Bóg (Seelenverkoper)  3.62/5 (43)

9 min. czytania

Człowiek przeniósł wszystkie cierpienia i męki do piekła, dla nieba nie pozostało już nic poza nudą.

Gdyby cierpienie nie było najbliższym i bezpośrednim celem naszego życia, egzystencja nasza byłaby zupełnie bezsensowna.

Arthur Schopenhauer

„Świat jako wola i wyobrażenie”

Była dla mnie bogiem miłosiernym, kochającym i wiecznie wilgotnym. Na swojej wizji heglowskiego absolutu wyszedłem znacznie lepiej niż większość religijnych fanatyków. Oni dostają podstarzałego starca, masę zakazów i od czasu do czasu świętą wojnę, a ja uroczą czarnulkę metr sześćdziesiąt w kabaretkach i z ogonkiem analnym. Jezus Chrystus twoim przyjacielem i oparciem w dniu codziennym, ale chyba dalej wolę swoją diablicę w czerwonych szpilkach, ciągnącą mi druta z ogniem piekielnym w oczach. Jakiego przelicznika wartości szczęścia wiekuistego czy hurys byśmy nie wybrali, i tak ja wygrywam.

Nie jestem pewien, jak ją poznałem. Wydaje mi się, że kilka razy wcześniej mijałem ją na ulicy. Może za starych czasów w studenckim pubie, czy na jakimś koncercie. Mijaliśmy się w kolejkach w kioskach. Twój bóg jest w końcu zawsze blisko ciebie, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy.

Objawiła mi się w swoim śmiechu. Splatała ręce, ukrywając dłonie między łydkami, odchylała do tyłu głowę i zwracała twarz ku niebu. Nie chichotała. Śmiała się w głos, przyciągając uwagę wszystkich w okolicy. Gówno ją to obchodziło. W końcu kim są maluczcy podług boga. Była smukła jak wszechświat, piękna jak samobójstwo. Niebezpieczna jak włos boga, który oszalał, zamknięty i osamotniony.

Kiedy pierwszy raz mnie dosiadła, najpierw ostrożnie wsuwając w siebie, a potem opadając, z zagryzioną wargą wyszeptała:

­– Wtedy patrzyłam na ciebie.

Nie byłem pewien czy jej wierzę. Nie jestem przyzwyczajony do kobiet, które odkrywają przede mną wszystkie karty jakie mają na ręku, a potem, tak po prostu, pozwalają ściągnąć sobie majtki. Uwierzyłem w nią dopiero, gdy na mnie usiadła i poczułem jaka jest wilgotna i gorąca. To wtedy stała się moim bogiem.

To był koniec tej historii. Nie wiem czy spodoba wam się jej początek. Kiedy to się  zaczęło, miałem już narzeczoną, a ona faceta, z którym planowała swoją przyszłość. Oboje wpadliśmy już dawno w pułapkę dziejowej konsekwencji. Nietrafionymi wyborami staraliśmy się udowodnić słuszność swoich poprzednich, nietrafionych wyborów. Poddaliśmy racjonalizacji życie bez uczuć. W wiecznym marazmie, zakładając, że tak właśnie wygląda dojrzałość i odpowiedzialność. A wszystko wyglądało źle. Szczególnie ja na jej tle. Była jedną z tych dziewczyn, do których się nie podchodzi bez usprawiedliwienia w postaci zakładu lub krążącego we krwi alkoholu. Gdybym był jeszcze na studiach, zapewne sterczałbym jak głupek przed aulą, na której miała zajęcia, wyginał nerwowo palce, po czym oglądał ją zaledwie przez kilkadziesiąt sekund.

Teraz właściwie nie miałem szansy i na to. Randkowanie w pracy przypomina bieganie po polu minowym z różowymi bokserkami naciągniętymi na głowę, śpiewając w międzyczasie coś z repertuaru Maryli Rodowicz. Nie dość, że ryzykowne, to jeszcze bardzo łatwo się ośmieszyć. Te biurowe romanse są zazwyczaj niesamowicie nieporadne. Przeciąganie rozmów przez długie okresy ciszy. Głupie uśmiechy. Wspólna kawa z automatu. Rzadziej ona zakłada szpilki, na których wygląda dość głupio, lub ty próbujesz odstrzelić się w białą marynarkę z fioletowym symbolem Tormenta na plecach. Podejrzewam, że z wiekiem jest tylko bardziej niezręcznie. Coraz mniej elementów pasuje. Odczuwasz słabszą potrzebę. Już tak łatwo się nie zakochujesz.

W końcu imprezy integracyjne, gdzie spotykasz się z ludźmi, z którymi tak naprawdę nie chcesz spędzać resztek wolnego czasu. Może z wyjątkiem tej z tematem przewodnim lat osiemdziesiątych. Szef w stroju wokalisty Kiss narzygał na główną księgową. Informatyk wyrykiwał na całe gardło pierwsze kawałki Stinga. Większość kobiet powciągnęła na spasione tyłki legginsy i tylko ona wyglądała zjawiskowo. Założyła białe pończochy, czarną sukienkę, neonowe szpilki. Potem pozwoliła odwieść się do domu. Szef próbował coś bełkotać, oferując wspólne wzięcie taksówki, ale to ja wygrałem ten przetarg. Długo siedzieliśmy w ciemnym aucie, pośrodku całkiem pustego osiedla. Moja dłoń wędrująca od kolana aż po gorące wnętrze jej ud. Nasze przyśpieszone oddechy przerywały ciszę. Dusiliśmy się swoim zapachem. Podnieceniem o gorzko piżmowym posmaku. Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć, ale na szczęście nie wymagaliśmy wtedy słów. Pamiętam smak wysmarowanych grubo czerwoną szminką ust. Gładkość włosów, w które wplotłem palce.

Te krótkie eskapady na trasie praca – dom stały się naszym rytuałem. Rytem ustawicznie wzbogacanym o nowe elementy. Uśmiechy. Rozmowę. Wspólne nucenie kawałków z liceum. W końcu, może zmęczona wahaniem, rozpięła mój rozporek i wzięła penisa do ust. Siedziałem jak posąg, zaciskając palce na kierownicy, kiedy wędrowała językiem od nasady aż do główki. Odleciałem, gdy poczułem kobiecy oddech na jajach i ciepło warg. Stał mi odkąd wsiadła do auta, ale nie pamiętam, czy dałem radę skończyć w jej ustach. Miałem tylko świadomość tego, że cały świat momentalnie pociemniał. Wtedy tak pięknie się śmiała.

Czasem zostawaliśmy dłużej w pracy, tylko po to, by się w siebie wtulić. Poczuć ciepło. Bicie serca tej drugiej osoby. Częściej by pieprzyć się na małych, niewygodnych biurkach czy kserokopiarce. Najbardziej lubiłem, gdy rozciągała się na szorstkiej wykładzinie. Opierała na łokciach i kolanach, ze stopami zawieszonymi o parę centymetrów nad podłogą i wypinała pupę. Spokojnie ustawiałem się nad nią. Odgarniałem włosy znad karku. Całowałem, ssałem płatki uszu, potem schodziłem niżej, zatrzymując na drobnych ramionach oraz łopatkach. W końcu zniecierpliwiona szturchała mnie pupą, zachęcając, bym wbił w nią kutasa. Wtedy odchylałem się i kładłem obie dłonie na jej biodrach tak, by opuszki kciuków wpasowywały się w dołeczki Wenus i po prostu wchodziłem.

Zastanawiam się czy na innych piętrach ktoś mógł słyszeć, jak wtedy krzyczała. Uwielbiała, gdy brałem ją w pupę i naprawdę głośno oznajmiała to całemu światu. Aby wejść do końca, musiałem dociskać jej ciało do podłogi. Przygniatać swoim ciężarem. Przytrzymywać za włosy lub biodra. Pozostawiałem jedynie tyle swobody, by mogła pieścić swoją cipę. Najpierw kilkoma palcami, a z biegiem gry całą dłonią. Oboje zgadzaliśmy się na te brutalne reguły, ponieważ orgazm jaki osiągaliśmy był wręcz obezwładniający. Zawsze zostawałem w niej jeszcze przez jakiś jeszcze czas, pomimo krwi uchodzącej z mojego kutasa. Delektowałem się otulającymi członek mięśniami. Jej zapachem i ciepłem. Potem na skórze. Jakby z nawyku zadawałem ostatnie pchnięcia.

Zupełnie inaczej nasz seks wyglądał w mieszkaniu, które wynajmowała ze swoim facetem. Musiałem czekać, aż gość wyjdzie. Długimi krokami przemierzałem chodniki osiedla bloków z wielkiej płyty. Odpalałem papierosa od resztek poprzedniego, co pewien czas nerwowo patrząc na ekran telefonu. Kiedy wreszcie wiedziałem, że tak, że już mogę, dopalałem ostatniego kiepa, delektując się jego szorstkim i ciężkim smakiem. Lubiła, gdy pachniałem tytoniowym dymem. Swojego mężczyznę oduczyła palić. Mnie nigdy nie próbowała. Gdy było po wszystkim i naprawdę nie mieliśmy sił na powtórkę, przegrzebywała moje kieszenie i wyciągnąć zmiętego Lucky Strika czy Gauloisesa. Następnie uchylała okno i wypinała się w moją stronę. Paliła spokojnie. Nie zaciągając się. Czasem oddawała mi papierosa w połowie, lub posyłała go jednym pstryknięciem w dół z ósmego piętra bloku.

Kiedy wchodziłem po schodach do mieszkania, zawsze miałem duszę na ramieniu. Przystawałem na półpiętrach. Starałem się wyrównywać oddech. Poprawiać płaszcz i okulary. W końcu gdy docierałem do właściwych drzwi, kolejno zaciskałem dłonie w pięści i je rozluźniałem. Nie wiem ile to trwało. Kilkanaście sekund? Stawała w progu i wtedy nie kierowały mną już wątpliwości, a pożądanie i wściekłość. Wpadałem do środka zatrzaskując za sobą drzwi i dosłownie zdzierałem z niej ciuchy. Nieważne, czy tego dnia włożyła dla mnie najseksowniejszą bieliznę, czy była w luźnych dresach. Ubrania lądowały na podłodze, a ją dociskałem do ściany. Była niższa ode mnie i zazwyczaj jej stopy wyskakiwały ze szpilek i dyndały kilka centymetrów nad ziemią. Wchodziłem w nią kiedy była jeszcze sucha. Bolało nas to oboje i lubiłem ten ból. Trochę zagłuszał wściekłość. Na parę chwil. Kilka pchnięć.

Byłem wściekły, bo tak naprawdę nie mogłem jej nic dać. Nic nowego. Z nim miała orgazmy. Z nim próbowała właściwie wszystkiego w łóżku łącznie z nieśmiałym BDSM i seksem analnym. Nawet jeśli nie teraz, to kiedyś dawał jej miłość. Był, gdy zdawała na studia, miała pierwsze egzaminy i wracała zmęczona po całym dniu w nowo rozpoczętej pracy. Widział jej młode ciało i wspólnie uczyli się wszystkiego. Dorosłości. Nie mogłem jej dać nic nowego. Nic, poza zdradą. Dlatego byłem tak niesamowicie wściekły. Na siebie. Na niego. Na swojego boga. Na reguły tej pieprzonej gry, którą dla mnie stworzył. Która została stworzona siłą mojej, naiwnej wiary. Gryzłem jej sutki, ściskałem piersi tak, że piszczała. Wbijałem się raz za razem,  coraz mocniej.

Nie wiem czy rozumiała coś z tej  niemej modlitwy, czy była podobna w swojej ignorancji do heglowskiego absolutu i brała to wszystko jedynie za ślepe pożądanie i za dowód uwielbienia. To nie zazdrość. To gorycz. Brałem ją na ręce i mocno osadzałem na sobie. Wbijałem palce w pośladki i nadawałem jej ciału rytm, jaki mi odpowiadał. Kiedy próbowała krzyczeć, zasłaniałem jej usta dłonią lub rozpoczynałem długi pocałunek. Sąsiedzi są bardziej wścibscy od współpracowników, nawet jeśli trudno w to uwierzyć.

Pamiętam te krótkie chwile wyrwane z kontekstu świata, gdy leżała naga, z rozrzuconymi nogami i moją spermą ściekającą po udzie. Była wtedy taka piękna, z posklejanymi od potu włosami, szklistymi oczami  i piersiami poruszającymi się w rytmie szybkiego oddechu. Mógłbym przyglądać się godzinami. Trwało to zaledwie kilka minut. Jeśli miałem szczęście. Gdy jeszcze pieściłem jej kobiecość dłonią, rozmawialiśmy nieśmiało o tym, jak mogłaby wyglądać nasza wspólna przyszłość.

Jawiła mi się niemal jak płótno Hieronima Boscha. Pełna niezwykłego seksu i cudowności. I zupełnie jak obraz, poza moim zasięgiem. Marzyliśmy o seksie na pokładzie samolotu. O pieprzeniu się w chmurach. Kochaniu bez ryzyka i bez konsekwencji. Bez ukrywania. To ostatnie pozostawało niewątpliwie największym marzeniem. Mogliśmy nawet przespać razem godzinę, rzadziej dwie, zanim musiałem zwijać się do wyjścia. Za każdym razem ociekało to niezręcznością. Patrzenie przez judasza na ciemną klatkę. Zakładanie bez słowa płaszcza i butów, gdy odwracała wzrok. Miała żal w oczach i tego także nie mogłem znieść. Była miłosierna, bo nigdy nie wypomniała mi tego niezręcznego milczenia. Pozwalała się pocałować na „do widzenia”. Długo.

Postanowiliśmy, że chociaż jedna noc, pieprzone osiem godzin powinno należeć tylko do nas. To niezbyt duża zapłata za wspomnienia towarzyszące do końca życia. Najpierw zawaliłem ja. Za bardzo się bałem, że mogę ją skrzywdzić. Nie przyszedłem.  Za drugim wynajęliśmy pokój w hotelu i całowaliśmy się przez cała drogę windą. Jechaliśmy na dwunaste piętro, więc zdążyłem wsunąć dwa palce w kobiecość, po czym spuściłem się w spodnie, spazmatycznie ruszając biodrami.

Pierwszym, co zrobiła w pokoju, to zdjęła sukienkę. Była tak krótka i seksowna. Zresztą jak wszystkie, które nosiła. Jeśli zostałbym jej facetem, kategorycznie zakazałbym noszenia ich publicznie. Została w samych czerwonych szpilkach i czarnych kabaretkach sięgających jej do połowy uda. Tego dnia nie miała na sobie biustonosza ani majtek. Jej uwolnione piersi zwieńczone sutkami w kolorze czekolady stały wspaniale, naprężone od pieszczot. Śmiejąc się zrobiła obrót tak, jakby prezentowała nową, wspaniałą kreację. Zauważyłem, że z pupy sterczy jej biała, królicza kitka. Ogonek analny. Szelma nakręcała się dodatkowo! Musiała czuć się prawie jak członkini spisku prochowego, ukrywając to przede mną aż do tej pory. Biedny król jak zwykle o wszystkim dowiadywał się ostatni. Przynajmniej dobrze, że nie w locie.

Kiedy próbowałem ją objąć, wykręciła się jak fryga i odepchnęła moje ramiona. Bez słowa naparła na mnie i samym pędem, a może także ukrytą w drobnym ciałku wolą obaliła na łóżko. Spojrzeniem nakazała, abym nie ważył się nawet ruszyć, jeśli liczę tego dnia na choć trochę rozkoszy. Jezus Chrystus twoim przyjacielem i oparciem w dniu codziennym, ale chyba dalej wolę swoją diablicę w czerwonych szpilkach ciągnącą mi druta z ogniem piekielnym w oczach. Jakiego przelicznika wartości szczęścia wiekuistego czy hurys byśmy nie wybrali, i tak ja wygrywam.

To był moment, w którym dosiadła mnie po raz pierwszy.

­– Wtedy patrzyłam na ciebie ­– wyszeptała z najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Opadła na mnie całym ciężarem. Dopiero po kilku wyrzutach bioder wszedłem cały. Wiedziałem, że ją to boli i wiedziałem, że lubi ten ból. Oboje go lubiliśmy. Inaczej nie wplątalibyśmy się w to wszytko. W naszą zupełnie niepotrzebną miłość, pełną drobnych nielojalności i dużej ilości cierpienia. Ustawicznego krojenia czasu. Kombinowania i machiavellicznych oszustw. Podniecenia bez możliwości zaspokojenia. Życia bez odrobiny sensu.

Tak bardzo przy tym baliśmy skrzywdzić się nawzajem. Nigdy nie odważyliśmy się nawet na podjęcie próby realizacji wspólnej przyszłości. Wynajęcie mieszkania. Spakowanie się i zabranie z sobą psa. Kupienie materaca i paru wspólnych, bezużytecznych bibelotów. Kwiatków. Drzewka bonsai. Jebanego kaktusa. Wyjechała z nim. Teraz jest o czterysta kilometrów dalej. Wtedy była tak blisko. Na mnie. Dla mnie.

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Świetny tekst! Poproszę więcej takich 🙂

Dobry wieczór!

Po dłuższej przerwie nasz dobry Seelenverkoper wraca na łamy Najlepszej Erotyki. Wraca opowiadaniem w sumie bardzo w jego stylu – zanurzonym w filozofii i melancholii, w którym poetyckość łączy się z brutalnym konkretem. Tekst zapada w pamięć i warto go poznać. Choć oczywiście, nie należy się spodziewać happy endów, wspólnej przyszłości i gromadki rozwrzeszczanej dzieciarni – to nie ten rodzaj twórczości 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Po pierwsze zapomniałem hasła do witryny. Po drugie bardzo dziękuję Megasowi za błyskawiczną korektę i udzielanie wszelkiego możliwego wsparcia! Taki korektor to skarb. Po ostatnie chyba to cieszę się, że jestem. Znaczy z powrotem. Bo z tego że jestem no to wiecie…

Długo kazałeś na siebie czekać.
Warto jednak było.
Lubię tę mieszaninę melancholii i dosadności oraz odniesień i refleksji.

Z pozdrowieniami
NoNickName

P.S. Zapodziało się gdzieś „c” w nazwisku Hieronima Boscha. 🙂

Jak miło spotkać się z taką uwagą świadczącą o uważnej lekturze! Dzięki!

Skoro Koper zapomniał hasła do konta, to ja poprawiłem szybko literówkę 🙂

Brawo ! Mistrzowska narracja nie podlana opisami – ciężkim sosem sad-maso

Historia biednego chłopaczyny który przeczytał za dużo nie tych książek co trzeba. Mnie akurat nie podeszło. Jest w tym tekście trochę prawdy, choć akurat nie zdecydował bym za kobietę na seks analny w warunkach biura.

Bogiem,a prawdą pierwowzór bohatera też nie miał i nie wie jak by się zachował… to znacz hmm ! Tak mówił przyjaciel. Bliski I moim zdaniem wcale nie takiego biednego. Biedny to jest ten kto nigdy nie spotkał takiej kobiety.

Jak zawsze zachwyca. To jest dobra erotyka.

Jak zawsze miły Hanka! Brakowało mi Ciebie 😀

Zawsze wrócę na Twoje opowiadania jak na wykwintną kolację mimo, że nie odpowiadasz na moje rozpaczliwe maile 😜

„Swojego mężczyznę oduczyła palić. Mnie nigdy nie próbowała.”
Przypomina mi to obrazek, na którym kobieta wymusza na swoim partnerze zmiany, a po jakimś czasie narzeka, że nie jest tą samą osobą, w której się zakochała. Coś w tym jest 😉 Lekka lektura na wolną chwilę, podobało mi się.

Z zazdrości teraz gryzę trzecią pięść. O tekst, który jest tak dobry. O obiekt kosmiczny, który frunie dalej, i niestety znika coraz szybciej z widoku, i ból narasta, ale przynajmniej było to, to zetknięcie z nim, gdy inni mogą jedynie patrzeć w pasmo elipsy, które obiekt tworzy na swojej drodze.
Gratuluję…

Dzień dobry!
Rzuciłem się na tekst jak Sebastian na Grażynę na wiejskiej dyskotece, dzień po jego ukazaniu. I oniemiałem, jak bardzo tutaj brakowało tego Twojego dusznego stylu. Gdyby ktoś kiedyś położył przede mną dziesięć tekstów i kazał wybrać Twój, zapewne bym się nie pomylił.
Oczyma wyobraźni widziałem błąkający się na wargach autora grymas… Niezadowolenia? Rozbawienia? Cierpienia? Rozkoszy? Cholera wie. Opowieść jest wybitna.
Mężczyzna, który nigdy na swej drodze nie spotkał takiej Fame Fatale przegrał życie. A co jeśli spotkał? Też przegrał życie, tylko z wydatną pomocą tejże damy. 🙂 I żebym chociaż mógł się wybronić słowami znanego wieszcza internetowego: „Nie warto było, kurwa.” Nieprawda,. Warto. Podobnie jak warto sięgnąć po ten tekst i wracać wielokrotnie.
Pozdrawiam jednego ze swoich ulubionych autorów,
Foxm

Ależ to się czytało!

Najlepszy tekst jaki dotychczas tu przeczytałam.

Fajne, szkoda tylko że to o mojej żonie…

Dobre opowiadanie, może temu że prawdziwe…

Dziękuję, za to opowiadanie i za tą lekcje życia…

Panie T. Muszę pana zasmucić. Nigdy pan nic nie rozumiał i nie zrozumiał teraz. Przechodząc jednak do wycieczek osobistych to jesteś zapewne dziś tak samo pijany i zaćpany jak to było kiedyś. Z pojęciem istoty rozumnej i mężczyzny miał pan styczność jedynie, gdy mijaliśmy się w drzwiach. Tylko Izie współczuję.

Napisz komentarz