Szare (Foxm)  3.67/5 (65)

10 min. czytania

Źródło: Pexels

Błędy… Odkąd pamiętam, przerażała mnie sama myśl o tym, że mogę je popełnić. Fałszywe założenie wywoła błędną akcję i… Trach! Dopadnie mnie to słonecznego dnia, a ludzie przemierzający we wszystkich kierunkach modną ulicę w tętniącym życiem mieście pozostaną doskonale obojętni na rozgrywający się w pobliżu dramat.

Przyglądam się uważnie mijanym twarzom. Ciepły, lekki zefirek od strony morza jest błogosławieństwem dla ciała i umysłu. Myślę jasno, odważnie stawiam kolejne kroki. Mijam szatynkę z telefonem przy uchu – dopasowany, elegancki kostium wyśmienicie spełnia swoje zadanie, maskując zbędne kilogramy.

– Ale musimy! – Słyszę. – Rozumiesz mnie? Te projekty miały być gotowe dwa tygodnie temu… W centrali nikogo to nie obchodzi… Tak, wiem, że kilka razy zmienili wytyczne.

Głośno łapie powietrze w momencie, w którym ją mijam. Przypomina byka szykującego się do szarży. Wysokie czoło zdobią wyraźnie dostrzegalne kropelki potu. Obfity biust faluje w rytm coraz szybszego oddechu. Łapię się na tym, że na sekundę czy dwie zatrzymuję wzrok na odpowiedniej wysokości.

Kropla świeżego potu spływa po karku. Kobiety…

Brzęk monety uderzającej o dno blaszanej puszki zwraca moją uwagę. Roześmiany młody człowiek o śnieżnobiałych zębach, hawajska koszula w pstrokatej wersji różu przyciąga wzrok. Krótkie spodenki khaki są gdzieniegdzie upstrzone farbą o różnych kolorach. Zatrzymuję się na chwilę, by oglądać jak na rozgrzanych słońcem, brudnych płytach chodnika powstaje obraz. Pędzel pieści płótno w miejscach, które podpowiada nieomylny zmysł plastyczny. Mężczyzna w fantazyjnej koszuli pogrąża się w pracy. A ja? Ja stanowię ledwie pierwszego z coraz liczniej gromadzących się gapiów.

Nieprawdopodobne, jakiego rodzaju cuda można wytworzyć przy pomocy talentu i kreatywnego zastosowania kilku kątowników, blaszanych mis i spreju do malowania samochodów. Koniecznie będę musiał zasięgnąć języka, kim jest ten młody chłopak z zakręconymi misternie dredami.

Słońce unosi się coraz wyżej i wyżej, dostarczając tak pożądanej uciechy licznym spacerowiczom. Nie potrafię oprzeć się pokusie oglądania skończonego dzieła. Artysta pewnym ruchem podnosi płótno z chodnika Mój jęk, stanowiący dowód najwyższego uznania, zlał się z dziesiątką innych zachwyconych głosów.

Niech to dunder świśnie! Niech to gęś kopnie!

Klnę w duchu, tak jak kląć może tylko zawiedziony człowiek kulturalny.

Nie stać mnie na nabycie tego dzieła.

Majestatyczny rudy lis, z dumnie uniesionym ogonem i jakąś tajemniczą mądrością, którą zdają się błyszczeć duże ciemne oczy. Ludzie wokół sięgają po portfele.

Rzut oka wystarcza, by stwierdzić, że z kupowaniem ram do salonu nie ma się co śpieszyć. W ruch idą duże nominały, wyczuwam to podskórnie. Nie ma potrzeby wielkopańskiego afiszowania się z własnym ubóstwem.

Zachwyt mija, kiedy przypominam sobie, że salonu też nie mam. Pomieszkuję kątem u znajomych, w wiecznych rozjazdach. Całe życie na walizkach.

– Mamo! Mamo! Ma…

– Pst, krzykaczu. Ludzie się na nas patrzą. – Zakłopotana matka za wszelką cenę stara się uspokoić syna.

Nawet mnie to bawi. Muszę mieć coś szczególnego wypisane na twarzy. To dziwne – znajomi zawsze mi powtarzają, że łagodny ze mnie facet. W szarej przeciętności tłumu znakomicie komponuję się z tłem.

Co tak przeraziło małego mężczyznę o kręconych włoskach, uroczo zawijających się za uszami?

Udzielił mu się mój stres? Moja obawa?

– Mama kupi ci lody…

– Niech mu pani kupi dwie gałki – proponuję. – Obie waniliowe.

Wyjmuję banknot z portfela i wciskam zaskoczonej kobiecie. Nawet całkiem niczego sobie rudzielec w tych śmiesznych okrągłych okularach przeciwsłonecznych, zatkniętych na czubku głowy. Pewnie wyglądamy komicznie, stojąc tak na środku ulicy. Ja, dobrze zbudowany, opalony, w rozchełstanej koszuli i obca kobieta o białej cerze, w zdumieniu oglądająca banknot.

– Nie… Nie, ja nie mogę.

– Nie ma nie mogę. – Uśmiecham się najładniej, jak potrafię. – Zdaje się, że nastraszyłem syna. A dwie gałki są zawsze lepsze od jednej. Prawda, bohaterze?

– Prawda!

Gołym okiem widać, że chłopakowi mój pomysł z lodami spodobał się zdecydowanie bardziej. Dziecięco różowe usta rozciągają się w szerokim i szczerym uśmiechu.

– Wow! Co za płuca! – mówię z niekłamanym podziwem. – Na zdrowie! – dodaję, machając na pożegnanie uradowanemu chłopcu.

Ostentacyjnie stukam palcem w tarczę zegarka. Jeszcze chwila, a będę naprawdę spóźniony. Kilkaset metrów dalej muszę się zatrzymać na skrzyżowaniu kilku dróg. Miejsce jest dokładnie takie, jak w moich wspomnieniach sprzed lat. Krzyżują się tu trzy rzeczywistości.

Wiecznie gwarny światek kawiarni. Flirty, intrygi, o których mówi się szeptem, przeplatają się tu z rubasznym śmiechem i pijackim bełkotem. W nozdrza uderza mnie intensywny aromat cytrusowych krzewów, stanowiących nieodłączny element wystroju prawie wszystkich restauracyjnych ogródków. Z pewnego oddalenia dostrzegam ludzi w lśniących drożyzną strojach, zaaferowanych własną obecnością w ekskluzywnych lokalach, których nazwy są mi znane, ale nie wydają się pociągające.

A gdzie służba, zastanawiam się przez moment.

Odpowiedź jest oczywista – tuż pod moim nosem. Wybrali mroczną dzielnicę tanich rozrywek. Zapewne oddają się hazardowi, czerpią przyjemność z nierządu albo chleją na umór.

Po krzyżu naraz przebiega nieprzyjemny dreszcz. Zdecydowanie nie czekałoby mnie tam nic dobrego. Dumny jestem z bycia praworządnym obywatelem i względnie przyzwoitym człowiekiem.

Z gardła wyrywa się chrapliwy śmiech. Idę prosto.

Mniej uczęszczana dzielnica z urokliwymi zabudowaniami z czasów secesji. Zgrabne domki o czerwonych dachówkach ściśle przylegają jeden do drugiego. Kocie łby od ponad stu lat dopominają się o kapitalną renowację. Wiem, że nie ma dla nich ratunku, historia obróci je w proch. Wszechogarniająca bierność – kręcę głową z irytacją. Nie wiedzieć czemu nagle pragnę się cofnąć. Mam co prawda w głowie pewien plan czekającej mnie rozmowy, ale każdy ma jakiś plan. I co z tego?

Ciemny zaułek przy numerze dwudziestym ósmym nie zmienił się nic a nic. Może tylko ceglany mur na tyłach lokalu, do którego zmierzałem, został solidnie nadgryziony zębem czasu. Tu promienie słońca zdają się nie docierać z taką łatwością. Staroświecki drewniany szyld, bujający się nad drzwiami wejściowymi. Dawno złuszczała fioletowa farba również pozostała taka jak we wspomnieniach. Legenda związana z tym miejscem głosi, że ten rysunek przedstawiał kiedyś kształt barana z imponującym porożem.

Drzwi skrzypią potwornie, gdy naciskam klamkę. Mam ostatnią szansę na ucieczkę. Biorę głęboki oddech i marnuję koncertowo tę sposobność. Tak… W marnowaniu okazji zawsze byłem dobry.

Jeden krok, najodważniejszy ze wszystkich.

Główna sala jest duża, zastawiona rzędami dębowych stolików z wygodnymi krzesłami plecionymi z wikliny. Mimo panującego na zewnątrz upału tutaj króluje chłodny półmrok. Potrzebuję chwili, by przyzwyczaić wzrok. Zaczynam rozróżniać sylwetki nielicznych o tej porze gości. Rozglądam się dyskretnie – mosiężne kinkiety wbite w ścianę stanowią jedyne źródło światła, gdy zachodzi taka potrzeba. Kilka najlepiej wyposażonych półek z książkami przyciąga wzrok niczym magnes.

W czasach chmurnej młodości łudziłem się, że jeśli pochłonę wystarczająco dużo mądrych pozycji, uda mi się uniknąć wielu pułapek. Nadmierna pycha, mogę tylko wzruszyć ramionami. Słabość dla literatury została ze mną na zawsze. Z takiej odległości nie jestem w stanie przeczytać tytułów wytłoczonych na grubych grzbietach. Niech to dunder, znowu zapomniałem okularów.

To błąd. A ja zawsze bałem się popełniać błędy. Postacie stylizowane na wytwornych arystokratów zapewne zacmokałyby z niesmakiem, gdyby tylko mogły. Tkwię w progu niezdecydowany.

– Czy życzy pan sobie, bym wskazał właściwy stolik? – Uprzejmy i ciepły głos kelnera, który słyszę tuż przy uchu, pozwala na wyrwanie się z twierdzy własnych obaw i spostrzeżeń.

– Chyba sobie poradzę – wymawiam te słowa głośniej, niż zamierzałem.

Nie towarzyszy mi wstyd, raczej duma. Odzyskałem iluzję panowania nad sytuacją.

Kelner puszcza mimo uszu mój zdecydowany ton i, ująwszy mnie pod łokieć, pcha we właściwym kierunku.

– Nalegam! – Głos przewodnika jest przepełniony autentyczną skruchą. – Polecono mi przekazać, że jest pan oczekiwany.

Zręcznie lawirujemy w prawie pustej sali, mijając kolejne stoliki i samotne krzesła.

W końcu ją dostrzegam. Zajęła miejsce w najdalszym kącie sali. Niemal pod bokiem łysiejącego, jednorękiego pianisty, bez przekonania wygrywającego jakiś nieznany mi jazzowy standard.

Serce tłucze się w piersi, zupełnie jakby chciało wyskoczyć. Niech to dunder świśnie. Przy stoliku siedzi błąd. Mój błąd kardynalny. Ujmująco niewysoka, a jednak pewna siebie. Hipnotyzująco czarne oczy, w których kiedyś utonąłem, teraz są przysłonięte przez grube prostokątne oprawki. Mimo to błyszczą.

Widząc ją po takim czasie, doświadczam intensywnie. Na wyciągnięcie ręki mam człowieka, którego dobrze znam i nie znam wcale. Sztuka paradoksów. W pobliżu naszego stolika nie ma żywej duszy, jeśli nie liczyć pianisty i faceta pochłoniętego pracą na laptopie.

Gdybym miał czas się nad tym głębiej zastanowić, określiłbym go jako księgowego. Schludnie ubrany, z zaciętą miną wpatrujący się w monitor. Mało nie potykam się o skórzaną aktówkę opartą o nogę jego stołu.

Szybko i bezładnie mamroczę przeprosiny. Nikt nie zwraca na to najmniejszej uwagi.

– Pisarz – mówi, kiedy docieram do celu i delikatnie odsuwam krzesło.

– Co? – Jestem zdezorientowany. Nie widzieliśmy się tyle lat, szmat czasu, a ona podjęła niby urwany wątek jakiejś rozmowy.

– Gość jest pisarzem, amatorem, gawędziarzem bez krzty talentu. Wpada tu czasem, by popracować w samotności. Bywa, że schodzi mu do bladego świtu. Kończy, wlewając w siebie ostatniego energetyka.

– Ciekawe – kwituję z uprzejmym zainteresowaniem.

Sam już dawno porzuciłem mrzonki o wielkim pisaniu.

– A ty porzuciłeś mrzonki o wielkim pisaniu – ubiera w słowa moje myśli, nawijając na palec końcówkę długich blond włosów,

Czuję nagłą chęć ucieczki wzrokiem gdzieś w bok. Suchość w ustach jest obezwładniająca. Na szczęście ona taktownie nie drąży tematu.

– Postarzałeś się… – Moje ucho wychwytuje autentyczną troskę.

– Zdarza się najlepszym.

– Wciąż łudzę się, że nas to nie dosięgnie.

– Wierzysz w to?

Na odpowiedź muszę poczekać. Kelner z uroczystą miną kładzie menu na stole. Decyzję podejmuję szybko – wybieram Turquino Lavado zaparzoną w niewielkiej, porcelanowej filiżance. Niemal widzę robotników z pobliskiej plantacji, pracujących w pocie czoła, by zebrać świeże ziarna. Aromat jest intensywny.

– Pora zakopać topór wojenny – oznajmia po prostu.

Nie zareagowałem. Musiałem się upewnić, czy wyobraźnia nie płata paskudnego figla. Tyle razy formowałem podobną scenę w rozmaitych fantasmagoriach.

– Nie ma żadnego topora. – Własny głos wydaje mi się cichy, przeraźliwie słaby. – Po prostu nam nie wyszło…

I przez kolejne kilkanaście lat nie potrafiliśmy usiąść ze sobą przy jednym stole. Rzuciliśmy się do ucieczki, każde na swój sposób. Poświęciłem się pracy bez reszty, ona – z tego, co wiem – próbuje ułożyć sobie to wszystko na nowo. Z niezłymi efektami. Nie dopytywałem o szczegóły. Chyba wolałem nieświadomość. Unikaliśmy się bardzo starannie, jak nosiciele dżumy i cholery. Zwątpiłem w pojednanie dawno temu.

– Po prostu nam nie wyszło… Prawda… A zapowiadało się pięknie…

Czarne oczy zdają mi się przepełnione bezbrzeżnym smutkiem. Byłem za to odpowiedzialny, przynajmniej w dużej części. Nie uchylałem się.

Wzruszam ramionami. Zapada ta niezręczna cisza, która towarzyszyła nam przez lata.

– Zdarzały się też dobre momenty… – Znów brakuje mi słów.

I na co mi te wszystkie książki, skoro w najważniejszym momencie brakuje słów? Nie potrafię odszukać tych właściwych, a co dopiero ułożyć ich w sensowne zdania.

Trzeciorzędny grafoman z parciem na szkło nie ma podobnych problemów. Palce w równym, wręcz usypiającym rytmie stukają w klawiaturę. Zdarzają się ludzie, którzy uważają, że mają dużo do powiedzenia, tak naprawdę nie mając nic.

– Zawiodła komunikacja – stwierdza blondynka, zakładając nogę na nogę. – Umknął nam moment, w którym przestaliśmy ze sobą rozmawiać.

– Nie było wielkiej eksplozji. Małe, powtarzające się rzeczy – zgadzam się z prozaiczną, ale celną diagnozą.

– Nie wyszło… Zamiast ze sobą żyliśmy obok siebie. Młodość minęła bezpowrotnie, a naiwność zamieniła się w cynizm.

– Zimny cynizm. – Gula w gardle rośnie z każdym kolejnym uderzeniem serca. – Coś mogło nas uratować?

Wydyma nieumalowane wargi, przez długą chwilę intensywnie się nad tym zastanawiając. Znam ten grymas, widywałem go wielokrotnie, gdy siadała na sofie w salonie zwinięta w kłębek.

– To bez znaczenia. – Jest pewna wypowiadanych słów.

Bez znaczenia? Bez znaczenia?! Krew szumi mi w uszach. Nie, to nie jest bez znaczenia. Nie chcę… A jednak… Przestałem zauważać, doceniać, próbować…

– Trzeba iść dalej – słyszę. – Ja i ty. Nie wyszło nam. Nie wspierałam cię wystarczająco… Po prostu nie potrafiłam. Nie oczekuję przebaczenia…

Prosty gest. Blada dłoń o smukłych palcach nakrywa moją dłoń. Czuję wyraźnie, jak pęka bariera dotyku, niczym lustro tłuczone w akcie ślepej furii. Ciepło jej skóry. Biorę i oddaję. Chcę więcej, dużo, dużo więcej. Teraz. Ani drgnę, nawet o milimetr. Magia ulotnej chwili trwa.

– Przepraszam cię… Tak bardzo cię przepraszam. Nie zasłużyłeś na rozczarowanie.

Staram się nie oddychać, opuszki palców delikatnie suną po grzbiecie ciepłej dłoni. Mam wrażenie, że w tym fizycznym kontakcie zawiera się więcej spełnionych nadziei niż w ciągu tylu lat życia razem, a jednak osobno.

– Może… – Wzruszenie całkiem odbiera mi mowę.

Boję się uczuć, które niesie ze sobą ten moment. Ja tęsknię, pokutuję, wegetuję i szukam. Ale przede wszystkim tęsknię.

Boję się nagiej, okrutnej prawdy.

Zaciska palce na mojej dłoni, dając rozkosz. Czuję to, jesteśmy blisko. Choćby na ułamek sekundy, bardziej intensywny niż setka nocy pozbawionych wspólnoty i zrozumienia.

Kiedy gasło światło, błądziliśmy okrutnie, nie potrafiąc spotkać się w pół drogi. Miękkość wielkiego łoża stanowiła wymyślną torturę. A pierś unosiła się bynajmniej nie w spazmach niewygasłej ekstazy. Ciche łkanie podsycało desperację, której bękartami stały się zniechęcenie i obojętność. Pierwsze promienie słońca zazwyczaj osuszały łzy. Wracało piekło codziennych kompromisów. Byliśmy tak żałośnie niedopasowani, niecierpliwi. Osamotnieni we wspólnych poszukiwaniach.

Złączeni w dotyku, w grzechu, którego nigdy wspólnie nie popełnimy, dialogujemy bez słów. Pragnę kontaktu z jej miękką skórą, chcę utopić się w tych czarnych oczach, jeszcze raz zapomnieć. Chcę zdobyć, ujarzmić i przeżyć. Pragnę jej, odzianej w nagość tkaną ze słabości i wad. Tym razem… Tym razem musi się udać. Po prostu musi!

Blondynka rozchyla usta, płynnym gestem odgarniając kosmyk włosów. Puls bije jej jak oszalały, niedawna pewność siebie wyparowała. Dzielą nas ledwie centymetry. Mam wrażenie, że czas stoi w miejscu, jakby z zainteresowaniem czekając na rozwój wypadków. Chcę jej teraz, zaraz, natychmiast…

Brzęk widelca spadającego na podłogę przywraca rzeczywistości normalny bieg. Kelner klnie z cicha. Trzeciorzędny grafoman przy sąsiednim stoliku wzdycha rozczarowany. Efektownej pointy nie będzie.

– Może nie masz za co przepraszać. Tak musiało być. Żadne z nas nie zdoła tego naprawić. Chociaż, wierz mi, chciałbym…

Cofam dłoń, zawstydzony własnym tchórzostwem. Spętany nieudolnością, popełniam błąd zaniechania.

– Wierzę. I doceniam. Coś się kończy, coś się zaczyna.

Blef. Taki sam jak obietnica, że zadzwonię. Całuje mnie delikatnie w policzek. I odchodzi, chyba już na zawsze. Bez słowa.

Wpatrzony w puste krzesło, kosztuję pierwszego łyku kawy.

– Zimna. – Z obrzydzeniem odsuwam od siebie filiżankę.

* * *

Otwieram oczy. Atakuje mnie bezkres szarego sufitu. Koszmar powrócił, wciąż ten sam, urwany dokładnie w tym samym momencie. Leżę we własnym łóżku, nagi, mam dreszcze. Zabrała mi źródło ciepła, otuliwszy się nim szczelnie. Słyszę miarowy oddech kobiety, jest na wyciągnięcie ręki. To bez znaczenia – i tak już nie zasnę. Jest dokładnie piąta nad ranem.

Mam dużo czasu, by oswoić się z myślą, że życie nie jest ani białe, ani czarne.

Jest szare, po prostu szare…

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Prosty, ale wymowny tekst.
Niespełnione pragnienie. Nie popełniony grzech. Strach przed nieujawnionymi żądzami… szarość w kolorze blond.
Pozdrawiam

Dzień dobry!
Zawsze z dużym zainteresowaniem wczytuję się w to, jak interpretuje tekst Czytelnik. Twoja interpretacja nieco rozjechała się z moim zamiarem… To znakomicie! 🙂
Pozdrawiam i dziękuję za czas, który poświęciłaś na lekturę szarości w kolorze blond.
Foxm

Aż tak źle odebrałam? Czyżby blond zszarzał? 😉

Nie ma dobrego i złego odbioru, to nie siatkówka. Z całą pewnością otworzyło się pole do dyskusji.Jestem gorącym przeciwnikiem jedynej słusznej interpretacji, teksty literackie na ogół żyją własnym życiem Blond w każdej postaci wydaje mi się być szalenie atrakcyjny.

Zakończenie jest świetne, a linki do opowiadań wprost rozbrajające 🙂
Chyba podoba mi się przejście Lisa z sensacji do obyczajówki, ale poprzednie opowiadania były zdecydowanie lepsze.

Do braku kropek na końcach zdań i innych zaburzeń interpunkcyjnych powoli się przyzwyczajam, jednak najwyraźniej gra wstępna była za długa, bo tyle razy potknęłam się na różnych drobiazgach, że nie byłam pewna czy chce mi się czytać dalej… różnych drobiazgach… Ot, artysta malował w końcu pędzlem czy sprayem? Co upał ma do półmroku? Kto wbija kinkiety w ścianę (przybijać się ich też raczej nie przybija… do cegły… bo ja wiem… montuje się na kołkach rozporowych? ;)). Kelner ujmujący pod łokieć?!?!? Obawiam się, że pozwalając sobie na taką poufałość szybko straciłby pracę…

Pozdrawiam

Ania

Dzień dobry!
Cenny komentarz, chociaż z nie wszystkimi zarzutami się zgadzam. Zacznę od kropek i przecinków, które zgodnie z bliską prawdy teorią mojej korektorki, zwykłem stawiać w mocno losowych miejscach. Naprawdę szczerze współczuję dziewczynie, nie ustając w podziwie dla ogromu pracy, jaki ze mną wykonuje. Jak pod każdym tekstem, muszę zaznaczyć, że bez niej moja pisanina pewnie byłby dużo gorszej jakości. 🙂

Przyznam, wahałem się czy ten tekst tutaj pasuje. Odbyliśmy dość długą i owocną dyskusję z Ateną, po której jednak zdecydowałem się wrzucić tutaj swoje najnowsze opowiadanie.
Obowiązkiem twórcy jest próba zmiany kostiumów, podejmowanie różnych tematów. Pewnie, że jedne konwencje leżą mi bardziej, inne mniej, ale to nie zwalnia mnie z obowiązku podejmowania wyzwań literackich. Masz pełne prawo sądzić, że pisałem lepsze opowiadania. Ja nie traktuję tego w kategoriach lepsze/gorsze, jest po prostu inne. Może komuś się jednak spodoba.

Z kilkoma zarzutami nijak nie mogę się zgodzić.
Swego czasu podziwiałem pracę naprawdę utalentowanego artysty ulicznego, lakiernika z zawodu, on nie miał najmniejszych problemów z używaniem spraju i pędzla i to tworząc jedną instalację. Więc zarzut mocno chybiony.
Upał jest powodowany przez światło słoneczne, światło jest źródłem wszelkiego życia, półmrok to granica między światłem, a ciemnością. Starałem się zbudować duszny klimat, efekt pozostawiam do oceny.

Mankamenty budowlane. Tutaj faktycznie mogłem pokusić się o jeden prosty zabieg i nie byłoby problemu. Mleko się rozlało, popełniłem błąd, ludzka rzecz. Mam nadzieję, że do przełknięcia dla czytającego.
To jest senna mara, w snach logika często staje na głowie i fika koziołka przez plecy, drapiąc się jednocześnie w lewe ucho. 🙂 Nie sądzę, by kelnerowi groziło zwolnienie. Nie można wylać pracownika, który jest produktem sennych marzeń/tortur.

Cieszę się, że końcówka przypadła Ci do gustu. Bardzo mi zależało na efektownym zawinięciu końcówki. Chciałem pokazać czytelnikowi jedną z głównych motywacji, jaka przyświecała mi przy pisaniu – chęć polemiki z czołowymi twórcami Najlepszej. Chociaż polemika to nie do końca właściwe słowo, to moje zdanie odrębne. Ot tyle.
Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że definitywnie przeszedłem do tematów obyczajowych.
Kłaniam się,
Foxm

Nawet jeśli zmiana tematyki jest tylko chwilowym kaprysem, bez wątpienia przysłuży się Twojemu pisarskiemu rozwojowi. Zarówno „Łowca jeleni”, jak i „Filister” wyszły Ci bardzo dobrze – oby powstało więcej takich tekstów!
Nie rozumiem czemu to opowiadanie miałoby nie pasować do NE, nie ma w nim co prawda zbyt wiele erotyki, ale jednak kręci się wokół tego tematu, inni autorzy już dawno przyzwyczaili nas do równie łagodnych tekstów… cóż, lekko przynudnawych nawet…

Sny rzeczywiście rządzą się swoimi prawami, ale Twój zdaje się nad wyraz realny… i do tego mozolny, a jak zakładam właśnie o taki efekt chodziło. Z tego punktu widzenia drobne usterki dają po oczach.

Całkiem dobrze poszło Ci odpieranie moich zarzutów, ale i tak moglibyśmy jeszcze o tym podyskutować – choćby o relacji między upałem a światłem, która przecież jest nieco bardziej skomplikowana… Niemniej to były tylko przykłady. Sedno mojej wypowiedzi tkwi w tym, że drobne poprawki uczyniłyby ten tekst znacznie lepszym. Może najprościej w świecie potrzebujesz trochę więcej pracy na zapleczu, żeby zabłysnąć pełnią talentu. Wierzę, że stać Cię na więcej 🙂

Póki co rozbijam się o takie pierdoły jak renowacja kocich łbów, która dla fabuły nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Nie jestem pewna czy za każdym razem w Twoich tekstach, ale kilka razy trafiłam już na coś takiego na NE i za każdym razem zachodzę w głowę co autor miał na myśli. Zabytkową kostkę można przełożyć albo zastąpić nowoczesną, ale robić jej renowację? Jaką? Piaskowanie? 😉

Nie wypada w nieskończoność odcinać kuponów od faktu, że raz czy dwa udało mi się stworzyć coś zjadliwego. Jesteś tak dobry, jak Twój ostatni tekst.
Mam nadzieję, że jednak nie zanudziłem, a jeśli nawet trochę, to no cóż, pozostaje mi następnym razem postarać się bardziej.

Nie sposób zaprzeczyć, że tekst powstawał w ekspresowym tempie. Regularne publikacje przez prawie pięć lat wymagają pewnych poświęceń. Najczęściej poświęca się ten ostatni szlif. Ci do renowacji bruku znów ośmielę się nie zgodzić. Są miasta, gdzie ów bruk jest zabytkowy i miejski konserwator zabytków staje na głowie, żeby pięknej kostki brukowej nie zastąpiono jakimś asfaltem albo innym paskudztwem.:) Sprawa ze słońcem oczywiście jest nieco bardziej złożona, ale gdyby ją uprościć, wygląda dokładnie tak, jak przedstawiłem w poście wyżej.:)

Nie upieram się, nie zdarzyło mi się jeszcze napisać opowiadania, które ustrzegłoby się większych, czy mniejszych usterek. Ba, zdarzają się i takie, które bym zaorał i spalił. Ale to jest właśnie przewaga, jaką żywy człowiek ma nad szufladą. Szuflada nawet najbardziej przepastna nie weryfikuje jakości rzeczy, które do niej włożono. : )

Bez wątpienie nie zanudziłeś – nadal tu jestem.

Dobre, przemyślane i dopracowane zakończenie sprawiło, że warto było czytać, jednak osobiście uważam, że co jak co, ale ostatniego szlifu nie warto poświęcać. To nie dziennik, z publikacjami nie trzeba się spieszyć, a jednak większość autorów popełnia ten sam błąd – ulega złudnej presji czasu, podczas gdy jeśli zabrnęło się już tak daleko, nie warto zawracać nim nie wbije się czekanu w szczyt.

Dzisiejsze konsumpcjonistyczne społeczeństwo być może osądza nas wedle ostatniego sukcesu/porażki, ale w gruncie rzeczy ocenianie ludzi – ani pisarzy – nie może być tak proste. Każdy ma prawo błądzić lub mieć gorszy czas. Nie szukając daleko, ot, na przykład po przeczytaniu „Tematu na pierwszą stronę” musiałabym przestać szanować Umberto Eco, a przecież niektórych jego prac nigdy nie przestanę cenić. Cóż z tego, że już nigdy nic nie napisze…

Co do kostki brukowej, masz pecha że mieszkam przy ulicy, której nikt nigdy nie odważy się pokryć żadnym koszmarnym asfaltem. Naprawdę, jeśli nawierzchnia potrzebuje wyrównania zdejmuje się kamienie a później układa te same, bez żadnych zabiegów upiększających. Trudno ten zabieg nazwać renowacją…

Słońce… najsłoneczniejszy dzień w styczniu nie będzie cieplejszy od najbardziej pochmurnego w lipcu. Czemu? Bo chodzi nie tylko o to czy świeci, ale jak świeci. Kluczowy jest kąt padania promieni słonecznych. A jak pokombinujemy z wiatrem, powierzchniami magazynującymi ciepło i oddającymi je w nocy itp., sprawa się jeszcze bardziej skomplikuje. Nic nie jest białe ani czarne 😉

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Zacznę od sprawy najpilniejszej, od renowacji kostki brukowej. Krótka kwerenda przy pomocy wyszukiwarki wykazała, że istnieją zabiegi, dość ogólnikowo opisywane w ofercie firm kamieniarskich tzw. renowacji. Na czym dokładnie to polega? Szczerze przyznam nie wiem, sytuacja z kamieniami nauczy mnie zapewne większej odpowiedzialności za słowo. Chociaż, gdybym miał pisać jeszcze raz, akurat w tym miejscu nie naniósłbym poprawki. Dokładniejsze sprawdzenie wykazało, że się nie pomyliłem. Mógłbym się za to głębiej zastanowić nad sensownością tego fragmentu, masz poniekąd rację, że nie jest niezbędny.

Co do promieni słonecznych, podtrzymuję swoje zdanie. Nie widzę większego sensu we wnikaniu w taki poziom szczegółu, kiedy mówimy o dość ogólnym opowiadaniu. Inna rzecz, że fizyka to w d dalszym ciągu materia nieujarzmiona, przynajmniej w moim wypadku.

Podtrzymuję to o czym pisałem wyżej, jesteś tak dobry, jak Twój ostatni tekst. Ta zasada znakomicie sprawdza się w sporcie, jesteś tak dobry, jak Twój ostatni mecz/występ. W mojej ocenie ma zastosowanie również w wypadku literatów wszelkiej maści, chroni przed popadaniem w samouwielbienie.

Umberto Eco jest niekwestionowanym mistrzem słowa. Nie zawsze się z nim zgadzam i daleki jestem od stawiania go wśród własnych autorytetów, ale nieprawdopodobnej erudycji nie mogę nie podziwiać. Patrząc jednak na schyłkowe dzieła Mistrzów, dochodzę do wniosku, iż również w zawodzie pisarza winna być przewidziana definitywna emerytura. Siedemdziesiąt pięć lat i koniec, na obecnym etapie rozwoju nie jesteśmy w stanie wykrzesać więcej z naszych umysłów. Stanisław Lem zdaje się powiedział kiedyś, zapytany o to dlaczego przestał pisać, coś w stylu: kiedyś wydawało mi się, że umiem pisać, z wiekiem dostrzegłem, że umiem coraz mniej i przestałem. Uważam, że za taką postawę należy się naszemu znakomitemu pisarzowi wielki szacunek. Przychodzi taki czas, gdy już nie warto zajmować szerokiej publiczności swoją osobą.

A jesteś pewien, że usługa renowacji dotyczyła właśnie kostki brukowej? ;D
Kamienie, owszem, myje się, piaskuje, poleruje, szlifuje, ale najczęściej rzeźby lub pomniki nagrobne…

Co do oceny przez pryzmat ostatniego tekstu, raczej nie dojdziemy do porozumienia. Ja po prostu nie rozumiem ani potrzeby ciągłego sprawdzania się, ani tym bardziej tego, czemu niby świadomość, że kiedyś coś mi się udało miałaby sprawić, że popadnę w samouwielbienie. Widać odbieramy na zupełnie innych falach.

Lem rzeczywiście zasługuje na szacunek – trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny niepokonanym, tyle że dla każdego to będzie inny moment. Są tacy, którzy na scenę nie powinni w ogóle wchodzić i tacy, którzy jasność umysłu zachowują do późnej starości.

Marny ze mnie radiotelegrafista, ale czasem nie warto dostrajać częstotliwości. Nie za wszelką cenę. 🙂 Być może to o czym mówimy, to moja osobista fiksacja. Ja wciąż się uczę, z każdym kolejnym tekstem chcę stawać się lepszy. Wciąż się uczę.
Zastanawiam się, jak długo będziemy ciągnąć wątek kostki brukowej? Wygląda mi na to, że okopaliśmy się na swoich pozycjach.
A Lem? Największy z noblistów, którzy nigdy Nobla nie dostali.
Fox

Mnie tam całkiem wygodnie w moim umocnionym kostką brukową szańcu, więc jeśli się nie poddasz, trochę to może potrwać 😀 😀 😀

Oj, Lisie nie przestawaj… pisać. 🙂

Tęsknota i świadomość utraconych szans pozostawiają głębokie ślady i ranią do żywego.
I to pytanie: co by było, gdyby.

Co do brakujących kropek to zawieruszyły się dwie i jedna zamieniła w przecinek. Zauważyłam, ale skupiłam się na tekście, który pomimo braku (a może właśnie dlatego) erotycznych scen jest niezwykle intymny.

Z pozdrowieniami
NoNickName

NNN!
I mocniej! – Przepraszam, nie umiałem sobie odmówić 🙂
Dziękuję za dobre słowo, cieszy, że ktoś lubi mnie czytać
Sytuacja bohaterów wydaje mi się ciut bardziej złożona. Dokonali wyboru, w dobrej wierze, licząc na długo i szczęśliwie. Niestety, proza życia nieco zweryfikowała punkt wyjściowy. Wszystko poszło się pieprzyć, obie strony męczy poczucie winny. Najciekawsze do akademickiego rozpatrywania/pisania opowiadań są sytuacje, w których nie ma jednoznacznego zwycięzcy przegranego.

Co do erotyki, nie mogę się z Tobą zgodzić, że jej nie ma. W moich poprzednich tekstach dało się zauważyć, mam nadzieję, że ja lubię pisać o seksie. Uwielbiam mierzyć się z koniecznością możliwie najbardziej plastycznego, dosadnego opisu aktu. Lubię podniecać ludzi, a przynajmniej pochlebiam sobie, że staram się to czynić. Jeśli ktoś nazwie mnie pisarzem pornograficznym, a nie erotycznym, odbieram to jako powód do dumy.

Pojawiły się zarzuty, że bywam zbyt dosadny, obsceniczny i wulgarny. Erotyka rzekomo więcej zasłania niż pokazuje, a twórca stawia na subtelność. Nigdy nie byłem orłem, jeśli chodzi o formułowanie definicji, ale spór pomiędzy apologetami erotyki/pornografii wydaje mi się jałowy. Coś jak batalia na śmierć i życie zwolenników masła i margaryny.

W tym tekście jest erotyka, starałem się ją zamknąć w obrębie dotyku. Opowiedzieć o tęsknocie i pragnieniu bez ekspozycji genitaliów. Czy trudniej jest napisać, taką scenę? Moim zdaniem nie ma specjalnej różnicy w skali trudności. Doświadczenie wyniesione z pracy nad tym opowiadaniem pozwoli mi z jeszcze większym rozbawieniem obserwować swary zwolenników „erotyki” i „pornografii”.
W moim odczuciu, oni wszyscy się mylą, nikt z nich nie ma racji. 🙂

Wątki osobiste? Intymność? Szczególna to dla mnie radość, że ktoś odniósł podobne wrażenie Poza artystą, czerpałem ze zlepków zasłyszanych historii. Ale nie ukrywam, zabiegałem o pewne wrażenie intymności.
Pozdrawiam,
Foxm

Jak użycie nieodpowiedniego słowa może doprowadzić do nieporozumienia. Napisałam „scen erotycznych” a powinnam „seksu”. Dotyk jest erotyczny. Nawet bardziej niż „wsadź-wyjmij”. I bardziej intymny według mnie.

Dosadność opisów mnie nigdy nie drażniła. Jest miejsce i na nie i na metaforyczność. Ważne, by nie było nudno a nawet przy ostrym porno można niekiedy wpaść w monotonię i znudzić Czytelnika. Granica między erotyką a pornografią jest płynna. Nie ma co się silić na podawanie definicji. Wiele zależy od indywidualnych przekonań. Co dla jednego jest soft dla drugiego już najgorszym bezeceństwem.

A co do „i mocniej!” – nie ma co sobie odmawiać. 🙂

Z pozdrowieniami
NNN

W zasadzie zgadzam się w całości z Twoim punktem widzenia. Absolutnie nie jest tak, że znudziłem się pisaniem o seksie. Nie chciałbym tylko zostać wsadzony do szuflady. Etykietki, moim zdaniem, są super, ale nie warto się do nich za mocno przywiązywać. Ten tekst to dla mnie nic innego, jak forma twórczego sprawdzianu.
Cieszę się, że dużo bardziej dosadne sceny seksu Cię nie odrzucają. 🙂 Ja postrzegam to jako duży plus. 🙂

Zazdroszczę tym, którzy potrafią dokonać interpretacji tekstu. Ja nie zdołam po jednokrotnym czytaniu. Wiele fraz porusza … powiedziałbym nawet, że pięknem i trafnością jak dobry wiersz. A potem się wszystko gubi w jakimś zupełnie innego kalibru słowotoku, rażącym, niedobranym do całości.
Czyli, mówiąc językiem militarnym, nastąpiła dalsza poprawa na poziomie taktyki i wykryto zaskakujący brak wyrazistej, dopracowanej strategii, która pozostawiłaby w pamięci czytelnika na długo mocny zapis „dobry tekst o …”.
Ktoś już to powiedział: poprzednie teksty były wiadomo o czym. Ten tekst jest ładny i ciekawy, ale o czym? Nadto niedopowiedziany albo niejasno wytłumaczony.
Próbuj dalej, Autorze.
Uda się na pewno, tylko jeszcze więcej pracy trzeba.
Uśmiechy,
Karel

Karelu!
Uwielbiam militarystyczne porównania, dlatego pozwolę sobie pozostać w konwencji. Prowadzę rozpoznanie bojem. 🙂 Eksperymentuję literacko z własnymi pomysłami, raz to jest bardziej strawne dla Czytelnika, innym razem nieco mniej. Wciąż jest nierówno, czego ja sam staram się być świadomy. Na przestrzeni dziejów wielu było wybitnych taktyków, niewielu strategów, to wyraźne i cenne dla mnie ostrzeżenie.

Czy tekst ma jakąś myśl przewodnią? Tak, ale jak pisałem powyżej nie chcę narzucać własnej interpretacji czytelnikowi. Zostawiłem powakacyjne ogromne pole do interpretacji. Są rzeczy, którym szkodzi dosadność i dosłowność. 🙂
Próbuj dalej? Wykonuję. 🙂
Pozdrawiam,
Foxm

Szare.

Piję wino o nazwie Czernyje Głaza. Dobre wino. No i gdzieś tam pod sztucznym kolorem jestem blondynką. Czasem tak jest Lisku. A czasem nie.

R.

P.S. Dobre.

Dobry wieczór!
Ja do blondynek zawsze miałem słabość niepohamowaną. Do wina w ich towarzystwie jeszcze większą, więc tym bardziej miło mi czytać podobny wpis. Tylko jest jeden problem, kiedy wrzuciłem nazwę trunku do wyszukiwarki, znalazłem utwór muzyczny, o ile wiem z czasów świetności ZSRR. Zagadkowe to wszystko. 🙂
Fox

P.S. Dziękuję. 🙂

„A mogło być tak pięknie”. Życie zawsze pisze własne scenariusze. Chcemy dobrze, a jednak się nie udaje. A może czasem za mało się staramy, odpuszczamy. Może górę bierze egoizm i ciągłe myślenie ja, moje, a nie my, nasze. Później pozostają tylko wspomnienia i gdybanie.

„Ironia życia leży w tym, że żyje się je do przodu, a rozumie do tyłu” (S. Kierkegaard)

Dobry wieczór, Patrycjo!
Moim skromnym zdaniem bardzo trafnie zinterpretowałaś tekst, ale co ja tam wiem, ja go tylko napisałem :)A pewną inspirację stanowiło spostrzeżenie, że większość życiowych dramatów bynajmniej nie występuje w układach, gdzie jedna strona ma diaboliczne intencje. Dużo częściej obie strony starają się z całych sił i coś zgrzyta.

Jesteśmy tylko ludzi, każdy z nas marzy, by jego życie było czymś na kształt bajki. Sama zauważyłaś, że podobna sztuka udaje się nielicznym. Bohaterowie opowiadania sromotnie polegli i to dwukrotnie.
Pozdrawiam,
Foxm

Napisz komentarz