Magnetyzm V (Ania)  3.69/5 (58)

19 min. czytania

Źródło: Pixabay

Anna

Nie żeby nie kochała swojego małego kabaczka, ale od czterech miesięcy żyje tylko przewijaniem pieluch i dawaniem cycka w regularnych, dwugodzinnych odstępach. Cały czas chodzi w powyciąganych dresach i z tetrową pieluszką na ramieniu. Prawie nie śpi, bo jak tu zasnąć, słysząc ten przerażający płacz?

Domiś płacze niemal na okrągło. Była z nim już u tuzina lekarzy, ale żaden nie dopatrzył się przyczyny.

Dziś po raz pierwszy ma wychodne. Robert zaopiekuje się małym (O zgrozo! Oby po powrocie zastała ich całych i zdrowych!), kiedy ona w gronie przyjaciółek będzie świętować urodziny Ewki. Trzydzieste. Takie okrągłe. Gdyby nie dziecko, może też zrobiłaby fetę, żeby uczcić dożycie równie sędziwego wieku.

Chciałaby zaszaleć i ubrać się w coś ładnego, ale w nic się nie mieści. W ciąży przytyła prawie trzydzieści kilo, trochę potrwa zanim to zrzuci. Ale przecież zrzuci, prawda? Tym razem muszą wystarczyć dżinsy i jedna z ciążowych bluzek. Teraz trochę za luźna, choć całkiem ładna. Liliowa. W kwiatki. Wkrótce może coś sobie kupi, o ile uda jej się wyskoczyć na chwilę do sklepu.

Zaczyna się szykować, mimo że męża jeszcze nie ma. Miał być punktualnie. No, ale z nim tak zawsze – im bardziej ma się spieszyć, tym wszystko robi wolniej. Jakby na przekór. Na złość.

Nawet nie może spokojnie wziąć prysznica! Zdesperowana stawia Domisia w nosidełku koło wanny i wchodzi do niej, żeby chociaż trochę się odświeżyć. On jak zwykle płacze. Ten odgłos rozdziera ciało na pół, drąży korytarze w duszy i przyprawia o ból serca. Nie rozumie, a tak bardzo chciałaby wiedzieć dlaczego płacze, jak może mu pomóc… jak może pomóc sobie. Przez ten dźwięk jest cały czas rozdrażniona, zmęczona i obolała. Nieszczęśliwa tak bardzo, jak tylko można być. Oddałaby duszę za chwilę ciszy!

– Gdzieś ty do cholery był? – wrzeszczy na męża, gdy ten tylko przekracza próg. – Zajmij się swoim synem! – Wpycha mu niemowlaka w ramiona, nie przejmując się wcale ani eleganckim garniturem, ani tym, że Robert ma zajęte obie ręce. W jednej trzyma teczkę, w drugiej listy wyjęte ze skrzynki. On nie próbuje się tłumaczyć, rzuca wszystko i obejmuje malca, patrząc na żonę z przerażeniem w oczach.

W końcu może się ubrać i umalować! Niestety żaden makijaż nie przysłoni sińców pod oczami ani nie zatuszuje dziesięciu kilogramów nadwagi. Pospiesznie wrzuca niezbędne rzeczy do torebki, gotowa uciec, nim mąż zapyta o cokolwiek.

– Mleko jest w lodówce – rzuca niemal na bezdechu. – Tylko nie podgrzewaj go w mikrofalówce. Pieluszki są w łazience, na pralce. Nie musisz go dzisiaj myć.

Ucieka. Dosłownie. Pewnie za dziesięć minut będzie pierwszy telefon. A gdzie jest smoczek? Przykryć go kocykiem czy kołderką? Włączyć jakąś muzykę? Płacze, ciągle płacze – co robić? Może mu za ciepło albo za gorąco? Nie chce jeść… Nie chce to niech do cholery nie je! Jak zgłodnieje to zje! A co, ja go może głodzę?!

Bardzo chciała mieć dziecko, ale teraz czuje się, jakby mały wysysał z niej wszystkie soki, jakby pożerał ją żywcem, odbierał całą radość życia. A ona nie ma już siły, nie ma już nic więcej do zaoferowania. Potrzebuje odpoczynku, snu, choć z drugiej strony boi się zostawić go w obcych rękach. Nawet myśl o oddaniu synka pod opiekę własnego męża przeraża ją. A co jeśli wypadnie mu z rąk? Albo całą noc będzie spał w mokrej pieluszce? Co jak wypije całe odessane mleko i nadal będzie głodny? Co jeśli Robert zaśnie zbyt głęboko i nie usłyszy jego płaczu?

Nie, nie może tak myśleć, to jakaś paranoja. Początki choroby psychicznej! Relaks, odpoczynek – tylko to ją może uratować! Powinna zafundować sobie weekend w SPA, zrobić coś dla siebie. Fryzjer. Kosmetyczka. Długa kąpiel. Świece. Może podrzucić go jutro do którejś z babć? Zgodziłyby się? Chociaż na godzinkę albo dwie… albo na cały tydzień!

No i Robert jej nawet nie dotyka. Nie przytula ani nie całuje. To że nie może jeszcze uprawiać seksu, bo po porodzie wyglądała jakby tam wybuchł granat, jeszcze nie znaczy, że nie mógłby jej pogłaskać, popieścić. Potrzebuje teraz czułości. Szczególnie teraz. Potrzebuje czuć akceptację z jego strony. W końcu tak bardzo się zmieniła. Nie poznaje już samej siebie w lustrze, tego bladego zombie.

Świętowanie

O szesnastej z całą torbą przysmaków od Bliklego, w tym z ulubionym tortem czekoladowym, jest już na miejscu. Godzina powinna wystarczyć, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Otwierając lodówkę zauważa, że Ewa również zrobiła zapas trunków i łakoci. Jest dobre białe wino, likier amaretto, wódka, soki, rożki czekoladowe od Jaworskich i lody. Przygotowała nawet lód w kostkach. Skąd miała na to czas? A może wzięła sobie do serca jej radę i zatrudniła w końcu gosposię?

Kiedy pojawiają się pozostałe dziewczyny – ich koleżanki z internatu, z liceum i jedna od Ewy ze studiów – jest akurat w trakcie wbijania w tort świeczek. Wydaje się, że wszystko przygotowane. Będą miały trzy godziny, żeby się trochę rozluźnić, pogadać i wlać w siebie wystarczająco dużo promili, zanim pojawią się panowie.

Baśka wreszcie zaczyna czuć przyjemne podekscytowanie. Pewnie dzięki szczebioczącym i chichoczącym niczym nastolatki kumpelom. Dobrze je znowu widzieć! Dawno nie miały czasu tylko dla siebie. Praca, związki, dzieci – wszystko zmienia się w szalonym tempie, a człowiek zatraca się zupełnie gdzieś pomiędzy tym.

Ewa oczywiście dzwoni, że trochę się spóźni, bo musi ugasić jakiś pożar w pracy. Typowe! Zarządza, więc początek imprezy. Bez jubilatki. Głupio byłoby sztywno siedzieć i czekać, aż Kowalikowa raczy przywlec tu ten swój seksowny tyłeczek. Bóg jeden wie o której!

Rzeczywiście nie było sensu czekać, Ewa pojawia się dopiero koło dziewiętnastej. One są już lekko wstawione, wesołe i rozluźnione, ona wygląda na spiętą. Pozwalają jej się odświeżyć przed dmuchaniem świeczek. Kiedy schodzi do nich w spodniach i świeżym T-shircie, boso, z mokrymi włosami, wygląda już na nieco bardziej zrelaksowaną.

– Przepraszam – bąka. – To przez ten niezaplanowany pobyt w szpi… – Zuza przerywa jej gestem, teraz na to nie pora.

Tort czekoladowy z trzydziestoma płonącymi świeczkami podstawiają jej pod sam nos, przypominają o życzeniu, żartują, że mają nadzieję, iż dotyczy ono jakiegoś gorącego samca, a ona dmucha. Z trudem, ale zdmuchuje wszystkie. Po pijacku, nierówno i nieco fałszując śpiewają jej Sto lat. Po raz pierwszy tego dnia na twarzy Ewy wykwita piękny, szczery uśmiech. Cieszy się, że są z nią. Impreza chyba, wbrew jej obawom, była dobrym pomysłem.

– Mi ukrój malutki, symboliczny – prosi Marta, gdy jubilatka wbija nóż w czekoladową polewę.

– A ja chcę ogromniasty. – Baśce aż świecą się oczy z łakomstwa.

– Dobra, dobra. Najpierw w ogóle muszę to jakoś opanować. – Ewa bezradnie wpatruje się w swoje krzywe cięcie. No, do linii prostych nigdy nie miała ręki.

– O matko! – Anka wydaje z siebie nieprzyjemnie wysoki pisk, kiedy ze swoim talerzykiem wraca na wcześniej zajmowane, wygrzane miejsce.

– Co się stało? – Baśka pędzi w jej kierunku, czując potrzebę wyręczania gospodyni niemal we wszystkich czynnościach. Rzuca okiem na kapę, a potem na tyłek kumpeli i już wie. – Kowalik, masz tu jakieś podpaski? – wrzeszczy przez cały pokój do nadal zajętej dzieleniem tortu przyjaciółki.

– Hmmm… – Ewa jest wyraźnie zmieszana. – Nie wiem, może…

– Nie masz w domu podpasek, babo? – Zuza pyta z rozbawieniem.

– No, nie używam – mówi gospodyni już dużo pewniej.

– Tampony też mogą być. – Baśka kręci głową. – Gdzie są?

– Pokażę wam. – Ewa odkłada nóż i ciągnie obie dziewczyny do łazienki na górze. Tej, do której wchodzi się bezpośrednio z jej niebiańskiej sypialni.

Baśka jest naprawdę zszokowana. Czemu nie wiedziała, że przyjaciółka to szalona ekolożka, obliczająca ilość podpasek, które w życiu zużywa przeciętna kobieta i preferująca dziwaczne wynalazki? Tampony wielokrotnego użytku z materiału lub z naturalnej gąbki, podpaski z frotte i flaneli, a nawet gumowe coś, przypominające trochę smoczek tylko z takim dzyndzelkiem na końcu, a nie z dziurką. Kubeczek menstruacyjny. Rety! Nawet nie chce myśleć o tym, że wkłada się go do środka, a potem wyjmuje pełny gorącej, lepkiej krwi. Myje się toto (w toalecie publicznej?) i wkłada z powrotem.

Anka oczywiście decyduje się na najprostsze rozwiązanie – podpaskę – tyle, że Ewa musi jeszcze pożyczyć jej coś do ubrania, bo majtki i spodnie ma całkiem zakrwawione. Trudno. Jakoś to przeżyje, bo nie zamierza wracać teraz do domu, do tego ryczącego niemowlaka i głupkowatego męża. Nie ma mowy!

Na dół zabierają ze sobą skarby przyjaciółki. Baśka jest bardzo ciekawa, czy tylko ona nie słyszała wcześniej o takich cudach.

Ruja

Ewa z mieszanką rozbawienia i zniesmaczenia patrzyła na koleżanki śliniące się na widok przesadnie napakowanych facetów. Zapewne nadmuchanych przez sterydy. Oczyma wyobraźni widziała ich jedzących całymi kilogramami tę paszę, sprzedawaną w wielkich, plastikowych beczułkach. Fakt, że przynajmniej nie wili się w rytm prostackiego techno, a do jakiejś kompilacji z utworów Rammsteinu.

Wyglądali dziwnie – w podartych dżinsach, wysokich glanach, białych koszulach, czarnych sztruksowych marynarkach, a do tego z melonikami i laseczkami. Było ich pięciu, z czego trzech z wręcz odpychającymi, bezczelnymi mordkami, a dwóch sprawiających wrażenie nieśmiałych. Poruszali się płynnie i synchronicznie. Niewiarygodne, że dysponując równie rozbudowaną muskulaturą, zachowali choć krztę gracji. Krztę, bo większość układu z wypychaniem bioder i trzęsieniem tyłkami była po prostu wulgarna. Niesmaczna.

Dziewczyny nie mogły oderwać od nich oczu, szczególnie Baśka. Śmiały się, piszczały i chyba bezwiednie, dość często, oblizywały wargi, jakby miały przed sobą smakołyki. Ona zdecydowanie wolała tort czekoladowy, ale póki co beznamiętnie przyglądała się rozchylonym ustom, błyszczącym oczom i zarumienionym policzkom koleżanek. Wyglądały pięknie w tym swoim zafascynowaniu, w przeciwieństwie do tych obleśnych gnojków, zgarniających zapewne właśnie niezłą kasę.

No, przynajmniej nie posunęły się do przywleczenia słomek i ciast w kształcie penisów, a ograniczyły do tych przeklętych chippendalesów. Jakoś to zniesie – tak myślała, przynajmniej do czasu, aż zaczęli „rozkręcać imprezę”. Już nadzy od pasa w górę z zalotnie rozpiętymi dwoma guzikami spodni. Jeden z nich, chyba najbrzydszy, chwycił ją za rękę i mocno pociągnął w stronę parkietu. Przez chwilę wirowała zdezorientowana, a kiedy zaczęła się wyrywać, przekazał ją następnemu. Ten obchodził się z nią już łagodniej, po prostu tańcząc, z zachowaniem odpowiedniego dystansu. Rozdrażniona z jego silnych ramion również próbowała się wydostać. Pomógł jej w tym trzeci, jeden z tych uroczo nieśmiałych. Spojrzała prosto w jego czarne, głębokie oczy i przez ułamek sekundy miała wrażenie, że widzi w nich zrozumienie.

W międzyczasie pozostałe dziewczyny również zostały wciągnięte do zabawy, tylko Anka samotnie siedziała jeszcze na kanapie.

– Zajmij się nią – szepnęła młodemu mężczyźnie do ucha, a on lekko skinął głową i już po chwili była wolna. O dziwo, młoda mama bardzo chętnie przyjęła tancerza, patrząc raczej na jego muskuły niż w te śliczne, przepastne oczka.

Ewa odetchnęła z ulgą. W przeciwieństwie do pozostałych nie miała najmniejszej ochoty obmacywać ich ani dawać się im obmacywać. Cieszyła się jednak, że koleżanki dobrze się bawią. Spragniona świeżego powietrza wyszła na taras. Na nocnym niebie rozbłyskiwały kolorowe światła, a od strony fontanny przy pergoli dochodziła cicha, majestatyczna muzyka. Czyżby już była dwudziesta druga? Od ilu godzin jest na nogach? Od siedemnastu?

Przypominając sobie poranek, rozglądała się po ogrodzie. Trawa rzeczywiście została ułożona na czas, a cały bałagan uprzątnięty. Rano wcale na to się nie zanosiło, dlatego była wściekła. Jak osa. Ma nadzieję, że ten biedny chłopak nie zrobił sobie poważnej krzywdy. W poniedziałek zapyta szefa wszystkich ogrodników. Ponoć w łazience i na korytarzu było sporo krwi. I na jej sukience. Siada. Od samego myślenia o ciemnoczerwonych plamach, kręci jej się w głowie. Straszne! Musi się z tym w końcu uporać.

Jest nieco zdziwiona, gdy pod bramę podjeżdża kolejny samochód. Podchodzi, żeby sprawdzić kto to. W pierwszej chwili w poważnej i spokojnej twarzy mężczyzny nie rozpoznaje Arka, ale jego głos nie pozostawia wątpliwości. Może trochę bardziej zachrypnięty, jednak nie do pomylenia z żadnym innym.

Parkuje częściowo na podjeździe, częściowo na trawniku, tak żeby busik tamtych mógł swobodnie wyjechać. Gasi silnik, trochę długo nie wychodzi z samochodu, a gdy to już robi, od razu zabiera się za wypakowywanie rzeczy z bagażnika.

Ewa nadal nie rozumie, ale z zainteresowaniem przygląda się mężczyźnie. Jest jakby większy, to znaczy jego ramiona są szersze. Plecy. Ma na sobie luźne, lniane spodnie w kolorze cappuccino, japonki i również lnianą bluzę, chyba białą, w każdym bądź razie jasną, na szyi rzemyk z kilkoma drewnianymi koralikami. Żadnych kolczyków ani zegarka. Kieszenie puste. Jest jak zawsze opalony. Znacznie dłuższe niż kiedyś włosy związał na karku w kucyk.

– Gdzie mogę się rozstawić? – pyta zamykając samochód.

– Co? – Patrzy na niego wielkimi, zdziwionym oczami.

– Stół do masażu – wyjaśnia spokojnie, w ogóle niezbity z tropu jej badawczym spojrzeniem.

– Och – wyrywa się Ewie z ust. Z masażu może nawet miałaby ochotę skorzystać. – Chyba najlepiej u góry – dodaje po chwili – tam będzie spokojnie.

Prowadzi go do jednego z pokoi gościnnych. To rozwiązanie ma również tę zaletę, że do dyspozycji masażysty i masowanych będzie łazienka. Na dole jest tylko jedna, sąsiadująca z salonem, w którym przecież teraz właśnie rozkręca się mała orgietka. Przynosi jeszcze tylko kilka świeżych ręczników, niepewna czy będą potrzebne, i zostawia Arka samego. Nie poznał jej? Aż tak się zmieniła?

Kiedy wraca na dół, panowie są już w samych butach, a dziewczyny porównują ich wyposażenie. Mocarne włócznie prężą się wytrwale, wygolone lub krótko przystrzyżone owłosienie łonowe doskonale uwidacznia ich kształty. Tak jakby rozmiar miał decydujące znaczenie w ich zawodzie. Choć prawdę powiedziawszy przy równie rozbuchanym umięśnieniu te części ciała i tak wydają się nieproporcjonalnie małe, ale może to tylko złudzenie…

Kumpele zachowują się trochę jak goniące się suki. Też kiedyś taka była, ale już nie jest. Robi w tył zwrot i wbiega na górę. Arek wnosi właśnie ostatnie torby.

– Będę gotowy za piętnaście minut – informuje z uśmiechem. – Nie bawisz się z nimi? – Brodą wskazuje salon. Ewa kręci głową.

Arkadiusz

Spodziewał się rutynowego zlecenia. Po tylu latach w branży miał już trochę dosyć. Szczególnie bogatych, rozkapryszonych i łasych na komplementy starych bab, choć na nich właśnie najwięcej zarabiał. Przedzierając się przez obwisłe fałdy ich wiotkiej skóry, zwały tłuszczu, rozstępy i cellulit. Natapirowane włosy przypominające bardziej kaski, sztuczne paznokcie, sztuczne szczęki… w nich zazwyczaj nie było już nic naturalnego. Botoks, silikon i różne inne mazie.

Wolał nieco bardziej zaniedbane, ale też bardziej prawdziwe kobiety. Takie jak w jego rodzinnych stronach. Pachnące potem, wiatrem i ziemią albo przygotowywanymi właśnie przetworami, gotującym się na wolnym ogniu rosołem, świeżo wypiekanym chlebem. Miastowe nigdy tak nie pachną. Wonieją czymś sztucznym, oszukańczym.

Ucieszył się widząc przed sobą młodziutką i zgrabną dziewczynę. Może choć raz praca sprawi mu przyjemność? Jak na początku. Jego wprawny nos wyczuł na niej zapach mydła i szamponu, ale poza tą przesadną świeżością nic więcej. Żadnych perfum. To też przyniosło nadzieję. Zapach kobiety, może go z niej wydobędzie, wyciśnie… przy odrobinie szczęścia. Chyba, że zaraz się okaże, że został zamówiony dla jej matki lub babki.

Nie, nie, nie! Przecież tamten surowy, kobiecy głos wspomniał, że to coś w rodzaju wieczoru panieńskiego i że będzie ich sześć. Najlepiej, żeby zdążył obsłużyć wszystkie, z wszelkimi możliwymi bajerami. Podał wysoką cenę, świadom że mogą go wykończyć. Sześć rozszalałych dziewuch! Pewnie jeszcze dość młodych. Przygotował i zabrał ze sobą ulubione zabawki, szereg olejków zapachowych, świece i kadzidełka, puszyste ręczniki, niemal nowiutki stół do masażu, a nawet radiomagnetofon.

W filigranowej kobietce rozpoznał małą Ewcię Kowalik dopiero na schodach, przy lepszym świetle. Wyglądała trochę zbyt młodo, zbyt dziewczęco, była aż nadto podobna do tej wystraszonej dziewuszki, która przyłapała go w lesie na gorącym uczynku z żoną rzeźnika albo młynarza… już nie pamięta, co to za babsko było. Obfite, soczyste i przyjemnie miękkie w dotyku.

Lepiej pamięta za to bladą twarzyczkę z wielkim zielonymi oczami. Malujące się na niej zdziwienie, zainteresowanie, niepokój. Jego te urocze ślepka dodatkowo rozpalały. Przychodził tam jeszcze z innymi, wiele razy, mając nadzieję, że się na nią natknie, ale niestety się nie natknął. Nigdy więcej. Ona nie natknęła się na niego.

To nie to, że chciał złamać swoje zasady i zrobić coś jeszcze bardziej nieprzyzwoitego niż zwykle, nie. Chciał tylko, żeby na niego patrzyła. Tak łakomie. Nic więcej. Nie posunąłby się dalej z równie młodziutką dziewczyną. Poza tym spotykał się wtedy, między innymi, z jej siostrą Alą. Dość regularnie. Może nawet miał nadzieję, że coś z tego będzie, ale ona wolała doktorka od chemii czy fizyki. Był dla niej za głupi.

Przyłapuje się na tym, że rozstawiając stół i zapalając świece, wyobraża sobie jak Ewa wchodzi tu w samym ręczniku i zaczynają się namiętnie całować. Jak gładzi jej plecy, szyję, ramiona. Jak opada z niej ten całkiem zbędny kawałek materiału. Jak chwyta w dłonie jej delikatne, dziewczęce piersi…

Staje i robi głęboki wdech. Nie ma prawa do takich myśli! To klientka i tylko od niej zależy, co się wydarzy. Jego pragnienia i popędy nie mają tu żadnego znaczenia! Musi wykazać się profesjonalizmem. Szczególnie przy niej!

Wtedy nikomu nie powiedziała, więc pewnie teraz też nie zdradzi jego tajemnicy. Nie ma czego się bać. Ale może jednak powinien sobie odpuścić? Po co ryzykować? Tylko jak mógłby zrezygnować z dotykania alabastrowej skóry? Z wodzenia dłońmi po łagodnych, kobiecych kształtach? Kruchych i delikatnych. Takich kuszących.

Nie czeka na nią długo. Ewa pojawia się w białym płaszczu kąpielowym, świeża niczym poranna rosa. Jej subtelne piękno jest onieśmielające. Przełyka głośno ślinę. Nie ma co, łakomy z niej kąsek. Faceci pewnie uganiają się za nią jak szaleni. On by się uganiał, w innych okolicznościach rzecz jasna.

– Ewuś – odzywa się niepewnie i gestem wskazuje stół, a ona niedbale zrzuca z ramion miękki materiał i zostawia go na podłodze. Zostaje całkiem naga! Stara się zachować spokój, nie dać nic po sobie poznać, ale to wydaje się wręcz niemożliwe.

Jest piękną kobietą, rozwijającym się pąkiem róży, już roztaczającym swój uwodzicielski zapach, ale jeszcze nie bezwstydnie rozwartym. Szczupła, ale zaokrąglona gdzie trzeba. Prężna, ale nie przesadnie umięśniona. Chryste! I te strzelające w kosmos piersi z jaśniutkimi rodzyneczkami sutek! Ponownie przełyka ślinę.

– Na co masz ochotę? – pyta, siląc się, aby jego głos brzmiał uwodzicielsko.

– Na relaks – ona odpowiada cichutko. – Ale bez przesady, nie mogę tu zasnąć, muszę wrócić na moją imprezę urodzinową.

A więc to jej urodziny. Które? Na pewno nie spyta, nie wypada. Poza tym, gdyby chciał, pewnie by się doliczył. Jest od niego tylko trochę młodsza, jakieś trzy albo cztery lata.

Już wie, że przygotowana przez niego spokojna muzyka może być zbyt spokojna. Podchodzi do odtwarzacza i ze skórzanego etui wyjmuje inną płytę. Chłopcy z Placu Broni, Róże Europy, Oddział Zamknięty, Pidżama Porno, Kazik. Tak, ta będzie lepsza.

Nie chce skazić idealnej skóry Ewy zbyt mocnym zapachem. Wybiera więc łagodny olejek ze słodkich migdałów. Rozgrzewa go w dłoniach, przyglądając się jej ciału otulonemu jedynie przez migotliwe światło świec. Ewa lekko drży. Zimno jej? Rozgląda się, ale okno jest szczelnie zamknięte. Nie ma przeciągu, a temperatura wydaje się odpowiednia. Więc może ten dreszcz oznacza jednak coś innego?

Dziewczyna jest wyraźnie spięta. Nagromadzony stres czuć na jej barkach, w mięśniach szyi i ramiona. Naprawdę potrzebuje masażysty! Nie kochanka… Wzdycha bezgłośnie. Szkoda. Jego wprawne dłonie same odnajdują odpowiednie miejsca, nacisk i rytm. Głowa pozostaje wolna.

Wsłuchuje się w sączącą się z głośników muzykę i zastanawia, czy na pewno dobrze wybrał. Czy jednak nie zbyt romantycznie, zbyt zmysłowo. Znając Ewkę pewnie wolałaby Nirvanę, Metallicę albo panującego na dole Rammsteina. Bezwiednie przy tym nuci wraz z Bogdanem Łyszkiewiczem:

Jezioro ma twój zapach i twój smak. Czuję to, gdy tylko zanurzam w nim twarz[1]

Ta krótka, nieskomplikowana piosenka zawsze chwytała go za serce, szczególnie gdy za kimś tęsknił, za którąś ze swoich licznych kochanek. Nieprawdą jest, że traktuje kobiety przedmiotowo. On je wielbi, kocha, podziwia… Może powoli wypala się zawodowo, to fakt, zbyt wiele od siebie dawał tym obcym i tym rozkapryszonym. Zmieniło go to, ale mając przed sobą Ewę, czuje się dawnym sobą. Tym, który w towarzystwie kobiet przenosił się do magicznej krainy, do raju.

– Niezły jesteś. – Dziewczyna pojękuje z zachwytem. – Ale pamiętaj, że musisz zachować trochę sił dla Baśki.

– Baśki? – Zamiera.

– No, Baśki. – Ewa wydaje się być zdziwiona jego reakcją. – Zalewskiej. Ona cię tu ściągnęła.

Wraca do roboty, ale nie jest już tak spokojny ani rozanielony. Jak mógł nie poznać jej po głosie? Tej małej szelmie nie można ufać, wie o tym doskonale. To wszystko się źle skończy, jest już tego pewien. Więcej niż pewien!

Szantażystka mała! Ciekawe, co tym razem dla niego przygotowała. Nieważne. Będzie musiał w końcu ją ostro zerżnąć. Za karę. Za wszystkie jego cierpienia i upokorzenia. Może dzięki temu choć na chwilę zamknie ten pyskaty dziób!

Wychodzi ze skóry, by rozgrzać leżącą przed nim kobietę, ale Ewa wydaje się niewzruszona. Inne dawno wiłyby się już i błagały o więcej, o śmielsze pieszczoty. Nie rozumie. Jest rozluźniona, podatna na dotyk niczym plastelina, ale ani muśnięcia piersi, ich ugniatanie, ani ukradkowe smagnięcia wzgórka nie robią na niej większego wrażenia. Erotycznego wrażenia. Jest zimna jak głaz i zdaje się zupełnie sucha. Nie wydziela tego charakterystycznego zapachu kobiecej chuci. Zapachu, którego nie da się pomylić z żadnym innym.

– Coś robię nie tak? – pyta w końcu zdesperowany.

– Nie, jest bardzo przyjemnie – głos ma słodki, trochę nieobecny. Jednym słowem chce, by nie przestawał! Przynajmniej tyle.

– Ewuś, ale jaki to rodzaj przyjemności? – ścisza znacznie głos, przysuwając usta do jej ucha.

– Błogi – uśmiecha się, ale nie otwiera oczu. Hmmm… i co to ma znaczyć? Co ma zrobić, żeby krew w żyłach dziewczyny zaczęła śpiewać? Żeby wydobyć z jej gardła kocie pomruki? Za to mu przecież płacą…

– Mógłbym coś jeszcze dla ciebie zrobić? – pyta uwodzicielsko, oddechem omiatając smukłą szyję. Ewa tym razem otwiera oczy i zerka badawczo na jego twarz. Chyba do niej dociera, o co on właściwie pyta.

– Czy ty… – wykrztusza z trudem. – Czy ty…

– Ciiii… Jestem tu po to, by było ci dobrze. – Patrzy na nią czule, w te głębokie jeziora zielonych oczu.

– Jest mi dobrze – dziewczyna mówi niemal bezgłośnie.

– Ale chyba mogłoby być jeszcze lepiej? – W jego oczach czai się nadzieja. Nadzieja na to, że dostąpi zaszczytu sprawienia jej prawdziwej rozkoszy. Jego gołąbeczka jednak gwałtownie zrywa się ze stołu, chwyta porzucony wcześniej szlafrok i owija się nim szczelnie.

– Spokojnie. – Podchodzi do niej niczym do spłoszonego konia. – Nie zrobię nic wbrew twojej woli.

– Przepraszam, nie mogę. – Ewa chwyta za klamkę i już po chwili zostaje sam. Zdezorientowany. To chyba największa porażka w jego zawodowej karierze. Na szczęście nie ma zbyt wiele czasu na jej rozpamiętywanie, bo w drzwiach pojawia się niska brunetka.

– Witam. – Uśmiecha się do niej. To wystudiowany, zawodowy uśmiech, przeznaczony wyłącznie dla klientek. – Mam na imię Arek.

– Anna. – Podaje mu ciepłą, lekko spoconą dłoń.

Podziwia bujną figurę. Szerokie biodra, spory biust, zaokrąglony brzuszek. Jej skóra ma naturalny, dość ciemny odcień. Jest ładna, ale wyraźnie przemęczona i zaniedbana. Szybko dowiaduje się dlaczego: młoda mama. Trochę speszona i zawstydzona, ale naprawdę spragniona rozrywki, której może jej dostarczyć. Tyle, że dziś nagle i niespodziewanie zaczął jej się okres. Pierwszy po ciąży.

Długo musi zapewniać ją, że to żaden problem, aż jeszcze bardziej zawstydzona wyznaje, że Ewa nie miała w domu tamponów. To znaczy miała, takie dziwne. Używane. Uśmiecha się szelmowsko. On ma tampony. Pod dostatkiem i chętnie jej jeden zaaplikuje!

Na początek pozwala mamuśce zostać w majtkach. Zwykłych, bawełnianych i jakby nieco przyciasnych. Masuje ją, czekając aż się odpręży. Wybiera do tego słodko pachnący olejek waniliowy. Miękkie, puszyste ciało jest bardzo miłe w dotyku, choć skóra nie tak gładka i jedwabista jak Ewy. No i ona reaguje na jego zabiegi! Uroczo pojękuje od czasu do czasu, pręży się i nabrzmiewa. Przynajmniej wie, co robić.

– To co? – pyta, ustami muskając ucho. – Pozwolisz mi włożyć tamponik? Będzie nam wygodniej. Znacznie wygodniej – przeciąga głoski zawierając w słowach obietnicę rozkoszy.

Dziewczyna drży pod pieszczotą oddechu i, widocznie nie mając siły lub odwagi odpowiedzieć, kiwa jedynie głową. Nie trzeba mu nic więcej. Sięga do jednej z toreb i wyjmuje szczurka. Zdziera z niego folię. Ona w tym czasie sama zdejmuje swoje majteczki, ale nie odwraca się na plecy, a jedynie unosi nieco swój tłuściutki tyłeczek.

Jak sobie życzysz – myśli i jednym płynnym ruchem załadowuje nabój. Głęboko. Tak głęboko, jak tylko się da. Jego dłoń i jej bujne wargi są po tej operacji całe naznaczone czerwienią. Zlizuje z niej krew, gnany jakimś dziwnym instynktem, nie mogąc powstrzymać się od skosztowania, a ona jęczy jeszcze głośniej niż wcześniej. Cała drży, ale unosi tyłek wyżej, przesuwa się ku krawędzi.

On odwraca się, barki opierając o stół, podsuwając się pod nią. Nie tylko głową. Ręce przekłada pomiędzy udami i chwyta ją za ten smakowity tyłeczek. Ugniata go mocno, jednocześnie łapczywie chłepcząc kobiecość. Zakrwawioną, czarną owieczkę. Pachnie intensywnie i jest mokra. Nad wyraz. Czuje jak jego dyszel unosi się w spodniach, rozpiera się i domaga uwagi. Nic z tego! Jesteśmy w pracy! – karci go w myślach. Choć wie, że zbyt łatwo dał się dzisiaj ponieść.

Ona najwyraźniej też, bo bardzo szybko zaczyna krzyczeć i zaciskać na nim swoje potężne uda. Nieczuły na protesty nie odrywa się od jej bagienka, póki kobieta nie pada na stół bez sił.

– Dziękuję – szepcze wyraźnie usatysfakcjonowana jego impulsywnym działaniem. Cóż, wiele kobiet przychodzi do niego dlatego, że chce poczuć się pożądana. To nie pierwszyzna, choć tym razem był naprawdę nieprofesjonalny, a co gorsza nieźle podkręcony. Nie ma ochoty jej wypuszczać. Przynajmniej do czasu aż nie skosztuje mleczka. Jeszcze nigdy tego nie robił, a taka okazja może nie powtórzyć się prędko!

Proponuje wspólny prysznic. Gra na czas. Sprawdzona. Zresztą oboje są nieźle upaprani krwią. Pomaga jej dojść do kabiny. Anka ledwo stoi na nogach, sama zdecydowanie by tam nie doszła. Sadza ją na chwilę i szybko zrzuca z siebie ciuchy. Dziewczynie na widok jego prężącego się instrumentu wyrywa się z ust cichy jęk. A niech widzi, że na niego działa! Należy się jej!

Ustawia wodę, bardzo ciepłą, i ostrożnie wprowadza ją pod strumień. Z czystą przyjemnością namydla ręce, plecy i pośladki kobiety. Stojąc z tyłu szepcze do ucha:

– Możesz dostać wszystko, czego tylko zechcesz. Wystarczy poprosić…

Dłonie ostrożnie przesuwa na wielkie, mleczne piersi. Jeszcze ich tak naprawdę nie dotykał. Nie wie, co lubią. Szybko wyczuwa, że są nad wyraz wrażliwe, może nawet obolałe od przesadnego ciężaru. Obraca ją do siebie i klęka przed nią. Jego głowa jest na odpowiedniej wysokości, może spragnionymi ustami łatwo sięgnąć ku wymionkom. Chwyta jedną pierś, patrząc jej w oczy. Nie protestuje. Zasysa więc. Najpierw leciutko, ale nic nie leci, więc robi to nieco mocniej. W końcu czuje w ustach słodkawy, wodnisty smak, który ze smakiem krowiego czy koziego mleka, delikatnie powiedziawszy, nie ma nic wspólnego. Nie zraża się jednak. Pije, co zdaje się sprawiać jej pewną przyjemność. Grzeczna krówka – myśli i rękę wsuwa między pełne uda.

Zmienia pierś. Oczy dziewczyny są przyjemnie zamglone, błyszczące, a policzki zarumienione. Oddycha ciężko. To dobrze. Arek skupia się na wykonywaniu okrężnych ruchów wokół jej słodkiego dzyndzelka, ukrytego w bujnych fałdkach kobiecości. Anka opiera się o ścianę zmuszając go do pracy w strugach gorącej wody. Cóż, klient nasz pan.

Robi mu się trochę żal jej dzieciaka i zmienia przedmiot zainteresowania. Teraz liże i zasysa inne części jej piersi, zatacza kółka, ruchliwy język wciska pod nie, przygryza boki nie przerywając przy tym maltretowania łaskotki. Anka dyszy głośno, już nie mogąc powstrzymać zbliżającej się fali rozkoszy. Skurcze, których epicentrum ma między nogami rozchodzą się po całym ciele. To orgazm stulecia! Mąż nigdy nie zafundował jej czegoś takiego!

Kończy ją myć. Wyciera. Jest przy tym czuły. Troskliwy. Odpoczywają chwilę na łóżku. Przytuleni. Jak kochankowie. Ona dziwi się, że on nie oczekuje nic w zamian, a on ją ucisza. Dobrze mu. Lubi być pobudzony. Na spełnienie przyjdzie jeszcze czas. Pewnie w domu. Sam na sam ze sobą. No chyba, że naprawdę wyżyje się na Baśce. Ona już wtedy, lata temu, prosiła się, żeby ją zerżnął. Odmówił. Była za młoda na takie zabawy, ale teraz jest przecież już dużą dziewczynką i wie, jak kończy się igranie z ogniem.

[1] „Jezioro szczęścia”, Chłopcy Z Placu Broni.

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm VI

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Akcja ruszyła do przodu i uczestniczymy w różnych atrakcjach tzw. „babskiego wieczoru”. Mam jednak wrażenie, że to, co poznaliśmy do tej pory, to zaledwie przedsmak. I do tego, zamierzony zapewne, kontrast – „uroki” macierzyństwa oraz grzeszne rozkosze „singielek” (choćby stały się nimi na ten jeden wieczór). Z pewnością nie jesteś zwolenniczką „modelu tradycyjnego”. -:)

Zależy co rozumiesz przez „model tradycyjny” 😉
Zawsze byłam zwolenniczką rozwiązań szytych na miarę, ale przecież większość z nas jest sobą właśnie wtedy, gdy wybiera to samo co wszyscy…

Zawsze jestem ciekawy, co wzbudza takie negatywne oceny opowiadań Ani.
Przydałby się konstruktywny komentarz w każdym przypadku.
Uśmiechy,
Karel

Wiesz Karelu, najwyraźniej większość stawiających gwiazdki (co wcale nie znaczy, że większość czytających) woli ckliwe romansidła spod znaku harlegiuna z erotyką w śladowych ilościach, dosłowność ich mierzi. Jedni wolą blondynki, inni blondynów – nie ma w tym nic złego. Współczuję jedynie tym, których brzydzi seksualność jako taka, a czasem mam wrażenie, że zarówno wśród autorów jak i czytelników jest kilka takich osób. Żal mi ich, nie wiedzą co tracą.

No i zawsze mogę sobie wyobrażać, że zachęceni do działania czytelnicy nic nie piszą, bo przechodzą do dzieła 😉
Tego przyznam jestem najbardziej ciekawa…

Serdecznie pozdrawiam i przy okazji bardzo dziękuję za korektę

Ania

Zmień nick na męski i zapewne wtedy nie będą Cię atakować ani moraliści, ani misjonarze, ani szowiniści.
Uśmiechy,
Karel

Zawsze mnie zastanawiało co przerażającego jest w kobiecym pożądaniu… ale tak, pewnie bezpieczniej myśleć, że panie go nie odczuwają, uda rozkładając wyłącznie dla męskiej przyjemności. Z poświęceniem…

Tak. W zasadzie liczą się tylko konstruktywne komentarze, ale jeśli pewna, komentowana cecha (unikając określeń pejoratywnych) nie jest eliminowana ale powtarza się ciągle to jak długo można mówić o konstruktywności komentując ją ?

Te utwory są przeważnie płytkie, ostre sceny mają charakter „wodotrysków”, mają na celu lekkie zaszokowanie które w zestawieniu z tym że mamy do czynienia z autorką (jako kobietą), mają wywołać zamierzony efekt. I udaje się to w przypadku niedorosłych dyletantów, zatraconych we własnym poczuciu „zajebistości” którzy połechtani stają w obronie jej i jej twórczości. Jednak twórczość ta moim zdaniem nie nabierze polotu, stając się co najwyżej poprawną stylistycznie przeciętną formą. Będą to utwory mieszczące się w punktacji i nie wychodzące poza nią dopuki autorka nie zyska pewnej wrażliwości, bynajmniej nie na swoim punkcie gdyż tej jej akurat nie brakuje. Oczywiście tej wrażliwości nie wyczaruje się pstryknięciem palców. Myślę że jest to wynik pewnego okaleczenia na skutek pewnego modelu wychowania. Większość artystów wykazuje rzeczywiste bądź urojone okaleczenia których roztrząsanie i rozpamiętywanie jest motorem twórczości i po części natchnienia. Jednak w omawianym przypadku nie jest to zdaje się ten model. W tym przypadku wystąpiła akceptacja jako imitacja normalności.

Czy jest tak jak mi się wydaje ? Może tak a może nie. Możliwe że na drodze jej doskonalenia wystąpi coś co silnie zmodyfikuje i przewartościowuje jej osobę, jej jestestwo (taki ulubiony termin lewaków). Wtedy udowodni że jest kimś wyjątkowym.

Widzisz Karelu. Utwory jednak obnażają twórcę czy tego chce czy nie. Komentarze również …

Mick, naprawdę nie potrafisz odbierać tekstu w oderwaniu od płci autora?
Jeśli tak, chyba bardziej polubię bitwy i pojedynki…

Swoją drogą osobiście mam po prostu nadzieję, że moje „wodotryski” zachęcają do tryskania 🙂

Miłego dnia

A.

Myślę że potrafię. Pisałem, mam nadzieję o innych odbiorcach. Starałem się podkreślić fakt że uprawiająca tą sztukę, kobieta, wywołuje większe zainteresowanie męskiego odbiorcy niż twórca męski. Jeśli chodzi o moje gusta to najcelniej w nie trafia Aleksandros, nasz słynący ze skromności mistrz a także Nefer, Fox i Greg. To są mężczyźni o ile mi wiadomo, także na razie wyłamuję się ze schematu o którym pisałem na początku.

Takie wodotryski zdają się być zbyt małe by budziły wytryski ;). Choć niektórym zapewne nie trzeba zbyt wiele.

Ja tam pisałam o „zachęcaniu”, nie „budzeniu” ;p

Z dotychczasowych części, ta najmniej przypadła mi do gustu. Nic nie jest czarno-białe, macierzyństwo również. Nie każda kobieta po ciąży zostaje z pamiątką w postaci mega nadwagi. W czasach samotnych matek, niech się Anna cieszy, że w ogóle ma męża 🙂 Druga część opowiadania chyba bardziej spodoba się mężczyznom, mnie rozbawiła 🙂

A mnie bardziej jednak bardziej zainteresowała część pierwsza, ten opis koszmarów macierzyństwa. Pewnie przejaskrawiony, chociaż coś w tym musi być z prawdy. W każdym razie, na pewno różny od obrazu propagowanego oficjalnie przez wszystkich świętych. Cześć druga, najpierw te nowoczesne, „ekologiczne” sposoby radzenia sobie z menstruacją (zakładam, że to ujęcie satyryczne, wątpię aby wiele kobiet decydowało się na coś takiego w imię „ekologii”, ostatecznie ten miliard czy dwa podpasek miesięcznie to i tak drobiazg przy górach innych śmieci), a potem to spijanie mleczka… de gustibus…

Aaaa… zapomniałam, jeszcze podpaski 😀
Zdziwiłbyś się Neferze, coraz więcej kobiet szuka alternatywnych rozwiązań. Jedne kierują się ekologią, inne modą, ekonomią (no trochę kasy na środki higieny idzie…), a jeszcze inne zdrowiem. Podpaski jak podpaski, ale tampony nie dość, że są niewygodne – wysuszają śluzówkę, co może być dojść nieprzyjemne szczególnie w dniach słabego krwawienia – to jeszcze wybielane potencjalnie niebezpiecznymi dla zdrowia chemikaliami (przynajmniej te najbardziej popularne i najłatwiej dostępne). No a czasem potrzebujemy ochrony, która utrzyma krew w środku – ot, choćby idąc na basen. Dla mnie świetnym rozwiązaniem jest kubeczek. O ile dobrze dobierze się model, może służyć latami, a wykonany z medycznego silikonu jest bezpieczny i równie wygodny niezależnie od ilości krwi. Choć oczywiście używanie go wymaga odrobiny wprawy 😉

Kubeczek, cóż to za lewacki wynalazek ? Zaintrygowało mnie to, w sumie technicznie możliwe … ale mocuje się go w kroczu czy wpycha głębiej ? Pewnie można go myć za każdym razem jak się idzie na siku ?

Poważnie? 😮 Wynalazki ułatwiające ludziom życie mogą być lewackie? 😮
Aż strach pomyśleć co powiesz o lejkach umożliwiających kobietom sikanie na stojąco!!!

Chodzi o coś takiego:
https://www.kinkywinky.pl/akcesoria-erotyczne/higiena/kubeczki-menstruacyjne/kubeczek-menstruacyjny-mooncup-b.html

Kubeczek wsuwa się do pochwy, w środku się zasysa i sam doskonale trzyma – do tego stopnia, że nieostrożne wyjmowanie może powodować ból. Oczywiście można myć go przy każdej okazji, ale to w zasadzie nie jest konieczne, w publicznej toalecie mimo wszystko łatwiej po prostu wylać zawartość i włożyć go z powrotem bez dotykania przy tym żadnych brudnych klamek… ale od czasu do czasu warto go wygotować. Zwykle po menstruacji i przed kolejną.

Dziękuję za informację. Prawdę mówiąc tuż po napisaniu tego posta troszkę się dokształciłem ale i tak bezpośrednia relacja jest cenniejsza.

Oczywiście przykro mi Patrycjo, że tekst nie przypadł Ci do gustu – bywa – chciałam jednak zaznaczyć, że bynajmniej nie twierdzę, iż każda kobieta po ciąży zostaje z mega nadwagą (Anna nie została zresztą z „mega”, nie przesadzajmy… spodnie od Ewy jakoś dopięła ;)). Druga część na szczęście miała bawić…

Temat macierzyństwa, ciąży, porodu, połogu jest generalnie trudny, a niestety rzadko się o tym mówi. I wybacz, ale będę tu straszna: samotne matki często są sobie same winne. Decyzję o dziecku należy podejmować odpowiedzialnie. Kiedy nie powinno się pojawić, dbać o antykoncepcję, a wybierając dla niego ojca kierować się rozsądkiem. Myślenie „jakoś to będzie” się mści, podobnie próby ratowania związku ciążą lub łapania męża na dziecko. To najprościej w świecie nie działa. Natomiast kiedy powołać nowe życie chcą oboje partnerzy, jest jakaś szansa na sukces, ale tu też pojawiają się problemy… Choćby dlatego, że mężczyzna zwykle chce, żeby nic się nie zmieniło, a dziecko sprawiało co najwyżej tyle kłopotu co pies. Niestety z naturą nie wygramy, pewne rzeczy są od nas niezależne.
O ile kobiety w ciąży potrafią mieć nieposkromiony apetyt seksualny (w dużej mierze ze względu na występujące w tym okresie przekrwienie genitaliów a co za tym idzie zwiększoną wrażliwość… choć pewnie mało która mama chętnie się przyzna, że najlepszy seks jaki w życiu miała to ten w ciąży… z wielokrotnymi orgazmami), o tyle młode mamy najprościej w świecie są obolałe, przemęczone i czują się nieatrakcyjne. Zwykle wyolbrzymiają zmiany jakie zaszły w ich organizmie – choćby nadwagę (przy karmieniu piersią często znikającą w naturalny sposób) czy wygląd waginy (pomijając już wszystko co musi się wygoić, zwykle unormowanie gospodarki hormonalnej trwa jakieś trzy miesiące, w tym czasie rzeczywiście wygląd może być inny, zwykle jednak wraca do stanu – i rozmiaru – sprzed ciąży). Sęk w tym, że nawet jeśli nie chcą lub nie mogą uprawiać seksu i tak potrzebują czułości, a mąż się boczy bo po dziecinnemu czuje się odrzucony (nie jest w centrum uwagi! koniec świata!). Mężczyzna też często zapomina, że opieka na dzieckiem to ciężka harówa, od której najbardziej nawet kochająca matka (dla dobra wszystkich) potrzebuje czasem odpocząć.

I Neferze, nie, opis nie jest przejaskrawiony, ale na szczęście nie każde dziecko ryczy całymi dniami… A nawet jeśli, to matka tylko od czasu do czasu ma chwile załamania 🙂

Przeczytałem tego posta z uwagą. I uważam za krzywdzące i stereotypowe twierdzenie że ojciec chciałby by jego dziecko sprawiało tyle kłopotu co pies. Słyszałaś kiedyś o aktywnym ojcostwie ? Czy Wiesz że prawdziwy mężczyzna dba nade wszystko o swój gen ?

Poza tym pisząc o doborze partnera na ojca, pomijając że Masz tu rację, Wiedz że to i tak czynność obarczona ryzykiem. Wszystko może wskazywać że facet będzie idealnym ojcem a po dwóch czy trzech miesiącach, wyjdzie po chleb i wróci za 20 lat. Więc nie Wiń tak ślepo swojej płci. Może i na Was spoczywa świat ale i tak Jesteście tylko ludźmi.

Od naszej strony wygląda to różnie i nie zawsze wychodzi wdzięcznie. Czasem kobiety po prostu nie szanują dobrych mężczyzn i ojców. Mając wspaniałego faceta, puszczają się i tracą go. Dopiero jak są stare i pomarszczone, przypływa olej. Ale wtedy już mleko rozlane.

Aktywni ojcowie to chlubne wyjątki, ale niestety nadal wyjątki, Mick. Zresztą wielu angażuje się dopiero na późniejszym etapie, uważając że urlop macierzyński to istotnie urlop. Tymczasem ciąża i poród są olbrzymim obciążeniem dla organizmu kobiety. Pomalowanie pokoju dziecinnego i złożenie łóżeczka to najprościej w świecie za mało… Może nawet nie to, że mężczyźni nie chcą, czasem brakuje im wyobraźni, a młoda mama nie potrafi wystarczająco wyraźnie wyartykułować swoich potrzeb. Ogólnie promowany przesłodzony obraz macierzyństwa też nie pomaga…

Nie winię ślepo swojej płci – napisałam „często”, nie „zawsze”. Samotną matką można też zostać, bo faceta przejechał samochód albo umarł na raka. Chciałam jedynie zwrócić uwagę na fakt, że wiele młodych dziewczyn do zakładania rodziny zabiera się, za przeproszeniem, od dupy strony. Najpierw musi być udany związek i chęć spędzenia ze sobą życia, nigdy na odwrót, bo nawet dla udanego związku dziecko jest ciężką próbą.

Jak pamiętam to było jedno z najpiękniejszych doświadczeń jakie przeżyłem, móc pomagać żonie w wiciu gniazda. I żadnej żeczy związanej z dzieckiem nigdy nie uważałem za coś nie męskiego. Urlop oczywiście istnieje, wtedy kiedy dziecko śpi. Czyli urlop można mieć codziennie jeśli tylko jest się w stanie go wykorzystać.

Możliwe że nie Miałaś na myśli „wszystkich” ale jeśli się w poście coś takiego eksponuje to zazwyczaj w jakimś celu. Cóż mogę powiedzieć, nie znam innych facetów, nie wiem jak jest u nich w domu, nigdy mnie to nie interesowało. Robię to co uważam za normalne i chyba każdy też robi po swojemu. Każdy udany związek ma swój przepis na sukces. Zasady są proste, wykonanie nieco trudniejsze.

A o lejkach słyszałem już dawno. Nie uważam tego za ekstremum. Wręcz przeciwnie, jeśli to naprawdę działa to może być użyteczne ale feministki

To czego tu namiętnie dokonujemy to generalizacja. Tym czasem dokonując analizy stwierdzam że to pewne czynniki w wychowaniu których tak naprawdę nie jest w pełni widać z pozycji obserwatora, decydują o tym o czym Piszecie.

Poza tym w dobrym doborze partnera liczy się żeby wszystkie te negatywne cechy które posiada, jakoś uszeregować. Niektóre z nich mogą na pozór wydawać się ciężkie ale topnieją w blasku jednej czy dwóch zalet. Zawsze będę zwolennikem tezy że wybiera się kompromis i tego że uczucie które rodzi się z czasem pomaga ten kompromis przełknąć.

Chciałbym również zauważyć, że Zaczynacie marginalizować romantyczną miłość ;), czy może znów mi się to wydaje ? Jak te utyskiwania na głupotę dziewcząt maja się do hołubienia spontanicznego uczucia które niewątpliwie istnieje bo przecież chociaż raz każde z nas tego doświadczyło ? 🙂

Miłość miłością, seks seksem, a robienie dzieci robieniem dzieci… no, choć te dwie ostatnie rzeczy mają ze sobą coś wspólnego 😉

W zasadzie zgadzam się z Tobą. Dziewczyny bardziej lub mnie świadomie ignorują ewidentne sygnały, że ich facet nie nadaje się do poważnego związku, a tym samym, jako ojciec też może się nie sprawdzić. Nie powstrzymuje to niektórych kobiet do układania sobie życia z Piotrusiem Panem. Codzienność z takim partnerem bywa mocno rozczarowująca.

Ludzie boją się samotności, większość źle ją znosi, stąd pochopne nieraz decyzje i bylejakość związków. Presja rodziny, upływającego czasu, mają wpływ na życiowe wybory, choć nie powinny. Znam takie związki.

Posiadanie potomstwa, nie jest obowiązkowe, nie każda kobieta odczuwa chęć rozmnażania się, nie uważam tego za egoizm. Nie każdy musi lubić dzieci, są tacy, którzy lubią, ale tylko cudze 🙂 Też myślę, że dziecko nie uleczy problemów w związku, raczej je pogłębi.
Bywa, że traumatyczne przeżycia łączą partnerów. Mam koleżankę, która czterokrotnie poroniła (raz w siódmym miesiącu), przypłaciła to poważną depresją. Tkwiła w przekonaniu, iż wszyscy uważają ją za morderczynię zmarłego dziecka. Mąż podołał problemom i ich związek przetrwał.

Czy można winić mężczyzn, że unikają obowiązków? Od dziecka wymaga się od nich mnie niż od dziewczynek i wiele im wybacza. Jeśli mama sprząta pokój za syna, a dorosłemu mężczyźnie podrzuca ciepłe obiadki i prasuje koszule, w przyszłości taki mąż będzie zdziwiony, że partnerka ma jakieś wymagania, Na szczęście nie dotyczy to wszystkich panów.

Niestety coś w tym jest, że córki wychowuje się na gosposie a synów rozpieszcza… co w ostatecznym rozrachunku synom raczej nie wychodzi na dobre.

Nie czytam NE regularnie, raczej nie piszę komentarzy, chyba, że coś mnie wyjątkowo poruszy… Nie można autorce odmówić tego, że pisać umie, ma ciekawe pomysły na fabułę i ciekawie kreuje poszczególne bohaterki. To sprawiło, że wróciłam do poprzednich części… Jednak fragmenty poświęcone scenom erotycznym – dla mnie okropne! Nie wiem, czy „infantylne” to odpowiednie słowo, ale czytam je z uczuciem zażenowania… Jestem kobietą i płeć autora odpowiadań nie wpływa zwykle na mój odbiór. Mężczyźni, tak jak kobiety potrafią wzbudzić we mnie zarówno pozytywne, jak i negatywne uczucia, nie mam ulubieńców.
Nie chodzi mi o kontrowersyjne tematy, sceny ze „spijaniem mleczka” i innych rzeczy… Chodzi mi o język, którego używasz. Zamiast budzić zaciekawienie, podekscytowanie, sprawia, że mam ochotę rzucić to opowiadanie. „Dzyndzelek” „Wymionka” „Skosztuje mleczka” „Bagienko” „Dyszel” – do mnie to nie przemawia.

W „Magnetyzmie” rzeczywiście dużo jest słownictwa mogącego uchodzi za infantylne, każdy bohater ma tu swój język (często wzorowany na języku znanych mi osób). To celowy zabieg, trochę eksperyment. W tym dość długim tekście, pełnym najróżniejszych scen erotycznych, poszczególne określenia na genitalia powtarzają się niezwykle rzadko. Wiem, że każdy czytelnik ma nieco inną wytrzymałość, ale chodziło mi o przedstawienie mimochodem bogactwa naszego języka… Na pocieszenie dodam tylko, że inne moje opowiadania są bardziej dosadne, więc pewnie łatwiej przyswajalne 😉

Ania natomiast w tej części jest … czerwona, ponieważ ma obfite krwawienie :]

Każdy z nas czasem krwawi, ale czy to zmienia nam kolor? 😉

Z tego opowiadania i z tej sceny zapamiętam właśnie krwawienie bohaterki, pewnie już do końca cyklu będą ją kojarzył w ten sposób.
Więc pod tym względem jest i będzie Czerwona :]
Może i osobowościowo czerwień do niej słabo pasuje, ale to już inna sprawa.

Cieszę się, że niektóre sceny zapadają w pamięć… Zdradzisz jakie odczucia wiążą się z tym fragmentem?

Podoba mi się przełamanie pewnego pisarskiego tabu – odnośnie seksu i miesiączki. W opowiadaniach aspirujących do miana pornograficznych bardzo rzadko to spotkamy, a jesli już to wynikłe z jakiegoś nie zawsze zdrowego zainteresowania. Tutaj jest to ukazane w neutralny sposób.
Lubię pewien naturalizm, biologizm w opisach i doceniam, jak ktoś odważnie sięga do tego narzędzia.

Tylko pisarskiego? 😉
Miesiączka jest czymś naturalnym i bardzo ważnym w cyklu życia kobiety, przejawem jej płodności, a jednak spycha się ją gdzieś głęboko poza obszar kultury i próbuje udawać, że nie istnieje. „Te dni”, niebieski płyn w reklamach, straszenie zapachem i plamami, a nawet rekinami pożerającymi kąpiące się kobiety… Generalnie brakuje zdrowego podejścia, nic dziwnego, że wiele dziewczyn ma problem z tym aspektem swojej cielesności.

Napisz komentarz