Morze mgieł (jestem)  3.49/5 (47)

13 min. czytania

Źródło: Pixabay

Chodzenie po górach sprzyja rozmyślaniom. Sceneria jest piękna, widoki zapierające dech i ogląda się je, można powiedzieć, z zaangażowaniem, jednak umysł swoim zwyczajem i tak znajduje sobie zajęcie, które zaabsorbuje go w całości. Stojąc i koncentrując się na otoczeniu można tego nie zauważyć, lecz gdy zaczyna się iść szlakiem oczywistym staje się, że myśli wędrują innymi trasami, takimi, które same sobie wytyczają. Nawet gdy jest się w towarzystwie – bo trudno mówić, kiedy pnie się pod górę i krtań należy wykorzystać do innych celów niż do wydawania dźwięków, i trudno spoglądać towarzyszom w twarz, kiedy trzeba patrzeć pod nogi. W tych okolicznościach – nawet będąc z kimś – wędrowiec czuje się samotny, a swój umysł wypełnia przemyśleniami.

Ale Iza była sama w sensie fizycznym. Przyjechała na kilka dni sprawdzić, czy to, co kiedyś uwielbiała nadal jest dla niej przyjemne. Od kilku lat życie dawało w kość. Mnóstwo złych decyzji, o których trudno mówić, że były jej winą, mnóstwo złych rzeczy jej wyrządzonych, oraz jakieś dziwne, chyba niekorzystne, wewnętrzne procesy w jej psychice spowodowały, że bardzo unikała pozostania z sobą sam na sam. Starała się zagłuszać wewnętrzny głos, który ciągle wracał do przeszłości i oceniał, analizował, wspominał i powodował dołki, doły i prawdziwe czarne dziury w samopoczuciu. Podróż komunikacją miejską do pracy bez smartfona mogła spowodować załamanie – trwająca kilkadziesiąt minut konfrontacja z własnymi myślami była wielką próbą. Ostatnio wydawało się, że jest lepiej. Stare dzieje zostały w tyle, przysypywane kurzem pamięci. Czas leczy rany, choć może lepiej powiedzieć, że tylko sprawia, iż się o nich zapomina.

Nie wszystko jednak znika w przeszłości. Niektóre wspomnienia, przekłamane przez zawodną i podlegającą emocjom pamięć, zamiast się zacierać, nabierają kolorów, stają się wyraźniejsze i ostrzejsze niż oryginał.

Pięła się pod górę. Prawie biegła, wskakując na kolejne kamienie wystające z gliniastej ścieżki. W połączeniu z dobrym obuwiem turystycznym dawały one pewne i przyczepne oparcie. Szlak nie prowadził prosto w górę zbocza, lecz trochę trawersował. W dole rósł las liściasty, wyżej rozciągała się niewielka polanka. Iza pędząc przed siebie nie zwróciła na nią dużej uwagi. Im bardziej natrętne i nieprzyjemne stawały się jej myśli, tym szybciej parła naprzód. Zmęczenie i wysiłek czasami pomagały wyswobodzić się z sieci wspomnień.

– Cześć!

– Cześć! – Wymieniła pozdrowienie z mijającym ją z naprzeciwka człowiekiem. Jej łydki płonęły z bólu, całe ciało rozpalone było żarem metabolizmu. Oprócz dłoni – dłonie były zimne jak zwykle, a teraz też mokre od potu. Jednym ruchem ręki ściągnęła czapkę i wcisnęła ją do kieszeni soft-shella. Obrazy powracały. Te najlepsze chwile, teraz obrócone w najgorszy koszmar przez następujące po nich wydarzenia. Jedne po drugich przypominały się najcieplejsze relacje, największe sukcesy, beztroska minionych dni. Jakby umysł sam siebie chciał torturować.

Wreszcie ból niedotlenionych mięśni stał się silniejszy i zwrócił na siebie całą uwagę, ale Iza nie zwalniała, bo wiedziała co się stanie, gdy on minie. Wyprawa w góry była złym pomysłem – myślała. Jeszcze trzy dni musi przetrwać… no chyba, że wróci wcześniej, ale co to da? Czy w mieście będzie inaczej? Oczywiście, że będzie inaczej – lepiej – jednak przygnębienie powodowało, że wszystko widziała w czarnych barwach. Miasto jest pełne bodźców. Łatwiej jest tam nie pogrążyć się we wspomnieniach. Nogi stanęły same gdy zmęczenie i ból przekroczyły poziom, przy którym można się zmusić do kolejnego kroku. Iza schyliła się i wsparła dłonie o kolana. Plecak o mało nie przeważył jej do przodu. Dyszała. Wracało świadome myślenie. Postanowiła, że da radę te trzy dni. Nie podda się, zwycięży swój umysł. Chwilę później naszła ją refleksja, że ten świat jest bardzo wrogi, skoro nawet ze sobą trzeba walczyć. A może to nie on jest wrogi, tylko Iza? Wybiera walkę mogąc pójść na ugodę – zawrócić, zejść na dół, poczekać na pociąg.

Nie wyprostowując się spojrzała przed siebie. Dotarła prawie na grań, po której prowadziła dalsza część szlaku. Kątem oka zobaczyła jakiś ruch w górze stoku. Odwróciła głowę i stwierdziła, ze to strzęp mgły spływa w dół po zboczu, omijając pnie drzew i znikając, jakby wsiąkał w grunt. Był piękny, słoneczny poranek. Na tyle piękny, że postawił na nogi Izę, która wysiadła niewyspana, opuchnięta i smarkająca z kuszetki możliwe, że pamiętającej czasy PRL, w której stężenie kurzu i roztoczy było zdecydowanie powyżej tolerowanego przez pasażerkę poziomu. W kontekście pogodnego dnia mgła wyglądała dziwnie nie na miejscu, lecz wytłumaczenie przyszło szybko. Słaby wiatr wiejący przez grań wznosząc się powodował kondensację mlecznego oparu, który jakby przelewał się przez krawędź i spływał drugim stokiem, powoli rozpuszczając się w promieniach słońca przebijających korony drzew. Z miejsca, w którym stała pochylona Iza, wydać było cienki pasek mgły nad granią i wyrastające z niego pasma wysnuwające się leniwie w dół, obejmujące drzewa, obmywające kamienie niczym strumień. Jedno z nich, to które zwróciło uwagę kobiety, dotarło do ścieżki, którą przed chwilą szła. Przez moment zdawało się, że zniknie, nim ją pokona, ale po krótkim zawahaniu wezbrało na sile i wlało się pomiędzy kamienie.

Zjawisko było przedziwne, fascynujące i piękne. Mgła, zapewne z powodu braku gwałtownych ruchów powietrza, miała zaskakująco nierozmyte krawędzie. Jej język, który dotarł do ścieżki i opływał kamienie, którymi była usiana, formował wstęgi kilkucentymetrowej średnicy. Kojącym, łagodnym ruchem płynęły one pomiędzy głazami, nie tylko w dół szlaku, lecz także i w górę, bo nachylenie było tu niewielkie. Iza odwróciła głowę od tego zjawiska, gdyż od spoglądania w tył rozbolała ją szyja, a nogi ciągle pozostawały słabe i obolałe po niedawnym sprincie. Gdyby rozluźniła kolana pewnie zwaliłaby się na ziemię, nie mogąc utrzymać swojego ciężaru oraz wagi plecaka. Wyobrażała sobie, jak palce mgły wędrują w jej kierunku. Z determinacją i podejrzaną zaciekłością. Rozbawiła ją ta myśl. Absurdalne fantazje! Zamknęła oczy i wspomnienia zaatakowały natychmiast, jakby były na to przygotowane. Niczym drapieżcy czyhający, aż ofiara okaże chwilę nieuwagi lub słabości.

Jarek. Ich najbardziej intymne z erotycznych kontaktów. Pełne zaufanie i pokazanie się drugiej osobie bez osłony żadnej z tarcz niezbędnych do życia w społeczeństwie. Ukazanie prawdziwej swojej natury, reakcji, myśli, no i w tym najoczywistszym sensie: ciała. Stała prawie tak jak teraz, także unieruchomiona, niewidząca, rozpalona, także z trzepoczącym sercem i szybkim oddechem, także ze szponami bólu zatopionymi w ciele, także czekając. U niego w kawalerce, po kieliszku – albo kilku – wina, związana, z opaską na oczach, czekająca na kontakt z jego ciałem, który nie nadchodził. Wyobraźnia zastępowała go chwilowymi projekcjami. Słyszała jak do niej mówił, jak stawiał kroki. Czuła go obok, jego wzrok, jego płonące oczy, jego niezmierzoną chęć, z którą walczył, by przedłużyć jej przyjemność oczekiwania. Kropla wstydu powodowała, że Iza mocniej odczuwała intymność i zaufanie. Zaufanie, które nigdy nie miało przeminąć. Wtedy dziwiła się sobie – przy nim chciała zostać żoną i matką. To nie było jej dotychczasowe podejście do związków. Z nim pierwszy i jedyny raz chciała mieć rodzinę. Zacisnęła zęby i powieki, by nie dopuścić łez. Dotknął jej i ten dotyk był wilgotny, zimny. Wzdrygnęła się po części z zaskoczenia, po części z rozkoszy, po części z odrazy.

– Zostaw mnie! – krzyknęła, prostując się i otworzyła wilgotne oczy.

Rozejrzała się. Wstęgi mgły, w których stała po pas, zmieszane nagłym ruchem rozmyły się i opadły. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Czy w ogóle krzyknęła? Może to były tylko myśli?

Ruszyła dalej pod górę i po minucie stanęła na zalesionej po obu stronach i niezbyt ostrej grani. Idąc szlakiem po prawej miała morze mgły, z którego wynurzały się pnie, a dalej w dół już tylko korony drzew. Opar przelewał się na lewą stronę. Czasem lekki podmuch wiatru marszczył powierzchnię morza długimi falami. Każda z nich docierając do brzegu dawała początek wielu językom sunącym po drugim zboczu. Mimo, że za młodu często bywała w górach, nigdy nie widziała tego zjawiska w tak wyraźnej postaci. Podążając grzbietem brodziła jakby w falach łagodnie wbiegających na piasek. Jej kroki mąciły bezruch powietrza i języki przelewające się pod nogami rozmywały się w strzępy, wiry, jakby miniaturowe tornada wysokości kilkunastu centymetrów. Szła szybko, patrząc jak jej stopy przerywają białe wstęgi sunące po ziemi. Starała się myśleć o nich, zmęczyć się – cokolwiek, byle tylko uciec.

Krzysztof. W sumie szkoda faceta. Chyba urzekła go swoim złamanym sercem. Chyba chciał się zaopiekować i wziąć jako swoją – tylko, że był nieśmiały. To Iza zrobiła pierwszy krok. To ona go „oswoiła”. I ostrzegała.

– Mogę zrobić ci krzywdę… przez to w jakim stanie jestem.

– Nie obchodzi mnie to. – odparł. Chyba nie przemyślał tych słów. To była automatyczna odpowiedź.

To pamiętała, reszta była pół koszmarem, pół jawą. Mimo, że od czasu Jarka minął ponad rok, brała na potęgę silne antydepresanty, żeby któregoś wieczora, gdy uczucie beznadziejności sięgało szczytu, nie skoczyć z balkonu. Przez to bywały okresy, z których mało co pamiętała, i niemal nie było momentów, gdy była w pełni przytomna. Krzysiek kręcił się wokół niej. Chwilami był za bardzo natrętny, chwilami miły i jego obecność przynosiła jako taką ulgę, chwilami irytował niezrozumieniem, chwilami był kochany i słodki. Miał w sobie coś co Izę pociągało. Niewinność? Ale to coś z czasem było coraz słabsze. Zmieniał się. Szamotał. Przetrwał długi czas tego dziwnego związku, o ile związkiem można było to nazwać, aż złamał się. Zniknął zostawiając po sobie tłumaczenie, że on tak nie potrafi. Było to dla niego bardzo trudne i bolesne, Iza nie wiedziała czy nie trudniejsze niż dla niej.

Nie mieszkali razem. Początkowo, gdy spędzali noce w jednym mieszkaniu, Krzysiek chciał spać oddzielnie. Z upływem czasu ta bariera znikła i pewnego wieczora, gdy Iza nocowała u niego, przeszedł do niej ubrany już w piżamę gdy zasypiała. Wślizgnął się pod kołdrę i objął ją od tyłu.

– Mogę? – zapytał przesuwając rękę po jej boku.

Nie wiedziała o co dokładnie mu chodzi. Bez świadomości skinęła głową. Poczuł delikatne przytaknięcie lub potraktował brak protestu jako zgodę. Przesunął rękę po jej brzuchu i wsunął ją pod koszulkę. Sięgnął do prawej piersi i ścisnął ją delikatnie. Nigdy tego nie powiedział, ale Iza wiedziała, że była pierwszą kobietą, do której tak się zbliżył. Była jego największym pragnieniem. Czuła, jak bije mu serce, jak napiera na jej pośladek. Nie pamiętała jak długo tak leżeli. Nikt nie podjął dalszej inicjatywy. Krzysiek wstał, odwrócił ją na plecy, pocałował w czoło.

– Dobranoc. Kocham cię. – powiedział i położył się na materacu, bo łóżko oddał Izie.

Innym razem byli u niej. Wrócili po spacerze.

– Co będziemy robić?

– Chyba spać. Strasznie chce mi się spać.

– Mi też. Jestem wykończona. – rozmawiali w windzie. Iza miała zajęte sto dwadzieścia procent czasu i spała po 4 godziny na dobę, by nie mieć okazji wracać myślami do przeszłości. Gdy weszli, Krzysiek popchnął ją na łóżko i uklęknął nad nią. Pochylił się i ujął jej górną wargę pomiędzy swoje. Nie miał pojęcia, jak się całuje.

– Nie wiem co robię. To się samo… – powiedział, jakby się usprawiedliwiał.

– Ja tak działam cały czas. Nie przejmuj się. – odpowiedziała Iza. To chyba nie była prawda.

– Lubię wiedzieć co robię.

Potem kontynuował ten swój improwizowany pocałunek. Zdjął jej koszulkę i zaczął całować brzuch. Powiedziała mu, że to przyjemne. Wtedy zabrał się za rozpinanie zamka jej spodni.

– Mieliśmy iść spać – wypaliła Iza. Dlaczego? Bez konkretnej przyczyny. Chyba po prostu nie chciała tym razem zajść tak daleko. Krzysiek pokiwał głową. Speszył się. Był człowiekiem, który ciężko znosi porażki. Przedsięwzięcie wymagało całej pewności siebie, którą miał – zdobył się na nią, po czym, w jego odczuciu, poniósł klęskę. Nie pojmował zależności. Nie rozumiał, że to wcale nie miała być porażka. Iza nie chciała go odrzucić, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Potem już nie był taki sam. Nigdy więcej nie zdobył się wobec Izy na jakikolwiek zmysłowy gest. Relacje między nimi stopniowo się pogarszały, aż wreszcie nastąpił koniec.

Stała na ścieżce z zaciśniętymi zębami. Nie wiedziała, kiedy się zatrzymała. Potężny skurcz żalu trzymał ją za gardło. Dziękowała Absolutowi, że nikogo tu nie ma, bo jedną z największych tortur jest ukrywanie bólu i udawanie że wszystko w porządku. Siedziała naprzeciwko Karoliny, nad lampką wina, wbrew przykazaniom na ulotce leków, a w tle tykał chwytliwy rytm lekko diabolicznej „Bela Logusi’s dead”. Dotarła do granicy wytrzymałości.

– Muszę wyjść. Nie mam siły udawać.

Wstała i poszła do swojego pokoju. Zatrzasnęła drzwi. Jej spojrzenie padło na niepościelone łóżko, miejsce tylu uniesień, teraz tylko przypominające o tym, że te chwile już nie wrócą. Nie mogła znieść otaczających ją ścian i służących jej mebli skażonych piękną przeszłością. Przeniosła wzrok na szafkę nocną, gdzie obok szklanki, opakowania chusteczek i lampki stała plastikowa fiolka z klorazepanem – jednym ze składników farmaceutycznego koktajlu, któremu prawdopodobnie niejednokrotnie zawdzięczała życie. To spojrzenie i myśl były już rytuałem. Powtarzały się codziennie. Recepta wystawiona na miesiąc – więc tabletek było wystarczająco dużo. Czasem kusiły bardziej niż zwykle.

Mogę?

Nie chciała go widzieć. Mimo to wszedł i objął ją. Próbowała się wyrwać, ale nie puszczał. Dotyk był wilgotny i chłodny. Odskoczyła i przebiegła granią kilkadziesiąt metrów, zostawiając za sobą kłąb mgły. Zganiła się w myślach. Dla niej nie istniały zjawiska nadprzyrodzone – były tylko te, które jeszcze nie znalazły naukowego wytłumaczenia. Wydawało jej się, że to konkretne nie kryje przed ludzkością żadnych tajemnic. Przecież to tylko mgła. Mimo to jest w niej coś mistycznego. Często występuje w kulturze. Istnieją dzieła zawierające ją nawet w tytule. Mgła fascynuje i trudno się temu dziwić, obserwując jej języki wysuwające się z nieprzeniknionej dla wzroku otchłani po prawej stronie szlaku. Przed mgłą nie sposób się ukryć. Dopadnie cię prędzej czy później – jest nieunikniona i wytrwała.

Patrząc na zbliżające się białe wstęgi, Iza zastanawiała się czy przenikają przez ubranie. Mało prawdopodobne, wnioskując z faktu, że czasem przeszkoda w postaci lasu może zatrzymać mgłę na zielonym filtrze milionów liści. Nie ma siły, by przeszła przez splot jakiejkolwiek tkaniny. Bzdurne rozważania! – podsumowała, jednak myśl trwała w jej głowie. „Kobieta ofiarą gwałtu. Policja szuka winnego.” – woła nagłówek jutrzejszej lokalnej gazety. Ciekawe, czy uznają Jarka za podejrzanego. Ma motyw, ma tupet, chwilę po rozstaniu niemal robił takie rzeczy – Iza by go podejrzewała. Jeśli się wybroni to policja nie znajdzie nikogo innego, bo mgła umie skryć się w czystym powietrzu i zmaterializować się, gdy przyjdzie właściwa pora. No właśnie, zmaterializować się gdziekolwiek. Jest wszechobecna, więc rozmyślania nad tym, jak się przed nią osłonić tracą sens. Kobieta aż się uśmiechnęła – pięknie wytłumaczone, pani doktor! Uśmiech powoli zszedł z jej twarzy.

Hej, dziewczyno!

Przypomniała sobie, kto zasiał w jej umyśle tę ideę. Tomek. Smarkate i cudowne czasy alkoholu, papierosów, trawki – palonej, wcieranej z oliwą i jedzonej w ciastkach – oraz innych używek duszy i ciała. Jeszcze przed wszystkimi ranami zadanymi przez życie. Na wycieczce grupowej w górach szli obok siebie i snuli rozmyślania o wszystkim i niczym. Kłęby mgły przesuwały się przed nimi pędzone wiatrem. Znajdowali się na wysokości podstawy chmur.

– Popatrz. – powiedział – Pomyśl, że ta mgła jest aktywna. Nie powiem, że żyje, ale że umie robić rzeczy. Jak myślisz, co by robiła?

– Mgła zadaje się z ludźmi. Może ich prześladuje psychicznie. Idziesz w górach, wchodzisz w mgłę, dzieje ci się coś złego w umysł.

– Każda mgła? Chyba nie. Musi być taka materialna. Konkretna. Ostra.

– I co ona robi nierozważnym wędrowcom?

– Nierozważny wędrowiec, który na czas się nie wycofał, przechodzi przez nią pozornie bez uszczerbku. Efekty są w psychice. Ja wiem…

Milczeli chwilę.

– Poczucie wykorzystania seksualnego – powiedział Tomek pełnym głosem. Twierdził, że jedyną rzeczą jakiej można się wstydzić jest bezpodstawne skrzywdzenie bliźniego.

Idący przed nimi chłopak obejrzał się i posłał krzywy uśmieszek.

– Pomyślałam dokładnie o tym samym – odrzekła Iza.

Mimo zrostu w jamie brzusznej, który ujawnił się dwa tygodnie wcześniej i został zdiagnozowany przed kilkoma dniami, Tomek – wbrew zakazowi lekarza – uparł się iść na studniówkę i tańczyć walca. Operacja była zaplanowana na najbliższy poniedziałek. Iza widziała, jak wykrzywiał twarz z bólu. Czasem tracił też krok, co rzadko mu się zdarzało na ćwiczeniach. Po tańcu usiedli do poczęstunku. Mało jadł i nie wstawał. Gdy dziewczyna udała się do łazienki, odczekał chwilę i poszedł za nią. Nie okazując żadnych oznak zawstydzenia wszedł do przesiąkniętej zapachem dymu papierosowego szkolnej toalety damskiej. Zwróciwszy na siebie wzrok trzech obecnych tam młodych dam, bez zawahania ujął rękę Izy.

– Chcę się z tobą kochać. – powiedział, patrząc jej w oczy po czym pociągnął ją do kabiny.

Każdy ruch sprawiał mu ból, który Iza widziała i czuła w śladowych zakłóceniach rytmu. Ciało trzęsło się. Drganie nóg zmusiło ją do przycupnięcia na wilgotnej ściółce przy ścieżce. Języki mgły mijały jej głowę i zakręcając się w spirale płynęły w dół. Kochała go miłością namiętną. Dałaby mu wszystko. Chyba chciała wynagrodzić mu to poświęcenie, oddanie, ból fizyczny. Niewiele myśląc kucnęła przed nim. Smakując zmieszaną, wspólną wilgoć patrzyła w górę, na jego twarz. Ile by dała, żeby cofnąć czas, żeby tam wrócić.

Nie da się.

Niedługo potem wszystko zaczęło się psuć. Prawdopodobnie wypalił się żar namiętności i Iza zaczęła dostrzegać wady Tomka. Nie do końca wady – po prostu cechy, które ją raziły. Nie życzyła mu źle, wręcz przeciwnie – chciała dla niego jak najlepiej. Zwlekała z decyzją, aż napiszą maturę – dopiero wtedy mu powiedziała, kiedy nie czekały go żadne wyzwania przez najbliższe cztery miesiące. Patrząc z perspektywy czasu, to było złe zagranie. Miesiąc sztucznego związku pełen napięć i stresów wcale nie pomagał w przedmaturalnym sprincie.

Jeszcze będzie przepięknie.

Podobno. Kiedy już nic nie można zrobić, wystarczy przetrwać. I będzie przepięknie. Będzie normalnie. Iza rozejrzała się wokół. Uda jej drgały i chwilowa fala ciepła, jasności, nadziei połączonej z chęcią bliskości, ale nie tej erotycznej, przelała się przez umysł. Nic tak nie tuli jak mgła. Śmiała się z siebie: Iza – kochanka Mgły. Spojrzała na zegarek. To wszystko trwało dłużej niż sądziła. Czasu na pokonanie zaplanowanej trasy pozostało niewiele, ruszyła więc szybkim krokiem, prawie biegiem, naprzód, przed siebie, a oplatające ją mlecznobiałe ramiona opadły i znikły na widoku, rozpłynęły się w powietrzu.

Byłaś cudowna. Spotkajmy się kiedyś.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dziękuję bardzo Megasowi, oraz możliwe że jakimś dobrym duszkom NE o których pracy nie wiem, za korektę i redakcyjne opracowanie tekstu. Dziękuję też pannie Zuzannie za sugestie zmian, które poprawiły końcowy efekt.

Bardzo się cieszę, że NE przyjęła mnie z otwartymi ramionami po mojej długiej nieobecności. Staram się wrócić do pisania, bo daje to dużą satysfakcję i nadaje kolorów temu, czasem szaremu, światu.

Dobry wieczór!

Mamy niekłamaną przyjemność opublikować dziś tekst weterana Najlepszej, który wraca po dłuuuugiej przerwie 🙂 Co więcej, wraca z opowiadaniem świeżym, oryginalnym, dość nietypowym dla naszego portalu (zresztą, który tekst autorstwa jestem był typowy?). Zawierające w sobie elementy opowieści psychologicznej, a nawet, w pewnych fragmentach – horroru. Polecam je wszystkim, spragnionym czegoś nowego. Ja czytałem je z wielkim zainteresowaniem.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Dziękuję za komentarz.

Ja wiem czy „weteran”? Zastanawiałem się raczej nad „dezerterem” 😉

Doprawdy, jesteś dla siebie zbyt surowy.

W ramach kompromisu możemy przystać na „syna marnotrawnego”. A rodzice zawsze chętnie powitają jego powrót 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Trudno jest napisać taki tekst. Bo łatwo jest wpaść w dziwny stan, ni to jawy, ni to retrospekcji, gdy dostanie się w dupę na wymagającym szlaku, i mózg lekko niedotleniony albo zatruty podczas spalania złogów wyświetla różne filmy z przeszłości, z przyszłości albo ze świata równoległego, z którym tylko w takiej chwili mamy kontakt. To łatwo. Napisać o tym trudno.
W tym konkretnym opowiadaniu przeszkadza kilkuprocentowa stopa błędów: interpunkcja, suboptymalne semantycznie słowa, szyk zdań, konstrukcje, itp. Przeszkadza niedopracowany zamysł. Ale weteranom wiele się wybacza i dostrzega każdy plus i zaletę. A powracający dezerter także zasługuje na uwagę i rehabilitację. Jeszcze kiedyś wrócę do tego tekstu. Czegoś się z niego nauczyłem i jeszcze nauczę. Powielę dobre rzeczy, przemyślę i poprawię na własny użytek gorsze pomysły. Inspiracje są ważne. Dzięki.
Uśmiechy,
Karel

Karelu,

w takim razie mamy nadzieję również na Twój powrót na łamy Najlepszej! Parę już lat minęło od Twej ostatniej premiery! Wypadałoby przypomnieć o sobie Czytelniczkom oraz Czytelnikom.

Pozdrawiam
M.A.

Karelu, dziękuję za komentarz.

Jeśli chodzi o język to pewnie masz rację. Jeśli chodzi o zamysł to sprawa jest subiektywna. Siadając do pisania tego opowiadania widziałem jego strukturę w całości, od razu. To mi się zazwyczaj nie zdarza.

Bardzo mi miło, że to opowiadanie jest dla ciebie inspiracją. Właśnie zaraziłem cię memem „halucynacji na szlaku”. Skopiował się do twojego umysłu. Życzę mu świetlanej przyszłości, z dużą różnorodnością mutacji i wieloma potomkami.

Swoją drogą zastanawiałem się nad publikowaniem moich opowiadań na jakieś otwartoźródłowej licencji. Żeby można było z nich skorzystać, na poziomie tekstu, bardziej niż tylko podczas n-razowej lektury. Muszę nad tym pomyśleć.

Pozdrawiam

Ciekawa koncepcja miejskiego eskejpu w górską katorgę mgły zapomnienia. Opisy górskie wdzięczne, erotyka na poziomie wyobrażeń naturalna, nie wymuszona. Spodoba mi się koncepcja wrogiego świata, że z każdym trzeba walczyć, nawet ze sobą samym. Podoba mi się zdanie: „Jej łydki płonęły z bólu, całe ciało rozpalone było żarem metabolizmu.” Chociaż ujął bym je tak: Jej łydki płonęły z bólu, całe ciało wrzało/płonęło od żaru metabolizmu. Bardzo poprawnie opisany taniec we mgle, tuż przed Krzysztofem.

Powtórzenia: 3x po części obok siebie i 4 x chwilami obok siebie, nie brzmią dobrze.

Zdania długie, wielokrotnie zagmatwane. Utrudnia to zrozumienie przekazu. Znaleźć można też koślaki, które należałoby sprawniej ująć: np. „Łatwiej jest tam nie pogrążyć się we wspomnieniach.” – Łatwiej tam o wszystkim zapomnieć – tak byłoby prościej.

Nogi stanęły podświadomie. – Nie jestem pewny tego stwierdzenia.

Wiele też innych konstrukcji, utrudnia przekaz. Czytając tekst na głos można zwichnąć szczękę. Warto to robić, łatwiej wtedy wyłapać zgrzyty, gwałty na logice i pęknięcia w formie.

Jinnie, dziękuję za konstruktywny komentarz.

Ciekawa technika z tym czytaniem na głos – muszę kiedyś spróbować. Do tej pory włącznie moje teksty powstawały raczej w myślach.

Zastanowię się nad wprowadzeniem poprawek, które proponujesz i spróbuję usunąć powtórzenia. Zdania wielokrotnie złożone są zamierzone. Mimo tego, że te krótsze i mniej złożone łatwiej zrozumieć uważam, ze finezja tasiemców ma swój urok. Pewnie nie jestem mistrzem ich formułowania, jak niektórzy twórcy, ale staram się ich używać poprawnie i w ciekawy sposób. Mam nadzieję, że z czasem będę w tym coraz lepszy.

Co do koncepcji wrogiego świata to ja osobiście jestem jej zdecydowanym anty-fanem. Wizja życia jako walki jest paraliżująca.

Jinnie, zastosowałem podpowiedzianą przez ciebie technikę oraz odniosłem się do niektórych twoich uwag. W rezultacie wprowadziłem całkiem dużo poprawek i zaktualizowałem opublikowany tekst.

Dla ciekawych podrzucam spis wprowadzonych zmian: https://gateway.ipfs.io/ipfs/QmVAAyNCKAgZxoWWwsnNeMwpsgim3ixN2bJBZjX9BkkeKd

tak to osobie tłumaczyła. Chyba powinno być sobie. Ciekawa koncepcja i konstrukcja utworu. Można łatwo się identyfikować z bohaterką, zrozumieć jej rozterki i przemyślenia. Warte przeczytania i dokonania własnych przemyśleń.

Anonimie S, dziękuję za komentarz i za podzielenie się dostrzeżonym błędem. Zostanie poprawiony.

Trudny tekst, ale ciekawy, dzięki pewnym wyrażonym tu myślom i nastrojowi.
Można powiedzieć, że identyfikuję się ze stanem Bohaterki i nawet rozumiem Jej „ucieczkę od siebie”, która stała się „ucieczką do siebie”, wszak z góry (nomem omen) było wiadomo, że samotne pójście na szlak oznacza stanięcie twarzą w twarz ze swoimi wspomnieniami.
Dotyk mgły stanowi dla mnie zagadkę, jest ” nie z tego świata” i zapewne tak miało być, mnie jednak wybija z rozmyślań i jest dla mnie przeszkodą w odbiorze, a nie wartością dodaną, pomysłem na opowiadanie.
Pozostawię opowiadanie bez oceny.

Śliczna Sami, dziękuję za komentarz.

Szukałem przez chwilę literówki, aż zorientowałem się, że to faktycznie jest ucieczka do siebie 😉 A nie jakaś tam niekochana literówka.

Bez mgły to opowiadanie jest zwykłym życiem. Po co o nim pisać i czytać, skoro każdy przeżywa własną jego wersję? Przekolorowany argument, ale czuję coś tego rodzaju – i w rezultacie pisanie o codzienności nudzi mnie, choć może miałoby to większe powodzenie.

Po wprowadzeniu zmian przeczytałam ponownie.
Teraz odbiór był znacznie łatwiejszy, może dzięki korekcie tekstu, a może dzięki temu, że mój umysł oswoił się już z koncepcją.
Może tak właśnie powinnam robić: co trudniejsze dzieła czytać kilkakrotnie (niekoniecznie na głos 😉 ) i dopiero wtedy się do nich ustosunkowywać.
Twój argument rozumiem: gdy tworzy się nowy świat, chce się, by był on „autorski”, a nie taki zwykły, jaki nas otacza. 🙂
Teraz nabrałam ochoty na wystawienie oceny. 🙂

Napisz komentarz