Magnetyzm XII (Ania)  3.68/5 (289)

13 min. czytania

FREDBOUAINE, „des émois”, CC BY-NC-ND 2.0

Palące wspomnienia

Nie wiedzieć czemu spotkanie sikoreczek z rodzinnych stron wywarło na nim aż takie wrażenie, otworzyło worek wypchany po brzegi wspomnieniami. Różnymi: dobrymi, złymi, takimi, które trudno jest oceniać oraz takimi, o jakie sam siebie by nie podejrzewał.

Przede wszystkim wróciły te związane z wyjazdem do Legnicy. Miał tam kolegę, który załatwił mu pracę. Niestety na początek zaledwie jedną czwartą etatu, a to zdecydowanie nie pozwalało związać końca z końcem. Szukał czegoś innego. Tak został bramkarzem i tak poznał Elżbietę.

Była przyjaciółką właściciela lokalu, choć prawdę powiedziawszy, miała niezliczoną ilość „przyjaciół”. Bawiła się mężczyznami, rzadko który zdobywał jej zainteresowanie na dłużej niż trzy miesiące. Początkowo ocenił ją jako starą klępę nie wartą uwagi. Już po czterdziestce, zawsze mocno umalowana, ufryzowana i zdaje się, że gdzieniegdzie poprawiona skalpelem. W końcu przekonał się do niej. Miała olbrzymi apetyt i bujną wyobraźnię. Szkoda tylko, że wymęczona przez idiotyczne diety i detoksykacje, przypominała odrobinę mumię.

Zabrała go do Wrocławia – jako swoją zabawkę – utrzymywała przez dobre pół roku. Miał wtedy ledwie dwadzieścia lat i żadnych perspektyw, szczególnie po tym, co zafundowała mu ta mała żmijka, Zalewska.

Nic nie szkodziło dawać ujeżdżać się trzy razy dziennie i godzinami leżeć między rozkraczonymi nogami. Ta stara rura potrafiła zamknąć go w domu lub stłuc na kwaśne jabłko, jeśli tylko zerknął na młodszą. Czego by nie mówić, nauczyło go to dyscypliny. Może było potrzebne…

Po pewnym czasie zaczęła umawiać Arka ze swoimi koleżankami – równie starymi, równie bezpruderyjnymi i równie wymagającymi. Płaciły mu. Wtedy po raz pierwszy dostał pieniądze za seks. Czuł się z tym źle. Po jednym ze spotkań nawet się porzygał. Choć może dlatego, że ta kobieta cała śmierdziała szpitalem. Pewnie była ciężko chora. Nie widział jej nigdy więcej.

Właśnie Elżbieta wysłała go na kurs masażu. Jeden. Drugi. Trzeci. Płaciła za nie i wymagała postępów. Gdyby wiedziała, co wyprawia z tymi słodkimi, młodziutkimi instruktoreczkami (a czasem nawet z nieco starszymi), pewnie by go zabiła, a co najmniej pognała w sto diabłów. Tyle, że nigdy się nie dowiedziała.

Nienawidził jej za to, co mu robiła. Za to, że był od niej zależny i za to, że się przez nią skurwił. Za to, że tak cudnie było ją pieprzyć i za to, że nie miał dość siły, by się tego wyrzec i odejść. Po pewnym czasie potrzebował tego jak powietrza – wsadzić swojego siurdaka w mokrą pizdę i posuwać, aż wióry lecą. Młódki nie potrafiły wytrzymać podobnego młócenia, wyrywały się i żądały by przestał.

W końcu go rzuciła, wywaliła z mieszkania, z jedną torbą rzeczy, i sprowadziła sobie kolejnego, jeszcze młodszego. Było ciężko. Nawet bardzo. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, jak dalej żyć i przede wszystkim, jak ujarzmić swego wojaka.

Schował godność do kieszeni, kiedy kilka dni później zadzwoniła jedna z koleżanek Elżbiety. Poszedł do niej, zrobił swoje i zgarnął kasę. Potem jeszcze jedna i jeszcze jedna. Samo wyszło.

Żyło mu się już wygodnie i dostatnio, sumienie przestało męczyć, a wytrych schowany w spodniach otwierał wszelkie możliwe drzwi. Za pieniądze i całkiem gratis. Należące do panien, mężatek i wdów. Młodych. Starych. Ładnych i brzydkich. Bez różnicy. Dopiero z czasem niektóre zaczęły go odpychać, a inne pociągać. Wcześniej mógł młócić co popadnie.

Bywało, że zastanawiał się nad zmianą profesji, a czasem nawet nad powrotem w rodzinne strony, ale z powodu Baśki nawet własny ojciec nie chciał Arka widzieć na oczy. Wszyscy uwierzyli jej, nie jemu. Pewnie nie ma czemu się dziwić. Idealny pretekst, żeby pozbyć się młokosa zagrażającego cnocie statecznych żon i matek, a nawet córek. Niepoprawnego jebaki. Był taki, aż wstyd się przyznać.

Zalewska, po tym jak ją odprawił, chyba po raz setny, oskarżyła go o próbę gwałtu. Gówniara! Ci wszyscy kopacze z ich wsi o mało nie dokonali linczu, nawet nie dając mu otworzyć gęby i wytłumaczyć się. Pamięta wściekłą mordę jej ojca i widły skierowane wprost w jego oczy. Śmierdzące końskim łajnem.

Rzucali w niego czym popadnie i nieźle obili. Kopali. Fakt, ona przyleciała, żeby poniewczasie się za nim wstawić. Ze łzami w oczach wszystko odszczekała. Prosiła, błagała na kolanach, żeby tylko przestali. Puścili go, ale z przekonaniem, że dziewczyna ulitowała się nad niedoszłym oprawcą, że nie chciała, by go zatłukli i trafili za to za kratki. Licho zresztą wie, co też siedziało w zakutych łbach.

Kiedy nieco się podkurował, stary wyrzucił go z domu. Z pustymi rękoma i bez pieniędzy. Tydzień czy dwa spał w przygodnych szopach i stodołach, zewsząd przepędzany. Później wyjechał. Na zawsze. Od tamtego czasu nie widział matki ani rodzeństwa, tylko kilka razy dzwonił. Posyłał im pieniądze – kasy się nie brzydzili, a jego i owszem.

Tyle, że zanim pożegnał się z Wielką Sową i jej cieniem, wydarzyło się coś jeszcze. Co dzień odwiedzała go doktorka, oczywiście gdy leżał jeszcze w wyrku w ojcowskiej chałupie. Cudnie pachnąca, taka skupiona na nieustannym mierzeniu ciśnienia i osłuchiwaniu płuc. Jej dotyk palił jak niczyj inny. Jego kur piał dosłownie od samego oczekiwania.

Zdarzało się, że w zamyśleniu głaskała włosy Arka albo chwytała dłoń. Przyzwalał na to w milczeniu. Czekał. Miał nadzieję, że ona kiedyś posunie się dalej, że postanowi go wykorzystać, ujarzmić młodzieńczy zapał. Kto wie, może by i się tak stało, ale nie dano im wystarczająco dużo czasu.

Wiele bab było mu przeciwnych, nawet te, które wcześniej podkasywały dla niego kiecki. Nie dziwota, skoro same miały pod swoimi dachami podlotki w wieku zbliżonym do tej małej żmijki. Prócz doktorki tylko młynarzowa mu pomogła – dała chleba, gdy głodował – no i oczywiście jego własna matka, ale tylko kiedy ojciec nie widział.

Złożyło się tak, że kiedy wracał piechotą z poczty, kilka ładnych kilometrów przez pola i las, dorwał go sąsiad Zalewskich. Mało mu łba nie roztrzaskał o wielki, polny kamień, ale wtedy pojawiła się ona. Kazała zatrzymać PKS jadący szosą i przybiegła ratować z opresji. W tych swoich eleganckich bucikach, przez kamienistą dróżkę i wysokie chwasty. Leżał na ziemi, brudny, spocony, z krwią zalewającą oczy, ale i tak doskonale pamięta jej zgrabne nóżki odziane w nylonowe pończochy. Pamięta krzyki i jej wysiłki, gdy szarpiąc za ramię, próbowała postawić go do pionu.

Wolnym krokiem dokuśtykali do jej domu. Trochę to trwało, sam nie wie czy raczej dlatego, że tamten kopnął go w piszczel, czy też dlatego, że doktorka nie zdjęła tych przeklętych butów, ryzykując skręcenie kostki albo i coś gorszego.

Nie rozmawiali. Dopiero na miejscu zaproponowała jedzenie. Trzeba przyznać, że co jak co, ale gotować nie potrafiła. Makaron podała niemal surowy, sos przypaliła, ale i tak zjadł. Nie powiedział ani słowa.

Potem uparła się, żeby obejrzeć obrażenia. Nie poprzestała na rozciętej łepetynie, okazała się niezwykle skrupulatna. Drżał pod ostrożnym dotykiem. Chłodnym, profesjonalnym, ale mimo wszystko kobiecym.

– A tam wszystko w porządku? – spytała zadziornie, chwytając Arka za jaja odziane jedynie w bieliznę. Spodnie zdjął wcześniej, żeby pokazać nogę. Trzymała mocno i pewnie, na tyle by nie odważył się choćby drgnąć, ale z takim wyczuciem, by nie sprawić bólu. Zaskoczyła go tym zupełnie. Jakoś nigdy nie potrafił wyobrazić jej sobie w niedwuznacznej sytuacji, jawiła mu się jako anielica, piękna, pociągająca i nieskalna.

– Uhm – stęknął.

– To znaczy? – Kontynuowała tortury. Musiała czuć jego Goliata, reagującego na dotyk, musiała widzieć, jak to na niego działa, a jednak najwyraźniej oczekiwała odpowiedzi. Werbalnej. Zrozumiałej. Pełnym zdaniem.

Cały spięty czuł, jak pocą mu się dłonie i zasycha w gardle. Mimo doświadczenia, nie wiedział, co zrobić. Radził sobie z kobietami całkiem nieźle, ale z takimi prostymi, wiejskimi babami, które obraca się na stogu siana między dojeniem krów a karmieniem świń. Ona była inna. Wyrafinowana. Dostojna. Elegancka. Ulepiona z zupełnie innej gliny. Używała trudnych słów, czytała książki, a wokół domu zasadziła jedynie kwiatki, żadnych owoców czy warzyw.

– Mowę ci odebrało? – Nie zamierzała najwyraźniej przestać. Ani puścić jego mieszek skrywający najcenniejszy skarb. – W takim razie będę musiała sama sprawdzić… – zaczęła zmysłowo grozić. Arkowi nie mieściło się w głowie, że taka kobieta może się nim interesować, że kiedykolwiek może między nimi dojść do czegoś więcej. – Podobno niezły byczek z ciebie. – Ręka doktorki wślizgnęła się niemal niepostrzeżenie pod bawełnę majtek i musnęła jego nieparzyste poroże.

Świat zawirował Arkowi przed oczami, nerwy napięły się, wyczulając na najdrobniejszy nawet bodziec. Chłonął jej bliskość. Lejący materiał bluzki, ocierający się o plecy. Łaskotanie kosmyków włosów gdzieś na karku. Policzek przyklejony do policzka. Zapach.

Wtedy drogie perfumy wydawał się egzotyczne, kojarzyły tylko z nią i jej grzecznym wymuskaniem. Teraz wolałby poczuć po prostu zapach skóry, ale wtedy ta inność zrobiła na nim olbrzymie wrażenie, jeszcze większe niż gdy go badała albo gdy mijał ją na ulicy. W końcu źródło zapachu znajdowało się znacznie bliżej.

Coraz śmielej poczynała sobie z jego berłem – widać ta sztuka nie była jej jednak obca. Chwyciła je mocno w swoją drobną, wypielęgnowaną dłoń z długimi paznokciami i zaczęła sprawnie, rytmicznie wykonywać ruchy góra-dół. Sam zwykle robił to mocniej i szybciej, ale wtedy nie potrzebował wiele, nie w obecności doktorki, nie w jej dłoni.

– No już, dojdź dla mnie – szeptała mu do ucha.

Doszedł. Oczywiście, że doszedł. Kiedy dama prosi, nie wypada odmawiać. Lepka śmietanka zalała brzuch, wybrudziła bieliznę, a nawet ochlapała jej dłoń. Kobieta odwróciła się. Umyła rękę. Poprawiła spódniczkę. Zachowywała się, jak gdyby nigdy nic, jakby do niczego nie doszło, a jednak pozostał ślad. Coś skapnęło na podłogę.

Wielokrotnie żałował, że nie postąpił z nią niczym prawdziwy mężczyzna, ale czasu przecież nie cofnie. Więcej się nie zobaczyli. Minęło piętnaście lat. Pewnie zestarzała się, pomarszczyła, zgarbiła. A możne nadal wygląda pięknie. Ma kilka klientek w jej wieku, niektóre mimo że mają zmęczone życiem twarze, pod ubraniem trzymają się całkiem nieźle.

Gdzieś między ponurymi cieniami matki, siostry, doktorki i jeszcze paru innych kobiet z przeszłości, cały czas błąkają się Ewuś i Baśka. Raz jako nastolatki, raz jako dorosłe kobiety. W sumie miło było spotkać kogoś z rodzinnych stron. Pewnie wiele mogłyby mu opowiedzieć. No i dawno z żadną nie zapomniał się tak, jak z tą małą diablicą. Gorąca sucz.

Tyle, że teraz wydzwania niczym psychopatka. W nagraniach poczty głosowej przeklina go, grozi mu i błaga o kontakt. Nie wie, co z nią począć. Chętnie wyobracałby jeszcze, popatrzył, jak wije się u stóp, ale chyba właśnie dlatego, że tak bardzo mu się to spodobało, nie powinien tego powtarzać.

Ślepy zaułek

Rani jest w ciąży. Rani jest w ciąży! Jest, do cholery, w pieprzonej ciąży!!! Anil chodzi w kółko po pokoju, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Najchętniej by komuś przyłożył i właśnie dlatego cała służba umyka przed nim w popłochu. Najchętniej uderzyłby ją, przemyślnymi torturami wydobył prawdę. Nie zrobi tego. Jej śliczna twarz za wiele znaczy, a teść jest zbyt potężny. Czuje się niczym w pułapce. Uwięziony we własnym domu, we własnym życiu i we własnym małżeństwie – niekonsumowanym zresztą od dobrych paru lat.

Sposób, w jaki się dowiedział, był upokarzający. Nie, oczywiście nie od niej, choć to może akurat lepiej, bo jeszcze poniosłyby go nerwy. Od jej matki. Zadzwoniła, żeby pogratulować, a on zrobił z siebie kompletnego głupka. Kretyn! Powinien był lepiej pilnować tę małą pijawkę. Uznał, że interesuje ją wyłącznie wydawanie pieniędzy, a tu proszę, taka niespodzianka!

Prędzej czy później dowie się, kto jest ojcem, komu uległa Królowa Śniegu, a potem się zobaczy. Może uda się znaleźć jakąś drogę ucieczki z tego zasranego życia. Może od razu powinni przestać udawać szczęśliwe małżeństwo? Nigdy nim nie byli i nigdy nie będą.

Wyprowadzi się! Spakuje zaraz swoje rzeczy i zwieje z tego luksusowego więzienia! Na początek zamieszka w hotelu. Nie, wyjedzie na tydzień albo dwa z Mumbaju, powie, że to służbowy wyjazd. Nagły. Może poleci do Londynu albo do Paryża. Zawsze chciał zobaczyć Barcelonę. I Pragę. Studiując, był zbyt zajęty i skupiony na swojej karierze, żeby zwiedzać, teraz może sobie pozwolić na podobny luksus. Wszystkie obowiązki oddeleguje, a żonę zostawi samą z całym piwem, którego nawarzyła!

Czego ona u licha się spodziewała?! Że romans nigdy nie wyjdzie na jaw?! Jeśli tak, powinna bardziej uważać!!! Przez ten jej wybryk oboje raz na zawsze stracą twarz. Szczególnie on, bo nie upilnował małej zdziry.

Przyczajenie

Unika Mateusza, choć sama zażądała, by to właśnie on raz w tygodniu przychodził kosić trawę, plewić chwasty i takie tam. Wyraźnie dała do zrozumienia szefowi wszystkich ogrodników, że jest zadowolona z jakości wykonywanej przez niego pracy i że absolutnie nie życzy sobie nikogo innego.

Coś ją ciągnie do tego chłopaka, jakiś dziwny magnetyzm. Próbuje być silna, ale raczej długo nie wytrzyma. Chce i nie chce jednocześnie. Fantazjuje o nim, ogląda jego zdjęcia, kompulsywnie sprawdza osiągane przez niego wyniki w grze, a czasem nawet zastyga w bezruchu z palcem tuż nad wyświetlaczem swojej gruszeczki, chcąc zadzwonić do Mateusza Nowickiego w środku nocy.

Nie poznaje samej siebie. Znów jest tą głupią gówniarą uganiającą się za facetami. No, prawdę powiedziawszy, tym razem tylko za jednym. Może powinna pogodzić się z faktem, że jest cielesna, że ma potrzeby. Może to w końcu przyniesie spokój. Kto wie…

Jak nigdy pragnie poczuć ciepło drugiego człowieka, dłonie błądzące po ciele, usłyszeć bicie czyjegoś serca, wtulić się w silne ramiona i zasnąć. Dom wydaje się pusty, nawet niebiańska sypialnia, której poświęciła przecież tyle energii i czasu, nie daje ukojenia. Sama przekształciła białe ściany w swój własny kawałek nieba, w błękitach, fioletach i świetlistości zachodzącego słońca, nad łóżkiem przechodzący w nastający powoli mrok. Malując niczym opętana, nagle ożywiła dawne marzenia i ambicje, tak inne od tego co robi i tak nieżyciowe.

Musi przyznać, że cieszy się, iż przyszła ofiara szybko porzuciła wulgarną blondynkę szczytującą z krzykiem niemal przy najlżejszym dotyku i potulną brunetkę bez wyrazu. Mateusz zabrał się ambitnie za najtrudniejszą z całej trójki – za nią. Oczywiście nadal nie zdołał nawet rozebrać avatarka, ale robi pewne postępy. Zadowalające. Eksperymentuje. Zmienia taktykę. No i nie poddaje się, tak jak poddałoby się wielu.

Miała mieszane odczucia, kiedy Baśka zaproponowała, że go dla niej przetestuje. Prawdę powiedziawszy, przeżyła szok, omal nie zakrztusiła się pitym właśnie smoothie jagodowym, zgodziła się jednak.

Teraz czeka. Wyobraża to sobie z wypiekami na twarzy, ale też boi się. Panicznie boi się, że on ulegnie przyjaciółce, podobnie jak inni; że przez to przestanie być interesujący. Intrygujący…

Tamta lekarka powiedziała, że chłopak choć bardzo niedoświadczony, nie jest prawiczkiem. Pielęgniarka nie puściła pary z ust, a w dokumentacji zapisała tylko, że nie ma tendencji do zachowań ryzykownych. Tyle.

Czysty i niewinny jak poranna rosa. Chciałaby, żeby taki pozostał. Dla niej. Póki ona go nie zdemoralizuje. Sama. Osobiście. Póki nie wykorzysta niecnie dla własnej przyjemności, póki nie wyciśnie ostatnich soków.

Choć z drugiej strony obrazy nasuwające się Ewie są takie zmysłowe. Podniecające. Grzeszne. Soczyste.

Późny wieczór. Mateusz siedzi w Mleczarni. Sam. Niedawno tam był, więc wie, że zna to miejsce, może nawet lubi. Czeka na kogoś, kto nie przyjdzie. Na tę brunetkę? Zrezygnowany dopija kolejnego drinka i już ma się zbierać, kiedy dostrzega Baśkę.

Jest ubrana wyzywająco. Szpilki. Krótka spódniczka. Bluzka ze sporym dekoltem. Ma mocny, wieczorowy makijaż i rozpuszczone włosy. Patrzy na niego, opuszkiem palca wodząc po brzegu swojego kieliszka. Z czerwonym winem oczywiście. Uśmiecha się. Zalotnie. Tym uśmiechem, który rozsadza spodnie większości mężczyzn. Oblizuje usta. Zachęca. Przyciąga.

On siedzi tylko wpatrzony w ten obrazek. Rusza się z miejsca dopiero, gdy ona wyraźnie przywołuje go gestem. To trochę jakby pociągnęła za smycz. Grzeczny psiaczek.

Usilnie próbuje patrzeć kobiecie w oczy, ale półnagie piersi skutecznie rozpraszają. Są wielkie i kuszące, aż chciałoby się dotknąć. Szumi mu w głowie. Jej słowa do niego nie docierają. Jest już stracony. Przepadł.

Baśka, jak zawsze niewyżyta, bierze Mateusza za rękę i ciągnie na zewnątrz. Wychodzą od ulicy Włodkowicza, tylko po to, by zaraz znaleźć się w bramie. Ona opiera się o ścianę wśród gwaru kawiarnianych rozmów. Jedną jego rękę bezwstydnie nakierowuje na swoją brochę, w ogóle się nie przejmując, że ktoś może ich zaraz zobaczyć. Wilgotna i chętna. Czuć nawet przez majtki.

On sam, z własnej inicjatywy, łapie jedną z bujnych piersi. Dużą, wylewającą się z dłoni, ale tak przyjemnie miękką. Sprężystą. Jeszcze żadna kobieta nie była w jego ramionach równie bezwolna, taka spragniona, żadna tak mocno nie pachniała pożądaniem, pierwotną, wręcz prymitywną, chucią.

Całuje ją w szyję. Kosztuje rozgrzanej skóry słonawej od potu upalnego dnia. Ta słona rosa w tej chwili jest dla niego niczym ambrozja. Sprawia, że cały płonie. Drży z pożądania. Pocałunki stają się coraz bardziej żarłoczne. Zwierzęce. Może nawet bolesne.

Baśka odpycha Mateusza, tylko po to, by wpić się w jego usta. Mięsiste. Słodkie. Malinowe. Smakujące mocnym alkoholem. Chłopak zamiera. Jego ręka między jej udami przestaje się ruszać. Ona zaciska się na niej i sama zaczyna ocierać, dążąc do spełnienia.

I wtedy ktoś im przerywa. Grupka podpitych, wulgarnych studentów proponujących, że się przyłączą, że poradzą sobie lepiej z zaspokojeniem potrzeb małej nimfomanki. Mateusz w pierwszym odruchu ma ochotę dać w mordę najbardziej pyskatemu, ale ona ciągnie go na dziedziniec przed Synagogą Pod Białym Bocianem. Szerokim łukiem omijają stoliki Sarah i Mleczarni, kierując się w stronę Świętego Antoniego.

Wąskie przejście jest ciemne i puste. W sam raz na szybkie zaspokojenie. Blisko ludzi i nocnego życia, ale na tyle dalekie, by zapewnić minimum dyskrecji. Tym razem to on ląduje przyklejony plecami do nagrzanej ściany, gdzieś między jednym garażem a drugim. Baśka całuje go gorączkowo, ocierając się o jego udo. Jest blisko. Dyszy. Rozchyla usta. Odgina głowę, udostępniając chłopakowi zagłębienie swojej szyi. Żąda pieszczot. Wymaga. On posłusznie pieści.

Jedną ręką podtrzymuje dziewczynę w talii, drugą mocno ugniata wysuniętą z bluzki i stanika pierś. Usta błądzą po dekolcie. Jest łakomy. Nienasycony. Głodny kobiecego ciała, tak fascynującego i tak obcego.

Baśka dochodzi z cichym jękiem na ustach. Ledwo jest w stanie ją utrzymać, całą prężącą się, całą w konwulsjach. Taką piękną. Nie bardzo wie, co może zrobić, co mu wolno. Nieśmiałym gestem kieruje więc jej bezczynną dotąd dłoń na swój rozporek, rozsadzany od środka przez sztywnego prezesa. Ma nadzieję, że Baśka się odwdzięczy, że ulży mu. Przynajmniej w taki sposób.

Ona jednak poprawia ubranie i zostawia Mateusza samego. Chętnie by popatrzyła jak w desperacji ociera się o ścianę albo jak w ciemnym kącie zaczyna tarmosić Wacka szybkimi, nerwowymi ruchami, ale teraz ledwo stoi na nogach. Musi usiąść. Czym prędzej.

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm XIII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Życie. Piękne, brudne, zawikłane, ale bardzo ludzkie. Doskonałe ukazanie słabości człowieka i mocy wynikającej właśnie z tej ułomności. Czytałam każdą część oczekując na eksplozję emocji, byłam pewna, że kiedyś do takiej dojdzie i stało się. Nie można pozostać obojętnym wobec portretu człowieka, którego namalowałaś słowem nasączonym emocjami. Już kiedyś gdzieś Ci Autorko napisałam: grasz na emocjach jak wytrawny wirtuoz, szarpiesz strunami świadomości…
3×5
Pozdrawiam.

Niezwykle miło słyszeć, że to co piszę działa 🙂

To co przedstawiłaś jest jak obraz. Ty nie opisujesz , Ty malujesz te sceny. Mało kto potrafi je tak przedstawić. Jednym słowem Brawo.

Widać nasza wyobraźnia pracuje podobnie… hmmm…. dla takich komentarzy warto publikować 🙂

Muszę napisać, że jestem bardzo dumny z Mateusza. Zachował się jak na rasowego mężczyznę przystało…
Po takim doświadczeniu, jak natknie się na Ewę, to nie będzie z niej co zbierać…

Arek pasuje do Baśki, a ona do niego…

Aż tak się z biedakiem identyfikujesz? 😉

Wreszcie i chwila czasu i strona działa :D. Można zabrać się za lekturę. Wspomnienia Arka bardzo intrygujące, może nie do końca sam jest sobie winien, tzn. nie do końca odpowiada za to, kim się stał. Czy dolnośląska prowincja, powiedzmy pierwszej dekady XXI w. (bo tak chyba można „datować” młodośc bohatera) była aż tak brutalna? Samosąd z widłami? Jeśli tak, to Arkowi można nawet współczuć. Odsłaniasz też fragmencik, dosłownie fragmencik z przeszłości (?) innego z bohaterów, dotąd jak gdyby trochę zaniedbywanego. Podzasz ciekawość… Natomiast jeśli chodzi o Mateusza, to muszę zanegować optymistyczną opinię Rada. Chyba to nie on naprawdę stał się „mężczyzną”, to tylko Ewa tak go sobie wyobraża w jednej ze swoich fantazji. I do tego te kobiece intrygi… Wysłać koleżankę „na zwiady”… 😀 Ciekawe, co z tego wyniknie.

Neferze, obawiam się, że prowincja i po dziś dzień potrafi być brutalna, pewne rzeczy po prostu wynikają z natury ludzkiej…. a co do Mateusza, niestety obawiam się, że masz rację. Niektórzy nigdy nie dorastają 😉

Rzeczywiście przeczytałem jeszcze raz i późniejsza scena wygląda na fantazję Ewy.
Czyżby jednak dla Mateusza nie było nadziei?
A Ewa bądź Baśka aby go zdobyć, będą musiały zastosować siłę?
Wierzę że odpowiedź poznamy już wkrótce 😉

Uff, dziala.
Nie do wybaczenia skrótowość sceny z lekarką. Po prostu zmarnowany potencjał. A poza tym spoko i pewnie będzie jeszcze lepiej w kolejnych odcinkach.
Uśmiechy dla wszystkich.

Też cieszę się, że wreszcie działa – nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo ;p

Mam świadomość, że nawet idąc nieco dalej w scenie z lekarką nie usatysfakcjonowałam Cię Karelu, ale naprawdę polecam miniaturę Batavii o zbliżonej tematyce – powinna Ci się spodobać 🙂

Przeczytałam na raz dotychczas opublikowane części. Mam mieszane uczucia.

Opowieść nie robi wrażenia spójnej całości.
„Koraliki” poszczególnych scen rozsypują się, chociaż Autorka mozolnie pragnie je nanizać wszystkie na tę samą nitkę.
Może mam takie wrażenie, ponieważ dygresje i wspomnienia zajmują większą część treści każdego odcinka i czasami trudno zrozumieć, o czym/kim właściwie mowa.
Dobrym przykładem jest pomylenie w tym odcinku fantazji z rzeczywistością – ja też miałam przez chwilę wątpliwości, czy to fantazjująca Ewa „nauczyła” Mateusza samczego zachowania, czy On rzeczywiście spotkał Baśkę.
Oczywiście mam nadzieję, że z tego chaosu na końcu wyłoni się jakiś porządek, ale na razie dość trudny jest odbiór.

Jeśli chodzi o malowanie postaci, tu też miałabym parę uwag, zwłaszcza do spójności ich wizerunków, nie chcę się jednak rozpisywać.

No i w końcu język. Według mnie eksperymenty dotyczące nazw intymnych części ciała i praktyk seksualnych są średnio udane – ale to po prostu nie trafia w mój własny gust, wierzę, że trafia w inne.

Mimo to sceny erotyczne są dynamiczne, pełne, plastyczne, dobrze umotywowane psychologicznie i co ważne: nie są monotonne. Obrazują bogactwo świata erotyki i to jest ich duży plus, chociaż rzeczywiście są bardzo dosłowne. W moich oczach jednak i to jest plus. 🙂

Podsumowując: czytam tę serię z przyjemnością, ale czasem „potykam się”, muszę wracać do pewnych fragmentów, by zrozumieć i połączyć z innymi, czasami nawet czytając początek akapitu nie jestem pewna, kogo on dotyczy.
Dlatego moje oceny nie są z tych najwyższych.

Śliczna,
Brawo za długi, szczery komentarz.
Ale mam nieco niedosytu.
Myślę, że autorce przydałoby się więcej przykładów „potykania się”.
Na pewno takie zjawisko występuje. I ja, wydaje mi się, wspominałem o tym autorce. Już nie pamiętam, czy odzew polegał na zmianach czy odmowie tychże. Ale przykładów i konkretów nigdy nie za wiele, aby nasi autorzy mogli się doskonalić, a my, czytelnicy, pochłaniać coraz lepsze teksty.
Uśmiechy dla Ślicznej

Przykładów i konkretów zdecydowanie nigdy dosyć – jestem bardzo ciekawa wszelkich uwag, mimo że sądzę, że wiele z nich jest czysto subiektywna. Każdy z nas jest wyczulony na inne „niedociągnięcia” lub po prostu ma inną wrażliwość. Tak jak dla Karela, mojego nieskończenie cierpliwego korektora, każda główka i muszelka jest grafomanią (ja mam do tego zdecydowanie lżejsze podejśćie, ponieważ najprościej w świecie są elementem żywego, potocznego języka), tak dla mnie grafomanią jest na przykład połyskiwanie wszystkiego co niebłyszczące (ot, choćby koronki stanika ;)).

Przede wszystkim jednak cieszę się, że zasłużyłam nie tylko na czas, który wszyscy poświęciliście na lekturę, ale również na równie obszerne komentarze 🙂

Śliczna Sami, osobiście jako czytelnik lubię, gdy autor wierzy w moją inteligencję i uwielbiam ten moment, gdy ostatni klocek układanki wskakuje na swoje miejsce. Właśnie dlatego, mimo nalegań korektora, nie ułatwiam zadania odbiorcom i długo utrzymuję ich w niepewności. Podpowiem jednak, że w ramach podrozdziału nigdy nie zmieniam bohatera, więc jeśli jest o Ewie, będzie o niej do następnego śródrozdziału. Czy poukładam rozsypane koraliki? Na swój sposób tak. Całość jest dawno skończona i dopracowana fabularnie, co bynajmniej nie oznacza, że nie ma w niej dygresji będących jedynie ozdobnikami lub wstawkami mającymi rzucić inne światło no bohaterów. Dla mnie ten tekst był trochę zabawą z konwencją – również w warstwie językowej. Zwykle lubię dosadne słowa, tutaj zależało mi na różnorodności, nawet kosztem wybicia odbiorcy z rytmu. I choć wiele postaci ma swoje pierwowzory w prawdziwym świecie, to nadal tylko współczesna baśń….

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Wierzę w Twoją inteligencję i czekam na ciąg dalszy cyklu. 🙂

Napisz komentarz