Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 24 marca 2013 roku.
* * *
Stanąłem za plecami Victorii. Oparłem dłonie o jej pulchne ramiona i powoli odwróciłem w stronę wielkiego lustra. Miała na sobie jakieś ohydne popielate majtki w żółty wzorek. A w oczach błysk przerażenia. Podobno nie przyglądała się swojemu ciału już od trzech lat. Zmusiłem ją delikatnie, by podniosła głowę.
– Co widzisz?
– Mdłe ciało bez wyrazu. Wałki na udach. Brzydką skórę. Nie cierpię swojego brzucha. Wygląda jak ryżowy pudding – wyszeptała. Hmm, trudno było zaprzeczyć. Całkiem spora fałdka tłuszczu wypoczywała sobie na spranej gumce od majtek. Skóra spod pach otoczonych paskiem przyciasnego stanika i na ramionach zwisała jak ogrody Semiramidy. Noszenie takiej bielizny powinno być karalne.
– Jak mogłam się tak zapuścić… – patrzyła na siebie ze zgrozą. Faktycznie. Miała dopiero dwadzieścia osiem lat, a ciało wyraźnie przeszło do tej pory niejedno. I poddało się. Zapewne musiało już przerobić tony śmiecia z fastfoodu i ocean soft drinków. Nie pytajcie, skąd to wiem. Wystarczy, że popatrzę na tkankę, na kolor skóry i zgaduję, co kto ma na sumieniu. Kątem oka dostrzegłem, jak zadowolony kamerzysta z prawej strony kiwa z uznaniem głową. Założę się, że strzelił właśnie super ujęcie przerażonej nalanej twarzy i tłustawych, źle obciętych włosów z odrostami. Świetnie. Im więcej emocji, tym lepiej.
– A chcesz wiedzieć, co ja widzę? – wsadziłem w ten tekst maksimum entuzjazmu – Widzę obłędny dekolt, piękne bujne piersi i seksowne nogi – dla podkreślenia efektu obrysowałem w powietrzu jej kształty – cudne krągłości tu skrywasz, kochanie. Ale nie martw się, pokażemy je światu.
Uśmiechnęła się przez łzy. Nie wierzyła w ani jedno słowo.
Chwyciła luźną białą skórę zwisającą po bokach. Było jej tyle, że przy odrobinie wysiłku mogłaby się nią owinąć jak puszystym ręcznikiem.
– Nienawidzę tego! Nie wiem, skąd się wzięło – zaszlochała. Ja wiedziałem, ale zachowałem tę bezużyteczną informację dla siebie. – Ja zawsze miałam talię!
– Tak to już jest, kotku, – westchnąłem z udawanym współczuciem – do pewnego momentu masz u Stwórcy kredyt. Ale teraz… cóż, natura dogoniła cię i ugryzła w dupę.
– Ale spójrz na mój tyłek. Ten tył jest tragiczny, fatalny – rozpłakała się – wyglądam jak hipopotam!
– Złotko, to lustro widziało już tyłki, które wyglądały jak trzy hipopotamy i poradziliśmy sobie z nimi – stwierdziłem ciepło, dając jej przyjacielskiego klapsa w pupę. Jasne, nie tylko lustro widziało już niejedno. Ja, niestety, też. Niektórych rzeczy wolałbym nigdy nie oglądać. Niedługo pięć lat programu, mało co może mnie jeszcze przerazić. Chyba tylko Donatella po jeszcze jednej operacji plastycznej.
– Nie martw się, zrobimy tutaj małe czary mary i jeszcze będziesz piękna i seksowna. Chodź do wujka Tima – objąłem ją czule, a ona wtuliła się we mnie z ufnością i nadzieją.
Cięcie. Od tej sceny zawsze zaczynaliśmy program.
– Kończymy na dziś – zakomenderowałem. – Jutro rano kręcimy twoją szafę i nasza brafitterka dobierze ci bieliznę. – zwróciłem się do Victorii. Już widziałem minę Victorii, kiedy Kashka dopasuje jej stanik i da kilka prostych rad, jak dbać o biust. Po tym prostym zabiegu dziewczyny nie mogły oderwać się od lustra, a ich faceci – od dziewczyn.
– Zbierz wszystkie barchany, twoje gacie wylecą w kosmos.
Faktycznie, tym razem przygotowaliśmy średnich rozmiarów rakietę, którą symbolicznie zamierzaliśmy wyekspediować trochę okropnych ciuchów naszej kandydatki w odległe galaktyki. Ciekawe, czy we wszechświecie też mają taki fatalny gust. Redakcja nie zawsze jest zachwycona moimi niecodziennymi pomysłami, ale tym razem stanęli na głowie i otrzymali wszystkie niezbędne pozwolenia. W końcu zajarzyli, że niszczarki i podpalanie już nie działało na publikę.
Zszedłem z planu, pozostawiając zdezorientowaną Victorię i zbierającą się resztę ekipy.
Byłem zmęczony. Za dużo ostatnio harowałem. Wywiady, artykuły, nowe pomysły. Zaczynaliśmy zyskiwać na popularności, a rankingi wskazywały już naszą nieznaczną przewagę nad konkurencją. Gok zaczął robić ambitniejsze audycje, Trinny i Susannah jeździły po świecie, zrobiło się trochę miejsca dla naszego programu. Byliśmy w drodze na szczyt.
Zanim zdążyłem dotrzeć do mojej garderoby, drogę zastąpiła mi Mae, nasza nieznośna producentka. Jej pojawienie się zwiastowało zawsze konieczność wysłuchania mniej lub bardziej debilnych pomysłów redakcji.
Naparła na mnie ponad stukilowym ciałem. Miała zwyczaj podchodzenia zbyt blisko i porażania ofiary swoim, czasem niezbyt świeżym, oddechem.
– Tim, – wysapała – mamy genialny pomysł! Na skalę europejską!
„Jezu“ – westchnąłem w duchu. I tak byłem wdzięczny, że do tej pory nie przyszło jej do głowy poddać się metamorfozie pod moim nadzorem. I że nie przyszło to do głowy żadnemu z jej rachitycznych redaktorków.
– Co tam znowu, Mae? Twoja banda dead brainów nie mogła dziś spać? Cóż tam genialnego wykombinowali?
– Zrobimy serię „Diwy Hollywoodu“ – elegancko zignorowała moją uwagę. – Zwykłe, niepozorne dziewczyny stylizowane na legendarne gwiazdy. Różne typy. Taylor, Hepburn, Monroe… Z tą różnicą, że… – zawahała się krótko – wybierzemy je z całej Europy. Będzie egzotyczniej.
„Ok. mogło być gorzej – odetchnąłem w duchu – bylebym tylko mógł pracować w Londynie.“
– Zapomnij o Europie, Mae. Nie pojadę do żadnej Albanii ani Andorry, czy co tam mają na kontynencie. Obchodzę się świetnie bez takiej egzotyki.
– Nie, oczywiście, że nie, będziemy kręcić w Londynie, tak jak lubisz. I, Tim? – zawahała się przez chwilę – właściwie już mamy pięć kandydatek.
Za to właśnie pałam do niej szczerą nienawiścią. I do tych palantów z redakcji. O wszystkim dowiaduję się ostatni i zawsze w taki właśnie sposób. Na schodach, przed drzwiami do kibla, albo w drodze na plan. Zastanawiałem się, czy skręcić jej kark teraz, czy po skończeniu serii. Siłą woli powstrzymałem mordercze zapędy. Widocznie dostrzegła moją wściekłość, bo cofnęła się lekko.
– Zwyczajnie się przygotowaliśmy, zrozum… na wypadek, gdyby pomysł ci się spodobał. – Kłamała w żywe oczy. Mojemu nieudacznemu doradcy zawdzięczałem kretyński, niekorzystny dla mnie kontrakt na kolejne pięć programów. Dokładnie wiedziała, że nie miałem dużego pola manewru. Najwyższy czas postarać się o jakąś szybko działającą truciznę.
– Umawialiśmy się, że do następnego programu sam wybiorę – zmrużyłem groźnie oczy i zrobiłem dwa kroki w jej stronę.
– Jasne, jasne – machnęła ręką – ale akurat mieliśmy inny casting europejski i tak przy okazji… wybraliśmy kilka dziewczyn. W każdym razie jutro ci ją przyprowadzę.
– Kogo, do cholery?!
– Celię. Znaczy Ce-li-nę. Z miasta Zsheshov.
– Skąd?!
– Zzzzscheshov. Poland. Bardzo miła, tylko…
– No?
– Nieśmiała i…
– Gadaj!
– Chyba mocno niedowidzi – powiedziała cicho.To babsko wpędzi mnie kiedyś do grobu.
– Za to dobrze mówi po angielsku, nie będzie żadnych problemów! – dodała szybko – Obiecuję!
Byłem niemal pewny, że łże. Coś tu było mocno nie w porządku. Patrząc jej głęboko w oczy, wyciągnąłem z kieszeni dwie cienkie rękawiczki chirurgiczne – zawsze noszę przy sobie przynajmniej jedną parę, odkąd Mae wpadła kiedyś spontanicznie na pomysł metamorfozy kloszardki z Peckham. Pracując ze świrami, należy być przygotowanym na wszystko. Powoli naciągnąłem cienki lateks na dłonie.
– Co robisz? – spytała z niepokojem.
Nie odpowiedziałem, tylko gwałtownie wyciągnąłem przed siebie ręce. Wystarczyło.
Wrzasnęła i ruszyła biegiem w stronę swojego biura. Jak na inwalidkę po rzekomej operacji obu kolan, czym usprawiedliwiała zawsze parkowanie w uprzywilejowanych miejscach, pomykała niczym gazela. I tak dopięła swego, jak zwykle. Załatwiła mnie.
To były naprawdę najpaskudniejsze okulary, jakie zdarzyło mi się w życiu widzieć. Mogłyby z powodzeniem zagrać rolę w horrorze „Koszmar optyka“. Wielkie, prostokątne o zaokrąglonych dłuższych bokach przypominały złączone ze sobą dwa ekrany starych telewizorów. Obramowane tandetną plastikową oprawką w niezdecydowanym jasnobrązowym odcieniu, zbyt delikatne, by udźwignąć grube szkła, zsuwały się z drobnego nosa stojącej przede mną dziewczyny. Naprawdę miałem ochotę zapytać, czy wylicytowała je na ebayu od kolekcjonera brzydoty z lat siedemdziesiątych. Zmierzyłem ją wzrokiem. Dość wysoka, ale raczej drobnokoścista, schowana była w workowatych ciemnych spodniach, obszernym golfie i długim do pół uda ohydnym kolorowym cardiganie z frędzlami. Podejrzewałem w nim dzieło jakiejś zaprzyjaźnionej hippiski na ostrym haju. Całości dopełniały ściśle związane w koński ogon rudawe włosy. Rozpoznałem farbowanie chałupniczym sposobem. Na buty wolałem nie patrzeć.
Podniosła głowę (okulary zareagowały natychmiast zjazdem po stoku nosa). Nie uśmiechała się. Miała idealne, pięknie wykrojone usta, pociągnięte oczywiście jakimś tanim, obrzydliwym mazidłem. Spojrzałem jej w oczy i zamurowało mnie na miejscu. Oprócz ciemnej naturalnej oprawy, zielono-złotych tęczówek i długich rzęs, co pomniejszały niestety szkła, było w nich TO. Blask, światło, wejście do duszy, nie wiem. A jednocześnie patrzyła ma mnie tak, jakby nie spodziewała się już niczego dobrego. Od nikogo.
– Cóż, Celio – byłem w złym humorze, więc tylko uścisnąłem oficjalnie podaną mi szczupłą dłoń – nie traćmy czasu i weźmy się za ciebie. Zrzucaj te paskudne ciuchy.
Zazwyczaj prowadziłem najpierw rozmowę wstępną z dziewczyną, pytałem o zawód, rodzinę, ulubione kolory, motywację do udziału w programie, takie tam zwyczajowe blabla. Zauważyłem konsternację wśród członków ekipy, ale uspokoiłem ich krótkim skinieniem głowy – mamy mało czasu, psychologię dokręcimy później.
Zmarszczyła brwi, lekko zaskoczona.
– Mam się tu rozebrać? – Faktycznie, miała świetny akcent.
– Tak, do bielizny – mój ton był rzeczowy i suchy.
– Zdjąć ubranie, tak? – upewniła się patrząc na mnie podejrzliwie. Poszukała potwierdzenia spoglądając po ludziach na planie, w końcu wzruszyła ramionami i zaczęła rozpinać guziki wełnianego paskudztwa.
Założyłem ręce na piersiach i obserwowałem w skupieniu, jak obojętnie zdejmuje sweter i golf, ściąga buty, spodnie i rajstopy. Została w białych sportowych majtkach i biustonoszu. Miała rewelacyjną figurę. Piękne ciało i napiętą, jędrną skórę. Ani grama tłuszczu, wszystko na swoim miejscu. Była idealną klepsydrą, a użyła wszystkich możliwych sztuczek, by przeobrazić się w nieforemną cegłę.
Stanąłem za nią. Teraz powinieniem zapytać, czego w sobie nie lubi, wykonać jakiś kumpelski gest. Tymczasem nie mogłem oderwać oczu od jej idealnych proporcji, opalizującej bieli dekoltu i ramion pokrytych drobnymi złotymi cętkami. Miała małe, okrągłe piersi. Ostrożnie przykryłem dłońmi jej gładkie ramiona. Poczułem jak zadrżała i zeszywniała.
– Czego…czego w sobie nie lubisz? – Spytałem czując pod palcami delikatne drgania jej ciała. Spojrzała zdziwiona.
– Ja… nie rozumiem pytania. Nie wiem. To chyba pomyłka. Ja…
Nie dopuszczając jej do głosu, rozpocząłem wychwalanie jej wszystkich walorów, podkreślanie figury, koloru skóry. – słuchała zaskoczona wpatrzona w jakiś punkt obok lustra i od czasu do czasu poprawiając nerwowo zsuwające się okulary.
– Nic nie rozumiem – była bliska płaczu. – Czy mogę się już ubrać?
Świetnie. Wprost fantastycznie. Do kurwy nędzy, nie jestem psychoterapeutą, tylko stylistą. Dziewczyna kompletnie nie nadawała się do programu. Widzowie uwielbiają niedoskonałości ciała i umiejętności ich maskowania. Co mam w niej zmieniać, skoro ciało jest idealne, a tylko kandydatka nic nie kuma? Nie przeszkolili jej nawet do pokazania się przed kamerą. Nadęta i sztywna. Widziałem minę operatora. Nakręcony kawałek do niczego się nie nadawał, obaj dobrze o tym wiedzieliśmy. Ogarnęła mnie wściekłość. Rozejrzałem się po planie w poszukiwaniu ofiary. Zobaczyłem dwóch Rachitycznych, czyli Paula i Jima, zauszników Mae.
– Co to, kurwa, ma być? – wysyczałem w ich stronę. – Kogo mi tu przysłaliście?
– Myślałem, że pod spodem jest sflaczała – tłumaczył się przenikliwym szeptem Jim z właściwym sobie taktem. Dopiero niedawno trafił do redakcji. – Miała na sobie te zawoje…No i brzydka w tych patrzałkach. A poza tym w papierach stało, że po trzydziestce… – dodał obronnym tonem. Wziąłem głęboki oddech i policzyłem do dziesięciu.
– Jesteście skończonymi kretynami, ale to nie nowina – stwierdziłem z udanym spokojem. Spojrzeli po sobie oburzeni. Mieli o sobie świetne mniemanie, jak większość współczesnych żółtodziobów. Jeśli kiedyś zdecyduję się na jakąś małą strzelaninkę w amoku, mam już upatrzone typy, które pójdą na pierwszy ogień.
Dzień zdjęciowy dopiero się zaczął, tak czy siak kosztował kilkanaście tysięcy funtów. Tymczasem dziewczyna znowu się ubrała i stała na środku z głową przechyloną na bok i ironicznym uśmiechem na ustach. Oczywiście, słyszała naszą wymianę zdań. Zakląłem w duchu, ale dopiero ponowny widok jej łachów naprawdę mnie rozsierdził.
– Kto ci pozwolił się znowu ubrać? – zapytałem ostro. – Nakręcimy od początku, w innej konwencji.
Złapałem ją za rękę i przeciągnąłem przed lustro.
– Nagranie!
– Oto Celia, lat 34, bibliotekarka z … z… , no z Polski. Jej celem życiowym stało się ukrycie swoich walorów przed światem. Rzuciła mi wyzwanie. W ciągu trzech odcinków zrobię z naszego dzisiejszego Kopciuszka prawdziwą gwiazdę.
Oburzona, chciała się wywinąć, ale przytrzymałem ją w żelaznym uścisku.
– Nawet nie myśl, że sobie, ot tak, stąd wyjdziesz, darling. Za dużo nas to kosztuje. Zobaczysz, co z ciebie zrobimy.
Chwyciłem za ogromne krawieckie nożyce i przyatakowałem relikt epoki dzieci-kwiatów. Obciąłem rękawy dzwony i ogromne wełniane poły swetra w psychodelicznych kolorach. Potem wziąłem się za golf i spodnie. Stała jak skamieniała, a potem zaczęła się rzucać. Jednym mocnym ruchem usadziłem ją z powrotem na miejscu.
– Bliżej ciała, bliżej ciała, – perorowałem wycinając w golfie spory dekolt – pokażemy wszystkim twoje piersi, szczupłą talię i długie nogi. Ty możesz nosić obcisłe fasony i zawracać facetom w głowach. I nie tylko w głowach. Inne dałyby się pokroić za twoje biodra i pupę.
Zaczęliśmy przymiarki ciuchów, pokazałem jej najkorzystniejsze długości i fasony. Moje zabiegi nie sprawiały na niej żadnego wrażenia.
– Fajnie byłoby, gdybyś zaczęła współpracować – powiedziałem zniechęcony. –Na przykład uśmiechnęła się od czasu do czasu.
Spojrzała na mnie, jakbym był przezroczysty.
– Ok., ale chyba nie zrozumiałeś, że ja…
– Zamknij się. Uśmiechaj się i morda w kubeł. Kręcimy dalej.
I kręciliśmy jeszcze przez dwie godziny. Poddawała się wszystkim zabiegom bez protestu od czasu do czasu spoglądając na mnie ze zdziwieniem. W końcu mogliśmy nagrać ostatnią kwestię.
– W następnym odcinku podbijemy z Celią Londyn. Udamy się na zakupy. W naszym quizie możecie obstawiać, do której z legendarnych diw Hollywoodu upodobni się wkrótce nasza dziewczyna. Na zwycięzcę czeka 5.000 funtów. Oglądajcie nas jak zwykle w czwartek, o 21.00. Wielkie całusy dla was, moje piękne, ooood Tima! – objąłem Celię ramieniem i lekkim szturchańcem zmusiłem do bladego uśmiechu w stronę kamery.
Byłem skonany. Co za ciężki materiał.
– Zostań jeszcze na chwilę – poprosiłem, widząc że chce się wymknąć. – To jeszcze nie koniec. Jutro mamy sesję zakupową, a potem fryzjera. Pojutrze pójdziesz z Jane do okulisty i optyka. Dobiorą ci szkła kontaktowe i okulary. Tego badziewia nie chcę więcej widzieć. Wszystko kosztuje stację kupę kasy, więc nawet jeśli jesteś ponadto, oczekuję, że nie będziesz się stawiać. Zresztą podpisałaś umowę. To wszystko.
Rzuciła mi złe spojrzenie, wzruszyła ramionami, ale nie zaprotestowała. Wyszła w dżinsach i koszulce, które dla niej wybrałem. Westchnąłem ciężko, ale postanowiłem się nie poddawać. Za dziewczynę wezmę się ostro jutro, tymczasem musiałem jeszcze rozprawić się z Mae.
Już z daleka z biura naszej producentki dobiegły mnie podniesione głosy. Stawiała swoją ekipę do pionu. Zapukałem i wszedłem, nie czekając na odpowiedź. Mae była czerwona z wściekłości, a gang Rachitycznych złożony z trzech chudych półinteligentów – zielony ze strachu. Na mój widok Mae zamilkła i przybrała kolor fuksji. Bardziej niż zwykle przypominała świnkę Piggy.
– Tim, tylko się nie denerwuj.
– Ależ ja jestem spokojny, złotko.
– Pomyliliśmy się, Tim – zaczęła uroczyście Mae. – Celia miała wystartować w międzynarodowym turnieju How do you know Britain, ale przez pomyłkę wybrano aż dwie kandydatki. To znaczy mieli wybrać do twojego programu, ale… No i Jim – to zwróciła groźne spojrzenie na swojego wasala – niestety zapomniał, na jakim castingu siedzi. Zadanie go przerosło. – Słynna sentencja: „zadanie go przerosło“ było wyrokiem na Jima i oznaczało ostatni dzień jego pracy. Mae nie znała się na żartach i pewną ręką rozstawiała swoich niewolników po kątach. Skinąłem głową. Nawet mnie to zaczęło bawić. Chłoptaś pewnie wysyłał SMS-y, albo czytał opowiadanka erotyczne na Iphonie. Może nawet nie wiedział, dla jakiej dokładnie stacji pracuje.
– Bo te nazwy takie podobne – bronił się żałośnie, ale bazyliszkowaty wzrok Mae natychmiast przemienił go w chudy, przerażony słup.
Następnego dnia poszło nam już znacznie lepiej. Nawet demonstracyjna pogarda, jaką Celia zdawała się żywić poprzedniego dnia dla swojej powierzchowności stopniała jak lody Bieguna Północnego pod wpływem cieplarnianego efektu, gdy tylko zaczęliśmy nasz rajd po sklepach. Która zresztą kobieta, poza zatwardziałymi wyznawczyniami Andrei Dworkin, oparłaby się wybieraniu fatałaszków w Harrodsie i butikach Oxford Street, mając błogą świadomość, że płaci za to krwiożerczokapitalistyczna stacja telewizyjna oferująca papkę dla ludu? Celia nie była wyjątkiem. Fakt, gustu specjalnego nie miała, a raczej z powodu wady wzroku trudno jej było dobierać kolory, ale od czego miała mnie? Towarzysząca nam kamera rejestrowała efekty naszych poszukiwań. Dobre dżinsy, kilka wersji stroju do pracy, strój sportowy, dodatki, wersja ekskluzywna, wersja tania – bawiliśmy się przednio. Lepiej z pewnością, niż pocąc się w quizie o historii, geografii i polityce mojej ojczyzny. Rozluźniona komplementami i obietnicą programu kulturalnego następnego dnia (za trzymanie dzioba na kłódkę i współpracę dostała bilety na Pułapkę na myszy i wizytę w Tate Modern – nie była zbyt wymagająca), Celia okazała się fantastyczną i dowcipną towarzyszką. Na moją prośbę rozpuściła włosy. Były gęste i długie, ale źle podcięte i ufarbowane. Drobiazg, który zmieni nasz mistrz w następnym odcinku.
Na okazje popołudniowych koktaili (o ile w mieście Zshe… no, o ile w tym mieście w ogóle odbywały się takie uroczystości – poważnie w to powątpiewałem) wybrałem sukienkę z ciemnozielonego materiału. Założyła ją i obróciła się zwinnie w moją stronę. Wtedy poczułem Wizję. Już wiedziałem.
– Będziesz Hayworth. Przypominasz mi ją.
– Ritą? Chyba żartujesz. Ona była piękna!
Staliśmy naprzeciwko siebie w przymierzalni, sami, jeszcze bez kamerzysty, który czekał na zewnątrz. Spojrzałem na nią całkiem na nowo. Wszystko było nie tak, wszystko na odwrót. Każdy inny gość zainteresowany dziewczyną usiłowałby zgadnąć, co ma pod spodem. Ja znałem nawet markę, model i rozmiar bielizny. Trzymałem przecież w ręku wszystko, co miała na sobie. Zamiast ją rozebrać, ubrałem ją. Ledwo ubrałem, a zdarłbym te wszystkie drogie szmaty, by tylko dotknąć delikatnej, miodowo nakrapianej skóry. Paznokcie miała starannie wypielęgnowane przez naszą makijażystkę Diane, błyskały ciemnopurpurowym odcieniem, gdy gestykulowała ręką, opowiadając mi o swojej pierwszej podróży samolotem. Znów dowiedziałem się czegoś o sobie, poznałem swoją kolejną słabość.
Odkryłem właśnie, że jestem fetyszystą czerwonych paznokci i piegowatych dekoltów.
Kilka już razy czułem wzruszenie, gdy widziałem dumę i radość moich odmienionych dziewczyn. Zdarzyło się, że się we mnie zadurzały. Nasze drogi po programie rozchodziły się na zawsze, nie licząc świątecznych i urodzinowych pozdrowień, które otrzymywałem regularnie niemal od wszystkich. Ona była inna, a we mnie narastał niepokój. Byłem w kłopotach.
Ściśle rzecz biorąc – w dużych kłopotach, czując rozpychającego się w spodniach członka. „Cicho tam, na dole“ – rozkazałem w myślach, ale zdaje się, że miał moje zdanie w głębokim poważaniu. Patrzyłem na nią, wyobrażając sobie, jak zsuwam z niej suknię, rozpinam biustonosz i ściągam majtki. Nie, najpierw chyba zdjąłbym te szyby pancerne broniące dostępu do jej twarzy. Potem przyciskam do ścianki przebieralni i dotykam wszędzie, gdzie tylko dosięgnę palcami, ustami i językiem. Spojrzałem na jej dekolt i znów zagotowało się we mnie. Ona tymczasem, nieświadoma niczego, wdzięczyła się przed lustrem. Przytrzymałem ją za ramiona i odwróciłem do siebie.
– Chcę coś sprawdzić.
Zdjąłem jej okulary i spojrzałem w oczy. Były typowo krótkowzroczne, przymrużone, bezbronne i zasnute lekką mgiełką jak londyński poranek. Przy tej wadzie nie mogła widzieć wyrazu mojej twarzy, ani tym bardziej tego, co wyczyniały ze mną hormony, za co byłem wdzięczny. Pragnąłem jej. On też, co wyraźnie dawał do zrozumienia, napierając na sztywny materiał dżinsów. Ech, wiem, on zawsze ma rację.
Ująłem jej twarz w dłonie, bredząc coś o proporcjach, dobraniu odpowiedniej biżuterii i tak dalej, a w rzeczywistości sycąc się jej widokiem i ciepłem oddechu.
Uratowało mnie pukanie zniecierpliwionego kamerzysty. Zwróciłem jej okulary i szybko wyciągnąłem koszulę ze spodni. Przynajmniej dobrze maskowała moje rosnące uczucia.
Musiałem z tym jak najszybciej skończyć, pozbyć się jej, zanim wpadnę po uszy. Przez następne dni, podczas gdy Celia doskonaliła swoje umiejętności prezencji przed kamerą i na wybiegu, poganiałem montażownię materiału, kamerzystów i resztę tłoczących się na planie osób. Nie przysporzyło mi to przyjaciół. Zresztą, użeranie się z nimi należy do codziennego biznesu. Nasza fryzjerska gwiazda, sprowadzony z Paryża Jean-Luc, był oczywiście najbardziej obrażony, ale łaskawie raczył pojawić się na planie, akurat, gdy Celia wróciła w towarzystwie Jane w nowo dobranych szkłach kontaktowych. Zdziwiona, mrugała oczami, rozglądając się dookoła. Wszystkie lustra były zasłonięte. Jean-Luc z obrzydzeniem popatrzył na jej włosy. Najchętniej chwyciłby długie szczypce do grilla, by tylko nie musieć dotykać ich osobiście. Uważał się za stworzonego do wyższych celów.
– Robimy na Ritę. Rudy – poinformowałem go sucho. Nie cierpieliśmy się od lat.
Spojrzał na mnie gniewnie
– RUDY? Tylko laik może tak powiedzieć – fuknął. – Osobiście proponuję albo mrożony kasztan z delikatnymi rubinowymi refleksami albo złocisty karmel z koniakową nutą.
Czyż nie trzeba mieć odporności mamuta, by to wytrzymać na codzień? Na szczęście oszczędził nam dalszych komentarzy i sprawnie uporał się z robotą.
Diane, nasza makijażystka, podkreśliła jeszcze bardziej zjawiskowe oczy i pełne usta Celii. Patrzyłem na nią w zachwycie i ze wzruszeniem, zastanawiając się nad jej reakcją.
– To co? Odsłaniamy? Kamerzyści przygotowali sprzęt.
– Trzy, dwa, jeden – tadaam! – wpuściłem resztę ekipy na plan i odsłoniłem lustro.
– Podoba ci się?
Milczała wpatrując się z niedowierzaniem w swoje odbicie.
– Ale bomba – wyrwało się jednemu z Rachitycznych ze ściśniętej krtani. Uciszyłem go ruchem ręki.
– No i jak? – ponagliłem, widząc zniecierpliwienie kamerzysty. Teraz powinna zapiszczeć, podskoczyć, rzucić się na mnie, podnieść ręce do twarzy, cokolwiek. Siedziała bez ruchu, jakby zafascynował ją ktoś, kogo spotkała po raz pierwszy.
– Celia? – dwie błyszczące kuleczki ukazały się w kącikach tych obłędnych oczu i bardzo powoli spłynęły po policzkach.
– Ja…
– Powiedz coś skarbie, musimy mieć twoją reakcję – mruknęła Diane. – Najlepiej powiedz: oh, great, amazing, I love it!
– Ja… – przełknęła ślinę – po raz pierwszy w życiu widzę dobrze swoją twarz – szept był tak cichy, że usłyszeli go tylko najbliżej stojący.
Niecierpliwie dałem znak operatorowi, by przestał kręcić. Usłuchał niechętnie.
Wygoniłem wszystkich i przykucnąłem przy fotelu, na którym siedziała.
– Wyglądasz jak milion dolarów, a będziesz jeszcze lepiej, kiedy ubiorę cię do końca. Stanąłem z tyłu i objąłem ją mocno za ramiona. Poczułem wzbierające podniecenie, a przecież tuż za cienką ścianką czekała cała ekipa. Pod pretekstem uspokojenia jej przytuliłem ją mocno, jednocześnie zanurzając twarz w puszystych włosach. Tak, tak, koniakowa nuta odebrała mi resztę rozsądku. Ostrożnie ucałowałem jej policzki kilka milimetrów od ust.
– Dasz radę spontanicznie się ucieszyć?
– Tak.
Nakręciliśmy super scenę.
Dwa dni później materiał był zmontowany, a przed nami pozostało najtrudniejsze.
– Jutro wielki finał – uśmiechnąłem się do Celii – jak się czujesz?
Podniosła głowę. Zielony błysk trafił mnie w samo serce.
– Wspaniale!
– To świetnie. Dziś ćwiczymy look wieczorowy w praktyce. Zabieram cię na kolację – powiedziałem lekko. Tego nie było w skrypcie. Do tej pory nie było. Ale przecież ona o tym nie wiedziała, a ja niczego bardziej nie pragnąłem, niż spędzić z nią wieczór. Tylko z nią, bez kamer, bez makijażystów i całego zespołu uwijającego się po planie. Zawsze można to uzasadnić. Trzeba uspokoić dziewczynę przed jutrzejszym występem. Omówić bez świadków ostatnie szczegóły nagiej sesji. Nie macie nawet pojęcia, jak niektóre świrowały.
Wieczór zaplanowałem z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza. Stolik w restauracji Paramount na platformie, skąd widać panoramę Londynu. Limuzyna. Oraz suknia, którą przywieziono do studia kilka godzin wcześniej na moje specjalne zamówienie. Obejrzałem ją z zadowoleniem i posłałem do hotelu Celii wraz z kwiatami. Jean-Luc przyłapał mnie na tych przygotowaniach.
– Co to, rok 1946? Wybierasz się do opery z córką lorda? Myślałem, że dziś inaczej wyrywa się dziewczyny – uśmiechnął się ironicznie. Obrobi mi tyłek przed resztą ekipy, ale teraz było mi to całkowicie obojętne.
Wyobrażałem sobie, że będzie wyglądać cudownie, ale rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Zresztą nie tylko mnie zdrowo przytkało. Obecni w hotelowym foyer goście zamilkli, gdy Celia wyszła z windy i pewnym siebie krokiem skierowała się do mnie, pozornie nie zwracając uwagi na ścigające ją spojrzenia. Szczególnie jeden, na oko menedżer wyższej kategorii, aż uniósł się z fotela i zrobił taki ruch, jakby chciał ją zatrzymać. Nie tym razem, koleś. Podałem jej ramię. Pękałem z dumy.
Suknia była dokładną kopią kreacji Rity z filmu Gilda. Ten sam morski odcień. Nagie ramiona i dekolt ozdobiony jedynie złotym wisiorkiem z trzema niewielkimi szafirami. Wysoki stan podkreślał szczupłą talię, a lśniący materiał otulał zgrabne, krągłe pośladki o tak pięknej linii, że słynna pupa panny Pippy Middleton powinna zzielenieć z zazdrości i umknąć ze wstydem do lochów Windsoru. Wcięcie z przodu sięgające połowy ud odsłaniało zgrabne nogi w pończochach z delikatnej siateczkowej mgiełki. Wciągała na ręce długie do łokcia rękawiczki.
– Wyglądasz pięknie! – wykrztusiłem. Banalniej się nie da. Na planie potrafię być kreatywny. Przy niej zapomniałem języka w gębie, ale przyznam, że efekt mojej własnej pracy mnie przytłoczył. Nagrodziła mnie półuśmiechem.
Zamówiony wcześniej stolik czekał na nas zgodnie z planem. Zamówiliśmy przednie wino i przystawki. Celia wstała, by przyjrzeć się niesamowitemu widokowi za oknem. Tym samym ja mogłem bezkarnie gapić się na nią.
Patrzyłem na nią, stojącą na tle ciemnego kwadratu wielkiej szyby. W ręku trzymała kieliszek z czerwonym winem i wzrokiem zachwyconego dziecka przyglądała się światłom panoramy Londynu. Przekręciła głowę w prawo. Patrzyłem na głębokie wcięcie na plecach, na linię boku i kurtynę włosów, grę zieleni i płomienia na tle ciemnogranatowego pochmurnego nieba. Już wtedy wiedziałem, że to jeden z obrazów, które zostają na zawsze. Ciężko go będzie skazać na wygnanie w odmęty zapomnienia. Może i ona zechce zapamiętać ten wieczór. Byłoby miło.
Na dźwięk melodii Since I kissed My Baby Goodbye Celia odwróciła się i wolnym krokiem wróciła rozpromieniona do stolika.
– Nie wiedziałam, że zaprosiłeś jeszcze Freda – roześmiała się.
– Zachwyciłby się – zażartowałem. – Podobno bardzo lubił tańczyć z Ritą.
Wieczór upłynął nam szybko, zbyt szybko. Rozmawialiśmy o pracy w naszych dwóch różnych światach, o książkach, filmach, podróżach, których ona była głodna, a ja przeciwnie, znudzony nimi i nasycony. Starannie omijaliśmy przy tym tematy prywatne. W końcu jednak nie wytrzymałem i od niechcenia spytałem, czy kogoś ma.
– Jestem mężatką od ośmiu lat – powiedziała sucho. Wiedziałem. Nie mogło być inaczej.
– Wyprowadził się pół roku temu, do koleżanki z pracy – dodała.
– To chyba dziś klasyka – zauważyłem, choć blade mam pojęcie o dramatach małżeńskich.
– Zgadza się. Plaga wyjazdów integracyjnych. – Trzymała się jakoś, ale wyraźnie posmutniała. Pokazała mi zdjęcie przeciętnego, trochę zbyt okrągłego blondyna w okularach. Twarz nie do zapamiętania, ale patrzył dość zuchwale. Pewnie miał o sobie wysokie mniemanie. Ale kim byłem, by oceniać jej uczucia.
– I… co będzie dalej?
Wzruszyła ramionami znanym już mi gestem.
– Nie wiem. Trochę się już pozbierałam, ale czasem jest ciężko. Nie mówmy już o tym.
Ależ byłem wdzięczny kolesiowi. Zatarłem w myśli ręce. Nie zrozumcie mnie źle. Nie chciałem korzystać z okazji, nie chciałem jej rżnąć, pieprzyć ani posuwać. Nie chciałem, żeby przede mną klęczała, żeby go brała w usta, nazywała Królewską Kobrą czy Mr.Bigiem. Nie chciałem ani z połykiem, ani bez połyku, z tryskaniem spermą na twarz albo piersi. Może kiedyś, później. Chciałem ją przytulać, głaskać, dotykać, kochać. Pokazać jej, jak jest wspaniała, jedyna i wyjątkowa. W studio mogłem bezkarnie położyć ręce na jej ramionach, przyciągnąć do siebie, dać całusa, nawet klepnąć przyjacielsko po pupie, czy dotknąć piersi poprawiając biustonosz. Ale nie tu. Poza planem wszystko wyglądało już inaczej.
Uwodzenie jej było jak wspinaczka po gładkiej szklanej skale bez żadnych pęknięć, rys czy załomów, w które mógłbym wcisnąć moje zwyczajowe pochlebstwa czy tricki. Zresztą, wydały mi się całkiem banalne i zwyczajne. Wszelkie oklepane zagrywki odbijała natychmiast dowcipnie niczym Sharapova najbardziej podkręcone piłki. Była zbyt inteligentna, by łyknąć teksty dla moich zwykłych podbojów. Zresztą, dużo w życiu nie podbijałem, raczej nigdy nie musiałem się specjalnie wysilać. Może brak treningu mścił się teraz na mnie.
Limuzyna zatrzymała się pod hotelem. Moja ostatnia szansa tego wieczora. Uczepiłem się jej rozpaczliwie.
– Odprowadzę cię do pokoju.
– Nie trzeba przecież, Tim.
Trick ten opanował do perfekcji mój znajomy Francuz. Laurent nigdy nie poprzestaje na odprowadzeniu pod dom, a nawet pod drzwi mieszkania. Jeśli kobieta mieszka sama, zawsze istnieje przecież jakaś tam statystyczna możliwość, że napastnik zaczaił się w mieszkaniu pod jej nieobecność. Obowiązkiem mężczyzny jest opieka nad damą. Nie należy czekać na zaproszenie, tylko działać proaktywnie i w interesie dziewczyny. Chcesz się upewnić, czy jest bezpieczna, sprawdź klatkę schodową, windę i balkon.
W dzisiejszych popieprzonych czasach za każdym rogiem może czaić się jakiś walnięty czubek. A ty… w ten elegancki sposób masz szansę znaleźć się w środku, unikając tej decydującej, głupiej chwili przy pożegnaniu. Zapyta, czy wejdziesz jeszcze na drinka, albo nie? Powie, że było miło, cmoknie cię w policzek i szybko odwróci się, zmierzając prosto do drzwi, czy będzie zwlekać z odejściem dając ci czas na przyciągnięcie jej do siebie i wyjaśnienie sytuacji pocałunkiem w usta. „A jak jesteś już w środku, to karty są rozdawane na nowo. Wszystko jeszcze może się zdarzyć“ – pouczał mnie swego czasu Laurent. Na jakieś pięć tysięcy trzysta dwadzieścia cztery razy, tylko w jednym wypadku wyleciał z hukiem. Wyłącznie dlatego, jak mi wyjaśnił, że pani po prostu pomieszkiwała już z napastnikiem, tylko zapomniała o tym wspomnieć.
– Nalegam. Jeszcze mi cię kto ukradnie. Ten facet na dole bardzo mi się nie podobał.
– Jaki znów facet? Chyba nie myślisz, że ktoś czai się w moim pokoju. Zwariowałeś?
– Pozwól angielskiemu dżentelmenowi upewnić się, że jesteś bezpieczna. Wzruszyła ramionami i weszliśmy do windy. Otworzyła drzwi, wpuszczając mnie pierwszego. Wszedłem do apartamentu i zlustrowałem salon i sypialnię. Zajrzałem do łazienki i do szafy w przedpokoju. Sam wydałem się sobie nieco śmieszny. Obserwowała mnie z widocznym rozbawieniem, ale też nie zrobiła żadnej uwagi. Stanęła blisko. Lekko zmrużyła oczy. Wcale nie zmysłowo, raczej chyba był to długoletni nawyk krótkowidza.
– I co? Będę dziś spać spokojnie?
Ująłem jej dłoń, odwróciłem wewnętrzną stroną do góry i pocałowałem starając się przedłużyć ten moment.
– Tak, skarbie – przyznałem. Wszystko w najlepszym porządku. No to teraz całus w policzek i mogę się wynosić w cholerę. Trudno. Położyłem rękę na klamce. Widocznie nie mam talentu mojego francuskiego przyjaciela.
– To znaczy, że będę jednak spać sama, tak?
Zatkało mnie.
– Skoro już taki fajny trick wymyśliłeś, to sądziłam, że masz prawdziwy powód, by wejść do środka.
Stałem nadal jak kretyn. Nie jestem pewien, ale chyba nawet otworzyłem usta. Bardzo, bardzo powoli zsunęła jedną z rękawiczek i rzuciła nią we mnie.
– Nie mam zbyt dużej wprawy w rozbierankach, ale przy pewnej pomocy…
Czy to nie za tę kwestię Gilda dostała w twarz od Johnny`ego?
Być może. Ja w każdym razie miałem inne zamiary. Bogowie mi dziś sprzyjali.
Nie traciłem czasu na żadne tam „jesteś pewna“, albo inne bzdety. Padłem na klęczki i wsunąłem ręce w pęknięcie z przodu sukni, dotykając jej kolan. Palcami wyczułem śliskie pończochy, objąłem szczupłe kostki i przesunąłem dłońmi po rasowych naprężonych łydkach. Rozchyliły się lekko pozwalając mi wejść jeszcze głębiej pod sukienkę. Ucałowałem zgięcia pod kolanami i przywarłem twarzą do ud. Szeroka koronka pończoch drażniła mnie po twarzy. Cholera, pożądałem jej! A Mr.Big, czy jak mu tam, z ochotą to potwierdził. Posuwając się dalej, poczułem bijące od góry ciepło. Nie założyła bielizny. Dotarłem do szczytu i dotknąłem ustami warg pokrytych delikatnym puchem. Rozchyliły się natychmiast jak rośliny pod wpływem słońca. Wniknąłem językiem, co ja mówię, wkręciłem się jak wąż do norki borsuka, pomagając sobie jednocześnie dłońmi. Czułem narastającą wilgotność i upał, brakowało mi powietrza, ale nie przestawałem zagłębiać się pracowicie w jej pulsującym źródełku. Znacząc szerokimi liźnięciami każdy zakątek jej kobiecości, dotarłem w końcu do spragnionej pieszczot łechtaczki. Obudziłem ją mocniejszym wibrowaniem języka i delikatnym ugryzieniem. Napęczniała w mgnieniu oka. Na każde muśnięcie ustami czy dotyk językiem ciało mojej pięknej reagowało skurczem i cichym jękiem. Ściskając moją głowę między udami, dawała mi znaki, na co ma ochotę. Reagowałem posłusznie. Nie zapomniałem o zjawiskowych pośladkach i udach, które jednocześnie otrzymywały swoją porcję uznania od moich niecierpliwych dłoni. Poznawszy wyraźnie zaznaczone rowki pod pośladkami, które połaskotałem palcami, wspiąłem się wyżej i objąłem obiema dłońmi sprężystą pupę. W tym momencie Celia krzyknęła, a jej szparka zaczęła zaciskać się miarowo i mocno na moim języku. Odczekałem chwilę i wynurzyłem się spod spódnicy. Obróciłem ją tyłem do siebie i rozpiąłem suwak sukni. Materiał ześlizgnął się natychmiast na ziemię. Była przede mną, jeszcze ciężko oddychając po przeżytej właśnie rozkoszy.
Podsunęła mi szyję eksponując ją na mocne pocałunki. Nie dałem jej długo czekać. Objąłem i mocno przycisnąłem do siebie tak, by rowek między pośladkami trafił na Biga. Poczułem, że mu się to spodobało. Zareagowała błyskawicznie przysuwając się jeszcze bliżej i ocierając pupą o materiał moich spodni i zostawiając na nich nieco gęstej wilgoci. Savile Road, ale pieprzyć to. Przycisnąłem ją jeszcze mocniej do siebie, zagarniając tymczasem dłońmi jej piersi i poczułem pod kciukami twardniejące rozkosznie brodawki. Przeciągałem tę chwilę, czerpiąc dla siebie i dając jej niewypowiedzianą przyjemność z krótkich, agresywnych pocałunków, którymi ją atakowałem po szyi, za uchem, na karku i ramionach. Wyginała się, mrucząc pożądliwie i podsuwając coraz to nowe miejsca domagające się dopieszczenia. Posłusznie lizałem, kąsałem i całowałem, coraz mocniej i intensywniej. Odpowiadała dociskając pośladki i plecy, przesuwając nimi wijącym się ruchem po moich piersiach i kroczu. W końcu nie wytrzymała, odwróciła się i przylgnęła do mnie sutkami niecierpliwie błądząc dłońmi w poszukiwaniu mojego twardego przyjaciela.
Od razu zatopiłem język w jej ustach, smakowała wybornym winem i słodyczą. Zerwałem z siebie koszulę i plącząc się nieco w opadających spodniach, skierowałem na łóżko.
Ugryzła mnie w język i w wargi, poczułem krew. To na pewno nie były lekkie romantyczne pocałunki, o jakie najprędzej bym ją posądzał, tylko zwierzęce, nie hamowane niczym pożądanie, widziałem dzikość i determinację w jej oczach, chciała spełnienia i nic nie mogło jej przeszkodzić. Rzuciła się na łóżko, pociągając mnie za sobą. Rozłożyła szeroko nogi, uniosła w górę biodra pokazując bezwstydnie różową gorącą szparkę z nitkami mojej śliny i jej śluzu. Była jak wygłodniałe dzikie zwierzę, które po wielu dniach postu właśnie dopadło apetycznej kolacji.
– Weź mnie wreszcie – syknęła niecierpliwie.
Podziałało na mnie jak strzał startera. Zanurzyłem się w niej gwałtownie, otuliła mnie natychmiast swoją miękkością i przytrzymała mocnym skurczem. Poruszałem się od razu szybko i gwałtownie docierając do samego dna. Krzyczała i rozkazywała mi, szarpiąc mnie za włosy. Docierałem właśnie na szczyt, gdzie rozkosz mieszała się ze słodkim bólem.
Pozwoliła się posiąść. Mówiłem, że nie chciałem jej pieprzyć? No to się pomyliłem. Bardzo chciałem. Zatrzymałem się na sekundę tuż przed krawędzią spełnienia, a potem pozwoliłem działać siłom natury. Zalałem ją gęstym silnym strumieniem nasienia. Czułem swój oszalały puls i przypieszone bicie jej serca.
Przez chwilę kręciła się jeszcze po łóżku, szukając najwygodniejszej pozycji i przytrzymując mnie udami i ramionami. W końcu rozluźniła uścisk.
– Teraz ja.
– Może wystarczy – łapałem z trudem oddech.
Skoczyła jak tygrysica przyciskając mnie do łóżka. Była nadspodziewanie silna.
– Nic z tego, jeszcze nie skończyliśmy!
Zaskoczony nagłym atakiem, poddałem się. Przywarła do mnie całym gorącym ciałem, podsuwając mi pod usta błyszczącą szparkę i kręcąc zalotnie tyłeczkiem. Chwyciła mój członek ręką zatapiając go w ustach. Zaskoczony propozycją dalszej zabawy, natychmiast zgłosił swoją gotowość. Drażniła się z nim dłuższą chwilę. Kłuła go czubkiem języka, znaczyła szerokimi lubieżnymi liźnięciami i podgryzała delikatnie, zanim rozpoczęła miarowe ruchy głową w górę i w dół. Nie wytrzymałem długo, szczytowałem w jej ustach. Oblizała się powoli i prowokująco i mrugnęła do mnie odsuwając włosy na wilgotne plecy.
Opadliśmy wreszcie na poduszki, spoceni i wyczerpani tą całkiem wyrównaną walką. Odgarnąłem jej włosy z twarzy i mocno objąłem ramieniem.
– I hate you – wyszeptałem czule.
– I hate you too – zaśmiała się cicho.
Miałem skrzydła. Już o 6.00 byłem na planie, przygotowując wszystko. Wściekli kamerzyści nie nadążali za moimi pomysłami. Naga sesja, czyli część trzeciego odcinka serii była jednym z najprzyjemniejszych, ale i najtrudniejszych momentów w programie. Dziewczyna ma stać, czy leżeć, jakie kolory, jaka stylizacja. Chodziłem po przygotowanej scenie, wyobrażając sobie Celię w różnych ujęciach. Nigdy oczywiście nie pokazywaliśmy pełnej nagości, zawsze była ona zaznaczona, ale nigdy nie ujawniona do końca. Chwyciłem najpierw za bladoróżową kotarę drapując ją wokół stojącej po środku białej kolumny. Wyobraziłem sobie Celię wychylającą się zza niej, w białych rękawiczkach, nie, lepiej może w zielonych rękawiczkach do łokcia z bujnymi rudymi włosami przerzuconymi przez jedno ramię. W zgięciu łokcia można by pokazać fragment piersi… Mógłbym podejść do niej, odchylić ramię i dotknąć ustami sutek, zaciągnąć się jej zapachem. Nie, stanowczo za mało. Kazałem wnieść duże łóżko przykryte złocistą aksamitną kapą. To było to. Na środku ona, na brzuchu, ale tak, by widać było zagłębienie między piersiami, linię pleców, pośladków i ud, skrzyżowane w powietrzu kostki i oczywiście długą cygaretkę w dłoni. Koniecznie karminowa szminka. A po zdjęciach podszedłbym do niej, położył na plecach, rozsunął uda i zaczął kochać, wchodząc od razu do wilgotnej norki.
– Śnisz na jawie? – wesoły głos mojej gwiazdy wyrwał mnie z zamyślenia. – Gdzie kamera? Fotograf? Poruszała się jak urodzona aktorka. Jeszcze trochę, a sama zaczęłaby kierować planem. Stanęła do mnie tyłem i strząsnęła włosy. Rozwiązała pasek białego szlafroka i pozwoliła mu opaść. Nie miała na sobie nic, poza wysokimi szpilkami i sznurem drobnych pereł. Obaj kamerzyści zaniemówili i zaczęli pospiesznie majstrować przy sprzęcie. Mieli dziś wdzięczne zadanie. Pracowaliśmy zgodnie z planem, Celia flirtowała z kamerą, jakby robiła to od lat. Była pełna energii, zarażając nią wszystkich.
– Masz prawdziwy talent, ślicznotko – mruknął George, starszy z teamu. Z wdziękiem przyjęła komplement. Chłopcy popatrywali na mnie wymieniając uśmieszki. Po skończonej pracy sprawnie spakowali sprzęt i z wielomówiącymi minami chyłkiem wynieśli się z planu.
Na odchodnym jeden z nich puścił do mnie oko. Czy naprawdę byłem tak łatwy do przejrzenia? Celia nadal leżała na łóżku kiwając zgrabną nogą, zapatrzona gdzieś w dal. Ostrożnie przysiadłem na skraju i delikatnie dotknąłem jej szyi. Pochyliłem się, odsunąłem włosy i musnąłem kark. Powiodłem ustami wzdłuż zagłębienia pleców. Pozwalała mi. Odwróciła się na plecy wyciągając oba ramiona za głowę. Popieściłem dekolt i rozpocząłem igraszki z sutkami, obejmując je ustami i jednocześnie przytrzymując piersi dłońmi.
– Tim…
– Tak, piękna?
– Tylko się nie zakochaj.
Smagnęła mnie tymi słowami prosto w twarz. Wiedziałem, co oznaczają. Wypowiadałem je setki razy, czasem lekko, żartobliwie, czasem ostrzegawczo do różnych dziewczyn, których twarze i imiona na ogół szybko zacierały się w moich wspomnieniach. Początkujące modelki, aktoreczki, asystentki planu, praktykantki, to, co normalnie stawało mi na drodze. Korzystałem z nich, bo były piękne, chętne, a ja lubiłem dobrą zabawę. Nie zastanawiałem się, co we mnie widzą, niektóre pewnie naprawdę mnie lubiły, innym zapewne imponowało porshe cayenne i wprawdzie mały, ale komfortowy apartament w Maida Valley u faceta, który niedawno przekroczył trzydziestkę. Sypiałem z nimi czasem z pożądania, czasem dla higieny, czasem z nudów. Z niektórymi połączyła mnie całkiem fajna przyjaźń, doradzałem im w sprawach stylu, czasem, gdy akurat były wolne spotykaliśmy się, by odgrzać stare wspomnienia. Były i takie, które zbyt serio podeszły do sprawy. Te znikały z mojego życia na dobre.
Postanowiłem udawać, że nie słyszę jej słów, choć w tym momencie już wiedziałem, że to ostatni raz, gdy trzymam ją w ramionach. Zatrzymałem się na ułamek sekundy, a potem mocniej ścisnąłem piersi, przesunąłem językiem przez sprężystą dolinę brzucha i pokryty delikatnym meszkiem wzgórek zacząłem jeszcze gwałtowniej zagłębiać się w jej szparce. Nawet gdy miała dość, nie odpuściłem, zanim nie zaczęła ciągnąć mnie za włosy i drapać paznokciami po plecach. Leżeliśmy jeszcze dłuższą chwilę objęci, tuląc się do siebie. Chyba wszystko zostało powiedziane, choć łudziłem się jeszcze, że da mi szansę.
W końcu i ta chwila minęła, trzeba było wstać z łóżka i zmierzyć się z finałem. Po południu Celia miała wystąpić w krótkim pokazie przed publicznością. Wzięliśmy prysznic i poszliśmy na lunch. Była rozświergotana i zadowolona, żartowała i śmiała się z moich historyjek. Kiedy podano nam deser i espresso. Spoważniała na moment, położyła mi palce na dłoni.
– Jestem ci bardzo wdzięczna. Bardzo. To był wspaniały tydzień. – Skinąłem głową. Nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej.
Przygotowania do pokazu udały mi się lepiej. W pracy jestem profesjonalistą, w sprawach uczuć żałosnym amatorem.
– Frekwencja super, wszystkie bilety wyprzedane – moja asystentka Jane nie mogła ukryć podekscytowania. Zza kulis słyszałem gwar widowni.
Celia ubrana już w moją ulubioną suknię poddawała się ostatnim zabiegom makijażu.
– Pamiętasz, co ci obiecałem, skarbie? – zbliżyłem usta do jej zgrabnego uszka ozdobionego ciemnoczerwonym błyszczącym kamieniem klipsa od Tiffany – Zrobię z ciebie wystrzałową laskę!
W końcu mogliśmy wybiec na scenę. Przedstawiłem ją i podsunąłem mikrofon pod nos.
– Celio! Przez trzy odcinki programu przeszłaś radykalną metamorfozę! I co? Powiedz wszystkim, jak się sobie podobasz jako Rita? Co teraz o sobie myślisz?
– Wymiatam! – krzyknęła do mikrofonu. Tak! To chciałem od niej usłyszeć.
– Co powiedziała?! Słyszeliście to? Wymiata!!!
– Yeeee! – zawyła publiczność, a ja poczułem kolejny przypływ adrenaliny. Dotarliśmy do mety. Moja piękna jaśniała wewnętrznym blaskiem, z uśmiechem i pewnością siebie kroczyła po wybiegu kręcąc ponętną pupą, błyskając czerwonymi podeszwami czarnych loubutinów i zwyczajnie ciesząc się swoim ciałem. Jakby to robiła od lat. Zatrzymała się na końcu i posłała publiczności całusa. Wyglądała jak gwiazda. I była nią. Ludzie dostali szału. Wiwatowali i wrzeszczeli, skandowali jej imię, a ja podgrzewałem atmosferę. Zawróciła i zniknęła na w kulisach, by po kilku chwilach pojawić się w króciutkim śnieżnobiałym szlafroczku. Modelki po obu stronach towarzyszyły jej z ogromnymi pióropuszami w kolorze fuksji. We trzy podeszły do połowy wybiegu. Pióropusze na kilka sekund przysłoniły Celię,
– 3, 2, 1 ! – odliczałem. Pióropuszowa kurtyna odsłoniła się na chwilę ukazując moją dziewczynę. Stała zwrócona półprofilem do publiczności ze szlafroczkiem zsuniętym z ramion, prawym udem zasłaniając swoją kobiecość. Jej oczy w oprawie gęstych ciemnych rzęs lśniły jak dwa szmaragdy.
Nie pamiętałem podobnych owacji.
Patrzyłem na nią w zachwycie. Zaczarowała mnie, owinęła sobie wokół jednego smukłego paluszka. Byłem bezradny wobec czegoś, czego nie planowałem, ani co gorsza, nie przewidziałem.
– Może pójdziemy na pożegnalną kolację? – nie zamierzałem błagać, ale chętnie odsunąłbym chwilę pożegnania.
– Nie, Tim. Taksówka już na mnie czeka.
– Odprowadzę cię.
– Dobrze. Ale taksówki już nie sprawdzaj. Dziś naprawdę jestem bezpieczna.
– Byłaś znakomitą Gildą.
– Nie jestem nią, Tim. Rita sama mówiła, że nikt nie może być Gildą przez 24 godziny na dobę – powiedziała uśmiechając się smutno. – Mam swoje życie. I… wracamy do siebie z Markiem. Przyleciał po mnie do Londynu, był dzisiaj na widowni. Spróbujemy jeszcze raz. Jestem optymistką. Będzie znowu dobrze, wierzę w to.
– Tak powinno być – zgodziłem się ze ściśniętym gardłem.
W taksówce zobaczyłem tego nadętego bałwana ze zdjęcia. Był bardzo zadowolony z siebie. Pomachał mi protekcjonalnie ręką i wyszczerzył zęby. Oddawałem mu żonę po gruntownym remoncie, ale wiedziałem, że nic już nie będzie dobrze.
Podeszła do mnie ostatni raz, objęła mnie mocno i ucałowała serdecznie w oba policzki.
– Dziękuję ci za wszystko. Absolutnie za wszystko. – puściła do mnie oko. – I will always hate you, amado mio.
Stałem tak w deszczu jak porzucony szczeniak nie odróżniając londyńskiej wilgoci od śladu pocałunku Celii. Rozpadało się na dobre. Taksówka zniknęła za rogiem.
Powlokłem się z powrotem do studia. W perspektywie korytarza dostrzegłem Mae. Pędziła w moją stronę wymachując entuzjastycznie ramionami. Nie miałem żadnej możliwości ucieczki, do mojej garderoby było jeszcze ze dwadzieścia metrów, zero szansy by szybko dopaść drzwi i zamknąć się od środka.
– Tim! Tim! – wydyszała mi prosto w ucho – mamy fantastyczną oglądalność! Wykreowałeś szał na Ritę! Lata czterdzieste, Gilda, Dama z Szanghaju, te sprawy… Dawno ten look nie był w modzie. Morgan też dzwonił, chce dać ci dwa programy w tygodniu, lepszy czas antenowy! Tim! Mamy mega sukces! Mega publiczność! Nawet Vivienne chce ci zaproponować współpracę przy najnowszej kolekcji, co za mega… – brakło jej oddechu, zapluła się, zaraz chyba dostanie orgazmu, jeśli jeszcze raz wypowie słowo mega. Już brała rozpęd, żeby rzucić się na mnie i przygwoździć cyckami do ściany. Tego bym dziś nie zniósł. Uchyliłem się w samą porę omijając ją i przyspieszając kroku. Chciałem tylko dotrzeć do swojego pomieszczenia.
– Nie cieszysz się? – sapała mi dalej do ucha drobiąc małymi stópkami obok mnie – dostaniesz mega budżet! Asystentów! Napiszesz mega książkę! Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem.
– Eeej! Tylko nie zaczynaj zgrywać gwiazdora! – Wrzasnęła wściekła.
Osunąłem się na sofę. Z porozwieszanych w ostatnich dniach plakatów filmowych patrzyła na mnie rudowłosa Rita w swoich najlepszych rolach. Zdjąłem je po kolei i schowałem do szuflady. Nie mogłem przestać myśleć. Nawet nie o sobie. Jestem silnym facetem. Potrafię nawet zaakceptować to, że miłość omija mnie szerokim łukiem. A nawet jak już się raz zatrzyma i zawaha, to zawsze jednak da mi w końcu po łbie i odjedzie londyńską taksówką. Taki życiowy skrypt. Nie użalam się nad sobą. Pogadam z kumplem, napiję się. Wstanę, otrzepię smutek i pójdę dalej. A Celia z miasta Szcz… a może Rzsz? Trudno, nie umiałem tego zapamiętać… Cóż, za parę tygodni będzie prawdopodobnie tam, gdzie była wcześniej. A może jeszcze głębiej. Patrzę na to wszystko filozoficznie.
Kiedy wszystko się rypie na glebę, a ty nie masz na to żadnego wpływu, należy odnaleźć w swoim sercu Najwyższą Formę Akceptacji Stanu Rzeczy, która brzmi: a pies to jebał. And so did I.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Karel Godla
2013-03-25 at 16:15
Ilustracja wprowadza mnie w dobry humor. Mógłbym ją oglądać często. Chyba poszukam w sieci i skopiuję na pulpit najpiękniejszą stronę kobiety (nie mylić z najukochańszą) 🙂
Sukces, którego każdy by zazdrościł, a dla bohatera będący nieco szarzyzną, doprowadzi, jeśli jeszcze do tego nie doszło, do wypalenia, błysk zaskoczenia, oczarowanie, moralność w klasycznym i niemodnym już wydaniu, mocny akapit w finale. Wszystko tu mamy.
Zakończenie: kilka wariantów standardowych, jeden przez autorkę wybrany. Żadnych zaskoczeń w świecie blichtru, błysku fleszy, medialnych prowokacji. Tego by się chciało – zaskoczenia 🙂
B.o.
Karel
Megas Alexandros
2013-03-25 at 21:57
Witam serdecznie!
Z wielką przyjemnością zobaczyłem na NE znane mi już opowiadanie Miss.Swiss, w dodatku okraszone tak piękną ilustracją. Sam tekst, mimo, że od jego premiery na Dobrej Erotyce minęło już 1,5 roku, nie przestaje mnie zachwycać. Jest w nim lekkość, poczucie humoru, ironia i szczypta melancholii. Prawdziwe cudo zamknięte w ledwie kilkunastu stronach prozy.
By się nie powtarzać, przywołam po prostu komentarz, który opublikowałem 1,5 roku temu na DE:
"W końcu i mi dane było posilić się tą ucztą. A uczta była doprawdy pyszna – i jeszcze czuję na podniebieniu wspomnienie jej smaku.
Przede wszystkim świetny język – w tej odsłonie objawiła nam się Miss. swiss humorystka – teksty (zwłaszcza odnarratorskie) skrzą się dowcipem i co jakiś czas musiałem się wystrzegać, by nie buchnąć śmiechem (tak to jest, gdy czyta się z ekranu komórki w pracy 🙂
Bohater uroczo ironiczny, cyniczny, łotrzykowski, a przy tym – jednak ma swoją romantyczną stronę, którą kilkoma słowami i gestami potrawi obudzić imigrantka z Kraju Wiślan i Polan.
Celia (co to za imię? ) interesująca, choć pod koniec jednak okazuje się znacznie bardziej banalna, niż wydawała się narratorowi (nieszczęsny powrót do poprzedniego faceta). Jej metamorfoza zaskakiwała nieco swoją szybkością , ale w sumie taka jest formuła programu – a dziewczyna po prostu dobrze się w nią wpasowała.
Na oddzielną uwagę zasługują postacie poboczne, szczególnie Mae. Co za okropne stworzenie! A jednak, takie postacie nie są tylko kreacją literacką – żyją wśród nas, o czym musimy się zbyt często przekonywać.
Scena seksu jest tu oczywiście tylko wisienką na torcie, bo całe opowiadanie jest pełne erotyki, ale tej bardziej subtelnej – przebieranki, gra między bohaterami, rosnące napięcie seksualne. Właściwie seksu mogłoby nawet nie być (gdyby Celia była typową femme fatale – wykorzystała Tima, a potem odeszła nie dając mu nawet chwili satysfakcji), ale cieszę się, że jednak był. Zbyt lubię takich uroczych łotrów jak Tim, by życzyć mu niespełnienia w relacji z Ritą XXI wieku 🙂
Podsumowując: tekst bardzo dobry! Cieszę się, że się pojawił. Mam nadzieję, Miss, że masz w zanadrzu jeszcze niejeden taki kawałek 😀
Stawiam 6, bezapelacyjnie."
Właściwie nic dodać, nic ująć. Bardzo się cieszę, że ten smakowity kawałeczek prozy znalazł się w naszym menu!
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2013-03-25 at 23:12
Naprawdę, aż serce zabiło szybciej kiedy zobaczyłem tu znajome opowiadanie z DE. Z niezmąconą niczym przyjemnością zanurzyłem się z powrotem w gąszcz wyrazów tworzących tę historię. Chyba zaczyna być nieco pseudo-poetycko, tak więc zakończę krótko: Miss.Swiss.. wymiatasz.
C.
jestem
2013-04-02 at 01:42
fajne. Zabrało mi pół godziny z dość potrzebnej części doby i ciągle zabiera – jeszcze piszę komentarz!
Takie jakby… patriotyczne? Heh, kontrast pomiędzy zachodnią papką dla ludu, a jakimś tam Rzsz..szssscz. Wielkim światem i prowincją, gdzie ta prowincja ma właśnie pewne atuty czy też raczej nie ma wad wielkiego świata. No nie wiem, może to mój odbiór.
Jakiś dziwny podział na akapity… ale kogo to obchodzi, pf.
film: 99 franków. Czytałem i nie mogłem się opędzić od skojarzenia.
AnonimS
2018-09-28 at 11:12
Jestem pod dużym wrażeniem. Stąd moja ocena trxy raz pięć! Nie ma nic piękniejszego niż przeobrazenie „poczwarki” w motyla. Jeśli komuś to się w życiu udalo to nigdy tego nie zapomni. Nie będę szczegółowo analizował opowiadania bo zrobili to już Ci co czytali go w 2013 roku. Dla mnie wszystko jest bardzo.dobre, a ze jak napisał jeden z komentatorów tradycyjne zakonczenie? To dobrze , bo jak dla mnie wystarczający ladunek emocjii jest w treści. Pozdrawiam AnonimS.. P.S. czy Autorka bywa jeszcze na NE?