Magnetyzm XVII (Ania)  3.71/5 (499)

18 min. czytania

Źródło: Pexels

Chcę tego samca!

Arek nadal nie odbiera telefonów, najwyraźniej naprawdę nie chce jej już znać, a biedny Kuba, nie daje rady z zaspakajaniem przesadnie rozbudzonego apetytu. Fakt, stara się, ale to zdecydowanie za mało. Kupił nawet bieliznę w bardziej męskich kolorach i przyjmuje Baśkę mniej ubrany (zgodnie z życzeniem). Jednak nadal jest zbyt opanowany i szarmancki. Grzeczny. Ona tymczasem najwyraźniej pozostała prostą dziewuchą ze wsi i woli prostych, niewyrafinowanych chłopów. Prawdziwych samców!

Chyba właśnie dlatego w fantazjach – obok Arka – pojawia się teraz również ten przeklęty ciećwierz z herbaciarni. Spisał się, owszem, musi przyznać, choć przy okazji nieźle nadwyrężył jej sikorkę. Następnego dnia miała problemy z chodzeniem i, przede wszystkim, z sikaniem. Strasznie piekło. Wszystko przez jego końskiego fiuta. Kto by pomyślał, że taki kurdupel będzie aż tak dobrze wyposażony?

Przerżnęłaby go znowu. Nawet poszła do herbaciarni, ale tym razem się nie pojawił. Był ten właściwy, od Ewy, którego miała przerżnąć poprzednio, jednak ani trochę nie żałuje pomyłki. Mateusz, choć przystojny, wydaje się trochę za młody. Trzeba przyznać, że jest dużo lepiej zbudowany od swojego szefa. Niezłe ciacho i już. Nic dziwnego, że skuta lodem piczka Kowalikowej zaczęła przy nim topnieć. I dobrze! Najwyższa pora! Ktoś powinien ją w końcu odmrozić.

Fantazje Baśki nie są wyszukane – ani te, które świadomie tworzy, bawiąc się sama ze sobą, ani te, które spontanicznie rodzą się w głowie w najmniej oczekiwanych momentach (na przykład kiedy potwornie spóźniona na spotkanie służbowe przechodziła przez Rynek). Najczęściej dotyczą zwykłej, bezpretensjonalnej kopulacji. Czasem w miejscach publicznych. Bywa też, że jest nadziewana na klasyczny „rożen” przez dwóch samców atakujących z przodu i od  tyłu jednocześnie, lub obciąga któremuś z nich.

Teraz jednak, mając więcej czasu niż zwykle, leżąc w wannie przy blasku świec, rozbudowuje ulubioną fabułę…

*

Leży całkiem naga wśród zdobnych, pachnących poduszek. W herbaciarni. Palą się świece i kadzidełka, z głośników sączy orientalna muzyka, a po ciele ślizgają się doświadczone, wysmarowane olejkiem dłonie. Wprawiają w nastrój, rozluźniają, dopieszczają. Dawno nikt jej nie dopieszczał, to z Kubą się nie liczy.

Pod tym dotykiem staje się miękka. Piwniczka podchodzi wodą, otwiera się. Arek doskonale wyczuwa zmianę i przechodzi do śmielszych pieszczot, jego ręka wsuwa się pod piersi, ugniata je.

– Będziesz grzeczną dziewczynką, prawda? – szepcze Baśce prosto do ucha. – Lubię, jak jesteś grzeczna. – Niski, zmysłowy głos rozpala wszystko, czego nie rozpaliły jeszcze dłonie. Nie potrafi odpowiedzieć, wydaje z siebie jedynie nieartykułowany jęk. Oczywiście, że będzie grzeczna! A jeśli nie będzie, to wyłącznie po to, by ją do grzeczności zmusił.

Obraca się na bok, chcąc ułatwić mu sprawę. Rozchyla nieco uda, żeby zachęcić mężczyznę do zainteresowania się kotką-psotką. Nic z tego, on ma własny plan, uśmiecha się tylko chytrze, widząc wilgoć. Jest opanowany i spokojny, ale intuicja podpowiada Baśce, że mimo wszystko nieźle podkręcony. Lubi tę grę, bez dwóch zdań.

Nie wiedzieć skąd, pojawia się nagle Darek. Również kompletnie ubrany i nie tak rozgorączkowany, jak podczas ich poprzedniego spotkania. W jego oczach dostrzega chłodny błysk i już wie, że o litości może zapomnieć. Działając razem, wezmą wszystko, czego zechcą, obedrą ją z intymności i resztek wstydu. Wykorzystają.

Arek chwyta Baśkę mocno pod ramiona i pewnym ruchem zmusza do uklęknięcia. Przytrzymuje tak, że plecami szczelnie przylega do jego torsu, a piersi wypina maksymalnie do przodu.

– Ładne, prawda? – Zwraca się do swojego towarzysza, jakby jej tam nie było, jakby nie była żywą, czującą istotą.

Darek siada i uważnie przygląda się odbojnikom. Minę ma skupioną, wręcz nieadekwatną do sytuacji, zupełnie niepasującą do zabawy kobiecym ciałem, wykorzystania go dla własnej, egoistycznej przyjemności. Mógłby tak patrzeć na posąg, nie na uległą i chętną kochankę. Dopiero po dłuższej chwili wyciąga dłoń i delikatnie dotyka napiętej skóry. Baśkę przechodzą ciarki. To jest aż nazbyt przyjemne, a może po prostu ona jest aż nazbyt podniecona…

– Piczka też warta uwagi… – Arek bezceremonialnie rozszerza jej nogi, wystawia na pokaz najintymniejsze części ciała, dokładnie ogolone, nagie.

– Rzeczywiście zajebista. – Darek zmienia obiekt swojego zainteresowania. Teraz głaszcze wzgórek, wewnętrzną stronę ud, pachwiny. Niestety omijając miejsce najbardziej złaknione dotyku.

Baśka jęczy, tym razem z powodu niemożliwej do zniesienia żądzy. Wzrokiem błaga chłopaka, by przyniósł ulgę, by zszedł między wargi, wtargnął do niedochędożonego wnętrza.

– Spokojnie. – Arek poprawia swój chwyt i wzmacnia go. – Jeszcze nie czas – szepcze prosto do ucha i mimo, że jego usta wcale jej nie dotykają, Baśka czuje, jak ich ciepło przenika przez skórę i doprowadza krew do wrzenia. Znów jęczy, do niczego innego nie jest zdolna.

Wije się i kołysze biodrami, ale wciąż rozczarowana, trafia jedynie na powietrze. Kpią z niej! Zaraz zwariuje, jeśli czegoś w końcu nie zrobią!

– Gorąca – Darek mruczy z aprobatą.

– Jak zawsze. – Panowie wymieniają spojrzenia.

Czyżby to już? Czyżby zamierzali w końcu przerwać tortury i zabrać się za robotę?

Arek puszcza, ale Baśka nie bardzo wie, co ma zrobić ze świeżo odzyskaną wolnością. Zbliża się do Darka, ten jednak się odsuwa. Zbliża się do Arka, ten również umyka. Przez chwilę ma ochotę płakać. Dwóch dorodnych samców niby w zasięgu ręki, ale obaj nieuchwytni. Wzdycha. Ich to wyraźnie bawi.

Zaczyna się gonitwa. Wśród salw męskiego śmiechu i sfrustrowanych kobiecych jęków. Dopada Darka. Zrywa z niego koszulkę, a wtedy chłopak poddaje się pieszczotom. Przyjemnie pachnie. Mężczyzną. Między nogami pręży mu się już pokaźny pasożyt. Usta ma niecierpliwe i gorące. Wspaniale całuje. Baśka chłonie bijący od mężczyzny żar.

Od tyłu podchodzi do niej ten drugi, ten bardziej upragniony. Głaszcze jej plecy. Palce wplątuje we włosy. Lekko pociąga. Napiera na szyję, nakierowuje ją, zmusza, do tego, do czego zmuszać jej nie trzeba. Sama ma ochotę skosztować słonawego pożądania, w ustach poczuć twardość, wziąć głęboko do gardła. Pochłonąć.

Drżące palce same rozpinają rozporek, zsuwają spodnie, majtki, wyłuskują pulsującego zakapiora. Arek usilnie próbuje dziewczynie pomóc znaleźć odpowiednią drogę, choć sama by ją znalazła. Weszłaby na nią i z zamkniętymi oczami.

Łapczywie połyka prącie Darka. Idealne. Duże. Pachnące. Żywe. Rozedrgane. Jego właściciel, mężczyzna do którego jest przytwierdzone, chwyta jej głowę. Nabija. Ostro. Wulgarnie. Jak na tanich pornolach. Jak nadziałby na siebie dziwkę.

Baśka zatraca się w ssaniu, w tej perwersyjnej, przyprawiającej o zawrót głowy przyjemności. W intensywności doznań i bólu przekraczania granic. W braku powietrza. Staje się tunelem, penetrowanym, pierdolonym wręcz, gardłem.

Nie zauważa, kiedy Arek obnaża się i staje tuż obok kompana. Nie dostrzega pierwotnej chuci dopóty, dopóki nie zostaje wyrwana ze snu na jawie i nadziana na kolejną pałę. Równie interesującą i stanowiącą podobne wyzwanie.

Panowie działają zgodnie, dobrze zgrani i otwarci na siebie nawzajem, nie bojąc się wzajemnego dotyku i znaczeń, jakie mogą mu zostać przypisane. Bezwstydni.

Niestety po chwili zabierają jej swoje wspaniałe zabawki. Organizują przestrzeń. Arek układa się wygodnie na miękkich poduchach. Ciągnie Baśkę ku sobie. Najpierw całują się. Potem ona całuje jego. Darek liże wypięty, kobiecy tyłek. Językiem wwierca się to w piśkę, to w zaciśnięty, pomarszczony otwór wyżej. Dobry jest, nie ma co!

Przerywa na skraju orgazmu, gdy brakuje już dosłownie kropelki, by przepełnić czarę. Czarę przyjemności, oczywiście. Mężczyzna klęka z tyłu. Chwyta ją pod ramiona, podobnie jak wcześniej ten drugi, ten bardziej upragniony, unosi nad Arkiem, łapie w dłoń penisa towarzysza i nakierowuje opuszczając ją przy tym.

Baśka doznaje spełniania, głębokiego i intensywnego, gdy tylko twardy gwałtownik  kochanka rozpycha nabrzmiałe wargi. Gdyby nie Darek i jego silne ramiona, nie nadziałaby się pewnie na upragnionego penisa, a tak ląduje nabita na pal, dokładnie wypełniona i pulsująca. Mężczyzna pod spodem zaczyna się leniwie poruszać, nie dając dziewczynie ani chwili wytchnienia. Wwierca swoje wiertło jeszcze głębiej, penetruje podmokłą krainę. Jęczy. Jest jej dobrze. Gorące wnętrze, takie wrażliwe, podatne, nadal chętne, bo poprzedni orgazm zaostrzył tylko apetyt, przygotowuje się na kolejną ekstazę.

Leżący kochanek przyciąga ją do siebie. Piersi zaczynają ocierać się o szorstkie, męskie ciało. Sterczące sutki bolą, ale to nic. Chce więcej. I dostanie. Wprawna dłoń Darka smaruje zimnym żelem tyłek. Jego palce wtłaczają lubrykant do środka, bezczelnie rozszerzają wnętrze, wnikają w nią, dostarczając oszałamiających doznań. Znów jęczy. Tylko tyle może.

Chwilę później wielka, gładka gąsienica wślizguje się w odbyt. Baśka staje się dzięki temu pełna. Kompletna.

Mężczyźni poruszają się naprzemiennie, w doskonale zsynchronizowanym rytmie. Z wprawą. Jakby doskonale wiedzieli, jak zaprowadzić do nieba bardzo wymagającą dziewczynę. Przez chwilę są jednym, wielkim organizmem, poruszającym się wewnątrz z furią. Odczuwającym wspólnie. Dobrze naoliwionym mechanizmem dążącym do celu.

Baśka czuje pęczniejące członki, ich pulsowanie, salwy życiodajnego płynu, a później nie ma już nic, jedynie osnuwająca ciało mgiełka przyjemnego zmęczenia.

*

Masturbacja wspomagana marzeniami przynosi tylko chwilową ulgę, nie gasi ognia palącego od środka, Baśka nadal jest spragniona samca. Doświadczonego. Gorącego. Dobrze wyposażonego. Ubiera się więc wyzywająco i idzie do herbaciarni. Może tym razem zastanie tego przeklętego ciećwierza.

Jest. Nie tak chętny, jak we śnie. Nie tak gibki i zmysłowy. Mimo tego, co między nimi zaszło, stara się trzymać dystans. Na palcu połyskuje mu złota obrączka. Baśka w dupie ma cudze zobowiązania. Żonę. Dom. Dzieci. Pragnie go i tylko to się liczy.

– Przepraszam, nie mogę. – Mężczyzna odmawia kulturalnie, ale dla dziewczyny to prawdziwy policzek. Jak śmie! Ta mała, wstrętna gnida!

– Dobrze ci radzę przemyśleć tę decyzję – syczy wściekła – bo możesz jej jeszcze słono pożałować.

Chłopaka wmurowuje w ziemię. I dobrze! Wychodzi, ciskając gromami dookoła. Nie, to nie. Teraz pójdzie do Kuby, a później wymyśli coś. Zemsta będzie słodka!

Druga szansa

Nie wie, od czego powinien zacząć. Ma mętlik w głowie przez tę dziewczynę. W jego rękach była tak krucha i delikatna, że bał się poważnie, iż zrobi jej krzywdę. Podczas snu wyglądała niczym anioł, słodka i niewinna. Ale rano… zimna i władcza, przyprawiająca lodowatym spojrzeniem o ciarki. Zrobił coś nie tak? Uraził ją?

W drodze do pracy marzy o tym, by znów ujrzeć Ewę, by oddać się w drobne, chłodne dłonie, zatracić. Pragnie, żeby ona również się zatraciła, ale nie jest pewien, czy potrafi tego dokonać. Nie wie nic o kobietach, za jedyne wskazówki mając rady Anki. Pamięta o nich.

Trawa w ogrodzie prawdziwej królewny niemal wcale nie urosła, zapewne ze względu na panujące upały i brak deszczu. System nawadniający niby działa, jednak spalona słońcem ziemia chłonie łapczywie wodę, zdecydowanie zbyt łapczywie.

Wszystko wskazuje na to, że nie ma jej w domu. Szkoda. Wielka szkoda. Zobaczyć ją tak, choć przez chwilę, napawać się upragnionym widokiem, kontemplować.

Wykonując żmudną i monotonną pracę, Mateusz stara się nie myśleć. A już na pewno nie o Ewie Kowalik. Poddaje się rytmowi kroków, skłonów i oddechów. Cały spływa potem, który nie tylko obniża temperaturę ciała, ale również zabiera ze sobą nadzieję. Pod koniec dniówki pada z nóg. Potrzebował tego – desperackiego, nadludzkiego wysiłku fizycznego, ubabrania się w błocie i, przede wszystkim, upodlenia. Odczłowieczenia.

Już ma wychodzić, gdy dzwoni telefon. Prawie zapomniał o trzymanej w tylnej kieszeni komórce. Aż dziw, że od tylu godzin nikt nie dzwonił. Szczególnie szef.

– Nie używasz telefonu, który ci dałam? – Z głośniczka wydobywa się szorstkie warknięcie.

– Nie w pracy – duka. – Jest za delikatny.

– Masz być cały czas dostępny pod tamtym numerem! Nie obchodzi mnie jak to zrobisz! – Ewa dosłownie grzmi. – Możesz się nawet zwolnić i całe dnie leżeć w łóżku, czekając na wezwanie!

Mateuszowi obiera mowę, wobec kobiecego gniewu czuje się całkowicie bezradny. Słaby. Kładzie uszy po sobie i pozwala na siebie krzyczeć, wyżyć się, wyszumieć. Ewa skwapliwie z tego korzysta. Kiedy już nieco się uspokaja, dużo milszym tonem dodaje:

– Wejdź do domu, weź prysznic i poczekaj na mnie. Możesz częstować się wszystkim, co znajdziesz w kuchni, możesz popływać w basenie albo skorzystać z sauny, jest mi to zupełnie obojętne. Nie wchodź tylko na piętro. – Po tych słowach rozłącza się jak gdyby nigdy nic i zostawia go samego z tym dziwacznym poleceniem.

Przez moment ma ochotę wyjść, ostentacyjnie trzaskając przy tym bramą. Jest wściekły. Obawia się jednak, że jeśli okaże gniew lub niezadowolenie, już nigdy nie zobaczy prawdziwej królewny. Nie dotknie. Gładkiej, cudownie gładkiej skóry. Aksamitnej. Jedwabistej. Nieporównywalnej z niczym innym. Nie poczuje subtelnego zapachu. Eterycznego. Zniewalającego.

Wykonuje polecenie. Bardzo dokładnie myje całe ciało. Wyciera się. Ogląda ręce – mimo szorowania szczoteczką, palce są brudne, brązowe od ziemi i żółte od soku rdestu ptasiego. Podobne przebarwienia potrafią utrzymywać się kilka dni, wie już coś o tym. Na początku może stanowiło to problemem, ale w końcu się przyzwyczaił.

Uporczywe burczenie w brzuchu zmusza chłopaka do zajrzenia do lodówki. Ma przed tym opory, nie chce pozwalać sobie na zbyt wiele, czuć się zbyt swobodnie, ale skoro Ewa sama o tym wspomniała, chyba powinien skorzystać, prawda?

Półki wypchane są jedynie sałatkami i jogurtami, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Wybiera jogurt brzoskwiniowy z płatkami pszenicy. Nie nasyci się nim, ale przynajmniej na chwilę zagłuszy uczucie głodu.

Kiedy po czterech kubeczkach i kilkukrotnym obejściu salonu w kółko nadal jej nie ma, postanawia skrócić sobie oczekiwanie pływaniem. Nie przejmuje się brakiem kąpielówek, przecież jest sam w tej fortecy. Wskakuje do basenu. Nago. Niespodziewanie zimna woda sprawia, że wystraszone orzeszki chowają się do środka. Przeklina w myślach, że przed skokiem nie sprawdził temperatury. Pływając szybko i zamaszyście rozgrzewa się jednak.

Skupiony na walce z żywiołem, nie słyszy otwieranej bramy ani cichego pomruku silnika. Nie słyszy też postukiwania obcasów o kafelki ani jej cichego śmiechu. Dopiero, gdy wychodzi z wody, zaskakuje go obecność Ewy. Leży wygodnie rozpostarta na leżaku i przygląda mu się uważnie.

– Cieszę się, że się rozgościłeś. – Uśmiecha się ciepło, nie patrząc jednak Mateuszowi w oczy, a wprost na jego skulonego z zimna frajera.

Nie odpowiada, zachowuje się jak idiota albo niemowa, ale za to jego ciało reaguje momentalnie na obecność tej niezwykłej kobiety. Pod czujnym spojrzeniem przechodzą go przyjemne ciarki, tak przyjemne, że siurdaczek zaczyna pęcznieć i budzić się do życia.

Rumieni się. Jest pewien, że ona to dostrzega. Głupio mu, nie powinien tak reagować na samą jej obecność, szczególnie biorąc pod uwagę własną nagość. Tak po prostu nie wypada! Ma ochotę zapaść się pod ziemię, czerwony aż po czubki uszu.

– Widzę, że ty też cieszysz się na mój widok – Ewa zauważa kpiąco. Zielone oczy wydają się rozbawione. Mateusz nieznacznie kiwa. Nie ma nawet odwagi spojrzeć jej prosto w twarz. – Jeśli lepiej się z tym poczujesz, możesz ubrać spodnie. – Kobieta po chwili dorzuca litościwie.

Chłopak stara się nie okazywać zanadto ulgi, jaką przyniosły mu te słowa i nie rzucić od razu na ciuchy, które osłonią krępującą, nieprzyzwoitą, wręcz obsceniczną nagość, ale mimo wszystko jego ruchy są gwałtowne i pełne napięcia. Czuje na skórze palący wzrok Ewy, dosłownie, jakby oplatały go macki – silne i lepkie.

Jest speszony, ale kto w takiej sytuacji by nie był… Ona – piękna, dostojna, tajemnicza – całkowicie ubrana. Cóż, może za wyjątkiem ślicznych, małych stóp. On – nagi, niezdarny i niedoświadczony.

– Połóż się. – Dziewczęcy głos tym razem jest ciepły i zachęcający. Dłoń wskazuje drugi z leżaków. Spełnianie poleceń wydaje się kusząco proste. Wyzwalające. Dzięki temu nie musi myśleć ani przejmować się, że coś zrobi nie tak. Kładzie się. – Zamknij oczy i spróbuj się rozluźnić. – Robi to. Próbuje. Ale wcale nie jest łatwo. Własne ciało wydaje się uwierać, takie niedopasowane, obce, reagujące czasem wbrew woli.

Czas jednak płynie i ta, z początku niezręczna, sytuacja z każdą minutą wydaje się coraz bardziej oczywista i naturalna. Uchodzi z niego napięcie, a górę zaczyna brać zmęczenie. Powieki robią się ciężkie i przez moment Mateuszowi wydaje się, że już nie zdołałby ich unieść. I wtedy, gdzieś na granicy między jawą a snem, słyszy głos:

– Rozsuń nogi – szepcze kobieta, ale on nie wie która. Ania? Ewa? Ktoś obcy? Mimo to, ponaglany przez ciepłą dłoń, spoczywającą na jego udzie, wykonuje polecenie. Leżak ugina się nieznacznie skrzypiąc. Ciepło przesuwa się w górę po wewnętrznej części nóg, płynnie i miękko niczym łaszący się kot, wpełza na brzuch i opada przyjemnym ciężarem na klatkę piersiową. Ciepło oddycha. Jest trochę szorstkie, a trochę łaskoczące.

Mimowolnie unosi rękę, by przepędzić coś, co może być tuptającą po nagiej skórze muchą, ale trafia na zaskakującą jedwabistość. Niesforność krótkich, puszystych włosów. Zanurza w niej palce. To takie przyjemne. Zmysłowe. Ciepło, cichutko pomrukuje, gdy jego zgrubiałe palce badają kulistość. Kształtną. Łagodną. Drobną.

Obym nigdy nie obudził się z tego snu – przechodzi mu przez myśl, gdy głęboko w nozdrza wciąga upajający, kwiatowy zapach. Jest tak blisko prawdziwej królewny, jak to tylko możliwe. Może tulić ją w ramionach i głaskać, czuje oddech i rytm serca, niemal identyczny z jego własnym. Spokojny.

Ona przeciąga się. Tak, jakby spała i instynktownie szukała lepszej pozycji. Mateuszowi przypomina się twarz anioła. Mógł ją podziwiać kiedy ostatnio razem spali. Niestety sam też w końcu zasnął.

Bardzo ostrożnie, bojąc się spłoszyć rajskiego ptaka snu królewny, unosi drugą rękę. Przez moment trzyma ją tuż nad jej plecami, by potem opuścić na talię Ewy i przytulić dziewczynę mocniej. Zamiera w oczekiwaniu na reakcję, ale żadna nie następuje. Po prostu sen. Trzymając ją w objęciach, przez chwilę czuje się panem sytuacji, ma złudne wrażenie posiadania.

Delektuje się bliskością, ciepłem, zapachem, krągłościami piersi na swojej klacie, oddechem pieszczącym skórę, wznoszeniem się i opadaniem. Ewa wydaje się być bezbronna. Chciałby ją chronić przed całym światem. Zamknąć na zawsze w swoich objęciach. Już nigdy nie wypuszczać. A jednak nie potrafiłby jej tego powiedzieć. Nie w twarz. Nie prosto z mostu. Nie potrafiłby przyznać się do swojej fascynacji, do tego że jest opiłkiem żelaza nieuchronnie przyciąganym przez magnes. Nie potrafiłby znieść spojrzenia zielonych oczu. Kocich oczu.

Dziewczyna drży. Czyżby z zimna? Obejmuje ją mocniej, próbuje otulić, już całkiem rozbudzony i skupiony na Ewie. Czuje jak miękkie i bezwładne do tej pory ciało, również powoli wybudza się z drzemki, napinając się, przeciągając i w końcu odrywając od jego nagiego torsu.

Ewa unosi się na ramionach, otwiera oczy i uśmiecha ciepło. Ten uśmiech jest leniwy, przyjacielski, jakby pokrzepiający, a zarazem nieco figlarny. Miód ze szczyptą chilli. Przechodzą go ciarki. Gdyby jeszcze nie był jej, przepadłby wraz z tym uśmiechem. Na zawsze.

Widzi pełne, malinowe usta zbliżające się do jego twarzy. Przełyka ślinę. Tak bardzo chciałby ich skosztować, ale równie bardzo boi się, że nie jest ich godzien. Zamyka oczy w oczekiwaniu. Jedno uderzenie serca. Drugie. I nic. Kobiecy policzek na ułamek sekundy przytula się do jego policzka, całe jej ciało przechyla się w lewo, dociskając mocniej lewą, krągłą pierś. Ewa przeciąga się, zdaje się wydłużać do granic możliwości. Powiew oddechu na szyi. Dreszcz. Łapczywie chwyta ją obiema rękami. Mocno przytula. Tak, jest zachłanny. Chce być zachłanny. Ona jednak wije się niczym wąż – wciąż nieuchwytna.

Oparcie leżaka gwałtownie opada, wprawiając chłopaka w konsternację. Otwiera oczy. Więc o to chodziło? Majstrowała przy czymś? Zbity z tropu, próbuje się uśmiechnąć, ale zanim udaje mu się ułożyć usta w odpowiedni grymas, ona unosi się, klękając między jego nogami i ciągnie go za sobą.

Kiedy posłusznie siada, Ewa sięga po oparcie, by ustawić je i unieruchomić w odpowiedniej pozycji, po czym bezgłośnie nakazuje mu się oprzeć. W jej oczach cały czas błyszczą figlarne ogniki, choć uśmiech raz pojawia się, raz znika.

Trwają przez moment w bezruchu. Po prostu patrząc. Na siebie. W siebie. Badając teren. W tej chwili ona wydaje się młodsza i bardziej beztroska, nie taka groźna i chłodna jak zazwyczaj. Jest dzieckiem rozpakowującym gwiazdkowy prezent. Rozbitkiem odnajdującym źródło słodkiej wody.

Chwyta dłoń Mateusza. Unosi. Ogląda ze wszystkich stron. Przejeżdża palcem po zgrubieniach i ranach. Obrysowuje palcem plamy. Głaszcze. Przykłada do swojej, tak małej i idealnej. Jasnej. Gładkiej. Czystej. To wszystko jest dla niego nowe, oszałamiające, dające poczucie bliskości. W tej chwili czuje się wyjątkowy. Jest wybrankiem. Jego serce i jego spodnie przepełnia duma, rozpiera pobudzając do życia, dając siłę i odwagę.

Ewa przykłada szorstką dłoń do swojego policzka. Wtula się w nią, nieznacznie kręcąc przy tym głową. Pełen wątpliwości, ale też żądzy gotującej się we krwi, niepewnie zbliża swoje usta do jej ust. Ledwo muska wargi wargami, szukając w oczach dziewczyny przyzwolenia. Nie odnajduje go, ale nie odnajduje też sprzeciwu. Ponawia próbę.

Ona jest bierna. Przyjmuje tę niewinną pieszczotę z obojętnością, przynajmniej tak mu się wydaje. Nie przerywa. Słodki całus przeradza się powoli w zadziorne ocieranie wargi o wargę. Delikatne, choć coraz bardziej natarczywe. Mateusz odnosi wrażenie, że Ewa smakuje watą cukrową i pachnie jagodami. Rozczula go to i podnieca jednocześnie. Dziwna mieszanka doznań. Upajająca.

Chłopak zatraca się w pocałunku. Pierwszym upragnionym i przez to pierwszym prawdziwym. Zamyka oczy i wtedy staje się cud: jej wargi rozchylają się powoli niczym wielka, ciężka brama, a ciemność roziskrza się tysiącami maleńkich gwiazdeczek, jarzących się mocniej z każdym zbliżeniem miękkości do miękkości i mieniących się wszystkimi kolorami tęczy przy każdym oddechu.

Dałby głowę, że unosi się teraz kilka centymetrów ponad twardym leżakiem. Lewituje. A wszystko dzięki słodyczy, dzięki zwinnemu języczkowi wyzierającemu od czasu do czasu zza idealnych zębów i muskającemu jego język. Dzięki zapachowi.

– Aua – wyrywa mu się mimowolnie, gdy Ewa przygryza dolną wargę. Zdziwiony otwiera oczy. Ona uśmiecha się figlarnie, a oczy jej błyszczą. Przejeżdża dłonią po swoich ustach. Są wilgotne, ale nie od krwi. Na szczęście. Próbuje znów ją pocałować. Na próżno. Dziewczyna umyka mu. Raz w prawo, raz w lewo, czasem do tyłu. Drażni się z nim, wyraźnie rozluźniona i rozbawiona.

Kiedy poddaje się i opiera wygodnie, to Ewa przybliża się do jego twarzy i zaczyna obsypywać ją pocałunkami delikatnymi niczym muśnięcia skrzydeł motyla. Czoło. Policzki. Nos. Kąciki ust. Jest zaskoczony. Zdezorientowany. Jego ręka na jej plecach niepewnie drży. Stara się być równie delikatny. Nie jest pewny, czy dobrze mu to wychodzi.

Zaskakuje go zapał i poczucie bliskości, jakby dotykiem można było komunikować się bardziej bezpośrednio, dotrzeć głębiej i przekazać więcej. Bez niepotrzebnych barier i niezdarności słów wydostających się z gardła, zbyt topornych, by przekazać myśli, by wyrazić ulotność. Chropowatych.

Oplata prawdziwą królewnę ramionami, przyciąga, zamyka w potrzasku ud, wyznając jej tym samym swoje ukryte pragnienia, swoje potrzeby. Czuje prężące się mięśnie, drobne, ale silne, mogące stawić opór, ale nie stawiające. Bije od niej ciepło. Zmysłowość. Kwiatowa woń się nasila, uderzając do głowy szybciej niż wino. Ona mruczy cichutko. Ociera się. Miękkość. Krągłość. Palący żar. Pocałunki stają się bardziej drapieżne. Bardziej mokre. Kąsające.

Mateusz nie wie, czy powinien wstydzić się wybrzuszenia w spodniach, nie ma siły myśleć o tym, czy dla niej to dowód zwierzęcej chuci, czy komplement. Jest nią pijany. Odcięty od zahamowań i obaw. Bardziej żywy, niż kiedykolwiek. Bardziej cielesny. Niebezpiecznie zbliżony do tego, co w nim pierwotne i dzikie. Tego, czego sam czasem się boi, nad czym nie sposób zapanować. Ale nie jest zwierzęciem, prawda? Jest czysty.

Ona też zdaje się oderwana od rzeczywistości. Zatopiona. Sama w sobie. W swoich doznaniach. W smakowaniu go. Tak bliska, a tak odległa. Nagle robi gwałtowny ruch. Odwraca się. Plecami ściśle do niego przylega. Pośladkami również. Musi czuć tę wstydliwą twardość. Przez materiał.

Szorstkość spodni o szorstkość spodni. Miękkość bawełny oddzielająca skórę od skóry. Stanowiąca bezpieczną barierę. Hamulec. Subtelność w braku subtelności. Bezpośredniość przy braku bezpośredniego kontaktu.

Dziewczyna chwyta jego zgrubiałą dłoń, sztywną i ociężałą od fizycznej pracy, zupełnie inną niż dłoń gitarzysty, jaką była jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Obcą. Daje się jej prowadzić. Na stromy pagórek piersi. Na gładkość brzucha. Między nogi. Tam jest jeszcze cieplejsza.

Sama rozpina swoje spodnie. Sama wtłacza jego dłoń pod delikatny materiał majtek. Na niesforne loczki. Na łódeczkę warg. Na wzbierający w niej przypływ. Sama wprawia jego palce w drżenie. On podejmuje. Gra na pojedynczej strunie. Ewa rozpływa się pod tym dotykiem. Jest jej dobrze. Błogo.

W powietrzu zaczyna unosić się ciężki zapach podniecenia. Jej fali. Jej wilgoci. Tego mrocznego, tajnego mokradła, które próbowała osuszyć, o którym próbowała zapomnieć. Krew nie woda…

Mateusz całym sobą przygarnia kobietę do siebie, obejmuje mocno, starając się nie utracić melodii. Ona jest instrumentem, a on muzykiem – wyciąga z niej westchnienia i jęki, tak cudne, że aż nierealne, pieszczące uszy i dumę, oddziaływające na to nieposłuszne stworzenie między nogami.

Ewa wije się.

Ewa drży.

Ewa niczym mantrę powtarza: „tak”.

Ewa wzdycha.

Ewa napiera na jego dłoń.

Ewa zamiera.

Jej usta milkną, ale całe ciało śpiewa w spełnieniu. Nasyceniu. Przemijającej ekstazie. Mateusz jest dumny z siebie. Szczęśliwy. Chłonie ją. Jej bliskość. Delektuje się tym, co mu podarowała.

Dłuższą chwilę słaba i ledwo przytomna, leży w jego ramionach. Jej oddech powoli się uspokaja, serce zwalnia, a świat dokoła zdaje się wracać na normalny tor, jakby to wszystko nigdy się nie wydarzyło, jakby nie było zaklęć i krzyków, jakby nie było wspólnego tańca. Ekstazy.

Trwając z nią też się uspokaja, też zapomina o dzikości czającej się tuż pod skórą, o żądzy rozpierającej od środka. Niespełnieniu. Znów jest sobą. Tylko sobą. Po prostu sobą.

Głaszcze ją. Palce ślizgają się po jedwabistych włosach. Nos wchłania ich zapach –  nadal zmieszany z wiszącym w powietrzu zapachem podniecenia. Jest dobrze, ale wtedy ona odwraca się. Spogląda w jego twarz.

– Dziękuję – szepcze swoim pięknym, aksamitnym głosem.

– Nie ma za co. – Odpowiedź ledwo przebija się przez suche i zaciśnięte gardło chłopaka. Chropowata i niezdarna, nie tak szarmancka jak by chciał.

– Muszę się zbierać, mam dzisiaj jeszcze ważne spotkanie. – Słowa rozbrzmiewają raczej chłodno. – Lepiej żebyś nie czekał, mogę być bardzo późno. – Wstaje, poprawia spodnie i ruchem aż nazbyt naturalnym, podnosi z drugiego leżaka kopertę. Grubą. Wyglądającą dokładnie tak, jak poprzednia.

Mateusz zrywa się. Wzbrania. Odsuwa. Nie chce tego widzieć. Słyszeć. Wiedzieć. Nie jest dziwką! Odwraca się, ale wtedy słyszy głuchy odgłos koperty upadającej na leżak, z którego się zerwał i trzask drzwi prowadzących do salonu. Kręci głową.

Ubierając się wrogo łypie spode łba na ten dowód jej wdzięczności. To kolejna cegła w murze fortecy, którą prawdziwa królewna buduje wokół siebie. Jak go zburzyć? Czy walenie głową w mur ma jakikolwiek sens?

Z ciężkim sercem bierze pieniądze i wychodzi. Może dzięki temu będzie miał kolejną szansę. Trzecią. Ostatnią. W końcu – do trzech razy sztuka.

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm XVIII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Odcinek składa się właściwie z dwóch scen erotycznych, ale czyta się z zainteresowaniem, dzięki fantazji Aurorki, oczywiście. Przyznam, że osobiście wyżej stawiam opis widziadeł Baśki, może dlatego, że Mateusz – gdy już zacząłem odczuwać dla niego jakąś sympatię, znowu upadł, biorąc tę nieszczęsną kopertę. Może dostanie trzecią szansę? Podziwiam niewyczerpaną inwencję twórczą w wymyślaniu kolejnych nazw penisa. Najbardziej przypadł mi do gustu „pasożyt”. 😀 I na koniec, jak tu nie wspomnieć o pięknej scence z podjadaniem z lodówki? Chłopak głodny, a musi zadowolić się jakimiś jogurtami i sałatkami. Skąd ja to znam? 😀 A wygladało to uprzednio niczym zaproszenie na prawdziwą ucztę. 😀

Fakt, wyszło całkiem fajne zestawienie dwóch (a może raczej trzech) różnych podejść do seksu. Nigdy nie rozumiałam czemu część naszych autorów bagatelizuje sceny erotyczne, twierdząc często, że nic nie wnoszą do fabuły. Moim zdaniem nasze fantazje, to jaki i z kim uprawiamy seks, wiele o nas mówi, ale nade wszystko wiele mówi o relacjach zaangażowanych w niego osób, a to jest szalenie ciekawe 🙂

I oto zagwozdka: lepsza część XIV czy ta powyżej – XVII? A może jeszcze coś lepszego się pojawi? Autorka nieobliczalna.
Uśmiechy,
Karel

„Pasożyt” brzmi, moim zdaniem, kiepsko, Neferze. Ale Autorka jest kreatywna i może inne jej pomysly spodobają się na tyle innym tu piszącym, że sami z nich skorzystają.

Tam od razu nieobliczalna! 😀 😀 😀
Przyznam, że sama też najbardziej lubię fragmenty, gdzie dużo dzieje się erotycznie, mniej fabularnie… trochę brakuje nam tu speców od solidnego, literackiego porno, koledzy niestety wolą wyżywać się na innych płaszczyznach literackich… czyżby sublimacja? 😉

A co do określeń części intymnych, cóż, już wspominałam, że zależało mi, żeby akurat w tym tekście znalazła się spora ich różnorodność. Jednych będą śmieszyć, innych żenować, ale komuś się spodobają i może adoptuje je do własnego, seksualnego języka. Na szczęście gusta są różne, a polski nie taki ubogi, jak się niektórym wydaje…

Serdecznie pozdrawiam

A.

PS Doceniam, że przymykasz oko na niektóre moje małe dziwactwa 😉

Aniu,
OOO! Zaintrygowałaś mnie. Ty masz jakieś dziwactwa? I to do tego małe? Hmmm?!
Muszę przemyśleć Twoje intymne wyznanie.
A co do innego fragmentu wypowiedzi, pragnę przypomnieć, że po pierwsze – p…. jest nielegalna, a po drugie szybko staje się nieciekawa, bo wszystko już zostało wymyślone w tym temacie…. no może jeszcze parę wynalazków zostanie dokonanych w przyszłości, ale są na to małe szanse.
Uśmiechy,
Karel

A co, dostrzegasz same duże? 😉

Na szczęście pornografia jeszcze jest legalna… jeszcze ;p

Napisz komentarz