chodź, pokażę ci coś. – Ewa zamaszystym ruchem otwiera bramę garażu.

Ich oczom ukazuje się przestronne i schludne wnętrze. Niezagracone. Na wprost znajduje się warsztat z narzędziami i kilka półek, po prawej schody. To w ich kierunku zmierza dziewczyna. Pokonuje je sprężystym krokiem, a Mateusz podąża posłusznie za nią.

– Co chciałaś mi pokazać? – Zastanawia się głośno, kiedy ona staje. Przed nimi rozpościera się duże, puste pomieszczenie oświetlone ciepłym blaskiem słońca wpadającym przez okno z widokiem na ogród. Są tu jeszcze drzwi, być może prowadzące do wnętrza domu.

– To. – Ewa zatacza ramieniem szeroki łuk.

– To? – Mateusz nie potrafi ukryć zdziwienia.

– Jeśli przyjmiesz tę pracę, możesz dostać mieszkania służbowe.

Opada mu szczęka. Oczywiście, że marzy o tym, żeby wyprowadzić się od rodziców. Od dawna. Z tego dusznego i ciasnego mieszkania na obrzeżach centrum, przy dość ruchliwej ulicy. Chciałby też być blisko swojej królewny. Ale nie w taki sposób! Nie chce stać się niewolnikiem. Sługusem. Nie ma mowy!

– Cóż… – Mimo wściekłości kipiącej wewnątrz, nie jest w stanie okazać swoich emocji, nie potrafi jasno i stanowczo odmówić.

– Nie musisz teraz podejmować decyzji. Zastanów się. – Ona szczebiocze wesoło. Rozradowana. Zadowolona ze swojego pomysłu albo z postępów w toczonej grze. Kto zrozumie kobiety?!

– Nie. – Zebrał się na odwagę, żeby wyszeptać. Musi być mężczyzną! – Nie chcę być twoim szoferem.

Uśmiech Ewy minimalnie blednie, ale nie znika. Dziewczyna przechyla głowę w prawo, mruży oczy, patrzy. W tym spojrzeniu czai się coś natarczywego, niemal namacalnego, zdaje się mieć moc sprawczą. Zmieniać. Dostosowywać. Mateusz z trudem je wytrzymuje, w środku mięknie, topi się, ale przecież nie może okazać słabości. Nie teraz. Nie w tak ważnej kwestii.

– Nie musiałbyś nosić uniformu, jeśli nie chcesz. – Prawdziwa królewna chyba po raz pierwszy trafia kulą w płot. – To znaczy oczywiście musiałbyś być elegancki. Może garnitur albo chociaż marynarka…

I jak ma wytłumaczyć, że nie o to chodzi?! Że prowadzenie samochodu, zwłaszcza dla niej, może być dużo przyjemniejsze niż koszenie trawników. Że pewnie polubiłby tę pracę i chętnie zamieszkałby w jej domu. Jak wytłumaczyć własne uczucia? Chaos. Niepewność. Zauroczenie.

– Nie – powtarza po raz drugi, bardziej śmiało. Uparcie. Odmowa wyzwala, dodaje siły, pewności siebie. Przez ułamek sekundy czuje się dokładnie tak, jak na scenie. Euforycznie. W tej chwili jest panem życia, wszystko zależy tylko od niego.

– Nie? – Ewa upewnia się. – Możesz się chyba zastanowić? – W jej oczach znowu pojawia się chłód. – Gdybyś zmienił zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać. – Odwraca się na pięcie i w podskokach zbiega ze schodów.

Mateusz jeszcze chwilę rozgląda się po pustym pomieszczeniu. Jest większe niż całe ich przeklęte mieszkanie. Gdyby włożyć w nie trochę wysiłku, mogłoby się stać całkiem przytulne. Przyjemnie cicha okolica… Żyć, nie umierać! Z rezygnacją kręci głową – nie wolno mu tak myśleć!

Powoli i dostojnie schodzi na dół. Stara się nie okazywać wątpliwości. Wahania. Doskonale wie, że ona uczepi się każdej rysy, każdej, choćby najmniejszej, słabostki. Siada za kierownicą. Samochód jest piękny. Elegancki. Dopracowany w każdym szczególe. Prowadzi się łatwo. Niczym chmurka unosi się nad jezdnią. Nierealny w swojej doskonałości. Tak jak i ona.

Drogę do siedziby Sitelle Dreams pokonują bez słowa. Ona bezceremonialnie obserwuje jego, a on za wszelką cenę stara się skupić na prowadzeniu. Czy tak wyglądałaby ich codzienność? Pełna napięcia cisza. Rozmawialiby czasem? O czym? Byłby blisko. Bardzo blisko. Mógłby sycić się jej widokiem i zapachem. Poznać tajemnice. Styl życia. Być może kochanków. Tylko czy to nie okazałoby się zbyt bolesne?

– Możesz wziąć samochód – Ewa mówi łagodnie, gdy parkują tuż przy wejściu. – Przyjedź po mnie o osiemnastej i puść sygnał, jak będziesz na dole.

Nie odpowiada nic. Oniemiały. Patrzy, jak ona wysiada i jak znika za ciężkimi drzwiami kamienicy. Jeszcze przez moment gapi się na małego, mosiężnego krasnala. Tuż nad nim przyczepiona została figurka ptaka schodzącego po ścianie głową w dół. Jeden ptaszek siedzi też krasnalowi na ramieniu i jeszcze kilka dziobie okruszki rozrzucone po ziemi. Cóż, nic dziwnego, że Ewa ma własnego krasnala.

Zaciska palce na kierownicy. Ma ochotę wysiąść i oddać kluczyki portierowi. Sam nie wie, co go powstrzymuje. Nie wie też, gdzie zaprowadzi go uleganie kolejnym zachciankom tej kobiety. To okres próbny? Randka? Kaprys? Próba udowodnienia, że i tak jest górą? Pogrążenia go? Uświadamia sobie nagle, że po raz pierwszy mu nie zapłaciła. Po raz pierwszy nie dostał koperty wypchanej po brzegi gotówką. Fakt, tym razem w zasadzie nic nie zrobił, ale jednak jest iskierka nadziei, że coś się zmieni. Że przestał być dla niej po prostu dziwką, a ich wspólny czas to już nie „nadgodziny”.

Nie ma zbyt wiele czasu na rozmyślania i tak już spóźniony. Bierze samochód. Może prowadzi go po raz ostatni, a może przyjdzie mu zaprzyjaźnić się z tą maszyną bliżej.

Dopiero podczas przerwy śniadaniowej przypomina sobie o wyłączonej poprzedniego dnia komórce. Nie zastał matki w domu, więc oddzwania. Jest na niego wściekła. Jak zawsze. Niepewny, co czeka go wieczorem, odwołuje też próbę. Znowu. Na szczęście Darek wykazał się wyrozumiałością i dał mu wolne aż do koncertu. Gorzej z tą pijawką, twierdzi że ma za mało ludzi, żeby teraz puścić go na urlop.

Fajnie byłoby rzucić tę robotę w cholerę. Nie babrać się już w błocie. Nie przewalać ton śniegu zimą. Odzyskać dawną sprawność w palcach i grać. Od świtu aż po zmierzch. Koncertować. Pisać. Wyśpiewywać duszę na całe gardło, a potem spać do południa.

Kiedyś chciał być nauczycielem, ale z tym marzeniem już dawno się rozstał. Niż demograficzny. Zresztą dzisiejsze dzieciaki są nieznośne. Musiałby trzymać je twardą ręką, a zawsze wolał bardziej luźne relacje. Partnerskie.

Fajnie czasem coś zmienić.

Marta

Nie jest absolutną ignorantką, jeszcze przed urodzinami Ewki słyszała o masażu ze szczęśliwym zakończeniem, ale po pierwsze była przekonana, że to typowo męska rozrywka, a po drugie, że raczej egzotyczna i niepraktykowana w kraju nad Wisłą.

Nie miała najmniejszych oporów przed skorzystaniem z usługi, choć nie bardzo wierzyła w jej magiczną moc. Zresztą ta osławiona męska kurwa zupełnie nie była w jej typie. Woli mężczyzn eleganckich, kulturalnych i przede wszystkim inteligentnych. Jego natomiast już na pierwszy rzut oka sklasyfikowała jako nieokrzesanego prostaka. Okazało się jednak, że ma magiczne dłonie. Szybko rozluźniła się pod wpływem wprawnego dotyku, a potem dała poprowadzić na skraj przepaści. Nie spieszył się jak większość jej kochanków i ta cierpliwość zaprocentowała. Orgazm był boski! Powalający!

Mimo wszystko nie rozumiała, dlaczego Baśka tak pilnie strzegła jego numeru telefonu. Jakby to była najskrytsza tajemnica. Nie dość, że on z tego żyje, a na dodatek powszechnie wiadomo, że Zalewska nigdy nie miała oporu przed dzieleniem się mężczyznami z innymi. O jej życiu erotycznym wprost krążą legendy! Sama nie wie, ile w tym prawdy, ale nawet jeśli połowa z tego to bujdy na resorach albo koloryzowanie, i tak jest czego pozazdrościć.

Marta nigdy nie była najbardziej pruderyjna z ich paczki, niemniej jednak dopiero z Panem Magiczne Dłonie przeżyła prawdziwe trzęsienie ziemi. Dzięki niemu zrozumiała, ile straciła przez te lata. Do tej pory jej wymuskani i wychuchani partnerzy po przekroczeniu progu sypialni tracili całą swoją ogładę. Brali ją z wigorem i impetem huzarskiej jazdy, z dzikością hordy tatarskiej, wciskając się w niegotowe jeszcze podwoje, jakby była wojenną branką, a potem spuszczając się w parę sekund. A ona pragnęła czułości, delikatności, by dopieszczali ją godzinami, czekając cierpliwie, aż rosa wystarczająco zwilży ołtarz miłości. Prostaki!

Ma swoje potrzeby, może niezbyt rozbuchane, ale wibrator to jednak za mało. Stać ją, może płacić. Nie mogąc wydobyć od przyjaciółki namiarów na tamtego, postanowiła znaleźć innego masażystę. W internecie oczywiście. Od razu odrzuciła tych, którzy chcieli od niej zdjęcie, wprost pisali o innych świadczonych usługach albo zwracali się do niej per „kotku”. Zostało trzech. Tylko jeden z Wrocławia.

Nieco zawstydzona, korzystając z częstych podróży służbowych, wypróbowała najpierw pana z Warszawy. Zamówiła go sobie do pokoju hotelowego. Był nad wyraz punktualny. Nie spytała wcześniej o wiek ani o wygląd, przekonana, że w tym zawodzie prezencja to podstawa. Tym większe było jej zaskoczenie, gdy w drzwiach zobaczyła korpulentnego mężczyznę pod pięćdziesiątkę. W pierwszym odruchu chciała zrezygnować.

Dała mu jednak szansę. W końcu kto wie, może sedno tkwi w doświadczeniu. Głupio było jej się rozbierać przed facetem przypominającym ojca. Siwiejącym. Z mięśniem piwnym. Na początek została więc w ręczniku. I mimo, że okazał się dobry w swoim fachu, nie pozwoliła mu na masaż intymny. Kiedy objął dłońmi jej piersi, poczuła, że to zbyt wiele, że nie da rady. Wstała, zapłaciła i pozbyła się go czym prędzej. Była zła. Wściekła. Sfrustrowana.

Zeszła do baru, poderwała pierwszego nadającego się do łóżka mężczyznę i zerżnęła. Z pomocą żywego rekwizytu sama sięgnęła po własną przyjemność. Po wszystkim skołowanego wyrzuciła za drzwi. Bez słowa wyjaśnienia.

Na wielkim hotelowym łóżku, w ciemnym pokoju, długo płakała. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. Niby wiedziała, że nie powinna, że ma do tego prawo, ale nie tak łatwo zwalczyć wpajane od dziecka bzdury o roli kobiety, nie tak łatwo wyrzucić z głowy tę obłudną podwójną moralność oraz podział na święte i ladacznice. Była ladacznicą. Dziwką. Zdzirą. Latawicą. Puszczalską. Uznała to za jeszcze jeden argument przemawiający za tym, by korzystać z usług masażystów, a nie pieprzyć się z kim popadnie.

Jakiś czas później koleżanka z pracy poleciła jej panią wykonującą masaż tantryczny. Kobiecy dotyk był idealny. Pełen miłości i akceptacji. Czuły. Delikatny. To doświadczenie podbudowało Martę psychicznie, ale też bardziej rozbudziło, nie dając ukojenia w postaci orgazmu. Zadzwoniła do znalezionego wcześniej masażysty z Wrocławia.

Okazał się być młodym mężczyzną, zaczynającym dopiero karierę w zawodzie, na co dzień pracującym przy rehabilitacji. Miał co prawda problemy z poprawnym wysławianiem się i nieco seplenił, ale wydawał się bardzo sympatyczny i całkiem przystojny.

Zaczął od profesjonalnego wymasowania całego ciała. Miał silne ręce. Kiedy już była rozluźniona, przeszedł do głaskania. Robił to doskonale! Może nie tak pewnie jak Arek, ale dzięki temu subtelnie i niewinnie. Pozwoliła mu na wszystko. I choć sama miała przez cały zabieg zamknięte oczy, odnosiła wrażenie, że ten młody człowiek wpatruje się uważnie w jej twarz, pieszcząc przy tym tabernakulum.

Doszła łagodnie, kołysząc się na falach rozkoszy, orgazm był długi, rozlewający się leniwie po całym ciele i przynoszący ukojenie. Stał się doznaniem niemal mistycznym, odkrywaniem samej siebie, nieznanych wcześniej pokładów energii. Dał jej siłę i dobry nastrój na kilka kolejnych dni. Aż do następnej sesji.

I pewnie pozostałaby przy tym młokosie, gdyby nie przypadek. Po babskim wieczorze, suto zakrapianym winem, Baśka zostawiła u niej komórkę. Niby nic, ale Martę kusiło. Jak diabli! Najpierw próbowała się powstrzymać, ale potem rzuciła się na telefon niczym dzika bestia. Przejrzała książkę adresową. Żadnego masażysty! I już miała się poddać, gdy rzucił jej się w oczy opis jednego z mężczyzn: Kubuś Maskotka. Bez wątpienia kochanek przyjaciółki. Kolejny: Marek Jebaka. Głupi Buc. Weteran. Knypek. Aaaa w dupę jeża.

Marta w głowę zachodziła, skąd te dziwaczne określenia. Wulgarne. Śmieszne. Obelżywe. Dotyczące tylko mężczyzn – kobiety Baśka zazwyczaj miała wpisane z imienia i nazwiska. Może z wyjątkiem przyjaciółek, przy nich używała zdrobnień lub przezwisk.

Orangutanem okazał się być ich wspólny kolega o dość specyficznym chodzie – zawsze przygarbiony i z opuszczonymi wzdłuż ciała rękoma, Muminkiem rubaszny były szef przyjaciółki, a Chłystkiem potężnie zbudowany mąż Anki. Po dłuższym zastanowieniu Marta stwierdziła, że jeśli któryś ma być tym uzdolnionym masażystom to albo Maciek Palcówka albo Arek Wsiok. Zapisała oba numery przed oddaniem przyjaciółce telefonu.

Wsiok cały czas chodził jej po głowie. To mogło wiele tłumaczyć, może był z tej samej zapadłej dziury co Baśka i Ewa. Już wtedy, w maju, odniosła wrażenie, że ich relacja ma inne niż biznesowe podłoże. Odczuwało się pewne napięcie.

Najpierw zadzwoniła do pana Palcówki. Szybko wyjaśniło się, że to jego telefon służbowy i że on sam jest doradcą finansowym. Nudy. Rozłączyła się ledwie po paru słowach. Arka zostawiła sobie na inną okazję. Na deser.

Poznała go po głosie. Niskim i sympatycznym. Zdziwiło ją, że stanowczo nalegał, by powiedziała, skąd ma numer. Kiedy padło nazwisko Barbary Zalewskiej, od razu się rozłączył. Najpierw zwaliła to na problemy z zasięgiem lub baterią, ale kiedy ponownie wybrała numer, odrzucił połączenie. Była wściekła, ale też coraz bardziej ciekawa.

Mało brakowało, a spytałaby Ewę, ta jednak odebrała jej mowę, wyznając, że się z kimś spotyka. W końcu! Po pięciu latach! Wybrankiem okazał się młody chłopak zupełnie spoza ich kręgów. Jeszcze młodszy od Patryka, a właśnie ze względu na wiek nie dawała swojemu bratu najmniejszych szans na uwiedzenie Kowalikowej. Trochę szkoda. Byłoby miło, gdyby wszystko zostało w rodzinie. Miała po cichu nadzieję, że „pływanie” w końcu do czegoś doprowadzi. Mówi się trudno. Gówniarz zmarnował kolejną szansę. Być może ostatnią.

Z przyjaciółki niewiele dało się wydusić. Przystojny. Nieśmiały. Skończył historię, ale ma problemy ze znalezieniem odpowiedniej pracy (cóż, przy Ewie nie będzie musiał szukać żadnej). Dobrze prowadzi i całkiem nieźle pływa. Ma piękne niebieskie oczy i spracowane dłonie. To dzięki niemu, mdlejąc w dniu tamtej pamiętnej imprezy, nie rozbiła sobie głowy o posadzkę. Tyle. Nic o jego rodzinie, gustach czy sprawności w łóżku.

Temat Arka naturalnie odchodzi na boczny tor. Co tu gadać o męskich prostytutkach, kiedy Ewa ma takie nowiny!

Dawno nie widziała przyjaciółki równie rozluźnionej i pogodnej. Bardzo dawno. Zbyt dawno. Też by tak chciała. Przede wszystkim chciałaby znów się zakochać. Chodzić w podskokach i uśmiechać się do wszystkich. Nucić wesołe melodie. Tylko brak mężczyzn godnych jej miłości.

Może Kamil, przyjaciel brata. Pewny siebie. Zaradny. Kulturalny. Wykształcony. To nic, że kilka lat młodszy, najważniejsze że prawdziwy mężczyzna. Duży i silny, a przy tym opanowany i taktowny. Nawet flirtowali parę razy. Z nim musiałoby być ekscytująco. Na dodatek teraz nie byłaby osamotniona, biorąc sobie młodego kochanka. Zawsze raźniej, a i panowie lepiej czuliby się na spotkaniach w większym gronie, może nawet mieliby o czym pogadać.

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm XXIV

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Wydawało mi się, że relację Ewy i Mateusza nie czeka nic dobrego – poza paroma orgazmami – ale po tym odcinku widzę dla nich szansę. Nie wiem jeszcze na czym ta szansa miałaby polegać, ale ufam, że Autorka niebawem zdradzi ten sekret.
W ich rozmowach „iskrzy” i to zarówno pozytywnie jak i negatywnie…

Ponadto pragnę kolejny raz pochwalić Autorkę za naświetlenie czytelnikom następnej formy aktywności seksualnej – tym razem masaży erotycznych. Po cichu liczę, że ten wątek jeszcze się pojawi.
Oczywiście samej Marty nie skojarzyłem z wcześniejszych odcinków, ale taki urok internetowych opo-tasiemców.

Pozdrawiam
R.

p.s
Opis przydomków kochanków Baśki zabawny.
p.s2
Patryk to ten w którym zakochał się drugi facet?

Tak, a co gorsza tym, który się zakochał jest Kamil 😉

Napisz komentarz