Ciemna jest noc XV (artimar)  4.12/5 (2,650)

26 min. czytania
self-portrait_ne

Egon Schiele – Self-portrait

Przeczytaj pierwszą część cyklu

.

Przewidywania Hunchbacka potwierdziły się w pełni. Tydzień przed planowanym przerzutem hakerzy wroga rozpoczęli sondowanie przeciwnika. Policyjni informatycy zdołali zwabić przestępców w kontrolowaną sieć zespołu, do której podpięli częściowo wyczyszczony komputer Lovro. Student, pochłonięty romansem z panią analityk, i tak rzadko odwiedzał kolegów czy naprawdę pracował, a przechwycone przez mafię, niewiele znaczące, choć prawdziwe dane uwiarygadniały wybieg.

Przez pierwsze trzy dni nieprzyjaciel dawał się zwodzić. Później przypuścił regularny szturm na zabezpieczenia Drażana i Toma. W efekcie jeden z informatyków musiał stale radzić sobie z kolejnymi atakami, by drugi mógł spokojnie działać czy odpocząć. Chorwat i Polak przeobrazili się w jeden organizm, myślący i reagujący w ten sam sposób. Pośród szczerej przyjaźni i zaufania, które rosło z każdym dniem po wypadzie do Lozicy, obu mężczyzn połączyła niepostrzeżenie znacznie silniejsza i głębsza więź. Im bliżej finału operacji, tym bardziej Drażan żałował, że prawdopodobnie nigdy więcej nie spotka Jensena.

Zdenerwowanie sięgnęło zenitu wczesnym wieczorem w dniu przerzutu. Wtedy nawet główna sala zajazdu przestała rozbrzmiewać zwyczajnym gwarem czy śmiechem. Przytłumienie odgłosów codziennej krzątaniny tylko po części wynikało z faktu, że wielu członków zespołu przebywało w mieście lub na obrzeżach kurortu, aby wziąć bezpośredni udział w akcji. Lovro, choć zdawało się to nieprawdopodobne po całych tygodniach emanującej z niego ekscytacji, także zdawał się być mocniej podniecony. Wpadł do pokoju informatyków około południa, lecz utwierdzony przez zgrany duet w przekonaniu, że jego pomocy bardziej potrzebuje Grace Brown, zniknął jeszcze szybciej, niż się pojawił.

Hunchback palił, przysiadłszy na parapecie okna. Drażan odparł właśnie wyjątkowo perfidne uderzenie wroga. Rozprostował ramiona i rozciągnął mięśnie pleców, by pozbyć się mrowienia w zesztywniałym karku, po czym zaplótł palce za głową i opadł ciężko na oparcie. Krzesło zatrzeszczało ostrzegawczo. Mężczyźni spoglądali na siebie w milczeniu. Wszystko, co konieczne, zostało już powiedziane. Cisza nie ciążyła, choć napięcie elektryzowało przestrzeń.

Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich rozczochrany Lalović, tocząc wokół dzikim wzrokiem:

– Zaczyna się!

Dobrą minutę wygłaszał tyradę o doniosłości chwili i konieczności pełnego zaangażowania „do ostatniego tchu”. Młody posterunkowy cierpliwie tłumaczył wywód, łącznie z komunikatem o mianowaniu go przez inspektora łącznikiem między dużą salą a pokojem informatyków.

Zadanie wykonywał sumiennie. Stukot podkutych butów na brudnych deskach, jakimi wyłożony był parter zajazdu, nie ustawał. Aż do momentu zacumowania chłopak donosił na bieżąco o zmianach pozycji hiszpańskiego statku wycieczkowego, na którego pokładzie ukryto narkotyki; o tłumie turystów, jaki wyległ na molo w poszukiwaniu wrażeń w zaułkach Dubrownika; o identyfikacji przemytników, wykorzystujących zamieszanie, towarzyszące tak exodusowi pasażerów, jak i załadunkowi zaopatrzenia; zdawał relację ze śledzenia trzech samochodów dostawczych, którymi próbowano wywieźć towar z portu i miasta…

Pod okiem zaaferowanego łącznika informatycy pracowali na najwyższych obrotach. Skomasowane ataki hakerskie wymuszały momentami współdziałanie, aby powstrzymać natarcia i wyprowadzić kontruderzenia, a jednocześnie czuwać nad przebiegiem transakcji.

– Zdjęli ogon – doniósł posterunkowy.

Tom skinął głową. Jego partner mógł teraz poświęcić całą uwagę monitorowaniu danych przesyłanych przez cywilne i wojskowe BTS-y oraz przez często zmieniane kanały transmisji radiowej, które udawało się na bieżąco wyszukiwać przy pomocy urządzeń skanujących informatyków – wychwytywał komórki lub radia kierowców i odbiorców przesyłki, przygotowanych do realizacji przelewów na konta kartelu i błyskawicznej ucieczki. Miejsce spotkania kurierów i klientów do ostatniej chwili nie zostało wyznaczone. W tle przyciszonego gwaru głośnik na sali charczał głosem Tuckera, który przyczajony na wzgórzach z lotnym oddziałem, domagał się coraz natarczywiej informacji, dokąd zmierza dostawa. Do sieci jednak wciąż logowały się jedynie lokalne, dobrze rozpoznane numery… Poza jednym… Dwoma… Czterema…

– Mam ich – oświadczył Drażan.

Podał koordynaty. Namierzył komputer chorwackiej mafii, lecz nawet nie próbował się włamywać. Nie miał szans dokonać tego w ciągu minut, które miną od powitania złoczyńców do zakończenia badania jakości kokainy. Czekał na transmisję danych przelewu.

– Długo już nie wytrzymam – mruknął Jensen. – Wsiadło na mnie dwóch czy trzech bandytów.

– Dasz radę.

Chorwat uruchomił prywatnego laptopa. Zwlekał z wpięciem się do sieci, aż transfer zostanie zainicjowany.

– Drażan…

– Jeszcze chwila…

– Drażan…!

– Jeszcze chwila…

– Drażan!!!

– Jeszcze… Teraz!

Chłopak przeskoczył na laptopa. Służbowy sprzęt przejął wróg. Hunchback strzepnął znużonymi dłońmi, przeganiając kurcze, i przesiadł się obok Chorwata przed ekran własnej maszyny. Posterunkowego odesłali z informacją o koordynatach punktu spotkania złoczyńców i zielonym świetle dla aresztowań. Po kilku sekundach w centrum dowodzenia głośnik rzygnął warkotem silników, do którego wkrótce dołączyły krzyki i strzały. Tucker wkroczył do akcji.

– Ile mamy czasu?

– Dziesięć minut, może kwadrans, jak nam się poszczęści. Zrestartuję pecety i przejmę od ciebie amerykańską końcówkę, żebyś mógł zająć się tymi cypryjskimi paserami.

– Chciałeś powiedzieć: bankami.

– Co za różnica? – Tom błysnął zębami w nerwowym uśmiechu.

Wkrótce informatycy zamienili się rolami. Drażan dostrzegał i wyczuwał rosnące napięcie starszego partnera. Rozumiał i nie dziwił się jego reakcji. Sam coraz bardziej się bał przyszłych konsekwencji spisku. Powrót hakerów mafii powitał niemal z ulgą. Tępe rejestrowanie danych przelewów z łapówkami na konta, które wcześniej namierzył, pozwoliło myślom na zbyt swobodne spacery. Sondowanie zabezpieczeń przez wroga zmusiło do ponownej koncentracji całej uwagi na pracy.

– Bandyci zaczynają nas znowu macać – poinformował Jensena, pochłoniętego własnym zadaniem.

Polak rzucił chłopakowi krótkie spojrzenie.

– Szybcy są, ale jestem prawie gotowy. Przepuścili forsę przez siedemnaście kont, dasz wiarę? Już prawie… Gotowe! – Wyciągnął z laptopa płytę i położył na stole. – Tu są dowody zbrodni. Aż nadto, żeby wystąpić do kolumbijskich władz o zwrot środków.

– Ja też już skończyłem. – Drażan wyłuskał zapisany dysk z maszyny. – Jeszcze się poganiam z łobuzami. Daj znać, kiedy mam przerwać zabawę.

Usłyszawszy tłumaczenie, Lalović skoczył na równe nogi i przewrócił krzesło, na którym siedział; przybiegł do informatyków, porwał mieniące się tęczowo krążki i pognał z powrotem na salę, zabierając ze sobą posterunkowego. Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem klamki. Hakerzy zostali sami.

Chłopak zmagał się jeszcze przez kilka minut z cyfrową nawałnicą, nim całkowicie bez uprzedzenia przeciwnicy zniknęli. Nie próbował za nimi podążyć. Jensen tymczasem skopiował wirusa do systemów dwóch banków, w których kartel prowadził rachunki. Popatrzył na partnera. Drażan kiwnął twierdząco głową. Polak uruchomił program.

– Chciałbym cię jeszcze kiedyś spotkać.

– Obawiam się, chłopcze, że to nie oznaczałoby nic dobrego. Co nie zmienia faktu, że jeśli będziesz potrzebował pomocy, możesz na mnie liczyć. Wiesz, jak mnie znaleźć. I… Tak, też chciałbym jeszcze raz wypić z tobą drinka.

Mężczyzna zamknął klapę laptopa, wstał i założył kurtkę. Okrycie zawisło luźno na chudej sylwetce. Drażan też podniósł się z miejsca. Tom odprawił nikotynowy rytuał z wyjątkową pieczołowitością. Starannie wybrał z papierośnicy cygaretkę, którą ostukał kilkukrotnie gładkie wieczko. Zapalniczka trzasnęła i błysnęła płomieniem, jak zawsze już podczas pierwszego krzesania. Paląc, Jensen spakował komputer. Odwrócił się i wyciągnął rękę na pożegnanie.

– Hunchback… – Chłopak uścisnął pewnie podaną dłoń. Nie znajdował żadnych innych właściwych słów.

– Ghobhainn – odparł Polak miękko ciepłym barytonem. Przycisnął towarzysza do siebie, klepnął w plecy i odsunął się. Na dłoni Chorwata leżała karta SIM. Tom przemówił dziwnie zduszonym głosem:

– Nie czekaj, aż dopadną cię kłopoty. Skontaktuj się z nim jeszcze dziś. I pamiętaj o moich niegrzecznych prywatnych klientach.

Drażan czuł, że ten obraz Jensena – kanciastego brzydala o niezwykle niebieskich oczach – zostanie z nim na lata, wraz ze wspomnieniem zapachu dymu tytoniowego i posmakiem burbona.

– Trzymaj się, chłopcze.

– Powodzenia, Hunchback.

 

 

Nie zastosował się do rady Toma. Procedura odzyskiwania kwoty z przemytu narkotyków, nawet przy wsparciu Amerykanów, miała potrwać około pół roku. Do tego czasu żadne oficjalne czynniki nie dowiedzą się, że pieniądze zniknęły z kolumbijskich kont. Drażan uznał, że aby zdążyć zamknąć swoje sprawy w Chorwacji, może poczekać dwa-trzy tygodnie, nim nawiąże kontakt z tajemniczym pracodawcą Jensena, Nie spodziewał się też ataku ze strony mafii, osłabionej, jak się zdawało, w nocnej akcji, która zatoczyła także szersze kręgi w postaci kilku aresztowań w całym kraju pośród skorumpowanych oficjeli.

Co znamienne, dzień po policyjnej operacji, w której wyniku tylko dwóch funkcjonariuszy zostało rannych, w trakcie świętowania wielkiego sukcesu, jankesi, pytani o nieobecność kaleki, odpowiadali zdawkowo, że pilne obowiązki wezwały go do ojczyzny.

Nazajutrz o świcie chłopak ruszył w drogę powrotną do Zagrzebia. Pogoda dopisywała. Mimo niedzieli na drodze nie napotkał wielu podróżnych. Bez trudu wyprzedzał ciężarówki, a turyści z Polski, Czech i Węgier nie opóźniali hakera. Dawno minęły już czasy, gdy dorabiający masowo w Niemczech Chorwaci mogli patrzeć z wyższością na przybyszów z Północnego Wschodu. Ci zdążyli już wymienić socjalistyczny skansen motoryzacyjny na używane auta z bogatszej części Europy oraz, w przypadku Polaków, również egzotyczne pojazdy marki daewoo. Odczuwany jeszcze wczoraj strach powoli ustępował. Drażan popatrzył w przyszłość z nieśmiałym optymizmem.

Pierwsze złe wieści nadeszły cztery dni po policyjnej operacji. Młodego posterunkowego, adiutanta Lalovicia, znaleziono w miejskim zaułku z poderżniętym gardłem. Sam inspektor zginął dobę później. Zwłoki, odkryte w należącym do śledczego mieszkaniu, nosiły ślady tortur.

Drażan otrzymał tę informację, gdy tylko zjawił się w piątek na komendzie. Dyrektor generalny przydzielił ochronę wszystkim oficerom biorącym udział w akcji w Dubrowniku. Informatycy byli tylko cywilami, więc pominięto ich w rozkazie, co poniekąd odpowiadało chłopakowi, ponieważ nie ograniczało swobody ruchów.

Mimo radiowozów wystawionych pod domem każdego z funkcjonariuszy zaangażowanych w operację, poniedziałek przyniósł kolejne tragiczne wiadomości. Zoran Marković, specjalista od narkotyków, został zamordowany wraz z całą rodziną w wyjątkowo okrutny sposób. Detektywi, prowadzący śledztwo, nie chcieli zdradzać żadnych szczegółów, a haker nie palił się do grzebania w policyjnych bazach. Wystarczył mu zasłyszany na korytarzu komentarz: „Rzeźnia.”

Bał się. Nie miał planowanych trzech tygodni na pozamykanie wszystkich osobistych spraw w Zagrzebiu. Nie miał nawet dnia do stracenia. W przerwie na lunch podjął całą gotówkę z konta, na które wpływała jego policyjna pensja. Próbował również opróżnić szwajcarski rachunek, na który Hunchback przelał udział wspólnika w skradzionej przez Polaka kwocie. Bardzo niewielki udział w porównaniu z funduszami, o jakie Jensen uszczuplił konta Kolumbijczyków. Ale i tak wypłata pełnej kwoty przerosła możliwości oddziału, który młody haker odwiedził. Musiał zadowolić się cząstką zdobyczy.

Banknoty w plecaku nie poprawiły nastroju chłopaka. Wiedział, że nie wolno mu nawet pojawić się w okolicach domu. Na kolejnej odprawie tego dnia, czekając na pozostałych uczestników spotkania, przemyśliwał gorączkowo, czy w likwidowanym stopniowo od powrotu z Dubrownika mieszkaniu nie zostało nic szczególnie cennego. Lub groźnego.

Lovro spóźniał się. Od zakończenia akcji w kurorcie żył w kompletnie innym, mrocznym świecie depresji, do którego nie docierały w sposób trwały informacje o zgonach niedawnych towarzyszy broni. Po rozstaniu z panią analityk młodzik stracił sens życia. Drażan zadzwonił na komórkę. Kolega nie odebrał. Przed południem odbębniał wyznaczone konsultacje z promotorem pracy dyplomowej. Nie pierwszy raz dyskusja przemądrzałego studenta z profesorem przedłużała się. Niemniej niepokój jeżył hakerowi włoski na karku.

Prowadzący odprawę wkroczył do pokoju, przesiąkniętego nastrojem, jaki musiał panować niegdyś w każdej oblężonej twierdzy, niezdolnej do skutecznej obrony. Dyrektor generalny omiótł zgromadzonych wzrokiem. Zatrzymał spojrzenie na informatyku.

– Gdzie ten drugi?

– Jeszcze nie dotarł z uczelni – odparł chłopak. – Próbowałem się z nim kontaktować. Bez powodzenia. Ale…

– W tej sytuacji nie możemy lekceważyć żadnych naruszeń planu dnia. Inspektorze Petrović, proszę bezzwłocznie skierować najbliższą jednostkę na uniwersytet.

Wywołany podniósł się natychmiast z miejsca i opuścił zebranie. Zazwyczaj w momentach przerw w spotkaniach następowało rozprężenie, które wypełniał gwar obecnych. Tym razem w salce zapadła grobowa cisza. Drażanowi zrobiło się duszno.

Petrović wrócił po niepełnym kwadransie.

– Nie pojawił się dzisiaj na uczelni. Wysłałem patrol do akademika, gdzie mieszka chłopak. Centrala przełączy tu meldunek.

Haker zadrżał. Targnęła nim bezsilna złość na własną krótkowzroczność. Więc teraz ich kolej na śmierć. Serce szalało w piersi. Rozum, opanowany przez narastającą panikę, podsuwał coraz bardziej absurdalne plany ucieczki. Na przenikliwy dzwonek telefonu nie trzeba było długo czekać. Dyrektor generalny przełączył funkcjonariuszy z patrolu na trzeszczący głośnik. Mimo fatalnej jakości dźwięku każdy ze zgromadzonych wychwycił roztrzęsienie w głosie posterunkowego.

– Tu już tylko… Przyślijcie techników… I czarną karetkę…

Drażan siedział sparaliżowany przerażeniem, wpatrzony w jedną z wiszących w komisariacie jeszcze od czasów Tito tablic, ostrzegających przed pozostawianiem niezabezpieczonej broni bez opieki. Łomoczące bębnienie pulsu zagłuszyło resztę raportu. Z napadu czysto zwierzęcego strachu wyrwał chłopaka dopiero ruch dyrektora, który odłożył słuchawkę.

– Inspektorze Petrović, proszę skierować na miejsce zespół i stawić się u mnie z detektywami, którzy badają zabójstwo Markoviciów, jak już wrócą na komendę po oględzinach miejsca zbrodni.

Szef policji przeniósł spojrzenie na hakera.

– Panie Kovač, pojedzie pan na miejsce, żeby pomóc zabezpieczyć komputer i całą elektronikę. Zresztą wie pan lepiej ode mnie, co dokładnie.

Zaciśnięte mięśnie w pierwszym momencie stawiły opór. Nieludzkim wysiłkiem woli chłopak zmusił ciało do powstania. Każdy kolejny ruch okazał się łatwiejszy. Drażan podniósł plecak i ruszył do wyjścia. Przed oczami płonął obraz motocykla, zaparkowanego przed gmachem policji. Niezwerbalizowany imperatyw ucieczki dudnił w myślach, nie pozostawiając miejsca dla rozsądku.

Gdy drogę zastąpił hakerowi jeden ze śledczych prowadzących dochodzenie w sprawie morderstwa rodziny speca od narkotyków, najpierw spróbował odtrącić mężczyznę, a następnie wyszarpnąć ramię z uścisku wielkiej dłoni.

– Drażan! – detektyw starał się przywołać go do porządku. – Ogarnij się. Wiem, że to twój kolega i że się boisz, bo może będziesz następny, ale masz zadanie do wykonania, jasne? Tak najlepiej pomożesz i jemu, i sobie.

Dostrzegłszy przebłysk zrozumienia w oczach chłopaka, śledczy zwolnił chwyt i dodał już spokojniej:

– Pojedziesz z nami. A teraz chodź na kawę.

 

 

Wejścia do odrapanego akademika strzegli szeregowi policjanci, którym detektywi machnęli przed nosem legitymacjami. Wspinających się na drugie piętro przybyłych odprowadzały w równym stopniu zaciekawione, co zaniepokojone spojrzenia lokatorów budynku.

Na ciasnym korytarzu przed drzwiami Lovro stało kilku mundurowych o ściągniętych powagą twarzach. Jeden wymiotował głośno pod ścianą.

– Mówiłam ci przecież, jak wyszłam z imprezy, że to brzmiało inaczej niż normalnie, jak grał w te swoje strzelanki – w tłumku studentów roztrzęsiona szatynka przypominała głośno śmiertelnie pobladłej towarzyszce.

Detektywi i Drażan otrzymali rękawiczki i ochraniacze na buty, po czym wpuszczono ich do skąpanego w promieniach popołudniowego słońca modułu. Haker zmartwiał w przedsionku. Pomieszczenie sprawiało wrażenie, jakby przeszedł przez nie cyklon, a złowieszczo nieruchome teraz przedmioty jeszcze przed chwilą chaotycznie wirowały w powietrzu. Mordercy przetrząsnęli każdy skrawek przestrzeni. Opróżnili każdy możliwy schowek – szuflady biurka, szafę na ubrania, komodę pod oknem, nawet wnętrze wersalki, usypując ze znalezisk bezładne sterty na podłodze.

Wzrok uciekał od środka pokoju. Lovro siedział całkowicie obnażony na starym, biurowym fotelu, który przytargał z komendy do spółki z Drażanem, gdy mebel wykreślono z policyjnego inwentarza. Martwe ciało studenta zdawało się jeszcze wątlejsze niż za życia. Przeraźliwie mizerny korpus znaczyły rdzawe strugi, które przecinały fioletowe ślady ciosów pięści, jakie spadły na nieowłosioną, chłopięcą jeszcze klatkę piersiową i brzuch. Ogromne siniaki jaskrawo kontrastowały z trupio bladą skórą, pod którą wyraźnie rysowały się obite żebra. Chude ręce studenta przytwierdzono do podłokietników, a stopy do metalowego stelaża, za pomocą plastikowych opasek zaciskowych, wokół których ciało opuchło. Kończyny poniżej zsiniały. Studentowi zerwano większość paznokci u nóg. Pozostałe po nich rany ziały czerwienią żywego mięsa. Nie mniej bezwzględnie zabójcy obeszli się z genitaliami chłopaka. Niewątpliwie w efekcie miażdżenia członek i jądra uległy potwornej deformacji i przybrały niemal czarną barwę za wyjątkiem żołędzi, która w trakcie tortur eksplodowała krwią i stężała wraz z posoką w bezkształtny skrzep między udami chłopaka. Na głowę Lovro założono czarny worek. Tkaninę przestrzelono na wysokości czoła. Ilekroć haker wracał potem pamięcią do przerażającej sceny, odkrywał w sobie bardzo szczególną wdzięczność, iż oszczędzono mu widoku twarzy kolegi.

– Detektywie? – Cichy głos technika odciągnął uwagę Drażana od zwłok.

Niepozorny mężczyzna pokazywał jednemu ze śledczych szklaną ampułkę ujętą pęsetą, trzymaną w urękawicznionej dłoni.

– Botox. Paraliżuje struny głosowe. Podejrzewam, że wstrzyknęli mu ten środek, aby nikt nie słyszał krzyków. Patolog to potwierdzi.

– Skończyliście już robić zdjęcia? – dopytał detektyw.

Drugi z techników skinął głową.

– Ile czasu jeszcze potrzebujecie? Godzinę?

– Raczej dwie. Widzi pan, jak to wszystko tu wygląda. – Niepozorny rozłożył bezradnie ręce.

Policjant zerknął na Drażana.

– Nie musisz tu być, jak będą go wynosić. Możesz poczekać na zewnątrz. Wezwę cię.

 

 

Haker opuścił pokój na sztywnych nogach. Gdy krok za krokiem wlókł się po schodach do auta, próbował wymazać sprzed oczu makabryczny obraz. Nozdrza wciąż świdrował odór moczu i kału. Poczucie winy wygrywało z opiniami policyjnych specjalistów, którzy zgodnie twierdzili, że mafia mści się na biorących udział w operacji w Dubrowniku, chcąc brutalnym terrorem wywołać psychozę strachu i sparaliżować siły policyjne. Lecz Lovro przecież niczym nie zawinił. Zbyt pochłonął go romans z Brown, aby przyczynił się realnie do powodzenia akcji.

Świeże powietrze otrzeźwiło nieco Drażana. Mimo skwaru, drżał. Świadomość, że prawdopodobnie awansował na pierwsze miejsce listy celów zabójców, na nowo rozbudziła pierwotny instynkt ucieczki. Jak u ściganej zwierzyny. Nie rozważając szczegółowo planu, wsiadł do nieoznakowanego radiowozu. Sam korzystał w kurorcie z lokalizacji przeciwników za pomocą sieci BTS-ów, dlatego teraz wyłączył komórkę i wyciągnął z niej baterię. Uruchomił silnik. Pilnujący wejścia policjanci patrzyli za nim obojętnie, gdy odjeżdżał.

Szybko dostrzegł „ogon”. Wysłużony, czerwony kadett nie znikał ze wstecznego lusterka, mimo wykonania kilku nielogicznych manewrów nieopodal centrum Zagrzebia. Adrenalina zawrzała w żyłach. Drażan zatrzymał się przed barem, w którym często kupował kolację, równoodległym od komendy i lokum hakera. Przebiegł jezdnię i podążył do wejścia. W przeszklonych drzwiach odbijał się spłowiały opel, parkujący po drugiej stronie ulicy. Kelnerka powitała chłopaka szczerym uśmiechem. Od dłuższego czasu sondowała stopień zainteresowania stałego klienta randką.

– Późno dzisiaj wpadłeś. Gdzie twój motocykl? Popsuł…?

– Eva, potrzebuję pomocy – przerwał obcesowo rozszczebiotanej dziewczynie. – Wypuścisz mnie przez zaplecze? Ktoś mnie śledzi.

Oczy kelnerki rozszerzyły się.

– To niebezpieczne?

– Eva, proszę. Ci z czerwonego opla nie mogą zauważyć, że wychodzę.

Dziewczyna zacisnęła dłonie w piąstki z przejęcia. Zastanawiała się chwilę.

– Usiądź w głębi. Otworzę drzwi do ubikacji. Wtedy na kolanach będziesz mógł dostać się do kontuaru i nikt z ulicy cię nie zobaczy. A dalej trafisz. Klucz od zaplecza wisi na lewo od drzwi. To ten z delfinkiem.

– Dzięki!

Drażan powędrował do najbardziej oddalonych od wejścia stolików i przycupnął na samym brzegu krzesła. Kelnerka podeszła do toalet, spoglądając nerwowo przez ramię. Chłopak modlił się w duchu, aby ścigający nie rozszyfrowali podstępu. Ledwo otwarte drzwi przesłoniły pasażerom opla wgląd do wnętrza baru, haker opadł na kolana i popełzł w stronę kontuaru. Siedzące po drodze licealistki skomentowały jego wyczyn śmiechem i pytaniami o zdrowie psychiczne.

Nie reagując na krzyk właściciela smażącego ćevapi[1] i czosnkową kiełbasę, Drażan przedarł się przez cuchnącą gorącym tłuszczem kuchnię i pomieszczenie gospodarcze. Znalazł właściwy klucz. Zgrzyt zamka. Wypadł na obskurne podwórze. Popędził krótkim zaułkiem między kamienicami. Przekroczył ulicę i wbiegł do trzeciej napotkanej klatki schodowej. Pokonał schodami ponad dwa piętra. Zatrzymał się na podeście, wpół drogi na trzecią kondygnację. Uspokoił oddech. Wyjrzał ostrożnie przez brudne okno. Na chodniku poniżej pojawił się mężczyzna szukający nerwowo wzrokiem zbiega. W szybkim tempie przemierzył w obie strony dystans około pięćdziesięciu metrów od zaułka, prowadzącego na tyły baru. W końcu zatrzymał się, wsparł ręce na biodrach, obracał jeszcze przez chwilę głowę, by ostatecznie zawrócić do samochodu.

Drażan przysiadł na parapecie. Zerknął na zegarek. Do zmroku pozostała niecała godzina. W końcu czerwca słońce zachodziło późno. Liczył, że nawet jeśli okolica będzie obserwowana, ciemność utrudni rozpoznanie, a w razie odkrycia – ułatwi ucieczkę. Planował oddalić się od pełnego kamer centrum, gdzie zgubił pościg, i przedostać na przedmieścia, skąd będzie mógł – jak wierzył – bez narażania się na wpadkę nawiązać kontakt z tajemniczym patronem Hunchbacka.

Przeniósł się z parapetu na stopnie. Słuchając pracy dźwigu windy, obracał w palcach chipa, którego otrzymał od Polaka. Wspominał niedawne potyczki z hakerami mafii. Nie oceniał ich umiejętności na tyle wysoko, aby założyć, że potrafią sforsować zabezpieczenia operatorów sieci komórkowych. Do tego Zagrzeb był zbyt dużą metropolią, by odsiać numery miejscowe od przyjezdnych, jak dokonali tego wspólnie z Jensenem w Dubrowniku. Nie chciał jednak podejmować niepotrzebnego ryzyka. Zabójcy chwilowo stracili jego trop, ale mafia mogła mieć swoich ludzi w firmach telekomunikacyjnych, a obecna kryjówka z pewnością nie należała do bezpiecznych.

Poziom adrenaliny we krwi nie opadał. Bezczynne czekanie, wypełnione daremnymi próbami odepchnięcia od siebie obrazu skatowanego Lovro, sprowadzało Drażana na skraj obłędu. Przetwarzał ostatnie tygodnie wciąż od nowa, od spotkania z Laloviciem w klubie bokserskim do chwili, gdy zgubił pościg. Kości zostały rzucone. Aby uniknąć obecnego tragicznego położenia, musiałby wcześniej wymigać się z udziału w akcji w kurorcie. Tylko brak zaangażowania zagwarantowałby mu spokój. Stało się dla niego jasne, że skuteczna ochrona wykraczała poza możliwości policji, gdzie mafia najwidoczniej miała swoich informatorów. Powrót na komendę był więc bezcelowy. Ale jemu, w przeciwieństwie do Markovicia czy Lovro, wskazano drogę ocalenia. Tyle, że z niej w porę nie skorzystał.

Rzut oka na zegarek – czterdzieści minut.

Kolejna myśl sprawiła, że oblał się zimnym potem. A jeśli mafia działała na polecenie kartelu, który mścił się za kradzież pieniędzy? Jeśli to on do spółki z Hunchbackiem odpowiadał za dotychczasowe egzekucje? Ciężkie od oskarżeń pytania zablokowały zdolność racjonalnej analizy. Zadręczały chłopaka, torturowały sumienie. Wyrzuty nękały go, póki nie pomyślał o nieprzystającej do wymyślonej teorii śmierci adiutanta Lalovicia i samego inspektora. Kolumbijczycy musieli sobie przecież zdawać sprawę z faktu, iż jedynie hakerzy byli zdolni wyczyścić rachunki bankowe kartelu. W żadnym razie nie było sensu oskarżać o grabież zwykłego posterunkowego, a tym bardziej cyfrowo upośledzonego inspektora. Poza tym w interesie Kolumbijczyków na pewno nie leżało ujawnienie Chorwatom informacji o rabunku. Drażan przekonał siebie stopniowo do prawdziwości tego wniosku. Wraz z cieniem spokoju opadło na niego fizyczne wyczerpanie.

Jeszcze raz skontrolował położenie wskazówek – pozostało pół godziny czekania. Półmetek.

Oparł głowę o pomazaną pisakami ścianę. Pogrążył się w odrętwieniu bliskim drzemki.

Uciekiniera zbudził tupot. Impuls strachu postawił go na nogi. Dopiero po chwili chłopak skojarzył, że rytmiczne odgłosy stóp dochodzą z góry. Nikt nie szukał zbiega. Ktoś zwyczajnie zbiegał po schodach. Rzeczywiście, wkrótce minął go wyrostek w dresie i sportowych butach.

Haker zastanawiał się, kiedy chorwacka mafia skończy zabijać? Gdy wymorduje wszystkich członków zespołu? Czy jeśli policjanci wyprowadzą kontruderzenie, rozpęta się regularna wojna? Ale coś zrobić przecież muszą! Szef działu przestępczości zorganizowanej, z którym Drażan miał kilkukrotnie przyjemność współpracować, zdawał się bardzo wiele wiedzieć na temat krajowych układów. Seria masowych prewencyjnych aresztowań czy działania oddziałów specjalnych być może odniosłyby pożądany skutek i ocaliły życie pozostałych funkcjonariuszy.

A na ile tajemniczy pracodawca Jensena był w stanie zagwarantować chłopakowi bezpieczeństwo? Czy tylko przed zleceniodawcami? Tom wierzył ślepo w jego skuteczność. Wierzył też w powodzenie swojego planu przejścia na emeryturę i zniknięcia z zasięgu nie tylko CIA, lecz i kartelu, będąc w pełni świadom, że Kolumbijczycy nigdy nie przestaną ścigać złodzieja i zaangażują wszelkie środki, aby go dopaść. Czy znajomy Hunchbacka ochroni Drażana, wspólnika rabunku, także przed kartelem? A jeśli prędzej czy później pragmatycznie uzna, że niepotrzebne mu kłopoty, jakie przyniesie ze sobą chłopak? Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Zaślepiła go oferta Polaka oraz zapewnienia o opiece potężnego gracza, z którym starszy haker współpracował. Chorwat od początku bardzo chciał ufać legendzie, którą bezkrytycznie podziwiał. Przeklął Jensena po stokroć. I przeklinałby dalej w bezsilnej złości, gdyby w głębi duszy nie wierzył w dobre intencje człowieka, którego uważał mimo wszystko za przyjaciela. Przestrzegał przecież młodego wilka, aby nie zwlekał z telefonem do przyszłego pryncypała. Gdyby tylko chłopak go posłuchał…

Dysk słoneczny skrył się tymczasem za dachami zabudowań po drugiej stronie ulicy. Drażan odczekał kolejny kwadrans, aż świat na zewnątrz nasączył się ciemnością. Powrócił strach, który wydobył z udręczonego młodzieńca kolejne pokłady sił, gasząc głód.

Haker wymknął się z budynku po chwili obserwacji okolicy z przedsionka klatki schodowej. Szedł na zachód swobodnym tempem, bez przyciągającego uwagę pośpiechu, z opuszczoną głową, wybierając zawsze najsłabiej oświetlone zaułki. Oddalał się zarówno od swojego mieszkania, jak i od komendy, trasą równoległą do głównej arterii miasta, Alei Slavońskiej. Lustrował skrycie otoczenie. Ruch, działanie rozładowywały częściowo strach. Za każdym razem, gdy dostrzegł cokolwiek niepokojącego, skręcał jednak natychmiast w najbliższą przecznicę.

Kilka minut później poczuł się na tyle pewnie, że postanowił przestać kluczyć, wejść na bardziej ruchliwą ulicę i złapać taksówkę, która dowiozłaby go bezpośrednio na przedmieścia. Poza tym od rana nie miał nic w ustach, więc ciało upominało się o swoje potrzeby. Chłopak zaczął wypatrywać sklepu. Wtedy zauważył po przeciwnej stronie jezdni przyglądającego mu się mężczyznę w lekkiej, czarnozielonej kurtce. Żołądek podjechał do gardła. Cholerny idiota! Drażan drgnął, gotowy zerwać się do biegu. Obserwator zdawał się jednak wątpić w poprawność identyfikacji. Sięgnął do kieszeni.

Haker odbił w prawo, niestety w ulicę nie mniej ruchliwą i nie gorzej oświetloną od tej, którą opuścił. Na przejściu dla pieszych zerknął ukradkiem w kierunku, z którego przybył. Mężczyzna w dwubarwnej kurtce podążał za nim, oddalony o około sto metrów. Po przekroczeniu jezdni Drażan wszedł między budynki. Przed ponad dwoma miesiącami bywał w tej okolicy częstym gościem za sprawą pewnej jasnowłosej, przemądrzałej magister farmacji. Puścił się pędem przez ciemne podwórka, krzesząc stopami echo. Wiedział, że za trzy bramy wypadnie na uliczkę z apteką na rogu. Na tyłach blondynka parkowała starą fiestę, której nigdy nie zamykała. Auto, odziedziczone po byłym chłopaku, odpalało bez kluczyków po przestawieniu dwóch ukrytych przełączników.

Za plecami zadudniła pogoń. Przyspieszył. Wytłumiony strzał sypnął mu w twarz ostrymi okruchami tynku ze ściany, w którą trafił pocisk. Nie zdąży! Wpadł niemal w panikę. Dobiegał wylotu przedostatniej bramy. Na otwartej przestrzeni nie miał szans ze strzelcem. Minął krawędź budynku i rzucił się w prawo. Zmusił rozpędzone ciało do zatrzymania się. Przywarł do muru. Tupot mężczyzny w połączeniu z potokiem słów, informujących o lokalizacji, zbliżały się szybko. Drażan wstrzymał oddech. Wsłuchał się w odgłosy pościgu. Wypuścił powietrze urywanym strumieniem. Odstawił plecak.

Wdech…

Odepchnął się od ściany. Skręt ciała. Cios. Ból. Trafił strzelca pięścią w bok głowy. Wytrącona z dłoni komórka roztrzaskała się na chodniku. Oszołomiony mężczyzna wzniósł broń. Nie zdążył ponownie strzelić. Haker złapał nadgarstek lewą ręką. Rąbnął nią o mur. Brzęk upadającego pistoletu. Poczuł uderzenie w szczękę. Za słabe, by go powstrzymać. W odpowiedzi prawa pięść chłopaka trafiła ścigającego w brzuch. Mężczyzna złamał się wpół. Drażan chwycił go za włosy i rozbił twarz atakującego o ugięte kolano. Skąd brał tyle sił? Nie puścił. Cisnął przeciwnikiem o ścianę. Napastnikowi z nosa chlusnęła krew, lecz był wciąż na tyle przytomny, by dostrzec leżącą broń. Rzucił się do niej. Drażan był szybszy, ale przeciwnik zbił go z nóg. Kopnięcie sięgnęło żeber atakującego. Jęk. Mężczyzna wczepił się w pas hakera, podciągnął i spróbował dusić. Zdrętwiałe palce prawej dłoni, która zadała pierwszy cios, nie mogły w porę namacać spustu, więc chłopak rękojeścią walnął napastnika w głowę. Krzyk. Ucisk na gardle zniknął. Mężczyzna próbował niezdarnie osłonić się ramieniem przed kolejnymi razami. Drażan zrzucił go z siebie. Poderwał się na nogi. Palec na cynglu. Roztrzęsiona ręka. Niedawny napastnik panicznie próbujący odpełznąć jak najdalej. Dwa strzały. Udo i chodnik. Spudłował. Mimo krótkiego dystansu. Krzyk przechodzący w jęk.

Haker chwycił porzucony plecak i z pistoletem w dłoni ruszył ku ostatniej bramie. Zaułek. Światła w aptece były już wygaszone. Spóźnił się? Mimo to dobiegł do parkingu na zapleczu. Pusto. A oni wiedzieli, gdzie jest. Musiał uciekać!

Wsunął pistolet do plecaka, już gnając przed siebie, tak prędko jak dał radę. Wielokrotnie zmieniał kierunek, aż na ulicy równoległej do tej, którą pędził, w prześwicie skrzyżowania zauważył autobus miejski. Ale gdzie przystanek? Skręcił w przecznicę. Szybciej! Powietrze parzyło płuca. Znowu skręcił. Dobiegł do ulicy, na której dostrzegł pojazd, a tuż przed nim wiatę i samotnego mężczyznę. Trzysta metrów. Nie zdąży! Autobus już się zatrzymał. Drażan nie był w stanie dobyć głosu. Każdy wdech bolał. Jedyny oczekujący podróżny uniósł nogę, wsiadając. Spojrzał w lewo. Haker machnął ręką. Na więcej nie było go stać. Mężczyzna skinął głową i ani drgnął w drzwiach. Chłopak dobył resztek sił i dobiegł na przystanek. Wpadł do pojazdu. Wydyszał podziękowanie pod adresem uprzejmego pasażera. Rozeźlony kierowca komentował głośno opóźnienie. Inni podróżni obserwowali Drażana z nadmiernym zainteresowaniem, aż popatrzył po sobie. Na dżinsach widniały plamy krwi. Czym prędzej znalazł miejsce siedzące, by przestać budzić sensację. Powoli odzyskiwał oddech…

…który zamarł sekundę później, gdy za oknem przemknął znajomy, wypłowiały kadett. Więc w tym rejonie mafia zintensyfikowała poszukiwania. Oba pojazdy zatrzymało czerwone światło na skrzyżowaniu. Roztrzęsiony chłopak zatoczył wzrokiem i zauważył inny autobus, ruszający z pętli ulicą prostopadłą do dotychczasowego kierunku Drażana. Sygnalizator nad jezdnią zazielenił się. Opel odsadził miejski środek transportu, który wtoczył się na przystanek. Haker wysiadł, przebiegł kiepsko oświetloną krzyżówkę i zdążył złapać upatrzoną linię.

Tym razem ukrył się na przegubie. Przyciągał spojrzenia współpasażerów, ale nie tak łatwo było go dostrzec z ulicy. Gdy autobus zatrzymywał się, haker obserwował uważnie wsiadających. W trakcie jazdy monitorował sytuację na zewnątrz. Po plecach biegały ciarki. Mięśnie drżały. Serce tłukło się w piersi. Palec błąkał się w okolicy spustu broni, ukrytej w plecaku.

Po niespełna kwadransie dotarli do końca trasy. Wysiadłszy z pojazdu, chłopak poczuł się nagi. Pośpiesznie zmienił linię. Aby dalej od centrum. Znowu dojechał do pętli. Czy był bezpieczny? Rozglądając się czujnie, opuścił autobus z trójką innych podróżnych i usiadł ciężko na metalowej ławce pod wiatą przystanku. Z parku za plecami dobiegał rechot podpitych łobuzów z okolicznych bloków, które rysowały się na pochmurnym niebie podświetlone żarówkami w oknach. Pachniało sosnową żywicą. Drażan przebiegł tylko wzrokiem zaparkowane w okolicy auta. I tak nie zdołałby ukraść żadnego, gdyby znowu znaleźli go ludzie mafii.

Wyciągnął z kieszeni komórkę, wsunął w slot kartę SIM, otrzymaną od Jensena, oraz baterię. Uruchomił telefon. PIN… Rok, który kojarzy podobno każdy Polak. A zarazem przepis na cuchnący drożdżami bimber… Na karcie znalazł tylko jeden zapisany numer. Nacisnął klawisz połączenia. Niemal natychmiast odezwał się męski głos:

– Hallo?

– Yyy… Dostałem ten numer od Hunchbacka… – Nie był w stanie zebrać myśli.

– Kazałeś na siebie długo czekać, Ghobhainn. Odliczę ci koszty mojego zakwaterowania od najbliższego wynagrodzenia. Gdzie jesteś?

Rozmówca władał biegle polszczyzną, z pewnością nie był to jednak jego język ojczysty, ale haker nie podjąłby się identyfikacji akcentu.

– Przystanek autobusowy przy Parku Sto Pierwszej Brygady, od północy.

Kilka sekund ciszy.

– Będę za siedem minut. Wytrzymasz czy masz towarzystwo?

– Chyba ich zgubiłem. Ale lepiej się pospiesz.

Drażan rozłączył się. Schował telefon. Włożył rękę do spoczywającego na kolanach plecaka. Namacał spust. Chłodny dotyk metalu dodał mu otuchy.

Chwilę później wiatę minęły dwie dziewczyny. Chorwat bezmyślnie śledził wzrokiem podrygujące w rytm kroków pośladki blondynki w króciutkiej spódniczce. Wspomniał pierwszego drinka z Tomem. Już brakowało mu starego drania. W ciągu sześciu tygodni przywykł do towarzystwa kaleki. Ciężar samotności i bezradności przygiął barki, wyssał energię. Chłopak potarł twarz, by przegnać żal i zmęczenie, wygrywające powoli z koszmarem dobiegającego końca dnia, choć strach wciąż mrowił w zesztywniałym karku.

Gdy otworzył oczy, stał przed nim w swobodnej pozie mężczyzna w nieokreślonym wieku, zdecydowanie bliskowschodniego pochodzenia, odziany w ciemny, elegancki garnitur. Taksował hakera czujnym okiem drapieżnika. Dłoń zaciętego natychmiast lękiem Chorwata drgnęła na broni. Przybysz przeskoczył wzrokiem na plecak. Nie poruszył się dostrzegalnie, mimo to nagle zaczął sprawiać wrażenie napiętego i gotowego do błyskawicznego ataku. Drażan pojął, że ma do czynienia z człowiekiem szkolonym do walki. Podobną aurę niemej groźby roztaczali wokół siebie widywani czasem na komendzie antyterroryści czy policjanci z oddziałów specjalnych. Uciekinier powoli umieścił obie ręce na widoku. Nieznajomy odprężył się i wrócił spojrzeniem do twarzy chłopaka.

– Jesteś ranny? – spytał obojętnie.

Chorwat pokręcił przecząco głową.

– To się zbieraj. Nie mamy całej nocy na pogawędki – ogłosił.

„Co ty, kurwa, powiesz?” przemknęło hakerowi przez myśl, ale przełknął komentarz w ciszy. Nie powinien drażnić nowego pracodawcy, który na dokładkę niósł mu ratunek. Podniósł się sztywno z niewygodnej ławki i zarzucił plecak na ramię.

Arab poprowadził podopiecznego do sportowej limuzyny z niebiesko-żółtymi tablicami rejestracyjnymi korpusu dyplomatycznego. Za kierownicą tkwił pyzaty kurdupel o tak skośnych oczach, że haker zaczął obawiać się, czy mężczyzna cokolwiek widzi. Nim wsiadł, nowy znajomy Chorwata rozpiął marynarkę, odsłaniając przez chwilę dwie sztuki broni, przyczajone w uprzęży oplatającej barki.

Ledwie chłopak usadowił się na tylnej kanapie pojazdu, Azjata wcisnął mu czarną reklamówkę z poleceniem zmiany ubrania. Mimo ograniczonej przestrzeni w aucie uciekinier szybko uporał się z zadaniem, zastępując dżinsy i podkoszulek luźnym dresem. Przed odjazdem kierowca wyrzucił poplamione odzienie do najbliższego kosza na śmieci i podpalił.

Skierowali się na południe, przekroczyli Sawę i wypadli na autostradę. Drażan zorientował się, że zmierzają na lotnisko. Obezwładniające zmęczenie stłumiło ciekawość. Milczący współpasażer nie spieszył zdradzić swojej tożsamości. Zdawał się całkowicie pochłonięty migającymi za oknem, odległymi światłami Trnsko, Sigetu, Sopotu i Dugave – zimnych, nowych dzielnic Zagrzebia, zamieszkanych przez przyjezdnych, którzy odcięli już korzenie od rodzinnych stron, ale nie stali się jeszcze i może nigdy nie zostaną prawdziwymi zagrzebianami. Jak Drażan… Mimo starań. Chciał wystawić dziadkom symboliczny grób na Mirogoju[2]. Przebrnął nawet przez wstępne formalności. Planował przywieźć ziemię z rodzinnej wioski, do której wciąż nie miał odwagi się wybrać… A dziś było za późno. Nie zdążył.

  Hamowanie i dynamiczny skręt w zjazd na lotnisko przerwały rozmyślania. Wkrótce zatrzymali się przed szlabanem w bramie dla VIP-ów. Kierowca zapalił lampkę podsufitki, uchylił okno i podał strażnikowi trzy paszporty, wydobyte z kieszeni na drzwiach auta. Wartownik przyglądał się uważnie twarzom pasażerów i porównywał ze zdjęciami, po czym zniknął w ciemnym wnętrzu budynku, usytuowanego przy blokadzie.

Lęk powrócił. Okazane przez Azjatę dokumenty nie mogły być prawdziwe, przynajmniej nie w wypadku Chorwata. Chłopak nie znał swojej fałszywej tożsamości. Nie zdołał nawet dostrzec nazwy kraju czy godła na okładce. Jeśli strażnik zapyta o dane, nie będzie w stanie odpowiedzieć. Polegał beznadziejnie na opiekunie, który patrzył spokojnie przed siebie.

Drażan wstrzymał oddech, gdy wartownik wyłonił się ze stróżówki. Mężczyzna oddał jednak tylko paszporty. Kierowca poinformował po angielsku, że odstawi pasażerów i za chwilę wróci. Strażnik skinął głową i zasalutował. Szlaban uniósł się. Wjechali na teren lotniska. Samochód obsługi poprowadził ich w stronę niewielkiego samolotu. Nim wysiedli z pojazdu, szofer przekazał dokumenty opiekunowi Chorwata.

U szczytu schodów, w drzwiach maszyny czekał na nich kapitan i stewardessa, oboje Azjaci. Lotnik powitał ich oficjalnie w mowie Shakespeare’a i poinformował o zgodzie na natychmiastowy start. Byli jedynymi gośćmi na pokładzie.

W trakcie kołowania stewardessa pomogła usadowić się wygodnie obu mężczyznom i zadbała o neseser towarzysza Drażana. Chorwat nie pozwolił odebrać sobie plecaka. Mimo to dziewczyna zaproponowała z przemiłym uśmiechem drinki po osiągnięciu wysokości przelotowej.

Siedzieli naprzeciwko siebie. Haker taksował współpasażera wzrokiem. Barczysty Arab cierpliwie znosił oględziny. Gęste brwi ponad niemal czarnymi oczami nadawały prostokątnej twarzy o ostrych rysach nieco diabolicznego wyrazu. Tajemniczy mężczyzna zdjął marynarkę, lecz nie pozbył się broni. Uprząż napinała koszulę na grubych węzłach mięśni. Drażanowi przemknęło przez myśl określenie: wojownik.

Kołujący na pasy samolot tymczasem skręcił po raz ostatni, zatrzymał się. Turbiny silników zagwizdały. Maszyna ruszyła, nabrała gwałtownie prędkości, a po chwili straciła kontakt z podłożem. Wykonała obszerny zwrot nad płytą lotniska i poczęła przedzierać się przez skłębioną pokrywę chmur.

– Jadłeś coś? – spytał nagle opiekun, ciągle po angielsku.

– Nie. Musiałem…

Współpasażer uniósł rękę i przerwał Chorwatowi. Chłopak oklapł w fotelu. Tyle zaszło w ostatnich dniach, a nowego pryncypała nie interesowały ważkie przecież wydarzenia. Może wszystko już wiedział lub przewidział przebieg wypadków. A może nie chciał, aby obsługa słyszała rozmowę. Niewykluczone, że obawiał się podsłuchu w samolocie. Albo zachodził milion innych okoliczności, z których haker nie zdawał sobie sprawy.

Gdy samolot wyrównał lot, wróciła stewardessa. Arab zamówił szkocką, a dla towarzysza trzy kanapki z kurczakiem i butelkę wody, po czym odesłał kobietę. Na twarzy Drażana zapewne odmalowała się złość, wywołana potraktowaniem jak dziecko, opiekun uśmiechnął się bowiem rozbawiony i pospieszył z wyjaśnieniem:

– Wierz mi, nie potrzebujesz w tej chwili alkoholu.

Oczywiście, nie mylił się. Chorwat wręcz rzucił się na posiłek. Ledwie skończył, powieki zaciążyły i zasnął. Zbudziło go dopiero lądowanie.

Szybko spostrzegł, że znajdują się w niemieckojęzycznym kraju. Jego towarzysz w rozmowie z kierowcą samochodu obsługi lotniska posłużył się jednak znowu angielszczyzną, prosząc o wezwanie taksówki. Drażan zaparł się i nie zapytał Araba o nazwę miasta.

Nie czekali długo na transport. Taryfiarz, zgodnie z życzeniem, zawiózł pasażerów do pustawego centrum metropolii. Stąd, milcząc, podążyli pieszo na dworzec kolejowy. Wielki napis ponad wejściem potwierdził domysły hakera, że przebywa w Wiedniu.

Niewiele później znaleźli swoje miejsca w wagonie sypialnym ekspresu do Warszawy. Arab przesłonił wejście do przedziału, marynarkę zawiesił na haku przy oknie, okrywszy nią uprząż z bronią, i opadł na siedzisko. Rozsupłał srebrzysto niebieski krawat, podwinął rękawy białej koszuli, nie spuszczając wzroku z Chorwata i nie przestając mówić. Po polsku.

– Nim pozwolę ci zasnąć, opowiesz mi wszystko ze szczegółami: jak poznałeś Hunchbacka; jak cię zwerbował; co ci powiedział. Nie próbuj mnie okłamać. Ani teraz, ani nigdy. Dowiem się o tym, a wtedy skończy się nasza znajomość. Nieprzyjemnie. Jeśli mamy razem pracować, musimy sobie ufać.

– Ciekawe słowa w ustach faceta, który mi się nawet nie przedstawił – Drażan odparował, nie kryjąc frustracji.

Stracił cierpliwość do zarozumiałego dupka, traktującego niezwykle cennego rzekomo współpracownika jak przygłupa, choć sam ledwie zsiadł z wielbłąda.

– Ciekawe słowa w ustach faceta, wyglądającego jak kloszard, który siedzi naprzeciwko mnie z bronią ukrytą w brudnym plecaku – rozmówca odciął się z ironicznym uśmieszkiem.

Haker poczuł, że się czerwieni. Popatrzył na bagaż, spoczywający na kolanach. Myślał gorączkowo, jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Arab tymczasem zdjął buty, założył nogę na nogę i rozparł się wygodnie. Nie mógł dać jaśniej do zrozumienia, że jest całkowicie rozbrojony.

Kolejny ruch należał do chłopaka. Chorwat powoli rozpiął plecak i jeszcze wolniej wydobył pistolet, który położył na stoliku pod oknem. Towarzysz śledził wzrokiem jego poczynania.

– Ile zostało ci naboi?

Pytanie pogrążyło Drażana. Nie potrafił odpowiedzieć. A pewnie powinien. Wyciągał już rękę, by sprawdzić zawartość magazynka, lecz opiekun powstrzymał go gestem.

– Przypuszczam, że wystrzelałeś wszystkie. Broń jest odbezpieczona.

Po wypowiedzi Araba zapadła cisza. Gdy haker zdał sobie sprawę z implikacji stwierdzonego faktu, oblał się zimnym potem. Zwiesił głowę. Przeczesał włosy palcami. Wstyd palił policzki.

– Przeszkolę cię w posługiwaniu się bronią. Pomogę ci wyrobić w sobie dobre nawyki – mężczyzna zadeklarował swobodnie, bez przygany.

Klepnięcie w ramię zmusiło samobiczującego się w myślach Chorwata do podniesienia wzroku. Przed jego twarzą zastygła ogorzała dłoń.

­– Faris Khadal – opiekun przedstawił się z uśmiechem w głosie.

.

[1] Bałkańskie pikantne danie mięsne

[2] Mirogoj – główna nekropolia Chorwacji, zarazem jedna z najpiękniejszych w Europie.

.

Przejdź do kolejnej części – Ciemna jest noc cz. XVI

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Artiiimaaaar.. 😀 <3

[1] tam gdzie to jadłem nazywali to ciepavcici i to było mielone z pikantnej baraniny nawinięte na patyk i pieczone na grillu.

Dobry kryminał. Szkoda Lovro. Jak czytałem fragment o ucieczce Drażana to mi podskoczyła adrenalina.

O ile mi wiadomo, danie jest popularne na całych Bałkanach i w różnych krajach czy nawet regionach nazwa ma różne warianty. Zawsze jednak jest pikantne – tu się zgadzam. 🙂
Przyznam, że lubię pisać sceny dynamiczne, jeśli więc ta opisująca ucieczkę przypadła Ci do gustu, podwójna to dla mnie przyjemność. 🙂

Pisanie takich scen nie jest proste. Twoje mi się podobają. Nie musiałem rano kawy pić.

Ech ci niegrzeczni chłopcy! 😉

Prawda? Mężczyźni nigdy nie przestają być chłopcami. 😉

Uwielbiam Cię, ale mam problem z ostatnimi częściami. W ogóle nie zainteresowała mnie przeszłość Drażana i historie jego znajomych. Mam wrażenie, że to mógłby być całkiem inny cykl. Aktualnie wspominanie przeszłości trwa, jak dla mnie, trochę za długo. Rozumiem, że próbujesz nam coś wyjaśnić, ale nie bardzo widzę, co takiego. 😀

Buziaki,
B.S.

Drogi B.S.
To już nie wolno opowiadać historii po prostu? Retrospekcja zabroniona? Wszystko podporządkowane ekscytacji prostego czytelnika, o zadumę jego walczyć nie należy?
Hmmm…

Zajrzałem do wiki, chcąc Cię złapać na jakiś niekonsekwencjach, Artimar. Hakiem miały być laptopy i daewoo. Niestety tekst wyszedł z próby obronną ręką. Wszystko trzyma się kupy.
I całkiem nieźle Ci wyszedł. Nawet jeśli nie spełnia oczekiwań co poniektórych odnośnie zawartości. Nie lubię upychania na siłę erotyki. Czasem przychodzi moment, kiedy należy skoncentrować się na czym innym. Rozumiesz to ty, droga Autorko, rozumie to Nefer. Rozumiał Smok. To daje więcej wolności twórcy. A pakowanie na siłę do każdego odcinka jednej i tej samej treści powoduje, że nie chce mi się czytać.
Uśmiechy dla wszystkich,
Karel

Drogi Karelu, jestem kobietą. W Twoim wypadku rozumiem, że mój pseudonim mógł Cię zmylić, natomiast nawet podpisując się prawdziwymi danymi, ludzie odpisują mi ostatnio w sposób, który robi ze mnie mężczyznę. Chyba coś przeoczyłam. 😉
Dlaczego od razu „zabroniona”? Oczywiście, że wolno. Wszystko wolno. Artimar wie. 😉 Lubię sobie marudzić, to też wolno! Pisałam już kiedyś, że są gusta i guściki. Nie lubię tak długich retrospekcji, ale czy uważam przez to, że te części są złe?
Co ma znaczyć zdanie: „wszystko podporządkowane ekscytacji prostego czytelnika”? Bynajmniej nie uważam się za takiego. Jestem bardzo wymagającym i skomplikowanym czytelnikiem, a ekscytuje mnie nawet opis lasu, pogrążonego w gęstej mgle.

Pozdrawiam ciepło,
B.S.

Droga B.S.
Przepraszam, że wziąłem Cię za przedstawiciela płci brzydkiej. Moja wielka wina. Od dzisiaj będziesz nosiła w moich myślach nicka BaSia, co wyeliminuje pomyłki.
Dlaczego długie retrospekcje są nielubiane? Ja tę niechęć tłumaczę właśnie brakiem ekscytacji: gdy zna się przyszłość, pisanie o przeszłości nie wzbudza często takiej więzi z bohaterem, nie wzbudza niepokoju o jego los, czytelnik przestaje być… kibicem (jakim ja wczoraj byłem od 20:45).
Mogą być też zapewne inne przyczyny awersji do retrospekcji. Ale chyba mniej powszechne.
Wyobraźmy sobie liniową opowieść. Jakie zalety i wady miałaby zmiana kompozycji? A jakie plusy wynikają z pętli zatoczonych w czasie?
Jako technokrata nie odpowiem, ale często zadaję sobie takie pytania.
Może Autorka odpowie, czy od pierwszego słowa miała całą fabułę w głowie, czy kwestia napisania pełnego planu narodziła się po sukcesie pierwszych odcinków.

Pamiętajmy też o tym, iż portal to również w pewnym stopniu poligon doświadczalny dla ludzi, którzy piszą krótko, zaczynają pisać, a nawet piszą już od dawna ale ciągle się uczą. Wszyscy oni oczekują komentarzy krytycznych.
Jako czytelnicy możemy im pomagać w rozwoju. Niestety tej pomocy udzielamy nie za wiele. Dzięki Tobie za chęć pomocy, droga B.S.
Uśmiechy,
Karel

Karelu, wybaczam i już rozumiem, co miałeś na myśli. Zgadzam się całkowicie, jeśli chodzi o to, że zmiana perspektywy ma wpływ na odczucia czytelnika i fabułę. Prostolinijność bywa nudząca. To stawia mi wyzwania, jak wszystkim, którzy piszą.

Odwzajemnione (;)) uśmiechy,
B.S.

Drogi Karelu!
Tobie, jak zawsze, należą się największe podziękowania – za wsparcie, cierpliwość, uważną lekturę, mądre połajanie, trafne uwagi i czuwanie nad wewnętrzną spójnością. Oraz wiele więcej, o czym nieco poniżej…

Scena erotyczna na tak dramatycznym zakręcie opowieści byłaby co najmniej zbędna i nienaturalna. Tak uważam. Próbowałam zagrać innymi emocjami, nie tylko tymi znajdującymi swe źródło poniżej pasa. 😉

I Twoja skłonność do wynajdywania smaczków. Oj, tak, miałam frajdę, pisząc o daewoo. 🙂

Lubię czytać dyskusje między Czytelnikami. 🙂

@ B.S.
Pisałam już w jednym z komentarzy pod wcześniejszymi odcinkami, że ta retrospekcja „siedziała mi w głowie” od dłuższego czasu, właściwie od pierwszej wzmianki o sprawcy wszelkich nieszczęść Hunchbacku. Miałam głęboką wewnętrzną potrzebę nadać jej formę tekstu. Owszem, mogła pojawić się w innym czasie – jako chociażby prequel do ukończonego cyklu. Skoro jednak wprowadziłam Jensena do bezpośredniej akcji, pomyślałam, że warto przedstawić go nieco bliżej.
Uznałam też, że potrzebne jest pokazanie Drażana z czasów przełomu w jego życiu – zderzenie chłopaka przed z mężczyzną po (stąd tak bliska publikacja kolejnej części; teraz mogę to napisać, ponieważ nowy odcinek jest już znany Czytelnikom).
Po trzecie wreszcie – i tu zapewne nie wywiązałam się należycie z zadania – muszę szczerze przyznać, że fascynują mnie męskie relacje: siła i głębia przyjaźni, jaka nieraz się między nimi zawiązuje.

Pozdrawiam czym serdeczniej,
a.

Dziękuję raz jeszcze, już rozumiem.

Kłaniam się nisko,
B.S. 🙂

Wszystkie odcinki tego cyklu czytam zawsze z dużą przyjemnością. Już nawet wybaczam autorce, że tak oszczędnie dozuje nam kolejne teksty. Skracam sobie oczekiwanie wracając do poprzednich odcinków i niezmiennie czerpię przyjemność z ich czytania. Moge tylko zazdrościć talentu.
Zgadzam się Megasem co do nieupychania erotyki na siłę.
PS. Czy myslałaś już kiedyś, Artimar, o napisaniu czegoś większego i wydaniu tego?

Droga jotko!
Cóż, proces twórczy rządzi się własnymi prawami. Potrzeba mi czasu, skupienia i – jak banalnie by to nie zabrzmiało – natchnienia. Gdy te trzy warunki są spełnione, pozostaje ciężka praca i mierzenie się z własnymi słabościami – nieporadnością w wyrażeniu myśli, doborem właściwych słów, wyszukiwaniem szczegółów faktograficznych, pilnowaniem spójności ciągu dalszego w stosunku do początku… Mogłabym długo wymieniać. Może trudno w to uwierzyć, ale na każde słowo, które czytasz powyżej, przypadają przynajmniej trzy, których już tam nie ma w wyniku autokorekty.
Pisanie to moje hobby i po trosze ucieczka od trudów rzeczywistości. Nie chcę, aby stało się rutyną i obowiązkiem, bo wtedy stracę przyjemność tworzenia, a to odbije się na jakości publikacji, więc w konsekwencji na Waszym, Czytelników, zadowoleniu. 🙂
Pozdrawiam więc ciepło,
a.

Proza życia… Gnębi nas wszystkich, a kobiety perfekcjonistki na pewno głębiej.
Pociesza mnie, że pisanie to hobby autorki. Jest więc nadzieja dla czytelników.
Niech Ci się wiedzie, Artimar!
Dużo serdecznych pozdrowień.
j.

Czytając scenę w akademiku pomyślałam sobie, ponieważ jest to opowiadanie erotyczne to trzeba wspomnieć gdzieś w tekście o genitaliach. Ta sama barwność, plastyczność języka, która w poprzednich odcinkach pozwalała czytającemu opis przyrody usłyszeć ptaki i poczuć zapach żywicy, w tym tekście zaskoczyła kinestetycznym doznaniem. Słuchacz, którego uraczyłam przyjemnością zapoznania się ze sceną stękał znacząco, co wskazywałoby na się utożsamiane się z bohaterem. A wszystko to tylko słowa. Bywa, że tak do siebie podobne jak r.nąć i zar.nąć. Jest moc 🙂

Droga ZI!
Do rozwinięcia sceny tortur zachęcił mnie nie kto inny jak właśnie Karel, więc Jemu w pierwszym rzędzie należą się podziękowania. To Jego wina! 😉 Cenię sobie bardzo współpracę z Karelem, ponieważ potrafi wyciągnąć ze mnie to, co najlepsze, choć w wypadku opisu skatowanego ciała brzmi to przewrotnie. 🙂 Ma ogromne wyczucie do tekstu i możliwości Autora. Na pewno więc pochwały za rezultat należą Mu się w równej mierze, co mi.
Pozdrawiam,
a.

Retrospekcja według mnie mocno uzasadniona. Osobiście lubię ten zabieg narracyjny i zawsze ciekawa jestem informacji przemycanych przez autora w tych migawkach. Sprawy pozornie nieistotne, mają niejednokrotnie wpływ na całą fabułę. A nuż dowiem się czegoś ważnego, co zmieni mój punkt widzenia.
Dzięki spojrzeniu wstecz, dzieje się tak z Drażanem. Dostrzegłam w nim kogoś więcej niż tylko hakera z gangsterskimi koneksjami. Widzę młodego chłopaka na życiowym zakręcie, dla którego podjęcie pewnych decyzji, pociągnie za sobą dalekosiężne skutki.
Co do nieobecności seksu – mnie ona nie przeszkadza, choć pewnie są na portalu czytelnicy, których denerwuje brak momentów. Wszystkim nie sposób dogodzić.
Scena ukazująca ofiarę zbrodni, to po prostu majstersztyk. Perfekcyjny opis obrażeń, którego nie powstydziliby się mistrzowie kryminałów. Przyprawiła mnie o dreszcze obrzydzenia. Należą się Autorce za ów opis duże brawa.

Zatem, Patrycjo, mam nadzieję, że wspomnisz niektóre szczegóły retrospekcji, czytając kolejne, dopiero „piszące się” odcinki, bo rzeczywiście, antycypuje ona, czy może dokładniej: wyjaśnia, pewne wydarzenia z przyszłości serii.
Dziękuję za pochwały i znowu przekazuję je dalej „winowajcy” samego faktu, że opis powstał. 🙂 Swoją drogą ciekawe to, że gratulujesz mi obrzydzenia, które Cię dotknęło w rezultacie lektury. 😉

Pozdrawiam ciepło,
a.

Ów realistycznie przedstawiony opis, świadczy o Twojej słynnej już staranności o detale, Artimar. A to zawsze warto chwalić.

Słynnej? Zaraz poczuję się jak Ravenheart, żywa skamielina i zakonserwowana legenda. 😉
Dziękuję jeszcze raz. Pochwały motywują. Też. 🙂

Dobry wieczór, Artimar!

Dziś w końcu udało mi się przeczytać ten – i ostatni z opublikowanych przez Ciebie rozdziałów „Ciemna jest noc”. Choć w przeciwieństwie do niektórych Czytelników ta retrospekcja całkiem mi się podobała, cieszę się, że zmierza już do końca. Pora wrócić do Drażana i Magdy współczesnych i sprawdzić co się u nich dzieje. Finał w Chorwacji emocjonujący i dynamicznie napisany. Kryminał zmienia się w thriller. Sceny są bardzo plastycznie opisane – łatwo wyobrazić sobie postacie i zdarzenia, które przedstawiasz.

Jedyne, co mnie irytowało w dwóch ostatnich rozdziałach to podrywy Hunchbacka. Naprawdę dziewczyny lecą na coś takiego? Gdyby starszy haker miał chociaż wygląd Rudolfa Valentino… ale to przecież brzydal. Obawiam się, że pewnych ograniczeń nie jest w stanie pokonać nawet potężna charyzma. A słuchając „gadki” którą wciskał swym wybrankom Hunchback czasem dostawałem bólu dziąseł…

No ale co ja wiem. Nie jestem przecież urodziwą, lecz pustogłową nastką 🙂

Bardzo dobry rozdział, a teraz pora na powrót do współczesności.

Pozdrawiam
M.A.

Wspomniałaś, Autorko, że lubisz pisać sceny dynamiczne. I wychodzą Ci one znakomicie, ten rozdział to nie pierwszy przykład. Przygody Drażana oraz jego ucieczka podnoszą poziom adrenaliny. Krótki, ale sugestywny opis obrażeń Lovro też pozostaje w pamięci. Może w niezbyt miłym zakątku pamięci, ale tak czy inaczej dowodzi to wysokiego kunsztu, zmrozić w kilku suchych zdaniach. Na scenę erotyczną nie ma w tym odcinku miejsca, złamałaby ona wymowę całości, wypadła sztucznie. To czas wojny, nie miłości. I opisu tej wojny gratuluję.

Napisz komentarz