Magnetyzm XVI (Ania)  3.71/5 (260)

11 min. czytania

Romita Tempranillo, „Tongue and Groove”, CC BY-NC-ND 3.0

Poznać siebie nawzajem

Postanowił nie uprawiać seksu z Anną. Przynajmniej do soboty wieczorem (plan minimum), a najlepiej wcale (plan właściwy). Te dwa i pół dnia posłuży temu, aby w końcu zobaczyła w nim człowieka, skoro do tej pory widziała jedynie zabawkę erotyczną.

Wydaje się smutna albo nawet urażona, ale nie chce rozmawiać. Da jej więc czas. Oboje go potrzebują. W zasadzie w piątek wcale nie był szczególnie zmęczony, jednak widząc podły nastrój kochanki, uznał, że bezpieczniej przeczekać. Poszedł spać. Długo nie wracała, a gdy już przyszła, położyła się na drugim końcu olbrzymiego łoża. Na szczęście w majtkach i podkoszulku. Nie wie ile wytrzymałby, widząc to cudne ciało. Już po jej prysznicu mało brakowało, a rzuciłby się na nią niczym wygłodniały zwierz. Zdecydowanie powinien popracować nad samokontrolą.

Zrobił dziewczynie wczesną pobudkę i zabrał do Błędnych Skał. Podjechali niemal pod samo wejście do labiryntu, zresztą nie oni jedni. To bodajże najbardziej turystyczna i tłoczna część Gór Stołowych, na pozostałych szlakach zazwyczaj trudno spotkać drugiego człowieka, no może poza Szczelińcem, a tu jest ich zawsze jak mrówek. Dlatego zaczynać trzeba wcześnie.

Odniósł wrażenie, że skalne miasto przypadło kochance do gustu, wyglądała na szczerze zafascynowaną niektórymi formacjami i sama prosiła, żeby robił zdjęcia. Była przy tym dziecięco rozentuzjazmowana, wprost ujmująca. Patrzył na nią z radością. Niestety, kiedy zły humor prysł i trochę się rozluźniła, niemal od razu zaczęła się kleić. Tam, gdzie trasa nieco się rozszerzała, szła tuż obok, z ręką w kieszeni jego spodni. Przytulała się, całowała, klepała i podszczypywała w tyłek, a nawet niespodziewanie chwytała za jaja. Jego pręcik oczywiście nie pozostał odporny na podobne zabiegi – wprost błagał o uwagę, niemal rozsadzał spodnie.

W zasadzie nie pozostawał dłużny. Od czasu do czasu muskał szyję i ramiona kochanki, delikatnie głaskał, całował, brał na kolana. W spodniach, ciężkich traperach oraz podkoszulku na ramiączkach wyglądała bardziej beztrosko i młodzieńczo niż w swoich codziennych strojach. Kusząco, świeżo, a jednak niedostępnie. Tutaj, wśród skał i drzew, sprawiała wrażenie silnej i niezależnej. Samowystarczalnej.

Nie pozwalając Annie na zbyt wiele, pokręcił się z nią po okolicy. Obiad zjedli w przydrożnej karczmie, zwiedzili jeszcze Kaplicę Czaszek i Kudowę Zdrój. Pospacerowali po pięknie zadbanym parku, trzymając się za ręce niczym zakochana para, a później napili wody w pijalni. Nalegała aby zabrał ją do pensjonatu – dosłownie i w przenośni był twardy. Nie uległ. Tym razem jeszcze nie.

Mieli sporo czasu, więc żeby zmęczyć ją i siebie, pojechali na Szczeliniec. Planował to na niedzielę, ale co tam. Anka niczym gazela pokonywała kamienne schody, niestrudzenie odkrywała nowe krajobrazy i dokładnie przyglądała się skałom, próbując wypatrzeć w nich te wszystkie małpoludy, kwoki i wielbłądy.

Tym bardziej zdziwiła go panika dziewczyny, kiedy weszli na jeden z tarasów widokowych. Bała się podejść do barierki i spojrzeć w dół. Wręcz skamieniała na metalowym pomoście i miał problem ze sprowadzeniem jej w dół. Typowy lęk wysokości. Nie spodziewałby się. Rozluźniła się dopiero, stając na twardym, skalnym podłożu zapewniającym odpowiednie oparcie dla jej cudnych stóp.

No i wizyta w Piekiełku – okazała się prawdziwym piekłem! Poczuła się bezpieczna, osłonięta przed ciekawskimi spojrzeniami innych ludzi. Dałby głowę, że posunęłaby się do zrobienia mu tam loda, ale opierał się tak długo, aż się znudziła. Tę odmowę przyjęła jeszcze dość spokojnie.

Dużo gorzej było w samochodzie. W ogóle się nie zmęczyła, miała wystarczająco dużo energii, by go zgwałcić, nie dał się jednak. Jaja bolały od tych wszystkich umizgów Ani, ale i tak nie pozwolił, żeby jej dłonie lub usta zajęły się jego nabrzmiałym miotaczem. Musiała widzieć i czuć, że posiada zdecydowaną przewagę. Nawet kiedy ruszył od czasu do czasu zaciskała rękę na jego udzie i przesuwała niebezpiecznie wysoko.

– Bo spowoduję wypadek – straszył. Przestawała. Widocznie nie zamierzała umierać młodo. I dobrze!

– Ale ja jestem głodna – odpowiadała cieniutkim głosikiem i robiła słodką minkę. Trzepotała rzęsami.

– Możemy zatrzymać się gdzieś na kolację. – Udawał, że nie rozumie.

– Albo na deser – proponowała.

– Albo – uśmiechał się niewinnie. – W mieście musi być jakaś kawiarnia.

– Ale ja mam moją przekąskę tuż pod nosem – rzucała wyzywająco. I tak raz za razem, niemal do samych Dusznik. Rany! Jak on się męczył, jak wiercił się w tym fotelu, żeby lepiej ułożyć swoją armatę! Nic z tego, cały czas coś uwierało. Pocił się nawet przy włączonej klimatyzacji, więc w akcie desperacji otworzył okno. Ta dziewczyna bez wątpienia wiedziała co robić, aby rozgrzać go do czerwoności!

Już czuł, że nie zdoła w pełni wykonać planu – Anna bardzo starała się przeszkodzić, na wszelkie możliwe sposoby. Ostatni akt desperacji stanowiło zabranie jej na spacer. Grzegorza bolało już wszystko, nogi dosłownie wychodziły z tyłka, ale nie widział żadnej innej możliwości. Nie chciała jeść, pić ani grać w bilard. Chciała się bzykać i bynajmniej nie ukrywała tego.

Normalnie dawno wziąłby ją na warsztat i zapewnił żądane atrakcje, ale to miał być przecież weekend bez seksu, weekend na lepsze poznanie się nawzajem. Tymczasem, jak tak dalej pójdzie, nie wytrzyma nawet doby! Żenada!

Zresztą unikanie seksu zaabsorbowało Grzegorza do tego stopnia, że na dobrą sprawę nie dowiedział się niczego nowego o Annie. Może trochę o dobrej kondycji, o tym, że potrafi być uroczo dziecinna albo że świetnie wygląda w dżinsach opinających ten okrąglutki tyłeczek. Że nie lubi wiele jeść. Że nie kusi jej alkohol. Że zawsze musi postawić na swoim. Cała Anka!

– Co zaplanowałeś na jutro? – Z zamyślenia wyrywa go słodki, dziewczęcy głos. Najpiękniejszy na świecie! Wysoki. Drżący. O ciepłej barwie.

– Myślałem o torfowisku i Skalnych Grzybach… spacer po płaskim. – Łażenia po górach mógłby, szczerze mówiąc, nie wytrzymać, ale tego przecież nie powie.

– Jesteś pewien? – Przygryza płatek jego ucha. – Sądzę, że czekają tu na nas ciekawsze atrakcje. – Kusi.

Rety! Prosty, delikatny dotyk i kilka niby niewinnych słów, a on byłby gotów przyprzeć ją do najbliższego muru, żeby ostro zerżnąć. Okropne! Przecież planował miły, romantyczny i bardziej uduchowiony wypad. Nie poznaje samego siebie, zupełnie rozczarowany własnymi reakcjami. To pewnie dlatego, że przed wyjazdem zafundowała mu dość długi post.

Spogląda w piękne, brązowe oczy i widzi, że płonie w nich dokładnie ten sam ogień. Cóż, już wcześniej wiedział, że są dla siebie stworzeni. Idealnie dopasowani.

Zerka na zegarek, niedługo minie doba od ich przyjazdu do Dusznik. Chociaż tyle! Nie opędza się już od ciekawskich rąk, choć one niebezpiecznie podgrzewają atmosferę.

– Bo wystrzelę, zanim dojdziemy do pensjonatu – ostrzega, ale Ania nic sobie z tego nie robi. Dalej prowokuje. Bezpośrednio. Erotycznie. Sprawdza wytrzymałość.

Złakniony bliskości Grzesiek zatrzymuje się i zaczyna łapczywie całować kochankę, wręcz boleśnie tulić, zachłannie dociskać do swojego rozgrzanego ciała. Chce, żeby czuła jak na niego działa, że jest pożądana, że jest jedynym, co może ugasić jego pragnienie, jedynym, co się liczy.

Tym razem to on zatraca się na tyle, że Anna musi przywołać go do porządku – chwyta za rękę i ciągnie do ich schronienia, do enklawy, w której mogą sobie pozwolić na wszystko. Podąża za nią, nie zwracając uwagi na mijanych ludzi, całkiem w nią zapatrzony, zakochany i zafascynowany. Oddany.

Grzesiek drżącą dłonią próbuje trafić do zamka, klucz mu wypada i z hukiem uderza o drewnianą podłogę. Ania podnosi go z figlarnym uśmiechem. Otwiera. Bez problemu. Cóż, kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada. Rozgrzany do granic możliwości nie potrafi zapanować nad własną chucią.

Gdy tylko zamykają się za nimi drzwi, przylega gwałtownie do swojej kochanki, zrywa z niej bluzkę, stanik, przysysa do pełnych, klasycznie pięknych piersi. Nawet nie odnotowuje kolejności w jakiej na podłodze lądują jej i jego ubrania ani jak docierają do łóżka, grunt, że ma ją teraz tylko dla siebie. Nagą. Gorącą. Wszystko dzieje się zbyt szybko i zbyt zwierzęco. Nie tak to zaplanował.

Jego koliberek już dawno zawisł w powietrzu i trzepocze swoimi niewidzialnymi skrzydełkami, już dawno osiągnął maksymalne i bolesne wręcz rozmiary, a teraz, gdy jej delikatna, wypielęgnowana dłoń go dotyka, czuje spełnienie podpływające pod skórę, zbliżające się do powierzchni, próbujące wypłynąć, wydostać się przez pory.

Przysysa się do jej motylka. Stara się ledwie muskać językiem, pieścić nieśmiało, leniwie zbliżać do tajemnicy, ale gotująca się w żyłach krew przesycona jest pragnieniem wdarcia się w nią, pochłonięcia, dogłębnego odkrycia. Na szczęście Ania, gotowa i mokra, wyraźnie pachnie podnieceniem. Sobą. Bijącym głęboko w środku źródełkiem.

Rozsmakowuje się w kobiecej słodyczy. Spija mdły nektar. Wwierca się w nią językiem. Czuje, jak chwyta jego bolec u nasady, ściska pewnie i unieruchamia. Bierze między swoje boskie usta wrażliwą żołądź. Zasysa. Wodzi wokół nasady. Połyka więcej i więcej z każdą chwilą. Nie może się skupić – ani na niej, ani na sobie – doznania zlewają się w jedność, oszałamiają.

Spełnienie przychodzi niespodziewanie, niczym wiosenna burza, ale jest tylko przystawką, pierwszym kęsem wystawnego posiłku. Pozostawia niedosyt. Rozbudza apetyt, zamiast zaspakajać.

Erekcja nie ustępuje ani na chwilę. Pchany nadal tą samą żądzą, przemożnym pragnieniem zawładnięcia kobietą, zatracenia się we wspólnej rozkoszy, opada na nią i wślizguje się do rozgrzanego wnętrza.

Ania wygląda pięknie. Ma zarumienione policzki, szkliste oczy, usta lekko rozchylone. Wydobywają się z nich ciche, przeciągłe jęki. Jej kokon obejmuje go szczelnie, pulsuje, zachęcając do wniknięcia jeszcze głębiej. Od upojnego zapachu podniecenia aż kręci mu się w głowie i sam nie wie, czy słyszy urywane ponaglenia i prośby o więcej, czy też jego mózg, w niewyraźnych pomrukach, próbuje doszukiwać się czegoś, czego tam nie ma.

Kochanka chwyta go za szyję, przyciąga, na oślep szuka ust. Całuje. Jej dłonie błądzą we włosach, na ramionach, drapią plecy. Nogami obejmuje mężczyznę mocniej, a później całą sobą popycha. Grzesiek przez chwilę nie rozumie, ale w końcu poddaje się tej niemej prośbie – unosi ją tak, że teraz oboje siedzą z szeroko rozstawionymi nogami. Ania odchyla się do tyłu, podpiera na rękach i rozpoczyna swój magiczny taniec. Jej ruchy są zmysłowe, okrężne, bardzo przyjemne, choć nie tak dosłowne i upajające, jak to, co sam wcześniej robił.

Przyłącza się. Odpowiada pchnięciami na jej pchnięcia, kołysaniem na jej kołysanie, zatapia się w sennym rytmie, staje jednym, wielkim odczuciem. Dotyk. Zapach. Dźwięki. Chlupotanie. Westchnięcia. Pojękiwania. Czuje, jak powoli ogarnia go fala rozkoszy, jak łagodnie napływa i rozprzestrzenia się po całym ciele, jak ciepło leniwie się rozlewa wypełniając po brzegi. Przepełniając. Aż w końcu ten nadmiar eksploduje, zraszając obficie jej grzęzawisko, wylewając bokiem.

Zamiera. Jest mu dobrze. W niej. Przy niej. Z nią. Ania opada placami na pościel i ciągnie go ku sobie. Przygniata kochane ciało. Miękkie. Obłe. Rozluźnione.

– Dziękuję. Było nieziemsko. – Dosłownie czuje szept, który przenika każdą komórkę jego ciała, pieści duszę.

Każdy ma swoją cenę

Każdy ma swoją cenę, choć waluty bywają różne. Mateusz bezradnie wpatruje się w leżące przed nim banknoty. Dwa tysiące złotych. Dużo, przynajmniej dla niego. Więcej niż zarabia miesięcznie, kosząc trawniki. Jednak te pieniądze to przede wszystkim dowód upokorzenia. Nie powie o nich nikomu. Nawet Kropeczce-Biedroneczce. Nie da rady.

Czy właśnie w ten sposób musi zapłacić za zbliżenie się do prawdziwej królewny? Za swoje pragnienia? Czy to jej cena? Jeśli tak, pewnie pozwoli całkowicie odrzeć się z godności, byleby choć przez chwilę być przy niej tak, jak był tamtej nocy.

Boli. Bardziej niż mógłby się spodziewać. A jednak niczym ćma ma ochotę polecieć w ten płomień. Spalić się…

Za wszystko w życiu trzeba płacić

Za wszystko trzeba w życiu płacić – za każdą przyjemność i za każdą chwilę zapomnienia.  Pieniądze to najlepsza waluta, najmniej problematyczna. Gorzej, gdy za szczęście trzeba zapłacić cierpieniem, a za miłość złamanym sercem. Ewa wie coś o tym.

Czy jest bezduszna? Czasami. Stara się być. Czy jest pusta? Chciałaby być, wtedy nie przepełniałby jej żal ani wyrzuty sumienia. Czasami fantazjuje o tym, że tamtej nocy umarła. Szkoda, że tak się nie stało. Czy to ją wzmocniło? Nie wie, bez wątpienia zmieniło.

W oczach tego chłopaka zobaczyła samą siebie sprzed lat. Obdartą ze złudzeń. Bezbronną. A jednak odnalazła perwersyjną przyjemność w przyglądaniu się temu, jak walczy sam ze sobą, jak nie może się zdecydować. Z rozmysłem przyparła go do muru i celowo zraniła.

Lepiej żeby się bał, inaczej pewnie wejdzie jej na głowę – wystraszony tymczasem będzie grzeczny, uczynny i niegroźny. Da się wykorzystać. Pozwoli spić swoją młodość i swój urok. Zabić niewinność.

Raz zasmakowawszy w tej upajającej mieszance, nie zdoła powstrzymać się przed sięgnięciem po więcej, ma tego świadomość, ale przecież życie trwa tylko chwilę.

Układ

Zawsze był cierpliwy i wyrozumiały, ale miarka się przebrała. Musi coś z tym zrobić. Wyjść z sytuacji bez wyjścia. Z twarzą! Przepełnia go złość. Jak ta mała żmijka mogła mu to zrobić?! Jak śmiała?! Nie dość, że przyprawiła rogi, jeszcze dała się zapłodnić!

– Kto to do cholery jest?! – wykrzykuje pytanie prosto w twarz. – Zabiję drania! – Nawet nie próbuje nad sobą panować. Dziewczyna siedzi skulona, a jej piękna twarz robi się blada niczym ściana. On już wie, ale chce od niej usłyszeć potwierdzenie, chce ją podręczyć, dla własnej, chorej przyjemności. Rozmawiał z teściem i dostał ciche przyzwolenie na doprowadzenie Rani do porządku. I Bóg mu świadkiem – doprowadzi. Ta nieziemsko piękna istota stanie się jeszcze posłuszna. Ujarzmi ją!

– Nikt… nikt… – Dziewczyna, przerażona gwałtowną reakcją męża, nie potrafi zebrać słów ani myśli.

– Nikt?! Nie wmówisz mi, że jesteś wiatropylna! Mów! – żąda, zbliżając się do niej powolnym krokiem drapieżnika. Rani aż wzdryga się, ręką osłania twarz, spodziewając się ciosu, fizycznego wzmocnienia agresywnych słów, ale on nie zamierza jej bić. Nigdy. Zadziała subtelniej, bez śladów, bez dowodów. Ta gra zaczyna mu się podobać, ekscytuje, choć nigdy by się tego po sobie nie spodziewał. Nie przypuszczałby, że lęk widoczny w oczach drugiego człowieka może dawać równie upajające poczucie władzy i spełnienia.

– Nikt ważny – wykrztusza w końcu z siebie.

– Nikt ważny, mówisz? – Anil cedzi słowa przez zęby, stojąc już nad nią, górując nad skuloną, kruchą sylwetką. – A jednak pozwoliłaś mu wejść do swojego ogrodu i zasiać plon! Kto to?! – domaga się ze zdwojoną siłą, potrząsając nią za ramiona. Z oczu żony zaczynają płynąć łzy. Wielkie i ciężkie. Jedna za drugą. Całe potoki.

– Ten chłopak… – Zamyka oczy i zaczyna niepewnie. – Ten od efektów… Polak…

– Polaczek mówisz! – Mężczyzna nie uspokaja się nawet na moment. – Białego chuja ci się zachciało! Duży był?! Pewnie ogromy! Jego bękart też będzie wielki i rozerwie cię tam na strzępy, suko!

Sprawia mu niewysłowioną wręcz przyjemność patrzenie jak Rani dygoce, jak pochlipuje roztrzęsiona, jak dławi się własnymi łzami i nie potrafi złapać oddechu. Syci się tym. Napawa.

– Oboje za to odpowiecie, już ja tego dopilnuję! – syczy nieco ciszej, odwracając się plecami.

Siada w fotelu naprzeciwko. Milczy dłuższą chwilę. Pozwala jej ochłonąć. Dobrze przemyślał swoją przemowę i ma nadzieję, że zna Rani wystarczająco dobrze, by przewidzieć jakiego wyboru dokona.

– Urodzisz to dziecko, ale jeśli chcesz zachować obecny status społeczny i choć odrobinę godności, oddasz je – mówi spokojnym, lodowato zimnym tonem, a jej oczy nagle otwierają się szerzej w wyrazie zdumienia. – Masz wybór. Może nieco ograniczony, ale zawsze wybór. Na czas ciąży wyjedziesz i zamieszkasz u ojca dziecka, utrzymywana przez niego, żyjąca na takim poziomie, jaki będzie ci w stanie zapewnić. Urodzisz w Polsce. Jeśli zechcesz, będziesz mogła z nim zostać, dam ci wolność, ale jeśli postanowisz wrócić, to tylko bez dziecka. Wszystko mi jedno, czy on się nim zajmie, czy oddasz je do adopcji. Po powrocie będziesz posłuszną i potulną żoną, zawsze z uśmiechem wykonującą moje polecenia. I ma się rozumieć wierną. Drugi raz mogę nie okazać podobnej wielkoduszności. W zamian dostaniesz wszystko – kolistym ruchem głowy wskazuje otaczający ich przepych – ale nie licz na nic więcej. Rozumiesz?

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm XVII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Pozwolę sobie wyróżnić krótkie fragmenciki dotyczące zachowania i działań Mateusza i Ewy. Świetnie opisane, krotko i rzeczowo, pozwalające czytelnikowi zrozumieć, w którą stronę oboje dryfują.

Zastanawiam się nad ojcem dziecka Rani, był on opisany w tekście?
Przeczytałem wszystkie części, ale nie pamiętam namiętnych opisów scen hinduski i jej kochanka.

Spokojnie, wszystko się jeszcze wyjaśni! 🙂

Scena z Rani i Anilem wnosi dużo ożywienia. Jest jak świeży powiew wiatru w nieco już zastałym powietrzu dotychczasowego toku opowieści. Liczę na rozwinięcie tego wątku który, traktowany trochę po macoszemu (?), mnie osobiscie najbardziej w tej chwili intryguje. Zadziwiający układ zaproponowany przez męża. Widzę tu rożne możliwości rozwoju akcji. Ciekawe, co z tego wyniknie. I co weźmie górę. Ewntualne uczucia (o ile przetrwały?), czy też przyziemne pragnienie spokojnego, zamożnego życia.
Pozdrawiam

Napisz komentarz