Uratuj mnie IX (Roksana)  3.57/5 (50)

42 min. czytania

Źródło: MaxPixel

Łucja wpatrywała się w ekran swojego ultrapłaskiego laptopa z zaciętą miną.

– Ty skurwielu! – krzyknęła nagle, waląc pięścią w blat hotelowego biurka. – Ty pieprzony sukinsynu!

Trzeci raz logowała się na tajne konto i trzeci raz mogła jedynie sprawdzić jego stan. Nie brakowało ani centa. Co z tego, skoro nie miała możliwości wykonania żadnej operacji. Rafał Zawadzki zdążył zablokować elektroniczny dostęp do pieniędzy. Nie zdołał jednak cofnąć udzielonego kiedyś upoważnienia. Przewidziała to, ale nie spodziewała się, że odbiorą jej paszport. Pociechą był fakt, że swojemu prawnikowi też nie ufał. – „No, cóż, paszport można kupić” – pomyślała. Wstała i powoli podeszła do niewielkiego sejfu ukrytego na górnej półce szafy. Wyjęła stamtąd plik banknotów i przeliczyła. Na „lewy” paszport powinno wystarczyć. Wsunęła pieniądze do bocznej kieszonki pokaźnej torebki z logo luksusowej marki i sięgnęła po telefon komórkowy. Zawahała się, ale skrywał we wnętrzu kartę prepaidową, więc po chwili namysłu wstukała numer z maleńkiej karteczki.

– Czy to firma spedycyjna? Chciałabym się dowiedzieć, co z moją przesyłką? Zlecenie na likwidację, sprzed trzech dni. – Używała angielskiego tak perfekcyjnie, że rozmówca natychmiast wyczuwał obcokrajowca. – Wpłaciłam zaliczkę.

– Witam. Wyznaczyła pani pięciodniowy termin, ale można powiedzieć, że mam ją w rękach. – Nikołaj odwrócił się i oparł podstawą pleców o barierkę zadaszonego balkonu. Przez okno widział teraz Stefano przeglądającego pliki w swoim laptopie. – Czy chce pani zmienić zlecenie?

– Absolutnie nie! – rzuciła szybko. – Chyba, że może pan to przyspieszyć.

– Mogę, ale… jest jeden problem. – Nikołaj wciąż wpatrywał się w sylwetkę Stefano. Ten uniósł na moment głowę i wtedy spojrzenia obydwu mężczyzn skrzyżowały się. Na twarzy Włocha pojawił się delikatny grymas, przypominający nieśmiały chłopięcy uśmiech. – Potrzebuję pani nazwiska lub depozytu kwoty. Nie znam pani, a muszę dbać o finanse firmy – ciągnął spokojnie Rosjanin, odpowiadając na uśmiech Stefano kiwnięciem ręką.

Zapadła niezręczna cisza.

– Mam pieniądze. Potrzebuję kilku dni, żeby je podjąć – powiedziała w końcu. – Likwidacja przesyłki zapewni mi bezpieczeństwo.

– Dlaczego mam pani wierzyć?

– Proszę przetrzymać dla mnie tę przesyłkę, żebym mogła zrealizować przelew – zaproponowała, licząc, że rozmówca na to pójdzie.

– Przykro mi, ale wtedy nie będzie pani zainteresowana dokończeniem zlecenia. – Głos Nikołaja brzmiał cały czas uprzejmie, prawie przyjaźnie.

– Właśnie sprawdzam swoje saldo i powiem panu, że nie ma się pan czego obawiać. – Uśmiechnęła się chytrze do lustra nad biurkiem. – Jestem bogata.

– Tylko pani o tym wie – odparł spokojnie.

– Dobrze… – Zastanowiła się. – Proszę dać mi godzinę do namysłu. – Może potrafię pana przekonać.

– Zgoda. Godzina. – Nikołaj rozłączył się. Schował telefon do kieszeni spodni, odwrócił się i wyjrzał za barierkę.

U podnóża budynku, w którym się znajdowali, toczyło się normalne życie. Ludzie poruszali się w dwóch kierunkach, wymijając samochody i skutery, co chwila tarasujące wąską uliczkę. Z wysoka wyglądali jak barwny korowód tancerzy. Rosjanin potarł dłonią kark. Koszula, którą miał na sobie, przylgnęła do jego muskularnego ciała. Upał i wilgoć stawały się nie do zniesienia. Ruszył do drzwi balkonowych.

***

Fabio i Caterina słuchali w skupieniu relacji Luki, który oczekiwał swoich pracodawców na lotnisku. Kiedy doszedł do kwestii nagłego wyjazdu Stefano, Fabio stracił cierpliwość.

– Nie rozumiem tego! Tutaj ma zaplecze do pacy i pomoc, a tam jest kompletnie sam, zdany na człowieka, któremu nie do końca ufa – burknął.

– Zostawił zapasowe numery telefonu, gdyby pan chciał zadzwonić… – Luca poruszył się niespokojnie i spojrzał we wsteczne lusterko. Mila zabroniła mu wspominać przy Caterinie jakiego rodzaju zlecenie otrzymał Nikołaj.

– Próbowałam zadzwonić do Mili, gdy tylko wylądowaliśmy… – powiedziała, łapiąc w lusterku spojrzenie ochroniarza.

– Siedziała z tym chłopakiem od śledzenia całą noc. Prosiliśmy, żeby się choć trochę zdrzemnęła, ale… – Zawahał się. – Rano przemyciliśmy jej tabletkę nasenną w kawie.

– Jesteście niemożliwi! – Westchnęła Caterina, ale w jej głosie dało się usłyszeć więcej troski niż gniewu.

– Ja was chyba zamorduję! – Fabio pokręcił głową z dezaprobatą. – Wyjeżdżam na chwilę i proszę bardzo!

Nie miał jednak okazji dalej narzekać, bo właśnie dojeżdżali do bramy, która otworzyła się przed nimi, dzięki czemu nie zwalniając wjechali na teren posiadłości. Po chwili zatrzymali się przed głównym wejściem.

– Pójdę zajrzeć do Mili. – Caterina nachyliła się do męża i musnęła delikatnie jego usta.

– Idź skarbie, Concetta zajmie się bagażem. – Pomógł żonie wysiąść, jakby w obawie, że się potknie.

– Panie De Luca, skoro dottoressa odeszła… – Luca przełknął głośno ślinę. – Sprawa jest poważniejsza, niż powiedziałem. Nikołaj ma zlikwidować Stefano. Takie dostał zlecenie, a najgorsze, że nie wiemy, czy tylko on jeden.

– O, kurwa! – Fabrizio potarł palcami brodę. – Co jeszcze?

– Nie możemy ustalić, co to za bank, a Stefano jest poza zasięgiem od czterech godzin.

Tymczasem Caterina przywitała się szybko z Pietro i Andreą i nie zwlekając udała się do części domu zajmowanej przez przyjaciół. Milę zastała w łóżku. Spała niespokojnym snem i na dźwięk otwieranych drzwi usiadła gwałtownie. Przedstawiała dość żałosny widok, blada z podkrążonymi oczami, w pomiętym ubraniu.

– Caterina? Boże, która jest godzina? – Dziewczyna zamrugała szybko, starając się przywrócić zmęczonym oczom ostrość widzenia.

– Spokojnie. – Caterina usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na przyjaciółkę ze współczuciem. – Chyba ósma.

– Zasnęłam… O kurde, na trzy godziny… Muszę się pozbierać. – Spróbowała wstać, ale zakręciło jej się w głowie.

– Poczekaj. Luca mówił, że na razie i tak Stefano jest poza zasięgiem…

Młoda kobieta jęknęła żałośnie i ukryła twarz w dłoniach, ale po chwili zdołała się opanować.

– To tylko tak – szepnęła.

– Mila, wiem, co się dzieje. – Caterina spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem. – Luca dwoił się i troił, ale nie byłoby takiej paniki, gdyby nie chodziło o poważne zagrożenie.

– Nie powinnaś się tym zajmować. – Mila spojrzała wymownie na brzuch towarzyszki. – Przepraszam, że w ogóle cię w to wciągnęłam…

– Nie ty, tylko Kita, ten policjant – przerwała natychmiast. – Tylko ani słowa mojemu mężowi, bo wpadnie w panikę. Już nawet zaczął przebąkiwać o zwolnieniu z pracy na ten czas. – Pokręciła głową, wznosząc w górę oczy. – Powiedz mi lepiej, jak się trzymasz?

– Och, Cateri, tak strasznie się boję. – Mila zwiesiła głowę, by ukryć łzy. – On jest zdany na człowieka, którego ta suka wynajęła, żeby go… – Głos jej się załamał. – Ale najgorsze jest to, że chyba wiem, dlaczego tam pojechał! To wszystko z mojego powodu!

– Ćśśś, nie mów tak. Stefano na pewno wie, co robi. – Caterina pogładziła kasztanowe loki opadające na ramiona dziewczyny. – Weź prysznic i idź do chłopaków, a ja zarządzę jakieś śniadanie. Co prawda, u mnie jest jakaś trzecia po południu, ale przespałam prawie cały lot, więc mogę zjeść jeszcze raz.

Sama obecność przyjaciółki dodała Mili nieco otuchy. Wygramoliła się niezdarnie z pomiętej pościeli i powlokła do łazienki.

Kiedy wymyta i przebrana w czysty strój wspinała się do części biurowej domu, dotarł do niej zapach świeżego pieczywa i kawy. Ze zdziwieniem odkryła, że burczy jej w brzuchu. W pokoju panowało nerwowe napięcie, ale od razu zauważyła, że wszyscy są w nieco lepszych humorach niż w nocy.

– Cześć wszystkim. Macie coś? – zaczęła niepewnie.

– Twoje szczęście się odezwało. – Franco mrugnął do Mili przyjaźnie. – Przysłał nam maila z SMS–ami Zawads… No, tego złamasa i młody znalazł tam kod z banku.

– Z jakiego? – Dziewczynie gwałtownie podskoczyło tętno.

– Zaraz będziemy wiedzieć. Zjedz coś.

– Potem.

– Teraz! Potem możemy nie mieć na to czasu.

Posłała ochroniarzowi pełne wdzięczności spojrzenie. Słowa Franco napełniały serce nadzieją. Wzięła rumianą bułeczkę z ogromnego kosza nakrytego białą serwetką i odkryła spodeczek na jednej z dużych filiżanek z grubej porcelany. Cappuccino już ostygło, ale pianka jeszcze się trzymała. Tak uzbrojona podeszła do Ondrasza i Luki, siedzących zgodnie przy zastawionym sprzętem biurku.

– Szwajcaria… – rzucił nagle chłopak. W jego głosie usłyszała niedowierzanie. – W tamtych dokumentach nie było nawet jednego przelewu do Szwajcarii! Co za sukinsyn!

Wyglądało na to, że wcześniejszy brak powodzenia w poszukiwaniach potraktował jak osobistą porażkę.

– Wiesz z jakiego banku albo chociaż miasta? – Luca zareagował natychmiast. – Dzień dobry. Lepiej wyglądasz. – Przywitał Milę.

– To jest generowane centralnie, więc na miasto bym nie liczył, ale powinna wyskoczyć nazwa… – Ondrasz przebiegał sprawnymi palcami po klawiaturze  laptopa. – Daj mi chwilę.

Dopiero teraz zauważyła, że obaj z Luką sprawiają wrażenie wyczerpanych, a kosz obok biurka wypełnili puszkami po napojach energetycznych.

– Swiss National Bank! Ma oddziały wszędzie, Genewa, Zurych… Kurwa, uwielbiam, jak coś ma w nazwie „Narodowy” – gderał Ondrasz, przeglądając szybko przesuwająca się listę oddziałów w różnych miastach i miasteczkach. – Ale… bingo! Nie ma oddziałów w Europie! Nigdzie poza Szwajcarią!

– To chyba dobrze…? – Mila starała się zmusić swój mózg do wysiłku.

– Dobrze? – Luca rozciągnął usta w uśmiechu. – To fantastycznie! Żeby podjąć pieniądze, trzeba przyjechać do Szwajcarii, a do tego potrzebny jest paszport.

– A Łucja go nie ma – dokończyła Mila i wepchnęła do ust resztkę bułeczki.

– Nie rozumiem tylko, co on robił tym kodem? Nie przelał pieniędzy na żadne ze swoich kont. Chyba, że coś opłacił… coś bez rachunku… – zastanawiał się głośno Luca.

– Nikołaj otrzymał przelew gotówki – przypomniała mu.

– Kiedy dostał tego SMS–a? – Odwrócił się w stronę drugiego laptopa i zaczął czegoś gorączkowo szukać. – W dniu, kiedy cię porwali – odpowiedział sam sobie na głos – W dniu, kiedy zatrzymali temu gnojkowi paszport.

– Może ma jeszcze inne konto, o którym nie wiemy? W jakimś banku gdzieś w Europie? Może w Wiedniu? – Weszła Luce w słowo.

– Musiałoby być na kogoś innego – wtrącił Ondrasz. – Bo Zawadzkiego sprawdziłem.

– Na Łucję? Kita mówił, że zniknęła z pieniędzmi narzeczonego. – Mila pochyliła się i wbiła wzrok w ekran komputera.

– Facet i jego kobieta tracą paszporty, on natychmiast robi jakąś operację na tajnym koncie, ona jest bez pieniędzy, a w każdym razie nie ma ich wiele… – Luca podsumował wszystko jeszcze raz.

– On ją odciął od kasy. – Usłyszeli za plecami. Wszyscy natychmiast się odwrócili do Fabia, który podszedł do nich cicho jak kot. – Rozmawiałem właśnie z porucznikiem Kitą. Wygląda na to, że zlecenie na Stefano, to jej własna inicjatywa. Tamten wie, że może liczyć tylko na siebie. Nie puścił pary z gęby na temat pieniędzy, ale informacja, że Łucja dotarła do Wiednia trochę wytrąciła go z równowagi. Kita jest skłonny dużo dać za odnalezienie tego konta.

– Kita? – Mila zareagowała pierwsza. Ze wszystkich obecnych najlepiej znała porucznika i miała okazję przekonać się, że co prawda był skłonny nieco naginać przepisy, ale zrobił na niej wrażenie uczciwego. Stefano także mu ufał. Na swój sposób, oczywiście.

– Nie osobiście on, ale jego przełożeni. Za tym biznesmenem stoją ważni politycy i odnalezienie tych pieniędzy jest tak samo ważne dla policji, jak dla nas, choć z różnych powodów… – Zawiesił głos, żeby dać słuchaczom czas na zrozumienie tego, co chciał im przekazać. – Jakie mamy szanse? – zwrócił się do Ondrasza.

– Żadnych – przyznał, zażenowany tym stwierdzeniem chłopak. – Facet był ostrożny,  zna się na tym, co robi, albo ktoś mu doradzał. Nieprzypadkowo wybrał bank, który nie ma oddziałów w Europie. Tam trzymają pieniądze od czasów wojny. Żeby cokolwiek zrobić, musimy pokazać w banku dokumenty, może użyć hasła, jeśli takie jest, ewentualnie dogadać się z tym biznesmenem.

– Nie dogadamy się. – W głosie Fabia zabrzmiała frustracja. – Nawet jeżeli zgromadzę taką gotówkę, on wie, że nie wyciągnę go z więzienia. Jego jedyną nadzieją jest chronienie konta jak oka w głowie. Łucja stanowi dla niego takie samo zagrożenie, jak dla nas.

– Dlaczego ona boi się Stefano? – spytała Mila. Wszystko wydawało się logiczne, poza tą jedną sprawą.

– To nie ma znaczenia, a w każdym razie to nie jest teraz najważniejsze. – Fabio wbił w dziewczynę poważne spojrzenie ciemnych oczu. – Musimy porozmawiać na osobności – powiedział powoli.

Wiedziała doskonale, o czym chciał mówić. Wiedziała również, że nie jest przekonany do tego, co zamierzał jej zaproponować. A czy ona sama była? Szwajcaria to nie Argentyna, ale w przypadku odkrycia oszustwa z pewnością wymiar sprawiedliwości tego kraju też potrafił dać się we znaki. Na myśl o więzieniu dziewczynie zrobiło się zimno. Niedawno doświadczyła zamknięcia i nie było to przyjemne. Doświadczyła też przemocy i choć Szwajcaria jawiła się jako kraj cywilizowany, to przecież nawet tam więzienia z pewnością nie były kurortami . Ale stawkę stanowiło życie ukochanego. Co znaczyła groźba więzienia w porównaniu z życiem bez niego? Co to w ogóle byłoby za życie? Czuła się jak księżyc świecący blaskiem odbitym od słońca. Jeśli jej słońce zgaśnie, co pozostanie?

– Mila – Fabio otworzył przed dziewczyną drzwi swojego gabinetu. – Wiesz, że nie mamy czasu na szukanie kogoś innego…

– Wiem. – Na jej zmęczonej twarzy pojawił się smutny uśmiech – Tyle razy prosiłam los, żeby pozwolił mi się w jakiś sposób zrewanżować za tę miłość… – Jej oczy zalśniły od łez.

– Nie zostawimy cię bez opieki, ale i tak dużo ryzykujesz. – De Luca westchnął ciężko. – Naprawdę nie ma innego sposobu. Musisz wejść do tego banku.

***

W lichym, skleconym z cegieł i gliny baraku panował nieprzyjemny zaduch. Słabe powiewy przesyconego wilgocią wiatru poruszały brudnymi szmatami zawieszonymi w maleńkich okienkach. Drewniana konstrukcja dachu nie runęła chyba tylko dlatego, że pokrycie stanowiło lekkie poszycie z trzciny, a nie blacha, jak w większości podobnych ruder, stłoczonych w okolicznych slumsach. Jednak ten akurat budynek znajdował się w pewnym oddaleniu od pozostałych i sprawiał wrażenie niezamieszkałego. Drzwi zbito z kilku odrapanych desek i nie zaopatrzono w zamek ani skobel.

Przed barak wyszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich, opalony, krótko ostrzyżony i potężnie umięśniony miał na sobie europejskie ubranie, drugi, w tradycyjnym tajskim stroju, składającym się z szerokich białych spodni i dłuższej koszuli, ukłonił się i wyciągnął dłoń po zwitek banknotów. Otrzymawszy go, przeliczył szybko i ukłonił się pierwszemu z wyraźnym zadowoleniem.

– A to za milczenie. – „Europejczyk” podał Tajowi drugi zwitek. – Nigdy cię tu nie było. Nie znasz mnie, a ja ciebie. – Ukłonił się.

– Nie mam pojęcie, kim pan jest – wyrecytował tamten. Z cienia za budynkiem wyciągnął nieco zdezelowany rower i pospiesznie się oddalił, raźno pedałując.

Stefano patrzył przez chwilę za odjeżdżającym, po czym odetchnął kilka razy, jakby chciał przeczyścić płuca i wszedł do baraku.

– Jak nasz klient? – zwrócił się do siedzącego na jednej z dwóch skrzynek po owocach Nikołaja.

– Budzi się. – W półmroku błysnęły białe zęby obnażone w drapieżnym uśmiechu. – To chyba nie będzie przyjemne przebudzenie.

– Mam taką nadzieję.

Stefano podszedł do rzuconego w kąt pomieszczenia materaca. Leżał na nim potężnie zbudowany mężczyzna o ciemnej skórze, wskazującej na jego mieszane pochodzenie. Ręce miał skrępowane eleganckim, skórzanym paskiem przytwierdzonym do wystającego z muru kawałka drutu. Spodnie od piaskowego garnituru spuszczono poniżej kolan, tak, że odsłaniały białe bokserki, zsunięte do połowy pośladków. Po uważniejszym przyjrzeniu się można było zauważyć duży tatuaż zaczynający się u dołu pleców i schodzący poniżej pasa. Wzór tworzyły niemal wyłącznie litery. Mężczyzna poruszył się niespokojnie, naciągając  krepujące ręce więzy. Otworzył oczy i zamrugał gwałtownie, próbując przezwyciężyć ciężkość powiek.

– Radzę leżeć na boku. – Stefano przykucnął tak, żeby więzień mógł zobaczyć jego twarz. – To niezdrowo upijać się z nieznajomymi. – Ta prawie dobrotliwa uwaga nie licowała z sytuacją.

– O kurwa! – Do Mulata powoli zaczynało docierać, że jest związany. – Czego chcesz? – warknął, próbując się podciągnąć i uwolnić dłonie. Pasek trzymał jednak mocno. Okazało się też, że również kostki  skrępowano i przytwierdzone do przeciwległej ściany.

– Sprawiedliwości – odparł spokojnie Stefano.

– Chcesz kasy? – Więzień wbił w twarz rozmówcy ponure spojrzenie

– Nie. Czy ja coś mówiłem o pieniądzach? – Stefano wzdrygnął się z obrzydzeniem. – Coś ci opowiem… – zawiesił głos i spojrzał na Nikołaja z wahaniem.

– Chcesz, żebym wyszedł? – spytał tamten.

– Nie, zostań. Lepiej mnie zrozumiesz, kiedy poznasz moje motywy. – Odwrócił się do leżącego i przyklęknął na jedno kolano. – Była sobie dziewczyna, wesoła jak sikorka piętnastolatka. Właśnie wchodziła w życie, przeżywała pierwszą młodzieńczą miłość. Przetrwała w Dubrowniku wojnę i miała nadzieję na szczęście, ale pewnego dnia dopadło ją dwóch zboczeńców. Nosili mundury armii, która miała jej zapewnić bezpieczeństwo, więc nie uciekała…

W miarę, jak opowiadał, głos Stefano stawał się coraz bardziej zimny i złowrogi. Z twarzy Nikołaja również zniknął uśmiech.

– …Widzisz, ona jest teraz ze mną i postanowiłem, że dam jej w prezencie wasze fiuty. – Zakończył Włoch, z satysfakcją obserwując, jak twarz jego słuchacza tężeje. – Ale ona nie pragnie takiej zemsty i nie  chce was okaleczać ani zabijać. Wystarczy jej, że pójdziecie do więzienia.

– Zapłacę ci – wykrztusił Mulat.

– Na ile wyceniasz jej krzywdę? – Stefano zaśmiał się gorzko. – Na ile wyceniasz krzywdę innych? Przecież nie była jedyna.

Mężczyzna milczał, w napięciu obserwując twarze swoich oprawców.

Stefano wstał, wyjął z kieszeni telefon i zrobił zdjęcie pleców leżącego. Błysk lampy rozjaśnił na chwilę wnętrze baraku.

– Czytaj! – podstawił Mulatowi ekran pod nos.

– I like to fuck young white ass, fuck my ass if you want! – odczytał nie bez trudu i spojrzał na Stefano ze zgrozą. – To tatuaż? – wykrztusił z niedowierzaniem.

– Najprawdziwszy. W tutejszych więzieniach tatuaże są w modzie – rzucił w odpowiedzi.

– Nie zrobisz tego! Mam przyjaciół…

– Jeśli nie on, to ja – wtrącił się nagle Rosjanin. – Tylko ja jednak najpierw utnę ci fiuta – dodał mściwym tonem.

Zachowanie Nikołaja zaskoczyło Stefano. Jak dotąd, jego towarzysz wydawał się wzorem opanowania i spokoju.

– Myślę, że czas już odstawić naszego przyjaciela do hotelu. – Włoch skinął towarzyszowi głową i spokojnie obserwował, jak ten otwiera niewielkie blaszane pudełko, wyjmuje z niego strzykawkę z przeźroczystym płynem i zbliża się do leżącego.

– Ty skurwielu, dorwę cię jeszcze! Pożałujesz, że mnie znalazłeś! – Mulat szarpał się, uniemożliwiając Nikołajowi wbicie igły. – Nie odpuszczę ci, póki żyję!

– Nie kuś – wysyczał Stefano, siadając na gołych umięśnionych udach szarpiącego się mężczyzny. – Mam taką ochotę cię zabić, że aż mi głupio.

– Miłych snów. – Nikołaj sprawnie wkłuł się w żyłę pod kolanem i nacisnął tłoczek strzykawki. Po niespełna minucie w baraku zapanował spokój.

Dopiero teraz Stefano podniósł głowę i utkwił w Rosjaninie uważne spojrzenie.

– Mam trzynastoletnią córkę – wycedził tamten przez zęby i nie poruszając więcej tego tematu, zajął się uprzątaniem śladów ich bytności w baraku.

Po niespełna czterdziestu minutach zaparkowali samochód na tyłach eleganckiego hotelu. Z cienia wysunęła się odziana w służbowy uniform postać i przyciągnęła do samochodu wózek na brudną bieliznę.

– Pomóż nam, Tan – rzucił do przybyłego Stefano. – Gdzie jest kamera?

– Była. – Młody Taj wskazał głową zwisające ze ściany szczątki urządzenia. – Chłopcy grali w piłkę. – Wyszczerzył zęby.

Po chwili Nikołaj wraz z Tanem popchnęli ciężki wózek w stronę windy towarowej, a Stefano okrążył budynek hotelu i wszedł do niego głównym wejściem. Wziął z recepcji klucz do „swojego” pokoju i bez pośpiechu ruszył do windy. Nawet jeśli na korytarzu znajdowały się kamery, nikt nie powinien zwrócić uwagi na sprzątacza z wózkiem. Otworzył drzwi do pokoju i wszedł do środka. Odszukał walizkę Mulata i pod warstwą podszewki przykleił rządek maleńkich torebeczek wypełnionych białym proszkiem. Następnie wyjął jeszcze jedną, rozerwał ją i usypał na stoliku dwa równiutkie rządki. Obok położył kilka poskręcanych banknotów. Z korytarza dobiegł go szmer przyciszonej rozmowy. Podszedł do drzwi i lekko je uchylił. Na widok dwóch znajomych postaci, otworzył szerzej.

Prawie kończyli, kiedy komórka w kieszeni Stefano zaczęła wibrować. Wyjął aparat i spojrzał na wyświetlacz.

– Twoja kobieta? – Głos Nikołaja zabrzmiał dziwnie łagodnie.

– Tym razem nie. – Westchnął, wiedząc, że za chwilę musi oddzwonić do Fabia. – Ale powinniśmy pogadać o tej drugiej sprawie.

– Też tak myślę. – Zasępił się Rosjanin. – Im szybciej, tym lepiej. Zakładam, że nie zamierzasz umierać – dodał.

– Dobrze założyłeś – zgodził się Stefano. – Nie zamierzam.

– A dla niej?

– Nie ma rzeczy, której nie zrobiłbym dla niej. – Na twarzy mężczyzny pojawił się tęskny uśmiech. – Ale więcej pożytku będzie miała ze mnie żywego. – Sama myśl, jak mogliby spożytkować jego żywotność, przyprawiła o przyjemny dreszczyk.

– Podziwiam to, co zrobiłeś. – Nikołaj spojrzał towarzyszowi w oczy. – Ja nie zrobiłem tego samego dla matki Nadii…

Stefano czekał.

– Nie ożeniłem się z matką mojej córki, więc poszukała sobie nowego faceta. Zginęła w wypadku. Prowadził po pijanemu, co w Rosji nie jest czymś wyjątkowym – powiedział z goryczą. – Nadia mieszka ze mną i moją żoną. Czekam na drugie dziecko.

– Masz niebezpieczną pracę. – Stefano zdawał się powoli rozumieć, czego on niego chciał Nikołaj. – Tak, jak ja.

– Taaak… Ktoś w końcu musi zginąć.– Nikołaj ściągnął lateksowe rękawiczki. – Spadajmy stąd. Tan pewnie już odjechał.

– Chodźmy na drinka. Dają tu w barze czystą.

Wyszli, zamykając za sobą cicho drzwi. Stefano również zdjął rękawiczki. Wziął obie pary, zwinął w ciasny kłębek i wcisnął do foliowego woreczka. Następnie do jeszcze jednego i dopiero tak zabezpieczone schował do kieszeni. Wyciągnął komórkę.

– Wychodzimy – zakomunikował i rozłączył się.

Zeszli do baru. Po drodze Włoch wysmarkał głośno nos i schował chusteczkę do kieszeni, by po chwili wcisnąć ją do worka ze śmieciami, który pokojówka właśnie miała zamiar zawiązać. Posłał jej przepraszające spojrzenie. Odpowiedziała uśmiechem i spuściła wzrok.

Dopijali właśnie alkohol, kiedy w drzwiach pojawiło się czterech poważnych ludzi w garniturach, przypominających mundury. Od razu skierowali się do recepcji. Na spotkanie wyszedł im jeden z wyższych rangą menadżerów i natychmiast poprowadził przybyłych do windy, starając się za wszelką cenę uniknąć zaciekawionych spojrzeń gości.

– Możemy iść. – Stefano położył przed barmanem dwa banknoty.

Wyszli bez pośpiechu i pokonawszy jakieś pięćdziesiąt metrów, usiedli w restauracji, z której mieli widok zarówno na główne wejście, jak i na podjazd prowadzący na tyły hotelu. Zamówili talerz szaszłyków z mocno przyprawionego mięsa i piwo. Nie musieli długo czekać. Wkrótce przed boczne wejście podjechał samochód policji.

– Skąd ten pomysł z tatuażem? Czyżbyś był wielbicielem skandynawskich kryminałów? – Nikołaj sięgnął po swoją szklankę i upił spory łyk chłodnego napoju.

– Można tak powiedzieć. Na szczęście, moja dziewczyna nie ma za sobą aż tak traumatycznych przejść. Chociaż nie miała lekko.

– Ożenisz się z nią?

– Jeśli przeżyję…

Zapanowało milczenie, przerywane tylko chrupaniem dwóch potężnych szczęk i odgłosami przełykanego piwa. Nikołaj odezwał się pierwszy.

– Dałem jej dwadzieścia cztery godziny. Może popełni błąd?

– Może już popełniła? – Stefano wyciągnął telefon i wybrał ostatnie nieodebrane połączenie.

Rosjanin spojrzał na towarzysza zaskoczony. Stefano nie odszedł od stolika, pozwalając, by słyszał całą rozmowę, a przecież nie mógł mieć pewności, co do jego nieznajomości włoskiego.

– Fabio? Przepraszam, ale nie mogłem rozmawiać. Co macie? – spytał, a potem słuchał przez dłuższą chwilę.

De Luca streścił przyjacielowi to, co udało im się ustalić, po czym przeszedł do najmniej przyjemnej części rozmowy. Reakcja była łatwa do przewidzenia.

– Nie mieszaj w to Mili – poprosił łagodnie.

– Stefano, zanim oddam ci ją do telefonu chcę, żebyś przemyślał dwie sprawy. Po pierwsze, nie mamy czasu na szukanie innego rozwiązania. – W głosie rozmówcy wyraźnie dawało się wyczuć frustrację. – A po drugie… Wiem, jak to jest żyć ze świadomością, że nie zrobiło się dla ukochanej osoby wszystkiego, że czegoś się zaniechało…

– Fabio! – Znał motywy przyjaciela, wiedział, że ma rację, a mimo to nie był gotów pogodzić się z jego propozycją.

– Nie przerywaj mi. Zanim zaczniesz ją straszyć konsekwencjami, przyjmij do wiadomości, że już podjęła decyzję. I że będzie potrzebowała dużo siły. Nie zostawimy jej samej, Luca i Franco wejdą tuż za nią. Jeśli będzie trzeba, użyję swoich kontaktów…

– Daj mi ją. – Głos Stefano przepełniał ból. – Sikorko – szepnął, słysząc w słuchawce przyspieszony oddech. – Moja mała sikorko…

Spojrzał błagalnie na Nikołaja. Nie chciał, by ktokolwiek był świadkiem tej rozmowy.

                                                                       ***

Wejście do Oddziału Swiss National Bank w Zurychu nie różniło się niczym od podobnych we włoskich bankach, ba, nie różniło się od większości innych na całym świecie. Nawet obrotowe drzwi, które w każdej chwili można było zablokować, uniemożliwiając wydostanie się ze szklanej pułapki, wyglądały znajomo. Mimo to, Mila czuła się nieswojo, idąc chodnikiem po przeciwnej stronie ulicy. Franco wszedł do środka jakieś dziesięć minut wcześniej, a Luca pozostał w samochodzie zaparkowanym około pięćdziesiąt metrów dalej. Wspólnie ustalili, co ma zrobić i jak reagować w zależności od rozwoju wypadków. Czuła się w miarę spokojna do chwili, gdy Luca przytrzymał mocno jej ramię i patrząc w oczy stwierdził, że w razie komplikacji musi za wszelką cenę opuścić budynek banku. Poczuła mdłości na myśl, że w tej chwili staje się przestępcą i jeżeli zostanie zdemaskowana, właśnie tak ją potraktują. Szybko sięgnęła po plastikową torebkę wsuniętą w kieszeń za tylnym siedzeniem i zwymiotowała.

– Nie strasz jej. – Franco wziął Milę za rękę tak, jak uspokaja się dziecko. – To normalne przy stresie. W razie czego jestem w środku i zrobię jakieś zamieszanie, a ty wyjdziesz. Wszystko będzie dobrze.

Dochodziła jedenasta i na ulicach panował umiarkowany ruch. Mila ubrała się jak turystka, na ramieniu zawiesiła sporą markową torebkę, a na szyi najnowszy model Nikona. Pasowała doskonale do obrazu kogoś, kto miał zamiar załatwić sprawę w banku przy okazji wizyty w mieście. Wzięła głęboki wdech i weszła do budynku, pokonując szklaną śluzę. Otoczył ją przyjemny, lekko korzenny zapach i cichy szelest rozmów. Stojący obok drzwi ochroniarz uprzejmie kiwnął wchodzącej głową. Wzięła to za dobrą monetę i rozejrzała się po sali, szukając kasy. Przy jednym z okienek przeznaczonych do obsługi klientów indywidualnych zauważyła Franco. Poczuła się nieco pewniej, widząc jak swobodnie rozmawia z kasjerem. Kasy znajdowały się z boku, obok przeszklonej ściany. Przeszła w tamtą stronę i ustawiła się za czekającym w kolejce starszym mężczyzną. Miała przed sobą trzy stanowiska. Pierwsze obsługiwał młody chłopak z jasnymi włosami. Wyglądał na dość nerwowego i Mila doszła do wniosku, że wolałaby nie sprawdzać, kiedy straci cierpliwość. Przy drugim siedziała starsza pani uczesana w ciasny kok, z ustami zaciśniętymi w cienką kreskę. Ona również nie przypadła dziewczynie do gustu. W trzeciej kasie pracowała dziewczyna, na oko w wieku Mili. Miała na ustach trochę zbyt krzykliwą szminkę i mocno rozjaśnione włosy, spięte w kucyk. Wydawała się idealna.

Za Milą ustawiła się młoda kobieta z małą dziewczynką na ręku. Dziecko najwyraźniej nie miało ochoty czekać spokojnie w kolejce, bo marudziło i kręciło się okropnie, wytrącając Milę z równowagi. Starszy pan, stojący na przedzie, podszedł do środkowego okienka, po chwili zwolniło się również pierwsze, obsługiwane przez blondyna.

Please. – Mila uśmiechnęła się do małej i jej matki, wskazując im wolne stanowisko i dziękując w duchu, że się napatoczyły.

Oh, thank you. – Kobieta odpowiedziała szerokim uśmiechem.

Po chwili zwolniło się również ostatnie okienko.

– Dzień dobry, mogę mówić po angielsku? – Mila wyszczerzyła zęby do blondynki ubranej w firmową koszulę w drobne niebieskie prążki.

– Oczywiście. Czym mogę służyć?

– Mam w tym banku konto. – Mila wyciągnęła paszport. – Chciałabym wpłacić na nie sto euro… Właściwie… – zawahała się. – To jest wspólne konto z moim narzeczonym. – Przewróciła oczami.

– Jeśli pani jest współwłaścicielem, to zaraz je znajdziemy. – Blondynka wzięła od Mili paszport. – Lu–sja Zu–ro–wska?

– Łucja Żurowska. – Mila poprawiła urzędniczkę i zachichotała. –„Kurwa, dwa dni się tego gówna uczyłam na pamięć” – pomyślała ze złością. – To polskie nazwisko.

Stała dzielnie i patrzyła na lekko już podniszczony lakier na paznokciach sprawnie przebiegających po klawiaturze palców blondynki.

– Mój narzeczony jest niemożliwy. – Westchnęła, próbując nawiązać nić sympatii z obsługującą ją kobietą. – Założyliśmy się i przegrałam zakład, ale on nie chce przyjąć pieniędzy! – Wydęła usta, udając oburzenie.

– Obawiam się, że musi mi pani podać numer konta. – Usłyszała po chwili.

– Oczywiście! – Mila zaczęła grzebać w torebce, wyjmując z niej portfel, chusteczki, kosmetyczkę, pokrowiec na okulary przeciwsłoneczne… – O, nie! – jęknęła, chowając głęboko telefon. – Zapomniałam komórki! Boże, mam nadzieję, że nie w restauracji… Zaraz… – Potarła czoło dłonią. Przynajmniej nie musiała ukrywać zdenerwowania. – Nie, na pewno nie. Zostawiłam w pokoju… – Spojrzała na wpatrującą się w nią kobietę oczami błagającego o kość szczeniaka. – Naprawdę nie wystarczy imię i nazwisko mojego narzeczonego? Chcę tylko wpłacić pieniądze. Proszę… Jest na spotkaniu, a potem jedziemy do Francji… Bardzo proszę.

– No, nie wiem… Powinna pani mieć numer. Nie jest pani właścicielką…

– W takim razie jestem upoważniona. – Westchnęła. – Ja nigdy nie wiem, co on mi każe podpisywać. – Jęknęła. – Tak bardzo mi zależy… Mój narzeczony to Rafał Zawadzki. Podam pani datę urodzenia, albo… Zaraz, ma podobny numer paszportu do mojego.

– No, dobrze, zobaczmy, co się da zrobić, nie łamiąc przepisów. – Kobieta posłała Mili pełne zrozumienia spojrzenie. – Jest pani upoważniona… – Palce z odrapanym lakierem na paznokciach zabębniły o klawiaturę.

– Wiem, kiedy była ostatnia operacja na koncie – pochwaliła się Mila, czując, jak stróżka potu płynie po jej własnych plecach. Kątem oka zauważyła, że Franco zerka na nią ukradkiem, wciąż stojąc przy swoim okienku.

– Taaak… To kiedy była ta operacja? – Kobieta przyglądała się badawczo.

– Dwudziestego siódmego lutego – odparła bez wahania.

– Narzeczony zablokował pani elektroniczny dostęp do konta. – Usłyszała w odpowiedzi i poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg.

“Muszę to zrobić. Za wszelką cenę!” – Miała wrażenie, że wszyscy dokoła słyszą bicie jej własnego, zdjętego strachem serca. – „Kocham cię, Stefano, nie pozwolę cię skrzywdzić!” – pomyślała.

– Wie pani… – zaczęła, starając się zyskać na czasie. – Ja nie jestem taka dobra w tych sprawach, jak pani. Moje drugie konto też mam zablokowane. – Westchnęła ciężko i wbiła smutny wzrok w swoją rozmówczynię. – Chciałam przesłać pieniądze, ale pomyliłam numer konta i… – Oczy zalśniły dziewczynie od łez. – Bardzo się zdenerwował. Powiedział, że jak jestem taka głupia, to mam chodzić do bankomatu. No, to poszłam i teraz chcę wpłacić mu pieniądze… – Wytarła nos w chusteczkę i wrzuciła paczkę do torebki, zbierając przy okazji pozostałe rzeczy.

– No dobrze. – Blondynka westchnęła i spojrzała na Milę z politowaniem. – Proszę dać to sto euro.

Mila natychmiast wyciągnęła zielony banknot i przesunęła go po kontuarze. Wyglądało na to, że się uda! Odetchnęła z ulgą. Zrobiła z siebie idiotkę, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało.

– Proszę tu podpisać.

Prostokąt cienkiego papieru miał u góry numer konta, na który wpłacała pieniądze. …863 321, zapamiętała ostatnie sześć cyfr, na wypadek, gdyby na potwierdzeniu nie umieścili numeru. – “Tylko, czy to wystarczy” – pomyślała z niepokojem.

– Pani potwierdzenie. – Wydruk wyglądał identycznie, jak ten, który przed chwilą podpisała.

– Tak bardzo pani dziękuję! – Gdyby mogła, podskoczyłaby z radości. Obróciła się na pięcie i ruszyła do przeszklonych obrotowych drzwi, składając papierek na pół i pakując go do torebki. Zdobyła numer konta Zawadzkiego! Zrobiła to! I jeszcze dowiedziała się, co za operację wykonał. Fabrizio miał rację…

– Proszę zaczekać – potężny ochroniarz zastąpił dziewczynie drogę.

***

Łucja ogarnęła wzrokiem niewielki hotelowy pokój. Wyglądało na to, że spakowała wszystko. Przez tych kilka dni zdążyła zrobić tu niezły bałagan, ale teraz na środku stała tylko jedna, elegancka walizka, a na niej leżała sporych rozmiarów torebka. Spojrzała na zegarek i usiadła przy biurku. Miała jeszcze co najmniej pół godziny do przyjazdu taksówki. Położyła dłoń na swoim nowym paszporcie, z którego wystawał bilet do Zurychu. Jak na razie wszystko szło po jej myśli. Nawet Nikołaj, po długich pertraktacjach zgodził się poczekać dodatkowe sześć godzin w zamian za premię za cierpliwość.

– Wszyscy są chciwi – powiedziała do siebie. – Bez wyjątku! Wszystko zależy od liczby zer. Twoje zdrowie, Rafałku! – Spojrzała w lustro, unosząc w górę filiżankę z kawą i wykrzywiła usta w szyderczym uśmiechu. – Naiwny palancie!

Już od jakiegoś czasu czuła, że narasta między nimi nieufność. – „Wszystko przez to, że jesteś takim naiwnym dupkiem” – pomyślała ze złością. Zamiast szybko spieniężyć całą firmę, przelać na bezpieczne konto fundusze europejskie, przeznaczone na rozwój ZAWA–BUD i uciekać do Argentyny, on wciąż liczył na cud. Pomysł z porwaniem Stefano wydawał się dobry, ale nie wypalił, bo zamiast niego pojawiła się Mila. Gdyby mieli Włocha w ręku, możliwe, że udałoby się znaleźć haki na tych, którzy teraz siedzieli bezpiecznie w Warszawie i czekali na dalszy rozwój wypadków. Ale ona sama nie miała zamiaru ani czekać, ani tym bardziej ryzykować.

– I jeszcze musiałeś tam jechać, ty dupku! – prychnęła.

Wyciągnęła z torebki telefon i wybrała numer Nikołaja. Miała się z nim skontaktować tuż przed wylotem. Długo czekała na połączenie, ale się nie doczekała. –„Dziwne” – pomyślała, zawsze zgłaszał się po trzecim sygnale, jeżeli byli umówieni na rozmowę. Spakowała laptopa i wystawiła walizki na korytarz.  Przy recepcji powtórzyła telefon, ale nadal nikt nie odpowiadał. Trochę już zdenerwowana spróbowała raz jeszcze jadąc taksówką. Nic. Wysłała SMS–a z prośbą o kontakt.

Na lotnisku szybko nadała bagaż, przeszła kontrolę paszportową i zadowolona z tego, że jej dokumenty nie wzbudziły podejrzeń, usiadła w barze i zamówiła kawę. Sąsiedni stolik zajmowali skośnoocy biznesmeni pogrążeni w rozmowie. Przyglądała im się przez chwilę, łowiąc mimowolnie urywki zdań. Jeden z mężczyzn poprosił, by barman zmienił kanał w telewizji na CNN, zastanawiając się głośno, która może tam być godzina.

„…Wybuch był na tyle silny, że uszkodził sąsiadujący z parkingiem budynek. Świadkowie twierdzą, że koło samochodu kręcił się mężczyzna, którego rysopis odpowiada…”

Biznesmeni wyglądali na zainteresowanych informacją. Domyśliła się, że rozpoznali na zdjęciach swoje rodzinne strony.

„… Włoski turysta, który wypożyczył samochód, twierdzi, że nie ma wrogów i nic go nie łączyło z rosyjskim biznesmenem, którego podejrzewa się o wysadzenie pojazdu. Szczątki ludzkie znalezione w resztkach auta nalezą prawdopodobnie do niego. Policja nie udziela na razie żadnych informacji…”

Łucja wydęła usta. I tak byli nieźle poinformowani. Na zdjęciach widziała wyraźnie, że wypadek zdarzył się nad ranem, a dziennikarze już mieli materiał na trzyminutowy serwis. – „Zaraz! Rosjanin, Włoch, Bangkok, zamach… Nikołaj nie odpowiada na telefon… Nie! To zbieg okoliczności. Mam paranoję” – przemknęło jej przez myśl. Jeszcze raz wybrała numer, a nie doczekawszy się połączenia, ustawiła komórkę na tryb samolotowy, zapłaciła za kawę i ruszyła do bramki.

***

Fabrizio De Luca siedział rozparty w fotelu swojego gabinetu i przez uchylone drzwi obserwował pracowników składających powoli sprzęt elektroniczny. Ustalili z Cateriną, że firma wynosi się ostatecznie z domu do siedziby w mieście. Bank, który wynajmował parter turyńskiego budynku poszedł mu na rękę i opuścił pomieszczenia miesiąc przed upływem terminu wypowiedzenia. Wszystko powoli wracało do normy. Tego wieczoru zaplanowali uroczystą rodzinną kolację. Concetta przygotowała już pokoje dla jego matki, Alessandry, Paula i dzieci. Pozostało jeszcze uprzedzić Vanessę…

Komórka leżąca na biurku zaczęła wibrować, sunąc powoli w bok.

– De Luca – rzucił, widząc nieznany numer.

– Co tak oficjalnie? – Głos Stefano brzmiał wesoło.

– Nareszcie! – Odetchnął z ulgą. – Mów.

– Dostałem numer konta i przesłałem go Kicie. Był zachwycony. Za chwilę prześlę coś bezpiecznym kanałem do Ondraszka. Niech poszuka kont ludzi, których nazwiska wymieniłem w mailu. Dostałem je od Kity. Prawdopodobnie robił na nie przelewy z tego konta, więc dla naszego zucha będzie to jak zabawa.

– Bardzo ładnie. – Fabio aż cmoknął z zadowolenia. – Należy ci się nagroda.

– Mam coś na oku – zażartował Stefano. – Mila przeszła samą siebie. Co prawda, na koniec najadła się strachu, bo zapomniała z przejęcia paszportu i zawrócili ją do okienka, ale wszystko się udało. Franco o mało nie dostał zawału. Chyba się starzejemy. – Westchnął.

– A Łucja?

– Zadbałem, żeby wszystkie banki w Szwajcarii dostały informację, że jest poszukiwana. Kita ma już dla niej miejsce.

– A co z Nikołajem? – spytał Fabio, zerkając na ekran monitoringu, gdzie ujżał, jak od strony bramy nadjeżdża biała Lancia Valerii. Na innym ekranie zobaczył, jak Caterina przechodzi przez hol, żeby powitać Vanessę. Ustalili, że najpierw on sam porozmawia z córką, a jeśli mała zechce, Caterina się przyłączy.

– Oficjalnie zginął w wybuchu, a na jego miejsce przyjąłem Olega Nikołajewicza. Zabawna zbieżność, nie sądzisz? – roześmiał się.

– Rzeczywiście. Czyli z dawnymi zleceniodawcami mamy spokój? – upewnił się, wstając z fotela.

– Mam nadzieję. – Stefano odetchnął głęboko. – Posprzątam tu po sobie i mogę wracać.

– Stęskniłeś się, co? – Fabio zmrużył oczy i uśmiechnął się na myśl o niespodziance, jaką przygotował dla przyjaciela.

– Chyba tak… – Stefano nigdy nie był skory do rozmowy na temat uczuć, zwłaszcza swoich.

– To nie wracaj, tylko leć na Bali. Adres znasz.

Przez chwilę panowała cisza.

– Chcesz powiedzieć…?

– Dokładnie! Masz czas, bo wystartowali dopiero przed chwilą. – Uśmiech Fabia się poszerzył na myśl, jaką minę ma w tej chwili jego przyjaciel. – Bawcie się dobrze. Oczekujemy, że za tydzień usłyszymy kiedy ślub. Tylko nie odkładajcie tego za bardzo. Moja żona chce dobrze wyglądać. Sam rozumiesz… – zawiesił głos.

– Wiesz co? – W głosie Stefano dało się słyszeć wzruszenie. – Dzięki.

– Trzymaj się. Muszę załatwić ważną sprawę z Vanessą.

– Będzie dobrze. Ucałuj ode mnie swoje kobiety. Obie są wyjątkowe, dogadają się.

– Wiem… – Fabio wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Po twarzy mężczyzny błąkał się pogodny uśmiech.

***

Żywopłot otaczający dom przypominał bardziej afrykańską zeribę niż ogrodzenie eleganckiego bungalowu, a i brama wykonana z grubych bali wyglądała jakby broniła wjazdu do fortecy. Dyskretne nacięcia na zawiasy wskazywały, że zamontowano w niej furtkę. Właśnie przed nią zatrzymał się kierowca taksówki. Po raz pierwszy odkąd zabrał pasażera sprzed lotniska, popatrzył na klienta z uznaniem. Stefano podął bowiem mężczyźnie kilka banknotów odpowiadających mniej więcej dwukrotnie temu, co wskazywał licznik i machnął ręką, kiedy zaskoczony Taj zaczął dziękować, składając dłonie jak do modlitwy. Chciał jak najprędzej zobaczyć się z Milą. Na samo wspomnienie serce zabiło mu szybciej. Poprawił torbę, którą niósł na ramieniu, przełożył metalową walizkę do drugiej ręki i nacisnął klamkę. Zamek ustąpił z cichym zgrzytnięciem i nagle Stefano znalazł się twarzą w twarz z Franco.

– Witaj. Nie masz pojęcia jak się cieszę na twój widok. – Olbrzym uścisnął wyciągniętą dłoń. – Mila oszaleje z radości.

– Powiedziałeś jej, że jestem?

– Nie, ale nie zdziwię się, jeśli zaraz tu przybiegnie. Odkąd przylecieliśmy, nie może sobie znaleźć miejsca. – Franco wyszczerzył do przyjaciela zęby. – Jest za domem, koło basenu – rzucił, wskazując Stefano kierunek. – Idź. Ja tu pozamykam. Zresztą, pewnie chcecie zostać sami… – Mrugnął znacząco i wyciągnął rękę po walizkę.

Stefano przyjaźnie klepnął ochroniarza w ramię i zagłębił się w otaczający go bajkowy świat. Od bramy aż do samego domu prowadziła szeroka, wyłożona jasnym kamieniem aleja. Po bokach, w równych odstępach wkopano prawie dwuipółmetrowe bale grubości uda dorosłego mężczyzny i połączono je ze sobą konopnymi linami. Zarówno drewno, jak i liny oplotły wiotkie gałązki pnączy, tworzących zwisające brody, poruszane nieustannie powiewem ciepłego wiatru. Pomiędzy zwisającymi łodygami uwijały się drobne ptaszki i motyle. Po obu stronach alei rozciągały się przestronne trawniki, które stopniowo przechodziły w nasadzenia niskich roślin, a dalej wyższe kępy traw i krzewów obsypanych bajecznie kolorowymi kwiatami. Gdzieniegdzie, wprost z trawnika wyrastały starannie utrzymane, rozłożyste drzewa, pod którymi ustawiono ławki z egzotycznego drewna lub porośniętego mchem kamienia. Pewnie podziwiałby to wszystko dłużej, gdyby nie ogarniające coraz mocniej podniecenie. Ruszył przed siebie szybkim krokiem i po chwili wszedł do ciemnego przedsionka domu, stając przed masywnymi drzwiami z ciemnego drewna. Ażurowe ściany porosły jakimś pnączem, obsypanym pierzastymi żółtymi kwiatami, wydającymi odurzającą miodową woń. Miała coś wspólnego z ulubionymi perfumami Mili i Stefano poczuł, jak ślina napływa mu do ust. Nacisnął klamkę i wkraczając do dużego holu rozejrzał się w poszukiwaniu znajomej postaci.

– Mila?

Upuścił torbę na podłogę i zrobił krok w stronę niskiego, okrągłego stołu na którym w płaskiej ceramicznej misie pyszniły się ogromne, różnokolorowe orchidee.

– Mila! – zawołał.

Najpierw usłyszał cichy szelest materiału, a po chwili poczuł znajomy zapach. Spojrzał w lewo, skąd delikatny powiew przyniósł miłą sercu woń. Mila stała na tle białych, bawełnianych zasłon. Miała na sobie prześwitującą turkusowoniebieską szatę, a pod nią tegoś koloru, połyskujące i skąpe bikini. Czy mogła zrobić na nim większe wrażenie? Nie miał pojęcia, że ubierając się, kobieta może jednocześnie sprawiać wrażenie aż tak rozebranej.

– Stefano! – Wyciągnęła przed siebie ramiona i puściła się pędem w jego stronę. Bose stopy zdawały się tylko muskać posadzkę.

– Boże, ale pięknie pachniesz. – Przytulił ukochaną i zanurzył twarz w jej włosach – Solą i wiatrem…

– Pływałam… – wyszeptała bez tchu.

– Pokaż mi…

– Tam. – Nie odrywając się od narzeczonego, wyciągnęła rękę w bok.

– Pokaż mi, gdzie jeszcze pachniesz – wychrypiał wprost do ucha dziewczyny.

Odchyliła głowę i spojrzała ukochanemu w oczy.

– Tak się bałam… – Jęknęła.

– Wiem. Wiem, sikorko, ale byłaś bardzo dzielna.

– Bałam się, ale najbardziej o ciebie…

– Głuptasie… – Pochylił się tak, że dwa czoła się zetknęły.

– Nie chcę, żebyś z mojego powodu ryzykował życie – przerwała Stefano zdławionym głosem. – Nigdy! Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.

– Obiecuję. Już po wszystkim. Naprawdę. – Ujął twarz Mili w dłonie, unosząc w górę brodę dziewczyny. Zbliżył usta do ust ukochanej, przymknął oczy i oddychał jej oddechem. Czuł przy sobie ciepło rozgrzanego słońcem ciała, jego miękkość. – Moja piękna – szepnął wprost do pełnych ust.

Początkowo całował narzeczoną delikatnie, tylko muskając pełne wilgotne wargi. Po chwili jednak podniecenie wzięło górę. Przesunął jedną dłoń na kark Mili. Wygięła się, napierając biodrami na męskie podbrzusze. Głęboki soczysty pocałunek trwał i trwał, odbierając obojgu oddech i zmysły. Zatracili się w sobie, puszczając w ruch spragnione dotyku dłonie. Pochłaniali się nawzajem, jęcząc z rozkoszy.

Oderwali się od siebie z trudem, jakby obydwa ciała nie chciały podporządkować się ich woli. Stali naprzeciw, dysząc ciężko.

– Pokażę ci, gdzie pływałam. – Mila pierwsza odzyskała głos. Ujęła Stefano za rękę i pociągnęła za sobą w stronę składanych jak harmonijka drzwi z wyciętego ażurowo egzotycznego drzewa. – Tam. – Wskazała dłonią brzeg morza z szerokim pasem prywatnej plaży. Aby dojść na miejsce, wystarczyło przeciąć drewniany podest ze stołem i krzesłami o płóciennych siedziskach, przejść obok basenu i pokonać kilka łagodnych drewnianych schodków. – Tu jest jak w raju – wyszeptała, podnosząc wzrok na ukochanego. – Jak dobrze, że już jesteś! – Zarzuciła mu ręce na szyję.

– Zaczekaj tu. – Uwolnił się z uścisku i delikatnie posadził Milę na jednym z nakrytych białymi poduchami leżaków. Nie tracąc czasu podszedł do ogrodowego prysznica zainstalowanego obok basenu i zrzucił z siebie ubranie. Chciał zmyć z ciała kurz, zmęczenie i przeżycia, których doświadczył w ciągu ostatnich dni.

Mila z zachwytem patrzyła na muskularne nagie ciało, lśniące w strugach wody i promieniach słońca. Stefano bez wstydu stał przed ukochaną, pozwalając by oglądała jak wodzi dłońmi po najbardziej intymnych miejscach, by dotykała go wzrokiem… Przełknęła głośno ślinę, gdy rozstawił szerzej nogi i sięgnął w dół. Powoli obrócił się bokiem. Mogła teraz obserwować, jak nabrzmiały członek unosi się w górę, a jego żołądź lśni w słońcu. Nie zauważyła, kiedy zakręcił wodę. Stefano podszedł do dziewczyny i zanim zdążyła wyciągnąć dłoń, by dotknąć tego, czego tak bardzo pożądała, a co nagle znalazło się na wprost jej własnej twarzy, on schylił się i wziął ukochaną na ręce.

– Gdzie sypialnia? – wychrypiał.

– Na lewo… – wydyszała bez tchu.

Rzucił Milę na miękkie łóżko, z niewielkiej wysokości, ale na tyle dużej, że odbiła się od materaca i padła przed ukochanym z rozkrzyżowanymi rękoma.

– Taką lubię cię najbardziej. – Roześmiał się chrapliwie. – Zdejmiesz to, czy mam to z ciebie zedrzeć?

– Zdejmę! – pisnęła, rolując pospiesznie delikatny materiał.

– Ręce w górę! – Pochylił się i sprawnie pozbawił narzeczoną tuniki. Pociągnął za sznurki od bikini i po chwili miał już nieograniczony dostęp do ponętnego ciała. – A teraz… – Klęknął, wpychając kolano między szczupłe łydki. – Grzecznie się położysz, a ja sprawdzę, gdzie jeszcze jesteś słona.

Opadł na łokcie, tak, że jego głowa znalazła się nad szyją dziewczyny. Lizał i szczypał delikatną skórę, wydając ciche gardłowe pomruki zadowolenia. Mila oddychała coraz szybciej i płycej, czując, jak kochanek powoli kieruje się coraz niżej i niżej. Jęknęła głośno, kiedy omiótł językiem brodawkę. Druga zaczęła mrowić nieznośnie.

– Błagam. – Jęczała. – Nie dręcz mnie. Po prostu to zrób!

– O nie! – Stefano roześmiał się do twardniejącej piersi. – Chcę widzieć, jak ci dobrze.

– Zobaczysz. – Jęknęła raz jeszcze. – Nie potrzebuję wiele. Tak się stęskniłam… Oooch! – krzyknęła przeciągle, czując zęby zaciskające się na jej własnej piersi.

Mężczyzna przesunął szorstkimi dłońmi po bokach i brzuchu dziewczyny, puścił obolały sutek i przesunął się w dół. Jego głowa zawisła nad kępką kręconych włosków łonowych. Rozsunął bez trudu drżące uda, otwierając sobie drogę do najwrażliwszego miejsca. Spojrzał w górę i napotkał przymglone spojrzenie karmelowo–brązowych oczu. Powoli opuścił głowę i liznął delikatne różowe wnętrze.

– Prawdziwa syrena – wymruczał gardłowo, oblizując się koniuszkiem języka. – Ale jestem pewien, że głębiej jesteś słodka.

Usta Stefano przylgnęły do delikatnego ciała, a język dopuścił się takich czynów, że Mila nie wiedziała już, ani gdzie jest, ani, co się z nią dzieje. Jęczała i krzyczała w zależności od tego, jak intensywne odbierała bodźce. Wreszcie poczuła, jak jej własne ciało sztywnieje i wygina się, a uda próbują się zamknąć… Na próżno! Silne dłonie narzeczonego trzymały kochankę w żelaznym uścisku, dopóki się nie poddała. Orgazm trwał i trwał…

– Co ty ze mną robisz? – Usłyszała chrapliwy głos i otworzyła oczy. Stefano wpatrywał się w ukochaną z zachwytem.

– Ja? To ty… – urwała, czując nową falę szczęścia, przetaczającą się przez bezwolne ciało. Odetchnęła głęboko.

– Jeszcze nie skończyłem. – Stefano wszedł w wilgotne, rozedrgane wnętrze jednym płynnym ruchem, pozbawiając ją tchu.

W ogromnych oczach dziewczyny pojawiło się najpierw zaskoczenie, a potem strach. Już to przeżyła, wiedziała, że czeka ją teraz ból i rozkosz tak intensywne, jak nic innego, a kolejny orgazm będzie jeszcze mocniejszy, niż poprzedni. Zaczerpnęła powietrza i zacisnęła zęby.

Bała się i pożądała równocześnie. Przenikliwe spojrzenie ciemnoszarych niczym burzowe niebo oczu Stefano hipnotyzowało, pozbawiając woli. Przeciągły krzyk odbił się od ścian sypialni i przeszedł w niski jęk rozkoszy…

***

Czerwona kula słońca dotykała już wody, zapalając na jej powierzchni tysiące ogników. Wydawało się, że ocean płonie. Mila i Stefano leżeli na szerokiej zewnętrznej leżance z baldachimem. Tulili się do siebie, co chwila dotykając się wzajemnie i głaszcząc, jakby nie mogli się nasycić bliskością. W pewnej chwili Mila uniosła głowę i zajrzała Stefano w oczy.

– Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptała – Wiem, że tych dwóch drani zasłużyło na karę i że to, co zrobiłeś było słuszne, ale cieszę się, że nie zabiłeś żadnego z nich.

– Sikorko, nie jestem mordercą. – Uśmiechnął się do narzeczonej ciepło. – Chociaż, był moment, że mnie korciło – dodał z westchnieniem. – Co ci chodzi po głowie? – Przygarnął dziewczynę do piersi i pocałował w czubek głowy.

– Po prostu, nie wyobrażam sobie, jak bardzo trzeba być złym, żeby zabić drugiego człowieka z zimną krwią, albo zlecić zabicie – szepnęła. – Ja bym nie mogła…

– Nigdy nie zabiłem na zimno, ani też nie zleciłem zabicia człowieka. Byłem jednak w wojsku i różnie się zdarzało. – Westchnął. – Oni strzelali i ja strzelałem, ale tak wygląda wojna.

– Chodziło mi o to, że chociaż mnie skrzywdzili, to nie chciałabym mieć na rękach ich krwi, ani żebyś ty miał… – wykrztusiła. – „O rany, nie pomyślałam, że przecież walczył, że tam ginęli ludzie”.

– Rozumiem.

Leżeli przez dłuższą chwilę w milczeniu, wsłuchując się w szum fal i bicie własnych serc.

– Ten tatuaż… – odezwała się wreszcie. – To jest piętno, ale… Ja nie jestem mściwa, ale on mnie skrzywdził bardziej niż ten pierwszy.

– Wiem, skarbie. Przyszło mi to do głowy, kiedy zrozumiałem, dlaczego bałaś się mojej dominacji. Dlaczego nie potrafiłaś czerpać przyjemności z bólu, chociaż taka jesteś.

– Wszystko było straszne, ale to, że musiałam go prosić… – Przełknęła ślinę, na niewiele się to zdało. – I mówić, że ból sprawił mi przyjemność… A przecież wtedy wcale tak nie czułam!

 Wszystkie fragmenty układanki dopasowały się do siebie, ułożyły w całość. Stefano odchylił głowę i spojrzał w ciemniejące niebo, na którym powoli zapalały się pojedyncze gwiazdy.

– Wtedy po prostu się bałaś. Nie miałaś pojęcia, że istnieje dominacja i uległość, że są różne rodzaje seksu. On cię po prostu zgwałcił i to nie miało nic wspólnego z odczuwaniem przyjemności czy satysfakcji – powiedział powoli. – Uważam, że taka się urodziłaś i wspólnie to odkryliśmy. Ja to odkryłem, nie on! – Głos Stefano stał się niższy, groźniejszy. – On cię po prostu skrzywdził i teraz został za to ukarany.

– Och, Stefano. – Mila objęła ukochanego, wtulając twarz w jego tors, unoszący się w przyspieszonym oddechu. – Gdyby nie ty, nie miałabym pojęcia, że to może tak być.

– Skoro już ustaliliśmy, że pasujemy do siebie idealnie w sprawach łóżkowych, to czy nie czas, by omówić kwestię ślubu? – zmienił temat, czując, że coś zaczyna go dławić. Myśl, że jego mała sikorka doznała krzywdy wciąż go uwierała. – Co powiesz na początek czerwca?

– Początek czerwca? – powtórzyła. Trochę ponad dwa miesiące. Tak szybko? Szybko? Znali się tyle lat! – Podoba mi się. Tak, czemu nie? Caterina będzie już miała brzuszek!

– Liczę, że ty też niedługo będziesz miała – szepnął Mili do ucha i przygryzł wrażliwy płatek. –  Jakieś życzenia, co do wyjazdu na miesiąc miodowy?

– Chciałabym… – zawahała się. Czy mogła prosić o coś jeszcze?

– Tak?

– Chciałabym, żebyś mnie zabrał na Stellę Marinę i żebyśmy popłynęli do Dubrownika. Tak jak Fabio i Caterina… – wyszeptała.

– Szczerze mówiąc, nie przyszło mi to do głowy, ale… podoba mi się. Odwiedzimy twoją matkę i siostrę – zaproponował ostrożnie. – Potem możemy popłynąć dalej. Dokąd tylko przyjdzie nam ochota.

– Kocham cię! – Objęła Stefano za szyję i zaczęła pokrywać pocałunkami jego twarz. – Kocham.

Odpowiedział głębokim pełnym pasji wpiciem się w jej usta. Szarpnął jedną z zasłon, otwarta pozostała już tylko część kotary od strony plaży. Po chwili zza poruszanych lekką bryzą płócien rozległy się ciche pojękiwania, przyspieszone oddechy i miarowe skrzypienie drewnianej ramy plażowego łóżka.

Turyn, lipiec 2015.

Caterina obudziła się z przeświadczeniem, że jest obserwowana. Starała się zachować spokój i oddychać głęboko, jak we śnie. Oddychać! No właśnie. Nie słyszała spokojnego głębokiego oddechu Fabia. Odwróciła głowę w jego stronę łóżka.

Buongiorno – powitał żonę z uśmiechem. – Sei cosi bella, quando dormi (Jesteś taka piękna, kiedy śpisz).

E quando non dormo? (A kiedy nie śpię?) – przekomarzała się, przeciągając leniwie. Uwielbiała sobotnie poranki, kiedy nie musieli się spieszyć. Zwłaszcza teraz, latem, gdy Vanessa zamiast iść do szkoły wpadała jak burza do pokoju małego Carla i nie odstępowała go aż do śniadania.

Fabio nie odpowiedział, tylko przysunął się bliżej i przygarnął ukochaną do siebie. Poczuła na brzuchu twardy wzwód. Okazywał dość jednoznaczne zamiary, a ona sama nie miała nic przeciwko temu… Chociaż, zaraz… – La porta. (Drzwi.) – Jęknęła cicho, czując ciepłą dłoń sunącą w dół jej własnych pleców. – Chiudi la porta. (Zamknij drzwi.)

E chiuso (Zamknięte) – szepnął wprost do ucha ukochanej niskim, seksownym głosem.

Zwinne palce opadły wzdłuż kręgosłupa, do miejsca, gdzie plecy Cateriny wyginały się uroczo i przechodziły w krągłe, jędrne pośladki. Ciąża nie tylko nie zaszkodziła figurze kobiety, ale nadała  kształtom prowokujących krągłości. Prawie dziewięciomiesięczny Carlo miał apetyt młodego wilczka, więc karmiła piersią już tylko raz, wieczorem, dzięki czemu rano mogła poświęcić więcej uwagi mężowi. Fabio ujął szczupłe udo, zakładając je sobie na biodro i sięgnął do pełnej piersi.

Che bello. (Ale piękne.) – Westchnął, uwalniając biust żony z miękkiego stanika. – Rimane cosi? (Zostanie taki?) – Miał na myśli nie tylko rozmiar, ale też krągłość i wyjątkową wrażliwość.

Si vedrà. (Zobaczy się.) – Roześmiała się, odchylając głowę i wyginając się tak, że obnażone piersi zbliżyły się do twarzy Fabia.

Non provocarmi cosi. (Nie prowokuj mnie w ten sposób.) – warknął głucho i zbliżył usta do sterczącej brodawki, okolonej ciemnomalinową aureolą. Objął ją delikatnie, żeby nie sprawić Caterinie bólu i poczuł w ustach słodkawy smak. – Mmm, dolci rubati… (Mmm, skradziona słodycz…) – Oblizał się koniuszkiem języka, obserwując, jak kolejne krople mlecznego płynu pojawiają się i spływają po jasnej skórze. Szybko je zlizał, po czym popchnął lekko ramię Cateriny, zmuszając ukochaną do położenia się na wznak. Zanurkował w dół, do złączenia ud. Rozchyliła je lekko i westchnęła głęboko, czując ciepły oddech Fabia tuż nad łechtaczką.

Adoro quella parte di te. (Uwielbiam ten kawałek ciebie.) – zamruczał, głaszcząc delikatnie pokrytą jasnymi włoskami wrażliwą skórę.

Caterina poczuła pod powiekami łzy. Tak strasznie się bała, że uczestnictwo męża w porodzie wpłynie na ich wzajemne relacje. Fabio nie był obecny przy urodzeniu Vanessy. Inna sprawa, że Valeria zażyczyła sobie cesarskiego cięcia, bojąc się… no, mniejsza o to. Kiedy dwa miesiące po porodzie nieśmiało napomknął, że chciałby się kochać, poczuła ulgę i niepokój zarazem. Nie wiedziała, jak bardzo zmieniło się jej własne ciało, jak go poczuje? Jak on poczuje ją…?

Mi piace quella cicatrice. (Podoba mi się ta blizna.) – Pocałował miejsce, gdzie wykonano małe nacięcie na kroczu, teraz całkowicie już zagojone. – E come la firma. Ti ho firmato. (To jak podpis. Podpisałem cię.) – Roześmiał się, rozchylając delikatne różowe płatki i zbliżając do nich język.

Non hai usato una penna qualsiasi… (Nie użyłeś byle jakiego pióra…) – Jęknęła, czując jak język Fabia rozpycha się w obrzmiałym wnętrzu. Musiała długo poczekać na odpowiedź, bo jej rozmówca miał usta zajęte wyjątkowo lubieżnymi czynami.

No. E ora penso di usarlo di nuovo! (Nie. I teraz mam zamiar znów go użyć!) – Usłyszała niski, nabrzmiały podnieceniem głos, jej ulubiony.

Pierwsze pchnięcie powitała głębokim westchnieniem. Szeroko rozłożone uda  wyglądały tak ponętnie, tak słodko, w geście zaufania, jakim obdarzyła ukochanego. Fabio przypomniał sobie wenecką noc, kiedy pierwszy raz się kochali i ten niesamowity dzień na jachcie, kiedy mógł mieć Caterinę bez żadnej bariery… I potem jej niepewność, kiedy pierwszy raz po narodzeniu Carla poczuł na nowo ciepło i wilgoć kobiecego wnętrza.

Che delizia. (Ale rozkosz.) – Głos miała lekko schrypnięty, emanujący ciepłem i miękkością, które tak lubił.

Zitta! (Cicho!) – wychrypiał, starając się panować nad emocjami.

Caterina roześmiała się dźwięcznie i chwyciwszy głowę Fabia w dłonie przyciągnęła ją do siebie. Ich usta znalazły się blisko…, prawie się zetknęły, a oddechy zmieszały się, przyprawiając oboje o zawrót głowy. Zatracili się w sobie, czując narastające podniecenie, płynące z ocierających się o siebie ciał. Wkrótce pokój wypełniły przytłumione przez pocałunki jęki na dwa głosy.

Fabio, aiuto… (Fabio, pomóż…) – W słowach Cateriny pobrzmiewała desperacja. Wyprężyła się, czując, że jej własne wnętrze obrzmiewa, płonie, wypełnia się pulsowaniem…

Powolne, głębokie pchnięcie pokonało niewidzialną barierę i kobieta runęła w przepaść, zaciskając palce na ramionach męża i chwytając powietrze rozchylonymi ustami… On był tuż… tuż obok. Wpatrywał się w rozjaśnioną twarz żony z zachwytem, czując jak ogarnia go euforyczne wręcz szczęście… Orgazm uderzył niepodziewanie mocno, odbierając zmysły na długie minuty…

Dochodzili do siebie powoli, z trudem odzyskując spokój. Biodra Fabia spoczywały między udami Cateriny, wtulone w zmęczone porannym wysiłkiem ciało. Czuła w sobie wypełnienie i było to tak rozkosznie słodkie, rozpierające uczucie, że aż bała się poruszyć. Fabio również się nie spieszył. Wsparł czoło na nagim ramieniu ukochanej i wdychał zapach spoconej, rozgrzanej seksem skóry.

O dio, sono esausta… (O boże, jestem wykończona…) – Westchnęła w końcu, odchylając głowę. Na  twarzy kobiety zagościł błogi uśmiech. – Non ti muovere! (Nie ruszaj się!) – Jęknęła, czując, że ukochany unosi się na łokciach.

Roześmiał się i na powrót rozluźnił mięśnie. Wiedział doskonale, że Caterina uwielbiała te chwile tuż po, kiedy przygniatał ją swoim ciężarem, a ona powoli zaciskała się wokół wiotczejącego członka. Nigdzie się nie spieszył. – Non ci pensavo, che maternità’ ti farà ancora più sensuale… (Nie sądziłem, że macierzyństwo uczyni cię jeszcze bardziej wrażliwą…) – powiedział powoli, specjalnie przeciągając słowa.

W odpowiedzi zaczerwieniła się i odepchnęła męża lekko. Przetoczył się na bok i padł z rozkrzyżowanymi rękami.

Ti adoro lo stesso (I tak cię uwielbiam) – dodał, rozciągając obolałe mięśnie. – Vuoi un cappuccino? Ti lo faro. (Chcesz cappuccino? Zrobię ci je.)

Personalmente? (Osobiście?) – spytała podejrzliwie.

– Mhm… – zamruczał, posyłając żonie rozleniwione spojrzenie.

Allora, si. Lo voglio. (W takim razie chcę.) – Przekręciła się na bok i złożyła na ustach męża słodki, wilgotny pocałunek.

Fabio oderwał się od żony z ociąganiem. Wsparta na łokciu obserwowała jak wstaje i nie wstydząc się zupełnie, przechodzi przez sypialnię do łazienki. Przypomniała sobie, jak ona sama po raz pierwszy przeparadowała tak przed nim… Jeśli miała teraz taką samą minę, jak on wtedy… Oblizała się koniuszkiem języka. Wyszedł z łazienki w bokserkach i krótkim szlafroku z czarnego jedwabiu.

– Zajrzę do dzieci, a ty odpoczywaj. – Posłał Caterinie rozbawione spojrzenie.

Nie miała jednak zbyt wiele czasu na odpoczynek. Ledwie zdążyła odszukać stanik i krótką nocną koszulkę, w drzwiach pojawiła się Vanessa.

– Mogę? – rzuciła i nie czekając na odpowiedź, rozsiadła się obok Cateriny.

– A Carlo? – Caterina pocałowała dziewczynkę w policzek na „dzień dobry”.

– Niania daje mu tę papę na mleku. – Skrzywiła się. – Musimy porozmawiać „na poważnie”. – Nachyliła się do Cateriny i ściszyła głos.

– Taak?

– Wiesz, pomyślałam, że robimy młodemu straszne zamieszanie – zaczęła Vanessa, marszcząc z powagą czoło.

– Nie rozumiem…

– No, kiedy on mówi do ciebie „mama”, a ja „Caterina”. To mu miesza w głowie. – Uniosła w górę dłonie. – Póki nie mówił, to nie zwracałam na to uwagi, ale teraz, to poważna sprawa!

– Co proponujesz? – Poczuła suchość w ustach. Vanessa przyjęła wiadomość o rodzeństwie z niepokojem, ale już po kilku dniach się cieszyła. Inna sprawa, że długo się z Fabiem naradzali, jak jej to przekazać. Informację, że to chłopiec, powitała z radością, a kiedy dzień po narodzinach Carla przyjechała do szpitala i dostała niemowlę „na ręce” jako starsza siostra, była taka dumna!

– Pomyślałam, że ja też mogłabym do ciebie mówić “mamo” – wypaliła bez namysłu. – W końcu robisz wszystko to, co robi mama, a mojej mamy tu nie ma. – Wzruszyła ramionami.

– Naprawdę byś tego chciała? – Caterina zamrugała szybko.

– Jasne, że tak. – Vanessa spojrzała na kobietę zaskoczona. – Kiedyś mówiłam do ciebie „wróżko”, ale przy dziewczynach to obciach, a młody dopiero by się głowił.

– A ja mogę mówić o tobie „córeczka”? – Starała się za wszelka cenę trzymać fason, choć czuła, że w gardle ma kłąb waty.

– Może „córka”? – Vanessa bardzo chciała dodać sobie powagi w oczach koleżanek.

– Mam córkę. – Caterina wyciągnęła do dziewczynki ręce.

– A ja dwie mamy! Jedną w domu i jedną w Ameryce.

Fabio, niosący tacę z dwoma filiżankami cappuccino i kubkiem kakao, wszedł do sypialni i stanął jak wryty. W łóżku siedziały przytulone Caterina i Vanessa, przy czym, pierwsza miała oczy wilgotne od łez, a druga wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną.

– Moje panie… – zaczął, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim sądzić. – Czy można wiedzieć, co się tu dzieje?

– My… – Głos Cateriny drżał.

– Ja powiem tacie. Dobrze… mamo? – Vanessa wyszczerzyła w uśmiechu zęby do zaskoczonego Fabia.

– Chyba już rozumiem! – Postawił tacę na szafce nocnej i pocałował obie, najpierw żonę, a potem córkę. – Przyniosę Carla. – Mrugnął do Cateriny.

Wreszcie miał wszystko, o czym marzył, a nawet więcej. Sto razy więcej!

***

Mila wyszła spod prysznica i otuliła mokre ciało bawełnianym szlafrokiem. Spojrzała w lustro, przechylając zalotnie głowę. Stefano poszedł z małym Giovannim na taras, żeby podarować żonie trochę czasu „dla siebie”. Choć ich syn miał już ponad trzy miesiące i rósł jak na drożdżach, wciąż wymagał troskliwej opieki. Początkowo myśleli o niani, która zamieszka razem z rodziną, ale ostatecznie zdecydowali się na inne rozwiązanie. Od dwóch tygodni mieli opiekunkę od rana do popołudnia, przez pięć dni w tygodniu. Weekendy przeznaczyli dla siebie. Mila rozchyliła szlafrok i poprawiła piersi. Po karmieniu, satynowy stanik na szerokich ramiączkach utrzymywał wszystko na swoim miejscu, a fikuśne majteczki z falbanką dodawały całemu kompletowi smaku. – „No, zobaczmy, czy udało się uśpić małego rozbójnika” – pomyślała, uśmiechając się do siebie i weszła do sypialni. Już miała iść dalej, kiedy jej wzrok padł na niewielką buteleczkę z lubrykantem, stojącą na szafce nocnej po stronie Stefano. Na samo wspomnienie okoliczności jej użycia, poczuła przyjemny dreszczyk podniecenia.

– Lekarz mówił, że na początku może boleć. – Jęknęła cicho, kiedy usta Stefano powędrowały w górne partie ciała żony, porzucając na chwilę pulsującą pożądaniem łechtaczkę.

– Lubisz ból… – Niski aksamitny i władczy głos czarował i pieścił.

– Tak, ale…

– Pomyślałem o tym. – Nie pozwolił Mili dokończyć i po chwili poczuła między nogami chłodne krople.

– Co to jest?

– Nic złego. – Pokazał małą buteleczkę.

Otrząsnęła się ze świeżych wspomnień, czując, że policzki robią się ciepłe, a złączenie ud zaczyna rozpierać. Szybko wyszła z sypialni i zajrzała do dziecinnego pokoju, ale znalazła tylko puste łóżeczko. Czyżby wciąż przebywali na tarasie? Ruszyła w górę po szerokich kamiennych schodach. Nie odczuwała niepokoju. Stefano to chyba najbardziej troskliwy i kochający ojciec, jakiego znała. Nawet Fabio nie mógł się z nim równać, a przynajmniej ona sama była tego absolutnie pewna! Chodzący ideał pod każdym względem. Myśli Mili znów popłynęły do nocy sprzed dwóch tygodni…

– Auuuuu! – Zajęczała płaczliwie, kiedy Stefano wysunął powoli członek z ciepłego wnętrza. Czuła się tak cudownie, tak dobrze, kiedy się kochali. Poczuła ukłucie, gdy wszedł, ale zaraz potem zadbał, żeby już o tym nie myślała. Tym gorzej zniosła odczucie, które miała „po”. Wciągnęła powietrze z głośnym sykiem.

– Nie ruszaj się. – Stefano zanurkował pod kołdrę.

– Co robisz? – Spanikowała.

– Spokojnie. Tylko podmucham. – Roześmiał się i po chwili poczuła, że rzeczywiście to zrobił. Nagle przypomniało jej się, jak ojciec dmuchał na poparzone paluszki albo obite kolanka małej dziewczynki i zaczęła chichotać przez łzy.

– No widzisz, już dobrze. – Przygarnął ją do siebie i pocałował delikatnie w usta.

Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Sama nie wiedziała, kiedy pokonała schody i znalazła się w pokoju wypoczynkowym pełnym miękkich kanap i puf. Ostrożnie podeszła do przeszklonej ściany i wyjrzała na taras. Stefano leżał z zamkniętymi oczami na drewnianym szezlongu, trzymając na piersi maleńkiego, ciemnowłosego chłopczyka. Obaj oddychali głęboko, posapując cichutko przez sen. Jasna skóra i biała koszulka maleństwa odcinały się wyraźnie od umięśnionego, opalonego męskiego torsu. Mila wpatrywała się w obydwu jak urzeczona. Potem cofnęła się do pokoju i wziąwszy ze stolika telefon, zrobiła zdjęcie. Nagle Stefano otworzył oczy i na widok żony jego twarz rozjaśnił szeroki, szczery uśmiech.

– Jestem szczęśliwy. – Odczytała z ruchu warg i poczuła nagle, jak te proste słowa spływają do jej własnego serca i także napełniają je szczęściem.

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

I tak oto możemy cieszyć się szczęściem bohaterów, które wywalczyli sobie pomimo rozlicznych przeciwności, pokonując upiory z bardziej odległej oraz nie tak dawnej przeszłości. Niektóre z tych upiorów to potwory zasługujące na swój (niewesoły) los, inne nie wydawały się aż tak okropne, a nawet atrakcyjne na swój sposób. 😀 Wszystko to opisane w dobrym stylu, potrafiącym poruszyć uczucia. I osadzone w często zmieniającej się scenerii, odmalowanej z godną uwagi znajomością rzeczy. Nie żałujmy bohaterom ich radości, niech cieszą się życiem i sobą nawzajem. A Autorka powinna pomysleć o kolejnej opowieści.

Jak zawsze, niezawodny! Dzięki za komentarz.
To prawda, że nie żałowałam moim bohaterom szczęścia na koniec, ale ich lubię i postanowiłam, że skończę bajkowo. A co mi tam? W życiu też się tak czasem udaje. Z jednej strony, trochę mi żal, że to koniec, ale z drugiej, odczuwam też ulgę. Mimo całej sympatii do Fabia, Cateriny, Stefano i Mili, zaczynali mnie męczyć. Stali się przewidywalni, a to sprawiło, że frajda z pisania malała. Na szczęście miałam w zanadrzu kilka „czarnych charakterów” (Miło mi, że doceniłeś ich obecność).
Dziękuję również za zachętę do dalszego pisania. Chyba jednak potrzebuję krótkiego urlopu, by móc zebrać siły.
Pozdrawiam, Roksana.

Pisz nadal Roksano, koniecznie. Twoje pisanie jest jak lekarstwo dla skołatanych dusz. Wszystkie twe opowiadania podnoszą czytelników na duchu, więc niech ten urlop od pisania nie będzie za długi.

Dzięki jotka!
Zdaję sobie sprawę, że arcydziełem to nie jest, ale mnie również konwencja nieco bajkowa poprawia nastrój. Pisząc, odpoczywam od codzienności, więc pewnie mój „urlop” nie będzie długi. Zważ jednak, proszę, że potrzebna mi fabuła i bohaterowie, bo same „momenty” nie wystarczą. Odpoczynek jest mi potrzebny bardziej po to, by wyrwać się ze świata jednego opowiadania i dopiero wejść w kolejny. Przywiązuję się do bohaterów i chcąc nie chcąc, ingerują oni w kolejne postaci, a tego przecież nie chcemy 😉
Pozdrawiam, Roksana

Wygląda na to, że mogę już zacząć czytać. Kto wie, może w weekend dam radę wchłonąć całą historię.
Uśmiechy,
Karel

Jak zawsze świetnie napisane.
Autorka ma swój styl pisania, w którym nie ma miejsca na niewielkie obniżki formy. Wszystko zawsze poprawnie i płynnie opisane. Doceniam ten fakt.

Moje pierwsze wrażenie po przeczytaniu, było takie, że pewne wątki można by jeszcze „pociągnąć” i przedłużyć zakończenie przynajmniej o jedną część.
Po przemyśleniu stwierdzam, że jednak tak jest najlepiej. Dobrzy wygrali, źli ponieśli klęskę – po cóż mielibyśmy się nad nimi więcej rozwodzić?
Zakończenie takie jakie być powinno – Mila i Stefano zasłużyli na happy end!

Pozdrawiam
R.

Witaj, Roksano.
Jestem na portalu już trochę, przeczytałem kilka opowiadań i większość powieści, ale to pod Twoim dziełem postanowiłem się przedstawić.

Jak zwykle, nie obejdzie się bez uwagi. Sporo w powyższych cyklach używasz różnych języków (głównie włoskiego) i tłumaczysz większość wypowiedzi, jednak kilkakrotnie natknąłem się na brak tłumaczenia. Całą rozmowę po angielsku i kilka włoskich zdań. Jak mogę się domyślać, zakładasz, prawdopodobnie słusznie, że użytkownicy tego portalu język Beatlesów znają, jednak takie niedopatrzenie psuje zdecydowanie odbiór całości.

Łyżkę dziegciu należy jednak gdzieś umieścić. Zacznę od pochwał najprostszych – podoba mi się Twój styl pisania.
Pomysł na bohaterów, jak i przeprowadzenie akcji – bije na głowę czytadła pewnej pisarki-reżyserki. Tak, przeczytałem dwie z trzech powieści. I zdecydowanie chętniej widziałbym ekranizacje obydwu Twoich cykli, zamiast tej pisaniny.
Uczucia – w Twoich słowach są autentyczne. Czuje się strach, niepokój, wkuw, radość, podniecenie… Czytelnik żyje razem z bohaterami. A to rzadka – nawet na tym zacnym portalu – sztuka.

Wiem, minęły cztery – nawet pięć lat – od zakończenia polsko-chorwacko-włoskiej sagi. Mam jednak nadzieję, że jeszcze się tutaj spotkamy.

Z wyrazami szacunku,
Evan

Napisz komentarz