Perska Odyseja XII: Ogniste wrota (Megas Alexandros)  4.3/5 (142)

33 min. czytania

Georges Marie Rochegrosse, „Antyczni wojownicy”

Kassander stał na wysokich murach Suzy. Spoglądał na północ, w stronę ciągnącego się aż po horyzont łańcucha górskiego Zagros. Teraz, w blasku zachodzącego słońca, zaśnieżone szczyty zdawały się płonąć czerwonym ogniem. Za plecami generała ogromne miasto szykowało się właśnie do nocy. Większość mieszkańców zamierzało niedługo udać się na spoczynek, w świątyniach składano ostatnie tego dnia ofiary, lecz w niezliczonych gospodach, szulerniach i domach rozkoszy życie dopiero się rozpoczynało. Szerokie ulice zalały tłumy najtańszych pornai obojga płci, sprzedających swe ciała za parę miedziaków. Tej nocy każdy Macedończyk, Ateńczyk czy Trak znajdzie towarzystwo, bez względu na upodobania i zasobność sakiewki. Suza zapewniała atrakcje każdego rodzaju i we wszelkich kategoriach cenowych.

Suza. Ostatni przystanek na Królewskiej Drodze Perskiej, wiodącej od lidyjskiego Sardis. Stolica krainy o nazwie Elam, niegdyś samodzielnego królestwa wojującego z imperium asyryjskim, medyjskim, a wreszcie perskim. Później, po klęsce i podboju, jedna z paru siedzib zwycięskiej dynastii Achemenidów. Kassander słyszał, że najchętniej spędzali w tym mieście zimy. Potrafił to zrozumieć. On również zawitał do Elamu pod koniec tej właśnie pory roku i był szczerze zaskoczony ciepłą, bezdeszczową pogodą, jakiej tu doświadczył. W niektóre dni robiło się niemal upalnie. Wolał sobie nie wyobrażać, jak wyglądają tutejsze lata. Królowie Persów umykali przed nimi na północ, do położonej w bardziej górzystej okolicy Ekbatany.

Teraz oczywiście nie było ich ani tam, ani w najważniejszej z królewskich siedzib, Persepolis. Dariusz, ostatni z Achemenidów, pokonany w dwóch wielkich bitwach, wycofał się na najdalsze rubieże swego dawnego imperium, by lizać rany i zbierać nowe wojska. Kassander dowiedział się od zarządcy wojskowego Suzy, że Aleksander wciąż jeszcze przebywa w graniczącej z Elamem Persydzie. Szykuje tam armię do ostatecznej konfrontacji ze swym rywalem. Jeśli się więc pospieszy, generał ma szansę już wkrótce dołączyć do króla i wziąć udział w ostatnim akcie tragedii. Żołnierze, których prowadzi aż od Aten, z pewnością przydadzą się władcy w dopełnieniu dzieła podboju.

Najpierw jednak muszą pokonać tę przeklętą barierę – masyw górski Zagros… Wpatrywał się weń z takim uporem, jakby liczył, że spiorunowane wzrokiem góry rozstąpią się posłusznie przed jego wojskami. Tak się rzecz jasna nie stało. A zatem konieczna będzie wspinaczka przez zaśnieżone przełęcze i przedzieranie się nad zdradliwymi przepaściami.

Kassander wiedział, że właśnie tam, na przełęczy zwanej Perskimi Wrotami, król Macedończyków doznał jedynej w swoim życiu poważnej klęski. Satrapa Persydy, Ariobarzanes, któremu umykający Dariusz powierzył obronę samego serca imperium, wywiązał się z tego rozkazu ponad wszelkie oczekiwania. Poczekał, aż najeźdźcy znajdą się w najwęższym miejscu i wtedy uderzył na nich z góry, zasypując strzałami oraz potężnymi głazami. Tego dnia poległo ponad tysiąc żołnierzy Aleksandra, a on sam musiał zarządzić odwrót, by nie stracić ich jeszcze więcej.

Przez cały miesiąc Ariobarzanes bronił Perskich Wrót, Macedończycy zaś płacili mu srogą daninę krwi. Tym samym stał się tarczą całego państwa Achemenidów – czy raczej tego, co z niego jeszcze zostało. Dopóki bowiem Aleksander nie przekroczył gór Zagros, nie mógł podbić centralnych prowincji imperium ani ruszyć dalej na wschód. W końcu jednak szczęście odwróciło się od zuchwałego Persa. Oto bowiem najeźdźcy odszukali zapomnianą górską ścieżkę, wiodącą na tyły jego pozycji. Atakowany z dwóch stron, poniósł bohaterską śmierć na polu walki. Z nim zaś polegli najodważniejsi z wojowników, jacy kiedykolwiek służyli królom królów.

Tym razem Perskich Wrót nie broniły już wraże zastępy. A mimo to ich forsowanie mogło okazać się śmiertelnie niebezpieczne. Aleksander czynił to na samym początku zimy, jeszcze zanim na przełęczy spadły śniegi. Kassander dotarł na przedgórze Zagrosu kilka miesięcy później. Rozsądek podpowiadał, by poczekać kilka tygodni na wiosenne roztopy. Wtórował mu w tym Ksenofilos, zarządzający Suzą młody oficer, który w służbie króla odniósł ciężkie rany, wyłączające go z dalszego udziału w wojnie.

– Pozwól żołnierzom odpocząć, przecież widzisz, jak bardzo są zdrożeni – mówił Kassandrowi, stojąc u jego boku na murach miasta. Lewą rękę – prawą bowiem stracił w boju – wspierał na blankach. – Korzystaj do woli z mojej gościny. Przywitaj wiosnę tu, w Elamie. Od miejscowych słyszałem, że jest bardzo piękna. Potem, z nowymi siłami, ruszysz szybciej i łatwiej dościgniesz Aleksandra.

– Chętnie przystałbym na twoją propozycję – odparł generał. Lubił tego pogodnego mimo kalectwa młodzieńca. – Zaiste jest wspaniałomyślna. Wątpię jednak, by król czekał na mnie bez końca w Persydzie. Prędzej czy później ruszy w ślad za Dariuszem, a ja znów pozostanę w tyle.

– I stracisz szansę na skąpanie w chwale? – Ksenofilos zaśmiał się, choć tym razem niezbyt wesoło. – Potrafię to pojąć, jeszcze niedawno byłem taki sam jak ty. Obyś miał więcej szczęścia, niż było to moim udziałem, przyjacielu.

Kassander położył mu dłoń na ramieniu i zacisnął palce. Tylko w ten sposób mógł wyrazić swoją wdzięczność. Nie wiedział, co powiedzieć mężowi, który już nigdy nie weźmie do ręki miecza ani nie napnie łuku.

– Co do mnie, mogę już tylko nurzać się w tysiącu przyjemności, jakie oferuje Suza – mówił dalej oficer, a w jego głosie znów pojawił się ton rozbawienia. – Kalekom nikt nie czyni z tego wyrzutów. Nareszcie zrozumiałem tego kulawca, Harpalosa. Całkiem słusznie woli wygody miejskiego życia od wojennej poniewierki…

Generał miał okazje poznać królewskiego skarbnika w Atenach. Harpalos zrobił na nim bardzo złe wrażenie. Zresztą, jak się wydaje, z wzajemnością. Był pewien, że Ksenofilos nie przemieni się nigdy w kogoś tak obmierzłego.

– Skoro niedługo opuszczasz moje gościnne miasto, zapraszam dziś ciebie wraz z oficerami na sympozjon. Poucztujemy w helleńskim stylu… Może z jednym lub dwoma perskimi akcentami. Przekonasz się, że potrafią uczynić całą rzecz jeszcze przyjemniejszą – niczym pikantna przyprawa, zmieniająca banalne jadło w smakowite danie!

– Z takiego zaproszenia skorzystam z przyjemnością! – odparł Kassander. – Bardzo jestem ciekaw tych akcentów. Choć przemierzyłem już całą Królewską Drogę Perską, wciąż niewiele wiem o naszych wrogach.

– Na twoim miejscu nie powtarzałbym zbyt często tego słowa. Szczególnie gdy już staniesz przed obliczem naszego władcy. Aleksander wcale nie widzi w Persach wrogów, lecz swoich przyszłych poddanych. Wygląda na to, że będziemy musieli nauczyć się z nimi koegzystować. I to na równych prawach. Ja już zacząłem się do tego sposobić.

– W takim razie dziś dotrzymam ci towarzystwa. Choć nie podzielam zapału naszego króla do zrównywania zwycięzców z pokonanymi.

* * *

„Perskie akcenty” podczas sympozjonu okazały się nadzwyczaj atrakcyjne. Stanowiły je dziewczęta z Suzy, które w półprzezroczystych spódniczkach z najcieńszego jedwabiu wykonywały ku radości zgromadzonych taniec brzucha. Czyniły to nie na osobnej scenie, lecz wprost między biesiadnymi łożami, tak że wystarczyło wyciągnąć rękę, by dotknąć ich rozgrzanych ruchem ciał. Oczy Macedończyków, Traków i Hellenów nie potrafiły się oderwać od krągłych pośladków, nagich brzuchów, przykrytych jedynie brokatem piersi oraz smukłych nóg. Dłonie ucztujących co rusz próbowały wślizgnąć się pod spódniczki, jednak tancerki zręcznie unikały tych prostackich awansów. Obojętne na efekt, jaki wywołują, wirowały między podochoconymi żołdakami, to znów uwodzicielsko kołysały biodrami w rytm hipnotycznej muzyki fletów i tamburynów. Rozpalały pożądanie, lecz – przynajmniej na razie – nie zamierzały pomagać w jego ugaszeniu.

Kassander również z ochotą sycił oczy, opróżniając łapczywie jeden puchar wina za drugim. Jak dotąd jednak trzymał ręce przy sobie. Po uczcie zamierzał wrócić na swoją kwaterę, gdzie czekała nań dawna niewolnica, a obecnie już wolna kobieta, Melisa. Piękna Jonka o lśniących, czarnych włosach i nieśmiałym, lecz zarazem uwodzicielskim spojrzeniu. Od upadku i przegnania Mnesarete to właśnie ona była towarzyszką generała. Zupełnie inną od swej poprzedniczki: łagodną, delikatną, lojalną i w pełni oddaną. Jeśli dziewczyna z Argos przypominała szalejący w suchym chruście ogień, to wyzwolenica zdawała się podobna do spokojnej, cichej rzeki o niespiesznym nurcie. Ogień rozgrzewał, ale również parzył. Za to toczona prądem woda była smaczna i orzeźwiająca, a każdy jej łyk przynosił ulgę po ciężkim, pełnym wyzwań dniu.

I choć czasami Macedończyk tęsknił za namiętną rozwiązłością Szmaragdowookiej, to jednak zawsze pamiętał o tym, do czego doprowadziła. Po kilku tygodniach spędzonych z Jonką doszedł do wniosku, że nałożnica powinna być właśnie taka jak Melisa. Ofiarować mężczyźnie rozkosz, ale też wytchnienie. Zadowalać się tym, czym zechciał ją obdarzyć i nie domagać się więcej. Mnesarete zawsze rościła sobie doń prawa, których jej nie przyznał. Pragnęła więcej jego czasu, uwagi, oczekiwała wierności. Dążyła do tego, by posiąść go na wyłączność. Z tego powodu wciąż wybuchały między nimi kłótnie, a z czasem pojawił się wyczuwalny, coraz trudniejszy do pokonania dystans. Nawet gdyby ostatecznie nie okazała się zdradliwą dziwką, prędzej czy później oddaliłby ją od siebie. Przysparzała mu stanowczo zbyt wielu kłopotów. Ostatnio zaś Kassander szukał w ramionach kochanki bezpiecznego azylu, a nie kolejnego pola bitwy.

Nie znaczyło to wcale, że Jonka w pełni zaspokajała potrzeby Macedończyka. Chyba żadna niewiasta nie byłaby do tego zdolna. Jego apetyt był po prostu zbyt wielki. Kiedy więc pragnął odmiany, sypiał z niewolnicą Melisy, wyuzdaną Lidyjką o imieniu Parmys, a od przybycia do Suzy raczył się słodyczą rozpustnych cór Elamu. Stwierdził z zadowoleniem, że jego obecna towarzyszka znosiła to znacznie godniej niż Mnesarete. Nie czyniła mu wyrzutów, nie robiła scen zazdrości. Cierpliwie czekała, aż znów za nią zatęskni. Akceptowała go takim, jakim był. Paradoksalnie sprawiało to, że wracał w jej objęcia znacznie częściej, niż w ramiona Szmaragdowookiej. Spokojem i łagodnością osiągała zatem więcej, niż tamta krzykiem i awanturami.

Tę noc również – przynajmniej z początku – zamierzał spędzić z Melisą. Jednakże z każdym opróżnionym kielichem jego wola słabła, zaś pożądanie kierowało się raczej ku otaczającym go ze wszystkich stron Elamitkom. W końcu zdecydował, że tym razem pozwoli Melisie porządnie się wyspać i nie będzie jej już niepokoił. Nic zatem nie stało na przeszkodzie, by sięgnąć po soczysty, zwieszający się tuż nad nim smakowity owoc. Kiedy dłoń Kassandra przesunęła się po udzie najbliższej tancerki, ta wcale nie próbowała uciekać. Przeciwnie, pełnym wdzięku krokiem zbliżyła się ku niemu, a potem wdzięcznie przysiadła na skraju jego biesiadnego łoża.

Macedończyk przyglądał się jej z rosnącym ukontentowaniem. Wszystkie obecne na sali sympozjonów niewiasty były urodziwe, ale jemu trafiła się prawdziwa piękność. Wysoka, smagła, ze spadającym na plecy grubym, czarnym warkoczem. Duże oczy w kształcie migdałów – spodziewałby się, sądząc po cerze oraz włosach, że też czarne lub brązowe, lecz tu spotkała go niespodzianka. Kiedy dziewczyna zwróciła ku niemu spojrzenie, jej tęczówki przywiodły Kassandrowi na myśl błękitną toń Morza Środkowego. Takich oczu nie sposób było zapomnieć. Generał poczuł, jak zasycha mu w gardle, więc zanurzył usta w pucharze i wziął kilka solidnych łyków, po czym wypuścił z palców puste już naczynie. Otoczył ramieniem szczupłą kibić dziewki i przyciągnął ku sobie. Ona nachyliła się chętnie nad jego ustami. A potem obdarzyła głębokim, mokrym pocałunkiem. Jej śmiałość zaskoczyła go, lecz w bardzo miły sposób. Uniósł drugą rękę i odwzajemniając pocałunek, wziął w dłoń pierś niewiasty. Zacisnął palce i poczuł, jak dziewczyna drży.

Sympozjon trwał w najlepsze. Ksenofilos oraz wywołani przez niego oficerowie wznosili toasty, tancerki wciąż zabawiały gości pokazem swego kunsztu, hipnotyczna muzyka wypełniała salę. Kassander jednak nie zwracał już na to uwagi, całkowicie pochłonięty bliskością wybranki. Jej usta smakowały jak najwykwintniejsze wino, zaś jędrne i gibkie ciało zdawało się obiecywać niezliczone rozkosze. Generał zdawał sobie sprawę, że powinien zostać na uczcie jeszcze przez parę klepsydr, by w niczym nie uchybić gospodarzowi. Z drugiej strony, był pewien, że zarządca Suzy nie będzie miał mu za złe tego, iż uległ nagłemu pożądaniu. Wszak sam zachęcał go, by korzystał ze wszystkich rozkoszy, jakie oferuje Elam. Dlatego też między pocałunkami szepnął do błękitnookiej:

– Czym prędzej się stąd oddalmy. Chcę zostać z tobą sam na sam.

Skinęła i zgrabnie podniosła się z biesiadnego łoża. Gdy on również wstał, śmiało chwyciła go za dłoń i poprowadziła za sobą, lawirując między innymi tancerkami, roznoszącą jadło i napoje służbą, a także posłaniami ucztujących. Już mieli opuścić salę, gdy dostrzegł ich Ksenofilos. Poderwał się na równe nogi i wzniósł puchar wysoko nad głową.

– Piję zdrowie Kassandra, najdzielniejszego z Macedończyków! – zawołał, obdarzając generała pogodnym uśmiechem. – Walecznego wodza i wielkiego znawcy kobiecej urody! Niech Afrodyta sprzyja mu tej nocy, zaś Ares strzeże go w nadchodzących dniach!

Jazon, Dioksippos i Herakliusz przyłączyli się do toastu. W ich ślad poszła reszta gości. Generał opuszczał sympozjon żegnany gromkimi wiwatami, a także tuzinem życzliwych, acz dosadnych żartów oraz rad dotyczących tego, co ma uczynić ze swą wybranką. Choć pochwycił kilka dobrych pomysłów, zdecydował, że puści je mimo uszu. Sam dobrze wiedział, czego od niej potrzebuje. I to właśnie zamierzał otrzymać.

Korytarze królewskiego pałacu w Suzie były wysokie i przestronne. Idąc nimi, doświadczało się przejmującego wrażenia własnej małości i nieistotności. Tymi właśnie hallami wiodła Macedończyka błękitnooka. Nie musieli iść daleko: okazało się, że praktyczny gospodarz kazał przygotować dla tancerek komnaty nieopodal sali sympozjonów, tak by po uczcie łatwo mogły sprowadzić tu rozochoconych mężczyzn. Pokój, w którym się znaleźli, był niewielki, lecz kunsztownie urządzony. Większą jego część wypełniało obszerne łoże z baldachimem, podłogę zaścielały miękkie dywany, ze ścian zwieszały się perskie gobeliny. Na niskim stole przy posłaniu stał dzban wina, dwa posrebrzane puchary oraz zapalona już lampa oliwna. Okno wychodziło na ogród porastający wewnętrzny dziedziniec pałacu, lecz na zewnątrz zapadła już noc. Lampa była zatem jedynym źródłem światła. W jej migotliwym blasku dziewczyna zwróciła się ku generałowi i całkiem poprawną greką spytała:

– Czy pozwolisz, bym cię rozebrała, mój dostojny panie?

– Najpierw ty, ślicznotko.

Elamitka nie miała wiele szat do zrzucania. Dłońmi ujęła swe piersi i nie spuszczając wzroku z Kassandra, starła z nich większość brokatu, który teraz pozostał na jej palcach. Potem zsunęła z bioder spódniczkę. Macedończyk przez cały czas sycił się widokiem tego, co przed nim odsłaniała. Jej krągłe piersi wieńczyły spiczaste sutki o dużych, brązowych obwódkach. Łono miała gładko wygolone, z pulchnymi wargami sromu. Tak, jak lubił najbardziej. Była wprost idealna. Czuł, że silny wzwód wybrzusza mu przód tuniki, więc nie tracąc czasu, ściągnął ją przez głowę i cisnął w kąt pokoju. Tancerka postąpiła dwa kroki ku niemu. Ona również zaspokajała swą ciekawość. Jej spojrzenie spłynęło po szerokim torsie Kassandra, na pocięty bliznami brzuch, a potem jeszcze niżej. Z satysfakcją dostrzegł, jak błękitne oczy rozwarły się szerzej na widok nabrzmiałego penisa. Stanęła przed nim, a potem osunęła się na kolana. Spodziewał się, że złoży hołd jego uniesionej męskości, wpierw jednak pochyliła głowę i zaczęła rozsupływać wysokie wiązania jego sandałów. Z najwyższym trudem powstrzymał się przed chwyceniem jej za włosy i przyciągnięciem do swego podbrzusza. Mieli przecież mnóstwo czasu. Nie było potrzeby wymuszać tego, co i tak nastąpi.

– Jak ci na imię? – spytał ochrypłym z podniecenia głosem.

– Parysatis, mój panie.

Znów udało jej się go zaskoczyć.

– Parysatis… to monarsze miano. Nosiła je któraś królowa Persji… Mam uwierzyć, że ty również?

– Czasem nadaje się je też dziewczętom z gminu. Prości ludzie wierzą, że to przynosi szczęście.

To ma sens, pomyślał Kassander. Wszak on także, choć pochodził ze społecznych nizin, nosił imię popularne wśród macedońskiej arystokracji. Sam Antypater, regent królestwa i namiestnik Hellady, nadał je swemu pierworodnemu. Uświadomienie sobie tego faktu sprawiło, że już bez zastrzeżeń uwierzył w słowa tancerki.

– A zatem, Parysatis… Pokaż mi, że umiesz zadowolić mężczyznę nie tylko tańcem.

Właśnie zdążyła zsunąć ze stóp generała obydwa sandały. Uniosła głowę i ponownie spojrzała na jego przyrodzenie. Erekcja była co najmniej równie imponująca, jak przed paroma chwilami, kiedy klękała przed generałem. Wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po szerokim, pulsującym trzonie. Następnie ujęła żołądź w dłoń. Kassander przymknął oczy, czując na penisie pieszczotliwy, lecz stanowczy dotyk.

Masując jego męskość, drugą ręką pogładziła udo Macedończyka. Opuszki musnęły przy tym długą, starą bliznę, pozostawioną tam przez tracki oszczep. Następnie skierowały się ku pośladkowi. Zacisnęła na nim palce, jednocześnie obnażając główkę penisa. Następnie przywarła do niej wargami. Długi, namiętny pocałunek połączony z całkiem wprawnymi ruchami języka. Pod mężczyzną aż ugięły się nogi. Zdołał jednak odzyskać równowagę, stanął pewniej i położył dłoń na kruczoczarnych włosach Parysatis. Chłonął jej pieszczoty i rozsmakowywał się w nich, drżąc z coraz silniejszej przyjemności. Czuł już, że długo nie wytrzyma takiego traktowania. Dłoń tancerki przesuwała się w górę i w dół trzonu, zaś usta co rusz pochłaniały całą żołądź. Błękitne oczy skierowały się w górę i napotkały płonące spojrzenie Kassandra. Najwyraźniej zachęcona tym, co zobaczyła, jeszcze wzmogła swe starania.

Nagle Macedończyk pochylił się do przodu i wykrztusił:

– Starczy… Jeszcze chwila, a doprowadziłabyś mnie na szczyt…

Posłusznie wypuściła członek spomiędzy warg.

– Czy nie tego właśnie łakniesz, mój panie?

– Tak, ale jeszcze nie teraz… i nie w ten sposób – rzekł, ujmując ją za ramiona i podnosząc z kolan.

Następnie pchnął lekko w stronę łoża. Wstąpił na nie tuż za dziewczyną. Uklęknął na środku posłania, Parysatis zaś wsunęła się na niego. Dłonie wsparła na muskularnych barkach mężczyzny, udami mocno ścisnęła jego biodra. Spoglądając mu prosto w oczy, zaczęła opuszczać się na nabrzmiałego penisa. Jęknęła, gdy rozwierał jej dolne wargi, a następnie wnikał głębiej. Nagle ciałem tancerki wstrząsnął silny dreszcz. Palce zacisnęły się kurczowo, usta rozchyliły, a powieki opadły, skrywając morski błękit. Pomimo widocznego bólu wciąż nabijała się na męskość Kassandra, lecz teraz czyniła to ostrożniej, na zmianę pogłębiając i spłycając penetrację. Za każdym razem gdy opadała niżej, ciasno otulała członek mięśniami, wyrywając z ust generała donośne pomruki.

On tymczasem przywarł ustami do szyi Elamitki i obsypał ją gorączkowymi pocałunkami. W dłoniach zamknął jej smagłe pośladki. Gniótł je w palcach, rozchylał na boki, to znów dociskał do siebie. Coraz silniej podniecony, jął odpowiadać na ruchy Parysatis własnymi, znacznie silniejszymi sztychami. Choć wciąż była nad nim, tylko przez krótką chwilę kontrolowała tempo oraz intensywność ich zbliżenia. Teraz mężczyzna przejmował inicjatywę, zniecierpliwiony już i spragniony ekstazy. W końcu wdarł się w nią do końca. Łono dziewczyny spotkało się z jego podbrzuszem. Odchyliła głowę do tyłu i wydała z siebie krótki, spazmatyczny krzyk. Palce rozwarły się, ręce ześlizgnęły z szerokich ramion Macedończyka. Gdyby jej nie przytrzymał, na wpół omdlała osunęłaby się na łoże.

Powoli, wciąż zespolony z nią najbardziej jak to było możliwe, ułożył kochankę w jedwabnej pościeli. Wyglądała, jakby znalazła się w jakimś letargu. Mimo to otoczyła mu ramionami szyję, udami zaś mocniej przywarła do boków. Wznowił swoje pchnięcia, które teraz, wyprowadzane z góry, przeszywały ją na wskroś. Spojrzenie miała zamglone, wargi układały się w jakieś niesłyszalne słowa. Stłumił je, mocno wpijając się w jej usta swoimi. Kochając się z Parysatis, całkiem zatracił poczucie czasu. Mogło minąć parę chwil, a mogło i ze dwie klepsydry. Unosił się i opadał na dziewczynę, ona zaś przyjmowała go w sobie, ulegle i jakby bezwolnie. Jednak rozkoszna ciasność wciąż otulała jego penisa, sprawiając, że z każdym ruchem zbliżał się do szczytu. Wreszcie silny skurcz orgazmu targnął jego ciałem. Po raz ostatni zanurzył się w pochwie tancerki i napełniał ją kolejnymi strumieniami nasienia.

Potem długo jeszcze leżeli, ciasno wtuleni w siebie nawzajem, stygnąc po miłosnych zmaganiach. Elamitka patrzyła już całkiem przytomnie, a w jej błękitnych oczach Kassander zauważał coś nowego. Coś, czego przedtem z pewnością nie dało się tam dostrzec. Wciąż była młodą, świeżą i pełną życia dziewczyną, a przecież teraz zdawała się jakby starsza i bardziej dojrzała. Z początku nie pojmował tej przemiany, a przecież czuł, że w jakiś tajemny sposób była nieunikniona. W końcu, gdy odzyskał już siły, podniósł się, a potem wysunął z kochanki. Ku swemu zdumieniu, na penisie oraz na udach dziewczyny ujrzał krew. Poderwał głowę i napotkał spojrzenie Parysatis.

– Więc byłem twoim pierwszym…?

– Dobrze zgadujesz, mój panie – odparła, unosząc rękę i gładząc go po przedramieniu. – Byłeś dla mnie tym, którego ponoć nigdy się nie zapomina.

– Jak to możliwe? Nie czułem żadnego oporu…

– Ale ja poczułam, gdy się przedarłeś.

Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie stało. Kiedy ujrzał ją po raz pierwszy w sali sympozjonów, był pewien, że ma do czynienia z doświadczoną w swoim fachu porne. Biegła w tańcu, śmiała w pocałunkach, umiejętnie pieszcząca go ustami… miała w istocie być niewinną dziewicą? A jednak naoczne dowody zdawały się potwierdzać jej słowa. Nie wiedząc już, co ma o tym myśleć, Kassander gromko się roześmiał.

– W takim razie musimy to uczcić! – rzekł, wstając z łoża i sięgając po dzban z winem. Napełnił nim obydwa puchary. – Tej nocy stałaś się kobietą, Parysatis. To zasługuje na toast.

Usiadła na posłaniu i przyjęła z jego rąk naczynie.

– Zaprawdę jesteś łaskawy, mój panie. Ale nie czuję wcale pragnienia…

– Nie wierzę. Po tym, co zrobiliśmy, mógłbym wypić trzy takie dzbany. A zatem twoje zdrowie, błękitnooka. Niech Afrodyta zawsze ma cię w czułej opiece.

Opróżnił kielich trzema potężnymi łykami. Wino było wyśmienite, słodkie, lecz doprawione pikantnymi przyprawami. Tancerka podziękowała mu skinieniem głowy.

– Wróć do mnie, mój panie – poprosiła. – Z pewnością jesteś strudzony. Wypocznij trochę, a może znowu mnie zapragniesz. O ile za pierwszym razem dobrze się sprawiłam…

– Jak możesz w to wątpić? – spytał, wsuwając się na łóżko. – Dałaś mi mnóstwo rozkoszy, lecz nie myśl, że wystarczy to na długo. Prawdę powiedziawszy, już mam na ciebie ochotę.

– Napij się chociaż, by odzyskać siły.

Usłużnie podała mu swój puchar. Z nim również szybko się rozprawił. Następnie sięgnął ku jej piersi.

– Cudownie twarda. Masz wspaniały biust, Parysatis… – rzekł, zaciskając palce na jędrnej półkuli.

Niespodziewanie jednak widok, który tak cieszył jego oczy, stracił ostrość i uległ jakby rozmyciu. Ostatnie słowa Macedończyka nawet jemu wydały się bełkotliwie i niezrozumiale. Rodząca się ponownie żądza nagle ustąpiła miejsca narastającemu znużeniu. Zdążył jeszcze się tym zdziwić. Przecież nie wypił aż tyle…

Czyjeś dłonie pieszczotliwie ujęły go za skronie.

– Śpij, Kassandrze – usłyszał głos, dochodzący jakby z wielkiej oddali. – Śpij, mój pierwszy kochanku. Bądź pewien, że na zawsze zachowam cię w pamięci.

Chwilę później osunął się w ciemność.

* * *

Ktoś potrząsał go za ramię.

Z początku delikatnie, przemawiając zarazem w jakimś obcym języku. Próbował zignorować natręta, lecz brakiem reakcji tylko go rozochocił. Potrząsanie stawało się coraz mocniejsze i jakby desperackie, a głos podniósł się do cichego krzyku. Tego było już za wiele. Macedończyk z trudem uniósł powieki. Wlewające się do komnaty światło dnia natychmiast poraziło mu oczy, więc zasłonił je wierzchem dłoni. Ten, który go szarpał, uskoczył, jakby przed ciosem. A potem wyrzucił z siebie istny potok niezrozumiałych słów.

– Powoli, nie tak szybko… Nic nie pojmuję… – warknął Kassander.

Dźwignął się z łoża i usiadł na jego brzegu. Na chwilę znieruchomiał z opuszczoną głową. Przyzwyczajał się do światła, hałasu, do rzeczywistości, która znów osaczyła go ze wszystkich stron. Dopiero gdy nieco oprzytomniał, spojrzał na nieproszonego gościa. Był to efeb o czarnych, kręconych włosach i pełnych zatroskania oczach. Sądząc po pozbawionej ozdób tunice z białego lnu, zapewne jeden z pałacowych niewolników. Wnioskując z gładkich policzków i wysokiego głosu, eunuch. Bez wątpienia rodowity Elamita.

– Mów po grecku! – zażądał generał. – Nie znam twojej barbarzyńskiej mowy…

Chłopak umilkł. Przez dłuższą chwilę szukał właściwych słów. W końcu zaczął, prostą i łamaną greką:

– Wybacz, panie. Sprzątałem po uczcie. I wtedy cię znalazłem. Spałeś jak trup. Nie mogłem cię dobudzić. Bałem się, żeś umarł.

– Jak widzisz, żyję i nic mi nie jest. – Pomimo stanowczości w głosie, Kassander wcale nie był tego taki pewien. Potrząsnął głową, próbując rozproszyć dziwną, nienaturalną senność, którą wciąż odczuwał. – Widziałeś może wychodzącą z tej komnaty tancerkę? Wysoka brunetka o błękitnych oczach. Trudna do zapomnienia.

– Byłeś tu całkiem sam, mój panie. Tancerki dawno już opuściły pałac.

Spojrzał na stolik przy łóżku. W dzbanie zostało jeszcze trochę wina. Napełnił kielich i po krótkim namyśle podał go eunuchowi.

– Należy ci się nagroda za troskę. Skosztuj tego trunku. Zapewniam, że w życiu nie piłeś lepszego.

Sługa zbladł wyraźnie.

– To wino dla szlachetnych gości mego pana… Nie wolno mi…

– Pij, mówię. Przysięgam, że nikomu mu nie powiem.

W końcu przyjął puchar. Po krótkim wahaniu umoczył w nim usta. Kassander patrzył, jak kilkakroć przełyka. Dopiero wtedy podniósł się z łoża. O głowę wyższy, górował nad drobnym Elamitą, który posyłał mu coraz bardziej zalęknione spojrzenia. On myśli, że chcę go upić i wykorzystać, pojął z rozbawieniem generał. Podejrzenie to zdawała się potwierdzać nagość Macedończyka, której wcale nie próbował zakryć. Zamiast tego całą uwagę skupił na młodzieńcu. Złapał go w ramiona, gdy ten nagle się zatoczył.

– Wybacz panie… Naprawdę nie wiem, co się dzieje…

– To nic, chłopcze. Zdrzemniesz się trochę…

Powoli ułożył nieprzytomnego na posłaniu. Sam zaś parokrotnie przemierzył komnatę, rozmyślając nad tym, co tu się wydarzyło. A zatem narkotyk w winie… Ale dlaczego mu go podano? Jaki cel mogła mieć w tym Parysatis?

Spojrzał na jedwabną pościel. W miejscu, gdzie uprawiali miłość, widoczne były rude plamy. Tancerka o nietkniętym przez mężczyznę ciele. Dziewczyna z gminu, nosząca królewskie imię… Zbyt wiele tych sprzeczności. Szczerze wątpił, by była tą, za którą chciała uchodzić. Kogóż więc spotkał tej nocy? Kto ukrywał się za zręcznie odegraną rolą? Mógłby zarządzić przeszukanie wszystkich domów rozkoszy w Suzie, lecz nie spodziewał się, by przyniosło to jakikolwiek efekt. Poza tym nie miał czasu na pościg za cieniem. Na następny dzień zaplanowany został wymarsz z Suzy. Należało poczynić jeszcze mnóstwo przygotowań.

Musiał więc pogodzić się z faktem, że błękitnooka rozpłynęła się niczym mgła w porannym słońcu. Wciągnął przez głowę tunikę, zawiązał sandały. Elamicki sługa leżał nieruchomo, pogrążony w głębokim śnie. Jeśli go tu znajdą, młodzieńca czeka brutalna pobudka. Może nawet chłosta za lenistwo. Macedończyk nie chciał, by z jego powodu chłopca spotkała krzywda. Co jednak mógł zrobić? Nasuwało się tylko jedno rozwiązanie. Opuścił komnatę i odnalazł zarządcę służby. Również eunucha, lecz znacznie starszego, z łysą głową i opadającymi powiekami, które sprawiały, że wyglądał, jakby sam wypił zaprawione narkotykiem wino.

– Chcę kupić jednego z pałacowych niewolników – oznajmił Macedończyk. – Ile za niego chcesz?

– Zależy którego, dostojny panie.

Kassander pokrótce opisał wygląd sługi.

– Masz na myśli Iszana – zarządca uśmiechnął się przymilnie. – Doprawdy, czarujący młodzieniec. Rozumiem, czemu pragniesz go posiąść.

– Po prostu podaj cenę.

Nie była niska, lecz zapłacił ją bez zbędnych targów. I tak zmitrężył już większą część poranka. Poza tym Melisie przyda się dodatkowa para rąk do pomocy. Jego poprzednia nałożnica miała do dyspozycji dwie służące. Obecna musiała jak dotąd radzić sobie z jedną.

– Iszan wypoczywa teraz w alkowie przy sali sympozjonów – poinformował zarządcę Kassander. Zignorował coraz bardziej obleśny uśmiech eunucha. – Nie życzę sobie, by mu przeszkadzano. Kiedy się zbudzi, poślesz go do mojej kwatery.

– Zgodnie z życzeniem, łaskawy panie.

* * *

Nazajutrz korpus Kassandra opuścił Suzę i pomaszerował na wschód, w stronę Zagrosu. Ksenofilos wyjechał wraz z generałem przez wielką bramę miejską i towarzyszył mu jeszcze przez kilkanaście stadionów. Z początku prowadzili lekką i wesołą rozmowę, ale w końcu jednoręki oficer spoważniał.

– Uważaj na siebie w Persydzie – rzekł cichym głosem, tak by słyszał go tylko Kassander. – W przeciwieństwie do Elamu to wciąż nieujarzmiona kraina. Słyszałem, że nasi utrzymują się jedynie w dużych miastach, lecz na prowincji aż roi się od buntowników tęskniących za starymi porządkami. Poborcy podatkowi muszą wyruszać w teren z silną obstawą – w przeciwnym razie giną w zasadzkach. Zresztą, nie tylko oni. Każdy Macedończyk czy Hellen, który samotnie przemierza te ziemie, znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie.

– Jak widzisz, nie brakuje mi towarzystwa. – Generał szerokim gestem wskazał kroczące traktem kolumny falangitów oraz widoczne w oddali zagony jazdy. – Buntownicy musieliby być bardzo odważni lub też bardzo głupi, by nas atakować.

– Zaiste. Lecz desperacja potrafi popchnąć ludzi do największych szaleństw. Proszę jedynie, byś był czujny i nie dał się zaskoczyć.

– Możesz być tego pewien.

– A zatem tutaj cię zostawię. – Ksenofilos uśmiechnął się melancholijnie i spiął swego wierzchowca. – Trzeba mi wracać do Suzy, do obowiązków oraz przyjemności. Powodzenia, dobry druhu! Niech Azja nie pochłonie cię, tak jak wielu przed tobą. Odwiedź kiedyś niepotrzebnego już nikomu kalekę, rozwesel go świeżą opowieścią! Będę cię wyglądał ze szczerą niecierpliwością.

– Bywaj, przyjacielu – odparł Kassander. – I ja z chęcią ujrzę cię ponownie!

Przez następne dni wojsko pokonywało solidny dystans, mimo znużenia trwającym już od kilku miesięcy, niemal nieprzerwanym marszem przez Małą Azję, Syrię, Mezopotamię oraz Elam. Wkrótce jednak teren zaczął się wznosić, z początku łagodnie, a następnie coraz bardziej stromo. Każda noc była chłodniejsza od poprzedniej, aż w końcu pod stopami żołnierzy zachrzęścił śnieg. Obciążeni bronią, ekwipunkiem oraz prowiantem, zawinięci w ciężkie płaszcze dla ochrony przed mrozem, posuwali się naprzód z coraz większym trudem. Na szczęście Ksenofilos użyczył korpusowi doświadczonych przewodników, którzy zawsze byli w stanie wyszukać najłatwiejszą drogę pośród coraz liczniejszych skał i groźnych, skrytych pod śniegiem rozpadlin.

Kiedy tesalscy kawalerzyści pod wodzą młodego Herakliusza, tworzący straż przednią korpusu, zbliżyli się do Perskich Wrót, stromizna była już tak znaczna, że musieli zeskoczyć z koni i prowadzić je za postronki. Przełęcz, którą przemierzali, z obydwu stron okolona przez strome zbocza, coraz bardziej się zwężała, aż w końcu przeszła w głęboki kanion. Kolumny marszowe wypełniły go niemal w całości, rozciągając się od ściany do ściany.

Stłoczeni żołnierze nie mieli gdzie uciekać, kiedy z góry zaczęły się na nich sypać głazy. Z początku kilka, co można było wziąć za niefortunne zrządzenie losu. Takie wypadki nie były przecież w górach niczym dziwnym czy niespotykanym. Wkrótce jednak kamienne pociski stały się zbyt liczne, by mogły stanowić dzieło przypadku. Spadając z wysoka, gruchotały ramiona i barki, roztrzaskiwały hełmy i głowy, raniły konie i uśmiercały ludzi. Nawet ciężkie tarcze hoplitów nie zapewniały przed nimi obrony. Ubity przez maszerujących śnieg, przez całą zimę zalegający w Perskich Wrotach, szybko przybierał czerwoną barwę.

Po kamieniach przyszedł czas na pociski z drewna, pierza oraz stali. Ukryci na zboczach łucznicy nie musieli nawet zbytnio celować. Wypuszczona z góry strzała musiała ugodzić kogoś w ludzkim kłębowisku, w jaki zmienił się macedoński szyk. Rozwścieczony Herakliusz nakazał swym podwładnym szarżę. Zdawał sobie sprawę, że im prędzej wyrwą się z kanionu, tym szybciej dopadną nieprzyjaciół. Tesalska jazda popędziła więc naprzód, choć wierzchowce ślizgały się na oblodzonych głazach. Piechota jednak wciąż drogo płaciła za każdy krok przebytej ziemi.

Kiedy meldunki o tym, co się dzieje dotarły do Kassandra, był akurat przy tylnej straży, którą tworzyli Trakowie.

– Ktoś tu myśli, że jest Ariobarzanesem – warknął generał. – Udowodnię mu, że się myli. Ten skurwysyn nie zatrzyma nas tutaj na długie tygodnie. Jazonie, pchnij naprzód swych górali! Niech sforsują te stoki!

Następnie spiął karego rumaka i popędził na spotkanie niebezpieczeństwa. Żołnierze trwożnie rozstępowali się przed kopytami Kambyzesa. Po drodze generał zgarnął jeszcze najemnych łuczników z Krety i kazał im podążać za sobą. Kiedy dotarł do kolumny ciężkiej piechoty, jego oczom ukazał się opłakany widok. W śniegu leżały dziesiątki nieruchomych ciał. Ci spośród rannych, którzy próbowali się czołgać, stawali się celem dla skrytych w górze zabójców. Mnóstwo falangitów porzuciło swoje sarissy i kuliło się pod nawisami skalnymi, w nadziei, że tam trudniej ich będzie trafić. W paru miejscach stłoczeni Ateńczycy Dioksipposa osłaniali się murem z połączonych tarcz. Strzały zazwyczaj wbijały się w okute żelazem drewno, lecz niekiedy odnajdowały szczelinę między hoplonami.

– Kreteńczycy! – zawołał Kassander. – Nakładajcie strzały na cięciwy! Zabić mi każdego, kto pojawi się na zboczach! Hoplici! Otoczyć Kreteńczyków i osłaniać ich tarczami. Naprzód, żywo!

Choć przerażeni, żołnierze usłuchali. Kilka strzał przeszyło powietrze obok generała. Jak dotąd jednak żadna nie uczyniła mu krzywdy. Dopiero gdy ujrzał, że jego rozkazy są sprawnie wykonywane, zsunął się z grzbietu Kambyzesa i skrył za hoplonami. Tymczasem najemni łucznicy dowodzili, że nie na próżno pobierali żołd. Choć przyszło im strzelać pod górę, do skrytych między skałami nieprzyjaciół, ich pociski dosięgały celu. Co rusz rozlegał się krzyk rannego lub bezwładne ciało waliło się na dno wąwozu.

Rzeź przestała być jednostronna, ale nadal trwała.

Nagle krzyki w górze przybrały na sile, stały się wręcz histeryczne. Zaraz potem dołączył do nich szczęk żelaza. Najwyraźniej Trakowie z tylnej straży wspięli się na strome stoki i zaszli nieprzyjaciół od tyłu. Teraz to już nie potrwa długo, pomyślał Kassander. Mało kto był w stanie sprostać zakrzywionym trackim rhompajom, z równą łatwością rozcinającym ciało i zbroję. Kimkolwiek są napastnicy, zostaną posiekani na kawałki. Miał nadzieję, że ludzie Jazona wezmą choć kilku jeńców.

Rozległo się dudnienie kopyt o skalne podłoże. Na pole bitwy wróciła tesalska konnica, czy raczej to, co z niej zostało. Wiele koni galopowało bez jeźdźców, a ci kawalerzyści, którzy jeszcze trzymali się w siodłach, byli wyczerpani i skrwawieni. Złamane drzewce strzały sterczało z lewego barku Herakliusza, kolejny pocisk utkwił w jego niewielkiej tarczy. Osadził swego wierzchowca przed kręgiem hoplitów, zeskoczył na ziemię i dołączył do generała.

– Podstępne psy! – warknął, ocierając z czoła krew zmieszaną z potem. – Wznieśli mur w poprzek wąwozu. Solidny, z kamiennych bloków i zaprawy. Zatrzymali naszą szarżę i wtedy zaatakowali ze wszystkich stron. Strzelali do nas jak do łownej zwierzyny… Mało brakowało…

– To przemyślana zasadzka – stwierdził Kassander. – A my weszliśmy prosto w nią… Chcę dopaść męża, który za tym stoi. Jedź do Jazona, przekaż mój rozkaz. Brać żywcem, kogo się tylko da.

Młody dowódca wskoczył na konia i popędził w dół wąwozu. Generał podniósł się i wyszedł zza zasłony tarcz. Odgłosy walki całkiem ucichły, strzały nie przecinały już mroźnego powietrza. Krew stygła powoli na śniegu. Tu i ówdzie słychać było przepełnione cierpieniem jęki, przedśmiertne rzężenie, wołanie o pomoc. Należało czym prędzej zatroszczyć się o rannych, pogrzebać zabitych… No i zburzyć ten przeklęty mur. Kassander zaczerpnął głęboko tchu, a potem zaczął wyrzucać z siebie kolejne rozkazy. Ci żołnierze, którzy jeszcze stali na nogach, ruszyli wprowadzać je w życie.

* * *

Pod wieczór Hellenowie opuścili wreszcie wąski kanion, który o mały włos nie stał się dla nich grobem. Obozowisko zostało rozbite niżej, na opadającej w dół przełęczy. Ponieważ w okolicy brakowało drzew, nie można było otoczyć go palisadą. Bezpieczeństwo musiały więc zapewnić gęsto rozmieszczone posterunki. Obsadzono je Trakami oraz łucznikami z Krety – którzy owego dnia zyskali nieśmiertelną sławę. W przeciwieństwie do hoplitów i ciężkiej macedońskiej piechoty dobrze sprawdzili się też w walce w trudnym terenie. Jeśli ktokolwiek mógł odeprzeć kolejne ataki wroga, byli to właśnie oni.

W namiocie głównodowodzącego zgromadzili się wszyscy najważniejsi oficerowie. Przedstawiali się nieszczególnie. Herakliusz miał obandażowane ramię i bark. Dioksippos – udo, draśnięte przez strzałę, która prześlizgnęła się poniżej krawędzi tarczy. Adiutant generała, młody Argyros, mocno się potłukł, gdy zabito pod nim konia. Ciemne sińce pokrywały jego policzek i czoło. Spośród dwóch tuzinów obecnych w namiocie mężczyzn mniej niż połowa wyszła z potyczki bez żadnego szwanku. Lidyjska niewolnica Parmys oraz eunuch Iszan wręczali im ku pokrzepieniu kielichy z podgrzanym winem. Kassander stał, wsparty pięściami o blat stołu. Z pochyloną głową słuchał raportu na temat poniesionych strat.

– Ogółem zginęło dziś stu dwunastu naszych żołnierzy – podsumowywał bardziej szczegółowe wyliczenia Jazon. – Dwakroć tyle jest rannych. Obawiam się, że połowa na zawsze pozostanie w tych górach. Nie mamy ich jak leczyć w trakcie marszu. A zatrzymać się nie możemy.

Nie musiał nawet mówić, dlaczego nie wchodziło to w rachubę. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z sytuacji. Nawet gdyby wróg więcej nie zaatakował, korpus znajdował się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Zapasy żywności, które miały starczyć na przeprawę przez Zagros, zostały starannie wyliczone. I teraz prędko się wyczerpywały. Każdy żołnierz dźwigał na grzbiecie własny przydział, a musiał przecież wytrzymać jeszcze tempo marszu. Więcej zabrać się nie dało. W dodatku każda noc spędzona na przełęczach przynosiła kilka zgonów – z wychłodzenia i odmrożeń. Teraz, gdy w obozie znajdowali się ranni, śmierć miała stać się tu znacznie częstszym gościem. Należało czym prędzej dotrzeć na niżej położone tereny, uzupełnić zaopatrzenie i solidnie się ogrzać.

– A zatem tak naprawdę straciliśmy niemal dwie setki – skonstatował ponuro Kassander. – A ilu napastników udało nam się zgładzić?

– Sześćdziesięciu trzech – odrzekł Jazon. – Wydaje się, że większość zdołała uciec. Ci, którym się to nie udało, walczyli do końca, nawet, gdy nie było już nadziei. Byli i tacy, co rzucili się na nasze miecze… Nigdy dotąd nie widziałem tak rozpaczliwego oporu. Takiej dzikości. Takiego fanatyzmu… Ostatecznie pojmaliśmy tylko jednego jeńca. A nawet on nie poddał się z własnej woli, lecz stracił przytomność po ciosie w głowę.

– Odzyskał ją już?

– Tak. Moi ludzie trochę go zmiękczają. Nie chcemy przecież, by zbył nasze pytania milczeniem.

– Mam nadzieję, że nie przesadzili z gorliwością. Każ go tu sprowadzić. Dowiedzmy się wreszcie czegoś o naszych wrogach.

Po chwili do namiotu wkroczyło dwóch rosłych osiłków. Wlekli między sobą na wpół omdlałego jeńca. Smagły mężczyzna o długich, czarnych, sklejonych krwią włosach miał świeżo opatrzoną ranę na skroni i pogruchotane palce u lewej ręki. Nosił powłóczyste szaty, kiedyś chyba w barwie szafranu, lecz teraz brudne i podarte. Gdy prowadzący go mężczyźni zatrzymali się przed Kassandrem, z wysiłkiem uniósł głowę i zmierzył Macedończyka wzrokiem. W jego oczach widać było ból, dezorientację, znużenie… ale nie lęk.

– Powiedział wam coś? – spytał generał.

– Niestety, panie, nie mówi po grecku – odparł ze smutkiem jeden z osiłków. – Gdyby rozumiał nasze słowa, z pewnością wyśpiewałby już wszystko.

– Znam trochę perski – oznajmił Dioksippos. – Mogę tłumaczyć.

– Więc spytaj go, kim jest i skąd się tu wziął.

Ateńczyk podszedł do jeńca. Widać było, że dawno nie posługiwał się językiem podbitego imperium. Co rusz zacinał się, jakby szukał słów, ale za każdym razem udawało mu się doprowadzić zdanie do końca. Pochwycony zaczął odpowiadać, a potem zaniósł się kaszlem. Dioksippos niewiele myśląc podstawił mu pod usta własny puchar wina. Mężczyzna zaspokoił pragnienie i podziękował skinieniem głowy. Następnie mówił dalej.

– Na imię mu Farnakes, jest Persem. Służył w armii króla królów. Bił się pod Ipsos, Gaugamelą i w Perskich Wrotach, pod wodzą samego Ariobarzanesa. Obecnie jest buntownikiem przeciwko macedońskiej władzy. Twierdzi, że jego oddziałem kieruje niejaki Jutab. To właśnie on zaatakował nas w kanionie.

– Jutab… Iloma ludźmi dysponuje? Gdzie się ukrywają? Jakie są ich plany? Muszę wiedzieć to wszystko.

Kiedy Ateńczyk przełożył kolejne pytania, jeniec uśmiechnął się gorzko. A potem zaczął szybko mówić, jakby bał się, że zaraz mu przerwą. Dioksippos tłumaczył jednocześnie:

– Armią, którą dysponuje Jutab, jest cały naród perski. Każdy może być jego żołnierzem. Kryjówką, w której może szukać schronienia, jest każdy dom należący do Persa. Nikt nie odmówi mu azylu. Jedynym planem, jaki układa Jutab, jest przegnanie precz Macedończyków. I osiągnie to, bez względu na cenę. Jest płonącym mieczem Ahura Mazdy, Mądrego Pana, który nie zostawi swych wiernych w potrzebie. My zaś jesteśmy demonami Złego Ducha Arymana i musimy ponieść klęskę.

Farnakes nie zdążył wyrzucić z siebie nic więcej. Jazon dał znak swoim ludziom. Wykręcili Persowi ręce, a jego słowa przeszły w skowyt.

– To bełkot obłąkańca – stwierdził Trak. – Bajdurzenie religijnego fanatyka. Wątpię, by zdradził nam coś przydatnego.

– Warto było spróbować – Kassander zmarszczył brwi. – Dioksipposie, postaraj się go jeszcze przesłuchać, gdy nieco ochłonie. Potem poderżnij mu gardło.

Argyros zbladł, jakby nagle z twarzy odpłynęła mu cała krew, przez co pokrywające ją sińce stały się jeszcze bardziej widoczne. Chciał chyba zaprotestować, lecz powstrzymał się przed tym w ostatniej chwili. Nikt inny nie wystąpił w obronie jeńca. Pamięć o masakrze, jaka dokonała się w kanionie, była wciąż zbyt świeża, by ktokolwiek przejmował się prawami wojny.

– Rano zwijamy obóz – ciągnął generał. – Nic tu po nas. Zabierzemy ze sobą wszystkich zdatnych do transportu rannych. Kolumny marszowe osłaniać będą Kreteńczycy. W przedniej straży pójdą Trakowie. Naszym celem jest Persepolis. A jeśli Jutab znów spróbuje stanąć nam na drodze, niech sam Ahura Mazda ma go w opiece!

* * *

Po zakończeniu narady oficerowie szybko opuszczali kwaterę głównodowodzącego. Zdawali sobie sprawę, że następny dzień nie będzie łatwy, chcieli więc złapać przed jego rozpoczęciem choć parę klepsydr snu. Tylko dowódca konnicy ociągał się z odejściem. Widać było, że bije się z myślami. W końcu podjął decyzję. Kiedy zbliżał się do Kassandra, Parmys właśnie zsuwała z jego ramion płaszcz, zaś Iszan mocował się z wiązaniami napierśnika.

– O co chodzi, Herakliuszu? – znużonym tonem spytał generał.

– Moi Tesalowie zawsze tworzyli straż przednią – rzekł z naciskiem młodzieniec. – Dlaczego pozbawiłeś nas tego zaszczytu?

– Muszę myśleć o tym, co najlepsze dla całego korpusu. Trakowie lepiej sobie radzą w tutejszym terenie. Wielu z nich całe życie spędziło w górach. To dzięki nim dzisiejszy dzień zakończył się zwycięstwem.

– Podczas gdy my cwałowaliśmy tylko w tę i z powrotem, i daliśmy się wystrzelać, czyż nie tak?

Kassander nic na to nie odpowiedział. Jego milczenie było dla Herakliusza jak upokarzający policzek.

– To kara za to, że cię dziś zawiodłem? – ciągnął dowódca jazdy. – Skoro tak, to mnie zdegraduj! Uczyń zwykłym żołnierzem. Przyjmę to bez słowa protestu. Ale nie każ za moje błędy całego oddziału.

– Nikt tu nikogo nie karze. Chcę po prostu wykorzystać nasze siły najlepiej jak to możliwe. Nie wiem, czy Jutab uderzy na nas jutro od frontu, z tyłu, czy z flanki. Konnica bardziej przyda się w odwodzie, bym mógł ją posłać tam, gdzie będzie potrzebna.

Młodzieniec wciąż nie wyglądał na przekonanego.

– A zatem to ostateczna decyzja? – spróbował raz jeszcze.

– Nie zwykłem zmieniać raz podjętych postanowień. Szczególnie gdy wydają mi się słusznymi. A teraz bywaj, Herakliuszu. Obydwaj zasłużyliśmy na odpoczynek. Dobrze ci radzę: wykorzystaj czas, który pozostał do świtu.

– Bywaj, dostojny generale. Nie będę ci się więcej narzucał. – Po tych słowach obrócił się na pięcie i pospiesznym krokiem opuścił namiot.

* * *

Mroźne powietrze wcale nie sprawiło, że ochłonął.

Młody Macedończyk szedł bez celu przez pogrążone we śnie obozowisko. Pięści zaciskał w bezsilnym gniewie. Dotąd uważał Kassandra za najlepszego wodza, jakiego mógł sobie wymarzyć. Od czasu awansu – wręcz za przyjaciela. Był gotów na każdy hazard, na każde poświęcenie, byle tylko zasłużyć na jego szacunek. A co otrzymał w zamian? Pogardę i lekceważenie. Jego Tesalom odebrano najbardziej honorowe miejsce w szyku. Co gorsza, zastąpiono ich na wpół barbarzyńskimi Trakami. Policzki Herakliusza wciąż płonęły, gdy myślał o tej hańbie.

Powinien wrócić na swoją kwaterę, w ramiona urokliwej Talii, ślicznotki, którą zabrał jeszcze z Sardis. Ona potrafiłaby ugasić szalejącą w nim pożogę. Z pewnością jeszcze nie śpi. Zawsze przecież czekała, aż przyjdzie do niej przed udaniem się na spoczynek. Nie mógł się jednak zmusić, by skierować kroki w tamtą stronę. Czuł, że nie powinien obarczać dziewczyny swym niepowodzeniem. Pragnął, by widziała w nim bohatera, podobnego mitycznym herosom. Łaknął jej podziwu, uwielbienia i zachwytu, nie zaś litości czy współczucia.

Dlatego odepchnął od siebie myśl o ciepłym wnętrzu namiotu, o posłaniu ogrzanym ciałem kochanki. Wreszcie – o niej samej. Nie zasłużył na te przyjemności i luksusy. Zamiast tego pomaszerował w stronę jednego z posterunków, które strzegły obozowiska. Miał nadzieję, że trafi na taki, który obsadzili najemni łucznicy z Krety. Nie zniósłby chyba tej nocy towarzystwa trackich dzikusów.

Już z daleka słyszał rozmowy ciasno otaczających ognisko mężczyzn. Na szczęście, mówili czystą greką. Nosili kolczugi i wełniane tuniki, zamiast futer i niewyprawionej skóry. Przy pasach mieli zakrzywione noże, a nie rhompaje. Byli bez wątpienia Hellenami, a nie przybłędami z trackich gór. Powitali go w swym gronie życzliwie, uraczyli winem i prostą, acz smaczną wieczerzą. Choć musieli poznać po inkrustowanym złotem napierśniku oraz hełmie z końską kitą, że mają do czynienia z oficerem jazdy, traktowali go jak równego sobie, bez irytującej uniżoności powszechnej wśród barbarzyńców. Herakliusz poczuł się raźniej, a płonący w nim gniew nieco przygasł.

Choć większość Kreteńczyków grzało się przy ogniu, zawsze paru pełniło straż w pewnym oddaleniu, skąd łatwiej im było przeniknąć ciemności nocy. Kiedy przyszła pora Herakliusza, nie próbował się migać, zasłaniać godnością ani odniesioną raną. Po prostu wstał i ruszył na patrol z dwoma łucznikami. Z początku szli razem, potem rozdzielili się, by objąć obserwacją większy obszar. Pokryta śniegiem przełęcz zdawała się lśnić w wątłym blasku tych nielicznych gwiazd, których nie przysłaniały ciężkie chmury. Było w tym swoiste kojące nerwy piękno. Młody kawalerzysta zachwycił się urodą górskiego krajobrazu i ani się obejrzał, gdy kolejny żołnierz przyszedł go zmienić.

Był już w połowie drogi powrotnej do ogniska, gdy zza pleców dobiegł go krzyk. Macedończyk obrócił się w miejscu i przypadł do ziemi, dobywając krótkiego miecza z pochwy przy pasie. Nie miał przy sobie żadnej innej broni, kawaleryjską kopię zostawił w swej kwaterze, nim jeszcze udał się na naradę. Czuwał w bezruchu, wpatrzony w mrok, wsłuchany w odgłosy nocy. Czy się przesłyszał? Może wypite z Kreteńczykami wino płatało mu teraz figle? Jeśli podniesie zbędny alarm, narazi się na kpiny nowych kompanów. Lecz czy naprawdę nie było ku niemu potrzeby?

Oddychając najciszej, jak to tylko możliwe, wytężał wzrok, aż zaczęły go piec oczy. I wtedy ich ujrzał. Ciemne sylwetki na śniegu. Zbliżali się w luźnej tyralierze, a wiatr szarpał ich powłóczystymi szatami. Tuzin, dwa tuziny… Pojął, że nie może dłużej czekać. Zerwał się na równe nogi i popędził w stronę posterunku.

– Persowie! – wołał ile sił w płucach. – Persowie atakują!

Za sobą usłyszał śpiew zwalnianych cięciw. Instynktownie rzucił się na ziemię, lecz to nie on był celem dla strzał. Płonące jasno ognisko znacznie lepiej się do tego nadawało. Leżąc w śniegu, słyszał krzyki swoich towarzyszy broni, na których spadł istny deszcz śmierci. Zaczął się ku nim czołgać, świadom, że zmierza ku zgubie. Wtedy usłyszał tętent kopyt. Potężny rumak przeskoczył tuż nad nim. I jeszcze jeden. I następny. Kreteńczycy, którzy przeżyli salwę, ginęli teraz od perskich włóczni i mieczów. Nie mieli nawet szans zorganizować obrony. Walka szybko dobiegła kresu.

Kawalerzysta zastygł w bezruchu. Miał teraz Persów za sobą, przed sobą, wszędzie wokół. Mijali go w biegu, ze strzałami nałożonymi na łuki. Z któregoś z położonych na północ posterunków ozwał się jasny dźwięk trąbki. Zaraz też urwał się raptownie, jak ucięty szablą, lecz ostrzeżenie zostało wysłane. Obozowisko musiało budzić się już do życia. Szykować do odparcia ataku. Herakliusz mocno w to wierzył.

Nocne niebo przecięła nagle chmara strzał. Każda z nich doskonale widoczna, bo ciągnęła za sobą płomienny warkocz. Salwa za salwą spadały na macedońskie i helleńskie namioty. Te na skraju obozu prędko zajęły się ogniem. W jego świetle młodzieniec ujrzał formujący się do szarży klin perskiej konnicy. Nie próbował ich nawet rachować, lecz jeźdźców musiała być co najmniej setka. To się nie dzieje naprawdę, pomyślał. To tylko zły sen.

A potem przypomniał sobie o Talii. Jego ukochanej Talii. Czekała na jego powrót w ich wspólnej kwaterze. Stęskniona, lecz cierpliwa, pełna pożądania, ale też czułości. Kogo zobaczy w otworze wejściowym namiotu? Skąpanego we krwi Persa z obnażoną klingą? A może śmierć przyjdzie do niej pod postacią strzały? Nie, nie może na to pozwolić! Znów poderwał się z ziemi i ruszył biegiem. Pchnął mieczem pierwszego przeciwnika, który wyrósł mu na drodze. Następnego niemal pozbawił głowy trzema pełnymi furii cięciami.

Minął posterunek Kreteńczyków, przy którym straż pełniły już tylko trupy. Wpadł między płonące żołnierskie siedziby. Macedończycy i inni Hellenowie biegali wkoło, dopiero co wyrwani ze snu, na wpół nadzy i bezbronni. Jeźdźcy siekli ich zakrzywionymi mieczami, przebijali grotami lanc. Płonący deszcz spadał teraz dalej, dając początek nowym pożarom. Jak okiem sięgnąć, obozowisko zmieniło się w chaotyczne, dyszące żarem piekło.

Nagle przed Herakliuszem wyrosło trzech konnych. Dwóch mężów o imponujących brodach flankowało gładko ogolonego Persa. Ogień odbijał się w ich wypolerowanych, łuskowych pancerzach, podmuchy wiatru rozwiewały płaszcze. Młodzieniec uniósł miecz, gotów walczyć do gorzkiego końca.

Wtedy ten ogolony zawołał:

– Poddaj się, a ocalisz życie!

Świadomość uderzyła w Macedończyka z siłą tarana. Ten głos był zbyt wysoki, by mógł należeć do mężczyzny. Uważnie przyjrzał się gładkolicemu. Duże oczy, pełne usta, gruby, czarny warkocz dobywający się spod hełmu… Zbroja wprawdzie maskowała sylwetkę, lecz i tak był już pewien, że ma przed sobą niewiastę.

– Kim jesteś, by stawiać mi żądania? – zapytał, całkiem zdezorientowany.

Jeden z brodaczy wypowiedział kilka szybkich słów po persku. Obydwaj unieśli w dłoniach oszczepy. Herakliusz ujrzał, że kobieta, czy może raczej dziewczyna, uśmiecha się melancholijnie.

– Na imię mi Jutab. Rzuć broń, oficerze. To twoja ostatnia szansa.

– Nigdy!

Dwa dziryty pomknęły w jego stronę. Uchylił się przed jednym, lecz drugi wszedł w ciało tuż nad biodrem. Siła uderzenia posłała dowódcę jazdy na kolana. Krótki miecz wysunął mu się z drętwiejącej dłoni.

Jutab zgrabnie zsunęła się z końskiego grzbietu. Podeszła do Herakliusza i spojrzała nań ze współczuciem. Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo jest młoda. Krew obficie spływała mu po biodrze i udzie, stracił czucie w prawym ramieniu, pomimo szalejących wokół pożarów przenikał go dotkliwy chłód. Nadal jednak nie był w stanie oderwać wzroku od twarzy perskiej amazonki. Ona zaś delikatnie ujęła mu głowę w dłonie.

Przemówiła głosem łagodnym i niemal pieszczotliwym:

– Nie chciałam, by tak to się skończyło. Ale nie daliście mi wyboru. Będę do końca bronić mej ojczyzny. Nic więcej mi nie pozostało.

To takie smutne, że musimy ze sobą walczyć, stwierdził młody Macedończyk. Była to jego ostatnia świadoma myśl. Umierał wpatrzony w oczy Jutab. W ostatniej chwili swego życia, w blasku płomieni, zdążył jeszcze dostrzec, że są błękitne.

Niczym toń Morza Środkowego.

Przejdź do kolejnej części – Perska Odyseja XIII: Siostra satrapy

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

No w końcu się doczekaliśmy :).

Dobry wieczór,

po stanowczo zbyt długiej przerwie Perska Odyseja powraca. Rozdziałem, który, mam nadzieję, przypadnie fankom oraz fanom tego cyklu do gustu.

Udało mi się przełamać kryzys twórczy i idę szybko do przodu. Liczę, że kolejne rozdziały pojawią się znacznie szybciej niż dotąd. Następny – robię wszystko, by to się udało – jeszcze w lipcu. Nie chcę zbyt długo zostawiać Was z cliffhangerem 🙂

Zawsze dziękuję w tym miejscu Atenie, która zapewnia moim opowieściom bardzo potrzebną korektę. Naprawdę nie chcielibyście ich widzieć przed Jej poprawkami 🙂 Tym razem chciałbym wyrazić swoją szczególnie głęboką wdzięczność – przesłałem Jej ukończony rozdział dziś o 2 w nocy. A mimo to dała radę. To dzięki Niej mogłem w końcu dotrzymać słowa i opublikować Rozdział XII jeszcze w czerwcu. Chapeau bas, Ateno!

A Wam, moi drodzy, życzę satysfakcjonującej lektury.

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Cześć, Micku! Nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę.

Bardzo interesujący rozdział , pełen niespodzianek i zwrotów akcji. Postać Błekitnookiej wyrazista i pozytywnie zarysowana . Poczułem do niej sympatię mimo że darzę nią również Kasandra. Ciekawe w jakim celu oddała się Jemu podczas uczty. Czy po to żeby poznać lepiej wroga ? A może żeby począć z nim dziecko? Mnożysz te zagadki Autorze i chwała Ci za to. To dopiero początek rozgrywki między nimi. Ciekawe jak się ona zakończy. Pozdrawiam

Witaj, S.!

Mam szczerą nadzieję, że było na co czekać te kilka miesięcy.

Kiedyś zarzekałem się, że w moich Opowieściach nie pojawi się raczej bohaterka taka, jak Błękitnooka. Wojowniczka, będąca w stanie pod każdym względem dorównać mężczyznom. Uważałem takie bohaterki za postacie z mitów, które nie pasowały do mojej, było nie było trzymającej się z grubsza realiów historycznych narracji. Tymczasem znalazłem w końcu w źródłach parę wzmianek na temat takiej właśnie perskiej wojowniczki i po prostu nie mogłem przegapić tej okazji.

Pogrzebałem głębiej w historii Persji i okazało się, że silne kobiety, pełniące funkcje w armii albo w gospodarce imperium pojawiały się znacznie częściej, niż np. w Helladzie. Pomimo faktu, że prawna pozycja kobiet w Persji była gorsza niż w innych cywilizowanych państwach (kobiety z arystokracji zamykano najczęściej w haremach, w Helladzie i Rzymie jednak zasadą była monogamia), to jednak niektóre przeszły do historii jako niezwykłe osobistości. Jutab była ostatnią z takich bohaterek z epoki Achemenidów. Uznałem, że warto oddać hołd jej pamięci.

Pozdrawiam
M.A.

Dzięki za kolejny odcinek! Trzymam kciuki, żeby następny był taki, na jaki Cię, Megasie, stać! To nie ma być żaden hejt, zwłaszcza że skoro piszesz o kryzysie twórczym, domyślam się, że coś tam się podziało, ale nie wnikam…
Trzymaj się i do zobaczenia w następnym, gorącym :P, odcinku!

Witaj, Damianie!

Spieszę uspokoić, że kryzys twórczy nie był spowodowany jakimiś traumatycznymi wydarzeniami. Po prostu co pewien czas odczuwam pewnie zmęczenie pisaniem i muszę w inny sposób naładować akumulatory. W zeszłym roku było podobnie. Ale wróciłem już do sił.

Postaram się, by kolejny odcinek nie tylko nie zawiódł oczekiwań, ale i trafił do Czytelniczek i Czytelników znacznie szybciej. Tak więc miej oko na lipiec!

Pozdrawiam
M.A.

Chciałabym się podzielić pewną refleksją…

Mam nadzieję, że nie będzie ona spoilerem…

Otóż, gdyby mężczyźni po pracy zawsze grzecznie wracali prosto do swoich domów, to by ich nic złego w życiu nie spotkało 😀

Droga Ateno,

ale czyż wtedy świat nie byłby znacznie bardziej nudny (zwłaszcza dla rzeczonych mężczyzn? 🙂 )

Pozdrawiam
M.A.

No cóż Ateno. Widać my mężczyźni, nie jesteśmy zbyt rozsądni ;). No ale za to nas Kochacie choć może już bardziej jako kochanki niż jako żony.

Zasadniczo rozumiem, że życie w myśl idei „zobaczyć Neapol i umrzeć” może być ciekawe i wielce kuszące, ale jest ono zarazem krótkie i niezbyt perspektywiczne… Gdzie tu zatem sens?! Gdzie tu logika?! 😛

To już trochę zależy od tego jak kto jest zadowolony ze swojego życia. Jeśli wydaje się ono nudne i banalne „Zobaczyć Neapol i umrzeć” brzmi bardzo atrakcyjne.

Miałem się zapytać o możliwość wystąpienia postaci takiej jak Jutab w ówczesnych realiach, ale odpowiedz M.A. na komentarz Anonima S. co nieco wyjaśniła a zarazem zaciekawiła na przyszłość. Zapewne gdy wątek ów dobiegnie końca zwrócę się do Autora aby zdradził więcej informacji na ten temat.

Perska dziewczyna to rodzaj antagonisty jaki lubię najbardziej – skomplikowana, niejednoznaczna postać, której nie da się jednoznacznie zakwalifikować jako „złej”. Brakowało mi kogoś takiego w historiach M.A. Wcześniejszym przeciwnikom Kassandra czy Tais życzyło się jak najboleśniejszej śmierci. Zazwyczaj byli zepsuci do szpiku kości.

Ciekaw też jestem kroków jakie podejmie Kassander na wieść o niezwykłej buntowniczce? Czy będzie walczył z takim animuszem z jakim robiłby przeciwko mężczyznom? Osobiście wątpię.

Na koniec mojego wpisu drobna uwaga – zdaje się, że imię Herakliusz pochodzi od zlatynizowanej formy imienia – Heraclius. Więc jako takie nie mogło być w użytku przed podbojem hellenistycznych państw przez Rzymian.

Pozdrawiam
R.

Witaj, Radosky!

To prawda, Jutab/Parysatis to przeciwnik, z jakim Kassander dotąd się nie mierzył. Konfrontacja między nimi będzie tematem kolejnych rozdziałów. Sam jestem ciekaw, jak to się potoczy, bo choć mam ogólny plan wydarzeń, czuję, że akurat ta bohaterka będzie próbowała uwolnić się od gorsetu fabuły i wybić się na niepodległość 🙂

Co do zapisu imienia Herakliusz – samo imię, Herakleios, było zapewne w użyciu na długo przed podbojem rzymskim. W Opowieściach helleńskich oraz Perskiej Odysei generalnie używam zlatynizowanych form imion greckich, bo te są najczęściej używane przez polskich historyków starożytności, a przez to żyją także w świadomości czytelników. Dlatego piszę Demetriusz, a nie Demetrios, Kassander a nie Kassandros, Lizander, a nie Lisandros, wreszcie Herakliusz, a nie Herakleios. Zasadę tą zdarza mi się łamać jak w przypadku Narkissosa, ale czynię to rzadko.

Pozdrawiam

M.A.

Przeczytałem i jako wierny odbiorca Twojej twórczości nadal mogę z przyjemnością powiedzieć że była to kolejna część którą się miło czytało do poduchy. Wprowadza mnie ona w senne marzenia i niekiedy sny, w których sam jestem Kasandrem i dupczę wszystkie te dziewczyny. Na podstawie tego mogę powiedzieć że Pełnisz pożyteczną rolę w moim życiu, dostarczając mi rozrywki na poziomie. No ale dość krotochwil. Ten odcinek był krótki. Opisałeś ostatnią noc w Suzie i praktycznie jedynie przybycie gdzieś wgłąb masywu. Można by rzec że to co napisałem to subiektywne odczucie, ale napisałem to co odczułem. Fabuła z kobietą, prawdopodobnie przywódcą tych patriotów, jest nieco dziwaczna. Oczywiście sama scena tracenia przez nią dziewictwa to wyciskacz spermy (jak zwykle 😉 ) to jednak motywy pozostają głęboko ukryte i nie wiem prawdę mówiąc jak z tego Wyjdziesz. Religia Perska to zdaje się Zaratusztrianizm ale status kobiety w tej religii również nie był zbyt wielki. Wiem o tym z pierwszego źródła (od Persów). Dla tego też przywództwo kobiety również nie było by tam mile widziane. Zwłaszcza u górali. Cnota była (jak to u fanatyków) przedmiotem obsesji, więc powód dla czego miała by tracić wianuszek akurat z wrogiem i to jako pornai … no ciekawe jak z tego Wybrniesz. Pisałeś coś o kryzysie twórczym, nawiasem mówiąc widać lekki jego ślad w tym odcinku, już kiedyś też było to trochę widoczne w którymś z odcinków. Zgaduję jednak że Kasander to Twoje najambitniejsze dzieło jak do tej pory, takie utwory zapewne nie pisze się bez wysiłku. Na koniec stwierdzam jednak że nadal Trzymasz poziom i nie widać w Twojej prozie jakiegoś większego obniżenia lotu. Jesteś takim naszym Karolem Mayem choć znacznie od niego dojrzalszym twórczo. Pozdrawiam.

Mick

Micku,

cieszę się, że moja pisanina dostarcza Ci rozrywki na przyzwoitym poziomie 😀

To prawda, ten rozdział jest stosunkowo krótki (25 stron w wordzie, swoją drogą jest to tekst dłuższy niż większość tych, które pojawiają się na Najlepszej, z wyjątkiem oczywiście opowieści Nefera). Zawiązuje akcję, która rozegra się w paru następnych rozdziałach. Przedstawiona zostaje nowa bohaterka, pokazana w dwóch skrajnie odmiennych odsłonach.

Zarówno kultura, jak i religia perska były mocno antykobiece, ale o dziwo, kobiety sprawowały w Persji władzę i zajmowały eksponowane stanowiska, co niemal nie zdarzało się w greckim świecie. Kiedy Kserkses najechał Grecję, jego flotą dowodziła władczyni Halikarnasu i jego poddana, Artemizja. Nawet u początków imperium perskiego pojawiło się kilka prominentnych kobiet, np. Pantea, żona wodza perskiego Ariasba, która brała udział w zarządzaniu podbitą Babilonią. Phaidyme brała udział w spisku, który wprowadził na tron Dariusza I Wielkiego. Irdabama była prawdziwą antyczną businesswoman w czasach Dariusza I. Uznałem, że warto nawiązać do tej tradycji w Perskiej Odysei.

Pozdrawiam,

Karol May… znaczy się M.A. 😀

 

 

 

W dwóch różnych odsłonach Piszesz … no ciekawe. Na razie nie przekonuje mnie to ale już zaskakiwałeś mnie przecież tak wiele razy … Z niecierpliwością będę śledził dalsze losy Kasandra i Jutab. Zacząłeś ją przedstawiać mimo wszystko nietuzinkowo, myślę że nie Przewidujesz dla niej jakiegoś strasznie żałosnego końca. Dziwi mnie tylko mimo wszystko litość … to nie jest cecha ludów bliskiego wschodu i nigdy nie była.

Wszyscy tak próbują zgadywać, po co to zrobiła. Czy żeby poznać osobiście Kassandra – ale po co jej go poznawać? Przecie to jakiś pomniejszy generał, prowadzący kolumnę jakichś wojsk pomocniczych – wszak historia nic o nim nie wspomina. Takich, jak on, było wielu, dzięki czemu zresztą autor może swobodnie snuć fabułę, zachowując jednocześnie tę teoretyczną możliwość, że opisywane wydarzenia mogłyby mieć faktycznie miejsce.

Jeśli więc ta cała Jutab chciałaby poznać osobiście jakiegoś wielkiego wodza, to celowałaby raczej w samego Aleksandra, nie jakiegoś mało znaczącego Kassandra skądś tam.

Tą opcję więc zwyczajnie odrzucam.

Zmarnowała również okazję do tego, żeby go zabić. A zważając, że mogła się wkraść tam tak swobodnie, zapewne zna tam ludzi, dzięki czemu mogłaby uciec po dokonaniu czynu. Jak zresztą zrobiła – Kassandra znaleziono dopiero na drugi dzień. Czemu więc zmarnowała okazję na pozbycie się wroga?

Najwyraźniej potrzebowała go żywego. Wszak tylko generał mógł poprowadzić wojsko tam, gdzie miał je prowadzić następnego dnia. W jej pułapkę. Trup generała jedynie doprowadziłby do dochodzenia w tej sprawie w mieście. Wojsko nigdzie by nie wyruszyło. Co? Niby, że nie chciała narażać ludności na represje? Jakoś tego nie kupuję.

Po co więc go upijała? Sądzę, że ten napój nie tyle usypiał, co pozbawiał przytomności umysłu – w sensie, że jak zostawić koleżkę w spokoju, to będzie spał. Ale! Możliwe, że da się z takiego niezbyt przytomnego wyciągać informacje, o czym ten nie będzie nawet świadomy i nic nie będzie pamiętał. Kassander wszak dosyć pochopnie poprzestał na potwierdzeniu swej teorii o usypaniu na efebie. Nie sprawdził, czy nie ma to jeszcze jakichś efektów ubocznych – nie zadał sobie bowiem na poważnie pytania: po co to zrobiła? I to pomimo tego, że sam dostrzegał pewne poszlaki, iż coś tu nie do końca gra.

Sądzę więc, że zrobiła to wszystko, by wydobyć z majaczącego na haju Kassandra: którędy, kiedy, ilu ludzi, jakie rodzaje wojsk. Dzięki czemu lepiej zorganizowała zasadzkę.

A poza tym – Kassander mógł dostać coś innego, niż spryciula zostawiła na miejscu. Możliwe, że specjalnie zostawiła zwykłą usypiajkę, zgadując, że generał domyśli się, że coś za szybko zasnął. I przetestuje to na kimś. Jemu jednak, w nocy, dała coś innego. Coś, co sprawia, że ten nic nie pamięta na drugi dzień. I wydaje mu się, że jedynie zasnął.

A on tak naprawdę wypaplał jej wszystko.

Za coś wszak – pamiętajmy – został zesłany. Czy przekręty z Hassanem byłyby wystarczającym powodem? No chyba nie.

Drogi Zgadywaczu,

bardzo ciekawe snujesz przypuszczenia! Niektóre z nich trafiają niepokojąco blisko prawdy. Przyznam,że sam nie wpadłem na pomysł podmienienia trunku w pucharze, przez co Iszan dostałby zwykły środek usypiający, Kassander zaś – coś w rodzaju antycznego serum prawdy. Ale zachowam ten pomysł w pamięci do przyszłego wykorzystania 🙂

Motywacje Jutab, powody jej niezrozumiałego na pierwszy rzut oka zachowania zostaną wyjaśnione w kolejnych rozdziałach – a Czytelniczki i Czytelnicy Perskiej Odysei otrzymają szansę lepszego poznania tej bohaterki. Na chwilę obecną mogę tylko rzec, że jest to osobowość znacznie bardziej złożona, niż typowego, macedońskiego rębajły.

Pozdrawiam

M.A.

Jest taka teoria o rybach. Starsi ją znają. Jeśli łowi się ryby przy pomocy sieci to za duża ryba może się przebić przez sieć a średnia zostanie w sieci. Odpowiednio inteligentna i zmotywowana kobieta była by w stanie pokierować mężczyzną (twierdzenie zawsze prawdziwe) w taki sposób że zbliżyła by się do Aleksandra. Być może Aleksandros uraczy nas walką kochanek, po odprawieniu Mnesarete część z nas na pewno tęskni za jej intrygami i brakuje im ich. Mnesarete była okrutna ale i mało wyrafinowana, być może Mistrz wyczaruje nam teraz kogoś bardziej godnego. Coś czuję że szykuje się poważna rola dla Melisy. Jednak Jutab obdarzono zdaje się sumieniem, nie wiem czy będzie zdolna do rozprawy z Melisą. A ta rozprawa będzie musiała mieć miejsce, chyba że Mistrz posłuży się jakimś przypadkiem jak to było z tą biedną niewolnicą Demetriusza.

Też póki co nie rozumiem motywacji Jatub (chyba, że chciała pozbawić Kassandra mocy ;)), ale już ją lubię i absolutnie nie wiem jak można zakładać, że ma być postacią negatywną ;p

Aniu,

szczerze mówiąc, spodziewałem się, że polubisz Jutab i nie doznałem tutaj zawodu 🙂 Można ją uznać za postać negatywną, jeśli postrzega się Kassandra, jako bohatera pozytywnego. Bez wątpienia są adwersarzami, a ich starcie jest walką o sumie zerowej – by on mógł zyskać, ona musi stracić. Osobiście widzę w Kassandrze raczej antybohatera, a to czyni ją hmmm… antyszwarcharakterem? 🙂

Pozdrawiam

M.A.

Kassander jest próżny i wie że nic nie czyni faceta bardziej wyjątkowym, przynajmniej w jego oczach, jak bycie pierwszym. Bo pierwszego się nie zapomina. No ale zrozumiałe jest że marksistki nie uznają sacrum więc mogą pewnych rzeczy nie pojmować. Jutab pewnie będzie się chciała tym posłużyć.

Kassamdra raczej trudno postrzegać jako pozytywnego bohatera, mimo że dostarcza nam mnóstwo rozrywki…

I ja tak sądzę.

Skądinąd wiem jednak, że ma swój fanklub 🙂

Nie wiem tylko czy zazdrośników marzących o znalezieniu się na jego miejscu można nazwać fanami 😉

Możliwe, że Aleksander miał raczej na myśli wielbicielki marzące o znalezieniu się pod nim… 😛

Kiedy tak obserwuję fanklub Kassandra, już od paru ładnych lat, niezmienną konstatacją jest to, że znacznie więcej w nim kobiet 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Pewnie wiele z nich ujarzmiwszy swojego domowego barbarzyńcę, tęskni teraz za prawdziwym samcem ;D

Jak to szło, Aniu?

Be careful what you wish for 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Ale przecież my, kobiety, jesteśmy tak zaprogramowane genetycznie, żeby na ojca naszych dzieci wybierać ociekających testosteronem samców alfa, którzy zapewnią potomkom optymalny garnitur genetyczny; później zaś usidlamy miłych, opiekuńczych mężczyzn, którzy nam i naszym pociechom zapewnią wsparcie i poczucie bezpieczeństwa 🙂

Tylko kolejność nie zawsze jest właśnie taka 😉

Bo kolejność instalowania modułów ma mniejsze znaczenie niż funkcje pełnione przez nie w systemie 😀

Często słyszę tą tezę, jednak w praktyce jej nie widzę. Może dzieje się tak w pewnych kręgach multikulturowych jednak do nas, dzięki Bogu jeszcze to nie dotarło. Może marksiści by chcieli takich warunków doboru „naturalnego” jednak nic z tego, jak zwykle skazani są na porażkę.

I oto MA w wysokiej formie. Odcinek przeczytałem z żywym zainteresowaniem, śledząc wciągającą fabułę oraz opisy zarówno erotyki, jak i batalistyki. Czyli to, co zawsze u Autora najlepsze. Pojawiły się nowe plenery oraz, co jeszcze ważniejsze, nowe postacie, wnosząc świeży oddech, niczym powiew chłodnego, czystego wiatru z Wyżyny Irańskiej.
Megasie, nawet taki zagorzały zwolennik patriarchatu jak Ty uległ w końcu urokowi klasycznej dla romansu historyczno-awanturniczego postaci amazonki-wojowniczki. 😀 Mnie bynajmniej to nie przeszkadza. Parysatis – Jutab zaciekawia i intryguje. Niezwykła jako kochanka, okazuje jeszcze więcej talentów na polu bitwy. I słusznie wykazałeś w komentarzach, że wbrew pozorom kobiety z arystokracji perskiej odgrywały często istotną rolę w życiu imperium. Przytoczona przez Ciebie postać Artemizji z Halikarnasu, wsławiona przez Herodota, a ostatnio przez produkcje filmowe (nie należy przy tym mylić jej z również nietuzinkową imienniczką z IV w. p. n. e.), była wprawdzie Greczynką z pochodzenia, ale walczyła w armii Kserksesa, dowodząc eskadrą 30 okrętów (w tym pięcioma wystawionymi przez siebie). Na wojnę udała się z własnej ochoty, mogąc bez problemu przekazać dowództwo synowi. Paradoksalnie, to nie Persowie, ale właśnie Ateńczycy poczuli się w szczególny sposób upokorzeni, że wyruszyła przeciwko nim kobieta. Wyznaczyli nawet wysoką nagrodę za jej ujęcie. Co prawda, Persowie też za nią nie przepadali, ale zawiść ta miała bardziej „naturalne” podstawy. Obawiali się, że władczyni Halikarnasu zdobędzie zbyt wielki wpływ na Kserksesa, osłabiając ich własną pozycję. Jej rady okazywały się bowiem trafne, na polu walki przejawiała odwagę, przebiegłość i jasność umysłu. Wsławiła się na oczach króla w bitwie pod Salaminą, przy okazji załatwiając być może prywatne porachunki. A do tego odznaczała się urodą i nawiązała jakoby romans z królem królów. To wystarczające powody, by znienawidzić taką konkurentkę do władzy i wpływów. Chociaż nie była Persjanką, współczesny Iran (zwłaszcza ten sprzed rewolucji islamskiej) nawiązywał do jej postaci i nawet nazwano imieniem królowej Halikarnasu niszczyciel floty irańskiej.
Kolejny atut nowej odsłony „Perskiej odysei” to intrygująca, obfitująca w zagadki fabuła. Stała się już ona przedmiotem dyskusji w komentarzach, ale i ja pozwolę sobie wtrącić trzy grosze. Otóż pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to fakt, że Kassander zachowuje ostatnio jakoś dziwnie. Zainteresował się losem Iszana, za którego poczuł się odpowiedzialny i wziął pod swoją opiekę. Nigdy dotąd nie przejawiał takiej troski o przypadkowo spotkanych niewolników (o ile w ogóle o jakichkolwiek). Skądinąd, Iszan może okazać się podstawionym celowo szpiegiem, usługiwał przecież podczas narady macedońskich oficerów, zapewne nie po raz pierwszy. W ten sposób mógł poznać plany marszu oraz rozstawienie straży. Dalej idąca hipoteza względem Iszana to przypuszczenie, że może wcale nie jest eunuchem, tylko dziewczyną. Po drugie, Kassander nie zachował się podczas tej bitwy jak na doświadczonego dowódcę przystało. A przecież wywodzi się z gminu i obecną pozycję wywalczył sobie zasługami. A tutaj przejawiał dziwną nieudolność. Może nie w samym ogniu walki, gdy zagrała krew i wyrobione nawyki, ale podczas przygotowań jak najbardziej. Wiedział doskonale, jak niebezpieczna jest droga, którą przemierza – opisałeś niepowodzenia samego Aleksandra w tym samym miejscu. Wiedział o wrogości Persów. I wpadł prosto w pułapkę? Nie wysłał nawet porządnego zwiadu? Przecież przeciwnicy wznieśli na przełęczy solidne fortyfikacje, nie mogli uczynić tego w kilka godzin. Nawet wybicie takiego ewentualnego patrolu stałoby się znakiem ostrzegawczym. Czyżby ten podany wodzowi narkotyk osłabiał w jakiś sposób jego zdolność rozumowania? I na koniec zagadka, dlaczego Parysatis osobiście uwiodła Kassandra? Z wszystkich powodów za jedyny konieczny uważam to, że chciała począć z nim potomka. W niewiadomym tymczasem celu, ale wszystko inne mogłaby załatwić za czyimś pośrednictwem.
Przyjemnie zainteresowany lekturą, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

Witaj, Neferze,

bardzo miło czytać Twój komentarz. Jako, że jesteś naszym ekspertem i mistrzem w kreacji silnych i niezależnych bohaterek, muszę przyznać, że brałem u Ciebie korepetycje przed opisaniem Jutab 🙂 Choć poczynię też zastrzeżenie, że gdyby nie znaleziona w źródłach wzmianka na temat takiej wojowniczki, chyba nie zdecydowałbym się na powołanie jej do życia. Skoro jednak mamy dowody, że istniała, a nawet walczyła w pierwszej bitwie w Perskich Wrotach, to mogłem spokojnie uczynić ją też wodzem w drugiej, wymyślonej już przeze mnie potyczce 🙂

Nie wiedziałem, że przedrewolucyjna Persja nazwała mianem Artemizji swój okręt wojenny! Ciekawa i miła niespodzianka. A przy okazji przyczynek do rozmyślań, dokąd mógł podążyć współczesny Iran, gdyby nie błędy szacha, wspierających go mocarstw oraz religijny fanatyzm zrodzony z poczucia krzywdy i politycznego ucisku.

Jak zauważyła niegdyś jedna z Komentatorek, Kassander jest człowiekiem, który lubi myśleć o sobie dobrze. Może więc nagłe zainteresowanie losem Iszana jest efektem wyrzutów sumienia po brudnych interesach z Hassanem? Już podczas wyłapywania mezopotamskich niewolników Macedończyk zaczynał odczuwać pewien moralny dyskomfort, pogłębiany jeszcze przez zachowanie Argyrosa. Czasem Kassander popełni tyle niegodziwości, że po prostu czuje potrzebę wyrównania szal.

Poza tym już przedtem zdarzały mu się porywy szlachetności, nie zawsze z oczywistych pobudek. Ocalenie Kleopatry z korynckiego burdelu, uwolnienie Fryne od oskarżenia. Może w przypadku Iszana to kolejny taki poryw?

Zgadzam się, że przekraczanie gór Zagros to strategiczny blamaż Kassandra, nawet jeśli ratował nieco sytuację odwagą i stanowczością na polu bitwy. Macedończyka zgubiła tu nadmierna pewność siebie oraz sił, jakimi dysponuje oraz słaby wywiad. Sądząc, że maszeruje przez podbity kraj nie zadbał o dostateczne rozpoznanie. Puścił też mimo uszu rady Ksenofilosa. Inna sprawa, że naprawdę nie mógł podejrzewać, że napotka tak silne zgrupowanie przeciwnika. Ksenofilos ostrzegał go o wojnie podjazdowej w Persydzie, a nie o wrogu gotowym toczyć regularne bitwy.

Pamiętajmy też, że Kassander nigdy przedtem nie dowodził tak licznym korpusem. Biorąc udział w kampaniach Aleksandra i Antypatra nie odpowiadał za zwiad i rozpoznanie, kierował oddziałem ciężkiej piechoty, którą posyłało się na najtrudniejsze odcinki frontu. Jako zarządca Akrokoryntu też nie miał okazji sprawdzić się jako pełnoprawny wódz polowy. Raz było już blisko, ale Koragos skradł mu armię, korzystając z tego, że nasz Macedończyk stanął nad grobem po pchnięciu spartańskiego skrytobójcy. Korpus posiłkowy to jego pierwsze samodzielne dowództwo na taką skalę. Dodajmy do tego niemałą dozę arogancji – i błędy będą się zdarzać.

Co zaś się tyczy samej Parysatis – motyw z uwiedzeniem Kassandra w celu poczęcia dziecka był już przerabiany, gdy Macedończyk napotkał na swej drodze spartańską królową Andromedę. Myślisz, że znów sięgnąłbym po takie samo rozwiązanie? 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Jako antyfanka Kassandra, już lubię Jutab! Zresztą, pewnie polubiłabym ją nawet, gdyby naszą armią dowodził ktoś inny – wszak Grecy są tu obcymi najeźdźcami, a Persowie bronią tylko swojej ojczyzny. Przywódczyni buntowników, osobiście udająca tancerkę to istotnie ciekawy motyw. Pierwszą myślą o tym, czemu zrobiła to sama wydaje, jest jakiś antyczny przesąd – np. że nasienie wroga zawiera jego siłę, cokolwiek w tym stylu. Ale to wydaje się zbyt proste. Mogła nią kierować troska o podwładne, poczucie, że nie może od nich wymagać poświęcenia, na które sama nie jest gotowa. Mogła też uważać, że jeśli uwiedzie Kassandra, trudniej będzie mu przeciwko niej walczyć, gdy już ją rozpozna – ale wtedy nie musiałaby go usypiać. Wciąż więc nie wiem, jaki był jej plan i z niecierpliwością czekam na kolejną część! Tym bardziej, że w tej zabrakło mi pociągnięcia wątków, które mnie interesowały, jak np. relacji Melisy z Parmys, czy wewnętrznego buntu Argyrosa. Ten ostatni może zresztą celowo został streszczony w dwóch zdaniach – adiutant jakoś dziwnie przejął się perskim jeńcem, zdaje się, że bardziej, niż wynikałoby tylko z jego zasad moralnych. Czy może jest zamieszany w jakiś spisek przeciwko Kassandrowi, potajemnie współpracuje z Persami? Zresztą, wewnętrzny spisek w armi Kassanda wydaje się prawdopodobnym powodem uśpienia go na uczcie – on sobie smacznie spał, a buntownicy mogli w tym czasie sabotować przygotowania do wymarszu, np. w ramach swoich kompetencji wydawać złe dla armii rozkazy. Mało w tym rozdziale było Jazona, którego polubiłam 🙁

Witaj, Czarna Kaczuszko!

Cieszę się, że Jutab zdobyła sobie Twą sympatię – to bohaterka jedyna w swoim rodzaju na kartach Perskiej Odysei. Mam nadzieję, że zdoła jeszcze porządnie namieszać, choć przyjdzie jej się zmierzyć ze zdeterminowanymi i bezwzględnymi przeciwnikami. I nie mam tu na myśli jedynie Kassandra.

Relacje Melisy ze służbą niedługo jeszcze się skomplikują, ale o tym, mam nadzieję, w następnym rozdziale. Argyros na razie siedzi cicho – nauczka wymierzona przez Dioksipposa uzmysłowiła mu, że musi skryć swój bunt za maską uległości i posłuszeństwa. Ale bynajmniej nie zapomniał o zemście.

Natomiast Jazon rozwinie skrzydła w najbliższych rozdziałach. Jego osoba rzuci mroczny cień na Persydę. Tylko nie wiem, czy będziesz w stanie nadal go lubić, bo pokaże się z mocno nieatrakcyjnej strony.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Jazon jest spoko, ale żeby go aż lubić ?!

A czemu nie lubić Jazona?

Zwłaszcza z perspektywy kobiety… to jedyny facet w promieniu kilkuset stadionów, który jest w stanie porozmawiać z niewiastą, nie śliniąc się na jej widok. W dodatku to najbardziej elegancki gość w całym macedońskim korpusie. Aż miło na niego popatrzeć 🙂

Inna sprawa, że niedługo pokaże swoją nieco gorszą twarz.

Pozdrawiam
M.A.

Tak już jest świat stworzony że mężczyźni „ślinią się” na widok kobiet i tyle. Myślę jednak że w całym tym modelu nie brak miejsca na ogładę i chociaż na ukrywanie swych myśli i intencji które i tak są ogólnie znane.

W tym brutalnym wojsku, dla którego liczy się głównie, żeby się (za przeproszeniem, ale kulturalniej się tego nie da ująć) nażreć, nachlać i podupczyć, subtelniejszy mężczyzna który umie docenić np. piękno sztuki to towar deficytowy. A co ważniejsze, cenię go za to, że nawet niewolnicy potrafi okazać uprzejmość i łagodność, kiedy jest przestraszona. Poza tym, jego dociekliwość pozwoliła usunąć ze sceny Mnesarete, której miałam serdecznie dosyć.

Zali naprawdę Wierzysz w jego bezinteresowność ?

Absolutnie nie. Ale wolę interesowną uprzejmość od bezinteresonej przemocy i poniżania biednych niewolnic.

Czarna Kaczuszko, Micku,

można różnie myśleć o Jazonie, ale trzeba chyba przyznać, że to postać nietuzinkowa. Gdy większość jego rodaków to powierzchownie zhellenizowani barbarzyńcy, on w pełni zinternalizował grecką kulturę, co więcej, jest pewnie bardziej grecki, niż niejeden z jego helleńskich towarzyszy broni. Można podejrzewać, że ten wybór wynikał po części z jego homoseksualizmu – akceptowanego przez Hellenów, ale nie przez Traków. Poza tym, dla urodzonego estety grecka kultura była po prostu bardziej atrakcyjna niż tracka. On naprawdę ubóstwia piękno, dostarcza ku temu aż nadto dowodów.

A przy tym zachował jednak sporo z barbarzyńskiej dzikości swych rodaków. Dlatego jest w stanie nad nimi zapanować, a w razie potrzeby – nawet zgładzić buntowników przeciw swojej władzy. Ta wrodzona bezwzględność, kontrastująca z wysokim poziomem kultury jeszcze dojdzie do głosu.

Jest również bardzo lojalny, przede wszystkim wobec Kassandra – co nie przeszkadza mu robić interesów „na boku”, łączyć tego, co dobre wobec przyjaciela, z tym, co korzystne dla samego Jazona.

Słowem – bohater pełen sprzeczności, a tacy zawsze budzą zainteresowanie. Niekiedy również – jak widać – sympatię.

Pozdrawiam
M.A.

Czarna Kaczuszko. Czy to znaczy że nie Wierzysz w bezinteresowną uprzejmość ? Że bezinteresowna jest dla Ciebie tylko przemoc i poniżanie ? Ja bym powiedział że właśnie ta przemoc i poniżanie jest interesowne, działa się w interesie swojej okrutności, zaspokaja własne najniższe instynkty które powinny pozostać nieodkryte.
Aleksandrosie. Jak do tej pory żadne z nas nie stwierdziło że Jazon to postać tuzinkowa i jakich wiele. I ja właśnie myślę swoje o Jazonie ale bynajmniej że jest tuzinkowy. Natomiast myślę że prowadząc tą szopkę z Mnesarete nie działał bezinteresownie. Po prostu niemalże czułość z jaką potraktował Melisę, skojarzyła mi się raczej z zabawą kota, szmacianą myszką niźli z opiekuńczym mężczyzną. A jeśli chodzi o próbę gwałtu której zapobiegł, takie coś uderza po wszystkich zmysłach człowieka który zachował choć resztki normalności. W tym temacie mam akurat własne przemyślenia, bogatsze niż statystycznie nawiasem mówiąc. Ale do rzeczy. Jazon prowadzi swoją własną grę i politykę, postać ta oczywiście wypada dość dobrze na tle innych ale … Aleksandrosie, nie raz mi Dowiodłeś w komentarzach i w opowiadaniach, jak różną normę od tej w której żyjemy, posiadał tamten świat.

Micku, oczywiście, że wierzę w bezinteresowność. Spotykam się z nią zresztą niemal na codzień, takie środowisko. W Opowieści Helleńskej też mieliśmy jej piękne przykłady, np. wiele czynów Tais. Ale bezinteresowność w armii idącej na wojnę? To cholernie deficytowy towar. Wojna rządzi się swoimi prawami i kto za bardzo będzie troszczył się o innych, zamiast o własne cztery litery, szybko zostanie wyeliminowany i tyle będzie z jego bezinteresowności. Wciąż liczę na jakiś czyn ze strony Argyrosa, ale z jego braku – naprawdę, wolę interesowną uprzejmość niż żadną. Myślę, że również ocalonej Melisie niewielką różnicę robiło, czy Jazon ocalił ją przed brutalnym gwałtem, otoczył pewną opieką, okazał uprzejmość, żeby choć raz w tym szaleństwie poczuła się bezpieczna, żeby osiągnąć jakąś korzyść czy też bezinteresownie.

🙂 … trudno polemizować z takimi argumentami.

Napisz komentarz