Nieboska IV – W stronę światła (Radosky)  2.98/5 (13)

53 min. czytania

Henry Fuseli, „The Creation of Eve”

Gdzieś… Kiedyś… W Nadwiślańskim kraju…

Słońce chowało się za horyzontem, posyłając ostatnie promienie światła. Krwawe, czerwone niebo przygasało, zastępowane przez ciemność. Mrok zakrywał bagna. Wycieńczony mężczyzna zatoczył się i upadł tuż obok starej brzozy. Dużym wysiłkiem podniósł tułów i oparł się o drzewo. Z rany na piersi sączyła się krew, znacząc dłonie, które próbowały zatrzymać ją wraz z uciekającym życiem. Wszystko to na nic. – „Daremny trud” – pomyślał mężczyzna.

Ja umieram – rzekł do samego siebie.

Poczuł spokój. Ból już ustąpił i teraz czuł tylko zmęczenie, wielkie zmęczenie.

Zapragnął więc odpocząć.

Już wkrótce, już wkrótce udam się do domu Pana…

Od tak dawna walczył… Walczył za sprawę, którą uznawał za wartą oddania życia… I która to życie właśnie zabierała…

Żołnierz przymknął oczy. Był gotów na odejście… Usłyszał szelest trawy, ale zaraz potem uświadomił sobie, że to odgłos kroków. Dostrzegł czyjąś sylwetkę. Czyżby odnalazł go nieprzyjaciel?

Postać zbliżała się, podążając w jego kierunku. Z jakiegoś powodu wiedziała, że on tam jest… Czyżby szła po jego śladach? Teraz, gdy zapadają ciemności ? Czy to możliwe?

Odejdź, chcę umrzeć w samotności – rzekł, gdy nieznajomy zbliżył się na odległość paru kroków. A zaraz potem krzyknął, dobywając ostatnich sił. – Wygrałeś, Moskalu!

Postać stanęła w mroku, ukrywającym ją przed gasnącym spojrzeniem żołnierza.

Czuję, jak twe życie ucieka z ciała – powiedział przybysz łagodnym, lecz obcym, niemal nieludzkim tonem głosu.

Żołnierz znów zaczął myśleć bardziej przytomnie. Nieznajomy nie wydawał się być Moskalem, a więc wrogiem… A przynajmniej nie tym wrogiem, z którym tak zaciekle walczył…

Jesteś diabłem? – zapytał.

Postać zaśmiała się cicho. Wciąż skrywała się w mroku, obok niewielkiego drzewa.

Nie, nie jestem diabłem – odpowiedziała tym samym, łagodnym, lecz obco brzmiącym głosem.

Skoro nie jesteś diabłem… – Mężczyzna zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad znaczeniem słów, które zamierzał wypowiedzieć. Po czym zebrał się na odwagę i zapytał. – To czy jesteś Bogiem?

Żołnierz mógłby przysiąść, że dostrzegł świetlisty błysk w oku nieznajomego.

Nie, nie jestem Bogiem… – Usłyszał w odpowiedzi. – To jednak nieistotne, kim ja jestem, ważne kim ty jesteś i co możesz zrobić…

Mężczyzna w odpowiedzi zaśmiał się gorzko. Poczuł w piersi przeszywający ból. I przypomniał sobie, że umiera…

Byłem patriotą, żołnierzem, pobożnym człowiekiem. Lecz teraz jestem już tylko trupem… I nic już nigdy nie zrobię… Pragnę tylko udać się do domu Pana…

Nieznajomy wyszedł z mroku i zbliżył się do żołnierza. Przykucnął tuż przed nim i wbił spojrzenie w jego oczy. Wyglądał jak człowiek, ale nim nie był. Twarz sprawiała wrażenie pozbawionej mimiki, niebieskie oczy nie mrugały. Wydawał się całkowicie obcy.

A gdybym powiedział, że mogę cię uleczyć ? – rzekła postać. – Gdybym powiedział, że możesz kontynuować walkę? Że możesz wyzwolić ojczyznę z rąk ciemiężycieli? Czy to nie tego pragniesz?

Żołnierz raz jeszcze złapał dłońmi za ranę. Poczuł ponownie dziurę w mundurze i krew sączącą się z ciała. Umierał, a przecież chciał żyć! Tak wiele miał jeszcze do zrobienia. Tak, ponad wszystko w świecie pragnął wolności dla swego kraju i swego narodu! Pragnął też zakochać się i założyć rodzinę, zamieszkać we własnym domostwie… Czuł, że nieznajomy jest kimś wyjątkowym, kimś, kto mógłby go uleczyć, nawet rany niosącej śmierć… Wiedział jednak, że nic w życiu nie jest nigdy dane za darmo, wszystko ma swoją cenę.

Czego chcesz w zamian, nieznajomy przybyszu? – zapytał.

Chcę, abyś złożył obietnicę na pamięć swej Matki. Abyś wyzwolił ojczyznę!

Mężczyzna także pragnął tego samego.

A co potem?

Zostaniesz nagrodzony. Dostąpisz zaszczytu przekroczenia bram niebios.

Zgadzam się więc na wszystko! – Jednym tchem wyrzucił z siebie żołnierz.– Przysięgam na swoją świętej pamięci Matkę, że wyzwolę ojczyznę lub pomrę!

Tajemnicza postać przejechała dłońmi po jego ranie. Krew przestała się sączyć, a mężczyzna poczuł przejmujące uczucie bólu w klatce piersiowej. I już zrozumiał, że będzie żyć.

Nieznajomy wstał i bez słowa zaczął się oddalać, podążając ku sobie tylko wiadomemu celowi.

Zaczekaj! – krzyknął mężczyzna. – Dlaczego chcesz, abym wyzwolił Polskę?

Bo to dobry kraj. – Usłyszał w odpowiedzi. – I mieszkają w nim dobrzy ludzie.

Zgodził się w duchu ze słowami nieznajomego, uświadomił też sobie, że postać musi być Aniołem. Wciąż jednak coś go niepokoiło. Coś, o co musiał zapytać.

A co, jeżeli nie podołam zadaniu? – zawołał za znikającą postacią.

Dobroczyńca zatrzymał się w miejscu, ale wciąż patrzył przed siebie.

Wtedy, mój drogi Bracie, zostaniesz potępiony…

***

Zagubione miejsce, gdzieś w Piekle

Babilon płonął. Potężna metropolia rozłożona ku swej zgubie wokół Pałacu Trzeciej Świątyni umierała. Łuny ognia, znajdujące swe źródło w płonących budynkach rozprzestrzeniały się we wszystkich kierunkach, zdając się pochłaniać cały widoczny horyzont. Ten marsz zniszczenia i pożogi sprawiał wrażenie niepohamowanego. A jednocześnie kusił bogactwem swych barw i nęcił czarem, niczym powiernik jakieś pradawnej tajemnicy. Istnienie setek tysięcy mieszkańców dobiegało końca w tej furii żywiołu.

Krwisto-złociste jądro planety zdawało się płonąć wraz z ginącym miastem. Zafascynowana rozgrywającym się dramatem Diabla Czerwonooka nie potrafiła oderwać wzroku od słupa ognia, zdającego się wypełniać cały widnokrąg. Towarzysząca jej Adela na kolanach przyglądała się tragedii, przerażona zasięgiem katastrofy.

– To moja sprawka – rzekła Diabla z niekłamaną dumą, oczarowana widokiem upadającego miasta. – Moja i twoja! Gdzie nie spojrzeć, tam dostrzegam śmierć i pożogę! A to tylko preludium do tego, co czeka Piekło z rąk pogrążonego w szaleństwie Belzebuba! Będzie palił, torturował i mordował. A wszystko to z powodu nienasyconej żądzy, której to ty jesteś przyczyną… Król Much będzie więc szukał ukojenia w wyżywaniu się na potępieńcach… Tak długo, dopóki cię nie odzyska… Dopóki znowu nie wpadniesz w jego nienasycone łapska… Dopóki nie ugasi swojej żądzy między twymi udami…

Każde słowo Czerwonookiej, wypowiadane z niebywałą atencją, było jak strzała przeszywająca serce Adeli. Poczucie, że niewinni cierpią z powodu jej ucieczki, niweczyło całą radość z odzyskanej wolności. Myśl, że Szatan nie spocznie, aż znów jej nie dopadnie, wywoływała wrażenie nieuchronności klęski. Dziewczyna przyglądała się mrożącemu krew w żyłach, widowisku, trwając bezradnie na kolanach.

– Muszę wrócić – wydusiła drżącym z rozpaczy głosem. – Muszę oddać się w łapy Belzebuba! To się musi skończyć!

– To się nigdy nie skończy, a ty mi tego nie zepsujesz!

– Giną… – Adela chciała rzec „niewinni”, ale ugryzła się w język. Takowi w Piekle nie występowali. Niemniej jednak myśl, że ktoś cierpi z jej powodu, ciążyła nieznośnie. Nie wiedziała jednak, co mogłaby uczynić, by przerwać to szaleństwo. Los bowiem złączył ją z Diablą, zwaną Czerwonooką. A sprzeciwić się tej srogiej wojowniczce nie miała odwagi.

Oderwała wzrok od płonącego Babilonu i przypatrzyła się niepożądanej towarzyszce. Ta stała na wydmie, wpatrzona w panoramę rozszalałego zniszczenia. Długie, czarne jak piekielna noc włosy Diabli unosiły się podrywane przez podmuchy wiatru. Skórzany, ozdobiony frędzelkami napierśnik jednocześnie chronił i uwypuklał kobiece atrybuty demonicy. Opinający ją pas posiadał dwie pochwy, w których spoczywały dwa potężne miecze. Biodra zakrywała kusa spódniczka. Postać diablicy, oszczędnie odzianej oraz niebezpiecznej, wysokiej i szczupłej, występnej, ale jednocześnie dumnej, musiała budzić zarówno lęk, jak i szacunek u każdego, kto ją ujrzał.

– Co się stało z Szemchazajem? – zapytała się Adela. Wojowniczka po raz pierwszy od zatrzymania się na tym pustkowiu, uraczyła dziewczynę spojrzeniem swoich przenikających duszę rubinowych oczu.

– Wypełniłam swoją część zadania, uprowadziłam cię z pałacu. Co z Szemchazajem? Musi radzić sobie sam…

Błękitnooka dziewczyna zamyśliła się. A więc ukochany Serafin dotrzymał przyrzeczenia. Uwolnił ją z rąk Belzebuba, czyniąc to za sprawą tej tajemniczej kobiety. Jednak czy sam nie poniósł przy tym ostatecznej ofiary? Myśl ta nie dawała jej spokoju. Przysłaniała nawet fakt wyrwania się z rąk oprawcy, kata i gwałciciela – Szatana. Tragiczny los mieszkańców Babilonu obciążał sumienie, zniknięcie Szemchazaja nie dawało spokoju. Koszty ucieczki wydawały się zbyt wielkie.

– Diablo, czy jestem twoim więźniem?

– W żadnym wypadku… – odpowiedziała diablica.

Słysząc, te słowa Adela natychmiast podjęła decyzję.

– W takim razie wracam! Muszę przerwać to szaleństwo! – oznajmiła najbardziej kategorycznym tonem głosu, na jaki zdołała się zdobyć. I zaraz jeszcze dodała – muszę sprawdzić co z Azą… Może potrzebować mojej pomocy.

Czerwonooka wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. Ruchem ręki wskazała konia, na którym tu przyjechały, a który stał nieopodal.

– Szybciej dotrzesz na Królu Karo…

Oblubienica Szatana więcej nie potrzebowała. Bała się diablicy. Widziała jej walkę w pałacu, widziała błysk w jej oczach, gdy dobijała rannego. Ta kobieta okrucieństwo miała we krwi. Adela wstała z kolan i czym prędzej podążyła ku wspaniałemu, czarnemu rumakowi. Dawniej, jeszcze za życia, nim wstąpiła do żeńskiego zakonu, uprawiała jeździectwo, kochała konie i ceniła więź, jaka powstaje między jeźdźcem a zwierzęciem. Z przyjemnością więc wskoczyła na siodło. Zerknęła przed siebie, na słupy ognia i dymu wypełniające piekielne niebo, poczuła lęk przed powrotem, ale rozumiała, że nie ma dla niej innej drogi. Jeszcze raz zerknęła na Diablę, która cały czas wpatrywała się w nią z tym swoim sarkastycznym uśmieszkiem. – „Żegnaj” – pomyślała, uchwyciła wodze, łydkami dała znać zwierzęciu, aby ruszyło. Koń jednak stał w miejscu i ani myślał, poddać się woli dosiadającej go amazonki. Dziewczyna jeszcze kilka razy próbowała skłonić Króla do ruszenia się z miejsca, bezskutecznie.

Tymczasem nieśpiesznie podeszła Diabla.

– Spójrz na siebie! Skoro nawet koń cię ignoruje, to jak chcesz powstrzymać Belzebuba? Jak chcesz uratować Szemchazaja? Do niczego się nie nadajesz…

Słowa wojowniczki, brutalne, lecz bliskie prawdzie, raniły serce Adeli nie mniej, niźli miecz zdołałby zranić jej ciało. Chciała coś rzecz, ale nie znalazła dość siły. Diablica kontynuowała:

– Myślisz, że jesteś dzielna, bo przetrwałaś gwałty Belzebuba, bo chcesz teraz wrócić i uspokoić sumienie myślą, że przecież próbowałaś. To jednak tylko wymówka dla słabych. A ty właśnie jesteś słaba. I do tego pogrążona w strachu. Obawa zżera cię od środka, przejawia się w tym, co i jak mówisz, widać ją w postawie twojego ciała. Cała jesteś przesiąknięta smrodem lęku. Diabły, które spotkasz po drodze – Czerwonooka wskazała ruchem głowy płonące miasto – rozpoznają twoją słabość, potrafią to zrobić jednym spojrzeniem. To jest ich świat. Nim dotrzesz do pałacu, pochwycą cię i zrobią z tobą, co tylko będą chciały… Król Karo o tym wie, dlatego nigdzie z tobą nie pojedzie.

Adela spodziewała się, że wojowniczka zrzuci ją z siodła, ta jednak nic takiego nie uczyniła. Odwróciła się bokiem i znów pożerała namiętnym spojrzeniem umierający Babilon. Dziewczyna sama zsiadła z konia. Czuła, że ogarnia ją rozpacz, że słowa Diabli, choć tak brutalne, są jak najbardziej prawdziwe. Kolejny raz poczuła własną bezsilność wobec okrucieństwa wszechświata. Pragnąc uspokoić emocje, podeszła do głowy zwierzęcia i w geście pojednania pogładziła go po pysku. Król Karo przyjął te pieszczoty z nieukrywaną aprobatą. Adela zauważyła przy tym, że koń ma zamknięte oczy.  Nie omieszkała się o to spytać.

– Dlaczego twój koń jest ślepy?

– Nie jest ślepy, tylko ma zamknięte oczy. Nie potrzebuje ich używać, ponieważ jest tu od zawsze i zna Piekło jak własny zadek – odparła Diabla i zaraz dodała. – I wcale nie należy do mnie…

– Skąd więc go wzięłaś? – dopytywała się dziewczyna.

– Nie wiem. Czekał już na mnie, gdy uprowadzałam cię z pałacu. Skorzystałam więc z okazji i pognałam na jego grzbiecie tam, dokąd sam mnie przywiózł… Czyli tutaj…

Czerwonooka mówiła to tonem, jakby takie wydarzenia stanowiły oczywistość. Tymczasem historia o koniu, który biega po Piekle z zamkniętymi oczami i z własnej woli prowadzi jeźdźca, zdumiewała Adelę. Pierwszy raz, odkąd przybyła do Otchłani, znalazła się poza pałacem. Zastana rzeczywistość wydawała się jej czymś niepojętym. Pomyślała, że ten świat jest na opak, że nic tu nie jawi się takim, jakim jest naprawdę. A skoro wszystko stanowi odwrotność prawdziwej istoty rzeczy, to może i jej porywaczka – bądź wybawicielka – też nie jest tym, kim się wydaje.

Adela spojrzała na Diablę z nowym zainteresowaniem, jakby ujrzała ją pierwszy raz.

Wojowniczka nadal stała w miejscu, wpatrzona w rozgrywającą się w oddali tragedię. Skromnie odziana, uzbrojona w dwa miecze. Wysoka, dumna, wolna i niezależna. Sama sobie była sterem, żeglarzem, okrętem. Dziewczyna gdzieś w zakamarkach duszy poczuła podziw dla tej szorstkiej w obejściu kobiety. Diablica jawiła się wręcz jako uosobienie tego, kim ona sama chciałaby się stać, a kim nigdy nie była. I wtedy Adela zapragnęła dowiedzieć się o Czerwonookiej czegoś więcej.

– Więc jaki masz plan? – zapytała.

– Czekamy – odparła wszetecznica. – Czekamy na rozwój wydarzeń. Król Karo nie sprowadził nas tutaj bez powodu. W Piekle nie ma przypadków…

– Doskonale – rzekła dziewczyna. – Możemy więc porozmawiać i poznać się bliżej.

Tego Diabla nie skomentowała. Nie uraczyła nawet towarzyszki spojrzeniem, jednak Adeli to nie zrażało. Wyczarowała w dłoni marchewkę i podała Królowi Karo. Zjadł z wyraźnym zadowoleniem. Ocierając się potężnym pyskiem o jej twarz, podziękował za otrzymany przysmak

– Kim byłaś w poprzednim życiu? – dziewczyna zaatakowała nurtującym ją pytaniem. – Wątpię, abyś także zajmowała się wojaczką. Na Ziemi to nie rola dla kobiet… Przypuszczam, że mogłaś zajmować się aktorstwem. To zawód dla wolnych niewiast…

– W poprzednim życiu? – zapytała retorycznie diablica. – Mam tylko jedno życie. W Piekle! Urodziłam się tutaj i tutaj zamierzam żyć dalej.

Adela wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Nie sądziła, że można urodzić się w tym pozbawionym Boga miejscu. Myślała, że wszyscy tutejsi nieszczęśnicy to albo upadli Aniołowie, albo grzeszni śmiertelnicy.

– Niemożliwe! Masz matkę?

Poirytowana Diabla odwróciła się w stronę Adeli. Z przymrużonymi powiekami, z tymi mrocznymi, ciemnymi włosami, wyglądała nader występnie.

– Głupia jesteś? Każdy ma przecież matkę!

– W Piekle?! – Dziewczyna nie potrafiła ukryć zaskoczenia. – Kim ona jest? Znajduje tu się nadal?

– Przypominasz mi ją… – wysyczała diablica…

– Naprawdę?

– Naprawdę. Była równie słaba i ogarnięta trwogą jak ty. A ja brzydzę się słabością i strachem. – Tutaj Diabla wymownie splunęła. – Nie wiem, co zobaczył w tobie Szemchazaj, że postanowił rzucić wyzwanie Szatanowi. Nie rozumiem powodu, dla którego Belzebub uczynił cię swoją oblubienicą… Więcej, zaczynam żałować, że miast stanąć do pojedynku z Szatanem, porwałam cię z pałacu. Gdzie ja miałam rozum?

Krew zagotowała się w Adeli, po tym kolejnym słownym ataku. Miała dość bycia pomiataną przez wszystkich.

– Nie wiesz, przez co przeszłam i czego doświadczyłam…

– Biedna, pokrzywdzona Adelka… Ruchana przez Belzebuba na wszelkie wymyślne sposoby… Cipa jej się rozciągnęła z tego wszystkiego… – Sarkazm w głosie Czerwonookiej brzmiał nadzwyczaj wyraźnie. – Powiedz mi, miałaś swoją ulubioną pozycję, w której mu dawałaś? A może przed nim też klękałaś, gdy brałaś do buzi jego kutasa?

Dziewczyna nie wytrzymała tych bezeceństw. Jednym susem znalazła się przy diablicy, wzięła zamach drobnym ramieniem i z całej siły poczęstowała pięścią, a raczej piąstką, twarz oponentki. Ta jednak tylko się uśmiechnęła… I bez trudu odepchnęła Adelę. Śmiertelniczka upadła na ziemię.

– Może sobie popłaczesz? – rzuciła wszetecznica.

Dziewczyna nie zamierzała jednak ronić łez. Wciąż leżąc, uniosła dłoń, która natychmiast pogrążyła się w ogniu i nie namyślając się, wystrzeliła płomieniami w stronę wojowniczki. Gorący strumień pomknął z zawrotną prędkością, lecz w ostatniej chwili diablica wykonała unik. Ognisty pocisk wybuchł na wydmie.

Diabla dobyła miecza. Wyuczonym, płynnym ruchem pokonała odległość dzielącą ją od Adeli. Dziewczyna przeraziła się, nagle czas jakby dla niej zwolnił. W wyobraźni zobaczyła ostrze przeszywające własne ciało i niemal namacalnie poczuła ból, który stanie się za chwilę jej udziałem. Zamknęła oczy. I przemówiła:

– Uderzyłam Belzebuba sztyletem w serce, dźgałam go nożem w szyję, dusiłam liną, trułam truciznami, a nawet strzelałam z broni palnej. Wszystko na nic. Szatana nie da się zabić!

– Czy robiłaś to za każdym razem, gdy tylko go widziałaś? – Głos Diabli zdawał się wypełniać całą jej rzeczywistość, docierając do najskrytszych zakamarków duszy. – Czy nie ustawałaś w próbach zgładzenia Karmazynowego Skurwysyna? Czy użyłaś wszelkich środków do osiągnięcia celu?

– Jego nie da się zabić! – powtórzyła ponownie Adela.

– Jedno wiem na pewno – oznajmiła diablica – Wszystko co żyje, chodzi, pełza czy lata, da się wysłać do Tartaru. Jednak aby to uczynić, trzeba najpierw wstać z ziemi. Nie leżeć, nie klęczeć, ale właśnie stać twardo na własnych nogach…

Dziewczyna otworzyła oczy. Wojowniczka górowała nad nią, ale miecz schowała do pochwy. Wpatrywała się w niewiastę swoimi niesamowitymi, rubinowymi oczyma. Adela uświadomiła sobie, że tamta nie chce, bądź nie może uczynić jej krzywdy. Podniosła się więc i stanęła przed Diablą.

– Podobasz mi się, gdy się wściekasz – rzekła wojowniczka, ale natychmiast wróciła do poprzedniego tonu. – Wciąż jednak się boisz, a tego nie cierpię. Nim więc przejdziemy do następnego etapu, będziesz musiała pozbyć się lęku…

Pałac Trzeciej Świątyni, siedziba Szatana Belzebuba

Powtarzali „Siedź tutaj”, „Nigdzie nie wychodź”, „Nic nie knuj”, „Jeden nierozważny ruch i twoja kobieta ucierpi w sposób nieodwracalny”. Pozwoliłem więc sobie na przebywanie w pałacowym lochu. Nie ulegało wątpliwości, że Belzebub i jego klika obawiali się mnie. Pragnęli unicestwić moje jestestwo, odesłać do Tartaru, lecz nie znali sposobu, by to uczynić. Szczyciłem się przecież mianem Upadłego Anioła z chóru Serafinów. Należałem do tych kilkunastu zaledwie powołanych przez Wszechmogącego z ognia. Sam nie wiedziałem, czy istniała możliwość pozbawienia mnie istnienia. Nie wątpiłem natomiast, że Belzebub poruszy Piekło, by znaleźć ku temu właściwy sposób.

Jedyną zaletą przebywania w odosobnieniu, takim jak ciemny loch ulokowany gdzieś pod pałacem, była możliwość spokojnego rozmyślania. Czterdzieści i Cztery został ujęty, Sariel zaginął, Ramiel i Tamiel polegli i zapewne ich dusze spadały w nieskończonej przepaści Tartaru. Jednak ten upadek stanowił dla nich jedynie kolejny etap istnienia. Losu mojej mrocznej i nieobliczalnej kochanki, Diabli Czerwonookiej, nie znałem. Miała za zadanie uwolnić z pałacu oblubienicę Szatana, Adelę. Jeżeli ktokolwiek w Piekle mógłby tego dokonać, to tylko ta pozbawiona czci i wiary wojowniczka. Ufałem, że tak się właśnie stało.

Moje myśli nieustannie uciekały ku kobietom, które determinowały mój los. Isztar, Diabla, Adela. Kim one dla mnie były? Żoną, kochanką i … Przyjaciółką? Te trzy niezwykłe niewiasty stanowiły sens mego istnienia. Co do nich czułem? Czy je kochałem? Niewątpliwie tak, każdą jednak na inny sposób. Diablę pożądałem cieleśnie, wobec Ady odczuwałem duchowe powinowactwo, Isztar była częścią mnie, a ja częścią jej…

Isztar. Czy więzi małżeńskie po śmierci naszych ciał i tysiącletniej rozłące nadal obowiązywały? Tego pragnąłem. Gdy już straciłem nadzieję, że kiedykolwiek znów się połączymy, wróciła tylko po to, by wpaść w omierzłe łapska Szatana. Została jego zakładniczką, poprzez którą mógł sprawować nade mną kontrolę.

Isztar. Moja Żona… Wróciłem myślami do zamierzchłych czasów. Wraz z grupą Aniołów, na rozkaz Boga, zstąpiłem na Ziemię, by poszerzać wśród ludzi wiedzę na tematy spraw żywych i martwych. Zarówno ja sam, jak i moi bracia, przybraliśmy ludzkie ciała i żyliśmy życiem zwykłych śmiertelników. Przebywaliśmy z nimi, rozmawialiśmy, poznawaliśmy emocje, które nimi władają. Uczyliśmy się życia i tego, co oznacza człowieczeństwo. W zamian oni nabywali od nas nowe umiejętności w rzemiośle, sztuce oraz poznawali prawdziwą wiarę w jednego Boga. Radowaliśmy się tak, jak czynią to ludzie, smuciliśmy się też, jak i oni się smucą. Rywalizowaliśmy z ludzkimi mężczyznami w polowaniach czy zawodach sportowych, a wkrótce zaczęliśmy dążyć do spotkań z niewiastami.

Najpierw, powodowani przez ludzkie emocje, nie mogliśmy przestać na nie patrzeć. Potem zapragnęliśmy jak najdłużej pławić się w ich towarzystwie, obdarzać spojrzeniami, słuchać ich głosów, smakować zapach ich ciał, jakże pociągający i różny od naszego. Odczuwaliśmy przy tym ciągły niedosyt, pustkę, potrzebę jeszcze bliższego obcowania, jednak wielce się tego lękaliśmy, gdyż przed przybyciem na Ziemię zostaliśmy surowo pouczeni, by unikać bliskich kontaktów z niewiastami. Toteż w tych popędach się miarkowaliśmy…

Wśród nas przebywał jednakże tajemniczy Anioł, również będący Serafinem, ale którego nigdy wcześniej nie poznałem. Nazywał się Asmodeusz. Nauczał ludzi rzemiosła, sam zresztą wyrabiał przedmioty codziennego użytku, sztuki, jak i ozdoby nie mające sobie równych. Ludzie wielce sobie upodobali dzieła rąk Asmodeusza, ale on zawsze mówił, że to, co wytwarza, robi dla siebie, że pokazał im, ludziom, jak mogą uczynić podobne arcydzieła. Słysząc te słowa, zrodzeni z piachu, zdawali się niepocieszeni. Z czasem jednak zauważyłem, że wyroby mojego brata Serafa trafiają do rąk ludzi, a ci bardzo się nimi obnoszą, wywyższając się nad pozostałymi. Zaintrygowany, skąd biorą te przedmioty, skoro Asmodeusz zarzekał się, że wytwarza je tylko dla własnej przyjemności, udałem się do jego warsztatu, gdzie mieszkał i pracował.

Przed wejściem zastałem mężczyznę, który próbował mnie zatrzymać, ale nie zważałem na niego. Wtargnąłem do środka, gdzie ku swojemu zaskoczeniu ujrzałem Asmodeusza spółkującego na łóżku z kobietą, pomimo tego, że jak każdy z nas, Aniołów, otrzymał surowy zakaz takich praktyk. Gdy mnie zobaczył, rozłączył się z kochanką i rzekł, że obiecał wynagrodzić ją pięknie zdobioną wazą, jeśli ta wyświadczy mu przysługę, którą on, jako mężczyzna, potrzebuje. Powiedział także, że skoro przyszedłem do jego domu, to także mogę położyć się z niewiastą. Nie czekając na moją odpowiedź, zapytał ją, czy mnie przyjmie, jeżeli otrzyma od niego dwie wazy zamiast jednej. Kobieta chętnie na to przystała… Jej nagie, młode ciało było ładnie wypełnione, jak to u niewiast po porodzie. Dorodne piersi z wielkimi sutkami sprawiały wrażenie prawdziwego rogu obfitości. Widok ten sprawił, że krew zaczęła buzować w moim ciele, a gorączka wypalała piętno na mojej duszy. Piąty członek, jak w swojej naiwności nazywaliśmy wtedy penisa, pęczniał i rósł, aż wreszcie cały zesztywniał. Nic nie mówiąc, kierowany jakąś pierwotną, tajemniczą siłą, zbliżyłem się do niewiasty, która śmiejąc się nieustannie, rozwarła przede mną uda, ukazując całą swą intymność w pełnej okazałości. Wyglądała jak kwiat dzikiej róży… Przywarłem do niej ciałem, piąty członek jakimś sposobem zdawał się zagłębiać we wnętrzu kobiety, głęboko… Coraz głębiej… Zląkłem się wówczas, najpierw, że przebiję ją na wylot – ale nic takiego się nie stało. A potem, ogarnęła mną obawa, że naszych połączonych ciał nie będzie można rozłączyć, że utkniemy tak, zjednoczeni i nadzy na zawsze… Podświadomie zacząłem jednak poruszać lędźwiami, półprzytomny z emocji, będących mieszanką strachu, ciekawości i pożądania… Wyzbyłem się wszelkich wątpliwości i oddałem się potrzebie spółkowania. Leżąca pode mną kobieta cicho pojękiwała, a jej duże piersi z twardymi sutkami przywarły do mojego torsu, jak piąty członek do jej wnętrza. Udami objęła mnie za biodra, jakby bała się, że wyjdę za szybko… Jednak nie miałem takiego zamiaru. Coraz bardziej rozgorączkowany nowym, niezwykłym doznaniem, nie potrafiłem przestać się o nią pocierać… I czyniłem to coraz zacieklej, nie zwracając już uwagi ani na Asmodeusza, ani nawet zakaz, który dostałem od Ojca w Niebie. Pocieraliśmy się tak, dopóty skurcze nie złapały piątego członka. W ekstazie, będącej mieszaniną rozkoszy i przerażenia, poczułem, jak coś za jego pośrednictwem opuszcza ciało i wypełnia wnętrze kobiety. Tak jak pompa potrafiła tłoczyć wodę, tak moje męskie przedłużenie tłoczyło coś do otworu niewiasty… Gorączka, która wcześniej przepełniała moją duszę, natychmiast ustąpiła. Ogarnął mnie strach i wstyd. Asmodeusz przyglądał się wszystkiemu z podniesionym piątym członkiem, a kobieta, mokra i spocona, ciągle się uśmiechała. Przepełniony lękiem, że uczyniłem coś niewłaściwego, wstałem i czym prędzej opuściłem ten dom. Przyrzekłem sobie wówczas, że już nigdy więcej tego nie uczynię, że nie dopuszczę do tego, by dolna trąba znów napuchła i by znów przejęła władzę nad moim umysłem… Chociaż zarówno kobieta, jak i mój brat Serafin sprawiali wrażenie uradowanych, w głębi duszy czułem, że stało się coś złego. Coś, czego nie da się już odwrócić…

Przez kilka kolejnych dni nieustannie wracałem myślami do tego zdarzenia. I nie potrafiłem przestać. A gdy już o tym myślałem, piąty członek ponownie nabrzmiewał i unosił się niecierpliwie, jakby czekał na kolejną sposobność dostania się do słodkiego, kobiecego wnętrza…

Nie tylko ja przeżyłem zresztą podobne doświadczenie. Zauważyłem, że życie w naszej grupie – Aniołów i ludzi, znacznie się zmieniło. Ludzie zaczęli bogacić się o liczne przedmioty otrzymywane z rąk Świetlistych, chociaż sami już nawet nie próbowali niczego wytwarzać. Kobiety chodziły pięknie wystrojone, a mężczyźni przechwalali się nowymi narzędziami. Zdałem sobie wówczas sprawę, że także inni Aniołowie poczęli dawać upominki kobietom, a te obdarzały ich w zamian swymi wdziękami. Wzbogacenie niektórych ludzi wywoływało zawiść wśród innych, którzy także zaczęli ulegać nowemu sposobowi życia. Wkrótce już wszyscy ludzie niemal nic nie robili, tylko zajmowali się nagabywaniem Aniołów i proponowaniem im cielesnych przyjemności. Kobiety oddawały się przy każdej nadarzającej się okazji, a mężczyźni jeszcze je do tego nakłaniali, wykorzystując tym sposobem swoje żony, córki, a nawet matki.

Z perspektywy czasu, wiem, że Asmodeusz dokonał wówczas jednego z najtrwalszych wynalazków w dziejach ludzkości. Wynalazł prostytucję.

Żyła jednak na Ziemi pewna niewiasta, która nie uległa czarowi Aniołów oraz ich cennych podarunków. Nazywała się Isztar. Piękna i dumna, nie potrzebowała się upiększać, by swoją urodą przyćmiewać pozostałe kobiety. Moi anielscy bracia, popychani poprzez coraz bardziej rozbuchane żądze, przyjęli sobie za cel posiąść i ją. Czynili wokół niej rozmaite zaloty, prezentując zalety ciała i proponując najwspanialsze przedmioty, jakie wytwarzali, oraz umiejętności, które zdobyli. Ona jednak zawsze odmawiała im z uśmiechem, mówiąc, że nie potrzebuje żadnej z tych rzeczy, że posiada już wszystko to, czego pragnie. Wśród tych Aniołów, znajdował się Asmodeusz. Wielce ją sobie upodobał i czynił wszystko, by oddała mu swe wdzięki. Popadł na tym punkcie w obsesję. Wytwarzał coraz wspanialsze przedmioty, poświęcał temu całe noce, aby w dzień móc nagabywać niewiastę i proponować je w zamian za możliwość spółkowania. Isztar zawsze się uśmiechała, tak ślicznie, jak tylko ona potrafiła, dziękowała za propozycję i grzecznie odmawiała. Była jednak niewiastą nie tylko piękną, ale i żądną wiedzy, toteż często przebywała z Aniołami, którzy uczyli ją ciągle czegoś nowego. Mnie przypadła w udziale nauka pisma. Ponieważ w tamtym czasie, nie miałem dużych doświadczeń z niewiastami, jej towarzystwo zazwyczaj mnie onieśmielało.  Jednak gdy w skupieniu poświęcała się trudnej nauce, próbując niezdarnie wydrapywać na tabliczkach znaki pisma, przypatrywałem się jej i podziwiałem urodę. Niewiele wówczas mówiłem, gdyż ani nie miałem odwagi, ani nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, by opisać to, co do niej czułem. Isztar spędzała ze mną coraz więcej czasu, czyniła też stałe postępy w niełatwej sztuce pisania. Zawsze po skończonej nauce przepraszała mnie, że nie może nic mi zaoferować w zamian za poświęcony czas i uwagę, a ja odpowiadałem, że rad jestem móc uczyć tak bystrą osobę. Zawsze też, gdy opuszczała moje domostwo bądź ogród, w których odbywaliśmy lekcje, miałem przemożną nadzieję ujrzeć ją następnego dnia. I chociaż piąty członek bardzo często dawał o sobie znać na jej widok, to nigdy nie nakłaniałem jej do obcowania cielesnego. Uważałem to za niegodne Anioła i mężczyzny.

Z czasem zauważyłem, że niewiasta stała się coraz bardziej rozkojarzona. Spóźniała się na lekcje, miała problem ze skupieniem się na nauce – chociaż poczyniła już wymierne postępy. Pytałem, czy wszystko w porządku, na co ona zawsze odpowiadała, że tak, ale zdawała się być jeszcze bardziej nieobecna duchem. Zacząłem obserwować ją również przy innych okazjach. Ku swojej konsternacji pewnego dnia zauważyłem, że Isztar odwiedziła Asmodeusza w jego warsztacie i spędziła tam sporo czasu. Owładnęło mną uczucie zazdrości. Poczułem się zraniony i w jakiś sposób zdradzony – chociaż ona nigdy mi nie składała mi żadnych obietnic. W nocy, po tym bolesnym dla mnie odkryciu, nie mogłem zmrużyć oka. Sprawiałem wrażenie chorego, chociaż moje ciało było zdrowe. Bardzo wówczas cierpiałem, a ból zdawał się wypełniać moje serce.

Następnego dnia Isztar przyszła, jak zawsze, na lekcję. Kolejny raz zachowywała się nieswojo, a ja nie wiedziałem, co o tym sądzić. Powiedziała, że dziś nie chce się uczyć, że od pewnego czasu coś się w niej zmieniło, ale że dopiero niedawno zrozumiała znaczenie tej zmiany. Spytałem, czy to ma związek z Asmodeuszem? A ona zaprzeczyła ruchem głowy. Zapytałem więc, czy ma to związek ze mną? Isztar wydawała się bardzo zdenerwowana. Oznajmiła, że nauczyła się już sztuki pisania i że dalszych lekcji nie potrzebuje. Bardzo mnie to zabolało. Powiedziała też, że chciałaby mi coś przekazać. Coś, co jest dla niej bardzo ważne. I wówczas sięgnęła do skrzynki, w której nosiła swoje przybory do nauki pisma. Wyjęła niewielką srebrną paterę, pięknie zdobioną motywami rodem z Nieba. Rozpoznałem w niej dzieło Asmodeusza. Wręczyła mi ją jako szczególny dar. Na środku zauważyłem duże znaki pisma, którego sam ją uczyłem. Pojedyncze słowo, niewątpliwie uczynione przez samą Isztar. Napis, choć skromny, mówił bardzo wiele…

Kocham

I wtedy dziewczyna, drżąca, rozemocjonowana, z czerwonymi policzkami i lśniącymi oczyma położyła mi dłoń na sercu…

Pustkowia… Gdzieś w Piekle…

Adela padła na kolana. Nie ze strachu ani z bólu, lecz z duchowej potrzeby. Ręce rozwarła najszerzej jak potrafiła, pierś wypięła, wzrok skierowała w górę. Zapragnęła porozmawiać z Bogiem. Ponad nią unosiła się chmura dymu z konającego miasta…

– Ojcze Wszechmogący, Wszechmądry i Wszechpoteżny, Stwórco Nieba i Ziemi, Ty, który w cudowny i nieomylny sposób władasz całym Wszechświatem… Proszę, wysłuchaj mnie.

Diabla Czerwonooka błyskawicznie do niej doskoczyła. Rozejrzała się wokół, szukając kogoś, do kogo przemawiała dziewczyna, lecz nie dostrzegła żadnej postaci.

– Z kim rozmawiasz? – zapytała kategorycznie. I zaraz dodała. – Miałaś już nie klęczeć więcej na kolanach!

Adela tymczasem kontynuowała modlitwę.

– Panie mój, nigdy dotąd o nic się nie prosiłam. Zawsze odczuwałam wdzięczność, że stoisz przy mnie, w chwilach lepszych i tych gorszych. Zawsze z ufnością przyjmowałam Twoje wyroki, będąc szczęśliwą, że jestem drobną cząstką Wielkiego Boskiego Planu Stworzenia.

Zaniepokojona irracjonalnym zachowaniem dziewczyny, Diabla zaczęła krążyć dookoła niej, szukając wytłumaczenia tego, czego nie rozumiała. Nie znalazłszy odpowiedzi, uczyniła to, co zwykła robić w sytuacjach dla niej niepojętych. Wyciągnęła miecz z pochwy i przyłożyła ostrze do głowy Adeli.

– Mów z kim rozmawiasz albo rozpłatam cię na dwoje!

Jednak oblubienica Szatana zdawała się zupełnie nie dostrzegać towarzyszki. Nie czuła ani chłodnej stali przyłożonej do twarzy, ani też nie słyszała słów diablicy. Kontynuowała modlitwę.

– Teraz Panie proszę cię i błagam. Weź w opiekę tych, którzy w tej strasznej chwili doświadczają niewyobrażalnych krzywd z nie swojej winy.

– Czuwaj nad swoim synem, Szemchazajem, który teraz, w godzinie próby, potrzebuje wsparcia, bardziej niż kiedykolwiek dotychczas.

– Pozwól, aby Diabla mogła doświadczyć twojej łaski i błogosławieństwa…

Chmury dymu, wypełniające piekielne niebo przerzedziły się w niewytłumaczalny sposób. Słup jasnego światła spłynął wprost na modlącą się Adelę. Mierząca w nią ostrzem broni Diabla, odstąpiła natychmiast, zasłaniając oczy ramieniem.

– Skąd jest to światło? – krzyknęła. – Co uczyniłaś, że razi mnie ono swoim blaskiem?

– Boże, dziękuję, że pozwoliłeś mi tutaj, wolnej i zdrowej, oddać się modlitwie i prosić o wstawiennictwo, tym którzy tego najbardziej potrzebują. Amen.

Adela zamilkła i natychmiast jasność ustąpiła miejsca ciemności. Serce jednak biło jej jak szalone, ciało drżało, a w gardle zaschło z wrażenia. Została wysłuchana! Otrzymała odpowiedź! Przekonana o doniosłości wydarzenia, tkwiła wciąż na kolanach z rozłożonymi ramionami. Podniosłość chwili przerwał głos Czerwonookiej:

– Z kim rozmawiałaś? Skąd brało się to okropne światło?

– Z Bogiem! – odparła dziewczyna, podnosząc się przy tym z kolan. – I od Boga!

– A kim jest ten Bóg? – zapytała Diabla. – Nigdy o nim nie słyszałam…

– Wszystkim! Jest naszym Ojcem. Moim, jak i twoim. Jest miłością, światłem, które nas prowadzi, ale jest też surowością, która karze nas za winy.

Diablica cofnęła się o parę kroków, jakby potrzebowała czasu i miejsca do namysłu. Miecz schowała do pochwy, wzrok wbiła w ziemię. Wyglądała na zagubioną. Dotychczas sądziła, że jej ojcem jest zupełnie kto inny… W głowie krążyły jej też słowa Adeli o tym, że Bóg jest jednocześnie miłością i surowością. Zastanawiała się, jak można być tak sprzecznym wewnętrznie, lecz nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie.

– Większej bzdury w życiu nie słyszałam! – rzekła po namyśle.

Błękitnooka niewiasta uśmiechnęła się dobrotliwie. Wolnym krokiem zbliżyła się do wszetecznicy. A gdy już znalazła się tuż przed nią, położyła rękę na jej piersi. Nie wyczuła bicia serca, ale długo się tym nie zamartwiała. Po tym, co usłyszała od Diabli i po tym, co sama zobaczyła, wiedziała już, że jest ona wyjątkową osobą i jako taka wymaga specjalnego traktowania.

– Dlaczego mnie obmacujesz? – zapytała Czerwonooka. – Chcesz się pieścić?

– Moja droga, dałaś mi wolność, a ja w zamian chcę ci dać Boga!

Demonica odstąpiła do tyłu o krok. Natychmiast złapała za rękojeść miecza. Nie rozumiała słów szatańskiej oblubienicy, a jeśli czegoś nie pojmowała, zwykła zwalczać to orężem.

– Gdzie jest ten twój Bóg? Dlaczego nie widzę go, ani nie słyszę? I jak chcesz mi go w takim razie podarować?

– Boga się nie widzi ani nie słyszy. W Boga się wierzy! – odparła Adela z dużą pewnością siebie.

– Wierzę w to, co widzę – stwierdziła Diabla, ponownie wyjęła miecz z pochwy i błysnęła obnażonym ostrzem przed oczyma dziewczyny. Zaraz też dodała – Wierzę w ten miecz i jego niszczycielską siłę!

Adela jednak nie ulękła się tej demonstracji broni. Nie bacząc na nią, ponownie wykonała krok ku diablicy i znów położyła jej dłoń na piersi.

– Zaufaj też Bogu. Jeśli to uczynisz, spłynie na ciebie jego łaska i światłość…

Diabla zaprzeczyła ruchem głowy. Gdzieś w głębi siebie czuła, że ten cały „Bóg” nie jest dla niej, że jako istota urodzona i żyjąca w Piekle nie pasuje do tej postaci. Słowa takie jak „łaskawość” czy „dobroć” nie przechodziły jej nawet przez gardło. Jakże więc mogłaby porozumieć się z tym tajemniczym bytem?

Jednocześnie intrygowała ją pewność siebie, której Adela nabrała po tej całej „modlitwie”. Wydawało się, że cały lęk i strach, jaki dostrzegała w dziewczynie, znikł w sekretny sposób. Czyżby ten „Bóg” mógł to uczynić? A skoro mógł pozbawić oblubienicę lęku i strachu, to czy mógłby sprawić, że światło przestałoby ranić ją samą, Diablę Czerwonooką?

Czerwone oczy demonicy zalśniły, a kąciki ust wykrzywiły się w uśmieszku. Jeśli okiełzna jasność, jeśli oswoi ból, jaki potrafi ono zadawać demonom, wówczas ona, Diabla zwana Czerwonooką stanie się niepokonaną wojowniczką. I w całym Piekle nie znajdzie się nikt, kto mógłby jej się przeciwstawić!

– Czy światłość przestanie mnie ranić? – Wszetecznica musiała się jeszcze upewnić…

– Oczywiście! – zapewniła dziewczyna. – Wystarczy, że nawrócisz się na chrześcijaństwo…

Więcej zapewnień Diabla nie potrzebowała. Uznała, że w tym wypadku, warto się „nawrócić” na to całe „chrześcijaństwo”, czymkolwiek by ono nie było…

– Jestem gotów. Mów co mam robić, aby się … Nawrócić…

Adela uściskała z radości diablicę. Nie zważając ani na wciąż trzymany przez nią miecz, ani na twardy, skórzany pancerz, przywarła do niej całym ciałem. Gdzieś w głębi serca czuła już od pierwszego spotkania, że ta szorstka w czynach i niesalonowa w mowie kobieta jest idealną kandydatką na dobrą chrześcijankę, a kto wie… Może nawet błogosławioną?

– Najpierw przedstaw się Bogu. Aby to uczynić, postępuj tak jak ja przed chwilą. Pomódl się! – Ruchem ręki wskazała miejsce, gdzie Czerwonooka mogłaby to uczynić. – Pamiętaj, że przed Panem musisz uklęknąć lub paść na ziemię! Możesz z nim rozmawiać własnymi słowami, jednak pamiętaj, aby otrzymać jego wstawiennictwo, nie możesz niczego żądać! Możesz prosić! Bóg sprzyja bowiem pokornym!

Uśmiech Diabli w jednej chwili przemienił się w grymas niesmaku. Upaść na kolana? Prosić? Być pokorną? Czerwonooka nigdy nie klęczała, chyba że przed kutasem Szemchazaja… Nie prosiła i nie hańbiła się pokorą! Na tę myśl zawładnął nią gniew. Co więcej, za takie słowa powinna pozbawić Adelę głowy! Wielokrotnie przecież zabijała bez powodu, zabić dla niej znaczyło tyle, co splunąć… Na dodatek szatańska oblubienica obściskiwała ją, jakby chciała zrobić jej dobrze, ale nic więcej ku temu nie uczyniła. Diabla pogrążyła się w zadumie. Nie na długo. Zaraz przypomniała sobie, co może zyskać odstręczającym aktem „nawrócenia” – stanie się jeszcze potężniejsza!

Wyrwała się z objęć dziewczyny, popatrzyła na wskazane przez nią miejsce i aż zadygotała. Coś naprawdę emanowało tam niespotykaną mocą. Diabla schowała miecz i zrobiła dwa kroki, po czym nogi same się pod nią ugięły. Opadła na jedno kolano, ale z najwyższym trudem podniosła się i wykonała kolejny krok w przód. W głębi swej zepsutej iluzji duszy czuła, że robi coś bezprecedensowego, coś, co odmieni jej życie w Piekle na zawsze. Wtedy zawahała się i przystanęła w miejscu.

Czy aby na pewno takich zmian oczekiwała?

„Nie ma już odwrotu” – odpowiedziała sobie w myślach. Zrobiła dwa kolejne kroki i opadła na kolana we wskazanym miejscu. Przypomniała sobie Adelę podczas „modlitwy” i tak samo, jak ona rozłożyła szeroko ramiona. Najszerzej jak tylko potrafiła. Pierś wypięła, oczy przymrużyła. Spode łba zerknęła w stronę piekielnego nieba. Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.

– Kurwa, co mam mówić? – zaklęła, zerkając w stronę dziewczyny…

– Nie klnij i nie bluźnij! – nakazała Adela, słysząc takie niedopuszczalne słownictwo. – Módl się, prosząc Boga o wstawiennictwo. Mów własnymi słowami. Tymi, które skrywasz w sercu!

Coś ukłuło diablicę w piersi. A zaraz potem, to coś zaczęło bić w miejscu ukłucia. I biło coraz szybciej, zupełnie jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. Zimne poty oblały wszetecznicę. Nie rozumiała, co się z nią dzieje, ani też co to sprawiło… Czuła Diabla, że dłużej tak nie wytrzyma, że to ponad jej siły. Ratunku postanowiła szukać w modlitwie.

– Boże Wszechmogący! Wszechpotężny i Wszechmocny! Ty, który zsyłasz światłość i nie odwracasz od niej wzroku… Nie znamy się, ale teraz chciałabym to zmienić. Nazywają mnie Diablą Czerwonooką! Urodziłam się w Piekle, zawsze też tu żyłam i walczyłam. Nie mam daru wykwintnej wymowy ani nie posiadam dystyngowanych manier. Jestem wojowniczką, kobietą miecza i pochwy, rozmiłowaną w szerzeniu orgii śmierci i seksu… Pragnę zawrzeć z Tobą, Panie, przymierze, ofiarując swój miecz i ciało, a w zamian oczekuję jedynie drobnej przysługi…

Przysłuchująca się temu wszystkiemu Adela wybałuszyła oczy, usta rozwarła z niedowierzania. Oniemiała. Tymczasem diablica wyjęła miecz, kierując ostrze ku górze. Kontynuowała wypowiedź…

– Pro… pro… sz… ęęę Cię, Boże… Obdarz mnie swoją mocą! Spraw, by światłość nie raniła mego ciała, a żądza nigdy nie ustępowała! Uczyń wszystko, aby w całym Piekle, nie znalazł się nikt, kto dorównywałby mi w sztuce walki! Ja ze swej strony zobowiązuję się mieczem i ogniem szerzyć chrześcijaństwo i czynić nawrócenia z bezlitosną konsekwencją… Z Twoją pomocą, nikt mi w tym nie przeszkodzi! Nikt! Amen…

Adela wciąż znajdowała się w zbyt wielkim szoku, aby móc skomentować to, czego była świadkiem. Takiej modlitwy bowiem jeszcze nie widziała ani tym bardziej nie słyszała…

Lochy w podziemiach Pałacu Trzeciej Świątyni

Usłyszałem tumult na korytarzu, krzyki gwardzistów i brzęk otwieranych drzwi sąsiedniej celi. Najwyraźniej miałem otrzymać towarzystwo. Po paru wrzaskach, złorzeczeniach i przekleństwach do moich uszu doleciał dźwięk ryglowanych drzwi. Mogłem spróbować nawiązać kontakt, zwłaszcza że miałem racjonalne przesłanki, by sądzić, że znam nieszczęśnika z drugiej celi:

– Czterdzieści i Cztery jesteś tam? – krzyknąłem, próbując przebić się głosem przez potężne ściany.

– To ja, Sariel… – Usłyszałem w odpowiedzi swego odwiecznego towarzysza, który przed buntem w pałacu znikł w nieznanych okolicznościach. Ucieszyłem się, że wciąż jest w jednym kawałku.

– Przyjacielu powiedz, co się stało… Nigdzie cię bowiem nie widziałem…

– Przepraszam, Szemchazaju, przepraszam, że cię zawiodłem… – Zniewieściały Upadły Anioł łkał, wypowiadając te słowa. – Spóźniłem się na twój bunt… Wybacz mi, Szemchazaju, wybacz mi wszystko…

– Przyjacielu, nie przepraszaj, ani nie proś mnie o wybaczenie. Cieszę się, że jesteś cały. Proszę, opowiedz o tym, co się wydarzyło…

I mój obojnaczy towarzysz, stojący na rozdrożu dwóch płci, łamiącym się głosem rozpoczął swoją opowieść…

– Przygotowywałem się do walki w jednym z babilońskich kościołów, na zakrystii… Razem z Tamielem i Ramielem oddawaliśmy się tam rozpuście… Szemchazaju, gdybyś tylko wiedział, jak bardzo mi obaj dogodzili… Gdybyś tylko czuł to, co ja! Bliźnięta brali mnie na zmianę od tyłu, a musisz wiedzieć Szemchazaju, że nie żałowali sobie przyjemności! Spuszczali się we mnie wielokrotnie, tak często i gęsto, że po paru razach doszczętnie wypełnili moje ciało swym nasieniem… Gdy już więc mnie wydymali, gdy już nasycili swe pragnienia, udali się ukontentowani do pałacu, a ja zostałem… Chciałem dobrze wyglądać, przecież próba obalenia samego Szatana nieczęsto się zdarza… Jednak cały czas się denerwowałem. Ręka mi drżała, nie mogłem skupić się na zadaniu. Trzymałem kredkę do oczu i nie potrafiłem poprowadzić równej linii, zawsze gdzieś uciekała w górę, w dół lub za daleko… Po każdym niepowodzeniu coraz bardziej popadałem w rozpacz. Co gorsza, rozmazałem tusz do rzęs, i musiałem powtarzać tę czynność kilka razy… Szminką wymalowałem wąsy zamiast ust… Jednak to było tylko preludium do prawdziwej tragedii… Gdy już bowiem zrobiłem się na bóstwo, gdy nosek upudrowałem i całą resztę ślicznie obmalowałem, dotarłem do pałacu, gdzie zastałem mrowie wrogów i ani śladu naszych… Bunt zdawał się już stłumiony… Nic jednak nie wiedziałem o waszym losie, więc z mieczem w dłoni rzuciłem się w wir walki. Gdybyś mnie wtedy widział Szemchazaju! W ciasnym wdzianku podkreślającym walory ciała! Z białymi, falującymi włosami, czerwonymi, gorącymi wargami! Z biustem dumnie prezentującym się z przodu i okrągłymi pośladkami z tyłu! Och, Szemchazaju, gdybyś mnie wtedy widział! Rzuciłem się w wir walki z furią w oczach. Z miejsca położyłem trzech strażników, a potem to już straciłem rachubę! Siekłem mieczem na prawo i lewo, sam przeciw wszystkim! Nikt nie potrafił mi sprostać, nikt!Zdawało się nawet, że odnoszę zwycięstwo w pojedynkę, lecz wtedy, jak spod ziemi, wyrósł tuż przede mną sam mroczny Książę Mefistofeles! Z kędzierzawymi włosami, z tym swoim mrocznym spojrzeniem i brodą zaplecioną w dwa warkoczyki… I jeszcze w tej budzącej grozę i trwogę czarnej zbroi! Zadrżałem wówczas, sam nie wiem, z podniecenia, czy ze strachu… Szybko się jednak opamiętałem! Skoczyłem na niego z uniesionym mieczem! Wytrącił go jednym ruchem ręki, a mnie zdzielił po głowie niczym rozkapryszonego dzieciaka… Upadłem na ziemię. Mefistofeles zaśmiał się i powiedział, że za chwilę zgwałci mnie okrutnie, a ja na to, że nie musi, że przyjmuję swoją klęskę i sam dam mu to, czego pożąda. Ogarnęła mną gorączka, już nie chciałem odbierać istnień, lecz tylko dawać rozkosz… Obnażyłem więc tyłek i wypiąłem się ku niemu… Książę przez jakiś czas szamotał się ze zbroją, po czym wydobył na wierzch swoją dzidę, długą i bardzo grubą… Gdybyś ją tylko widział, Szemchazaju! Gdybyś tylko ją widział…  Mefistofeles splunął na swój oręż, przymierzył starannie… I wbił go w sam środek mojego tyłka. Brał mnie tak, jak knur bierze lochę! Ostro, gwałtownie i zdecydowanie. I robił to na oczach całego Pałacu Belzebuba! A gdy już skończył, gdy już nasycił swoją chuć, gdy już jego dumna dzida haniebnie się skurczyła, oznajmił, że oddaje mnie na wychędożenie wszystkim żołnierzom i służącym Szatana…

„Biedny Sariel” – pomyślałem. – „Co te bestie mu uczyniły?”

– Czy oni zgwałcili cię zbiorowo? – zapytałem.

– Nie, Szemchazaju, nie zgwałcili mnie – odparł Sariel, po czym łkającym głosem dopowiedział. – Sam im dałem!

Nastała wielce wymowna cisza, przerywana szlochem mojego obojnaczego przyjaciela. Miałem wrażenie, że gdzieś, między Niebem a Piekłem zatracił on to, co ważne i istotne… Że zagubił się między marzeniami o byciu kobietą, a swoją pierwotną, męską naturą. On jednak zdawał się nad tym nie zastanawiać, tylko cały czas mówił:

– Sam wypinałem się i dawałem dupy każdemu, kto potrafił wsadzić w nią kutasa, bądź inny przedmiot! I czułem wtedy wielką przyjemność i satysfakcję. Przez moją rzyć przewinęło się kilkadziesiąt bądź kilkaset diabłów! Wybacz mi, Szemchazaju, że dałem się tak pohańbić, ale cała ta chutliwa gorączka przejęła nade mną władzę… A teraz nawet usiąść nie potrafię… Jestem zgubiony…

– Sarielu, tak wiele wycierpiałeś… Odpocznij przyjacielu… – Poczułem żal z powodu dawniej błyskotliwego towarzysza, zamienionego w Piekle w narzędzie do osiągania przyjemności.

– Nie, Szemchazaju, muszę powiedzieć coś jeszcze… – Wyjęczał dawny Anioł. – Po tym, gdy już wszyscy mnie wydupczyli, zabrali na przesłuchanie i tortury. Chcieli wiedzieć, kto brał udział w spisku…

Natychmiast pomyślałem o Diabli, której, jak sądziłem, jako jedynej udało się wymknąć z pałacu. Zakładałem także, że towarzyszy jej Adela. Znałem Czerwonooką na tyle dobrze, że wiedziałem, że nigdy nie ustępowała i raz powzięty zamiar zawsze urzeczywistniała. Przypuszczenie, że uwolniła ona oblubienicę Belzebuba, graniczyło wręcz z pewnością. Jednak czy diablicy udało się ukryć swoją tożsamość i czy Sariel jej nie zdradził?

– Przyjacielu, czy powiedziałeś im to, czego chcieli? – zapytałem przepełniony obawami.

– Nie, Szemchazaju, nic im nie powiedziałem. – Odetchnąłem z ulgą, lecz Sariel zaraz dodał… – Ale wszystko napisałem!

Podupadłem na duchu. Diabla uciekająca z Adelą miały za karku pościg składający się z dziesiątek, jeśli nie setek tysięcy szatańskich legionistów…

– Przepraszam, Szemchazaju. Przepraszam, że cię zawiodłem. – Głos Sariela brzmiał rozpaczą. – Jednak oni torturowali mnie, torturowali okrutnie! Powiedzieli, że dają mi wybór, Szemchazaju… Wybór polegający na tym, czy chcę stracić lewe oko, czy prawe jądro.

– Wybacz, przyjacielu, wybacz, że cię w to wciągnąłem, to moja wina – wykrzyczałem przez ścianę, ale on ciągle kontynuował…

– Więc wybrałem, że wolę zachować jądra, a oni wydłubali mi oko… – Sariel zaniósł się płaczem. – Nie mam oka Szemchazaju, zabrali mi oko!!!

Dziki skowyt Upadłego Anioła rozniósł się po ciasnych murach pałacowego lochu. Jego wrzask wypełniał moją całą rzeczywistość, w głowie wciąż buczały mi słowa – „Nie mam oka Szemchazaju, zabrali mi oko”… W tle tego wszystkiego znajdował się wątpliwy los trzech kobiet, które wiele dla mnie znaczyły, a które na swoje nieszczęście związały ze mną swoją przyszłość.

Isztar, Diabli i Adeli.

Gdzieś w Piekle…

Król Karo, wielki czarny ogier, ugiął kolana z przodu i legł na ziemi. Zwinął się w kłębek, uszy położył wzdłuż głowy, zupełnie, jakby brak widzenia mu nie wystarczał. Najwyraźniej pragnął także nie słyszeć…

– Będziemy tutaj obozować – stwierdziła Diabla. Od czasu całej tej „modlitwy” nerwowo krążyła między jedną pustynną wydmą a drugą, zupełnie jakby coś nie dawało jej spokoju. Nawet kuszący widok trawionego przez pożar miasta przestał ją zajmować.

– Czy teraz jestem tą… Chrześcijanką? – Czerwonooka przystanęła tuż przed dziewczyną. Ton jej głosu zdradzał zniecierpliwienie.

Adela siedziała oparta o szyję odpoczywającego konia. Obgryzała paznokcie.

– Musisz się jeszcze ochrzcić, ale to tutaj niemożliwe. Nie mamy wody. Do chrztu potrzebna jest woda!

Diabla oparła ręce o biodra i wygięła się, nachylając ku oblubienicy.

– A czym jest ten cały chrzest?

– To obrzęd nawrócenia i oczyszczenia z grzechów. A także…

Wojowniczka przerwała tupnięciem nogi.

– Nieważne, skoro to jednak niezbędne, musisz mnie ochrzcić! Teraz! Natychmiast!

– Nie mam wody… – Adela wzruszyła ramionami. Czuła jednak w głębi duszy, że diablica nie była jeszcze gotowa, aby przyjąć ten sakrament. Wiedziała, że obie czeka wiele pracy, nim wojowniczka zostanie chrześcijanką.

Diabla jednak rozumiała, że nie może dłużej zwlekać, że próba sił jest coraz bliżej i umiejętność poskromienia światłości da jej niebagatelną przewagę nad wrogami. A po utracie Szemchazaja i jego nieudolnej zgrai, miała samych przeciwników. Stała sama naprzeciwko całego Piekła. W którą stronę by nie zwróciła swoich czerwonych oczu, tam ujrzeć mogła tylko wrogów…

– Nalej na mnie! – rzekła diablica w akcie desperacji.

– Słucham?

– Nasikasz na mnie i tym sposobem dokonasz chrztu! – Złapała dziewczynę za ramię i siłą zmusiła do wstania z ziemi. Sama natomiast usiadła tuż przed nią. Chwyciła za biodra i przyciągnęła do twarzy.

– Lej! Kurwa, lej!

Adela próbowała wyrwać się z uścisku diablicy, ale ta znowu okazała się dla niej za silna. Postanowiła więc przemówić jej do rozsądku…

– To bluźnierstwo!

– Lubię bluźnić! Lej, Adelka… – Demonica wbiła się już głową pod sukienkę towarzyszki, czekając na chrzest.

– Wtedy chrzest nie będzie ważny! Bóg nie przyjmie cię na swe łono! I nie obdarzy cię światłością!

Diabla zaklęła występnie, po czym wypuściła Adelę ze swych objęć.

– A krew? To może ochrzcisz mnie krwią? – spytała Czerwonooka z nadzieją.

– Tym bardziej to nie może być krew… – odparła dziewczyna. Odstąpiła od nieprzyjemnej towarzyszki i pogrążyła się w myślach.

Uświadomiła sobie, że jeśli potrafi wytworzyć siłą woli ogień, to powinna móc uczynić to samo z wodą. Piekło to bowiem tylko złowieszcza iluzja… Wciąż dręczyła ją wątpliwość, czy Diabla powinna zostać tak szybko ochrzczona, ale tym razem ciekawość okazała się silniejsza od rozterek. Skryła swoje błękitne oczy pod powiekami i wyobraziła sobie oazę. Taką, jaką widziała jeszcze za życia na obrazach wielkich artystów, wyspę zieleni otoczoną morzem piachu. A w samym środku, schowany w cieniu daktylowych palm, mały, lśniący staw.

– Jesteś czarownicą? – Usłyszała głos wojowniczki i otworzyła oczy. Nad głową ujrzała długie liście palm, a przed sobą miała lazurowy zbiornik wodny. Dokładnie taki sam, jaki sobie wyobraziła. Widok ten, połączony z pogrążającym się w chmurach dymu krwistym Jądrem Piekła, przywodził na myśl ziemskie, urokliwe zachody słońca nad brzegiem jeziora.

– Jak tu pięknie. – Słowa zachwytu wyrwały się z ust oblubienicy. A skórzany, bojowy napierśnik opadł z ciała diablicy. Po chwili wszetecznica odpięła ciężki pas z dwoma mieczami i wyzwoliła się z opinającej biodra sukienki. Zrzuciła sandały i stanęła nad brzegiem stawu zupełnie naga. Jedynie wokół nadgarstka miała obwiązaną czerwoną chustę…

– Teraz możesz mnie ochrzcić! – stwierdziła Diabla z przekąsem i weszła do wody. Zanurzyła się do pasa i odwróciła w stronę dziewczyny.

W miejscu zagubionym gdzieś w Piekle, w wyczarowanej oazie, przy blasku czerwonego światła, mając za świadka niewidzącego konia, wydarzył się cud. Adela, wsłuchawszy się w duchową potrzebę, weszła do wody w swej białej sukience. Kontemplując obmywającą ciało i duszę wodę, kierując się wewnętrznym podszeptem, zbliżyła się do diablicy. Nagiej i drżącej, grzesznej i zagubionej. Położyła jej rękę na ramieniu, spojrzała w żarzące się rozmaitymi odcieniami czerwieni oczy. Tam, w zwierciadle duszy tej, którą nazywano wszetecznicą, dostrzegła przejaw Boga. Nie zobaczyła dobra ani nie ujrzała zła, pycha stała się pokorą, a pokora pychą, występek zrównał się z przebaczeniem.

– Wszystko stało się jednym, absolutem, boskim pierwiastkiem – oznajmiła dziewczyna i zanurzyła Diablę pod wodą. – Ja Ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego…

Czerwonooka wynurzyła się na zewnątrz, od razu wciągając do płuc powietrze i zaraz je wypuszczając. Zupełnie jak gdyby był to pierwszy oddech w jej życiu. W jej nowym życiu…

– Ja pierdolę, chciałaś mnie utopić? – rzekła z wyrzutem, gotowa porachować się z szatańską oblubienicą.

Dziewczyna jednak się tylko uśmiechnęła. Najszerzej jak potrafiła.

– Teraz jesteś chrześcijanką – powiedziała, czule obejmując Diablę ramionami. I zaraz dodała… – A także moją siostrą!

Serce biło w piersi Adeli, jakby chciało się z niej wyrwać. Czuła, że połączyła ją z Czerwonooką niezwykła więź, taka, która nie baczy na ograniczenia czasu i przestrzeni. Taka, która pokona wszelkie przeciwności losu.

Poczuła Adela, że nie jest już sama…

Lochy pod Pałacem Trzeciej Świątyni

Ponieważ posiadałem znaczną wrażliwość na rzeczy piękne, a cela, w której chwilowo przebywałem, wyglądała raczej mało ciekawe, postanowiłem dokonać jej małego upiększenia. Posępne, zakurzone, ściany wygładziłem świetlnymi promieniami, nadając im jednolitą, gładką formę w kolorze czerwieni. Sufit przemieniłem w efektowną iluminację płomieni ognia i kropel wody. Oba te żywioły tliły się w zgodzie, zawieszone nad moją głową, ciesząc przy tym oko. Przekształcając podłogę lochu, celowałem w odzwierciedlenie ogrodu wykreowanego przez Adelę. Oczywiście, miejsca miałem znacznie mniej, toteż ograniczyłem się głównie do róż w kolorze écru, niebiesko – fioletowego dywanu lawendy oraz mlecznobiałych stokrotek. Ściany oddałem we władztwo pnączy winogrona.

Nie zapomniałem też o swoim przyjacielu i sąsiedzie. Okrutnie okaleczonym przez belzebubowych siepaczy Sarielu. Moc kolorowych roślin rozkwitła także w jego celi, a by mógł odnaleźć ukojenie tym widokiem, pozwoliłem sobie także u niego zastosować świetlną iluminację ognia i wody na suficie.

– Dziękuję Szemchazaju! Dziękuję za wszystko, co dla mnie uczyniłeś! – Upadły na duchu i ciele obojnak zdawał się odnaleźć odrobinę radości w swej pożałowania godnej sytuacji. Wprawdzie znów zapłakał, ale tym razem ze szczęścia. – To jest bardzo piękne! Nigdy nic piękniejszego nie widziałem!

To jednak nie wszystko, czym wypełniałem gorzką i mało ciekawą więzienną egzystencję. Zaprosiłem do siebie całkiem pokaźne stadko szczuroskoczków. Żwawe i gibkie stworzonka okazały się nader wesołymi i utalentowanymi towarzyszami, które nieustannie oddawały się harcom oraz tańcom, gdy pogrywałem na swoim iluzorycznym flecie. Uczyłem je także reagować na komendy i wyrażać prostymi słowami własne myśli. Zasób ich słownictwa nieustannie się powiększał, aż w pewnym momencie, wszystkie razem, zgodnie wypiszczały po trzykroć pewne wielce znaczące słowo:

– Chuj! Chuj! Chuj! – Zwierzaki przywarły do siebie swymi ciałkami, a na mnie padł złowieszczy cień. To mogło znaczyć tylko jedno. Nawiedził mnie Szatan Belzebub we własnej, szkaradnej istocie.

– Urządziłeś się tutaj nie gorzej niż we własnym domostwie. – Ciemiężca stał nade mną, sięgając swymi rogami niemal do sufitu. Jego czerwona, łysa głowa mieniła się kolorami mojej wodno – płomiennej iluminacji. Ja tymczasem siedziałem ze skrzyżowanymi nogami w morzu swych kwiatów, otoczony stadem przyjaciół, czyli szczuroskoczków.

– Wiesz, jak bardzo pragnę twojej zguby? – zapytałem.

– Wiem – odpowiedział ten, który władał całym Piekłem.

– Jesteś dla mnie robakiem, którego powinienem zgnieść. Nosisz jeszcze ten czerwony czerep na szyi tylko ze względu na Isztar. Jeżeli jednak coś jej się stanie…

Paradoksalnie, znajdując się w niewoli, wreszcie mogłem jasno wyrażać swe prawdziwe myśli.

– Hardy się zrobiłeś w tej celi. – Belzebub uśmiechnął się ponuro, obnażając pożółkłe zęby. – Wreszcie możemy… Jak to się mówi? – Podrapał się po głowie i zaraz dodał. – Szczerze porozmawiać…

– Nie możesz mnie zniszczyć…

– Ani ty nie możesz zniszczyć mnie… – przerwał mi Karmazynowy Król. – Nie zapominaj też, że to ja tu rządzę!

– Jesteś uzurpatorem, władcą Piekła jest Pierwszy Anioł!

Szatan znów uśmiechnął się podle. Usiadł przede mną i wpatrywał się tymi swoimi żółtymi, gadzimi oczami.

– Dlaczego nie wypowiesz jego imienia Szemchazaju? – Zaśmiał się gromko, a ja milczałem.

Czy ja właściwie znałem imię Pierwszego Anioła?

– Nie wypowiesz, ponieważ ten, którego nazywasz Pierwszym Aniołem i darzysz wielką estymą, stracił swe imię. A kimże jest Anioł bez imienia, Szemchazaju?

Milczałem, a Belzebub mówił, ciągle mówił…

– Jest nikim. Jest po prostu nikim.

Szczuroskoczki gdzieś się skryły, a kwiaty jakby przybladły. Władca Much i Komarów tymczasem kontynuował…

– Ja nie boję się mówić Szemchazaju. Ja nie boję się niczego. Mogę więc powiedzieć ci, że to sam Niebieski odebrał mu imię po zdradzie, której się dopuścił. Tak, Szemchazaju, ten, którego nazywasz Pierwszym Aniołem, najpierw stracił swe imię – Sael, a potem stracił Piekło. Imię odebrał mu Stwórca, Piekło odebrałem ja! Pewnie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego to ja zasiadam na gorejącym tronie, a nie on? Zastanawiałeś się nad tym, ale nigdy nie zadałeś właściwego pytania… A to dlatego, Szemchazaju, że boisz się mówić, podczas gdy ja mogę mówić o wszystkim. Upadłe Anioły są takie same jak ludzie, boją się wyrażać swoje prawdziwe myśli. Podczas gdy tak naprawdę tylko rozmowa oczyszcza… Zostawmy to jednak, Szemchazaju. Widzę bowiem, że bardzo chcesz się dowiedzieć o tym, co zaszło między mną a Bezimiennym, ale nadal boisz się mówić. Więc pozwól, Szemchazaju, że ci to ułatwię. Zabiłem skurwiela. Zgładziłem go jednym, jedynym uderzeniem. Prosto w serce!

I zaniósł się Belzebub histerycznym śmiechem, który najpierw wypełnił moją celę, a potem rozniósł się na cały pałac. Barwne iluminacje na suficie jakby przygasły, a co gorsza kwiaty zaczęły więdnąc, by wkrótce całkiem oklapnąć. Wiedziałem jednak, że ta czerwona kreatura się myliła. Słyszałem głos Pierwszego Anioła bardzo wyraźnie, tak wyraźnie, że nie mógłbym pomylić go z niczym innym.

– Spójrz, co zrobiłeś krętaczu – stwierdziłem z oburzeniem. – Zniszczyłeś moje kwiaty! Wystraszyłeś zwierzęta!

– Zrobisz sobie nowe kwiatki i przywołasz inne futrzaki. – Szatan machnął ręką. – Porozmawiajmy otwarcie.

– Więc proponuję, abyś ustąpił z tronu, albowiem twoje rządy niezmiernie ciążą mniej lub bardziej przyzwoitym diabłom.

Belzebub znów zaśmiał się gromko, tym razem jednak na czole objawiły mu się żyły, a żółte, gadzie oczy zaświeciły ze złości. Wreszcie skutecznie wyprowadziłem drania z równowagi…

– Odebrałeś mi coś, Szemchazaju. Coś, co jest dla mnie bardzo ważne…

– To ja siedzę jako twój więzień, a ty pławisz się w blasku swego skwierczącego tronu. Jakże więc mogłem ci coś odebrać? – odparłem.

Szatan spochmurniał. Starał się zachować spokój, lecz po mimice twarzy, która przybrała szaleńczy wyraz, mogłem wywnioskować, że w środku aż się gotuje. Sięgnął rękoma po zwiędłe kwiaty i zerwał ich całą garść. Dobrze wiedziałem, co za chwilę usłyszę z ust oprawcy niezliczonych grzeszników.

Odzyskam ją, Szemchazaju. Myślisz, że ją uratowałeś, ale to nieprawda. Ja i Adela jesteśmy na siebie skazani, stanowimy wręcz dwie połówki jednej całości. Nie potrafimy bez siebie istnieć…

Usłyszałem obłęd w głosie Króla Piekieł oraz dostrzegłem go w sposobie, w jaki się zachowywał. To nie było okrucieństwo, którym zawsze się odznaczał, ale czysty obłęd i obsesja. Belzebub pogrążał się w szaleństwie, a Adela zdawała się stanowić przyczynę tego stanu rzeczy.

– Nigdy jej nie odnajdziesz! Zbyt wiele wycierpiała przez ciebie, by znów trafić w twoje obmierzłe łapska…

– Mylisz się, Szemchazaju, mylisz i to podwójnie. Pokłady cierpienia Adeli są bowiem nieskończone. Jej istnienie to ciągłe pasmo udręk i bólu, a ja jestem siłą sprawczą tych wszystkich nieszczęść. Mówisz, że jej nie odnajdę? Odnajdę! A jakże, kurwa! Czuję jej zapach nawet tutaj, w tej celi, siedząc naprzeciw ciebie. Jest moją mapą, moim kompasem, nieodłączną częścią mnie samego. Odszukam ją, wywęszę, gdziekolwiek by nie uciekła. A wiesz, co zrobię, gdy już ją odnajdę? – Tutaj Karmazynowy Król nachylił się ku mnie i wyszeptał do uszu. – Zedrę z niej ubranie i zerżnę tak, jak na to nie zasługuje! Będzie błagała i płakała, ale ja nie będę ustawał w swych niegodnych zapędach… Wychędożę ją na oczach całego Piekła!

Belzebub wrócił do swojej poprzedniej pozycji. Już się nie uśmiechał, tylko cały wręcz dygotał. W dłoni wciąż trzymał bukiet zwiędłych kwiatów. Sprawa oblubienicy zdawała wytrącać go z równowagi.

– Adela nie jest sama…

– Sariel wszystko mi zdradził – Szatan zasyczał przez zaciśnięte wargi. – Jeśli myślisz, że ta suka, Diabla, mnie powstrzyma, to jesteś w wielkim błędzie. Może machać tym swoim mieczykiem ale nie może wyrządzić mi nim żadnej krzywdy. Nie jest dla mnie ani godnym, ani niegodnym przeciwnikiem. Zrozum jedno, Szemchazaju. Wydałeś na nią wyrok, Czerwonooka wszetecznica padnie, zginie z twojej winy! – W tym momencie zwiędłe kwiaty w dłoni Belzebuba rozsypały się w drobny pył, brutalnie ilustrując to, co spotka czarnowłosą wojowniczkę.

Poczułem silny niepokój. Nie wiedziałem, czy Belzebub mógł mieć rację, czy tylko blefował, by zasiać niepewność w moim umyśle i sercu. Król Piekieł bowiem do mistrzostwa opanował sztukę manipulacji i kłamstwa.

Nie mogłem jednak uciec od pewnej refleksji. Jak wiele znaczyła dla mnie Diabla? Traktowałem ją jak narzędzie do realizacji własnych celów. Wydawałem rozkazy i wiedziałem, że diablica sprosta nawet najtrudniejszemu zadaniu. Zawsze szła do celu, choćby po trupach. Zawsze! A w międzyczasie dawała mi to, czego nie mogłem otrzymać ani od nieobecnej wcześniej Isztar, ani od niewinnej Adeli – zaspokojenie pożądania.

Czy jednak była dla mnie tylko tym właśnie – narzędziem zemsty i źródłem rozkoszy? Nie zdążyłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, gdyż nieprzyjemny, chropowaty głos Belzebuba przywrócił mnie do piekielnej rzeczywistości.

– Wiesz, co się stało, Szemchazaju, z twoją żoną? Z Isztar? – Zadrżałem z obawy, ale milczałem. – Mogłem potraktować ją jak Sariela. Zgwałcić i rzucić innym, by się nią nasycili. Taki też miałem pierwotny zamysł, wychędożyć ją przy tobie, zmusić cię do patrzenia, jak twoja ukochana żonka jest brana przeze mnie, a następnie przez coraz mniej plugawe diabły. Jednak nie zrobiłem tego.

Szatan zamilkł. Przez moment mierzyliśmy się nienawistnymi spojrzeniami. Wreszcie Belzebub wstał z miejsca, jakby szykując się do opuszczenia lochu.

– Postanowiłem zrobić coś innego, Szemchazaju. Skoro nie mogę cię zabić, postanowiłem cię złamać. Odebrać wszelką nadzieję. Przyjaciół i dziwki zajebać bądź przekabacić na swoją stronę. Tak też uczynię, Szemchazaju. Omotam kłamstwami i obietnicami twoich jedynych przyjaciół, Sariela i Czterdziestego Czwartego. Odnajdę Adelę, zbrukam jej ciało, jak za najlepszych czasów i przywiodę z powrotem do Pałacu. I będę brukał ją aż po całą wieczność! Zniszczę Diablę zwaną Czerwonooką i podam ci jej głowę na talerzu. Wreszcie uwiodę Isztar. Tak, dobrze słyszysz, Szemchazaju, nie zgwałcę jej, ani do niczego nie zmuszę. Sprawię, że sama rozkraczy się przede mną. A gdy już zostanie moją kolejną kurwą, przyniosę ci w darze jej majtki… Wtedy, Szemchazaju, gdy już zostaniesz sam, gdy już stracisz wiarę i nadzieję, wtedy cię ostatecznie pokonam…

I Szatan znikł, a ja zostałem sam z sercem przepełnionym wątpliwościami i duszą obciążoną niepokojem. W głowie, nieustannie niczym echo, powracały do mnie słowa Belzebuba…

***

Czterdzieści i Cztery siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. W komnacie, gdzie został uwięziony, doskwierały mu nadmierny przepych i wygoda. Nawet dywan, na którym spoczywał, drażnił go swoją miękkością. Nie dziwota zresztą, wykonany został z setek łasiczych skórek. Wielkie łoże, z wypełnionymi pierzem ze skrzydeł Aniołów poduszkami oraz kołdrą okazało się za wygodne. Ściany, zdobione arrasami ilustrującymi zbrodnicze akty panującego Szatana, chociaż piękne, raziły swym ponurym przekazem. Nawet sufit przedstawiał scenę rodem z Piekła, w której Szatan miażdżył swych wrogów. Czwarty zadumał się nad podobieństwami sztuki piekielnej z ziemską. Niewątpliwie obie wychodzić musiały spod ręki ludzi zrodzonych z kobiet, Aniołowie zazwyczaj nie cechowali się nadmierną kreatywnością. Sztukę Piekła cechowała brutalna dosadność. Gdzie nie spojrzeć, tam uwagę przykuwały akty przemocy, liczne z przedstawionych diabłów miały cechy zoomorficzne oraz wykorzystywały nadprzyrodzone moce. Panował też kult fallusa. Nie zwykłego, lecz silnie sterczącego, gotowego do splugawienia kobiety. Gdzie Czterdzieści i Cztery nie spojrzał, tam widział obrazy, arrasy, plafony z Belzebubem i jego wielkim członkiem, mordującego, gwałcącego, gnębiącego potępionych…

Zamknął więc Czwarty oczy i wrócił myślami, do tego, co zaszło. Podczas buntu miał pojmać lub zgładzić dowódcę straży pałacowej. Tak też uczynił, odnalazł diabła piastującego to stanowisko i złożył mu propozycję nie do odrzucenia, a gdy ten jednak ją odrzucił, Czwarty zakończył jego istnienie w Piekle. Dalej sprawy potoczyły się nie po jego myśli. Zamiast zdezorientowanych szatańskich popleczników, przyszło mu się zmierzyć z dobrze zorganizowanymi i umotywowanymi wojakami. Oczywiście zgładził wielu z nich, gdyż nikt nawet nie zbliżał się do jego biegłości w posługiwaniu się białą bronią. Jednak, gdy naprzeciw niego stanęli dawni kompani, wraz z którymi walczył o wyzwolenie ojczyzny, coś w nim pękło. Odrzucił miecz i dał się pojmać.

Wbrew przypuszczeniom nie zaznał tortur cielesnych, lecz tylko duchowe. Najwyraźniej Szatan chciał złamać go wygodami i pokusami, jakie daje bogactwo i władza. W całym Piekle panowało bowiem przekonanie, że ludzie zrodzeni na ziemi gustowali w złocie i dobrobycie, podczas gdy Upadłe Anioły pragnęły czci samej w sobie. Czterdzieści i Cztery był pewien, że nie ulegnie tym prostym sztuczkom.

Czas upływał niedającym się zmierzyć w Piekle sposobem, a Czwartego tymczasem nikt nie odwiedzał. Niepewność bywała gorsza od wiedzy, toteż wątpliwości coraz bardziej mu ciążyły. Nawet nie zorientował się, gdy ktoś zakradł się do pokoju.

– Witaj panoczku… – usłyszał kobiecy głos zza pleców.

Skonsternowany, natychmiast rozpoznał z kim ma do czynienia. Białogłowa, która wypowiedziała te słowa, była ostatnią diablicą, którą spodziewał się tu spotkać. Wstał z miejsca i odwrócił się ku swojemu nieoczekiwanemu gościowi. Ujrzał niewiastę, z którą zbliżył się w kościele Lucyferian, Jagnę. Wyglądała tak samo, ale coś się w niej zmieniło. Jasne włosy, koloru łanów zboża, rozrzucone miała na ramionach, a grzywkę schowaną za uszami. Zamiast dawnej, wiejskiej sukni, miała na sobie spodnie, których nogawki wpuściła w długie, skórzane buty oraz obcisłą bluzkę – strój, który bardziej pasował do sprzyjających awanturnictwie niewiast, niż do prostej wiejskiej dziewczyny.

– Skoro tutaj jesteś, to znaczy, że nasze poprzednie spotkanie nie było przypadkiem. Znaczy to, że mnie śledziłaś, że służysz Szatanowi Belzebubowi!

Kobieta podeszła do kredensu, skąd wyjęła butelkę wina i dwa kieliszki. Rozlała do nich trunek.

– Zmiarkuj jedno, dzyndzelku, Piekło to nie Ziemia, tutaj nie ma przypadków! – Zbliżyła się do skonfundowanego mężczyzny i wręczyła mu kieliszek.

– Jednak nie zaprzeczysz, że przysyła cię sam Antychryst!

Jagna uśmiechnęła się szeroko.

– Do Ancykrysta mu brakuje co nieco… Jednak nie będę cię bajcowała, to on poruczył mi się spotkać z tobą.

Oboje ujęli naczynia i zmoczyli wyschnięte wargi czerwonym trunkiem.

– Czy on… Dobrze cię traktuje? – Czterdzieści i Cztery postarał się, by jego wypowiedź zabrzmiała obojętnie. Jednocześnie czuł się niepewnie. Obecność ładnych niewiast zawsze wprawiała go w zakłopotanie. I chociaż uważał się za odpornego na ich urok, to w ich towarzystwie nigdy nie wiedział co powiedzieć, ani jak się zachować.

– Wolałbyś nie wiedzieć, to niekłamany pierun… – odpowiedziała blondynka i widząc skonsternowany wyraz twarzy rozmówcy, pospieszyła z wyjaśnieniami. – Batoży mnie, gnębi i gnoi, a także pokrywa, gdy tylko chcica go bierze…

Czwarty zadrżał z gniewu. Tak się kobiet traktować nie godziło!

– Przykro mi. Naprawdę jest mi przykro z powodu tego, co cię spotkało. Razem z moim przyjacielem, chcieliśmy uwolnić Piekło od tego tyrana, ale ponieśliśmy klęskę – powiedział mężczyzna.

– To prawda, że tyran z niego wielki. Prawda też, że ponieśliście klęskę. – Jagna zawiesiła głos i skupiła wzrok na wisiorku, który nosił rozmówca. Zmieniła temat. – Fajny medalion masz…

Czwarty natychmiast sięgnął ręką ku szyi. Zdobył tę ozdobę kiedyś w Piekle i chociaż nie miał pewności, co oznacza, nie potrafił się z nią rozstać. Znak przypominał mu oko. I tak też mówił każdemu, kto się o to pytał. Mówił, że przedstawia oko i wszystko, to co ten narząd symbolizuje. Gdzieś w głębi duszy czuł jednak, że chodzi o coś zupełnie innego…

Jagna nieoczekiwanie podeszła do towarzysza. Blisko. Za blisko. Poczuł nacisk jej biustu na swoim torsie. Ich usta otarły się prawie o siebie, chciał się wycofać, ale kobieta go powstrzymała. Sięgnęła po wisiorek i powoli, niemal z nabożną czcią zdjęła ozdobę z szyi Czwartego. Ku  rozczarowaniu mężczyzny, zmieszanego z ulgą, odsunęła się.

– Tylko popatrz. To cipeczka. Taka, jaką ja sama posiadam… Jestem jej wierną wyznawczynią! – Niewiasta pomachała mu medalionem przed twarzą.

– Wyznajesz… Wiarę w pochwę? – Mężczyzna przełknął ślinę, wymawianie takich słów zawsze przychodziło mu z trudem.

Jagna zachichotała.

– Nie w pochwę… Wierzę w Boginię Matkę… Kuciapa tylko ją symbolizuje…

Czwartemu zakręciło się w głowie. Słowa jasnowłosej, jej zapach, dotyk, którym go nieświadomie obdarzyła, wwierciły się w jego duszę i wypełniały ją od środka. To, co mówiła, choć zdawało się tak występne, w przedziwny sposób docierało do najskrytszych zakamarków jestestwa. Nic w Piekle nie fascynowało go bardziej niż kobiece łono.

– Jesteś tutaj, by mnie uwieść?

Jagna kolejny raz zaniosła się śmiechem, tak szczerym, że aż wygięła się wpół, jednocześnie łapiąc się za brzuch.

– Nie zbajtlować, lecz uwolnić! Chcesz liznąć swobody?

Marzył o tym i śnił. Pragnął wydostać się z tej komnaty, tego opuszczonego przez Boga pałacu i w ogóle z radością porzuciłby całe to Piekło. Najchętniej wróciłby na Ziemię, by znowu walczyć o jedyną miłość swego życia. Rzeczpospolitą.

– Chcę…

– To uklęknij przede mną…

– A jeśli uklęknę, to co mi zrobisz?

– Uchylę ociupinkę wolności…

Czwarty nie zdołał się oprzeć, padł na kolana, a Jagna stała tuż przed nim.

– Chcesz zobaczyć moją Boginię? – Wypowiadając te słowa, jasnowłosa oparła jedną nogę o bark mężczyzny. Ten popatrzył na nią i dostrzegł przyzwalające skinienie głowy. Bardzo chciał  zobaczyć, tak bardzo, że aż bał się wyrazić to słowami. Jednocześnie lękał się nieznanego.

– Zrób to… – zachęcała niewiasta, a Czterdzieści i Cztery złapał za jej długi po same kolana but i ściągnął go. Po chwili sytuacja powtórzyła się z drugą nogą i drugim butem. Jagna pogładziła towarzysza po włosach, a zaraz potem podsunęła ku jego twarzy bosą, kształtną stopę. Spodobała mu się, więc ją pocałował… Obcowanie z kobietą, dotykanie jakiegokolwiek fragmentu jej ciała, poznawanie zapachu i słuchanie głosu, sprawiało mu najwyższą satysfakcję. Pomyślał, że to jest naprawdę jak spotkanie z Boginią!

Potem jednak dziewczyna uczyniła coś, czego jednocześnie pożądał i się obawiał. Odsunęła się od niego i sięgnęła do zapięcia spodni. Zsunęły się z jej długich nóg… Złapała bluzkę i od niej również się uwolniła… Stanęła przed mężczyzną w samej bieliźnie. Czwarty przyglądał się zjawisku z fascynacją przemieszaną z lękiem. Kobieta miała pełne i zdrowe ciało, z uwypuklonymi pośladkami oraz dużym, ciążącym biustem.  Jawiła mu się wręcz jako symbol płodności. Z pewnością, gdyby żyła na Ziemi, mogłaby dać swemu mężczyźnie wiele zdrowych i silnych dzieci…

– Chcesz się pogapić? – Jasnowłosa zapytała retorycznie, po czym złapała za majtki i pozbyła się ich jednym ruchem. Oczom Czwartego ukazało się gładkie i delikatne łono. Kształt intymnych warg był ledwie co zarysowany.

– Nie miarkuj się… Pomacaj sobie… – wyszeptała kusicielka.

Niczego innego bardziej nie pragnął. Nigdy też nie widział niczego piękniejszego niż ten ukazany mu właśnie kwiat kobiecości. Coś, co drzemało w mężczyźnie od niepamiętnych czasów, wzywało go teraz do zbliżenia się. Wyciągnął rękę i dotknął palcem odkrywanych, a nieznanych mu dotąd miejsc. Pod wpływem dotyku dziewczyna zadrżała, a on, przepełniony strachem, cofnął dłoń.

– Ona to lubi… Masz dryg do tego…

Zachęcony szeptem, ponownie wysunął rękę i złapał za dolne wargi grzesznicy. Znowu zadrżała, ale tym razem nie uciekł. Zaczął obmacywać jej krocze. Napędzany podświadomą siłą Czwarty nie przestawał, coraz pewniej i śmielej badał i zapoznawał się z tajemnym punktem na mapie kobiecego ciała. Pozbawione owłosienia łono zdradzało mu wszystkie swe sekrety, a on chłonął tę wiedzę wraz z każdym kolejnym dotykiem.

Zauważył, że niewiasta pod wpływem tych poczynań wilgotnieje i zdaje się odpływać do krainy nieświadomości. Na mięciutkiej skórze poczuł opuszkami palców miejsce, które zdawało się wyróżniać spośród innych elementów mokrej układanki i przypomniał sobie słowa Szemchazaja o łechtaczce, o tym, że jej zręczne dotykanie sprawia kobietom nadzwyczajną przyjemność. Postanowił podarować takową jawnogrzesznicy…

Na przemian drażnił punkt i bacznie obserwował reakcje Jagny na swe poczynania. Kobieta głęboko oddychała, rękoma gładziła też jego włosy. Jej duże, ściśnięte w materiale stanika piersi, unosiły się w rytmie głębokich oddechów. Poczuł, że mógłby nieprzerwanym drażnieniem tej łechtaczki wyzwolić szybką rozkosz u Jagny, ale nie chciał zbyt szybko kończyć chwili, która tak wiele dla niego znaczyła. Uświadomił sobie, że dotyk palców to stanowczo za mało, że pragnie poznać tę niezwykłą i nieznaną sobie część niewieściego ciała znacznie lepiej. Zbliżył twarz do esencji kobiecości i wchłonął jej zapach do płuc. Intymność pachniała niczym kwiaty bzu… Zachęcony tym odkryciem przywarł ustami i począł obdarowywać pocałunkami. Niewiasta przycisnęła mu twarz do łona. Poczuł na sobie jej wilgoć i ciepło, podniecony nowymi doznaniami wysunął język i teraz przy jego pomocy zaczął pieścić sekretny punkt, który pod wpływem tych starań zdawał się coraz bardziej zaznaczać swoją obecność.

Czterdzieści i Cztery nie przestawał, zachłannie pochłaniał ustami intymne miejsca kobiety, nawilżone jej sokami oraz jego śliną. Ciche z początku jęki i westchnienia stawały się coraz głośniejsze i częstsze, aż wreszcie Jagna wydała z siebie głośny krzyk, słyszalny z pewnością w innych pomieszczeniach. On jednak nie rezygnował, wręcz przyssał się do ciała upragnionej, zwielokrotniając jej ekstazę, a własną satysfakcję. Niewiasta stała na miękkich nogach, ledwie powstrzymując się od upadku…

– Dobrze się sprawiłeś… – rzekła, gdy uwolniła się od spazmów rozkoszy i zapragnęła odetchnąć od natarczywego mężczyzny.

Otumaniony intensywnymi doznaniami, odsunął się niechętnie. Dopiero gdy przypływ największych emocji ustąpił, zdał sobie sprawę z sygnałów wysyłanych przez własne ciało. Serce biło mu w piersi jak szalone, silny wzwód uciskał materiał spodni. Zapragnął, aby to, co zaszło między nim a jasnowłosą, jeszcze się nie kończyło, by trwało jak najdłużej…

Jagna ponownie sięgnęła po wino i napełniła obydwa kieliszki. Podała jeden Czwartemu, ten zdezorientowany, wypił całą zawartość jednym łykiem. Wciąż siedział na podłodze i oparłszy się o łóżko zerkał na kobietę. Pamiętał olbrzymią przyjemność, którą Jagna dała mu niedawno w kościele, ssąc wargami penisa, pamiętał ulgę, którą przyniósł wytrysk… W ustach nadal czuł smak kobiecości i życzyłby sobie, spróbować jej jeszcze raz… A kto wie? Może zdobyłby się na odwagę i wprowadziłby palec do jej wnętrza? Pragnął tego i pożądał, nie miał jednak odwagi, by wypowiedzieć te myśli. Milczał więc, tęsknym wzrokiem spoglądając na obiekt swych cielesnych fascynacji.

Kobieta odstawiła kieliszek i odwróciła się tyłem do mężczyzny. Jej krągłe, pełne pośladki zdawały się przyzywać go swym powabem. Czterdzieści i Cztery rzucił się ku nim, pchany dzikim instynktem. Z całych sił objął biodra rękoma, jakby obawiał się, że Jagna może mu uciec, po czym  zaczął namiętnie obcałowywać ponętną część ciała. Rozochocona niewiasta kręciła tyłkiem, Czwarty pragnąc znaleźć się jeszcze bliżej niej, zatopił twarz w rowku pomiędzy dwiema krągłościami… W zastanych ciemnościach językiem wytyczał sobie drogę do przyjemności… W lizaniu tego miejsca znajdował coś równie pociągającego, co występnego. Zawstydził się własnych, niepohamowanych czynów, ale nie potrafił odstąpić. Musiał adorować to kobiece ciało, musiał  poczuć każdą jego część.

– Chcesz się pogapić na cycki? To zdejmij mi stanik… – Słowa Jagny podziałały na niego otrzeźwiająco. Podniósł się i przyjrzał kawałkowi materiału, który skrywał nęcące piersi. Nigdy nie rozbierał kobiety i nie potrafił tego robić. Odsunął się na odległość kroku i jeszcze raz przyjrzał się szlachetnej linii pleców niewiasty. Opuszkami palców przejechał po jej ramieniu i z satysfakcją zauważył dreszcze, które wywołał jego dotyk. Sięgnął oburącz do stanika i zamiast szamotać się z wrogiem, bezceremonialnie rozerwał tkaninę silnymi ramionami.

Jagna odwróciła się przodem. Zerknął jeszcze na jej błyszczące zielone oczy i natychmiast wzrok uciekł w dół ciała. Widok dużych niczym dwa melony piersi wywołał u niego zawroty głowy. Znalazł się niepokojąco blisko szczęścia.

– Możesz sobie pomacać… – Kusiła grzesznica.

Chciał tego i nie potrafił się powstrzymać. Wysunął jedną rękę i złapał za pierś. Jagna uśmiechnęła się. Zafascynowany możliwością obcowania z nieznanym, Czwarty zważył w dłoni kobiecy atrybut. Biust niewiasta miała ciężki, ale też rozkosznie jędrny i miękki w dotyku. Ośmielony tym odkryciem chwycił oburącz sutek partnerki i mocno ścisnął. W odpowiedzi zacisnęła z bólu usta, ale nie wydała żadnego dźwięku.  Ręka potępionej powędrowała w dół ciała mężczyzny i zakradła się do spodni. Znalazła tam, to czego szukała. Penis był twardy i ciepły. I tak jak właściciel, bardzo spragniony…

– Już czas – wyszeptała Jagna. – Czas, abyś złączył się z Wielką Macierzą!

Lęk przeszył Czwartego. Nie wolno mu było kochać się z kobietą, składał przecież przysięgę…

– Nie mogę. – Załkał zrozpaczony. – Obiecałem dotrzymać czystości cielesnej aż do dnia, gdy moja ojczyzna odzyska wolność.

Jasnowłosa wyjęła rękę ze spodni i nie bacząc na usłyszane słowa, zaczęła rozbierać mężczyznę.

– Jeśli to zrobię, wszystko będzie stracone… – W tym akurat momencie stracił jednak tylko koszulę. Kobieta z zachwytem przejechała dłonią po umięśnionym, owłosionym torsie.

– Cierpię za miliony! – Spodnie opadły na podłogę, a nabrzmiały członek wystrzelił z nich niczym z katapulty.

– Lubuję się w smaku twego penisa… – I nie bacząc na wątpliwości Czwartego, jawnogrzesznica pochłonęła organ ustami.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, wycofać się, powstrzymać ją i siebie od zatracenia, ale ulga, którą zielonooka ofiarowywała swymi wargami i językiem okazała się zbyt wielka. Jagna z zawzięciem zajmowała się penisem, wsuwała go do ust i uwalniała, ssała i lizała, nadgryzała lekko zębami. Uwielbiała to robić, uwielbiała też tę siłę, którą odnalazła w członku Czwartego…

Rozkosz znajdująca swoje źródło w kroczu rozchodziła się po całym ciele mężczyzny. Rosła razem z każdym ruchem słodkich warg niewiasty i przejmowała władzę nad umysłem. Myśli o ojczyźnie skryły się gdzieś daleko za zielonymi oczami grzesznicy. Już nie potrafił się wycofać, ani też wcale tego nie chciał.

Zadrżał, doszedł na skraj chwili, od której nie było odwrotu. Raz jeszcze zerknął w dół i zobaczył penisa schowanego w ustach Jagny. A potem rozkosz znalazła swe ujście w orgazmie. Błogie uczucie wytrysku obezwładniło Czwartego. Ujrzał jak nasienie naznacza twarz kobiety. Jasnowłosa z nadzwyczajną atencją trzymała ejakulujący członek obydwiema dłońmi i przyjmowała wszystko, co ten zdołał jej ofiarować.

Tkwili tak przez dłuższą chwilę, ona na kolanach, obejmując palcami jego penisa, on stojąc nad nią z uczuciem ulgi rysującym się na twarzy.

– Chcesz pociupciać? – zapytała niewiasta.

– O niczym innym teraz nie marzę – odparł, niedowierzając własnym słowom. Nie czuł już wstydu ani winy z powodu tego, co się stało. W chwili, gdy wszystko wydawało się zaprzepaszczone, gdy jego przyjaciel i dowódca Szemchazaj przegrał, gdy sam znalazł się w niewoli Szatana, sprawy narodu, którymi żył na Ziemi i w Piekle, straciły na znaczeniu. Towarzystwo tej wspaniałej kobiety stanowiło balsam na zranioną duszę. Pozostając w niewoli, poczuł się wolny.

– Chcesz zamoczyć?

– Oczywiście…

– Więc sobie poruchaj… – Wypowiadając te słowa, jawnogrzesznica wstała z kolan i paroma szybkimi krokami dotarła do łoża. Spoczęła na nim na czworaka, z pupą kusząco wypiętą ku mężczyźnie. Wszystko to przypominało sen… Obnażony srom niewiasty wyglądał zupełnie tak, jak na medalionie. – „A więc wszystko sprowadza się do jednego” – pomyślał Czterdzieści i Cztery. „Wagina jest Boginią. Życiem i śmiercią”.

– Zbyt długo cierpiałem za miliony! Chcę żyć, mieć dom pełen cudzych kobiet i kochać się z nimi namiętnie … – obwieścił swą krótką inwokację.

Zwiastun tego, co miało nastąpić, po krótkim spoczynku ponownie zaczął się unosić. Penis dosłownie rósł w oczach, odzyskując należną kontrolę nad ciałem. Po raz pierwszy w życiu i pożyciu Czwarty poddał się całkowicie jego woli. Zakradł się na łoże, zajmując miejsce tuż za czekającą kobietą. Rękoma objął jej biodra, coraz bardziej napęczniały członek otarł się o miękkie ciało. Mężczyzna przykrył je swym ciężarem. Wszystko to, co zachodziło między nimi, odbywało się w jakiś naturalny, pierwotny sposób… Tak jak miało to miejsce przez tysiące lat w Trzech Światach… Pokręcił z niedowierzania głową, do tej pory o kontakcie z kobietą mógł tylko śnić w najskrytszych snach…

Gorączka trawiła go od środka, na szczęście lekarstwo na nią miał tuż pod sobą. Poruszył lędźwiami, a Jagna w odpowiedzi zakręciła biodrami. Penis znalazł wejście do śliskiego wnętrza. Po raz pierwszy w swoim prawym życiu penetrował nieznany sobie obszar. Czynił to powoli, zdobywając ciepły i mokry teren fragment po fragmencie. Delektował się każdym otrzymywanym bodźcem, chłonął przyjemność całym sobą.

– Jeszcze nie dokończyłeś swego wielkiego dzieła… – Usłyszał głos Jagny, ale wydało mu się, że nie należący do niej. Oprzytomniał. Gdzieś już słyszał te słowa. I wrócił myślami do pierwszego spotkania z Sarielem, obojnaczym Upadłym Aniołem, przyjacielem Szemchazaja.

 „Jeszcze nie dokończyłeś swego wielkiego dzieła…” – usłyszał ponownie w myślach. Przypomniał sobie słowa Sariela o tym, że jest on kapłanem Wielkiej Bogini…

– Nie wiem co robić – wydusił z siebie skonsternowany niezrozumiałym zjawiskiem.

– Pokażę ci, co masz zrobić. – Ton głosu Jagny brzmiał obco, zupełnie jakby należał do kogoś innego. Nagle poczuł błogi ucisk waginy na członku… Przyjemność wypełniła jego rzeczywistość…

– Jestem więźniem Belzebuba! – Natarł mocno lędźwiami, tak mocno, że penis oparł się o skraj macicy. Kobieta jęknęła z rozkoszy bądź bólu.

– Uwolnię cię … – Wagina kolejny raz jakby skurczyła się, obejmując penetrujący ją organ.

– Belzebub nam na to nie pozwoli. – Pchnął penisem najgłębiej, jak tylko potrafił, w odpowiedzi otrzymując przyjemność oraz kolejne słowa.

– Czymże jest on i jego władza przy mnie i mojej władzy? – Pochwa zdawała się przywierać do penisa tak mocno, jakby stanowiła z nim jedną całość. Nagle jednak puściła tak niespodziewanie, że mężczyzna wysunął się bez własnej woli.

Jagna natychmiast wykorzystała sposobność, by obrócić się i położyć na plecach. Oczom Czwartego ukazał się wspaniały krajobraz złożony z zielonych zwierciadeł duszy, dwóch potężnych gór, wzgórza z ciasnym wąwozem.

– Swędzi mnie w dołku…

„Wejdź we mnie, zjednocz się ze mną…”

Posuwaj mnie panoczku…

Zaznaj wolności…”

Rozgorączkowany mężczyzna nie pojmował już, czy słyszy głos kochanki, waginy, czy też kogoś zupełnie innego… Bogini! Nieważne, wiedział, że musi spełnić tę prośbę. Przyłożył żołądź penisa do warg sromowych, pozwolił mu zaznać wilgoci i wepchnął z całej siły do środka. Jagna krzyknęła. Czterdzieści i Cztery przygniótł ją całym swoim ciałem. Jej bujny biust, zwieńczony twardymi sutkami, przyjemnie odciskał się na jego torsie. Czuł się jak w… Niebie…

– Powiedz co mam robić… – wysapał między kolejnymi pchnięciami.

„Uczcij mnie…” – Usłyszał w odpowiedzi i pojął, że rozmawia nie z Jagną, lecz z … Waginą. Boginią Wagin, życia i śmierci. Boginią wszystkiego i wszystkich! Postanowił czcić ją w należyty sposób. Zwiększył swe starania, raz za razem wprawiając w ruch lędźwie.

Czcij mnie… Bierz mnie… Kochaj mnie…”

A on czcił ją, brał ją i kochał całym sobą. Przyjemność rosła coraz bardziej i bardziej, penis zdawał się zespolić z pochwą w jedną całość. Poczuł Czwarty, że został znów uwięziony – tak jak duszę więziły przysięga, Szatan i Piekło, tak oddał teraz jakąś inną część siebie Wielkiej Matce. Jagna go okłamała, nie ofiarowała wolności, tylko kolejne więzienie… Ale wcale mu to nie przeszkadzało. Pragnął takiej niewoli…

Mocniej… Szybciej…”

Jęki kobiety wypełniały jego umysł. Zdawało mu się, że przyjemność wzrasta do granic, których nie da się już wytrzymać. Odniósł wrażenie, że im penis twardszy, a pochwa bardziej wilgotna, tym on sam staje się mniejszy i mniejszy…

Chodź do mnie… Chodź do mnie…”

Rozkosz rosła i rosła, a on kurczył się i kurczył… Duże piersi Jagny wydawały się, być nieproporcjonalnie olbrzymie i powiększały się wraz z każdym pchnięciem.  Nie potrafił jednak zaprzestać, musiał kontynuować.

Oddaj mi się… Oddaj mi się…”

Niczego innego nie pragnął. Wielkie, zielone oczy dziewczyny zdawały się spoglądać na niego niczym dwa szmaragdowe księżyce… Penis nieustannie pracował we wnętrzu… kobiety? Bogini? Zdawało mu się, że skurczył się tak znacznie, że pozostał z niego tylko ten sterczący fragment ciała i dwie zdobiące go kulki.

Czcij mnie… Oddaj mi się … Zniknij!”

Uświadomił sobie, że wciąga go Wagina. Sam jednak pragnął w tej chwili tylko jednego, zjednoczyć się z nią na wieki, wieków…

A wtedy, gdy już zrozumiał swe przeznaczenie, ona pochłonęła go bez reszty…

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ta część skupia się głównie na retrospekcjach, dowiadujemy się sporo o przeszłości naszych bohaterów, a przy okazji także tego, dlaczego nasza ojczyzna doznaje ciągle cierpień i niepowodzeń. Po prostu jej obrońcy zawieszają sobie poprzeczkę zbyt wysoko i potem nie potrafią sprostać trym wymaganiom. O co zresztą trudno mieć do nich pretensje (akurat w opisanynym wypadku). 😀 Jagna okazuje godną podziwu znajomość rzeczy i wyrafinowanie. Oj, musiała w Piekle pobierać nauki bardziej zaawansowane niż w reymontowskich Lipcach (chociaż tam też entuzjazmu jej nie brakowało). Tylko słownictwo pozostało na poziomie XIX-wiecznej, polskiej wsi. Diabla została chrześcijanką, będzie to z pewnością godny uwagi nabytek. 😀 I jedynie Szemchazaj jakby ciągle nieobecny. Czy nic nie zdoła wyrwać go z letargu, w którym tak naprawdę tkwi od samego początku tej opowieści?

Czterdzieści i Cztery przegrał, zmarł, i jeszcze na koniec przytrafiło mu się coś niewytłumaczalnego… Głos jednak mówił, że nie dokończył swego dzieła – więc może jeszcze jest dla niego (i nas) nadzieja? A może to kolejne piekielne oszustwo? Złudzenie jakich tam wiele?

Postać Jagny intrygowała mnie od czasów szkolnych. Podarowałem jej więc, drugie życie po życiu, z którego korzysta jak może… Jaka jest jednak jej rola w tej całej aferze?

Szemchazaj cały czas stoi przed trudnymi wyborami, takimi które mogą decydować o losach Piekła jak i ukochanych kobiet. Cokolwiek uczyni ktoś poważnie ucierpi… A może jednak znajdzie trzecie rozwiązanie?
Pozostali bohaterzy mają nieco łatwiej…

Odpowiedz

pytanie retoryczne

Dlaczego tak późno ukazują się tutaj cykle, które już dawno były dostępne na innych portalach? Jak ten czy Nefera. Nie mam co czytać. Gdzie świeża krew?!

Kto pyta nie błądzi, więc już odpowiadam…

…Prezentowana na Najlepszej Erotyce seria „Nieboska” to w zasadzie nowe przedstawienie historii, którą możesz znać z innego portalu. Główna oś fabuły, bohaterowie są ci sami, lecz opowieść jest znacznie bardziej rozbudowana. Dodałem nowe wątki, popracowałem nieco nad przedstawionym Piekłem, włożyłem sporo wysiłku w dopracowanie i indywidualizacji pojawiających się postaci.
A po co to wszystko?
Ponieważ sam nie byłem do końca zadowolony z poprzedniej wersji „Nieboskiej”, uważałem, że można z tej historii wycisnąć więcej. A skoro sam nie byłem zadowolony to dlaczego miałbym oferować czytelnikowi coś do czego nie jestem przekonany?
Tak więc używając informatycznej nomenklatury – prezentowana na NE „Nieboska” to coś w stylu wersji 2.0. Wierzę, że udostępniam lepszy produkt 🙂
Skoro czytałe/aś poprzednią wersję wyjąsnię jeszcze, iż…
I część prezentowanej Nieboskiej to w zasadzie kopia z tej prezentowanej na innym portalu. II część natomiast została napisana niedawno, skupia się na przedstawieniu pojawiających się postaci i ukazania fragmentu Piekła poza Belzebubowym pałacem… III część, w dużej mierze jest równoznaczne z II częścią poprzedniej wersji opowiadania, jednak zupełnie inne ma zakończenie i od tej pory historia schodzi na nowe, nieznane tory. IV część była pisana niedawno, jedynie wstęp jest „stary”. Dalsze części będę pisać na bieżąco.
Podsumowując – jeśli znasz wersję opowiadania z innego portalu, możesz zacząć śledzić „Nieboską” od końcowych fragmentów „Nieboskiej III”. Z nudów możesz się zapoznać z częścią II.

Jeśli natomiast masz dosyć tych wszystkich diabłów i demonów, polecam zapoznanie się z bogatym dorobkiem Autorów „Najlepszej Erotyki” – to kilkaset opowiadań jak i innych cykli, na wszelakie tematy, napisane naprawdę na bardzo dobrym poziomie.
Gwarantuję drogi czytelniku(bądź czytelniczko), że nie pożałujesz.

Pozdrawiam
R.

Ad pytanie retoryczne:

Często zdarza się, że Autorzy publikujący z powodzeniem na innych portalach wzbudzają zainteresowanie na Najlepszej i wtedy wystosowujemy do nich zaproszenia. Oczywiście na naszych łamach publikują zarówno swoje dawne i lubiane teksty (po przeprowadzonej przez nas korekcie i czasem redakcji), jak i nowości. Nie wymagamy jednak od nikogo wyłączności, możliwe więc, że opowiadania tego samego Autora, o tej samej nazwie pojawią się na kilku stronach, czasem u innych wcześniej niż u nas. Możemy tylko zapewnić, że przykładamy się do każdej premiery i zwykle są to teksty bardziej obrobione i dopracowane, niż zamieszczane tam, gdzie jedynym korektorem jest sam Autor.

Są jednak Autorzy, którzy publikują tylko u nas, by wymienić choćby Artimar, MRT_Greg, Areia_Athene, czy też niżej podpisany 🙂

Pozdrawiam
M.A.

To i ja odpowiem. Moją „Panią Dwóch Krajów” zacząłem pisać kilka lat temu i publikowałem sukcesywnie na pewnym portalu, na którym można to czynić bez żadnych przygotowań oraz warunków wstępnych, przychodząc z przysłowiowej „ulicy”. Do grona autorów NE wtedy nie należałem i zostałem tu przyjęty dopiero po dłuższym czasie. Historia była już wówczas mocno zaawansowana i zdołała przyciągnąć uwagę niejakiej grupy Czytelników. Nie mogłem przecież zaprzestać tamtejszej publikacji, prowadzonej regularnie przez dwa lata, sprawiając im zawód. W obecnej wersji pojawiają się pewne zmiany i dodatki, prawda, mniej znaczące niż te, o których w odniesieniu do „Nieboskiej” wspomina Radosky. Prezentuje się też lepiej pod względem językowym, a to za sprawą pracy korektora, czyli w tym wypadku MA. Cóż, jest to swego rodzaju wydanie drugie i nic na to nie poradzę. Mam jednak nadzieję, że wśród licznych tekstów prezentowanych przez portal NE (także tych starszych, opublikowanych już przed kilku laty) znajdziesz coś dla siebie. Może wskaż swoje preferencje literackie, ulubione tematy czy scenerię, to z pewnością znajdą się chętni, by cos tutaj polecić. Pozdrawiam

„Lej, Adelka…” po prostu mnie rozbroiło!!! 😀
Diabla chyba do końca pozostanie moją ulubioną postacią…

Diabla znalazła się na Belzebuba celowniku, więc będzie teraz na świeczniku…

Czyli kolejne części zapowiadają się smakowicie…

Napisz komentarz