Magnetyzm II (Ania)  3.58/5 (4)

14 min. czytania

Źródło: Pixabay

Anil

Jest już dwudziesta druga, a on nadal siedzi w biurze i nie ma najmniejszej ochoty wracać do domu. Nie tak wyobrażał sobie swoje życie. Naiwnie wierzył, że od każdej kobiety można dostać to samo. Dopóki nie poznał Rani. To znaczy znał ją wcześniej, jako dziecko, ale nie zwracał na nią szczególnej uwagi, bo była od niego pięć lat młodsza. Smarkula. Potem kontakt się urwał, głównie przez jego studia w Anglii.

Jako kobietę zobaczył ją po raz pierwszy na miesiąc przed ślubem. Olśniewająco piękna, obwieszona brylantami – kolczyki, naszyjnik, bransoletka, nawet jej komórka połyskiwała drogocennymi kamieniami – nosiła się na modłę europejską. Chyba nigdy nie widział jej w sari.

Od początku była do niego wrogo nastawiona. Próbował dowiedzieć się czy to ma związek z innym mężczyzną, ale bezskutecznie. Ponoć nigdy nikogo nie kochała. Zamknięta w złotej klatce miała niewielki kontakt ze światem zewnętrznym. Trudno uwierzyć, ale rzeczywiście tak było, mimo iż od piętnastego roku życia grywała mniejsze lub większe rólki w miejscowych produkcjach filmowych. Często finansowanych przez jej ojca.

Zachowała dla niego swój najcenniejszy dar. Odebrał go w noc poślubną, zgodnie z tradycją. Pewnie ucieszyłby się, gdyby nie fakt, że leżała niczym kłoda z zamkniętymi oczami i wyglądała jak skazaniec posłany na szafot. Wyraźnie pozwoliła mu na to tylko dlatego, że musiała, że powinna…

Oczywiście dobrze, że przed nim nie miała żadnego innego mężczyzny, że nikt nie złamał jej serca i nie sprawił, że będzie usychać latami z tęsknoty, ale on mógłby wybaczyć coś takiego. Wbrew wszystkim nie oczekiwał od swojej żony dziewictwa. Zresztą sam nie wie czego oczekiwał. Od początku było jasne, że nie on podejmie tę decyzję, że rodzice znajdą mu odpowiednią partię. Winien był posłuszeństwo ich woli, musiał zapłacić za trud włożony w wychowanie i zapewnienie mu godnej przyszłości.

Był więc posłuszny. Ona też – wobec swoich rodziców, ale nie wobec niego. Rozkapryszona egoistka, inaczej nie sposób jej nazwać. Zapatrzona w siebie, skupiona na swoim wyglądzie i zimna. Delikatnie powiedziawszy oziębła.

Na początku starał się pomóc jej się rozluźnić i czerpać przyjemność ze zbliżeń, ale ona nie współpracowała. Równie dobrze mógłby posuwać dmuchaną lalkę. W końcu przestał to robić. Miał wyrzuty sumienia, bo powinien zachować ciągłość rodu, ale gdy odkrył, że Rani w tajemnicy bierze tabletki antykoncepcyjne, ulżyło mu i poczuł się zwolniony z obowiązku. Wprost zadziwiające jak wielką ulgę mu to przyniosło.

Odtąd żyli razem, ale osobno. Mijali się w tym wielkim domu, który dzielili. Nie spędzali razem czasu ani nawet nie rozmawiali. Nie mieli o czym.

Dopiero żona pozwoliła mu docenić wszystkie poprzednie kochanki. Dawały mu spełnienie i radość, jakiej ona nigdy mu nie da. Jednak zamiast szukać ukojenia w ramionach innej, rzucił się w wir pracy. Jego celem stało się pomnażanie majątku zdobytego przez ich rodziny. Ojciec i teść byli z niego dumni. Szybko zapomnieli o skandalu jaki wywołało, jeszcze przed ślubem, wydanie przez niego ogromnej sumy na leczenie dziewczyny, którą zostawił w Anglii.

Wypadek samochodowy. Nigdy nie wybaczy sobie, że pozwolił jej wsiąść za kierownicę w takim stanie. Mogła się zabić! Mogła kogoś zabić! Idiotka!

Kiedy ją poznał nie przejmował się konsekwencjami. Była jedną z wielu. Europejki generalnie łatwo rozkładały nogi. Nie rozumiał tego, ale też nie próbował się nad tym szczególnie głowić. Ot, różnice kulturowe. Może zdziwiło go, gdy dowiedział się, że Anglicy nie mają takiego powodzenia. Uznał wtedy, że jest egzotyczną atrakcją, ale nie widział powodu dla którego nie miałby z tego korzystać.

Podobała mu się gładka, jasna cera. Zawsze jaśniejsza od jego. Czasem piegowata. Zauroczenie odcieniami różu, bieli i beżu sprawiło, że zrozumiał czemu Hinduski od wieków próbowały najdziwniejszymi sposobami rozjaśnić sobie skórę. Jej skóra miała szlachetny odcień kości słoniowej i była jedwabiście gładka. Idealna. Bez żadnej skazy.

Nie chce sobie wyobrażać jak teraz wygląda. Na samą myśl o bliznach czuje przeszywający ból. Widział dokumentację medyczną. Była nieźle poharatana. Zmiażdżone żebra, udo przeszyte fragmentem karoserii, silne wstrząśnienie mózgu, pęknięta miednica… Ale przeżyła i w końcu, po długiej rehabilitacji, wróciła do formy. Podobno. Nie widział jej i pewnie już nigdy nie zobaczy.

Była wyjątkowo bezwstydna i namiętna. Mogłaby to robić zawsze i wszędzie. Żadna inna równie chętnie nie grała na jego flecie, nie ujeżdżała jego rumaka ani nie dawała pieścić swoich tylnych wrót. W jej wykonaniu zbliżenie cielesne zawsze było sztuką. Sztuką kochania. Prawdziwe ars amandi, tak rzadkie na zimnych wyspach.

Nigdy nie przypuszczał, że będzie za nią tak bardzo tęsknić. Oszukiwał samego siebie, że nawet po jego ślubie nic między nimi się nie zmieni, ale ta słodka ptaszyna nie uznawała kompromisów. Albo miał być cały jej, albo mieli się rozstać. Raz na zawsze. Nigdy niczego nie obiecywał, a jednak kiedy go rzucała, czuł się jak wiarołomca. Nie miał wyjścia, musiał to zrobić. Pozwolić jej odejść…

Pobojowisko

– Bo spóźnisz się do pracy. – Z błogiego snu o czerwonowłosej dziewczynie wyrywa go spokojny głos matki. Znowu musiał nie usłyszeć budzika. Siada i przeciera oczy. Jest szósta piętnaście. Wszystko go boli i oddałby królestwo za krótką drzemkę. Zawsze był śpiochem, ale odkąd po wieczornej pracy u Darka chodzi na tamten przystanek tramwajowy i czeka na Bóg wie co, jest jeszcze gorzej. Powinien zapomnieć o tej dziewczynie!

Zaspany idzie do kuchni i siada na ławie. Czeka już na niego gorąca jajecznica z pomidorami i szklana mleka. Niespiesznie zjada posiłek, przyglądając się jak matka szykuje mu kanapki do pracy. Z kiełbasą i żółtym serem. Dorzuca jeszcze ogórka.

Z trudem unosi się, w weekend wcale nie odpoczął. Całą sobotę i pół niedzieli spędził w herbaciarni. Powinien z tego zrezygnować, na dłuższą metę nie da rady tak funkcjonować.

Szybki prysznic pozwala się dobudzić. Ubiera świeżo uprane i uprasowane ciuchy robocze i rusza na przystanek. Dobrze, że choć robota jest blisko. Bliżej niż siedziba firmy. Szef pozwolił mu dojeżdżać od razu na miejsce, więc rano ma trochę więcej czasu. Jakieś dwadzieścia minut.

Powietrze jest rześkie, w nocy musiało padać. Czuć przyjemny chłód, ale dzień zapowiada się jak zwykle upalnie, już niemal czuje strugi potu, lejące się po ciele kiedy w pełnym słońcu będzie przekopywał te wstrętne chaszcze. No, ale praca na świeżym powietrzu jest podobno zdrowa… przynajmniej póki nie dostanie się udaru słonecznego.

Wsiada w tramwaj na Biskupin, o tej porze nie jest jeszcze zatłoczony. To poważna zaleta pracy od siódmej rano. Przez okno obserwuje senne miasto i sam stara się nie zasnąć. Byłby do tego zdolny, ale wtedy może przegapić przystanek i spóźnić się, a szef na pewno mu tego nie wybaczy.

Wysiada przy Hali Stulecia. Musi się odrobinę cofnąć w stronę rzeki. To ładna, zielona okolica, między Uniwersytetem Medycznym a Akademią Wychowania Fizycznego jest kilka dużych domów z dostojnymi, starymi ogrodami. Ten ogród niestety został wyjątkowo zapuszczony.

W ciągu kilku ostatnich dni wykopał już większość dzikich siewek klonów i innych niepożądanych gatunków drzew, ale teraz czeka ich wszystkich dokładne przekopywanie całości i ręczne wybieranie z ziemi kłączy podagrycznika, który jest gotowy przebić się nawet przez gęstą darń trawy z rolki. Nie znosi tego, już kiedyś to robił i potem te białe korzenie śniły mu się po nocach, ale cóż począć…

O dziwo na miejsce dociera pierwszy, musi więc chwilę poczekać na ulicy, bo klucz do bramy ma tylko szef. Opiera się o płot i znużony zamyka na chwilę oczy. Nie reaguje na ryk silnika – to nie ten silnik – może jeszcze chwilę bezkarnie spędzić na granicy między jawą i snem. I wtedy, tuż obok niego, ze szczękiem otwiera się brama, brama tego domu. Spędził tu niemal dwa tygodnie, a jeszcze ani razu nie widział właścicieli. Osłania ręką oczy, żeby przyjrzeć się samochodowi i znajdującym się w nim ludziom, ale jest zbyt jasno. Przez ułamek sekundy wydaje mu się, że na tylnym siedzeniu limuzyny widzi ją. Jednak chwilę później, gapiąc się na kuper tego mercedesa nie jest już wcale pewien czy jego wybujała wyobraźnia nie spłatała mu figla.

Gdy tylko pojawia się reszta ekipy, próbuje się czegoś dowiedzieć. Koledzy śmieją się i kpiąco poklepują go po ramieniu. Jeden przez drugiego krzyczą:

– Ej, Nowy chciałby wiedzieć kto tu mieszka!

– Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków.

– Uwierz, że chciałbyś być jednym z nich.

– Nie tylko ty, tę laleczkę wyruchałby pewnie każdy.

– Laleczkę? – Dziwi się. Więc może to jednak ona?

– Ale to nie twoja liga, stary. Przykro mi.

– Kim ona jest? – Nie zraża się żartobliwym tonem kumpli z roboty.

– Prawdziwą królewną. – Jeden z nich mruga do niego porozumiewawczo.

– To Ewa Kowalik – szef lituje się w końcu nad nim i konspiracyjnie szepcze mu do ucha.

– Ewa Kowalik? Kto to? Jakaś gwiazdka? – Dalej nic nie rozumie.

– Gdzieś ty się uchował, młody?! To jedna z najbogatszych osób mieszkających na planecie zwanej Wrocław!

– Najbogatszych? – Niemal dławi się własną śliną. No, nie pasuje mu to jakoś do dziewczyny z przystanku. Czemu ktoś taki miałby korzystać z komunikacji miejskiej? Choć prawdę powiedziawszy ten dom też nie jest jakiś szczególny. Mógłby należeć do lekarza, prawnika czy wykładowcy uniwersyteckiego, a nie do najbogatszej dziewczyny w mieście. – To dlaczego tu mieszka? – pyta ze zdziwieniem.

W odpowiedzi kolega tylko wzrusza przepraszająco ramionami.

Zerka na budynek. Dom jak każdy inny. Owszem, duży. Jedyną ekstrawagancję stanowi przylegający do niego zadaszony basen. Długi, ale wąski. Co prawda nie był w środku, jednak cóż mogłyby kryć te przedwojenne mury?

Zabiera się do roboty, jeszcze energiczniej niż zwykle. To pozwala mu nie myśleć, choć kocie oczy i tak prześladują go nieustannie. I jeszcze te mlecznobiałe piersi z różowymi sutkami, które wyobraził sobie tamtej nocy. Przepadł, po prostu przepadł, a jeśli to prawda, jeśli ona jest prawdziwą królewną, to tym gorzej dla niego, bo to znaczy, że nie ma żadnych szans, choćby nawet ją odnalazł.

W ziemi, w chwastach, przy bramie garażu i w oknach zasłoniętych przez gęste firanki próbuje dostrzec jakąś wskazówkę. Czy to mogła być ona? Czy mieszka tu sama? W sumie byłoby dziwne, gdyby taka piękna kobieta nikogo nie miała. Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Poza tym ile ona mogła mieć lat?! Wyglądała na ledwie pełnoletnią, więc pewnie maksymalnie tyle co on – dwadzieścia cztery. Tylko jak w takim młodym wieku można dorobić się fortuny?

Ewa Kowalik. Jego kusicielka Ewa. Naprawdę nigdy o niej nie słyszał, ale mało interesuje się światem biznesu. Będzie musiał się czegoś dowiedzieć. Może nawet w internecie są jakieś jej zdjęcia… Tylko kogo mógłby poprosić? Kto by go nie wyśmiał ani nie patrzył na ręce, a najlepiej jeszcze pomógł? Hmmm… Kropeczka-Biedroneczka. Tylko ona wchodzi w grę!

Bez apetytu przeżuwając kanapki i popijając je ciepłym piwem wysyła esemesa do swojej kumpeli:

Potrzebuję skorzystać z internetu. Masz chwilę ok. 16:00?

Ściska go w dołku. Ma nadzieję, że nie będzie musiał się tłumaczyć i jednocześnie, że będzie miał okazję zaspokoić swoją ciekawość. Niecierpliwi się, choć wie, że ona rzadko odpisuje od razu. Ku jego uciesze odpowiedź przychodzi po niecałych pięciu minutach.

Od Dronka: Kupiłbyś sobie w końcu komputer!

Uśmiecha się do siebie. To takie w jej stylu – będzie się z nim teraz droczyć, ale koniec końców znajdzie dla niego czas.

Do Dronka: Wiesz, że jestem biedny jak mysz kościelna…

Od Dronka: Wiem, wiem. Całą kasę wydajesz na alkohol i dziwki 😉

Do Dronka: Na alkohol tak, ale nie mam aż tyle, żeby wydawać na dziwki.

Od Dronka: Żałujesz?

Do Dronka: Jak każdy zdrowy facet 😉

Ostatecznie umawiają się w kawiarni na Świdnickiej. Zje coś szybko, umyje się i przebierze, a potem będzie miał blisko do herbaciarni. Godzina chyba wystarczy, a jak nie to Darek będzie musiał jakoś przeboleć kolejne spóźnienie.

Z każdą chwilą jest coraz bardziej podekscytowany, energia rozsadza go wręcz od środka.

– Spokojnie, bo połamiesz łopatę. – Jeden z kolegów zerka na Mateusza podejrzliwe. No tak, podciąga poprzeczkę, rzeczywiście powinien trochę przystopować, bo naprawdę go znielubią.

– A pomyślałby kto, że taki inteligent – dorzuca inny.

– Studenciak.

Tym razem nie zamierza prostować, że studia skończył już dobrych kilka miesięcy temu, ale niestety nie znalazł żadnej roboty i musiał wrócić do tej przeklętej firmy. Powinien był słuchać matki i iść na prawo, ale wybrał historię. Zawsze marzył o tym, żeby zostać nauczycielem. Niestety. Niż demograficzny – szkoły nie zatrudniają nikogo nowego, a wręcz zwalniają. Robiąc maturę bez wątpienia nie myślał o takich przyziemnych sprawach jak demografia. Trudno, musi teraz wypić piwo, którego nawarzył. Pewnie już do końca życia będzie kosił trawę…

Kropelka

Jest dziesięć po czwartej, a jego oczywiście nie ma. Zamawia kawę i sernik. Laptopa kładzie na stoliku na wprost drzwi i jeszcze raz się rozgląda. Mateusza nadal brak. Sprawdza komórkę. Nie dał żadnego znaku życia. Ostatni esemes jest sprzed południa: To do zobaczenia.

Wzdycha ciężko. Zawsze jest tak samo! Dawno powinna dać sobie spokój z tym facetem, ale ma słabość do chłopaków z gitarą, a on gra i śpiewa bosko. Do tego sam komponuje i, od wielkiego dzwonu, pisze teksty. Rewelacyjne!

Tyle, że wykorzystuje ją. Odzywa się tylko, gdy ma jakiś interes – tak jak dziś. Jedynym podziękowaniem ma być niewinny całus w policzek, podczas gdy najchętniej schrupałaby go całego. Z kopytami! Cóż, sama jest sobie winna, że na to pozwala. Zjawia się jak głupia na każde zawołanie i czeka jakby nie miała nic lepszego do roboty.

– Jak zawsze punktualny. – Obdarza go ciepłym uśmiechem, gdy pojawia się w końcu. Dwadzieścia dwie minuty po czwartej!

– Sorki. – Mateusz wzrusza tylko ramionami. Nie zamierza się tłumaczyć, nie czuje się skruszony… po prostu nie szanuje jej czasu! Za to wygląda niesamowicie. Opalony, z włosami rozjaśnionymi od słońca i słodkim rumieńcem na policzkach. Chyba się spieszył. To dobrze.

I te oczy! Mogła by utonąć w ich lazurze. Zawsze śmieszyły ją opisy, w których bohaterzy literaccy mają fiołkowe oczy. Żaden człowiek nie ma fioletowych oczu, absurdalne – oburzała się. Uważała to za anglosaską naleciałość, w końcu ci daltoniści Angole twierdzą, że fiołki są niebieskie… Tyle, że jego kolor oczu również jest niedorzeczny. Niedorzecznie niebieski, niemal granatowy, może wpadający odrobinę w fiolet. Chabrowy.

Ewidentnie się niecierpliwi. Nie chce go zadręczać, więc daje mu laptopa. Słabo sobie z nim radzi, szczególnie z touchpadem. Przygląda się rozbawiona. Jest chyba jednym facetem na świecie, którego nie kręcą nowinki technologiczne. Neandertalczyk jeden! I to również jest w nim słodkie. Rozczulające. Tyle, że gdyby był lepszy w te klocki, już dawno załatwiłaby mu jakąś spokojną pracę za biurkiem, a tak musi prężyć swoje seksowne muskuły i zarabiać na życie pracą fizyczną. Ale dzięki temu przynajmniej jest opalony i zaoszczędzi trochę na siłowni…

– No co? – Mateusz pyta w końcu odrywając wzrok od ekranu.

– Nic. – Anka uśmiecha się na tyle niewinnie, na ile tylko ją stać.

– Czemu tak na mnie patrzysz? – Jest speszony. Pewnie dlatego, że wolałby zostać z jej laptopem sam na sam.

– Masz takiego wielkiego pryszcza na czole… – Postanawia obrócić to w żart, ale on niepewnie dotyka swojej głowy. – Daj spokój. – Przerywa mu te zabiegi. – Jak zawsze wyglądasz świetnie.

Mruga oczami zdezorientowany. To też ubóstwia! Gdyby chodziło o jakikolwiek innego faceta, wyraziłaby swoje myśli na głos i w ciągu pół godziny zaciągnęłaby go do swojego mieszkania, nie przejmując się współlokatorką, ale… to jest Mati.

Z nostalgią i rozdrażnieniem wspomina ten jeden, jedyny raz kiedy do czegoś między nimi doszło. To było ponad dwa lata temu. Nie pamięta po co do niego poszła, ale doskonale pamięta jak bardzo zdziwiła się, gdy jego matka otworzyła jej domofonem drzwi wejściowe mówiąc, że jest w piwnicy. Niepewnie zeszła w dół zamiast iść w górę. Znalazła go bez problemu. Grał. Był sam ze swoją gitarą elektryczną wśród beczek z kiszoną kapustą i zapasu ziemniaków na zimę.

Nie przerwał, gdy weszła. Słuchała z przyjemnością, a jeszcze większą przyjemność sprawiało jej patrzenie na niego. Cały oddawał się muzyce. Zagrał kilka kawałków. Potem zmęczony opadł na brudną, starą kanapę obok niej. Bardzo blisko.

Nie mogła się oprzeć. Te dźwięki, te ruchy, cała jego postawa zdążyły wzburzyć w jej żyłach krew, rozpalić zmysły do czerwoności i użyźnić poletko, a jeszcze ten jego słodki zapach i bijące od niego ciepło… Zarumieniony i lekko spocony był po prostu apetyczny!

Przylgnęła do niego ściśle i zaczęła całować namiętnie. Wplotła dłonie w jego włosy. Poddał się temu biernie. Nie odwzajemnił pieszczot, ale też nie odrzucił ich. Rozgorączkowana zaczęła dotykać wszędzie. Gładziła szyję, ramiona, brzuch. Jej niecierpliwe dłonie wślizgnęły się pod koszulkę, zsunęły na udo i nie wiadomo kiedy jedna znalazła się na wybrzuszeniu rozporka.

Jego oręż był zwarty i gotowy, taki zachęcający. Nie odrywając się od miękkich ust, rozchylonych, choć tak boleśnie nieruchomych, zajęła się zamkiem. Rozpięła go z trudem, nieco niezdarnie, ale liczy się przecież efekt końcowy! Wreszcie mogła dotknąć aksamitnej skórki, poczuć twardość reakcji na nią.

Była niczym dziecko bawiące się po raz pierwszy nową zabawką. Podekscytowana i entuzjastyczna, mimo że zabawka okazała się jak na jej gust nieco zbyt mało interaktywna.

Osunęła się na kolana, między szeroko rozłożone nogi i spojrzała w cudnie zamglone oczy. Była z siebie taka dumna, z tego że najwyraźniej działa na niego i że potrafi dać mu przyjemność. Wyłuskała spod ciasnej gumki slipek hegemona i wzięła go głęboko do ust. Bez problemu zmieścił się cały. Był chyba nieco mniejszy niż przeciętny, ale za to śliczny i smakowity. Idealnie prosty, harmonijnie zbudowany, z główką nieco szerszą od trzonu. Jasnobrązowy, jedynie na czubku odrobinę zaczerwieniony. Twardy, a to najważniejsze.

Pieściła go intensywnie, z zapałem ssąc i kręcąc językiem wokół główki. On tylko patrzył. Milczący, spokojny, obojętny… Nie, nie obojętny – jego wzrok rozmywał się coraz bardziej, a oddech nieznacznie przyspieszał. Wolałaby, żeby mówił co lubi, czego chce, żeby złapał ją za włosy i nadawał rytm, ale on tylko przelotnie pogładził jej policzek. Nic więcej.

Kiedy pęczniał i dygotał zmieniała rytm, chciała delektować się tym jak najdłużej. Jedną ręką ostrożnie chwyciła jego orzeszki, a drugą skierowała w stronę sutka sterczącego pod koszulką. Cicho jęknął.

Uwielbia robić lody, uwielbia widzieć jak wielką władzę ma nad mężczyzną, trzymając w ustach najdelikatniejszą część jego ciała i mimo słabej reakcji Mateusza, wtedy też czuła ten przyjemny dreszcz. To podniecenie. Jej ideałem jest mężczyzna, który byłby w stanie zerżnąć ją ostro tuż po tym, jak posmakuje jego spermy, tej boskiej ambrozji. Niestety póki co takiego jeszcze nie znalazła. Większość najchętniej tuż po by zasnęła.

Ale wracając do Mateusza, bawiła się nim długo i intensywnie. Głównie ssąc jak odkurzacz, ale też liżąc i całując. Było wspaniale. Jego klarnet idealnie pasował do jej ust, a ona miała poczucie, że zamykając je u nasady i wbijając nos we wzgórek łonowy ma go jeszcze więcej, bardziej, prawdziwiej…

Dopiero podczas orgazmu zaczął cały dygotać, wystrzeliwując w nią wyjątkowo słodkie i smaczne nasienie. Rety, jaki był pyszny! Niepowtarzalny! A jego mina była po prostu bezcenna. Ta błogość, to spełnienie!

Szybko zapiął spodnie, ale pozwolił jej się położyć z głową na swoich kolanach. Zamknął oczy i po omacku gładził po włosach. Niby tak niewiele, a jednak wtedy to było dla niej wszystkim. Drobna pieszczota, a jakże niezwykła. Nie zasnął.

Po dłuższej chwili ciszy wyznała, że zasmakował jej. Przerwał na moment głaskanie, ale to wszystko. Przyjął komplement.

Chętnie powtórzyłaby podobną zabawę, ale obiecała sobie, że powstrzyma się do czasu, aż on ją zainicjuje. Nie zrobił tego. Nigdy. Za to kilka miesięcy później przyznał się, że to był jego pierwszy i ostatni raz z kobietą. Ale wtedy miał kogoś, nie odważyła się sięgnąć po więcej.

Fantazjowała czasem w samotności o tamtej piwnicy, o jego smaku, zapachu i o seksie w różnych konfiguracjach. Chciałaby, żeby był zupełnie inny niż wtedy. Stanowczy i zdecydowany. Władczy. Odrobinę brutalny. Chciałaby, żeby wziął ją od tyłu, szarpiąc za włosy, mocno trzymając za biodra. Chciałaby poczuć, że jest jego, wypełniona po brzegi, sponiewierana. Wie jednak, że te marzenia nigdy się nie spełnią…

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm III

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Przyznam szczerze, że pierwszej części opowiadania nie doceniłem. W prostocie swej ułomnej natury uznałem, że to efekt babskiej skłonności do odtwarzania obyczajowo – erotycznych historii o tym samym. Tylko z innymi aktorami.
Druga część natomiast mnie zaintrygowała. Widać głębszy zamysł, całość sprawia wrażenie dobrze przemyślanej. Poszczególne fragmenty są jak rozrzucone elementy puzzli, które należy poskładać i co ważne, w tej grze czytelnik może brać udział.

Opis seksu oralnego wzbudził moje zainteresowanie. Z mojego, męskiego punktu widzenia tutaj facet dominuje – stoi, bądź leży sobie wygodnie z opuszczonymi portkami, a partnerka, często na kolanach (symbolika) robi mu dobrze. Autorka jednak przedstawiła inne spojrzenie na tę kwestię – kobiecą – w której to niewiasta czule zajmując się najdelikatniejszą częścią ciała mężczyzny, ma nad nim kontrolę. Ciekawe…

Puzzle to chyba dobre porównanie – chwilami liczę na inteligencję czytelników i mam nadzieję, że się nie zawiodę 😀

Co do dominacji/uległości podczas seksu oralnego… osobiście uważam, że liczy się jedynie przyjemność i nie ma sensu rozpatrywać sprawy w tych kategoriach. Odczucia bywają zmienne, za każdym razem mogą być inne, bo liczą się wszelkiego rodzaju niuanse (w tym pozycja, więź emocjonalna, to po czyjej stronie była inicjatywa, bierność bądź aktywność strony pieszczonej itp.), ale lubię zwracać uwagę na fakt, że kobietom wmawia się, iż zarówno podczas fellatio jak i cunnilingus dominuje mężczyzna (istny paradoks). Niektóre panie to całkowicie zniechęca do jakichkolwiek form pieszczot oralnych, a szkoda, bo może gdyby poczuły zaufanie i oddanie partnera, zmieniłyby zdanie…

Cześć. Też mi się wydaje że to kobieta ma władzę bo może doprowadzić na skraj rozkoszy i odmówić dalszych pieszczot i jeśli robi to dobrze, to opłaca się błagać o więcej 😉 hipotetycznie.

Moim zdaniem :)… Twoje utwory robią się coraz lepsze. Opis seksu oralnego robi wrażenie.

Opis tej pary w ostatnim rozdziale przypomina mi trochę moich dobrych znajomych, obydwoje są artystami. Niestety ich związek krwawił od początku przez prawie dekadę dopuki dziewczyna nie uznała że jak go nie kopnie w dupę to sama szczęścia nie znajdzie.

Zaczynam się poważnie niepokoić, Mick. Nie masz przypadkiem gorączki? 😉

Trochę się robią nudne te niepokoje więc napiszę Ci jeszcze raz po Polsku, tak Żebyś zrozumiała.

Wróć do pedalskich klimatów i dziecięcej nieudolności a być może raz jeszcze Odczujesz ogień krytyki. No chyba że będzie tak beznadziejnie że zwymiotuję po kilku pierwszych zdaniach i wtedy wszystkiego mi się odechce.

A właśnie, gdzie się podział Twój nie dojrzały przydupas 😉 ?

Obawiam się, ze „Magnetyzm” też się bez gejów nie obejdzie…
i niestety nie wiem kogo masz na myśl, więc nie jestem w stanie odpowiedzieć na Twoje pytanie.

Taaaak….
Mam tę przewagę nad czytelnikami, że znam ten tekst.
To że pojawił się tutaj, uważam za dobrą decyzję Ani.
Zawiera w sobie skomplikowane, złożone relacje miedzy ludzkie.
Czytałem go kilkukrotnie za każdym razem odkrywając w nim coś nowego.
Sądzę, że podobnie jak u mnie i u Was, czytających go po raz pierwszy wzbudzi podobne emocje.
Pozdrawiam B.

To straszne, ale ja też odkrywam w nim ciągle coś nowego – coraz więcej błędów 😀 😀 😀

Ujmujące postawienie sprawy.;)))

Bardzo dobre opowiadanie Aniu. Moje gratulacje. Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością. P.S. PANIE MICK – ortografia się kłania. Szkolne błędy. Wstyd, a Pański komentarz na poziomie ZEROWYM !

O.K. Życzę Panu by Pańskie były zawsze na najwyższym poziomie. Pozdrawiam ;).

Miło, że komuś przypadło do gustu 🙂

Podoba mi się. Z odcinka na odcinek coraz bardziej się wciągam.
Mówisz, że geje też się pojawią? Dlaczego zawsze geje? A co lesbijkami? 😉

Mam pytanie, „efekt końcowy” był zamierzony? 🙂

Pozdrawiam

Widać mam słabość do gejów 😀
Przyznam, że z lesbijkami to słuszna uwaga… na NE jest chyba tylko jedna moja miniatura w tym temacie: „Zapatrzenie”. Nawet w „Odkrywając siebie” zdaje się, że geje przebili się ponad lesbijki. Być może czas to naprawić… zobaczymy…

A zamierzone było wszystko poza błędami 😉

Przyznam, że klimaty gejowskie czy lesbijskie to nie mój ideał, więc powyższe deklaracje przyjmuję z pewną obawą -:). Liczę jednak, że zanim dojdziemy do tego miejsca, wydarzy się sporo rzeczy równie interesujących, jak dotychczas. Można tutaj snuć domysły, składając rozsypane jeszcze obecnie elementy układanki. Od ujawniania tych przypuszczeń powstrzymam się. Ale i ja odnalazłem kilka uderzających smaczków obyczajowych, może przez Autorkę zamierzonych, a może rzuconych przelotnie, które trafiły prosto akurat przed moje oczy.

Ten tekst składa się głównie ze smaczków. Wątki homoseksualne będą tylko poboczne, nie przejmowałabym się 🙂

Napisz komentarz