Przekleństwo ekstazy VIII (Frodli)  3.82/5 (9)

41 min. czytania

edgarsh422, „Big Boss Ork„, CC BY-NC-ND 3.0

Przeczytaj pierwszą część cyklu

Siódmego dnia wiosny, dziesiątego roku panowania króla Efellasa I, wściekłe narodańskie uderzenie od strony Moczarów Śmierci jednym szturmem zdobyło Estin. Potężna, upojona sukcesem armia maszerowała dalej, w stronę Waterii. W tym samym czasie flota orków rozbiła okręty imperialne w Zatoce Słońca i zmierzała na północ, by zablokować miasto od strony morza. Jedenaście dni po upadku Estinu rozpoczęło się oblężenie i blokada morska Waterii. Pierwszej nocy najeźdźca przepuścił szturm na mury i desant w porcie. Miastu groził upadek, ale w krytycznej godzinie bogowie zesłali Orona Półorka i Liona z Estinu. Młody podoficer wespół z królewskim agentem zabili Ghaska, wodza kierującego atakiem od strony morza. Światu objawiła się znów potężna broń Erkona, zaginiona podczas poprzedniego najazdu Wodzów przed dwoma tysiącami lat. Przerażony, skonfundowany Drinum odstąpił od szturmu, porzucił swoją armię i uciekł na wschód, gdzie czekał nań Rimal, najpotężniejszy z przeklętej trójki.

Kronika Qureta Starszego, Mistrza Kronik króla Efellasa II

*** *** *** ***

Kwadrans po zapadnięciu zmroku mężczyzna opuścił swój pokój w gościnnym skrzydle pałacu królewskiego. Poza kołyszącymi się płomieniami pochodni, na korytarzu nie dostrzegł ruchu. Nie znaczyło to jednak, że był sam. Od kilku dni jego wieczorne spacery okraszone były pojedynkami z potworami pojawiającymi się nie wiadomo skąd. W dodatku przeciwnik codziennie podnosił poprzeczkę. Za pierwszym razem, natychmiast po opuszczeniu swych komnat, mężczyzna został zaatakowany przez dwa płonące wilki, które najwyraźniej wyskoczyły wprost z pobliskiej pochodni. Później zaatakowały od tyłu, gdy minął pierwszą żagiew. Ostatnim razem próbowały go osaczyć, materializując się przed nim i za nim. Powinien zginąć już przy pierwszym ataku, lecz uratowała go potężna broń – pradawny miecz Erkona. O dziwo, tym razem mężczyzna pokonał korytarz bez przeszkód. Dłoń spoczywała na rękojeści, na wszelki wypadek, gotowa w każdej chwili obnażyć magiczne, starożytne ostrze. Przeszedłszy kilkadziesiąt kroków nabrał podejrzeń, że wróg zmienił strategię i może zaatakować w drodze powrotnej, licząc na zamroczenie alkoholem lub rozluźnienie po spędzeniu miłych chwil z jedną z ochoczych dwórek. Okazji ku temu nie brakowało, gdyż panny chętnie dawały się zaciągnąć do łoża bohaterowi narodowemu.

Po krótkiej wędrówce korytarzami pałacowymi, minięciu kilku strażników i zejściu dwa piętra niżej, stanął przed wejściem do komnaty bliźniaczo podobnym do jego własnej izby. Nie mógł wyjść z podziwu, z jak ogromną dbałością rimscy rzemieślnicy wyprodukowali setki identycznych drzwi. Nie rozumiał również, dlaczego Oron zamieszkuje najdalszy pokój w pałacu. Zapukał rytmicznie pięć razy, oznajmiając swe przybycie ustalonym uprzednio hasłem. Przez minutę panowała martwa cisza, po której stuknął zwalniany rygiel i drzwi ustąpiły nieznacznie. Chwilę później stał w małej izbie, stanowiącej przedsionek komnaty Półorka.

– Mam nadzieję, że nie jesteś z nikim umówiony, bo spędzimy poza pałacem większość nocy. – oświadczył Oron, wdziewając skórzane buty sięgające do połowy łydek. Przeciętnego wzrostu mężczyźnie cholewy zakrywałyby kolana.

Nie tłumacząc nic więcej, podszedł do okna składającego się z dwóch szklanych płyt oprawionych w rzeźbione, drewniane ramy. Pociągnął skrzydła do siebie, otwierając je na oścież, wychylił głowę i rozejrzał się. Co prawda służba i straż pałacowa wiedziały o jego nocnych eskapadach, wolał jednak unikać spotkań z wartownikami, zwłaszcza, że tym razem nie był sam. Z niedaleka z lewej dochodził miarowy stukot metalu o kamień – to strażnik patrolujący tą część pałacu. Wciąż oddalał się od nich, lecz wkrótce miał zawrócić i w ciągu minuty przechodzić tędy ponownie.

– Skacz zaraz za mną. – ponaglił Oron, przełożył nogę przez parapet i zniknął w czeluści nocy. Po chwili dołączył doń Lion, aczkolwiek zeskoczenie dwa metry w dół nie przyszło mu równie łatwo. Zanim wartownik zdążył wrócić, dotarli do muru okalającego pałacowe ogrody. Oczywiście on również był patrolowany, ale Półork żyjący w dobrej komitywie ze strażą pałacową nie miał problemów z wydostaniem się z posiadłości królewskich o jakiejkolwiek porze nocy.

Pięć minut po opuszczeniu pałacu dwaj towarzysze znajdowali się już poza dzielnicą królewską i przemierzali kręte, wąskie, ciemne i, rzecz jasna, niezbyt bezpieczne uliczki nabrzeża. Potężny Półork i o głowę niższy, aczkolwiek niewiele węższy w barach mężczyzna nie wyglądali na łakomy kąsek dla opryszków, toteż przez nikogo nie niepokojeni, raźno kroczyli przed siebie.

– Dokąd idziemy? – dociekał Lion. Po kilku miesiącach spędzonych ze swym mentorem, a obecnie najlepszym przyjacielem, pozbył się nawyku odwracania ku niemu głowy i zadzierania jej do góry, co z początku mocno go deprymowało.

– Do burdelu Friskeya. Nie musimy się spieszyć, przespacerujmy się. Mam ci coś do powiedzenia.

Przez chwilę szli w milczeniu.

– Jutro to wszystko się skończy. Zmierzę się z ojcem. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, obaj zginiemy i dopełni się moje przeznaczenie.

Z początku mężczyzna nie odezwał się, chociaż Półork usłyszał, jak wciąga głęboko powietrze i wstrzymuje oddech. Minęli trzy przecznice.

– A więc w końcu się zdecydowałeś. – głos Liona podniósł się nieznacznie. Dzielny chłopak. Oron nie oczekiwał po nim histerii i nie zawiódł się. Pozostawało żywić nadzieję, że Rychela zachowa podobny spokój.

– Tak. Im wcześniej, tym lepiej. Kończy nam się czas. To prawda, że Rim spowijają zaklęcia ochronne tkane setki lat. To prawda, że Rimalowi, pomimo jego potęgi, rozplątanie ich zajęłoby całe pokolenie. Jednakże miasto nie wytrzyma tak długiego oblężenia. Poza tym w ciągu kilku dni mój ojciec odniósł już pewne sukcesy, czego efektem są ataki ognistych wilków. Co najważniejsze jednak, udało mu się nawiązać ze mną telepatyczny kontakt. Nic wielkiego, ledwie musnął moją świadomość i wycofał się, przestraszony, że dotarł aż tak daleko.

– To znaczy… – podjął Lion.

– To znaczy, że już za kilka dni zyska możliwość wpływania na zachowanie ludzi w mieście. Zacznie podburzać motłoch do buntu. Demoralizować armię. Próbować przejąć kontrolę nad służbą lub gwardią pałacową. Krótko przed twoim przybyciem wrócił, a wtedy wyzwałem go na pojedynek. Jutro w południe, przy zachodniej bramie rozstrzygną się nasze losy.

Kontynuowali marsz w milczeniu, brnąc coraz głębiej w mroczne zaułki.

– Wiesz, że tylko mój miecz może go uśmiercić. On jednak nie posłucha twojej ręki. Jak więc chcesz zabić swojego ojca? – dociekał Lion.

– Zastanawiałem się nad tym kilkaset ostatnich lat. Jednakże dopiero twoje objawienie, a raczej powrót miecza i tarczy Erkona, pozwoliły mi ostatecznie zaplanować konfrontację z Rimalem. Niezbędna jest nam pomoc jeszcze jednej osoby, którą poznasz dziś wieczór.

W chwili, gdy Oron wymawiał ostatnie słowa, znaleźli się prawie nad brzegiem Rimii. Ulica biegła jeszcze kilkadziesiąt metrów w dół, wychodząc wprost na brukowane nabrzeże. Rzeka rozszerzała się w tym miejscu na około dwieście metrów. Na drugim brzegu płonęły setki ognisk. Z powodu odbić w tafli wody wydawały się one znacznie mniej odległe, niż były w rzeczywistości.

Stanęli między dwoma bliźniaczymi budynkami, połączonymi wąskim, zabudowanym pomostem na wysokości drugiego piętra. Z dala gmachy te przypominały razem bramę wzniesioną z dala od murów, w samym środku dzielnicy. W rzeczywistości postawili je kilkadziesiąt lat temu dwaj bracia. W jednym urządzili karczmę, w drugim zaś dom uciech. Następnie połączyli obydwa charakterystycznym korytarzem, docenianym przez klientów obydwu przybytków, szczególnie w czasie ulewy. Obeszli również w ten sposób prawo zakazujące urządzania pod tym samym dachem miejsc wyszynku i zamtuza. W razie potrzeby łącznik można było szybko zdemontować.

Półork podszedł do drzwi wejściowych gmachu po lewej, słynącego z uszczęśliwiania niedopieszczonych mężczyzn. Na straży stał wykidajło niemal dorównujący mu wzrostem.

– Uprzedzono mnie, że przyjdziesz. – odezwał się gburowatym tonem, po czym otworzył szeroko podwoje, wpuszczając ich do środka. – Miłej zabawy.

– Dzięki, Horacy. – odpowiedział Półork i przechodząc obok, wręczył mu srebrną monetę, równowartość jego dniówki (w żargonie portowych oprychów – nocniówki). Lion zrobił to samo, za co bramkarz odwdzięczył się krzywym, obleśnym uśmiechem.

Kiedy już znaleźli się w środku, zbliżyli się do kontuaru, po prawej od wejścia. Stał za nim wysoki, przeraźliwie chudy i blady jegomość, którego lisią twarz zdobił cienki, starannie wyprofilowany wąs.

– Powitać szanownych panów. – głos miał piskliwy i nieprzyjemny. – Towarzyszki czekają w umówionym miejscu, jak zwykle, khe, khe. – zdanie zakończyło się uporczywym, gruźliczym kaszlem. – Wysoki jegomość zapewne zna drogę, czyż nie? Khe, khe?

– W rzeczy samej, Friskey. Dziękuję za dyskrecję.

Burdeltata wzbogacony o dwie złote monety odprowadził wzrokiem towarzyszy podążających bynajmniej nie w stronę izb gościnnych, a jego osobistych pokoi. Skręciwszy w lewo na końcu korytarza, po upewnieniu się, że nie widać ich z recepcji, Półork pociągnął za jedyną niezapaloną pochodnię. Coś stuknęło i chrupnęło, po czym drzwi jedynej szafy w hallu uchyliły się z cichym trzaskiem. Za nimi znajdowały się biegnące w dół schody. Zejście oświetlały rozmieszczone co kilka stopni kaganki, ale przywykli do poruszania się w ciemnościach towarzysze poradzili sobie bez trudu. Po chwili znaleźli się w tajnej piwnicy w burdelu Friskeya. Tam czekała na nich lewitująca nad samotnym krzesłem głowa.

Należała ona do kobiety. Miała krótkie, zmierzwione, czarne włosy, spiczaste uszy i ostry, przypominający ptasi dziób nos. Patrzyła na nich dużymi, zielonymi oczyma, a różowe, wąskie wargi wykrzywiał pewny siebie uśmiech. Lion nie potrafił odgadnąć jej wieku. Mogła być tuż po dwudziestce albo dobiegać czterdziestki. Zupełnie niczym wschodnie, narodańskie kurtyzany zachowujące świeżość i powab aż do pierwszych objawów przekwitania.

– Witaj, Oronie – odezwała się niskim, aczkolwiek kobiecym, hipnotycznym głosem.

– Witaj, Kimirino. Czy dotarłyście tu bez przeszkód? – w głosie Półorka Lion usłyszał szacunek. To jeszcze bardziej zaintrygowało Liona, gdyż Oron używał tego tonu jedynie wobec pary królewskiej.

– Ależ owszem, królowa cała i zdrowa czeka na ciebie w sąsiedniej izbie. Myślę, że możecie ze sobą hmm… porozmawiać godzinę lub dwie. Tymczasem zajmę się twoim… przyjacielem. – Ostatnie słowo wymówiła jakby od niechcenia i kokieteryjnie, wbijając spojrzenie w towarzysza Półorka.

– Jak sobie życzysz. – odparł Oron, z szacunkiem skinął głową w jej kierunku i opuścił pomieszczenie drzwiami znajdującymi się za lewitującą głową.

*** *** *** ***

Tradycja pojedynkowania się przywódców sięga kilku wieków wstecz. Niestety nie zachowały się zapiski dokumentujące początki tego zwyczaju, ale był on już dość często praktykowany w trakcie Kryzysu Owczego w latach 1030–1037 OTW (Od Terroru Wodzów). Każda z walczących stron ma prawo złożyć propozycję pojedynku, ale odrzucenie jej nie jest traktowane jako dyshonor.

Podczas starcia uczestnikom przysługuje pole walki o średnicy stu kroków. Wewnątrz niego znajdować się mogą sekundanci. Strony dogadują się co do ich liczby, zazwyczaj starcza dwóch lub trzech. Nie mają oni prawa ingerować w przebieg pojedynku, orzekają jedynie o rozstrzygnięciu zgodnie z regułami. Pojedynek toczony jest na śmierć i życie, przegranemu nie przysługuje prawo łaski. Darowanie mu życia nie przynosi zwycięzcy chwały, lecz okrywa go hańbą..

Wynik pojedynku zazwyczaj rozstrzyga również bitwę. Aczkolwiek historia zna przypadki ambitnych oficerów, którzy kontynuowali dzieło pokonanego wodza. Przeważnie jednak morale upada i armia idzie w rozsypkę. Żołnierze nie trafiają do niewoli, lecz pozwala im się wrócić, skąd przybyli. Na wspaniałomyślność taką nie mogą liczyć, jeśli postanowią walczyć dalej, toteż wspomniani ambitni oficerowie nie objawiają się zbyt często.

Karl Otyły, Historia wojen

*** *** *** ***

Cicho zamknął za sobą drzwi. W pomieszczeniu panował półmrok, gdyż tliły się tylko dwa zawieszone na ścianach kaganki i podwójny świecznik na stoliku dostawionym do sporego łoża. Czekała nań leżąc na boku, zwrócona twarzą ku drzwiom. Poza stolikiem i łóżkiem nie było tu innych mebli. Jedną ręką podpierała głowę, drugą obejmowała nieco zaokrąglony brzuch. Czarne włosy opadały na poduszkę, piersi prężyły się apetycznie. Wyprostowane, złączone nogi pozwalały dostrzec jedynie gładki, nagi wzgórek łonowy.

Ich spojrzenia spotkały się. Błękit północnych jezior i mroczna, zwierzęca czerń skażona czerwienią. Ich rozłąka trwała raptem cztery miesiące i była najkrótszą, z jaką musieli się mierzyć. Nie mówiąc ani słowa, pokonał izbę trzema długimi krokami, usiadł na łożu i pochylił się ku jej twarzy.

Uniosła się, obejmując rękoma jego szyję, przywarła piersiami do potężnego torsu i pocałowała go. Czuł bicie serca kochanki. Głęboki oddech Rycheli muskał mu policzki, a woń perfum uderzała w nozdrza – z włosów unosił się aromat olejku różanego podkreślony jaśminową wonią ciała. Spod na wpół przymkniętych powiek obserwował błogi wyraz jej twarzy, czerwieniejące policzki i wilgotne usta. Czuł na języku smak jej ostatniego posiłku – truskawki popijane słodkim nektarem. Chociaż starała się, by pocałunek był delikatny, twarde i napięte wargi wpijały się chciwie w jego usta.

Również Rychela odbierała go wszystkimi zmysłami. Jego ciepły oddech sprawiał, że wypieki na jej twarzy z różowych przechodziły niemal w jasną czerwień. Smakował osobliwie gorzkimi, cierpkimi ziołami z południa, które miał w zwyczaju żuć, gdy był zirytowany. Jednakże ciężko było wyprowadzić go z równowagi. Czym więc aż tak się przejął? Skarciła się w duchu za te rozważania i porzuciła je, by w pełni cieszyć się chwilą. Trzydniowy zarost drażnił jej skórę dokoła ust, do czego zdążyła przywyknąć – król również miał w zwyczaju golić się dwa razy w tygodniu. Jego skóra pachniała ekstraktem ziela karra, drogiego męskiego pachnidła używanego przez wysoko postawionych oficerów armii narodańskiej. Uśmiechnęła się na myśl o tym, w jaki sposób Oron wszedł w jego posiadanie. No i te spojrzenie… Co prawda miała zamknięte oczy, lecz przecież wiedziała, że spogląda na nią parą czerwonych źrenic otoczonych czarnymi tęczówkami. Jak zawsze, gdy jest podniecony.

Choć czasu było mało, nie spieszyli się, by przerywać ten błogostan. Po pierwszym, gwałtownym porywie, w trakcie którego ssali łapczywie swoje wargi i gryźli nieomal do krwi, ich pocałunki stały się delikatne niczym krople ciepłego, letniego deszczu. Przywierali do siebie ustami, po czym odrywali się z głośnym mlaśnięciem. Wodzili wzajemnie językami po wargach, by po chwili, znienacka przejść do szturmu na nie. Byli niecierpliwi niczym nastolatkowie w dążeniu do nasycenia, lecz biegłość, z jaką obdarzali się pieszczotami wskazywała na doświadczenie obojga kochanków.

Rychela powoli obracała ich na łóżku, aż w końcu wylądował na plecach, przygnieciony siedzącą na nim okrakiem królową. Wciąż się całowali, gdy rozpinała mu koszulę. Podniósł się nieco, by mogła zsunąć ją z jego ramion. Zaraz pchnęła go, by położył się znowu, i oparła dłonie na muskularnym torsie. Pomimo wielu przeżytych walk nie szpeciła go żadna blizna, ponieważ zwykłe ostrze nie mogło zranić jego skóry, co najwyżej zostawiało na niej szybko znikające sińce. Zwinnymi palcami rozpięła mu pas. Wsunęła palce za górną krawędź spodni, chwytając jednocześnie bieliznę, po czym pociągnęła ku sobie. Jej oczom ukazał się na wpół wzwiedziony członek, który ongiś pozbawił ją dziewictwa. Nawet nie w pełnej jeszcze gotowości był imponujących rozmiarów. Uwolniła nogi Orona z krępującego je ubrania, po czym ujęła w dłoń potężną męskość. Kilka długich, niespiesznych ruchów wystarczyło, by urósł do swych właściwych rozmiarów. Klęknęła nad nim okrakiem, opierając ręce na brzuchu unoszącym się i opadającym powoli na skutek głębokiego oddechu Półorka. Opuściła nieco biodra i poczuła nacisk w miejscu, w którym twarda, gorąca i nieco już wilgotna żołądź dotknęła jej krocza.

W oczach Rycheli widział jedynie bezbrzeżną miłość i pożądanie. Wiedział, że ona dostrzega to samo w jego spojrzeniu. Jedną ręką wprowadziła go do swego wnętrza i powolnym ruchem bioder doprowadzała do penetracji. Jęknęła głośno, wypuszczając szybko powietrze z płuc, gdy wszedł w nią, a następnie milimetr po milimetrze brał w posiadanie. Zanurzył się prawie do końca, czemu towarzyszyło męskie westchnięcie i ponowny, jeszcze głośniejszy kobiecy jęk. Wygięła się do tyłu, opierając dłonie na twardych, umięśnionych udach kochanka. Jedna z dłoni Półorka uchwyciła jej pośladek, uprzednio wymierzając siarczystego klapsa. Druga ręka sięgnęła ku rozkosznie prężącym się piersiom. Królowa zaczęła kołysać biodrami, czując, jak twarda żołądź pieści jej wnętrze, a wargi sromowe ciasno opinają rozpychającą się między nimi męskość. Nawet nie próbowała hamować jęków i krzyków rozkoszy, którą sprawiał jej każdy ruch i pieszczota, jakimi była obdarzana. Delektując się chwilą, ujeżdżała go powoli, odwlekając moment szczytowania, który i tak zbliżał się nieubłaganie.

Leżący na plecach Oron nie zamierzał bynajmniej pozostać stroną całkowicie pasywną w trakcie owego zbliżenia. Powstrzymał się od przejęcia inicjatywy, gdy wilgotne łono dotknęło czubka jego penisa, ale zmienił zdanie, kiedy wprowadziła go do swego wnętrza. Ugniatał jej pośladki wiedząc, że to tylko mocniej ją podnieca. Ściskał naprężone piersi i pocierał opuszkami twarde sutki, przywodzące na myśl pestki wiśni. Karmił wzrok widokiem nieskazitelnie jasnej skóry, której jedynymi ciemniejszymi miejscami były różowe wargi sromowe i sutki z aureolkami koloru czerwonego wina. Krople potu pojawiły się na ciele królowej, następnie spływały na posłanie i jego podbrzusze. Gdy wysuwał się z niej na chwilę, widział swą męskość skąpaną w miłosnych sokach.

Spragniona swego ukochanego Rychela liczyła, że jej orgazm będzie przypominał jak zawsze wspinaczkę na szczyt, którego osiągnięcie wyzwoli w niej nieopisaną euforię. Tym razem jednak było inaczej. Pieszczona dłońmi, wnosząc zamknięte oczy i szeroko otwarte usta w stronę sufitu, wypchnęła biodra do przodu i znieruchomiała. Szybkie, silne skurcze mięśni na wypełniającym ją Oronie rezonowały w jej ciele, przyprawiając ją o ekstatyczne spazmy. Wbiła paznokcie w uda kochanka. Mężczyzna wypuścił powietrze ze świstem. Żałowała, że nie jest w stanie zostawić na jego ciele krwawych śladów, niestety, podobnie jak na stal, był również odporny na działanie zębów i paznokci. Pozostawienie nabiegłego krwią śladu również pozostawało w sferze jej marzeń, chociaż wgryzała się w jego ciało nie raz i z całych sił zaciskała szczęki. Gdy zaczęła szczytować, zdołała jedynie krótko i głośno krzyknąć, po czym głos ją zawiódł. Przez dłuższą chwilę wydobywała z siebie nieregularne, ciche jęki w rytm na wpół świadomych, konwulsyjnych drgnień całego ciała. Gdy już nieco ochłonęła, wciąż nie schodząc z Orona pochyliła się do przodu i przywarła do jego potężnego torsu. Różnica wzrostu nie pozwalała im się pocałować, ponieważ czubek jej głowy sięgał mu w tej pozycji zaledwie do podbródka. Przytulił ją, obejmując obydwoma ramionami, zaś ona tuliła policzek do twardej piersi.

Leżeli tak, dopóki jej oddech się nie uspokoił. Jednocześnie czuła, że męskość Półorka straciła swą gotowość do boju. Oparła się dłońmi o posłanie, uniosła na rękach, po czym pochyliła głowę ku twarzy kochanka. Uśmiechnęli się do siebie, przy czym jego grymas mógłby kogoś innego przyprawić o gęsią skórkę. Sytuację komplikował również fakt, iż zazwyczaj uśmiechał się do ludzi, których chwilę później zabijał. Sama kilkakrotnie była świadkiem takich zdarzeń w trakcie ich podróży do stolicy. Samotny mężczyzna z młodą, piękną kobietą u boku stanowił łakomy kąsek na wschodnich bezdrożach. Konfrontacje z nim nie wyszły jednak nikomu na dobre. Pochłonięta rozmyślaniami przyłapała się na tym, że znów całują się namiętnie, a duże dłonie obejmują i pieszczą jej piersi. Zerknęła na stolik. Świeca mająca się palić godzinę właśnie dogasała. Płomień zwiastujący śmierć drugiej dotarł do połowy jej początkowej wysokości.

*** *** *** ***

Lewitująca głowa uniosła się. Dopiero teraz Lion spostrzegł, iż wcześniej znajdowała się na takiej wysokości, jakby należała do siedzącej, wysokiej kobiety. Obecnie zaś duże, zielone oczy znajdowały się niemal na równi z jego. Głowa podpłynęła do niego powoli.

– A więc to ty jesteś tym słynnym Lionem. – w jej głosie usłyszał rozbawienie i ironię. – Niepokonanym szermierzem władającym mieczem i tarczą Erkona.

– Obawiam się, że trochę wyolbrzymiasz moją rolę w tej przygodzie. – odpowiedział żartobliwym tonem. – Tak naprawdę większość przypisywanych mi zasług stanowi dzieło Orona. Bez niego zginąłbym już w Waterii.

– To nieistotne. Ważne, że jesteś w posiadaniu broni zdolnej uratować Imperium. No, ale nie o tym chciałam rozmawiać. Kiedy już nasz wspólny przyjaciel nacieszy się ostatnim spotkaniem z ukochaną, czeka nas praca do samego świtu. A czasu mamy niewiele, wszak dzisiaj przesilenie letnie. Czemu tak mi się przyglądasz? – zapytała groźnie.

– A więc wiesz o zamiarach Orona? – odpowiedział pytaniem.

– Oczywiście. Tymczasem nie spotkałam się z tobą, by dyskutować o rychłym końcu jego nazbyt długiego żywota. Nie ukrywam, że przywiodła mnie tu także ciekawość… Powiedz mi Lionie, czy każdym mieczem władasz równie biegle, jak tym legendarnym żelastwem?

Nagle z głowy wyrosła szyja, a poniżej pojawił się znikąd wąski, trójkątny, głęboki dekolt ukazujący jasną, gładką skórę między piersiami, a sięgający aż do pępka.

– Królowa nie powinna poruszać się sama po stolicy, zwłaszcza po zmroku. Moja peleryna potrafi ukryć ciało przed widokiem innych… Ale tylko ciało. – po ostatnich słowach Kimirina uśmiechnęła się. – Od kilku miesięcy jestem osobista strażniczką królowej i pod moją opieką włos nie spadł jej z głowy. Gdyby ci wszyscy strażnicy i pospólstwo wiedzieli, kto przechodzi koło nich…

Po tych słowach stanęła przed nim w pełni swej nagości. Na ziemi wylądował biały, długi płaszcz wykonany z trudnej do opisania tkaniny. Mężczyzna nie zamierzał dociekać natury magicznej peleryny, ponieważ tuż przed nim, w zasięgu ręki, stała naga czarodziejka niecodziennej urody. Ostre, drapieżne wręcz rysy twarzy współgrały ze szczupłą budową ciała. Małe i spiczaste piersi zwieńczone niemalże czerwonymi sutkami, wystające kości biodrowe i patykowate kończyny nie czyniły z niej bynajmniej zachęcającego widoku. Łono porastała burza czarnych, kędzierzawych włosów.

– Wiem, że jestem przeraźliwie chuda. – skomentowała konsternację w jego oczach. – Niestety, za coraz większą moc trzeba płacić… Osiągnęłam kres swoich możliwości, więc gorzej już nie będzie. Ale może być lepiej. Wiem, że posiadasz w sobie odrobinę magicznego talentu, chociaż nigdy go nie rozwinąłeś. Tak się zaś składa, że mężczyźni obdarzeni naturalną iskrą mogą być w stanie pomóc mi w odzyskaniu utraconych wdzięków…

Znienacka przylgnęła kościstymi dłońmi do jego policzków, wykonała zdecydowany krok do przodu, wtuliła się piersiami w jego tors i wpiła mu usta w wargi. Lion złapał czarodziejkę za nadgarstki, próbując odsunąć od twarzy wbijające się w skórę palce. Nie dał rady. Jak to możliwe, skoro był rosłym, silnym mężczyzną a ona wiotką, na pozór słabą kobietą? Cofnęła głowę, chociaż nie wypuściła go z rąk.

– Nie wyrwiesz się ze szponów miłości. Nikt nie oprze się sile magii fallicznej… – wyszeptała głosem tak cichym, że ktoś stojący o krok od nich nie zrozumiałby wypowiadanych słów. Uśmiechnęła się, widząc jego zwątpienie i cień lęku skrywający się w głębi oczu. – Widzę, że ty również byłeś przekonany o tym, iż żadna z nas, Kapłanek Miłości już nie istnieje… Po części miałeś rację, ponieważ w tej części świata nie bywałyśmy od czasów Feerii. – zaśmiała się dźwięcznie, niemal dziewczęco. Lion zdziwił się, że kobieta o niskim głosie może wydobywać z siebie tak wysokie dźwięki. – No, ale pochodzenie zostanie moją słodką tajemnicą. Ważne jest tu i teraz.

Bez ostrzeżenia przywarła do niego całym ciałem, a także objęła nogą. Jedna z kościstych dłoni oderwała się od policzka i cofnęła tak, że jedynie długi paznokieć palca wskazującego wbijał się w skórę, głęboko, acz o dziwo, bezboleśnie.

– Czujesz swędzenie? To magia… – rzekła głosem przypominającym westchnięcie, po czym ich usta ponownie się złączyły. Oddali się swym instynktom tak dalece, że niemalże zapominali o zaczerpnięciu oddechu. Położył dłonie na jej pośladkach, masując je i ściskając. Tak po prawdzie, to nie bardzo było co ściskać – jej chudość była nie tylko widoczna, ale też namacalna. Paznokieć przytknięty do policzka rozpoczął wędrówkę w dół, zostawiając po sobie mrowiące zaczerwienienie. Wykonał okrężny ruch ku skroni, po czym uciekł ku brodzie, wzdłuż linii szczęki. Pomału przemierzył szyję, docierając do grdyki. Lion zakasłał gwałtownie, jakby się zachłysnął. Kimirina zaśmiała się w głąb jego ust. Dłoń podążała dalej, po chwili palec zatrzymał się na kołnierzu kaftana. Kimirina przerwała pocałunek.

– Pozwól, że pomogę ci pozbyć się niepotrzebnych ubrań. – wyszeptała, po czym wykonała szybki ruch ręką, od jego szyi aż od pasa. Poły kaftana rozchyliły się, gładko rozcięte jakby nożem. Koszula również została zniszczona. Lion spojrzał na nią pytająco.

– Magia! – zaśmiała się.

Zrzucił górną część odzienia, odsłaniając ciało wyrzeźbione tysiącami godzin ćwiczeń i setkami walk, potyczek, pojedynków. Natychmiast przywarła piersiami do jego torsu. Dotyk twardych, zimnych sutków sprawił, że dreszcze przeszły mu po plecach, a ciało pokryło się gęsią skórką. Zarzuciła mu ramiona na szyję, nieomal uwieszając się na nim. Wciąż stała na jednej nodze, starając się objąć drugą jego biodro. Poczuła skryty w spodniach, twardniejący narząd, dotykający przez ubranie jej wzgórka łonowego. Zakołysała biodrami. Stwardniał. Zakołysała ponownie. Urósł. Całując się z nim, wierciła się wciąż na boki oraz, na ile pozwalała jej bliskość dwojga ciał, do przodu i w tył. Po chwili Lion zaczął cicho jęczeć, wzdychać i sapać. Jego oddech przyspieszył.

Stanęła na obu nogach, po czym opuściła rękę ku jego kroczu. Podobnie, jak chwilę wcześniej poradziła sobie z kaftanem i koszulą, tak teraz palcem rozcięła materiał krępujący gotową do działania męskość. Spodnie opadły do kostek. Lion wciągnął szybko powietrze. Oswobodziła jego usta i zaśmiała się.

– Bałeś się, że utnę twojego przyjaciela? Nie lękaj się, jest mi potrzebny.

Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, znowu go pocałowała. Objęła naprężonego członka i przebiegła kilkakroć palcami od włochatej nasady aż do końca zwieńczonego twardą główką. Ugięła nieco nogi. Wyczuł jej intencje. Po chwili oboje klęczeli. Przeniósł dłoń z kościstego pośladka na wzgórek łonowy. Sięgnął niżej – otoczenie szparki było gładkie, a miejsce złączenia miękkich warg wilgotne. Odnalazł łechtaczkę i zaczął masować ją okrężnymi ruchami. Westchnęła. Pocałunki czarodziejki stały się bardziej agresywne. Objęła go oburącz za szyję i osunęła się na plecy, pociągając kochanka za sobą.

Rozchyliła nogi, przyciskając uda do jego bioder. Chwyciła rękę pieszczącą jej łono i powolnym ruchem przeniosła na swe ramię.

– Na co czekasz? – spytała zalotnie, jakby z wyrzutem. – Zerżnij mnie tak, by moje krzyki słyszeli wszyscy w tym burdelu! – niemal rozkazała, chwytając go za członka. Poruszył biodrami do przodu, a ona pokierowała go wprost do swojego wnętrza.

Nie spodziewał się, że będzie taka ciasna. Gdy w nią wchodził, miał wrażenie, że musi ją zdobywać kawałek po kawałku. Najpierw miękkie, wilgotne wargi sromowe, spomiędzy których na jego męskość buchało przyjemne ciepło… Następnie mlaśnięcie, gdy otworzyły się przed nim, wpuszczając do środka… A potem śliski, rozpalony, pulsujący, wąski przesmyk, którego ścianki wciąż zaciskały się na nim. Przyspieszyła oddech, gdy brał ją milimetr po milimetrze. Zamknęła oczy i zadarła głowę, wystawiając szyję na jego pocałunki. Skwapliwie skorzystał z tej sposobności. Kiedy dobił do końca, a jego jądra zetknęły się z jej ciałem, jęknęła.

– Tak… A teraz zrób to samo, tylko w drugą stronę… Aaach! I szybciej… Oooch! Coraz szybciej… Aaach! – krzyczała, gdy każdym ruchem bioder podkreślał teraz ich zespolenie.

Jęki czarodziejki przerywane były szeptaniem niezrozumiałych, śpiewnych inkantacji. Często zastanawiał się później, co takiego wtedy powiedziała. Brzmiało to mniej więcej jak „Alla gwaiha le falla… Alla gwaiha le falla…” – powtarzane z różną szybkością i wysokością głosu, przerywane mimowolnymi okrzykami rozkoszy. Dostrzegł, że zaczęły zachodzić w niej małe zmiany – ramiona stawały się jakby pełniejsze, dotyk łydek skrzyżowanych na jego pośladkach bardziej miękki, a piersi jakby bardziej krągłe. Ściągnęła jego dłonie na posadzkę. Wsparł się na przedramionach, odrywając brzuch i tors od jej ciała. Patrzył na nią z góry, podczas gdy jej ręce spoczywały bezczynnie wzdłuż tułowia. Stanowiła teraz o wiele bardziej apetyczny widok – piękna kobieta w pełni rozkwitu swej urody. Jej twarz nie zmieniła się jednak ani trochę – rysy wciąż były ostre, drapieżne, zaś spojrzenie niepokojące. Nie potrafił oderwać wzroku od wpatrzonych w niego oczu. Miał wrażenie, że czuje jej obecność głęboko w umyśle.

– Pewnie zastanawia cię, co przed chwilą zaszło? – cichy głos rozbrzmiewał mu w uszach, chociaż nie poruszała ustami. – To stary, zapomniany w tej części świata rytuał. My, wiedźmy falliczne, potrafimy żyć setki lat, ale gdy przez długi czas nie spotkamy mężczyzny obdarzonego rzadką iskrą magii, nasze ciała zaczynają usychać, a potem również starzeć się. Jesteś posiadaczem takiego talentu, a przede wszystkim: nie zostałeś przeszkolony, by takie jak ja nie mogły z niego skorzystać. Magowie bowiem nienawidzą nas i każdy adept uczony jest blokowania swojej iskry przede mną i moimi nielicznymi siostrami. Dzięki tobie stanę się wystarczająco silna, byśmy mogli wykonać zadanie, jakie przeznaczył dla nas Oron. Czemu tak patrzysz? Masz rację, to on wszystko ukartował. Nie masz chyba o to pretensji? Przecież bardzo dobrze się bawisz.

Kopulowali mechanicznie, niczym zwierzęta – bez dalszych pocałunków, pieszczot, obejmowania się, za to wśród westchnięć, jęków i stęknięć. Doszła pierwsza. Chwyciła go za ramiona, by w chwili spełniania krzyknąć głośno i przeciągle, a także wbić palce w jego ciało, raniąc skórę paznokciami. Wygięła ciało w łuk, po czym pociągnęła kochanka ku sobie, wtulając twarz w jego szyję. Kilka szybkich skurczów wnętrza Kimiriny wystarczyło, by mężczyzna również osiągnął szczyt własnej rozkoszy. Mimowolnie poruszał się dalej, za każdym razem zostawiając w środku porcję ciepłego, życiodajnego nasienia. Po kilku ostatnich pchnięciach opadł na nią bezwładnie, ciężko dysząc. Trwali tak dłuższą chwilę, wciąż stanowiąc jedność. Czuł, jak maleje i wiotczeje w jej wnętrzu.

– Skoro już wypełniliśmy swój obowiązek… – odezwała się cicho, zawieszając głos. – Może pobawimy się jeszcze trochę, zanim dołączy do nas twój przyjaciel?

*** *** *** ***

Godzinę później Oron podszedł do kontuaru Friskeya. Poprosił o spodnie i koszulę pasującą na Liona, po czym wrócił na dół. Cała czwórka udała się z powrotem do pałacu, chociaż mijający ich ludzie widzieli jedynie mężczyznę i Półorka. Rychela i Kimirina szły pomału za nimi, niezauważone przez nikogo.

Dzwony wybiły pierwszą godzinę nowego dnia, gdy Oron spotkał się w swoim pokoju z Lionem i Kimiriną. Na jego stoliku nocnym leżała szara, chropowata obręcz oraz sakiewka, w której spoczywały, sądząc po kształcie, dwa niewielkie, kuliste przedmioty. Przyjaciel Półorka stał z obnażonym mieczem.

– Kości zostały rzucone. – wyszeptał Oron.

*** *** *** ***

Rim został założony przez Erkona Zdobywcę około tysiąca lat przed Terrorem Wodzów. Jego eskadra składająca się z czterech okrętów wylądowała w miejscu zwanym dziś Zatoką Słońca. Nikt nie wie, skąd naprawdę przybył. Prawdopodobnie jako jedyny podróżnik w historii przypłynął zza Wielkiego Morza. Podróż w drugą stronę nie powiodła się jak dotąd nikomu.

Erkon posiadał osobliwy miecz, który potrafił przebić każdy pancerz i tarczę zdolną przetrwać atak wszelką bronią. Przywiózł on także ze sobą największy skarb znany kiedykolwiek ludzkości – Kamienny Diadem. Osadzono w nim cztery klejnoty dające władzę nad żywiołami. Za pomocą tegoż artefaktu Erkon przywoływał również smoka Drakona – wielkiego, latającego gada zionącego ogniem. Pomimo iż armia Zdobywcy liczyła sobie raptem dwustu żołnierzy, z pomocą magii oraz bestii w ciągu kilkudziesięciu miesięcy podbiła cały Zachód. Zdobywca mógł zostać władcą niemal całego znanego ludziom świata, lecz w swej zachłanności zdecydował się na jeszcze jedną kampanię, przeciw cudownemu miastu elfów, Elvinium. Oblężenie wolnego od chorób i śmierci raju skończyło się jednak tragicznie – Drakon został zabity, zaś sam Erkon śmiertelnie ranny. Najpotężniejsza ludzka magia nie potrafiła zmóc potęgi elfów.

Podczas odwrotu na zachód Erkon zaginął, a wraz z nim przepadł jego oręż. Diadem pozostał jednak w rękach nieznanego dziś z imienia następcy Zdobywcy. Wkrótce wybuchła wojna sukcesyjna, w trakcie której zginęli niemal wszyscy przybysze zza Morza i tysiące rdzennych mieszkańców Zachodu. W jej wyniku powstały cztery państwa, każdemu zaś przypadła piecza nad jednym Kamieniem. I tak Rimonem zostało państwo ograniczane od południa płynącą ku Wielkiemu Morzu Rimią, od wschodu Moczarami Śmierci, a od północy skrajem wiecznej zmarzliny. Za tą linią rozpościera się królestwo Buterii, której mieszkańcy potrafią żyć w prawdziwie morderczych warunkach. Po drugiej stronie Moczar znajduje się Narod, natomiast na lewym brzegu Rimii, ograniczony od wschodu Górami Szark leży Rimon Południowy. Zajmuje on powierzchnię porównywalną z Rimonem, a jego południową granicę wyznacza brzeg ogromnej zatoki sięgającej głęboko na wschód. Po drugiej jej stronie znajdują się niezamieszkane, niegościnne pustynie.

W każdym z państw wzniesiono wieżę, w której umieszczono jeden z Kamieni. Ich podwoje zostały zapieczętowane tak, by tylko człowiek, w którego żyłach płynie krew Erkona mógł dostać się do środka. Pozbawiony klejnotów diadem natomiast złożono w królewskim skarbcu w Rimie, otoczony potężnymi zaklęciami ochronnymi. Kamienie spoczywały w wieżach niemal trzy tysiące lat, aż w końcu dwa z nich został podjęte przez Dziedzica Erkona, pozostałe zaś zagrabione przez Rimala, którego moc okazała się potężniejsza od zaklęć ochronnych. Należy jednak pamiętać, że pieczęci nie nakładał sam Erkon, którego moc była nieporównanie większa od któregokolwiek z Trzech Wodzów.

Kronika Qureta Starszego, Mistrza Kronik króla Efellasa II

*** *** *** ***

Jeden z najważniejszych poranków w historii Zachodu był pogodny i ciepły. A przede wszystkim cichy. Pierwszy raz od ponad tygodnia nie przypuszczono tuż przed świtem szturmu na mury. Faktycznie jednak ataki te były jedynie grą pozorów, gdyż wodzowie w żaden sposób nie mogli wspomóc swych żołnierzy magią, dopóki aktywne były zaklęcia chroniące Rim. Co więcej, oblegająca armia wycofała się na odległość kilkuset metrów od murów, koncentrując się w okolicach Bramy Zachodniej. Przez następne kilka godzin życie w mieście zdawało się toczyć normalnym rytmem. Kupcy pootwierali kramy i jarmarki, strażnicy miejscy zmniejszyli częstotliwość i liczebność patroli. Jedynie garnizon przy murach zachował czujność, nie dając się porwać powszechnemu optymizmowi. Od rana krążyły bowiem plotki, że Lion, Dziedzic Erkona, z Oronem u boku staną do walki z Rimalem i Drinumem. Nikt nie silił się na oficjalne dementowanie tych pogłosek.

Kiedy dzwony wybiły południe, mieszkańcom miasta zdawało się, że osiem godzin, które dzieliły obecną chwilę od świtu po letnim przesileniu minęło niczym parę kwadransów. W zachodniej części miasta panowało nerwowe poruszenie. Gdy ucichły dzwony, zagrały fanfary i rozwarły się wielkie wrota, przez które w czasie pokoju wyjeżdżały karawany kupieckie kierujące się w stronę morza. Teraz wyszły nimi trzy osoby – Oron, Lion i Kimirina, cała trójka odziana w skórzane kaftany. Czarodziejka trzymająca się lewego boku Półorka nie posiadała żadnej widocznej broni, jednakże jej ubiór wyróżniał się złotym pasem wysadzanym cennymi, wielobarwnymi kamieniami. U pasa Liona kroczącego po prawicy przyjaciela kołysał się legendarny miecz Erkona, na razie skryty w zwyczajnej, pozbawionej ozdób pochwie. Pośrodku kroczył uczestnik zbliżającego się pojedynku. Zgodnie z obyczajem towarzyszyło mu dwóch sekundantów, mających nadzorować przebieg starcia, czyli przede wszystkim dopilnować, by nikt niepowołany nie wziął w nim udziału. Innych zasad nie ustalono – w przypadku walki na śmierć i życie wszystkie chwyty były dozwolone. Walczącym przysługiwało pole o średnicy stu kroków, lecz armia najeźdźcy pozostawiła Rimalowi i Oronowi dużo więcej miejsca.

Półork nie był uzbrojony. Na jego skroniach spoczywał szary, chropowaty diadem, w którym znajdowały się cztery gniazda wielkości pięści. W dwóch z nich umieszczono Kamienie Erkona będące w posiadaniu Imperium – Kamień Wody i Kamień Wichru. Jego skóra lśniła, jakby dopiero co oblano ją wodą, a dłonie zacisnął w pięści. Denerwował się. Rzucił na szalę los wojny, los Imperium. Zwycięstwo w pojedynku z Rimalem wcale nie musiało oznaczać odparcia nieprzyjaciół, za to porażka równała się klęsce, po której miasto z pewnością się nie utrzyma.

Maszerowali w milczeniu około pięć minut. Z chwilą opuszczenia bezpiecznych murów przez Półorka i jego sekundantów, szeregów wrogiej armii wystąpiły trzy postacie, a następnie skierowały się w ich stronę. Pośrodku kroczył górujący nad towarzyszami Rimal. Osobnik po prawicy był niewiele niższy, a więc musiał to być Drinum. Trzeciego Oron w nie był w stanie rozpoznać. Spotkali się w połowie drogi między murami, a oblegającą je armią. Jako pierwszy odezwał się Rimal.

– Witaj, synu. Wreszcie się spotykamy, chociaż zdarzało nam się już przebywać w swoim pobliżu. – jego głos był niski, znamionujący pewność siebie i wielką moc. – Widzę, że towarzyszą ci Lion zwany Dziedzicem Erkona i Kimirina, najpotężniejsza czarodziejka, jaką kiedykolwiek wydała ludzka rasa. Pozwólcie więc, że przedstawię swoich towarzyszy. Drinuma zapewne każdy z was rozpoznał. Po mojej lewej ręce widzicie natomiast Dawat-Huna, następcę tronu Narodu.

Najniższy z szóstki uczestników spotkania, odziany w kolczugę i lekki hełm z misiurką, maskujący swą twarz czarną chustą ukłonił się niezbyt głęboko. Zza zasłony dostrzegli jedynie jego śniadą skórę i brązowe oczy.

– To dla mnie zaszczyt was poznać, Oronie, Lionie i Kimirino. Żałuję, że już niedługo kruki będą dziobały wasze zwłoki. – rzekł szyderczo narodański dziedzic.

– Nie mów: „przeżyłem wycieczkę do Rimonu”, póki nie wrócisz za Moczary Śmierci, mości książkę. – zripostował Półork, po czym zwrócił się do swego adwersarza. – Ja również nie mogłem doczekać się tego spotkania, ojcze. Czy twoi towarzysze mają jeszcze coś do powiedzenia? Jeśli nie, chciałbym rozpocząć.

–Jak sobie życzysz. – odpowiedział Rimal i parsknął śmiechem.

Lion, Kimirina, Drinum i Dawat-Hun zaczęli się wycofywać, zostawiając szermierzy na środku pola walki. Każde z nich odmierzyło pięćdziesiąt kroków, po czym zatrzymało się. W normalnych okolicznościach sekundanci stanowiliby wierzchołki kwadratu o przekątnej stu kroków. Nie znajdowali się nawet w połowie drogi między uczestnikami pojedynku, a widzami. Ork i Półork stali naprzeciw siebie w odległości dwóch metrów.

– Pozwoliłem sobie zadbać o bardziej intymny nastrój naszego rodzinnego spotkania. – rzekł Rimal, po czym wyciągnął ręce na boki. W jednej dłoni trzymał rozjarzony czerwienią Kamień Ognia, w drugiej brązowy Kamień Ziemi, z których dobywał się przytłumiony blask. Podłoże wokół nich zadrżało, a następnie zaczęło pękać. Ze wszystkich stron otoczyła ich rozpadlina, pozostawiając przestrzeń o promieniu około dwudziestu kroków.Z otchłani trysnęły magiczne płomienie, które złączyły się nad ich głowami, tworząc ognista kopułę. Chwilę później ziemia, na której stali, gwałtownie się uniosła. Po kilku minutach znaleźli się na wysokości około trzydziestu metrów ponad otoczeniem. Ork schował kamienie do sakwy przytroczonej do pasa i dobył przewieszonej dotąd przez plecy klingi. Półtoraręczny Miecz Gromu wykuty z czarnej stali lśnił złowieszczo w południowym słońcu.

– Myślę, że ich towarzystwo nie jest nam potrzebne. – stwierdził wódz, gdy arena przestała się unosić. – Chyba nie ma na co czekać?

Oron dosłyszał tylko połowę pytania, gdyż w tej samej chwili przeciwnik ruszył do ataku. Półork uniósł tylko rękę, jakby próbował sparować uderzenie. Miecz Gromu wymierzony tak, by wbić się prosto w jego serce,ześlizgnął się po niewidzialnej przeszkodzie.

– Nieźle. – zakpił Rimal. – Miecz utkany z powietrza dzięki mocy Kamienia Wichru… Może i zdołasz dzięki niemu sprostać mojej klindze… ale nie zranisz mnie nim. Dalej, spróbuj.

„To działa!” – ucieszył się w duchu Oron, gdy udało mu się powstrzymać pierwszy cios. Towarzyszyło temu niesamowite uczucie – kontur bezbarwnego miecza był ledwie widoczny, a samo wrażenie dzierżenia go równie nierzeczywiste. Tak, jakby w zamkniętej, ale nie zaciśniętej mocno dłoni trzymał tornado. Jednocześnie w momencie zderzenia się ich kling z trudem okiełznał potężny, nieujarzmiony wicher wyrywający się z ręki. Niebezpieczne, obosieczne ostrze. To tylko dodało mu animuszu, ponieważ lubił trudne pojedynki. Musiał pamiętać jednak o tym, że po raz pierwszy przeciwnik dysponował bronią zdolną go zranić.

Rimal zaatakował ponownie. Wymieniali cierpliwie cios za ciosem, wyczekując na błąd przeciwnika. Nagle Oronowi udało się musnąć ramię ojca krańcem niematerialnej klingi. W miejscu kontaktu nie powstało nawet zadraśnięcie na skórzanym naramienniku wzmocnionym stalowymi kółkami.

– Nie tylko ty korzystasz z magii. – zaśmiał się Rimal.

Oron nie odzywał się, planując na bieżąco strategię pojedynku. Potrzebował skupienia, by dorównać rozluźnionemu i pewnemu siebie ojcu. W następnej wymianie to Rimal przebił się przez zasłony rywala – czubkiem ostrza rozciął goleń syna. Triumfalny śmiech zamarł mu na ustach, gdy okazało się, że Oron nawet się nie zachwiał.

– Co, do… ?! – zaklął, gdy na jego oczach błyszcząca, zraniona skóra zrosła się tak, że nie pozostała nawet blizna. – Teraz rozumiem… A więc ta dziwka Kimirina opanowała lecznicze moce Kamienia Wody? Nie myśl, że nie przygotowałem się na tę ewentualność.

Zrobił kilka szybkich kroków do tyłu, po czym rozłożył wyprostowane ręce na boki. W jednej z nich wciąż dzierżył Miecz Gromu, który stanowił jakby przedłużenie jego ramienia. Druga dłoń pozostawała otwarta, a palce szeroko rozcapierzone. Chwilę później Oron poczuł mrowienie w tyle głowy, które powoli rozchodziło się do góry i na boki. Miał wrażenie, że tuż pod skórą przemieszczają się małe robaczki – nie czuł bólu, ale natrętną obecność innej świadomości. Nagle świat przed jego oczyma rozmazał się, a chwilę później już nie istniał. Rimal i Oron trwali zawieszeni pośrodku nicości. Nie widział pod sobą podłoża, a mimo to nie spadał. Półork zastanawiał się, czy tak wygląda stan nieistnienia, który czasem próbował sobie wyobrazić. Z początku nicość zdawała mu się nieprzeniknioną ciemnością, by po chwili stać się oślepiającą bielą, a następnie obojętną szarością. Sekwencja zmian nie była ustalona, często też dwie lub trzy nie-barwy mieszały się ze sobą. Sytuacja ta mogła trwać zarówno kilka minut, jak i godzinę. Dość powiedzieć, że znienacka czerń upstrzyła się milionami punkcików błyszczących niczym gwiazdy, lecz nie dających żadnego światła, które następnie eksplodowały niczym zielone fajerwerki. Nie było już Rimala, pustki, mroku i gwiazd. Były tylko drzewa targane letnią nawałnicą, krzyki umierających, szczęk broni i zapach śmierci. A na końcu twarz, którą Oron widział po raz ostatni przed trzema tysiącami lat.

*** *** *** ***

Seks po ciemku z pewnością nie był szczytem marzeń Orona, ale gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Sytuację ratowało światło gwiazd wpełzające do pomieszczenia przez okno. Dzięki temu chociaż trochę widział kobietę, która leżała przed nim na plecach. Ręce wyciągnęła wzdłuż ciała, zaciskając palce na posłaniu. Twarzą zwrócona była ku niemu, spoglądała nań swymi dużymi oczami. Wiedział, że nie ma w nich miłości. Jedynie wdzięczność i zrezygnowanie. Poruszał się w niej niespiesznie, obserwując drgające w rytm jego ruchów drobne piersi i ciesząc uszy krótkimi jękami. Klęczał między jej nogami i jednocześnie obejmował dłońmi smukłą talię. Jej brzuch spowijały bandaże. Obejmowała go nogami tak, że czuł dotyk zimnych stóp na pośladkach.

Oron nie lubił łamać przysiąg. Najmniej chętnie łamał natomiast te złożone samemu sobie. Pięć lat temu w ciągu w ciągu kilku chwil zrujnował sobie życie, kiedy miłosne uniesienia doprowadziły do śmierci jego żonę Hyenę, a następnie jej siostrę, Kyenę. Od tej pory postanowił, że nie pozwoli sobie więcej na bliskość z jakąkolwiek kobietą. Los bywa jednak przewrotny. Kilka miesięcy temu w jego rodzinnych stronach pojawiła się banda grasantów mordujących wieśniaków i porywających kobiety. Jako świeżo upieczony oficer oddziału do zadań specjalnych, Półork został wysłany z zadaniem ich powstrzymania. Niestety, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Zbóje uczynili sobie siedzibę w obwarowanym dworku, którego mieszkańców wcześniej wymordowali. Szturm został przypuszczony w pochmurną noc. W czasie gdy oddział zakradał się do środka, zerwał się gwałtowny wiatr, który przegnał chmury. Zostali spostrzeżeni, wywiązała się walka. Zginęli wszyscy poza Oronem, którego zwykła broń się nie imała. W czasie ataku złoczyńcy zabili również wszystkie kobiety z wyjątkiem jednej, którą Półork uratował w ostatniej chwili. Jego zdziwieniu nie było końca, gdy okazało się, że to Dyena, najstarsza siostra jego nieodżałowanej żony. Była poważnie ranna, a oddziałowy medyk zginął w walce. Oron był pewien, że nie przeżyje nocy. Zrobił co mógł, ale nie potrafił opatrzyć zakażonej rany. Poprosiła go o ostatnią przysługę…

– Oronieech… – wyszeptała Dyena, jednocześnie nie mogąc powstrzymać się od jęku. – Przytul mnieeech…

Półork pochylił się nad kobietą i wtulił w nią, podpierając się przy tym rękoma. Twarde sutki łaskotały jego skórę, a dłonie kobiety przeniosły się z koca na jego plecy.

– A pamiętasz, jak przyłapałyśmy cię na podglądaniu nas? – zaśmiała się.

– Jak mógłbym zapomnieć? To tego dnia wszystko się zaczęło. – odpowiedział, starając się zdusić smutek w głosie.

– Masz rację… eeech… Ślub z moją siostrą… oooch… Polowanie na świętego jelenia… aaach… A potem… moja druga siostra… aaach… Och, jak dobrze…

Jej słowa otwierały w jego głowie drzwi, które uważał dotąd za zamknięte. Nie miał ochoty pogrążać się w ponurych wspomnieniach. By zamknąć usta Dyenie, pocałował ją delikatnie. Smakowała krwią. Nie zostało jej już wiele czasu. Chociaż z początku opierał się jej prośbie, w końcu uznał, że oszczędzi jej wielogodzinnego konania z powodu zakażonej rany. Odwzajemniła pocałunek. Ścisnęła go mocniej nogami, przyciągając bliżej, gdy w nią wchodził. Dopingowała go do szybszego tempa. Nie pozostał obojętny na jej żądania. Pomału przyspieszał, czując rosnące podniecenie. Jęczała coraz częściej i głośniej, jej oddech stawał się coraz szybszy. Oderwała się od jego ust, jęki przerodziły się w krzyki. Miał wrażenie, że z każdym pchnięciem spada na nich odrobina kurzu z powały. Przesunęła dłonie na jego barki, wtulając się w niego najmocniej, jak potrafiła.

– Tak! – krzyknęła. Na ścianach pojawiły się wyraźne pęknięcia biegnące od podłogi w górę.

– Tak! – wrzasnęła wniebogłosy. Z góry dobiegł odgłos pękającego stropu.

– Taaa… – kolejnego krzyku nie dokończyła, w tym samym momencie wydarzyły się trzy rzeczy. Gwałtowny spazm przeszył jej ciało. Jej wnętrze zaczęło pulsować, dzięki czemu Oron doszedł w tym samym momencie. Dach dworku nie wytrzymał i zawalił się. Potężna belka uderzyła w potylicę Półorka, wpatrującego się jeszcze w gasnące oczy kochanki.

*** *** *** ***

Nagle Oron odzyskał świadomość swojego „ja”. Rimal trwał w tej samej pozie, ale w otoczeniu zaszła widoczna zmiana – do trzech nie-barw dołączyła soczysta zieleń, która zaatakowała go… przed chwilą? Przed godziną? Przed trzema tysiącami lat? Pomimo, iż nie odczuwał bólu ani zmęczenia, chwiał się na nogach.

– Szlachetny wojak Oron morduje trzy siostry, jedną po drugiej. Możesz być z siebie dumny, synu. – zadrwił wódz. – Nawet nie wiesz, jak wiele mamy ze sobą wspólnego.

Półork milczał. Wpatrywał się jedynie w swego ojca, posyłając ku niemu tyle pogardy, ile tylko potrafił w sobie znaleźć. Nie było to trudne.

– Padaj na kolana pod ciężarem swojej winy! – zagrzmiał Rimal, a otaczające ich zielone plamy rozbłysnęły na mgnienie oka.

Nogi odmówiły Oronowi posłuszeństwa. Klękając, omal nie wylądował twarzą na ziemi. Próbował się podnieść, ale wszelkie jego wysiłki spełzły na niczym. Chciał coś powiedzieć – obrazić ojca, przekląć, wytrącić z równowagi – lecz zanim przekuł swe zamiary w czyn, zieleń wybuchła błękitem. Tym razem nie były to nieregularne plamy. Wpatrywały się w niego tysiące krystalicznie niebieskich oczu. Chciał krzyknąć, ale nagle góra stała się dołem, prawica i lewica zamieniły miejscami, a on sam nie klęczał już przed Rimalem, a rozłożonymi nogami swojej królowej.

*** *** *** ***

Pieszczenie Rycheli ustami zawsze wprawiało Orona w konfuzję. Nie wiedział bowiem, który ze zmysłów powinien mieć pierwszeństwo w delektowaniu się obcowaniem z rozkosznym zakątkiem skrytym między zgrabnymi udami kobiety z dalekiej Północy. Wzrok? Owszem, widok królewskiej kobiecości zapierał dech i natychmiast stawiał jego męskość na baczność. Dwórki Rycheli gustowały w nagich kąpielach słonecznych w jej prywatnych ogrodach, ale ona sama nie brała w nich udziału. Skóra władczyni zachowała więc barwę dziewczęcego różu, a dwie miękkie poduszeczki otulające soczyste wnętrze były niewiele ciemniejsze. Spomiędzy nich wyzierała para rozkosznie rozchylonych warg złączonych u góry cienkim kapturkiem, skrywającym epicentrum rozkoszy. Zbliżenie twarzy do wzgórka łonowego uruchamiało kolejny zmysł. Węch. Rychela uwielbiała kąpiele w ciepłej wodzie z olejkiem różanym. Pachniała więc upajająco. Twarz Orona niemal zetknęła się z podbrzuszem królowej. Oprócz woni miłosnych kwiatów wyczuł również woń kobiety. Przygotował się na doznania płynące z kolejnego zmysłu – dotyku. Złożył pocałunek na miękkiej, gładkiej skórze u zbiegu ud kochanki. Drgnęła. Przesunął usta w dół, dotykając dolną wargą upojnego punktu. Jęknęła po raz pierwszy, stymulując kolejny ze zmysłów, zdawałoby się najmniej znaczący podczas miłosnego aktu, słuch. Kolejne pocałunki lądowały chaotycznie na wzgórku łonowym, pachwinach i udach. Uważnie unikał najwrażliwszego miejsca, rozpalając w kochance pragnienie przejścia do rzeczy. Nie musiał czekać długo. Ręce, które do tej pory spoczywały bezwładnie na pościeli, sięgnęły ku jego głowie. Silne palce zahartowanej mrozami dalekiej północy wczepiły się w ciemną czuprynę, nakierowując usta tam, gdzie pragnęła je poczuć, on zaś nasyci ostatni ze zmysłów: smak. Mogła zwodzić jego wzrok makijażem, węch olejkami, dotyk balsamami, słuch głębokimi westchnieniami i jękami. Nie mogła jednak oszukać jego smaku. Niczym soczysty granat skrywający w sobie nektar, jej wnętrze było wilgotne, delikatnie słone i odrobinę słodkie. Przemknął językiem wzdłuż szparki, wtykając koniuszek języka między wilgotne wargi. Na koniec przyssał się do łechtaczki. Po jakimś czasie wypuścił ją spomiędzy warg z głośnym cmoknięciem. Dłonie zanurzone w jego włosach zadrżały, podobnie jak całe ciało królowej. Ucałował najwrażliwszy punkt jej ciała, następnie zszedł odrobinę niżej, i znowu, i znowu. Nie odrywał od niej ust, więc już po chwili wargi miał mokre i lśniące od miłosnego nektaru, który spijał ze smakiem.

Pociągnęła jego głowę wyżej, ku swej twarzy. Wiedział, co to oznaczało. Ich usta spotkały się w impetem, podobnie jak języki Jednocześnie nakierował penisa na oczekującą go kobiecość. Od razu wszedł do końca. Przez ciało Rycheli przeszedł dreszcz, bezwiednie pociągnęła Orona za włosy. Całowali się zachłannie, podczas gdy Półork brał ją powolnymi ruchami. Objęła mu boki udami, przez co nie miał zbyt wielkiej swobody ruchów. Radził sobie za sprawą okrężnym ruchów bioder, dzięki którym za każdym razem wnikał w nią nieco pod innym kątem. Puściła głowę Półorka i odepchnęła od siebie, opierając dłonie na jego barkach. Uniósł się i wsparł na rękach. Spojrzał na leżącą pod sobą Rychelę – jej niebieskie oczy błyszczały niczym północne jeziora w letnim słońcu, usta układały się w uśmiech, a ciało drżało w rytm jego pchnięć. Głośne oddechy przeradzały się w westchnienia, westchnienia stawały się jękami, a jękom coraz bliżej było do krzyku. Na ciałach zaczynały perlić się krople potu. Po jej spojrzeniu widział, że zanurza w głąb odmętów rozkoszy.

Szczytowała pierwsza. Spoglądał na nią podczas orgazmu. Nieprzytomne spojrzenie, wypieki na policzkach, szyi i dekolcie. Wypchnęła ciało do przodu, prężąc piersi. Zacisnęła palce na jego przedramionach. Równocześnie czuł pieczenie w mięśniach ud, w które wbijała pięty. Oddychała ciężko, wstrząsana ekstatycznymi spazmami. Gdy w końcu ochłonęła, uśmiechnęła się uśmiechem najszczęśliwszej osoby na świecie i spojrzała na niego błyszczącymi, wciąż rozmarzonymi oczami.

– Chyba nie masz zamiaru przestać? – zapytała figlarnie, dociskając go nogami ku sobie.

Nie musiała powtarzać owych słów. Wyginając ciało w łuk, pochylił głowę ku jej twarzy. Ich usta złączyły się w chwili, gdy przypuścił kolejny szturm. Wchodził w nią zamaszystymi, coraz szybszymi ruchami. Wbiła mu paznokcie plecy i rozorała skórę od łopatek aż do krzyża, zostawiając za swymi palcami krwawe pręgi. Fakt, iż jej się to udało, umknął jego uwadze. Oddech Orona stawał się coraz prędszy i bardziej donośny, mięśnie pośladków i ud były napięte, twarde niczym skała. Docierał do najgłębszych zakamarków jej kobiecości, wywołując kanonadę krzyków, pisków i jęków. Jak zawsze, gdy nie zdążyła jeszcze ochłonąć po poprzednim szczytowaniu, kolejny przeżywała głośniej i bardziej intensywnie.

Wszystko jednak znajduje swój kres i w końcu również dla Orona nadszedł czas spełnienia. Nieomal wrzasnął do jej ucha. Opadł na ciało kochanki, jednocześnie wbijając się najgłębiej, jak mógł w pulsujące, rozgrzane wnętrze. Pierwszy ładunek nasienia trysnął w rozkoszne zakamarki Rycheli, której ciało mimowolnie zadrżało. Wycofał się i naparł przy kolejnym spazmie. Wiedział, że to uwielbia. Kolejne uderzenie nasienia sprawiło, że odchyliła głowę w donośnym krzyku. Po następnym wgryzła się w muskularną szyję, przecinając skórę. Nie zwrócił uwagi na fakt, iż już drugi raz go zraniła. Pulsująca w jego żyłach ekstaza skutecznie go jednak znieczuliła.

Nie zauważył również, że ukochana dłoń sięgnęła ku stolikowi nocnemu, na którym poza karafką wina, dwoma pucharami i talerzem słodkich owoców leżał nóż do ich krojenia. Niezbyt długi, za to ostry i spiczasty. Chwyciła pewnie rękojeść i położyła dłoń na posłaniu. Wyczerpany orgazmem Oron wtulał się w nią, czy raczej przykrywał sobą ciało kochanki. Oparł podbródek na jej ramieniu, więc nie mógł wiedzieć, co dzieje się wokół. Nie dostrzegł, jak palce mocno zaciskają się na rękojeści. Jak ręka unosi się nieco, szukając najlepszego kąta do ataku. Ekstaza nie stłumiła bólu towarzyszącego ostrzu wchodzącemu między żebra. Muśnięciu serca przez jego kraniec. Drgawkom w ostatnich sekundach życia.

*** *** *** ***

Miał wrażenie, że jego trzewia płoną żywym ogniem. Mimowolnie objął się rękoma za brzuch. Krzyknął. To niemożliwe! Zwykła stal nie może go zranić! Dlaczego jednak czuł taki ból?

– Wreszcie zrozumiałeś, kim jest twoja wielka miłość? – zapytał szorstko, na wpół kpiąco ojciec Półorka. – Ile razy jej widok u boku Efellasa wbijał ci nóż w serce? A gdybyś w jednej chwili doświadczył tego skumulowanego ból? Ukłucia zazdrości, podrażnionej dumę, przeświadczenia o niesprawiedliwości? To, co czujesz to ciężar wszystkich tych lat, przez które łudziłeś się, że tak naprawdę jest twoja!

– Zamknij się…! – próbował krzyknąć, ale stać go było jedynie na zduszony szept. Ściśnięte płuca ledwie pozwalały na złapanie oddechu.

Załzawionymi oczyma widział dobrze już znaną pustkę zmąconą plamami brudnej zieleni gnijących liści oraz głębokiego błękitu nieba zwiastującego burzę. Nagle poczuł, że jego ciało przechyla się do przodu i niechybnie zmierza ku zderzeniu z nie-ziemią. Wyciągnął przed siebie ręce, boleśnie je ocierając.

Poczuł wilgoć na karku. Następnie na głowie. Chwilę później rdzawoczerwone krople splamiły jego dłonie oparte o podłoże. Czyżby zwiastun trzeciego ataku na jego umysł? Skoncentrował się najmocniej jak potrafił. Sięgnął świadomością ku kamieniom umocowanym w diademie, wciąż tkwiącym na jego skroniach. Krzyknął , a moc Kamienia Wody usunęła z jego ciała ból i zmęczenie. Krzyknął ponownie, a pokrywający go krwawy deszcz rozproszył się niczym ciemność o brzasku. Kiedy powstał, jego ojciec zaniósł się śmiechem. Postąpił krok do przodu. W obu dłoniach czuł furię huraganu.

„Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem?” – skarcił się w myślach Oron. – „To jest aż za proste.” Ruszył raźno przed siebie, nie tracąc skupienia. Spodziewał się pułapki i był gotów na nią zareagować. Rimal śmiał się coraz bardziej histerycznie, przerażająco i donośnie. Nawet wtedy, gdy syn wymierzył w jego serce niewidzialne ostrze i pchnął, a za ruchem ramienia podążyło hartowane od trzech tysięcy lat ciało…

*** *** *** ***

Pchnął, a w jego uszach zabrzmiał wysoki, dziewczęcy krzyk. Opierał się o stół, na którym leżała młoda, piękna kobieta. Jej głowę otaczała burza kręconych, płomiennorudych włosów. Z oczu zaciśniętych w grymasie bólu sączyły się łzy. Twarz, szyja i dekolt upstrzone był setkami drobnych piegów kontrastujących z bladą skórą. Piersi trzęsły się pod wpływem miarowych ruchów jego bioder oraz jej spazmów. Małe, kształtne, ozdobione jasnoróżowymi sutkami. Płaski, gładki brzuch cofał się i wyrywał do przodu w rytm nieregularnego oddechu. Między pępkiem a kroczem biegło wąskie, ciemnozłote pasemko krótkich włosów porastających również nieco obficiej łono.

Nieco niżej ujrzał widok, którego się spodziewał. Nienaturalnie duży, żylasty członek regularnie wsuwał się między parę różowych warg, wywołując okrzyk protestu, po czym wycofywał się, co skutkowało jękiem ulgi. Tym razem postanowił wyrwać się z mocy iluzji stworzonej przez Rimala. Wycofał biodra, chcąc przerwać akt, którego z pewnością nie można było nazwać miłosnym. Jednakże za każdym razem, gdy chciał wysunąć się z dziewczyny, jego żołądź zostawała w środku. Następnie wbrew własnej woli wracał cały.

Słyszał krzyki rozlegające się dookoła. Rozejrzał się. Znajdował się w dość sporej izbie wewnątrz drewnianego domostwa. Z podłogi wyrastały słupy, na których wspierała się konstrukcja dachu. Kątem oka dostrzegł małego chłopca kulącego się na jednej z poprzecznych belek, w najdalszym kącie. Oby nikt inny go nie dostrzegł – bo Oron uświadomił sobie, że dokoła niego trwa rzeź. Orkowie i dziko wyglądający mężczyźni zabijali dzieci i gwałcili kobiety. Podłoga zasłana była trupami młodzieńców, z których rąk wypadły widły, tasaki i długie, rzeźnickie noże. Nie mieli żadnych szans podczas ataku uzbrojonych po zęby morderców.

Ogarnęła go furia. Zbyt wiele naoglądał się takich widoków. Nagle zdał sobie sprawę, że na jego głowie spoczywa coś ciężkiego i zimnego. Sięgnął ku ręką. Kamienny Diadem! Nie przypominał sobie, by posiadał go we wcześniejszych iluzjach. Wpadł na szalony pomysł. Zacisnął dłoń w pięść i wyobraził sobie, że dzierży w niej sztylet. Poczuł znane sobie mrowienie wyrywającego się na wolność wichru. Cisnął niematerialnym przedmiotem w najbliższego przeciwnika. Trafił go w brzuch, z którego nagle trysnęła krew.

Opierając się na jednej ręce, kopulując bezwolnie z jęczącym rudzielcem, zaczął ciskać tworzonymi naprędce ostrzami w oprawców. W najdalszym kącie izby kudłaty oprych zabawiał się z chłopcem. Pchnięta z odległości kilkunastu metrów garść nieokiełznanej furii odcięła mu pół ręki. Odskoczył jak oparzony, upadł na plecy i ścisnął drugą dłonią tryskający krwią kikut, patrząc jak z każdym uderzeniem serca uchodzi z niego życie.

Rozochocony Oron uśmiercał jednego napastnika po drugim. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że ich kompania jest właśnie wycinana w pień. Jednocześnie, zupełnie nieświadomie, nie bacząc na protesty ofiary, poruszał biodrami coraz szybciej. Narastało w nim podniecenie. Wreszcie z triumfalnym, niskim jękiem wszedł po raz ostatni w swą brankę i wytrysnął obficie. Zacisnęła zęby w ekstatycznym grymasie. W miarę, jak wypełniał ją nasieniem, czuł na swym naprężonym członku znajome skurcze. Jakby w ostatnim spazmie poderwała do góry głowę, po czym opadła z powrotem na blat. Zazwyczaj w tym momencie kończyło się życie jego kochanek. Tym razem jednak…

– Kurwa jasna… – wyszeptał Oron, nie wierząc własnym oczom.

Zniknęła ruda, piegowata dziewczyna. Włosy naprzemiennie jaśniały i ciemniały, wydłużały się i skracały, skręcały i prostowały. Zmiany nabierały tempa z każdą chwilą. Oczy stawały się złotobrązowe, zielone, szare, niebieskie, czarne. Coraz szybciej. Skóra w ciągu kilku sekund ciemniała niczym po wielu godzinach spędzonych na słońcu, a chwilę później zadziwiała swą jasnością. Nastolatka nagle stawała się dojrzałą kobietą. Kościste ramiona w mgnieniu oka stawały się pulchne i miłe w dotyku, po czym wręcz niknęły w oczach. Znał je wszystkie. Nastolatki, młode kobiety, istoty w pełni rozkwitu swej piękności i takie, dla których najlepsze lata zaczynały zmierzać ku końcowi. Wszystkie od dawna nie żyją. Zabił je. Zakręciło mu się w głowie.

Nagle dziewczyna odzyskała pierwotny wygląd. Otworzyła oczy. Ujrzał w nich odbicie swojej twarzy. Twarzy swego ojca. Zrozumienie poraziło go niczym błyskawica. Chociaż stał pewnie na nogach i opierał się dłońmi o blat, miał wrażenie, że zaczyna spadać w otchłań.

*** *** *** ***

Klęczał w krwawej kałuży, pozostałości po rdzawym deszczu. Dłońmi brodził w błocie. Nie potrafił powstrzymać łez cisnących się do oczu, łez zrezygnowania i poczucia klęski. Wrócił potężny, wewnętrzny ból. Usłyszał kroki. Uniósł głowę, by ujrzeć stojącego przed sobą ojca.

– Myślę, że nie ma sensu kontynuować tego przedstawienia. – wycedził tamten. Uniósł nogę i oparł stopę na czubku głowy niezdolnego do reakcji Orona. Opuścił ją mocnym, zdecydowanym ruchem. Półork runął twarzą w czerwone błoto.

Zniknęła pustka.

Powróciła rzeczywistość.

Zniknął ból.

Powróciła bezsilność.

Zniknęło cierpienie.

Powrócił ojciec.

Chwycił go za barki i pociągnął ku górze. Oron wstał bezwolnie. Jedyny ruch, do którego był zdolny, to śledzenie wzrokiem kroczącego dokoła niego przeciwnika. Miecz Gromu tkwił wbity w ziemię kilka kroków od nich. Ognista kopuła wciął płonęła.

– Złamałem cię. – w głosie wodza brzmiała nuta triumfu, doza złośliwości i szczypta dumy. – Jesteś mój. Spodziewałeś się takiego obrotu spraw, mimo to podjąłeś ryzyko. Gratuluję, synu. Nie bój się, nie zabiję cię. Przepowiednia przecież nie musi się spełnić tak szybko! Skoro już nie jesteś w stanie stawić mi oporu, pozwolę ci żyć. Zostaniesz ukryty, będziesz wegetował, a ja w tym czasie będę rządził światem. Niepokonany, niepowstrzymany, nieśmiertelny.

Zatrzymał się i stanął z nim twarzą w twarz. Jego ręce powędrowały ku skroniom unieruchomionego syna. Przebierał niecierpliwie palcami.

– Najpierw jednak… Pozwolisz, że uwolnię cię od brzemienia. Od czterech tysięcy lat te kamienie nie zostały zgromadzone razem… A teraz mam je wszystkie! I to dzięki tobie!

Ostrożnym, niemal czułym ruchem przytknął opuszki palców wskazujących i środkowych do powierzchni diademu.

– Jest taki zimny… Taki piękny… Jest mój!

Powoli, jakby chciał przeciągnąć i celebrować moment swego triumfu, zdjął Kamienny Diadem z głowy Orona. Nigdy nie popełnił większego błędu.

Lecznicza moc Kamienia Wody przestała wpływać na ciało Półorka, które noc wcześniej zostało śmiertelnie zranione mieczem Erkona. Wszelkie zaklęcia utkane misternie, niewykrywalnie przez Kimirinę uległy unicestwieniu. Rany na kończynach sięgały do kości, wszystkie organy wewnętrzne były zmasakrowane. Krew chlusnęła z wielu otworów. Rimal nie zdążył nawet zareagować. Związawszy się z synem klątwą, teraz odczuwał ten sam ból. Jego narządy, chociaż nie były fizycznie uszkodzone, odmawiały posłuszeństwa. Życie uchodziło zeń z każdym spośród ostatnich uderzeń serca Półorka. Przywoływał wszystkie znane sobie zaklęcia uzdrawiające, ale było za późno. Po kilkunastu sekundach zabrzmiały jednocześnie trzy dźwięki. Niskie tąpnięcie padającego na ziemię, martwego ciała Orona. Szorstki, cichy odgłos pustego, skórzanego kaftana zderzającego się z twardym podłożem. Brzęknięcie Kamiennego Diademu, który uwolniony z nieistniejących już dłoni Rimala, uderzył o wystający z ziemi kamień.

*** *** *** ***

Pomimo, iż Oron pokonał Rimala, wojna nie skończyła się od razu. Ostatni z Trzech Wodzów wycofał wojska na południe, łupiąc i paląc wioski i miasteczka, które przetrwały wcześniejszy marsz na północ. Na drodze uciekinierom stanęła armia Rimonu Południowego, która spowolniła pochód najeźdźców na tyle długo, że zostali doścignięci przez podążające od stolicy główne siły, dowodzone przez Liona i Kimirinę. Trzydniowej, krwawej bitwy nie przeżył prawie żaden z orków, a i spośród Rimończyków zaledwie co czwarty wrócił do domu. Dziedzic Erkona stanął do pojedynku z ostatnim przywódcą i zabił go, kończąc tym samym Drugą Tyranię Wodzów.

Pięć miesięcy po triumfie Orona królowa Rychela powiła bliźniaków – ciemnowłosego Tedrika i starszego o pięć minut, złotowłosego Delrika. Chłopcy rośli obdarzeni opieką godną dzieci najpotężniejszego władcy znanego ludzkości. Pomimo sporych różnic fizycznych byli zgodnym rodzeństwem, a młodszy z braci w żaden sposób nie okazywał niechęci Delrikowi namaszczonemu na następcę tronu. Coś jednak mąciło spokój ich matki. Tedrik rzadko dawał się ponosić emocjom, a najczęściej wzburzał go widok cudzej krzywdy. Nie powinno to niepokoić Rycheli, wręcz przeciwnie. Wydawało jej się jednak, że brązowe oczy jej syna zaczynają wtedy ciemnieć, a źrenice nabiegają krwią…

*** *** *** ***

Roris przedzierał się przez gęstwinę porastającą okolice Kurhanu Rimala. Pomyśleć, że dwa tysiące lat temu nieopodal położone było największe miasto świata. Deszcz meteorów zrównał je z ziemią, a ludzie przenieśli się kilkanaście kilometrów w dół Rimii, przepływającej teraz przez coraz bardziej niszczejące ruiny. Gałęzie chłostały mu twarz i raniły dłonie. Młody adept sztuk magicznych miał dwa powody do niezadowolenia. Pierwszym była konieczność przedzierania się przez gęste poszycie lasu, który w ciągu ostatnich kilkunastu wieków porósł dokładnie stary Rim i jego okolice. Drugim był sam cel podróży – Kurhan Rimala. Na skraju puszczy od tysiąca lat stoi klasztor, w którym szkolą się magowie-nowicjusze. Co roku jeden z nich udaje się do serca kniei, gdzie musi wspiąć się na kurhan i rzucić skomplikowane zaklęcie na wbity w ziemię Miecz Gromu, którym ongiś władał najpotężniejszy z wodzów orków. Dotknięcie go skutkowało śmiercią, toteż tkwił niewzruszenie w tym samym miejscu od ponad dwóch mileniów. Rimońscy magowie opracowali jednak formułę sprawdzającą gotowość adeptów do zostania czeladnikami w magicznym fachu – udane rzucenie zaklęcia skutkowało otwarciem portalu do Wielkiej Sali Akademii, zaś niedostatek umiejętności zmuszał do powrotu pieszo.

Najtrudniejszym etapem pielgrzymki była wspinaczka na trzydziestometrową, niemal pionową ścianę. Podanie o walce, jaką stoczono na szczycie przekazywano z ust do ust i utrwalano w pieśniach i poematach od tak dawna, że chyba nikt nie znał już prawdziwego przebiegu zdarzeń. Dotarcie na platformę wyrastającą nawet ponad czubki najwyższych drzew zajęło mu kilkadziesiąt minut, w trakcie których kilka razy omal nie runął w przepaść. Kiedy już jego palce uchwyciły się krawędzi niewielkiego płaskowyżu, podciągając się do góry recytował modlitwę do wszystkich bogów, w których wierzył. Zarzucił nogę na skraj kurhanu i wturlał się w głąb kręgu o średnicy czterdziestu kroków. Uniósł wzrok ku miejscu, gdzie spodziewał się ujrzeć miecz… Po czym serce w nim zamarło, gdy zorientował się, że porośnięty gęstą, pożółkłą trawą szczyt Kurhanu Rimala jest zupełnie pusty. Z oddali dobiegał niski, gardłowy pomruk.

Zwycięstwo nigdy nie jest ostateczne.

KONIEC

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór!

Rzadko się zdarza, by Autor zechciał wrócić do cyklu, który zarzucił prawie 4 lata temu i zdołał doprowadzić go do końca! A jednak Frodliemu właśnie to się udało. Ferraro, Gregu, Sinful Penie, bierzcie przykład z kolegi!

Ty Coyotmanie również, jeśli to czytasz 🙂

A Ty, Frodli, nie osiadaj na laurach, tylko chwytaj pióro i pisz kolejne opowiadania!

Pozdrawiam
M.A.

Dzień dobry!

To opowiadanie ciążyło na mnie jak wyrzut sumienia i nie mogłem go nie dokończyć. Mam nadzieję, że warto było czekać. Zachęcam również do zostawiania komentarzy, ponieważ to one, a nie oceny dają największą motywację do działania. Te krytyczne również 🙂

Pozdrawiam
Frodli

Skoro chcesz głosu krytycznego, to chętnie posłużę 🙂

1. Moim zdaniem zbyt mało miejsca poświęciłeś Lionowi. Niby jest jednym z głównych bohaterów tej historii, a tak naprawdę ogranicza się do sekundowania Oronowi. Niby miał jeszcze udział w pokonaniu jednego z wodzów orków, ale wciąż – tylko jako pomocnik głównego bohatera. Zastanawiam się, po co wprowadzać taką, zdawałoby się centralną postać, skoro nie czyni ona za wiele ciekawego ani ważnego…

No chyba, że jego głównym zadaniem było wygodzenie Kimirinie 🙂

2. Pojedynek Orona i Rimala – teoretycznie moment kulminacyjny opowieści. Tymczasem oni nawet nie ścierają się na miecze. Rimal robi jakieś hokus-pokus i na nieprzygotowanego Orona zwalają się wizje. W końcu wygrywa dzięki hmm… wcześniejszemu przygotowaniu? A gdzie w tym heroizm, napięcie jak w tragedii greckiej, epickie starcie ojca z synem? Trochę mi tego zabrakło.

3. Co do opisu wojny – za mało, za krótko, zbyt ogólnie 🙂

4. No i gdzie jest mapa? W każdym szanującym się cyklu fantasy powinna być mapa!

Pozdrawiam
M.A.

A ja zaczynam w kolejności, od części pierwszej. Lubię fantasy i chętnie przeczytam. Tymczasem służę komentarzem do odcinka nr 1. Poszedł jako anonimowy, zapomniałem się zalogować. Zarówno pochwał jak i krytyki tam nie brakuje. -:)

Witaj, dawno nie widziany Autorze
Brawo za powrót po długiej przerwie do pracy nad tekstem. Według własnych standardów traktuję go jako szkic, który wymaga wielu ulepszeń, wielkiej pracy, aby stał się formą bardziej doskonałą.
Zdążyłem przelecieć okiem dwa pierwsze odcinki, bo inne obowiązki wzywają.
W pierwszej części wycisnąłeś ze swoich pomysłów zaledwie 50% potencjalnej dramaturgii. A dla bohatera nie próbowałeś zdobyć żywszych sympatii/antypatii czytelnika. Kwestie interpunkcji to z kolei dramat techniczny, łatwy do skorygowania.
Te same uwagi odniósłbym do drugiej części. Choćby kwestia ni stąd ni zowąd pojawiającego się Rimala – osobiście nie tak bym prowadził narrację.
Uśmiechy,
Karel

Podoba mi się pomysłowość w kreowaniu świata. Już jako dziecko wymyślałem rożne rzeczy – począwszy od dziwnych zwierząt, poprzez kluby piłkarskie, skończywszy na wymyślonych krajach. I gdzieś to we mnie zostało, lubię i doceniam fantastykę.
A tutaj Autor stworzył swój własny świat. Nic, tylko podziwiać.

A samo opowiadanie interesujące. Pomysł na finałowe starcie Orona i Rimala, godny uwagi – dramatyczna walka broniami w rożnych konfiguracjach, przewijała się w tysiącach opowiadań, tutaj Autor serwuje nam nieco opozycyjny pomysł. W walce wygrywa nie ten kto mocniej i szybciej macha żelastwem, ale ten kto lepiej się do niej przygotował. Skojarzyło mi się z partią szachów – przeciwnicy muszą myśleć na kilka ruchów do przodów, wygrywa ten kto przygotował lepszy fortel.
Jedyna uwaga – co zauważył również M.A. – to obecność pozostałych osób w bitwie była bez znaczenia. Wygląda trochę jakby zabrakło pomysłu na ich udział.

Pozdrawiam
R.

Witajcie, pozwolę sobie odpowiedzieć na Wasze zarzuty 🙂

Megasie,
1. Rozumiem ten zarzut. Przy okazji uderzę się w pierś, że po pojedynku tak szybko zamknąłem historię, ponieważ dopiero po publikacji uświadomiłem sobie, że w opowiadaniu brakuje dwóch istotnych elementów – pogrzebu Orona oraz wyjaśnienia, co stało się później z Kamieniami Erkona. Dla Liona zabrakło miejsca, ponieważ nie miałem na niego pomysłu. Stąd tylko wspomnienie, że doszło do walnej bitwy z wielkimi stratami po obu stronach.
2. Ten zabieg był specjalny. Pierwotnie walka miała być pojedynkiem na miecze, ale zadałem sobie pytanie – jak Oron mógłby wygrać z przeciwnikiem, którego zranić może jedynie miecz Liona? Ten miecz mógł dzierżyć jedynie potomek Erkona, więc kwestia pojedynku przepadła ostatecznie. Zgodnie z klątwą Rimala mógł zabić tylko Oron, zaś Rimal dążył do pojmania go – dlatego jedynym wyjściem było poświęcenie życia przez Orona. Bardziej utalentowany autor mógł to wymyślić inaczej, ja postanowiłem podążyć nieco inną drogą, niż w typowym fantasy. Zainspirowała mnie lektura Czarnej Kompanii, której bohaterowie starali się rozwiązywać problemy fortelem, a nie siłą. Przy okazji polecam tę lekturę wszystkim, ponoć jest to archetyp dark fantasy.
3. Zgadzam się z uwagą. Chciałem uniknąć zarzutów o nadmierne napompowanie rozmiarów opowiadania. Poza tym z mojej perspektywy nie sądziłem, że ktoś będzie za tym tęsknił. Jak widać, źle myślałem. Może opowiadanie zasługuje na „extended edition”?
4. Kiedyś narysowałem mapę. Chyba jako 13-latek, bo wtedy mniej więcej zacząłem tworzyć to uniwersum. Mapa tak bardzo przypominała Śródziemie, że wstydziłem się komukolwiek ją pokazać, po pewnym czasie ją zniszczyłem.

Neferze,
Zaraz skrobnę odpowiedź na Twój komentarz pod pierwszą częścią.

Karelu,
Pierwszych części serii nawet nie mam zamiaru bronić. Wyszły one spod grafomańskiej ręki 17-latka, który z porządnej literatury liznął wówczas Tolkiena, Sapkowskiego oraz lektury szkolne. Lektura niemal wszystkich książek, które uważam za najważniejsze w moim życiu, które skłoniły mnie do przemyśleń nad procesem tworzenia, pozostawała jeszcze przede mną. Wówczas jednak (na przełomie 2006/2007 roku) było to chyba pierwsze erotyczne fantasy na Dobrej Erotyce, więc nie miałem nawet skąd czerpać wzorców, pisałem opowiadania w jeden wieczór i publikowałem je tak, jak stały. Popełniałem przy tym wszystkie możliwe grzechy początkującego twórcy (brak leżakowania tekstu, ponownej lektury, redakcji) i dzisiaj mnie samego bolą zęby, gdy czytam swoje starsze teksty. Jednak dzięki temu widzę postęp, jaki mam nadzieję udało mi się dokonać w tym czasie. Co prawda 4 lata temu przeredagowałem solidnie całość, ale niewiele dało się z tym zrobić. Poza tym wówczas nie było chyba jeszcze redakcji na Najlepszej, więc i tak powielałem tylko stare błędy. Kwestia wprowadzenia Rimala w drugim odcinku może wydać się niezrozumiała, ale z czasem będzie wyjaśniało się coraz więcej.

Radosky,
Dziękuję za słowa uznania i przychylam się do uwagi o marginalnym znaczeniu postaci pobocznych. Mea culpa. Wytłumaczyłem się w punkcie 1 🙂

Dla zainteresowanych podaję jeszcze chronologię cyklu:
2 -> 6 -> 5 -> 1 -> 4 -> 3 -> 7 -> 8

Pozdrawiam,
Frodli

Ja tam cieszę się, że nie było map, bardziej rozbudowanego opisu bitwy ani pojedynku na miecze z prawdziwego zdarzenia. Najlepsza Erotyka powinna stać scenami erotycznymi, nie batalistycznymi!

Bardzo spodobało mi się wykorzystanie właściwości bohatera do przyniesienia ulgi umierającej, ciekawa była też tęsknota kochanki za możliwością pozostawianie śladów… coś jest w tych ranach z pola bitwy 😉

Przede wszystkim gratuluję jednak dokończenia cyklu – zamknięcie całości zawsze jest sukcesem, nawet jeśli na koniec autor ma ochotę zacząć od początku…

Cieszę się, że trafiłem w gust 🙂

Przyznam, że liczę na więcej 🙂

Przeczytałem cały cykl i przyznam, że autor pisze coraz lepiej. Ostatnia część, według jego własnych słów, powstała prawie dziesięć lat po pierwszych i to widać. Oczywiście, tu i tam można poprawić stylistykę czy interpunkcję (co już zauważono) ale to kwestie techniczne. Za największy plus uważam kreatywność autora, który sypie oryginalnymi, często przy tym zabawnymi pomysłami jak z rękawa. Trochę gorzej wypada ich wykorzystanie, fabuła sprawia wrażenie skonstruowanej pospiesznie i niedopracowanej. Aż się prosi o opisanie różnych istotnych epizodów, rozwinięcie historii kolejnych postaci – to też już wskazano. Dyskutowaną w komentarzach scenę pojedynku uważam natomiast za dobrze, oryginalnie pomyślaną. Zamiast kolejnej rąbanki na miecze, wielokrotnie opisywanej czy ukazywanej w filmach, mamy w istocie coś w rodzaju pojedynku na czary. Jak zauważył Frodi, Oron w klasycznej walce nie miał żadnych szans – nie mógł władać jedynym orężem zdolnym zranić przeciwnika. Z drugiej strony, to Rimal sięgnął pierwszy po czary, a nie miał przecież takiej potrzeby. To raczej Oron powinien dążyć do zmiany charakteru starcia. W dodatku wcześniej poznaliśmy naszego półorka raczej jako wojownika niż maga… Może warto było w jakiś sposób zasugerować czytelnikowi podobne inklinacje bohatera? To jednak kwestia poprowadzenia fabuły. Ogólnie, czyta się dobrze, a z kolejnymi odcinkami coraz lepiej. Nie brakuje elementów humorystycznych, soczyste sceny erotyczne. Przydałoby się dopracowanie fabuły, chwilami niezbyt konsekwentnej. Za ten oidcinek wstawiam pięć gwiazdek.

Witaj Neferze,
Dziękuję za komentarz i gratuluję przebrnięcia przez cykl. Tak, jak wspomniałeś, miejscami brakuje tutaj pomysłu i konsekwencji. Uznałem jednak, że lepiej wydać opowiadanie w obecnej formie, niż kisić je kolejne 3 lata. Pierwszą literę postawiłem późnym latem 2013 roku, ostatnią w kwietniu 2017. W 2020 pewnie nikt już by nie pamiętał o moim istnieniu 🙂 Cieszy mnie, że widzisz moje postępy. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda mi się wysmażyć coś zupełnie nowego, niezwiązanego z fantasy. Albo poruszającego je od innej strony.

Pozdrawiam,
Frodli

Tutaj brnę przez teksty bardzo rzadko. Jeśli coś mi nie odpowiada (to nie znaczy, że tekst jest kiepski, gusta są po prostu różne) to po prostu rezygnuję z lektury. Twój cykl przeczytałem ku własnemu zadowoleniu. Spodobały mi się. niebanalne pomysły. Prawda, fabuła do dopracowania (lubię konsekwentnie prowadzone, logiczne zwroty akcji), ale ogólne wrażenia bardzo pozytywne. W przeciwnym wypadku zrezygnowałbym z lektury po pierwszym odcinku. Czy zostałbyś zapomniany, wątpię. Byli tacy, którzy o Tobie pamiętali pomimo przerwy. Przyznaję, ja akurat nie. W 2013 r. nie wiedziałem o istnieninu tej strony. Z fantasy nie rezygnuj. Nie ma jej tu zbyt wiele, a ja akurat lubię ten gatunek. To przyciągnęło mnie do opowieści o Oronie.

Nie chciałbym zrezygnować w całości z fantasy. Musiałbym jednak wysilić się na stworzenie czegoś nowego, bo ten świat jest już dla mnie wyeksploatowany. Nie wiem, czy gdzieś to już pisałem, ale moim pierwotnym zamysłem jako nastolatka było stworzenie monumentu na miarę Władcy Pierścieni. Głównym bohaterem miał być Lion jako tytułowy Dziedzic Erkona, natomiast sam Oron miał być jego mentorem i dość szybko zginąć. Dałem wówczas swoje notatki przyjacielowi , który uznał, że Półork jest zdecydowanie ciekawszą postacią i na moim miejscu poszedłby w jego kierunku. Przekleństwo Ekstazy powstało chyba tylko dlatego, że zacząłem wówczas pisać erotykę i chciałem zobaczyć, jak to wyjdzie w klimatach fantasy. Chyba wyszło 🙂 Z drugiej strony uważam, że kreowanie własnego świata jest dla mnie trochę pójściem na łatwiznę. Znacznie trudniej odnaleźć mi się we współczesności, gdzie nie mogę naginać praw fizyki i zdecydowanie większy nacisk muszę położyć na realizm i relacje między bohaterami 😉

Pozdrawiam,
Frodli

Ależ konwencja fantasy wcale nie zwalnia od wymienionych przez Ciebie cech, które są zaletą każdej dobrej literatury. Magia nie zastąpi wszystkiego i też prezentuje się najlepiej poddana pewnym rygorom. Świetnie to widać np. u Ursuli Le Guin. Tak więc i ta konwencja pozwoli Ci rozwinąć skrzydła, a zarazem zachować zbójecka radość pisania. Przyznam, że nie przepadam za utworami opisującymi rozterki różnych życiowych rozbitków, z poplatana psychiką, pograzonych w nalogach i moze jeszcze dopadnietych niemoca twórczą (bo często są takimi czy innymi artystami). Zdecydowanie wolę bohaterów w rodzaju Twojego Orona (Conana). Może z drobnym dodatkiem nieco większego rozumu. Pozdrawiam.

Napisz komentarz