Pojedynek na niemoralne propozycje  2.08/5 (17)

17 min. czytania

Źródło: Pixabay

Rita – Niemoralna propozycja (58% Waszych głosów)

Według Słownika Języka Polskiego „niemoralny to niezgodny z wartościami, normami postępowania uznanymi w danej społeczności za dobre i właściwe”, a „propozycja” to “to, co się komuś proponuje”.

.

Zagwozdka pojawia się wtedy, kiedy ta propozycja nie jest wyrażona słowem, tylko gestem. Na przykład ręką wsadzoną w majtki. Na taką propozycję trudno odpowiedzieć celną ripostą. Język wówczas odmawia posłuszeństwa – przynajmniej jeśli chodzi o zdolności werbalne. Tak więc wsadził dłoń w spodnie, potem przesunął niżej, odsunął krawędź bielizny i poczuł włoski.

– Hmmm… Owłosiona… – mruknął, sugerując, że te, które na co dzień dotyka, są raczej gładkie jak pupcia niemowlaka.

Nie zraziło go to. Sięgnął niżej i zanurzył palce w wilgoci. Coś nas połączyło. Czy to był poryw serca, czy też pizdy – na pierwszy rzut oka trudno rozróżnić. Ale nie ma silniejszego porozumienia niż z dłonią przesuwającą się po łechtaczce, rozgarniającą wargi, czerpiącą wilgoć. Późno w noc. Kiedy nikt nie patrzy. Na chłodzie, na głodzie, na procentach.

Westchnęłam. Zawsze się wzdycha. Jakby człowiek wstrzymywał oddech bardzo długo, czekając na tę chwilę. Jakby świat stanął, wsłuchując się w wolno wypuszczany strumień powietrza. Jak bardzo nie mogłam tego robić. Jak bardzo oboje nie mogliśmy tego robić.

– Nie… Nie powinnam…

Takie słowa mają na celu jedynie zgaszenie wiecznie zapalonej lampki przy ołtarzu. Stłumienie wyrzutu sumienia. Jednego cichego wyrzutu. Irytującego jak brzęcząca mucha. Pac! I już jej nie ma, kiedy palce zagłębiają się we wnętrzu. Kiedy docierają do miejsc zapomnianych. Miękko. Mocniej. Gwałtowniej.

W ciemności tylko oddechy. Pocałunki. Ktoś wyszedł na papierosa.

– Hej. Co tam? – pyta, a dłoń drąży.

– Wszystko ok. Rozmawiamy. – Palce ruszają się, uciskają, płyną. Spojrzenia w niemym porozumieniu.

– O czym? – Co za natręt!

– A o życiu, po prostu. – Pragnienie. Takie obezwładniające pragnienie, co to wypełnia każdą myśl, każdą komórkę ciała.

* * *

– Kocham cię. I pragnę. – Dym papierosa snuł się w mroźnym powietrzu powoli. – Ale wiem, że ty tego nie czujesz. – Znów pauza. Właściwie w tej rozmowie cisza była głośniejsza od słów. – Jestem przyjacielem. Jestem ojcem. Jestem mężem. – Wyciągnął z paczki kolejnego papierosa i odpalił. Niedopałek wciąż kopcił w popielniczce. – Ale nie jestem mężczyzną.

Rozsądna żona zaprzeczyłaby gwałtownie. Krzyknęła: „Ach, nie! Skądże! Jak możesz tak mówić?” Ale nie byłam rozsądną żoną. Nie byłam nawet żoną dobrą. Więc pokiwałam ze zrezygnowaniem głową.

– Nie kieruję żadnych zarzutów. – Spokojny, melodyjny głos. – To już przecież za nami. – Pociągnął łyk piwa z butelki. – Zastanawiam się nad rozwiązaniem tego problemu… Myślisz o nim jeszcze?

To było jak strzał na taśmach Zaprudera. Znikąd. A już na pewno nie z kierunku, który mogłam przewidzieć. To było tak dawno. Skończone. Dawno to co prawda kwestia względna, ale upłynęło kilka miesięcy. Czas wspólnej pracy nad sobą, nad związkiem, nad małżeństwem. Czas kasowania wspomnień, wymazywania emocji, likwidowania jakichkolwiek śladów po tym porywie pizdy. Lub serca. Jak zwał, tak zwał. A teraz to rzucone mimochodem pytanie. Tak. Myślę. Niedużo. Ale jednak. Trochę. Czasem wspominam. Zdarza się.

* * *

– Mam pytanie.

– Co chcesz?

– Ruchać.

– Hmmm… Mam przyjść?

– Tak. Ale teraz inaczej. Do mnie do domu. Z moim mężem.

– Pojebało cię?

– Zastanów się. Daj znać, kiedy się zdecydujesz.

Poszło w eter. Drżałam. Myślałam, że może lepiej jeśli nie odpowie. Jeśli uzna, że pojebało mnie doszczętnie. Przecież to przekraczało wszelkie dotychczasowe granice. Granice, które postawiono z jakiś konkretnych przyczyn. Bariery nie abstrakcyjne, ale konkretne.

Wróciłam do domu, zrobiłam obiad, uśmiechaliśmy się do siebie. Przytulaliśmy. Ciało przy ciele. Ale z wibrującym napięciem pomiędzy. Z oczekiwaniem. Ze zdziwieniem sobą, swoimi decyzjami, śmiałością.

Telefon zawibrował. „Kiedy?” Pokazałam ekran. Uśmiechnął się pod nosem. Wziął aparat i odpisał: „Proszę przyjść jutro o 20.”

No to kości zostały rzucone.

Nagle wszystko stało się nowe. Mrok panujący w sypialni zgęstniał. Kołdra ocierała się o skórę niemal czule. Widziałam nas leżących obok siebie. Oddychających powoli. Tak bardzo inaczej.

* * *

– Załóż to. – Rzucił mi przez pokój sukienkę. Taką sukienkę, którą kiedyś z chęcią założyłabym dla kochanka. Skrępowanie wiązało moje ruchy. Sztywne nogi, drżące dłonie, płytki oddech. – I pończochy. Jesteś piękna. A teraz masz być do tego prowokująca. Masz być dziwką. Masz zrzucić tę maskę porządnej żony, bo bardzo ci z nią nie do twarzy.

Ten sam dom co zwykle. Nasz dom. Dom, w którym je się obiad. Ogląda telewizję. Śpi. Gra na komputerze. Rozmawia.

Ten właśnie dom zamarł w półmroku. Zapalone świeczki (kiedy ostatnio paliliśmy świeczki?), muzyka sącząca się z głośników, wino jarzące się w wysokich kieliszkach. Trzech. My odstawieni, jakby miał się kończyć świat, a trupy powinny korzystnie wyglądać. Wszystko stało się wyraźne, jakby operator wyostrzył obiektyw. Czas upływał zadziwiająco powoli, chwila za chwilą, w odgłosie padających na parapet kropli, w monotonnym szumie liści, w przypadkowym zgrzycie krzesła o podłogę, wśród niepewnych spojrzeń i chaotycznych gestów.

Pukanie do drzwi.

– Otwórz mu i mnie słuchaj.

Nacisnęłam klamkę. Wszedł. Taki, jak go zapamiętałam. Dokładnie taki, jak pierwszego wieczora. Dokładnie taki, jak każdego kolejnego. I znów, tak jak wcześniej, automatyzm zadziałał – zrobiłam się mokra od samego zapachu, od spojrzenia. Pieprzony pies Pawłowa.

– Teraz zrób to, co zawsze robiłaś. – Głos męża dochodził z kanapy w salonie.

Osunęłam się na kolana. Przylgnęłam do nogawek spodni. Czule zacisnęłam palce na materiale. Z zamkniętymi oczami chłonęłam każdą sekundę tej chwili. Czując, że jest ostatnia. Że więcej szans nie będę miała. Wodziłam ustami w górę ud.

Wspomnienia znów stały się żywe, jakby ktoś podkolorował czarno-białą wersję „Przeminęło z wiatrem”. Edycja limitowana, level hard. „Nie jest pan dżentelmenem! A pani nie jest damą. Jak pan śmie?!” I trzask go w policzek. Tak to chyba leciało w oryginale. A w kopii? A w kopii było mniej romantycznie.

.

Wiem, że to lubisz, dziwko.

Rozpinam machinalnie rozporek. Ręce same układają się w ruchy. Jak automat. Jak… Jak co? Ja myślę, ja czuję, ja pragnę. Ściągam mu majtki. Biorę do ust. Głęboko. Do gardła. Od razu, bez przymiarki. Kilka głębokich ruchów głową. Przytrzymuje. Dławię się. Ślina robi się słona i gęsta. Łzy płyną po policzkach. Patrzę w górę. Pluje na mnie. Na twarz. Bryzg na czole, na płytkim dekolcie, w końcu powinnam wyglądać przyzwoicie w pracy.

Taaak… Lubisz to, suko. – Uderza w policzek.

Drżę. Cała drżę wypełniona po brzegi upokorzeniem, pogardą dla siebie, pożądaniem, jakąś dziwną namiastką miłości. Liżę jądra, skórę między udami, odbyt. Nie ma mnie wtedy. Znikam.

.

Było tak samo. A może nie tak samo. W ciemnym domowym przedpokoju, z nim opartym o drzwi wejściowe, z niemą obecnością męża obserwującego ten spektakl. Pragnienie pulsowało. Falowało. Jakbym nie była już człowiekiem. Istotą z pierwiastkiem boskim, wzniosłą, myślącą. Byłam tylko skrawkiem ciała. Miękkim i dążącym do spełnienia.

– Wystarczy. Chodź tu. Na kolanach.

Otworzyłam oczy. I pełzłam, patrząc na mężczyznę rozpartego wygodnie na kanapie. Twarz niby wykuta z kamienia. Lub raczej jak maska. Twarda kamienna maska. A pod nią mariaż emocji. Wyczuwałam je. Byłam już blisko, już sięgałam do rozporka, wpatrywałam się w niego łapczywie, spragniona doznań. Chciałam go. Naprawdę go chciałam. Miałam rozchylone usta, gotowe do dalszego obciągania.

– Ty – zwrócił się do gościa – rozbierz się.

Wypowiedział to takim tonem, że kochanek mógł albo wyjść, albo posłuchać. Wybrał to drugie. Powoli zdejmował kolejne części garderoby, stojąc na środku pokoju. I te nieszczęsne majtki i skarpetki. Trzeba wówczas balansować na jednej nodze. Obnażać stopy. Jakże to upokarzające. Jakie odzierające z godności. Czułam, że to kara. Taka subtelna, z mimowolnym uśmiechem na ustach. Dla niego – „popatrz, a jeszcze przed chwilą moja żona klęczała przed tobą” – i dla mnie – „zobacz, jak wygląda twój kochanek, nagi, bez kontekstu i otoczki”.

– Klęknij. I wypnij tyłek.

Tego się nie spodziewałam. Zaskoczył mnie. A może błyskawicznie rozpoznał potrzeby. Moje. Jego. Własne. I znów zalew wspomnień.

.

Poczekaj. Nie palcem. – Obrócił się i sięgnął do zlewu – Weź to.

Dostałam do ręki przezroczyste dildo. Spore. Sztywne. Twarde. Osz ty dziwko. Woda spływała po plecach. Mokre włosy lepiły się do głowy. Mokre cycki rozpłaszczały się na plecach. Mokre palce wędrowały po męskim ciele. Moje mokre palce. Oparł czoło o kafelki. Mruczał jakieś zbędne słowa. Czekał.

To ja miałam kutasa. Jakie to wspaniałe uczucie. Siła, władza, kontrola. Gdybym miała go na stałe, zostałabym żigolakiem. Ruchałabym wszystko, jak popadnie. Dla tej chwili, kiedy ciało przede mną jest takie gotowe, takie drżące, takie spragnione wypełnienia. Dla tej chwili, kiedy wszystko zależy ode mnie.

Płyn do kąpieli białą strugą oblał plastik. Rozsmarowałam na całej długości. Czule. To w końcu moje ciało. Mój członek. Mój chuj. Opuszkami delikatnie rozsunęłam pośladki. Otworzył się przede mną. Rozluźnił mięśnie. Drażniłam się z nim. Cierpliwość naciągana jak struna. Albo różowa guma balonowa.

No zrób to wreszcie.

.

– Zerżnij go.

Jakie suche te polecenia! Pozbawione emocji. Pełne treści. Podał mi strap-on i lubrykant.

Jasne ciało przede mną. Ciche i cierpliwe. Wiedział, po co tu przyszedł. Niepewność i brak kontroli musiały dostarczać mu wrażeń. Tych, których potrzebował. Miał świadomość, że krzywdy – przynajmniej fizycznej – nikt mu tu nie zrobi. Może jedynie – i aż – doznać upokorzenia. Ale to było dla niego jak powietrze, jak esencja, którą się karmił. Sprowadzenie do przedmiotu, do roli dawcy, sługi. Kogoś, kogo można wykorzystać. Wyssać, wypić, wylizać. I wyrzucić.

Nieśmiało dotykałam napiętej skóry. Masowałam palcem skurczone mięśnie. Nad łukiem pleców widziałam męża. Przyglądał się spokojnie. Nie poganiał. W dłoni trzymał twardy członek i powoli się masturbował. Uśmiechnął się do mnie. Nałożyłam żel na palce i naparłam. Ciało otworzyło się z lekkim drżeniem. Z ust klęczącego dobył się jęk. Otuliło mnie ciasne, sprężyste wnętrze. Wilgotne i gorące. Pochyliłam się, by lizać. Uwielbiałam to robić. Owijałam język wokół zanurzonych palców, sięgałam do zwisających jąder, wylizywałam całą wrażliwą skórę między pośladkami. Jego tyłek był mój. Gotowy. Rozgrzany. Błyszczał od śliny. Dałam mu klapsa. Pierwszego, takiego na zachętę. Na skórze wykwitł czerwony kwiat pięciu palców. Spodobało nam się. Powtórzyłam. I jeszcze raz. I kolejny. Drżeliśmy oboje.

Wtedy zdecydowanym pchnięciem zanurzyłam w nim śliskiego kutasa. Odbyt był otwarty. Czekał na ten moment. Chwyciłam biodra i zaczęłam go posuwać. Gdybym jeszcze mogła czuć to, co czuje prawdziwy chuj! Ta skóra z milionami komórek czekających na bodźce. Jak przebija się niczym taran, rozchyla kolejne centymetry ciasnego tunelu, tłoczy, rozpycha się. Ech! Tego właśnie pragnęłam. Tej feerii doznań. Oszołomienia, odrobiny bólu, zawrotów głowy. Ale musiałam zadowolić się tym, co dostawałam. A nie było tego mało.

Mąż wstał. Podszedł do klęczącego mężczyzny. I spoliczkował go. Nie mocno. Raczej symbolicznie. Rozległo się ciche plaśnięcie. Głowa lekko odwróciła się na bok. Tylko tyle. Ale gdyby spojrzeć na to z boku, to można by ujrzeć nagiego faceta, pomiędzy dwójką w ubraniach. Nagiego bezbronnego faceta ujeżdżanego przez kobietę z plastikowym członkiem. Upokorzonego faceta policzkowanego przez jej męża. Ale nikt na to z boku nie patrzył. I dobrze. Niektóre chwile nie powinny opuszczać czterech ścian.

Gość podniósł wzrok. Kutas prężył się przed jego twarzą, trzepany zapamiętale. Otworzył usta i objął żołądź. Zdębiałam. Przestałam się poruszać, ale gwałtowny ruch wypiętego tyłka przypomniał mi o tym, co powinnam robić. Powinnam ruchać. Mocno! Rżnęłam więc z całych sił. Już nie myślałam o tym, by nie zrobić mu krzywdy. Chciał ruchania, to je dostał. Z tyłu i z przodu. Zdecydowane ręce przytrzymywały jego głowę i nadziewały głęboko. Krztusił się, ale chciał więcej. Ślina kapała na dywan. Zgraliśmy ruchy, by były płynne, jednoczesne, jak jeden organizm. Przyjemność rozlewała się w nas. Przelewała z naczynia w naczynie. Połączone ściśle ze sobą.

– Wyjdź z niego.

Polecenie obudziło mnie z transu. Nie chciałam kończyć, chciałam dopiero zaczynać. Pragnienie mnie rozsadzało. Bulgotało jak czerwony wrzątek. Wysunęłam jednak dildo. Odbyt bardzo pomału zaczął się zamykać. Mokry. Lśniący. Mąż wyjął sterczącego kutasa z ust mojego kochanka. Zerknął na zwinięte na podłodze drżące ciało.

– A teraz spierdalaj.

.

źródło: Pixabay

Foxm – Prolog (42% Waszych głosów)

Bum! Bum! Bum! Trzy strzały – precyzyjnie – jak na treningu. Trzej słudzy śmierci wbili się w ciało z beznamiętną gwałtownością. Trzy szkarłatne otwory pojawiły się w okolicy mostka i brzucha Opuściłem Makarova z wciąż dymiącą lufą, w magazynku pozostało osiem kul. Z przedwiecznymi bydlakami nigdy nic nie wiadomo. Spotykałem skurwysynów, którzy do perfekcji opanowali granie trupa. Ten? Cholera wie.

Koszula lepiła się do ciała, zacisnąłem palce na rękojeści pistoletu, aby nie stracić kontaktu z kojącym chłodem metalu. Nie stracić kontaktu z przeciwnikiem. Przyjrzałem się rozwartym gniewem oczom, zdeformowanej grymasem twarzy. Nie bał się śmierci, skoczył na mnie bez zastanowienia.

Transformacja nastąpiła szybko, siła wlewała się w mięśnie, zmysły uległy wyostrzeniu do poziomu nieznanego człowiekowi. Pojawiły się kły, dwa ostrza o kilkunastotonowej sile nacisku. Gdybym go dopadł, nie miałby szans. Błagałby o łaskę szybkiej śmierci. Wampiry nigdy litości nie okazują, zabrania im tego zew krwi, śpiew instynktów.

Samczyk alfa mnie zlekceważył. Nieodwracalny błąd – w podzięce posłałem skurwysyna na tamten świat.

Może i wyszedłem z wprawy, może i wyglądam jak zżerany zgryzotami urzędas średniego szczebla, ale…

Nawet będąc przez dekady poza grą potrafię obejść zabezpieczenia postawione przed wejściem do gniazda jakiegoś pięćsetletniego szczyla. Potrafię spreparować amunicję, nasączając kule w wywarze z krwi Dziewicy Orleańskiej. Kurwa! Dlaczego serce tłucze się wściekle o żebra? Strach? Niech to cholera. Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz posłałem kogoś do piachu?

Ze czterdzieści lat temu, jeszcze w Afganie. Turban, kałach w łapie, Allach mym mieczem, wiara zaś tarczą. Gówniana sytuacja – albo ja, albo on. Wysłałem go prosto przed oblicze Boga, albo pozwoliłem spaść w pustkę… Kto to może wiedzieć? Nie zawracałem sobie tym głowy. Nigdy, chociaż długość mojego życia można by spokojnie podzielić między dziesięciu zdrowych mężczyzn. Dar, który jest przekleństwem, stygmatem, pieczęcią.

Straciłem smak życia. Widziałem, doświadczyłem, przeżyłem tak wiele. To skąd ten strach? Czysty, zwierzęcy, prawie usłyszałem trzask wnyków. Wyrównywałem oddech. Raz, dwa, trzy… Raz, dwa…

Wibracja telefonu w wewnętrznej kieszeni płaszcza przerwała łańcuch wspomnień. Odebrałem, nie zerkając na wyświetlacz. Wiedziałem, kto dzwoni.

– Załatwione? – Chropowaty, zniszczony wódką i tytoniem głos zdawał się dochodzić z innego świata.

– Rezerwuj stolik na wieczór. Dwie osoby, kawior, zmrożony szampan, truskawki – cedziłem z nienawiścią każdą sylabę.

Po drugiej stronie linii rozległ się rechot. A może to silnik starego Junaka krztusił się po kopnięciu w starter?

Połączenie było zabezpieczone, mogłem mówić otwarcie: zastrzelony, trup, pozbyć się gówna, tak żeby nikt nie zmarszczył nosa. Stare nawyki – nie ma bezpiecznych połączeń, są jeszcze nie rozpracowane.

– No! To mamy współpracę. Mówiłem, że to jak z pływaniem? Nie da się zapomnieć.

Z odrazą przyznałem mu rację, serce przeszło ze sprintu do truchtu. Oddychałem normalnie, dławiłem się przybierającą na sile furią.

– Zostawcie…

– Wiemy, wiemy. Zostawimy, na jakiś czas. Tyle hałasu o zwykłą ku…

Czerwona słuchawka, połączenie zakończono.

Nie. Sukę. Ester. Moją własność.

Wyszedłem na ulicę. Listopadowy wiatr dmuchał bez litości, łopocząc połami płaszcza. Postawiłem kołnierz i pożałowałem braku kapelusza – błąd, zaślepienie adrenaliną, buzującą w ciele przed akcją. Nie miałem wątpliwości, nadchodziła długa i ciężka zima.

Mrużąc oczy, wypatrzyłem najbliższą taksówkę, uniosłem dłoń i nieśpiesznie ruszyłem przed siebie. Gdzieś w oddali usłyszałem pierwsze tony milicyjnych syren. Miasto bez duszy wypluło kolejną ofiarę.

Pociągnąłem za klamkę. Już sadowiąc się na tylnej kanapie, poczułem powodujący dyskomfort ucisk. Pełną sekundę łudziłem się, że to Makarov.

– Dokąd jedziemy? – Wypalone rutyną pytanie.

Rozsądnie byłoby się ukryć, przeczekać. Podałem adres. Nie byłem rozsądny.

Ulokowałem Ester na widoku, wśród nowego budownictwa, które pięło się coraz wyżej, coraz pewniej rozpychając się wśród architektonicznych perełek czy pospolitej brzydoty, nobilitowanej do rangi zabytków. Niczego jej nie brakowało, mojej jedynej słabości. Zdawało mi się nawet, że była nieźle chroniona. Młoda mężatka, z pierwszym dzieckiem, które dopiero co uczyło się mówić. Przy boku oddany inżynier w stopniu porucznika. Rodzina – model idealny, z dużymi perspektywami na przyszłość.

Oddałbym wiele za eliminację ostatniego ludzkiego odruchu. Skrawka uczuć, choćby i skrywanego przed światem. Uczuć? Pokusa sięgnięcia po broń, przystawienia lufy do skroni i…

Winda zatrzymała się na trzynastym piętrze, pchnąłem drzwi wychodzące na dobrze oświetlony korytarz. Wykładzina idealnie tłumiła kroki, a może to ja poruszałem się bezszelestnie… Kiedyś to potrafiłem.

Szedłem do mieszkania kobiety, dla której przelałem krew. Szedłem ze wzwodem tak okazałym, że fallus sięgał niemal pępka. Jak każdy wojownik po bitwie pragnąłem branki. Zwierzęco, mocno, szybko. Ze wszystkich namiętności oferowanych przez egzystencję tylko ta wciąż się we mnie tliła. Płomyk zapewne zgasłby z braku tlenu, gdyby nie dostarczyła go Ester

Diablica zamknięta w ciele szczupłej brunetki, krótkie lśniące włosy, głęboko osadzone oczy, ciemne… Jak noc, zaiste ciemne jest noc. Nie musiałem sięgać do wspomnień… Jej pełne usta, które najlepiej harmonizowały z moim członkiem, pracując na całej długości prącia. Uwielbiałem, kiedy nie używała kosmetyków, eksponując naturalny seksapil.

I jeszcze to jej „Tak, proszę Pana”, „Jak sobie życzysz, Panie”, „Tak jak lubisz, Panie”…

Jak lalkę! Między nogi, w tyłek, w usta. I znowu, i znowu, i znowu. Spragniona mojej Mocy, pozwalającej sycić mój głód… Sobą. Wahałem się długo przed wprowadzeniem jej w pierwszy stopień Inicjacji. Zareagowała tak, jak żadna przed nią – wizja zdolności przekraczających możliwości człowieka zdawała się jej nie pociągać. Opadła zasłona, kilka odwiecznych tajemnic znalazło wyjaśnienie. A ona? Ona w centrum zainteresowania postawiła mnie. Zrodzona z prawdy namiętność zmiotła wszystko na swej drodze. Oddała mi się ciałem i tą dziurą, pustką po straconej duszy.

Pragnę jej! Cholernie jej pragnę! Już jest bezpieczna! Posłałem tamtego gnoja do piachu, by nie przemienili jej zbyt wcześnie. Nie mają doświadczenia z Inkubatorem o tak dużej Mocy. Od dziesięcioleci nie pojawił się nikt o zbliżonych możliwościach.

Teraz mogłem się z nią pieprzyć. Wziąć choćby i na oczach męża! Dopełnić jego rozpaczy w rytmie, w jakim będę pracować pośladkami. Byle nabić się głębiej, mocniej, czerpać więcej. Miałem pewność, że w rytm jąder obijających się o uda opadłyby wszystkie maski. Gra dobiegłaby końca.

Przed oczyma miałem zgrabny w swych niewielkich rozmiarach tyłek Ester. I to wcięcie między dwoma połówkami. Tylko drzwi dzieliły mnie od kochanki – szczęśliwej mężatki. Pokusy, dla której byłem gotów zabijać. Stop! Zrozumienie spłynęło nagle, bielmo zasłaniające oczy opadło. Postrzegałem rzeczywistość, intensywnie i wyraźnie.

Każda akcja wywołuje kontrakcje. Najbardziej oczywisty cel? Mąż i syn! Czy nie tak miało być? Stabilizacja z dala od kreatury zrośniętej z cieniem.

FSB, KGB, NKWD, Czeka, Ochrana – wiecznie w cieniu. Nie czekać na kontrakcję, nie zaprzestawać ataku. Siać śmierć niczym bogobojny podany cara żyto. Wyć! Manifestować ból i niespełnienie!

– Nie… – szepnąłem – Czarne szaty. Ornat Śmierci.

Właściwy Temu Który Stoi Po Jej Prawicy.

* * *

Wiosna eksplodowała feerią bar. Ludzie otrzepywali się z pełnej ciemności zimy z energią kundli otrzepujących się z wody. Ignorowałem ich, intensywnie wpatrując się w okno.

Zatrzymałem się w Hotelu Monopol, tydzień temu wynająłem apartament i wyglądało na to, że przyjdzie mi w nim spędzić pierwszą noc. O ile się pojawi… Mogła odmówić. Po trzech latach mogły nadejść zmiany. Czy stać ją na ucieczkę do wolności? Musiałem sprawdzić. Ostateczny test – najbardziej niemoralna ze wszystkich propozycji.

Stała w drzwiach bez śladu niepewności. Uśmiechała się samymi kącikami ust. Oczy błyszczały jakimś tajemniczym przyzwoleniem. Zdawało się ze słyszę szept: „Weź mnie, weź… No już!” Zmieniła się, rysy twarzy wydawały się być dojrzalszymi. Wydestylowałem z niej dziewczynkę, pokazałem kobiecość przez duże K. Dojrzała. Biodra lekko zaokrąglone, nabrzmiałe pokarmem piersi, skrępowane stanikiem. I ten uśmiech obiecujący wielokrotny grzech… Uśmiech samymi tylko kącikami.

– Tęskniłam – odpowiedziała niepytana i zanim zdążyłem zareagować, sięgnęła po inicjatywę.

Pocałunek wyrażał dni, tygodnie, miesiące i lata tęsknoty. Beznadzieję lat kopulacji z nie tym mężczyzną. Przyjmowała kolejne pchnięcia z szeroko rozłożonymi udami, czasem opierała stopy na pośladkach kochanka, pozwalając mu wniknąć głębiej, jeszcze lepiej spełnić obowiązek. Potrzebowała bliskości, czułości, gwałtowności. Rozumiałem, nie miałem pretensji – ludzie mogą rozporządzać życiem tylko raz. Większość ludzi. Nawet orgazm powodował, że na chwilę unosiła się na morzu pustki, by opaść na powrót, zanurzyć się bardziej. Tęskniła za mną, morfinistka spragniona kolejnej dawki destrukcyjnych emocji. Naszej wersji spaczonej miłości. Wszystko to zawarła w jednym pocałunku. Bez udziału świadomości kąsałem dolną wargę. Metaliczny posmak krwi…

Czułem, czułem go tak wyraźnie, jak dojrzewające pod sercem Suki drugie życie. Życie cenne. Życie nie moje.

Wpuściłem ją do pokoju, świadom, że jeszcze krok, jeszcze dwa i nie będzie odwrotu.
– Przyjmuję Twoją propozycję… Panie…

Moja Ester. Mądra Ester. Zepsuta do cna, ciekawa Mocy, pożądająca mnie. Ścierwa cuchnącego śmiercią.

Zatrzymaliśmy się na środku apartamentu. Pozwoliłem sobie na ostatni czuły gest, zanurzając palce w krótkich kruczoczarnych włosach. Napełniłem płuca wonią cytrynowego szamponu.

Pierwszy na podłogę spadł bordowy golf, potem puścił guzik jeansów, materiał zjechał w dół, odsłaniając smukłe uda. Jakie ona miała nogi! Poznałbym je wszędzie i zawsze. Szczęknęła sprzączka stanika, drobne piersi u szczytu swych możliwości wydostały się na wolność. Sutki Suki – wyraźnie większe niż je zapamiętałem – aż prosiły się o uwagę. Była podniecona, balansowała na krawędzi. Wyczułem to, znałem ją, ulepioną po to, by ulegać. Zzuła buty i pozbyła się skarpet.

– Na kolana!

Używałem tego tonu względem wrogów skamlących o litość. Rozdawałem śmierć sprawiedliwie.

Wykonała polecenie, bez wahania. Była moja, przysiadła na piętach. Głowa nisko. Pozycja wyjściowa. Zaczynamy.

Wszystkie akcesoria były gotowe. Ćwiekowana obroża z czarnej skóry zamknęła się wokół szyi Suki, czułem, jak drży w oczekiwaniu, jak napina mięśnie gotowa skoczyć w nieznane. Sięgnąłem po leżącą na komodzie smycz. Przygotowałem się, starannie rozpisałem tę sztukę: scena po scenie, akt po akcie. Łańcuch z grubymi oczkami zadzwonił złowieszczo. Nie musiała podnosić głowy, wiedziała, co ją czeka. Połączyłem łańcuch z kółkiem smyczy i szarpnąłem zdecydowanie zbyt mocno.

Przed upadkiem ochroniły ją ręce w porę wyciągnięte w przód. Znalazła punkt oparcia, byłem tym punktem. Trzy pełne sekundy podziwiałem grę mięśni na ciele swej własności.

– Powoli, ręka, noga, ręka – recytowałem jak mantrę.

Każdy ruch nogi musiał powodować otarcia naskórka o szorstkość wykładziny. Nie ma bólu bez rozkoszy, nie ma rozkoszy bez bólu. Rozkosz była obecna, byłem pewien, że rozpaczliwie skąpy strzęp materiału czarnych stringów lepi się od wydzieliny.

Czekała, pragnęła, potrzebowała zwierzęcego pierdolenia. Zobaczyłem siebie, stojącego przed drzwiami ich mieszkania z erekcją wypychającą spodnie.

Uderzyłem otwartą dłonią na odlew. Głowa Suki odskoczyła do tyłu, pięknie wyeksponowała długą szyję. Widziałem, jak przełyka ślinę.

– Dziękuję, Panie!

Moja dłoń spadła na tyłek, wyrwałem krzyk z gardła opanowanej i sumiennej żony. O to chodziło – czułem się królem tego zgniłego świata, który powinien wyświadczyć wszystkim uprzejmość i zdechnąć.

Po czwartym okrążeniu doprowadziłem ją do jednego z foteli.

– Siad – warczę, wciąż trzymając w dłoni koniec smyczy. Skarb u mych stóp. Mógłbym sięgnąć po kieliszek, zapalić cygaro…

Pstryknięcie palcami. Do pokoju wchodzi gówniarz, najwyżej osiemnastoletni. Jest nagi, smukła wysportowana sylwetka. Rude włosy i brązowe oczy, zupełnie puste – efekt zaklęcia, które rzuciłem.

Przystałby na mój plan i bez tego, ale po co ryzykować? Przyglądam się narzędziu. Napompowane godzinami siłowni supły mięśni ramion i lędźwi, fallus w pełnym wzwodzie, zasłaniający idealnie ogolone podbrzusze, jądra bez jednego włosa, po brzegi wypełnione młodzieńczą, nieokiełznaną chucią. Dokładnie według życzenia.

– Odwróć się szmato, profilem do mnie i… – Udaję, że waham się przed podjęciem decyzji. – Miska.

Narzędzie przynosi miskę, stawia ją tuż pod kołyszącymi się piersiami Suki. Idealnie.

Unoszę brew. Ma czekać na sygnał, trwać w gotowości. Przyklęknął tuż za nią, bezceremonialnie ocierając się o pośladki.

– Kim jesteś? – Pytanie wisi w powietrzu.

– Dziwką.

– Do kogo należysz?

– Do Pana…

– Co jesteś w stanie dla mnie zrobić?

– Wszystko!

– Bierz!

Strzęp materiału rozerwany przez młodego buhaja, majtki stają się przeszłością, wbija się między uda jednym płynnym ruchem. Z zadowoleniem konstatuję, że dobrze wybrałem. Jebie ją, jakby jutra miało nie być, bezcześci moją własność. A mnie się to podoba. Udziela mi się ich podniecenie. Suka jęczy w takt ruchów młodego. Dobrze, bardzo dobrze…

Trzymam ją pewnie, nie pozwalam zmienić pozycji. Pan moim przewodnikiem, nie brak mi niczego. Sięgam ku rozkołysanym piersiom, ujmuję sutek w dwa palce i naciskam. Biały strumień pokarmu znaczy dno blaszanej miski. Dużo pokarmu. Suka zwija się z przyjemności i bólu, młody wypełnia ją w całości do dna. Na mnie przyjdzie kolej. Wiem, że jest w stanie zrobić dla mnie wszystko.

Kiedy jest po wszystkim, szepczę jej do ucha. Jest zmęczona, szczęśliwa i ufna. Noc należy do nas, świat będzie nasz. Czuję jak żyły wypełnia mi Moc, posłuszna nakazom woli. Moja transformacja nigdy nie jest gwałtowna, wtulam się w ufną Ester, odgarniam kosmyk włosów, zupełnie odsłaniając szyję. Krótki krzyk i moja piękna, mądra, do cna zepsuta Ester osuwa się w Przedwieczność.

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Miniatura 1 – emocjonalna historia trójkąta miłosno – erotycznego. Odczuwamy pożądanie kobiety, która przekracza własny rubikon, aby odkrywać namiętność na nowo. Doświadczamy też bólu(?) bądź rozczarowania(?) jej małżonka nie nadążającego za żoną. No i jest kochanek, spragniony nowych wrażeń, i który ostatecznie otrzymuje je w ilości i w sposób zapewne nie przewidziany wcześniej.
Zakończenie to słodko – gorzka zemsta zdradzanego męża, poniżającego kochanka żony.

Miniatura 2 – Historia rozgrywająca się w bliżej nieokreślonej czasoprzestrzeni. Mamy tu więcej niedopowiedzeń, jest mężczyzna, ktoś w rodzaju wykidajły, który pragnie kobiety mogącej być jego tylko chwilami, i tylko cieleśnie. Zakończenie nie jest happy endem.

Które opo jest bardziej niemoralne?
Oba mają styl wart pochwały, oba też bazują na zdradzie i na tym, co mieć nie możemy.
Ostatecznie mój głos idzie w stronę miniatury nr 1 – jest jasny ciąg przyczynowo – skutkowy, całość czyta się płynnie. W przypadku miniatury 2 dwa mam wątpliwości co do przedstawienia przez Autora przebiegu akcji…

Oba opowiadania próbują uruchomić wyobraźnię czytelnika. Oba, jak dla mnie, ponoszą klęskę. Ale bliżej sukcesu jest miniatura pierwsza, prosta, zwarta, szkicowa. Druga jest zanurzona w nieznanym świecie, niedopowiedziana, surrealistyczna. Zafascynuje miłośnika fantazy, może zniechęcić miłośnika realizmu.
Podziwiam styl obu. Pierwsze w zasadzie bez zarzutu. Może nawet ani jednego zbędnego słowa. Drugie buduje świat mikroscenami, ale nawet jeśli świat zainteresuje, to pozostawia niedosyt. Moja wyobraźnia wali o mur. Moje poczucie estetyki za to jest dopieszczone.
Nie wiem, jakie były warunki konkursu. Ponieważ jest wiele podobieństw, być może nie chodziło tylko o niemoralną propozycję. Może jeszcze więcej wytycznych zakreślało pole bitwy.
Swoją drogą moralność to dyskusyjna materia. W drugim opowiadaniu autor nie zaryzykował i propozycja jest rzeczywiście niemoralna. W mojej ocenie. W pierwszej – rzecz dyskusyjna. Mocno.
Cholera, jak bardzo nam się rozwinęli autorzy, są coraz lepsi. To najważniejszy wniosek z tej bitki. Szermierze pierwszej klasy. Sztuka machania piórem, czy pieszczenia klawiatury – mistrzowska.
Uśmiechy,
Karel

Rzeczywiście ten pojedynek stoi na wyjątkowo wysokim poziomie, co ogromnie mnie cieszy 🙂
Chcę więcej takich tekstów!!!

Pierwsza miniatura to domknięte i przesycone erotyzmem studium trójkąta mąż-żona-kochanek. Smakowite i ze świetnym zakończeniem. Może tylko retrospekcje mogłyby się odrobinę lepiej wpasować w całość, ale oprócz tego trudno cokolwiek zarzucić opowiadanku…

W drugiej miniaturce mamy krótki wgląd w bogaty świat, zasługujący prawdopodobnie na znacznie większą przestrzeń – nic dziwnego zatem, że pozostaje uczucie niedosytu… Może erotyka ucierpiała kosztem fabuły (cóż, chyba wolałabym odwrotne proporcje), ale mimo wszystko jest klimat i przyjemy dreszczyk. Widać wyszło wystarczająco niemoralnie 😉

Jeżeli mam wybrać, głosuję na pierwsze opowiadanie, bardziej zwarte, dopracowane i zamknięte. Drugie… cóż, „rozłazi się trochę w szwach” i mnoży byty bez potrzeby. Nadnaturalne talenty bohatera są w zasadzie zbędne dla opowiedzenia tej historii, podobnie jak sensacyjny wstęp. Całość zbytnio przypomina powieść wampiryczną, za którym to rodzajem literatury nie przepadam. Tylko czy to wszystko jest aż takie niemoralne w naszej ogólnie mało moralnej epoce?

Dla mnie Miniatura nr 1… bardziej emocjonalna i zwarta nie tylko przyczynowo/skutkowym, co słusznie już zostało powyżej zauważone, ale nade wszystko… uruchamiająca lędźwia… tak bliska pragnieniu zakazanego owocu i uruchamiająca własciwe struny… cudnie na nich grają te endorfiny, unoszą się w powietrzu, zatrzymują oddech… i faktycznie traktująca temat pojedynku. Tak niemoralna…jak ekscytująca… namacalne jest to pragnienie spełnienia… i ból niespełnienia… chcę więcej…

Dziękuję za głosy. I oczywiście za komentarze – bez nich publikowanie nie ma tego smaku. Ale przede wszystkim dziękuję Lisowi – za motywację, za pomysł na pojedynek (który się wyklul podczas wielu rozmow), no i za wysoko postawiona poprzeczkę. Mimo że po latach przerwy pisało się ciężko, to wiedziałam że nie może być lipy 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Rita

Mnie najbardziej cieszy wielki powrót Rity.

Rito – witaj z powrotem na naszych łamach! Mam nadzieję, że już wkrótce przeczytamy Twoje nowe, dłuuuugie opowiadania 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Megasie słodki – a odniesiesz się do tej miniaturki? No weź, zrób to po starej znajomości 😉

Powiem szczerze Rito, że mnie zaskoczyła.

Pamiętam Twe pierwsze opowiadania, urocze i nieco naiwne, dopiero zapowiadające Twój literacki rozkwit. I czytając tę miniaturę muszę stwierdzić, że przeszłaś daleką drogę 🙂

Wiele udało Ci się pomieścić w tej miniaturze: przeszłość i teraźniejszość, zbrodnię i karę, która wcale karą nie jest, dominację i uległość. Nabuzowany emocjami trójkąt. Wszystko to doskonale napisane, bez zbędnej przesady, z odrobiną poetyckości, ale bez grafomańskiego odjazdu. Cały czas miałaś narrację pod kontrolą. Chapeau bas!

Tym bardziej nie mogę się doczekać Twego ponownego na łamach NE, pełnometrażowego debiutu. A propos, czy dane nam będzie przeczytać kiedyś Czwartą Noc? Od lat czekam na kontynuację tego cyklu 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Megasie, to prawda. Moje teksty sprzed 10 – 11 lat różnią się od tego co piszę teraz. To nie jest tak, że kiedyś te fantazje nie istniały. One były, jednak brak było śmiałości, by wyrazić je na ekranie. Inaczej pisałam, inne słowa dobierałam, bohaterowie i ja jako autorka byliśmy bardziej naiwni. Ale zarówno upływ czasu, a co z tym idzie w parze doświadczenia, może dojrzałość, jak i „praca u podstaw” czyli ścisła współpraca z korektorami (Miss.Swiss i Karel), doprowadziły do tego, że wiem już w czym czuję się najlepiej. Jak pisać chcę i co mi wychodzi.
Lubię codzienność. W tym się odnajduję. Mimo podejmowanych prób, nie jestem w stanie konsekwentnie stworzyć świata od podstaw. Muszę czerpać z tego co mnie otacza – ze strzępków zasłyszanych rozmów, z własnych emocji, z tego co widzę za oknem. Chcę w to tchnąć ten pierwiastek uniwersalny, o którym wspomniał Karel, i nadać banałowi trochę niezwykłości.
A teraz czytam to co napisałam, i śmieję się w głos, że tak górnolotne ideały mi przyświecają jako autorce pornoli. Bo opowiadanie ma podniecać. Ale jeśli uda mi się trącić jakąś czułą strunę w Czytelniku, to zadowolonam.
A Karelowi mogę składać po każdym sprawdzonym przez niego tekście dziękczynne peany, bo jego pomoc jest nieoceniona. Wyzuł mnie z oczywistego kiczu i pomógł ukształtować styl, który mi odpowiada.
A Czwarta Noc… Często o niej myślę. Ale jeszcze nie teraz, Davout musi poczekać 😉

Bawi mnie też moja okrutna próżność – wyłudzam komentarze jak polski komentator sportowy po konkursie skoczków w Wiśle.

Pozdrawiam niedzielnie.
Rita

A tam, wyłudzasz 🙂

W takim razie będę musiał czekać wraz z Davoutem na kontynuację tego pamiętnego cyklu… mając nadzieję, że nie będzie to oczekiwanie zbyt długie 🙂

Pozdrawiam również, niestety już poniedziałkowo
M.A.

Dzielę radość z powrotu Rity. Jej teksty są zwykle klimatyczne, ma naturalną umiejętność nietuzinkowego spojrzenia na świat.
Nigdy nie zapomnę „A na ścianie wisiał jeleń…” czy jakoś tak to się zaczynało i tym jednym zdaniem w opko wkradała się ponadczasowa nuta.
No a Lis ciągle rośnie. Widać to w stylistyce, obserwacjach przelanych na klawiaturę. Nieco gorzej z planowaniem i sprawozdaniem jakiejś tezy, zamysłu. Ale i to przyjdzie z czasem. Tylko trzeba pisać, a co jeszcze ważniejsze – zbierać doświadczenia, uczyć się.
Napisz coś jeszcze, Rito. Pisz dalej, Lisie.
Uśmiechy,
Karel

Przegrać z taką rywalką to żadna ujma. 🙂 Jestem wielkim fanem Twoich tekstów Rito. Cieszę się, że postanowiłaś wrócić do nas po przerwie. W tym roku Gwiazdka przyszła ciut wcześniej, jest grupa Autorów, do której mam ogromny sentyment i każda nowa opowieść oznaczona pewnymi nickami będzie dla mnie wydarzeniem.
Skąd pomysł na tę bitwę w takim kształcie? Wielki powrót wymagał wielkich negocjacji, kilka niemoralnych propozycji padło. 😀 Rita, jak wiemy, słynie ze skromności i nieśmiałości, trzeba było ją nieco rozruszać. Wymyśliłem zatem pojedynek.

No! Jeśli pisarka ściągnięta z „emerytury” potrafi bez rozbiegu wskoczyć na podobny poziom, strach się bać, co się wydarzy, kiedy się przyłoży.
Moja miniatura nieoczekiwanie otworzyła drzwi na horyzont nowej serii, którą najpierw zamierzam w dużej części napisać i spokojnie nad nią popracować, zanim ujrzy światło dzienne. Nie chcę kolejnego projektu, którego potencjał zaprezentuje, będzie dużo huku trochę błysków i cisza. Tym razem chcę spróbować inaczej, wierzę, że dojrzałem na tyle, by podołać. Trzymajcie kciuki, kto akurat ma wolne!
Lis

Z Ritą przegrać, to jak wygrać.

No naprawdę… 🙂

Również bardzo cieszę się z powrotu Rity – mam nadzieję na wielką, literacką ucztę, miniatura bowiem świadczy o wspaniałej, pisarskiej formie. Rozpieszczaj czytelników częściej, proszę 🙂

Za Ciebie Lisie też chętnie potrzymam kciuki. Lubię Cię czytać, choć wyraźnie dajesz swoim tekstom za mało czasu. Jeśli rzeczywiście spokojnie dopracujesz projekt i pozwolisz mu dojrzeć, siła rażenia może być znacznie większa, niż zwykle… Powodzenia! 🙂

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Napisz komentarz