Magnetyzm XIX (Ania)  3.71/5 (1,829)

19 min. czytania

Źródło: Pixabay

Wątpliwości

– Chyba już całkiem oszalałaś! – Ewa podnosi głos. Zupełnie nie rozumie, jak przyjaciółce mógł strzelić do głowy równie kretyński pomysł! Kupować kamienicę, żeby zemścić się na facecie, który nie dał zaciągnąć się do łóżka. A może raczej, żeby zaciągnąć go do łóżka. Kupić.

– Wariatka z ciebie! – Aż kipi złością. Sama nie wie, czy ze względu na idiotyczny powód, czy dlatego, że Baśka prosi o pieniądze. Nie jest bankiem, nie pożycza ludziom pieniędzy, czasem daje. Inwestycje zawsze traktuje poważnie, a nieruchomości wybiera z rozwagą. Ta rzeczywiście na pierwszy rzut oka wydaje się tania i ma świetną lokalizację. Przydałaby się. Powinna przecież powiększyć zespół animacji 3D, a już teraz brakuje biurek. – Zastanowię się. – Wzdycha, widząc błagalną minę przyjaciółki.

Tak prawdę powiedziawszy, sama nie jest lepsza. Zagranie z matką Mateusza było idiotyczne. Jeszcze wystraszy syna. To znaczy za bardzo wystraszy, bo trochę chce. Przede wszystkim dlatego, żeby nie zaczął paplać dookoła, że ją zaliczył. No i żeby pamiętał, gdzie jego miejsce. Przesadza? Może. Ale gdyby ten mały grzeszek wyszedł na jaw, zapewne poczułaby żądzę mordu. Prewencja zdecydowanie mniej boli. Szczególnie potencjalnego mordowanego.

Słodki jest. Nieśmiały i chichy. Jak na osiłka ma bardzo wprawne dłonie. Wprost zadziwiająco! I pięknie daje się prowadzić. Nie nalega. Nie naciska. Nie próbuje przekraczać granic. Po prostu ideał!

Podnieca ją. Aż za bardzo. Zbyt często o nim myśli, również w pracy. Za bardzo go pragnie. Dotyku. Zapachu. Obudził dawno uśpione demony. Choć może to nie tak. Nie jest napaloną gówniarą, która rzuciłaby się na pierwszego lepszego. Głowę traci dopiero przy nim. Widząc go i czując. No, może jeszcze wieczorami, leżąc w łóżku – wtedy zazwyczaj myśli o Anilu, o tym jak rozkosznie było, jak inaczej. Miłość wszystko zmienia, choć akurat w tym wypadku o mało jej nie zabiła.

– O czym myślisz? – Ewa niemal zapomniała o obecności Baśki.

– Ciągle o tej twojej kamienicy – kłamie, bezczelnie kłamie. – Pewnie będziesz chciała się zabawić, zanim wyrzucę stamtąd tę herbaciarnię?

– Wyrzucisz?! To fajny lokal, spodobałby ci się!

– Potrzebuję biur, nie hałasującego najemcy! – Krzywi się w myślach, ale z drugiej strony chętnie by kiedyś tam zajrzała, żeby się przekonać. Może zmieni zdanie. Szczególnie, gdyby Mateuszowi Nowickiemu bardzo na tym zależało. Jeśli poprosi wystarczająco ładnie, mogłaby się zastanowić.

– Nudziara z ciebie! Przy odrobinie dobrej woli, dogadacie się, a szkoda byłoby unieszczęśliwiać równie utalentowanego mężczyznę. – Baśka rozaniela się na samo wspomnienie nieziemskiego orgazmu, który zafundował jej Darek. Chce go! Chce więcej! I jest gotowa po to sięgnąć. Nawet bez pomocy przyjaciółki.

– Żonatego mężczyznę, chciałaś powiedzieć.

– A co mnie obchodzi jakaś tam żona! – Cała Baśka! Nic dodać, nic ująć! Żadnych zasad moralnych czy skrupułów. Ewa nieznacznie kręci głową. Kiedyś sama też się nie przejmowała, do czasu aż jej ukochany postanowił wrócić do swojego kraju i się ożenić. Zasłużyła sobie. Tyle, że on cały czas twierdził, że kocha właśnie ją.

– Mnie na pewno nie obchodzi, ale ciebie może powinna.

Baśka zerka spode łba, zastanawiając się, co też dzieje się w głowie przyjaciółki, dlaczego nagle spoważniała. Rozmawiały przecież o przyjemnościach. Spiskach. Knowaniach. Wykorzystywaniu mężczyzn. Za całe stulecia umniejszania roli kobiet i poniżania ich, trzeba się zemścić! Oto właśnie jej życiowa misja – uśmiecha się sama do siebie, ale ten uśmiech szybko znika, gdy przypomina sobie Arka. Upragnionego. Dominującego. Władczego.

– Lepiej powiedz, jak tam twoje życie erotyczne. – Bez ceregieli przechodzi do bardziej interesującego tematu.

– Powoli rozkwita. – Ewa uśmiecha się lekko, a w jej oku pojawia się przebiegły błysk. Trochę jakby rozmawiały o nowym, fascynującym projekcie. O grze, do tego Kowalik najczęściej się zapala.

– Powiesz coś więcej? – Baśkę wprost rozpiera ciekawość.

– Nie, raczej nie. – Przyjaciółka się waha, jest więc szansa. Przynajmniej cień szansy.

– A może jednak? – Uśmiecha się do niej zalotnie. Zachęcająco.

– Nie, nie ma mowy! – Ewa raczej udaje oburzenie, niż się oburza, ale w zasadzie kto ją tam wie. Baśka woli nie naciskać, naciskanie mogłoby się różnie skończyć. Zmieniają temat, ale żadna z nich nie potrafi przestać myśleć o mężczyznach.

Ewa wyobraża sobie Mateusza jako niewolnika. Wystraszonego i posłusznego. Uniżonego. Odzianego jedynie w przepaskę biodrową. Prężącego przed nią muskuły. Wachlującego w upale. Masującego. Delikatnie gładzącego plecy. Rozczesującego włosy. Podającego napoje. Chodzącego na smyczy. Służącego za stolik i za wieszak. Za podnóżek. Całującego stopy.

Te wyobrażenia niepokoją ją nieco, ale też sprawiają, że po ciele rozlewa się przyjemne ciepło. Rozchodzi się od grzesznych partii, przez brzuch, uda, aż po stopy i dłonie. Chore – myśli, a mimo wszystko nie może się doczekać, kiedy znów go zobaczy. I wykorzysta.

Baśka natomiast marzy, żeby knypek z herbaciarni posiadł ją wściekle i dziko. W gniewie. Złości. Za karę. Żeby wbijał się w nią z impetem i szeptał na ucho o tym, jak jest zepsuta. Żeby ją dręczył przed zaspokojeniem. Jeszcze bardziej jednak chciałaby, żeby na jego miejscu pojawił się Arek. Arek dziwka. Arek prostak. Arek utracona miłość. Arek smak dzieciństwa. Zabawka, której nigdy nie miała.

Ziemia osuwająca się spod stóp

Najpierw Mateusz znikający bez słowa, później bujna blondyna wściekła, że nią wzgardził, a teraz jeszcze to! Na sprzedaż. Zainwestował sporo w lokal, chociaż tylko go wynajmuje. Umowę ma ważną jeszcze niemal rok, ale co potem? Teraz, już prawie będąc ojcem, nie czuje się na siłach zaczynać wszystkiego od nowa. Zresztą gdzie? W pobliżu nie znajdzie żadnej sensownej miejscówki.

Nie stać go. Nie teraz. Wątpi jednak, by nowy właściciel był równie przychylny, jak obecny. Pewnie podniesie czynsz albo wręcz wypowie umowę. Boi się niepewnej przyszłości, ale nie ma serca zawracać Kasi głowy swoimi niepokojami. Coraz bardziej się od siebie oddalają. Czuje się winny. Nie tylko zdrady. Wyrzuty sumienia nie dają mu spać.

Czy, u licha, jest jeszcze coś, co mogłoby pójść nie tak?! Jeszcze za mało dostał w dupę?! Wie, że jest draniem i że mu się należy. Wiedział to zanim został zdrajcą, zanim za plecami Mateusza rozpoczął romans z jego dziewczyną. Może powinien wpaść pod samochód albo trafić do więzienia? Byłby komplet nieszczęść!

– Kurwa! – Wali pięścią w ścianę, nie wiedząc, co w tej całej porąbanej sytuacji począć. Boli. Skóra na kostkach obtarła się do krwi. Taki ból zna i potrafi oswoić. Bił się nie raz. Najczęściej bolały go ręce, choć parę razy też rozbity nos czy pęknięta warga. Rzadko. Dobry był. Zazwyczaj inni padali na ziemię.

– Co jest? – Mateusz go zaskakuje. Już tak późno? Czyżby jego zmiana dobiegła końca? Tak szybko?

– Cześć – odpowiada zmieszany. – Nic, trochę mnie nosi.

– To akurat widzę, ale dlaczego? – Kumpel nie odpuszcza, za dobrze się znają, żeby odpuścił.

– Tak kurwa jakoś – syczy, siadając i zatapiając twarz w złączonych dłoniach. – Wszystko wymyka mi się spod kontroli.

– Skądś to znam – Mateusz mruczy, przysuwając krzesło. Siada obok Darka i obejmuje go ramieniem. Po męsku, ale pokrzepiająco. – Świat chyba stanął na głowie, a my nic nie możemy z tym zrobić.

Mężczyźnie brakuje słów, ale w głębi serca cieszy się, że jest ktoś, kto przejmuje się jego samopoczuciem. Choćby i nie miał ochoty mu się zwierzać. Zresztą nie będzie się przecież mazgaił. Pora zabrać się za robotę. Stawić czoła światu. Przeznaczeniu. Klątwie. Czemu-kurwa-kolwiek. Cokolwiek to jest.

Bartosz

Nie spodziewałby się tego po swojej świętoszkowatej szefowej, zwalniającej całkiem dobrych informatyków tylko dlatego, że spojrzeli na jej tyłek. Idealny tyłek, trzeba przyznać, zazwyczaj kusząco opięty dopasowanymi dżinsami. Swoją drogą może w końcu jakiś śmiałek dobrał się jej do majtek, skoro Ewa nie spędza już każdej chwili w pracy, a czasem nawet wyłącza komórkę. Kto wie, cuda się zdarzają.

Bartek nie potrafi nadziwić się temu, co widzi. Zachodzi w głowę, dlaczego wcześniej nic nie zauważył. Kiedy to napisała? Po co? Nerwowo zerka na mrugającą diodkę pendriva, nie chciałby zostać przyłapany na buszowaniu w plikach Ewy Kowalik. Swoją drogą ciekawe rzeczy można tu znaleźć…

Erotyczna grierka ani trochę nie pasuje do wizerunku Sitelle Dreams, ale bez wątpienia świetnie by się sprzedała. Na smartfony. Pewny hit! Już to widzi. Nastolatków zabawiających się z Pam na długiej przerwie, w autobusie, w kolejce do lekarza, albo tuż przed snem, jednocześnie polerując erekcję.

Dla każdego coś dobrego – blondynka, brunetka i ruda. Przydałaby się jeszcze odrobina egzotyki. Murzynka. Może Azjatka. Latynoska. On osobiście uwielbia śniade kobiety z południa. Temperamentne Włoszki. Ogniste Hiszpanki. Kreolki z wysp karaibskich. Wyniosłe Hinduski.

Była jedna naprawdę gorąca. Olśniewająco piękna. Nie zna jej imienia. Prowokowała go podczas śmiertelnie nudnej, służbowej kolacji. Pogrywała, ale on nie z tych, co dają się wodzić za nos. Nie zważając, że znajdowali się w bardzo eleganckiej, wytwornej wręcz, restauracji, poszedł za nią do toalety.

Sycił się niedowierzaniem malującym się na pięknej twarzy, strachem widocznym w ciemnych oczach, ale niestety tylko przez chwilę. Nie mieli wystarczająco dużo czasu. Nie mógł się wtedy nią bawić. Odkrywać posągowo piękne ciało. Mógł je jedynie posiąść. I zrobił to. Bez wahania. Opierała się, choć niezbyt zapalczywie.

Może przywykła do podobnego traktowania? W świecie zdominowanym przez mężczyzn. Nieszanującym kobiet. W kraju, gdzie ciężarna pyta lekarza: „chłopiec czy aborcja?”. W kraju, gdzie co rusz dokonywane są brutalne, zbiorowe gwałty.

A może lubiła tak? W końcu, gdy zadarł na niej kieckę błyszczącą niczym rybie łuski i wtargnął dłonią między zaciśnięte uda, aż kapała od soków. Cudnie mokra. Cudnie gotowa. Wystarczyło, że potarł łechtaczkę, a kobieta już cała drżała nieprzytomna.

Wszedł w nią szybko i brutalnie. Od tyłu. Pochylając nad umywalką. Trzymając za włosy. Szepcząc to po polsku, to po angielsku, różne plugastwa. Patrząc, jak lustro na wprost zachodzi parą, przysłaniającą nieskromność jej wulgarnej rozkoszy.

Sama sięgnęła między swoje nogi, on nie zawracał sobie głowy podobnymi drobiazgami. Doszła szybko, przygryzający przy tym wargę. Pewnie, żeby nie krzyczeć. Czując, jak mięsisty kwiat, ta żarłoczna rosiczka, zaciska się na jego pogrzebaczu, niemal oszalał. Wystarczyło kilka mocnych, głębokich pchnięć, by zalał wnętrze nieznajomej swoją spermą.

Wyglądała jeszcze piękniej z potarganymi włosami, rozmytym makijażem i białą stróżką ściekającą po udach. Wyglądała wulgarnie. Jak dziwka. Właśnie takie lubił. Suki wypinające tyłek na każde żądanie.

Schował ptaka. Zapiął spodnie. Rzucił dziewczynie spojrzenie pełne pogardy i wyszedł. Jak gdyby nigdy nic. Do męskiego grona prowadzącego właśnie interesy. Tak prawdę powiedziawszy, nawet nie wiedział, czy zrozumiała cokolwiek z tego, co do niej mówił. Podczas kolacji nie odezwała się ani razu. Może nie znała angielskiego. Może była tylko ozdobą. Dla niego mogła być. Mogłaby być głucha i niema. Wszystko, co chciał jej przekazać, mógł wyłożyć bez słów.

Kiedy w środku nocy wślizgnęła się do jego łóżka, był przekonany, że jest prezentem. Słyszał o takich przypadkach, a przecież będąc w Indiach reprezentował dość dużego gracza.

Nie widział powodu, by nie skorzystać z udostępnionego ciała. Gorącego. Wspaniałego. Najwyraźniej nienasyconego. Zapalił lampkę nocną, choć dziewczyna się wzbraniała. Po prostu musiał ją zobaczyć. W pełnej okazałości. Nigdy wcześniej nie był z równie piękną kobietą. Niemal nieskazitelną. Wypielęgnowaną. Bez choćby jednego, zbędnego włoska.

Ani przez chwilę nie przeszkadzała mu sztuczność, w końcu była zabawką. Świecidełkiem. Niczym więcej. Sama sprowadziła się do takiej roli. Przez swoją urodę. Jej nieprawdopodobieństwo.

Gładził gładką, miękką skórę nie po to, by sprawić jej przyjemność, ale dlatego, że sam miał na to ochotę. Również tylko dla własnej przyjemności całował usta i szyję. Przygryzał płatki uszu. Tylko dlatego rozbierał ją powoli, delektując się każdym skrawkiem ciała. Po to zanurzał dłonie w długich, czarnych włosach i po to nawijał je sobie na nadgarstki. Pojękiwała, gdy szarpał i odchylał jej głowę maksymalnie do tyłu. Podobało mu się to.

Podobało mu się również jak szczytowała. Dlatego kilkukrotnie doprowadził ją do orgazmu. Dwa razy pieszcząc dłonią uroczo obślizgłą małż. Raz całując. Potem ostro grzmocąc. Miał ochotę na zwarty tyłek, ale odskoczyła przerażona, gdy tylko musnął zwilżonym palcem tę dziurkę. Odpuścił, choć mógł zrobić to wbrew jej woli. Był silniejszy.

Zmusił ją za to do wzięcia głęboko w usta swego huncwota. Zafascynowany patrzył na łzy wirujące w kącikach oczu. Krztusiła się, biedactwo, ale nie poddawała, w pełni oddana swemu panu. Kimkolwiek on był. Bartek tamtej nocy wychwalał go pod niebiosa, głównie za to, że tak dobrze ułożył tę piękną kobietę, że zrobił z niej istotę bezwolną i posłuszną.

Przez całą noc wydawała z siebie jedynie westchnięcia i jęki, żadnych artykułowanych dźwięków, w żadnym z ludzkich języków. Przypadło mu to do gustu. Nie lubił czczych konwersacji w łóżku. Prawdę powiedziawszy poza łóżkiem też. Rozmowy z kobietami zawsze uważał za pozbawione sensu. Wyjątek stanowiła Ewa, ale ona była informatykiem, nie kobietą. Programistą. Grafikiem. Szefową. Rzadko przypominał sobie o jej płci. Czasami, gdy w oczy rzucał mu się akurat tyłeczek lub dwie, rozbujane piersi. Starał się jednak odpędzać od siebie nieczyste myśli. Za bardzo lubił tę pracę. Za dobrze zarabiał.

Teraz jednak będzie trudniej. Mimo czaru, jaki Ewa Kowalik roztaczała wokół siebie, doprowadzając wszystkich samców do obłędu, postrzegał ją zawsze jako istotę aseksualną, pozbawioną jakichkolwiek potrzeb erotycznych. A tu proszę! Taka niespodzianka!

W domu, wieczorem, na pewno wypróbuje tę grę. Chętnie ujrzy jęczącą i wijącą się szefową. Nie ma bowiem wątpliwości, że ostatnia, ruda dziewczyna jest wzorowana na niej samej. Podobieństwo bije po oczach. Owszem, pewne cechy są przerysowane, ale w animacjach tak powinno być. Taka konwencja.

Zwykła mrówka

Ruch jest, nie przymierzając, jak na tydzień przed Bożym Narodzeniem. Na dodatek skończył się lód z zielonej herbaty, a i zwykły zaraz wyjdzie. Kropeczka-Biedroneczka cierpliwie czeka na zapleczu, aż znajdzie chwilę, żeby pogadać. A cóż, chce pogadać. Musi. Cały gotuje się w środku. Nie wie, czy znajdzie odpowiednie słowa, ani ile tak naprawdę chce powiedzieć, ale jeśli nie powie nic, po prostu się udusi.

Ewa w tej chwili jawi mu się jako wielki, czarny kruk, który przysiadł na ramieniu, wbił szpony w miękkie ciało i nie zamierza zostawić go ani na chwilę. Będzie kontrolował każdy gest i każdy oddech. Będzie śledził. Naginał. Jego wolę. Jego zasady.

– Jeden Oolong Mountain, Mieszanka Dla Kobiet i suszona żurawina? – Mati upewnia się, czy dobrze zapamiętał zamówienie.

– Dokładnie tak – potwierdza pani Krystyna, stała klientka, przychodząca tu niemal codziennie. Nawet lubi jej sztywną uprzejmość i nad wyraz poprawny sposób wysławiania się. Mało kto tak precyzyjnie wypowiada słowo wziąć.

– Możemy prosić rachunek? – Młody chłopak, który jak nic przyprowadził tu dziewczynę na pierwszą randkę, zaczepia Mateusza, gdy ten szybkim krokiem zmierza ku zapleczu.

– Oczywiście. – Uśmiecha się nieco mechanicznie, ale nawet ten uśmiech blednie, gdy dostrzega w drzwiach kolejnych klientów, dość hałaśliwą grupę młodych kobiet. Cóż, zapowiada się ciężkie popołudnie. Chyba powinien przeprosić Anię – raczej nic z pogaduszek nie wyjdzie.

Staje za ladą w oczekiwaniu. Może nie usiądą, tylko kupią coś na wynos, może szukają jakiegoś prezentu, a nie chwili odpoczynku. Oby! Jedna z kobiet ogląda sprzęt do parzenia herbaty w gablocie, trzy rozmawiają, w ogóle nie przejmując się zmianą scenerii, ale dwie pozostałe rozglądają się po sali. Wszystkie loże są zajęte. W grę wchodzi tylko jedyny wolny duży stół, tuż przy oknie. Zawsze jest nadzieja, że taka lokalizacja im się nie spodoba.

Całkowicie ignorowany przez potencjalne klientki, drukuje paragon i idzie rozliczyć się z parą szykującą się do wyjścia. I właśnie wtedy one muszą zacząć rozglądać się za obsługą. Kobiety!

– Chwileczkę, już do pań podchodzę – rzuca z roztargnieniem, a wszystkie naraz zaczynają śledzić go wzrokiem. Nie lubi pracować, czując na sobie badawcze spojrzenia. Chyba nikt nie lubi. Nawet na scenie, o ile nie zamknie oczu i nie zatopi się całkiem w muzyce, przeszkadza mu to. Właśnie dlatego zazwyczaj nie śpiewa. Woli, aby ktoś inny przyciągał uwagę. Lepiej mogłoby być jedynie, gdyby schował się za perkusją.

Herbata, wstawić wodę – powtarza w myślach – oolong i babska, oolong i babska. Żurawina. Wydaje resztę. Dokładnie. Tak, młodzi ludzie nigdy nie zostawiają napiwków, a już na pewno nie mężczyźni, nie na randce.

– W czym mogę pomóc? – Już zza lady, zwraca się do wyniośle pięknej, platynowej blondynki.

– Chciałybyśmy obejrzeć z bliska ten dzbanek. – Kobieta wskazuje na gablotkę. Mateusz bez słowa bierze mały kluczyk i manewrując w ograniczonej przestrzeni, niemal po brzegi wypełnionej przedstawicielkami płci pięknej, wyjmuje ceramiczny czajnik z podgrzewaczem w stylu japońskim. Ustawia go na ladzie i udaje się na zaplecze, żeby wstawić w końcu wodę.

– Przepraszam. – Wzdycha, zerkając w stronę siedzącej przy laptopie Kropeczki-Biedroneczki. – Myślałem, że będę miał wolną chwilę. – Przygotowuje mieszanki do zalania i ustawia na bambusowej tacy czarki oraz miseczkę z żurawiną.

– Daj spokój, rozumiem. – Ania posyła mu pokrzepiający uśmiech. – Kończysz o dwudziestej drugiej, tak?

– Coś koło tego – rzuca bez przekonania, wracając do klientek. Będzie ciężko. Już wie, że przyjdzie mu pokazywać po kolei całą ceramikę, zestawy upominkowe, calabazy, bombille, a koniec końców kupią kilka mieszanek herbat lub nawet nic. – Tak? – zwraca się do wyraźnie oczekujących go klientek.

– A mogłybyśmy zobaczyć jeszcze tamten? – Wiedział! Po prostu wiedział! Jednak jego irytacja, oczywiście skrzętnie ukrywana, ma zupełnie inne podłoże. To ten kruk, czarne ptaszysko, towarzyszące mu cały czas. Przynajmniej odkąd mama pochwaliła się podwyżką. Omal się nie zakrztusił! Próbował nawet dodzwonić się do Ewy, żeby zażądać wyjaśnień, ale ona nie raczyła odebrać!

– Ja osobiście poleciłbym ten. Sprzedają się bardzo dobrze, są wytrzymałe i bardzo ładne. – Wyjmuje od razu trzy różne czajniki i znów zostawia je same, żeby podać zamówienie pani Krysi i jej przyjaciółce, już i tak długo czekały.

– Dziękuję. – Kobieta jest jak zwykle uprzejma. Wprost zadziwiające, że nigdy nie ma złego nastroju.

Kolejne zamówienia i kolejne rachunki. Wchodzący i wychodzący klienci. Stali. Nowi. Konsumujący na miejscu i kupujący herbatę do domu. Sprzątanie stolików. Ledwie kilka słów wymienionych z Anią. Telefon od Darka. Parzenie kolejnych herbat. Nasypywanie orzeszków. Robienie lodu. I znów zamówienia i znów rachunki. Znów sprzątanie stolików. Kilka napiwków, niezbyt hojnych, ale darowanemu koniowi…

Kumpela jednak nie wychodzi ani nie okazuje zniecierpliwienia. Ruch maleje dopiero koło dziewiątej. Wreszcie mają czas. Krótkie, skradzione chwile. Pięć minut między jednym zamówieniem a drugim. Dziesięć między jedną herbatą a drugą. Trzy od włączenie czajnika do zalania naparu.

– To jak było z tą podwyżką? – Ania bez ogródek przechodzi do sedna.

– Całkiem mnie to rozbiło. – Kręci głową z niedowierzaniem. Nadal nie wie, co o tym myśleć. – Nie znam szczegółów, ale w piątek wyraźnie zażądała, żebym u niej został, a w sobotę się dowiedziałem.

– Sądzisz, że to może być przypadek?

– Nie, chyba nie. – Siada na wprost przyjaciółki, wzrok wbijając w blat stołu. Dziwne, ale o tym też wstydzi się mówić, jakby to on zrobił coś niewłaściwego. – Mama miała ostatnio problemy w pracy, nawet bała się, że ją zwolnią, a teraz…

– Zbyt podejrzane?

– Tak, podejrzane – Mati powtarza po Kropeczce-Biedroneczce, dalej analizując w myślach sytuację i rozważając różne możliwości. – Chciałem ją spytać. Zadzwoniłem, mimo że wcześniej wyraźnie zabroniła mi dzwonić.

– I co? – Kumpela jeszcze szerzej otwiera oczy, choć wcześniej wydawało się to niemożliwe.

– Nie odebrała – mówi z typową dla siebie prostotą.

– Nie dziwię się, że jesteś przybity.

Mati wzdycha – gdyby wiedziała o wszystkim, dziwiłaby się jeszcze mniej, ale przecież nie powie jej o pieniądzach ani o tym, że po wykonaniu zadania niemal został wyrzucony za drzwi. Nie powie o krwawiącym sercu, urażonej dumie czy kruku na ramieniu. Choć z drugiej strony Ania zna go na tyle, żeby zrozumieć to bez słów. Nikt inny na całym świecie tak dobrze go nie rozumie. Nikt.

– Kiedy ostatnio grałeś? – Dziewczyna niespodziewanie chwyta jego dłonie. Ciężkie. Zgrabiałe. Brudne. Plamy z rdestu ptasiego nie zeszły, mimo moczenia w soku z cytryny.

– Dawno – bąka zmieszany, ale pozwala na dokładne oględziny tego pobojowiska. Lubił to. Kochał. Zatracał się w muzyce. Wspólne próby z kumplami zawsze poprawiały mu nastrój. – Całe wieki temu – mówi pod nosem, sam do siebie. – Może to dobry pomysł, może powinien usiąść sam na sam z gitarą i przepracować wszystko? Zamienić w dźwięki i słowa. Może tak byłoby łatwiej?

– Nie brakuje ci tego? – Mateusz wie, że nie musi odpowiadać. Pobłądził, a Ania dostrzegła to wcześniej niż on sam. Również lepiej niż on zna drogę powrotną. Poprzez struny i gryf. Przez dotyk napiętego metalu, drgającego przyjemnie pod palcami. Na samą myśl przechodzi go dreszcz. Nie może się już doczekać.

Gdzieś z tyłu głowy pojawia się muzyka. Ciężkie, gitarowe brzmienie. Rytmiczne. Hipnotyzujące. Dzięki temu świat nabiera zupełnie innych barw. Nawet ptaszysko na ramieniu nieco rozluźnia uścisk i zaczyna nieznacznie się kołysać, jakby chciało tańczyć. Razem z nim. A w tańcu zawsze jest lżej.

Teraz po lokalu porusza się z większą gracją. Szczerzej uśmiecha się do klientów i pakując herbaty, dosypuje trochę więcej, niż wskazywałaby waga. Ania przygląda się temu w osłupieniu, nie bardzo wie, co aż tak zmieniło nastrój Mateusza, ale cieszy się, że jest już lepiej. Uwielbia widzieć go radosnego, podziwiać blask chabrowych oczu i zawadiacki uśmiech. Serce jej się kraja, kiedy jest smutny.

Po wyjściu ostatniego klienta pomaga mu sprzątnąć lokal. Musi przyznać, że bardzo dawno nie trzymała w ręku miotły. Uwijają się szybko i już po parunastu minutach wychodzą na zewnątrz. Wieczór okazuje się dosyć rześki. Przyjemny. Poza miastem na bezchmurnym niebie zapewne byłoby już widać pierwsze gwiazdy, ale w zaśmieconym światłem Wrocławiu trzeba się cieszyć nawet odrobiną ciemnego kobaltu nieba.

Idą ramię w ramię, wolnym krokiem, z każdym oddechem wdychając upajający zapach nocy. Cieszą się swoją bliskością, choć każde z nich inaczej – on postrzega ją trochę niczym siostrę, której nigdy nie miał; ona jego jako upragnionego mężczyznę, mężczyznę nie do zdobycia, poza zasięgiem. Mimo to łączy ich wyczuwalna harmonia. Wokół panuje chaos, oni natomiast przez chwilę, wbrew wszystkiemu, czują się niczym dwa fragmenty puzzli, które szczęśliwie trafiły na swoje miejsce.

Kropeczka mimowolnie wciska dłoń pod jego ramię. Chce być bliżej, chce by ta bliskość, którą czuje w środku, stała się bardziej fizyczna. Namacalna. Mateusz po prostu to przyjmuje. Idą pod rękę i ta sytuacja wydaje mu się naturalna. Oczywista.

W niedzielny wieczór centrum Wrocławia jest spokojniejsze, niż zwykle. Nie ciche ani nie wymarłe, po prostu spokojniejsze. Mniej gwarne. Bardziej nastrojowe. Może nawet odrobinę romantyczne. Musiałoby być przyjemnie zakochać się w takim miejscu. Powiesić kłódkę na moście i wyrzucić kluczyk do wody. Przysięgać sobie dozgonną miłość i całym sobą wierzyć w dotrzymanie przysięgi.

Chyba nigdy tak nie kochał. Bywał zakochany, owszem. Kochany? Cóż, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, nikt nigdy go nie kochał. Myślał, że Kasia, ale najwyraźniej mylił się. A czy to dziwne przyciąganie, które czuje w stosunku do Ewy to miłość? Fascynacja na pewno. Trochę choroba. Opętanie. Ale czy miłość?

Był czas, kiedy wierzył, że kocha Kropeczkę-Biedroneczkę. Strasznie cierpiał, ale to uczucie, jakkolwiek je nazwać, obumarło niedokarmiane. Z głodu. Znaczy nie do końca, nadal ją kocha, ale inaczej. W mniej skomplikowany i pogmatwany sposób. Jak przyjaciółkę. Powierniczkę. Siostrę. Jej kochankowie są mu już obojętni. Zupełnie. Prawie.

Najważniejsze, że przy Ance może być sobą, niczego nie udawać. Cierpieć. Płakać. Śmiać się. Wyśmiewać wszystkich i wszystko. Być niepoprawnym politycznie i niepoprawnie naiwnym. Może fałszować i grać na nienastrojonej gitarze. Może bekać, pierdzieć i sikać na siedząco. Ona nie będzie mu miała tego za złe, przyjmie go z całym dobrodziejstwem inwentarza, takim jakim jest. Żadna inna kobieta tego nie zrobi, a już na pewno nie prawdziwa królewna.

I nagle staje się, pośród myśli i obrazów, z chaosu umysłu wyłaniają się słowa.

 

 

Jestem tylko sobą.

Aż do bólu.

 

 

Dawno już do niego nie przychodziły. Nie pukały do drzwi, żeby je wpuścić. Nie układały się. Nie próbowały wydostać się z gardła wraz ze śpiewem. Nie zmuszały do chwycenia gitary w dłonie i wykrzykiwania ich.

Zaczyna pogwizdywać melodię. Prostą. Buntowniczą. To będzie jak hymn, jak protest. Sprzeciw wobec targających nim emocji. Często wykluczających się. Dwuznacznych. Niezrozumiałych. Protest wobec wtedy i wobec teraz. Wobec tego, że wtedy nie nazwał i nie wypowiedział swoich uczuć i wobec tego, że teraz nie ma szans na związek, jakiego by chciał. Tęsknota i żal.

Kropeczka-Biedroneczka nadstawia uszu. Rozumie. Nie próbuje rozpoznać melodii, bo wie, że jej nie zna, wie, że ona właśnie teraz powstaje, że jest świadkiem narodzin, czegoś wyjątkowego. Mateusz przyspiesza kroku. Potrzebuje gitary. Jak powietrza. Akustycznej. Z mocno naciągniętymi, stawiającymi opór strunami.

Słowa tymczasem układają się w zdania, a zdania w zwrotki. Coś na kształt listu. Wyznania. Spowiedzi. Przeprosin. Za to jaki jest i za to, że nie potrafi być inny.

 

 

Chcę być spełnieniem Twoich marzeń,

Chcę być mężczyzną z Twoich snów,

Ale jestem tylko sobą.

Aż do bólu sobą.

Mięśniami i krwią.

 

 

 Pieśń parobka – myśli i uśmiecha się do siebie. Tak, pieśń chłopaka kopiącego rowy, umazanego w błocie, spoconego, dokładnie takiego, jakim jest dla niej. Zapewne nie dostrzegła nic więcej pod warstwą soli i ziemi. Pod twardą skórą i ostrym zarostem. Pod kupą nic nieznaczącego mięcha.

Ania, mimo torby z laptopem przewieszonej przez ramię, dotrzymuje mu kroku. W tym też jest wyjątkowa. Nie spowalnia go. Nie marudzi. W każdej sytuacji potrafi się odnaleźć i po prostu towarzyszyć. Wspierać. Być. Mimo, że sama nie pali papierosów i nie znosi zapachu dymu nikotynowego, podarowała mu kiedyś zapalniczkę. Piękną. Ciężką. Elegancką. Od tamtej pory nigdy się z nią nie rozstaje i przy każdym użyciu, czy chociaż dotknięciu jej, myśli o przyjaciółce. Kropeczka-Biedroneczka jest trochę jak ta zapalniczka.

Otwiera ciężkie, drewniane drzwi, przytrzymuje je, puszcza kumpelę przodem. Razem schodzą do piwnicy. Jest zbyt późno, by chociaż myśleć o gitarze elektrycznej, ale ciche pomruki akustycznej nie powinny rozzłościć sąsiadów. Przywykli już.

Bierze instrument. Siada. Naciąga dawno nieużywane struny. Sprawdza. Stroi. Robi wszystko powoli, z rozmysłem, czule. Anka po prostu patrzy, przycupnięta na drugim końcu kanapy. Tej kanapy, na której jeden jedyny raz do czegoś między nimi doszło.

Zaczyna grać. Melodia, początkowo subtelna i liryczna, szybko nabiera wyrazistości. Staje się ostra, wręcz brutalna w swojej dosadności. Mężczyzna zaczyna nucić, a może raczej cicho mruczeć. Najpierw słowa są niewyraźne, urywane, jakby dopiero je sprawdzał, układał w większą całość, ale ten nieśmiały początek pozwala wyłonić się czemuś większemu.

Dziewczyna patrzy zauroczona tym, jak Mateusz cały staje się muzyką. Jego słowa nie rodzą się w gardle, wychodzą gdzieś z głębi, poprzez płuca i przeponę. Wirują. Wprawiają powietrze w wibracje i przenikając całe jej ciało, trafiają do serca. Cieszą, ale też ranią. Z każdym wyśpiewaniem, w kółko tego samego, refren i zwrotki nabierają kształtu. Stają się.

 

 

Dziś jestem tylko sobą,

Aż do bólu sobą.

Mięśniami i krwią.

Patrzysz na mnie

I mnie nie widzisz,

A jednak jestem tu.

Dla Ciebie jestem tu.

Przy Tobie gram, zawsze gram.

 

 

Chcę być spełnieniem Twoich marzeń,

Chcę być mężczyzną z Twoich snów,

Ale jestem tylko sobą.

Aż do bólu sobą.

Mięśniami i krwią.

 

 

Sądzisz, że możesz zranić

Tylko moje ciało,

W ten sposób ranisz duszę.

A ja udaję, że nie czuję nic.

 

 

Bo chcę być spełnieniem Twoich marzeń,

Bo chcę być mężczyzną z Twoich snów,

Ale jestem tylko sobą.

Aż do bólu sobą.

Mięśniami i krwią.

 

 

Gdzieś wewnątrz serce się kołacze

I próbuje krzyczeć, że jest,

A ja zagłuszam jego krzyk.

Zamykam je na klucz.

 

 

Bo chcę być spełnieniem Twoich marzeń,

Bo chcę być mężczyzną z Twoich snów,

Ale jestem tylko sobą.

Aż do bólu sobą.

Mięśniami i krwią.

 

Mateusz jest piękny, kiedy śpiewa. Jest piękny z gitarą. Z zarumienionymi policzkami. Przymkniętymi oczami. Wygląda, jakby oddawał się miłości. I być może się oddaje. Taki podatny na zranienia. Delikatny, choć silny. Ruchy jego palców są hipnotyzujące. Gra mięśni. Mimo stojącego, stęchłego powietrza, czuje jego zapach. Zapach młodego, zdrowego samca. Zapach mężczyzny. Niepowtarzalny, choć rozpoznawalny. Ile by dała, żeby zatopić nos w jego włosach, żeby móc się wtulić, oprzeć głowę na męskim ramieniu.

Zachowuje się tak naturalnie, jakby w ogóle nie dostrzegał jej obecności. Choć może to akurat dobrze, że czuje się przy niej swobodnie, że nie musi niczego udawać ani starać się być kimś innym. Takiego go kocha. Właśnie takiego.

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm XX

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Wreszcie dowiadujemy się kto stoi za błogosławionym stanem Hinduskiej kobiety. To że nie mąż, było wiadomo od dawna, to że jest to Bartek, pracownik Ewy budzi jednak pewne rozczarowanie. Nie kojarzę, aby pojawiał się wcześniej w cyklu, a nawet jeśli tak było to musiał zajmować rolę trzecioplanową. Szkoda, że nie udało się połączyć tej historii z bardziej rozbudowanymi postaciami, choćby z chutliwym Arkiem…
Teraz całość sprawia wrażenie trochę naciąganej na siłę. Zwłaszcza, że o ile mi wiadomo Autorka ukończyła cały Magnetyzm, więc mogła dokonać odpowiednich korekt.

Poza tym, Baśka w swoim stylu występna, Ewa tajemnicza, Mateusz romantyk – artysta, który gdy cierpi to tworzy. Najwyraźniej na kropeczkę biedroneczkę to wystarczy.

Hmmm… o ile jestem w stanie zrozumieć Twoje rozczarowanie, nie bardzo pojmuję czemu chciałbyś w to dziecko wrobić Arka. Facet utrzymujący się z pracy własnego kutasa, jak żaden inny, powinien dbać o bezpieczeństwo – szczególnie w kwestii chorób przenoszonych drogą płciową, ale też nieplanowanych ciąż. Alimenty by go wykończyły 😉
Choć fakt, na urodzinach Ewy zachował się bardzo nieodpowiedzialnie…

Arek mógłby chcieć odreagować ciągłe zniewolenie w okrutnej prezerwatywie i dać się ponieść wolności podczas upojnej chwili z orientalną pięknością. Ale to był tylko przykład pierwszy z brzegu, równie dobrze mógłby to być Grzesiek lub Darek, co fajnie komplikowałoby ich sytuację życiową.
Swoją drogą – ciekawe jak ten cały Anal odnajdzie tego Bartka, aby podesłać mu… własną żonę? Wygląda na to bowiem, że przypadkowi kochankowie zupełnie się nie znają…

Autorka mnie zaskoczyła. Ten odcinek jest jeszcze lepszy niż poprzednie i na dodatek nie z powodu scen erotycznych.
Bardzo mi się podobał,
Uśmiechy,
Karel

Sądząc po ocenach inni czytelnicy wolą sceny 😉

Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za wnikliwą korektę

Ania

A później głodować w trakcie potencjalnego leczenia choroby wenerycznej? 😉

Co do odnajdywania to najwraźniej łatwiejsze niż Ci się wydaje…

Ewa snuje interesujące fantazje. Ciekawe, czy zabierze się do ich realizacji z większą niż dotychczas finezją? Baśka, jak zwykle, sama nie wie, czego chce. Nastrojowy ten opis koncertu Mateusza, można zrozumieć, dlaczego są kobiety, które zwracają na chłopaka uwagę. Przyznam co prawda, że mnie osobiście jego „poezja śpiewana” wydała się jakaś taka sztuczna i płaczliwa. No, ale nie jestem fanem tej postaci. Nigdy bym nie przypuszczał, że w herbaciarni może panować taki ruch. Co prawda, nie znam podobnych miejsc zbyt dobrze, wybieram zwykle piwiarnie, których zresztą (i to na dobrym poziomie) we Wrocławiu nie brakuje.
Jeśli miałbym jakąś uwagę, to podzielę zdanie Rada w kwestii wprowadzenia postaci Bartka. Ja również tego bohatera nie kojarzę, wygląda na osobę w tej opowieści nową. Wyciągnięty niczym przysłowiowy „królik z kapelusza”, dla wykonania konkretnego zadania. Do tego „ucharakteryzowany” na klasycznego macho (pewnym odstępstwem jest może jego dążenie do zadowolenia podczas zblizenia również kobiety, ale w sumie robi to nie tyle dla niej, co dla podbudowania własnego ego). Czy to nie trochę „droga na skróty”? Spodziewałem się wyciągnięcia z wątku hinduskiego większego napięcia fabularnego, początki zapowiadały się nader interesująco, a obecnie lekkie rozczarowanie. Ale może jeszcze nic straconego?

Już wkrótce okaże się czy stracone, czy nie – części jest tylko dwadzieścia osiem 🙂

A dla czego akurat 28 ? Czy to czyjś wiek ?

Tak jakoś wyszło ;p

Zgodnie z tym co napisałem w komentarzu Atenie, czytam dzieła autorów NE. Dziś padło na Ciebie. Niestety nie przeczytałem na razie całości, więc skoncentruję się na tym odcinku. Napisałaś to swobodnym językiem, bez wstawek do pominięcia przy czytaniu 🙂 Akcja toczy się wartko, postacie są wyraziste choć niektóre drugoplanowe więc mało znane dla mnie. Dwie kobiety i dwie różne fantazje. Jedna chce niewolnika, druga brutalnego samca. Bardzo dobry opis herbaciarni, choć z reguły są one łączone z inną działalnością ( cukiernią, sklepem z luksusami wyrobami itp.) . Nieporozumieniem jest dla mnie połączenie kawiarni z herbaciarnią. Reasumując, jestem pod wrażeniem i pewnie w wolnej chwili sięgnę po pozostałe odcinki . Pozdrawiam

Życzę zatem miłej lektury 🙂

Napisz komentarz