Perska Odyseja VII: Gordyjski węzeł (Megas Alexandros)  4.55/5 (100)

36 min. czytania

Paul Avril, „Les Sonetts Luxurieux de Pietro Arentini, 19″

Następnego dnia około południa prowadzony przez Kassandra korpus dotarł do Gordionu, dumnego miasta położonego na frygijskiej wyżynie. Choć znacznie mniejsza od Sardis, antyczna metropolia miała się czym poszczycić. To tutaj rządy sprawował legendarny król Midas o złotym dotyku, tu również król Aleksander przeciął słynny węzeł, którego rozplątanie miało dać temu, kto tego dokona, władzę nad całą Azją. Z daleka już widać było górujące nad niezbyt wysokimi murami bogate świątynie oraz wykwintne pałace arystokracji. Jeden z tych pałaców należał do rodu Sarpedona i Omfale. Tam też miało się odbyć ich wesele.

Złożony z pozostających w królewskiej służbie beockich najemników garnizon został uprzedzony o nadejściu sojuszniczych wojsk. Bramy otwarto bez zbędnych pytań. Prowadzeni przez Kassandra jeźdźcy z przedniej straży oraz przybyli na ślub arystokraci wjechali do Gordionu. Oddziały piechoty zaczęły rozbijać obozowisko pod murami. Zastępca wodza, Jazon, ogłosił, że zostaną tu przez trzy dni. Żołnierze powinni wykorzystać ten czas na odzyskanie sił. Następny dłuższy postój czekał ich dopiero nad brzegami Eufratu.

Kassander, Mnesarete oraz najwyżsi rangą oficerowie zostali zaproszeni przez Sarpedona do jego rezydencji. Pozostali rozlokowali się w licznych zajazdach i gospodach. Niedługo też zapełniły się wszystkie domy rozkoszy w Gordionie. Wprawdzie obywatele tego miasta nie hołdowali obyczajom Lidyjczyków i nie kupczyli wdziękami swoich córek, ale ladacznic i tak starczyło dla każdego wojaka, który szukał chwili przyjemności w ich ramionach.

Niektórzy jednak poświęcili ten wieczór na zgoła inną, znacznie okrutniejszą rozrywkę.

* * *

Żołnierze otaczali wzgórze podwójnym kordonem. Stali w pełnym rynsztunku, jakby zaraz mieli ruszać w bój. Dłonie zaciskali na drzewcach włóczni oraz rękojeściach zakrzywionych mieczy. Zgodnie z poleceniem Kassandra byli to Ateńczycy Dioksipposa, Trakowie Jazona oraz Beoci z miejskiego garnizonu. Generał życzył sobie, by jak najmniej Macedończyków zobaczyło spektakl, który miał się tu rozegrać.

On sam zajął miejsce na szczycie wzgórza, u boku Sarpedona i Omfale. Brata i siostry, którzy już wkrótce mieli się stać mężem i żoną. Zanim to się jednak stanie, zamierzali pożegnać przeszłość, która położyła się cieniem na ich życiu. Lidyjska arystokratka wyglądała tego dnia szczególnie pięknie. Choć nazajutrz miało się odbyć jej wesele, dziś przywdziała kolor żałoby. Czarny niczym bezgwiezdna noc peplos i równie ciemny, szarpany przez wiatr himation, spod którego wymykały się złociste pukle.

Nieopodal, pod kierunkiem nerwowego cieśli uwijali się niewolnicy. Pospiesznie zbijali belki i kopali otwór, w którym miała zostać osadzona najdłuższa z nich. Przez pewien czas Kassander przyglądał się narzędziu kaźni. W końcu odwrócił wzrok. Gdyby to od niego zależało, zakończyłby sprawę szybko. Jedno cięcie miecza lub rhompai i głowa toczy się po trawie. Ale decyzja nie należała do niego. Oddał ją Omfale. Kobiecie, która wycierpiała z rąk skazańca więcej, niż ktokolwiek inny.

Generał popatrzył w dół zbocza. Właśnie go prowadzono. Słaniał się w ramionach potężnych Traków, pochodzących zapewne z plemienia Tryballów. Miał pochyloną głowę, jego tunika była w strzępach. Czyżby wcześniej został wychłostany? Wyglądał, jakby przez długie godziny poddawano go torturom. Omfale okazała się bardziej okrutna, niż można się było spodziewać. Zazwyczaj skazańcowi dawano chwilę wytchnienia przed egzekucją. Nawet taką, która miała stanowić długą męczarnię.

Wzgórze dominowało nad miastem, można je było ujrzeć z każdego wyższego budynku w Gordionie. Dziś cała frygijska stolica stanie się świadkiem aktu sprawiedliwości lub też – jak kto woli – zemsty. Kassander miał nadzieję, że jego ludzie skupią się na piciu, hazardzie i pieprzeniu. I nie będzie im się chciało zbyt często zadzierać głów.

Orszak wiodący obalonego satrapę Lidii, Andromenesa, dotarł na szczyt wzgórza. Skazaniec jakby nadludzkim wysiłkiem uniósł głowę. Najpierw odszukał spojrzeniem Omfale. Jeśli chciał błagać ją o litość, natychmiast tego poniechał. Teraz skupił uwagę na swym jedynym rodaku w zasięgu wzroku.

– Kassandrze, proszę cię… Przerwij to szaleństwo! Jestem Macedończykiem, tak jak ty! Do tego arystokratą, przyjacielem samego króla! Nie możesz oddać mnie tym barbarzyńcom!

Resztki tuniki zsunęły mu się z ramienia, odsłaniając tors. Generał miał już pewność: od chwili przekazania go w ręce Lidyjczyków satrapa był torturowany. Starczyło ledwie kilka klepsydr, by jego ciało pokryło się ranami po wzmocnionym żelaznymi kulkami biczu. Zastanawiał się, które z rodzeństwa wydało ten rozkaz. Twarz Omfale była nieodgadniona. Sarpedon uśmiechał się szeroko.

– Kassandrze! – Andromenes spróbował raz jeszcze. – Jeśli mnie nie ocalisz, będziesz tego żałował do końca swoich dni! Mam na dworze potężnych przyjaciół. Szepczą do ucha samego Aleksandra. Czy sądzisz, że uraduje go twój uczynek?

Ponieważ generał nadal go ignorował, satrapa całkiem się załamał. Łzy popłynęły mu po policzkach. Szloch wstrząsał piersią. Próbował się wyrywać Tryballom, ale ci trzymali go pewnie i mocno.

– Przepraszam za wszystko, co zrobiłem! Pozwólcie mi żyć, a naprawię wszystkie szkody! Błagam o jeszcze jedną szansę!

– Choć raz zachowaj się z godnością – warknął w końcu zdegustowany Kassander. – Nic, co powiesz, nie zmieni twego losu. Przyjmij go tak, jak przystało na Macedończyka!

Andromenes zdołał opanować się na moment. Zaraz jednak na dany im znak Tryballowie poprowadzili go w stronę miejsca kaźni. Kiedy ujrzał leżące na ziemi belki, zawył:

– Tylko nie to! Nie możecie tego uczynić! Nie wolno wam!

Olbrzymi Trakowie obalili go na ziemię. Zmusili, by ułożył się plecami na najdłuższej belce. A potem docisnęli mu ręce do poprzecznej. Niewolnik podał cieśli młot oraz gwoździe. Ten, zanim wbił pierwszy z nich, obejrzał się jeszcze na Omfale. Oczekiwał na jej ostateczną zgodę. Kiedy zacznie, nie będzie się już można cofnąć.

Piękna Lidyjka zastygła w bezruchu. Satrapa gapił się na nią wybałuszonymi oczami. Zapewne w jego głowie pędziło teraz tysiąc myśli. A wszystkie je przesycała zupełnie bezpodstawna nadzieja.

Nadzieja na łaskę.

Omfale skinęła cieśli głową. Młot uniósł się i uderzył w główkę gwoździa. Trysnęła krew. Andromenes ryczał z bólu. Choć Kassander przyglądał się temu z obojętnym wyrazem twarzy, w głębi serca był wstrząśnięty okrucieństwem swojej kochanki. Śmierć na palu była wprawdzie bolesna, lecz trwała zwykle nie dłużej niż dobę. Człowiek ukrzyżowany mógł umierać parę dni. Z głodu, pragnienia, ropiejących ran. A jeśli od czasu do czasu go pojono, agonia mogła się rozciągnąć na tydzień.

Kiedy przedramiona i stopy skazańca zostały przybite, zaś nadgarstki i kostki przywiązane do krzyża powrozem, zaczęło się podnoszenie całej konstrukcji. Andromenes wył aż do momentu, gdy pionowa belka wsunęła się w przygotowany otwór. Wtedy jego krzyk przeszedł w żałosne zawodzenie. Kassander zwrócił się ku Omfale. Blondwłosa Lidyjka jemu również skinęła głową. Choć na jej wargach nie zagościł nawet cień uśmiechu, czuł, że była usatysfakcjonowana. W tej tragedii pozostała jeszcze jedna, ostatnia już kwestia. I to właśnie jemu przypadło jej wygłoszenie.

– Wystawić regularne warty – zwrócił się do stojącego nieopodal ateńskiego oficera. – Nie dopuszczać do skazańca nikogo, kto mógłby spróbować go uwolnić. Za trzy dni, kiedy będziemy stąd odchodzić, przekazać pełnię obowiązków Beotom.

Oficer zasalutował. Generał miał już odejść, kiedy przypomniał sobie o najważniejszym rozkazie.

– Ach, jeszcze jedno. Codziennie poić o poranku.

* * *

Omfale powróciła do swoich komnat w rodowym pałacu. Z pomocą usłużnych eunuchów zdjęła kosztowną szatę i przywdziała znacznie skromniejszą, sięgającą kostek białą suknię. Z pucharem ledwie doprawionej winem wody usiadła na łożu, które zwykle służyło do spożywania posiłków. Popijając niespiesznie, myślała o tym, co ujrzała i o tym, co poczuła, kiedy gwoździe wbijały się w ciało Andromenesa. Zemsta wreszcie się dokonała. A raczej dokona się za kilka dni, kiedy skazaniec wyda wreszcie ostatnie tchnienie. Może dlatego wrażenie triumfu nie było kompletne?

A może chodziło o coś zupełnie innego… Czy to możliwe, że nadchodzący ślub zatruwał smak odniesionego zwycięstwa? Świadomość, że już wkrótce stanie się żoną Sarpedona wprawiała ją w zaprawioną goryczą rozpacz. Miała świadomość, że po upadku Andromenesa nie będzie jej dane długo cieszyć się swobodą. Dla dobra rodu musiała jak najszybciej wyjść za mąż, pieczętując w ten sposób sojusz z innym potężnym domem. Skąd mogła wiedzieć, że brat ma wobec niej zupełnie inne plany? Że wykorzysta swoją władzę, by spełnić dziecięcą fantazję i zaspokoić zakazaną żądzę? Osiągnąć to, co nie było możliwe, póki żył ich ojciec?

Myśl o Sarpedonie najwyraźniej przywołała go przed jej oblicze. Omfale usłyszała jakieś zamieszanie w przedpokoju, ciche protesty eunuchów, odgłos wymierzonego policzka. A potem do komnaty wpadł jej brat. Wciąż ubrany na czarno, jak tam, na szczycie wzgórza kaźni. W dłoni dzierżył kielich z winem, oczy lśniły mu pijacką radością. Najwyraźniej zaczął pić już w lektyce, która niosła go z powrotem do Gordionu. Lidyjka nie podniosła się na powitanie. Obserwowała nieproszonego gościa spod na wpół opuszczonych powiek.

– Potwór umiera! – zawołał roześmiany. – A twój kochanek wkrótce ruszy w swoją drogę! Dwaj przeklęci Macedończycy odchodzą z naszego życia! Napij się ze mną, siostro! Jest się czym radować!

– Dla ciebie to same dobre wiadomości – odparła spokojnym tonem.

– A dla ciebie nie? – Sarpedon zbliżył się do niej chwiejnym krokiem. – Nie masz już dość macedońskich kutasów wsuwających się w twą cipę?

Westchnęła. Jej brat nigdy nie umiał pić. A kiedy już przesadził, stawał się wulgarny.

– Odpowiedz mi! – Sarpedon stanął nad nią i zakołysał się. Pociągnął solidny łyk wina i mówił dalej: – Wiesz, jaki jest twój problem, Omfale? Zawsze rżnęli cię cudzoziemcy. Najpierw Pers, a potem Macedończycy. Dlatego nie wiesz, co to prawdziwy mężczyzna… Ale jutro wreszcie się dowiesz!

Wzdrygnęła się, lecz nawet tego nie zauważył.

– Nie mogę się doczekać naszej nocy poślubnej. Dwie doskonałe połowy złączą się, by stworzyć idealną całość! Jesteśmy dla siebie stworzeni, siostrzyczko. Ja zawsze to czułem, a ty wkrótce się przekonasz!

– Jeśli zaraz nie skończysz pijatyki, o niczym się nie przekonam, a ślub trzeba będzie odwołać.

Te słowa go rozzłościły. Dopił wino i odrzucił za siebie kielich.

– Nic o mnie nie wiesz, Omfale! Nie masz pojęcia, do czego jestem zdolny! Powiedz słowo, a ci to udowodnię.

– A zatem udowodnij mi, że wiesz, którędy opuszcza się moje komnaty. Gdybyś się zgubił, eunuchowie chętnie ci pomogą.

– Drwisz sobie ze mnie!

– Trochę tak, braciszku.

– Nie nazywaj mnie tak!

– Przecież nim jesteś. – Omfale podniosła się z łoża i stanęła twarzą w twarz z Sarpedonem. – Moim małym, przestraszonym braciszkiem, który do dziesiątego roku życia moczył się w łóżku… Nasz ojciec tego nie znosił, pamiętasz? Bił cię za to rzemiennym pasem.

Cofnął się o dwa kroki, jakby to ona go uderzyła.

– Nie waż się o tym mówić!

– Ale dlaczego? Przecież to prawda. Znam cię dobrze, braciszku. Wiem o tobie więcej niż ktokolwiek inny. Również o tym, że w sardyjskich kazamatach ty również poznałeś blisko parę „cudzoziemskich kutasów”. Myślisz, że zasłużyłeś w ten sposób na mój szacunek? Że jako żona będę oddawać ci należną cześć? Niedoczekanie! Lepiej przemyśl to jeszcze raz, Sarpedonie. Zastanów się, czy naprawdę chcesz mnie poślubić!

– Milcz! – krzyknął i złapał ją za ramiona. Potrząsnął mocno, burząc misterną fryzurę Lidyjki. – Jeśli będzie trzeba, zmuszę cię do posłuszeństwa! Zobaczysz, jaki potrafię być! Zmienię twoje życie w koszmar! Jeszcze zatęsknisz za Andromenesem!

A potem jego krzyk przeszedł w bolesny pisk. Omfale sięgnęła mu pod tunikę. I mocno ścisnęła w dłoni jądra.

– Ty zmusisz mnie do posłuszeństwa? – zakpiła, spoglądając w wypełnione cierpieniem oczy. – Ty, prawdziwy mężczyzna, jakże inny od niegodnych cudzoziemców?

– Puść… Natychmiast puść…

– Dopiero się przyzwyczajam. Czuję, że od jutra będę to często robiła. Chyba że pójdziesz po rozum do głowy, mój mały braciszku.

– Czego chcesz?! – wrzasnął, czując, jak Lidyjka zaciska mocniej palce.

– Najchętniej innego męża. A skoro nie mogę go mieć, żądam, byś jak najprędzej sobie poszedł.

Sarpedon skinął nerwowo głową. Kiedy uznała, że przyswoił sobie lekcję, wypuściła jego jądra z dłoni. Trzymając się za nie, pokuśtykał w stronę drzwi. Zanim opuścił komnatę, rzucił jeszcze siostrze mordercze spojrzenie.

– Ostatni raz mnie upokorzyłaś!

Westchnęła.

– Oby. Naprawdę nie sprawia mi to przyjemności.

To jednak go nie uspokoiło. Mówił z coraz większą furią:

– Po ślubie każę służbie przywiązać cię do łóżka… i zrobię z tobą, co mi się spodoba! Najpierw wychłoszczę… a potem zerżnę w tyłek, aż zacznie krwawić!

– Andromenes robił dokładnie to samo. Widziałeś dziś, jak to się kończy.

– Grozisz mi?!

– Nie, Sarpedonie. Ratuję ci życie. Kassander już teraz najchętniej wyprułby twe wnętrzności. Jeśli mnie skrzywdzisz, dasz mu świetny pretekst.

Jej brat nie powiedział już nic więcej. Blady jak śmierć, czym prędzej zbiegł sprzed oczu Omfale.

* * *

Kiedy opuszczał wzgórze, Kassander czuł, że musi się napić. Na szczęście, znalezienie właściwego kompana nie nastręczało trudności. Dioksippos czekał nań u stóp wzniesienia. Ateńczyk nie miał ochoty brać udziału w egzekucji, ale czuwał w pobliżu, na wypadek gdyby był potrzebny. Teraz wyraźnie cieszył się, że jego obecność nie okazała się konieczna.

– Wyglądasz, jakbyś w ciągu klepsydry postarzał się o pięć lat!

– Może tak właśnie się stało, przyjacielu.

– A więc pozwólmy winu spłukać złe wspomnienia.

– Święte słowa, Dioksipposie. Prowadź!

Nie wrócili do pałacu, gdzie czekała na nich służba, wykwintne komnaty i najlepsze trunki z cypryjskich winnic. Zamiast tego udali się do zwykłej tawerny, którą odwiedzali mieszkańcy Gordionu i żołnierze. Obydwaj czuli, że dopiero w takim miejscu, pospolitym i bezpretensjonalnym, będą się mogli naprawdę odprężyć. A ponieważ nie nosili żadnych widocznych oznak swojej rangi, liczyli na to, że uda im się wtopić w tłum.

Zanim nad miastem zapadł mrok, siedzieli już w ciasnej salce podejrzanego lokalu, popijając tanie wino i opędzając się od nachalnych posługaczek. Ateńczyk pochylił się ku Kassandrowi i mówił cicho:

– Wraz ze śmiercią Andromenesa zakończy się to szaleństwo, które ciągnie się za nami od Sardis. Miejmy nadzieję, że reszta drogi upłynie już w spokoju.

– Ośmielam się w to wątpić – rzekł ponuro Macedończyk. – Mam wrażenie, że ciąży nad nami jakaś klątwa. Najpierw ten pieprzony sztorm, potem bratobójcza walka z królewskim satrapą… A teraz ślub Omfale. Z tym gnojkiem Sarpedonem! Wyobrażasz to sobie? Trzeba go było zostawić w kazamatach Sardis!

– Przestań, Kassandrze, doprawdy, nie przystoi ci poza moralisty! Ten ślub nie przeszkadza ci dlatego, że połączy brata i siostrę, tylko dlatego, że sprzątnie ci sprzed nosa kochankę!

– Może i tak. Przez ostatnie dni… – szukał odpowiednich słów – przywiązałem się do niej.

– Mam nadzieję, że tylko tyle. Lidyjki potrafią upoić.

– Zdaję się, że ty również poznałeś swoją w Sardis.

– Owszem – Dioksippos uśmiechnął się szeroko – lecz byłem na tyle rozważny, by nie wiązać się z arystokratką. Amestris była tancerką w gospodzie. Możesz być pewny, że to przydaje się w łożnicy! Ty wiesz, jak ona potrafi ścisnąć udami? Zresztą, nie tylko to umie zaciskać…

Kassander nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

– I nikt nie rościł sobie praw do takiego skarbu?

– Wręcz przeciwnie. Miała wyjątkowo wrednego opiekuna, który stanowczo nie chciał ze mną negocjować. Zapewne myślał, że na jej występach zarobi więcej, niż jestem mu w stanie zapłacić. I pewnie miał rację… Dlatego nie licytowałem zbyt wysoko, tylko wziąłem ją sobie siłą. Prawem zdobywcy.

– I bardzo słusznie. Szkoda, że nie mogę tak samo uczynić z Omfale.

– Szkoda – Ateńczyk napił się wina i skrzywił z niesmakiem. – A właściwie dlaczego nie możesz?

– Musiałbym zabić jej brata. A tego mi nie wybaczy.

– Kobiety… – rzekł filozoficznie Dioksippos.

– Lepiej się jeszcze napijmy.

Po dwóch klepsydrach i trzech kolejnych dzbanach byli już obaj mocno wstawieni. Wielokrotnie odprawiane posługaczki wreszcie zniechęciły się i poszły szukać innych adoratorów. Dwaj przyjaciele nawet tego nie spostrzegli. I choć mówili o wielu sprawach, to i tak prędzej czy później powracali do tego samego tematu. Kassander tłumaczył Ateńczykowi:

– Pożegnałem się z Omfale. Zeszłej nocy, w ruinach stacji pocztowej. To dla mnie zamknięty rozdział. Nic już nie da się tu dodać.

– Zapewne bym ci współczuł – zakpił Dioksippos – gdyby nie fakt, że wciąż masz Mnesarete. Najwyższy czas, byś skupił się na niej. Przecież widać, że to gorąca sztuka! A przez ciebie usychała w samotności!

– To prawda, zaniedbałem ją…

– Wreszcie się zorientowałeś! Ech, Macedończyku… Gdybyś nie był moim towarzyszem broni, do tego wyższym rangą, a przede wszystkim dobrym kompanem, nazwałbym cię zwykłym głupcem!

Kassander nie zamierzał gniewać się za szczerość. Po raz ostatni zderzyli się kubkami i wypili do dna, aż wino pociekło im po podbródkach.

– W innych okolicznościach zaproponowałbym wyprawę do burdelu – rzekł Ateńczyk, ocierając sobie usta wierzchem dłoni. – Ale przecież obydwu nas oczekują piękne niewiasty. Dzisiejszą noc spędzę w ramionach smagłej Amestris. Czuję, że długo nie nasycę się jej wdziękami.

– A ja złożę wizytę Szmaragdowookiej – zdecydował generał. – Zbyt długo musiała znosić konkurencję Lidyjki.

To powiedziawszy podnieśli się od stołu i ruszyli w długą drogę powrotną, do przydzielonych im kwater.

* * *

Nad Gordionem zapadła noc.

Mnesarete wzięła długą, gorącą, odprężającą kąpiel. Kiedy jońska niewolnica Melisa myła jej ciało i wcierała w nie wonne olejki, Lidyjka Parmys zabawiała swoją panią grą na flecie. Szmaragdowooka nie wiedziała, czy tej nocy przyjdzie do niej Kassander, ale jak zawsze wolała być na to przygotowana.

Nie zadając sobie trudu, by okryć własną nagość, ułożyła się na wygodnym łożu, jakże innym od posłania, jakie miała w wojskowym namiocie. Przez parę chwil żałowała, że nie może zawsze sypiać w takich warunkach. Zaraz jednak skonstatowała, że przecież taki właśnie był jej wybór: życie u boku żołnierza, podążającego tam, gdzie wiodła służba. Lepiej więc, by jak najprędzej przywykła do ciężkiego, obozowego życia. Takie noce jak ta będą raczej wyjątkami niż regułą.

Posłała Jonkę po swą biżuterię. Gdy służka pochylała się nad skrzynią podróżną, zadrżała i syknęła z bólu. Mnesarete uśmiechnęła się. Poprzedniej nocy wymierzyła dziewczynie długą i dotkliwą chłostę. Nie dlatego, że ta na to zasłużyła. Wręcz przeciwnie: wieści, które przyniosła, wprawiły Szmaragdowooką w wyśmienity nastrój. Nie, bicz spadł na śniade plecy Melisy po prostu dlatego, że jej pani przyszła na to ochota.

Nie był to jednak zwykły kaprys. Musiała rozładować napięcie, które narastało w niej w ciągu ostatnich dni. Napięcie wywołane notorycznymi zdradami Kassandra, nowym, intrygującym romansem z Nasakhmą i jego straszliwym finałem. O dziwo, sposób, który wybrała, poskutkował. Była dziś znacznie spokojniejsza, pogodzona z losem i własnymi uczynkami. Maltretowanie niewolnicy okazało się niemal tak przyjemne, jak miłosne zbliżenie z mężczyzną. Przerwała chłostę dopiero wtedy, gdy jej ciałem wstrząsnęło silne, podobne orgazmowi doznanie.

Melisa wydobyła z wielkiej skrzyni szkatułę na biżuterię. Postawiła ją na stole przy łożu i zaczęła przeglądać zgromadzoną przez Mnesarete kolekcję. Zaproponowała swojej pani srebrne kolczyki ze szmaragdami, które dobrze pasowały do jej oczu oraz łańcuszek zapinany wokół bioder. Dziewczyna z Argos myślała już jednak o czymś zupełnie innym.

– Rozbierz się i pokaż mi plecy – rozkazała.

Jonka podniosła się z kolan i posłusznie zrzuciła krótką szatę, którą nosiła w prywatnych komnatach. Kreacja była równie skąpa, jak u młodych Spartanek: odsłaniała ramiona, dekolt i nogi aż do połowy uda. A teraz znalazła się na podłodze. Niewolnica zbliżyła się do łoża i odwróciła tyłem do swojej właścicielki. Oczom dziewczyny z Argos ukazały się liczne pręgi w kolorze soczystej czerwieni, pokrywające jej plecy i pośladki. Wyciągnęła rękę i przesunęła po nich palcami. Delikatnie, ledwo muskając, ale i tak Melisa zadrżała, jakby ją oparzono.

– Boli?

– Tak, pani.

– I pewnie nie chcesz otrzymać kolejnej chłosty?

– Proszę, nie… – Przestraszona obejrzała się na Szmaragdowooką.

– W takim razie lepiej dobrze się spraw – odparła Mnesarete, osuwając się na plecy. Rozchyliła nogi szeroko i ugięła je w kolanach. – A może dzisiaj cię oszczędzę…

Służce nie trzeba było powtarzać dwa razy. Bez wahania wsunęła się na łoże i zajęła miejsce między udami swojej pani. Zaczęła od całowania ich wewnętrznej strony, dłońmi masując biodra i podbrzusze. Jej przesycona lękiem skwapliwość rozbawiła dziewczynę z Argos, lecz zaraz skupiła się na coraz przyjemniejszych doznaniach. Dała znak Parmys, by ta kontynuowała grę. Sama zamknęła oczy i oblizała swe uszminkowane wargi.

Usta Melisy błądziły po udach i łonie, a Szmaragdowooka robiła się coraz bardziej spragniona oraz niecierpliwa. W końcu wzięła tamtą za włosy i ręką naprowadziła na swój coraz bardziej wilgotny srom. Gdy poczuła na nim pierwsze liźnięcie, wygięła się w łuk i głośno jęknęła.

– Widzę, Mnesarete, że zaczęłaś beze mnie. – Usłyszała rozbawiony głos.

Parmys urwała melodię w pół nuty. Dziewczyna z Argos otworzyła oczy i ujrzała stojącego w drzwiach alkowy Kassandra. Musiał dopiero przyjść, bo na ramionach wciąż miał ciężki, wojskowy płaszcz, dobry na wieczorne chłody, lecz nieprzydatny w dobrze nagrzanym wnętrzu. Teraz szybkim ruchem rozpiął trzymającą go klamrę. Płaszcz osunął się na podłogę, gdy Macedończyk ruszył w stronę łoża.

– Nie przeszkadzajcie sobie – rzekł. – Podoba mi się to, co widzę.

Szmaragdowooka odprężyła się. Kassander nigdy nie miał jej za złe igraszek z niewolnicami. Wręcz przeciwnie, sam życzył sobie czasem pokazu miłości saficznej. Tym razem również nie zamierzał się gniewać. A więc dobrze… Ona również okaże hojność. Gestem dała znać Lidyjce, by się nim zajęła. Melisie zaś poleciła kontynuować swe zabiegi. Zamruczała niczym kotka, czując, jak język Jonki wsuwa się między jej dolne wargi.

Parmys odłożyła flet i podniosła się z poduszek, na których zasiadała. Mogła nie znać zbyt dobrze greki, lecz jako nieodrodna córa swej ojczyzny wiedziała sporo o sztuce kuszenia. Kołysząc uwodzicielsko biodrami, zbliżyła się do Macedończyka. Spojrzał na nią chyba po raz pierwszy od chwili, gdy rozpoczęła służbę u Mnesarete. To, co zobaczył, wyraźnie mu się spodobało. Była niewysoką dziewczyną o wydatnych kościach policzkowych, dużych, lekko skośnych, brązowych oczach i prostych włosach barwy słomy. Miała na sobie długą, sięgającą podłogi suknię, trzymającą się dzięki wiązaniom na prawym ramieniu. Gdy tylko stanęła przed Kassandrem, rozplątał je niecierpliwym ruchem. Szata spłynęła w dół, odsłaniając powabne ciało niewolnicy: nieduże piersi, których sutki ozdobione były srebrnymi kolczykami, płaski brzuch, zaokrąglone biodra.

Kiedy mężczyzna ściągał z siebie tunikę, ona uklękła przed nim i zaczęła rozwiązywać mu wysokie, kawaleryjskie sandały. Szybko się z nimi uporała, lecz on nie pozwolił jej podnieść się z podłogi. Głowa Parmys znalazła się na wysokości jego przyrodzenia. Ujęła penisa w dłoń i skierowała go ku sobie. Z każdą chwilą nabrzmiewał i stawał się coraz twardszy. Nie czekając, aż całkiem zesztywnieje, wzięła go w usta i zaczęła obciągać dłonią. Kassander westchnął, usatysfakcjonowany. Przeniósł spojrzenie na łoże, gdzie Melisa dawała Szmaragdowookiej wiele przyjemności. Klęczała pochylona między udami swojej pani, wypinając w stronę Macedończyka pośladki. Nie uszło jego uwadze, że są one świeżo wychłostane biczem. Sięgnął ręką w dół, wplótł palce we włosy Lidyjki i mocniej docisnął ją do swego podbrzusza.

Mnesarete pojękiwała, czując, jak język jońskiej niewolnicy wnika głęboko w jej ciało. Ujęła w dłonie własne piersi i mocno je ściskała, nie oszczędzając twardych z pożądania brodawek. Choć przedtem pieszczoty Melisy miały być główną atrakcją wieczoru, teraz stały się ledwie przystawką przed właściwą ucztą. Otworzyła oczy i poszukała spojrzeniem Kassandra. Stał nieopodal, również w nią wpatrzony. Naga Parmys klęczała przed nim, jasna głowa poruszała się tuż przy jego kroczu. Dziewczyna z Argos posłała kochankowi na wpół przytomny uśmiech.

Jonka otuliła teraz ustami łechtaczkę. Ssała ją, lizała, uciskała między wargami. Szmaragdowooka wiła się na pościeli coraz bardziej rozpalona. Kiedy w jej pochwę śmiało wtargnęły dwa palce, wydała z siebie ochrypły krzyk. Drapała paznokciami prześcieradło, ścisnęła sutek między dwoma palcami, aż całą pierś przeszedł paroksyzm bólu. Czuła się wyśmienicie… Do ideału brakowało jej tylko jednego.

Silnie już podniecony Kassander odepchnął od siebie Lidyjkę i zbliżył się do posłania. Chwycił Melisę za włosy i niezbyt delikatnie odciągnął ją od podbrzusza Mnesarete, po czym sam uklęknął między jej rozchylonymi nogami. Objął dziewczynę z Argos ramieniem i bez trudu podniósł, przyciągając ku sobie. Zarzuciła mu ramiona na szyję, uda docisnęła do jego bioder. Osunęła się na wyprężony, mokry od śliny Parmys członek i pozwoliła, by wypełnił ją po brzegi.

Przez długą chwilą trwali w bezruchu, rozkoszując się doznaniem. Macedończyk spoglądał z bliska w oczy kochanki, zaś stwardniałe od miecza dłonie pożądliwie ściskały jej kształtną pupę. Wreszcie cofnął biodra i gwałtownie natarł. Jęcząc, zacisnęła się na nim z wszystkich sił. Nie trzeba im było powolnego rozpędu, od razu przeszli w miłosny galop. Głębokie sztychy wstrząsały ciałem Mnesarete. Jej piersi drżały w rytm kolejnych pchnięć. Ręce splotła na karku Kassandra i nabijała się na jego męskość.

Niewolnice były milczącymi świadkami zbliżenia Macedończyka i ich właścicielki. Melisa czuła się nieco zakłopotana, lecz Parmys przyglądała się z wyraźną fascynacją. W końcu nie wytrzymała – przesunęła się za plecy Szmaragdowookiej. Ujęła w dłonie jej piersi i jęła całować po szyi. Dziewczyna z Argos nie tylko nie odpędziła Lidyjki – wręcz przeciwnie: obróciła głowę i ustami poszukała jej warg.

Ta reakcja zachęciła również Jonkę. Zajęła miejsce u boku swojej pani. Długo gładziła ją po grzbiecie, karku oraz udzie. Następnie pośliniła dwa palce i wsunęła dłoń między jej pośladki. Zaczęła pocierać tylne podwoje Mnesarete, stopniowo wzmagając nacisk. Wkrótce poczuła, jak mięśnie rozluźniają się i ustępują, a palce wnikają głębiej.

Kassander wzmógł jeszcze siłę swoich sztychów. Galop przeszedł w szaleńczy cwał. Kochanka drżała w jego ramionach, pieszczona także przez dwie uczynne służki. Jedną ręką otoczył jej talię, drugą sięgnął ku niedużej, lecz wdzięcznej piersi Melisy. Zacisnął na niej palce. Czarnowłosa niewolnica westchnęła, lecz ani na moment nie zaprzestała swych starań. Prędko wywołały one efekt: nabita na penisa oraz zwinne palce dziewczyna z Argos zaczęła szczytować. Parmys stłumiła pocałunkiem rodzący się ekstatyczny krzyk. Lecz Macedończyk i tak nie miał szans przeoczyć jej orgazmu – poczuł bowiem, jak pulsująca ciasność zaciska się jeszcze mocniej na członku. Mnesarete wyprężyła się i szarpnęła całym ciałem.

Delikatnie ułożył ją na pościeli. Dyszała ciężko, na wpół omdlała z rozkoszy. Wysunął się z jej pochwy. Penis ociekał miłosnymi sokami. Kassander spoglądał z góry na kochankę, zastanawiając się, jak dokończyć to, co z takim powodzeniem zaczął. Parmys nie dała mu wiele czasu do namysłu. Skwapliwie pochyliła się i znowu wzięła go do ust. Mężczyzna jęknął z przyjemności. Wargi przesuwały się od żołędzi w górę trzonu, tak że niknęła między nimi coraz większa część członka. Lidyjka znała się na rzeczy i potrafiła przyjąć go naprawdę głęboko.

Tymczasem Melisa pochyliła się nad Szmaragdowooką. Całowała ją po wilgotnym od potu biuście, jednocześnie dłonią masując między udami, jakby chciała na powrót rozpalić żarzące się w popiele węgle pożądania. Widok ten działał na Kassandra niemal równie mocno, jak to, co czyniła Parmys. Zacisnął zęby, z całych sił powstrzymując zbliżający się orgazm. Chciał sycić się tym wszystkim chociaż odrobinę dłużej, nim dreszcz rozkoszy przyniesie chwilowe zobojętnienie. I choć walczył mężnie, to przecież wiedział, że skazany jest na przegraną. Wargi i język niewolnicy pracowały zbyt zręcznie, a widok pieszczonej Mnesarete był zbyt urzekający.

Doszedł z głuchym pomrukiem i obficie tryskając, napełnił usta Lidyjki nasieniem. Otuliła ciasno żołądź i masowała ją, dobywając kolejnych strumieni. Dopiero, gdy zdołała wyssać ostatnią kroplę, wypuściła go spomiędzy warg. Spojrzała mu w oczy i miała właśnie przełknąć, ale dziewczyna z Argos nie pozwoliła na to:

– Ani się waż, Parmys. To moja nagroda.

Wsparta na łokciach, czekała, aż Lidyjka pochyli się nad nią i głęboko pocałuje, dzieląc się owocem rozkoszy Macedończyka. Patrząc na ten pocałunek, na ich usta lepiące się od nasienia, na to, z jaką ochotą Mnesarete zlizywała mlecznobiałe krople z podbródka niewolnicy, Kassander zadał sobie pytanie: jak to się stało, że tak długo zaniedbywał tę kobietę?

* * *

Pozostała część nocy zapisała się w jego pamięci jako seria obrazów.

Był obraz poznaczonych pręgami po biczu kobiecych pleców. Macedończyk trzymał Melisę za biodra i z impetem wbijał się w nią od tyłu. Głowa jońskiej niewolnicy znów znajdowała się między udami Mnesarete. Dziewczyna z Argos trzymała ją za włosy i zachłannie przyciągała do swojego łona. I choć sama była na wpół przytomna z rozkoszy, to wciąż posyłała Kassandrowi wyuzdane, szmaragdowe spojrzenia.

Był obraz Parmys kochającej się ze swą panią w pozycji, w której każda mogła pieścić ustami srom drugiej. Ponieważ spółkowały leżąc na boku, pokusa była zbyt silna: Kassander przerwał ów pokaz miłości saficznej, układając się za Mnesarete i z impetem wchodząc między jej pośladki. I choć jej właścicielka momentalnie przerwała oralne igraszki, Lidyjka doprowadziła rzecz do końca. Będąc zaatakowaną z dwóch stron, dziewczyna z Argos dochodziła żywiołowo i głośno, zaciskając mięśnie odbytu na penisie Macedończyka, podczas gdy mokre wargi ciasno otulały jej łechtaczkę.

Był obraz trzech ślicznych dziewcząt, blondynki, brunetki i szatynki, bawiących się naraz jego przyrodzeniem. Stał w rozkroku na posłaniu, urzeczony spoglądając w dół, podczas gdy Mnesarete ssała żołądź, Parmys lizała trzon, zaś Melisa pieściła jądra, biorąc je po kolei do ust. Kiedy Szmaragdowooka postanowiła przyjąć go głębiej i jęła nabijać się na wyprężoną męskość, lidyjska niewolnica posłusznie ustąpiła jej miejsca. Przez chwilę tylko pozostawała bezczynna, zaraz bowiem znalazła sposób, by przysłużyć się Macedończykowi. Wślizgnąwszy się za jego plecy, oburącz rozchyliła mu pośladki. A potem zaczęła lizać miejsce między nimi. Tego było już zbyt wiele, nawet dla Kassandra. Długo tryskał w ustach swej kochanki. Tym razem miała całą „nagrodę” dla siebie. Naturalnie, nie podzieliła się nią z żadną z niewolnic.

Wreszcie, po nocy pełnej wrażeń, spoczął wyczerpany między tulącymi się do jego ramion Mnesarete i Melisą. Parmys złożyła mu jasną głowę na brzuchu, piersią ocierając się o zaspokojoną po wielokroć męskość.

I tak właśnie zasnęli.

* * *

Nazajutrz, w samo południe, rozpoczęły się uroczystości ślubne.

Omfale wystąpiła w pysznym peplosie z karmazynowego jedwabiu haftowanego złotem. Jej przedramiona ozdabiały złote bransolety bogato inkrustowane rubinami, twarz natomiast skrywała przed oczyma postronnych woalka. Sarpedon przywdział dziwny strój, inspirowany najwyraźniej modą panującą na perskim dworze. Krótką, płową, wełnianą tunikę oraz ciemnogranatowy, jedwabny płaszcz upstrzony srebrzystymi gwiazdami uzupełniały sięgające do kostek obcisłe, czarne spodnie, które wzbudzały wśród obecnych podczas ceremonii Hellenów z trudem skrywane rozbawienie. Gdy Kassander ujrzał po raz pierwszy pana młodego, o mały włos nie ryknął pogardliwym śmiechem. Młody Lidyjczyk najwyraźniej zamierzał czynić wszystko, by przypominać wszem i wobec, że jest orientalnym słabeuszem, podobnym bardziej do niewiasty niż do pełnokrwistego męża. Wrażenia tego nie zakłócał nawet zdobiony rubinami sztylet w przypiętej do pasa, okutej srebrem pochwie.

Przyszli małżonkowie złożyli w obecności kapłanów ofiary Afrodycie i Kybele, następnie zaś Omfale wsiadła na podstawiony dla niej, zdobiony złotem wóz, zaprzężony w dwa śnieżnobiałe woły. Sarpedon zajął miejsce przeznaczone dla woźnicy. Zgodnie z tradycją pan młody winien przewieźć żonę z domu jej rodziców do własnego. Zgromadzeni po drodze mieli obsypywać pojazd płatkami kwiatów, za co ich samych nagradzano ciskanymi w tłum srebrnymi monetami. Ponieważ jednak brat i siostra mieszkali w tym samym pałacu, należącym przedtem do ich wspólnego ojca, postanowiono, że wóz przejedzie po prostu ulicami Gordionu, by następnie wrócić tam, skąd wyruszył.

W ślad za nim ruszyła procesja weselników, na czele z macedońskim generałem, bez którego dzisiejszy ślub nie byłby w ogóle możliwy. Ubranemu w wykwintny chiton Kassandrowi towarzyszyła Mnesarete. Nie zaproponował jej tego, spodziewając się, że zareaguje na takie zaproszenie gniewem. Sama zapragnęła wziąć udział w weselu i oznajmiła swą wolę w sposób śmiały i stanowczy. Zaskoczyła Macedończyka owym żądaniem tak bardzo, że zgodził się bez oporu. Nie próbował nawet snuć przypuszczeń, jakimi pobudkami się kierowała. Wystarczyło mu przekonanie, że po ostatniej nocy zapanowała między nimi zgoda, a niedawny romans z Lidyjką został mu przebaczony.

Nie mylił się zresztą całkowicie. Szmaragdowooka nie zamierzała czynić mu wyrzutów czy też okazywać, jak bardzo zranił ją swą niewiernością. Zdawała sobie sprawę, że to bezcelowe. Kassander był, kim był i nic nie wskazywało na możliwość jego zmiany. Z drugiej strony, nie mogła sobie odmówić satysfakcji z triumfu nad niedawną rywalką. Chciała spojrzeć jej w oczy, kiedy Omfale będzie już należeć do innego. Uświadomić jej swoją przewagę. Zwykła dziewczyna z Argos zmierzyła się z lidyjską arystokratką w walce o Macedończyka. I zwyciężyła, czego najlepszym dowodem była poprzednia noc. Złotowłosej Omfale pozostanie jej zniewieściały brat-małżonek. Żałosna namiastka prawdziwego mężczyzny, który wybrał Mnesarete.

Wśród licznych gości byli też oficerowie Kassandra: pankrationista Dioksippos ze smagłą pięknością Amestris, młody Herakliusz z kasztanowłosą Talią, samotny Jazon, który jak dotąd nie znalazł sobie kochanka, mogącego mu zastąpić świeżo awansowanego kawalerzystę. Ich skronie zdobiły mirtowe i laurowe wieńce, ciała zaś spowijały eleganckie szaty, właściwe na czas wesela. Nie nosili dziś oręża ani pancerzy i wydawało się, że u niektórych wywoływało to mieszane uczucia. Nawykli do wojaczki i żołnierskiego życia weterani z trudem odnajdowali się w realiach pokoju.

Wśród hymnów na cześć Afrodyty, śpiewanych przez chłopięce i dziewczęce chóry, procesja ruszyła w ślad za pozłacanym wozem. Sypnięte zostały płatki kwiatów, w odpowiedzi Sarpedon zanurzył rękę w leżącym obok jego nogi worku i cisnął wokół monety. Tu i ówdzie rozległ się jęk zawodu. Pieniądze zamiast srebrne były miedziane! Najwyraźniej arystokrata nie kłamał: jego ród bardzo zubożał podczas rządów satrapy Andromenesa. A może po prostu uznał, że nie ma co marnotrawić srebra. Mimo to biedota walczyła ze sobą o brzęczące dźwięcznie monety. Nieliczni tylko złorzeczyli skąpemu ofiarodawcy. Tych zaś uciszali pałkami idący po obu stronach wozu niewolnicy pana młodego. Omfale siedziała nieruchomo, dumnie wyprostowana. Jeśli zdawała sobie sprawę z tego, co się wokół niej dzieje, nie dawała temu jakiegokolwiek świadectwa. Woalka osłaniała szczelnie zarówno jej twarz, jak i myśli.

Przemarsz ulicami miasta nie trwał długo i wkrótce weselnicy znaleźli się znowu w pałacu. Kassander przyjął to z ulgą. Miał wielką ochotę czym prędzej się upić i zapomnieć o fakcie, że oto traci piękną kochankę, którą zabrał pokonanemu satrapie, tylko po to, by następnie oddać komuś nieporównanie bardziej nędznemu. Los potrafił płatać okrutne figle, zaś boskie Prządki najwyraźniej nie darzyły już macedońskiego wodza swoimi względami.

W rezydencji nie było sali dość wielkiej, by pomieścić wszystkich gości. Dlatego też weselników podzielono wedle rangi i oddano im do dyspozycji aż trzy rozległe komnaty. W największej – i najwspanialej udekorowanej – Sarpedon i Omfale zasiedli na pozłacanych tronach. U stóp podwyższenia, na których je ustawiono, na biesiadnych łożach, zajęli miejsce najdostojniejsi z zaproszonych: arystokraci z Lidii i Frygii, a także Kassander, Dioksippos i Herakliusz ze swymi kobietami oraz Jazon. Stoły zastawiono tacami z owocami oraz dzbanami z winem. W powietrzu czuć było woń orientalnych perfum i kadzideł. Ściany ozdabiały barwne freski ukazujące wesele Zeusa i Hery. Sufit – sugestywne przedstawienie ich nocy poślubnej, rozpisane na liczne, rozpalające zmysły sceny. Mnesarete przez dłuższą chwilę przyglądała się im z dużą uwagą, bezwiednie przesuwając językiem po swych wargach. Soczystość barw świadczyła o tym, że malowidła wykonano całkiem niedawno. Zapewne Sarpedon zamówił je wkrótce po uwolnieniu z sardyjskiego lochu. Ich skala oraz tempo wykonania z pewnością miały swoją cenę w najprawdziwszym złocie. Nic więc dziwnego, że dla prostego ludu została tylko pospolita miedź.

Obojętny na otaczające go dzieła sztuki Kassander zaczął pić, gdy tylko zajął należne mu miejsce. Wsparta o niego plecami Mnesarete również wyciągnęła dłoń po kielich. Usłużny niewolnik natychmiast go napełnił. Trunek był wyborny, mimo dziwnego posmaku, i rozkosznie chłodny – najwyraźniej na nim też nie oszczędzano. W sali panował gwar, w który wsączały się niezbyt głośne, acz tworzące przyjemny akompaniament dźwięki fletów. Muzycy siedzieli na poduszkach pod ścianami. Więcej poduszek rozsypano w alejkach wytyczonych wśród łóż biesiadnych. Ich przeznaczenie na razie pozostawało tajemnicą.

Na dany przez Sarpedona znak jeden z eunuchów uderzył w mosiężny gong. Rozmowy ucichły i wszystkie spojrzenia skierowały się na pana młodego. Ten podniósł się z tronu i zataczając ręką szeroki gest, rzekł:

– Witam was, drodzy przyjaciele, którzy przybyliście z odległych nieraz krain, by stać się świadkami moich zaślubin z piękną Omfale! Liczę, że na zawsze zapamiętacie ten dzień i ucztę, którą przyszykowałem! Dołożyłem starań, by zaspokoić wszelkie, najbardziej nawet wyszukane gusta!

W komnacie rozległy się brawa. Sarpedon poczekał, aż ucichną, nim kontynuował:

– Chciałbym się teraz zwrócić do najmilszych memu sercu gości, Macedończyków i Hellenów! Gdyby nie wy, nie byłoby tutaj ani mnie, ani mojej ukochanej siostry, którą dziś biorę za żonę. Już wkrótce zobaczycie, jak bawią się Lidyjczycy. Z pewnością wiele rzeczy was zadziwi. Będzie to odległe od waszych osławionych sympozjonów, na których filozofowie uczenie rozprawiają między sobą, dyskretnie tylko obmacując usługujących im efebów! Sądzę jednak, iż zgodzicie się, że uczty w Lidii są bardziej szczere, bliskie naturze, autentyczne!

– Wątpię, by ci wyperfumowani zniewieścialcy w barbarzyńskich spodniach potrafili przewyższyć uczty Macedonii! – warknął Kassander.

Mnesarete sięgnęła za siebie i pieszczotliwie przesunęła mu ręką po szyi.

– Daj im szansę – szepnęła. – Ja jestem zaciekawiona…

– Byście jednak mogli w pełni tego doświadczyć – ciągnął Sarpedon – wpierw musicie wyzbyć się oporów i uprzedzeń. Dlatego też zachęcam was, byście do woli kosztowali wina! Dodano do niego soku z granatu oraz opium – dwóch niezawodnych środków pobudzających śmiałość i rozpalających zmysły!

Zachęcona tymi słowami dziewczyna z Argos z ochotą upiła kolejnych parę łyków chłodnego trunku. Macedoński wódz popatrzył na swój puchar i uświadomił sobie, że opróżnił już trzy takie naczynia. Choć nie było tego dość wiele, by świat zawirował mu przed oczami, zaczynał już odczuwać skutki własnego nieumiarkowania. Bynajmniej nie były one zresztą nieprzyjemne. Oddech generała przyspieszył, słuch i powonienie wyostrzyły się ponad wszelką miarę. Zaczął dostrzegać więcej. Za to wszyscy wokół jakby spowolnili swe ruchy. Zdezorientowany, skierował wzrok na siedzącą u boku brata Omfale. Uniosła na moment welon i odwzajemniła jego spojrzenie. Piękne, błękitne oczy zdawały się mówić: „Nie wiń mnie proszę. To nie mój pomysł!” Zanim zdążył cokolwiek uczynić, jego towarzyszka przeciągnęła się z rozkosznym jękiem. Czyniąc to, pośladkami naparła na podbrzusze Kassandra. Poczuł, że ma erekcję, mocniejszą jeszcze niż poprzedniej nocy, kiedy uprawiał miłość ze Szmaragdowooką i jej niewolnicami. Czy sprawił to widok Lidyjki, bliskość Mnesarete, całkiem świeże wspomnienia czy może ukryty w winie narkotyk? Nie był w stanie na to odpowiedzieć. Ani też oprzeć się sile, która powoli brała go we władanie.

Na dany przez Sarpedona znak do sali wkroczyły tanecznym krokiem młode dziewczęta w zwiewnych, na wpół przezroczystych szatkach. W ślad za nimi ukazali się zabójczo przystojni chłopcy w prowokacyjnie krótkich tunikach. Trzymając się za ręce, w barwnym i roześmianym korowodzie ruszyli między łoża ucztujących. Goście przyglądali się w zachwycie temu festiwalowi świeżości, witalności i urody. Oczy lśniły od rodzącego się podniecenia, puchary unosiły w kierunku sług, którzy natychmiast je napełniali. Piękna brunetka o ognistym spojrzeniu zawirowała przed Kassandrem i Mnesarete. Jej szkarłatny peplos z najcieńszego jedwabiu nie skrywał niemal niczego. Szmaragdowooka uniosła się na łokciu i rozchyliła sugestywnie wargi. Czarnowłosa natychmiast przypadła do niej i złożyła na ustach dziewczyny z Argos długi pocałunek.

W innych okolicznościach Macedończyk zganiłby pewnie swoją nałożnicę za brak opanowania. Ale Sarpedon miał rację. To nie była helleńska uczta, gdzie liczyła się samokontrola i nieuleganie – przynajmniej z początku – zmysłowym pokusom. Na lidyjskim weselu zachęcano, by sięgnąć po smakowity owoc i jak najprędzej zerwać go dla siebie. Kiedy więc Mnesarete całowała się z brunetką, Kassander sięgnął ku jej pełnej, obleczonej w przezroczysty jedwab piersi. Westchnęła bardzo zachęcająco, po czym spojrzała generałowi prosto w oczy.

– Odszukaj mnie po występie – zamruczała – a będziesz mógł zrobić ze mną znacznie więcej…

– Mam nadzieję, że ja także – wtrąciła bez śladu zazdrości dziewczyna z Argos.

By podkreślić swoje słowa, ujęła drugą pierś tancerki. Ta odpowiedziała przychylnym uśmiechem. Po chwili jednak opuściła ich, żeby dołączyć do swych barwnych niczym motyle koleżanek. Nim się to stało, szepnęła jeszcze:

– Będę was wyglądała.

Macedończyk przesunął dłoń na szyję Mnesarete. Zacisnął na niej lekko palce. Nachylił się do jej ucha i szepnął:

– Widzę, że zeszła noc nie ugasiła trawiącego cię ognia…

W odpowiedzi mocniej naparła pośladkami na jego podbrzusze.

– Niewolnice ci nie wystarczą? – ciągnął ciężkim z podniecenia tonem. – Chcesz jeszcze jej?

– Tak samo jak ty.

Nim zdążył cokolwiek odrzec, głos znowu zabrał pan młody. Służba wnosiła na salę tace uginające się od owoców oraz wykwintnych przystawek, Sarpedon zaś rzekł głośno, z kielichem w prawicy:

– Nadeszła pora na pierwsze widowisko tego wieczoru! Czcigodni goście, specjalnie dla was tancerze wykonają pokaz „Achajowie i Trojanki”!

Wybuch entuzjazmu lidyjskich oraz frygijskich uczestników uczty wskazywał na to, że już nieraz byli widownią tego spektaklu. I mieli wielką chęć ujrzeć go ponownie. Rozległa się muzyka, grana zgodnie przez flecistów. Dziewczęta w przezroczystych sukniach i młodzieńcy w krótkich tunikach zbili się w dwóch grupach po przeciwnych stronach sali.

A pan młody wciąż mówił:

– Przed setkami lat, po bohaterskiej walce, Troja upadła na kolana! Achajowie zdobyli ją podstępem i brutalną siłą. Mężczyzn wymordowano, a niewiasty znalazły się na łasce zdobywców. Oto, co się z nimi stało!

Gdy tylko przebrzmiały słowa, młodzieńcy runęli ku „Trojankom”, śmiejąc się i krzykiem oznajmiając, co z nimi zrobią. Te salwowały się ucieczką, z wdziękiem i wyczuciem rytmu, wirując w piruetach, zwodach i unikach, prezentując się ucztującym i wzmagając ich podekscytowanie. Znać było jednak, że wcale nie pragną umknąć niebezpieczeństwu – wszak pisany był im los branek. „Achajowie” dościgali w końcu każdą z nich. Ciskali je wówczas na rozsypane po podłodze poduszki. Dziewczęta zawodziły w fałszywej rozpaczy, podczas gdy zdobywcy przystępowali do darcia cienkiego jak pajęczyna jedwabiu. Musiał być to najdroższy fragment przedstawienia – półprzezroczyste suknie z pewnością kosztowały więcej niż najęcie tancerzy, którzy zresztą mogli być niewolnikami. Ze swego łoża Kassander i Mnesarete obserwowali, jak pięknie zbudowany „Achaj” o złocistych lokach dopada brunetkę w szkarłacie. Powala ją na podłogę i kilkoma szarpnięciami obnaża piersi, które jeszcze przed chwilą trzymali w dłoniach. „Trojanka” błagała go o litość, apelowała, by uszanował jej niewinność. W odpowiedzi spoliczkował ją wierzchem dłoni. To nie wyglądało na markowany cios – dziewczyna osunęła się na poduszki. Zaraz potem na jej udach zostały już tylko strzępy jedwabiu. Jasnowłosy pochylił się nad nią i ściągnął przez głowę tunikę. Mnesarete aż uniosła się na łokciu, by wszystko dokładnie widzieć. Młodzieniec miał już silną erekcję. Opadł na swą brankę i posiadł ją gwałtownym pchnięciem.

Wszędzie wokół „Trojanki” oddawały się „Achajom” na wszelkie możliwe sposoby. Jedne wypinały ku nim pośladki, inne zadowalały swych zdobywców przy pomocy ust lub piersi. Muzyka stawała się coraz głośniejsza, wplatały się w nią jęki oraz krzyki spółkujących. Goście jak dotąd nie brali czynnego udziału w widowisku, lecz mogli do woli sycić oczy. A także wybierać sobie dziewczęta i chłopców, z którymi później zawrą bliższą znajomość.

Wreszcie pierwszy z biesiadników nie wytrzymał. Był to, sądząc po odzieniu, frygijski arystokrata o sztywnej, natartej wonnymi olejkami brodzie. Zapomniawszy o własnej godności, zerwał się z łoża, na którym pozostawił heterę lub też konkubinę, która towarzyszyła mu owego wieczoru. Podszedł do jednej z uprawiających miłość par. Szarpnięciem ściągnął młodzieńca ze smagłej tancerki, a potem, uporawszy się ze spodniami, zajął jego miejsce. Dziewczyna krzyknęła cicho, przyjmując w sobie nowego kochanka. Zaraz jednak zarzuciła mu ramiona na szyję, a ruchy jej bioder zgrały się z gorączkowymi pchnięciami Frygijczyka.

Nie trzeba było długo czekać na kolejnych. Otyły Lidyjczyk przygwoździł do podłogi jasnowłosą tancerkę, odzianą tylko w strzępy błękitnego jedwabiu. Trak Jazon zajął się „Achajem”, który stracił właśnie swą trojańską brankę. Bez słowa poprowadził go pod ścianę sali, na której namalowano korowód weselny Zeusa i Hery. Chłopak oparł się o mur i pochylił, wypinając nagie pośladki. Trak podciągnął chiton, splunął na dłoń i rozprowadził wilgoć po swym odsłoniętym członku. A potem natarł z siłą i zdecydowaniem, wyrywając z ust młodzieńca donośny jęk.

Uczta weselna prędko zamieniała się w seksualną, alkoholową i narkotykową orgię. Tancerki i tancerze, którzy nie zostali dotąd wybrani, dosiadali się do pozostawionych na łożach biesiadnych towarzyszek gości. Po chwili łączyli się już z nimi w namiętnych pocałunkach. Kassander rozejrzał się na wpół przytomnie. Jak dotąd pozostali z Mnesarete na swoim posłaniu, więc nie narzucali im się ani „Achajowie”, ani „Trojanki”. Ale Szmaragdowooka robiła się coraz bardziej niespokojna, coraz mocniej wtulała się ciałem w Macedończyka. Jego dłoń spoczywała na jej piersi, zaś wzwód stawał się nie do wytrzymania, pobudzany jeszcze przez roztaczające się dookoła widoki. Nieopodal przystojny blondyn kończył właśnie z brunetką w szkarłacie. Zdawało się, że jest bardziej gwałtowny, niż było to koniecznie – dziewczyna i tak poddawała się w pełni jego woli, co nie uchroniło jej przed bolesnymi pieszczotami piersi i policzkowaniem. W końcu, zaspokojony, wytrysnął na brzuch swojej branki. Wyczerpana opadła na poduszki, a biust unosił jej się w przyspieszonym oddechu.

Na stojącym nieopodal łożu Dioksippos i jego kochanka Amestris wspólnie raczyli się młodą tancerką, którą uwięzili między obnażonymi ciałami. Kiedy Ateńczyk wbijał się w nią od tyłu, Lidyjka obsypywała pocałunkami jej biust. Z kolei Herakliuszowi wystarczyła w pełni towarzyszka, z którą przybył na ucztę – Talia. Siedząc mu okrakiem na kolanach, unosiła się i opadała z dużą energią. Ponieważ wciąż miała na sobie suknię, można się było tylko domyślać tego, że ich podbrzusza są ze sobą ściśle złączone.

Mnesarete obróciła się ku Macedończykowi. Ręką sięgnęła w dół, bez trudu odnajdując członek. Potarła go dłonią i spojrzała mu prosto w oczy.

– Kochajmy się, Kassandrze – wymruczała. – Spójrz, nikt tutaj się nie powstrzymuje…

Przygarnął ją do siebie i zgniótł rozchylone wargi w natarczywym pocałunku. Ścisnął w dłoni pośladek, aż pisnęła. Wino, opium i pożądanie tworzyły niepowtarzalną mieszankę. Choć poprzedniej nocy wiele razy łączyli się w miłosnych zapasach, pragnął jej nadal z niesłabnącą siłą. Dziewczyna z Argos ułożyła się na plecach, a on wsunął się na nią. Rękoma zaczął podciągać suknię, Mnesarete zaś próbowała czym prędzej uwolnić go z chitonu.

I wtedy właśnie przez muzykę, jęki i westchnienia spółkujących przedarł się kobiecy krzyk. Kassander uniósł głowę i spojrzał w stronę podwyższenia, na którym ustawiono trony. Sarpedon i Omfale nie zasiadali już na nich. Pan młody trzymał świeżo poślubioną żonę za nadgarstki i siłą ciągnął ją w stronę spiętrzonych poduszek. Kobieta stawiała desperacki opór.

– Dość czekania, słodka siostro! – warknął Lidyjczyk. – Pora przypieczętować nasze zjednoczenie…

– Nie, Sarpedonie! Nie tutaj! – Słowa blondynki przeszły w skowyt, gdy mąż i brat nagle wykręcił jej rękę.

– Wstydzisz się swego kochanka? – roześmiał się, gdy osunęła się na kolana. Wlókł ją teraz po posadzce. Upojony winem i triumfem mówił prędko, lecz coraz mniej składnie. – Wątpię, by twe ciało skrywało przed nim jeszcze jakieś tajemnice! Ale co mi tam, niech napatrzy się ostatni raz! Niech ujrzy, jak zdobywa cię ten, kto ma do tego wyłączne prawo!

Mnesarete objęła szyję Kassandra ramieniem. Zaniepokojona tym, że zastygł w bezruchu, spojrzała tam, gdzie on. A potem skupiła całą uwagę na Macedończyku.

– Nie zwracaj na nich uwagi – szepnęła. – Przecież nic cię już z nią nie łączy… Zeszłej nocy sam mi to powiedziałeś.

On jednak nie potrafił oderwać wzroku. Sarpedon dotarł już do poduszek i pchnął na nie Omfale. Szarpnięciem zdarł welon z jej pięknej twarzy. Gdy próbowała się podnieść, całkiem stracił panowanie nad sobą. Uderzył ją raz, drugi, trzeci…

– Jesteś moją żoną i masz mnie słuchać! – krzyczał przy kolejnych ciosach. – Nauczę cię uległości! Już nigdy więcej mnie nie upokorzysz!!

Usługujący gościom niewolnicy odwracali spojrzenia, by nie widzieć tego, co się dzieje. Sami zaś goście zajęli się „Trojankami” oraz „Achajami”. Nikt nie zamierzał ratować bitej niewiasty albo chociaż przywołać do porządku jej męża. Nim zastanowił się, co czyni, Kassander podniósł się na równe nogi. Mnesarete szarpała go za odzienie i krzyczała, by zapomniał o tamtej i wrócił na łoże. Odsunął ją, bez brutalności, ale na tyle stanowczo, że umilkła, zrezygnowana. Pojęła, że jej zwycięstwo właśnie obróciło się w klęskę.

Macedończyk ruszył w stronę podwyższenia. Ktoś próbował zastąpić mu drogę, lecz osunął się na posadzkę, zgięty w pół. Kassander nawet nie pamiętał, jak go uderzył. Czuł, że furia, która rosła w nim od wielu dni, w końcu znalazła ujście, przesłaniając wszystko purpurową mgłą. Mężczyźni i kobiety uciekali mu sprzed oczu, przerażeni zmianą, jaka się w nim dokonała. Nieświadomy niczego Sarpedon wznosił pięść do kolejnego uderzenia. Drugą ręką ściskał szyję siostry-żony. Z jej pękniętych niczym winogrona warg płynęła krew…

Kassander chwycił Lidyjczyka za ramię. Obrócił go ku sobie, z łatwością odrywając od Omfale. Pan młody nie zdążył nawet poczuć strachu. Mocarna pięść wbiła się w policzek, druzgocząc szczękę. Zatoczył się niczym pijany, skowycząc z bólu przez połamane zęby. Nim złapał równowagę, otrzymał cios w brzuch, tak silny, że całe powietrze uciekło mu z płuc. Próbował się skulić, lecz Macedończyk na to nie pozwolił. Złapawszy za gardło, pchnął Sarpedona na pokrytą freskami ścianę. Dwa uderzenia później malowidła upstrzyły krwawe rozbryzgi.

Omfale zawodziła, przerażeni goście wrzeszczeli, niewolnicy biegali w tę i z powrotem, lecz żaden nie kwapił się, by przyjść na ratunek swemu panu. Najprzytomniej zareagowali helleńscy biesiadnicy. Jazon, Dioksippos i Herakliusz sięgnęli po przyniesione przez jakiegoś niebacznego sługę noże do krojenia mięsiwa. Tak wyposażeni, stanęli między swoim generałem i jego ofiarą, a coraz bardziej nieprzewidywalnym tłumem. Za ich plecami skryły się również Amestris, Talia, a nawet blada z gniewu i upokorzenia Mnesarete. Mimo lichości oręża, jakim dysponowali, nikt – łącznie ze zbrojnymi strażnikami, którzy wpadli wreszcie do komnaty – nie odważył się postąpić w ich stronę.

Do tego czasu Kassander skończył już z Sarpedonem. Lidyjski arystokrata pełzał u jego stóp, zaplątany w swój jedwabny płaszcz. W ciszy, która nagle zaległa w wielkiej sali, jego łkanie było doskonale słyszalne. Macedończyk splunął z pogardą między srebrzyste gwiazdy. Następnie zwrócił się ku oszołomionym gościom i postąpił kilka kroków w ich stronę.

– Koniec wesela! – zawołał. – Wróćcie do swoich rezydencji i pałaców. Nic tu po was. Zejdźcie mi z…

Krzyk Omfale sprawił, że obejrzał się za siebie. Sarpedon jakimś cudem dźwignął się z podłogi. Zaatakował, z chyżością zrodzoną z rozpaczy. W jego dłoni błysnął zdobiony rubinami sztylet. Kassander zaczął obrót, by stawić mu czoła. Nim zdążył cokolwiek uczynić, Lidyjka wpadła między nich. Brat i siostra zderzyli się i obrócili, gwiaździsty płaszcz zafurkotał. Blondynka jęknęła, głowa opadła jej do tyłu. Kolana ugięły się, jakby podcięte. Macedończyk nie od razu pojął, co się wydarzyło. Dopiero gdy ujrzał skrwawioną klingę, wszystko stało się aż nadto jasne.

Śmiertelnie blady Sarpedon patrzył to na swój sztylet, to na konającą siostrę.

– Nie… nie chciałem – zaskomlał żałośnie. – Dlaczego go osłoniłaś? Na Kybele, czemu go osłoniłaś??

Chwilę potem dopadli go Dioksippos i Herakliusz. Błyskawicznie rozbroili i obalili Lidyjczyka na posadzkę.

Całkowicie go ignorując, Kassander uklęknął przy Omfale. Jakaś potężna moc dławiła mu gardło. Objął kochankę ramieniem i przytulił do siebie. Drugą dłonią odnalazł ranę w jej boku. Próbował zatamować krew, lecz na próżno. W poczuciu kompletnej bezsilności patrzył w błękitne, gasnące już oczy.

– Nie umieraj… proszę cię, nie umieraj – powtarzał miękko, choć wiedział już, że tym razem nie usłucha go ani ona, ani bezlitośni bogowie.

* * *

Żołnierze otaczali wzgórze podwójnym kordonem. Stali w pełnym rynsztunku, jakby zaraz mieli ruszać w bój. Dłonie zaciskali na drzewcach włóczni oraz rękojeściach zakrzywionych mieczy. Zgodnie z poleceniem Kassandra należeli do wszystkich formacji jego korpusu. Generał życzył sobie, by wieść o tym, jak wymierza sprawiedliwość, dotarła do każdego oddziału i do każdego wojownika.

On sam zajął miejsce na szczycie wzgórza, tuż obok krzyża, na którym od trzech dni dogorywał były satrapa Lidii. Andromenes nie wył już z bólu, jak w chwili, gdy jego ręce i nogi przybijano do drewna. Głowę miał opuszczoną, od dawna niestrzyżone, brudne i splątane włosy zakryły mu czoło i oczy. Tylko ledwie widoczne unoszenie się klatki piersiowej zdradzało, że nadal trzymał się życia.

Nieopodal, pod kierunkiem nawykłego już do tej roboty cieśli, uwijali się niewolnicy. Pospiesznie zbijali belki i kopali otwór, w którym miała zostać osadzona najdłuższa z nich. Przez pewien czas Kassander przyglądał się narzędziu kaźni. W końcu odwrócił wzrok. Choć nie gustował w przedłużających agonię karach, czuł, że dzisiaj tylko taka będzie właściwa. Zabójca Omfale nie zasługiwał na luksus szybkiej, bezbolesnej śmierci.

Generał popatrzył w dół zbocza. Właśnie go prowadzono. Szedł na sztywnych nogach, otoczony przez potężnych Traków, pochodzących zapewne z plemienia Tryballów. Ślady bicia, widoczne na jego twarzy, były pozostałością po starciu w czasie wesela. Potem nie był już torturowany. Macedończyk uznał, że egzekucja będzie dlań wystarczająco dotkliwa.

Orszak wiodący Sarpedona dotarł na szczyt wzgórza. Skazaniec spojrzał w oczy Kassandra. A potem podjął ostatnią, rozpaczliwą próbę:

– Kochałem ją. Tak jak i ty – wyrzucił z siebie płaczliwym tonem.

– Znalazłeś szczególny sposób, by to okazać, Lidyjczyku.

– Mój sztylet przeznaczony był dla ciebie. Skąd miałem wiedzieć, że zasłoni cię swą piersią?

To nie był dobrze dobrany argument. Świadomość, że Omfale zginęła, by ocalić Macedończyka, wciąż go bolała. Zacisnął usta i dał znak swoim ludziom.

Przez moment jeszcze Sarpedon panował nad sobą. Tryballowie poprowadzili go w stronę miejsca kaźni. Kiedy ujrzał leżące na ziemi belki, zawył:

– Nie możesz tego zrobić! Jestem wysokiego rodu!

Osiągnął tylko tyle, że nieruchomy dotąd Andromenes uniósł głowę i z trudem otworzył oczy. Kiedy zobaczył, co się dzieje, jego usta wykrzywiły się w okropnej parodii uśmiechu.

Olbrzymi Trakowie obalili skazańca na ziemię. Zmusili, by ułożył się plecami na najdłuższej belce. A potem docisnęli mu ręce do poprzecznej. Niewolnik podał cieśli młot oraz gwoździe. Ten, zanim wbił pierwszy z nich, obejrzał się jeszcze na Kassandra. Oczekiwał na jego ostateczną zgodę. Kiedy zacznie, nie będzie się już można cofnąć.

Generał skinął cieśli głową. Młot uniósł się i uderzył w główkę gwoździa. Trysnęła krew. Sarpedon ryczał z bólu. Obalony satrapa Lidii wciąż uśmiechał się z własnego krzyża. Czuł, że już za chwilę zyska towarzysza wspólnego konania.

* * *

Stos pogrzebowy Omfale imponował swymi rozmiarami. Zbudowana z drewna oraz zagrabionych z rezydencji Sarpedona skarbów piramida wznosiła się na kilkanaście łokci, u podstawy zaś była szeroka i długa na ponad dwadzieścia. Jej stopnie zaścielały cudnej urody gobeliny, które przed podpaleniem obficie nasączono oliwą. Gdzieniegdzie było widać złote świeczniki i srebrną zastawę. W innym miejscu spomiędzy kłód wynurzała się brązowa głowa posągu. Kassander zabronił swym żołnierzom brania łupu, zaś Jazon uważnie tego dopilnował. Bogactwa, z których ogołocili pałac, trafiły właśnie tutaj.

Gdy wszystko zostało już przygotowane, Macedończyk zbliżył się do stosu i cisnął pochodnię. Tkaniny i drewno zajęły się natychmiast. Wkrótce hucząca pożoga ogarnęła całą piramidę. Generał patrzył w ogień, zaciskając wargi. W ustach czuł tylko przemożny smak popiołu.

Za jego plecami rozpoczynał się wymarsz wojsk z obozu pod Gordionem. Kolumnami kierowali Jazon i Dioksippos, Herakliusz jechał w przedniej straży. Popiół z płonącego stosu opadał na dziarsko kroczących żołnierzy. Oklejał ich hełmy oraz groty włóczni. Pokrywał je szarym całunem.

Ze swego wzgórza patrzyli na tę scenę dwaj ukrzyżowani. Ich wargi poruszały się, ciskając nieme klątwy.

Przejdź do kolejnej części – Perska Odyseja VIII: W kraju dwóch rzek

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór,

prezentuję najnowszą, siódmą już część Perskiej Odysei. Czytelniczkom i Czytelnikom życzę miłej i rozgrzewającej krew lektury!

Jak zawsze, dziękuję Atenie za korektę tego nienajkrótszego wcale rozdziału.

Pozdrawiam
M.A.

Witaj MA! Jak zawsze, chylę czoła nad Twoim znakomitym tekstem. Tym razem jednak muszę się „przyczepić”. Zazgrzytało mi „przyszykowałem” w ustach Sarpedona. Nie pasuje do tamtego okresu. Wydaje mi się, że bardziej pasowałoby jednak „przygotowałem”. To tyle, może i nie mam racji, ale tak czuję.
Pozdrawiam

Witaj, Micro!

Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał. Natomiast zupełnie nie rozumiem, co masz na myśli w sprawie słowa „przyszykowałem”. W moich tekstach zazwyczaj nie sięgam po nadmierną stylizację i archaizację języka (raz, że to trudne w pisaniu, dwa, że niełatwe w lekturze), ale akurat słowo „przyszykować” ma wiekowe, średniowieczne korzenie – pochodzi od stawania w szyku przed bitwą. „Przygotować” ma zresztą, jak mi się zdaje, podobne, militarne pochodzenie.

Pozdrawiam
M.A.

W istocie. Utworzyć szyk bojowy ;).

Witaj Aleksandrosie,

Przygotowałeś nam jak zwykle wspaniałą ucztę. Choć przebieg fabuły nie był do końca niespodzianką (można się było spodziewać takiego przebiegu) to jednak wykonanie a raczej jego oprawa … nakreślona została bardzo ciekawie.

Czytając ją, jakże chciałem się tam znaleźć. Pewnie nawet nie przeszkadzał by mi widok kopulującego Jazona którego zdążyłem polubić.

Całkiem dobrze Opisałeś skutki opium, choć mnie się zdażyło je jedynie palić i nie mieszać. Byłbym jednak ostrożny z mieszaniem opiatów z kwasami roślinnymi ze względu na możliwość powstania osadów. Taniny również mogą osadzać. Samo wino pewnie nie, bo winiany tych zasad (papaweryny, morfiny i innych) są wystarczająco rozpuszczalne w wodzie. Ale to Twoje przedstawienie ;).

Opis nocy Kassandra z trzema kobietami był bardzo pobudzający. Zazwyczaj kiedy mężczyzna ma do czynienia z trzema kobietami, wpada w błędne koło próbując dogodzić wszystkim. Jednak Twój Kassander to stary wyga, nie popełnia takiego błędu :). W ogóle zadziwiające jest, że pisząc o tylu rzeczach Zdajesz się na wszystkich się znać. To czyni mój ulubiony rodzaj analizy, bardzo trudnym.

Pojawił się również ku mej uciesze, dylemat moralny.

Pragnę podziękować Ci za to że mogłem przeczytać kolejny odcinek.

Witaj, Mick!

Kucharz rad jest, że uczta smakowała 🙂

Odnośnie mieszania wina z sokiem z granatu oraz z opium, faktycznie, takie afrodyzjaki stosowano w starożytności, są na to dowody i świadectwa. Nie wiem, jak to ze sobą grało, nigdy nie miałem przyjemności (?) spróbować tej mieszanki. Domyślam się, że różne elementy mogą ze sobą kolidować, ale w tym miejscu uznałem, że zdam się na doświadczenie ludzi antyku 🙂

Co do Kassandra – w przeciwieństwie do np. Demetriusza on nigdy nie skupiał się na przyjemności swych partnerek… w dodatku tej nocy dwie z nich były niewolnicami, a więc osobami, na które w ogóle nie zwracało się w tej epoce nadmiernej uwagi. Tak więc mógł czerpać garściami z owego czworokąta, samemu zbyt wiele nie dając.

Jeśli zaś chodzi o dylematy moralne – staram się jak mogę, by uczynić swoich bohaterów niejednoznacznymi, a ich wybory – trudnymi. Cieszę się, że czasem się to udaje 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Wino, winu nie równe. Być może niektóre odmiany nadawały się do tego lepiej a niektóre gorzej.

Aleksandrosie, w opowieści o Demetriuszu umiesciłeś Raisę, Fryne, Fojbiane i wg. Ciebie również zostały stworzone dla czyjegoś orgazmu a jednak Demetriusz stara się jak może …

To dlatego, że Demetriusz to sympatyczny i uprzejmy młodzieniec, w dodatku z dobrego domu 🙂 Z kolei Kassander to typowy „zły chłopiec”, którego wychowała ulica. Gylippos z Opowieści Tais mieścił się gdzieś pomiędzy tymi dwoma ekstremami.

Pozdrawiam
M.A.

Witaj!
Pewnie masz rację, ten czasownik ma głębokie korzenie i zastosowanie go tu jest możliwe, dlatego napisałem, że być może nie mam racji… niemniej akurat tu mi „zazgrzytało”. Nie będę się spierał, nie jestem językoznawcą. Jedynie to zauważyłem. 😉

Pozdrawiam

Relacja brat – siostra, i tak szybkie jej zakończenie.
Kolejny ciekawy odcinek, czekam na kolejny.

Witaj, Janie!

Być może kazirodczy związek Sarpedona i Omfale byłby wart dłuższej eksploracji (no i któryś z moich tekstów mógłby po raz pierwszy otrzymać kategorię Incest!), ale czułem, że Kassander zbyt długo już pozostaje w Azji Mniejszej i pora pchnąć go dalej. Odyseja musi być kontynuowana, a do króla Aleksandra wciąż daleko. Tak więc zamknąłem większość wątków małoazjatyckich (choć nie wszystkie – przeszłość jeszcze doścignie naszego Macedończyka) i pozwoliłem generałowi poprowadzić wojska w głąb kontynentu. Myślę, że nie będzie nadmierną niedyskrecją, jeśli zdradzę, że akcja kolejnego rozdziału rozegra się w Mezopotamii.

Pozdrawiam
M.A.

Po miesiącach wędrówek przez góry Grecji, ulice, świątynie, pałace i burdele Aten, Delf, Pelli oraz innych miast, po odwiedzeniu sporej liczby wysp na Morzu Egejskim dogoniłem wreszcie bohaterów na progach Azji i trafiłem prosto na wesele. Wesele okraszone szczególnymi rozgrzewaczami żądzy oraz dwiema egzekucjami. Oczywiście, bohaterowie nie mogą znać naszych własnych, zrodzonych po kilkuset latach skojarzeń, ale muszą się one podczas lektury nasunąć. W końcu nie przypadkiem praktyk takich zaprzestano w chrześcijańskim kręgu kulturowym po zwycięstwie tej religii. Co nie oznacza, że nie wynaleziono równie okrutnych metod uśmiercania. Istotnie, wygląda na to, że wątki małoazjatyckie zostały zamknięte. Duch Andromenesa pewnie jednak jeszcze powróci, by mścić się na Kassandrze. Odnośnie reakcji generała na mężowsko-braterski gwałt na Omfale – z pewnością pewien wpływ odergrała mieszanka wina i opium, ale nadal uważam, że nasz bohater się zmienia. Z niecierpliwością oczekuję prawdziwej, „Wielkiej Azji”, którą zapowiadasz w swoich odpowiedziach na komentarze, Aleksandrze. Myślę, że dasz nam odetchnąć szerokim oddechem wielkiego świata po gecko-macedońskim zaścianku. Czyż nie tak otwarcie Wschodu przez Twego imiennika widziało wielu współczesnych? Rozległe ziemie, prawdziwe bogactwa, nowe perspektywy i nowe, egzotyczne kobiety (w co nie watpię). Pozdrawiam.

Witaj Neferze!

Masz rację, bohaterowie opuszczają Azję Mniejszą, by zmierzyć się z tą Wielką. Kolejny odcinek rozegra się w Mezopotamii, następne jeszcze dalej… Podbijane imperium Persów jest rozległe i daje mi spore możliwości – również geograficzne – prowadzenia narracji. Dla antycznych Greków kraj ten musiał być na swój sposób przerażający. Oni nawykli do długich wybrzeży i terenów pociętych łańcuchami górskimi – tymczasem tutaj mieli do czynienia z prawdziwym bezkresem: pól, pustyń, stepów. Do tego zamieszkanych przez setkę nacji mówiących swoimi językami i o skrajnie odmiennych kulturach. Prawdziwy tygiel narodów. Łatwo się w nim zagubić…

Ale o tym w następnych rozdziałach!

Pozdrawiam
M.A.

Nasunęła mi się jeszcze jedna kwestia, odnośnie ukrzyżowania. Bodajże w „Opowieściach ewangelistów” Kosidowskiego czytałem analizę medyczno-fizjologiczną śmierci na krzyżu, przeprowadzoną z punktu widzenia nowoczesnej medycyny. Książkę te okrzyczano swego czasu prostacką próbą odarcia Ewangelii z sacrum, daje jednak do myślenia. Przy klasycznym ukrzyżowaniu (gwoździe w nadgarstkach i stopach, bez sznurów i podpórek pod stopy) śmierć następowała w wyniku uduszenia, gdy osłabione mięśnie nie potrafiły już utrzymać ciężaru ciała i skazaniec zwisał bezwładnie na rozciągniętych ramionach, co blokowało przeponę. Mogło to trwać do czterech dni (takie jakoby opisano przypadki). Dodajmy, czterech dni męczarni, gdyż nieszczęśnik instynktownie walczył o oddech, przerzucając ciężar ciała pomiędzy ramionami i cierpiąc z powodu bólu ranionych ciągle od nowa mięśni. A mięśnie te są na tyle silne w nadgarstkach, ze nie zerwą się pod ciężarem ciała. Podobno trafił się też przypadek niewolnika przybitego do krzyża i ułaskawionego po dwóch dniach przez któregoś z cesarzy rzymskich. Zdjęto go z i przeżył, aczkolwiek częściowo stracił rozum. Formą swego rodzaju szczególnego miłosierdzia stanowiło przy karze ukrzyżowania pogruchotanie kolan, co przyspieszało bezwładne zawiśnięcie i tym samym uduszenie. Po co o tym piszę? Otóż wspominasz, że Andromenes mógłby umierać nawet dziesięć dni, gdyż będzie otrzymywał wodę. Musiałby mieć podpórki pod stopy, a i to nie wydaje mi się, aby wytrzymał aż tyle, bez względu na wodę. Skazańcy poddani uprzednim torturom umierali zresztą szybciej, nie mając siły by walczyć o oddech (Chrystus miał skonać już po 3 godzinach). A nieszczęsnego byłego namiestnika wleczono przecież przez kilka dni w drodze do Gordnion, a potem torturowano z rozkazu Omfale. Mam wiec nadzieję, że może skonał jednak szybciej niż po dziesięciu dniach, a jeszcze wcześniej stracił rozum. chociaz, oczywiście, zasłużył na swój los.

Cześć Neferze!

Dzięki za informacje na temat ukrzyżowania. Zawsze dobrze poszerzyć wiedzę, nawet na tak makabryczny temat, jak antyczne metody egzekucji, a być może przyda mi się to w przyszłych tekstach. No i podoba mi się, gdy Czytelnicy podchodzą do moich prac poważnie i wchodzą w dyskusje merytoryczne, zwłaszcza jeśli przedstawiają przekonujące mnie dowody. A zatem wedle źródeł Andromenes mógł skonać szybciej. Niech i tak będzie – w przeciwieństwie do Omfale, nie jestem okrutnym człowiekiem 😉

Pozdrawiam
M.A.

Witam

Trochę mnie tu nie było i narobiłem sobie odrobiny zaległości 🙂

Ciekawy „węzeł gordyjski” zawiązałeś przy pomocy brata, siostry i Kassandra. Niestety (lub stety?) ten też został „rozwiązany” przy pomocy miecza (tu sztyletu)

Wspaniała erotyczna scena Kassandra, Mnesarette i dwóch niewolnic.

Pozdrawiam

daeone

Witaj, Daeone!

Cieszę się, że wróciłeś. Jak widzisz, pod Twoją nieobecność przybyło tu trochę do czytania 🙂

I wracasz w samą porę: w piątek na łamach NE pojawi się kolejny rozdział Perskiej Odysei!

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz