Nieboska III – Taniec z diabłem (Radosky)  3.33/5 (18)

54 min. czytania

Edward Poynter, „The Cave of the Storm Nymphs”

Dawno, dawno temu…

… Aniołowie, zgodnie z wolą Boga, zstąpili na Ziemię, aby nieść człowiekowi prawdę i oświecenie. Synowie światła, obdarzeni ludzkim ciałem i popędami, ulegli powabom płci pięknej. Grupa przeszło dwustu Aniołów, dowodzona przez pierwszego spośród równych – Szemchazaja, porzuciła niebiańską służbę i pozostała na Ziemi. Tam, dając upust swemu pożądaniu, zaczęli wiązać się z najpiękniejszymi niewiastami, jakie stąpały po Ziemi. Tym samym odstępcy stali się Upadłymi Aniołami. Ich przywódca, Szemchazaj upodobał sobie jedną z tych kobiet, nazywaną Isztar…

***

Gdzieś na Ziemi…

— Ooooch Azaaaa — wykrzyczała księżniczka Isztar. Echo jej wrzasków niosło się po kamiennych murach pałacu i docierało do uszu wszystkich jego mieszkańców.

Niewiasta leżała na łożu z szeroko rozłożonymi nogami. Była naga i wycieńczona. Z trudem łapała oddech, pot lał się z jej ciała, a ból rozrywał wnętrze. Rodziła.

— Przyj, przyj kochaniutka — ponaglała ją stara akuszerka. Wokół nich, niczym mrówki uwijały się służki. — Jeszcze raz, przyj jeszcze raz … Maluszek już wychodzi!

Isztar zawzięła się w sobie. Przed poprzednim parciem nie sądziła, że da radę tyle wytrzymać. Tyle bólu, łez i krwi. A jednak wytrzymała i walczyła dalej. 

Zebrała wszystkie nadwątlone siły, ścisnęła drobnymi dłońmi drewniane wykończenie łoża i naparła jeszcze raz. Naparła z całej siły. Dzieciątko opuściło jej łono, krzykiem witając nieznany sobie świat.

Do komnaty wbiegł postawny mężczyzna. Miał klasyczne, męskie rysy twarzy, włosy koloru złotego i lekki zarost. Wyglądał jak Anioł. Służki próbowały go zatrzymać, ale zadanie to przerosło ich siły. Intruz stanął parę kroków od łoża, patrząc to na księżniczkę, to na dziecko znajdujące się w rękach położnej.

— To chłopiec! Książę ma syna! — obwieściła starsza kobieta.

— Mam syna! — oznajmił z lekkim niedowierzaniem mężczyzna. Po chwili, jakby na potwierdzenie własnych słów, powtórzył. — Mam syna!

Łzy popłynęły z oczu księżniczki Isztar, a zaraz potem, tłumiąc trawiący ból, młoda matka zaniosła się śmiechem.

I tak jednocześnie, śmiała się i płakała, aż zasnęła ze zmęczenia.

***

Gdy ponownie otworzyła oczy, ujrzała swego ukochanego. Szemchazaja. Mężczyzna leżał obok niej, jedną ręką gładząc jej włosy, drugą trzymając ich śpiącego syna.

 — Szczęście, którym mnie obdarzasz, jest ponad moje siły — wyszeptał książę.

Isztar wtuliła się w tors Szemchazaja, dłonią delikatnie przejechała po swym nowo narodzonym synu.

 — Służyłem Bogu i widziałem jego blask, dowodziłem niezliczonymi legionami Aniołów i brałem udział w dziesiątkach bitew — kontynuował mężczyzna — nic jednak nie może równać z synem, którym mnie obdarowałaś…

Książę czule pocałował księżniczkę. Isztar zamknęła oczy, pragnąc zapamiętać na zawsze tę chwilę. Pomyślała, że już bardziej szczęśliwą być nie może…

— Zawdzięczam ci wszystko, co posiadam — wyszeptała cichutko, nie chcąc obudzić synka. — Szczęście, miłość i bogactwo. To dzięki tobie władam też rozległymi ziemiami, to dzięki tobie mieszkam w pałacu z kamienia!

— Jest to niczym, wobec cudu narodzin naszego syna! — odparł Szemchazaj.

 — Uczyniłeś mnie potężną panią i oddałeś mi tysiące ludzi, którymi zarządzam — licytowała Isztar.

— Wszystko to, blednie wobec miłości, jaka nas połączyła! — odpowiedział pojednawczo Szemchazaj.

Księżniczka zamyśliła się. Przyszło jej do głowy, że posiada już wszystko to, co kobieta może sobie wymarzyć. Potem jednak pomyślała o synu i o tym, co mógłby jeszcze otrzymać, a czego nie posiada ani ona sama, ani nawet Szemchazaj. 

— A nasz syn? Jak uświetnisz jego narodziny? — zapytała ukochanego.

Mężczyzna zadumał się przez krótką chwilę. Pomyślał, że skoro najwspanialsza kobieta na świecie obdarzyła go najwspanialszym na świecie synem, to rzeczywiście powinien uczcić to zdarzenie w odpowiednio doniosły sposób.

 — Dam mu coś, czego nie otrzymał jeszcze nikt przed nim, ani nie otrzyma nikt po nim — rzekł Szemchazaj. — Nazwę go imieniem Boga…

Upadły Anioł wypowiedział niewypowiadalne imię Wszechmogącego…

***

Przejawu takiej pychy Bóg nie mógł darować. Kazał pozbawić życia Szemchazaja i Isztar, a ich dusze skazał na wieczną rozłąkę. Piękna niewiasta rzucona została do Tartaru, gdzie jej jaźń od tysięcy lat spada w nieskończonej otchłani. Upadły Anioł uwięziony został w odległym zakątku wszechświata, gdzie przebywał, aż uwolnił go Lucyfer.

***

Ogród przy Pałacu Trzeciej Świątyni, siedzibie Szatana Belzebuba

Adela rozrzuciła ziarno na ziemi. Odeszła trzy kroki dalej i usiadła na kamieniu. Do rozsypanego pożywienia zleciały się licznie wróble, szybko i zachłannie porywając co smakowitsze kąski. Małe ptaszki raz za razem trącały się w przepychance, każdy pragnął uszczknąć jak najwięcej dla siebie.  Rozległo się krakanie. Nagle na pałaszujące ziarno wróble spadła duża, czarna wrona. Większy ptak bez trudu spłoszył drobnych pobratymców i sam, nieniepokojony przez nikogo zaczął pożerać całe pożywienie. Adela westchnęła, przeszła kilka kolejnych kroków i rzuciła następną porcję ziarna. Spłoszone wróble wróciły, wykorzystując nową okazję do posilenia.

Dziewczyna próbowała skupić się na pracy w ogrodzie, ale cały czas, niczym bumerang powracała jej jedna myśl. Szemchazaj. Dlaczego nie może pozbyć się go z głowy? Był przecież Upadłym Aniołem, zdrajcą Boga, poddanym i sługą Belzebuba, rozpustnikiem. Był uosobieniem wszystkiego tego, czym się brzydziła. Szatan rozkazał Szemchazajowi złamać jej charakter i wolę, a on bez słowa sprzeciwu się na to zgodził. Stanowił dla niej niebezpieczeństwo i powinna mieć to na uwadze.

Czy trzeba czegoś więcej, aby nie darzyć takiego osobnika … No właśnie czym? Szacunkiem? Podziwem? A może … Uczuciem? Adela pokiwała z niedowierzaniem głową.

Świergotanie ptaków, szum wody wypływającej z kaskady, widok zieleni uspokajał jej rozbudzone emocje. Sięgnęła po patyk i zaczęła kreślić nim kółeczka w wodzie. Uświadomiła sobie, że żadne próby negacji nie zmienią faktu, że jednak darzyła Szemchazaja szacunkiem. A także podziwiała go. I darzyła uczuciem.

 — Szemchazaj… — Wypowiedziała na głos imię…

Jeszcze raz westchnęła głęboko. Jej Szemchazaj mógł przypominać innych w Piekle, a tak naprawdę zupełnie się od nich różnił. Jej Szemchazaja cechowała mądrość, łagodność, wrażliwość, a także uroda…

„Zakochałam się”. — Uświadomiła sobie tak bolesną prawdę.

A zaraz potem pojęła kolejną, jeszcze boleśniejszą. Że to wszystko na nic, że jej uczucie do Upadłego Anioła nie ma prawa się spełnić. Wszechpotężny Szatan Belzebub nigdy na to nie pozwoli, ona jest jego oblubienicą, on jego sługą.

Na dodatek Szemchazaj ma innych kobiet, diablic, na pęczki, zapewne korzysta z ich wdzięków do woli. Co więcej, gdzieś tam w miejscu, którego wyobrazić sobie nie potrafiła – w Tartarze, przebywała jego ukochana, Isztar. Dlaczego miałby zainteresować się właśnie nią samą?  Jest przecież nikim. Zawsze była nikim, nikim też pozostanie, aż do samego końca.

Świadomość własnej bezsilności zabolała ją. Wypuściła patyk z rąk i pozwoliła mu płynąć z prądem strumyka. Z żalem uświadomiła sobie, że ona sama przypomina ten kawałek martwego drewna.  Płynie z nurtem wody i nie ma na to żadnego wpływu. A prądem, który ją prowadzi, jest jej właściciel, Szatan Belzebub. Władca Piekieł, który ponad wszystko upodobał sobie dręczenie swojej ofiary. Mimowolnie Adeli nasunęły się wspomnienia wszystkich okropieństw, które jej wyrządził i ponura myśl, że to się nigdy nie skończy. Gdyby tylko mogła odebrać sobie życie, zrobiłaby to bez wahania… Jednak nie może, przecież już nie żyje… Trafiła do Piekła i cierpi za popełnione grzechy… Takie jej przeznaczenie…

Nie ma przeznaczenia, mamy wolną wolę. Możemy kształtować obecną rzeczywistość wedle własnego uznania”. Jakby w odpowiedzi przypomniała sobie słowa Szemchazaja. A zaraz potem kolejne… – „Piekło jest iluzją życia. Adelo masz moc sprawczej kreacji”.

Dziewczyna oprzytomniała z letargu. Rozejrzała się dookoła. Nie zobaczyła wokół nikogo potępionego.  Towarzystwa dotrzymywały jej tylko mniejsze lub większe ptaki. Wróble wydziobały całe rozsypane ziarno i skryły się w krzewach. Adela zerknęła do koszyka, pragnąc rzucić im jeszcze małą przekąskę, ale ten świecił pustkami. Pomyślała – „A co jeśli Aza ma rację?”

Zamknęła oczy. Wyobraziła sobie ziarno na swej dłoni. Poczuła jego ciężar i kształt. Otworzyła oczy… W ręku trzymała garść ziaren pszenicy dla ptaków.  Z trudem mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Spojrzała na swoją drugą dłoń. Wyobraziła sobie ogień. Dłoń Adeli pokryła się płomieniami, ale ich żar jej nie ranił.

Dziewczyna przez krótki czas przypatrywała się niezwykłemu zjawisku. Przypomniała sobie dzieje biblijnego Mojżesza, któremu Bóg objawił swoją wolę pod postacią gorejącego krzewu. Czy było możliwe, że niewytłumaczalne zjawisko stanowiło znak od Wszechmogącego? Na to nurtujące pytanie Adela odpowiedzieć nie potrafiła. Raz jeszcze przyjrzała się płonącej dłoni i zapragnęła, aby ogień zgasł. Tak też się stało.

Wstała znad strumyka i ponownie rozrzuciła ziarno dla wróbli. Uznała, że jeśli czarna wrona pojawi się ponownie, to tym razem ją przegoni. Wiedziała już, jak może tego dokonać…

Wieża Oriona, domostwo Szemchazaja, sala narad przy okrągłym stole

Ręce Sariela walczyły z niewygodnym napierśnikiem opinającym ciało. Wydawało się, że ktoś o tak doskonałej niewieściej sylwetce nie mógł mieć z tym problemów. A jednak pancerz niemiłosiernie uwierał swego właściciela, utrudniając oddychanie. Co gorsza, górna jego część okrutnie traktowała dorodny biust obojnaczego Anioła.

– Kurwa, jak ja mam w czymś takim stanąć do walki? – wyraził swe wątpliwości, po czym zwrócił się do mojej Czerwonookiej kochanki – Diablo moja niemiła, jak sobie radzisz z dysfunkcjami tej zbroi? Oddychać nie jestem w stanie, cycki mi puchną, a plecy wyginają się pod jej ciężarem… Nie sposób w tym chodzić, a o walce nawet nie śmiem marzyć… O występna! Poratuj mnie!

Diablica zaklęła pod nosem, dłonią sięgnęła do lewej pochwy i obnażyła ostrze krótkiego miecza. Susem przeskoczyła przez stół i znalazła się tuż obok cierpiącego Sariela. Złapała go za falujące białe włosy i pociągnęła z całej siły. Ciało Upadłego Anioła wygięło się w łuk, a Czerwonooka przejechała sztychem miecza po wiązaniach napierśnika. Zbroja z hukiem upadła na podłogę, a z ust obojnaka wydobyło się westchnienie ulgi. Zaraz potem obnażony i zarumieniony Sariel, niczym zawstydzona dziewica zakrył rękoma swe wydatne piersi.

Uderzyłem zaciśniętą pięścią w stół. Nie po to ściągałem swoich sprzymierzeńców, aby zajmować się takimi błahostkami. Gdzieś tam, w pałacu Trzeciej Świątyni, Szatan bezcześcił swoją pokraczną istotą umiłowaną przeze mnie Adelę. Więcej, jego plugawe jarzmo obejmowało całe Piekło! Ból i cierpienie zadawane milionom – oto czym cechowały się jego rządy. Nie mieliśmy więc ani chwili do stracenia. Nadszedł moment, aby położyć kres panoszeniu się tej kreatury.

– Przyjaciele! Minione wieki są świadkami braterskiej więzi, jaka nas połączyła! – odwołałem się do naszej ponadczasowej znajomości. Wzrokiem zmierzyłem obecnych towarzyszy. Zarówno Sariel, jak i Anielskie bliźnięta Ramiel i Tamiel kiwnęli lekko głową. Diabla przybrała nieprzenikniony wyraz twarzy, a mój lojalny ordynans, Czterdzieści i Cztery, z tyłu przysłuchujący się rozmowie, mrugnął pojednawczo okiem. Mogłem kontynuować:

– Teraz, tutaj proszę was, abyście jeszcze raz stanęli u mojego boku, tak jak to miało miejsce przed wiekami…

– A kim jest wróg? – przerwał mi Tamiel, a może Ramiel? Zarówno z wyglądu, jak i ubioru bliźnięta wyglądali identycznie.

– Szatanem Belzebubem – odparłem. Sariel wypuścił powietrze z płuc, Ramiel złapał się za głowę, a ciałem Tamiela wstrząsnęły drgawki.

– Wierzę, że taka jest wola Pierwszego Anioła – kontynuowałem, wykorzystując chwilę konsternacji towarzyszy – a my, którzy przysięgaliśmy mu posłuszeństwo, jesteśmy zobowiązani wypełnić jego rozkaz.

– On opuścił najpierw Niebo, następnie Piekło – zaczął wywód Tamiel, a dokończył Ramiel … – Nikt go nie widział ani z nim nie rozmawiał. Nikt nie wie, co się z nim stało. Jak więc to możliwe, że ty znasz to rzekome posłannictwo?

– Usłyszałem wezwanie i na nie odpowiedziałem – rzekłem i zaraz dodałem. – Nie widziałem Pierwszego Anioła, nie wiem też, gdzie się podziewa, wierzę jednak, że wróci do nas wtedy, gdy rządy Belzebuba dobiegną końca. Czyż nie o tym marzymy?

Dobrze wiedziałem, że moi towarzysze nie pragnęli niczego innego. Karmazynowy Król był jak cierń w oku przyzwoitego diabła, a jego władztwo karykaturą prawdziwego porządku. Jednocześnie emanował niespotykaną aurą siły i potęgi, zdawał się wręcz niepokonany. Lęk moich przyjaciół wydawał się więc uzasadniony…

– Jak chcesz zabić tego, którego zabić nie sposób? – zapytał Sariel. Jego śliczna, dziewczęcia twarz wyrażała pełną determinację i skupienie. Jednocześnie z policzków obojnaka nie schodził rumieniec, a ręce wciąż zakrywały dorodne niczym dwa melony piersi…

– Wiem, co możemy zrobić! – wtrącił się entuzjastycznie Ramiel, a dokończył jego myśl Tamiel… – Zamkniemy tego chuja w czarodziejskiej lampie!

Odebrało mi mowę. Moi Anielscy bracia, chociaż obdarzeni wielką mocą, potrafili zaskakiwać swoją infantylnością…  Ze stanu konsternacji wyrwał mnie dźwięk miecza Diabli, zagłębiającego się w dębowym, ciężkim stole.

– Ja pierdolę Szemchazaju, gdzie ty ich znalazłeś? – Czerwonooka nie przebierała w słowach. – Tamielu, prędzej kutasa wsadzisz do tej lampy aniżeli Belzebuba! Sarielu, jak ci przeszkadzają cycki, to mogę je poucinać!

Wojowniczka wyjęła drugi, dłuższy miecz z pochwy i wymierzyła ostrze wprost w pięknego obojnaka.

– Tylko nie to! – zaskowyczał mój rozdzielony między swą męską i żeńską naturą przyjaciel, ale Diabla już straciła nim zainteresowanie.

– Szemchazaju! Masz mój miecz – oznajmiła Czerwonooka i natychmiast dodała zalotnie. – A także moją pochwę…

Na to magiczne słowo, myśli zaczęły mi uciekać w pożądaną, lecz niewłaściwą stronę. Ciało wszetecznicy, tak bardzo wyćwiczone, sprężyste i kuszące potrafiło sprawić, że zapominałem o diablim Piekle.

– Szemchazaju! – krzyknął Czterdzieści i Cztery, przysłuchujący się dyskusji z boku. – Możesz także liczyć na mnie!

Uśmiechnąłem się w duszy, mój niezawodny adiutant, sługa I wreszcie przyjaciel, znalazł idealny moment, aby wyrazić swe wsparcie. Kreując podniosłość chwili, pociągnął za sobą kolejne przysięgi…

– Aza! – krzyknęli wspólnie Ramiel i Tamiel. – My również staniemy za tobą!

Nawet Sariel nabrał wreszcie odwagi.

– Przyjacielu, masz także mój miecz! – oznajmił z pewnością w głosie, ale zaraz dodał ze smutkiem… – Niestety, na pochwę nie możesz liczyć…

Cóż, miecz w tym przypadku najzupełniej mi wystarczał… Towarzysze sięgnęli po swoją broń, kierowani entuzjazmem poczęli uderzać żelastwem o blat stołu, z ich ust wybrzmiały doniosłe zapewnienia o tym, co niebawem spotka Szatana. „Śmierć tyranowi”, „Zguba Belzebubowi” – to tylko najłagodniejsze określenia, które padały. Z zadowoleniem przysłuchiwałem się temu euforycznemu tumultowi. Zdobyłem przecież poparcie, na które liczyłem…

Diabla Czerwonooka wskoczyła na stół. Moim oczom ukazały się jej długie, nagie nogi, zakryte dopiero przy biodrach, ciężkim, skórzanym pasem ze zwisającymi płatami. Powyżej nosiła napierśnik, który jedynie podkreślał jej ponętną figurę. Na ustach występnicy pojawił się lubieżny uśmieszek, oczy wrzały gorejącymi kurwikami, podobnie jak wrzał ogień w moich żyłach…

– Szemchazaju… Szemchazaju… – wyjęczała Diabla, dobrze znałem ten ton głosu rozpalonej wojowniczki.  Wieszczył, że za chwilę wydarzy się coś, przed czym nie śmiałbym oporować…

Grzeszna kobieta wysunęła wprzód nogę, po czym wsparła stopę o mój bark. Zachłannie zerknąłem w miejsce manifestujące jej płeć. Moim oczom ukazała się równie mroczna, co wilgotna cipka… Ciemny trójkąt włosów łonowych zwiastował dziką, nieokiełznaną naturę diablicy. Wydatne dolne wargi zdawały się zachęcać niemymi obietnicami rozkoszy, oferowanymi temu, kto sforsuje ich mokre linie…

Myśli o zgładzeniu Belzebuba zostały zepchnięte głęboko w najdalsze zakamarki mojego umysłu. Zastąpiło je przepełniające ciało pożądanie. Coś z dołu, coś twardego i długiego poczęło uciskać moją tunikę, próbując wyrwać się ku grzesznemu obiektowi żądzy.

– Weź ją Szemchazaju! – krzyknął Sariel – Weź ją tutaj! Teraz!

Zarówno on, jak i Tamiel oraz Ramiel doskonale rozumieli to, co się działo wprost na ich oczach. Właśnie z tego powodu wyrzekli się Nieba, Boga, anielskich towarzyszy… Wyrzekli się tego wszystkiego tylko po to, aby móc znaleźć ukojenie w ciepłych niewieścich ramionach. Albowiem we Trzech Światach nie istniało nic potężniejszego od tej pierwotnej siły…

Moja ręka powędrowała wprost ku łonu wszetecznicy. Przejechałem palcami po śliskim od śluzu sromie, dotknąłem nabrzmiałą z podniecenia łechtaczkę. Pod wpływem tego dotyku Diabla wiła się i sapała. Ścisnęła mocno udami, więżąc moją dłoń na swoim kroczu. Drugą, wolną ręką złapałem materiał swojej tuniki i owładnięty szaleńczym obłędem rozerwałem ją na strzępy. Uwolniony penis, sztywny i w pełni okazałości, wyraził gotowość do zaznania słodyczy, którą tak ochoczo udostępniała Czerwonooka…

Ta uwolniła teraz moją dłoń. Zeskoczyła ze stołu i znalazła się tuż obok mnie.  Jednym sprawnym ruchem zrzuciła napierśnik, drugim pas z dwoma mieczami. Stanęła obok naga i rozpalona. Jej równie piękne co występne rysy twarzy zdradzały kurewską naturę, czerwone oczy tliły się gorącym żarem. Długie, czarne, rozrzucone w nieładzie włosy wabiły swą ponętnością. Natychmiast pochwyciłem ją w ramiona i przyciągnąłem do siebie. Zaskoczona chciała mnie odepchnąć, ale ramieniem mocno obejmowałem jej plecy. Czułem na torsie ciężar dużych, ciężkich piersi, sztywny kutas wpychał się pomiędzy jej uda, szukając bram raju… Wbiłem się pocałunkiem w usta wojowniczej niewiasty. Nie lubiła tego, ale nie zważałem na to, brałem, co chciałem… Językiem spijałem nektar z jej ust i delektowałem się ich smakiem, słodkim oraz subtelnym, jakże różniącym się od charakteru diablicy…

Oderwałem się, aby na moment zaczerpnąć oddechu. Czerwonooka natychmiast to wykorzystała, częstując moją twarz mocnym uderzeniem z zaciśniętej pięści. Zakręciło mi się w głowie, ale tylko na chwilę. Złapałem ją za włosy i z całej siły pociągnąłem w dół. Pod wpływem bólu odchyliła głowę, wargi wykrzywiła w rozkosznym grymasie… Wyglądała zaiste piekielnie podniecająco…

— Wiem, że robisz to dla tej dziwki Belzebuba — wysapała Czerwonooka. — Mam to gdzieś… Tylko weź mnie, porządnie wypieprz… Tak jak tylko ty potrafisz…

Nic nie odpowiedziałem. Zapomniałem o całym towarzystwie i poddałem się dążeniu do zaspokojenia pożądania. Popchnąłem perfidną kochankę na stół, upadła na blat brzuchem i piersiami. Natychmiast odzyskała rezon, wypinając ku mnie jędrne pośladki. Kształtny zarys dolnych warg przyzywał kutasa… Ten dłużej czekać już nie potrafił, opętał swoją żądzą mój umysł oraz resztę ciała. Jednym zdecydowanym ruchem wbił się w wilgotną szparę i spenetrował całą jej głębokość. Rytmicznymi ruchami zmierzał ku zmysłowemu upojeniu.

Zza stołu obłapiały nas zmętnione spojrzenia pogrążających się w chuci moich anielskich towarzyszy. Nie zważałem na nich, liczył się tylko mój kutas i jej cipka… Wiedziałem też, że wypieprzę ją, tak jak chciała i tego pragnęła…  Tak jak tylko ja potrafiłem…

A potem zniszczę Belzebuba…

Pałac Trzeciej Świątyni, sala audiencyjna

— Najszpetniejszy Panie, czy nie pokładasz zbyt wielkich nadziei w Szemchazaju? — Berith zwrócił się bezpośrednio do Szatana Belzebuba. Ten ogrzewał się w cieple swego nieustannie płonącego tronu i litościwie wysłuchiwał wynaturzeń swych pomagierów.

— Skąd mamy mieć pewność, czy można mu ufać? — rzekł czarnobrody Mefistofeles.

—Czy łozważnym jest zaufanie komuś, o kim nie wiemy jakie pobudki nim kiełują? — do grona sceptyków dołączył Cyceron. — Czy łozważnym jest ufanie komuś, dla kogo ważniejsza jest ziemska dziuła od samego Boga?

— Pobudki Szemchazaja zwisają mu między nogami — podsumował rozterki współsprawców nieszczęść grzeszników Azazel.

Belzebub rzucił złowrogie spojrzenie na zgromadzonych. Pomyślał, że otaczają go tani pochlebcy, kłamliwi zawistnicy, nieudolni karierowicze, pseudo inteligenci. Uśmiechnął się. Właśnie takich diabłów potrzebował! Takimi postanowił się otoczyć! Takim diabłom zawsze sprzyjał i miał zamiar czynić to nadal! Albowiem tylko poprzez odpowiednie prowadzenie tego stada baranów, tylko poprzez granie na ich ambicji i tylko poprzez skłócenie ich ze sobą, mógł sprawować swe niepodzielne rządy nad duszami potępieńców.

— Moi niemili „przyjaciele”. — Belzebub zwrócił się do zgromadzonych w sali towarzyszy. — Wasza fałszywa troska o mnie poruszyła moje nieistniejące serce do głębi! Rad jestem, że podzieliliście się ze mną swoją żałosną opinią. A jeszcze bardziej rad jestem, że żaden z was, skończonych nieudaczników, nie dręczy się sprawowaniem władzy nad Piekłem, tak jak jest to moim udziałem… – Szatan zgromił wszystkich razem I każdego z osobna spojrzeniem, po czym kontynuował. – Każdy z was ma jakieś słabości… Berith, ty na przykład jesteś tchórzem, ty Cyceronie, łasy jesteś na puste komplementy i sławę… Mefistofelesie, ty zbytnio ufasz brutalnej sile… A ty, Azazelu, większą wagę przykładasz do słów, niż do czynów… Podobnie jak wy, także jebany Szemchazaj nie jest wolny od pewnych ułomności. Wykorzystam to i obejmę jego duszę swoim jarzmem.

Diabły wydały z siebie niewiele wyjaśniający pomruk. Belzebub nie zważał na ich opinię. Powstał z tronu, zmuszając się do zaprzestania torturowania towarzyszy swoją obecnością. Odwrócił się na pięcie i bez słowa wyjaśnienia ruszył w kierunku wyjścia z reprezentacyjnej sali. A jednak wbrew własnym słowom i złudzeniu, które wytwarzał aurą występności, gnębiły go rozterki. Czy rzeczywiście trzymał Serafina w garści? Czy rozumiał jakie pobudki nim kierowały?

Mimowolnie wrócił myślami do czasów bardzo zamierzchłych. Zobaczył blask Pana Niebieskiego i powołanie ze światła Aniołów, reprezentantów ośmiu chórów. Przypomniał sobie własne narodziny, uzyskanie myśli i woli. Wrócił pamięcią do momentu, gdy pierwszy raz ujrzał gwiazdę i światło które oddawała, a z którego powstał. Niemal namacalnie poczuł jej bliskość, wielkość i ciepło. Ujrzał przeolbrzymią liczbę Świetlistych, orbitujących tuż przed Słońcem i przyglądających się ostatniemu aktowi stworzenia Aniołów – powołaniu dziewiątego chóru, Serafinów. Słyszał śpiew towarzyszy, do którego dołączył również swój własny głos. Dźwięki i obrazy wypełniały jego duszę. Zobaczył istoty rodzące się wprost z ognia, nieskazitelne i godne. Piękne. I ujrzał twarz Jego. Obdarzonego przez Boga imieniem potęgi. Szemchazaja.

Natychmiast oprzytomniał. Co za Święty go podkusił, aby wpuszczać lwa do własnego gniazda? Gdzie on, zwany Władcą Much i Komarów miał rozum? Oprzytomniał Belzebub po raz drugi.

Miał Wielki Plan, z pewnością nie tak doniosły, jak ten Boski, ale za to o wiele przebieglejszy. A Upadły Serafin stanowił jego nieodzowną cząstkę. Musiał nim tylko odpowiednio pokierować. Czy jednak aby na pewno robił to umiejętnie? Targały Szatanem wątpliwości, toteż na wszelki wypadek postanowił zasięgnąć rady Lilith.

Oczami wyobraźni ujrzał sławną diablicę w pałacowej pracowni i natychmiast się tam przemieścił. Na miejscu zastał tę, która szczyciła się mianem Pierwszej Kobiety leżącą nago i bez ruchu na podłodze. Miała zamknięte oczy, ognistoczerwone włosy rozrzucone w nieładzie. Po jej obnażonym ciele przemieszczał się wielki wąż. Zwierzę owijało się wokół pięknej niewiasty, zamykając ofiarę w śmiercionośnym uścisku. Potężne cielsko gada oplotło gładkie nogi diablicy, zakryło jej biodra i krocze, przesunęło się w rowku między ponętnymi piersiami, wreszcie językiem złożyło gorzki pocałunek na wargach Lilith. Wyraz twarzy nieprzytomnej kobiety zdradzał, że mogła zostać zaskoczona atakiem węża w momencie, gdy doznawała rozkoszy.

– Bardzo dobrze! Doskonale! – do uszu Belzebuba dotarły dźwięki bliskie ekstazie. Wydobywały się z ust nikczemnego posturą i wyglądem mężczyzny. Pan Śmierci wiedział z kim ma do czynienia. Mężczyzna trudził się malarstwem. Przezywano go więc Pędzlarzem. – Skończone!

Lilith otworzyła oczy, wsparła się na drobnych ramionach i rozejrzała po pracowni mętnym wzrokiem.

– Belzebub?! – Jęknęła zaskoczona. Piekielny wąż nieustannie przesuwał się po jej ciele. Tarł swymi oślizłymi łuskami o jej gładką skórę, napinał mocne mięśnie i ustępował, by po chwili znów zaatakować. Diablica zacisnęła uda na gadzim cielsku, wzmagając doznania odbierane przez stymulowane intymne wargi i łechtaczkę. W momencie nadejścia ekstazy odchyliła głowę do tyłu i głośnym krzykiem oznajmiła swój orgazm. Kontemplowała go długo, nie krępując się obecnością ani Pędzlarza, ani Szatana. Ten moment należał tylko i wyłącznie do niej.

Belzebub gapił się swymi żółtymi, gadzimi oczyma na Lilith jak na zwierzynę łowną. Podziwiał klasyczne kobiece rysy twarzy, okraszone dodającymi uroku piegami, zachłannie spijał z ust diablicy każdy jęk, każde sapnięcie świadczące o odczuwanej rozkoszy. Pożerał wzrokiem kształtne piersi, ozdobione u nasady drobnymi plamkami, a zwieńczone twardymi, napęczniałymi sutkami…

Szatan nie miał zamiaru się krygować. Podrapał się więc po jajach i raźnym krokiem ruszył ku Lilith, gotów brać ją wszędzie i w każdej pozycji. Zbliżył się do pogrążonej w orgazmie niewiasty i wyciągnął ku niej ręce, pragnąc złapać ją najpierw za cycki, a potem przygnieść swym rozpalonym ciałem. Nim zdążył to jednak uczynić, wystrzeliła ku niemu wielka głowa węża, kąsając w łapczywe dłonie. Belzebub cofnął się o krok.

– Jadowita ta bestia? – zapytał z nadzieją, przyglądając się śladom ugryzień.

Lilith zachichotała i mrugnęła do niego. Oboje dobrze wiedzieli, że Pan Piekieł nie potrafił zdechnąć tak, jak na to zasługiwał… Oboje też wiedzieli, jak bardzo Władca uwielbiał cierpieć…

– Dawno, dawno temu – rozpoczęła ognistowłosa diablica. – Gdy byłam jeszcze młoda i napalona, zakradałam się do mężczyzn i mówiłam, że jeśli tylko chcą, to mogą używać ze mną do woli. Zawsze chcieli… Nigdy nie odmawiali! Brali mnie wszyscy! Starzy i młodzi, ojcowie i synowie, piękni i brzydcy, ludzie i demony. Robili, to kryjąc się w swych drewnianych domkach lub czynili bezeceństwo na otwartym polu. Wiesz jednak, co ci powiem Belzebubie? Koniec końców, gdy już mnie wyruchali, gdy zaspokoili swe ograniczone żądze, gdy już ich małe kutasiki opadły, a ciała zmorzył sen, wtedy zawsze odczuwałam rozczarowanie. Mężczyźni są bowiem istotami pozbawionymi fantazji. Przeświadczonymi, o magicznym znaczeniu swych małych kutasków… Nie potrafią zrozumieć tego, czego potrzebuje prawdziwa kobieta. Nie wiedzą i nigdy nie pojmą tego, co skrywamy w głębi swych dusz… – Lilith westchnęła, po czym dodała. – Dlatego teraz używam dla doznania rozkoszy prawdziwych węży!

Gad zasyczał, wciąż unosił łeb naprzeciw Belzebuba i obserwował każdy jego ruch gotów ponowić atak.

– A co z nim? – Szatan wskazał na artystę.

– A co ma być? Jest Pędzlarzem, opowiadam mu historię swego życia, a on uwiecznia ją dla potępionych kobiet. Albowiem musisz wiedzieć, że swe przesłanie kieruję tylko i wyłącznie do nich – odpowiedziała Lilith.

„Jakaż wielka strata”. – Pomyślał Belzebub, chętnie bowiem popatrzałby na uwiecznioną ekstazę swej namiestniczki kopulującej z potężnym wężem. Mógłby nawet powiesić sobie to dzieło sztuki nad łóżkiem i podziwiać je podczas pokrywania swych nałożnic.

– Pędzlarzu! Pokaż mi to, co namalowałeś! – rzekł Pan i Władca do artysty. Człowieczek posłusznie kiwnął głową i odwrócił sztalugi w stronę Szatana. Jego oczom ukazały się kanciaste, geometryczne formy splecionych ciał Lilith i węża oraz inscenizacji otoczenia. Włosy pięknej demonicy przypominały sznurki, czarne oczy kółka, piersi sterczące stożki, a wąż… Wąż wyglądał jak walec.

– Na chuja Metatrona! Cóż to za szkaradzieństwo!? – wykrzyknął zszokowany Belzebub.

Lilith ponownie się zaśmiała. Zaspokojona już cieleśnie przez węża a duchowo przez Pędzlarza, podniosła się z ziemi, wciąż pozostając opleciona przez zwierzę. Jej nagie ciało lśniło od potu i śluzu, należącego bądź to do niej samej, bądź do węża.

– To nowe formy wyrazu artystycznego – pośpieszyła z wyjaśnieniami diablica. – Przyszły do nas wraz ze zgonami ludzkich malarzy. Jakież to parszywe szczęście, mój niemiłościwy Szatanie, że wielu spośród tych artystów hołdowało pijaństwu, dziwkom i w czterech literach miało swego Stwórcę! Teraz wszyscy oni mogą dręczyć nas tutaj własną twórczością!

Belzebubowi podobało się, że pędzlarze hołdowali pijaństwu i dziwkom, pokiwał też z uznaniem głową na wieść o nieszanowaniu Niebieskiego. Fakt, że oglądający te odrażające malunki grzesznicy będą dodatkowo udręczeni, też zyskiwał jego przychylność… A jednak coś innego nie dawało mu spokoju. Jako wytrawny koneser sztuki zauważył, iż perspektywa w tych obrazach doprawdy nie istniała, rzeczywistość została zbyt mocno zdeformowana, dekonstrukcja postępowała za daleko. Do uznania tej sztuki za kicz brakowało mu tylko zastosowania kolażu. Uznał Szatan, że po kryjomu będzie sprzyjał jednak twórczości dawnego typu, gdzie cycki wyglądały jak cycki, a kutas jak kutas.

– A więc z jakiego powodu mnie nachodzisz? – Lilith przeszła do rzeczy. Zbyt długie obcowanie z Belzebubem nużyło ją i gorszyło jej poczucie estetyki.

– Chcę porozmawiać o Szemchazaju…

– Chcesz wiedzieć, czy z nim spałam? – Ciemne oczy diablicy zalśniły zagadkowym blaskiem.

– A puściłaś się z nim? – Nie o to zamierzał zapytać Szatan, lecz ciekawość okazała się silniejsza.

– Jeszcze nie… – odparła Pierwsza Kobieta. – Jednak te, które uwiodły go swymi wdziękami, powiadają, że nikt inny im tak jeszcze nie dogodził. Podobno Szemchazaj jest w tym lepszy nawet od węża! Może warto to sprawdzić? Nie uważasz mój Panie?

Belzebub zadrżał, nie wiadomo czy ze złości, czy to jad zaczął już działać. Przymrużył żółte oczy z wąskimi, gadzimi źrenicami.

– A jego kutas? Co mówią o jego kutasie?

            Lilith pochyliła się ku Karmazynowemu Królowi i ironicznie rzekła:

– Diablice w całym Piekle pytają: kto ma większego kutasa, Belzebub czy Szemchazaj? Nic bardziej nie nurtuje je od tej kwestii. Gdyż, jak sam wiesz, wielkość kutasa ma podstawowe znaczenie dla wartości mężczyzny. A jeśli… – Ognistowłosa nie zdążyła dokończyć.

            Szatan uderzył ją w twarz z otwartej dłoni, uczynił to tak szybko, że nawet wąż nie zdążył zareagować. Król trząsł się cały, na łysym, czerwonawym łbie ukazały się wielkie, ostro zakończone rogi. Czyżby w Piekle kwestionowali jego władzę? Na to nie mógł sobie pozwolić.

– Podarowałem Szemchazajowi tak wiele! A on czym mi się odpłaca?

Przerażony tym wybuchem agresji Pędzlarz schował się za swoim obrazem. Lilith jednak przyzwyczajona do podobnych ataków furii, szybko odzyskała swoją wyniosłą postawę. Pogładziła się jeszcze po czerwonym policzku i odwróciła tyłem, demonstrując przy tym swe jędrne pośladki. Odjęła węża i ułożyła go u swych stóp. Zwinął się w kłębek i zazdrośnie strzegł swej pani. Sięgnęła po prostą, białą suknię i zarzuciła ją na ciało. Belzebub westchnął głośno, rozczarowany…

– Szemchazaj nigdy nie będzie stał po twej lewicy. – Diablica ponownie odwróciła się do władcy, a wraz z nią przypełzł wąż. – Jest zbyt niezależny, zbyt potężny. Jest w nim zbyt wiele miłości, aby mógł zaakceptować twoje karykaturalne rządy. Prędzej czy później zwróci się przeciwko tobie!

– Mam coś, czego pożąda!

– Ach tak, słyszałam… – Lilith przybrała sceptyczny wyraz twarzy. – Ta jego ukochana Izyda? Isztar? Której dusza od wieków spada w nieskończonej przepaści Tartaru… Obiecałeś ją sprowadzić… Jednak ona jest tam, a on jest tutaj… Czy jesteś pewien, że Serafin tęskni za dawną żoną, skoro tutaj, w Piekle, może korzystać z wdzięków dowolnej diablicy?

Belzebub złapał niewiastę za szyję i ścisnął. Zaniepokojony wąż ukąsił Władcę Piekieł w nogę, ale ten pozostając w afekcie, wcale na to nie zważał. Jad już zatruwał mu ciało i kolejna dawka niewiele zmieniała. Ta powłoka cielesna obumierała… Czerwona skóra na ramionach posiniała, żyły nabrzmiały, jakby miały zaraz eksplodować, a kąciki ust złapał paraliż.

– Więc co, według ciebie, powinienem zrobić? – Uwolnił piękną diablicę z uchwytu, a ta natychmiast złapała powietrze i poczęła szybko oddychać.

– Daj mu ją i odbierz! Przypomnij mu o tym, co stracił i co może teraz odzyskać! Niech na nowo poczuje jej dotyk, zapach i smak! Niech ją napocznie, ale nim skonsumuje, odbierz mu ukochaną i szantażuj go, wykorzystując ją!

– Sprytne. – Belzebub w zamyśleniu chciał złapać się za brodę, ale zesztywniała od ukąszenia ręka odmówiła mu posłuszeństwa.

– Zawsze do usług – odpowiedziała Lilith. – Proponuję udać się, mój Władco, do łaźni. Tam odzyskasz siły…

Szatan pokiwał głową, chciał coś powiedzieć, ale paraliż właśnie odjął mu dar mowy. Nie pozostało więc nic innego, jak usłuchać rady namiestniczki swych rządów i zażyć kąpieli we wrzących wodach pod pałacem.

Jak sobie umyślił, tak i Belzebub zrobił. Opuścił na chwiejnych nogach pracownię Pędzlarza i w jednej chwili przemieścił się na odpoczynek do łaźni.  Para unosiła się znad wrzącego basenu. Powietrze było tak gęste i jednocześnie tak rzadkie, że większość diabłów znalazłszy się tutaj, bądź to podusiłaby się niechybnie, bądź ugotowała żywcem pod wpływem temperatury. Na tę myśl Szatan zaśmiał się gromko. Stado debili, którym włada, nie potrafiło nawet zrozumieć, że skoro już nie żyją i nie mają prawdziwego ciała, to zgodnie z logiką nie powinni się ani udusić, ani usmażyć.

A jednak, gdyby jakiś pętak tu wlazł, to niechybnie padłby trupem. Ludzie, a po śmierci demony tak bardzo popadają w niewolę iluzji swego ciała, że giną wraz z tym złudzeniem. I to nie z braku powietrza w płucach, ale z powodu myśli o braku tegoż powietrza…

Wola, myśl, jaźń. Tym właśnie są dusza i byt. Ciało to tylko ułuda, którą można zmieniać, przekształcać i niszczyć. Zrozumienie tej wiedzy stanowi klucz do Piekła. Klucz do wielkiej, nieograniczonej władzy…

Ból spowodowany ukąszeniem coraz bardziej dawał się we znaki. Belzebub zanurzył się we wrzącej wodzie. W takim stanie, z gnijącą zarówno od środka, jak i od zewnątrz powłoką mógł postanowić co czynić dalej. Nie miał wątpliwości, że sprawy w Piekle przybierały niebezpieczny obrót. Tak jak lubił! Tylko w skrajnych sytuacjach bowiem taki okrutnik jak on dostawał w prezencie pełne pole do popisu. Wydawało mu się, że diabły wokół poczuły się na tyle pewnie, że któryś z nich może podjąć próbę uzurpacji Płonącego Tronu. Zdrajca, który posyła demony na Ziemię, aby opętywały ludzi… Adela, oblubienica, której woli nie daje się złamać żadnym sposobem… Szemchazaj, Serafin, który ostatnimi czasy nakazuje mu, co czynić wypada, a czego robić pod żadnym pozorem nie należy… Wreszcie jego pomagierzy Berith, Mefistofeles, Azazel i Cyceron, którzy stali tak blisko tronu, że niemożliwością było, aby o nim nie myśleli. Uświadomił sobie Belzebub, że nikomu ufać nie można. Nawet Lilith, ale ona, jako kobieta, pozostanie wierna, dopóki, dopóty on trzyma w swych łapach stery władzy. W innym razie będzie wdzięczyć się i wypinać przed kimś innym… Znał się Szatan na niewieściej duszy, lepiej niż same niewiasty mogły przypuszczać…

A może tak mu się tylko wydawało?

Ciało Antychrysta, zanurzone we wrzącej wodzie, poddane działaniu silnej toksyny gotowało się na zewnątrz i obumierało od środka. Stan taki, bliski iluzyjnemu doznaniu śmierci, sprzyjał przemyśleniom i refleksjom.

Miał Belzebub pakt z Niebem, nad którym pieczę sprawował sam Archanioł Michael. Oczywiście, Pan Czeluści brzydził się tym faktem, ale wynikłe z tego korzyści okazały się nieocenione. Sednem jego piekielnej polityki było bowiem utrzymywanie równowagi między Piekłem a Niebem. Zapewniał to właśnie ten układ, swoisty pakt o nieagresji między obiema stronami. Ów pakt przydzielał obu grupom terytoria działania i nakładał na nie pewne obowiązki. Ziemia z żyjącymi ludźmi stanowiła terytorium neutralne. Anioły mogły namawiać ludzi do dobrego, demony mogły namawiać do złego, ale nikt nie miał prawa przejmować ciał śmiertelników. Ten stan rzeczy chciał Szatan utrzymać tak długo, jak tylko zdoła w obecnej sytuacji. Należało więc znaleźć rozwiązanie tych problemów.

Szemchazaj.  Sposób na upewnienie się co do wierności Serafina znajdował się między nogami tej zamierzchłej suki, Isztar. Postanowił Belzebub uczynić tak, jak proponowała Lilith, dać Upadłemu Aniołowi posmakować szparki, by następnie odjąć mu ją od ust…

A potem zadumał nad czymś jeszcze. A co, jeżeli jego działania względem lojalności Szemchazaja nie wystarczą? Jeżeli kobieta, o której marzył Serafin to za mało, aby zdobyć jego wierność i posłuszeństwo? I czy mógłby uzależnić utrzymanie całej swej władzy od jakiejś tam lichej dziury?

Nie mógłby!

Postanowił przyjrzeć się bliżej swojemu podwładnemu, przeanalizować co robi, z kim to robi oraz po co to robi. A potem poszukać jego innych słabych punktów…

Przypomniał sobie słowa swoich doradców:

„Czy nie pokładasz zbyt wielkich nadziei w Szemchazaju?”  – To Berith…

Skąd mamy mieć pewność, że można mu ufać?” – Mefistofeles…

Czy rozważnym jest ufanie komuś, dla kogo ważniejsza jest ziemska dziura od samego Boga?”  – Cyceron…

Pobudki Szemchazaja zwisają mu między nogami” – Azazel…

Jeszcze raz zadumał się nad słowami pochlebców. Doszedł do wniosku, że w słowach tych jest sporo racji. A skoro w ich słowach jest sporo racji, to może nie są aż tak głupi, za jakich ich uważał? A jeżeli nie są tak głupi, to pewnie ich nie docenił… A skoro dotychczas ich nie doceniał, to z pewnością nie może im teraz ufać.

Belzebub postanowił przyjrzeć się swoim doradcom nieco bliżej…

Niestety, najwidoczniej nie mógł już zaufać nikomu. Wyglądało na to, że wszyscy knuli przeciwko niemu i tylko strach powstrzymywał ich jeszcze przed totalną rebelią. Strach lub brak przywódcy.

Zastanawiał się Szatan nad tym problemem dość długo, aż doszedł do wniosku, że rozwiązaniem będzie wprowadzenie jeszcze większego terroru. W tym celu pośle swoich pretorianów do domostw, karczm, salonów gry i rozpusty zwykłych diabłów. Niech poznają brzemię jego władzy. Pretorianie będę mordować, będą gwałcić, będą kraść, dopóki dopóty demony skończą albo bez głowy, albo złożą mu poddańczy hołd na kolanach.  A najlepiej jedno i drugie…

Chciał wezwać Mefistofelesa, aby wydać stosowny rozkaz, jednakże powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie mógł mu przecież ufać, Mefistofeles był księciem, generałem, a nawet szatańskim przeorem. Zakręciło mu się w głowie od liczby tych funkcji, tych… Inwektyw. Jak mógł dopuścić, aby jeden diabeł dzierżył w swych rękach taką władzę?

Azazel! Pomyślał, że wezwie Azazela… Jednak ponownie powstrzymał się w ostatniej chwili.

Jego zastępca, należał przecież do Upadłych Aniołów, z chóru Cherubinów… A ci byli szalenie ambitni, chciwi na władzę… Z szeregów Cherubinów wywodził się też przecież Berith… A co gorsza sam Belzebub, w czasach swej anielskiej niesławy dokazywał w tym chórze! Wiedział więc Szatan, jak nikt inny, do czego zdolne są Upadłe Cheruby…

Azazel był też sprytny, może nawet inteligentny… Stanowczo za sprytny i za inteligentny… Do tego cierpiał na impotencję! Więc nie uganiał się za babami, a skoro się nie uganiał, to znaczyło, że nie miał tej specyficznej męskiej słabości… Jak więc można było go kontrolować? Nie dało się! Azazelowi stanowczo nie można zaufać!

Władca Piekieł postanowił, że osobiście uda się dowódcy pretorianów i wyda stosowne rozkazy. Nim to jednak uczyni, sprawdzi lojalność swych diabłów.

Śmiertelne konwulsje przeszywały ciało Belzebuba. Jad węża rozprzestrzenił się już bowiem na cały organizm. Ewidentnie Szatan się kończył. W tym momencie doświadczył koszmaru, w którym znów służył w Niebie i nie znał ani pożądania, ani pobudliwości, ani nawet chciwości. O władzy, mordach czy kobietach i ich słodkich dziurkach nawet nie mógł marzyć. Wybudził się. Uświadomił sobie, że doszedł już tak daleko i osiągnął tak wiele, że nie sposób zawrócić teraz z raz obranej drogi. Postanowił nie udawać się do Tartaru, ale miast tego się ozdrowić…

Wyobraził sobie, jak jad węża opuszcza jego organizm i natychmiast doświadczył realizacji tej wizji. Mętna substancja wypłynęła z ciała. Wreszcie mógł poruszyć swymi poparzonymi już od wrzątku mięśniami. Ból wypełniał całą jego jaźń i dopiero teraz czuł, że istnieje!

Parująca woda w łaźni pobudzała umysł Szatana do intensywniejszej pracy. Wiedział już, że na nikim nie może polegać i sam, osobiście musi wziąć sprawy we własne ręce. Wypłynął z ciągle wrzącej wody i stanął nagi przed zwierciadłem, aby ocenić swój wygląd.

Był wysoki, bardzo wysoki, wyższy niż niemal każdy inny diabeł. Skórę, pokrytą obecnie bąblami od poparzenia, miał w karmazynowym odcieniu. Łysą głowę ozdabiały jedynie dorodne rogi. Żółte, gadzie oczy mogły budzić trwogę. Umięśniony tors, pokryty gęstym owłosieniem, przecinały niezliczone blizny będące pozostałością po jeszcze liczniejszych rozróbach. Nogi miał mocne i silne, a między nimi majaczył jego diabelski kutas.  Największy w całym Piekle…

Pomyślał, że z taką facjatą, którą wszyscy znają, nic nie zdziała. Gdziekolwiek by się nie pojawił, będzie budził lęk u demonów i usłyszy same puste, jałowe pochlebstwa.  Musiał się zmienić, w taki sposób, by nie budzić swoim wyglądem podejrzeń. Tak, aby móc wydobywać z tej hołoty istotne informacje…

Skoro jego ciało stanowiło groteskową iluzję, wystarczyło dokonać pewnych niewielkich zmian w tym złudzeniu, aby postronnym grzesznikom jawić się jako zupełnie inny demon.

Oczy Belzebuba złowieszczo zabłysły. Skóra mu pojaśniała, bąble poznikały. Rogi na głowie zmieniły swą strukturę w piach, po czym rozsypały się na posadzce łaźni. Na pustym, łysym łbie zastąpione zostały burzą lekko falujących, czerwonych włosów. Szujowate tęczówki oczu przybrały barwę brązową, a gadzie źrenice otrzymały ludzkie kształty. Rysy twarzy znacznie złagodniały, usta nieco się zwęziły i jednocześnie wypełniły, a żółte zęby magicznym sposobem zaczęły razić śnieżną bielą.

Przyjrzał się z uwagą swemu nowemu odbiciu w lustrze. Miał twarz ślicznej kobiety, a tak bardzo się sobie spodobał, że gdyby mógł, to dokonałby gwałtu na własnej osobie… I wtedy uznał Belzebub, że to jest dobre.

Spojrzał niżej. Owłosienie z torsu zaczęło znikać. Mięśnie i zbędny tłuszcz także. Zamiast nich pojawiła się wypukłość, najpierw po lewej stronie, potem po prawej. Obydwie wypukłości rosły, przybierając ostatecznie postać dwóch, zabawnie sterczących na boki piersi. Miały kształt lisich ryjków.

Król diabłów objął biust dłońmi. Zbadał kształt i jędrność, zmierzył wielkość i ciężar. Szybko doszedł do wniosku, że efekt robi mizerne wrażenie. Oczekiwał czegoś innego… Dwie półkule ponownie poczęły się wypełniać. Pęczniały niczym balony, coraz większe i większe, aż wreszcie zaczęły wylewać się z potężnych łapsk. I uznał wówczas Szatan, że takich cycków potrzebował!

Zaśmiał się gromko do własnego odbicia. Teraz mógł zmniejszyć duże ręce, pozbyć się blizn, odchudzić długie nogi.  Zerknął na kutasa. Ten wielki, groteskowo żylasty organ ozdobiony kolczykiem, chwilowo okazywał się zbyteczny.

Kutas niknął w oczach. A wraz z nim przerośnięte, belzebubie jaja. Zlewały się z ciałem, tworzyły wzgórek łonowy – gładki i subtelny niczym u dziewicy. Nie ostał się na przeformowanym kroczu ani jeden, najmniejszy włosek… Nikłe wargi sromowe ułożone zostały jakby na kształt płatków rajskiego kwiatu. I tylko kolczyk w łechtaczce mógł sugerować potencjalnym partnerom, że mają do czynienia z ostrą suką.

Przemiana sprawiła Szatanowi dużo satysfakcji. Zmniejszył jeszcze swoją budzącą grozę posturę, do wymiarów bardziej typowych dla niewiast. I uznał wtedy Belzebub, że jest wreszcie gotów zasięgnąć języka w Piekle.

***

Plac przed Pałacem Trzeciej Świątyni

Czterdzieści i Cztery sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zamyślonego i nieobecnego, niż miał to zwykle w zwyczaju. Potępieńcy powiadali, że spośród tych zrodzonych z ziemi i strąconych w piekielne odmęty, nikt nie dorównywał Czwartemu w sztuce szermierki. Ja sam mogłem tylko potwierdzić biegłość przyjaciela w posługiwaniu się białą bronią. A jednak tuż przed ostateczną rozprawą z Szatanem, mój towarzysz był zafrasowany. Przyjrzałem mu się dokładnie. W czerwonych bryczesach, białej koszuli z bufiastymi rękawami, ze szpadą przy boku, wyglądał na zdolnego przestawić najpierw Piekło dołem do góry, a potem uwodzić seriami niestateczne diablice. Gdyby tylko chciał…

On jednak nie chciał. Zawsze czynił wszystko na przekór złemu obyczajowi. Jako demon o niespotykanie rozwiniętej moralności i uczciwości, nierzadko służył mi jako punkt odniesienia ku temu, czy ja sam postępuję właściwie. Albowiem nawet po Upadku z Niebios starałem się własnym istnieniem nawiązywać do minionej chwały, jakiej doświadczałem w służbie Pana.

W momencie, gdy stanęliśmy ramię w ramię przed szatańskim pałacem, jego obecność i wszystkie wartości, które ze sobą reprezentował były dla mnie nieocenionym wsparciem. Przed nami znajdowały się wrota do gniazda wszelkiego zła. Za nami został rozległy plac zasypany piekielnym barachłem oczekującym na wystąpienie Szatana. Gdzieś tam, w tłumie, stali Ramiel i Tamiel wraz z garstką awanturników, gotowi spacyfikować opornych podczas zamachu na Belzebuba. Gdzieś tam czaiła się Diabla Czerwonooka, odziana w równie kuszącą co potężną zbroję, z mieczem spoczywającym jeszcze w pochwie oraz z ociekającymi sokami podniety udami. W odpowiednim momencie, z właściwym sobie brakiem taktu wkroczyć miała na scenę boju i odegrać przeznaczoną jej rolę. Gdzieś przed naszymi oczami skrywał się dwoisty w swojej damsko – męskiej naturze Sariel. Tak jak przed tysiącami lat, tak i w tym momencie nie miałem wątpliwości, że wierny towarzysz mnie nie zawiedzie…

Wraz z zamyślonym Czwartym stanęliśmy przed złowieszczymi wrotami do smętnej budowli. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałem z ust towarzysza, niepodobne do niego słowa wyrażające wątpliwości…

– Możliwe jest, że przegrałem tę batalię, zanim się ona jeszcze rozpoczęła – stwierdził.

– Przyjacielu, czy chcesz mi o czymś powiedzieć? – Położyłem Czwartemu dłoń na ramieniu.

– Złamałem przysięgę czystości cielesnej! Pozwoliłem pewnej młodej i uroczej demonicy skosztować ustami mojej męskości… I rozkoszowałem się przyjemnością, którą mi zapewniała…

– A czy ona pragnęła tego samego? – zapytałem.

– Tak sądzę…

– Więc nie masz się czym martwić przyjacielu. Po to dysponujemy darem brania i dawania rozkoszy, aby czerpać z tego źródła niewysłowionej przyjemności.

Czterdzieści i Cztery nie wyglądał na przekonanego.

– Podarowała mi satysfakcję, lecz ja nie odwzajemniłem jej tym samym…

– Wiesz, jak niewiasta ma na imię?

– Nazywa się Jagna.

– Więc następnym razem, gdy spotkasz Jagnę, odwzajemnisz pieszczoty, którymi ona cię obdarzyła. Masz teraz mój przyjacielu, cel i sens. Walcz i zwyciężaj. Zrób to dla Jagny, aby Piekło, po którym stąpa, nigdy już nie sprawiało jej udręki. Uczyń to też, abyś znów mógł się z nią spotkać…

Odwróciłem się ku wrotom i pchnąłem je z dużą siłą. Ustąpiły natychmiast, otwierając przed nami ścieżkę ku konfrontacji z Karmazynowym Królem. Pałac tętnił nieprawdziwym życiem od gwaru przewijających się przezeń sługusów, żołnierzy i arystokratów. Ktoś próbował mnie zaczepić, ktoś próbował porozmawiać. Był wśród nich mój przyjaciel, Azazel, była również Lilith. Wszystkich ich zignorowałem i prowadzony przez wewnętrzną intuicję skierowałem się wprost do ogrodu… Wspaniałego ogrodu urządzonego przez Adelę…

Wyszedłem bocznymi drzwiami z mrocznego, wyścielanego kośćmi poległych pałacu i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odnalazłem się w rajskim zakątku. Prawdziwej oazie zieleni pośród morza szarości i surowości piekielnego krajobrazu.

Ogród ten, godny miana nowego Edenu, pełnił funkcję azylu dla Adeli, naocznie uosabiając jej prawdziwą, nieskazitelną naturę. Urokliwość tego miejsca potęgowało złoto – krwiste światło naszego piekielnego słońca, Jądra Ziemi.

Rozejrzałem się dookoła, ale w mnogości barw wszelakich drzew, krzewów, kwiatów, wód, nie mogłem dostrzec dziewczyny. Nie widziałem jej, ale jakimś sposobem czułem, że oczekuje mnie gdzieś tam, pośród tych wszystkich roślin i zwierząt. Ponownie więc zaufałem intuicji i wstąpiłem na ścieżkę prowadzącą mnie ku Adeli… Mojej Adeli…

Otaczała mnie idylla. Śpiew ptaków, szum płynącej wody, moc kolorów I zapachów wprawiały mnie w relaksacyjny nastrój. Miejsce to tętniło życiem, stanowiąc wspaniały kontrast do tego, co znajdowało się na zewnątrz.

Skierowałem się w stronę ławeczki obok kaskady, gdzie zwykłem spotykać się z Adelą. Choć od ostatniej mojej wizyty minęło niewiele czasu, to ogród znacznie się zmienił. Rozkwitł jeszcze bardziej, dojrzał, sprawiał wrażenie wręcz namiastki raju na samym dnie Piekła.

Wiedziałem, że wszystko to spowodowała dziewczyna siłą swej woli. Miała wspaniały, wręcz niebiański dar kreowania rzeczywistości. Niewątpliwie pochodził on od samego Boga. Ponownie rozejrzałem się dookoła.

Nad rzeczką ujrzałem Adelę. Serce nagle mi przyspieszyło, a nogi jakby pode mną się ugięły. Miłość bywa trudniejsza nawet od walki. Walki z samym Szatanem we własnej, parszywej osobie…

Dziewczyna stała w oddali, tyłem do mnie. Odrywała kawałki chleba i rzucała go stadku małych kaczek. Zawołałem ją, a ona zaskoczona czyjąś obecnością, obejrzała się za siebie. Na mój widok jej twarz rozpromienił śliczny uśmiech. Wyciągnęła rękę w moją stronę.

— Szemchazaju! — zawołała.

Zapragnąłem jej dotknąć. Idąc ku niej, pochyliłem się nad krzakiem białej róży i nie bacząc na ostre kolce, oderwałem jeden z kwiatów. Nieśpiesznie, lecz zarazem niecierpliwie zbliżyłem się do Adeli. Znalazłszy się tuż przed nią, jedną ręką dotknąłem drobną, gładką dziewczęcą dłoń, drugą uświetniłem jej ciemnobrązowe włosy zerwanym kwiatem róży.

– Skaleczyłeś się – Adela zauważyła ślad na palcu po kolcach. Ujęła oburącz moją dłoń. Z małej rany miast krwi, rozbłysł płomień.

— Pamiętaj, że jestem Aniołem z chóru Serafinów, wprawdzie Upadłym, ale zawsze Aniołem — pospieszyłem z wyjaśnieniem. — Nie narodziłem się z kobiecego łona, lecz z ognia. Zamiast krwi w moich żyłach tli się żar, którego blask właśnie obserwujesz.

Dziewczyna przypatrzyła się uważnie niezwykłemu dla niej zjawisku. Nic nie mówiąc, przejechała palcami po ognistym skaleczeniu. Poczułem kojący dotyk, a gdy odsunęła dłoń, ślad po ranie zniknął.

— Adelo… Uzdrowiłaś mnie … — rzekłem, wyciągając rękę ku jej twarzy. Już się nie bałem tego dotyku. A i ona też się nie bała. Pogładziłem śliczną buzię dziewczyny, która zajrzała mi w oczy swoim przenikliwym spojrzeniem.

— Aza, zmieniłeś się…

— Tak, zmieniłem. Zmieniłem dzięki tobie… — powiedziałem łagodnym tonem głosu. Moje palce delikatnie muskały jej policzki. — Uzdrowiłaś moją duszę tak samo, jak teraz uzdrowiłaś moją dłoń.

— Szemchazaju, nie wiem co powiedzieć. — Głos Adeli drżał pod wpływem emocji, podobnie jak jej ciało w efekcie mojego dotyku. — Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz… Ja jestem… Jestem Nikim…

— Posłuchaj Adelo, nigdy nie spotkałem równie wyjątkowej osoby… — Pogładziłem ją po włosach. — Jesteś uosobieniem tego wszystkiego, co w nas, obdarzonych duszą, najlepsze. Wszystkiego, co dobre i szlachetne. Nie ma złota w Piekle, na Ziemi i w Niebie, które mogłoby równać się wartością z tobą.

Z oczu dziewczyny popłynęła łza, a zaraz potem kolejna i jeszcze następna. Delikatnie ująłem jej twarz obiema dłońmi i otarłem łzy. Jako Anioł nie potrafiłem płakać, ledwie pojmowałem znaczenie zdumiewającego zjawiska, lecz zawsze budziło ono moją szczerą fascynację.

— Kocham cię, Adelo — wyjawiłem uczucia i poczułem, jak w jednej chwili spływa ze mnie wielkie brzemię, zastępowane przez poczucie celu i sensu istnienia. — Uwolnię cię, pokonam Belzebuba. Zrobię to dla ciebie…

Łzy nadal spływały z jej oczu. Otuliłem dziewczę ramieniem i przycisnąłem do swego ciała. Pozwoliłem, aby wypłakała cały tkwiący w niej ból i żal. Gorycz, która nazbierała się w przeciągu całego życia na Ziemi oraz istnienia w Piekle.  W odpowiedzi objęła mnie rękoma. Zastygliśmy na dłuższy czas, przytuleni do siebie. Poczułem, że jestem odpowiedzialny za tę drobną istotę, że chronienie jej jest celem mojego istnienia. Celem, dla którego zostałem powołany przez Boga.

— Obiecuję, że już nigdy więcej Belzebub cię nie skrzywdzi… Obiecuję, że już nikt nigdy cię nie skrzywdzi…

— Błagam Szemchazaju, nie podnoś miecz przeciw Belzebubowi… — Wciąż wtulona we mnie Adela mówiła słabym, łkającym głosem. — Widziałam okrucieństwa, które czynił, a których nawet nie potrafiłabym opisać… Widziałam jego potęgę, wobec której nie było siły mogącej się jej przeciwstawić…

Złapałem delikatnie ją za podbródek i uniosłem ku swej twarzy. Zagłębiłem się w błękit oczu.

— Pokonam go dla ciebie… — odpowiedziałem.

— Aza, co z księżniczką Isztar, twoją ukochaną żoną? — Dziewczyna kontynuowała. — Jeśli pokonasz Belzebuba, już nigdy jej nie spotkasz!

Ponownie pogładziłem gładką skórę umiłowanej opuszkami swych palców.

— Zrozumiałem, że jest złudzeniem, którym żyłem przez zbyt długi czas… Ty natomiast jesteś prawdziwa, realna, najwyższym celem mojego istnienia jest trwać przy tobie… Bronić cię, opiekować się tobą… Służyć tak, jak służyłem naszemu Stwórcy.

Nasze oczy spotkały się w jednym punkcie. Niewiasta przejechała swoimi drobnymi, delikatnymi dłońmi po mojej twarzy i zatrzymała się na złocistych włosach. Jej dotyk był dla mnie wszystkim.

— Szemchazaju, boję się, że mogłabym cię utracić… — oznajmiła łamiącym się głosem.— Jako jedyny okazałeś mi serce i dobroć. Wiele dla mnie znaczysz, tak wiele, że nie ścierpiałabym, gdyby spotkała cię krzywda…

Postanowiłem uspokoić jej rozkołatane emocje. W tym celu sięgnąłem po pradawną prawdę.

– Adelo, czy znasz moc i znaczenie imion?

Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy.

– Każda dusza, zarówno w Niebie, Piekle, jak i na Ziemi posiada imię, nadane przez rodziców bądź stwórców, które znamionuje to, kim ktoś jest, a kim nigdy nie będzie. Bóg, stwórca mój, nadał mi imię Szemchazaj, nie dla wiedzy, którą nie dysponuję, ani nie dla wstrzemięźliwości, której nie posiadam. Pan nazwał mnie imieniem potęgi, albowiem spośród wszystkich Aniołów cechować się miałem największą siłą i mocą. Tym samym mnie przypadł w udziale zaszczyt zostania strażnikiem oraz obrońcą Nieba i Boga. Do tego zostałem powołany. Ze względu na decyzje, które podjąłem i czyny, które wyrządziłem, trafiłem do Piekła. Wciąż jednak zachowałem swe imię, wciąż spośród wszystkich ludzi i diabłów jestem najpotężniejszy. Stwórcy chronić już nie mogę, lecz potrafię ochronić ciebie! I tak też będę czynił. Wierzę, że to mój przywilej oraz obowiązek.

Pochyliłem się ku jej ustom. Adela zamknęła oczy, a nasze twarze spotkały się w jednym punkcie. Musnąłem jej wargi, a zaraz potem skradłem kolejny pocałunek. Przez moment zatrzymałem się, pragnąc delektować się tą chwilą, ale nie było mi to dane. Poczułem słodką odpowiedź Adeli na moje poczynania. Nasze usta znów zetknęły się ze sobą i tym razem już się nie rozdzieliły.

Poznawaliśmy się nawzajem pocałunkiem. Nasze myśli i ciała zlały się w jedność. Na tę wspaniałą, krótką chwilę stałem się nią, a ona mną. Poczułem radość, jaką otrzymała Adela podczas swego wesołego dzieciństwa, dumę z możności służenia Bogu, a zaraz potem ból gwałtu i nieszczęśliwie zakończonego życia. Odczułem rozpacz, gdy bramy niebios zostały przed nią zamknięte i namacalnie poczułem ból, jaki sprawić potrafił tylko Belzebub.

Ona poznała czar służby Bogu, którą świadczyłem w czasach własnej chwały. I poznała gorzki smak Upadku, jakiego doświadczyłem po odejściu z Nieba. I setki lat uśpienia w piekielnych podziemiach…

Rozłączyliśmy usta. Niewiasta otworzyła oczy, a nasza spojrzenia zetknęły się w jednym punkcie.

— Jesteś wszystkim Adelo… — Przejechałem palcami po jej gładkiej cerze.

— Aza, kocham cię… — szepnęła w odpowiedzi.

Niczego więcej nie pragnąłem.

— Muszę iść… — oznajmiłem, chociaż wcale tego nie chciałem. — Zaczekaj tutaj na mnie… Wrócę po starciu z Belzebubem…

— Będę czekała… — Usłyszałem obietnicę.

Musiałem się oddalić, tak też niechętnie uczyniłem, ale w pewnym momencie się zatrzymałem i odwróciłem. Piękna dziewczyna stała w miejscu i z nieodgadnionym wzrokiem wpatrywała się we mnie.

– Adelo, czy wiesz, co oznacza twe imię? – krzyknąłem. Dziewczyna zaprzeczyła, a ja mogłem pospieszyć z wyjaśnieniem. – Oznacza niewiastę, której duszę i postawę wyróżnia niezłomna szlachetność. Cokolwiek by się nie działo, zawsze o tym pamiętaj. I nigdy się nie zmieniaj!

Odwróciłem się ponownie. Nadszedł moment z rozprawy z Belzebubem. Zostawiłem ukochaną bezpieczną w ogrodzie i odszedłem.

Spotkanie z Adelą, jej słowa, dotyk, pocałunek… Jej wyznanie miłości wypełniło moje wnętrze żarem. Energia wprost mnie rozpierała, czułem, że mógłbym przenosić góry i niszczyć całe miasta, gdyby tylko nasza miłość tego wymagała. Sam Szatan wydawał się najmniejszym problemem. Stoczyłem tysiące walk w Trójświecie. Byłem gotów stoczyć jeszcze tę jedną, ostatnią. Kierowany uczuciem do tej niezwykłej dziewczyny wiedziałem, że i teraz odniosę zwycięstwo. Albowiem tylko prawdziwa miłość kobiety czyni mężczyznę niezwyciężonym.

Wyszedłem z ogrodu, kierując się wprost do pałacu. Gdzieś tam czekał mój wróg…

Niczym w amoku przemieszczałem się posępnymi korytarzami. Mijałem rozlicznych strażników, wszystkich uzbrojonych i w pełni gotowości bojowej. Zobaczyłem Nefilimów, ponad trzymetrowej wielkości olbrzymów, będących owocem związków Aniołów z ludzkimi kobietami, a teraz w Piekle tworzących doborową gwardię przyboczną Belzebuba. Zapamiętywałem ich liczbę, rynsztunek i układ poruszania się po pałacu. Odnajdywałem ich słabe punkty, gotów wykorzystać tę wiedzę w odpowiednim momencie.

Wielka ich liczba jednak mnie zaskoczyła, nie widziałem jeszcze tylu zbrojnych w pałacu i nie rozumiałem celu ich sprowadzenia przez Szatana. Nie zważałem jednak na to, miałem cel i plan do wykonania, żadna trudność nie mogła stanowić dla mnie przeszkody.

Wszedłem do komnaty niesławy, wypełnionej osobliwymi trofeami Belzebuba – odciętymi łbami potężnych diabłów, którzy miast spadać w nieskończonej przepaści Tartaru, zachowali rozum po dekapitacji i istnieli dalej, w tej nowej, jakże okrojonej i żałosnej formie.

Gadające głowy przegranych straceńców nieustannie dyskutowały, wypełniając pustą rozmową beznadzieję swego bytu. Próbowały zagadywać też do mnie, ale nie zważałem na te jałowe próby nawiązania kontaktu… Aż do chwili, gdy ujrzałem głowę Beritha we własnej, potępionej osobie, wbitą na nędzny pal.

Potężny Książę, dowódca dwudziestu sześciu legionów, wielki pochlebca Belzebuba dekapitowany? Jeszcze niedawno widziałem go u boku Szatana. W jednym kawałku – z ciałem i wszystkimi niezbędnymi członkami… Stanąłem w miejscu, próbując, zrozumieć co się mogło stać…

— Witaj Szemchazaju! — rzekła gorzko gadająca głowa. — Pewnie dumasz nad tym, co sprawiło, że straciłem resztę ciała? Nim ci powiem, muszę się przyznać, że zawsze tobą gardziłem, nigdy ci nie ufałem, namawiałem władcę do pozbycia się twojej osoby, zlikwidowania, posłania duszy do Tartaru. Myślałem nawet, że wkrótce się tego doczekam… A jednak to ty stoisz tu przede mną, w tym wspaniałym odzieniu, ze śmiercionośnym mieczem u boku, a ja jestem tutaj… Pozbawiony ciała, bez jaj ani kutasa, z nagą głową… Śmiej się teraz Szemchazaju, okaż swą pogardę, triumfuj… Naszczaj na ten głupi, pusty łeb…

Nie śmiałem się, ani też nie okazałem mu pogardy. Po wprawdzie też nigdy nie uznawałem Beritha za groźnego przeciwnika. Funkcja Księcia Piekieł i rola pochlebcy to wszystko, co mógł osiągnąć. Chociaż zawsze sam o sobie miał wysokie mniemanie… Jak widać po obecnym stanie, zbyt wysokie…

— Nie rozumiem — zwróciłem się do posępnego czerepu. — Czym sobie zasłużyłeś, że nie ostało ci nic poniżej szyi? Spośród wszystkich pochlebców, ty zawsze właziłeś Belzebubowi do dupy najgłębiej!

— Starałem się! — rzekł stracony Książę. — Wstawiałem się na każdy rozkaz władcy! Udzielałem mu wszelkich rad i wypełniałem każdą jego wolę… Ze wszystkich sił próbowałem mu się przypodobać! A pomimo tego Belzebub mi nie ufał… Sprawdzał mnie… Testował… Wręcz podjudzał do dania świadectwa przeciw niemu samemu…

— A więc co się stało? — spytałem zafrasowany.

— Znalazłem dziewkę pod swoim pałacem — odpowiedziała głowa i rozpoczęła swoją opowieść. — Suka jakich mało! Gdybyś ją tylko widział Szemchazaju! Brałbyś, tak jak stoisz! Włosy czerwone niczym nasze piekielne słońce, buźka jakby sam Dżepetto własnoręcznie ją ociosał, cycki jak marzenie świętego Alferiusza, cipka równie gładka co mowa Cycerona, nogi wybijające się ku sklepieniu niebios! Mówiła, że na imię ma Afrodyta, ale mienią ją lafiryndą… Nie potrafiłem okiełznać chuci, rzuciłem więc jej złotą monetę i niezwłocznie zabrałem do pałacu. Musiałem sobie na niej ulżyć!

Przypatrzyłem się temu, co pozostało ze znacznego do niedawna diabła. Twarz Beritha przykryta długą grzywką i wyróżniająca się nienaturalnie długim, szpiczastym nosem, wręcz śliniła się na samo wspomnienie gorącej dziewoi. Cała głowa natomiast tragikomicznie drgała na długim, drewnianym palu. Stracony Książę tymczasem dalej się nakręcał:

– Spętała mnie jak niewolnika za ręce i nogi. Kredą narysowała pieczęcie na podłodze, których znaczenia i pochodzenia na swoją zgubę wówczas nie pojąłem…Na moich oczach zabawiała się z służkami, wkładała im, jak i mnie do wszelakich otworów ciała przeróżne przedmioty. Palce, ogony, świece. Kazała sobie dogadzać językiem, mówiła, że jest boginią i że uczyniła mnie swym jeńcem, a ja rozochocony niczym feniks podczas erupcji wulkanu, spełniałem każdą zboczoną zachciankę. Prowokowała mnie i podpuszczała. Namówiła do dania nieprawdziwego świadectwa przeciw panu naszemu, Belzebubowi! Więc z mordą wbitą między jej uda, odurzony piżmowym zapachem dolnych warg, dławiłem się i zapewniałem o tym, jak bardzo demony pomiatają Szatanem, szczając i srając na jego pałac. Sam siebie natomiast kreśliłem znaczniejszym, niż byłem w rzeczywistości.  A gdy już to wszystko uczyniłem, dumny i pewien, że wreszcie pozwoli mi zamoczyć… Zdradziecka dziwka znienacka zacisnęła gołe uda na mej głowie. Szarpałem się i miotałem, ale nie dałem rady. Wykończyła mnie swą cipą. Rozumiesz Szemchazaju? Zginąłem od cipy!

Berith zamilkł, dając mi i sobie czas, aby przetrawić tę wiadomość. Rzeczywiście takiego sposobu unicestwienia ciała jeszcze nie znałem…

– Gdy odzyskałem przytomność, byłem w formie, którą masz przed oczyma. Ruda suka leżała na mojej służce i dupczyła ją wielkim kutasem, który jakimś diabelskim sposobem wyrósł spomiędzy nóg. Dupczyła tak zawzięcie, aż ta wyzionęła ducha. A gdy wydupczyła ją na dobre i złe, wzięła się za kolejne moje nałożnice. Te uciekały, chowały się po całym pałacu, wreszcie w ostateczności próbowały bronić. Wszystko na nic. Lafirynda dupczyła je wszystkie po kolei, aż i one wyzionęły ducha z przechędożenia, bądź zginęły pod walącym się z powodu tego całego ruchania pałacu. Wszystko to zrobiła na moich oczach! Rozumiesz? Na moich pieprzonych oczach!

Berith znów zamilkł na chwilę, a zaraz potem dodał:

— To Belzebub Szemchazaju, ruda dziwka to był Belzebub!

Stałem w miejscu oniemiały i zaskoczony. Szatan przechodził w bestialstwie sam siebie. Władca nie ufał nikomu, a to czyniło go nieobliczalnym, a przez to jeszcze bardziej niebezpiecznym.

— Możesz mi wierzyć bądź nie — zwróciłem się do głowy upadłego Księcia. — Jest mi jednak przykro z powodu twojej tragedii. Obyś, chociaż tutaj odnalazł spokój istnienia…

— Bez jaj będzie chujowo… — odburknął Berith. — Już wolałbym skończyć w Tartarze…

– Jeżeli to cię pocieszy, mój znacznie skrócony nieprzyjacielu, wkrótce spotkam się z Antychrystem i zakończę jego tysiącletnie rządy!

Odwróciłem się i ruszyłem w stronę wyjścia.

– Musisz implodować Szemchazaju! – krzyknął stracony Książę, a ja przystanąłem w miejscu. – Jeśli staniesz przed jego obliczem, jeśli pozwolisz mu mówić, bądź poddasz się jego iluzjom, Szatan omota cię swymi kłamstwami i spowoduje twoją zgubę! Jedynym rozwiązaniem jest, abyś dał upust swemu gniewu, abyś przypomniał sobie o zdolnościach burzenia światów i własną, skumulowaną energią rozniósł Pałac Trzeciej Świątyni w drobny pył!

Tego zrobić nie mogłem, zginąć mogliby bowiem postronni. Nic nie mówiąc, ruszyłem dalej, lecz Berith nie dał mi odejść.

– Jest coś jeszcze Szemchazaju! W tej orgii zniszczenia i dupczenia zrozumiałem, dlaczego ruda suka przed tym wszystkim, co miała uczynić, narysowała na podłodze mego pałacu pieczęć. To brama do Tartaru, a ciała moje i moich niewolnic, posłużyły za ofiarę. Ofiarę konieczną do ściągnięcia kogoś z nieprzebytej Otchłani…

– Ściągnięcia kogo? – zapytałem, stojąc już w progu komnaty.

– Jakieś wysokiej, czarnowłosej dziwki, tytułującej się księżniczką… Strzeż się jej!

Czas nagle gwałtownie przyśpieszył. Wysoka, czarnowłosa, księżniczka… Te trzy lakoniczne wyrazy, nie stanowiły żadnego dowodu, lecz moje myśli opętała wizja kobiety, którą utraciłem w czasach, gdy jako Upadły Anioł w ciele mężczyzny przebywałem na Ziemi. Już nie myślałem o Belzebubie, Adeli, ani o potrzebie zgładzenia go… Liczyła się tylko Isztar.

Poderwałem się do biegu i szybko pomknąłem tam, gdzie spodziewałem się znaleźć Szatana… A wraz z nim moją odwieczną miłość.

Wokół trwała już rebelia, którą sam kazałem rozpętać. Gdy jedni mieszkańcy pałacu uciekali w nadziei znalezienia schronienia, drudzy – strażnicy, ruszali ku zagrożeniu, aby wkrótce znaleźć własną zgubę. Nie miałem armii do dyspozycji, lecz kogoś znacznie groźniejszego. Czterdzieści i Cztery.  Kątem oka dostrzegłem, jak z Piekła godną precyzją kładzie kolejnych przeciwników i rusza ku następnym…  Ja także unicestwiałem każdego, kto śmiał stanąć na mej drodze. Przestałem jednak zważać na wynik bitwy, całą moją jaźń wypełniła ta, którą utraciłem, a którą miałem nadzieję odzyskać, Isztar. W amoku, w który popadłem, utraciłem zdolność racjonalnego myślenia. W pewnym momencie, gdy wszedłem na ostatnie piętro gmachu, do moich uszu doleciał melodyjny ton głosu utraconej miłości.

Szemchazaju! Szemchazaju!

Nie miałem ani chwili do stracenia, Isztar znajdowała się w pałacu i potrzebowała mojej pomocy. Dopadłem do ostatniej z komnat i bezceremonialnie wdarłem się do środka. Tam ją ujrzałem. Stała na końcu sali, naga i zupełnie bezbronna. Isztar. Tak piękna, jaką ją zapamiętałem.

— Szemchazaju! — krzyknęła i wyrwała się w moją stronę.

— Isztar! — odpowiedziałem i ruszyłem ku niej.

Po chwili znajdowała się już w mych ramionach. Przytuliłem ją tak, jak najmocniej tylko potrafiłem, bojąc się, że może okazać się kruchą ułudą.

A jednak okazała się prawdziwą! Przywarła do mnie całym ciałem ani myśląc odstąpić choćby na chwilę. Była wysoka, miała długie, kruczoczarne włosy… Jasną, gładką jak jedwab skórę… Smukłą talię i długie nogi… Na zakrytym tuniką torsie czułem nacisk jej pełnych piersi. Usłyszałem, jak szepcze do mnie:

– Szemchazaju! Nie mogę uwierzyć, że to ty!

– Najdroższa, tak długo czekałem…

I przywarliśmy do siebie ustami, w niekończącym się, namiętnym pocałunku. Jak się miało okazać, nie byliśmy jednak sami…

— Cóż, to za manieły — usłyszałem pełne zgorszenia słowa Cycerona. — Tak wtałgnać do komnaty jego Jebliwości Belzebuba? To się kułwa nie godzi!

Nie zważałem na to, zajęty spijaniem nektaru z warg odzyskanej żony. Smakowała niczym ambrozja, tak jak to zapamiętałem. Chciałem kosztować jej więcej i więcej, lecz ona oddzieliła się od moich ust.

– Szemchazaju, w cóż to za okropnym miejscu przebywamy? – zapytała, a ja nie miałem siły odpowiedzieć, że jesteśmy w Piekle i że oboje trafiliśmy tu z mojej winy. Przywarłem ustami do jej policzków i zakreśliłem nimi kółeczka wokół uszu, rękę położyłem na jędrnych pośladkach. Ona jednak nie zważała na moją namiętność…

– Miałam straszny, koszmarny sen, Szemchazaju, który zdawał się nigdy nie kończyć. Spadałam z urwiska, a mój upadek podobnie zdawał się nie mieć nigdy końca. Spadałam i spadałam… I trwało to całą wieczną. Czy coś z tego rozumiesz?

Ja sam nie doświadczyłem Tartaru, lecz nawet pogłoski o tym miejscu przerażały. Nie wiedziałem, jak powstał, ale miałem podejrzenia, że jego celem było zapobieżenie ucieczkom potępionych z Otchłani poprzez samobójstwa. W Piekle demon mógł mieć przynajmniej złudne nadzieje na polepszenie swego losu, w Tartarze nie posiadał niczego. Największą tragedią strąconych tam dusz stawała się niemożność zakończenia istnienia. Kara za grzech musiała trwać wiecznie. Isztar natomiast nie uczyniła niczego, co by zasługiwało na potępienie. Poza jednym. Pokochała mnie. I przez moją nierozwagę oraz pychę doświadczyła najstraszniejszej kary. Tartaru.

Jak jednak miałem jej o tym powiedzieć? Wszystko, co złe, spotkało ją bowiem z mojej winy.

— Jesteś w Piekle, śliczniotko. — Cyceron przypomniał o sobie. Isztar z niezrozumieniem zaprzeczyła ruchem głowy, a tymczasem orator zwrócił się do mnie. — Bóg ci zabłał Szemchazaju, a Szatan oddał. Więc czy już łozumiesz komu warto służyć? Kto tu jest wilkiem, a kto pasterzem dbającym o swoją trzodę?

— Ona należy mnie! I ani ty, ani Belzebub nie macie prawa plugawić jej ciała swoimi skurwionymi spojrzeniami — odpowiedziałem. – Wynoś się stąd jak najprędzej.

Powiadają w Piekle, że wygląd ludzi pochodzi z najlepszego okresu ich ziemskiego życia. Cóż, kulminacja żywotu Cycerona musiała nastąpić tuż przed jego śmiercią, gdyż głowę oprószała mu siwizna, a twarz zmarszczki. Starzec ukłonił się nieuprzejmie i wskazał ręką za okiennice.

Moim oczom ukazał się sam Szatan, Belzebub unoszący się w powietrzu i z wysokości kilkunastu metrów przemawiający do tłumu zgromadzonego na placu wokół jego pałacu. Znajdowali się tam też Ramiel i Tamiel, moi wierni stronnicy.

– To On jest tutaj pasterzem – rzekł orator. – Nie zapominaj o tym nigdy. To z nim będziesz się musiał łozmówić…

Po tych słowach, nie czekając na moją odpowiedź, Cyceron oddalił się z komnaty.

 Ja tymczasem zostałem sam z Isztar. Moja ukochana wciąż stała odziana w nagość i przytulała się do mnie. Wtuliła się mocno, jakby obawiała się, że znów zostaniemy rozłączeni.

— Zaopiekuję się tobą, już więcej nie doświadczysz koszmarów — wyszeptałem.

— Proszę, nigdy więcej mnie nie opuszczaj. — Usłyszałem jej drżący głos. — I dbaj, abym już nie doświadczyła koszmaru…

Odpowiedziałem czynami, nie słowami. Nasze usta ponownie połączyły się w namiętnym pocałunku.

Tymczasem Szatan Belzebub wygłaszał długą przemowę przed tłumem. Mówił o zdrajcy, który spiskuje przeciwko niemu, jak i przeciw całemu Piekłu. O zdrajcy, który atakuje jego podwładnych. I o szkodach, jakie wyrządza swoją działalnością. W dłoniach władcy pojawiły się dwa kamienie jako dowód ataku zdrajcy na księcia Beritha.

Szatan zakrył twarz ręką i łkał lub udawał, w istocie podśmiewając się z całego tego wydarzenia. Płakał i łgał, mówiąc, jaką to wielką stratę poniosło Piekło, w wyniku zniszczenia pałacu wielkiego Księcia i odesłania Beritha do Tartaru…

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mi ciebie brakowało… — zwróciłem się do ukochanej, gdy na chwilę oddaliłem wargi od jej słodkich ust.

– A nasz syn? – zapytała. – Czy on także jest tutaj?

– Został nam odebrany w momencie, gdy nas rozłączono – pośpieszyłem z wyjaśnieniami. – I nie wiem, kiedy znów będziemy mogli go ujrzeć.

— Został nam tak szybko odebrany… — odpowiedziała Isztar. Oczy jej zaszły niebieską mgłą. Jednak łez nie ujrzałem, miast tego usłyszałem — Zanim to nastąpi, zanim się z nim znów spotkamy, możemy mieć wiele dzieci, synów i córek, które będą nas uszczęśliwiały!

— Czy to możliwe? Czy tego pragniesz? Ponownie odkryć uroki macierzyństwa? Dać mi kolejnych synów i córki?

— Tego pragnę Szemchazaju… — oznajmiła rwącym się głosem księżniczka i wysunęła się z moich objęć. Spojrzała na mnie z zalotnym uśmiechem, a potem rozejrzała się po komnacie, szukając odpowiedniego miejsca.

Wiszący nad potępionymi Belzebub kontynuował przemowę. Mówił o nieuchwytności zdrajcy. Mówił także o zwykłych diabłach, które kwestionują jego władzę. Szepczą po kątach przeciw niemu, plugawią na wszelakie sposoby jego domostwo. Dają świadectwo swej występnej natury. Szatan prawił, że zbyt długo już przymykał oczy na te wszystkie niegodziwości. I, że nadszedł czas, aby rozliczyć się z tymi, którzy podważają jego nieprawomocną władzę.

Krzykiem dał znak straży pretoriańskiej, a ta w odpowiedzi zaczęła wlewać się na plac w wielkiej liczbie. Zgromadzeni potępieńcy zanieśli się trwożnymi okrzykami. Zostali otoczeni.

W każdej Belzebubowej komnacie można znaleźć ogromne łoże. Ustawiono je i w tej. To na nim leżała teraz Isztar. Z szeroko rozsuniętymi nogami i policzkami obsypanymi rumieńcem, zachęcała mnie do aktu cielesnego.  Wtuliłem się w ozdobione ciemnym trójkątem łono ukochanej. A zaraz potem wbiłem się w nie ustami i rozpocząłem pieszczoty. Dziewczyna położyła dłonie na moich włosach i głośnymi westchnięciami przyjmowała rozkosz, którą jej dawałem. Drżała, jęczała, ciężko oddychała.

Przesuwałem się w górę jej ciała, znacząc ten szlak czułymi pocałunkami. Tym sposobem, wędrując łagodnymi dolinami, dotarłem na podwójne wzniesienie. Moim oczom ukazały się obfite piersi niewiasty. Były takie, jakie je zapamiętałem. Miękkie, jędrne i gładkie. Chwytane w dłoń, wylewały się z niej, co powodowało, że z jeszcze większą pasją ofiarowywałem im swoją uwagę. Czyniłem to końcówką języka, muskałem sutki ukochanej, a ona w podnieceniu wbijała palce w moją szyję.

Z trudem oderwałem się od rozkosznego ciała Isztar i wypełniony wewnętrznym żarem, zacząłem pozbywać się tuniki. Wkrótce stanąłem przed pożądliwymi oczyma kochanki nago. Z zewnątrz dobiegały nas odgłosy trwającej masakry…

Pretorianie Szatana otoczyli zgromadzone na placu diabły. Strażnicy, uzbrojeni od stóp aż po sam czubek głowy, przystąpili do systematycznej masakry skazańców. Wśród ściśniętych na placu potępieńców zapanowała panika. Demony próbowały wyrwać się z pułapki, jednak każdy usiłował robić to na własną rękę. W efekcie zaczęli tratować swych towarzyszy niedoli. Co niektórzy podejmowali walkę ze strażą, ale z gołymi pięściami lub lichymi mieczami, bez żadnej ochronnej zbroi, nic nie mogli zrobić…

Belzebub, wciąż wiszący nad zgubionymi, wił się z ekstazy na widok trwającej rzezi. Nieustannie zachęcał przy tym okrzykami piekielnych rycerzy do mordu, gwałtu i jeszcze większego okrucieństwa. Trwał w swoim żywiole.

Gdzieś tam walczyli i ginęli za mnie Ramiel oraz Tamiel. Moi anielscy towarzysze.

Jednak w tamtej chwili nie myślałem ani o nich, ani o mojej zdradzie, lecz o księżniczce Isztar… Pozbywszy się odzienia, obnażywszy nabrzmiałą i gotową męskość, przygniotłem ją własnym ciałem. Jednocześnie całowałem namiętnie każdy skrawek jej szyi i twarzy. Żar podniecenia owładnął mną niczym gorączka ogarniająca chore ciało. Słodki dotyk krągłości kochanki odbijał się na mojej skórze.

— Wejdź we mnie, błagam, wejdź we mnie … — wysapała moja umiłowana.

Złapałem ręką za nabrzmiałe przyrodzenie i przymierzyłem ku wejściu do jej kobiecości.

— Daj mi go, błagam, daj mi go… — wyjęczała księżniczka.

Pchnąłem lędźwiami, a intymne wargi ustąpiły pod moim naciskiem. Ofiarowałem jej to, czego tak bardzo pragnęła… I czego ja pragnąłem jeszcze bardziej.

Nasze ciała i nasze dusze po tysiącach lat oczekiwania, ponownie złączyły się w jedno.

Masakra demonów na placu dobiegała już końca, Ramiel i Tamiel leżeli bezwładnie, rozjaśniając pobojowisko światłem wydobywającym się z licznych ran. Czterdzieści i Cztery, dotychczas tak skutecznie eliminujący kolejnych strażników, napotkał grupę żołdaków ubranych w mundury oddziału, którym sam jeszcze za życia dowodził. Byli Polakami. Znał ich wszystkich dobrze, nie potrafił więc podnieść przeciw nim miecza. Został obezwładniony i ujęty.

Tymczasem ja leżałem na przepastnym łożu, pogrążona w rozkoszy. Twarz Isztar kołysała się tuż nade mną. Rytm naszym poczynaniom nadawały ruchy jej bioder, zapalczywie drażniących ukrytego już we wnętrzu ciała penisa. Tam, na dole, też była taką, jak ją zapamiętałem. Ciasna i rozciągliwa, wilgotna i ciepła, idealnie dopasowana pod mój rozmiar. Stanowiliśmy dwie nierozłączne połówki jednej całości, które jednoczył akt seksualny. Księżniczka kochała się coraz śmielej i odważniej, jej ruchy stawały się coraz intensywniejsze, jęki głośniejsze. Jedną ręką obejmowałem plecy ukochanej, drugą gładziłem cudne pośladki. Duże piersi nieustannie ocierały się o mój tors, a twarde, sztywne sutki przyciskały się do ciała. Znaleźliśmy się rozkosznie blisko ekstazy…

Wtem nagle czyjeś oślizłe łapska oblepiły Isztar i brutalną siłą, ciągnąc za włosy, niemal je wyrywając, rozłączyły nasze scalone ciała. Ujrzałem twarz ukochanej, wyraz podniecenia przemienił się w grymas bólu i przerażenia. Próbowałem zareagować, ale nim zdążyłem cokolwiek uczynić, wróg przycisnął do jej szyi ostrze miecza. Natychmiast rozpoznałem diabła, który nas zaatakował. To czarnobrody, ponury Książę Mefistofeles. Obok niego stanął stary, obleśny Cyceron, który śliniąc się i sapiąc, pożądliwie obmacywał piersi mojej żony.

Usłyszałem głos Belzebuba:

– Obdarzyłem cię swymi względami, postawiłem cię po mojej lewicy, nawet podarowałem tę dziwkę, a ty w zamian jak się odwdzięczyłeś? Przygotowując pierdolony zamach stanu!

Szatan stanął obok pojmanej Isztar, na czerwonej głowie niemal błyszczały mu wielkie, szpiczasto zakończone rogi. Złapał niewiastę za krocze, aż ta jęknęła z bólu. Wiła się, próbując uwolnić od bezczeszczących jej ciało natrętów, ale nie mogła temu zapobiec. Władca obmacał łono, po czym ostentacyjnie zanurzył jeden palec w pochwie…

Próbowałem zareagować, ale na mój ruch Mefistofeles docisnął ostrze miecza do szyi ofiary.  Zamarłem. Szatan tymczasem triumfował. Wysunął palec z wnętrza Isztar i przytknął sobie go najpierw do nosa, zaciągając się zapachem, a potem przyłożył do ust i oblizał nienaturalnie długim językiem.

Zaklaskał.

– Piekielnie ją napocząłeś Szemchazaju! Smakuje iście wybornie! – wysyczał plugawym głosem Belzebub, cały czas perfidnie się przy tym uśmiechając. – Cyceronie, mój pomagierze, zakosztuj jej słodyczy…

I rzucił się podstarzały orator do kobiecego łona niczym stado gryfów na padlinę. Wysunął język i przeciągnął nim plugawie po całej intymności Isztar. Niewiasta zadrżała, jęknęła nie z rozkoszy tym razem, lecz z obrzydzenia. Cyceron nie zważał na to, przyssał się do różowych płatków i zlizywał wszelką wilgoć z jej ciała.

– Nie przypuszczałem, że jesteś zdolny do aż takiej zdrady – rzekł Belzebub, triumfująca mina nie schodziła z jego podłej gęby. – Zdradziłeś Boga dla tej dupy, co mogę jeszcze zrozumieć, ale też zdradziłeś mnie, czego pojąć już nie mogę… Powiadam ci, Szemchazaju, że jesteś gorszy od samego Judasza! I teraz przyjdzie za to zapłacić, zarówno tobie, jak i tej szparze!

Szatan dał znak ręką Mefistofelesowi, a ten brutalnie pociągnął nagą i bezbronną Isztar ku wyjściu z komnaty. Cyceron rzucił się za nimi na kolanach. Po chwili tuzin potężnych Nefilimów dopadł do mnie, obezwładniając moje ciało. Nie zważałem na to, wciąż zmuszałem się do patrzenia, jak Książę niegodnie obchodzi się z moją żoną.  Co się z nią stanie?

Po tych okrutnikach mogłem spodziewać się wszystkiego najgorszego – poddadzą ją torturom, sprawią niewyobrażalny ból, zbrukają ciało brutalnymi gwałtami, uczynią wszystko, aby złamać ducha i charakter.

A ja patrzyłem na to bezradnie. W tamtej chwili zrozumiałem, czym jest umieranie…

***

Walka na placu dobiegała końca. Skromne siły, zgromadzone przez anielskich bliźniaków ustępowały bardziej pod naporem spanikowanego tłumu, niż otaczającego ich legionu szatańskich pretorianów. Tu i ówdzie tliły się jeszcze ogniska oporu, objawiały desperackie próby przerwania okrążenia. Tamiel wydawał jeszcze ostatnie rozkazy, a Ramiel je wykonywał. Wszystko to jednak na próżno, ich los został już bowiem przesądzony. Prowadził nieuchronnie w stronę mrocznej przepaści. Tartaru…

Diabla Czerwonooka obserwowała te wydarzenia z pewnym rozczarowaniem. Liczyła na bardziej zajadłą walkę, na próby sił i charakterów obu stron konfliktu, a tymczasem przyszło jej patrzeć na szybką agonię szemchazajowego buntu. Rebelianci nie mieli najmniejszych szans.

Wszystko to wojowniczka widziała z wysokości muru okalającego rozległy plac. U jej stóp leżeli wartownicy, których wcześniej zlikwidowała i z których ciał zdarła zbroję. Umazana we krwi, zawiedziona walką, zajadała się owocem czerwonego grejpfrutu. Dumała nad tym, co się wydarzyło. Szatan i jego diabły przygotowali się do walki. Czy wiedzieli o spisku? Czy wśród wąskiego kręgu wtajemniczonych znalazł się zdrajca? Usta Diabli wykrzywiły się pod wpływem cierpkiego smaku owocu. Sariel. Nie widziała nigdzie Sariela. Czy ten śliczny, zniewieściały Anioł z cyckami i kutasem mógł okazać się zdrajcą?

Diablica pokręciła głową. Miała teraz ważniejsze problemy, ewentualnym zdrajcą zajmie się później. Zastanawiała się, czy ma przyjść w sukurs Szemchazajowi, gdzieś tam w pałacu mierzącemu się z Belzebubem? A może zgodnie z planem iść odwiedzić oblubienicę Szatana, umiłowaną jednocześnie przez Serafina? Postać tej dziewczyny nadzwyczaj ją intrygowała. Wyglądała przecież zwyczajnie, walczyć nie potrafiła, co gorsza nawet pieprzyć się nie lubiła. Zrozumienie tej niewiasty wymykało się zdolnościom poznawczym Czerwonookiej wszetecznicy. Czym więc ta zwykła dziewczyna przyciągnęła uwagę dwójki najpotężniejszych diabłów w całym Piekle?

Szemchazaj. Jakie miał znaczenie dla Diabli Upadły Anioł? I kim ona była dla niego? Nigdy wcześniej nie spotkała kogoś takiego jak on, kogoś, kto dorównywał jej w sztuce walki i seksu. Wcześniej Czerwonooka zawsze żyła w pojedynkę. Zawsze, gdy miała na coś ochotę, to po prostu to brała. Grasowała po dziewięciu piekielnych kręgach, beztrosko mordowała, niszczyła i kradła. Uprawiała wszelkie możliwe rodzaje seksu. Jej okrucieństwo i rozpustny tryb życia stały się w Piekle legendarne. Do czasu, aż spotkała Szemchazaja. On jeden zdolny był zaspokoić jej potrzeby jak nikt inny, sprawić, że wszystko inne nagle przestawało mieć znaczenie. Serafin jako jedyny potrafił poskromić jej, wydawałoby się, nieokiełznaną naturę. Usta Diabli tym razem wykrzywiły się samą taką myśl. Kim się stała przy Upadłym Aniele? Zaraz sama sobie odpowiedziała na to pytanie. Straciła swoja niezależność, stała się jego dupą. Tak właśnie, została jego dupą. Wprowadziła się do jego Wieży Oriona i niczym zwykła dziewka, szeroko i chętnie rozkładała przed nim swoje nogi. A on brał. Brał wszystko, co mu oferowała. Nieustannie ścierali się ze sobą w walce, tylko po to, by zawsze kończyć te starcia seksem. Na myśl nasunęło jej się jedno, zasadnicze pytanie. – Czy darzyła Szemchazaja uczuciem?

W odpowiedzi splunęła. Serafin ją omotał i opętał, zaraził chorobą i spowodował słabość. A słabością Diabla brzydziła się jak niczym innym. Zrozumiała, że czas zastosować odtrutkę na rzucony urok.

Westchnęła. Bunt Upadłych Aniołów umierał, Ramiel i Tamiel właśnie ginęli na jej oczach, a Serafin zapewne padał gdzieś tam w pałacu pod ciosami Belzebubowych siepaczy.

– Radź sobie beze mnie! – krzyknęła w stronę kochanka, choć ten, nie mógł jej ani widzieć, ani usłyszeć.

„Już pora na mnie”. – Pomyślała wszetecznica. Zeskoczyła z muru na plac. Poprawiła pancerz opinający ciało, sprawdziła oba miecze tkwiące niecierpliwie u pasa. Czarne włosy zawiązała w kucyk. Twarz owinęła czerwoną chustą Robin Hooda, którą ukradła Szemchazajowi podczas któregoś z kolei pieprzenia. Na to wspomnienie westchnęła ponownie, ale szybko oprzytomniała. Musiała zakryć czerwone oczy i zrobiła to specjalnymi okularami – łupem zdartym ze świeżych grzeszników – które nazywano „noktowizorami”. Dziwnie Diabla czuła się z czymś takim na głowie, ale okoliczności zmuszały ją do improwizacji. Miała pozostać nierozpoznana.

Pomknęła w stronę pałacu. Ktoś próbował ją zatrzymać, lecz natychmiast padł wypatroszony na ziemię. Ktoś na nią krzywo spojrzał i zaraz pożegnał się ze swym czerepem. Podniecenie wojowniczki rosło wraz z każdym trupem. Źródło tej nieopisanej rozkoszy tliło się w gdzieś w dołku, pod piersiami, a powyżej ud, w ciemnej i tajemniczej szczelinie, prawdziwej esencji życia. Zapragnęła kutasa, lecz Szemchazaj zniknął jak kamfora, a inne członki miast zaspokojenia, zapewniały jej jedynie rozczarowanie. Na takie niesprzyjające okoliczności miała Diabla swoje sprawdzone sposoby. Musiała oddać się rozkosznej, dogłębnej walce.

Wpadła do pałacu niemal nieprzytomna z żądzy. Siekła mieczami na prawo i lewo, tańczyła w deszczu krwi swych ofiar i w rytm muzyki ich krzyków. Atakowały ją roje wściekłych legionistów, lecz niemal natychmiast ustępowały pod ciosami ostrzy diablicy. Jakaś dzika, pierwotna siła pchała ją wciąż do przodu, czyniąc z niej istotę niepohamowaną w swych zapędach i walce. Przemierzała ciasne, ponure korytarze belzebubiej siedziby, masakrując przy tym szatańskich pretorianów. Nie czyniła tego wyłącznie dla własnej przyjemności. Cel miała sprecyzowany – znaleźć wejście do niezwykłego ogrodu. W momencie, gdy już dobijała się do poszukiwanych drzwi, pozwoliła sobie na chwilę dekoncentracji. Dostała obuchem w twarz i poleciała na ziemię, nim jednak upadła, przebiła oponenta mieczem. Leżąc, wiła się przyjmując orgazm,  zarazem kąpała się we krwi poległych, zmieszanej z moczem. Całe jej ciało miotało się w spazmach ekstazy. A ona przyjmowała rozkosz cała sobą.

Poczuła, jak coś chwyta ją za gardło, unosi do góry i miażdży krtań. Źródło przyjemności wciąż pulsowało, zalewając tym uczuciem cały organizm. Jedną, wolną dłonią sięgnęła po „noktowizor” i zdjęła go z twarzy. Zobaczyła przeszło trzymetrowego olbrzyma, Nefilima, który jedną ręką doprowadził ją do zguby. Naprężyła ciało i owinęła się nogami wokół potężnej ręki giganta. Nacisk na łechtaczkę wzmógł jej doznania tak bardzo, że ponownie znalazła się u bram kolejnego orgazmu, choć ten poprzedni dopiero co zaczął ustępować. Zakręciło się Diabli w głowie, pozostawała zakleszczona w potężnym uścisku, wysoko nad ziemią, traciła przytomność, ginęła. A jednocześnie pochłaniała ją własna żądza.

„Szemchazaj, kutas, oblubienica…” – Pomyślała i natychmiast się opamiętała. Cisnęła w olbrzyma noktowizorem, lecz ten tylko odbił się od potężnej zbroi. Próbowała sięgnąć ręką po miecz, najpierw ten dłuższy, ale pozostał na dole, potem krótszy, lecz on także wypadł, gdy tarzała się w spazmach orgazmu. Rywal nie tracił czasu. Miotał nią na wszystkie strony, uderzając przy tym o ściany pałacu, jednak Diabla wciąż trwała i walczyła. Ból sprawiał wszetecznicy masochistyczną przyjemność, pragnęła otrzymać go więcej, ale nie miała na to czasu. Przegrywała pojedynek. Ręką wymacała sztylet przywiązany do uda i ostatkiem sił cisnęła nim wprost w jedyne nieosłonięte miejsce na hełmie olbrzyma. W oczodół.

Trafiła. Nefilim zawył strasznym rykiem, zwolnił ucisk i ciało Diabli upadło na ziemię. Natychmiast pochwyciła zgubiony wcześniej miecz i wymierzyła ostrze w antagonistę. Cipka upomniała się o swoje. – „Zabijać czy gwałcić?” – Zadumała się wojowniczka…

I ruszyła na giganta. Ten, wciąż zajęty straconym okiem, już się nie bronił. Diabla działała błyskawicznie. Przebiła mu nogę tuż obok piszczeli, a Neflim, nie mogąc ustać, upadł przed nią na kolana. Kopnęła go z całej siły w głowę. Tak mocno, że padł z hukiem na ziemię. Leżał bezbronny na plecach. Czerwonooka uśmiechnęła się. Zaspokoić miała wreszcie swą ciekawość, a może i żądzę.

Podeszła do jęczącej ofiary, mieczem przecięła pas zakrywający przyrodzenie olbrzyma. Z ciekawości aż drżała gotowa rzucić się na żołdaka i nadziać się na jego pal. Pochyliła się, wytężyła wzrok. I Bardzo się rozczarowała. Penis bowiem wielkości był mizernej, nie większy niż reszty tego podłego, męskiego gatunku. Rozwścieczona Diabla przyłożyła ostrze do podbrzusza Nefilima gotów zakończyć jego istnienie w Piekle.

– Nie! – Usłyszała krzyk i spostrzegła dziewczynę w jasnej sukience przerażonej widokiem krwawej jatki. Od razu pojęła z kim ma do czynienia – z Adelą, którą tak bardzo miłował Szemchazaj, a której wychędożyć nie miał odwagi.

– Nie zabijaj go! Proszę! – błagała brązowowłosa.

Diabla kolejny raz uśmiechnęła się… I pchnęła Nefilima mieczem. Wraz z zagłębianiem się ostrza w ciele ofiary oraz wylewaniem się juchy uderzyła w nią kolejna fala orgazmu. Rachunkowość nie stanowiła mocnej strony wszetecznicy, toteż nie wiedziała, który to już z kolei. Czuła jednak jego obezwładniająca moc i siłę. Skurcze w dołku wprawiły biodra w niekontrolowane drżenie, nie mogąc dalej ustać na nogach, opadła diablica na martwe ciało olbrzyma. I przyjmowała dalej ekstazę na niedoszłym kochanku, przy chórze wrzasków belzebubowej oblubienicy.

Gdy rozkosz zaczęła ustępować, a organ decyzyjny powrócił na dawne miejsce – do głowy, Diabla przypomniała sobie o przyglądającej się temu brutalnemu spektaklowi Adeli. Fakt, że dwaj wielcy w Piekle, Szemchazaj i Szatan upodobali sobie tę niepozorną dziewczynę, już od dawna ją zastanawiał. Co ona mogła mieć takiego, czego nie miały inne diablice?

Dumała nad tym, gdy rżnęła się z Serafinem, dumała i w tamtej chwili, gdy przebywała z nią w ogrodzie.

Podniosła się Diabla znad ciała Nefilima. Wszystko ją bolało, ale nie zważała na to. Po zakończonym boju w ogrodzie znów zapanowała sielska atmosfera. Piekielne słońce – Jądro Ziemi oświetlało ten skrawek Otchłani złocisto–bordowym światłem. Ptaki śpiewały, liście drzew szumiały na wietrze. Wokół rozpościerał się dywan krzewów i kwiatów wszelakich barw, począwszy od śnieżnej bieli, poprzez rozmaite odcienie żółci, różu, błękitu, a skończywszy na ciemnym brązie.

Jednak Diabla na to nie zważała. Zieloną trawę podeptała, a różowe i fioletowe kwiaty tulipanu połamała. Podeszła do dziewczyny, która stała jak sparaliżowana, nie wiedząc co czynić dalej. Spojrzała oblubienicy w oczy, a ta uciekła wzrokiem pod wpływem jej występnych, czerwonych ślepi. Wojowniczka wysunęła rękę.

– Chodź ze mną, jeśli chcesz żyć! – wyrzęziła z trudem, bowiem po miażdżeniu krtani przez giganta miała kłopot z mówieniem.

– Nigdy! – odpowiedziała przerażona Adela.

– Aha – wydukała zafrasowana Diabla, ale szybko odzyskała rezon. Zacisnęła pięść i błyskawicznym ciosem, pozbawiła dziewczynę przytomności.

Pozostało wszetecznicy wyprowadzić ją z pałacu. A potem sprawdzić, jakim to sposobem ta niepozorna dziewczyna omotała dwójkę najpotężniejszych diabłów w całym Piekle…

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

I oto doczekalismy się wielkiej chwili Szemchazaja, który występuje przeciwko Belzebubowi. Niestety, nasz bohater okazuje się „nagi”. Tylko wydawało mu się, że jest niezwyciężony w boju i przebiegły. Cały „zamach” sprawia wrażenie oglądanego w zwolnionym tempie, ciężkiego snu. Szemchazaj zawodzi nas wszystkich, przyjaciół oraz siebie samego. Zobaczymy, czy i kiedy (mam nadzieję) zdoła się z tego snu obudzić. Pojawiła się wyglądana przeze mnie z niecierpliwością Isztar. Tymczasem odegrała tylko rolę Dalili, liczę, że stać ją na więcej. Nie zawodzi natomiast moja ulubiona Diabla, jak zawsze zadziorna. Śmiem twierdzić, że to ona wydaje się właściwą partnerką dla Szemchazaja. Potrafi pobudzić go do czynów! Wszelkiego rodzaju czynów. 😀 I wreszcie Lilith, postać jak dotąd drugoplanowa, posiadająca jednak niewątpliwy potencjał. Okazuje go zarówno w scenie rozmowyt z Władcą Piekieł, jak i zwłaszcza we wspomnianej epizodycznie przygodzie z Berithem. 😀 Oto kolejna, inteligentna i posiadajaca fantazję diablica! A ponieważ też interesuje się zapewne Szemchazajem, nasz bohater ma prawdziwy problem nadmiaru wyboru. Bo i Adela również okazuje sie kimś więcej niż cnotliwą dziewicą. Nasz Serafin musi się tylko wreszcie naprawdę przebudzić! Odcinek jak zawsze frapujący, wyjaśnia pewne kwestie, stawiając jednak zarazem dużo więcej znaków zapytania. Pozostaje czekać na ciąg dalszy. Z mojej strony gratulacje i „piątka”.

Dziękuję Neferze za ciekawy komentarz.
Trzecia część Nieboskiej to punkt zwrotny w opowieści. Istnienie większości bohaterów zmieni się o 180 stopni. Co niektórzy pozamieniają się miejscami, jedni coś utracą, inni zyskają…
Sam lubię bardzo postacie kobiece w Nieboskiej. Pod wieloma względami, w tym męskim, brutalnym Piekle to jest historia właśnie o kobietach. A jakie one są?
Adela jest biała, Diabla czarna, Isztar, Lilith i kolejne pojawiające się niewiasty będą mieniły się różnymi kolorami…

Pozdrawiam
R.

Diabla czarna? 😮
Przecież czerwonooka… i przyznam, że coraz bardziej ją lubię, choć oczywiście liczę też na Lilith.

Faktycznie czerwonooka… Ale już włosy ma czarne, zarówno te na głowie jak i te łonowe… 🙂
Możliwe też, że ma czarne serce… O ile w ogóle je posiada?

Lilith to królowa drugiego planu, z dużymi aspiracjami na pierwszy…

Tia… a Adela jest biała, bo siwa? 😀

Cieszę się Aniu, że mogę rozwiać twe wątpliwości…
Więc jest tak – Adela jest biała ponieważ … gustuje w białych sukienkach. Niewykluczone jednak, że towarzystwo czarnej Diabli spowoduje, że osiwieje….
Uprzedzając kolejne pytanie i odsłaniając rąbek przyszłych wydarzeń – Lilith jest różowa, tak jak różowe są jej cycki 😉
A Isztar niebieska, ponieważ lubi niebeskie róże…
Szemchazaj natomiast szary, bo chociaż ma złote włosy, to nadal nie wie czy ma iść w lewo, czy w prawo…
Jak widzisz, to wszystko jest bardzo oczywiste…

Dobrze wiedzieć, że łatwo szufladkujesz ludzi… i diabły 😀

Nie pamiętam, abym kogokolwiek zamykał w szufladzie 😉

Ładnie to zasłaniać się niepamięcią? 😀

Dobry wieczór!

Po pierwszym świetnym i drugim nieco słabszym rozdziale, z niecierpliwością pochłonąłem trzeci, w którym, jak słusznie założyłem, akcja przyspieszyła. I to jeszcze jak! Przy okazji w retrospekcji dane nam było zobaczyć chwilę upadku Szemchazaja oraz Isztar. To, co w niej uderzające, to fakt, że ich potępienie dokonało się wyłącznie za jego sprawą – księżniczka nie miała tu nic do powiedzenia. Stała się bezwolną ofiarą. Co gorsza – i tu znów dochodzi do głosu boska niesprawiedliwość, kara, którą otrzymał anioł (strącenie do Piekła, gdzie przez tysiąc lat nurzał się w rozpuście z diablicami) okazała się znacznie łagodniejsza niż ta, którą wymierzono niewinnej przecież Isztar, skazanej na tysiąc lat spadania w otchłań Tartaru.

Ale wróćmy do piekielnej współczesności. Zmienny i niekonsekwentny Szemchazaj postanawia w końcu rzucić wyzwanie Belzebubowi, władcy wszystkich kręgów Piekieł. Przyznam, że ze strony gościa, który dowodził drzewiej niebiańskimi legionami spodziewałem się planu nieco bardziej subtelnego, niż frontalny atak niewystarczającymi siłami na dobrze umocnioną i obsadzoną licznym wojskiem fortecę wroga. Wzniecony przez bliźniaków bunt okazał się kompletną wydmuszką, najwierniejsi poplecznicy zostali wytraceni zupełnie bez sensu lub wzięci do niewoli. Tylko Diabla zrobiła to, do czego się zobowiązała, ale wobec ogólnej klęski planu, chwilowo ma to niewielkie znaczenie. Przykro to pisać, ale Szemchazaj okazał się kompletnym idiotą.

W ogóle ten rozdział pisany jest taki sposób, jakby Autor chciał, byśmy znienawidzili serafina. Jego niestałość, z początku nawet urocza, staje się mocno wkurzająca. Najpierw rezygnuje z ratowania Isztar, bo rzekomo była iluzją (nie, podły skurczybyku, nie była wcale iluzją, tylko osobą, która od tysiąclecia cierpi za twe grzechy!). Potem porzuca myśl o ocaleniu Adeli, bo objawiła mu się Isztar. W momencie gdy stracił jedną i drugą tak naprawdę bardziej już kibicowałem Belzebubowi, w nadziei, że wymierzy bubkowi surową, okrutną, sadystyczną i w pełni zasłużoną karę.

Zaczynam też podejrzewać, że Czterdzieści Cztery to wcale nie Mickiewicz, tylko ktoś zupełnie inny. Nasz narodowy wieszcz nie był wszak znany z biegłości w szermierce… Swoją drogą, ciekawe, czy Sariel naprawdę zdradził, czy po prostu uznał, że jego talenty przydadzą się bardziej gdzie indziej, niż na polu z góry przegranej bitwy. Zdrada obojniaka przynajmniej częściowo usprawiedliwiałaby klęskę Szemchazaja, ale spójrzmy prawdzie w oczy: nawet gdyby wszyscy dochowali tajemnicy, ten durny plan musiał wziąć w łeb. Taki to już los durnych planów.

Podsumowując: trzeci rozdział dostarczył mi rozrywki i spełnił nadzieję na przyspieszenie akcji. Do poziomu rozdziału I Nieboskiej wciąż daleko, ale liczę, że w końcu i on zostanie osiągnięty. Mam wrażenie, Radosky, że więcej frajdy sprawia Ci kreowanie tego świata i zapełnianie go ciekawymi indywiduami, niż prowadzenie złożonej, obfitującej w zaskoczenia i niespodziewane zwroty akcji linii fabularnej. Dlatego też pierwszy rozdział, stanowiący rozbudowaną ekspozycję dla całej opowieści, wciąż jest niedościgniony. Najwyższa pora to zmienić! Z takim nastawieniem przechodzę do rozdziału IV.

Pozdrawiam
M.A.

Hej,

Na początek drobne sprostowanie. Szemchazaj nie trafił natychmiast do Piekła, lecz został uwięziony w gwiazdozbiorze Oriona, gdzie miał przebywać aż po kresów dziejów. W Nieboskiej jednak został uwolniony i tym samym trafił do Piekła:
– „Upadły Anioł uwięziony został w odległym zakątku wszechświata, gdzie przebywał, aż uwolnił go Lucyfer”
Była też o tym wzmianka w pierwszej części.
Jest więc w Piekle stosunkowo od niedawna. W tym czasie topił smutki w rozpuście, w pewnym stopniu też dlatego ustępuje sprytowi innym, a zwłaszcza Belzebubowi – Panowi tej gry.
Sam Szemchazaj może być ufny w swoją siłę, ale w Otchłani aby przetrwać potrzeba czegoś więcej. Serafin jest na etapie nauki i przyjmuje bolesne lekcje.
Trochę jednak zbyt surowo oceniasz jego plan. Te najpotęzniejsze diabły są niczym greccy herosi, którzy w pojedynkę roznoszą w pył zastępy wrogów i mityczne stworzenia. Szemchazaj nie potrzebował więc wielkiej armii, ponieważ o powodzeniu jego zamachu zadecydować miał jego pojedynek z Belzebubem. Resztę towarzyszy potrzebował do pobocznych zadań – pacyfikacji opornych diabłów, pomocy we wprowadzeniu nowych porządków. No i koniec końców przewidział ryzyko niepowodzenia – Diabli przypadło uwolnienie Adeli i zapewnienie jej jako takiego bezpieczeństwa (O ile można mówić o bezpieczeństwie w towarzystwie niezrównoważonej demonicy).
Na pewno też Szemchazaj nie jest pozytywnym bohaterem, lecz jak większość postaci w Nieboskiej, dwuznacznym.

Czterdzieści i Cztery to nie Mickiewicz, ale postać, którą ożywił Wieszcz w swym dziele. Nie ma swojego ludzkiego odpowiednika w znanej nam historii. Będzie jednak o nim więcej w kolejnej części.
III część Nieboskiej to pierwszy punkt zwrotny w tej historii. Co niektórzy pozamieniają się miejscami i rolą w Piekle.

Pozdrawiam
R.

Napisz komentarz