Magnetyzm I (Ania)  3.39/5 (11)

17 min. czytania

Źródło: Pixabay

Ewa

Kiedy Baśka zadzwoniła, nie potrafiła odmówić. Na jej biurku nadal piętrzy się wysoki stos korespondencji do przeczytania, skrzynka mailowa jest zapchana, a robota leży odłogiem. Tak kończą się wszystkie służbowe wyjazdy. Wzdycha. Przez tyle lat nie znalazła sobie godziwego zastępcy – takiego, który byłby nie tylko kompetentny, ale też na tyle odważny by podejmować samodzielne decyzje. No trudno, dokończy jutro. Przyjaciółki nie widziała już chyba z pół roku. Praca może poczekać. Tym razem.

Wyłącza komputer, oba monitory, drukarkę, zamyka okno i wrzuca do torebki wszystkie potrzebne szpargały. Pozwoliła kierowcy skończyć punktualnie, więc teraz będzie musiała przejść się na Rynek pieszo, a później wrócić do domu tramwajem. Lubi to. I spacerowanie i przemieszczanie się komunikacją miejską. Czuje się wtedy młodsza i bardziej beztroska. Przypomina jej to czasy liceum, kiedy przedzierała się przez całe miasto, żeby dotrzeć z internatu do szkoły.

Kocha Wrocław. Za dobrze zorganizowaną komunikację miejską – w tym szczególnie tramwaje. Za to, że cały rok tętni życiem. Za anonimowość, którą daje, a jednocześnie za kameralność i klimat. Za zieleń, zabytki, bogatą ofertę rozrywkową, różnorodne lokale i za ciekawych ludzi. Londyn był za duży, to miasto jest w sam raz. Wrosła w nie, choć początki były trudne. Gdyby nie Baśka pewnie nie poszłoby równie łatwo. Dlatego jest jej wdzięczna, zawsze będzie.

Miasto spotkań i miasto wielkich możliwości. Przekonała się o tym na własnej skórze, gdy już do niego dorosła, gdy stała się jego świadomym mieszkańcem, jego częścią, gdy wróciła z jeszcze większej metropolii…

– Do zobaczenia jutro – rzuca wesoło w przestrzeń. Rzadko zdarza jej się wychodzić wcześniej niż inni. To przyjemne uczucie, choć współpracownicy wydają się być skonsternowani. Może też się zmyją, gdy tylko przekroczy próg. No, ale w końcu pracują ciężko i należy im się odrobina wytchnienia. Roboty zawsze jest dużo, nie tylko teraz, nie ma więc prawa ich naciskać i ponaglać. I bez tego dają z siebie naprawdę wiele. Chyba lubią swoją pracę.

Kiedy zbiega ze schodów słychać głośne dudnienie ciężkich butów. Lubi martensy. Czuje się w nich większa i silniejsza, choć co poniektórzy nabijają się z jej dziecinnych stóp. Musi przyznać, że buty, rozmiaru trzydzieści sześć, w zastawianiu z butami Patryka, rozmiaru czterdzieści siedem, wyglądają dość komicznie. Zrobiła nawet kiedyś zdjęcie – noszą ten sam model, ze steel-capem – miała je kiedyś na tapecie.

– Spokojnego popołudnia – żegna się z portierem, schodzi ostatnie kilka stopni w dół, otwiera zabytkowe, drewniane drzwi i wychodzi na rozgrzaną upałem ulicę. Jest bardzo ciepło jak na maj, niemal trzydzieści stopni. Już dawno włączyła klimatyzację, ledwie kilka dni po wyłączeniu ogrzewania. Co się u licha stało z przejściowymi porami roku?! Została tylko zima i lato…

Dojście na Rynek zajmuje jej mniej niż dziesięć minut, idzie co prawda prężnym krokiem, ale i spacerem dotarłaby tam w nie więcej niż kwadrans. Jest pierwsza, wybiera więc stolik w ich ulubionej restauracji i zamawia koktajl owocowo-jogurtowy. Z jedzeniem poczeka na przyjaciółkę. W wolnej chwili czyta jeszcze służbową pocztę na „gruszeczce”, jak z przekąsem nazywa swojego iPhona. Fakt, większość sprzętu w jej firmie jest marki Apple, ale drażnią ją te wszystkie jabłka, jabłuszka, maczki, makóweczki i inne oklepane określenia. Zawsze wybiera to, co najlepsze, nie przywiązuje się jednak do tej całej elektroniki. To tylko narzędzia. Jak młotek czy śrubokręt. Jeśli na rynku pojawi się coś ciekawszego, jest gotowa bez sentymentów przerzucić się na inną markę. No, ale póki co nie ma dużego wyboru.

– Hej! – Baśka przerywa jej odpisywanie na bardzo głupiego maila jednego z pracowników podległej firmy. Ewa zrywa się z krzesła żeby ją ucałować. Dokończy później.

– Cześć. Ładnie wyglądasz. Zmieniłaś fryzurę? – Obrzuca przyjaciółkę uważnym spojrzeniem. Musi przyznać, że pod tym względem jest jak facet. Byłaby w stanie nie zauważyć, że ktoś z bliskiego otoczenia zmienił kolor włosów z czarnego na blond.

– Dzięki. Podoba ci się? – Baśka obraca się wesoło demonstrując dzieło fryzjera. Tylko co? Kolor? Długość? Cieniowanie?

– Tak, pasuje ci. – Ewa uśmiecha się ciepło. Dzięki Bogu to w zupełności wystarcza i mogą spokojnie usiąść, zmienić temat na mniej kłopotliwy.

Obie są głodne, zamawiają więc najpierw zestaw przystawek, a potem makaron. Baśka przez dłuższą chwilę trajkocze o tym, co u niej słychać. Poznała kogoś, raczej nie na poważnie, ale przynajmniej dobrze się bawi. Była na wakacjach w Grecji i zastanawia się nad wynajęciem większego mieszkania. Ewę to niewiele obchodzi, choć miło czasem posłuchać o czymś, co dzieje się w realu.

Kiedy kończą posiłek przyjaciółka dociera w końcu do sedna. Rany, musi jej przypominać, że nie jest już nastolatką tylko podstarzałą, starą panną?!

– Ewa, wiesz, komuś takiemu jak ty trudno jest kupić prezent. Pomyślałyśmy więc – koleżanka jest wyraźnie podekscytowana, a ona zaczyna się zastanawiać kogo ma na myśli, z kim mogła rozmawiać o prezencie na jej urodziny – że zrobimy imprezę. Taką trochę szaloną – dodaje ciszej. – Na obiecaną parapetówkę chyba się nie zanosi…

Do nowego domu wprowadziła się jakieś dwa miesiące temu, ale nie licząc gorączki związanej z jego urządzaniem, bywa tam tyle co nic. Nocuje. Między jedną delegacją a drugą. Jest w końcu kryzys, musi bardziej dbać o relacje ze swoimi kontrahentami z całego świata, bo nowych może być trudno znaleźć, a od tego zależy życie wielu osób. Ich praca. Spłata kredytów hipotecznych i wykształcenie dzieci.

– Myślałam o babskim wieczorze przy winie, jakoś na początku czerwca – bąka.

– Oj, wystarczy że udostępnisz nam lokal, a my się wszystkim zajmiemy. – W oczach Baśki widać dziki błysk. – Jesteś przecież taka zajęta.

To prawda, ale to jej wybór. To nawet nie jest poświęcenie, dla kariery czy pieniędzy, tylko styl życia. Zarabia na tym, co lubi robić. Każdy by tak chciał. Sukces przyszedł sam, niemal bez wysiłku, przy okazji dobrej zabawy. Teraz oczywiście jest trochę gorzej. Nużące spotkania, papierkowa robota i wchodzenie w tyłki różnym możnym tego świata. Nie lubi się stroić ani sztucznie uśmiechać. Robi to, bo musi i tylko wtedy kiedy musi. Na co dzień stara się być zwykłą sobą, prostą dziewczyną z dolnośląskiej wsi. Tak jak teraz, w dżinsach i spranej koszulce, a nie w nieprzyzwoicie drogiej garsonce. Nieprzyzwoicie!

– Jak chcesz. – Ewa wzrusza ramionami. – Mam coś kupić albo przygotować?

– Nie, nie trzeba, poradzimy sobie same. Mógłby być następny piątek, wigilia twoich urodzin?

– Tak, oczywiście – mówi, ale dla pewności zerka jeszcze w swój elektroniczny terminarz. Nie ma żadnych planów. Nie wywinie się. Co najwyżej w niedzielę powinna lecieć do Indii, ale już wcześniej postanowiła wysłać tam Bartka. Świetnie zna angielski, chyba nawet lepiej od niej, i zapewne ucieszy się z egzotycznej wycieczki. – Tylko nie zapraszaj Izki. – Zerka groźnie na przyjaciółkę znad gruszeczki. – Wiesz, że jej nie lubię, a od kiedy przy każdym spotkaniu nagabuje mnie o pracę mam na nią po prostu alergię.

– Zauważyłam. – Baśka lekko kręci głową. Co w tym u licha złego?! Dziewczyna jest naprawdę kiepskim grafikiem, a ma o sobie Bóg wie jak wysokie mniemanie. Tacy ludzie nie są jej potrzebni. Do niczego. Na kumpelę też widocznie się nie nadaje, skoro chce wykorzystać ich znajomość do innych celów. Ohydztwo! – Zresztą myślałam o wąskim gronie. Ja, ty, Zuza, Aśka, może Ania jeśli uda jej się wyrwać, Marta…

– Dobra, dobra, we trzy byłybyście w stanie roznieść mój świeżo wyremontowany domek – Ewa mówi wesoło, bo za nic w świecie nie chciałaby, żeby koleżanki kiedykolwiek się zmieniły. Wystarczy, że Anka się ustatkowała, wyszła za mąż i urodziła dziecko.

– Obiecuję, że postaramy się. – I to nie jest czcza obietnica, obie o tym doskonale wiedzą.

Mimo, że impreza ma być „niespodzianką” Baśka nie potrafi utrzymać języka za zębami. Wyraźnie jest dumna ze swojego pomysłu, ale nie to tak ją nakręca, tylko dawna miłość. Jedyny facet, który ją odrzucił i na którym zamierza się teraz zemścić. Ewa nie sądzi, żeby przyjaciółce się to udało, ale znając ją może być zabawnie. Przezabawnie!

Miały po piętnaście lat i mieszkały jeszcze w tym swoim buszu z dala od cywilizacji, u podnóża Wielkiej Sowy. Jej rodzice codziennie dojeżdżali do pracy w Wałbrzychu, a rodzice Baśki prowadzili gospodarstwo i wynajmowali pokoje turystom. Teraz to się nazywa agroturystyka.

Piękne i sielskie czasy, choć wtedy marzyła o tym, żeby wyrwać się z tej dziury. Może kiedyś tam wróci. Do podziemnych miast, gór niezadeptanych przez turystów, martwych lasów i prostego życia.

Arek miał osiemnaście albo dziewiętnaście lat. Był młodym byczkiem, najprzystojniejszym chłopakiem w okolicy. W promieniu dwudziestu kilometrów! Skończył zawodówkę i poza pracą w polu zajmował się też naprawą samochodów. Chyba w jakimś warsztacie w Walimiu. Mieszkał dość blisko, oczywiście jak na tamte warunki. Dwa kilometry od niej?

Baśka szalała na jego punkcie. Zresztą nie tylko ona. Ponoć był naprawdę jurny i… niewybredny. Posuwał panny i mężatki, młode, starsze, a nawet podstarzałe. Chude, grube – dla niego to było bez znaczenia. Potwór nie potwór, byle otwór. Nie interesowały go tylko nieletnie, a one były wtedy bardzo nieletnie.

Pamięta, że był wysoki i bardzo dobrze zbudowany. Miał blond włosy i niebieskoszare oczy. Zawsze opalony, jak to chłopak pracujący na roli. Miał młodsze rodzeństwo, ale ani jego siostra, ani pozostali dwaj bracia nie byli tak elektryzujący. Oj, fantazjowała o nim. I to nie raz.

Zaczęło się chyba wtedy, gdy jako gówniara przyłapała go na gorącym uczynku z żoną piekarza. Parzyli się w jakichś krzakach. Na łonie natury. Jak zwierzęta. Wydawali głośne pomruki – szczególnie ona. Popiskiwała i sapała. Pamięta wielkie, białe piersi kołyszące się swobodnie i wyraz twarzy jeszcze głupszy niż zwykle. Była „dorodna”, wielka, tłusta i miała już ponad pięćdziesiąt lat.

Ewa nie mogła oderwać od nich wzroku, stała tam zahipnotyzowana. Podziwiała ich zgrany, jednostajny rytm, obopólne napieranie. Było w tym dużo pasji i zawziętości, znacznie więcej niż u psów, kóz czy krów. Oboje pocili się obficie, z niego aż kapało, a jednak nie przestawali ani na chwilę.

Nagle jakiś ptak przeleciał zdecydowanie zbyt blisko niej, przestraszona zachwiała się i zrobiła krok przed siebie. Pod jej ciężarem zaszeleściły liście i stało się – prawdziwie magiczna chwila. Spojrzał na nią. Nie poruszył się, nie zmienił pozycji ani rytmu, kontynuował patrząc Ewie wyzywająco w oczy, a ona zamiast uciec w popłochu nadal tam stała. Patrząc w jego oczy.

W zasadzie nigdy między nimi do niczego nie doszło, ale długo w ramionach innych mężczyzn szukała właśnie jego. Zaczęła dość wcześnie, jeszcze w liceum. Większość nie miała problemu z jej niepełnoletniością, ale żaden nie był nim. Teraz ten czas wydaje się taki odległy i nierealny. Ona wydaje się sobie nierealna. Tamta ona. Nie ma już nawet śladu po dziewczynie gnanej niskimi instynktami i bzykającej się z kim popadanie. Nie uprawiała seksu od czasu Anila… ile to już lat? Pięć?

– Hej, księżniczko! Ty mnie w ogóle słuchasz? – Na ziemię sprowadza ją głos przyjaciółki.

– Tak… Nie… To znaczy: przepraszam – duka. Głupio jej, ale naprawdę nie słyszała kilku ostatnich zdań. – Więc zaprosiłaś Arka? – niezdarnie próbuje nawiązać do rozmowy.

– Zaprosiłam? – Baśka prycha. – Raczej zatrudniłam. Tym razem ptaszek nam się nie wymknie! – dodaje wesoło.

Zatrudniła?! O czym ona mówi?! Nie jest im potrzebny mechanik samochodowy… ani rolnik. Mniejsza z tym! Niech robi co chce i jak chce. I tak w końcu by uległa. Baśce zawsze ulega. Znają się od dziecka i tyle razem przeżyły, nigdy nic nie było w stanie ich powstrzymać.

– Ile on ma teraz lat? – pyta próbując przypomnieć sobie dokładnie jego przystojną twarz.

– Trzydzieści cztery.

– Rany, aż tyle?! – Przyjaciółka spogląda na nią wymownie i obie zaczynają się śmiać. Zmiana kodu na trójkę z przodu. Już wkrótce też będzie nobliwą panią po trzydziestce, a ciągle czuje się jak nastolatka… Straszne!

Mateusz

– Dzięki stary. – Darek poklepuje go po ramieniu kiedy kończą sprzątać lokal.

– Nie ma za co, w końcu mi płacisz. – Mati uśmiecha się kpiąco.

– Nie poradziłbym sobie bez ciebie.

– Akurat, pewnie w ciągu dwóch godzin znalazłbyś dziesięciu na moje miejsce.

– Nie za taką stawkę.

Śmieją się. Obaj. Z tej absurdalnej rozmowy i z tej absurdalnej sytuacji. Kiedy Darek zakładał herbaciarnię znali się ledwo, ledwo. Poprosił go o pomoc, więc pomógł. Na początku za swoją pracę dostawał marne grosze, ale interes się rozkręcił i teraz dostaje znacznie więcej niż obowiązujące stawki. Teraz. Poprzednio. Nie pracował tu niemal przez rok. Musiał odejść. Zająć się własnym życiem.

Tyle, że Kasia zaszła w ciążę i nie może pracować na pełen etat. Kasia. Była jego dziewczyną. Darek zatrudnił ją raczej niechętnie, bojąc się, że odciągnie kumpla od roboty, ale ostatecznie to oni zostali parą, pobrali się i teraz będą mieli dziecko. Szybko poszło. Świat jest dziwny. Mateusz kochał ją. Chyba. Ona najwyraźniej nie kochała jego.

– Będę lecieć, padam z nóg. – Tym razem to on poklepuje kumpla po ramieniu.

– Dobra, dobra. – Darek odprowadza go wzrokiem do drzwi.

Jest naprawdę wykończony, nigdy nie przypuszczał, że pielęgnacja zieleni jest aż tak męcząca. Fakt, że teraz nie kosi i nie podlewa trawników, a przekopuje straszne chaszcze, które mają zostać dopiero przekształcone w elegancki ogród. I do tego ten upał! Herbaciarnia to już zbyt wiele, ale nie miał serca odmówić. Poza tym kasa się przyda. Jak zawsze.

Mimo późnej pory powietrze jest nadal gorące i nieprzyjemne, a od rozgrzanego bruku bije żar. Ani chwili wytchnienia! Jest cały obolały i spocony, ubranie się do niego lepi. Postanawia podjechać kawałek tramwajem.

Już zbliżając się do przystanku zauważa filigranową dziewczynę z białymi słuchawkami w uszach. Ma krótkie, czerwone włosy i twarz anioła. Słodką. Niewinną. Uroczą. Wygląda na bardzo zamyśloną. Pankówa – myśli. Ciężkie buty, powycierane dżinsy i rozciągnięty, czarny T-shirt z charakterystycznym zdjęciem bobasa płynącego za jednodolarówką. Nirvana. Nevermind. O dziwo ona wygląda w tym po prostu olśniewająco. Choć może w zwiewnej, letniej sukience wyglądałaby jeszcze lepiej? Nie, to chyba niemożliwe – myśli.

Staje kilka kroków dalej. Nie potrafi powstrzymać się przed obserwowaniem jej. Próbuje robić to dyskretnie, ale w końcu jest tylko samcem. Z bliska wygląda jeszcze lepiej. Jest szczupła, przyjemnie dla oka zaokrąglona wszędzie tam, gdzie powinna. Ma bardzo jasną, idealnie gładką cerę, ani grama makijażu i zmysłowe, malinowe usta. Pełne. Soczyste. Namiętne. Wprost stworzone do całowania.

Jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Zdaje się w ogóle nie dostrzegać jego obecności, całkowicie obojętna na świat zewnętrzny. Zapewne zatopiona w muzyce. Też tak czasem ma. Kiedyś marzył o tym, że właśnie muzyka stanie się całym jego życiem. W każdej wolnej chwili grał. Był nawet w kilku zespołach, ale żaden się nie przebił, choć niektóre były całkiem niezłe. Koncertowali po knajpach, czasem jako support na małych, lokalnych imprezach plenerowych i, o zgrozo, na weselach. Nie udało się, czas się z tym pogodzić. Dorosnąć.

Rozpamiętywanie przeszłości przerywa mu dziwne dudnienie. Trochę jak bicie serca, tyle że coraz głośniejsze. Dziewczyna wzdryga się zaskoczona i z przedniej kieszeni spodni wysuwa ostrożnie telefon. Jakiś potwornie nowoczesny – nie zna się na tym – ale zamknięty w drewnianej lub pseudodrewnianej obudowie. Chowa go z powrotem i naciska coś na kabelku słuchawek. Oryginalny dzwonek.

– Tak… Poczekaj… Zaraz znajdę… – jej głos jest aksamitny i słodki niczym karmel. Trochę dziecinny. Dźwięczny.

Zaczyna szukać czegoś w sztruksowej torebce przewieszonej przez ramię, nieco nerwowo, a kiedy wyjmuje z niej elegancki wizytownik na chodnik wypada mała, lniana torebeczka. Mateusz odruchowo się po nią schyla i niemal automatycznym gestem podaje zdziwionej właścicielce. Musiała nie zauważyć, że wypadła… Odbiera ją od niego, dziękując nieznacznym skinieniem głowy, ale minę ma zmieszaną.

– Tak… już… – mówi do słuchawki i zaczyna przeszukiwać zawartość wizytownika, jednocześnie kurczowo ściskając w dłoni torebeczkę. Od czasu do czasu rzuca mu nieśmiałe spojrzenia. – Mam! – woła w końcu i dyktuje komuś po drugiej stronie numer telefonu.

Zawstydzona jest jeszcze piękniejsza! I już ma nadzieję na chociaż krótką rozmowę, wymienienie się telefonami albo spacer, gdy nagle, nierozłączając się, ona wskakuje do tramwaju. Jest zbyt zaskoczony by wejść tam za nią. Patrzy więc jak zamykają się drzwi, jak macha mu ręką na pożegnanie i jak odjeżdża w dal. Wzdycha. Idiota z niego! Nawet nie popatrzył na numer. Teraz już jej nie znajdzie. Najpiękniejszej istoty pod słońcem.

Nie czuje zmęczenia, czuje wściekłość. Rusza przed siebie, żeby rozładować ją trochę przed snem, choć szczerze wątpi, by zasnął tej nocy. Jego kroki są zamaszyste. Zdecydowane. W głowie za to ma mętlik. Co mógł kryć ten woreczek? Nie daje mu to spokoju. Trawkę na zbliżający się weekend? Wibrator? Nie, chyba był za mały… i za lekki… Gumki? Czemu się zarumieniła?

Powinien go dłużej przytrzymać, oddać dopiero, gdy skończy rozmawiać. Pokazać, że go ma i poczekać. To był jego jedyny atut. Jak ma ją teraz znaleźć do cholery?! Czy jeszcze ją spotka?

W wyobraźni rozbiera dziewczynę, powoli, delektując się widokiem młodzieńczego ciała. Płaskiego brzucha. Pełnych piersi. Krągłych bioder. Zgrabnych nóg. Nie może się zdecydować czy powinna mieć równie zwykłą, bawełnianą bieliznę czy też raczej satynową lub koronkową. Może bordową? Pasowałby jej, choć dziewczęcość zwykłych, białych majteczek też jest urocza.

Jej usta muszą być miękkie, takie kuszące, i bardzo ciepłe. Nie cierpi ust lepiących się od błyszczyków, to dlatego nie chciał całować się z Kasią. A oczy? Jaki miały kolor? Nie pamięta. Próbuje do jej anielskiej twarzy podstawić różne, cóż w ten sposób na pewno sobie tego nie przypomni.

Kładzie się spać i wtedy jej obraz zamiast zniknąć, nabiera jeszcze większej wyrazistości. Czerwone włosy, łagodne rysy twarzy i oczy. Kocie, złociste, o podłużnych źrenicach. Szalejących hormonów nie zagłuszyła ani seria pompek, ani lodowaty prysznic, teraz już pozostaje tylko poddać się temu…

Jest roześmianą uczennicą w granatowym mundurku. Rozmawia z koleżankami, ale od czasu do czasu spogląda na niego prowokująco. Taka słodka w białych podkolanówkach, spódniczce nieco krótszej niż regulaminowa, błękitnej koszuli, przekrzywionym krawacie. Mogłaby tylko zdjąć tę marynareczkę, zupełnie jest niepotrzebna. I proszę, jak na zawołanie zdejmuje ją i przewiesza przez ramię.

Kiwa na niego palcem. Rozgląda się. Tak, na niego – nie ma tu nikogo innego. Powtarza ten gest, a on niepewnie rusza w jej stronę, niczym drapieżnik starający się nie spłoszyć zwierzyny. Ona jest łanią. On lwem. Zaraz wbije się w to jej smakowite ciało. Tylko od czego zacząć?

Kiedy dzielą ich już najwyżej dwa metry, ona odwraca się na pięcie i zaczyna iść. Szybko, coraz szybciej, biegnie. Wygląda tak beztrosko, jakby w ogóle nie była świadoma swojej kobiecości, swojego seksualnego uroku. Jej biodra kołyszą się, spódnica faluje, opada jedna z podkolanówek. Zatrzymuje się, żeby ją podciągnąć. On też staje. Rozumie reguły – może tylko patrzeć. Dziewczyna jest tylko do podziwiania.

Posłusznie zachowuje bezpieczną odległość. Gdy ona zwalnia, on też. Gdy ona przyspiesza, on też. Rozumieją się bez słów, grają w tę samą grę.

Cudnie jest patrzeć na nią, na jej niewymuszone piękno, w pełni naturalne i szczere. Bez sztucznych rzęs czy uśmiechów. Bez udziwnionych fatałaszków i póz. Bez wulgarności makijażu i wulgarności słów. Po prostu. W końcu wszyscy jesteśmy tylko zwierzętami i to normalne, że zdrowy samiec lgnie do zdrowej samicy.

Prowadzi go krętymi uliczkami, jest już ciemno, ale ona zdaje się cała promienieć. Niczym latarnia morska. Przynęta, na którą można by zwabić go wszędzie, nawet w najbardziej niebezpieczne miejsce. Nawet w ogień.

Nie może oderwać łakomego wzroku od jej zgrabnych nóg. Szczupłych, ale nie kościstych. Od jej wspaniale obłych łydek. Młodych, prężnych, silnych, a jednak delikatnych. Bladych. Kusząca jest też szyja, przywodząca na myśl porcelanową lalkę, lub może gejszę. Chętnie by się w nią wgryzł, okazał swoją samczą dominację, chwycił ją swoją silną dłonią. Może nawet mógłby objąć, otoczyć palcami jednej ręki… wydaje się taka maluteńka.

Dziewczyna przekracza wahadłowe drzwi. Lewą ręką odpycha lewe skrzydło, prawą prawe, a zanim znika za nimi, zerka na niego przez ramię. Jej kocie oczy żarzą się w ciemności, jest w nich coś bezwstydnego, zapraszającego do środka. Wchodzi więc.

Ogromna łazienka, cała wykafelkowana na biało i pełna pary jest oświetlona płomieniami setek świec. Są wszędzie – na podłodze, na półkach, nawet w umywalce i na przewróconej na bok muszli sedesowej. Na wprost drzwi, którymi tu weszli, jest wielka kabina prysznicowa. Z deszczownicy mocnymi strumieniami leje się gorąca woda. Szum pieści uszy.

Ona stoi oparta o murek, patrzy na niego i czeka. Kiedy ma już niepodzielną uwagę Mateusza, zaczyna przedstawienie. Niedbale rzuca na podłogę nadal trzymaną marynarkę z herbem jakiegoś zacnego liceum i zaczyna poruszać się w rytm niesłyszalnej muzyki. Wyraźnie tańczy, a ten taniec jest tak sugestywny, że w jego głowie sama pojawia się pasująca do niego muzyka.

Dziewczyna zamyka oczy poddając się melodii płynącej z głębi. Jej ruchy są powolne i zmysłowe. Pełne. Tańczy każdą komórką swojego seksownego ciała. Tańczą ręce i nogi, brzuch, szyja, a nawet uszy. Cała tańczy. Specjalnie dla niego.

Poluźnia krawat, rozpina górny guzik bluzki. Niezwykle seksownym ruchem zdejmuje go przez głowę mierzwiąc przy tym swoje miękkie, jedwabiste włosy, wyraziście czerwone. Odrzuca zbędną część garderoby zupełnie nie patrząc gdzie, a ona pada akurat do stóp chłopaka. Mateusz podnosi ją i chowa do tylnej kieszeni spodni. Będzie miał pamiątkę.

W bardzo dziecięcy, a może wręcz chłopięcy, sposób zdejmuje buty. Prawą nogą zsuwa piętę lewego i kopniakiem posyła go w kąt, później lewą stopą w ten sam sposób pozbywa się drugiego. To nawet zabawne, szczególnie że teraz jej urocze podkolanówki zaczynają od dołu nasiąkać wilgocią. Robią się ciemniejsze i cięższe, wyraźnie utrudniając ruchy.

Jej piękno i jej naturalność są ujmujące. Jej bezbronność. Mógłby teraz się na nią rzucić i wziąć co zechce, ale tylko patrzy. Jak zahipnotyzowany. Smukłe palce sprawnie wyciągają koszulę ze spódnicy, rozpinają kolejne guziki ukazując mu nieskazitelną biel skóry i błękit delikatnego niczym mgiełka stanika. Bluzka również ląduje na podłodze.

Wije się teraz przed nim odsłonięta, półnaga. Widzi grę mięśni, podziwia smukłą kibić, ale jego uwagę przede wszystkim przykuwają widoczne pod cienką koronką sutki. Są zwieńczeniem aż nadto obfitych piersi. Zbyt kobiecych i zbyt dojrzałych jak na nią. Jasne, różowiutkie, duże i już sterczące wymownie w jego stronę. Musi to lubić.

Na moment przerywa taniec, przydeptuje koniec jednej skarpetki szybko zdzierając ją z nogi, potem to samo robi z drugą. Ma piękne, drobne stópki z malutkimi paluszkami. Urocze. Dziecinne. Rozczulające. Kiedy jest bosa jej ruchy stają się bardziej pierwotne, jakby razem z podkolanówkami zrzuciła z siebie gorset konwenansów. Niespodziewanie staje się uwodzicielska, już nie niewinnie i mimochodem, a celowo, kobieco.

Wymownie kręci tyłeczkiem, kołysze biodrami, wiruje, skacze i podryguje. Aż kipi energią, zdrowiem i erotyzmem. Prosi się o to, by przyparł ją do muru i zerwał majtki, ale przecież nie może tego zrobić, nie powinien…

Chwyta za to swojego pytonga i mocno ściska. Jest nabrzmiały i twardy. Spragniony. Porusza dłonią w górę i w dół przesuwając luźną skórkę napletka. Od razu lepiej! Te ruchy ma opanowane jak żadne inne, do perfekcji. Wie jak się zadowolić i co zrobić, by było lepiej niż dobrze.

Dziewczyna rozpina guziczek z boku plisowanej spódniczki, a ta swobodnie opada w dół i nim się obejrzy stoi już przed nim w samej bieliźnie. Błękitne majteczki stanowią chyba komplet z biustonoszem, ale nie są aż tak prześwitujące. Kusząco opinają pośladki wciskając się w rowek między jędrnymi półkulami. Chciałby jej tam dotknąć, powstrzymuje się jednak, przyspieszając tylko pieszczenie samego siebie. Jest mu dobrze, błogo i wie, że już się nie cofnie, nie zrezygnuje ze spełnienia.

Jak przez mgłę widzi jej gibkie ciało. Nie może być aniołem, jest zbyt ponętna, zbyt kusząca. Grzeszy przez nią.

Stojąc tyłem do niego rozpina i zrzuca stanik. Obraca się, szeroko rozkłada ramiona i trzęsie biustem niczym tancerka egzotyczna. Jej melony z każdą chwilą wydają mu się coraz większe. Są sprężyste i falujące. Muszą być miłe w dotyku. Miękkie i gładkie.

Przyjrzałby się im uważniej, ale ona rozprasza go przystępując do ostatniego etapu obnażania. Ma celne oko – majtki trafiają prosto w zdziwioną twarz chłopaka. Pachną jak budyń waniliowy. To normalne?

Kiedy się ich pozbywa z oczu, ona już cała w pianie stoi pod prysznicem. Jej wzgórek łonowy pokrywa gęste futerko, równie czerwone jak włosy na głowie. Skrywa zdecydowanie zbyt wiele.

Gąbką leniwie sunie od stopy aż do biodra, okrężnymi ruchami myje brzuch, piersi, szyję, dziewczyna wsuwa ją nawet między uda. Tego już za wiele – jego wulkan wybucha, strzela aż do jej drobnych stópek.

Wzdycha. Było fajnie, ale co teraz zrobić z brudnym, lepiącym się brzuchem i dłonią pełną nienarodzonych dzieci? Jak zwykle nie pomyślał. Powinien był sobie przygotować chusteczki… w końcu zanosiło się na to od kiedy tylko ujrzał ją na tym przystanku, taką piękną i taką nieosiągalną. Nigdy nie nauczy się podrywać. Musi ćwiczyć. Przygotować sobie jakiś tekst i zagadywać, najpierw przeciętne, a potem coraz ładniejsze. Inaczej nigdy nie uda mu się zakisić ogórtasa. Chyba, że znowu jakaś nimfomanka postanowi go wykorzystać. Niecnie.

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm II

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas . Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Co taka cisza ? Toważyszka robi skok czasoprzestrzenny w swojej twórczości a Wy cicho ?

Jak zacząłem to czytać. Myślę sobie – cholerne nudy. Potem przypomniałem sobie o butelce bimbru. Mówię sobie – pij Michał bo na trzeźwo się nie da.

Martensy … kiedy to było ? Symbol niespełnionych polonistek. A mniej więcej od początku 3-ciej części, zaczęła mi się przypominać … wcześniejsza młodość. Majtki pachną w zależności jakiego płynu do higieny intymnej używa dziewczyna. Dla tego najlepsza jest woda z mydłem na godzinę przed zdjęciem majtek.

Teraz widać że Jesteś jedną z najbardziej ulegajacych przeobrażeniom autorek.

Gdyby to nie był staroć wygrzebany z szuflady, chyba poczułabym się zaniepokojona tak pozytywną opinią z Twojej strony Mick 😉

Majtki… cóż, każdemu zapach kobiety kojarzy się z czymś innym, zwrócę tylko uwagę, że nie mówimy teraz o prawdziwych majtkach, a o fantazji z pogranicza jawy i snu, gdzie mogą pochnieć czymkolwiek…

Nudne byłoby pisać ciągle tak samo, o tym samym, nie dziw się więc zmianom, są konieczne zarówno dla zdrowia psychicznego, jak i rozwoju twórczego 😉

Widzisz, w odróżnieniu od Ciebie, moja ocena sztuki bazuje na odczuciach a nie na polityce. Tak już mam. Jeśli raz na 10 utworów Napiszesz coś porządnego (w moim odczuciu) to nie zjadę tekstu jako prawicowy patriota.

Odczucia często mają wiele wspólnego z polityką…

Jak zwykle przeczytałam z zaciekawieniem i czekam na dalszy ciąg. Odnoszę wrażenie, że to taka trochę cisza przed… i w kolejnej części odsłonisz choć trochę pewną tajemnicę pewnej znajomości.
Pozdrawiam V.

Jeszcze wiele przed nami 😉

Mick masz racje. Zmiana w poszukiwaniach jest ogromna. Aniu wydaje mi się ,że to jest Twój styl czysty bez naleciałości i wzorców z innych opowiadań. napisany z „serca i umysłu” Mick zapach kochanej kobiety zawsze będzie się kojarzył kochającemu z ulubionym zapachem 😉
Cisza jak ta to chyba zasługa przedłużonego weekendu : ) Nie tylko pod opowiadaniem Ani cisza
https://www.youtube.com/watch?v=6A_lshTYdCo

lupus

Masz rację – wydaje Ci się 😀

A tak poważnie… lubię bawić się stylami i sądzę, że innym autorom też by to nie zaszkodziło.

Tak wilku, widać że nie czerpała inspiracji z niepewnego źródła. Styl jest zupełnie inny może i jakiś staroć jak stwierdziła choć wolał bym na jej miejscu zaliczyć go w poczet utworów świadczących o ewolucji. Ale niech sobie robi jak chce.

Co do zapachów, to trochę nie zgodzę się z Twoim stwierdzeniem, choć być może Użyłeś jakiejś przenośni. Zapach świeżej wydzieliny zdrowej kobiety (choć nie każdej) wyczuwa się nie tyle nosem co mózgiem. Ma się wrażenie że zmysłem węchu czuć niewiele. Czyste ciało zdrowego człowieka ma zawsze przyjemny zapach, kto twierdzi inaczej jest chyba mizantropem. Zapach kobiety uwalnia

Micki 🙂
Higiena to podstaw nad którą się nie dyskutuje 😉
Nasze hormony grają główne role na scenie pożądania i miłości – potrafią odpowiednio zareagować .
No chyba ,że ktoś jest fetyszystą i lubi inne zapachy – fuj 🙂
Nie ustosunkuje się do odpowiedzi Ani. Co do jej gustów i poszukiwań o gustach się nie dyskutuje, a z poszukiwaniami może być różnie. Można stracić nie tylko drogę ale całkowicie trafić na manowce.
Wynik poszukiwań może sam ocenić w % przez czytelników 🙂

pozdrawiam

To nie o higienę tutaj chodzi. Chodziło mi raczej o funkcję zapachów w naszym ssaczym życiu. Ale, sam się jeszcze Przekonasz o czym mówię. Jeśli Będziesz wystarczająco dociekliwy ;).

Hormony jak najbardziej.

Lupusie, błądzić jest rzeczą ludzką, a ja wyjątkowo lubię manowce 😉

https://m.youtube.com/watch?v=1PsClWTSXY0

Opowiadanie dość specyficznie podzielone na 2 części. Różni bohaterowie. Podobało się. Ciekawy opis mar, marzeń. Vo mnie niepokoi to to, że dzisiejsze pankówy noszą koszulki nirvany

To tylko pierwsze wrażenie bohatera… na fryzurę, koszulkę dostrzega chwilę później.
Postaci i podziałów będzie jeszcze więcej, ale wszystkie będą służyć opowiedzeniu jednej historii. Mam nadzieję, że utrzymam Twoje zainteresowanie choć trochę dłużej 🙂

Prawie oczarowany. Zwyczajnością i próbą niezwyczajności.
Epizodem z przeszłości. I tym z teraźniejszości.
Uśmiechy dla Wszystkich,
Karel

Prawie robi różnicę, ale mimo wszystko miło mi. Dziękuję 🙂

Opowiadanie zdecydowanie odmienne od dotychczas prezentowanych przez Ciebie.
Zaciekawiłaś mnie i zapewne przeczytam kolejną część.

Miło mi 🙂

Podzielam zdanie Patrycji i też będę kontynuował lekturę. Tyle, że w odróżnieniu od innych komentatorów czekam jednak na „pazur lwicy”, obecny w większości tekstów Autorki.

Kto wie, może gdzieniegdzie się go dopatrzysz… 😀

Zgodnie z obietnicą czytam od początku. Uwaga do komentarza Micka… Toważyszka? Wg mnie piszę się ten wyraz przez rz czyli Towarzyszka. Pozdrawiam Autorkę.

Również pozdrawiam i życzę udanej lektury 🙂

Tak, to prawda. Czasem zdarzają mi się takie błędy. Na całe szczęście treść moich komentarzy zwykle rekompensuje braki w ortografii. Pozwolę sobie zauważyć że to właśnie ortografia jest najczęściej krytykowana kiedy zaczyna brakować argumentów (ale tutaj jeszcze nie ma to zastosowania więc nie Odbieraj tego kąśliwie bo nie było to stricte do Ciebie).

Korzystając z okazji. Aniu, nie Musisz się przejmować moim dostępem do Twoich utworów gdyż od czasu kiedy to Dałaś mi do zrozumienia że nie życzysz sobie ich czytania, nie czytuję ich. Z resztą moja opinia o Twojej twórczości nie jest już aktualna. Myślę że być może trochę się pomyliłem z tymi rokowaniami co do Ciebie mimo iż Twoja twórczość nie trafia do mnie. Jesteś obecnie, na dobrą sprawę, współtwórczynią tego portalu. I mając na sercu dobro NE życzę Ci dalszych postępów.

No proszę, a więc łączy nas przynajmniej jedna rzecz: troska o los NE 🙂
Też jestem czytelniczką, byłam nią na długo zanim zaczęłam tu publikować, i naprawdę nie chciałabym, żeby ten portal umarł. Pozwolę sobie więc zauważyć, że część autorów demobilizuje brak/niewielka ilość komentarzy. Tyle, że komentarzy dotyczących publikowanych tu tekstów, a nie zawierających próby diagnozowania twórców na ich podstawie… Zachęcam więc do czytania (nie, nie mnie, jeśli nie trafiam do Ciebie, prędko to się nie zmieni!) i dyskutowania.

Serdecznie pozdrawiam

A.

Każdy komentuje po swojemu a portal ten budzi sympatię także ze względu na swobodę wypowiedzi. Przechodzi tutaj wiele, naprawdę wiele choć nic nie ginie. To już wystarczy żeby wzbudzić szacunek jednostki nienawidzącej sztucznych ograniczeń, także pozwolisz że raczej pozostanę przy swoim stylu wypowiedzi. Diagnozowanie … nie jestem lekarzem więc nie mam co diagnozować, wolę słowo „analiza”. Jak dla mnie jest to dużo bardziej ciekawe niż zadawać sobie pytanie co w następnym odcinku zrobi ta czy inna, wymyślona postać i pisać o rzeczach które dostrzega większość.

Nie wiem czy się to zmieni czy nie, trudno mi to teraz stwierdzić. Ale chyba nie ma nad czym ubolewać, zdaję się być jednym z niewielu … Liczy się sztuka.

Witam,

być może dlatego, iż niedawno nazwałem „Magnetyzm” serialem, ten rozdział potraktowałem jako odcinek – pilot. Pod tym względem nie radzi sobie najlepiej, bo po prostu zbyt mało się w nim ciekawego dzieje. Poznajemy odrobinę życia Ewy i jeszcze mniej – Mateusza. Z tym, że o ile ona jeszcze jest dość ciekawa, to on na razie rysuje się jako chodząca klisza, spersonalizowany banał. Rozdziałowi przydałoby się bardziej dobitne zakończenie, coś, co stanowiłoby haczyk na Czytelnika, a nie smutne wynurzenia młodzieńca, któremu trudno „zakisić”. Natomiast najlepszym fragmentem były chyba młodzieńcze wspomnienia Ewy.

Z drugiej strony, jeśli Twoim zamiarem było realistyczne odwzorowanie szarego życia, muszę przyznać, że udało się to znakomicie. Mam jednak głęboką nadzieję, że kolejne rozdziały nieco bardziej mnie poruszą. Chyba pozostaje czekać na imprezę urodzinową – może wtedy nastąpi właściwe zawiązanie akcji!

Na plus natomiast zapisuję temu tekstowi wszystkie kwestie warsztatowe. Jest ładnie napisany a styl nie kłóci się ani razu z przekazem. No dobrze, w jednym miejscu – „kibić” to słowo staropolskie i pasuje do współczesnej prozy, jak pięść do nosa. Wiem, że Karel lubi te słowo, ale myślę, że jego miejsce jest w opowiadaniach lokujących swą akcję w średniowieczu lub baroku 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Ha! Do tej części Karel jeszcze nie przykładał ręki ;D
Fakt, że jestem dziwakiem, ale w życiu codziennym używam słowa „kibić”…

Serdecznie pozdrawiam

A.

PS Tak, to trochę jest o szarej codzienności, którą niektórzy z uporem maniaka próbują kolorować, więc nie licz na zbyt wiele 🙂

Napisz komentarz