Nieboska VII – Korona z cierni (Radosky)  3.55/5 (27)

43 min. czytania

William Bouguereau, „Bitwa Lapidów z Centaurami”

Kiedyś, gdzieś na Ziemi…

– Chciałabym, bardzo bym chciała – wyszeptała Isztar. – Ale trochę się boję…

Dłonie Szemchazaja gładziły długie, czarne włosy świeżo poślubionej małżonki. Roznegliżowana niewiasta wyrażała własne wątpliwości dotyczącą przebiegu nocy i sposobu skonsumowania zawartego związku.

– Jest za duży, nie wejdzie… To się nie uda…

Usta mężczyzny składały pocałunki na gładkim licu ukochanej.

– Musi być jakiś inny sposób…

Ręka Szemchazaja ujęła pełną pierś kobiety. Złotowłosy pochylił się i musnął wargami jej nabrzmiałe sutki.

– Może poprzestańmy na pieszczotach?

Druga dłoń mężczyzny zakradła się między uda niewiasty, rozchylając je na boki. Łapczywy wzrok powędrował ku miejscu niosącemu obietnicę spełnienia i ukojenia palącej żądzy.

– Berenike! Berenike, podejdź tu natychmiast – krzyknęła coraz bardziej zdesperowana Isztar.

Z cienia w kącie komnaty wyłoniło się niepozorne dziewczę.

– Pokażcie mi, jak się to robi! Pokażcie mi… Że to możliwe… – Świeżo poślubiona zerknęła z niepewnością w stronę sterczącego sztywno niczym pal organu.

Szemchazaj skinął głową na znak aprobaty. Niewolnica posłusznie zbliżyła się do siedzącego na skraju łoża mężczyzny. Stanęła nad nimi w rozkroku, uniosła poły swej szaty i przykucnęła. Przyjąwszy w sobie dumną męskość pana, pozwoliła sobie na oznakę słabości. Z jej ust wyrwał się jęk rozkoszy.

Isztar z błyszczącymi oczami obserwowała członek męża zatapiający się w lśniącej wilgocią szparce Berenike. I patrzyła, jak ta przylega do jego ciała, zupełnie jakby obawiała się, że może upaść. I jak po krótkiej chwili poczyna wykonywać miarowe ruchy biodrami. W przód i w tył. W górę i w dół.  A potem zerknęła na twarze obojga i ujrzała zarys błogiej rozkoszy.

Motylki penetrujące jej podbrzusze wypędziły strach i obawy. Zerknęła na własne łono, połyskiwało ono na podobieństwo łona niewolnicy. Uznała Isztar, że jest gotowa do przyjęcia w sobie małżonka.

– Wystarczy, Berenike – oznajmiła i powtórzyła, gdy zatracona w przyjemności służka nie reagowała. – Powiedziałam, wystarczy !

Dziewczyna oprzytomniała. Powoli, przy pomocy silnych ramion Szemchazaja wstała, rozdzielając połączone ciała.

Isztar uśmiechnęła się, dając wyraz własnej gotowości. Rozochocony małżonek porwał ją na środek łoża, upojnie przygniatając własnym ciężarem. Drżąca niewiasta rozsunęła uda, odsłaniając tajemnicę przed natarczywym penisem. Mężczyzna naparł lędźwiami, wślizgując się płynnym ruchem do środka ciała ukochanej. Dziewicza błona stawiła opór, ale szybko ustąpiła przed gwałtownym organem.  Szemchazaj rozpoczął penetrację kobiety, dla której wyrzekł się Nieba.

Bierna ciałem, lecz roznamiętniona duszą Isztar przyjmowała jego zapędy z rosnącą żądzą. Połączeni małżeńskim więzami, spleceni w jedną całość oddali się całkowicie uniesieniom. Porzucona Berenike, kucając w kącie, wpatrzona w kopulującą parę, skierowała dłoń w stronę wzgórka łonowego i sama, bez niczyjej pomocy, poczęła zmierzać ku zaspokojeniu…

– Uczyniłeś mnie kobietą – wyszeptała Isztar.

Leżała wtulona w męża, wsłuchana w bicie jego serca. Chociaż gorączka ciał ustąpiła, w myślach kochanków wciąż tlił się żar powracających wspomnień upojnych chwil. Szemchazaj odpowiedział czułym gładzeniem gładkiej skóry małżonki.

– Uczyniłeś ze mnie kobietę – powtórzyła niewiasta. – Ja uczynię z ciebie władcę świata!

Isztar poderwała się z łoża, złapała męża za rękę i pociągnęła za sobą. Nie bacząc na własną nagość, wyszła pewnym krokiem z komnaty. Skierowała się do sali weselników. Oczom Szemchazaja ukazały się dziesiątki ciał ludzkich.

– Nie ruszają się – rzekł dawny Anioł.

– Nie ruszają się, ponieważ nie żyją – odpowiedziała niewiasta.

Mężczyzna podszedł do jednego z martwych, ojca Isztar, króla Sargona. Zepchnął go z krzesła. Martwy władca upadł na podłogę.

– Anioły tak nie umierają. – Pokiwał głową Szemchazaj, wpatrzony w nieznane sobie zjawisko śmierci.

Isztar na to nie zważała.

– To ja ich otrułam. Zrobiłam to, abyś mógł zostać panem i władcą tych ziem! Będziesz władał ludźmi, tak jak władałeś zastępami Aniołów! A ja stanę u twego boku!

– Jesteśmy tylko nic nie znaczącym prochem. Czymże jest Ziemia i ludzie ją zamieszkujący wobec potęgi Nieba Boga czy Piekła Pierwszego Anioła? Nasza rozkosz trwa tylko chwilę i przemija tak, jak przeminą te roznamiętnione ciała.

Niewiasta wydęła usta, dumając chwilę nad problemem.

– Skoro Ziemia to za mało, zdobędziemy inne światy!

Szemchazaj oderwał wzrok od martwych ofiar i skierował spojrzenie ku żonie. Burza czarnych włosów spływała po jej ramionach, piersiach i plecach. Długie nogi o gładkiej skórze kończyły się dopiero na ponętnych, jędrnych pośladkach. Śliczna twarz oraz jarzące się, ciemne oczy. Oczy, które wpatrywały się w niego i penetrowały duszę na wylot.

Uznał Szemchazaj, że tak jak do niedawna służył Bogu, tak teraz będzie służył tej kobiecie.

– Czeka nas długa i trudna droga. Pełna wyrzeczeń i poświęceń. Jeśli okażemy się godni, jeśli wytrwamy do samego końca, wtedy sięgniemy po inne światy, wtedy będziemy razem panować po wsze czasy…

Ruiny Pałacu Trzeciej Świątyni

– Mefistofelsie… Mefistofelesie…Diable pogardzany i wyszydzany, zawsze pozostający w cieniu, zawsze za cudzymi plecami, zawsze drugi… Miej odwagę, miej śmiałość, miej czelność, by powstać, unieść głowę, sięgnąć ręką po to, co zakazane…

Niepoliczalna masa gruzów masakrowała ciało Wielkiego Księcia, miażdżyła członki, przebijała korpus, druzgotała twarz. Jednak nieczysta dusza czarnobrodego wciąż trwała, zalegała w rumowisku i słuchała. Słuchała słów sprawiających, że rosła wraz z każdym zdaniem, wyrazem, zasłyszaną sylabą.

– Mefistofelesie… Mefistofelesie…Nie zdołał cię zniszczyć Bóg, nie pokonał cię też Szemchazaj… Czy jest ktoś lub coś, co mogłoby cię zatrzymać?

Wielki Książę czuł w głębi duszy, że nie ma nikogo ani niczego w całym Piekle, co mogłoby ujarzmić jego zapędy i nieskończone ambicje. Tony głazów ze zniszczonego Pałacu Belzebuba przygniatających ciało demona świadczyły o prawdzie tej pewności. Jeśli coś takiego go nie zabiło, to co lub kto mógłby to uczynić?

– Mefistofelesie… Mefistofelesie…To twój czas… To twoja szansa… Sięgnij po nieosiągalne, ujrzyj to, co skryte w najdalszych zakamarkach duszy, wywyższ się ponad wszystkich innych…

Dusza równie wielkiego co upadłego Księcia nie cechowała się nadmierną cierpliwością. Rzekł więc czarnobrody w przypływie irytacji:

– Przestań do chuja Pana pierdolić, przejdź do rzeczy!

– Mefistofelesie! Pałac Trzeciej Świątyni, odwieczna siedziba Szatana, upadł. Belzebub skończył się wraz z doznanym upokorzeniem po klęsce w walce. Droga do władzy, do płonącego tronu, do miana Antychrysta i Szatana, stoi przed tobą otworem. Wystarczy, że powstaniesz i będziesz miał dość buty, by sięgnąć po to, co zakazane. Po to, co masz w zasięgu ręki.

Wielki Książę krył w głębi swej upadłej duszy nieskończone pokłady buty, arogancji, bezczelności i hucpiarstwa. Poczuł więc, że wreszcie może pozwolić im wydobyć się z tych czeluści na sam wierzch.

– Kimże jesteś ty, który tak dużo wie? Omnibusem? Czarokletą? A może Szachrajcem?

– Nie poznajesz mnie, o Okrutny? Nie przypominasz sobie brzmienia mojego głosu ani siły wypowiadanych słów pełnych farmazonów? To ja, twój dawny konkurent. Potężny władca jednego z piekielnych kręgów, który popadł w niełaskę u Belzebuba z powodu własnej pychy…

– Berith?

– Szatan oddzielił mój czerep od reszty ciała i umieścił jako trofeum w loży szyderców.

– Niegłupio więc uczynił… Skoro jednak ostała ci się tylko głowa, bez reszty członków, skąd tyle wiesz?

– Teraz, gdy nie mam już kutasa, gdy posiadam tylko jeden ośrodek decyzyjny, mogę wreszcie myśleć racjonalnie…

„To brzmi nawet logicznie” – skonstatował Mefistofeles. Uznał też, iż słowa Beritha są słuszne. Że wreszcie nadszedł ten moment. Moment, gdy on, Wielki Książę, niesławny odstępca i sodomita, zdobędzie to, czego zawsze pragnął. Władzę jedyną i prawdziwą, bo najwyższą! Panowanie nad całym Piekłem, siedmioma kręgami, innymi Wielkimi Książętami oraz dziesiątkami miliardów potępionych dusz.

– Między Niniwą a Jerychem, nieopodal Gomory, ale tuż nad Styksem, znajdziesz obóz rozbity przez Belzebuba i jego orszak. Udaj się tam niezwłocznie, pobij niepokornych, a resztę zmuś, by uklęknęli przed tobą! Jeśli zrobisz to wystarczająco szybko, zyskasz niebagatelną przewagę nad resztą kandydatów…

– Kandydatów? – powtórzył Mefistofeles.

Głos Beritha zabrzmiał teraz szyderczo.

– O tak, mój czarnobrody nieprzyjacielu! Nie myślisz przecież, że jesteś jedynym chętnym do tego plugawego, ale jakże pożądanego stanowiska! Każdy nie szanujący prawa, ale wielbiący siebie Upadły Anioł marzy o tym, by posiąść najwyższą władzę w Piekle… Także i wśród tych zrodzonych z błota znajdą się tacy, którzy śmią zobaczyć własną rzyć zasiadającą na płonącym tronie… Nawet pewna kobieta rości sobie pretensje do szatańskiej funkcji…

– Ruda suka, Lilith… – wypluł z siebie Wielki Książę.

– I wielu innych… Śpiesz się więc, ponieważ Piekło sprzyja zuchwałym i zdecydowanym…

Przygasłe światło znów zawrzało w ciele i duszy Upadłego Anioła.  Ponieważ rzeczywiście nie miał ani chwili do stracenia, postanowił zerwać z obowiązującą iluzją. Wyobraził sobie, że gruzy pałacu już nie miażdżą jego ciała, że stoi nieopodal ruin i tęsknym wzrokiem wypatruje trzech pożądanych, lecz dotychczas nieprzystępnych kochanków – płonącego tronu, ciernistej korony i krwawego berła.

– Mefistofelesie, Mefistofelesie… Zaczekaj – rzekł Berith. – Zabierz mnie ze sobą, uwolnij spod tego smętnego grobowca, postaw po swojej lewicy!

Jednak Wielki Książę już nie słuchał, ani nawet nie pamiętał o skończonym diable. Znikł spod gruzowiska i pojawił się tuż obok ruin. Zmiażdżone ciało w jednym mgnieniu oka przybrało swoją poprzednią, nie chwalebną, ale budzącą lęk postać.

Tak odrodzony Mefistofeles nie tracił więcej czasu, natychmiast rzucił się w stronę opuszczonego przez Belzebuba obozu szatanistów…

Siedlisko szatanistów

Szatan się skończył, Belzebub upadł. – Krzyki potępieńców niosły się ponurym echem po ulicach piekielnych miast i wiosek. Kobiety i mężczyźni pochowali się w swych domostwach, knajpach i we wszelkiego rodzaju budynkach, które za swój cel przyjęły degradacją moralną już i tak potępionych. Atmosfera końca oraz ogólnego upadku zdawała się opanowywać zimne serce i mroczne dusze.

Pogłoski o klęsce Belzebuba rozpowszechniały się z prędkością spadającego Lucyfera, po strąceniu go przez Archanioła Michaela. Jedni powiadali, że Szatan ich opuścił, wyruszył w podróż i już nigdy nie powróci, inni głosili, że władca stracił twarz podczas walki z Diablą Czerwonooką. Jeszcze inni posuwali się nawet dalej i wyliczali kompromitacje, jakich miał zaznać Belzebub za sprawą wszetecznej wojowniczki. Lista doznanych upokorzeń zaczynała się od błagań o zaprzestanie dalszej walki, obejmowała takie pohańbienia jak oddanie moczu na niemiłościwego króla, a kończyła na najgorszym, co mogło spotkać Szatana – utracie kutasa… Raz zasiane plotki poczęły się rozprzestrzeniać i przybrały wkrótce karykaturalne formy.

Nie mniej groźne i budzące beznadzieję wieści nadchodziły z Pałacu Trzeciej Świątyni. Namiestniczka Belzebuba – Lilith kazała wymordować jego stronników, a wielki odszczepieniec, Szemchazaj, miał przemienić niesławną budowlę w stertę gruzów. Przy tym Wielka Nierządnica wysyłała posłanki złej nowiny, odgrażające się, że to teraz diablice będą rządzić diabłami, a komu nowe zasady niemiłe, ten niech oddaje głowę. Ponoć jeden, jedyny diabeł z gatunku męskiego uszedł cało z tej masakry, ale nikt go dotąd nie widział…

***

Cudownie ocalały z pałacowej rzezi Cyceron zwisał na odwróconym krzyżu. Głowę miał przy ziemi, ramiona rozłożone. Dłonie i stopy nieszczęśnika przebite zostały tępymi, zardzewiałymi ćwiekami. Cierpiał i dawał temu znać głośnym pojękiwaniem.

– Ale dlaczego? – wyrzęził pomiędzy stękaniem.

Jednooka Sara poprawiła białe włosy tak, aby grzywką zakrywały opaskę na pustym oczodole i popatrzyła jedynym okiem wymownie w stronę Isztar. Ta stała z grymasem obrzydzenia na twarzy, wiszące nagie ciało starca, poranione nie tylko gwoździami, ale i noszące liczne ślady wcześniej zadanych obrażeń budziło jej najwyższy niesmak. Wspomnienie z ich pierwszego spotkania wciąż prześladowało ją w snach.

– Pamiętam cię, Cyceronie… Pamiętam twój łapczywy dotyk na moim nagim ciele… I jak napawałeś się moim wstydem… Wszystko to pamiętam… Powinieneś wiedzieć, oratorze, że kobiety nigdy nie zapominają doznanych krzywd. Nigdy!

– Ale Belzebub… Bunt Lilith… Piekło zdaje się kończyć… – wystękał starzec, zamilkł jednak natychmiast, spoliczkowany przez księżniczkę. Nie interesował jej ani zaginiony Szatan, ani rewolucja Pierwszej Kobiety. Zdawała się też ignorować niespotykane zjawiska zachodzące dookoła. Zapragnęła dokonać swojej małej zemsty.

– Tam, gdzie się urodziłam, nie mieliśmy zbyt wielu rozrywek. Ludzie głowili się nad wykorzystaniem koła, srali pod siebie, gdy słyszeli burze, padali trupem nawet od najdrobniejszych ran. Życie na Ziemi cechowała wówczas surowość i niepewność. Toteż radości szukaliśmy w małych rzeczach… Takich jak męki zadawane bliźnim – Isztar wydęła swoje ponętne wargi, zamknęła powieki. – O tak! Obserwowanie tortur zawsze należało do moich ulubionych rozrywek.

Jeszcze raz zerknęła na oratora. Na żałosny widok, jaki przedstawiał starzec, księżniczka wybuchnęła głośnym śmiechem. Słyszała już, że wygląd diabła zależy nie od wieku, w jakim trafił do Piekła, lecz od najlepszego momentu życia. Większość potępieńców stanowili więc jurni mężczyźni i gotowe na wszystko dziewoje. Cyceron należał do niechlubnych wyjątków. Z pomarszczoną skórą, wydętym brzuchem, owłosioną posiwiałymi włosami klatką piersiową, a do tego jeszcze zwiotczałymi jajami, wyglądał doprawdy żałośnie na tle reszty grzeszników.

– Jesteś łównie fałszywa i zdładziecka, co twój mąż! – wystękał orator.

Uśmiech zszedł z twarzy Isztar, zbliżyła się do Cycerona i wysunęła w stronę jego wiszącej tuż nad ziemią głowy nagą stopę. Zapragnęła go upokorzyć w stary, niezawodny sposób. A niech liże jej stopy! A niech wciąga ich zapach do nozdrzy! Kobieta przesunęła palcami po twarzy ukrzyżowanego. Ten złapał powietrze i wciągnął je głęboko do płuc. Woń subtelnej, niewieściej kończyny przypadła mu do gustu. Wysunął więc język i zbadał nim kontury podsuniętej mu części ciała. Skóra stopy, gładka, a jednocześnie twarda i wytrzymała, podziałała na oratora niczym afrodyzjak. Penis przebudził się i począł pęcznieć na wysokości twarzy oprawczyni.

– Isztar popatrz! – wrzasnęła Sara. – Stanął mu!

Spłoszona księżniczka odskoczyła, jak gdyby zobaczyła nie kutasa, lecz błogosławionego. Natychmiast jednak odzyskała swoją wyniosłą i dumną postawę. Sprawy pokusy bowiem nie były i jej obce. Skinęła głową w stronę jedynej w Piekle Upadłej Anielicy, a ta złapała za pejcz i poczęła okładać nim Cycerona po twarzy, torsie i nogach. Stękanie torturowanego było nader miłe dla uszu oraz duszy Isztar.

Zdobyła się nawet na zdumiewające wyznanie:

– Odkąd pojawiłam się w Otchłani, czuję nieustannie ciepło na skórze i żar w ciele. Gorące nastroje towarzyszą mi przy każdej wykonywanej czynności. Sama już nie pojmuję, które wargi mam wilgotniejsze – te na górze, czy te na dole? Wiem i rozumiem teraz dobrze, że Piekło nie jest karą za grzechy. Piekło jest krainą rozkoszy…

Kobieta znowu ślicznie się uśmiechnęła, ukazując rząd białych zębów. Odgarnęła długie, czarne włosy za ramiona i ugięła nogi w kolanach. Gładkimi dłońmi złapała poły sukienki i uniosła ją lekko, odsłaniając uda, ale wciąż kryjąc przed pożądliwymi oczyma obecnych subtelną linię swego krocza. Zamknęła powieki, zacisnęła zęby. I naparła z całej siły intymnymi mięśniami. Po chwili otworzyła usta, łapczywie wciągając powietrze. Świst bata oraz jęki Cycerona ustały. Sara, uwięziony orator oraz krzątające dookoła służki, zamarli w bezruchu, wpatrzeni w urzekający dusze widok. Isztar parła dalej, naprzemiennie ściskając mięśniami i głośno oddychając. Wreszcie jej trudy zostały wynagrodzone, podobnie jak niecierpliwe oczekiwanie widzów. Spomiędzy uniesionej sukni wysunął się fragment fallicznego przedmiotu. Z początku niewielki, powiększał się wraz z kolejnymi parciami księżniczki. W końcowym epizodzie wrzasnęła głośno, napierając wszystkimi siłami. Kamienne dildo wypadło z pochwy i potoczyło się po ziemi.

– Ja piełdolę – skomentował wychłostany Cyceron. Jakaś służąca głośno westchnęła, Sara rozdziawiła różowe usta w niemym podziwie.

Isztar wykrzywiła twarz w grymasie rozkoszy przemieszanej z bólem. Wyprostowała się dumnie, otarła pot z czoła.

– Jedynie ten jakże mały przedmiot, dający wielką przyjemność, ratuje mnie przed zatraceniem się w niegodnej rozpuście i orgii zmysłów!

Kilka par oczu spojrzało na dildo niczym na wyklętą relikwię. Isztar tymczasem zerknęła na obślinioną twarz Cycerona, po czym przeniosła wzrok na jego przyrodzenie. Sterczało w szczycie swej karłowatej formy. Niewiasta zmarszczyła nos z niesmakiem, ale natychmiast się rozpogodziła.

Sara porzuciła pejcz, stanęła tuż pomiędzy Isztar a ukrzyżowanym Cyceronem. Pewna kwestia wciąż nie dawała jej spokoju.

– Czegoś tu jednak nie rozumiem – zapytała białowłosa wojowniczka. – Skoro gnębi cię chcica, to dlaczego nie ulegniesz? Dlaczego wzbraniałaś się od rozłożenia nóg przed Belzebubem? Dlaczego nie weźmiesz jednego z diabłów z legionów i nie pozwolisz, by nasycił twoją czeluść swoim penetratorem?

Ciemne oczy księżniczki zalśniły tajemniczym blaskiem.

– Ponieważ tylko to, co rzadkie i nieprzystępne jest cenne! – odparła Isztar. – Myślisz, że Szemchazaj wybrałby mnie, gdybym niegdyś na Ziemi ulegała męskiej chuci jak inne kobiety?

– Surowa jesteś dla siebie, moja droga. Przecież wagina jest po to, aby służyć! Aby obdarowywać szczęściem innych i samą siebie!

– Belzebub odszedł, nie wyznaczając nikogo, kto miałby zarządzać obozem podczas jego nieobecności – rzekła czarnowłosa. – A jednak diabły same z siebie, zaczęły wypełniać moją wolę i moje rozkazy. Jak myślisz, dlaczego?

Sara zamilkła wymownie. Odruchowo zakryła rękami swój dekolt, złączyła uda. Jeszcze przed tym, nim stała się kobietą, nie żałowała przyjemności obojga płciom, ale odkąd Szatan obdarzył ją pochwą, dawała wszystkim i wszędzie. Żołnierze, służący, bogaci i biedni, mądrzy i głupi, piękni i brzydcy, pachnący i śmierdziele, brali ją, jak chcieli. Nikomu nie odmawiała, czerpała z nowych doświadczeń, ile wlezie…

Jednak gdy zabrakło Belzebuba, gdy Cyceron przyniósł wieści o buncie Lilith, to diabły nie do niej zwróciły się o rozkazy, chociaż to ona szczyciła się, poza orgazmami, stanowiskiem Wielkiej Księżnej. Diabły okazały posłuszeństwo nieznanej bliżej Isztar.

Sara uśmiechnęła się zazdrośnie. Wreszcie rozumiała:

– Tylko dupa nieużywana jest coś warta. A twoja to prawdziwy skarb!

Isztar skinęła głową.  Miała ciało godne każdej bogini, dlaczego miałaby z niego nie korzystać? Korzystała więc, ale w odpowiedni sposób. Brała, ale nie dawała, kusiła i nęciła, ale tylko po to, by się wycofać, obiecywała, ale słowa nie dotrzymywała.

– Musisz jednak wiedzieć, że kobieta nie powinna otwarcie rządzić mężczyznami – rzekła czarnowłosa. Widząc zdumienie rysujące się na twarzy Sary, natychmiast pośpieszyła z wyjaśnieniami. – Ponieważ ich chwiejne poczucie własnej wartości opiera się na złudzeniu kontroli nad niewiastą. A gdy tracą tę ułudę, głupieją, popadając w niemoc albo przemoc.

– Ty jednak przecież zaczęłaś tutaj rozkazywać! – Białowłosa zdawała się nadal nic nie rozumieć.

– Tylko do czasu, moja droga. Tylko do czasu, aż któryś z demonów spróbuje mnie obalić…

– Więc jak chcesz temu zapobiec? – zapytała Sara.

Isztar wzruszyła ramionami.

– To oczywiste. Potrzebuję mężczyzny u swego boku. Mężczyzny, za pomocą którego będę rządzić wszystkimi innymi…

Ruiny Pałacu Trzeciej Świątyni

– Szemchazaju, Szemchazaju… Rozpustniku mocarny…Zawsze pikujący, zawsze z czułością spoglądający na niewieście wdzięki, zawsze idący pod prąd… Miejże odwagę i siłę, by wyrwać się z tej przeklętej kupy kamieni i kości… Aby odzyskać wolność i uczucie drogich ciału kobiet…

Głos wypełniał całą moją jaźń. Ciało, przygniecione gruzami upadłego pałacu Belzebuba, wydawać się mogło martwe, lecz dusza moja trwała, przepełniona prawdziwym żarem. Dobrze pamiętałem pojedynek z Mefistofelesem, w efekcie którego siedziba Karmazynowego Króla obróciła się w ruinę.

– Berith? Nie sądziłem, że cię jeszcze usłyszę. – Rozpoznałem rozmówcę bez problemu. Znałem tego Upadłego Anioła, dawnego Cheruba, od samego aktu stworzenia.

– Przetrwałem tak jak i ty, Szemchazaju. Jestem bowiem pierdolonym mistrzem przetrwania. Anielskie siły strąciły mnie z Nieba, Belzebub zdekapitował, a ty przygniotłeś masą gruzów. A jednak moja dusza wciąż trwa. I będzie trwała przez wieczność!

Przypomniałem sobie ostatnie spotkanie z Berithem. Jego odcięty czerep tkwił na palu w jednej z komnat pałacu. Reszta ciała przepadła. Pomyślałem wówczas, że wolałbym przestać istnieć, niż egzystować dalej z samą głową, bez reszty członków, łącznie z tym najważniejszym – kutasem!

– Czego ode mnie chcesz Bofrymie? – zwróciłem się do głosu jego dawnym, nieco zapomnianym imieniem.

– Abyś zebrał mnie ze sobą!

W Piekle nic nie dzieje się przypadkiem, nikt też nie działa bezinteresownie. Skoro ten diabeł zdecydował się przemawiać do mnie, z pewnością miał jakiś ukryty atut. Coś, czego nie miałem, bądź o czym nie wiedziałem, a czego szukałem.

– Nic łatwiejszego, niż wydostać spod tych gruzów! Dlaczego jednak miałbym ratować  ciebie?

Berith zachichotał ironicznie.

– Ponieważ wiem, co stało się z Belzebubem! Wiem też, kim jesteś i co masz do zrobienia! I przede wszystkim wiem, gdzie udał się twój zaprzysięgły wróg Mefistofeles, a nadmienię jeszcze, że przypadkiem w tym samym miejscu przebywa twoja piękna i gorąca żoneczka – Isztar!

Nie musiał mnie dalej przekonywać. Materia w Piekle stanowiła iluzję, którą można było do woli przekształcać i modyfikować. Wyobraziłem sobie własne ciało nieopodal ruin pałacu i w jednej chwili tam się pojawiłem. Znowu czułem się jak człowiek we własnym ciele. Spojrzałem kolejno na ręce i nogi, ku własnej satysfakcji ujrzawszy je wszystkie we właściwej postaci. Silne i umięśnione nogi, wyrażały gotowość do czynu. Bezwiednie, samoistnie uniesiony penis promieniował optymizmem i oddziaływał na mój nastrój.

Odzyskałem najważniejszą rzecz, którą utraciłem – wolność. Nadeszła pora, by odzyskać najbliższych – drogie sercu i ciału kobiety, jak Isztar, Adelę, Diablę, a kto wie, może nawet Lilith? Nie zapominałem także o przyjaciołach – Czterdzieści i Cztery, poległych Ramielu i Tamielu oraz o zabłąkanym Sarielu, zwiedzonym przez Belzebuba zmianą płci.

Wysunąłem rękę, zamknąłem oczy. Zacząłem złorzeczyć w piekłogłosy, przywołując czerep Beritha. I czyniłem to dopóki, dopóty ten nie objawił się w stalowym uścisku mojej dłoni. Trzymałem tego diabła mocno za wszarz i nie zamierzałem wypuszczać. Ten straceniec musiał podzielić się ze mną wszystkim, co sam wiedział. Tym też sposobem głowa Beritha zaczęła opowiadać o tym, co już wydarzyło się w Piekle i o tym, co się miało dopiero wydarzyć.

Mówił o Mefistofelesie, który jako pierwszy wydostał się spod ruin pałacu Trzeciej Świątyni i ruszył w stronę obozu Belzebuba. Obozu, w którym przebywać miała moja małżonka, Isztar. Po tych słowach rzuciłem się w pogoń za czarnobrodym. Oczami wyobraźni widziałem szykany i tortury, jakie pozbawiony czci i wiary Mefistofeles mógł sprawić drogiej mi kobiecie.

W międzyczasie Berith kontynuował swoją opowieść. Opowiadał coraz większe dziwy i rozprawiał o niesamowitych rzeczach. Twierdził, że Belzebub opuścił samotnie swój obóz, w którym zostawił cały orszak pomniejszych diabłów i ruszył odzyskać zbiegłą Adelę oraz pokonać towarzyszącą jej Diablę. I że od tamtej pory nikt go nie widział. Zniknąć miały też obydwie wspomniane niewiasty – słuch o nich zaginął. Czy zginęły z ręki Karmazynowego Króla, czy gdzieś się ukryły, towarzyszący mi czerep nie wiedział.

Twierdził też Berith, że wszystko to zostało przewidziane, bądź nawet przeprowadzone wolą Pierwszego Anioła. Wielkiego antagonisty jedynego Boga, który pragnąc przewyższyć Stwórcę chwałą, usiłował wykreować lepszy świat – Piekło… Oczywiście, wygląd otoczenia wskazywał jednoznacznie, że poniósł całkowitą klęskę…

Jednak podczas aktu kreacji Otchłani, kreśląc iluzje i miraże, podarował w swej naiwności nowo przybyłym dar nieskończonych możliwości. Chciał, by wszyscy otrzymali namiastkę boskiego pierwiastka tworzenia, lecz diabły nie były tym zainteresowane. Zaczęły wykorzystywać otrzymane zdolności do zaciętych wojen pomiędzy sobą o prymat. Trwały one nieustanne, nie znajdując kresu. Zapłakał więc Pierwszy Anioł nad ułomnością tych istot, po czym stworzył kolejną krainę – Tartar, miejsce, w którym dusza odbywała nieskończony upadek w przepaść. Unicestwił całe gromady walczących diabłów, a ich dusze rzucił w uczynioną przez siebie bezdeń.

Ciągle jednak zjawiali się nowi ludzie i Upadłe Anioły. A wśród nich Belzebub, który dokonawszy zamachu na Pierwszego Anioła, miał go unicestwić i przejąć władzę nad Piekłem. Pamięć o twórcy tego miejsca skazał na zagładę. Jednak nawet Karmazynowy Król nie zdawał sobie sprawy, że zagarnięcie tronu i wymazanie wspomnień o poprzedniku to za mało. Iskra, która przepełniała duszę Pierwszego Anioła, wciąż się tliła. Znalazła swoje odbicie w całej Otchłani, ponieważ to Piekło jest Pierwszym Aniołem, a on jest Piekłem.

– Bóg odebrał mu imię za zdrady, których się dopuścił, ale on nadał sam sobie nowe imię – rzekła głowa Beritha, gdy umieszczałem ją na siodle dorodnego rumaka skradzionego uchodźcom uciekającym przed chaosem, w którym popadały czeluści piekielne. – Nazwał się Samaelem, „Jadem Bożym”.

– Ale co to ma wspólnego ze mną? – zapytałem, gnając już na grzbiecie wytrwałego rumaka.

– Celem Samaela nie jest tak naprawdę i nigdy nie było samo Piekło. Jego cel to zastąpienie Wszechmogącego. Dlatego inspirował kolejne bunty Aniołów przeciw Bogu. To on zasiał niepewność w umyśle Lucyfera, to on pokazał ci uroki obcowania z niewiastami. Jednakże pierwszy bunt kierowany przez Lucyfera i Belzebuba został stłumiony.

Świetnie o tym wiedziałem, ponieważ pozostawałem wówczas wierny Stwórcy i jako jeden z dowódców Aniołów – wespół z Archaniołem Michaelem i Beliarem – zniszczyłem buntowników.

Berith mówił jednak dalej, o rzeczach, których już nie znałem.

– Wtedy Pierwszy Anioł przystąpił do planowania drugiego buntu. Musisz wiedzieć, Szemchazaju, że miał on obsesję na punkcie tworzenia życia. Wędrował po Ziemi jako człowiek i zapładniał kobiety, a potem przyjmował porody. Tym sposobem miał setki, może tysiące dzieci. Jednak były one tylko ułomnymi ludźmi, a on pragnął stworzyć coś większego. I zrobił to. Zasiał nasienie w łonie Lilith, a ta po dziewięciu miesiącach powiła mu syna. Nazwali go Asmodeuszem.

Tutaj musiałem przerwać gadającej głowie. Znałem dobrze Asmodeusza, podobnie jak ja należał do niebiańskiego chóru Serafinów. Razem ze mną zstąpił też na Ziemię z rozkazu Boga, by nauczać ludzi pożytecznych rzeczy.

– Asmodeusz był Aniołem, który upadł podobnie jak my obaj…

Berith zachichotał plugawie.

– I tu także przejawił się geniusz Samaela. Oszukał wszystkich, ciebie, Archanioła Michaela, a nawet samego Najwyższego Boga! Lilith powiła syna, Pierwszy Anioł odebrał jej dziecko, udał się z nim na skraj wulkanu i bluźniąc przeciw Bogu, rzucił niemowlę do wypełnionego kipiącą lawą krateru. Niewinne dziecię nie umarło jednak, lecz stało się Aniołem, Serafinem zrodzonym z ognia!

– To niewiarygodne!

– W rzeczy samej, Szemchazaju! Asmodeusz, pół człowiek, pół Anioł, żył sobie między Ziemią a Niebem i spiskował przeciw Bogu. To on podłożył ogień pod wybuch drugiego buntu. Podobno wespół z Beliarem, który przeszedł na jego stronę, oraz innymi odstępcami sprawił wielkie spustoszenie na Niebieskiej Górze. Podobno dotarł tak blisko tronu Niebieskiego Pana, że ujrzał jego prawdziwe oblicze.

– I cóż wydarzyło się dalej? Mówże!

– Jedni powiadają, że zmiótł go boski ogień połączony ze światłością. Inni, że drogę zastąpił mu twój następca na czele chóru Serafinów – Metatron i przebił włócznią. Jeszcze inni głoszą, że Asmodeusz stanął przed samym Bogiem, wymierzył w niego miecz, ale nim zdecydował się zadać ostateczny cios, spojrzał Najwyższemu w oczy i zobaczył w nich własne przewiny. Oszalał, a wówczas Anioły dopadły go i zatłukły okrutnie…

Zasłyszane nowiny zdawały się tak niewiarygodne, że po prostu nie mogły być jedynie wymysłem skrzywionego umysłu. Przypomniałem sobie czas, gdy razem z Asmodeuszem zstąpiłem na Ziemię. Ubodzy w wyobraźnię Aniołowie nie cenili nigdy sztuki, ani nie potrafili wytwarzać specjalnie zdobnych przedmiotów. Jednak ten, który później stał się sławnym rozpustnikiem, wyróżniał się na tym tle od reszty stworzonych ze światła. Jego artystyczna strona duszy potrafiła wyrazić się w misternie wykonanych rzeźbach czy malunkach. Pod tym względem Asmodeusz nie miał sobie równych zarówno wśród Aniołów, jak i najzdolniejszych nawet ludzi. Czyżby sprawiło to dziedzictwo ludzkiej krwi jego matki, Lilith?

– Wszystko, co mówisz jest zdumiewające… Co to jednak ma wspólnego ze mną?

– Ponieważ jesteś kandydatem na nowego Szatana. A zarazem na przyszłego przywódcę trzeciego buntu przeciw Bogu. Armageddonu, który zmiecie wszystko! Ludzi, Aniołów, a nawet samego Stwórcę!

– To niedorzeczne! – odparłem.

– A jednak prawdziwe! Belzebub układał się z Niebieskimi, wystarczało mu panowanie nad Piekłem, musiał więc zostać zastąpiony. I Pierwszy Anioł nie spocznie dopóki, dopóty nie osiągnie celu.

Milczałem, zastanawiając się nad zasłyszanymi wiadomościami. Berith jednak jeszcze nie skończył.

– Widziałeś go Szemchazaju, prawda? Widziałeś Samaela, chociaż został unicestwiony przez Belzebuba!

Rzeczywiście, objawił mi się pod postacią miecza, Sameriona, nakłaniając do „przebudzenia”. Myślałem wówczas, że powodem jest przyjście z pomocą Adeli, a tymczasem, wyglądało na to, że Pierwszy Anioł od początku podjudzał zarówno mnie, jak i innych, przeciwko Karmazynowemu Królowi. Swoją rolę odegrała też Lilith – jakie ona miała z kolei miejsce w planie swego dawnego małżonka, Samaela?

– On pojawia się pod postacią zarówno rzeczy, jak i osób. Jeżeli objawił się tobie, to znaczy, że jesteś kandydatem. Tak jak i inni, którym ukazał swoje oblicze. Wszyscy oni również są kandydatami… I zarazem twoimi konkurentami… Strzeż się więc Szemchazaju, gdyż wiedzieć nie możesz, skąd przyjdzie uderzenie!

Ponagliłem konia, by biegł szybciej. Uciekłem spod gruzów, spiesząc na ratunek mojej ukochanej Isztar, a po drodze stałem się pretendentem na nowego Szatana. Piekło nieustannie mnie zdumiewało!

Entuzjazm pchał mnie do działania. Myśli uciekały w stronę olbrzymich możliwości, które otwierały się przede mną, ale i większych jeszcze zagrożeń, które niosło ze sobą zdobycie i sprawowanie władzy.

Pomyślałem o Bericie. Z pewnością jeszcze do niedawna nie posiadał takiej wiedzy, a skoro tak, to skądś musiał ją nabyć. Jako odcięta głowa tkwił na palu w jednej z zapomnianych belzebubowych komnat. Nie miał prawa wiedzieć tego, co mówił. A jednak…

Z pewnością i jemu samemu objawił się Pierwszy Anioł, obdarzając tą mądrością. A jeśli się objawił, to znaczyłoby, że i sam Berith jest kandydatem do założenia cierniowej korony. A tym samym Berith stawał się zagrożeniem dla mnie…

Galopując w kierunku obozu Mefistofelesa, w którym przebywała moja małżonka, zacząłem knuć, jak pozbyć się niewygodnego sojusznika…

Obóz szatanistów

Dosiadający zionącej ogniem z oczu Zmory Mefistofeles wtargnął do obozu, niezatrzymywany przez pretorianów. Powszechnie znany ze swego okrucieństwa, Książę miał skłonność do surowego karania wszelkich uchybień. Nikt, nawet potężni Nefilimowie, nie śmiał stanąć mu na drodze. Czuł czarnobrody, że nadszedł jego moment, tak samo przełomowy, jak wtedy, gdy w odległych czasach, jeszcze jako Anioł, poparł bunt Lucyfera.

Obozowa ciżba w milczeniu schodziła z drogi pędzącej Zmorze. Mefistofeles zatrzymał się tuż przed największym namiotem w obozie, zeskoczył z siodła i nie oglądając się na strażników, wtargnął do środka.

Jako pierwszego ujrzał Cycerona, zawieszonego głową w dół na krzyżu. A zaraz później dostrzegł Sariela, przerobionego przez Belzebuba na Sarę. Splunął na tę obrazę jedynie słusznej płci męskiej i skierował spojrzenie ku czarnowłosej niewieście uchodzącej powszechnie za niedoścignioną piękność, ku Isztar.

Nieczuły na kobiecie wdzięki, przekładający banany nad figi, Wielki Książę wykrzywił usta w niesmaku.

– To ty… – rzuciła gniewnie Isztar. – To ty byłeś przy tym, gdy rozłączyli mnie z Szemchazajem!

– Niebawem znowu do niego dołączysz, suko! – zaryczał Mefistofeles.

Ambitna niewiasta nie straciła nic ze swojej wyniosłej postawy. Kątem oka zerknęła na Sarę i ufna w siłę sojuszniczki rozkazała:

– Bierz go!

Jednooka odstępczyni błyskawicznie dobyła miecz z pochwy. Obnażone ostrze wymierzyła w Czarnobrodego.

– Znów się spotykamy okrutniku. Tym razem jednak, zamiast twojego kutasa w dupie, poczuję jak moje ostrze zagłębia się w twoim ciele!

Skonsternowana takimi słowami przyjaciółki, Isztar odruchowo cofnęła się o krok. Mefistofeles natomiast, chociaż pozbawiony jakiegokolwiek uzbrojenia, zaśmiał się złowieszczo. Naprężył się niczym kot, gotowy gołymi rękoma rozszarpać przeciwniczkę.

Pierwsza zaatakowała jednak Sara, skacząc do przodu na swoich zgrabnych nogach i wymierzając uderzenie wprost w szyję diabła. Wysoki Książę z niespotykaną zwinnością uchylił się przed nadlatującym ostrzem, ale stracił przy tym równowagę. Zaprawiona w bojach, w Niebie, na Ziemi oraz w Piekle, białowłosa wojowniczka nie marnowała takich darów. Ugodziła rywala prostym, lecz niezawodnym kopniakiem prosto w krocze.

Obserwującej z bezpiecznej odległości pojedynek Isztar wydawało się, iż oczy czarnobrodego wylazły na wierzch. Sara tymczasem, wykorzystując własne powodzenie, jedną ręką ujęła Księcia, drugą dźgnęła mieczem. Ostrze weszło głęboko w ciało.  Isztar klasnęła w dłonie z uciechy.

Mefistofeles zaryczał głosem zarzynanego bawołu. Nie upadł jednak ani nie zaniechał dalszej walki. Pochwycił przeciwniczkę, zamykając ją w stalowym uścisku swych potężnych ramion. Białowłosa zasyczała z bólu, ale nie ustąpiła. Dzierżąc w dłoni rękojeść miecza, wraziła ostrze jeszcze głębiej, przebijając tułów wroga na wylot.

Spojrzenia przeciwników spotkały się w jednym punkcie, zdradzając nieustępliwość obojga. Grymas bólu wykrzywił jednako ich twarze. Złapana w pułapce uścisku czarnobrodego, Sara obracała dłoń, powiększając dziurę w jego brzuchu.  W odpowiedzi Książę miażdżył jej tułów, pozbawiając tym samym tchu.  Zastygli tak oboje, spleceni ze sobą, świadomi, że pierwsza oznaka słabości stanie się końcem jednego z nich.

Mefistofeles, zaciskając nienawistne szczęki, odchylił głowę w tył, po czym uderzył z całej siły jednooką wojowniczkę. W tej samej chwili zwolnił swój uścisk. Osłabiona brakiem tchu Sara wypuściła miecz i upadła na ziemię.

Isztar, obserwująca pojedynek z rosnącym niepokojem, wrzasnęła ze strachu, po czym zakryła oczy. Nie potrafiła walczyć, nie umiała się bronić. Jej los zdawał się spleciony z losem Upadłej Anielicy.

Tymczasem Książę, nie bacząc na miecz nadal przeszywający jego tułów, jednym susem doskoczył do leżącej Sary, złapał ją prawą ręką za szyję, a lewą zaczął wymierzać potężne ciosy. Jednooka ostatkiem sił spróbowała się uwolnić, jednocześnie uderzając oburącz w ramiona czarnobrodego, ale ta rozpaczliwa próba zawiodła.

Zaciśnięta pięść Mefistofelesa raz za razem lądowała na twarz wojowniczki, zmieniając wkrótce jej gładkie lico w miazgę, z której miast krwi tryskało światło. Lubujący się w dręczycielstwie diabeł ani myślał zaprzestawać masakry. Tłukł białowłosą z najbardziej zepsutą pasją, właściwą dla najznaczniejszych piekielników.

I gdy już dokańczał dzieła zniszczenia pięknej twarzy Sary, poczuł ból rozrywającej się powłoki cielesnej. Zdążył jeszcze odwrócić głowę, by ujrzeć Isztar zatapiającą włócznię w jego ciele, chciał zareagować, oderwał ręce od Upadłej Anielicy, ale wtem doznał kolejnego paroksyzmu bólu. Kolano nieprzytomnej zdawałoby się, wojowniczki, kolejny raz ugodziło krocze demona, miażdżąc jaja.

Ranny Mefistofeles stoczył się z ciała poobijanej Sary, ale nie znieruchomiał, ani też nie stracił przytomności. Niemal natychmiast poderwał się na nogi. Z nienawiścią wypisaną na twarzy, pianą sączącą się spomiędzy zaciśniętych zębów i dymem ulatującym z ran, runął w kierunku Isztar.

Przerażona księżniczka zdołała jeszcze obrócić się i ruszyć do ucieczki, ale po chwili poczuła ból uderzenia w tył głowy, a potem mocne szarpnięcie za włosy. Sparaliżowana strachem, zatoczyła się do tyłu i byłaby upadła, ale stalowy uścisk dłoni Mefistofelesa na to nie pozwolił. Książę ciągnął ją za włosy przez pół namiotu, po czym owinął długie kosmyki wokół krzyża, na którym ciągle wisiał Cyceron. Złapał za suknię i oderwał kawałek materiału. Zdobytym fragmentem skrępował nadgarstki czarnowłosej.

– Uwolni nas od tego dyktatu bab – zajęczał orator. – Uwolnij mnie od tego brzemienia krzyżowego.

Czarne oczy potężnego diabła zabłysły, a gwoździe, którymi przybity został słynny Rzymianin, wysunęły się z jego ran. Cyceron upadł głową na ziemię i skulił się, obserwując dalszy bieg wydarzeń.

Pozostawiona na chwilę sama sobie, Sara podniosła się na nogi. Z odsłoniętym pustym oczodołem, z którego przebijało się jasne światło, z przetrąconym nosem i bez paru zębów, niedawna piękność wyglądała groteskowo. Mocno oberwała, ale jeszcze nie przegrała. Nie mając żadnej broni, rzuciła się na Księcia gołymi rękoma uzbrojonymi jedynie w długie, starannie wypielęgnowane paznokcie.

Mefistofeles stał już gotowy, by odeprzeć atak. Wziął zamach swym długim ramieniem i chlasnął z całej siły Sarę w twarz, jak gdyby odganiał muchę. Jednooka ponownie upadła na ziemię. Czarnobrody, idąc nieśpiesznym krokiem w jej stronę, złapał za rękojeść miecza i wydobył ostrze ze swego brzucha.  Groźną broń odrzucił jednak niedbale w kąt. Pochwycił włócznię Isztar, która również wystawała  nadal z jego ciała i wyrwał także i to drzewce, po czym rozbił na drzazgi.

Miał Mefistofeles na sobie pas ze skórzanymi kutasami zasłaniającymi tego jedynego, prawdziwego i niezastąpionego. Stanąwszy nad białowłosą wojowniczką, rozpiął ten element garderoby, wydobywając oręż właściwy dla swego męskiego rodzaju. Posępny organ unosił się ku górze wygięty niczym banan.

– Nie zgwałcę cię – zapewnił Książę. – Ciebie nie da się zgwałcić, suko. Za to chętnie wydupczę! – I zarechotał szyderczo.

Złapał swoją ofiarę na nogę i ciągnąc po ziemi, skierował się ku wyjściu z namiotu. Przerażona Sara próbowała chwycić się czegokolwiek, by nie dopuścić do najgorszego, ale Mefistofeles okazał się zbyt potężny. W głowie białowłosej niczym echo powracały wcześniejsze słowa Isztar – „Tylko to, co rzadkie i niedostępne, jest cenne”… Tymczasem ona kolejny raz miała zostać pohańbiona.

– Znowu… – wyjęczała, ale nic nie mogła już uczynić. Przegrała walkę z czarnobrodym, a jej rzyć miała zostać złożona w ofierze jego chuci.

Wielki Książę opuścił namiot wraz z Sarą, pozostawiając księżniczkę na pastwę Cycerona. Z zewnątrz do uszu obojga dochodziły słowa diabła o tym, że on, Mefistofeles, pod nieobecność Belzebuba przejmuje całą władzę nad Piekłem i że należy od tej pory tytułować go Szatanem. I że pokaże wszystkim to, co spotyka tych, którzy ośmielą się sprzeciwić.

Sparaliżowana strachem Isztar wśród śmiechów i szyderstw zgromadzonych legionistów słyszała wrzaski wykorzystywanej Sary oraz jęki dogadzającemu sobie kosztem niewiasty Księcia. Ból towarzyszki stał się tak wyraźny, że odczuwała go tak, jak gdyby sama doświadczała tych okropieństw na własnej skórze.

Poczuła dotyk na ciele. Zobaczyła pomarszczoną dłoń starca błądzącą po udzie, a potem zerknęła na jego obślinioną twarz. Dobrze rozumiała znaczenie tego spojrzenia. Chcica opętała Cycerona i za chwilę to ona, uwiązana własnymi włosami do krzyża, stanie się ofiarą gwałtu.

Księżniczka wyrwała się z marazmu. Musiała działać.

– Uwolnij mnie, a zostaniesz hojnie wynagrodzony – rzekła, gdy z przerażeniem obserwowała, jak dłoń starca przesuwa się na wewnętrzną stronę ud i kieruje pod szatę, w kierunku esencji jej kobiecości.

Orator odpowiedział jedynie śmiechem.

– Pomyśl dobrze, Cyceronie, czy wolisz mnie mieć raz, czy też cieszyć się moimi względami przy każdej sposobności?

Ręka mężczyzny zatrzymała się tuż przed celem. Wystarczyło, że wysunąłby swe długie palce, by pomacać intymny kwiat jednej z najsłynniejszych niewiast. I bardzo prawdopodobne, że najpiękniejszej ze wszystkich…

– Mefistofeles nie pozwoli ci mnie zatrzymać – wyszeptała Isztar. – Nienawidzi niewiast, uczyni więc wszystko, by mnie zniszczyć. A wtedy już nigdy nie nacieszysz swoich patrzałek moim widokiem!

Dłoń Cycerona wycofała się spod ubrania księżniczki.

– Co płoponujesz? – wystękał podniecony starzec.

– Pomożesz mi się stąd wydostać. A wtedy ja uczynię cię moim osobistym podnóżkiem! Jako jedyny będziesz mógł dotykać, pieścić i pielęgnować moje słodkie stópki. Przecież pragniesz czegoś takiego!

Orator zawahał się. Zawsze wiernie służył Belzebubowi, zawsze też brzydziło go dążenie kobiet do władzy i dominacji nad mężczyznami. Uważał, że jedyne, do czego nadaje się ta płeć to rozchylanie nóg i świadczenie przyjemności tym, co posiadają pomiędzy nimi. A jednak znajdując się tak blisko Isztar, kobiety tak pięknej, nieskazitelnej, że aż zasługującej na określenie mianem doskonałej, poczuł Cyceron, że wspaniale byłoby służyć takiej istocie. I że on, jako mężczyzna wpływowy i znaczący, chciałby wreszcie poddać się woli nie obmierzłego Szatana, lecz pięknej i godnej pożądania niewiasty. A czy istniała lepsza pani i dama niż Isztar?

„Lilith to kułwa” – odpowiedział sam sobie starzec.

– Więc jak, oratorze – ponagliła księżniczka. – Wolisz pieścić moje stópki czy ssać kutasa Mefistofelesowi?

– Stópki, chcę obcować z twoimi stópkami! Tylko tego płagnę i tego pożądam! – Starzec poczuł, jakby wielki ciężar spadł mu wreszcie z pleców. W końcu mógł być sobą.

Pospiesznie uwolnił ręce Isztar, by natychmaist rzucić się do stóp swej piękności. Przywarł do nich twarzą, delektując się ich jedwabistą gładkością oraz szlachetnymi kształtami.

Podczas gdy Cyceron zajmował się ulubioną częścią ciała księżniczki, ta pospiesznie zaczęła rozsupływać węzeł z własnych włosów. W pierwszej myśli po oswobodzeniu zapragnęła uciekać. Uciekać jak najdalej stąd. Kopnęła więc celebrującego jej stopy oratora i w pośpiechu skierowała się ku tyłowi namiotu. Jak najdalej od przerażającego, czarnobrodego diabła.

Z zewnątrz wciąż dobiegały dzikie odgłosy gwałtu Mefistofelesa na Sarze. Cyceron tymczasem nożem rozpruł wyjście z namiotu i dramatycznym tonem głosu zwrócił się do swojej nowej pani.

– Albo my spiełdolimy, ale ten chuj nas rozpiełdoli!

Isztar przystanęła w miejscu. W głębi duszy czuła, że ta chwila zadecyduje o jej dalszych losach, a kto wie – może i losach całego Piekła? Wystraszona, ale i dziwnie podekscytowana, z sercem bijącym jak szalone, dokonała szybkiej retrospekcji swego istnienia. W krótkim życiu na Ziemi, jako córka ludzkiego króla zdołała rozkochać Anioła zesłanego przez samego Boga! A potem wespół z nim zawładnąć rozległymi terytoriami, urodzić wspaniałe dziecię, zyskać sobie status bogini jeszcze za życia. Zginęła i trafiła do nieskończonych przepaści Tartaru, skąd wydobył ją budzący grozę Belzebub. Chciał ją złamać, posiąść, głównie po to, by upokorzyć jej męża, Szemchazaja, ale ona okazała się sprytniejsza. Zamiast siebie, dawała mu nadzieję, irytowała przytykami i zadowalała dobrymi radami. Stąpała na cienkiej linie, ale dzięki niezwykłej intuicji i sprytowi przetrwała tę pół–niewolę u Szatana. A teraz, gdy zniknął i gdy rozniosły się słuchy, że inna z niewiast, Lilith rości sobie pretensje do płonącego tronu, zadała sobie Isztar jedno, zasadnicze pytanie – „Dlaczego ona może, a ja nie”?

– Wracamy! – postanowiła czarnowłosa piękność.

Oratorem aż zatrzęsło, złapał się za resztki pozostałych włosów i począł rwać je z głowy.

– O moja Wenus! Musimy uchodzić stąd jak najpłędzej, przegłupować siły, odnaleźć tego małudeła Szemchazaja i dopieło wtedy powłócić!

– Sara potrzebuje naszej pomocy, nie możemy zostawić jej na pastwę tego bydlaka – odparła księżniczka.

– O moja muzo! Bazyliszkowaty i wyklęty Mefisto wychędoży cię swym przetłąconym kutasem w śliczną dupkę i splugawi twe doskonałe lico swym cuchnącym nasieniem! Uciekajmy!

Jednakże Isztar nie słuchała już słów tchórzliwego oratora, utwierdziła się tylko w słuszności podjętej decyzji. Omiotła wielki namiot spojrzeniem, szukając odpowiedniej broni. Miecz zawiódł, włócznia się nie sprawdziła, więc może belzebubowy topór by się nadał?

– Jeśli nie potrafię obronić swoich przyjaciół i sojuszników, to nie jestem godna władania Piekłem i zamieszkującymi tu diabłami!

Nie czekając na odpowiedź starca, porwała ciężki topór i ruszyła ku miejscu, skąd dobiegały odgłosy kaźni białowłosej Anielicy. Struchlały Cyceron podążył tuż za nią.

Podniecone brutalnym aktem gwałtu diabły tłoczyły się wokół Mefistofelesa leżącego na znanej wszystkim z każdej strony Sarze. Zgodnie ze swoimi upodobaniami, Książę wybrał ciemniejszy, bardziej srogi otwór do zaspokojenia swych potrzeb oraz demonstracji władzy. Dogadzającemu sobie diabłu ślina wypływała przez zaciśnięte zęby, ściekając po brodzie. Przy wtórze sprośnych komentarzy widzów zmierzał Mefisto ku własnej satysfakcji i ostatecznemu upokorzeniu jednookiej.

– Złaź z niej, bydlaku! – Isztar chciała wymyślić coś bardziej odkrywczego, ale ze zdenerwowania zadowoliła się tak wyświechtanym zwrotem.

A jednak szatańscy pretorianie zamilkli, a zaskoczony Książę zwlókł się z ciała ofiary. Ledwo się obrócił, zobaczył błysk spadającego ostrza. W ostatniej chwili uchylił się przed toporem, ale bezlitosna broń zahaczyła o żołędź sterczącego członka i przecięła budzący grozę organ diabła na pół.

Całym ciałem Mefistofelesa zatelepało. Isztar próbowała podnieść topór, wyprowadzić kolejny cios, ale albo ciężar okazał się zbyt wielki, albo strach nie pozwolił jej tego uczynić. Stała przed diabłem i nie potrafiła ponownie użyć potężnej broni.

***

Na zewnątrz obozu dwójka strażników toczyła dysputę na temat bieżących wydarzeń:

– Nigdy żadna pizda nie rządziła Piekłem i rządzić nigdy nie będzie. Nie uda się to rudej nierządnicy, nie uda się tej czarnej suce… Mefisto na to nie pozwoli. Zajmie się najpierw jedną, potem drugą, a jak z nimi skończy, to nie będą wiedziały, gdzie mają dupy, a gdzie gęby. O tak… Mefisto zadba, by wszystko było tak jak dawniej…

Odpowiedział mu rechot towarzysza.

– Isztar… Dumna i wyniosła. Nazywa się księżniczką. Brałbym, brałbym do utraty tchu… A jak się nazywał ten jej przydupas? Ten, którego Belzebub uwięził, a naszą księżniczkę przygruchał dla siebie?

– Szemjaza? Szemchaleb? A może Szemojeb?

– Szemchazaj… – Strażnicy nawet nie dostrzegli, gdy zbliżyłem się do obozu. – Nazywam się Szemchazaj.

Zakuci od stóp aż po sam czubek głowy wojacy nie sięgnęli po miecze, ani tym bardziej mnie nie zaatakowali. Jeden padł na ziemię i począł składać wiernopoddańcze hołdy. Drugi stał w miejscu niczym słup soli, szczęki otwierały mu się i zamykały, ale sparaliżowany język nie potrafił wyartykułować żadnych dźwięków.

– Zabij ich! Zgładź ich! Ukatrup ich! – proponował czerep Beritha przytwierdzony do mojego pasa.

Mógłbym to zrobić. Zignorowałem te słowa, po czym nieniepokojony przez innych szatanistów pokonałem bramę i wtargnąłem do środka obozu. Na pierwszy rzut oka wydawał się pusty, jednak obłąkańcze wrzaski, krzyki, wreszcie jęki dowodziły, że niemal wszystkie diabły z legionu tłoczyły się nieopodal, zwabione jakimś ważnym wydarzeniem.  Myśl, że Mefistofeles dotarł tutaj przede mną niepokoiła, ale i pchała do przodu.

W centralnym punkcie obozowiska wznosił się wielki namiot, wyższy od najwyższego Nefilima i widoczny z daleka. Stamtąd też dobiegały budzące trwogę odgłosy. Tam też miały się rozstrzygnąć losy moje, a może i całego Piekła.

Mnóstwo diabłów, pełniących rolę gwardii przybocznej Belzebuba tłoczyło się przed namiotem, zaaferowanych mrocznym widowiskiem. Zacząłem przepychać się między nimi, częstując hojnie wojaków uderzeniami łokciem i kopniakami. Kilku desperatów próbowało mi się odpłacać, ale szybko lądowali pod nogami reszty swoich towarzyszy. Wreszcie przedarłem się przez tłum i zobaczyłem to, co tak bardzo ich zaaferowało.

Mefistofeles dobierał się do tyłka czarnowłosej kobiety, której twarz wbita została w ziemię. Z wykrzywioną nienawiścią gębą gmerał w kroku, jakby szukał tam czegoś, czego nie może znaleźć… Obok leżał zwinięty w kłębek mój zdradziecki przyjaciel – zniewieściały Sariel. Nagle coś wystrzeliło wprost w czarnobrodego diabła i wskakując mu na barana, zaczęło dźgać na oślep nożem. W napastniku rozpoznałem Cycerona! Jednak starzec nie utrzymał się długo na plecach Księcia. Mefistofeles złapał go potężną ręką i rzucił nim, jakby ten nic nie ważył. Orator poleciał w tłum żądnych krwawych wrażeń wojaków.

Kobieta podjęła próbę wyswobodzenia się z rąk czarnobrodego, szarpała się i wierzgała nogami, ale ten przytrzymywał ją, zamykając w stalowym uścisku dłoni jej kark.

„To Isztar” – stwierdziłem w myślach i natychmiast rzuciłem się wprost na Mefistofelesa. Zajęty dobieraniem się do sekretnych skarbów mej małżonki, nie dostrzegł początkowo mojego ataku, a gdy to uczynił, było już za późno. Celnym uderzeniem w wykrzywioną ze złości twarz, odrzuciłem Księcia z dala od Isztar.

Niewiasta podniosła się na rękach i wbiła we mnie spojrzenie ślicznych, ciemnych oczu. Z potarganymi włosami, z ziarenkami piachu zalegającymi na pięknym licu, wyglądała uroczo.

– Aza?!

Skinąłem głową, kładąc dłoń na jej policzku. Objęła ją swoją ręką. Nie musieliśmy nic więcej mówić. Spojrzenie, dotyk, zastępowały sześćset sześćdziesiąt sześc słów.

Jednak Piekło znowu upomniało się o swoje. Mefistofeles, nie siląc się na zbędne rozmowy, powstał i ruszył do ataku. W jednej chwili znalazł się przy mnie. Wyprowadził cios lewą ręką, ale go zablokowałem. Uderzył z prawej, ale zrobiłem unik. Skoczyłem na wroga z szybkością ważki i łapiąc Księcia za tułów, powaliłem na ziemię. Siadłem okrakiem na czarnobrodym, począłem masakrować jego głowę morderczymi ciosami pięści. Diabeł zamarł w bezruchu, gapiąc się na mnie niewytrzeszczonymi ślepiami. przyjmował kolejne uderzenia. Siejąc dewastację na występnej gębie Mefistofelesa, obserwowałem, jak z otwartych ran dawnego Anioła wydobywa się przyblakłe światło. Dowód drogi, którą przeszedł oraz upadku, którego doświadczył.

– Nigdy… – Tutaj otrzymał uderzenie. – Mnie … – Kolejny cios. – Nie zniszczysz… – I jeszcze jeden… – Jestem nieśmiertelny…

Ze spuchniętych i poranionych ust Księcia dobył się szyderczy chichot.

– Utnij mu łeb! – zasugerowała głowa Beritha, którą wciąż miałem przypiętą do boku. – Oddziel ten przeklęty kalfas od reszty plugawego ciała, a wtedy przestanie nam zagrażać.

– Szemchazaju łap! – krzyknął Sariel, który wyglądał niewiele lepiej od Mefista, a który teraz rzucił mi miecz.

Złapałem broń i przeciąłem szyję diabła. Poderwałem się na nogi, stopę kładąc na odciętym czerepie. Oświetlała ją dziwna, przyblakła poświata wydobywająca się z otwartego ciała Księcia.

– Masz rację Mefisto, nie zniszczę cię, lecz pozwolę trwać w tej nowej, jakże okrojonej formie…

– A żebyś, chuju, został błogosławionym! – przeklął czarnobrody, ale ja już straciłem zainteresowanie jego złowrogim jestestwem.

Przylgnąłem do Isztar, obejmując jej smukłą kibić ramieniem. Chciałem pocałować ciągle umorusaną twarz, ale odchyliła się do tyłu. I spoliczkowała mnie dłonią.

– Gdzie byłeś? – rzekła z wyrzutem. – Wiesz, przez co musiałam przejść?

Należało mi się. Nasza rozłąka trwała stanowczo zbyt długo. Jednak nie potrafiłem się powstrzymać, wargi poirytowanej małżonki kusiły mnie tak, jak wtedy, gdy ujrzałem ją po raz pierwszy. Ponowiłem próbę pocałowania ukochanej, ale zamiast ciepłych i gorących ust natrafiłem na spróchniałą dłoń.

– Cyceron! – zagrzmiałem oburzony. Orator przeszkodził mi w egzekwowaniu małżeńskich praw. Starzec wbił swoją pomarszczoną rękę między nas.

– Ty kontestatorze! Ty światobułco! Ty dynamitałdzie! – pluł się w oburzeniu dawny Rzymianin. – Nie słyszałeś!? Pani zadała pytanie!

Złapałem Cycerona za gardło i podniosłem tak, że nogami nie sięgał podłoża. Nadszedł czas, bym skończył z tą ludzką kreaturą. I już miałem zacisnąć ucisk, gdy nagle…

– Nie! – krzyknęła Isztar. – On jest ze mną! Nie zabijaj go!

Rzuciłem starca na ziemię, leżał tam, łapczywie wciągając powietrze do płuc.

– Z tobą? A cóż to ma znaczyć?

Isztar uśmiechnęła się promiennie.

– Cyceron został opiekunem moich stópek.

– Stópek? – powtórzyłem zdumiony. – A co z pozostałymi częściami twego ciała?

– Sara dba o moją cerę i usta, Berenike pilnuje, by dłonie były zawsze gładkie i nieskazitelnie czyste, Matasunta troszczy się o gęstość i puszystość włosów, Anila pielęgnuje oczy, Telimena sprawia, iż moje piersi zawsze są jędrne i sprężyste, Tecuichpo odpowiada za formę nóg i kolan, Sonia czyni mój brzuch idealnie płaskim, Chanel wypełnia skórę pięknymi zapachami, a Ines … A Ines pracuje nad wzorcową wypukłością mojej pupy…

– Toż to cały zespół! – odrzekłem zaskoczony. Jednak jedna kwestia nie dawała mi spokoju, musiałem zapytać… – Moja droga, jest jeszcze jedna część twojego wspaniałego i budzącego zazdrość ciała, której nie wymieniłaś w swojej wyliczance…

Dostrzegłem błysk w ciemnych oczach Isztar. Podeszła bliżej, tak blisko, że poczułem jej kuszący zapach. Ujęła moją dłoń i skierowała ją wzdłuż swego ciała do miejsca, w którym kończyły się szlachetne linie jedwabiście gładkich nóg. Niewiasta pochyliła się i wyszeptała mi do ucha.

– Cipkę oddaję tobie…

Rad, że najważniejsza część ciała ukochanej pozostała moim łupem, położyłem drugą rękę na jej włosach i przycisnąłem twarz do siebie. Nasze usta wreszcie spotkały się w jednym, namiętnym punkcie.

Horda diabłów, stłoczona wokół, przypomniała o swoim istnieniu wulgarnymi okrzykami oraz jeszcze sprośniejszymi gestami. Legioniści dosadnie i po żołniersku sugerowali, co powinienem zrobić z Isztar.

Niechętnie zaprzestałem słodkiego pocałunku i nie wypuszczając małżonki ze swych ramion, odwróciłem się w stronę wojaków. Posępne twarze gapiły się we mnie, z miną jak gdybym zgwałcił im matki, żony i córki, a ich samych wykastrował razem z synami. Humor tych diabłów się nie imał.

Miał Belzebub wiele wad, ale nikt inny, tak jak on, nie potrafił dobrać najgorszych z najgorszych i umieścić ich w jednym miejscu. Zrobił to tutaj, zapewniając ochronę swojemu orszakowi po opuszczeniu pałacu. W skład tej niesławnej drużyny wchodzili: Zaginiony Legion, który w dobie upadku Cesarstwa Rzymskiego w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął z kart historii, by odnaleźć się dopiero w Piekle. Niesławna Żelazna Kompania, której członkowie poprzez nieustanne przebywanie w zbrojach – także podczas spania czy chędożenia (kąpieli nigdy nie zażywali), przyrośli do tego żelastwa, aż w końcu zastąpiło im skórę. Z tego powodu uchodzili za wyjątkowo trudnych do zabicia. I wreszcie miał Karmazynowy Król doborowy oddział Nefilimów – olbrzymich siłaczy, pełniących rolę jego straży przybocznej. Wszystko to mogłem przejąć za jednym zamachem. Musiałem tylko zbałamucić zgromadzone wojsko…

– Belzebub został upokorzony i zniknął w niesławie. Mefistofeles nie panuje nawet nad własnym kutasem – kiwająca się na ziemi głowa Księcia stanowiła widoczny dowód moich słów. – Gdzieś tam w oddali Lilith uzurpuje sobie zasadność do miana Szatana, zabija mężczyzn, pozbawia ich stanowisk i znaczenia, odbiera należną wolność, wreszcie przemienia w niewieścich niewolników… – Tutaj rozległ się krzyk niedowierzania i oburzenia. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, ograniczone na umyśle diabły nie potrafiły pogodzić się z dyktatem płci przeciwnej. Bazowałem na tych nastrojach, starając się ugrać jak najwięcej dla siebie. – Stojąc więc w tym miejscu, wśród elitarnej drużyny upadłego Belzebuba i ostatniej ostoi dawnego porządku, zwracam się do was, nie z rozkazem, lecz z pytaniem. Walczycie czy tchórzycie?

Wszyscy zgodnie jak jeden mąż zaryczeli:

– Walczymy! Walczymy! Walczymy!

Odczekałem chwilę, aż hołota się wyszumi. Isztar mocno przylgnęła do mojego ciała. Jej duże, jędrne piersi, skryte za cienkim materiałem sukni, przyjemnie przyciskały się do mego torsu. Burza jej włosów muskała moją skórę, a serce, podniecone przemową, biło przyśpieszonym rytmem.

Ponad nami, niezwykła Piekłu zorza, mieniąca się tysiącami barw, zwiastowała nadchodzące przemiany.

– Samael, znany większości jako Pierwszy Anioł, wielki stwórca i kreator Piekła… Nie z łaski Bożej, lecz z namaszczenia wiecu Upadłych Aniołów i ludzi zrodzonych z pyłu jako pierwszy objął brzemię szatańskiej władzy. Co otrzymał od ludu potępionego, to utracił wskutek oszustw Belzebuba… – Diabły ponownie zaryczały, tym razem złorzecząc na Karmazynowego Króla. Co niektórzy ściągali zbroję i darli żywcem pasy skóry z samych siebie. Inni obłąkańczo wywieszali języki i kręcili głowami. Jeszcze inni wyłamywali sobie kończyny ze stawów. Pomyślałem, że muszę szybko kończyć przemowę, gdyż w tym tempie destrukcji nie pozostanie mi nikt, kim mógłbym dowodzić… Przeszedłem więc pośpiesznie do rzeczy:

– Jednak teraz ja, Szemchazaj, dawny dowódca Serafinów, a potem wielki zdrajca i rozpustnik, zwracam się do was, jako do diabelskiego wiecu. Kogo wybieracie za Szatana? Na czyje barki zrzucacie ten trud?

– Szemchazaja! – rozpoznałem głos głowy Beritha.

– Szemchazaja! – krzyknęli razem Sariel i Cyceron.

– Szemchazaja! – odpowiadała zgromadzona hałastra najgorszych szumowin w belzebubiej armii…

I po całym obozie rozniosło się moje imię. I powracało echem, wypełniając upadłe dusze obecnych, wdzierając się do głębi ich jestestwa, by pozostać tam na dobre i złe. Wiedziałem, że złego będzie znacznie więcej aniżeli dobrego…

Nim się jednak zło dokona, zamierzałem uczynić co nieco dobrego i przyjemnego. Wyciągnąłem z tłumu dwójkę olbrzymich Nefilimów i mianowałem ich nosicielami czerepów. Odpowiednio Mefistofelesa oraz Beritha. Giganci nadziali głowy na włócznie i dumnie obnosili się z nimi wśród swych towarzyszy. Po paru takich okrążeniach dwaj Nefilimowie stanęli przede mną. Wybałuszone oczy nabitych na pale diabłów przeszywały mnie spojrzeniem.

– Straceńcy! Ugiąć przede mną karków już nie zdołacie… Ponieważ takowych nie posiadacie… – Cyceron zaśmiał się, jako jedyny rozumiejąc mój dowcip. – Możecie jednak istnieć nadal, służąc i wypełniając moje rozkazy. Możecie również odmówić, a wówczas wasze łby rozkażę zakopać głęboko w ziemi…

– Mając taki wybór, zgadzam się na wszystko! – zasyczał Mefistofeles. – Mogę ci nawet possać…

– Uczynię wszystko co rozkażesz, Szatanie! – krzyknął Berith.

Skinąłem głową na znak aprobaty. W głębi duszy cieszyłem się, że ich liczne talenty zostaną wykorzystane w mojej sprawie. Przynajmniej do momentu, gdy przestaną być użyteczni… Pozbawieni ciał i ambicji Książęta zaczęli wydawać rozkazy, przygotowując legion do nadchodzącej rozgrywki.

Następnie zwróciłem się do Sariela, towarzysza z Nieba i Piekła, który zdradził mnie, gdy Belzebub obiecał przemienić jego zwisający członek w głęboką waginę. I wybaczyłem mu to odstępstwo. Ku mojemu kolejnemu zdumieniu, ten oświadczył, że jako całkowita kobieta, ze wszystkimi odpowiednimi przymiotami cielesnymi, zmienił imię na Sara.

Wciąż brakowało mi mojego sumienia – Czterdzieści i Cztery, równie wojowniczej co rozwiązłej Diabli oraz dobrotliwej Adeli o miłym usposobieniu.

– Zrobiliśmy to! Udało się! – Głos wtulonej we mnie Isztar zdradzał podniecenie. – Znowu jesteśmy razem! Czy teraz ktokolwiek powstrzyma nas przed zawładnięciem tym czarownym miejscem?

Delikatnie wyswobodziłem się z objęć ukochanej i w teatralny sposób udałem zmartwienie.

– Jest jedna rzecz, która jeszcze się nie wydarzyła, a wydarzy się na pewno. A gdy to już nastąpi, jej nieskończony przebieg może zapobiec naszym planom…

Isztar wydęła swoje słodkie wargi, jak zwykła to czynić, gdy rozważała jakąś kwestię.

– Aza, cóż to takiego, co mogłoby nas zatrzymać?

– Moje obowiązki powiernika i opiekuna pewnej części twego ciała!

I nic więcej nie dodając, porwałem małżonkę w ramiona. Krzyknęła, ale na tym zaprzestała oporu. Przy wtórze rubasznych krzyków obserwujących zajście diabłów skryliśmy się w namiocie.

Za nami biegł Cyceron na swoich krzywych nogach i nożem w ręku. Wykrzykiwał groźby:

– Kacerzu niezmołdowany, spłubój nie dogodzić mojej pani, a posmakujesz mojego ostrza!

Ten jeden raz w pełni zgadzałem się z oratorem.

Dotarłszy do łoża, rzuciłem nań swoją kobietę. Miałem ich wiele, ale tylko tę jedną, jedyną określić mogłem tym mianem. Isztar złapała za moje szaty i rozdarła je siłą, jakiej się po niej nie spodziewałem. Nie pozostałem dłużny. Dorwałem się do resztek sukni, które miała jeszcze na sobie i pozbyłem się ich. Położyłem się na jej ciele, podniecony penis ocierał się o uda i krocze, bujny biust słodko uwierał mój tors. Ustami kradłem pocałunki ukochanej. Zapach żądzy przejmował nade mną kontrolę i popychał dalej, ku satysfakcji i spełnieniu.

Ująłem w dłoń sterczący organ i rozepchałem żołędzią rozkoszne płatki kwiatu Isztar. Chciałem wykonać decydujące pchnięcie, zagłębić się w otchłani przyjemności, ale w ostatniej chwili powstrzymała mnie ręka żony, którą zakryła łono.

– Musisz coś wiedzieć Szemchazaju – szeptała ma luba. – Po tym, gdy Belzebub nas rozdzielił, przyszedł do mnie i ofiarował mi swoje towarzystwo. Zgodziłam się. Karmazynowy Król uwodził mnie występnymi słówkami i mirażami swojej potęgi. Świadczył okropne słowa o tobie. A wszystko to uczynił tylko po to, by dobrać się do mnie, posiąść i móc chlubić się zdobyciem żony Szemchazaja.

Zamarłem. Belzebub nie miał prawa posiąść Mojej kobiety! Nawet penis tak jakby się wycofał, zapadł w sobie i opadł.

– Ja jednak pozostałam nietknięta. Pomimo wszelkich umizgów dawnego Szatana, pomimo jego starań i faktu, że gdy odrzucałam jego zaloty, szedł do nałożnic i gwałcił je, wykrzykując moje imię…

– Najdroższa…

Isztar odsunęła dłoń ze swego łona. Spojrzałem w dół i zobaczyłem skrawek jej ciała, zroszony i połyskujący ochoczo.

– Teraz i na zawsze jestem twoja!

Napęczniałe przedłużenie męskości odżyło i natychmiast naparło na intymne wargi. Płatki najpierw się rozstąpiły, po czym zacieśniły na wsuwającym się organie. Gładkie uda objęły moje biodra w mocnym uścisku. Rozkosz połączenia okazała się obezwładniająca. Próbowałem pochwycić spojrzenie ukochanej, ale odpłynęło gdzieś w świat nieskończonej ekstazy. Isztar już przy samym naszym zjednoczeniu doznawała satysfakcji.

– Tysiące lat… – dyszała pod naporem moim i własnego orgazmu. – Tysiące lat na to czekałam…

Ponowiłem swoje zabiegi. Znajdowałem się na samym krańcu wilgotnej otchłani. Natarczywymi ustami pieściłem jej wargi, policzki, szyję, piersi i ich okolice. Dłońmi gładziłem miękką skórę. Umysł i ciało ludzkie, choćby iluzoryczne, rządziły się swoimi prawidłami. Zwykle po zaznanym spełnieniu przychodził czas na rozmaite refleksje…

– Aza, myślałeś o mnie podczas naszej rozłąki? Grzesznicy powiadają, że obracałeś się w towarzystwie wielu niewiast… Czy wiele z nich doświadczało tego, czego ja doświadczyłam przed chwilą?

Znowu zamarłem. Lędźwie zastygły w bezruchu, pocałunkami próbowałem ukoić myśli Isztar, ale ona mnie ponaglała:

– Ile ich było Aza? Dziesiątki? A może … setki?

Miałem tysiące kobiet. Wiele tysięcy, może dziesiątki, a może i setki tysięcy… Uczestniczyłem w rozlicznych orgiach, podczas których obcowałem z niepoliczalną liczbą niewiast. Spółkowałem z nimi w swym domostwie, w Wieży Oriona, chędożyłem podczas rozlicznych wyjazdów. Zaspakajałem potrzeby z najsłynniejszymi w Piekle grzesznicami, jak również z tymi nikomu nieznanymi. Ilekroć wymieniłem spojrzenia z którąś z niewiast – nieważne czy z urody piękną czy przeciętną – dążyłem, by ujrzeć ją nago, a gdy już to osiągnąłem, podejmowałem wysiłki, by wsunąć w nią penisa. Niemal zawsze odnosiłem sukces… Bywało, że podczas jednej rozpusty brałem na przemian córkę, matkę i babkę. Nierzadko na oczach ich mężczyzn, braci i ojców. Chędożyłem w rozmaitych miejscach i okolicznościach. Często w obecności zgorszonych potępieńców, przyzwyczajonych przecież do najróżniejszych perwersji. Uwielbiałem piersi. Ich widokiem nie potrafiłem się nasycić, pieściłem ustami, ważyłem dłonią, a nawet mierzyłem palcami. Czasem rozróżniałem dawne kochanki nie na podstawie wyglądu twarzy lecz biustu. Kochałem też waginy. Uważałem, że każda jest inna, zupełnie wyjątkowa, począwszy od różnych kształtów warg sromowych i łechtaczek, a skończywszy na intymnym badaniu głębokości oraz ciasnoty… Na podstawie penetracji pochwy potrafiłem ocenić zarówno charakter, jak i potrzeby kochanek.

Nigdy nie stosowałem siły i przemocy, uwodziłem słowami i perspektywami wspaniałych doznań.

Jak jednak miałem oznajmić Isztar, że gdy ona spadała w nieskończonej przepaści Tartaru, ja zabawiałem się z dziesiątkami tysięcy kobiet? Nie mogąc okłamać ukochanej, postanowiłem odwrócić kota ogonem. Opuściłem jej pochwę i zsunąłem się ustami w dół, wprost ku krainie mokrej rozkoszy. Trącając językiem wyczulone miejsca, zdobyłem się, by w chwili przerwy, oznajmić następujące słowa:

– Zawsze wielbiłem i będę wielbić tylko ciebie. Teraz gdy jesteśmy wreszcie razem, nie dostrzegam innych kobiet. Jesteśmy tylko my dwoje…

– Och Aza… – odparła Isztar, sam nie wiem czy na skutek moich słów czy też czynów. Żądza, która rozpalałem w jej ciele, ponownie miała znaleźć ujście w orgazmicznej erupcji…

Kochaliśmy się wówczas niezmiernie długo, robiąc to na wiele wymyślnych sposobów i doznając niezapomnianych rozkoszy. Wreszcie, po kilkunastu spełnieniach, półprzytomna z nadmiaru wrażeń niewiasta złączyła swe uda, dając mi do zrozumienia, że wystarczy. Również ja celebrowałem wielokrotnie ekstazę. Po każdej z nich członek opadał niegodnie, ale jedno spojrzenie na śliczne lico Isztar, na jej piersi unoszące się i opadające w rytmie szybkich oddechów powodowało, że znów zaczynałem się podniecać.

Gdy więc chwilowo uczyniliśmy przerwę, z ust małżonki wyrwało się kolejne niebezpieczne pytanie:

– Kim jest Adela? I dlaczego uprowadziłeś ją Belzebubowi?

– Jest dobrą kobietą.

– Ją też miałeś?

Zaprzeczyłem ruchem głowy. Adela była jedną z nielicznych niewiast, które nigdy nie zdobyłem. Czy właśnie to czyniło ją w moich oczach wyjątkową?

– Posmutniałeś – zauważyła Isztar. – Zależy ci na niej?

Przytuliłem żonę ramieniem. Położyła głowę na mojej piersi i wsłuchiwała się w bicie serca, jej włosy znajdowały się tuż przed moją twarzą. Chłonąłem ich zapach.

– Kim jest Adela? Gdy spotkałem ją po raz pierwszy, przypominała mi ciebie. Jesteście bardzo do siebie podobne. Może to dlatego ją polubiłem? Jest dobrą dziewczyną, która z nie swojej winy doświadczyła tak w życiu, jak i po śmierci, wielkich oraz niezasłużonych krzywd. Moją powinnością jest chronić ją…

– Musi być wyjątkową osobą… Chciałabym ją poznać…

Isztar uniosła się na ugiętych ramionach, na jej pięknej twarzy rysował się wyraz powagi. Duże i jędrne piersi zwisały tuż nade mną. Pełne i ponętne wargi przemówiły:

– Wiem, że nie dochowałeś takiej wierności, jaką ja okazałam tobie. Rozumiem to i akceptuję. Jesteś potężnym mężczyzną, Aniołem z chóru Serafinów, a ci zawsze przepełnieni byli miłością. Ty, Szemchazaju, hołdujesz jej w sposób cielesny… Nie mam o to do ciebie żalu i pretensji, tak jak nie miałam wtedy, gdy podczas naszej pierwszej wspólnej nocy bez słowa wziąłeś moją służkę. Znalazłeś między jej udami odrobinę przyjemności, która stała się i moim udziałem. Jesteśmy jednością. Moje szczęście jest twoim szczęściem, twoja rozkosz moją ekstazą. Piekło jest krainą rozkoszy i należy z niej korzystać… Pragnę jednak zawsze zajmować w twoim sercu i myślach miejsce pierwsze…

– Jesteśmy jedną całością, czasami tylko rozdartą na dwie połówki – odparłem zahipnotyzowany brzmieniem jej głosu, ruchem warg, a może widokiem nagich piersi?

– Chcę razem z tobą zdobyć Piekło! Chcę, by wypełniło się nasze życzenie z nocy poślubnej!

– Uczynię wszystko, żeby tak się stało!

Isztar poderwała się z łoża.

– Chcę też wziąć udział w rozprawie z Lilith. Chcę zdobyć pozycję, którą zajmuje ona!

– Tak się stanie. Przysięgam!

Isztar zaprzeczyła ruchem głowy.

– Kobietę może pokonać tylko inna kobieta. – Oczy małżonki połyskiwały z ekscytacji. – Osobiście się nią zajmę i wyeliminuję tę przeszkodę.

Nie zdołałbym jej od tego odwieść. Wiedziałem, że Isztar słaba ciałem, ale wielka duchem i sprytem, zdolna jest do wszelkich czynów. Udowodniła to już kilka razy. Jednocześnie poczułem też ukłucie w sercu. Czy bałem się, że może zginąć? A może lękałem się śmierci Lilith?

Przypomniałem sobie, jak oddawała mi się podczas ostatniej, niezapomnianej orgii w pałacu Belzebuba. Z jej pochwy wydobywało się jasne, wręcz niebiańskie światło, któremu nie potrafiłem się oprzeć. Samo wspomnienia powodowało, że topiłem się od środka.

Nie mogłem utracić Lilith, nie potrafiłem powstrzymać Isztar…

Małżonka odwróciła się tyłem i zgrabnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z przepastnego namiotu. Zniewolony jej urokiem, rozpalony obrazem nagich pośladków, ruszyłem za nią.

Na zewnątrz wciąż stały zastępy rozgorączkowanych diabłów. Ujrzawszy moją żonę w negliżu, zaryczeli donośnie. Isztar udawała teatralnie, że odczuwa wstyd i zażenowanie. Jedną ręką zakrywała swoje łono, drugą piersi. Burzę czarnych włosów rozrzuciła w nieładzie na plecach i piersiach.

– Wasz Szatan, Szemchazaj, posiadł mnie wiele razy… – oznajmiła histerycznym głosem, co potępieni przyjęli entuzjastycznie. – Chędożył zaciekle, aż utraciłam przytomność. A gdy to się stało, kazał mnie ocucić i począł ponownie chędożyć z jeszcze większą zawziętością. Spuszczał się tyle razy, że nawet moja pojemna cipa okazała się niewystarczająca, by przyjąć to wszystko w sobie…

I na dowód tych słów stanęła w lekkim rozkroku. Spomiędzy miejsca, w którym dłoń zakrywała łono, ciekły strużki jasnej, lepkiej substancji. Wojacy zawyli, celebrując ten widok.

Obserwując całą scenę z boku, widząc grę prowadzoną przez Isztar, nasunęła mi się na myśl refleksja, że w istocie moja żona jest wieloma różnymi kobietami. Czułą i namiętną kochanką, demiurgiem manipulującym słuchaczami, niewiastą pełną miłosierdzia dla bliźnich, ale też bezwzględną i ambitną.  Idealną żoną i matką, troskliwie opiekującą się dziećmi. Wyuzdaną rozpustnicą. Kobietą przepełnioną żądzą władzy.

Z podziwem wpatrywałem się w małżonkę, podczas gdy ona niestrudzenie kontynuowała:

– Gdzieś tam w Piekle znajdują się Lilith i jej diablice. Niszczą męskie nasienie, uzurpują sobie przywileje i wpływy, odmieniają odwieczny stan rzeczy…

Wojacy zaczarowani dotąd widokiem ociekającego seksem ciała kobiety, jak gdby oprzytomnieli. Słowa, które wypowiadała czarnowłosa, nie mieściły się w ich wąskich horyzontach myślowych. Jedni złorzeczyli i odgrażali się Pierwszej Kobiecie, inni przysłuchiwali się tej mowie z wyrazem nienawiści na twarzach.

– Teraz, w momencie próby, Szatan Szemchazaj rozkazuje wam stanąć do walki. Jedyne czego pragnie i oczekuje to Lilith. Chce dostać ją w swoje ręce… Wszystko inne, jej bogactwa oraz całe tabuny kobiet służących pod jej rozkazami daje wam, jako przyszłe łupy wojenne…

Entuzjastyczny okrzyk legionistów rozniósł się po obozie. Rozochocone diabły rwały się do czynu. Słowa Isztar rzucały wiele niewiast na niełaskę okrutnych wojaków. Oczami wyobraźni widziałem orgię nieskończonej przemocy i gwałtów. Ubolewałem nad tym, co się miało stać, ale rozumiałem, że taka jest cena władzy.

Moja małżonka wydawała ostatnie rozkazy. Działając szybko i zdecydowanie poleciła opuścić obóz i niezwłocznie wyruszyć na polowanie. Celem było stłumienie niewieściego buntu. Wyzwaniem pojmanie Lilith.

Isztar odwróciła się ku mnie. Całe jej ciało drżało, sam nie wiem, czy z podniecenia wynikłego z żądzy władzy, czy też z innego rodzaju pobudzenia. Oczy połyskiwały, wargi rozchylały się wyzywająco, sutki sterczały niczym dwie korony.

Stał też w pełnej okazałości mój piąty członek. Stalowy zdobywca pociągnął mnie w stronę niewiasty obiecującej rozkosz. Rękoma pochwyciłem uda żony i uniosłem, jednocześnie przyciskając ją do siebie.

– Musisz mi jeszcze, kochany, wyjaśnić, kim jest ta cała Diabla Czerwonooka?!

Nie odpowiedziałem.

W środku obozu, nie bacząc na harmider wznoszony przez rozochocone podnietami diabły, wbiłem się penisem w pochwę Isztar i raz jeszcze wychędożyłem tak, jak oboje tego pragnęliśmy…

A gdy żar ciał przygasł, wojsko stało gotowe do wymarszu. Wydałem rozkazy. Sariel – Sara, Cyceron, posępne czerepy Beritha i Mefistofelesa, zastęp służek mojej małżonki i horda bezwzględnych żołdaków, wszyscy razem ruszyliśmy gotowi zmiażdżyć każdego, kto podważy władzę moją i Isztar. Głównym celem stała się Lilith oraz posłuszne jej diablice.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Postać Isztar, dotąd trzymana jakby w cieniu i traktowana po macoszemu, rozwija się w tym odcinku, ku uciesze czytelników (a przynajmniej mojej). To ona gra tutaj pierwsze skrzypce, Szemchazaj, jak zawsze daje się unosić biegowi wypadków, nawet w roli pretendenta do władzy nad Piekłem. Najwyraźniej potrzebuje ostrogi. I taką rolę może oraz chce odegrać Isztar.
Pod względem językowym wydaje mi się, że ten odcinek jest lżejszy i łatwiejszy w lekturze, co przypisuję większej obecności dialogów w tekście. Krótko mówiąc, tak trzymać i czekam na ciąg dalszy.

Rzeczywiście Isztar rozwija się w interesującym kierunku, choć pewnych rysów jej osobowości wcześniej nic nie zapowiadało… Martwi mnie tylko trochę, że autor najwyraźniej więcej frajdy czerpie z opisywania walk niż scen miłosnych ;p

Jak zwykle cała masa humoru, choć najwyraźniej jestem straszną kobiecą szowinistką, bo bawią mnie żarty z męskich ośrodków decyzyjnych, a „uczynienie kobietą” z trudem przełknęłam. Może właśnie dlatego, że tam zabrakło wyrazistego rysu humorystycznego…

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Nefer
Isztar – kobieta o wielu obliczach, wyszła z cienia i nie zamierza tam wracać. Stawka jest najwyższa, szanse na powodzenie po powrocie Szemchazaja całkiem niezłe, ale druga strona też nie próżnuje…

Swoją drogą – ciekawe jak wyglądałaby historia świata, gdyby za wszelkiej maści przywódcami (i przywódczyniami) nie stały ich drugie połowy mające nie raz, nie dwa, przemożny wpływ na podejmowane decyzje.

Ania
Przetrwałem kilka kryzysów twórczych, napisałem jakieś 200 opublikowanych stron i pewnie drugie tyle nieopublikowanych, ale dla tego jednego, szczerego wyznania Ani było warto:

„Najwyraźniej jestem straszną kobiecą szowinistką”
Nareszcie się przyznałaś!

W pisaniu, jak w życiu dążę do równowagi, dlatego też obie płcie solidarnie oberwały.
Dystans do słowa pisanego mile widziany.

To normalne, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia… ale miło mi, że sprawiłam Ci przyjemność, oby tylko dalej weny nie zabrakło 🙂

Aniu, ja też uwielbiam żarty o męskich ośrodkach decyzyjnych – głównie dlatego, że przy odpowiedniej ich dawce mogę udawać sama przed sobą że MÓJ główny ośrodek decyzyjny znajduje się w głowie 😀

Pewnie to niezbyt romantyczne i tym bardziej mało erotyczne, ale bardziej na miano „drugiego ludzkiego mózgu” niż męskie czy żeńskie genitalia zasługują… Jelita. Miejsce milionów komórek nerwowych, niezliczonych bakterii, źródło naszego nastroju i wielu problemów – także chorobowych.
W sprawach męsko – damskich też odgrywają niebagatelną rolę, przypomnijmy sobie tylko o „motylkach w brzuchu” czy „ściskaniu na dołku”…

Emocjami kierujemy się wszyscy, a one rzeczywiście w dużej mierze przemawiają do nas przez brzuch… tyle, że pewnie dowcipy o ośrodkach decyzyjnych wzięły się stąd, że mężczyźni uwielbiają zaprzeczać swojej emocjonalności ;p

Napisz komentarz