Arystokrata III (Violet)  3.43/5 (889)

24 min. czytania

Robert spojrzał na elektroniczny zegar na ścianie. Było dobrze po północy, a on ciągle siedział w biurze w suterenie. Nieprzeniknione podziemia stały się jego domem; azylem, w którym nie musiał niczego udawać ani niczego nikomu udowadniać. W tym miejscu  znajdował wszystko, czym żył od jakiegoś czasu. Tutaj znajdowało się główne centrum zarządzania i tu nie niepokojony przez klientów, w większości zblazowanych perwersów, mógł oddawać się wszelkim przyjemnościom. No, przyjemności i popierdolony świat – tylko to mu zostało. Pieprzyć to wszystko! Nalał sobie wódki do szklaneczki i wypił jednym haustem, lekko się przy tym krzywiąc. Alkohol – jego wierny przyjaciel. Teraz już jedyny…

Był tak bardzo zmęczony – zmęczony beznadziejnym życiem. Cholerne piętno ich rodziny, pieprzona arystokracja z dziada pradziada. W tym domu nikt nigdy nie był szczęśliwy, a chyba nawet normalny. Zawsze liczyło się tylko dobro interesów, za wszelką cenę. Przodkowie Marty i Roberta z pokolenia na pokolenie mozolnie gromadzili fortunę, stając się jedną z najbardziej wpływowych arystokratycznych rodzin, a ich dwoje, jedynych spadkobierców nazywano szczęściarzami. Bzdura! Totalna bzdura! Pieprzyć takie szczęście… Chociaż Marta może i była szczęśliwa; wyrwała się z tego miejsca i nie przesiąkła do końca aurą domu… Czy była inna? Czy potrafiła wyłamać się z ustalonych w klanie wieki temu zasad, które czyniąc ród Raysów potężnym, unieszczęśliwiały jego członków? Była pierwszym żeńskim potomkiem, takim małym klejnocikiem w ciężkiej i mrocznej koronie Raysów. Wszyscy ją ubóstwiali, ale on chyba najbardziej. Dla ukochanej siostry zrobiłby wszystko. Nigdy nie zapomni też słów dziadka sprzed lat, które wtedy jeszcze nie były dla niego zrozumiałe. Wypowiedział je pewnego letniego popołudnia, kiedy wraz z ojcem stali na rozległym tarasie, z rozbawieniem obserwując jej zmagania z niesfornym kucem, który nie chciał przeskoczyć przez niewielki parkan z żywopłotu na wypielęgnowanym trawniku, pośród klombów żółtych róż. Najeżdżała na przeszkodę kilkanaście razy i za każdym razem mały srokaty konik, z właściwym swej rasie uporem, w ostatnim momencie najazdu zatrzymywał się przed przeszkodą lub odskakiwał w bok. Marta  z takim samym zaparciem, klepiąc małą rączką konika po szyi, aby uspokoić znarowione zwierzę, robiła nawrót i najeżdżała od nowa. Historia się powtarzała, czasami dochodziło do tego widowiskowe wyrzucenie z siodła przez szyję wierzchowca, które absolutnie nie zniechęcało młodziutkiej amazonki, a wręcz jakby dopingowało. Nie przyjmując pomocy od towarzyszącego jej niewolnika, sama wdrapywała się na siodło i zaczynała manewr od nowa. Długo trwało, zanim przekonała kuca do pokonania przeszkody, ale gdy już to nastąpiło, nie żałując srokaczowi pieszczot, odjechała w stronę stajni, pozostawiając za sobą zmaltretowany małymi kopytkami trawnik.

– Moja krew! – Klasnął w dłonie ich ojciec, zadowolony z córki i położył rękę na ramieniu syna. – Udane mam dzieci.

Gdy Marta zniknęła za drzewami, dziadek odwrócił się w ich stronę. Pamięta do dziś jego poważną minę i skupione na ojcu oczy o barwie chłodnej stali.

– Dbajcie o to dziecko jak o skarb największy. – Słowa starego mężczyzny, ciężko wspartego na lasce, zabrzmiały niepokojąco. – To jest krew z krwi naszej starożytnej i nigdy nie chciej stanąć przeciw niej.

– Co też ojciec opowiada – żachnął się Robert Rays senior. – To mała dziewczynka, która niczego świadoma jeszcze nie jest…

Zirytowany starzec, przerwał mu w pół zdania i uderzył laską, zakończoną metalową końcówką, w tarasową płytkę, aż ta pękła na kilka części.

– Ślepy i głuchy, jak zawsze! – mówiąc te słowa do syna, skierował się w stronę wnuka:  – Przekleństwo naszego rodu działa – co jedno pokolenie zbuduje, drugie zrujnuje! Nadzieja w moich wnukach.

– Pamiętaj, Robercie juniorze, pilnuj swojej siostry jak oka w głowie. Chroń i nie dopuść nigdy do sytuacji, w której będziecie po dwóch stronach barykady. – Ton i powaga, z jaką zwracał się do niego ten stary człowiek, któremu wszyscy w rodzinie okazywali respekt, sprawiały, że czuł się kimś bardzo ważnym, a słowa stawały się świętością. – Trzymajcie się razem, a wtedy będziecie nie do pokonania. Mieć w niej przyjaciela to najlepsze, co może cię spotkać – pogłaskał go po policzku – ale wroga… – zmełł w ustach jakieś przekleństwo – ona nigdy nie odpuści, nigdy nie zapomni… Zapamiętaj, chłopcze, to, co ci powiedziałem!

Spojrzał jeszcze raz na swojego syna wzrokiem pełnym wyrzutu i stukając miarowo laską, oddalił się w kierunku szerokich schodów, prowadzących wprost do parku. Robert nigdy nie sprzeniewierzył się słowom swego dziada, którego mądrość i dalekowzroczność docenił po latach. Dzisiaj przekonywał się o ich prawdziwości, aż nadto wyraźnie i boleśnie – Marta była w stanie poświęcić wszystko dla dobra rodziny.

Kurwica go brała na samą myśl o Trybunale! Co oni sobie wyobrażają?! Myślą, że jak zabiorą mu koncesję, to się tym przejmie?  Zwykła banda kretynów! Mógł ich kupić wszystkich, razem z ich koncesjami. Najbardziej wkurwiło go, że kilku palantów chce cokolwiek mu odebrać i że w ogóle ważą się na to. No pojebało ich! Jemu– Raysowi, coś zabrać…! Gdyby nie był taki zmęczony i gdyby mu się chciało…

Niepokoiła go jedna myśl: jakim cudem Marta dała się wmanewrować w rozgrywki z Trybunałem? Dlaczego Rada zwróciła się do niej, nie dając mu najmniejszego ostrzeżenia? W dosyć hermetycznym światku arystokracji rozdźwięk pomiędzy rodzeństwem nie był żadną tajemnicą, więc dlaczego od razu do niej? Żeby mu dokopać?  Żeby pogłębić konflikt pomiędzy nimi i nie dopuścić do ewentualnego pojednania, które wielu byłoby nie na rękę.  Chyba, że te wyliniałe kutasy, liczą, że rękoma jego siostry rozłożą cały holding.

 Zaśmiał się w głos. Marta może i wglądała na przejętą całą tą głupią sytuacją, może nawet trochę była przestraszona, ale na pewno nie pozwoliłaby sobą manipulować.  Nie kontaktowali się ze sobą ponad dekadę i miał prawo nie wiedzieć do końca, co jej w duszy gra, ale jednego był pewien – jeśli szacowne grono Rady liczyło, że wykorzysta jego siostrę do swoich celów, to tkwiło w głębokim błędzie. Od dłuższego czasu obserwował z satysfakcją, jak wielu przekonywało się, co znaczy zadrzeć z panną Rays – w interesach była równie bezwzględna jak on sam.  Jest nieodrodną córką ich rodu, w pełni godną noszenia nazwiska Rays.

Znów sięgnął po butelkę. Na trzeźwo nie da rady przetrwać tej nocy. W sumie mógł przelecieć jakiegoś chłopaka, ale po zastanowieniu stwierdził, że wódka wymaga mniej zachodu.

Marta… Jego piękna i mądra siostra! Drugiej takiej kobiety nie znał. Kochał ją bez pamięci. Była jedyną istotą, za którą oddałby życie… Ale nie jedyną, którą kochał…

Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na klęczącego Drugiego. Miał ochotę skopać mu dupę; dać taki wycisk, żeby popamiętał na długo; zobaczyć jego krew, zobaczyć jak wije się u jego stóp. Czuł, jak narasta w nim wściekłość, ale coś go też powstrzymywało przed wyładowaniem się na osobistym… Czyżby miał sumienie? To niemożliwe – Raysowie nie mieli sumienia! Wszyscy o tym wiedzieli, jak świat światem i odkąd istniała arystokracja i niewolnictwo. Tak jak to powiedział kiedyś Standford senior. Bo niewolnictwo wymyślili przecież właśnie oni.

Pieprzeni Standfordowie!  Przyjaciele rodziny! Zasrani pacyfiści!

Sięgnął po flaszkę, ale spostrzegł, że pozostała w niej tylko odrobina. Zakręcił szkłem i wypił prosto z butelki.

– Śpisz! – wrzasnął do stojącego obok młodziutkiego osobistego.

– Nie, Panie. – Chłopak ruszył natychmiast po kolejną porcję alkoholu do lodówki umieszczonej w ciężkiej dębowej szafie. Patrzył za niewolnikiem, jak kręci tyłkiem. Mały, pieprzony pedałek. Rzucił w niego pustą butelką, ale celnością się nie popisał.

Przywiózł go z ostatniej akcji jako prawiczka –  śliczny, zagubiony, delikatny chłopaczek. Szybko okazało się, że stworzył demona. Cherubinek kochał pieprzyć i kochał być pieprzonym. Ten gnojek czytał mu w myślach. Czasami miał wrażenie, że jest bardziej perwersyjny niż on sam.  Na dodatek pokazał, jakim jest przebiegłym sukinsynem: nie było rzeczy, której by nie popełnił, aby zostać jego prawą ręką; żeby być jak najbliżej niego i służyć tak, by móc wspiąć się jak najwyżej w hierarchii jego osobistych niewolników. Miał chłopak ambicje, tylko musiał się jeszcze dużo nauczyć – przede wszystkim tego, że Robert nie lubił uległych i spełniających każdą zachciankę niewolników. On kochał łamać, opór go podniecał, a cudzym strachem karmił perwersyjne upodobania. Był koneserem okrucieństwa.

Sięgnął po papiery leżące na biurku, rozsunął je i znalazł kartkę, tę z podpisami jego i siostry. Ciekawe, ile ją kosztował ten świstek papieru od wszechmogącego Trybunału. Co im dała w zamian?

A swoją drogą, musi sprawdzić, od kogo uzyskała informację, że Rada przedsięwzięła jakieś kroki przeciw niemu, i jak to się stało, że jego informatorzy nie zasygnalizowali o jakichkolwiek decyzjach. To wszystko było bardzo zastanawiające, a już najbardziej zadziwiający był fakt, że o niczym nie doniósł jego zwykle dobrze zorientowany teść. Czyżby, w co trudno uwierzyć, nie posiadał żadnej wiedzy na ten temat? Ten człowiek wiedział o innych więcej niż oni sami o sobie.  Ale za to Marta była na tyle rozeznana w sprawie, aby podjąć negocjacje z przedstawicielami Rady i wypracować z nimi ugodę… Kurwa! Nie! To wszystko jest nie do pojęcia na trzeźwo… Marta, jego piękna siostra, tak miła i pełna ciepła, zawsze wydawała się Robertowi uosobieniem dobra i bezradnej łagodności… Uśmiechnął się smutno do swoich myśli: może kiedyś tam, może kiedyś, zanim zginęli ich rodzice i może jeszcze jakiś czas potem tak było, ale na pewno nie teraz. Po części sam przyczynił się do tego. Nie wybaczyła mu, nie zapomniała, przekonał się o tym, odczuł to dzisiaj… Pękało mu serce… Nie chciał tego…

Za wszystko trzeba płacić. On już zapłacił. Musi się spić… Dzisiaj musi się spić, musi zagłuszyć świadomość swej bezsilności… Jutro będzie łatwiej… A może pojutrze? Pierdolić to wszystko! Wyjedzie. Zostawi zabawki swojej siostrzyczce i niech się bawi. Niech zobaczy, jak to jest. Niech pokaże, na co ją stać w miejscu, które przytłacza swoją przeszłością, gdzie z każdego kąta wyglądają upiory żądne krwi.

Czknął głośno. Jego spojrzenie znów powędrowało w stronę Drugiego, który od kilku godzin tkwił w tej samej pozycji. Widział, z jakim trudem utrzymuje już ręce na plecach. Wręcz czuł ten ból wykręconych ramion. Mógł kazać je skuć, aby mu trochę ulżyć, ale uznał, że okazałby zbyt wielką słabość.

Głupi gnojek! Głupi, uparty gnojek!

Nie chciał być takim skurwielem, Bóg mu świadkiem, że nie chciał tego! Gdyby wtedy nie był taki dumny i wyniosły… On też musi zapłacić. Wszyscy muszą płacić. Drugi też. Pierdolony, ułożony skurwiel! Wszystko przez niego. Zajebie go, po prostu zajebie… Ale nie teraz, bo nie chce mu się wstać. Jak wróci. Wtedy z nim skończy. Teraz wyjeżdża, będzie mógł wreszcie oddać się walce; znów poczuje tę adrenalinę, niebezpieczeństwo i znów będą chlać całe noce, by nad ranem ruszać do akcji i stawać twarzą w twarz ze swoimi demonami, bo walka na dzielnicach z buntownikami to nie jakieś potyczki z mniej lub bardziej uległymi niewolnikami – to bitwa na śmierć i życie z tymi, którzy dopiero mają się nimi stać.

Durnie myślą, że zrobią mu krzywdę, bo odbiorą trochę forsy! Gnoje – na dzielnicach nie przetrwaliby pół doby!  Roześmiał się w głos. Nic o nim nie wiedzą. Nie mają pojęcia, że jemu nie można zrobić już większej krzywdy niż ta, którą sam sobie wyrządził.

Zaśmiał się paskudnie sam do siebie i sięgnął po szklaneczkę. Usłużny osobisty ubiegł go i złapał za butelkę.

– Spierdalaj – warknął i wyrwał mu z dłoni szkło. Może i mieszało mu się już w głowie, ale wódkę mógł sobie jeszcze nalać samodzielnie.

Niewolnik odskoczył, by nie pozostać w zasięgu jego ręki. Robert znajdował się w niebezpiecznym stanie: niedopity, rozdrażniony i nikt nie miał najmniejszego pojęcia, co mogłoby mu teraz wpaść do głowy. Szybko się uczyli. Wypracowane metody tresury, odnosiły pożądany przez niego skutek. No, i napije się w związku z tym. W ogóle życie było przyjemne… Właśnie gdy delektował się błogością spływającą do żołądka, otworzyły się z impetem drzwi i lekkim, energicznym krokiem weszła ładna, drobna blondynka. Epatowała seksem i drapieżną lubieżnością.

– Witaj, kochany. – Jej głos brzmiał przyjemnie szorstko i namiętnie.

– Niech cię diabli! – Rozparł się wygodniej w fotelu, założył nogi na biurko i pociągnął kolejny łyk. – Czego tu chcesz?

– Ja też cię kocham. – Kobieta posłała mu piękny w swym fałszu uśmiech i miękkim krokiem myśliwego, skradającego się ku swojej ofierze, podeszła do klęczącego niewolnika. Przykucnęła naprzeciw niego. Ujęła twarz Drugiego w obie dłonie i wpiła się w jego usta. Mocno i żarliwie przygryzając mu wargę, mruczała z podniecenia. Oderwała się od niewolnego, ale tylko na chwilę niezbędną, by zaczerpnąć powietrza, po czym ponownie dobrała się jeszcze raz do osobistego. Zsunęła z jego ramion luźną koszulę i przylgnęła do jego nagiego torsu. Głaszcząc po twarzy trafiła na świeżo zaschniętą krew z rozbitego łuku brwiowego.

– O, biedaczek! Pan znów był okrutny dla swego chłopca – litowała się nad nim, ale z prawdziwą litością nie miało to nic wspólnego.

– Zostaw go… – Robert szepnął wściekle, na co zareagowała natychmiast, zaprzestając obmacywania. Mimo to nie odsunęła się od razu od chłopaka, dopiero gdy zerknęła na mężczyznę, uznała że bezpieczniej będzie dać sobie spokój z niewolnikiem. Z wyraźnym i nie ukrywanym rozczarowaniem, ostatni raz ocierając się o Drugiego i całując go między łopatki, kocim ruchem podążyła w stronę swego męża.

– No, co ja poradzę, że on tak mnie podnieca. – Jej głos autentycznie drżał z podniecenia i pożądania.  – Jest taki, taki…nieoswojony!

– Ciebie nawet noga w taborecie podnieci – odparł z irytacją. – Mów, po co przyszłaś i wynoś się.

– Jaki drażliwy ! – zakpiła.

Popatrzył na nią i… wlał w siebie kolejną porcję alkoholu.

– Nie poczęstujesz mnie? – spytała przybierając kokieteryjną minkę, jednocześnie czujnie obserwując reakcję mężczyzny.

Pchnął w jej stronę butelkę, mając gdzieś, z czego będzie piła, ale usłużny niewolnik podał czystą szklaneczkę.

Nalała sobie odrobinę, ale po chwili zastanowienia napełniła naczynie do jednej trzeciej i wypiła za jednym zamachem, tylko na moment tracąc oddech.

– I co? – Rzuciła mu wyzywające spojrzenie. – Marta przejęła firmę?

A więc rozmawiała już ze swoim ojcem…  Wiadomości dotarły do Rady. Szybko. Szkoda tylko, że stary tak błyskawicznie nie działał, gdy należało poinformować o spisku Roberta. Zapłaci mu za to. Cholera, szumiało mu już nieźle w głowie i nie miał ochoty na gadanie z tą małą pizdą.

– Spadaj… – Na tyle mógł się jeszcze wysilić.

Zdawał sobie sprawę, że Marta jest im obojgu nie na rękę, ale, kurwa, to ich problem! Stary miał swoje plany – ten przebiegły lis, chciał się posłużyć koneksjami zięcia do usunięcia swojego niewygodnego przeciwnika politycznego. Miał tego świadomość i z zaciekawieniem obserwował podchody wokół swojej osoby. Całe to ich małżeństwo to zwykły kontrakt – on potrzebował głosu w Radzie i niezłego zaplecza politycznego, a ojciec jego żony potrzebował  nazwiska zięcia jako furtki, przez którą dostanie się do sfery starej arystokracji, co stanowiło zwieńczenie przerośniętych ambicji zwykłego nuworysza.

Po tym, co się wydarzyło wiele lat temu, było mu wszystko jedno. Nikt nigdy w życiu go tak nie upokorzył jak tamtego wieczoru. Nikt! Nie zapomni tego do końca życia!  A skoro nie mógł być z kobietą, którą kochał, mógł być z każdą inną, nawet z taką nimfomanką, byle wynikała z tego jakaś korzyść.

– Sprzedałeś Drugiego Wiktorii – żona odezwała się  głosem pełnym wyrzutu i z wyraźną dezaprobatą na twarzy.

– Co ci, kurwa, do tego? – Zmierzył ją zimnym wzrokiem. Grała mu na nerwach, miał ochotę wstać i wypierdolić ją za drzwi.

–  Ja też mam ci zapłacić, żebyś mi go dał? – popatrzyła na niewolnego, potem na Roberta.

Cmoknęła w stronę niewolnika i odwracając się do męża, uwodzicielsko uśmiechnęła. Kusząco poruszając biodrami, zbliżyła się do Raysa, zdecydowanie zachowując bezpieczną odległość.

– Za głupia jesteś do Drugiego –  zachichotał paskudnie. Jej sztuczki nie działały na niego. – Wiktoria zaproponowała bardzo przyjemną cenę, a poza tym, co dla mnie za interes, płacić sobie za swój własny towar.

Z rozbawieniem obserwował, jak blondynka szybko myśli nad jakąś ripostą, choć pozornie wydawałoby się, że gładko przełknęła przycinek.

– Wiem, szalała całe popołudnie. Myślała, że za takie pieniądze będzie używała go przynajmniej kilka dni. – Wyzywające spojrzenie, jakie mu posłała, nie pozostawiało wątpliwości, co chciała mu przekazać. – Wiesz przecież, jaka jest wymagająca…

Skrzywił się i westchnął z irytacją. Aż nadto jasne było,  że dobiorą się do Drugiego we dwie.  Nie miał jednak zamiaru rozwodzić się nad tym; bolała go głowa i zaczynał trzeźwieć, a to nie był dobry znak.

– Jeszcze coś? Mam zamiar się upić. – Machnął zniecierpliwiony ręką, jakby opędzał się od natrętnego owada. – Sam.

Suzann niezniechęcona wzruszyła ramionami i zeszła na inny temat.

– Już jesteś nawalony jak stodoła i mam wrażenie, że nie dotarło do ciebie nic z tego, co tu się wydarzyło. – Spokój w jej głosie był równie fałszywy jak ona sama.

 Z trudem opanował chęć rzucenia w nią butelką. Ciekawe, czy tym razem udałoby mu się trafić. Albo był już tak pijany, albo się starzał, albo cholera wie, co jeszcze. Przeciągnął się leniwie i stwierdził, że chyba ma trochę racji – nawalił się, ale jeszcze trochę może się napić…chyba. Chwycił butelkę… Nie jest źle, do szklanki jeszcze trafił, z rozpędu nalał jeszcze żonie.

– Znaj dobre serce pana – zwrócił się do niej. – Przynajmniej tyle razem możemy zrobić… – czknął  – … jako mąż i żona… – Zachichotał znów. W sumie, to było miło i trochę się zdziwił, gdy kobieta gwałtownie zrzuciła naczynie na podłogę.

Wypił swoją wódkę i aby ocenić skutki rozdrażnienia małżonki, wychylił się ostrożnie, żeby przypadkiem samemu nie wylądować obok szklaneczki.

– Patrz, nie stłukła się – zakpił, udając głębokie zamyślenie. – Trajektoria lotu wskazywałaby na niechybne roztrzaskanie się o…

– Robert! Coś ty zrobił?! Oddałeś jej pod zarząd całą firmę!

Powoli powrócił do poprzedniej pozycji, starając się skupić na Suzann. No, to właśnie mieli cel tych niespodziewanych odwiedzin. Normalnie jego umiłowana żonka złaziła tu tylko wtedy, kiedy potrzebowała wybrać sobie niewolnika do swoich wyuzdanych zabaw, a i wtedy nie widziała potrzeby składania mu wizyty.

– Tak jakoś wyszło. – Wzruszył ramionami, było mu teraz tak błogo. – Trochę ktoś przyparł mnie do muru… – wykonał gwałtowny, mocno nieskoordynowany ruch ciała w jej stronę i nieprzyjemnie wycedził przez zęby – …i lepiej dla ciebie, aby twój tatuś nie miał z tym nic wspólnego! – Po czym westchnął ciężko i znów przybrał łagodny ton: – Przecież wiesz najlepiej, kochanie, jakie życie potrafi być  brutalne.

Rozpierało go coś w środku… Tylko co? Zadowolenie? Wściekłość? Odprężenie?

Z jednej strony był wkurwiony na całą sytuację, ale z drugiej coś wyło w nim z radości. Naprawdę był chyba pojebany, ktoś mu już kiedyś to powiedział. I pięknie, i pieprzyć to wszystko!

Łyknął trunku z butelki, nie będzie się już bawił w napełnianie szklanek. Przyjemne ciepło rozlewało  się po trzewiach. Żeby ta dziwka jeszcze chciała sobie pójść. Spojrzał w bok. Drugi ciągle w tej samej pozycji… Mógłby mu ulżyć… Mógłby mu darować… Żeby tylko mógł cofnąć czas…

– Wiesz, że twoja siostra organizuje tu bal dla wielu osobistości? – Zawiesiła na chwilę głos, by dodać zgryźliwie: – Dostałeś zaproszenie?

Doskonale o tym wiedział, Marta poinformowała go o planowanym przyjęciu wydawanym na rzecz fundacji. Była to przykrywka dla spotkania kilku ważnych osób w celu przeprowadzenia rozmów i wybadania nastrojów w Trybunale. Oboje ustalili, że najlepiej będzie, gdy pan Rays nie pojawi się, tłumacząc nieobecność zaplanowanym wcześniej wyjazdem, co akurat nie było nieprawdą.

– Coś cię ominęło, kochanie?– Potarł czoło palcami, głowa bolała coraz mocniej. – Załatwić wejściówkę, pani Rays?

– Zaproszona jest cała rada i parę innych ważnych osób… wysoko postawionych osób. A wiesz, co najlepsze jest w tym wszystkim – zrobiła krótką pauzę dla lepszego wrażenia – zaproszenia poszły już kilka dni wcześniej… – Zignorowała zaczepkę z jego strony, a tajemnicza nuta w tonie Suzann nakazywała mu się skupić.
Wcześniej? Jak to wcześniej? Nie mógł zebrać teraz myśli, nie po takiej dawce przyjętych procentów. Cholera… Coś tu śmierdziało…

– Ojciec zwrócił uwagę, że Marta ostatnio poświęca bardzo dużo czasu przewodniczącemu rady i jego żonie. Uważa, a właściwie jest pewny, że twoja siostra prowadzi jakąś grę. – Złapała go za rękę, próbując skupić na sobie uwagę męża. – Ona chce przejąć całą firmę, Robert, ona chce nas zniszczyć! – Wyczuł w  jej głosie autentyczny strach. – Zobaczysz, zrujnuje nas, ona się mści!

Głupia dziwka, nic nie rozumiała. Była tyle lat w rodzinie i ciągle nie docierało do niej, że cokolwiek wydarzyłoby się między nim a Martą, zawsze będą trzymać się razem. Mogą nie odzywać się do siebie latami, mogą ranić się nawzajem i nie wybaczyć sobie tego nigdy, ale gdy któremuś z nich będzie zagrażało niebezpieczeństwo lub ktoś będzie chciał ich skrzywdzić…

– Kurwa!– zaklął nagle i poderwał się na równe nogi.

Suzann przestraszona zeskoczyła z biurka. Cała krew odpłynęła mu z twarzy. Czuł, jak w jednej chwili trzeźwieje. Sięgnął po kartkę papieru,  którą podpisał kilka godzin wcześniej i której elektroniczny odpis poszedł już do kancelarii Rady. Pośpiesznie przebiegł wzrokiem zadrukowane  linijki i odnalazł fragment tekstu, który gwałtownie podniósł mu ciśnienie. Nie wierzył, że to podpisał. Zwiodła go, oszukała. Zadrżał, w geście bezsilnej wściekłości jednym machnięciem ręki zrzucił wszystko, co leżało na biurku, na podłogę.  Nawet nie dostrzegł, jak  wystraszona Suzann ukryła się za masywnym fotelem, nie rozumiejąc powodu tak gwałtownej  reakcji. Wzburzenie na moment sparaliżowało jego jasność oceniania sytuacji.

Myśl! Myśl, do cholery! To jedno kołatało mu się po głowie.  Kto lub co mogło ją skłonić do podjęcia takiej decyzji? Weszła w spółkę z ich największym wrogiem. Dlaczego? Firmuje swoim nazwiskiem fundację żony  przewodniczącego. Po co? Coś chce udowodnić, tylko komu? Po co ta gra? Z kim rozgrywa tę partię?

O, kurwa!  Usiadł ciężko na powrót w fotelu i spojrzał w przerażoną twarz żony. Że też dopiero Suzann otworzyła mu oczy. Marta odsunęła go od zarządzania… chociaż nie musiała. Wzięła całą odpowiedzialność na siebie… nie było takiej potrzeby. Omotała go, dał się podejść jak zwykły smarkacz! Rozstawiła ostatnie pionki na planszy. To było takie proste. Ktoś chciał im zaszkodzić, zrobić mu krzywdę.  Nie przyjechała ratować firmy, o nie. Wyeliminowała brata z gry, żeby go chronić!  Właśnie wykonała pierwszy ruch i poddała pionka. To niemożliwe!

Jego mała siostra rozpoczęła grę… grę z Trybunałem.

* * *

Stała przed nią  kobieta wysoka, szczupła, pełna wysublimowanego piękna. Jej wysoko upięte, długie, czarne włosy z granatowym odcieniem, bajecznie kontrastowały z satyną  w kolorze starego, ciemnego złota. Prosty krój sukni wieczorowej, delikatnie obcisłej w biodrach i udach, z rozcięciem z boku, dekoltem ramion i pleców, wydobywał idealną smukłość sylwetki, zwłaszcza że satynowy materiał, wiele zakrywając, tak naprawdę wszystko obnażał. I ta przepyszna kolia z rzadkich, żółtych szafirów współgrająca ze złocistą barwą oczu, w których czaił się ledwie uchwytny cień jakby nostalgii.

Odeszła od lustra. Wyglądała lepiej, niż się czuła. Była potwornie zmęczona. Kilka godzin w roli gospodyni na przyjęciu wydanym z okazji rocznicy powstania fundacji, prowadzonej przez żonę przewodniczącego Rady, dało jej się we znaki, ale było warto. Wszyscy widzieli, w jakich zażyłych stosunkach jest z wszechwładnym przewodniczącym Rady Trybunału i jego małżonką. Od dłuższego czasu pracowała nad tym, aby ich przyjaźń była bardzo widoczna w arystokratycznym światku towarzyskim. Wspólne rauty, spotkania w klubach, rozliczne imprezy plenerowe, a przede wszystkim przyjęcie zaproszenia przez przewodniczącego Kantera do objęcia honorowym patronatem najbardziej prestiżowej gonitwy „Mistrzów”, wieńczącej koniec sezonu wyścigowego, było ukoronowaniem jej starań. Nawet zwycięstwo klaczy Diasty, której była hodowcą i właścicielem, i która dzięki triumfowi stała się trzecim trójkoronowanym koniem w historii, nie cieszyło Marty bardziej niż zacieśnione więzi z państwem Kanter, których pierwsze owoce dziś zebrała. Nie bez znaczenia był naturalnie fakt przekazania przez należącą do niej firmę Radvan niebagatelnej kwoty na konto fundacji wspierającej leczenie biednych dzieci. Oczywiście, ten hojny gest, zgodnie zresztą z jej zamierzeniem, został  zauważony i odpowiednio doceniony przez osoby, na których Marcie zależało. W duchu uśmiechnęła się do siebie, w świat poszły konkretne informacje. Siew został ukończony, teraz trzeba było tylko cierpliwie czekać na efekty żmudnej pracy. O, tak! Słyszała już w oddali pomruki nadciągającej burzy.

Nie bez przyjemności zrzuciła szpilki z nóg i nalała sobie swojego ulubionego chateau petrus. Potrzebowała rozładować napięcie, a wino zawsze dobrze na nią działało, jednak dziś to za mało, potrzebowała czegoś więcej. Dolała sobie jeszcze do kieliszka cennego trunku i skierowała się do sypialni. Od razu na wejściu została otulona przyjemnym, ciepłym półmrokiem. Jedynym źródłem światła były płomienie świec i blask ognia z dużego, zabytkowego kominka. Zapach jaśminu z kilku świeżych, ukwieconych gałązek mile ją zaskoczył. Jej osobisty naprawdę się starał, bezbłędnie trafiał w jej gust, bardzo pragnął służyć Marcie na stałe. Rozejrzała się po sypialni i u wezgłowia olbrzymiego łoża, w pozycji uległego, zobaczyła niewolnika dla przyjemności.

Przez moment zawahała się – była taka zmęczona i wypalona… Jednak im dłużej przyglądała się młodemu mężczyźnie… Szerokie ramiona, umięśnione i wytrenowane ciało obiecywało przyjemność… Do tego pięknie wyrzeźbiona twarz, zbyt piękna, by móc o niej powiedzieć po prostu: „przystojna”.

Napięcie, w którym żyła od jakiegoś czasu,  potrzebowało ujścia, a seks był jednym z najlepszych środków na odprężenie, chociażby na krótką chwilę.

W momencie, gdy podeszła bliżej i poczuła bardzo delikatny, ulotny zapach piżma ze zmysłową nutą wanilii, jej ciało obudziło się i zaczęło żyć własnym życiem, a całe zmęczenie gdzieś znikło.

Musnęła dłonią ramię niewolnika, poczuła, jak leciutko zadrżał pod tym dotknięciem, a jego ciepło przeniknęło przez palce. Wydawał się taki mocny i silny. Miała tylko nadzieję, że nie został jeszcze złamany. Nie znosiła kochać się z niewolnikami spętanymi strachem  lub tak odurzonymi afrodyzjakami, że pieprzyliby wszystko, co się rusza.

– Pani, jestem tu, by sprawić ci radość i dać rozkosz. – Oświadczył niskim, ciepłym głosem. Wiedział, jak go  używać.

– Zapewne… – mruknęła i zdjęła mu  z szyi łańcuszek z kluczykiem od kajdanek, jednocześnie odstawiając na mały stolik kieliszek.

Powoli, delektując się narastającym, dobrze jej znanym napięciem, z dłonią muskającą gładką, błyszczącą skórę ramion, a potem pleców niewolnika, uklęknęła tuż za nim, aby rozkuć mu dłonie. Bardzo powoli… Jej długie paznokcie, trochę bardziej niż mocno, przeorały skórę po całej długości, od ramienia do skutych nadgarstków, pozostawiając cztery długie, białe rysy.  Widziała, jak przeszył go dreszcz, zadrgały leciutko mięśnie; jak potarł policzek o ramię; jak palce jego dłoni poszukały kontaktu z jej dłońmi…

Kajdanki opadły z jego rąk. Nachyliła się na moment ku niemu, by jeszcze raz poczuć jego zapach. Podniosła się z kolan. Satyna stała się jakoś bardziej chłodna i jakby bardziej śliska… Uwielbiała tę chwilę, kiedy jej ciało stawało się wrażliwe i wyczulone na bodźce w oczekiwaniu na rozkosz.

Niewolnik też wstał, lekko, sprężyście, ale jakby z sennym ociąganiem. Był wyższy od niej i pięknie zbudowany. Miał ciało już nie chłopca, ale jeszcze i nie całkiem dojrzałego mężczyzny. Była w nim świeżość niewinnej młodości. Odwrócił się do niej, ale nie podniósł głowy, rozcierał zdrętwiałe nadgarstki w taki sposób że… W jego ruchach było coś tak miękkiego i jednocześnie drapieżnego…

Zanim ich wzrok spotkał się, zanim głęboki brąz jego oczu spotkał się z wyniosłością jej złocistych, w których już grało  niebezpiecznie pożądanie, pomyślała, że naprawdę potrzebuje go na dzisiejszą noc i oczekuje spełnienia tej obietnicy; obietnicy, którą składał całym sobą. Posłała mu  wyzywające, przenikliwie ostre spojrzenie, na które spokojnie  zareagował, przyciągając ją mocno do siebie.

Stała się czujna i żądna, krew pulsowała jej w żyłach, a całe ciało zalewało cudowne ciepło.
Niewolnik, jedną ręką obejmując ją w pasie, drugą gładził kształty ciała skryte w opinającej Martę sukni. W tym czasie jego usta wędrowały po  szyi, karku i dekolcie, smakując językiem skórę. Robił to niespiesznie, ale z taką pożądliwością, że jej tchnienie stawało się  coraz bardziej nieregularne, a  podniecenie nie do opanowania.  Czuła jego przyspieszony oddech wszędzie i poddawała mu się z zachłanną satysfakcją, czerpiąc z tego jak najwięcej przyjemności, która rozluźniała napięte ciało i umysł. Otulił swoim ciepłym oddechem jej usta, język. Do tej pory tak  delikatny i nieśmiały, stał się natarczywy i gwałtowny, czuła jego smak, słodki, subtelny i pobudzający zmysły. Wplątała palce w gęste, jasne włosy, chcąc zatrzymać to doznanie, jak najdłużej. Błądzące po jej pośladkach i ślizgające się po satynie ręce wzmagały pożądanie na tyle, że gdy gwałtownie i brutalnie rozerwał zapięcie sukni, nie zareagowała, za to on cichutko jęknął z chwilą, kiedy pojął, że nie miała na sobie bielizny, którą uważała za grzech śmiertelny w połączeniu z majestatyczną frywolnością tkaniny. Gdy piękna, ciemnozłota suknia spływała po jej pobudzonym ciele, Marta pomyślała tylko,  że było to bardzo odważne posunięcie ze strony niewolnika, i powinna wyciągnąć z tego konsekwencje… surowe konsekwencje… ale to później… teraz nie mogła…. teraz – rozbudzona podsycaną namiętnością wyobraźnia zaczęła działać…

Westchnęła, gdy ustami objął najpierw jedną, a po chwili drugą brodawkę piersi. Drżała z rozkoszy, gdy osuwał się powoli niżej i coraz niżej, coraz bardziej pożądliwy w swej zachłanności. Całował, muskał  delikatnie jej wzgórek łonowy, gładził palcami wrażliwą skórę  wewnętrznej strony ud, drażnił coraz bardziej pozbawione kontroli zmysły  i… wycofywał się.

Był doskonale wyszkolony. Wiedział, że dla kobiety w seksie drugim najważniejszym czynnikiem jest skóra, ale na pierwszym miejscu zawsze jest jej umysł, więc zniewalał ją, przejmując kontrolę nad jej doznaniami. Uchylał przed nią bramy rozkoszy, lecz nie pozwolił przejść dalej i zatracić się w niej całkowicie, dopóki nie pozna granic bólu i szaleństwa swojego pożądania.

Gdy przylgnęła do silnego, rozpalonego ciała mężczyzny, aby wchłonąć w siebie jego ciepło, by karmić się żądzami, które jeszcze trzymał na wodzy, on bez żadnego wysiłku uniósł ją i delikatnie ułożył na łóżku, przez krótką chwilę sycąc się jej widokiem. Szybko i sprawnie pozbył się  spodni, ciągle nie odrywając od niej wzroku. W oczach swojego  niewolnika widziała podziw i fascynację, które pobudziły jej kobiecą, egoistyczną próżność. Świadomość, że jest pożądana, sprawiała, iż mogła osiągnąć najwyższe spełnienie, bo tak naprawdę nie kochała się z ciałem mężczyzny, ale z jego duszą, emocjami i namiętnościami.

– Powiedz, Pani, czego pragniesz, a ja to spełnię. – To, co powiedział, i to, jak na nią patrzył, było bardzo śmiałe jak na niewolnego. Musiał być bardzo pewien siebie. Nie znał jej i jej oczekiwań, ale poufałość, z jaką ją traktował, oraz przejmowanie inicjatywy pozwalało sądzić, że jak do tej pory nie poniósł porażki w grach, w których sam ustalał reguły.

Tak, ten niewolnik nie został jeszcze złamany, jeszcze był mężczyzną o niewypalonym wnętrzu, świadomym swej wartości.

W odpowiedzi posłała mu wyzywające, pełne napięcia spojrzenie, w którym zawarła również ostrzeżenie. W tej grze dla własnego dobra musiał bezwarunkowo wygrać.

Pieścił całe jej ciało, gładził piersi, brzuch, błądził dłońmi wzdłuż wewnętrznych części ud, zakręcając wokół stóp i  powracając, wzdłuż pośladków, żeber i szyi, by rozpocząć wędrówkę od nowa. Kiedy nie mogła już znieść pieszczot; kiedy pragnęła rozpaczliwie mocniejszego dotyku, który przyniósłby chociaż na moment odprężenie; i kiedy miała mu to już rozkazać, wykrzyczeć, wybłagać, zamknął jej usta pocałunkiem, tłumiąc ich wspólne jęki i westchnienia. Jej dłonie zapalczywie wędrowały po plecach, ramionach i karku młodego mężczyzny. Dotyk jego penisa przy łonie wywołał szaleństwo zmysłów. Nie była w stanie powstrzymać jęku, gdy nagle, delikatnie, choć zdecydowanie wszedł w jej wilgotne już od dawna wnętrze i zatrzymał się…

Pozwolił jej rozluźnić się. Nie miała pojęcia, że aż tak się spięła. Oderwała się od jego ust i utkwiła w nim zamglone oczy, pełne błagalnego szaleństwa, żeby wreszcie spełnił obietnicę rozkoszy. Objęła jego biodra nogami, desperacko próbując wciągnąć go w siebie jak najgłębiej. W chwili, gdy i on, nie panując już nad pożądaniem, wszedł w nią do końca, mocno, chciwie, zawłaszczając ją całym sobą, dała się ponieść upojeniu. Świat przestał istnieć, wszystko tańczyło wraz z nią na fali uniesienia, z każdym pchnięciem zatracała się coraz bardziej, a jego pojękiwania i mruczenie dodatkowo ją  stymulowały. Po chwili jednak wróciła do siebie, odpowiadając na jego pchnięcia. Zaczęli się zestrajać, czerpiąc z tej wspólnej gry maksymalną przyjemność, jednocześnie podsycając pożądanie.

 Nie miała pojęcia, jak długo zatracała się w namiętności targającej jej zmysłami przy każdym jego ruchu, ale gdy wyślizgnął się z niej, była niesamowicie wyczerpana, niespełniona i zła. Ciągle grali na jego zasadach, jednak pożądanie, które tak strasznie ciążyło  jej między nogami, wołało o jeszcze i jeszcze. On również był zmęczony, słyszała jego ciężki oddech. Skóra zresztą, tak jak i jej, była mokra od potu. Wpił się w jej usta, zaplotła dłonie na jego karku, palcami przesuwając po obroży. Serce powoli przestawało walić, odprężała się pod jego dotykiem, lecz gdy kciukiem musnął jej stwardniały sutek, jęknęła przeciągle, a potem drugi raz, głośniej, gdy cofnął dłoń. Podniosła kolano  i dotknęła jego penisa – był w pełnej gotowości, jeszcze wilgotny, drżący i chętny. Dawał  sobie czas na ochłonięcie. W końcu mało który mężczyzna  tak naprawdę był w stanie wytrzymać wystarczająco długo, by w pełni zaspokoić kobietę świadomą swej seksualności; w dodatku kobietę, od której zależał jego los. Do tego byli szkoleni niewolnicy dla przyjemności, bo kobiety, którym służyli, tylko brały i bardzo rzadko kiedy cokolwiek dawały.

Nagle poczuła, że coś spłynęło jej między piersiami. Jasnowłosy wylał na nią chateau, po czym łapczywie zaczął je zlizywać. Zapach mężczyzny zaczął się mieszać z zapachem wina i jej własnego podniecenia. I gdy tak zjeżdżał coraz niżej, jej ciało coraz bardziej sztywniało, by w końcu, gdy dopadł ustami łechtaczki, wygiąć się w łuk. Instynktownie złapała jego głowę. Jej wzrok powędrował  w kierunku olbrzymiego lustra. Patrzyła, jak ją obsługiwał i jak jej ciało całkowicie mu się poddało. Znów ją posiadł, powoli, delikatnie, leniwie. Podarował jej rozkosz, o której istnieniu nie miała pojęcia, a kiedy wreszcie pozwolił jej na spełnienie, nie mogąc zapanować nad własnym pożądaniem i pragnieniem, oddał całego siebie.

                                                                ***

Obudziło ją dotknięcie dłoni.

 – Pani…

Otworzyła oczy. Stał przy niej jej osobisty, nie wiedziała, co się dzieje.

– Coś się stało? – spytała zaspana, siadając na łóżku i otulając  się szczelniej kołdrą. Rozejrzała się po pokoju – niewolnik spał, klęcząc  w nogach jej łóżka.

– Martin chce się pilnie z Panią widzieć, od rana straszne zamieszanie – chłopak starał się pokrótce wyjaśnić sytuację.

– Podaj mi coś do picia. – Przypomniała sobie minioną noc i ogarnęło ją rozmarzenie po przebytej niedawno rozkoszy.

– Podobno aresztowano jakąś bardzo ważną osobę, która była tutaj wczoraj na przyjęciu – informował ją, podając szklankę z wodą.

A więc zaczęło się.

– Czy państwo Kanter już wyjechali? – spytała z nadzieją, że zaprzeczy.

– Nie, Pani. W związku z tą sprawą zostali jeszcze i rozmawiali z Martinem. Pan przewodniczący też czeka na rozmowę.

Przyjrzała mu się uważniej, był zadziwiająco dobrze poinformowany i kompetentny w tym, co robił.

– Widzę że się starasz – pochwaliła go. Mogła być zadowolona. Zostawi sobie tego osobistego, naprawdę się stara. Wiadomość, którą jej przekazał, wprawiła Martę w doskonały humor. Wielki pan przewodniczący czekający na audiencję u pani Rays. Doskonale!

Słysząc ich głosy, obudził się niewolnik dla przyjemności. Zażenowany natychmiast przyjął pozycję uległego. Popatrzyła na niego i właśnie zdała sobie sprawę, że nawet nie wie, jak ma na imię. Wspomnienie nocnych doznań miłym ciepłem rozlewało się po jej ciele… Coraz mocniej. Może nawet nie wyciągnie konsekwencji za spanie w jej obecności… A może jednak wyciągnie?… Jeśli sprawi jej taką samą przyjemność…

– Wpuść Martina, ale tylko na chwilę – zwróciła się do osobistego – i przynieś mi śniadanie… Nie, każ przynieść dwa śniadania. – Nie spuszczała wzroku z tego, który podarował jej rozkosz. Sam jego widok sprawiał, że serce przyspieszało coraz mocniej.  W blasku dnia wydał się jeszcze atrakcyjniejszy. – A pan przewodniczący niech jeszcze czeka, jestem zajęta.

Pomruki burzy  stawały się coraz mocniejsze…

Uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem. Zerknęła w olbrzymie okno zalane słońcem.  Dzień zapowiadał się pięknie.

.

Przeczytaj kolejną część – Arystokrata IV

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

.

Przeczytałeś? Zaloguj się i oceń tekst!

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Przeczytałem z przyjemnością, zauważam pewne zmiany w stosunku do wcześniejszej wersji, klimat został jednak w pełni zachowany. Robert nieco się rozkleił tego wieczora, zapewne z czasem wróci do lepszej formy… Natomiast Marta… Pięknie opisana, poruszająca emocje scena erotyczna. Już Ci jej kiedyś gratulowałem, ale teraz powtórzę słowa uznania. Życzę chęci oraz weny przy dalszym opisywaniu stworzonego przez Ciebie świata i bohaterów.

Wspaniała część. Jednak można opisywać śmiały soczysty seks bez wulgaryzmów. Kapitalnie oddajesz charakter Marty przy pomocy sceny z niewolnikiem. Gratuluję. Czytałam z przyjemnością i daję 5 gwiazdek.
Pozdrawiam, Roksana

Roksana, bardzo dziękuję za słowa uznania, w Twoich ustach to wielki komplement.
Neferze, o Roberta możesz być całkowicie spokojny 😉 on tylko czasami ma przebłyski człowieczeństwa z czasów kiedy był człowiekiem. A Marta… Właściwie to sama nieraz się zastanawiam, które z nich jest bardziej tajemnicze.
Dziękuję za cenne komentarze i pozdrawiam.

Drogi Autorze,
Przyznam, że nie czytałem poprzednich części ze względu na ich tematykę. W końcu za lekturę biorę się na szczęście dla przyjemności a nie z obowiązku. Jestem niestety dość konserwatywnym i wymagającym czytelnikiem. Nie wszystko mnie ciekawi.
Spodobał mi długi opis rozterek i przemyśleń bohatera, w bardzo dobrze dostrojonej wersji do jego stanu upojenia alkoholowego. Takich dobrych, niezłych stylistycznie i logicznie (oraz psychologicznie) opisów tu (na NE) niedostatek a wręcz prawie brak.
Natomiast część o kobiecie: pozostaję w rozchwianiu między zadowoleniem i rozczarowaniem. Czytany w oderwaniu od całości fragment, z czego zdaję sobie sprawę, jest zarówno sprawnie zrelacjonowany jak i ocierający się o banał. Dobrze skomponowany banał, to prawda, lepszy niż w wielu tutejszych tekstach, ale jednak wrażenie tuzinkowości zostaje. Jest w nim też kilka ocierających się o grafomanię przymiotników. Np. ”„ kształty ciała skryte w rozkosznie opinającej Martę sukni”. No, doprawdy, takich egzaltowanych konstrukcji warto unikać.
Plusem, i to dużym, jest kompozycja. Autor zostawia nas z przekonaniem, że w kolejnej części będą się rozgrywały jeszcze bardziej ekscytujące sceny. I to zarówno te poboczne jak i konstrukcyjnie istotne. To mi się podoba.
Uśmiechy i życzenia wytrwałości oraz niewygasających chęci doskonalenia sztuki pisania,
Karel

Karelu, cieszę się bardzo, że przeczytałeś mój tekst, pomimo nie interesującej Cię tematyki, przez co Twoja opinia jest dla mnie cenniejszą. Postaram się dostosować do sugestii o grafomańskich banałach. Rzeczywiście jeszcze sporo nauki przede mną i zdaję sobie z tego sprawę. więc serdecznie dziękuję za miłe słowa i wsparcie.
Pozdrawiam.
Violetta

Violetto – Drogi Autorze,
„Skromna jestem niesłychanie” 🙂

Ach! Taką sobie będę… dzisiaj 😉

Czyta się przyjemnie, choć Karel ma rację – czasem przeginasz z egzaltacją.

Twój niewolnik ryzykował zapewne mniej niż ten Megasa, ale i tak zachowanie niezgodne ze statusem dodawało smaczku… szczególnie, że wygrał.
Czekam na więcej 🙂

Dziękuję Aniu za komentarz i cieszę się, że wracasz do kolejnych części. Masz rację, mój niewolnik ryzykował dużo mniej, chociaż, jak kodeks w późniejszych częściach objaśniony, zdaje się być surowszy i czasami śmierć może być wybawieniem 😉 Co do egzaltacji, starałam się unikać przesadnego wyrażania uczuć czy emocji, ale chyba nie zawsze można, a poza tym dajmy tym „biedakom ” w tym trudnym świecie trochę więcej mocniejszych uniesień 😉
Pozdrawiam serdecznie.

Witam Fiołku !
Pozwolę sobie dorzucić moje trzy grosze 🙂
Druga cześć w porównaniu do pierwszej wypada korzystniej.
Więcej w niej erotyzmu, subtelnego seksu mniej „mordobiejstwa” i psychopatycznego sadyzmu.
Czytelniejsze są charaktery postaci. Robert rozpuszczony psychopata , sadysta z ogromnym ego.
Marta twarda wyrachowana zimna ale czy na pewno ? . Scena seksu pokazuje osobę złożona mająca kontrolę , potrafiąca jednak być subtelna i „wdzięczna” za to co otrzymała.
I nie bądź „Ach! Taką sobie będę… dzisiaj ” skromna
Dołączyłaś właśnie do do grona pisarzy
Guy de Maupassant
Honoré de Balzac
Alexandre Dumas ( ociec i syn ) 🙂
Fiodor Dostojewski
i wielu innych którzy używali grafomańskich , egzaltowanych sformułowań 😉 🙂
Pozwoleń sobie coś dodać od jednego z nich „kamelie dla fiołka”

…/Pijmy, pijmy z tych szczęśliwych kielichów,
Tak pięknie ozdobionych.
A za chwilę, za chwilę będziemy,
Pijani z przyjemności.
Pijmy, pijmy z słodkimi drżeniami,
Które wywołują miłość,
Ponieważ to oko celuje prosto w serce Wszechmocnego.
Pijmy, miłości, miłości wśród kielichów.
Pocałunki będą gorętsze. …/

https://www.youtube.com/watch?v=9_XD-zN3Jg8

Drogi Lupusie!
Witam Cię ponownie i przyznaję, że bardzo się cieszę, że znów skreśliłeś kilka słów i wstawiłeś taki „drobiazg”, który sprawia, że przyjemnie w duszy się dzieje… Perfetto! :))
Świetnie „odczytujesz” bohaterów, są dokładnie tacy jak napisałeś i jakiś czas jeszcze będą, lecz czy pozostaną takimi w świetle przyszłych wydarzeń, w tym okrutnym świecie? No cóż, za wszystko przyjdzie zapłacić…
Pozdrawiam serdecznie 🙂

Cześć!
Znam ten tekst z LOL.
Pozwolisz, że pominę cały wywód o treści, to „rozszarpują” inni.;-))
Ja jestem pod wrażeniem ilości Twojej pracy, którą włożyłaś w stworzenie (wg. mnie na nowo) opowiadania. Szczerze Ci gratuluję samozaparcia i jestem pełen uznania.
Pozdrawiam. B.

Cześć.
Trochę zmienił się tekst. To na Lolu, to taki śmieszny żart, wynik zakładu, który z czasem stał się całkiem sporym projektem, zaczynający „żyć swoim życiem” 🙂 Dziękuję za uznanie i motywujący komentarz.
Pozdrawiam serdecznie V.

W komentarzu pod pierwszą częścią wskazywałam, że Marta odsłoniła nieco swoje „miękkie podbrzusze”. Tutaj w odniesieniu do Roberta nie odnoszę takiego wrażenia. Autorka wpuszcza mnie w świat chaotycznych myśli człowieka targanego rozlicznymi namiętnościami, ale w tym chaosie jest całkiem duże ziarno rozmysłu i refleksji.
Scenie erotycznej nadałabym tytuł „Uwolnienie żywiołu”. Wcale nie odniosłam wrażenia, że niewolnik odgrywa rolę zdominowanego. Powiedziałabym raczej, że jest to ciąg dalszy odsłaniania przez Martę przed Czytelnikiem swoich sekretów. I obawiam się, że przyjdzie opamiętanie za tę chwilę słabości…
Motywów „pensjonarskich” tak nie postrzgam. Mimo że trzecioosobowa, narracja niesie wiele cech monologu wewnętrznego. Jeśli bohaterka tak czuje, to tak czuje. 🙂

Kawał świetnej roboty, który zaostrza apetyt. 😉

Ten Robert… to jakaś wykastrowana, pierdoła życiowa 🙂 Ta jego pewność siebie, to (moje wrażenie), tylko zasłona dymna. A tak zupełnie serio… hm. Dawno nie czytałem tak dobrego tekstu. Zbierałem się długo, ale w końcu się zebrałem. Rzeczywiście, trzecioosobowa forma narracji trochę trąci nudą (sorka za szczerość), ale z drugiej strony, nie wyobrażam sobie napisania tej książki w pierwszej osobie. Prawdopodobnie groziło by to dekompensacją autorki 🙂

Ciepło pozdrawiam

Drogi TM. Nie lubię pisać postaci określonych, skrajnie dobrych lub złych. Dopiero wtedy byłoby nudno, a one same nierealne, odczłowieczone. Z ludźmi( co podejrzewam) jest trochę jak z końmi, nie rodzą się źli. O koniach się mówi: gdy spotkałeś agresywnego konia, najpierw on trafił na takiego człowieka. Z ludźmi jest tak samo, sytuacje, zdarzenia, wpływy innych osób czynią z człowieka tego kogo widzimy, a nawet nie domyślamy się, co drzemie w jego wnętrzu, jak bardzo się zatracił lub nie ( jestem przekonana że wiesz o tym lepiej ode mnie ;).Dlatego ja tworzę bohaterów nie jednoznacznych, kontrowersyjnych, często zagubionych, którzy swoje prawdziwe ja odkrywają lub odnajdują na nowo w ekstremalnych sytuacjach. Pozory mylą. Bywa, że taki kastrat posiada większe jaja, niż ten z jajami, który okazuje się największą ciotą. W związku z tym takie jednoznaczne określenie Roberta jest ryzykowne, gdy jesteśmy na samym początku historii i wszystko jest przed nami. Nie będę się spierała co do nudy w tekście, ale wydaje mi się, że długie historie wymagają jakiegoś wprowadzenia, przedstawienia czytelnikowi świata i mentalności żyjących w nim ludzi, szczególnie, że odbiega on od tego realnego który dobrze znamy. Bardzo dziękuję za komentarz, a przede wszystkim za szczerość i rozumienie jak dużo „kosztuje” autora pisanie takiego tekstu. 😉
Pozdrawiam równie cieplutko. 🙂

Nie oceniłem charakteru bohatera i jego postaci. Napisałem jedynie swoje wrażenie, które na mnie odcisnął. W ogóle nie poddaje tego pod dyskusję, czy to dobrze, czy źle. Po prostu taki jest. Masz rację, że jednoznaczni bohaterowie są nudni. Tak, zgadzam się, że przy opowieściach, potrzeba wprowadzenia, opisów, szczególnie wtedy, kiedy piszemy na pograniczu reality i fantasy.

Moja niecierpliwość, to mój problem i powinienem o tym pamiętać. Nudy nie odbieraj zbyt serio. Ja wiem, że to mój problem.

Nie odbieram serio 😉 bez obawy. Sporo o niecierpliwości wiem 🙂 i cieszę się, że wyraziłeś swoją opinię o Robercie, ponieważ w dużej mierze masz rację. Nie taki diabeł straszny jak go malują, a jak będzie w tym przypadku i jak wypadnie na tle przyszłych wydarzeń…. zobaczymy 😉
Pozdrawiam.

Napisz komentarz