Potrójna gra. Rozdział I (Natan)  3.56/5 (47)

41 min. czytania

PaulSchneider, Koń, CC0

Wszystko przez Laurę!

***

Krople czerwcowego deszczu uderzają rytmicznie o szybę, wprowadzając mnie w melancholijny nastrój. Upijam ostatni łyk zimnej kawy i odstawiam bordowy kubek na biurko. Czeka na nim sterta dokumentów i maszynopisów, na których przejrzenie brakuje mi ostatnio czasu. Blady blask wydobywający się z ekranu laptopa pada na najnowszy tekst młodego autora, który niewątpliwie, tak jak za każdym razem, zostanie poinformowany o jego odrzuceniu. Praca w wydawnictwie do łatwych nie należy, w szczególności wtedy, gdy bardzo dobre teksty lekceważone są z powodu zbyt dużej ilości materiałów już realizowanych, często bezwartościowych lub po prostu, a właściwie przeważnie ich tematyka jest niezgodna z zasadami moralnymi czy światopoglądem szefostwa.

Poukładane życie jest nudne. Po raz kolejny nachodzi mnie myśl, żeby coś zmienić. Rzucić to wszystko w cholerę, spakować się i ruszyć w świat. Moja wyobraźnia została zdecydowanie przepełniona fantastyką. – O czym ty myślisz, Wiktorze?! – świta nagle w głowie i sprowadza mnie na ziemię.

Podchodzę do okna zajmującego całą ścianę, pogrążam się w zadumie i napawam widokiem tonącego w świetle latarni miasta, które przez spływające po szybie krople wygląda jak mozaika. Dochodzi dwudziesta trzecia, jest piątek, ciepły, deszczowy wieczór, początek długiej nocy.

Redakcja dawno opustoszała, pozostał jedynie intensywny zapach kawy, który wgryzł się w ściany. I atmosfera rozczarowania. Rozczarowania wydawnictwem, ludźmi, życiem, a może tym wszystkim? Nie wiem.

Półmrok korytarzy, ledwie oświetlonych przez oznaczenia drogi ewakuacyjnej, po których snują się niespełnione marzenia, wygląda jak żywcem wyjęty z kiepskiego horroru. Mija szesnasta godzina mojej niewolniczej pracy, motywowanej chęcią znalezienia czegoś wyjątkowego, jakiegoś powiewu świeżości w literaturze współczesnej. Ostatni rok spędzony na czytaniu najróżniejszych tekstów, rok zarwanych nocy, jeden z dziesięciu spędzonych w redakcji, przyniósł zaledwie dwie pozycje warte zainteresowania. Mam poczucie, że ta praca nie cieszy już tak jak kiedyś. Może to wypalenie? Wkurzające jest to, że moi koledzy, koleżanki przychodzą i odchodzą. Nowi autorzy pojawiają się i znikają, a dla mnie wszystko stoi w miejscu. Jakby czas się zatrzymał i postanowił usadzić mnie właśnie teraz i właśnie tutaj, nie dając szans na więcej.

Dzisiaj już niczego więcej nie przeczytam; litery skaczą przed oczami, jakby tańczyły kankana i śmiały się ze mnie. Potrzebuję odpoczynku. Tak bardzo potrzebna mi jest chwila wytchnienia, oderwanie się od tej zakurzonej rzeczywistości. Z korytarza dobiega mnie szmer. W drzwiach przystaje kobieta, jej sylwetka odbija się w mokrej szybie, oświetlona bladozielonym napisem „exit”.

Od dłuższego czasu zauważalna jest między nami gra pozorów; gra słów – kiedy ich dwuznaczność jest jawna i niemalże bezczelna; gra gestów, gdy niby to niechcący odsuwa kawałek spódnicy, ukazując gładkie udo; gdy przypadkiem ramiączko cienkiej bluzki opada, odsłaniając kawałek piersi. Kiedy o poranku spotykamy się w ulubionej kawiarni, jej uśmiech i kokieteria prowokują. Kilka minut wspólnego spaceru, podczas którego przygląda mi się, kusi, uwodzi, a ja konsekwentnie udaję, że nic nie widzę. Krótka podróż windą na dwudzieste trzecie piętro, spędzona w ciszy, gdy niemal słyszę jej szybsze bicie serca i przyspieszony oddech.

.

Laura może się podobać, ma zgrabną figurę, długie rude włosy i fiołkowe oczy. W zasadzie, jak tak pomyślę, podoba mi się, odkąd zjawiła się w redakcji po raz pierwszy – spóźniona, z rozwianymi przez wiatr włosami, ubrana w jesienny płaszczyk w kolorze ecru i z torebką w podobnym odcieniu, z której wystawał biały laptop. Stanęła wtedy przede mną, uśmiechnęła się szeroko, zmierzyła wzrokiem i po chwili przeprosiła pełnym słodyczy głosem za, jak to określiła, „poślizg”.

Teraz odwracam się w jej kierunku.

– Pomyślałam, że może skoczymy na drinka. W końcu jest piątek, nie możemy tu siedzieć w nieskończoność, kiedy noc na nas czeka – oznajmia aksamitnym głosem i odgarnia niesforny kosmyk włosów, który zakrył jej część twarzy.

– Prawdę mówiąc, sądziłem, że tylko ja tutaj jestem pracoholikiem – odpowiadam z nieukrywanym rozbawieniem.

– Kto by myślał teraz o pracy! Dajmy się porwać piątkowemu szaleństwu! – Zerka na mnie pożądliwie, a po chwili przenosi wzrok na moje krocze. – Strasznie tutaj gorąco… – Opiera się o framugę, prowokująco rozpina guzik koszuli i uwodzicielsko mi się przygląda. Język jej ciała wyraźnie mnie wzywa, rozkazuje, żąda.

Dlaczego by w końcu nie ulec jej kokieterii, nie wykorzystać okazji – myślę. Podchodzę do rudowłosej, ujmuję jej podbródek i muskam usta. Odrywam się na chwilę od warg, sprawdzając reakcję, widzę lubieżny uśmiech, który zachęca do kolejnego pocałunku. Tym razem wpijam się w nią żarliwie, zachłannie. Odsuwam ją od drzwi, zatrzaskuję je i przyciskam Laurę do ściany. W przypływie namiętności unoszę spódnicę do góry, odkrywając, że nie ma na sobie bielizny, pobudzony wyobraźnią zrywam jej bluzkę, której guziki rozsypują się na podłogę. Odpycha mnie i podchodzi do biurka, opiera się biodrem o krawędź, spogląda na mnie kusząco i przyciąga niczym magnes. Moje ruchy są szorstkie i zdecydowane, podnoszę ją, sadzam na blacie, rozchylam uda, pragnę jej tu i teraz. Natychmiast. Stoję pomiędzy jej nogami, rozpinam rozporek i zsuwam spodnie. Laura kładzie dłoń na bokserkach i ściska mocno penisa. Zastygam na moment, a pragnienie jej ciała staje się coraz silniejsze. Kobieta przechyla głowę i muska językiem moją szyję, czym doprowadza do niekontrolowanych dreszczy.

Rozpinam pospiesznie biustonosz, odrzucam go za siebie. Odsuwa swoją twarz i przenika mnie wzrokiem. Wciąż ma na sobie czarne, połyskujące szpilki  i rozdartą spódnicę. Zaczynam ssać jej zaróżowione sutki, jednocześnie masując plecy. Jej ciało ubrane jest w uzależniające nuty  jaśminu i pomarańczy, przeplatających się z akordami wanilii i gruszki, chłonę ten zmysłowy zapach, upajając się nim. Stanowczo chwyta mnie za włosy i przesuwa moją głowę niżej, do gorącego wzgórka łonowego. Drażnię się z nią, delikatnie muskając językiem przedsionek pochwy. Jej biodra unoszą się i opadają rytmicznie podczas moich pieszczot. Jej oddech staje się szybszy.

Zbliżenie jest gwałtowne, zaciekłe i gorączkowe – ostry seks, pozbawiony choćby nuty erotyzmu. Nogi stają się jak z waty, osuwamy się na wykładzinę, leżymy bezwładnie. Laura wyraźnie ma apetyt na więcej. Wpijam się namiętnie w jej łechtaczkę, obiegam językiem, zataczając koła, by jej orgazm trwał jak najdłużej, wyraźnie wyczuwam gorzkawy posmak nasienia. Drży, pojękuje cicho, a ciało zaczyna wyginać się w łuk. Przez chwilę krzyczy i opada na podłogę.

Leży tak przez moment, nie odzywa się do mnie, ale wiem, że jeszcze nie jest zaspokojona. Długa noc przed nami. Sięga po paczkę papierosów, która wypadła z moich spodni. Zapala i wolno wciąga dym, wydmuchując go małymi kółkami, które na chwilę zawisają w powietrzu.  Trzyma prowokująco palec wskazujący w ustach, przez sekundę, może dwie, wpatruje się we mnie wzrokiem niewinnej dziewczyny, która w rzeczywistości kryje w sobie boginię seksu. Uśmiecham się.

– To co z tym drinkiem? – pytam.

***

Leżymy spoceni i zmęczeni w rozgrzanej pościeli. Zegar pokazuje godzinę czwartą dwadzieścia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak intensywnie się z kimś kochałem. Aczkolwiek słowo „kochałem” tutaj nie pasuje. To był dziki seks. Tak, to określenie zdecydowanie bardziej oddaje ostatnie godziny. Wstaję, wyjmuję z barku butelkę wytrawnego martini, napełniam dwa kieliszki, podaję jeden Laurze. Podnosi się i opiera o ścianę. Wyjmuję dwa papierosy. Do pokoju wdzierają się promienie słońca, rude włosy kobiety lśnią w ich blasku.

– Żałujesz? – pyta.

– Czego? – odpowiadam ze zdziwieniem.

– Że spędziliśmy razem noc.

– A ty?

– Żałuję jedynie, że tak długo musiałam czekać. – Uśmiecha się i puszcza do mnie oczko. – Ale żeby była jasność, to był tylko seks, żadnych związków czy tym podobnych głupot – dodaje z wyraźnym rozbawieniem i wypuszcza małe kółeczko dymu.

– Kamień z serca! Po prostu wyjęłaś mi to z ust, że tak powiem.

– Dobrze, że się rozumiemy. – Całuje mnie w policzek.

Siedzimy leniwie w łóżku, pijąc wermut i paląc cienkie papierosy. Rozmawiamy o pracy, o pasjach, o wszystkim. Nigdy nie miałem okazji zamienić z Laurą więcej niż kilku zdań, a i te dotyczyły wyłącznie obowiązków zawodowych. Od słowa do słowa, dowiaduję się, że jej pasją są konie, moją wręcz przeciwnie. Odczuwam wobec nich respekt i jakiś niezrozumiały lęk. Poza tym jestem głęboko przekonany, że są brudne, śmierdzą i kopią bez powodu. Z drugiej jednak strony, jakie pojęcie o wierzchowcach ma mieć facet, który na wsi był po raz pierwszy, mając dwadzieścia kilka lat, konia widział na Starówce czy telewizji i nie miał do czynienia z niczym większym od doga niemieckiego?

– Nie sądzisz, że miło zacząć weekend w ten sposób? – pyta, przeciągając się.

– Czy ja wiem… – drażnię się, a kobieta obrzuca mnie wzrokiem pełnym udawanego oburzenia.

Rzeczywiście, seks z Laurą był mi cholernie potrzebny, może nie tyle konkretnie z nią, co po prostu dobre pieprzenie. Wpatruję się w biały sufit, promienie słońca już na dobre zagościły w pokoju. Po chwili podnoszę się z miękkiej pościeli, sięgam po butelkę martini i uzupełniam kieliszki.

– Ten tydzień porządnie dał nam wszystkim w kość – stwierdza, kładzie się na boku, podpiera ręką głowę i patrzy na mnie.

– Fakt. Wszyscy chodzili spięci…

– Spięci? – przerywa mi. – Jakby kije połknęli! Same sztywniaki.

– Nie przesadzaj, Laura.

– Przydałoby im się porządne rżnięcie i tyle! – Nie odpowiadam, ale po chwili dodaje: – Chyba pojadę do przyjaciółki, zregenerować siły, sam rozumiesz. – Przygryza wargę, a ja mam wrażenie, że każdy jej gest przepełniony jest podtekstami seksualnymi.

– Też myślałem, żeby gdzieś się wyrwać – wtrącam, lecz wydaje mi się, że przestała mnie słuchać.

– Jak chcesz, możemy pojechać razem. Amanda ma agroturystykę, pokoje do wynajęcia, wiesz, co mam na myśli.

– Chyba się domyślam…

– Możemy się pieprzyć od rana do nocy, dobrze nam to zrobi. – Oznajmia wyraźnie zadowolona.

– Brzmi interesująco. A gdzie…

– Całkiem blisko – znowu mi przerywa – nie więcej niż półtorej godziny jazdy samochodem. – Wyjaśnia, jakby czytała mi w myślach. – Przy okazji odwiedzę Bergena.

– Kogo? – pytam zaciekawiony.

– Mojego konia. Amanda ma pensjonat i prowadzi ośrodek jeździecki.

– W takim razie chyba zmienimy plany. – Mój irracjonalny lęk daje o sobie znać.

– Co? Dlaczego? – pyta z wyraźnym zaskoczeniem w głosie.

– Nie pojadę tam, gdzie są konie. Koniec i kropka.

– Nie wygłupiaj się. Nikt ci nie każe do nich chodzić. Amanda to super babka, musisz ją poznać, a poza tym nie będę cię wypuszczać z łóżka.

– Wolałbym jednak…

– Urządzimy jakiegoś grilla, wypijemy dobre wino domowej roboty. Poznasz też jej faceta, Aleksa. To naprawdę świetni ludzie. Otwarci, dowcipni. To absolutnie wyjątkowe miejsce! A! Amanda jest czarownicą! – Podekscytowanie kobiety mnie zastanawia. Co też takiego kryje się na tej wsi?

– Kim? – pytam ze śmiechem.

– No, zna się trochę na magii, no, wiesz, duchy i takie tam…

– Ha, ha, ha… – Ubawiła mnie tym stwierdzeniem.

– No, i z czego się śmiejesz? Zadzwonię do niej i powiem, że dzisiaj przyjedziemy.

– Spokojnie, nie jestem jakoś przekonany do tego wyjazdu – droczę się z nią.

– A na co tutaj czekać? Jedziemy i już! Będzie fantastycznie!

Nic już nie mówię. Przyznam, że ta magia mnie w pewien sposób rozbawiła, a sposób, w jaki o tym powiedziała, był śmiertelnie poważny. Wyraźna ekscytacja nie umknęła mojemu zainteresowaniu. Cóż, ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

.

Po krótkiej drzemce, która wcale krótką nie była, budzimy się o jedenastej. Laura dzwoni do przyjaciółki, umawia nas.

– O piętnastej mamy być na miejscu. Wyrobimy się? – krzyczy z łazienki, w której rozmawia, jakby nie mogła zadzwonić przy mnie.

– Jak się pośpieszymy ze spakowaniem, to bez problemu!

Mija kilka minut, z łazienki dobiega mnie śmiech, potem szum wody.

– Masz suszarkę do włosów? – pyta. Pewnie, że mam, dlaczego miałbym nie mieć?

– W szafce pod umywalką!

– Mam!

– Świetnie!

– Nie zdziwię się, jak Amanda cię namówi na lekcję jazdy konnej. Już jej wspomniałam, że chciałbyś się nauczyć – rzuca z łazienki wyraźnie rozbawiona.

– Co ty jej powiedziałaś!?

– Żartuję przecież! Spokojna twoja rozczochrana!

Pakuję niewielką walizkę, wkładając do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Krótką chwilę później wychodzimy z mieszkania. W drodze do domu Laury wstępujemy na bardzo późne śniadanie i kawę do jednego z fast foodów. Po zapakowaniu połowy mieszkania, wsiadamy do auta i ruszamy w krótką podróż. Odnoszę coraz silniejsze wrażenie, że ten wyjazd zapamiętam do końca życia. Będzie, co ma być. Raz kozie śmierć, czy jakoś tak!

.

Koń jaki jest, nie każdy widzi, a już na pewno nie ja!

Przez całą drogę na wieś Laura opowiada mi o tym, jakie to konie są wspaniałe, o Amandzie i różnych dziwacznych zdarzeniach z nią związanych. Trasa jest całkiem malownicza, pomijając zapyziałe miasteczka, w których czas zdał się zatrzymać wiele lat temu.

Po godzinie i kilku minutach Laura nakazuje mi skręcić z głównej drogi w prawo. Wjeżdżamy w wiejską dróżkę otoczoną szpalerem drzew. Pierwsze, co zwraca moją uwagę, to krzyk żurawi, dobiegający z pola. Ptaki zrywają się do lotu i po chwili tworzą na niebie klucz. Białe ogrodzenia, za którymi stoi kilka koni, sugerują, że docieramy na miejsce. Jedziemy jeszcze chwilę wzdłuż płotu, gdy Laura prosi, abym zatrzymał samochód.

– Chodź ze mną – oznajmia i wysiada z auta. Wyłączam silnik i podążam za kochanką. Zatrzymujemy się przy sztachetach.

– To Bergen. – Wskazuje na ciemnobrązowego konia.

– Ten brązowy? – pytam.

– Skarogniady – poprawia mnie.

– Ładny – komentuję, bo i nie wiem, co innego mogę powiedzieć.

– Ładny? – prycha. – On jest piękny! To arab! – dodaje dumnie.

– Masz rację, piękny. Dużo ich jest na tej łące? W sensie koni, nie arabów – zadaję kolejne głupie pytanie i dziwię się swojemu zainteresowaniu.

– Wiesz, mogło się coś zmienić, ale zawsze około trzydziestu – wyjaśnia, a ja spoglądam na oddaloną o kilkadziesiąt metrów stajnię i ogrodzone taśmą pole, na którym pasą się dwa kuce.

– Te kucyki na polu śmieszne – stwierdzam.

– To padok, nie pole – po raz kolejny mnie poprawia. – To Szetlandy.

Stoimy długą chwilę, Laura pokazuje mi kolejno wierzchowce, mówiąc jak się nazywają i jaką mają maść. Tłumaczy mi również, jakiej rasy są poszczególne konie. Przyjmuję pokaźną dawkę informacji, z której zapewne niewiele zapamiętam. Z głową pełną nowej wiedzy wsiadam do samochodu i ruszamy.

Skręcam na parking. Jest pięknie, muszę przyznać. Bliskość lasów, kilka łąk pokrytych kwiatami, gdzieniegdzie rosnący owies czy pszenica, nie rozróżniam, pole kukurydzy. Widok zupełnie odmienny od tego, do jakiego przywykłem, mieszkając w mieście. Po opuszczeniu auta czuję zupełnie inne powietrze.

Wita nas Amanda, niewysoka blondynka, której kręcone loki są naprawdę urocze. Rozpromienienie nie schodzi jej z twarzy.

Dziewczyny idą do domu, ja wypakowuję walizki. Moją jedną i dwie Laury. Spakowała się, jakby przyjechała co najmniej na miesiąc, a nie weekend.

– Cześć! – wita mnie męski głos.

– Cześć. Wiktor, a ty zapewne Aleks? – przedstawiam się i podaję rękę.

Uśmiech szybko znika z twarzy mężczyzny.

– Mikołaj. Aleksa teraz nie ma. – Podaje mi dłoń, przyciąga do siebie i poklepuje po plecach. – Mam prośbę – dodaje szeptem – nie wspominaj o nim. – Jego uścisk staje się silny. – A teraz chodź, pomogę ci z tymi gratami. Swoją drogą zauważyłeś, że kobiety zawsze zabierają ze sobą połowę domu? – dodaje rozbawiony, jakby wcześniejsze słowa nie padły.

– Racja – odpowiadam zaskoczony jego zachowaniem.

– Zanieśmy to do domu, Ami zdążyła już upiec szarlotkę ze swoim tajemnym składnikiem…

– Mam się bać?

– To zależy. – Puszcza do mnie oko.

Dom Amandy jest duży, pokryty zieloną dachówką. Z panoramicznymi drewnianymi oknami i olbrzymią werandą pełną różnokolorowych kwiatów robi wrażenie. W zasadzie na całej działce są kwiaty, drzewa i krzewy, także te owocowe. Wiśnie, maliny… Jak w bajce! Kilka budynków gospodarczych, dwie drewniane stajnie i pensjonat dla gości. Padoki, na których pasą się konie, odgrodzone są białym płotem.

– Galop! – ktoś krzyczy. Na parkurze trwa lekcja, kary koń z jeźdźcem galopem przemierza jego teren. Piękny widok. W basenie pluskają się dzieciaki, które przyjechały na kolonie i drą się wniebogłosy. Wszędzie kręci się dużo ludzi, ktoś z siodłem na ręku wychodzi z jednego z przylegających do stajni budynków. Siwa klacz czeka na osiodłanie. Parska.

Wchodzimy do domu witani wspomnianą przez Mikołaja domową szarlotką i pyszną kawą, siadamy w salonie. Mężczyzna zanosi nasze bagaże do pokoju na piętrze.

– Mikołaj, przynieś z kuchni łyżeczki – zwraca się do niego Amanda. Mężczyzna wychodzi z salonu i po krótkiej chwili zjawia się z łyżeczkami i kładzie je na stoliku.

– A gdzie Aleks? – pyta Laura. Ręce mężczyzny drżą, a żyłka na skroni zaczyna pulsować.

– To ja jeszcze przyniosę mleko – stwierdza chłodno, odwracając się.

– Jest mleko – wtrąca Laura.

– Mimo wszystko przyniosę – odpowiada chłodnym tonem i wychodzi z pokoju.

– To co z Aleksem? – dopytuje rudowłosa.

– Jest w Holandii, wraca dopiero za trzy tygodnie, więc sama rozumiesz. Muszę się jakoś pocieszać.

– Jasne, jasne! Już ja wiem, jak ty się pocieszasz!

– Wielkie mi rzeczy, lubię zbierać, chociaż lepiej brzmi: kolekcjonować.

– Ty to jesteś… – Laura, dodaje żartobliwie. – A jego co ugryzło? Wyleciał z pokoju jak poparzony.

– Miki? No, wiesz, on ma, że tak się wyrażę, alergię na Aleksa. Zazdrosny jest i tyle. Ale wiesz, jak jest. – Kobiety zaczynają się śmiać, a ja nie za bardzo wiem z czego i prawdę mówiąc, wolę nie wiedzieć. W końcu, im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz. – Wiktorze, wybacz nam te babskie sprawy – Amanda, zwraca się do mnie i gładzi moje kolano, trochę dziwnie się z tym czuję. – Laura wspominała, że chcesz się nauczyć jeździć. – Rozsiada się wygodnie w fotelu i zakłada nogę na nogę.

– Nic takiego jej nie mówiłem, nie wiem, skąd ten pomysł. – Denerwuję się.

– Spokojnie, tylko żartuję. Powiedziała mi, że boisz się koni.

– Laura ma długi język – stwierdzam i posyłam koleżance złowrogie spojrzenie.

– A co ja takiego powiedziałam? – rzuca z udawanym oburzeniem.

– Dobra, dobra. Tak, boję się, ale nie pytaj dlaczego, bo sam nie wiem. Po prostu się boję i już.

– Może uda mi się to zmienić. – Uśmiecha się i zjada kawałek ciasta.

– Wątpię. Wolałbym trzymać się od nich z daleka.

– Nie przejmuj się, pomogę ci z nim – wtrąca Laura.

Zajadając się szarlotką, przysłuchuję się rozmowie dziewczyn, które plotkują jak szalone. Na krótką chwilę się wyłączam. Nachodzi mnie coś, czego nienawidzę. Zastanawiam się, czy tylko ja tak mam? Obserwując ludzi pełnych radości, zdaję sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie byłem szczęśliwy. Owszem, zdarzają się momenty, kiedy jestem zadowolony, ale nic poza tym. Szukam, nie wiadomo czego i nie wiadomo gdzie. Ponad trzydzieści lat na karku przyniosło mi jedno, wielkie nic.

– Idę do Bergena. Pójdziesz ze mną? – pyta Laura.

– Muszę?

– Nie, ale może chociaż spróbujesz podejść? Nie zje cię przecież.

– Jak dobrze pamiętam, miałaś mnie nie wypuszczać z łóżka, a o koniach nie było mowy – zwracam się do niej szeptem.

– Na wszystko przyjdzie pora – oznajmia z uśmiechem – zbieraj ten swój tyłeczek i idziemy – dodaje cicho.

Bez przekonania, ale jednak idę ze swoją kochanką. Towarzyszy nam Amanda. Spotykając po drodze kilka osób, witam się skinieniem głowy. Czuję się dziwnie, jakoś nieswojo. Nie tak jak zazwyczaj w nowych miejscach, tu jest zupełnie inaczej. Przez chwilę mam wrażenie, że tutaj nie pasuję, zastanawiam się, co ja właściwie robię w tym miejscu. Po co mi był ten wyjazd. Z drugiej strony moja ciekawość narasta. Mam ochotę wszędzie zajrzeć. Mijamy siodlarnię i przechodzimy przez taśmy, oddzielające stajnię od podwórka. Zatrzymujemy się przy wejściu na padok.

– Wiktor, uważaj na prąd – ostrzega Amanda.

– Jaki prąd? – odpowiadam zaskoczony.

– W ogrodzeniu jest prąd. Nie zrobi ci krzywdy, ale lepiej, żeby cię nie kopnął. – Puszcza do mnie oko, a ja, jakby już kopnięty, odsuwam się na metr od powiewających na wietrze taśm. Obserwuję, jak Laura zakłada Bergenowi kantar i zmierza razem z koniem w naszą stronę. Mimowolnie odsuwam się kilka kroków, jakbym obawiał się, że ten mnie zje na dzień dobry. Niechcący wpadam na Amandę…

– Spokojnie, nic ci nie zrobi. To jeden z najspokojniejszych koni w stajni – mówiąc to, obejmuje mnie po przyjacielsku za ramię. Zapach jej perfum jest intensywny, przyprawia o zawroty głowy.

– Niby wiem, że nic nie zrobi, ale wolę zachować bezpieczną odległość. Tak na wszelki wypadek.

Blondynka zaczyna się śmiać. Czuję się jak idiota, bo czy moje zachowanie tak naprawdę nie jest idiotyczne? Niestety jest, ale nic na to nie poradzę. Bergen, skarogniady, czystej krwi arabskiej wałach, trzymany przez Laurę na uwiązie, mija mnie z zaciekawieniem. Z tego, co wiem, araby to nadpobudliwe konie, a ten jest nad wyraz spokojny. Obserwuje mnie, a ja przyglądam mu się ostrożnie, nie czując wielkiego strachu. Kobieta przywiązuje zwierzę do uchwytu w ścianie i sięga po szczotki. Sierść błyszczy się w popołudniowym słońcu, więc zupełnie nie rozumiem, po co chce go czyścić.

– Wiktor, chodź bliżej – proponuje.

– Stąd świetnie widzę.

– Nie zachowuj się jak pięcioletnie dziecko. To tylko koń, a nie krokodyl! – Na te słowa Amanda wybucha śmiechem. Mają niezłą zabawę, nie ma co! Podchodzę bliżej, Laura czyści sierść wierzchowca, zaczynając od połyskującej grzywy i szyi. Koń stoi spokojnie, od czasu do czasu machając ogonem i odganiając od siebie muchy, które są wyjątkowo natrętne. Ociera głową o metalową belkę, jakby chciał się podrapać.

– Jak tam idzie, dziewczęta? – wtrąca Mikołaj, który właśnie przyniósł siodło Bergena. – Też wsiadasz? – zwraca się do mnie.

– Ja raczej podziękuję. Wystarczy mi, że popatrzę, jak Laura będzie jeździć.

– On jeszcze nie wie, ale zaraz mu konia przyprowadzę i wsiądzie. Bez obaw. – Amanda okazuje wyjątkową pewność siebie.

Mężczyzna jest spięty, widzę wyraźnie, że próbuje to ukryć. Zastanawia mnie, skąd to zachowanie. Amanda ewidentnie się nim nie przejmuje, a wręcz ignoruje.

Kilka minut później osiodłany Bergen ze swoim jeźdźcem są już na parkurze. Siadam na kamieniu i rozkoszuję się świeżym, wiejskim powietrzem. Na podwórku pojawiają się dwa psy, jamniki, szczekają na coś, ale trudno powiedzieć na co. Jeden grubasek, drugi chudzielec. Tak nazywam je sobie w myślach.

– Ptysiek! Żaba! – krzyczy Miki, a ja już wiem, jak się wabią jamniory. Ten chudy podchodzi do mnie, ostrożnie obwąchuje i szczeka, dodając sobie animuszu. Chwilę później przestaje i wskakuje mi na kolana.

Rozglądam się, mężczyzna obserwuje mnie podejrzliwie, jakbym stanowił jakieś zagrożenie. Nie ma w nim niechęci, raczej obawa.

– Miki! – woła Amanda, przynieś sprzęt Bryzy i połóż na siodłaniu. – Mężczyzna natychmiast wykonuje jej polecenie, to całkiem zabawne, jaki jest jej posłuszny; jak na jej widok rozluźnia się i uśmiecha. Kobieta prowadzi siwego konia. Jej delikatnie opalona skóra, w odcieniu kawy z mlekiem, połyskuje w promieniach słońca. Odrzuca właśnie do tyłu włosy, które falami układają się na ramionach. – Wiktor! – woła. – Chodź tutaj.

Najwyraźniej nie żartowała. Czuję, jak robi mi się gorąco. Wstaję, nogi się pode mną uginają. Podchodzę na bezpieczną odległość i głupio pytam:

– No, co tam?

– Nie „co tam”, tylko przedstawiam ci Bryzę. – No, i się zaczęło. Wiedziałem, że mi nie odpuszczą, po prostu wiedziałem! – Podejdź, nie bój się – dodaje spokojnym głosem.

Zbieram się w sobie i powoli zbliżam się do klaczy. Odwraca łeb w moją stronę i przygląda mi się.

– Możesz ją pogłaskać.

Zdobywam się na odwagę i ostrożnie zbliżam dłoń. Dotykam jej szyi, sierść jest aksamitna, gładka i ciepła.

– Cześć, Bryza – witam się cicho, a klacz strzyże uszami. Delikatnie ociera się o moje ramię, a ja odruchowo cofam się o dwa kroki.

– Spokojnie, Wiktor. Ona już przerobiła, że tak to ujmę, setki początkujących. To oaza spokoju, nie bój się – uspokaja mnie.

Podchodzę ponownie, z mniejszym już lękiem, dotykam kobyłki i głaszczę ją. Nie jest wcale tak strasznie, jak się spodziewałem. Ma miękką sierść, gładkie chrapy pachnące sianem i piękne duże oczy, których prostokątne źrenice przypatrują mi się uważnie.

– Miki pomoże ci ją osiodłać, pokaże, jak się czyści. Jak będziecie gotowi, przyjdę i poprowadzę ci lekcję.

– Amanda, doceniam to, ale naprawdę uważam, że to nie jest najlepszy pomysł. Podszedłem do niej, ale nie dam rady wsiąść. Boję się.

– Wsiądziesz, spokojnie. Wiesz, że ludzkie emocje przechodzą na konia? Jak będziesz się bać, to ona też zacznie. Mikołaj, pomożesz mu.

Mężczyzna podchodzi do mnie, wyjmuje z plastikowej skrzynki szczotkę i zgrzebło. Uczy, jak wyczyścić sierść, w zasadzie, to sam to robi, ja się tylko przyglądam. Pokazuje mi kawałek plastiku z metalową końcówką, okazuje się, że to kopystka i – jak sama nazwa wskazuje – służy do czyszczenia kopyt. Dziwię się, gdy siwka podaje nogi i nie ma najmniejszej ochoty kopać. Chwilę później, osiodłana Bryza czeka, a mężczyzna przynosi plastikowe schodki.

– Dziękuję, Miki – Amanda całuje go namiętnie, czym wprawia mnie w osłupienie. – No, dalej, Wiktor. Wskakuj na siodło – zachęca i przypatruje się uważnie, jak nieporadnie wdrapuję się na siwą klacz, uważając, by nie przelecieć na drugą stronę końskiego grzbietu.

– Podciągnij popręg i sprawdź mu strzemiona – zwraca się do mężczyzny.

Mikołaj poprawia jakieś skórzane paski, jednocześnie przesuwając moją nogę w kierunku szyi konia. Zaczynam się chwiać i bardzo mi się to nie podoba.

– Ja zsiadam! Amanda, nie dam rady. Za cholerę nie dam rady! Trudno, próbowałem, a teraz schodzę! – zaczynam przekonywać swoją instruktorkę, że moja odwaga jednak została w Warszawie. Nie zważam na dzieci i Laurę, którzy jeżdżą obok i patrzą na mnie jak na idiotę.

– Dasz radę, spokojnie – na próżno dodaje mi otuchy i z uśmiechem zabiera schodki.

– A ja ci mówię, że nie dam.

Kobieta pokazuje mi jak trzymać wodze i prowadzi nas na parkur. Klacz rusza leniwym krokiem przed siebie, a ja staram się utrzymać równowagę. Czuję się, jakbym siedział w kiepskiej karuzeli w wesołym miasteczku, która kiwa się to w prawo, to w lewo. Kilka minut później, robiąc drugie kółeczko, nadal próbuję rozluźnić napięte do granic możliwości mięśnie. Wiktorze, skup się, do cholery! – myślę sobie. Jakimś cudem udaje mi się złapać jako taką pewność siebie i stwierdzam, że zaczyna mi się to podobać.

– Wiktor! Łopatki! – Amanda poucza z drugiego końca padoku, wyrywając mnie z samozachwytu. – Wyprostuj się, chłopaku!

– Co? – pytam, usiłując skoncentrować się na dalszym utrzymaniu w siodle.

– Garbisz się!

– A! – Prostuję plecy, a przynajmniej tak mi się wydaje.

– Wiktor! Wypnij pierś, popatrz przed siebie. – Doceniam jej wysiłki, które mają wpłynąć na moje rozluźnienie, naprawdę doceniam! Ale to jest cholernie trudne. – Zobacz, jak wygląda świat z konia.

– Co? – znowu pytam, jak nie powiem kto, a dzieciaki w najbliższym sąsiedztwie mają niezły ubaw. Laura prawie skręca się ze śmiechu.

– Garbi się pan – wtrąca się jakaś dziewczynka. A to zarozumiała gówniara! – myślę.

– No, trudno. Garbaty jestem, to i się garbię – odpowiadam odkrywczo.

Po kilku minutach, gdy czuję się na tyle pewnie, aby nie spaść, uznaję, że chyba nie radzę sobie najgorzej, nie licząc garbienia, dołączam więc do kółeczka, wyjeżdżanego przez dzieciaki wraz z Laurą, która jak się okazuje, również jest instruktorem, a właściwie ma takie uprawnienia. Proszę państwa, oto Wiktor na siwym rumaku przemierza niczym kowboj na „Dzikim Zachodzie” parkur wraz z małymi jeźdźcami. No, koń by się uśmiał w tym przypadku i dosłownie, bo kobyłka właśnie zarżała na widok innych koni!

Po niespełna czterdziestu minutach lekcji schodzę z wierzchowca i staram się opanować drżące nogi. Jestem wniebowzięty! Zdobyłem świat i chcę jeszcze!

– To co? Jutro kolejna lekcja? – pytam pełny animuszu i wiary w siebie.

– No, nie wiem, czy jutro będzie koń dla ciebie… – Amanda patrzy na mnie jakoś dziwnie rozbawiona.

– Ciekawe, czy pan jutro z łóżka zejdzie – odzywa się poważnie jakaś około ośmioletnia dziewczynka; ta sama, która pouczała mnie na parkurze. W ręku prowadzi hucułka w kierunku stajni i najwidoczniej podsłuchała naszą pogawędkę. – Jak nic będą zakwasy.

– Zakwasy?– Patrzę na smarkulę, nie do końca rozumiejąc, o czym mówi, i poklepuję po szyi klacz.  – Dam radę – zapewniam buńczucznie.

– A dopiero co chciałeś mi z konia uciec. – Amanda dobrze bawi się moim kosztem. – Zobaczymy, zajrzę w grafik, jak są na jutro jazdy ustawione i jeśli rzeczywiście będziesz miał jeszcze… ochotę – akcentuje słowo i posyła mi dziwny uśmiech – to poprowadzę ci lekcję… osobiście – dodaje i odchodzi w stronę domu.

Patrzę za nią, trzymając za wodze siwą Bryzę, która ociera się właśnie o moje ramię. Ten uśmiech kobiety, spojrzenie… nie dają mi spokoju.

– A tych łopatek to ci nie daruję. – Odwraca się jeszcze na chwilę i grozi palcem, – I nie tylko… – No, i teraz już zgłupiałem.

– Jak pierwsza lekcja? – pyta beznamiętnym głosem Mikołaj, który zjawił się zupełnie znikąd.

– Zajeb… To znaczy dobrze. – W porę gryzę się w język.

– Idź, odpocznij, a ja wezmę konia.

Mężczyzna zabiera klacz, a Laura zjeżdża z parkuru i zatrzymuje się z Bergenem tuż przy mnie.

– Wiedziałam, że ci się spodoba! Wiedziałam! – Zeskakuje z araba.

– Wiesz, że ci tego nie daruję? – dodaję żartobliwie.

– Jakoś to przeżyję, ha, ha… – Dostaję buziaka, na co koń reaguje rżeniem.

– Zajmij się nim, bo chyba zazdrosny jest. – Śmieję się.

– On zawsze rży, kiedy się z kimś całuję w jego obecności. Nie, żebym robiła to często!

– Nie, nie. Ależ absolutnie. Ha, ha…

– A wam co tak wesoło? – wtrąca Mikołaj, który krąży jak cień i bacznie mnie obserwuje. – Ładna z was para – dodaje złośliwie.

– Nie jesteśmy parą – oburza się kobieta.

– Nie? Szkoda. – Mikołaj krzywi się z udawanym rozczarowaniem.

– Co ty taki uszczypliwy jesteś, co? – pyta kobieta.

– Nic ci do tego.

– O niego też jesteś zazdrosny?

– Skończ już ten temat! – Mikołaj wyraźnie się denerwuje. Czuję się zażenowany całą tą rozmową.

Kobieta odprowadza Bergena, a ja idę poobserwować konie. Zatrzymuję się przy źrebaku i głaszczę go, próbuje mnie skubać.

– Wiktor, chcesz się przejechać? – Zagaja Mikołaj. Skąd on się tu wziął?

– Gdzie?

– Po mleko dla tego smyka, który właśnie wcina ci rękaw koszuli. – Odwracam głowę i rzeczywiście, źrebaczek ssie kawałek materiału.

– A gdzie jego matka? – pytam ze szczerym zaniepokojeniem i troską.

– Niestety padła. Karmimy go krowim mlekiem, ale spokojnie, przeżyje. Chodź – mówi i kieruje się do pickupa. Przez chwilę, mając na uwadze jego zachowanie, waham się, czy aby na pewno z nim jechać, ale coś każe mi iść…

Kilka minut jazdy samochodem i jesteśmy na miejscu. Mikołaj nie odezwał się ani słowem. Od miejscowego sołtysa, który hoduje krowy, kupujemy dwie pięciolitrowe bańki mleka. Wracamy okrężną drogą, mężczyzna pokazuje mi trasy, po których jeżdżą na koniach. Sarny spłoszone warkotem silnika uciekają z łąki w kierunku lasu. Zatrzymuje samochód i wyłącza motor. Moje serce na moment staje.

– Dlaczego się zatrzymujemy? – pytam, starając się ukryć zdenerwowanie.

– Boisz się? – Przenika mnie wzrokiem.

– Niby czego? – odpowiadam spokojnie, chociaż czuję pewien niepokój.

– Mnie na przykład? – Uważnie mi się przygląda.

– Chyba żartujesz. – Naprawdę zaczynam się go obawiać.

– Może i tak. Podoba ci się Amanda? – W jego tonie słychać wyraźną zaczepkę.

– Skąd w ogóle takie pytanie? – Staram się odpowiedzieć bez emocji i opanować drżenie w głosie.

– Po prostu odpowiedz. – Zaciska dłonie na kierownicy, kłykcie robią się białe.

– Podoba. – Zastanawia mnie jego zachowanie. – Trudno nie zwrócić na nią uwagi, jest intrygującą kobietą…

– Uważaj na nią, bo ona zwróciła uwagę na ciebie – wszedł mi w słowo.

– Nie rozumiem. Mógłbyś mówić jaśniej? – Teraz już na poważnie zachodzę w głowę, o co mu chodzi.

– Po prostu uważaj. Nie jest taka, jaka może się wydawać.

– Po co właściwie mi to mówisz?

– Nie wiem, sam nie wiem… – Włącza silnik i gwałtownie wrzuca bieg…

– Skoro już sobie tak szczerze gawędzimy, to może powiesz mi, dlaczego tak reagujesz na wspomnienie o Aleksie? – Mięśnie twarzy mężczyzny spinają się, a żyłka na skroni znowu pulsuje. Z premedytacją uderzyłem w czuły punkt.

– Jak reaguję? – denerwuje się. – O co ci chodzi?

– Nerwowy jesteś… A przecież to jej facet.

– Ja jestem jej facetem, czy wyraziłem się jasno? – Sam nie wierzy w to, co mówi.

– Ok. Nie wnikam w wasze relacje. Możemy już wracać?

– Właśnie wracamy…

Rusza z piskiem opon, zostawiając za nami tuman kurzu na żwirowej drodze. W milczeniu jedziemy do stajni. Jestem wkurwiony, czego on chce ode mnie? Traktuje mnie jak wroga, jak rywala. Taki fajny facet, a zachowuje się jak dziecko. Wjeżdżamy na parking, zatrzymuje się, a ja jak najszybciej opuszczam samochód.

– Wiktor? – odzywa się już zupełnie innym tonem, przyjaznym. – Zaniesiesz mleko do domu? Ami przygotuje porcję dla źrebaka, już pora karmienia. – Na tarasie pojawia się Amanda. Mikołaj, widząc ją, uśmiecha się i poklepuje mnie po ramieniu. – Pokazywałem naszemu gościowi okolicę – zwraca się do kobiety. – Leć, Wiktor, czekam na zewnątrz. – Powiedziawszy to, odwraca się, zapala papierosa. Jego uśmiech znika.

.

W niedzielny poranek, po świetnym seksie z Laurą, budzę się około dziewiątej. Zadowolony stwierdzam, że w końcu się wyspałem. Wstając z łóżka, czuję ogromny ból w łydkach i udach. Jak młoda adeptka sztuki jeździeckiej słusznie wczoraj zauważyła, zakwasy mnie pokonały. Biorę długi, gorący prysznic, rozkoszuję się strugami wody, opływającymi moje obolałe ciało. Intensywny zapach żelu pod prysznic według zapewnień producenta powinien pobudzać i dodawać energii na cały dzień. Czy dodaje energii, nie wiem, na pewno działa mocno odświeżająco. Opuszczam łazienkę, wkładam krótkie spodnie i granatowy t-shirt, wychodzę na balkon zapalić. Z tego miejsca rozpościera się widok na podwórze, jedną ze stajni i parkur.

Laura wraz z Bergenem szykują się właśnie do wyjazdu w teren, zaś Amanda z Mikołajem trenują gniadą Galę i karego Tamira. Obserwuję, jak gładko, z lekkością przeskakują najwyższe stacjonaty[1], nie strącając ani jednej belki. Po serii skoków kobieta poklepuje klacz po szyi i podaje jakiś smakołyk. Koń parska wesoło. Zebrany Tamir, prowadzony przez Mikiego, najeżdża właśnie na okser[2]. Po udanym skoku mężczyzna chwali konia, głaszcząc jego aksamitną sierść. Piękny widok. Po chwili Laura dołącza do przyjaciół, wyjeżdżają z parkuru i udają się na pobliską łąkę. Ruszają galopem, ścigając się i śmiejąc. Widok galopujących koni jest chyba najwspanialszym, jaki w życiu widziałem. Ciekaw jestem, kiedy ja będę potrafić jeździć tak, jak oni. Nim się obejrzałem, spędziłem na balkonie dobre czterdzieści minut, obserwując trening. Wkładam buty i schodzę na śniadanie, które pani Basia, gospodyni Amandy, przygotowała wcześniej w ilościach jak dla pułku wojska. Pochłaniam kilka kanapek i z kubkiem słodkiej, białej kawy, wychodzę na zalane słońcem podwórze. Mikołaj szykuje hucułka do hipoterapii, a dzieciaki biegają wkoło niego. Trawa przyjemnie łaskocze moje stopy. Podchodzę i poklepuję kasztanowatą Dafne, która zaczyna sprawdzać moje kieszenie w poszukiwaniu smakołyków. Dziecko podaje mi kilka kostek cukru i zachęca, abym poczęstował kobyłkę. Dafne zadowolona delikatnie zabiera łakocie.

– Cześć, Wiktor. – Mikołaj uśmiecha się do mnie szeroko. – Wsiadasz dzisiaj na Bryzę? – Jego głos i postawa są przyjacielskie. Odnoszę wrażenie, że nasza wczorajsza pogawędka jest jedynie wytworem mojej wyobraźni.

– Nie dam rady. Za…

– Zakwasy – kończy za mnie. – To normalne. Szybko przejdzie.

– Miki! Zawołaj Laurę, Aleks jest na skype’ie i chce się z nią przywitać. – Amanda krzyczy z tarasu, a mężczyzna znowu się spina, jakby go ktoś potraktował prądem. Bez słowa zostawia mnie i idzie w kierunku Laury.

Dzień spędzam na odkrywaniu każdego zakamarka stajni. Postanawiam wziąć dwutygodniowy urlop i wrócić, nie przejmując się Mikołajem. Wypraszam u Amandy pokój. Sezon trwa w najlepsze, więc nie ma mowy o pobycie w pensjonacie. Dostaję ten sam pokoik, w którym mieszkamy teraz. Już się cieszę na myśl o powrocie. Muszę też kupić worek marchwi dla Bryzy. Koniecznie!

.

Powrót: gra rozpoczęta!

Czas na wsi płynie wolniej, szczególnie jeśli przyjeżdża się tu odpocząć, a na dodatek nie można wsiąść na konia. Mikołaj nie jest zachwycony moim powrotem, ale nie ma nic do powiedzenia. Amanda jawnie ze mną flirtuje, nawet w jego obecności, nie ukrywam, że mi to schlebia. Laura, gdy oznajmiłem jej, że wracam do stajni, była wyraźnie niezadowolona, ale nie mam pojęcia dlaczego i prawdę mówiąc, dziwi mnie jej zachowanie. Postanawiam jednak, nie zaprzątać sobie tym głowy.

Zakwasy się na mnie uwzięły i postanowiły nie opuszczać. Mam mnóstwo czasu na obserwację codziennego życia stajni i moich gospodarzy. Snuję się po budynkach stajennych, podglądam dzieciaki krzątające się przy koniach w ramach zajęć kolonijnych i słucham instrukcji trenerskich Mikołaja. Nawet samo siedzenie na beczce na środku parkuru i śledzenie żmudnego treningu skokowego jednej z nastolatek, szykującej się do zawodów, wydaje mi się niezwykle interesujące. Staram się chłonąć zasłyszaną wiedzę, zapamiętać każdy szczegół i wypróbować w praktyce, może nie jutro, ale kiedyś na pewno.

Mężczyzna wyraźnie mnie obserwuje i coś mamrocze pod nosem.

Na podjeździe pojawia się terenowy samochód z przyczepą dla koni. Dwa młode wierzchowce wróciły z zawodów wraz ze swoimi właścicielami. Podchodzę bliżej, zatrzymując się przy drewnianym ogrodzeniu. Przyglądam się, jak Amanda pomaga wyprowadzić konie. Przychodzi mi na myśl, że prowadzenie takiego interesu musi być cholernie trudne. Ami radzi sobie świetnie nie tylko w roli gospodyni, która dba o swoich gości, ale także jako menedżer stajni. Wszystko jest przez nią dopilnowane, a każdy dzień dokładnie zaplanowany.

– Hop! – krzyczy mężczyzna. Odwracam głowę i podziwiam piękny skok przez przeszkodę. Timor, srokaty wałach, przeskoczył ze sporym zapasem.

Kiedy konie są już w boksach, Amanda idzie w kierunku domu, przywołuje mnie machnięciem ręki. Przechodzę przez biały płot i ruszam w stronę kobiety. Bierze mnie pod ramię i wesołym krokiem prowadzi do siodlarni, Mikołaj odprowadza nas wzrokiem.

– Widzę, że konie cię zaczarowały – stwierdza rozbawiona.

– To wszystko twoja wina! – śmieję się.

– Masz jakiś problem z Mikim? – pyta już całkiem poważnie.

– Nie, dlaczego miałbym mieć?

– W każdym razie nie przejmuj się jego humorami. On tak ma i już. Miki to taka zab… – Amanda w ostatniej chwili gryzie się w język. – Pracuje u mnie, poza tym dobrze mu płacę, jeśli wiesz, co mam na myśli.

– Chyba nie chcę wiedzieć. Nie wpieprzam się w związki.

– Jakie związki? Chłopaku! Mikołaj to tylko dobry instruktor, lubię go, może coś więcej niż lubię, ale to wszystko. – Jest rozbawiona.

– Skoro tak uważasz… Chyba się już pogubiłem w tym wszystkim.

– Wiktor, może już dość tego gadania? Jest tyle przyjemniejszych rzeczy, które można robić razem. – Amanda popycha mnie na ścianę, namiętnie całuje, a jej ręka ląduje na moim kroczu. Ciało sztywnieje, myśli szaleją. Druga dłoń kobiety przeczesuje moje krótkie włosy…

– Ami! Ami! – Mikołaj krzyczy z parkuru.

– Ten to zawsze wie, kiedy przeszkodzić. Cóż, wybacz mi. Obowiązki wzywają. – Śmieje się dźwięcznie i wychodzi z siodlarni, zostawiając mnie z totalnym chaosem w głowie.

Amanda mi się podoba. A Miki to w sumie fajny facet. Co tu, do cholery, zrobić? Powiedzieć jej, że fajna z niej babka? Przyznać się, że… Nie, nic nie powiem. Nie powinienem się pchać w takie relacje. Absolutnie. W żadnym wypadku. Z drugiej strony Amanda mnie pociąga, fascynuje i przyciąga jak magnes. Mam kompletny mętlik w głowie!

.

Słońce chyli się już ku zachodowi, dzieciaki zmęczone siedzą w swoich pokojach pod czujnym okiem pani Basi, która niczym widmo snuje się po stajni. Nigdy nie wiesz, gdzie i kiedy ją spotkasz. Podobnie jak z Mikołajem. Siedzę na balkonie z drinkiem i obserwuję, jak kąpie się w basenie. Jego ciało w promieniach zachodzącego słońca wygląda imponująco. Podpływa do krawędzi, zanurza głowę. Po chwili wynurza się i odrzuca mokre włosy. Gładka skóra lśni…

– A co ty właściwie robisz? – głos rozbawionej Amandy wyrywa mnie z zamyślenia.

– Ja tylko…

– Obserwowałeś Mikiego? – pyta z zaciekawieniem. – Też to nieraz robię. – Siada obok mnie. – Kiedy się kąpie, wygląda wyjątkowo seksownie, prawda? Czasem mam ochotę zerżnąć go w tym basenie, przy wszystkich… Na samą myśl robi mi się ciepło.

– Dobrze wygląda, to prawda. – Ignoruję drugą część jej wypowiedzi.

– Gdzie „dobrze”… Ma boskie ciało! Nie uważasz, że jest boski? – Jest wyraźnie podekscytowana.

– Amanda, co masz na myśli? – pytam zaintrygowany jej zachowaniem.

– Nie udawaj. Oboje dobrze wiemy, o co chodzi. – Puszcza do mnie oko.

– Nie rozumiem.

– Jak tam sobie chcesz. – Wzrusza ramionami i spogląda w stronę basenu.

– A co z Aleksem?

– Co z Aleksem?

– No, wiesz, to twój facet chyba? – Zmieniam temat.

– On toleruje Mikołaja i wie o nim tyle, ile powinien. Nie wdawajmy się w szczegóły.

– Mikołaj za to chyba nie toleruje jego…

– Nie ma wyjścia. Miki to dobry facet, ale sam rozumiesz, Aleks to zupełnie inna liga. Zresztą, Miki wie, jaka jest sytuacja i ma dwa wyjścia, zgadnij jakie? – Przez chwilę wymownie patrzy mi w oczy i pocierając wierzchem dłoni policzek, wychodzi, posyłając całusa.

***

Po pełnym wrażeń dniu, z kubkiem herbaty siedzę w wiklinowym fotelu na drewnianej werandzie. Kolorowe szkiełka, zdobiące jedną z jej ścian, mienią się w świetle ogrodowych lampionów. Rozkoszuję się ciszą, tak dla mnie obcą. Świerszcz skryty gdzieś w zaroślach umila tę chwilę swoim cykaniem, a nocujące na padoku konie parskają od czasu do czasu. Mnogość różnokolorowych kwiatów stojących na tarasie i intensywny zapach maciejki działają kojąco na zmysły. Dwie ściany pokryte są pnączem winorośli, która osłania wnętrze od podwórza. Na parapecie okna palą się świece i podgrzewacze, dodając wieczorowi uroku. Zupełnie inny świat – myślę, mając przed oczami miasto.

Tak, cisza po długim dniu to najlepszy możliwy relaks. Odstawiam kubek na stolik i zaczynam masować obolałe łydki. Po chwili zjawia się Amanda, za którą podąża Mikołaj, dzierżąc w dłoni butelkę domowej roboty wina i sernik.

– Nogi bolą, co? – pyta, widząc moje próby rozcierania zbolałych mięśni.

– Trochę bolą, ale będę żyć.

Nasze zachowanie to jakaś gra pozorów. Mikołaj nie wie, jak zachowuje się w stosunku do mnie Amanda, i chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak sam jest przez nią traktowany. I nie mam tutaj na myśli flirtu, którego kobieta jakoś specjalnie nie ukrywa, czym doprowadza Mikiego do szału.

Rozmawiamy o wszystkim, chociaż temat koni wydaje się przodować. Blondynka co jakiś czas posyła mi spojrzenie pełne roznamiętnienia, co nie umyka uwadze Mikołaja. Czas mija bardzo szybko.

– Laura mówiła mi, że jesteś czarownicą – zwracam się do niej.

– Trochę racji miała – wtrąca ze złośliwością mężczyzna.

– Nie jestem czarownicą. Skąd w ogóle ten pomysł? – Uśmiecha się kokieteryjnie do  Mikołaja, który uzupełnia kieliszki. Opowiadamy sobie różne anegdoty związane ze stajnią, plotkujemy o wszystkim i śmiejemy się, siedzimy do wczesnych godzin porannych. Kiedy gospodarze wychodzą, Amanda na pożegnanie całuje mnie w usta, a mięśnie twarzy Mikołaja sztywnieją. Wstaje gwałtownie, odsuwa krzesło i znika we wnętrzu domu. Ponownie zostaję sam ze swoimi myślami. Zapalam papierosa. Niedługo później leżę w łóżku i momentalnie zasypiam.

.

Następne dni, kiedy zakwasy postanowiły jednak sobie pójść i nie wracać, spędziłem na lekcjach. Amanda wzięła się za moją końską edukację na poważnie. Nauczyła siodłania i czyszczenia. Pierwsze lekcje kłusa, później galopu, które o mało nie przyprawiły mnie o zawał serca, gdy koń popędzony palcatem, przyspieszał, będę wspominać do końca życia. Kilka minut w siodle podczas galopu i mogę z całą stanowczością powiedzieć, że jazda konna to coś absolutnie fantastycznego!

Mikołaj konsekwentnie starał się mnie unikać, a ja obserwowałem go przy codziennym oporządku.

Jednego z wieczorów, które spędziłem samotnie na balkonie, pijąc wino, niechcący podsłuchałem rozmowę gospodarzy, którzy siedzieli na tarasie.

– Ale o co ci właściwie chodzi? – zapytała Amanda.

– Nie podoba mi się to, co robisz, po prostu. – W głosie mężczyzny wyczuwalna była irytacja.

– Miki, kochanie, to moja sprawa, co robię i z kim.

– W co ty grasz? Wciągasz w to też i jego?

– Skoro gram, to uświadom sobie, że to moja gra i to ja rozdaję w niej karty. I to ja – zaakcentowała – wybieram sobie graczy.

– Ja ci nie wystarczę?

– Proszę cię…

– Ami, wiesz przecież, że ja cię…

– Mikołaj, skończ skomleć, wiesz, jaki jest między nami układ. Aleksa nie ma, jesteś ty. Jest on, ty znikasz.

– Powinnaś go zostawić! – podniósł głos.

– Na zbyt dużo sobie pozwalasz! – Wyczułem w jej tonie ostrzeżenie. – Nigdy nie dawałam ci nadziei na nic więcej poza to, co jest. Jestem, jaka jestem i na pewno się nie zmienię.

– Kiedyś taka nie byłaś. To on cię zmienił. Nie liczysz się z ludźmi, za nic masz uczucia innych…

– Przestań! Robisz ze mnie jakiegoś potwora! Niby kogo tak krzywdzę? Ciebie?

– Nie tylko mnie, Ami. Nie tylko mnie i to mi się właśnie nie podoba.

– Dziecinny jesteś – żachnęła się. – Nie zasłaniaj się innymi i nie bądź takim egoistą, Miki. Nie jestem twoją własnością. Jestem wolna i będę robić to, na co mam ochotę.

– I kto tu jest egoistą? No, kto?

– Sugerujesz coś?

– Kurwa! Kocham cię, kiedy ty to w końcu zrozumiesz? – wycedził przez zęby.

– Nie rozśmieszaj mnie, Miki, na miłość boską… – Roześmiała się nerwowo.

– Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko.

– Uważaj, co mówisz.

– Bawisz się Wiktorem tak samo, jak mną.

– A co ty się tak nagle nim przejmujesz? Przecież go nie znosisz. Myślisz, że nie widzę, jak go traktujesz?

– W dupie go mam, po prostu nie cierpię twoich kochanków! – Zdenerwował się.

– Wiktor nie jest moim kochankiem.

– Kwestia czasu…

– Zapamiętaj sobie na koniec: to moje życie i moja sprawa, z kim sypiam i ilu mam kochanków. Jesteś jednym z nich i ciesz się. Dobranoc. – Dźwięk odsuwanego krzesła sprowadził mnie na ziemię. Co tu się, kurwa, dzieje? – Aha, jeszcze jedno. Bądź dla niego miły, dobrze ci radzę. Bądź miły. To mój gość.

– Będę, ale tylko dla ciebie.

– I dobrze. Słodkich snów. U siebie – podkreśliła ostatnie słowo.

Tej nocy nie zmrużyłem oka. Myślałem o ich rozmowie, starając się jakoś to wszystko uporządkować w głowie. Niestety, nie udało mi się.

.

Jak nie umiesz, to się nie pchaj!

Kilka dni później, gdy atmosfera wydaje się całkowicie normalna, a Mikołaj jest dla mnie nie tyle miły, ile po prostu udaje, że mnie toleruje, budzę się wyjątkowo wcześnie. Poranek wita mnie przepiękną pogodą, dochodzi siódma, temperatura sięga już blisko dwudziestu pięciu stopni Celsjusza, co zapowiada kolejny upalny dzień. Palę papierosa na balkonie, zauważam Amandę i Mikołaja zmierzających w kierunku stajni. Samba i Szafir czekają na osiodłanie, podskubując się nawzajem.

– Cześć! – krzyczę.

– Wiktor, dzień dobry – wita się mężczyzna, patrzy na mnie, osłaniając twarz dłonią od promieni słońca.

– Hej! – rzuca Amanda, machając w moją stronę. – Ranny ptaszek z ciebie! – dodaje.

– Słońce mnie obudziło. A wy w teren?

– W trening, robaczku. Za miesiąc zawody – odpowiada Mikołaj, całując w szyję Amandę, która przytula się do niego, a mężczyzna klepie ją w pośladek. Nic nie rozumiem, po ostatnio przypadkowo podsłuchanej rozmowie spodziewałbym się prędzej chłodniejszych relacji. No cóż, jak widać, nie wszystko da się ogarnąć.

Przez głowę przemyka mi myśl, żeby jechać z nimi, a że często mówię to, co myślę…

– Mogę jechać z wami? – pytam dla żartu.

– Na zawody? – zgrywa się Amanda.

– Nie, gdzie na zawody. – Śmieję się. – W trening.

– Za mało umiesz i wątpię, żebyś dał radę – dodaje z powątpiewaniem Miki.

– Nie wierzysz w umiejętności instruktorskie Amandy?

– Właśnie. Nie wierzysz we mnie? – udaje oburzenie.

– Nie, no, wierzę, kochanie, w ciebie jak najbardziej. – Rozbawiony odwraca się w moją stronę. – Dobra, Wiktor, złaź i jeśli zdążysz osiodłać konia, pojedziesz z nami.

– Ale ja żartowałem tylko, jedźcie sami – próbuję się wycofać.

– Teraz to już musisz jechać! – stwierdza stanowczym głosem.

No, i się wkopałem! Zacząłem żałować, że w ogóle poruszyłem ten temat.

Kilkanaście kilometrów daje porządnie w kość. Co innego jazda na parkurze czy delikatny teren, a co innego trening! Tempo, które ciężko mi utrzymać, i lęk przed upadkiem doprowadzają moje serce do palpitacji. Jedyne, o czym myślę, to żeby nie spaść i wrócić w jednym kawałku do stajni. Próbuję zmobilizować swoje ciało do utrzymania stabilnej pozycji i opanować jego chwianie. Obserwuję kątem oka parę prowadzących, z jaką lekkością się poruszają w zebranym galopie. Niekiedy puszczają wodze. Jak w ogóle można w galopie puścić wodze? Ja to i grzywy się trzymam, i siodła, czego się da! Wodze to stanowczo za mało! Oni z końmi tworzą jedność, płynnie dostosowują się do ich chodu. Jestem przekonany, że ze względu na mnie i tak jadą wolniej, i najpewniej krótszą trasą. Po niespełna dwóch godzinach wracamy do stajni. Zeskakuję z konia szczęśliwy, że żyję. Przytulam Bryzę, całuję ją w chrapy i szepczę: „Dzięki, partnerko”. W odpowiedzi parska i strzyże uszami. Opieram się o belkę do wiązania i usiłuję uspokoić drżące nogi. Klacz, tak jak za pierwszym razem, ociera się o mnie. Podchodzi do mnie Mikołaj:

– No, stary, dałeś radę. Przyznam ci się, że byłem przygotowany na powrót w połowie trasy. – Poklepuje mnie po ramieniu.

– Dzięki, ale jeśli nie masz nic przeciwko, na następny trening się nie wybiorę.

– No, nie mów! Myślałem, że jutro rano pojedziemy razem, bo Amanda wybiera się do miasta na targ. – Jak nic ma ze mnie niezły ubaw.

– Bardzo chętnie, ale wiesz, mam sporo obowiązków. – Zażartowałem.

– Jak chcesz.

– Może jakąś kawę wypijemy?

– Nie da rady, ja zaraz zabieram Lagunę w trening, a Amanda jedzie po zakupy, dzisiaj ognisko.

 – W takim razie, jeśli pozwolicie, pójdę się położyć, muszę ochłonąć, za dużo wrażeń jak na jeden poranek.

– Idź, idź, koniecznie wypocznij przed wieczorem – mówi Amanda.

***

Przespałem niemal cały dzień, poranek przyniósł mi zdecydowanie za dużo emocji. Budzi mnie Amanda, informując, że ognisko się już zaczęło, i dopytując, dlaczego, do jasnej cholery, mnie jeszcze na nim nie ma. Jest to już mój ostatni wieczór tutaj, jutro czeka mnie powrót do domu. Nie podoba mi się ta perspektywa. Nic a nic!

Delikatne powiewy ciepłego wieczornego wiatru, strzelające płomienie, zapach palonego drewna i trzaskające iskry działają na wyobraźnię. Z głośników miniwieży, przyniesionej z pensjonatu, wybrzmiewają stare przeboje. Porozstawiane dookoła ogniska pęczki słomy służą za siedziska, a siedzący na nich ludzie śmieją się, opowiadając najróżniejsze historie, wspólnie śpiewają rosyjską koniarską pieśń… Выйду ночью в поле с конём, Ночкой тёмной тихо пойдём, Мы пойдём с конём по́ полю вдвоём[3]…, która stała się prawie hymnem i prowodyrką nocnych wyjazdów w teren. Wszystko to tworzy niezapomnianą atmosferę. Nowo poznani ludzie okazali się niezwykle sympatyczni i interesujący – profesor historii, protetyk, kierowca, reklamowiec, absolutnie różni ludzie złączeni przez pasję do koni. Kilka godzin spędzonych w ich towarzystwie wprawia mnie w doskonały nastrój. Tematem przewodnim rozmów są wierzchowce, co akurat mnie nie dziwi i chętnie się przysłuchuję. Późnym wieczorem większość towarzystwa dała się ponieść mocy procentów. Amanda nie pije i ma oko na wszystko, mam wrażenie, że i na mnie.

Łukasz – jeden z instruktorów – nagle wstaje z kostki słomy i oświadcza wszem i wobec, że już czas na nocny teren…

– Ku chwale Kasztanki! – wymamrotał. – Na koń!

– Na koń! – dołącza się Edyta i Filip, właściciele koni. – Выйду ночью в поле с конём[4]… – zaczynają śpiewać.

– Żadnych terenów! – wtrąca stanowczo Amanda. – To się zawsze źle kończy. Chcesz znowu spaść w stępie? – zwraca się do Łukasza. – Przypomnieć ci, jak spałeś w galopie, a jak Blanka zwolniła to, żeś do rowu wpadł? – Rozbawia tym mężczyznę i pozostałych. Swoją drogą, jak można spać w galopie? Nie wnikam, bo i tak nie pojmę. Oczywiście Laura opowiadała, jak to po hubertusach towarzystwo mocno już rozbawione wsiadało na konie i ile fabryka dała, ruszało przed siebie.

– Szefowa, jak zarządzisz, tak będzie. – Teraz zwraca się do wszystkich: – To po setce, ku chwale Kasztanki! – Humor dopisuje.

Odniosłem wrażenie, że Amanda zachowuje się jakoś inaczej, ale nie potrafię określić, dlaczego ani co tak naprawdę się zmieniło. Mikołaj snuje się z butelką piwa i rozmawia ze znajomymi, konsekwentnie mnie ignorując. Wkurzają mnie te jego humory, raz jest miły, raz traktuje jak powietrze.

Po kolejnym kieliszku wina postanawiam się przejść i trochę ochłonąć, czuję, że się wstawiłem. Wolnym krokiem okrążam budynek stajni, zza której roztacza się piękny widok na rozgwieżdżone niebo i pełnię księżyca; księżyca, który oświetla swym blaskiem padoki. Towarzyszy mi Żaba, wesoło merdając ogonem. Siadam na beli siana, obok sadzam psa i głaszcząc go, przyglądam się koniom. Pokochałem je. Nie rozumiem już, jak można się ich bać.

Muzyka, głosy i śmiechy znad ogniska stają się coraz cichsze. Zapalam papierosa, zamykam oczy i rozkoszuję się ciepłym powietrzem.

– Co nas tak niecnie porzuciłeś? – Miki jak zwykle zjawia się nie wiadomo skąd i siada obok mnie.

– Chciałem trochę ochłonąć i jakoś mnie tu przywiało – odpowiadam z uśmiechem.

– Dobra, dobra, chciałeś uciec, przyznaj się… – Na jego twarzy pojawia się coś w rodzaju uśmiechu. – Podoba ci się u nas?

– A jak myślisz? Cholernie mi przykro, że jutro muszę wracać do miasta.

– Możesz w weekendy przyjeżdżać, jeśli będziesz chciał. – Poklepuje mnie pocieszająco po ramieniu, ale jego gest wydaje się nieszczery. – Szukałem cię, bo muszę ci coś powiedzieć. – Jego głos przybiera śmiertelnie poważny ton. – Uważaj na Amandę, ona nie jest taka, jak ci się może wydawać.

– Powtarzasz się.

– Po prostu uważaj. Dobrze ci radzę. Nie podoba mi się wasze zachowanie, a biorąc pod uwagę jej charakter, mam powody ku temu.

– Jaki charakter? Mikołaj powiedz normalnie, o co ci chodzi. Nie znosisz mnie, ok, przeżyję, ale nie musisz się mnie obawiać, nie jestem twoim rywalem.

– Ciebie się nie obawiam. Raczej jej. Cóż, Amanda jest, jaka jest i nic tego nie zmieni. Po prostu trzymaj ją na dystans i zwracaj uwagę na jej zachowanie. Tyle chciałem ci powiedzieć.

– Jak sobie chcesz – mówię dla świętego spokoju.

– Tu jesteście! – Zjawia się uśmiechnięta kobieta. – Towarzystwo się wykrusza, Miki, idź, pomóż chłopakom przy sprzątaniu ogniska. A ty – zwraca się do mnie – chodź na taras, napijemy się. – Po tych słowach mężczyzna spogląda na nas tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, niechybnie leżałbym już martwy.

– Niedługo przyjdę. – Mikołaj znika za stajnią i coś mamrocze pod nosem. – Amanda? – Kobieta odwraca się do mnie. – Cieszę się, że was poznałem.

– Miło mi to słyszeć. Czekam na ciebie, Miki do nas dołączy, jak uporają się z ogniskiem. Chyba zbiera się na burzę – stwierdza, patrząc na pojawiające się ciemne chmury.

Siedzę na sianie jeszcze krótką chwilę, wypalam kolejnego papierosa i za cholerę nie chcę wracać do miasta. Chcę zostać tutaj, chcę jeździć konno. Laura mówiła, że Amanda ma coś wspólnego z magią. Miała rację. To miejsce jest jak zaczarowane. Ja zostałem zaczarowany.

Niedługo później siedzę już z dziewczyną na tarasie, popijamy gin ze spritem. Mikołaj w strugach deszczu biegnie do nas. Po gorącym wieczorze nadeszła gwałtowna burza, pioruny przeszywają niebo, widok jest spektakularny. Siła natury przecinająca niebo na dwie części, błyskawice oświetlające na ułamki sekund najbliższą okolicę. Po ognisku nie ma już śladu, większość gości, uciekając przed ulewą, pochowała się w pensjonacie.

– Co za pogoda! – Zdyszany mężczyzna, wpada na taras. Wygląda, jakby dopiero wyszedł spod prysznica. Koszulka opina jego wysportowany tors. Wzrok kobiety również skupiony jest na jego ciele.

Burza, jak szybko przyszła, tak szybko odeszła, pozostawiając po sobie rześkie powietrze i brak prądu. Miki znika w domu, a po chwili przebrany w suche ubranie zjawia się ze świeczkami.

– No, to nastrój mamy zapewniony! – Amanda uśmiecha się, jest wyraźnie zadowolona.

– Pamiętaj, co ci mówiłem – mężczyzna zwraca się do mnie stanowczym głosem.

– A co takiego mu powiedziałeś? – dopytuje zaciekle kobieta.

– Nic ważnego, rozmawialiśmy o koniach i zawodach. – Zmyśla na poczekaniu.

– Właśnie – wtóruję mu.

.

Powoli zaczyna świtać, pomarańczowy blask słońca pojawia się na horyzoncie, rozświetlając okolicę.

– Jestem zmęczona, idę się położyć. – Amanda odwraca się i puszcza do mnie oko.

Mężczyzna wkrótce za swoją partnerką opuszcza taras. Siedzę jeszcze jakiś czas i obserwuję budzący się do życia nowy dzień.

.

Runda pierwsza. Nigdy nie wiesz, co cię spotka…

Wchodzę do domu, cicho kieruję się do swojego pokoju na piętrze. Drzwi do sypialni gospodarzy są uchylone, na korytarz przedostają się promienie wschodzącego słońca. Przystaję na moment, coś kusi mnie, aby zajrzeć do środka. Podłoga skrzypi…

– Jeszcze tam stoisz? Na co czekasz? – słyszę zmysłowy głos Amandy.

– To tylko ja! Idę do siebie, chciałem powiedzieć dobranoc.

– Wiem, że ty. – Kobieta wychodzi na korytarz, łapie mnie za koszulkę i wciąga do środka. W pokoju jesteśmy sami.

– Co ty robisz? Gdzie Mikołaj? – pytam zdezorientowany.

– Bierze prysznic, ale spokojnie, przyłączy się do nas. – Kobieta jest wyraźnie zadowolona.

– Jak to, przyłączy?

– Chcesz tego, prawda? – pyta i przejeżdża językiem po policzku, po czym wpija się ustami w szyję, a moje ciało nieruchomieje. – Rozluźnij się, Wiktorze.

Zdejmuje ze mnie t-shirt, odrzuca go. Popycha na fotel. Zdecydowanym ruchem kładzie stopę między moimi nogami, głaszcząc przez spodnie penisa.

– Nim zaczniemy, musisz wiedzieć, co z tobą zrobię. Zerżnę cię. Przeżyjesz coś, o czym ci się nawet nie śniło. – Ucisk stopy staje się mocniejszy, stymulowany członek sztywnieje. – Widzę, że już ci się podoba…

Do pokoju wchodzi Mikołaj, owinięty w pasie białym ręcznikiem. Zatrzymuje się w drzwiach, na twarzy maluje się zadziwienie pomieszane ze wściekłością.

– Co tu się dzieje, do cho…

– Zamknij się i podejdź tutaj. – Mężczyzna posłusznie podchodzi. – Mówiłeś, że zrobisz dla mnie wszystko, tak? – Przytakuje. – Rozepnij jego rozporek i ściągnij z niego te spodnie.

Miki spogląda z niedowierzaniem, a kobieta posyła mu spojrzenie nieznoszące sprzeciwu. Niechętnie podchodzi do mnie i wykonuje polecenie. Moje ciało ogarnia fala gorąca i przeciągły dreszcz, gdy palce Mikołaja ocierają się o penisa. Amanda patrzy na nas z zadowoleniem. Odsuwa Mikiego, klęka przede mną, wsuwa dłonie za plecy i delikatnie muska językiem okolice członka. Mężczyzna przygląda się, krew wyraźnie buzuje w jego żyłach. Kobieta obdarza mnie oralnymi pieszczotami, doprowadza do szaleństwa zmysłów. Ogarnia mnie dreszcz i niekontrolowane drżenie. Ciało reaguje jak pod wpływem amfetaminy czy innego narkotyku. Dziewczyna odrywa się ode mnie gwałtownie, składa na ustach namiętny pocałunek, wyczuwam słono-gorzki posmak. Wsuwam rękę pod jej koszulę i gładzę łopatki, dotyk aksamitnie gładkiej skóry sprawia olbrzymią przyjemność.  Mikołaj staje za kobietą, która porzuca moje wargi i przesuwa się wyżej, mężczyzna powoli rozpina guziki jej koszuli. Przez moment masuję idealnie krągłe piersi, zbliżam do nich twarz, delikatnie całuję, okrążam językiem sutek, który twardnieje. Amanda przerywa pieszczoty, zrzuca z siebie bieliznę i opada w kremowobiałą pościel. Jej wzrok hipnotyzuje. Natychmiast podchodzę, kładzie nogi na moich ramionach, przyciska głowę do rozpalonego wzgórka łonowego. Domaga się pieszczot. Nie czekam, zaczynam językiem obiegać łechtaczkę. Jej ciało wygina się w delikatny łuk. Kilka minut stymulacji doprowadza ją na granicę orgazmu, odsuwa moją głowę.

– Miki, kochanie, zajmij się naszym gościem. – Spoglądając na niego świdrującym wzrokiem. Mężczyzna z oporem, wyraźną niechęcią, podchodzi do mnie, patrzy z nienawiścią w oczy. Silnym ruchem popycha na łóżko, jakby chciał, abym poczuł ból; chłód pościeli jest przyjemny, niemal lodowaty. Moje ciało jest rozedrgane, nagi Mikołaj przywiera do mnie, zaciska oczy i łączy nasze usta w głębokim pocałunku. Zarost łaskocze skórę, a szorstkość jego ruchów pobudza fantazję. Mocno przygryza moją wargę, sprawiając ból. Kropelka krwi spływa po brodzie. Dotyk jego gładkiej klatki piersiowej i ocierającego się penisa doprowadzają do niekontrolowanych tików mięśni. Kobieta przerywa i układa się pomiędzy nami. Całuję jej pełne usta, mój dotyk jest niepewny, delikatny, powolny. Włosy ma lekko wilgotne, pachnące szamponem, którego intensywny, owocowy aromat, sprawia, że czuję się jak w rajskim sadzie.

Aromat działa również na wyobraźnię i zachęca do odważniejszych ruchów. Pobudzam jej zmysły, drażnię się, sprawdzam, na ile mogę sobie pozwolić, w końcu to ona tutaj rozdaje karty. Widzę, jak jej mięśnie napinają się i rozluźniają pod wpływem pieszczot. Spoglądam w oczy, są zamglone. Powracam językiem do łechtaczki, stymulując ją delikatnie. Wbija paznokcie w moje ramiona, pozostawiając ślady na skórze, przysuwa mą głowę gwałtownie do swych ust. Przygryza płatek ucha.

Wsuwam się w jej ciało powoli, do końca. Zamyka na chwilę oczy, ściskając moje pośladki. Po chwili spogląda na mnie z uśmiechem, przewraca na plecy i dosiada. Jestem nieco zdezorientowany. Próbuję coś powiedzieć, lecz zakrywa moje usta dłonią i szepcze:

– Pamiętasz, co ci powiedziałam? – Ujeżdża mnie, stopniując swoją przyjemność.  To ona jest tutaj najważniejsza, jej przyjemność się liczy najbardziej. Jest agresywna i zachłanna, lecz każdy jej ruch wydaje się przemyślany. Mikołaj leży, przyglądając się kobiecie, na jego twarzy pojawia się niewyraźny uśmiech. Spoglądam w jego oczy, nie widzę nienawiści, niechęci. Amanda schodzi ze mnie i niemal natychmiast zaczyna ssać jego penisa. Podnoszę się, siadam za głową mężczyzny, gdy kobieta podnosi głowę, całuję jej szyję. Po krótkiej chwili kochanka nakazuje mi podsunąć się bliżej twarzy Mikołaja. Delikatnym ruchem dłoni wprowadza mój członek do jego ust. Mężczyzna ku mojemu zadziwieniu nie protestuje. Oddaję się jego stymulacji w całości. Dziewczyna dosiada Mikiego, zaczyna go rżnąć całą sobą. Jej ruchy są szalone, brutalne, dzikie. Moje ciało pokrywa gęsia skórka, orgazm jest blisko. Zaczynam ciężej oddychać, Amanda nie dopuszczając do wytrysku, odpycha mnie, ląduję plecami na chłodnej poduszce. Uśmiech, jaki pojawia się na twarzy kobiety, zdradza jej ogromne zadowolenie i powoduje u mnie kompletny chaos myśli. Pozostawiając rozpalonego mężczyznę, schodzi z łóżka i przygląda się nam, przez krótką chwilę.

 – No, dalej, Wiktorze. Przecież oboje wiemy, że tego chcesz. Marzysz o tym, żeby go zerżnąć.

Jej słowa wprawiają w osłupienie zarówno mnie, jak i Mikołaja, który posyła mi nienawistne spojrzenie, a kobietę obdarza niemal błagalnym wzrokiem.

– Kochanie, mówiłeś, że zrobisz dla mnie wszystko… – zwraca się do niego z hipnotyzującym wzrokiem. Przytakuje, kładzie się przede mną i na nowo ssie penisa, tym razem mocniej, ruchy ma zdecydowane i silne.

– No, no, Miki, skarbie, widać, że nie robisz tego po raz pierwszy – rzuca rozbawiona. Dłoń mężczyzny błądzi po moim torsie, zatrzymuje się przy sutku i boleśnie ściska go palcami. Mężczyzna, umyślnie sprawiając mi ból, zaciska palce na jądrach. Kobieta, wyraźnie podniecona naszymi pieszczotami, podchodzi do nas, zaczyna muskać językiem moją szyję, łaskocze ucho. Wszelkie bariery zniknęły już dawno.

– Wiktorze, zerżnij go w końcu… – Ton jej głosu jest stanowczy, ona żąda!

Czekałem na to. Odpłacę mu teraz za sprawienie bólu. Odsuwam Mikołaja, układam na plecach, nawilżam anusa żelem, który podaje mi, Amanda i wsuwam się brutalnie, jednym mocnym ruchem. Jego ciało na chwilę sztywnieje, przyzwyczajając się do mojej obecności. Zaciska oczy.  Zbliżenie jest drapieżne, dobijam do końca i niemal wychodzę, dobijam, wychodzę… Mężczyzna zamyka oczy, pięści zaś zaciśnięte ma na prześcieradle. Amanda siada tuż za nim, przysuwając do ust łono. Mężczyzna zaczyna je delikatnie stymulować, a kobieta pochyla się i ssie jego penisa. Przyspieszam. Nadchodzi orgazm, obezwładniając moje ciało. Po kilku spazmatycznych ruchach wysuwam się z niego i opadam na kołdrę jak marionetka. Amanda odsuwa się od twarzy Mikiego i ponownie dosiada jego członek. Tym razem jej ruchy są opanowane, doskonale wie, czego chce. Kiedy przychodzi orgazm, przyspiesza, aby za chwilę zastygnąć bez ruchu i wydać z siebie przeciągły jęk rozkoszy.

Osuwa się na łóżko, jej ciało pokrywają kropelki potu. Mikołaj drży, jego oddech jest ciężki i przyspieszony.

– Następnym razem ty możesz zerżnąć jego – zwraca się do mężczyzny, wywołując u niego nieznaczny uśmiech.

– Z przyjemnością się zrewanżuję… – akcentuje ostatnie słowo, a wyraz twarzy i ton głosu zdradzają chęć zemsty.

Mścij się, Miki, mścij, a źle na tym wyjdziesz – myślę i zasypiam…

.

Budzę się późnym popołudniem, nadal jeszcze zaskoczony wydarzeniami ostatnich godzin. Biorę szybki prysznic, ubieram się i wychodzę na zalane słońcem podwórze. Oddycham głęboko świeżym powietrzem, uśmiecham się do siebie i ruszam prosto do stajni.

.

[1] Pojedyncze przeszkody pionowe

[2] Podwójna przeszkoda pionowa, składająca się z dwóch stacjonat

[3] Muzyka: Igor Matwijenko, Słowa: Aleksandr Szaganow. https://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%9A%D0%BE%D0%BD%D1%8C_(%D0%BF%D0%B5%D1%81%D0%BD%D1%8F)

[4] Ibidem

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Od razu zaznaczam, że na temat realiów „końskich” nie wypowiadam się z braku wiedzy. Natomiast tekst przeczytałem z zainteresowaniem. Podejmuje odważnie temat niecodziennej relacji erotycznej, nie unikając ostrych, soczyście opisanych scen. To początek większej całości i rzeczywiście,wiele może się tu jeszcze wydarzyć. Z mojej strony piątka.

Neferze, dziękuję bardzo za Twój komentarz i ocenę. Ze swojej strony mogę zapewnić, że dziać się będzie wiele 😉

Oj, dzieje się w tym opowiadaniu, dzieje… i podejrzewam, że jeszcze sporo się wydarzy 😉 Witam nowego Autora i gratuluję debiutu.
Pozdrawiam V.

Bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że nie zawiodę 😉

Fakty, fakty, fakty, czasem refleksja. Wymuskana relacja. Tekst zieje obojętnością, ale jak na debiut zdradza niezły warsztat. O emocjach bez emocji trzeba się nauczyć pisać. Trzymam kciuki.
Uśmiechy,
Karel

Karelu, dziękuję za szczerą opinię. Mam nadzieję, że kolejne części będą coraz lepsze. Pozdrawiam serdecznie 🙂

Napisane z dużym polotem i talentem. Dobrze Wykorzystałeś potencjał czegoś co mogło pozostać nudną, wiejską sielanką. Dość ciekawie Przedstawiłeś wątek hippiczny. Nie mam tu żadnych doświadczeń i poczułem ciekawość, na pewno spróbuję. Czytało się bardzo fajnie do momentu tej biseksualnej zabawy, nie gustuję, dla tego nie doczytałem do końca i cieszę się że nie jest to zbyt obszerny kawałek. Utwór zasługuje na uznanie.

Mick, bardzo dziękuję za Twój komentarz. Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu. Jeździectwo, to coś, czego warto spróbować 😉 Pozdrawiam serdecznie.

Również gratuluję debiutu!
Bardzo dobry tekst – szczególnie wieńczący go trójkąt! – choć trudno nie zgodzić się z zarzutem, iż bardzo suchy… takie trochę sprawozdanie.

Swoją drogą to kolejne dziełko, po opowiadaniu Batavii, które wyszło spod męskich rąk, a które każe mi się zastanawiać czemu czytelnicy tworzone przeze mnie postacie mężczyzn uważają za karykaturalne. Choćby taki Kuba z „Ozdoby kolekcji”, niewiele o nim wiemy poza tym, że dosyć bezwolnie poddaje się kochance, czerpiąc jednak z tego seksualną satysfakcję… Tymczasem obaj bohaterowie tego opowiadania ulegają wbrew sobie, Mikołaj wręcz okazuje niezadowolenie, poświęcając swoją godność w imię miłości. Jak dla mnie to znacznie mniej męskie niż oddawanie władzy dla obopólnej przyjemności 😉

Pozdrawiam

Ania

Dziękuję, Aniu za Twój komentarz. Rzeczywiście tekst jest suchy, poniekąd było to moim zamiarem. Drugi rozdział będzie już zupełnie inny pod względem emocji. 🙂

Witaj, Natanie!

Winszuję interesującego debiutu! Tekst wciąga w siebie od pierwszych akapitów. Zgodnie z teorią Hitchcocka najpierw jest „szybkie rżnięcie, a potem napięcie stopniowo rośnie” (czy jakoś tak). Nawiasem mówiąc, ciekaw jestem, czy w kolejnych odcinkach powróci Laura. Zdążyłem ją polubić, choć potraktowałeś ją ciut skrótowo (by nie rzec: powierzchownie,czy jeszcze gorzej: po macoszemu, co mogłoby u niektórych wzbudzić dziwne skojarzenia).

Nie do końca zgadzam się z tytułem. Ja nazwałbym ten tekst „podwójną grą”, bo przecież jedyną graczką jest Amanda. Narrator tej historii oraz pracownik Amandy są jedynie figurami w tej grze (a może nawet pionkami – jeśli za figury uznać wielkiego nieobecnego, Aleksa i np. Laurę). Ale może w następnych odcinkach planujesz jakąś emancypację męskich bohaterów. Bo na razie pozwalają, by niósł ich nurt wydarzeń.

Biseksualizm głównego bohatera był moim zdaniem wprowadzany zbyt subtelnie – przez co końcowa scena w trójkącie stanowiła pewne zaskoczenie. Właściwie zapowiada go jedna tylko scena, gdy Wiktor przygląda się Mikiemu podczas kąpieli. Poza tym relacje między obydwoma panami przypomina raczej smutną rywalizację dwóch samców beta 🙂 ).

Z uwagi na treść opowiadania, przydałyby się kategorie: Femdom i być może geje. Choćby po to, by nie fundować Mickowi przykrych niespodzianek 😉

Czekam na kolejny rozdział. Z ciekawości: masz już plan ogólny? Ile mniej więcej części przewidujesz?

Pozdrawiam serdecznie, z czystym sumieniem dając 5 gwiazdek.
M.A.

Dziękuję Megasie że tak Dbasz o moje doznania estetyczne. Nie było to aż tak przykre gdyż zostało napisane dbałym i dojrzałym językiem, osadzone w soczystym i wyrazistym otoczeniu. Przykra mogła by być pedalska rąbanina bez polotu, ale zdaje się że ten gatunek należy do innej, osoby.

Może też trochę zaskoczę ale moim zdaniem ta scena obserwacji Mikołaja w basenie wcale nie musiała zapowiadać biseksualności bohatera. Sam bym się chętnie popatrzył gdyż moim zdaniem nie jest czymś nagannym podziw dla piękna. Piękno zaś nie jest wyłączną cechą kobiet lecz cechą stworzenia.

Natomiast zupełnie zgadzam się z uwagą o Laurze. Autor wykonał tu fintę, choć trudno ocenić tu tak naprawdę wpływ takiego posunięcia na całokształt. Spodziewali byśmy się tu rozwinięcia zwłaszcza dwukrotnie wprost zapowiadanego.

Pozdrawiam

W pełni rozumiem, że mężczyzna może podziwiać urodę innego mężczyzny bez konotacji seksualnych. Tak, jak podziwia się cudownej urody posąg – może to być przeżycie estetyczne. Ale akurat we fragmencie, w którym narrator obserwuje kąpiącego się Mikołaja pojawia się Amanda, która sugeruje w sposób pozbawiony całkiem dwuznaczności erotyczne zainteresowanie jednego pana drugim. Jest to moim zdaniem próba zapowiedzenia tego, co wydarza się później.

Natomiast pełna zgoda, że zbliżenia są opisane w sposób dość beznamiętny. To bardziej sprawozdanie z tego, co się stało. Główny narrator wydaje się emocjonalnie wyjałowiony. Ciekaw jestem, czy to świadomy i celowy zabieg, czy też pochodna nieświadomie obranego stylu.

Pozdrawiam
M.A.

Komentarz Amandy mogł być równie dobrze chybioną aluzją chorego umysłu. Może i napastliwie jednoznaczny lecz niekoniecznie trafny. Zauważ że o końcowym akcie nie da się powiedzieć że był w pełni dobrowolny. Bohater wcale nie musiał „pójść na to”. Ale oczywiście interpretacja należy do czytelnika.

Z momentu do którego dotarłem, wynika że apetyt bohatera na … tył Mikołaja, podszyty był chęcią zemsty. Całe zbliżenie nie było więc osadzone w klimacie lubieżnego pożądania czym, choć nie mam w tej materii doświadczenia, powinno się chyba cechować by można było stwierdzić polaryzację.

Generalnie sposób opisu całego tego wątka sugeruje że Autor w jakiś sposób walczy w sobie, wyczuwam że stwarza pozory dzięki którym cały akt ma się wydać mu, nie do końca miły. Jeśli tak to, Natanie, nie Masz się czego wstydzić, słabości to rzecz ludzka. 😉 Odbiór każdych treści jest bardzo uwarunkowany sposobem w jaki się ją przedstawi.

Witaj, Megasie,
bardzo mi miło, że zostawiłeś komentarz i ocenę. Co do tytułu, „Potrójna gra” nie jest bez celu, niebawem pojawi się Aleks. A główna rozgrywka będzie… ale nie będę zdradzać 😉
Pozdrawiam serdecznie.

Długi, długie, długie, ale fajny warsztat pisarski. Z przyjemnością czytałem, wprawdzie z przerwami, ale uważam, że należą się za ten tekst bardzo wysokie oceny. Akurat z żurawiami, przegięcie, gdyż klucz te ptaki nie tworzą z tzw. marszu, nie mniej drobny to ” nietaktowny ” szczegół w stosunku do całości. Życzyłbym sobie więcej tak dobrych opowiadań na Waszej Stronie.

Marku, trafna uwaga z żurawiami. Cóż, mylić się jest rzeczą ludzką 😉 Bardzo dziękuję za komentarz.

Gratuluję udanego debiutu 🙂

Bardzo dziękuję, Lucy 🙂

I ja się obawiałam, że znikniecie. Jakże się myliłam. Nowi autorzy wyskakują jak króliki z kapelusza. 🙂

Natanie, wciągnęła mnie Twoja opowieść. Konie podziwiam z daleka 🙂 A co do ludzkich bohaterów, to ciekawa jestem, gdzie zniknęła Laura i dlaczego Mikołaj pozwala Amandzie na takie traktowanie. Zachowanie Wiktora w sypialni właścicielki stadniny, zaskakujące. Może kolejny odcinek rozwieje kilka wątpliwości i wprowadzi kolejnego bohatera do gry.

Takie pytanko warsztatowe. Twoje opowiadanie to pamiętnik?

Pytam, bo nie rozumiem za bardzo narracji w twoim opowiadaniu.
Na przykład, ten fragment:
– Nie sądzisz, że miło zacząć weekend w ten sposób? – pyta, przeciągając się.
– Czy ja wiem… – drażnię się, a kobieta obrzuca mnie wzrokiem pełnym udawanego oburzenia.
Rzeczywiście, seks z Laurą był mi cholernie potrzebny, może nie tyle konkretnie z nią, co po prostu dobre pieprzenie. Wpatruję się w biały sufit, promienie słońca już na dobre zagościły w pokoju. Po chwili podnoszę się z miękkiej pościeli, sięgam po butelkę martini i uzupełniam kieliszki.
– Ten tydzień porządnie dał nam wszystkim w kość – stwierdza, kładzie się na boku, podpiera ręką głowę i patrzy na mnie.
– Fakt. Wszyscy chodzili spięci…
=====
W dialogach używasz czasu teraźniejszego, potem przeskakujesz do czasu przeszłego. Z jakiej perspektywy jest pisana ta narracja? Facet leży i wspomina? A jeżeli dzieje się to w czasie teraźniejszym, to brakuje mi zwykłego: – pomyślałem.
Sorry, że się czepiam, ale to ciut zaburza konstrukt narracji.
Poza tym ten czas teraźniejszy drażni. Cholera wie, czy to się dzieje „tu i teraz”, czy kiedy? Jeżeli „tu i teraz” to nie jest to opowiadanie, nawet nie jest to wspomnienie. Przy wspomnieniu, część opowieśći jest tu i teraz a część w czasie przeszłym wspomnieniem.
Napisz jak ty to widzisz, może ja się mylę, może miałeś założenie, którego ja zwyczajnie nie rozumiem.
Dzięki.

Tekst polecony mi przez Violet, czytam drugi raz z zainteresowaniem. Był zapowiedzią większej całości i jak na razie nie widać kontynuacji. Napisane ciekawym językiem, pokazuje układ fendom i bi . Akurat to nie moje klimaty ale na tyle interesujące że doczytałem do końca. Uwag nie znoszę bo uczynili to przedmówcy a ja nie czuję się na siłach krytykować .

Napisz komentarz