Nieboska I – Zrodzony z ognia (Radosky)  3.88/5 (20)

49 min. czytania

Adriaen van der Werff, „Nimfa tańcząca przed pasterzem grającym na flecie”

Eden… Dawno, dawno temu

Wężu, Wężu, proszę porozmawiaj ze mną – rzekła kobieta.

Wąż zeskoczył z drzewa na ziemię i usiadł opierając plecy o pień. Kobieta pomyślała, że aż tak bardzo nie różni się wyglądem od mężczyzny. A skoro jest do niego tak bardzo podobny, musi być równie dobry i pomocny.

Czy rzeczywiście Bóg powiedział: „Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?” – zapytał Wąż.

Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy – odpowiedziała niewiasta. – Tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział:  „Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli.”

Wąż podniósł się, sięgnął ręką do gałęzi drzewa i zerwał jeden z owoców, po czym usiadł ponownie. W dłoni trzymał  jabłko.

Na pewno nie umrzecie! – rzekł Wąż. – Bóg wie, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło.

I ugryzł trzymany owoc.

Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, po czym skosztowała go.

Spojrzała na Węża, jakby dopiero pierwszy raz go zobaczyła. Był nagi. Twarz pokrytą miał lekkim zarostem, ramiona silne i umięśnione, piersi płaskie. W kroku zwisał mu długi, mięsisty organ.

Zarumieniła się.

I spostrzegła, że ona także jest naga. I, że tak bardzo różni się od Węża.

Przejechała opuszkami palców po swej gładkiej twarzy. Zerknęła w dół, dostrzegając dorodne, dojrzałe niczym owoce jabłoni piersi. Kobieta zawstydziła się.

Zakryła piersi ręką.

I wtedy spojrzała w okolice swego kroku. Tak bardzo różniło się to miejsce wyglądem od kroku Węża…

Pokryte było ciemnym owłosieniem, nie posiadało długiego wyrostka lecz subtelne niczym płatki róż wargi. Kobieta zadrżała ze wstydu. Była przecież cała naga.

Zakryła łono drugą ręką.

Co mi wyrządziłeś, że czuję przepełniający moje wnętrze wstyd? – Zatrwożona rzekła do Węża.

Otworzyłem tobie oczy – odpowiedział Wąż. Podniósł się, ukazując pełnię swojej nagości. – Czyż nie tego chciałaś?

Kobieta nic nie odpowiedziała. Pragnęła oddalić się jak najszybciej z tego miejsca, lękała się jednak wykonać jakikolwiek ruch. Była przecież naga, a Wąż mógłby zobaczyć pełnię jej wdzięków.

Stała bojąc się ruszyć. Nieśmiało obdarzyła spojrzeniem swego towarzysza.

Ten stał tuż przed nią. Zwisający wyrostek tajemniczym sposobem spuchł, unosząc się w jej kierunku.

Niewiasta poczuła strach i zamknęła oczy.

Czyż nie tego chciałaś? – powtórzył Wąż. – Czyż nie chciałaś otworzyć oczu? Czyż nie chciałaś poznać prawdy o mężczyźnie i kobiecie?

Tak chciałam, ale… – Zdążyła wydusić z siebie kobieta, nim Wąż ustami zmusił ją do milczenia.

Pierwszy pocałunek wywołał u niej zawroty głowy. A gdy jej wargi oderwały się od ust towarzysza, poczuła pustkę i pragnienie powtórzenia pocałunku.

Usta obojga znów spotkały się w jednym punkcie. Niewiasta zapragnęła, aby ten moment nigdy się nie kończył.

Ramiona Węża oplotły ciało niewiasty. Jego dłonie spoczęły na jej pośladkach, a nabrzmiały członek uwierał ją w okolicach kroku.

Jego ciało płonęło, a jej pogrążało się w dreszczach.

Napór jego ciała rósł, a jej opór słabł.

Opadli na posłanie z bujnej trawy.

Kobieta poczuła nieznośne swędzenie w dołku i zapragnęła jakoś temu zaradzić. Rozłożyła nogi przed Wężem, a ten natychmiast wszedł między nie.

Wzdrygnęła się od bólu, ale nie chciała Tego przerywać. Coś wypełniało pustkę w głębi niej. Coś czego tak bardzo potrzebowała. Coś czego tak bardzo pragnęła…

Znikło swędzenie w dołku, zastąpione przez przyjemne uczucie wypełnienia.

Zjednoczeni w cielesnym uścisku, kobieta i Wąż poczęli dążyć do zaspokojenia. A im bliżej byli jego osiągnięcia, tym donioślejsze stawały się ich starania.

Przyjemność przyszła w najbardziej oczekiwanym momencie. Kobieta przez chwilę stała się Wężem, a Wąż kobietą.

Wyczerpani ekstazą kochankowie rozłączyli swoje ciała.

Skoro już wiesz czym jest dobro, a czym zło – rozpoczął Wąż – to jak określisz nasze cielesne obcowanie?

Było dobrem! – Kobieta nie miała wątpliwości.

Więc naucz czynić dobro mężczyznę – rzekł Wąż.

Kobieta uśmiechnęła się. Zakryła swój wstyd liśćmi, zerwała jabłko z drzewa i czym prędzej pobiegła do mężczyzny.

Tak bardzo pragnęła czynić więcej dobra…

***

Piekło, wieża Oriona, czasy obecne…

Piersi dziewcząt falowały w rytmie głębokich oddechów. Kropelki potu lśniły na ich wymęczonych ciałach. Powietrze w sypialni wypełniał zapach seksu i pożądania.

Nagie Simona i Marcela leżały obok mnie, dochodząc do siebie po intensywnym spółkowaniu. Objąłem je ramionami, delikatnie pieszcząc opuszkami palców.

Do komnaty wszedł mój wierny sługa i przyjaciel w jednej osobie, Czterdzieści i Cztery.

– Panie, posłaniec Lilith pragnie się spotkać w jakieś niecierpiącej zwłoki sprawie.

Nastrój pogorszył mi się błyskawicznie, miałem zamiar ponownie pokryć swym ogniem stygnące dziewczęta, a tymczasem nachodziły mnie jakieś huncwoty. Gdyby to jeszcze była Lilith… Tej diablicy odmówić bym nie potrafił!

– Niech poczeka… – rozkazałem.

– Szemchazaju, ONA mówi, że sprawa nie może czekać!

– A więc posłaniec jest kobietą… – To zmieniało postać rzeczy. – W takim razie wpuść ją natychmiast!

Czwarty pokiwał głową i otworzył drzwi sypialni. Zaprosił posłankę do środka.

Po chwili służka Lilith przekroczyła próg komnaty, stając tuż przed mym łożem. Rozsunąłem demonstracyjnie nogi dumnie prezentując przed niewiastą swą męskość. Także moje dziewczęta nie wykazały zakłopotania.

Ciemnowłosa dziewczyna ukłoniła się. Lekki uśmiech zakwitł na jej sympatycznej twarzy.

– Witaj Szemchazaju! Niesława twoich postępków i uczynków cię wyprzedza. Nawet w najdalszych zakamarkach Piekła demony na dźwięk twego imienia drżą ze strachu, a diablice dygoczą z podniecenia. – Niewiasta sprawiała wrażenie dobrze zorientowanej w panujących realiach… –Nazywają mnie Szeherezadą, a przysyła mnie moja czci niegodna Pani, Lilith.

– Z jakimi wiadomościami wyprawiła cię Lilith? – Ostentacyjnie zacząłem drażnić palcami sutek Marceli…

– Moja równie piękna, co występna Pani, z racji rozlicznych, pełnionych funkcji pragnie zaprosić cię Szemchazaju, na orędzie niemiłościwie dzierżącego władzę Szatana Belzebuba… – Dziewczyna odziana była jedynie w zwiewną sukienkę, spod której przezierały się bujne piersi. Wyglądała bardzo kusząco…

– Nie interesuje mnie polityka. – Drugą ręką stymulowałem brodawkę Simony. – Dlaczego miałbym opuszczać rozkoszne progi swej wieży?

Szeherezada tajemniczo uśmiechnęła się. Jej miła, sympatyczna twarz nie pasowała do tego miejsca…

– Szemchazaju… Ponieważ tego życzy sobie moja równie mądra, co złośliwa Pani. – Niewiasta poprawiła długie, rozpuszczone włosy. – Moja bystra i przebiegła Pani zawsze powtarza, że ponad wszystko na świecie i w Piekle Szemchazaj ceni sobie cipki, że jest ich prawdziwym koneserem…

– Też tak uważasz? – Słysząc magiczne słowo, aż zadrżałem cały.

– Oczywiście – odpowiedziała Szeherezada, po czym sprawnym ruchem rozsunęła ramiączka swej sukni. Chwilę później stała przede mną całkowicie naga. Miała wspaniale wypełnione ciało, będące kompromisem między szczupłością, a nadwagą.

Podnieciłem się. Barometr nastroju ulokowany między nogami unosił się w kierunku wysłanniczki.

– Rozumiem, że to znaczy tak, że spełnisz życzenie mojej przewidującej i skłonnej do wynagradzania sprzymierzeńców Pani… – Wpatrywała się w mój sterczący organ.

Zaniemówiłem. Dziewczyna zakradła się na łoże, przechodząc na czworakach pomiędzy leżącymi obok kochankami. Po chwili jej duży, krągły biust majaczył tuż nad moją twarzą.

– Oczywiście nigdy nie mógłbym odmówić Lilith… – wydusiłem z siebie. – Jest taka przekonująca…

Szeherezada jedynie uśmiechnęła się znacząco. Dłonią złapała za prącie i zdecydowanym ruchem naprowadziła je na swoje delikatne łono. Sekundę później jednym pchnięciem biodrami przyjęła obcy organ w swoim ciepłym, gościnnym wnętrzu. Była słodka i rozkoszna. Objąłem jej plecy i przycisnąłem do swego ciała. Poczułem cudowny ciężar zjawiskowych piersi…

Nasze usta połączyły się w pocałunku, a organy intymne w przyjemnych igraszkach. Marcela i Simona, nie chcąc się jedynie przypatrywać, zaczęły pieścić nasze złączone ciała. Pogrążyłem się w ekstazie.

Gdzieś tam, w głębi siebie skonstatowałem, że Lilith miała rację. Faktycznie ponad wszystko na świecie, w Niebie czy Piekle ceniłem sobie cipki…

***

Wraz Czterdziestym Czwartym opuściliśmy wieżę Oriona i dosiadając jednorogich rumaków podążyliśmy za czeredą demonów wprost do głównej siedziby Szatana, Pałacu Trzeciej Świątyni. Im bardziej zbliżaliśmy się do celu, tym większe napotykaliśmy tłumy. Mnogość zbytecznej hołoty podążającej do pałacu, świadczyła, że sprawa musiała być nader poważna.

Na miejscu zastał nas widok podrzędnej hałastry upchanej na rozległym placu przed pałacem. Cóż, tylko wybrani i naprawdę niegodni mieli wątpliwy zaszczyt przekroczenia jego wrót…

A ja w nagrodę za zdradę Boga zaliczałem się do tego wąskiego, jakże szubrawego grona.

Dalej musieliśmy iść pieszo. Czterdzieści i Cztery z moim imieniem na ustach, z rózgą w ręku, hojnie obdarzając razami nieszczęśników, wytyczał drogę do środka. Posuwaliśmy się więc iście żółwim tempem, rozpychając się w tłumie.

Przed nami cały czas dumnie majaczyła sylwetka pałacu.

Niesławna budowla wzniesiona została zgodnie z piekielną tradycją złego tonu, zobowiązującą podziemną arystokrację do lokowania swych siedzib tuż pod znaczącymi miejscami na Ziemi. A to wszystko na złość Bogu Najwyższemu…

Pałac Szatana wybudowany więc został dokładnie pod Świątynią w Jerozolimie i był prawdziwym cierniem w oku Niebieskiego.

W obecnej chwili budynek przytłaczały swoją obecnością niezliczone, wszeteczne istoty. Z daleka wyglądało to na oblężenie pałacu przez zbuntowanych poddanych. Z bliska natomiast dawało się dostrzec zarys piekielnego ładu. Każdy miał swoją pozycję w hierarchii i według niego zajmował odpowiednie miejsce wewnątrz budowli lub poza nią. Wejścia strzegli pretorianie w pełnym rynsztunku bojowym, uzbrojeni w tarcze i miecze. Okuci od stóp aż po same czubki głów w żelazne zbroje, wyróżniali się na tle pospólstwa.

Zapragnąłem jak najszybciej znaleźć się w środku. I jakby w odpowiedzi na to nieme wezwanie, usłyszałem krzyk Azazela.

– Z drogi niegodni! Ustąpcie miejsca Szemchazajowi! Inaczej wszystkich was, skurwiele, rozkażę nabić na pal!

Nikt w piekle nie śmie zawieźć nadziei Azazela, toteż od razu wokół mnie zrobiło się o wiele więcej miejsca. Doszedłszy do zdobionych nie uroczymi czaszkami drzwi pałacu, przywitałem się z bratem.

– Szemchazaju, a więc jednak przekładasz ponad uroki łoża wezwanie od Szatana. – Azazel wykrzywił usta w czymś, co miało imitować uśmiech. – Nawet ja jestem zdumiony…

– Nie kpij sobie. – Popchnąłem go lekko, w geście udawanej złości. Był moim bratem, Serafinem. Aniołowie z innych chórów powstali ze światła. Lecz Serafinów Bóg powołał do istnienia za pomocą ognia. Dlatego choć powstała nas garstka, wyróżnialiśmy się mocą i znaczeniem. Oboje służyliśmy w czasach naszej chwały w niebiańskich zastępach. I oboje zaliczyliśmy szybki i bolesny upadek, aż na dno samego Piekła… – Lilith powiedziała, że powinienem się zjawić…

– Czyli jednak kobieta… Mogłem się tego domyślać – Azazel próbował zanieść się śmiechem, ale niezbyt mu to wychodziło. Posiadał na to zbyt poważną naturę. – Opuścić łoże i swoje niezliczone kochanice mogłeś tylko na wezwanie innej niewiasty! A Lilith to…

Wolałem przerwać niewygodny temat.

– Cóż, to podobno ma być ważne orędzie… – Nieśmiało podjąłem próbę zmiany kierunku rozmowy.

– W rzeczy samej, w całym Piekle wrze jak w kotle! – Azazel, cieszący się względami Belzebuba, był świetnie poinformowany. – Wyobraź sobie, że co niektórzy kwestionują obowiązującą linię polityczną Szatana… Twierdzą, że czas zakończyć układ z Najwyższym Bogiem, mówią że Belzebub jest podnóżkiem Niebieskiego, że nastawia tyłek Archaniołowi Michałowi… Belzebub zaczyna się więc niecierpliwić. A sam wiesz dobrze, że jak Belzebub zaczyna się niecierpliwić, to po chwili trup ścieli się gęsto…

– Największe zakapiory nie po to dostąpiły wpiekłowstąpienia, aby teraz siedzieć jak mysz pod Boską miotłą – powiedziałem. Polityka Szatana, polegająca na trzymaniu diabłów w ryzach musiała budzić niezadowolenie. – Słyszałem, że w kręgach trzecim i piątym trwa już bunt przeciwko jego jedynej, niepodzielnej władzy… Słyszałem też, że rebeliantom niejaki Dante przewodzi…

– W istocie. Szykują się zaprawdę dantejskie sceny. – Azazel kolejny raz próbował zaśmiać się z własnego dowcipu, jednak twarz jak na złość ciągle odmawiała mu posłuszeństwa. – Belzebub posłał tam swoich najlepszych generałów, Beliara i Pyrrusa. Dał im kilkanaście legionów demonów dla zmasakrowania nieposłusznych. Będą ciałopalenia, palowanie, wieszanie na odwróconych krzyżach. To co zawsze. Istotniejsze jednak jest co innego. Szatan wszedł w posiadanie mapy. To tajemnica, o której nie słyszałeś – Ognistowłosy mrugnął do mnie.

– Mapy? To niemożliwe! – Nikt w Piekle nie dysponował mapą, nawet Belzebub. Sporządzić takową było też nie sposób, gdyż miejsce to, nieustannie się zmieniało. Nikt nie znał początku ani końca Piekła. Być może jako jedyny tajemnicę posiadł kreator Zaświatów, ten jednak przepadł w nieznanych nikomu okolicznościach. Dlatego też, miejsce to pogrążone było w chaosie. Posiadanie mapy wszystko zmieniało, dawało posiadaczowi tego bezcennego kawałka płótna olbrzymią władzę, przed którą nie byłoby ucieczki.

– A jednak to prawda. Znalazł sposób aby ją odtworzyć – oznajmił Azazel, po czym zamilkł, walcząc z myślami. Wreszcie nie wytrzymał i rzekł. – Powiem więcej, Szatan Belzebub ma też plany co do twojej podupadłej, dalekiej od światłości istoty!

Czyżbym znowu miał dobyć miecz z pochwy? Najpierw wiadomość o jedynej w tym świecie mapie, potem to… Byłem zaskoczony, nie brałem takiej możliwości pod uwagę.

– Zobaczymy – odpowiedziałem. – Już jaki czas temu odłożyłem broń do kąta.

– Nie odłożyłeś, po prostu zamieniłeś miecz na kutasa… – puenta Azazela nawet mnie wydała się niezwykle trafna. Uważałem jednak, że wcale źle na tej zamianie nie wyszedłem. Niczego nie żałowałem, w jednej chwili przypomniałem sobie mrowie nadobnych niewiast, które obdarzyły mnie zaufaniem i spoufaliły się w miłosnym akcie…

Zamyśliwszy się, ledwo usłyszałem słowa Azazela, że musi znikać. Chociaż wokół krążyły bez ładu i celu niezliczone pomniejsze znaczeniem diabły, zostałem w istocie sam z nieodłącznym Czwartym. Ciężar moich myśli przesunął się z kobiecej słodyczy na szatańskie plany względem mojej istoty.

Czyżbym faktycznie wszedł w orbitę zainteresowania Belzebuba? Jaką rolę miałbym pełnić w znikczemniałej służbie Szatana ? Nie było żadną tajemnicę, że władca Dziewięciu Kręgów Piekła faworyzował diabły zrodzone z łona ziemskich kobiet kosztem Upadłych Aniołów. I wcale nam się to nie podobało… Owszem, liczebność tych powstałych z błota szacowano na miliardy, o wiele więcej od nas, uformowanych ze światła i ognia. Jednak dawni śmiertelnicy nie dorównywali nam ani wiedzą, ani mocą. Byli bierni, nie zawsze lojalni, otaczał ich strach. Belzebubowi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, upiekielniając zrodzonych z błota znacznie poszerzał kręgi swych pochlebców. Dzielił i rządził. Prowadził własną politykę…

Wyrwałem się z zamyślenia i wraz z podążającym za mną niczym cień Czterdziestym Czwartym wkroczyłem do Belzebubowego pałacu. We wnętrzu przestronnej budowli mogłem wreszcie odetchnąć od zgiełku ciżby okupującej plac na zewnątrz. Było też znacznie chłodniej – wzniesiona z kości poległych w szatańskich wojnach budowla mroziła krew w żyłach każdemu, kto przekroczył jej złowrogie progi. Przeszedłem przez obszerny hol i szkieletowymi schodami udałem się na należne mi krzesło w miejscu nazywanym lożą szyderców.

W sali tronowej panował gwar. Parszywcy, którzy znaczyli zbyt mało, by dostąpić możliwości zasiadania w loży tłoczyli się pod tronem niemiłościwie panującego. Bardziej wyniosłe arcydemony, pełniące funkcje książąt, generałów czy markizów spoglądały na tę hołotę z góry. Z loży szyderców właśnie. Rozejrzałem się wokół dostrzegając Agrat, Astarte, Adiraela, Azazela, Behemota, Belfegora, Czarnego Rodericka, Diablę Czerwonooką, Eszmadaja, Imamiasza, Sariela, Uzjela i wiele innych znakomitych nikczemności.

Ponad nami wszystkimi górowała natomiast loża tronowa Szatana Belzebuba. Była nie tylko najwyżej ulokowana, ale także najobszerniejsza. Poza wiecznie rozpalonym tronem Belzebuba, mieściła również najbliższych współsprawców nieszczęścia potępionych i towarzyszy Władcy Piekieł. Przyjrzałem się uważniej temu miejscu, dostrzegając demonicznego oratora Cycerona, liczne nałożnice Szatana, straż Pretorianów, a nawet równie piękną co przebiegłą Lilith.

Sługa najmroczniejszego, Cyceron, podniósł swoje siedzenie z ciernistego stołka, a cała sala w jednej chwili pogrążyła się w ciszy.

– Diabły i diablice! – rozpoczął przemowę słynny mówca. – Oto przybywa nasz najokłutniejszy Pan, Dominujący Hełetyk, Szatan Dziewięciu Kłęgów Piekieł, Jedyny i Niepodzielny Antychłyst, Kałmazynowy Kłól, Władca Much i Komałów, Pan Podziemia, Naczelny Wódz Demonicznej Ałmii. Opuszczony przez Boga Belzebub!!!

Zagrały piekielne organy, przerażająca nuta zatruła umysły obecnych. Kasandryczną atmosferę w pałacu spotęgował sam Belzebub. Pan potępieńców zmaterializował się bowiem nagle na swoim płonącym tronie. Nałożył purpurową zbroję, uświetnioną cennymi rubinami. Całość niegodnie zlewała się z jego skórą, mającą odcień karmazynu. Postronni mogli nawet odnieść wrażenie, że najmroczniejszy odziany jest w nagość.  Nie ukrywam, Władca Piekieł szczodrze mi zaimponował.

Moją szczególną uwagę przykuł jednak nie jego występny wygląd, ale zjawisko, które pojawiło się wraz z nim i zajęło miejsce tuż za tronem. Zjawisko to niektórzy określiliby mianem niewiasty, ale byliby w błędzie. Oto wraz z Panem Demonów przybyła nie kobieta, lecz jedyna we wszystkich trzech światach anielica. Urzeczony pierwszorzędną urodą, nie mogłem oderwać od niej wzroku…

Cyceron, będący ustami Belzebuba, tymczasem niestrudzenie kontynuował.

– Niegodnie przybyli – rozpoczął orator. – Z bólem sełca, ze łzą w oku, oznajmiam, że wśłód nas jest … Judasz!

Szmer oburzenia przeszedł przez całą tę hołotę zgromadzoną w pałacu. Wielu spośród obecnych z niedowierzaniem, ale i podejrzliwością zaczęło rozglądać się wokół, jakby spodziewali się znaleźć obok jakiegoś świętego. Nikogo takiego jednak nie było.

Pojawił się natomiast jakiś pętak, który przepchnąwszy się przez tłum, wystąpił na środek sali.

– Tak, jestem tutaj! – zdekonspirował się niewysoki, przygarbiony mężczyzna.

– Judasz? – Cyceron nie dał zbić się z tropu. Tłum w sali wybuchł szyderczym śmiechem. – Nie ciebie nasz Pan miał na myśli. Włacaj na miejsce!

Ponury człeczyna odwrócił się na pięcie i przy akompaniamencie gwizdów zgromadzonej bandy zaszył gdzieś w tłumie. Niesławny Rzymianin podjął przerwaną tym incydentem przemowę.

– Pesymistycznie zapatłujący się na swoją przyszłość! – mówca ponownie zwrócił się do tłumu. – Wydarzyło się coś szpetnego! Naszym głównym płoblemem jest zdłajca, który knuje przeciwko Najniegodniejszemu Panu i całemu Piekłu! Ujemne to indywiduum kwestionuje niepodważalne wyłoki i osądy Wielkiego Pana, Szatana Wszetecznego! Jeżeli więc na tej ponułej sali znajduje się zdłajca, któły dla kilku słebników gotów jest odstąpić od swojego Władcę, niech się ujawni!

Szmer oburzenia ponownie przeleciał przez zgromadzone rojowisko bezbożnych pomiotów. Czy w tym miejscu, mógłby znaleźć się ktoś taki? Wydawało się to niemożliwością, tymczasem ktoś w tłumie raz jeszcze ktoś zaczął się przepychać i po chwili wystąpił przed zgromadzony szereg.

Oczom potępieńców ponownie objawił się Judasz.

– To ja jestem tym zdrajcą gotowym odstąpić od swego Pana w zamian za parę srebrników – Izraelita wyglądał na zdeterminowanego. – Zasługuję na najsroższą karę, gdyż czyny które popełniłem nie znajdą w Królestwie Niebieskim przebaczenia!

Najpierw rozbrzmiała cisza, a potem zgraja upchana w sali tronowej buchnęła rechotycznym śmiechem. Piekielne istoty niespodziewanie otrzymały komiczne przedstawienie. Nieproszony Judasz kradł spektakl grozy samemu Belzebubowi…

Twarz Cycerona wykrzywiła się ze złości. Cierpliwość oratora wystawiona została na ciężką próbę, balansując na granicy, od której nie ma odwrotu.

– Milcz, milcz Judaszu! Opuść tę salę, pałac i nigdy, przenigdy nie włacaj!

– Mogę odejść? Z Piekła? – Głos zdrajcy drżał z emocji bądź niedowierzania. – Do Jezusa? Naprawdę?!

Diabły zaśmiewały się do rozpuku. Nawet twarz Azazela, zasiadającego w położonej najbliżej Szatana loży, wykrzywiła się w grymasie uśmiechu. Konsternacja Cycerona i naiwność głupca zbierały wesołe żniwo.

– Kułwa, Judasz, dopłowadzasz mnie do czałnej gołączki. – Na głowie rozwścieczonego oratora pojawiły się nie zwiastujące niczego dobrego rogi. – Skazuję cię na sto lat tałtału ! Płetołianie, zabłać go stąd natychmiast!

Straż błyskawicznie znalazła się przy Izraelicie, natychmiast go obezwładniając. Zaskoczony występnik nawet nie próbował się bronić. Będąc ciągniętym już do wyjścia przez pretorianów zdążył jeszcze tylko wykrzyczeć…

– Ja chcę do Jezusa! Wypuśćcie mnie do Jezusa!

Po wyprowadzeniu nikczemnika, atmosfera na sali ponownie stała się grobowa. Rogi na głowie Cycerona jednak znikły i złotousty mówca przystąpił do zaciemniania obrazu sprawy.

– Przejdę od łazu do istoty płobłemu! Jak wszyscy wiemy, od czasów afeły z templałiuszami między Piekłem a Niebem zawałty jest łozejm! Żadnych apokalips, żadnych ałmagedonów. My odwalamy swoją łobotę na Ziemi, niebiescy swoją. Tak mówi niepodważalna stłategia naszego Najciemniejszego Pana, Jedynego Szatana, Belzebuba! Tymczasem nasi fałyzeusze donoszą, że ktoś rzucił wyzwanie w nikczemności samemu Władcy, otwiełając błamę między Piekłem, a Ziemią! Wysyła tam demony przejmujące ciała śmiełtelników!  Łoi sobie w głowie urządzenie istnej apokalipsy !

Na sali zawrzało. Im więcej Cyceron się oburzał, tym bardziej słuchający się burzyli. Tłumione dotychczas emocje i poglądy potępieńców wybuchły z podwójną mocą.

– Precz z rozejmem! – krzyknął w odpowiedzi ktoś z tłumu. Po chwili zawtórowały mu inne głosy z sali.

– Tak dla apokalipsy!

– Na pohybel Aniołom!

– Szatan jest jeden i nie jest nim Belzebub!

Tej ostatniej obelgi Najmroczniejszy nie zdzierżył. W jednej chwili znikł z tronu i pojawił się w środku tłumu. Błyskawicznym ciosem przetrącił kark krępemu demonowi, niszcząc jego powłokę cielesną. Niegodni, widząc demonstrację siły Szatana, momentalnie zamilkli. Belzebub, przewyższający resztę diabłów o głowę, złowrogo zlustrował wzrokiem oponentów. Rozłożył niczym skrzydła swe muskularne ramiona, jakby chciał jeszcze bardziej unaocznić swoją przewagę. Na głowie pojawiły mu się okazałe rogi. Przemówił.

– Na jaja świętego Michała, wiedziałem, że jesteście niewdzięcznikami, nie szanowałem tego rzecz ciemna, ale akceptowałem. Nie wiedziałem jednak, że jesteście także głupcami! Czy wy wszyscy tutaj ochujeliście? – Donośne słowa zagrzmiały w całej sali tronowej, odbijając się echem od grubych murów i wracając ze swym ponurym przesłaniem. – Sprzeciwiacie się mej woli? – Jeszcze bardziej podniósł głos, akcentując pytanie. – Mojej pierdolonej woli?

Odpowiedziała cisza. Tłum okrążający Szatana jakby zapadł się pod ziemię ze strachu przed gniewem Najokrutniejszego. Ci, którzy przed chwilą krzyczeli najgłośniej, teraz pragnęli jedynie ujść bez szwanku przed Najstraszliwszym Panem.

– A może jest tu, kurwa, ktoś, kto ma tyle jaj, by oznajmić mi kłamstwo prosto w twarz? – zapytał Belzebub.

– Podejmę to wyzwanie! – odpowiedział niespodziewanie jakiś jegomość z tłumu. Stojące obok straceńca demony momentalnie odstąpiły na boki, jakby samo zbliżenie się do desperata było przyznaniem własnej winy.

– Panie, to Robin Hood! – szepnął mi do ucha Czterdziesty i Cztery, a w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie, dopowiedział. – Mistrz miecza i łuku, siedzi tutaj za rewolucję w redystrybucji dóbr…

Czerwonoskóry Belzebub zaśmiał się ironicznie, a Robin Hood się rozkręcał.

– Dość już twoich krwawych rządów jałowa kreaturo… Zapłacisz za wszystkie plugastwa, które uczyniłeś! Ja, Robin Hood, zarzekam się na wszystkie przekleństwa, że jeszcze dziś twój hiobowy czerep zawiśnie na bramie tego pałacu!

Tę sprawę musiał rozstrzygnąć bezpośredni pojedynek między zainteresowanymi. Tłum rozstąpił się, dając dwóm antagonistom wolną przestrzeń. Dzieliła ich odległość jakichś trzydziestu kroków. Belzebub milczał, uśmiechając się przy tym plugawie, Robin Hood natomiast sięgnął po łuk, rzucając jednocześnie wrogie spojrzenie oponentowi. Ten stał nieruchomo, wpatrując się uważnie w przeciwnika. Uśmieszek nie schodził z jego czerwonej twarzy.

Powietrze w pałacu stało się tak gęste, że można byłoby je ciąć nożem na plasterki. Wszyscy zastygli w oczekiwaniu na konfrontację.

Robin Hood pochwycił z kołczanu strzałę i zaczął naciągać cięciwę łuku. Twarz jego przybrała wyraz skupienia i determinacji. Wielkiej, wręcz szaleńczej determinacji. Wymierzył w Szatana i nie zastanawiając się, posłał piekielny pocisk prosto ku rywalowi.

– To za Marion! – krzyknął strzelec.

Belzebub nawet nie zareagował, strzała trafiła w miejsce, które zajmować powinno serce i zagłębiła się, rozrywając tkankę swoim ostrym grotem. Przeciętny diabeł padłby niewątpliwie trupem, Szatan jednak stał w miejscu, jakby nic się nie zdarzyło.

Stał i nadal się uśmiechał plugawie.

Łucznik pośpiesznie sięgnął po drugą strzałę i wypuścił ją wprost w Belzebuba.

Tym razem wbiła się w czoło.

Szatan sprawiał wrażenie, jakby wcale go to nie dotyczyło. Nie zważając na sterczące z ciała, upierzone drzewca, ruszył wolnym krokiem wprost na rywala. Ten zaczął posyłać pociski jeden za drugim, ani razu nie chybiając. Nim Belzebub zdążył przejść cały dystans dzielący go od łucznika, został naszpikowany tyloma strzałami, że upodobnił się wyglądem do czerwonego jeżozwierza. W ostatniej chwili, gdy Szatan był już na wyciągnięcie miecza, Robin Hood sięgnął po swe ostrze i błyskawicznym ruchem zaatakował Władcę Much.

Wstałem z miejsca, nie potrafiąc ukryć ekscytacji tym pojedynkiem. Sprawność posługiwania się bronią przez Robin Hooda stała na najwyższym poziomie. Każdy ruch wykonywał w sposób przemyślany i wyuczony. To była istna perfekcja łucznictwa oraz sztuki władania mieczem.

Ostrze Robina błysnęło, wymierzone bezlitośnie w szyję Szatana. Dostrzegłem wykonany w ułamku sekundy unik Belzebuba, jednocześnie przechwytującego ręką łuk buntownika.

– Cóż za prędkość! – wyrzuciłem z siebie w niekłamanym podziwie dla naszego Szatana. Władca sobie tylko znanym sposobem wyrósł za plecami przecinającego mieczem powietrze Robina i z wielką siłą wbił łuk w tył głowy rywala. Broń wyszła przeciwnikowi gardłem, a nieszczęsny łucznik padł na pokrytą kośćmi podłogę pałacu w śmiertelnych konwulsjach.  Jęk pozbawionych nadziei demonów przetoczył się przez salę.

Szatan wygrał.

– Mefistofelesie! – Krzyknął Belzebub do księcia. – Decymacja!

Władca zniknął w jednej chwili. Do sali wbiegać zaczęli piekielni pretorianie, otaczając zgromadzoną na sali hałastrę. Wraz ze strażą pojawił się książę Mefistofeles, odziany w czarną zbroję, z obnażonym mieczem, zwiastował kaźń zgromadzonym pechowcom.

– Znacie pławo! – wołał z loży Cyceron. – Szatan nasz, nieszczęśliwie potępiony przez Niebieskiego zarządził decymację! Co dziesiątego z was, łajzy niegodne jego pomsty, spotka jednakże zaszczyt dekapitacji! – Tutaj orator wymownie przejechał palcem po gardle, po czym dodał. – Niech otchłanie Tałtału będą dla was udłęką!

Mnie, jak i innym książętom, generałom oraz markizom zasiadającym w loży szyderców oczywiście nic nie groziło. Nurtowało mnie jednak, czy to Robin Hood był zdrajcą o którym mówił Cyceron podczas wystąpienia. Miał przy sobie broń, co wskazywało, że jego intencje od samego początku pozostawały brudne. Jednak czy naprawdę tak nieistotny i mało znany demon mógłby kierować spiskiem przeciwko rozejmowi Szatana z Bogiem?

Dumałem nad tym, gdy w międzyczasie trwała masakra zebranego tłumu. Hołota opuszczająca pałac była skrupulatnie liczona przez straż, a co dziesiąty osobnik szedł pod miecz. Nikt się już nie buntował, bezwolna tłuszcza pogodziła się z tym, co przyniósł jej los. Egzekucje osobiście wykonywał Mefistofeles. Wyraz ekstazy na jego twarzy rósł wraz z każdym kolejnym cięciem pozbawiającym głowy jakiegoś pechowego demona. Dałbym sobie rękę uciąć, że ten diabeł gotów byłby spuścić się na ciała poległych…

Rzeź dobiegała już końca, gdy postanowiłem opuścić pałac. Wyszedłem z loży szyderców wraz z nieodłącznym Czwartym i idąc schodami zamierzałem skierować się do wyjścia, gdy drogę zastąpiła mi pewna niesławna piękność. Lilith.

– Drogi Szemchazaju! Czy godnym jest, by wódz Upadłych Aniołów przemykał przez mroczne korytarze pałacu niczym zwykłe, potępione ladaco? – Wykrzywiła usta w udawanym wyrazie zwątpienia.

Dla tej buzi mógłbym pozabijać pół Piekła, gdyby tylko chciała…

– Lilith… – Westchnąłem…

Zbliżyła się, łącząc w uścisku nasze dłonie. Jej cudne wargi powędrowały ku mojej twarzy, muskając usta delikatnym pocałunkiem.

Pachniała rajskimi kwiatami…

– Nasz pan pragnie się z tobą widzieć. – Ognisto czerwone włosy związała w misternie ułożony kok, czerń jej oczu urzekała głębokością wyrazu. – Teraz, w tej chwili, natychmiast! – dodała, jakby chciała wyrwać mnie z letargu, którego sama była przyczyną.

– Skoro tego życzy sobie nasz Pan… – I jak szczeniak podążyłem za zapachem mojej pani…

Idąc do Szatana, Lilith szczebiotała językiem jak młoda trzpiotka, ale ja nie słuchałem. Podążając o krok za nią, podziwiałem jej kształty. Odziana była w jasną sukienkę, idealnie przylegającą do ciała i uwypuklającą jego przymioty.

Gładkie nogi, sięgające sklepienia jędrnych pośladków… Talia, od której sam święty Bonifacy nie oderwałby wzroku… Szyja bogini, domagająca się czułych pieszczot… Burza czerwonych włosów, teraz zapiętych w kok i aż proszących się o dotyk…

– Belzebub czeka na ciebie w tej komnacie – oznajmiła, a ja nawet nie zauważyłem jak dotarliśmy na miejsce…

Z bólem serca zostawiłem Lilith wraz z Czwartym i wszedłem do sypialni Szatana. Urządzona została w stylu raczej oszczędnym. Pomieszczenie zawierało jedynie rozłożyste łoże na którym siedział Belzebub oraz stolik, przy którym stała jakaś ślicznotka. Jej twarz dostrzegłem uprzednio za tronem władcy podczas orędzia.. Teraz, przyglądając się z bliska, uświadomiłem sobie co tak bardzo przykuło moją uwagę – przypominała moją ukochaną, nieodżałowaną Isztar…

– Kurwa, Szemchazaju, widziałeś jak zajebałem tego kmiota? – Z rozmyślań wyrwał mnie chropowaty głos Władcy Much. Siedział na łożu i wyrywał z siebie strzały zaaplikowane przez Robina.

– Panie, wywarłeś na mnie przeolbrzymie wrażenie – odpowiedziałem szczerze, co w Piekle nie było wcale normą. Belzebub sprawiał wrażenie niepokonanego wojownika. Postanowiłem wykorzystać okazję i dowiedzieć się czegoś więcej. – Jakże się cieszę, że Wasza Niegodziwość posłała duszę tego judasza do Tartaru!

Diabeł się zaśmiał. Cały wysiłek wkładałem w to, aby nie uciekać spojrzeniem w stronę pięknej oblubienicy piekielnego. Straszne męki z tego powodu zaznawałem!

– To nie on był zdrajcą, o którym mówił Cyceron… – Belzebub chichotał, wyciągając kolejną strzałę, tym razem tkwiącą w oku. – To tylko jakiś wypierdek, co mu kiedyś kobitę zniewoliłem i wydupczyłem na jego oczach okrutnie! Żebyś słyszał, Szemchazaju, jak ona skamlała, gdy ją brałem! Gdybyś tylko ją słyszał… Istna muzyka dla uszu… – Tutaj zabłyszczał żółcią swoich zębów, ciekawie współgrających z czerwonym odcieniem twarzy. – Jak to ona miała na imię? Miriam? Mariola? Marion? Nie mam pamięci do tych dup… Tyle ich wypieprzyłem…

Wyobraziłem sobie dwójkę kochanków, których uczucie przetrwało nawet strącenie w odmęty piekła… I do tego Belzebuba, który plugawi ich miłość swoim niecnym postępkiem… Tylko i wyłącznie dla zaspokojenia własnej żądzy… Serce mnie zabolało, ale taki był nasz Pan. Okrutny i gwałtowny. W czynach nieprzewidywalny. Niezwyciężony…

– Panie, skoro Robin nie był judaszem, to kto nim jest w takim razie? – zapytałem, starając się uciec od nieprzyjemnych myśli.

– Nie wiem. – Szatan bezradnie rozłożył ręce – I dlatego chciałbym, abyś to ty się tego dowiedział…

Zaskoczył mnie, nie spodziewałem się takiego zadania. Należałem przecież do Upadłych Aniołów… Więcej, byłem ich wodzem, a wszyscy wiedzieli, że Belzebub szykanuje zrodzonych ze światła, wysuwając na ich miejsce tych ulepionych z błota… Wedle słów Azazela, dysponował też jedyną w Piekle mapą, co dawało mu już całkiem nieograniczoną władzę. Czy naprawdę mogłem okazać się potrzebny?

– Pewnie zastanawiasz się, dlaczego akurat ty? – Władca Much jakby czytał w myślach. – Dlaczego wybrałem ciebie, pomimo tego, że otaczam się tymi, którzy urodzili się jako ludzie, kosztem tych stworzonych przez światłość? Odpowiedź jest prosta, Szemchazaju, różnisz się od całej reszty tej nie budzącej litość zgrai. Widzisz to, czego nie dostrzegają inni, nie boisz się iść pod prąd. Nie pożądasz władzy, co wydaje się tutaj zupełną abstrakcyjnością… Nie obraź się towarzyszu, ale śmiem nawet stwierdzić, że w pewnym stopniu można nazwać cię dobrym! To chyba jedyna twoja wada… Nie siłuj się jednak z myślami, bo i dla dobrych znajdzie się miejsce w Piekle…

– Wasza Obmierzłość – sypnąłem komplementem. – Ta opinia mi pochlebia!

– Więc jak rozumiem, zgadzasz się pracować dla mnie! – Belzebub z radości aż przyklasnął w dłonie. – Jestem wielkim okrutnikiem, ale potrafię też okazać się równie wielkim dobrodziejem dla kogoś, kto wyświadcza mi przysługę. Nagrodą za twoją pracę będzie … Isztar …

Nogi pode mną się ugięły. Czy to możliwe? Czy to możliwe, by po tysiącach lat rozłąki i udręczonych poszukiwań Szatan mógł dać mi to co utraciłem, jak się wydawało, bezpowrotnie?

Moją jedyną, ukochaną Isztar? Kobietę, dla której porzuciłem zaszczyty służby w Niebie i skazałem się na wieczne potępienie? Kobietę, z którą spędziłem kilka lat na Ziemi, w zamierzchłych czasach, a które to lata były najlepszymi w całym moim istnieniu?

– Tak Szemchazaju! Mogę ją tobie podarować! Jej dusza od tysięcy lat spada w nieskończonej otchłani Tartaru! Mogę ją dla ciebie stamtąd wydobyć… Chcesz tego, przyjacielu? Chcesz z powrotem swoją ukochaną Isztar?

Niczego innego nie pragnąłem. Szukałem jej przez  tysiące lat, lecz nie znalazłem żadnego śladu. Myśl, że cierpi katusze spadając w przepaść Tartaru od tysięcy lat zabolała jeszcze bardziej niż jej nieobecność. Wiedziałem już, że zrobię wszystko, by ją odzyskać.

– Tak, Panie! Uczynię, co tylko rozkażesz! – Nie odczuwałem najmniejszego wahania. – Będę twoim mieczem karzącym wrogów. Ktokolwiek spiskuje przeciwko Twej ordynarnie niepodzielnej władzy, ten spotka się z bezlitosną reakcją z mojej strony!

– Tylko tego oczekuję Szemchazaju, tylko tego… – Belzebub sięgnął ręką do stolika na którym leżało pudełko. Wyjął z niego długie cygaro, włożył do ust i pstryknięciem palców zapalił. Przez dłuższą chwilę delektował się w milczeniu jego smakiem. Dym wypełnił całe pomieszczenie.

Mój wzrok uciekł do tajemniczej oblubienicy Szatana, która w niepojęty sposób przypominała wyglądem moją Isztar. Zapewne nie sprowadzono jej tutaj przypadkiem, Belzebub użył ślicznotki dla przypomnienia tego, co utraciłem.

I udało mu się.

Spojrzałem w oczy dziewczynie, a ta błyskawicznie uciekła wzrokiem w podłogę. Przyglądałem się nieznajomej bardzo uważnie. Ta istota nie była moją Isztar. Włosy miała koloru brązu, podczas gdy Isztar zdobiły kędziory kruczoczarne. Usta wydawały się zbyt drobne. Piersi za małe.

Odetchnąłem z ulgą. To nie Isztar. Moją jedyną, prawdziwą Isztar uratuję dopiero z czeluści Tartaru. Choćbym miał to przypłacić własnym istnieniem.

Jakież było moje więc zdziwienie, gdy po dłuższej chwili milczenia Belzebub oznajmił…

– Mam jeszcze jedną sprawę dla ciebie, Szemchazaju… – Władca Piekieł zaciągnął się cygarem. – Ta dziura tutaj to Adela, moja oblubienica, pierwsza nałożnica… Daje mi rozkosz, jakiej żadna inna szpara sprawić nie potrafi. Ale pomimo tych zalet dziewki, jestem poważnie zmartwiony, Szemchazaju…

– Najszpetniejszy Panie! – Byłem bliski, by paść mu do stóp. – Cóż takiego może powodować Twój smutek, skoro dziewka zapewnia haniebną satysfakcję?

– Zrozum, Szemchazaju, jedno. Ja zawsze zwyciężam, bez względu na to, co i gdzie robię. Czy to macham mieczem, czy kutasem, zawsze muszę być niepokonanym…

– I jesteś Panie! – rzuciłem wpiekłowzięty.

– A jednak się, kurwa, martwię. Zdobyłem Adelę już szmat czasu temu. Taką niewinną, czystą, nieskażoną plugastwem… Od razu więc ją zgwałciłem, brutalnie, pragnąc zniszczyć wszystko to, co sobą reprezentowała. Miałem prawdziwie piekielne wytryski… Ale chociaż wychędożyłem ją doszczętnie, ona nie straciła nic ze swej niewinności ani czystości. Nie została też skażona plugastwem. Od tej pory dosiadam ją częściej niż jakąkolwiek inną kobietę. Gwałcę na różne, przemyślne sposoby. Zawsze mi się opiera, a ja łamię ten opór bez litości. Katuję jej istnienie swoją francowatą naturą. Jak wiesz, uwielbiam gwałcić, więc sprawia mi to pierdoloną przyjemność. Pomimo tego, gdy z nią kończę, spuszczony i zadowolony, ona nadal jest taka czysta i niewinna… Doprowadza mnie tym do szału. Jakże to, ja Szatan, nie mogę poskromić zwykłej dziewki? Co w Piekle powiedzą? Dopóki Adela mi nie ulegnie, nie zaznam spokoju…

– Rozumiem, Panie, ale jakże mógłbym tutaj pomóc? – Wcale nie rozumiałem i czułem, że to, co za chwilę usłyszę, nie spodoba mi się.

Szatan zaśmiał się parszywie. Wyrzucił niedopalone cygaro i przeszedł do rzeczy. Adela tymczasem stała w miejscu ze spuszczoną głową.

– Powiadają diabły w Piekle, że nikt tak nie rozumie kobiecej natury jak Szemchazaj. Być może nawet miałeś więcej cipek ode mnie, Szemchazaju. Jesteś jebanym znawcą tematu. Mamy inne sposoby, ja lubuję się w gwałtach, ty w subtelnych pieszczotach. Ja zabieram im coś, ty im coś dajesz. Dwie różne znakomitości, dwa różne sposoby działania. Skoro więc mnie się nie udaje, to może uda się tobie?

Zaniemówiłem, tymczasem Pan Piekieł kontynuował :

– Dlatego, powiadam, zajmij się Adelą, złam ją po swojemu. Spraw, aby piła nektar z mojego kutasa i prosiła o więcej, wciąż o więcej… Zrobisz to dla mnie? Złamiesz ją?

Wcale mi się to nie podobało. Złamać tę dziewczynę? Miałbym skrzywdzić kobietę? Sprawiam, że rozkwitają w moich ramionach, a tymczasem Belzebub haniebnie pragnął, aby Adela zwiędła niczym przekwitły kwiat…

Jednak nie miałem wyjścia. Wszystko dla Isztar.

– Spełnię i ten Twój rozkaz, Panie – oznajmiłem niechętnie.

– Doskonale! – Szatan pokiwał głową. – Możesz robić z nią wszystko, co uważasz za niestosowne, oczywiście poza dupczeniem. To mogę czynić tylko ja! Musisz jednak sprawić – tutaj splunął – by pozbyła się tej świętoszkowatej aury!

– Oczywiście – zaakceptowałem warunki.

– Wystarczy. Naszła mnie znowu chętka na jebanie… Poczekaj na zewnątrz, zostań i popatrz sobie, jeśli chcesz…

Wolałem wyjść z tej ponurej komnaty. Na korytarzu czekał na mnie Czterdzieści i Cztery, Lilith gdzieś się ulotniła. Westchnąłem, przyjemnie byłoby nasycić oczy jej powabem…

Bałem się, że usłyszę krzyki i jęki krzywdzonej Adeli, toteż wraz z ordynansem czym prędzej oddaliłem się z tego miejsca. Pałac już opustoszał. Wróciłem do sali tronowej, tam też nikogo nie zastałem. Nie znalazłem demonów, ani ciała poległego Robina. Zauważyłem jedynie plamę krwi znaczącą miejsce klęski nieszczęśnika. Podszedłem bliżej.

Na podłodze, w czerwonej kałuży, leżała zmoczona krwią opaska Robina. Pochyliłem się i zabrałem ją niczym magiczny artefakt.

– Panie, więc to był zdrajca? – zapytał Czwarty. – Czy to on spiskował przeciwko rozejmowi Szatana z Najwyższym?

– Nie. – Widok miejsca kaźni Robina wywołał u mnie przygnębiający nastrój. – Był odważnym i dzielnym demonem. Wyzwał Belzebuba pragnąc pomścić krzywdy, jakie ten wyrządził jego ukochanej…

– Co z tym zrobimy, Panie?

– Nic, przyjacielu. – Ścisnąłem mocniej opaskę Robina. – Zawarłem umowę z Belzebubem. Odnajdę i zniszczę zdrajcę. Złamię wolę czystej oblubienicy Najciemniejszego.

Przez chwilę Czterdzieści i Cztery nic nie mówił, wyglądał jakby walczył z myślami. Wreszcie, gdy zebrał się na odwagę, zapytał.

– Panie, czy nagroda, jaką zyskasz, warta jest ceny , którą zapłacisz?

– Nagrodą jest Isztar, mój drogi…

Czterdzieści i Cztery nic już nie dodał. Nie musiał. Przez dłuższą chwilę staliśmy w miejscu, wpatrując się w plamę krwi Robin Hooda. Schowałem opaskę w wewnętrznej kieszeni, pragnąc, by pamięć o tym odważnym mężu prowadziła mnie w czasach, które miały nadejść. Jednak czy byłem godzień roli jej depozytariusza?

Po jakimś czasie w sali zjawił się sam Belzebub we własnej szpetocie oznajmiając, że zrobił, co miał zrobić i mogę teraz zacząć urabiać jego Adelę. Miała czekać na mnie w komnacie, w której wcześniej rozmawialiśmy. Udałem się tam niechętnie, bojąc się ujrzeć wykorzystaną dziewczynę, ale cóż innego mogłem zrobić? Ponownie zostawiłem Czwartego samego.

Zapukałem do drzwi.

– Proszę, zaczekaj jeszcze chwilę… – Usłyszałem histerycznie brzmiący głos.

Zgodziłem się i poczekałem aż dziewczyna sama pozwoli mi wejść. Po krótkiej chwili zwłoki, otrzymałem zgodę.

W mrocznym pomieszczeniu zastałem Adelę siedzącą na łóżku. Miała na sobie długą sukienkę, szczelnie zakrywającą ciało, a jednocześnie uwypuklającą tegoż ciała zalety. Włosy pozostawały rozpuszczone, rozrzucone w nieładzie. Tkwiła tak bez ruchu i wpatrywała się we mnie swoimi dużymi oczami, jakby pragnęła zajrzeć w głąb mojej duszy. Promieniowała od niej jakaś siła, o istnieniu której zdążyłem już zapomnieć.

Czyżby to była dobroć?

– Witaj, Szemchazaju. – Tym razem głos wydał się nadzwyczaj łagodny. – Wiele o tobie słyszałam.

– Witaj, Adelo – odpowiedziałem, czułem się niezręcznie. – Mam nadzieję, że samych… dobrych rzeczy…

– Dobrych? – dziewczyna smutno zachichotała. – To chyba tutaj obelga…

– Zależy w czyich ustach – rzuciłem ripostę, mrugając porozumiewawczo okiem.

Cały czas mierzyliśmy się wzrokiem, jakbyśmy toczyli jakiś pojedynek na spojrzenia. Adela miała hipnotyzujące, błękitne oczy, od których nie sposób było oderwać wzroku. Jednakże, aby zachować się taktownie, powinienem przegrać ten pojedynek. I tak też postąpiłem. Zamknąłem powieki.

– Dobrze – oznajmiła moja nowa znajoma, czyżby ukontentowana swoim małym zwycięstwem? – Szemchazaju, czy zechcesz mi towarzyszyć w pałacowym ogrodzie?

Zgodziłem się, po czym przeszliśmy razem do ogrodu. Spodziewałem się zastać las szkieletów wrogów Belzebuba i rzekę krwi, zamiast tego ujrzałem oazę zieleni poprzecinaną strumykami przejrzystej wody, nad którymi rozłożono drewniane kładki. Nie wiem jak one się tam znalazły, ale zobaczyłem nawet ptaki: ćwierkające, śpiewające i trzepoczące skrzydełkami wśród gałęzi drzew. W wodzie natomiast pluskało mnóstwo kolorowych rybek różnych gatunków.

Ogród, podobnie jak Pałac Trzeciej Świątyni, zgodnie z piekielną tradycją dołował wśród okolicznych, skalistych wzgórz i domów mniej znaczących diabłów. Kontrast pomiędzy zielenią, a surowym otoczeniem potęgował efekt wspaniałości tego zakątka.  Byłem pod wrażeniem.

– Jakbym ponownie ujrzał Eden! – oznajmiłem zdumiony.

– Nie kpij sobie, Szemchazaju… Kiedyś wyglądało to inaczej, ale wprowadziłam drobne zmiany… – odpowiedziała pogodnie, prowadząc mnie krętymi ścieżkami oraz kładkami do kamiennej ławeczki tuż obok uroczej kaskady.

Rozsiadłem się wygodnie, zachowując bezpieczny dystans od Adeli. Przez chwilę milczeliśmy, kontemplując sielankową atmosferę w ogrodzie. Szum strumyka, śpiew ptaków, zapach kwiatów. Zapomniałem o całym diablim świecie… Przyjrzałem się bliżej dziewczynie, która patrzyła przed siebie podziwiając stworzone dzieło. Wyglądała na szczęśliwą. I piękną. Miała gładką cerę, uroczy nosek, delikatne dłonie, dziewczęcą sylwetkę. Nadal żadne z nas się nie odzywało, a w powietrzu pojawiła się aura niezręczności.

– Przepraszam Adelo, za tę sytuację, nie wiem co powinienem zrobić, ani co powiedzieć – odezwałem się.

– Nie jesteśmy wolni, Szemchazaju. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu… – oznajmiła chłodno, po czym zaskoczyła mnie pytaniem.

– Więc naprawdę ujrzałeś Eden? – Wciąż pozostawała nieobecna wzrokiem.

– Tak, widziałem Eden. I wiele, o wiele więcej… Chcesz o tym posłuchać Adelo?

– Tak, proszę opowiedz mi o Edenie.

W ten sposób rozpocząłem swoją opowieść o rajskim ogrodzie. Miejscu, którym przez pewien czas była cała Ziemia. Opowiadałem o wspaniałych krajobrazach, nieskończonych lasach, nieskażonych wodach, o mrowiu zwierząt wszelakiego rodzaju i o miliardach kwiatów mieniących się wszystkimi możliwymi barwami. A potem mówiłem o pierwszych mieszkańcach, mężczyźnie i kobiecie, żyjących tam w chwale łaski boskiej i cieszących się nieśmiertelnością.  W tym momencie Adela mi przerwała.

– Biblia mówi, że Bóg stworzył mężczyznę z prochu, a potem wyjął żebro tworząc niewiastę, Ewę. Jednak przebywając tutaj usłyszałam inną historię…

– Dobrze słyszałaś. Bóg stworzył kobietę i mężczyznę jednakowo z ziemi, aby uczynić ich równymi sobie. Pierwszą kobietą nie była jednak wcale Ewa. Była nią Lilith… Zapewne poznałaś Lilith, pełną zuchwałości i zapatrzoną w siebie. Przejawiała te cechy i dawniej… Obraziła Adama, co tak bardzo rozgniewało Niebieskiego, że przegnał ją z raju. I kazał wykreślić jej imię ze świętej księgi. Stała się wówczas demonem, którego znamy dzisiaj…

– Skoro taka była wola naszego Pana – podsumowała ufnie Adela.

Uznałem, że powinienem przypomnieć o jej własnym statusie.

– Adelo, to Belzebub jest twoim Panem, nie Bóg! – Chociaż starałem się zachować łagodny ton głosu, wymowa tego zdania musiała bardzo ją zaboleć.

Pierwszy raz odkąd znaleźliśmy się w ogrodzie, dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała mi w oczy.

– Belzebub nigdy nie był i nigdy nie będzie moim Panem – oznajmiła to spokojnie, ale zdecydowanie. Po chwili podkreśliła wymowę swoich słów. – Nigdy!

Jej stanowczość mnie zaskoczyła, pod wizerunkiem słabej kobiety kryła się silna osobowość. A ja musiałem ją złamać…

Ponownie rozległa się niezręczna cisza. Myślałem jak wybrnąć z tej sytuacji, gdy…

– Przepraszam, Szemchazaju, jeśli uraziłam cię moim zachowaniem – powiedziała. – Jednak proszę, nie wracaj nigdy więcej do tego tematu. Obiecasz mi to? – Obietnice w Piekle to śliski temat, jednak nie miałem wyboru, musiałem przyrzec, że nie poruszę już tego tematu.

– Więc opowiedz mi teraz o Isztar…

I opowiedziałem o potężnym Aniele, z chóru Serafinów, wyniesionym ponad innych świetlistych braci do rangi ich przywódcy. Mówiłem o chwalebnej służbie dla Boga, o dowodzeniu legionami Aniołów przeciwko siłom ciemności. I opowiedziałem o kobiecie, tak bardzo mądrej, pięknej, zmysłowej, że jej urokowi nie potrafił oprzeć się nawet najgodniejszy z Aniołów.

Rozkochany Serafin zstąpił na Ziemię, odrzucając wszystko czym obdarzył go Wszechmogący. Stał się dla braci zdrajcą, banitą – stał się Upadłym Aniołem. Pragnąc rozkochać w sobie niewiastę, równie mocno jak i on kochał ją, dał jej dowód swojej miłości. Ofiarował największą tajemnicę wszechświata.  Zdradził jej imię Boga.

Wszechmocny zapłonął gniewem, pochwycił kochanków i ukarał wieczną rozłąką. Upadłego Anioła uwięził w gwiazdozbiorze Oriona, a kobietę zesłał do Piekła na wieczne potępienie.

Adela wydawała się autentycznie poruszona moją opowieścią, milczała przez pewien czas, jednak po dłuższym zastanowieniu zadała jeszcze jedno pytanie.

– Szemchazaju, czy gdybyś mógł cofnąć czas, coś byś zmienił? – Dziewczyna ponownie obdarzyła mnie swoim przenikliwym spojrzeniem.

– Niczego bym nie zmienił, dziękuję Bogu i diabłu za istnienie jakie miałem. Niczego nie żałuję, niczego nie pragnę zapomnieć. – Mrugnąłem do Adeli, a dziewczyna pierwszy raz odpowiedziała mi ślicznym uśmiechem.

Czasami jeden gest, spojrzenie, uśmiech, znaczą więcej niż milion słów… Poczułem jak rodzi się między nami nić porozumienia. Zapragnąłem poznać ją bliżej. Ta prosta, jak mi się wcześniej wydawało dziewczyna, coraz bardziej mnie fascynowała. Nie mogłem się oprzeć, musiałem usłyszeć jej historię.

– A ty Adelo, podzielisz się ze mną swoją opowieścią? Nie pojmuję, jak ktoś taki jak ty… Ktoś tak… Dobry, mógł znaleźć się w tym miejscu?

– Szemchazaju … – Zaczęła dziewczyna…

– Proszę, mów mi Aza – przerwałem jej. – Tak mówią do mnie przyjaciele…

– Aza… – Głos przybrał wspaniałą, aksamitną barwę…

– Ada… – odpowiedziałem, pragnąc dotknąć opuszkami palców jej gładkich policzków, poczuć jedwabistość skóry, ale wielkim wysiłkiem woli zdołałem się powstrzymać. Nie chciałem wprawić rozmówczyni w zakłopotanie.

Dziewczyna zamknęła oczy i zaczęła mówić o sobie.

Opowiadała o cudownym, szczęśliwym i beztroskim dzieciństwie w małym dworku otoczonym sielskim krajobrazem. O wewnętrznym powołaniu które czuła przez cały ten czas. I o najszczęśliwszym dniu jej życia – przystąpieniu do żeńskiego klasztoru i obietnicy oddania swej duszy w ręce Boga. Mówiła o krótkim i radosnym czasie, gdy świadczyła swe posługi duchowe pomagając bliźnim. I o ciemnym okresie, gdy jej kraj pogrążył się w krwawej wojnie. I o dniu, który wyparła z pamięci, gdy klasztor Adeli został napadnięty przez zgraję żołdaków… Nic więcej nie powiedziała o tym wydarzeniu, ale reszty mogłem się domyślić.

Po tym jednym dniu nic w życiu Adeli nie było już takie same. Co więcej, jej ciało zaczęło się zmieniać. Naiwna dziewczyna nie rozumiała charakteru tych przemian, siostra zakonna obiecała ją „ozdrowić” cudownym lekarstwem. Adela krwawiła, miała gorączkę, przed odejściem zdążyła pożegnać się z siostrami będąc szczęśliwą, że udaje się do domu Pana.

Umarła.

Dusza jej opuściła ciało. Podążyła za jasnym, wspaniałym światłem. Spotkała mężczyznę w białej szacie, który kazał jej wyznać winy. A potem oskarżył ją o najcięższy z grzechów – morderstwo dokonane na własnym dziecku. Adela broniła się, tłumaczyła, że nic takiego nie miało miejsca, ale mężczyzna nie słuchał. Kara mogła być tylko jedna – wieczne potępienie w Piekle.

Gdy już znalazła się na drodze do otchłani, wśród innych potępieńców, chciała zawrócić, powiedzieć mężczyźnie, że się pomylił. Że kocha Boga i zawsze przestrzegała jego praw. Jednak nie zdołała, tłum pchnął ją w kierunku piekielnej bramy, nad którą wyryto ponurą sentencję : „Porzućcie wszelką nadzieję”… Po przekroczeniu tych wrót przechwycił ją Szatan Belzebub i tak trzyma do chwili obecnej, czerpiąc rozkosz z jej bólu.

Historia Adeli spowodowała, iż ogień który płonął w głębi mojej duszy, przygasł. Z pewnością nie zasłużyła na taką karę. Dobroć i serdeczność biły od niej na odległość.

– Teraz rozumiesz, Szemchazaju? – Dziewczyna zakryła twarz dłońmi, zaczęła płakać. – Zasłużyłam na wszystko co mnie spotkało, jestem morderczynią. Zabiłam własne dziecko. Zdradziłam Boga.

Nie mogłem dalej tego słuchać. Sama zaczęła wierzyć we własną winę. A przecież to nie była prawda. Wstałem z miejsca i zacząłem nerwowo krążyć wzdłuż kaskady. Takiej niesprawiedliwości dawno nie słyszałem w Piekle.

Miejsce Adeli jest w Niebie!

Pragnąłem usiąść obok niej i przytulić z całych sił. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze i że nic nie jest jeszcze przesądzone. Dotknąć jej policzków i otrzeć łzy.

Jednak powstrzymałem się.

– Aza, czy to się kiedyś skończy? – Adela nie przestawała płakać.

„To się nigdy nie skończy, moja droga.” – Przecież nie mogłem jej powiedzieć czegoś takiego. Moim zadaniem, powierzonym przez Belzebuba, było złamanie tej dziewczyny i teraz tylko jedno, jedyne, niewypowiedziane zdanie dzieliło mnie od wypełnienia rozkazu Księcia Piekieł.

Jednakże, kim bym się stał gdybym to uczynił?

– Adelo, wiesz czym jest Piekło? – Pokręciła przecząco głową, jakby nie zrozumiała pytania. – „No tak.” – Pomyślałem. – „Tylko nieliczni jego mieszkańcy rozumieją czym ono tak naprawdę jest”.

– Piekło to iluzja – stwierdziłem. – Pozwól, że opowiem jeszcze jedną historię.

Usiadłem na kamieniu tuż przed ławeczką na której pozostała Adela i nie czekając na jej zgodę zacząłem mówić. Dziewczyna otarła łzy i słuchała uważnie, wpatrując się we mnie swoimi smutnymi. Opowiedziałem jej o nieśmiertelnym Bogu i o Pierwszym Aniele, powołanym z ognia, by pełnił służbę u Wszechmogącego. O miłości jaka narodziła się między nimi, a która była miłością jaką ojciec darzy swego syna. O stworzeniu wielu innych Aniołów, w tym także mnie. I o mojej służbie w chórze Serafinów, któremu przewodził Pierwszy Anioł. O tym, że był moim mistrzem, nauczycielem, bratem, wreszcie przyjacielem. Przypomniałem o powołaniu do życia pierwszego mężczyzny i pierwszej kobiety. I o buncie tej ostatniej, który doprowadził do poróżnienia się Boga z Pierwszym Aniołem.

– „Stworzyłem człowieka, zapewniłem mu wszystko, aby żył szczęśliwie. Zgodnie z boskim planem. Skoro jednak człowiek zdradza mnie, zdradzając zarazem ten plan, to czy nie powinien zostać ukarany?” – pytał Bóg.

– „Dałeś życie człowiekowi Panie i dałeś mu wolną wolę, aby z niej korzystał wedle uznania. Jakże więc możesz karać go za to, że coś takiego właśnie uczynił?” – odpowiedział pytaniem Pierwszy Anioł.

I tak narodził się konflikt między przeznaczeniem, a wolną wolą. Konflikt, który do dnia obecnego determinuje byt miliardów istnień we wszechświecie.

Pierwszy Anioł opuścił Niebo i rozpoczął cielesną wędrówkę po Ziemi. Nie był już sam, ponieważ dołączyła do niego pierwsza kobieta, Lilith. Co więcej, zaczął namawiać Adama i następczynię Lilith w Edenie, Ewę, do porzucenia podążania boską ścieżką i pójścia za nim.  Ostatecznie zdołał przekonać Ewę, aby złamała boski nakaz. Bóg się rozgniewał. Wezwał Upadłego Serafina i powiedział mu:

– Ty zabierz swoich ludzi, a ja wezmę swoich. – I wyznaczył mu odosobnione tereny, nazywane Piekłem, jako miejsce pobytu.

Pierwszy Anioł pragnął urządzić swój nowy świat na podobieństwo ziemskiego, z wszystkimi  zaletami i wadami. Nie mógł jednak tego uczynić, ponieważ dusze po śmierci opuszczają ciało i nie mają ludzkich zmysłów, ani potrzeb. Postanowił więc obejść ten problem. Stworzył iluzję życia.

– Wszystko, co tu widzisz, Adelo – zmierzałem do końca swej opowieści – jest tylko iluzją. Nasze ciała, wszystkie obecne tu rzeczy i przedmioty, nasza radość i nasz smutek. Także twój ból to iluzja. Nie ma przeznaczenia, posiadamy wolną wolę. Możemy kształtować obecną rzeczywistość wedle własnego uznania.

Dziewczyna milczała dłuższy czas, poruszona usłyszaną historią. A gdy przemówiła, wyraziła swoją wątpliwość.

– To nie może być prawdą, wszystko to, kim jestem i co czuję jest zbyt prawdziwe, aby mogło okazać się jedynie złudzeniem.

– Prawdę znają tylko najpotężniejsze demony i wykorzystują ją do podporządkowania sobie całej reszty. Gdyby tylko potępieńcy posiedli tę wiedzę, niezwłocznie podnieśliby bunt. Całe Piekło pogrążyłoby się w chaosie. Ty jednak, Adelo, jesteś inna, masz moc sprawczej kreacji. Spójrz na ogród, który stworzyłaś…

– Po prostu zasadziłam nasiona drzew, krzewów, kwiatów… – Dziewczyna pokręciła głową. – Znalazłam źródło z którego wypływa woda. Ogród rozkwitł, a wraz z jego rozkwitem przyszły i przyleciały tu rozmaite zwierzęta…

– Spójrz na zewnątrz. – Uśmiechnąłem się. – Nie ma żadnych, drzew, krzewów, ani kwiatów. Nie ma więc też nasion z których mogłyby wyrosnąć. Znajdziesz w piekle trzygłowe cerbery, jednorożce, feniksy, nawet smoki, ale nigdzie poza swoim ogrodem nie spotkasz wróbli i sikorek. Wszystko to sama stworzyłaś siłą woli. Posiadasz wielki dar, Adelo…

Dziewczyna wstała w ławeczki i podeszła bliżej, siadając na trawie tuż obok. Ponownie zmierzyłem się z potrzebą pogładzenia dłonią jej ślicznej buzi, ale znowu z najwyższym wysiłkiem zdołałem się powstrzymać. To nie byłoby mądre, Szatan mógł nas obserwować, choćby pod postacią wróbla. Dla Najnikczemniejszego nie było rzeczy niemożliwych. Pozostawał panem Piekła, królem tej gry.

– Aza… Proszę, opowiedz mi coś jeszcze o Pierwszym Aniele… – Oczy Adeli błyszczały z podekscytowania. – Kim był, jak miał na imię, co się z nim stało?

– Po tym, jak odszedł z Nieba, nie spotkałem go nigdy więcej. Niebieski Pan wyznaczył mnie na porzucone stanowisko. Dowodziłem legionami Aniołów, walczyłem w wielu bitwach przeciwko demonom. Nigdy jednak nie widziałem wśród nich Pierwszego Anioła. Jak wiesz, zostałem wygnany z nieba i uwięziony w gwiazdozbiorze Oriona. Uwolnił mnie mój brat, Lucyfer, po kolejnym buncie Aniołów w Niebie. Gdy się tutaj znalazłem Pierwszego Anioła już nie było. Nie znalazłem też nikogo, kto wiedziałby, gdzie się podział. Zastałem już za to za to Belzebuba i jego porządki. Pierwszy Anioł jest Tym Którego Imienia Się Nie wypowiada… Jednak, ty znasz go jako Węża…

– Aza… – wyszeptała dziewczyna. Miała takie urocze usta…

– Ada… – odpowiedziałem. Pochyliłem się ku jej twarzy. Zapominając o całym Piekle, pragnąłem tylko uszczknąć jeden, jedyny pocałunek.

Nasze wargi niebezpiecznie zbliżyły się do siebie. Ada zamknęła oczy… Rozchyliła usta…

– Moje gołąbeczki, szukałam was w całym pałacu. – Przeszkodził nam głos Lilith. Natychmiast odskoczyłem od ust Adeli. Poczułem wewnętrzny ból, było tak blisko… A potem wrócił rozsądek i niepokojąca myśl, że Belzebub mógł nas obserwować.

– Dlaczego jesteście tacy bladzi? Wyglądacie jakbyście zobaczyli… Ducha… – Lilith roześmiała się .

– Oooch, Lilith. – Adela zachowała zimną krew. – Proszę, powiedz co stało się z Pierwszym Aniołem?

Uśmiech pięknej diablicy od razu zniknął z jej twarzy.

– Zapytaj swojego Pana… – rzuciła gorzko w stronę dziewczyny. – Będziesz miała wkrótce odpowiednią ku temu sposobność. Belzebub znowu cię potrzebuje…

Dreszcz przeszył ciało Adeli. Cała jej radość uleciała w jednej chwili. Bez słowa wstała z miejsca i podeszła do Lilith. Posłała jeszcze rozpaczliwe spojrzenie w moją stronę. Nic jednak nie mogłem zrobić. Poczułem tylko ukłucie w sercu. A raczej w iluzji serca…

Odchodząc z Lilith, dziewczyna zatrzymała się i odwróciła się w moją stronę.

– Szemchazaju, gdybyś jednym słowem miał określić naszego Pana Boga. – Wyraźnie zaakcentowała to ostatnie słowo. Pomyślałem, że odważna z niej niewiasta. – Jak by ono brzmiało?

Miałem już odpowiedzieć, że sprawiedliwy, ale jakże mógłbym to uczynić po tym wszystkim, co spotkało Adelę w życiu i w Piekle?

– Bóg jest… surowy… – odpowiedziałem ponuro.

Odwróciła się i w milczeniu skierowała do pałacu. Bolesny ogień trawił moje wnętrze. Zacisnąłem pięści ze złości, a może z bezradności? Tak nie powinno przecież być…

***

Razem z Czwartym czym prędzej opuściliśmy pałac. Zewnętrzny plac „ozdobiony” został odciętymi czerepami potępieńców powbijanymi na pale. Czarne kruki wydłubywały im oczy, co pogłębiało jeszcze posępny efekt całości…

Nie byliśmy sami. Po placu szwendały się hordy demonów szukające wśród poległych znajomych twarzy. I tak gdzieś tam, jakiś zielony facet złorzeczył głowie odciętej diablicy, upiorna kobieta szczała w zemście za doznane niegodziwości wprost na czyjś pusty łeb, ktoś inny patroszył nożem czerep rogatej istoty. Dostrzegłem nawet jedną, jedyną postać, która płakała przed wywieszoną głową…

Wciągnąłem do płuc powietrze. Poczułem zapach śmierci. Coś od bardzo dawna uśpionego w najdalszym zakamarku mojej duszy zaczęło się budzić. Wojna, mroczna strona mojego istnienia.

Przez głowę przewinęła się myśl, bądź nadzieja, aby to nie był jeszcze koniec… Zapragnąłem, by doszło do jeszcze jakichś aktów nieposłuszeństwa, małych rabacji, niechwalebnych zrywów… Aby polała się krew, dużo krwi i abym mógł popływać w morzu krwi… Wtedy wszystko staje się takie proste … Zabij albo sam zginiesz…

Tymczasem musiałem rozwiązać dwa problemy. Znaleźć zdrajcę i sprawić, aby Adela uległa Najszpetniejszemu… W żadnej z tych spraw nie miałem wyboru.

– Panie, jaka ona jest? Oblubienica Szatana? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Czwartego.

– Adela? Jest … Jest dobra, odważna i bardzo silna, ma więcej siły niż nie jeden z Upadłych Aniołów, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. – Odparłem chłodno. Widok odciętych czerepów i zapach śmierci otrzeźwił mnie z uroku dziewczyny.

– Co poczniesz, panie, z pyszną nałożnicą Najczerwieńszego?

– Odnalazłem jej słaby punkt. – Oceniałem przeciwnika jak na wojskowego przystało. – Dam jej nadzieję, uczucie, miłość. A potem wszystko zdepczę! Łamiąc jej serce, złamię jej ducha. Gdy już utraci absolutnie wszystko, w co wierzyła, ulegnie Szatanowi spełniając jego wszelkie, sparszywiałe zachcianki.

Czterdzieści i Cztery zamilkł na chwilę. Nie cierpiałem tych jego chwil zamyślenia, gdyż wiedziałem, że zbiera kontrargumenty przeciwko moim planom.

– I co pan wtedy powie?

– Kiedy i co mam powiedzieć ? – burknąłem opryskliwie.

– Co powiesz Isztar. – Czwarty rzucił mi wyzwanie spojrzeniem.– Gdy dziewczyna zapyta, w jaki sposób zdołałeś ją uratować?

Na to nie znalazłem odpowiedzi. Miałem natomiast plan dalszego działania zarówno w sprawie zdrajcy, jak i  Adeli. Potrzebowałem pomocy, ale na nieszczęście dla moich wrogów, wiedziałem do kogo się o nią zwrócić.

– Jedź po Diablę Czerwonooką, nim się naprawdę rozzłoszczę! – rzuciłem niecne pogróżki. – Sprowadź ją do wieży Oriona!

– Diablę Czerwonooką? – powtórzył z niedowierzaniem Czwarty. – Jest pan całkowicie pewien?

– W nadchodzących wydarzeniach, ktoś z jej… umiejętnościami, okaże się dla mnie niezbędny.

– Jak pan sobie życzy…

Rozdzieliliśmy się. Dosiadłem karego jednorożca i na tym narowistym rumaku zacząłem pochłaniać Piekło w drodze do domu. W oczy rzucały się pustki na ponurych drogach. Jądro Ziemi oświetlające Otchłań przybrało niepokojący, krwawy odcień. W powietrzu unosił się swąd palonych ciał. Cuchnący dym ze stosów zaczął przesłaniać podziemne słońce. Nawet karczmy i gospody, zazwyczaj trzeszczące w posadach od niekończących się bójek i orgii, tym razem wydawały się zastanawiająco ciche. Coś wisiało w Piekle. Demony zapewne rozpamiętywały jeszcze masakrę w pałacu Belzebuba, jednak czy był to tylko strach? Czy może raczej cisza przed burzą zwiastująca otwarty bunt?

A w środku tego wszystkiego tkwiłem ja sam, z zadaniem odnalezienia zdrajcy. A w tle były jeszcze Isztar i … Adela? I nieznośna myśl, że szczęście jednej muszę opłacić zdradą drugiej.

***

Wieża Oriona. Moje domostwo wzniesione zostało zgodnie z lucyferycznymi standardami, dokładnie pod wspaniałym Babilonem. Składało się z sześćdziesięciu sześciu kręgów, co czyniło budowlę najwyższą w całym Piekle. Z najwyższego rozpościerał się pożałowania godny widok na wypalone piekielnym ogniem ziemie oraz na mieniące się wszystkimi barwami czerwieni Jądro planety.

Zastopowałem mego posępnego rumaka tuż przed budowlą. Pragnąłem być sam. Wyobraziłem więc sobie, że znajduję się na najwyższym kręgu i moment później już tam stałem. Mroczna chmura dymu zakrywała znaczną część ognistego jądra planety, powodując wszechogarniający mrok. Taki był efekt niezliczonych stosów, którymi usłano w tym momencie Piekło.

Nie znalazłem jednak samotności. Dostrzegłem sylwetkę majaczącą na drugim końcu najwyższego, nieosłoniętego kręgu. Smukła linia ciała, wąska talia, silne pośladki, ciemne włosy związane w gruby warkocz, wskazywały jednoznacznie, że mam do czynienia z kobietą. Dostrzegłem napierśnik, specjalnie wymodelowany dla niewiasty, opinający ciało niczym gorset. Głowę jak i ramiona zostawiła nie zakryte. Uda jak i kolana także miała obnażone, jedynie dolnych fragmentów jej nóg strzegły skórzane nagolenniki. Wizerunku wojowniczki dopełniały dwa pasy wijące się wokół talii – jeden z wiszącymi skórzanymi płatami, pełnił funkcję ochronną w stosunku do najważniejszej części kobiecego ciała. Drugi, niedbale zarzucony na pierwszy, skrywał miecz umieszczony w ozdobnej pochwie.

– Diabla? – Zdumiało mnie, że demonica znalazła się w wieży przede mną.

– Spójrz, Szemchazaju, na tę niemiłosierną noc. – Diabla cały czas stała tyłem do mnie, wpatrzona w panoramę rozpościerającą się z najwyższego poziomu wieży. Zauważyłem drżenie jej ciała. – Czy czujesz swąd palonych ciał tych wszystkich utrapieńców? Czy słyszysz złorzeczenie, ujadanie, bluźnierstwa niepoliczalnych diabłów i diablic? Czy dostrzegasz tę aurę kurestwa i nieposłuszeństwa? Oczekiwania na wybuch buntu, rebelii, wojny! – Ręce diablicy wiły się po całym ciele. – Tak długo na to czekałam! Tak długo, Szemchazaju!

Diabla odwróciła się do mnie. Jej twarz pozostawała skryta w mroku, ale błysk czerwonych oczu był doskonale widoczny. Sięgnęła do zapięcia swego napierśnika i chwilę później zbroja opadła z ciała. Moim oczom zarysował się kontur bujnych piersi. Ogarnął mnie stan podniecenia. Diabla wykonała kilka kroków do przodu, zrzucając przy tym zbędne nagolenniki. Odpięła ciężki, skórzany pas ochronny, beztrosko zostawiając go na podłodze. Wyszła z cienia, ukazując swoją nagość. Złowieszczy podmuch wiatru owiewał jej czarną grzywkę, przysłaniającą czerwone oczy. Usta rozchyliła w lubieżnym uśmieszku. Wspomniane piersi, duże i ciężkie, wieńczyły grube brodawki. Brzuch miała płaski, ramiona, pośladki i uda umięśnione. Na biodrach nadal wisiał drugi pas ze schowanym w pochwie mieczem. Poniżej lśnił wilgotny, ciemny trójkąt włosów łonowych. Jej ciało przeszywały dreszcze.

– Pieprz mnie, Szemchazaju! – mówiła powoli, ciężko oddychając. – Pieprz mnie tu i teraz. Pragnę poczuć jak wbijasz we mnie ostrze swego miecza!

– Diablo… – Z mojego torsu zniknęła koszula, penis ugniatał spodnie. Zbliżyłem się do niewiasty, łapiąc jej pierś i ściskając ją mocno jakbym nie dowierzał, że jest prawdziwa.

– Mocniej, Szemchazaju, mocniej… – Diablica odchyliła głowę, wypychając biust jeszcze bardziej do przodu.

Wzmocniłem uchwyt i ściskałem, ściskałem coraz mocniej. Duże, ciężkie, jędrne cycki wylewały się z moich silnych dłoni. Zachwyt tłamszonymi w rękach zjawiskowymi półkulami rozlewał się po całym mym ciele i znajdował ujście w kroku. Szalbierczy penis rozerwał spodnie, wydobywając swe prawdziwe oblicze na zewnątrz.

– Włóż mi go, Aza, włóż do cipy! – domagała się demonica, a ja nie miałem zamiaru oponować.

Złapałem Czerwonooką za pośladki i uniosłem w górę. Natychmiast owinęła swoje dłonie wokół mojej szyi, uda zacisnęła na biodrach. Droga do mokrej szczeliny stała przede mną otworem. Pchnąłem lędźwiami w przód, instynktownie trafiając w pochwę. Miecz zawsze spocznie w pochwie…

Marsowa pieczara diablicy zachłannie wciągała moje czerwone ostrze. Jednym pchnięciem zapełniłem całe jej wnętrze. Wszetecznica jeszcze mocniej zacisnęła uda, a nieskoordynowane spazmy zawładnęły jej ciałem. Wygięła się do tyłu, wbijając paznokcie w moją szyję. Dostrzegłem zarys jej piersi i zdobiących je brodawek. Stały się szerokie, napęczniałe, przybrały kolor czerni. Cipka demonicy pulsowała, wywierając rytmiczny nacisk na mojego penisa. Nacisk był tak mocny, że sam znalazłem się na skraju rozkoszy.

Nie mogłem dłużej czekać. Pchnąłem nienasycone dłuto, pragnąc rozerwać Diablę od środka. A potem uderzyłem jeszcze raz. Kolejne pchnięcia wyszły instynktownie. Cały czas trzymając ją na rękach, zacząłem gwałtownie szturmować nienasyconą pochwę. Wrzaski diablicy wypełniały teraz całe moje jestestwo i mieszały się z odgłosami naszego oręża – brzękiem jej przypiętego do pasa oraz mojego, wchodzącego w nią raz za razem z głośnymi mlaśnięciami.

Kobieta jeszcze raz przytuliła się do mnie. Nacisk jej twardych piersi okazał się decydujący dla losów tej batalii. Zachłanny kutas zapulsował wraz z jej pochwą i niczym smok ziejący ogniem, zaczął wylewać nasienie ze swej paszczy. Szczytowaliśmy razem, w jednym rytmie, złączeni w rozkosznym uścisku.

Orgazm dobiegł końca, zaspokoiwszy swoją żądzę, wypuściłem ciało Diabli z mych ramion. Czerwonooka, wciąż drżąca, upadła na podłogę. Popatrzyła na mnie nieprzytomnymi oczyma, z grymasem na twarzy. Rozłożyła nogi i wypuściła z pęcherza złoty strumień. Ciepła ciecz zrosiła moje stopy… Grymas na twarzy wszetecznicy zmienił się w lubieżny uśmieszek…

Dostrzegłem Czterdzieści i Cztery stojącego w drzwiach i bez słowa obserwującego nasze poczynania.

– Rżnij mnie dalej, Szemchazaju! – Diabla nie zważała na gapiów, wypowiadała słowa z każdym ciężkim oddechem. – Zaklinam cię na wszystkie bezecności! Rżnij mnie do ostatka!

Palce piekielnej ladacznicy już figlowały wokół sromu. Bawiły się wypływającą spermą zmieszaną z jej własną wilgocią i moczem. Gęste owłosienie wokół waginy potęgowało mroczną tajemniczość tego miejsca. Gorączka żądzy trawiła moje wnętrze i stymulowała organ do kolejnej erekcji. Zerknąłem w dół, mój penis sterczał w pełni okazałości. Pragnął tylko jednego – zagłębić się w wilgotnych czeluściach diablicy.

Przykucnąłem przed Diablą. Jedną ręką złapałem za dorodną pierś, drugą za własny trzonek. Spojrzałem w dół, mógłbym przysiąść, że widziałem srom diablicy, na przemian otwierający i zamykający wejście do gorącego wnętrza…

Ogień palił mnie tak bardzo, że musiałem zaryzykować. Naprowadziłem włócznię na przedsionek mrocznej pieczary. Zamoczyłem ostrze w sokach wszetecznicy. Srom niczym magnes zaczął przyciągać nabrzmiały organ. Po chwili opatulał mnie swoim wilgotnym ciepłem. Z rozkoszy zakręciło mi się w głowie. Powoli położyłem się na Diabli, przygniatając ją ciężarem swego ciała. I wbiłem się do środka.

Po raz kolejny zaczęła zwijać się w orgazmie. A ja, nie dbając o to, dźgałem ją swym oszczepem. Wpychałem je i wyrywałem z zaciskającej się w skurczach waginy diablicy. Im silniej zaciskała się szczytująca pochwa, tym większą przyjemność czerpałem z wyrywania się jej. Najrozkoszniejsze było jednak ponowne wbijanie się w zwężającą się szczelinę – nie zważając na ciasnotę, wpychałem swój korzeń w głąb jej pnia. Rozkosz znajdująca źródło w mej męskości rozlewała się po całym ciele.

Organ dał sygnał do wytrysku. Zapulsował. Owładnęły mną piekielne spazmy ekstazy. Ostatni raz wyrwałem przyrodzenie z tych czeluści i przyłożyłem do twarzy Diabli. Uniosła się na łokciach… Krople spermy zaczęły tryskać na jej twarz. Rozdziawiła usta i wysunęła język, starając się łapczywie łapać nasienie. Jego strużki bluzgały wszędzie. Wreszcie, pragnąć nie marnować więcej daru, wetknąłem penisa między wargi. Czerwonooka zaczęła mnie zachłannie wysysać…

Tkwiłem tak przez dłuższy czas, uspokajając przesiąknięte żądzą ciało.

– Co się tak gapisz – zwróciłem się do Czwartego. – Przynieś wina!

Wysunąłem penis z ust Diabli i opadłem na podłogę obok niej. Oboje oddychaliśmy głęboko, delektując się wywalczonym spełnieniem. Z każdym takim oddechem biust podziemnej ladacznicy uroczo falował…

Diablica przewróciła się na bok. Głowę opierała na łokciu. Objąłem ją w talii. Była w dziwnym dla niej, melancholijnym nastroju.

– Aza, sama nie wiem, co bardziej lubię… – Czerwonooka złapała dłonią za mój członek i zaczęła się nim bawić palcami. – Kopulować czy mordować?

– A ty co bardziej wolisz? To? – Wskazała na rozwartą szparę. – Czy może to? – Dotknęła rękojeści swojego nieodłącznego miecza…

– Miłość… – Tutaj buzia Diabli wykrzywiła się w grymasie, musiałem więc znaleźć inne słowo. – Seks i wojna to dwa przeciwieństwa, które nieustannie się przenikają. Nie ma wojny bez powodującego ją seksu… Czy Anioły powstałyby przeciw Bogu, gdyby nie chęć posiadania ziemskich kobiet? Czyż seks nie jest, podobnie jak wojna, taktycznymi manewrami między dwoma przeciwnikami?

Wrócił Czwarty z butelką czerwonego wina. Przechwyciłem trunek, upiłem łyk i rozlałem pewną część zawartości butelki na piersiach diablicy. Pochyliłem się ku imponującym krągłością i zacząłem zlizywać z nich, to co haniebnie wylałem… Ciało mojej demonicznej kochanki naprężyło się niczym struna.

– Każda wojna kończy się tak samo… – Ująłem dłoń Diabli i naprowadziłem ją na penis. – Miecz zawsze wraca do pochwy. – Wykonałem ruch ciałem, zbliżający twardniejący organ do łona kobiety. – Ja jestem mieczem, ty jesteś pochwą…

– Miecz … I pochwa… – powtórzyła rozmarzona Diabla Czerwonooka…

Ponownie zanurzyłem organ w wilgotnym sromie, po czym uzyskując zachęcający efekt otwarcia kochanki, wepchnąłem go głęboko. Bardzo głęboko…

– Miecz zawsze spocznie w pochwie… – wyszeptałem…

Męskość rytmicznie poruszała się w szparze diablicy. Oderwałem się od piersi i składając pocałunki na jej szyi oraz brodzie, dotarłem do ust. Wpiłem się niczym wampir…

Parzyliśmy się tak przez dłuższy czas, pogrążeni w cielesnej gorączce. Nasze splecione ciała, oblane potem, czerpały rozkosz z każdego dotyku, z każdej pieszczoty, z każdego pchnięcia…  Oddechy złączyły się w jedno. Miecz stał się pochwą, a pochwa mieczem. Czułem się jak Diabla, przenikał mnie jej złowieszczy żar. Diabla czuła się jak ja, przenikał ją mój wewnętrzny płomień.

Staliśmy się jednością, a nasze ciała szczytowały. Zajrzałem w głąb duszy Diabli i ujrzałem przemoc, krew i seks. Morze przemocy, orgię krwi i lawinę seksu. I najskrytsze pragnienie wszetecznicy, dzikie, nieokiełznane rżnięcie na polu bitwy, przy wtórze jęków konających oraz ich posoki oblewającej jej ciało…

A Diabla zajrzała w głąb mnie…

Otrzeźwiło mnie kolano wbite w jądra. Diablica nie miała litości, przewróciła mnie zwijającego się z bólu na plecy i poczęstowała paroma uderzeniami z pięści, prosto w twarz. Błyskawicznym ruchem wydobyła miecz z pochwy i przystawiła mi do gardła.

– Kim jest ta kurwa Adela? – wysyczała gorzko.

Czwarty ruszył mi na ratunek, ale w ostatniej chwili powstrzymałem go przed interwencją.

– Stój! – rozkazałem swemu ordynansowi, po czym zwróciłem się do Diabli. – To z jej powodu tu jesteś… – Wściekła ladacznica przycisnęła mi jeszcze mocniej ostrze do gardła… – Musisz pomóc mi zdeptać jej czystość i niewinność.

Natychmiast cofnęła oręż, mogłem swobodnie złapać oddech, nie ryzykując wypatroszenia z ręki mrocznej kochanki.

– To dlatego mnie wezwałeś? Z powodu jakieś niewydymanej dziwki? – Na jej twarzy rysował się grymas rozczarowania. – Myślałam, że ruszasz na wojnę i pragniesz przy sobie mojej obecności…

– To drugi powód. – Śpieszyłem z wyjaśnieniem. – Widziałaś, co wydarzyło się w pałacu, słyszałaś, jak Cyceron mówił o zdrajcy, czułaś przenikającą atmosferę buntu. Buntu przeciwko najpotworniejszemu Belzebubowi!

Diabla aż zadrżała z podniecenia. Siedziała na mnie okrakiem, co powodowało, że miałem ekscytujący widok na jej wielkie piersi. Skurczony penis znowu zaczął twardnieć. Dostałem kolejnego wzwodu.

– Czego żądasz ode mnie i co możesz dać mi w zamian? – Czerwone oczy diablicy ponownie zalśniły, tym unikalnym blaskiem, jaki miała tylko ona.

– Chcę złapać zdrajcę i złamać nieskalaną. Cyceron mówił, że judasz otworzył bramę pozwalającą na przejmowanie ciał śmiertelników. Tylko najpotężniejsze diabły to potrafią… – Ująłem ponownie jej biust i zacząłem go łapczywie macać… – Urządzę więc szatańską orgię, zaproszę samą elitę i odnajdę zdrajcę. Podczas orgii złamię serce Adeli… Rozkocham ją, dam jej nadzieję, a potem ją zdradzę! – Diabla z podniecenia pochwyciła mój członek i bezceremonialnie usiadła na nim, wprowadzając go tym samym do szczeliny…

– A co dostanę w zamian? – wydusiła z siebie owładnięta seksem demonica.

– Urządzimy wielką masakrę wrogów, zdrajcy i jego popleczników… Tylko ty i ja… I będziemy taplać się w ich krwi…

– I będziemy się przy tym chędożyć ? – Przymknięte oczy jasno wskazywały, że ponownie znalazła się na krawędzi orgazmu.

– Oczywiście – zapewniłem, podczas gdy mój natarczywy penis pustoszył jej szparę.

– Plugawie i występnie – zażądała i po chwili dodała. – Tak jak najbardziej lubię!

I kolejny raz pogrążyła się w ekstazie. Nie przestając nadziewać się na kutasa, półprzytomna od miotającymi nią spazmów, wyszeptała swe życzenie…

– Daj mi go! Daj mi Czwartego, aby wydupczył mnie od tyłu! – zażądała piekielnica.

Czwarty przełknął ślinę. Wiedziałem, że to niemożliwe, mój lojalny sługa złożył bowiem bluźnierczą obietnicę, że nie zamoczy dopóki, dopóty jego udręczona przez hordy najeźdźców ojczyzna nie zazna wolności. I tak czeka już od kilkuset lat…

– Włóż jej palce do dupy! – rozkazałem więc swemu ordynansowi, tyle chociaż mógł zrobić…

Diablica cały czas ujeżdżała mnie, skacząc przy tym w górę i w dół oraz w przód i w tył. Czwarty podszedł do niej i bezceremonialnie wsadził palec do tyłka.

Czerwonooka zawyła, a zaraz potem zażądała…

– Włóż mi jeszcze jednego…

I Czwarty włożył drugi palec do odbytu, a diablica ponownie jęknęła.

– Włóż mi trzeciego!

I tę prośbę mój niezawodny sługa wypełnił, przy akompaniamencie dzikiego wycia Diabli.

– Włóż mi całą rękę!

I Czwarty z najwyższym trudem, walcząc ze stawiającym opór tyłkiem, wepchał swoją rękę…

Tego już było dla Diabli za wiele. Cipka ponownie zaczęła zaciskać się na moim kutasie, dając mu sygnał do orgazmu. Eksplodowałem zaraz po wszetecznicy, kolejny raz wypełniając jej szparę spermą… Upiorna kochanka opadła na mnie, wycieńczona. Czwarty wspaniałomyślnie wyjął rękę z jej tyłka i oddalił się bezgłośnie. Objąłem Diablę, głaszcząc i pieszcząc ją po plecach i włosach. Trwaliśmy tak przez dłuższy czas, gdy partnerka zdobyła się na pewne wyznanie.

– Szemchazaju, nikt nie sprawia mi takiej rozkoszy jak ty… – Mówiąc to, pierwszy raz z własnej inicjatywy obdarowywała pocałunkami moje ciało. Głos miała smutny, jakby zaraz miała się rozpłakać… – Gdy jestem z tobą ogarnia mnie jakieś takie nieznane uczucie, coś, czego nigdy nie doświadczyłam… Czy myślisz, że to może być TO?

– Miłość? – Pogładziłem ją po głowie. – Nie jesteś zdolna do miłości Diablo… To satysfakcja, stan, gdy po skończonej bitwie i wyrżnięciu wszystkich wrogów, chowasz miecz do pochwy…

Moja diablica nic więcej nie powiedziała. Nie chciała też już więcej się pieprzyć, leżała na moim ciele i przyjmowała delikatne pieszczoty, aż wreszcie zasnęła. Czyżbym poskromił Diablę Czerwonooką?

***

Dym ze stosów całkiem przysłonił jądro planety, powodując piekielną noc. Próbowałem zasnąć razem z Diablą, ale sen nie przychodził. Różne dziwne myśli przemykały mi po głowie, nie pozwalając zaznać takiego spokoju, którego zaznało moje ciało po pieprzeniu się z diablicą. Delikatnie wysunąłem się z objęć kochanki, zarzuciłem na siebie swój strój i opuściłem najwyższy krąg wieży.

Udałem się do zbrojowni. Miejsce to zapełniono rozmaitymi rodzajami broni – mieczami, włóczniami, tarczami, toporami. Centralne miejsce zajmował Samerion, świetlisty miecz podarowany mi tysiące lat temu przez Pierwszego Anioła. Jego blask przygasł i teraz był ledwie dostrzegalny. Ze smutkiem uświadomiłem sobie, że razem z nim przygasł także mój wewnętrzny żar. Mój czas w Piekle wypełniały miłostki i rozpusta, zamiast dawnych walk i epickich bojów.

W kącie dostrzegłem Czwartego smarującego tarczę. Musiałem się wyżalić.

– Czwarty! Nie mogę jeść, nie mogę spać, jest mi bardzo, bardzo źle!

– To normalne, jest pan demonem…

– Nie kpij sobie, Lechito! – Uwielbiałem spać i jeść, nawet jeżeli nie miałem takiego przymusu.

– A więc jest pan zakochany…

– Zakochany? W kim? W Diabli? – rzuciłem szyderczym tonem.

– Nie. Nie w Diabli. – Mój ordynans oderwał się od smarowania tarczy i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. – W szatańskiej oblubienicy!

Zaniemówiłem.

Czwarty wstał z miejsca i bez słowa wyszedł ze zbrojowni. Zostałem sam na sam własnymi z myślami. Coś nie dawało mi spokoju. Usiadłem, pragnąć ukoić rozpędzone myśli. Coś uwierało mnie pod ubraniem. I tym razem nie był to penis. Wyciągnąłem drażniący mnie skrawek materiału. Zakrwawiona opaska Robin Hooda… Demona, który rzucił wyzwanie samemu Belzebubowi!

Podejmę to wyzwanie!

Obcy głos mnie zmierził. Rozejrzałem się wokół, ale byłem zupełnie sam.

– Robin? To ty? – krzyknąłem.

Piekło jest iluzją.

Jakbym słyszał samego siebie.

Aza, czy to się kiedyś skończy?

– Adela? Gdzie jesteś? – zawołałem rozglądając się wokół. Nikogo poza mną nie dostrzegłem.

Tak, Szemchazaju! Mogę ją tobie podarować.

Isztar?! Tak długo czekałem…

Zasłużyłam na wszystko co mnie spotkało, jestem morderczynią.

– Adelo, nie zrobiłaś nic złego!

Zdradziłam Boga!

To on zdradził ciebie!

Adelo, czy wiesz czym jest Piekło?

– Piekło nie istnieje! Zostało wymyślone! Jesteśmy wolni!

To Belzebub jest twoim Panem! Nie Bóg!

Czy nagroda, którą zyskasz jest wart ceny jaką zapłacisz?

Zakryłem uszy, zwinąłem się w kłębek, ale głosy nie cichły, wręcz przybierały na sile.

Obudź się! Obudź!

Jakbym wyrwał się ze snu. Znałem ten głos. Rozbłysk jasnego światła poraził moje oczy. Chroniąc dłonią wzrok, skierowałem się w stronę jego źródła. Ujrzałem Samerion, mój miecz.

– Aniele? Pierwszy Aniele, to ty?

Zapomniałeś mnie.

– Nie zapomniałem, jesteś, jesteś … – Chciałem wypowiedzieć jego imię, ale nie byłem wstanie.

Zapomniałeś mnie, zapomniałeś kim jesteś!

– Nie zapomniałem, jestem, jestem… – Chciałem wykrzyczeć o tym, kim jestem, ale nic nie przychodziło mi na myśl.

Obudź się!

Obudź się!

Obudź się!

I obudziłem się. Ponownie stałem na szczycie wieży, podziwiałem piekielną noc. Noc, która zapadała tylko wówczas, gdy stosy trawiły ciała nieszczęśników… W dłoni dzierżyłem swój niebiański miecz. Rozjaśniał ciemność płomiennym blaskiem. Moją duszę przepełniał wreszcie spokój.

– Szemchazaju co się dzieje?! – Usłyszałem głos Diabli. Leżała naga i zakrywała oczy.– Co to za światło?

Podszedłem do diablicy.

– Jesteś ze mną? Czy mogę na ciebie liczyć?

– Udam się za tobą nawet do Nieba! Tylko zabierz to światło… Wypala moje wnętrze…

Schowałem miecz do pochwy i pogładziłem Czerwonooką po policzkach. Demonica wydawała się… Wystraszona?

– Szemchazaju przerażasz mnie… Powiedz, co się dzieje?

– Obudziłem się Diablo, obudziłem…

Odstąpiłem od niej. Uniosłem głowę w stronę pałacu Belzebuba.

– Aza, Aza, Aza – usłyszałem kobiece wezwanie.

I już wiedziałem co będę musiał zrobić.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Serdecznie witamy kolejnego autora 🙂

Autora nr 66! 😀

Pierwszy raz dałem 5 gwiazdek. Tyle się dostaje za jazdę w tunelu.

Na początku trochę się przeraziłem długością tekstu, jednak przeczytałem go ciurkiem. Zaimponowałeś mi Autorze jak nikt przed Tobą.

Koncept „kreatora światów” skąd go Wziąłeś ? Z minecrafta ?;)

Autor wita czytelników:)

Atheno, tutaj nie może być przypadku. Najwidoczniej sama opatrzność się na mnie uwzieła…

Mick, fajnie że opowiadanie się spodobało. Pisząc je przestudiowałem kilka książek, pograsowalem po necie, także zapoznalem się z tekstami religijnymi. Pewnie sporo pomysłów przemycilem do opowiadania, ale też na niczym konkretnie się nie wzorowalem. Kreator? Określenie pojawia się w tekstach związanych z tematyką, stąd też je zaadoptowalem w Nieboskiej.
Pozdrawiam
R.

No widać że się Przygotowałeś :). Zainteresował mnie ten motyw bo sam się interesuję takimi rzeczami. Był taki anioł, wymierzał kary z ramienia Boga. Też go próbowali przekabacić ale im się nie udało. Postać cokolwiek kontrowersyjna lub tak przedstawiana. Zainspirowałeś mnie do poszukiwań.

Serdecznie witam nowego Autora i gratuluję udanego debiutu. Pięć gwiazdek ode mnie 🙂
Pozdrawiam.

Niestety ze względów zupełnie niezależnych od tekstu, nie udało mi się przeczytać całości od razu…
może dlatego nie zdołałam całkowicie zanurzyć się w przedstawiony świat. Zapowiada się fascynująca walka dobra ze złem, choć język przydałoby się doszlifować, a fabułę nieco dogłębniej przemyśleć. Jest cała masa świetnych smaczków jak dantejskie sceny czy Judasz, gorące diablice i temperamentne diabły, ale jak zwykle mam problem ze stawieniem seksualności po złej stronie mocy… W każdym razie czekam na więcej 🙂

Gratulacje z mojej strony. Napisane lekko i z dowcipem, chociaż porusza poważne kwestie. Liczne odniesienia do religii, literatury i historii dodają smaku. I do tego urocze postacie „demonic”. Zwłaszcza Diabla przypadła mi do gustu, zarówno w pancerzu jak i po jego zrzuceniu.

Violet
Dziękuję.

Aniu
Cały czas pracuję nad sobą/tekstem. Sporo mi brakuje do poziomu biegłości w pisaniu, który chciałbym osiągnąć. Jednak cały czas ćwiczę:) I myślę że się poprawiam.
Nad fabułą do Nieboskiej, pracuję niemal od roku i jeszcze nie skończyłem…
Seks? Z pewnością budzi wielkie emocje. Mogą być wspaniałe, a mogą być i złe. Chciałbym opisywać obie skrajności , w tym opowiadaniu daję temu wyraz.

Mick
Szukaj po źródłach z których korzystales. Czasem jedna postać w różnych tekstach, ma zupełnie inne znaczenie. Np. Dwie postacie wykorzystane w Nieboskiej, są określane jako Upadłe Anioły, a w innym źródle wciąż służą w Niebie.
Kimś pasującym do twego opisu jest chyba też główny bohater książek L. Kossakowskiej ale to w znacznej mierze wymysł autorki.
Miałbym też podejrzenia co do dwóch wysoko postawionych Aniołów…

Nefer
Diabla to bardzo intrygująca postać, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że z niej jest „zła kobieta” 😉

Ten anioł to Samael. Ale z tych o których Piszesz to np. Asmodeusz który różnie jest przedstawiany i kiedyś był przedstawiany jako dobry. „Bóg zesłał ludziom aniołów, żeby ich nauczały, jednak anioły zapałały pożądaniem do córek ziemskich.” Teologia mówi że odbył się później sąd Boży i że cześć aniołów została wygoniona wśród nich wymienia się ojców hybryd zwanych „Nephilim”. To odpowiedniki mitycznych herosów. Poznać można ich po oczach, ponoć u Nefilimów występowały tylko niebieskie oczy. Ponoć zdecydowania cześć ludzi posiadających nie do końca wytłumaczalne cechy, ma niebieskie oczy ;).

Właśnie Samael i Asmodeusz to bardzo skomplikowane postacie. Ten pierwszy bywa przedstawiany jako diabeł wcielony a drugi bywa zaliczany do Upadłych Aniołów z chóru Serafinow, ale też jako … syn Samaela. Obaj jednak pojawią się w opowiadaniu toteż… nie będę dużo o tym teraz pisał.
W apokryfie, księdze Henocha wymieniony jest sam Szemchazaj wraz z grupą poslusznych mu Aniołów, którzy tak jak piszesz pojawili się na Ziemi by nauczac ludzi, ale postanowili zostać – w opowiadaniu Szemchazaj wspomina o tym Adeli.
Generalnie mój koncept jest taki aby wraz z rozwojem głównych wątków, przedstawiać te dawne, zamierzchłe dzieje Aniołów, ich upadku i tego co robili potem… Oczywiście będzie to moja interpretacja, ale będę się trzymał”faktów” a punkty sprzeczne będę próbował łączyć w logiczną całość.

Zatem zapowiada się pięknie. Tylko życzyć wytrwałości i kunsztu Barbatosa.

Przeczytałam jednym tchem i jestem pod wrażeniem. Językiem i drobnymi niedoróbkami nie masz się co przejmować. Większość z nas, jeśli nie wszyscy, mamy z tym problem, ale wszystkim się poprawia w miarę pisania. Mamy też Korektorów, którzy są nie do przecenienia. Najbardziej imponuje mi wkład pracy i kunszt z jakim wykorzystujesz zdobytą wiedzę. Daję pięć gwiazdek i naprawdę z niepokojem czekam na rozwój wydarzeń.
Pozdrawiam, Roksana

Roksana
Dziękuję za komentarz. Opowiadanie jest długie, porusza wiele wątków, jest trochę humoru, ale i grozy. Każdy czytelnik może odbierać je po swojemu i znaleźć coś, co przypadnie szczególnie do gustu.
Jednak jak napisałaś na końcu – pisząc chciałem aby osoba czytająca odczuła na koniec pewien rodzaj niepokoju – więc teraz jestem ukontentowany czytając twoje słowa. Udało mi się 🙂

Błędy?
Eliminowanie ich to jeden z dwóch głównych powodów dla których publikuję w sieci swoje wypociny. Więc jeżeli komuś się wrzuci w oczy jakiś wielBłąd, który uszedł uwadze mojej i Korektora, to będę wdzięczny za ukazanie go.

Pozdrawiam
R.

Autor numer 66 popisał się. Czytałem kiedyś podobną nieco fantastykę, tyle że o niebie i bardzo grzeczną.
I było to bardzo dawno temu.
Poza drobnym szczegółem nic mnie nie razi w tym opowiadaniu, które trzyma się swojej nietuzinkowej konwencji.
Ale o szczegółach nie rozmawiamy, skoro całość jest dobra.
Uśmiechy radości, że późno bo późno ale przeczytałem część pierwszą i niebawem przejdę do drugiej.
Karel

Karelu…
Zaintrygowałeś mnie tym jednym szczegółem, za każdą krytyczną (no, nie-krytyczną też…)uwagę będę szczerze wdzięczny. Wtedy będę mógł pochylić się nad problemem i wyciągnąć na przyszłość odpowiednie wnioski.
Pozdrawiam
R.

Pomijając fakt, że słowo „cipka” jest infantylnym, grafomańskim określeniem, nadużytym w tysiącach grafomańskich tekstów, które widziałem, i że go nie cierpię, choć za jakiś czas ma szanse stracić swoją grafomańską konotację, to wspomniane słowo nie pasuje kompletnie do tekstu. Nie pochyliłeś się nad słownikami słów pradawnych, historią języka i wstawiasz w tekst jakieś cipki, krok-i i może jeszcze inne zgrzytające elementy. A poza tym nie mam zastrzeżeń, cenię humor i pomysł, no i research poprzedzający pisanie.
Uśmiechy,
Karel

Karelu dzięki za odpowiedź. Niewątpliwie dałeś mi sporo do myślenia.
Osobiście bardzo lubię słowo „cipka” – to tylko pięć liter, a jakie emocje powoduje! Ile sprzecznych uczuć sprawić może ten niepozorny wyraz! Jest soczyste, infantylne, niby lekko wulgarne, ale wulgaryzmem nie jest, itd. itp.
Najwidoczniej jednak stoimy w tym temacie po przeciwnych stronach barykady.
Czy nie pasuje do tekstu? Tak jak wyżej napisałem, w moim zamiarze miał grać na odpowiednich strunach emocjonalnych czytającego. Cóż najwidoczniej gra trochę fałszując przy tym.

Czy powinienem stosować więcej dawnego słownictwa?
Moje główne założenie, było takie, aby tekst czytał się szybko, lekko i przyjemnie. To treść ma skłaniać do myślenia, forma ma być przystępna i pomagać treści. Bohaterowie nie mówią jakimś konkretnym językiem, po prostu wyrażają swoje myśli. Nie żyją, ich ciało nie istnieje, a wszystko wokół jest tylko ich wyobrażeniem. Dawne podziały rasowe, religijne czy językowe straciły na znaczeniu(szerzej o tym w drugiej części). Sposób opisu starałem się też dopasować do postaci, np seks z Diablą opisywany jest wulgarnie, rozmowy z Adelą są już znacznie bardziej grzeczne.

Możliwe, że wprowadzając elementy anachronizmu języka zwiększyłbym wiarygodność tekstu. Muszę nad tym poważnie podumać.
Pozdrawiam
R.

Widzę że tu idzie taka inteligencka rozmowa więc dorzucę swoje 15 groszy (gdzieżby inaczej).

Ujmuję się za cipką i deklaruję jej swoje przywiązanie. To było najpowszechniej stosowane określenie na ten narząd kiedy byłem małym chłopcem. Cipka oznaczała tajemnicę, taką fajną tajemnicę. Wzbudzała fascynację i wiążą się z nią same dobre i miłe uczucia. Przynajmniej z tego okresu. Dla tego, choć to co Karel napisał to prawda, po prostu nie sposób cipki nie lubić :).

Czasem wystarczy jedno zdanie, aby Czytelnika przyciągnąć, zauroczyć i sprawić, aby na długo zapamiętał i tekst, i jego Autora. W powyższym opowiadaniu takich zdań jest kilkanaście, ale tylko jedno z nich rozbawiło mnie do łez 😉

And the winner is…

„Kułwa, Judasz, dopłowadzasz mnie do czałnej gołączki!” 😛

Panie Radosny, pisz Pan jak najwięcej i nie waż się przestać! 🙂

Bogini…
…Cóż ja mogę odpowiedzieć?

Staram się pisać jak najlepiej… po prostu się staram 😉

Więc dodaj to tego jeszcze „jak najwięcej” ;p

Witaj, Radosky!

Ponieważ opowieść ta, o której słyszałem wiele dobrego, zbliża się ponoć do zakończenia, w końcu wygospodarowałem trochę czasu i do niej usiadłem. I szybko pojawiła się konstatacja, że sporo straciłem, nie sięgając po nią wcześniej. Pierwszy rozdział „Nieboskiej” to prawdziwie rozkoszna wędrówka, a czasem wręcz szaleńcza gonitwa wśród biblijnych i apokryficznych tropów. Porządnie przyłożyłeś się do studiów nad materią, w której pracujesz, drogi Autorze. Chapeau bas!

Miałem niekłamaną frajdę śledząc różne zawarte w tej opowieści smaczki. Z jednej strony solidny ładunek chrześcijańskich i judaistycznych legend oraz inspiracji: Szamchazaj i Azazel, Lilith, Lucyfer i Belzebub, opowieści o pierwszej kobiecie, o pierwszym z aniołów, o kolejnych buntach w niebiosach, sugestia, że w piekłe nastąpił przewrót i gwałtowna raczej zmiana kierownictwa… z drugiej garść komicznych motywów: nie wymawiający „r” Cyceron, ucieszny i żałosny zarazem Judasz Iskariota, gangstersko-knajacki styl Belzebuba, cudowna stylizacja mowy demonów poprzez odwrócenie znaczenia przymiotników i nadanie tym, które uważamy za nacechowane negatywnie – pozytywnego znaczenia. Z trzeciej wreszcie strony postmodernistyczna jazda z Mickiewiczem, Dantem Alighieri, Robin Hoodem… jest tego tyle, że aż trudno uwierzyć, że zmieściło się w jednym tekście.

A przecież starczyło jeszcze miejsca na wykreowanie ciekawego bohatera, diabła nie-diabła, jedynego być może lokatora piekieł niepozbawionego pewnej moralności, Szamchazaja. Gościa jakby z trochę innej bajki, którego upadek – podobnie jak w przypadku Adeli – nastąpił nie dlatego, że uczynił coś złego, lecz dlatego, że sprzeciwił się autokratycznym prawom boskim, niewiele mającym wspólnego z etyką czy sprawiedliwością. Zaprawdę, Bóg z tej opowieści nie jest sprawiedliwy, lecz surowy. To bóstwo starotestamentowe, zazdrosne o swą władzę i wpływy, tak naprawdę niewiele różniące się od naczelnego demona, który może i jest podłym skurczybykiem, ale przynajmniej nie hipokrytą.

W pierwszym rozdziale zmieściła się również galeria zapadających w pamięć bohaterek. Są one na razie nieco stereotypowe, zarysowane grubą kreską, ciekawe, czy w kolejnych częściach będą miały możliwość rozwoju i pogłębienia psychologicznego rysu. Na razie Lilith to femme fatale, dla której nasz bohater, piekielny Philip Marlowe,jest gotów na wiele. Początek tej historii bardzo przypomina coś, co mógłby napisać Raymond Chandler. Wezwany przez niezwykłą kobietę detektyw rzuca się w wir wydarzeń i wpada w tarapaty. Adela z kolei to święta nierządnica, będąca obiektem fascynacji bohatera. Choć upadła, to nadal emanująca dobrem, łaską i współczuciem. Nie jest jasne, czy to ona pociągnie go w górę, niczym Sonia Raskolnikowa w „Zbrodni i karze” Dostojewskiego, czy to on pociągnie ją w dół, jak wicehrabia Valmont prezydentową de Tourvel w „Niebezpiecznych związkach” de Laclosa. Ich pojedynek będzie zapewne najbardziej fascynującym wątkiem opowieści. Wreszcie Diabla Czerwonooka, spełniająca tu rolę hmmm… jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, seksownej i nieco wyuzdanej dziewczyny z sąsiedztwa, która wpada do bohatera z wizytą na odrobinę radosnego, niezobowiązującego spółkowania 🙂 No i wielka nieobecna tego rozdziału, Isztar. To przez nią upadł nasz bohater. Nie sposób jednak nie zauważyć, że to ona poniosła znacznie surowszą karę. Obecnie jest instrumentem Belzebuba, mającym zapewnić lojalność Szamchazaja. Ale kim okaże się naprawdę? I jak tysiące lat katuszy wpłynęło na jej psychikę? Czy cokolwiek zostało z dziewczyny, która doprowadziła anioła do wyrzeczenia się Boga?

Mamy zatem bohatera, mamy misję (a nawet dwie), z odpowiednim ładunkiem moralnego niepokoju, mamy nagrodę, dla której warto popełnić najgorszą zbrodnię… bardzo jestem ciekaw, jak to pociągniesz Autorze! Dlatego też od razu zstępuję do piekielnych czeluści i biorę się za lekturę rozdziału 2.

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Podczas lektury rzuciły mi się w oczy różne drobne niedoróbki (zjedzone słowa, nie do końca szczęśliwe sformułowania). Ponieważ nie utrudniały lektury, przeskakiwałem je i szedłem dalej. Ale w wolnej chwili podeślę Ci na priva moje spostrzeżenia.

Bardzo ciekawy komentarz, będący zarazem w znacznym stopniu recenzją. Przeczytałem go z dużym zainteresowaniem i ze sporą satysfakcją. Moje starania, pomysły i ich finalna realizacja zyskały uznanie i zrozumienie. To, co chciałem przekazać, zaakcentować w tekście, w znacznej mierze umieściłeś Megasie w swojej wypowiedzi.

Podczas dalszej wędrówki po Piekle będziesz miał zarówno nade mną, jak i innymi czytelnikami pewną przewagę. Pierwszą Nieboską napisałem prawie dwa lata temu, początkowo była planowana na trzy części, ale z czasem coraz bardziej ją rozwijałem, wprowadzając nowe wątki i dokonując kilku zwrotów akcji zmieniających losy bohaterów. Ich cel wciąż jest ten sam, ale droga się wydłużyła.
Przez ten czas ewoluował nieco mój styl pisania, sam też nie bałem się eksperymentować. Ciekaw więc jestem wszelkich spostrzeżeń i uwag do dzielenia się którymi, jak zawsze zachęcam. W myśl zasady – pochwała motywuje, krytyka uczy.
Udanej przygody w czeluściach piekielnych 😉
R.

Pączkowanie zaplanowanej już i rozpisanej na określoną liczbę rozdziałów historii… skąd ja to znam 🙂 Opowieść Demetriusza miała mieć z początku 6 części. A stała się moim opus magnum.

No, ale atutem dłuższej pracy nad tekstem jest to, że człowiek ma się czas rozwinąć i pisać coraz lepiej. Z ciekawością będę więc oglądał ewolucję Twego stylu.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz