Burza (Kolczasta)  3.33/5 (13)

8 min. czytania
Mysticartdesign, bez tytułu, CC0 1.0

Mysticartdesign, bez tytułu, CC0 1.0

I have been ready at your hand

To grant whatever thou would’st crave;

I have waged both life and land

Your love and goodwill for to have.

Greensleeves

Chłodna gorycz pierwszego łyku piwa błogo orzeźwiła usta i przełyk. Wyciągnąłem się na leżaku z pełnym samozadowolenia uśmiechem i niemal niewyczuwalnym, ale coraz uparciej dobijającym się do płytszych obszarów świadomości idiotycznym przeczuciem, że coś mnie ominęło. Całe moje trzydziestoletnie życie dążyłem do tego, żeby „było dobrze, synu”, a owo nieosiągalne „dobrze” w miarę upływu lat przybierało coraz bardziej stateczne i niepokojące kształty. Będąc nastolatkiem, a potem młodym facetem, nigdy nie myślałem, że ustatkuję się, czy – o zgrozo – ożenię. Patrzyłem z ukrytym podziwem na pary z wieloletnim stażem, jednocześnie z dumą obnosząc swój czub zdobywcy. Trudno było żyć inaczej, gdy każde spojrzenie kolegów wystawiało na próbę moją męskość, a każda napotkana dziewczyna dosłownie roztapiała się w ramionach. Po prostu wpisywałem się w  statystykę, której hołdowali wszyscy moi koledzy – im więcej, tym lepiej. I jak wszyscy, albo prawie wszyscy, potoczyłem się po studiach po obłędnej równi pochyłej. Przypadkowa znajomość, długotrwałe zauroczenie, zachwyt rodziców, metry białych koronek i czarny garnitur. Dystyngowany i stateczny Maciej Wilkowski, z ledwie wyczuwalnym żalem, pożegnał swoje dawne oblicze.

*

Przybyło mi parę lat, sporo sałaty w banku, pojawiła się dwójka dzieci i szybko powstający dom na wsi. Wszystko było w porządku. Mury rosły, żona sadziła kwiatki, synowie deptali je w dzikich gonitwach, a ja nawet trawę zacząłem kosić. I wtedy, w postępującej fazie rutyny, zjawiła się ona.

*

Dopiero po tych kilku tygodniach uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nigdy nie byłem zakochany. Moja żona była wspaniałą towarzyszką, ale gdyby odeszła, moja egzystencja wyglądałaby tak samo, jak przedtem. Z drobnymi zmianami. Boże, moje życie nie istniało. Aż do teraz.

*

Wicie gniazdka też może być ekscytującym przeżyciem, ale to moja żona była w nie zdecydowanie bardziej zaangażowana. Doprowadzony na skraj rozpaczy niekończącą się pielgrzymką po sklepach budowlanych i oferujących dodatki do wnętrz, tysiącami odcieni farby w kolorze pudrowego różu, niuansami kredensików i sekretarzyków, przekazałem Monice stery. Pochłonięta szałem urządzania domu zalśniła po raz kolejny obrączką przed moimi oczami.

– Kochanie, te ściany nie mogą być tak monotematyczne. Patrycja opowiadała mi,
że… – Fonia wyłączyła się automatycznie. Dopiero później zorientowałem się, że obiecałem poszukać odpowiedniego rysownika. W przypływie ostatecznej desperacji i lenistwa zadzwoniłem do znajomego z centrum kultury. „Czeeej stary, chyba będę kogoś miał… O, nawet adres prawie obok ciebie, piękne projekty robi”. Następnego dnia miało się więc u nas pojawić jakieś lokalne, artystyczne objawienie, które uczyni nasz dom nietuzinkowym i niepowtarzalnym. Wtedy wydawało mi się, że wiem, o kogo chodzi. I miałem rację – wydawało mi się.

*

Widziałem ją z daleka kilka razy. Wiedziałem tylko, że będzie naszą sąsiadką, ma dziewiętnaście lat, jest niewysoka i ma bardzo długie, rude włosy. Nic szczególnego, facet. Masz trzydzieści lat i żonę. Siedź spokojnie na dupie, jak na żonkosia przystało – pomyślałem. Więc, jak na żonkosia przystało, przyjechałem rankiem, żeby nadzorować pracę rysowniczki. Ku chwale naszego domu i przyszłości.

Widziałem z pozycji pana domu, jak otworzyła furtkę. Zafalowała bujna, lśniąca grzywa włosów, a zachrypnięty metal odezwał się wzbudzającym dreszcze skrzeczeniem. Lekki chód, zdecydowanie zbyt taneczny i w niczym nie przypominający typowej, różowej miłośniczki dyskotek w remizie.

– Dzień dobry… miło mi pana poznać. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować – miękki alt ujmująco połechtał moje uszy.

– Zapraszam do środka. – Grzeczniej się nie dało.

Mimo to, patrząc na jej naturalną, nie umalowaną twarz, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że drzemie w niej ognista przepaść. Spojrzałem na nią ze swojego metra dziewięćdziesiąt i to był koniec. Zielone oczy, jak ocean po burzy. Głębokie, skrzące namiętnością i czystością, pytające…

– Od czego zaczniemy, panie Wilkowski? – To na pewno nie było to pytanie.
– Proszę mówić mi Maciek. – Zareagowała zaskakująco ciepłym uśmiechem, poczułem ciepło jej dłoni w swojej.

– Julia. – Kuźwa. Przepadłem.

*

Zabrała się do pracy, a ja wróciłem do inspirującego koszenia trawy. Kosiarka brzęczała, bzyczały pszczoły w łanach jaskrawożółtego rzepaku. Julia. Pełne, wiśniowe wargi. Gładka skóra. Nimb miedzianych kędziorków, rozświetlany ostrym, majowym słońcem. Bzzzzzzz. Upał mącił w głowie.

*

W pokoju żony było o wiele chłodniej. I o wiele goręcej. Dziewczyna stała na krześle wspinając się na palcach i tworzyła pędzlem i farbą jakieś abstrakcyjne cudo.

– Podoba ci się? – Zeskoczyła z krzesła i stanęła obok mnie, aby rzucić okiem.

– Niesamowite – stwierdziłem, przenosząc wzrok ze ściany na jej biust. Luźny czarny t-shirt co prawda zakrywał wszystko, co konieczne, ale pozostawiał przy tym nieograniczone pole do popisu wyobraźni.

Do dziś nie wiem, jak to się stało. Po prostu objąłem ją mocno, przyciągnąłem jej głowę do swojej i zanurzyłem się w smaku jej ust. Całowałem namiętnie, zachłannie, jak po miesiącach celibatu. Nie było już wrzeszczących dzieciaków, gderajacej żony, problemów, nowego domu, planów na przyszłość, całego świata. Prywatna apokalipsa.

Wyrwała się z moich ramion i odepchnęła mnie. Mocno. Uderzyła w twarz, a echo policzka poniosło się po pustym pomieszczeniu. Błyskawicznie wgryzła się w moje wargi tak, że poczułem w ustach smak krwi. Szarpnąłem głową do tyłu, ale nie pozwoliła mi się wyrwać, przytrzymując mocno za włosy. Z pięścią ciągle zaciśniętą na mojej czuprynie, zagryzając usta, skierowała mnie w dół… Jakimś cudem wyplątała się z koszulki i cisnęła ją niedbale na podłogę. Podniecenie i chłód surowego pomieszczenia boleśnie usztywniły jej sutki. Wielokrotnie widywałem piersi moich partnerek, ale większość z nich miała brodawki ciemne, jak karmel lub różowe, jak wnętrze ust. Jej były tylko muśnięte delikatnym rumieńcem, a zimno otulające nas jak mgła sprawiało, że stały się wrażliwe na każdy, nawet najmniejszy dotyk. Podziwiałem je, musiałem podziwiać, bledziutkie i kuszące. Przywarłem zębami do lewego sutka, gorąco zmieszało się z zimnem i uderzyło mi do głowy. Julia wyprężyła się, jęcząc głośno. Dawno już rozpięte i zsunięte z bioder spodnie dały sposobność palcom mojej dłoni do wyczucia, że jej majteczki były całkiem mokre, a to, co sobą przykrywały, aż pulsowało z oczekiwania na rozkosz. Palce same podążyły pod bieliznę, wyczuwając gładkość całego wzgórka, by potem zanurzyć się w wilgoci. Gdy tylko dotknąłem palcami łechtaczki, przyjemność dosłownie zwinęła Julię w kłębek, by ułamek sekundy później wygiąć ją w łuk. Miękko spłynęła w moje ramiona, rozgrzewając skórę klatki piersiowej swoim oddechem. Smukłe dłonie szybko poradziły sobie z paskiem i zamkiem błyskawicznym w moich spodniach. Chwyciła penisa, a dotyk jej palców przeszył mnie, jak wyładowanie elektryczne. Zaciskałem zęby, żeby nie krzyczeć z przyjemności. Nawet nie zauważyłem, kiedy osunęła się na kolana, a jej wargi drapieżnie zawładnęły moją męskością. Poruszała głową coraz szybciej. Jej usta obejmowały mnie całego, język smakował każdy milimetr mojej skóry… Podniosła wzrok i patrząc z lekkim triumfem wypisanym na twarzy, podsyciła moje rozgorączkowanie zwinnymi ruchami rąk. Z chrapliwym jękiem eksplodowałem falami rozkoszy.

*

Po dłuższej chwili wszechświat ruszył znowu z miejsca. Dziwnie zgrzytliwie i opornie. Coś się zmieniło, jakiś niewidzialny ruch poprzestawiał wszystko, co do tej pory znałem. Po wewnętrznej stronie jej sprężystych ud spływały ślady niedawnego upojenia. Wzięła mnie w posiadanie całą sobą. Klęczała przede mną, a po chwili obok mnie. Mokrzy od potu, zatraceni, razem.

*

Trudno było potem usłyszeć od niej, i w końcu powiedzieć też samemu sobie, że to nie powinno się zdarzyć i nigdy się nie powtórzy. Ona nie wiedziała, że jestem żonaty, że mam dzieci. Gdy jej to powiedziałem, milczała. Potem ociężale, jakby poruszała się pod wodą, wstała, zebrała swoje rzeczy i ubrała się.

– Jeśli chcesz, wykonam te projekty, które omówiliśmy. Nie chcę niczego więcej. – Skinąłem głową. Świat opieszale wracał do zwykłej postaci, jak podczas powolnego trzeźwienia. Przychodziła codziennie i malowała. Rozmawialiśmy jak starzy, dobrzy znajomi, znający się jak łyse konie i nie mający przed sobą nic do ukrycia. A ja codziennie gapiłem się w jej numer na mojej liście kontaktów. I codziennie chciałem zadzwonić, a potem kładłem się obok żony i gryzłem paluchy z bezsilności.

*

Wciąż u mnie pracowała. Liczyłem dni i projekty, które jeszcze pozostały do wykonania. To jeszcze tylko dwa dni, jeszcze jeden…

– Do widzenia. – Wychodziła z domu ze swoimi przyborami. Na zakurzonej i zaśmieconej okruchami tynku podłodze zostawały lekkie ślady stóp. Nie mogę na to pozwolić, jeśli teraz odejdzie… Dopadłem jej w trzech susach, przycisnąłem do siebie i wpiłem się w jej wargi. Pociągnąłem w ciemność. Oparłem o stare biurko, jej drżące ręce rozrzucały jakieś papiery po całym pokoju. To ciało, idealne i nieidealne, jędrne i jednocześnie tak delikatnie miękkie. Całowanie piersi, błądzenie językiem, rozkosz odkrywania… Julia. Julia. Julia! Obudził mnie własny krzyk. Śpiąca obok żona wymamrotała coś przez sen.

*

Przyjeżdżałem tam coraz częściej. Sam. I patrzyłem na nią z daleka. Stała się moją obsesją, moim obłąkaniem. Możesz mieć mnóstwo panienek, możesz wmawiać sobie, że jesteś twardzielem, ale gdy raz poczujesz ciepło tej jedynej, nigdy tego nie zapomnisz. Będziesz kochał się z żoną i dusił w gardle imię innej. Będziesz miotał się z kąta w kąt, jak zatracony gówniarz. A jedyną odtrutką będzie kolejna dawka trucizny.

*

Rzepak przekwitał, jego ciężka woń wisiała w powietrzu. Poczułem na twarzy niespokojny dotyk wiatru. Niebo pociemniało. W oddali zamruczał grzmot. Znów podniosłem wzrok, chcąc chociaż przez moment schwycić jej sylwetkę spojrzeniem. Samotna postać bielała na tle wiekowych jabłoni. Zawibrowało w kieszeni. „Przyjdź. Jestem sama”. Nie dostrzegłem jej już, pochłonęły ją drzewa. Wybiegłem na drogę. Spokojnie, stary, tu mieszkają ludzie…

Zapukałem do drzwi.

– Julia, odejdę od żony, posłuchaj…

– Nie chcę rozbijać twojej rodziny, ale już tak nie mogę, nie wytrzymam…

– Nie mówmy, że nie możemy… możemy… musimy… – Resztę słów zagłuszył grzmot przetaczający się po niebie. Porwałem ją na ręce i zaniosłem do najbliższego pokoju. Ściągnęła ze mnie koszulkę. Poczułem urywany oddech na piersi. Popchnąłem ją na łóżko. Przyciągnęła mnie do siebie. Cisza. Cisza przed burzą. Patrzyliśmy sobie w oczy. Niewypowiedziane słowa poruszały bezgłośnie nasze wargi, tajone nadzieje i lęki próbowały znaleźć słowa. Błyskawica. Zerwałem z niej bluzkę. Piersi uwolnione spod władzy tkaniny poruszyły się. Gniotąc je dłońmi, całowałem ją, całowałem jak jeszcze nigdy w życiu. Tak głęboko, jak gdybym chciał ją pożreć, aby wreszcie zaspokoić głód. Pierwsze krople ciężko zadudniły o szyby w dzikim staccato. Całe ciało Julii było moje, odkrywałem je, poznawałem. Język sunął od karku przez szyję, w dołeczku pomiędzy obojczykami wyczuwałem opętańcze szaleństwo pulsu. Te słodkie piersi delikatne jak dmuchawce, złotawa od słońca skóra na brzuchu, pachnąca kobiecość. Wszystko moje, moje, moje. Zanurzyłem się w słodyczy, pieszcząc łechtaczkę językiem i poruszając dwoma palcami w jej wnętrzu. Kobiece jęki przeplatały huki gromów. Nie istniała żona z jej udawanymi orgazmami i pozowaną pokorą. Liczyła się tylko bliskość Julii, ona cała, nareszcie moja. Nagle wyswobodziła się z mojego uścisku, przewróciła mnie na plecy i nie czekając na nic, dotknęła czubkiem języka mojej męskości. Zamarłem w oczekiwaniu na rozkosz. Gorąco. Parzący dotyk miękkich warg. Dławiony krzyk. Przerwałem pieszczotę i stanąłem za nią. Wbiłem się w wilgotne wnętrze jednym pchnięciem. Tłumione dyszenie, jęki i uderzenia ciała o ciało. Pieściłem zgrabny tyłeczek, dłońmi popychałem pośladki, by czuć ją jeszcze mocniej i szybciej. Adrenalina prosto w serce. Elektryzujący dotyk jej skóry oszałamiał. Julia. Julia! Leżeliśmy obok siebie w pachnącej namiętnością pościeli. Stygliśmy. Powoli oddalała się również burza. Cichł deszcz, przechodząc w równomierny szum.

*

Minął tydzień, potem dwa. Czasem przychodził letni, krótki, gwałtowny deszcz. Przychodził i mijał. Nie odpowiadała na moje wiadomości, nie odbierała telefonu. Echo dalekich gromów odzywało się na nabrzmiałym widnokręgu, a potem znów nastawał upał. Któregoś wieczoru, gdy przyjechałem do nowego domu, po prostu przyszła do mnie. Przytuliłem ją.

– Kocham cię.

– Wiem. I co my z tym zrobimy?

Zielone oczy. Zielone, jak ocean po burzy. Usta szukające jej ust. I coraz ciemniejsze niebo. Będzie burza – pomyślałem.

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

.

Przeczytałeś? Zaloguj się i oceń tekst!

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Nie minęły dwa pełne tygodnie od debiutu Gemmy, a znów witamy na Najlepszej debiutantkę – tym razem ukrywającą się pod pseudonimem Kolczasta.

Poprzednio było filuternie i komicznie, tym razem jest poważnie i nastrojowo. Opisana niewieloma słowami historia pewnej zdrady pozostawia po sobie uczucie zaciekawienia.

Pytanie, czy utwór zamknie się tym jednym tekstem, czy też planowana jest kontynuacja? Wydaje się, że temat można łatwo „pociągnąć”, ale też równie łatwo „zamęczyć”. Może lepiej, by „Burza” pozostała dziełem ukończonym, zachowując w ten sposób ładunek emocjonalny i stylistyczną lekkość? Z drugiej strony, interesujące jest, czym może nas zaskoczyć Autorka, wplatając w ten dość często eksploatowany temat nowe, oryginalne wątki.

Tak czy inaczej, będę z niecierpliwością czekał, czym następnym razem uraczy nas Kolczasta.

Pozdrawiam
M.A.

Niechże i ja powitam nową Koleżankę, która debiutuje tekstem wielce zgrabnie napisanym.

Tekstem, który pozostawił mnie z pewnym konfliktem wewnętrznym. Moja Babcia, pani daleko po dziewięćdziesiątce, lubi powtarzać, że chłop (dosłownie) nigdy nie zostawi żony dla kochanki. Tak też przez lata kształtowało się moje własne doświadczenie. Tu Autorka sugeruje przeciwną drogę. Czyżby znak czasu? 🙂

Pozdrawiam,
artimar

Czasy się zmieniają, ludzie zostają tacy sami. Mam wrażenie, że jeszcze kilka pokoleń wcześniej zdecydowanie bardziej rozdzielano sferę uczuciową od formalno-prawnej. Małżeństwa kojarzyli rodzice, kierując się względami majątkowymi, społecznymi itp. Ewentualnie zawierano je z tzw. „rozsądku”. Jeżeli trafiło się uczucie albo rozwinęło się później, tym lepiej. Jeżeli wygasło albo nigdy go nie było… Szukano niekiedy gdzie indziej… Ale nie widziano powodu, aby komplikować sobie życie w pozostałych sferach, stwarzać problemy z dziedziczeniem itp. A właśnie te kwestie wiązały się z małżeństwem. Dzisiaj czasy się zmieniły, uczucia wydają się najważniejsze, zmalała też presja społeczna czy materialna dotycząca trwałości małżeństwa.
A debiutu gratuluję, historia opowidziana w niewielu słowach, zawiera jednak wszystko, co trzeba: zarys fabuły, sczegóły obyczajowe, soczyste sceny erotyczne. Zapada w pamięć i każe zastanowić się nad tym, co jest w życiu najważniejsze.

Cóż mogę rzec. 😀
Cieszę się debiutem równie bardzo, jak Autorka. Mam nadzieję, że niebawem przeczytamy jej kolejne teksty.

Pozdrawiam,
B.S.

Witam nową Autorkę na łamach Najlepszej Erotyki. Pięknie i zgrabnie napisane 🙂 Temat zdrady faktycznie jest dość mocno eksploatowany, ale rzadko z takim wdziękiem. To opowiadanie ma możliwość dalszego ciągu, ale chyba ma rację Megas. Lepiej zostawić czytelnika z takim małym niedosytem.
Pozdrawiam i gratuluję debiutu 😉

Również gratuluję udanego debiutu, ale bardzo proszę o niekontynuowanie tej opowieści. Tak jak jest, jest idealnie 🙂

Witam wszystkich, których nie zdążyłam jeszcze objąć kolczastymi ramionami.

Dzięki Wam utwierdzam się w przekonaniu, że czasami niedosyt bywa bardziej satysfakcjonujący. Wasze komentarze głaszczą moje ego jak cukier przysadkę mózgową 🙂

Gratuluję debiutu 🙂 Ciekawe, zwięzłe i bardzo życiowe 😉 Takie z pazurem… a może kolcem? Tak czy siak dobre. 🙂
Pozdrawiam.

„Do dziś nie wiem, jak to się stało.” Ja wiem.

Debiut, który uczynił wrażenie. Krótka forma. Zamknięta i przez to mocna w wyrazie. Ale gdyby były w głowie Autora równie dobre pomysły można by opowiadanie ciągnąć i na różnych strunach grać. Jednak ten zrealizowany pomysł jest na tyle dobry, że trudno będzie znaleźć więcej lepszych lub chociaż równie wyśmienitych, aby niebanalnie myśleć o kontynuacji historii banalnej. Na dodatek od uderzenia jabłka w głowę i wykrzyknięcia: Eureka do końcowego dzieła droga daleka, czasem przez mękę.
Dyskusja powyżej nt. ciągnąć czy nie ciągnąć wydaje się zamknięta. Ja po pierwszym czytaniu i na gorąco mam wątpliwości. Gdy emocje opadną, znikną albo nie.
Na gorąco więcej nie powiem, poza stwierdzeniem, że pod koniec lektury miałem ulotne wrażenie, iż to utwór stworzony na literackich warsztatach/po warsztatach, dopracowany, aby wszystkie wnioski i rady prowadzącego uwzględnić. Ale wrażenie ulotne – podkreślam i nie potrafię go uzasadnić.
Uśmiechy dla Autora i tutejszych bywalców,
Karel Godla

Bardzo subtelne przedstawienie tematu niewierności, dla mnie zbyt mało w tym życiowej brutalności. Może dlatego, że autorka opowiada o początkach romansu i na tym kończy. Bohaterowie nie zdążyli doświadczyć pełni doznań, które wiążą się ze zdradą. Im dłużej trwa taki związek, tym trudniej okiełznać wszystkie, czasem złe, rodzące się uczucia.

A ja będę przekorna. Kontynuacja mogłaby być bardzo interesująca, o ile autorka miałaby na kolejną część niebanalny pomysł. Z tego tematu można wiele wydobyć, choć to zadanie niełatwe.

Gratuluję debiutu i czekam na następne opowiadanie.

„Nie jestem ani Mickiewiczem, ani Słowackim, ani żadnym innym filozofem.
Pisać będę wprost”. 😉 Podobuje mi się bardzo 🙂 . Gratuluje debiutu. Co do kontynuacji opowiadania to sprawa autorki, jej wizji. Czy zechce dalej kontynuować ?. Osobiście czuł bym się zawiedziony. Narobiła apetytu dała polizać cukierka i … ?

pozdrawiam
lupus

Jak opublikować coś na stronie?

Patrz na dole strony 🙂 KONTAKT

Och, tak. Już kiedyś pisałem i nikt mi nawet nie odpisał, że mam się wypchać. Podziękuję zatem stronie.

Elfie,
Aż trudno uwierzyć, że Cię tak potraktowano. Podejrzewam, że napisałeś w złym momencie i list został przeoczony.
Napisz na redakcja @ gmail.com i na pewno ktoś Ci odpowie.
Uśmiechy,
Karel

Życie.

Gratuluję debiutu.
Czasami mniej znaczy więcej.
Mnie satysfakcjonuje owe niedopowiedziane zakończenie.

Z pozdrowieniami
NoNickName

Dzięki jeszcze raz wszystkim za gratulacje. Kontynuacji opowiadania nie planuję, aczkolwiek… 😉
Zaciekawiło mnie również ulotne wrażenie Kolegi Karela o warsztatach literackich. Interesujące o tyle, iż nigdy nie miałam z takowymi do czynienia 😉

Burza.

Burza bywa podstępnym środkiem dramaturgi w opowiadaniu. Gdy ją wypuszczamy ze szklanki, może narobić tyle samo szkód co pożytku. W burzę musimy uwierzyć. Nagła, zaskakująca kaskada grzmotów i błyskawic w najbardziej odpowiednim miejscu opowiadania, podczas podejmowania trudnej decyzji, czy nawet kulminacyjnej sceny, odepchnie czytelnika od tekstu. Burzę trzeba zapowiedzieć, oswoić. Musi nadejść z oddali, wisieć z niepokojem. Nawet, jeśli rozdzierająca błyskawica ma tylko umalować, nocą zbroczone, ciała kochanków. Twoja burza na szczęście szaleje w głowie mężczyzny. Wszystko się w niej przewraca, kotłuje i traci na wartości. Siłą sprawczą jest namiętność. Błyskawice walą w potrzebę zatrzymania czasu. Rozkosz pierwszego razu grzmi o nieśmiertelność, każdym kosztem.

“Wyrwała się z moich ramion i odepchnęła mnie. Mocno. Uderzyła w twarz, a echo policzka poniosło się po pustym pomieszczeniu. Błyskawicznie wgryzła się w moje wargi tak, że poczułem w ustach smak krwi.” – To mój ulubiony fragment. Jest jak taniec przeciwności, przypominający, że ból rodzi rozkosz i rozkosz umiera w bólu.
“– Do widzenia. – Wychodziła z domu … – … Julia. Julia. Julia! Obudził mnie własny krzyk. Śpiąca obok żona wymamrotała coś przez sen.” – Ładna senna pułapka, wpadłem niczego nie podejrzewając. To też jeden z lepszych fragmentów tekstu. Jest tylko jeden błąd: “Dopadłem jej w trzech susach…” – powinno być: “Dopadłem jej ciało”, albo “Dopadłem ją
Podoba mi się również to bardzo erotyczne zdanie: “Echo dalekich gromów odzywało się na nabrzmiałym widnokręgu, a potem znów nastawał upał.”

“Po prostu wpisywałem się w statystykę, której hołdowali wszyscy moi koledzy – im więcej, tym lepiej. I jak wszyscy, albo prawie wszyscy, potoczyłem się po studiach po obłędnej równi pochyłej.” – Trudno mi sobie wyobrazić coś tak dziwnie brzmiącego jak “obłędna równia pochyła”. O wiele prościej jest mi się zaprzyjaźnić z takim zwrotem: “…po równi pochyłej w bezmiar obłędu.”

“Lekki chód, zdecydowanie zbyt taneczny i w niczym nie przypominający typowej, różowej miłośniczki dyskotek w remizie.” – W tekście nic nie ma o wiejskich klimatach… kompletnie nie rozumiem skąd te wtrącenie, nie pasuje do reszty.

“Luźny czarny t-shirt co prawda zakrywał wszystko, co konieczne, ale pozostawiał przy tym nieograniczone pole do popisu wyobraźni.” – „dla wyobraźni” byłoby lepiej.

“Dawno już rozpięte i zsunięte z bioder spodnie dały sposobność palcom mojej dłoni do wyczucia…” – fragment: “mojej dłoni “ można pominąć.

Bardzo dużo w tekście pojawia się “palców”. Nie są oczywiście one czymś złym, ale w takiej ilości źle się to czyta. Najpierw palcami wyczuwa, że majteczki są mokre, później dotyka łechtaczki, później jej z kolei dotyk palców przeszywa penisa rozkoszą. Odklejmy te palce, bo robi się tu opis a nie obraz.

“…rozgrzewając skórę klatki piersiowej swoim oddechem” – Wyciąłbym klatkę piersiową, bo robi się za anatomicznie.

“Smukłe dłonie szybko poradziły sobie z paskiem i zamkiem błyskawicznym w moich spodniach. Chwyciła penisa, …” – No ja rozumiem przywiązanie narratora do spodni, ale może sobie darować słowo “moje”.

“Po dłuższej chwili wszechświat ruszył znowu z miejsca. Dziwnie zgrzytliwie i opornie.” – Te drugie zdanie jest dziwne zgrzytliwe i oporne, powinno być chyba częścią poprzedniego.

“I codziennie chciałem zadzwonić, a potem kładłem się obok żony i gryzłem paluchy z bezsilności.” – Ciężko mi to sobie wyobrazić u trzydziestoletniego faceta, jak jedzie sobie zębami po palcach… u nastolatka to jeszcze może, ale i tak nie na pewno.

“Resztę słów zagłuszył grzmot przetaczający się po niebie. “ – tutaj zaczyna się dramaturgia 🙂

“ Kobiece jęki przeplatały huki gromów.” – Jeszcze bardziej jest dramatycznie 🙂

Zdecydowanie dialogi są źle zapisane:

“– Kocham cię.
– Wiem. I co my z tym zrobimy?” – Tutaj nie wiadomo kto co mówi. Bez opisów nie da rady wywnioskować, bo z treści nie wynika.

“– Od czego zaczniemy, panie Wilkowski? – To na pewno nie było to pytanie.
– Proszę mówić mi Maciek. – Zareagowała zaskakująco ciepłym uśmiechem, poczułem ciepło jej dłoni w swojej.
– Julia. – Kuźwa. Przepadłem.” – źle zapisane didaskalia sugerują, że ten moment brzmi jak rozmowa transwestytów i wygląda na to że narrator ubiera sukienki i wołają na niego Pan Julia Wilkowski.

Samo życie! Burzowe i kolczaste.
Gratuluję pomysłu/poczynionej obserwacji, zgrabnego tekstu i oczywiście debiutu na „najlepszym” portalu.

Pytanie techniczne do korektora/korektorki: Czy we fragmencie „Na zakurzonej i zaśmieconej okruchami tynku podłodze zostawały lekkie ślady stóp. Nie mogę na to pozwolić, jeśli teraz odejdzie… Dopadłem jej w trzech susach…” nie należałoby wyodrębnić zdania „Nie mogę na to pozwolić, jeśli teraz odejdzie…” cudzysłowami? Chodzi o myśl bohatera, jaką miał podczas opowiadanej akcji. „Teraz” w czasie o którym opowiada narrator-bohater w chwili, gdy opowiada, jest już „wtedy”.

Uwagi do Autorki: 1. 19 lat = abiturientka/licealistka. Nie za mało jak na malarkę z wyrobioną już reputacją? 2. 19 lat + sąsiadka. Raczej nie mieszka sama. Zabrakło mi motywu „A co jak się pan/pani sąsiad/ka dowie, że uwodzę ich córkę?” Nie jest niezbędny, ale sąsiedzi zazwyczaj się znają, komunikują jakoś ze sobą, łączy ich jakaś więź sąsiedzka. Jest niedeklarowane oczekiwanie solidarności. 3. Czy malarka jest Niemką albo Angielką? W Polsce trudno mi sobie wyobrazić pytania „Od czego zaczniemy, panie Wilkowski?” Polacy nie zwracają się po nazwisku. Stosuje się raczej tytuł naukowy/zawodowy/szlachecki „panie profesorze”, „panie kierowniku”, albo uniwersalne „proszę pana”. Imię sąsiada albo osoby poleconej też się zna na ogół. Bardziej naturalnie byłoby chyba „panie Macieju”.

Panie Hyde,
Z pewnością ma Pan rację. Brakuje tam myślnika, którego wstawić już nie mogę. Drobne przeoczenie, które zdarza się przy czytaniu kilkukrotnie tej samej treści. Na szczęście nie razi w oczy tak mocno, jak mogłoby. 😉

Pozdrawiam,
Winna Korektorka B.S.

Tekst przypadł mi do gustu. Sposób, w jaki jest napisany, bardzo wyraźnie przenosi czytelnika w przedstawiany świat. Podoba mi się zarówno fabuła, jak i styl. Scena erotyczna napisana ze smakiem, z przyjemnością się ją czyta.
Pozdrawiam serdecznie Autorkę i przekazuję swoje pięć gwiazdek 🙂

Napisz komentarz