Przeczytaj pierwszą część cyklu
.
Rok 1999
.
Pilśniowe drzwi ledwie trzymały się na zawiasach. Nie raz musiały uderzyć z hukiem w wyłożoną glazurą ścianę korytarza, o czym świadczyło podłużne wyżłobienie i popękana wokół niego płytka. Policjant rozwiązał podobny problem w domu, mocując na podłodze drewniany klocek z naklejonym kawałkiem starej opony rowerowej, ale bywalcy jaskini Prawdziwych Facetów nie zaprzątali sobie głów sztuczkami na miarę weekendowych majsterkowiczów. Inspektor dziwił się, że właśnie tu zaprowadził go w poszukiwaniu kolegi pryszczaty okularnik – połowa duetu policyjnych speców od komputerów.
Podążając za krępym, niewysokim przewodnikiem, wkroczyli obaj do sporej sali, rozbrzmiewającej odgłosami bicia, sapania i pokrzykiwań. Nozdrza uderzył smród męskiego potu, brudu i starej, wyprawionej skóry. Poza grupkami oczekujących na swoją kolej lub rozbierających się po treningu zawodników minęli barczystego olbrzyma, który boksował zawzięcie w łapy[1] trenera; bezszyjego brodacza, okładającego wysłużony worek, i kanciastego mięśniaka, pieszczącego w skupieniu na przemian to jedną, to drugą pięścią gruszkę. Nieco dalej, między linami ringu, skakała wokół siebie dość niezwykła para – obaj zawodnicy byli zbliżonego wzrostu, ale na tym podobieństwa się kończyły. Starszy z mężczyzn poruszał się ospale i z rzadka tylko wyprowadzał ciosy potężną pięścią. Mimo to pot spływał strumieniami po jego torsie, wydatnym brzuchu i owłosionych plecach. Krótkie nogi nie ułatwiały ucieczki przed niezwykle szybkimi uderzeniami drugiego z trenujących. Ten precyzją i techniką ciosów z powodzeniem nadrabiał brak tężyzny fizycznej. Inspektor natychmiast przezwał go w myślach Patyczakiem z racji – zdawałoby się – nieproporcjonalnie długich a chudych członków, na których drgały dopiero nabierające masy mięśnie. Młodzik nie sprawiał wrażenia zmęczonego, a zapału do walki z pewnością dostarczała mu duża skuteczność. Z tego powodu zły człowieczek o poczerwieniałej twarzy, stojący obok ringu z rękoma wspartymi na biodrach i przyklejonym do dolnej wargi petem, wywrzaskiwał gniewne polecenia głównie do starszego zawodnika.
– Milan! Wyżej ręce! Patrz, co robi.
Przewodnik zatrzymał się nieopodal purpurowego trolla. Inspektor nie wątpił ani przez ułamek sekundy, że trener ma za sobą długą karierę bokserską – wskazywał na to nie tylko krzywo pozrastany po niejednym złamaniu nos, ale i charakterystyczne, kalafiorowate uszy. Pryszczaty okularnik stanął obok inspektora i skopiował pozę trolla, przez co wyglądał jeszcze żałośniej.
– Milan, mówiłem, patrz, co robi! Przeniósł ciężar ciała na lewą nogę i odchylił się, więc wiadomo było, że uderzy z prawej!
Policjant trącił przewodnika, który obrócił ku niemu nalane oblicze.
– Długo to jeszcze potrwa?
Grubas tylko wzruszył ramionami. Akcja na ringu przybierała coraz bardziej niefortunny obrót dla starszego z walczących.
– Milan, unik! Unik, mówiłem! Musisz być szybszy!
Milan cofnął się tymczasem o kolejne dwa kroki, przy każdym zaliczając ciosy na korpus. Żadnym z kontruderzeń nie sięgnął przeciwnika.
– Dość tego! Chłopcy, przerwa! Milan do mnie.
„Chłopcy” natychmiast opuścili ręce. Obaj ciężko dyszeli, lecz o ile potężniejszy zawodnik zastygł pochylony z rękoma wspartymi na kolanach, o tyle Patyczak wypluł ochraniacz i poodrywał zębami rzepy rękawic, które wcisnął kolejno pod pachy, aby uwolnić czarno zabandażowane dłonie. Gdy ściągnął kask sparingowy, inspektor mógł wreszcie ujrzeć jego twarz – niemal chorobliwie szczupłą jak reszta ciała, do tego wąski nos i dość rozrośniętą szczękę. Rozpoznał oblicze z akt. Chudzielec podszedł do narożnika i chwycił butelkę coli. Dopiero przełykając łapczywie napój, spostrzegł gości.
– Lovro, co ty tu robisz? – Przesunął wzrok na towarzysza kolegi. – A to kto?
– Inspektor Lalović, policja, Dubrownik – obcy odpowiedział oficjalnie.
– Inspektorze Lalović, to zaszczyt pana poznać. Czemu zawdzięczam to miłe spotkanie? Nie zamierza pan raczej wstąpić do naszej kadry bokserskiej…
– Czy miłe, to się jeszcze okaże – burknął kwaśno policjant, który nie dosłyszał w słowach chudego golasa ani krzty szacunku. Według akt osobowych Kovač słynął zresztą z częstej niesubordynacji. – Za pół godziny odbędzie się odprawa w Komendzie Głównej. Pofatygowałem się tu osobiście, ponieważ pańska obecność jest podobno niezbędna. Czekam na zewnątrz w samochodzie. Spodziewam się pana najpóźniej za dziesięć minut.
Gdy oficer odwrócił się i ruszył do wyjścia, Drażan spojrzał pytająco na Lovro. Chłopak wzruszył tylko ramionami i podreptał w ślad za starszym mężczyzną.
.
Inspektor dopalał drugiego papierosa i złorzeczył w duchu. Tak ważna, do tego międzynarodowa, operacja, a z ich strony zabezpieczać akcję i odpowiadać za istotny element powodzenia planu miał gapowaty gołowąs i wyszczekany gówniarz. Fakt, że zwłaszcza ten drugi mógł się poszczycić imponującymi wręcz osiągnięciami w pracy, w niczym nie uspokajał policjanta. Nie znał się na nowoczesnej technice. Z trudem obsługiwał komórkę. Bardzo nie podobał mu się pomysł wykorzystania umiejętności dwóch ledwie odrosłych od ziemi szczeniaków, których suma wiosen nawet nie ocierała się o wiek dobijającego sześćdziesiątki inspektora. Jeden nie skończył jeszcze studiów, drugi, choć przez trzy lata zatrudnienia zdobył zaufanie szefów, wydawał się inspektorowi wciąż podejrzany, ponieważ spędził większość życia za granicą. Dlatego Lalović postulował zaangażowanie profesorów uniwersyteckich, ale brakło im podobno praktyki do tego typu zadań. Cokolwiek miałoby to oznaczać.
Niedaleko zagrzmiał silnik motocykla. Hałas wyrwał inspektora z ponurego zamyślenia. Chwilę później o karoserię zadzwoniły kamyki, poderwane z powierzchni zaimprowizowanego parkingu. Przez bramę placyku wyskoczył na ulicę biało-niebieski ścigacz.
– To Drażan! – wykrzyknął z entuzjazmem siedzący na miejscu pasażera okularnik.
Policjant zaklął szpetnie i, zapuściwszy motor, rzucił się w pogoń.
– W schowku jest „kogut” – komenderował.
Chłopak wyciągnął ze skrytki lampę i zapatrzył się bezradnie w urządzenie.
– Podepnij go do zapalniczki. Włącz z boku elektromagnes i wystaw na dach. Już!
Pasażer wykonał polecenia rozpaczliwie wolno. W inspektorze gorzała żądza mordu. Mimo że nie szczędził wysiłków, w półmroku słabo oświetlonych nocą uliczek Zagrzebia zgubił wkrótce ściganego. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, polecił szczeniakowi obok wskazać najkrótszą możliwą trasę na komendę. Zgodnie z przewidywaniami Kovač czekał przed budynkiem, wsparty o motocykl.
Policjant wysiadł z auta, trzasnął z mocą drzwiami i pomaszerował w stronę uciekiniera, kipiąc złością. Zerknął w drodze na zegarek. Do odprawy pozostało pięć minut, nie miał więc czasu na porządną reprymendę.
Twarz Patyczaka, choć w kombinezonie nie wyglądał już na tak tragicznie chudego, wyrażała doskonałą niewinność. W połączeniu z szarymi, jakby zatroskanymi oczyma mogłaby z powodzeniem służyć za model dla malarza portretów katolickich świętych.
– Policzę się z tobą, jak operacja dobiegnie końca. Módl się, żeby wszystko wypaliło. Jeśli cokolwiek jebnie, a ty będziesz choćby oddychał w pobliżu, zniszczę cię – wywarczał inspektor, z trudem hamując szalejącą w nim furię, po czym w towarzystwie obu informatyków, którzy starali się trzymać rozsądny dystans za policjantem, pognał na miejsce wyznaczonego spotkania.
.
W niewielkiej salce starczyło aż nadto miejsc dla nielicznych uczestników zebrania. Informatycy usiedli w ostatnim niezajętym rzędzie krzeseł. Drażan bezskutecznie wypatrywał wśród zgromadzonych swojego szefa; zidentyfikował natomiast kilku innych znajomych oficerów, z którymi wcześniej współpracował – speca od narkotyków, szefów działów do walki z przestępczością zorganizowaną oraz od przestępstw gospodarczych. Lalović jako zwykły glina nie pasował do policyjnych tuzów. Zapewne dlatego przypadła mu rola gońca.
Gwar ucichł, gdy do pomieszczenia wkroczył dyrektor generalny policji. Z właściwą sobie swobodą rzucił kilka słów na powitanie i od razu przeszedł do rzeczy.
– Panowie, spotkanie podpada pod klauzulę „tajne”. Wszyscy podpisywaliście zobowiązanie do zachowania poufności, znacie więc kodeksowe i regulaminowe obostrzenia. W razie ujawnienia jakichkolwiek informacji tu przekazanych wobec winnych zostaną wyciągnięte wszelkie przewidziane prawem konsekwencje służbowe i karne. Tyle formalności. Konkrety.
– Jak niektórym spośród was wiadomo, od roku blisko współpracujemy z amerykańską DEA. Zgodnie z ustaleniami Amerykanów w przyszłym miesiącu do kraju trafi duża dostawa kokainy z Kolumbii. Nasze zadanie to przechwycić ładunek, aresztować zaangażowanych, prześledzić przepływ środków finansowych. Co to oznacza? Musimy pozwolić na sfinalizowanie transakcji i zadziałać błyskawicznie w chwili przekazania towaru. Wszystko w pełnej współpracy z jankesami.
– Czterysta pięćdziesiąt, może pięćset kilogramów narkotyków zostanie dostarczone drogą morską do Dubrownika. Kim są odbiorcy? Jak nietrudno się domyślić, to ludzie powiązani z wywiadem jeszcze z czasów Tito, a dalej z byłymi KGB-istami. Mało kto inny byłby w stanie wyłożyć dziś taką gotówkę. Próbują konkurować na naszym rynku z serbską mafią. Jest tu dzisiaj z nami inspektor Lalović, który został przydzielony do koordynacji akcji i osobiście dobrał zespół na miejscu. Pan inspektor podejrzewa, że mafia ma w kieszeni burmistrza Dubrownika oraz kilku funkcjonariuszy z lokalnej komendy.
Wywołany wstał i skłonił się sztywno ze słabo ukrywaną wyższością. Oczywiście, ostatni sprawiedliwy. Drażan nie polubił policjanta od pierwszego wejrzenia. Podstarzały śledczy, w zdającym się stanowić integralną część jego ciała płaszczu, nie miał daru zjednywania sobie ludzi, choćby tylko przez niezwykle krytyczne spojrzenie, jakim taksował każdego, na kogo padł jego krogulczy wzrok. W zimnym świetle jarzeniówek ziemista cera oficera nabrała jeszcze bardziej niezdrowego odcienia niż w hali bokserskiej. Informatyk mógłby też przysiąc, iż w oczku sygnetu, połyskującego na lewej dłoni Lalovića, na tle chorwackiej flagi dostrzegł u szczytu literę „U”[2].
Inspektor otwierał już mięsiste wargi do dumnej tyrady, lecz dyrektor podjął pośpiesznie przerwane wprowadzenie.
– Aby nie przedłużać – proszę dowódcę jednostki Policji Specjalnej Zorana Markovića o naświetlenie sytuacji międzynarodowej.
Spec od narkotyków zamienił się miejscami z dyrektorem, podciągnął rękawy wydzierganego przez żonę swetra i rozpoczął wykład:
– Kokaina trafia do Europy w całości z Ameryki Południowej. Tradycyjny szlak, kontrolowany przez europejskie organizacje mafijne, prowadzi przez Hiszpanię na wschód kontynentu, przede wszystkim drogą morską, ale też lądową, do krajów byłego bloku wschodniego oraz na Bałkany. Stamtąd, ze względu na stosunkowo ubogie rynki lokalne, jest reimportowana na Zachód przez kurierów. Główni dostawcy to trzy kolumbijskie kartele: Cali, Medellin i Norte de Valle. Cali stopniowo traci na znaczeniu, a jego miejsce powoli zajmuje powstały kilka lat temu Norte de Valle. Z tym ostatnim mamy do czynienia w naszym wypadku. Młode, agresywne wilki, które próbują wywalczyć sobie dominującą pozycję.
– DEA ustaliła, że Norte de Valle stara się uzyskać bezpośredni dostęp na Bałkany. Rok temu porozumieli się z mafią albańską. Przemyt nie doszedł do skutku z powodu walk o przywództwo wewnątrz organizacji w Albanii. Kartel nawiązał jednak cenne kontakty z byłymi KGB-istami i za ich pośrednictwem próbuje zdobyć trwały przyczółek w Chorwacji. Przepuściliśmy kilka miesięcy temu małą dostawę, aby nie płoszyć bandziorów. Teraz DEA poinformowała nas o dużym transporcie. Amerykanie przybędą, aby wesprzeć nas w operacji oraz…
– …oraz zainkasować forsę z transakcji – rozległ się głos z sali. Drażan nie rozpoznał autora komentarza.
– Nie – dyrektor zaprzeczył natychmiast, obróciwszy się na miejscu do audytorium. – Środki finansowe zostaną przekazane nam, jeśli nasi informatycy dobrze się spiszą i zdołają ustalić datę przerzutu oraz, zbierając dowody, podążą śladem pieniędzy od klientów, identyfikując wszystkich zaangażowanych w transakcję, łącznie z ostatecznymi beneficjentami.
Szuranie krzeseł zadudniło pod sufitem wysokiego pomieszczenia, gdy zgromadzeni skierowali oczy na obu specjalistów. Drażan pomachał energicznie ręką i wyszczerzył radośnie zęby. Speszony Lovro wbił wzrok w sine PCV na podłodze i skurczył się w sobie.
– Mamy to zagwarantowane w umowie zawartej z rządem amerykańskim – ciągnął dyrektor. – Otrzymamy wsparcie, także komputerowe, ze strony ich agentów. Panowie informatycy przechodzą tymczasowo pod komendę inspektora Lalovića. Wasz przełożony trafił wczoraj do szpitala. Przykro mi.
.
Dwa dni później, w drodze do Dubrownika, Drażan mijał niewielką nadmorską miejscowość, obiecując sobie wrócić w urokliwy zakątek i spędzić popołudnie lub wieczór na kontemplacji piękna majestatycznego mostu, mającego w przyszłości, po zakończeniu budowy, wydatnie skrócić podróż do kurortu.
Nim objechał ostatnią na trasie zatokę Adriatyku, jak większość werżniętą głęboko w brzeg, zaczęło się zmierzchać. Urzekała panorama morza, widoczna ponad niewysoką zabudową miasta, krytą czerwienią dachówki. Zachodzące słońce zabarwiło bezchmurne niebo wszystkimi odcieniami fioletu, zieleni i żółci. W wyobraźni informatyk siedział już na plaży z jedną z miejscowych ślicznotek i podziwiał cud natury, adorując kobiece wdzięki. Motocykl uwodził dziewczyny niezawodnie, zawsze i wszędzie. Dzięki maszynie zdawały się nie dostrzegać chuderlawej postury właściciela. Drażan odłożył jednak plany towarzyskie na następny wieczór. Dziś padał z nóg. Spędził na niewygodnym siedzeniu suzuki niemal cały dzień, jedynie z godzinną przerwą na promie łączącym Ploče z Trpanj. W ten sposób uniknął czasochłonnego, dwukrotnego pokonywania granicy Bośni.
Zagłębił się w gąszcz wąskich uliczek wciętych jak płytkie kaniony między niemal identyczne, wzniesione z miejscowego kamienia budynki i murki, przetykane pióropuszami palm lub rozłożystymi koronami sosen o ciemnozielonym, rzadkim igliwiu. Choć przestudiował starannie plan miasta, niebawem zabłądził. Dopiero czwarty z zagadniętych przechodniów potrafił wskazać chłopakowi drogę do schroniska młodzieżowego, gdzie wynajął pokój do spółki z Lovro. Tylko na tyle wystarczyło skromnych funduszy, jakie komenda wysupłała na cele delegacji, a Drażan nie mógł sobie pozwolić na dopłatę do przyzwoitszego lokum. Kredyt na motocykl nie spłacał się w końcu sam.
Krótko przed dziesiątą dotarł na miejsce. Kolega ledwie zauważył jego przybycie, pochłonięty bez reszty grą komputerową. W maleńkim pokoju śmierdziało stęchlizną, Drażan otworzył więc okno z widokiem na ścianę sąsiedniej kamienicy. Wpuścił do środka wycie syren w porcie i odgłosy walki kotów. Atmosfera poprawiła się, póki silniejszy powiew wiatru nie przyniósł odoru odpadków ze śmietnika ustawionego nieco dalej w zaułku.
Chłopak westchnął. W Zagrzebiu nie mieszkał przecież w o wiele lepszych warunkach.
.
Sfatygowane domostwo, niegdysiejszy zajazd, który należał do skazanej na bezpotomne wymarcie gałęzi rodu Lalovićów, posłużył za polową kwaterę dowodzenia i centrum operacyjne. Położony z dala od miasta, pozbawiony widoku na morze, nawet w czasach świetności nie cieszył się zapewne dużym zainteresowaniem turystów. Wewnątrz pozostało wciąż sporo z pierwotnego, dość siermiężnego wyposażenia.
Obaj informatycy okupowali twardą ławkę pod ścianą recepcji, naprzeciw głównego wejścia. Odkąd pół godziny temu skończyli konfigurację łącza i przetestowali sprzęt, z polecenia przełożonego marnotrawili czas jałowo. Lovro kontynuował grę, Drażan próbował dokonać wyboru między stojącą pod ręką, wygazowaną, ciepłą colą a aromatyczną kawą, przygotowaną przez właścicielkę posesji. Przygłucha babina zamieszkiwała niewielki dom tuż obok zajazdu. Problem z kawą polegał na konieczności udania się do odległej o całe lata świetlne kuchni na zapleczu.
Inspektor rozkazał zjawić się obu swoim młodym podkomendnym już o szóstej rano, choć reszcie zespołu na termin zbiórki wyznaczono godzinę dziewiątą. Miejscowi policjanci wraz z zagrzebską częścią ekipy rozpakowywali teraz niespiesznie sprzęt przywieziony o świcie zdezelowanym TAM-em[3], wypełniając największą salę gościńca planami, mapami, urządzeniami telekomunikacyjnymi, policyjnym ekwipunkiem i bronią. Amerykanie zapowiedzieli przyjazd dopiero około dwunastej.
Obserwując krzątaninę kolegów, Drażan począł rozważać przeprowadzkę do jednego z pokoi na poddaszu, na eksplorację których chwilowo nie potrafił się zdobyć. Musiał zapaść w drzemkę, bowiem nagle został brutalnie wybity ze snu kopniakiem w wyciągnięte nogi.
– Pan inspektor – wybełkotał na widok wyraźnie podenerwowanego dowódcy.
– Wy dwaj. Macie mnie informować o wszystkim, co usłyszycie od Amerykanów, gdyby nie było w pobliżu tłumacza albo tłumaczenie nie było dość dokładne.
– Jasne, szefie – odparł zaspany informatyk. Siedzący obok Lovro potwierdził rozkaz służbowym: „Tak jest!”
Gdy inspektor odszedł, wygłosił półgębkiem uwagę o językowych analfabetach.
Drażan zdecydował się na krótki spacer dla otrzeźwienia. Przestawił motocykl w ażurowy cień śródziemnomorskich sosen, otaczających posiadłość. Dzień był chłodny jak na początek maja, więc ubrany tylko w ciemny podkoszulek chłopak zadrżał przy pierwszym, silniejszym powiewie wiatru.
Przed zajazd wtoczył się tymczasem z donośnym terkotem diesla wóz campingowy na włoskich numerach rejestracyjnych. Drażan nie czekał, aż przybysze opuszczą pojazd. Wrócił do hoteliku i podzielił się wieściami o gościach, nikt jednak nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Spec od narkotyków mruknął tylko:
– Kowboje zawsze zjawiają się w samo południe.
I wyszedł powitać agentów DEA – dwóch mężczyzn i kobietę. Wziął też na siebie rolę tłumacza, gdy Amerykanie przedstawiali się krótko chorwackiej części zespołu.
Grupką dowodził Jim Smith – otyły czterdziestolatek o błyszczących inteligencją oczkach, które ginęły w ogromnej twarzy, dodatkowo pomniejszone szkłami grubymi jak denka butelek. Drugi z agentów, krótko ostrzyżony blondyn, miał posturę wojskowego, którą podkreślały czarne bojówki i kurtka moro. Podejrzenie o żołnierską przeszłość potwierdziła wyszczekana donośnym głosem autoprezentacja:
– Mike Tucker, Tango-Uniform-Charlie-Kilo-Echo-Romeo[4]. Porucznik marines w rezerwie. Konsultant zabezpieczenia zbrojnego operacji.
Grace Brown, czarnoskóra analityk, mogłaby nawet uchodzić za niebrzydką, gdyby nie gigantyczny wręcz w stosunku do reszty ciała tyłek. Obcisłe dżinsy sprawiały wrażenie gotowych w każdej chwili eksplodować na monstrualnych półdupkach, podrygujących przy każdym ruchu.
Drażan oderwał niemal przemocą wzrok od damskiego siedzenia. Ukradkowy rzut oka na kolegów wystarczył, aby skonstatować, że również ich spojrzenia koncentrują się bez wyjątku na pośladkach Brown.
– Czekamy jeszcze… – zaczął Smith, ale przerwał mu warkot silnika z zewnątrz. – A, już jest. Tom Jensen. Człowiek od komputerów.
Drzwi uchyliły się. W ciszy, powłócząc silnie lewą nogą, do pomieszczenia wkroczyła postać niewielka, choć z pewnością nie mniej oryginalna niż pozostali członkowie amerykańskiego zespołu. Sylwetka mężczyzny zdawała się być ledwie pobieżnie wyciosana tępym dłutem z bloku wyjątkowo twardego i opornego w obróbce tworzywa – kanciasta, sztywna, niezgrabna. Luźna kurtka zwisała z doskonale poziomej belki barków, ponad którymi na szczupłej szyi obracała się powoli prostokątna, ospowata twarz. Informatyk kolejno lustrował zgromadzonych oczami w niespotykanej barwie chłodnego lazuru, wspierając się ciężko na czarnej lasce.
– Przepraszam za spóźnienie. – Przyjemny baryton, skażony twardą nutą, harmonizował w niepojęty sposób ze szpetną powierzchownością.
Jak na komendę sala rozbrzmiała gwarem powitań. Drażan nachylił się do Lovro i konspiracyjnym szeptem, który niemal utonął w hałasie, mruknął:
– Ale menażeria. Wysłali na straty do dzikiego kraju jakieś odpady.
Kolega nie sprawiał wrażenia, jakby usłyszał komentarz, wciąż zapatrzony w zad Brown.
Gospodarze ściskali kolejno ręce przybyłych. Młodzi informatycy trzymali się z boku. Jako cywile byli najniżsi w hierarchii ważności, nawet uwzględniając wesołego posterunkowego, najbliższego współpracownika inspektora Lalovića.
Drażan próbował wyłowić wzrokiem Jensena z kłębowiska ludzi. Spodziewał się kogoś… innego; równolatka, z którym mógłby nawiązać żywą relację. Kaleki brzydal w średnim wieku stanowił całkowite zaprzeczenie oczekiwań chłopaka. Perspektywa ekscytującej przygody rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiwszy po sobie mdły posmak tchnącej nudą codziennej harówki; tym razem w innych niż zazwyczaj dekoracjach i wśród nieco bardziej egzotycznych aktorów, wciąż jednak kiepsko płatnej, monotonnej i niedocenianej.
.
Tego samego popołudnia przewidywania Drażana potwierdziły się w pełni. Jensen na powitanie potraktował młodych współpracowników zdawkową formułką grzecznościową, by następnie udzielić ogólnikowych odpowiedzi na temat kontrolowanej dostawy sprzed kilku miesięcy oraz dotychczasowych ustaleń i zapewnić, że poprosi o pomoc, gdy będzie jej potrzebował.
Informatykom przydzielono małe, skąpo wyposażone pomieszczenie na zapleczu zajazdu przez wzgląd na Toma i jego trudności ze wspinaczką na piętro. Otrzymali rozkaz: nie dać się odkryć, a gdyby do tego doszło – nie pozwolić się namierzyć. Aby zmniejszyć ryzyko spalenia operacji, nie wystąpiono do żadnych oficjalnych czynników o nakaz udostępnienia danych przez banki czy firmy telekomunikacyjne.
Zajęli miejsca naprzeciw siebie – Drażan i Lovro przy służbowych pecetach po jednej stronie kwadratowego stołu, Jensen z laptopem – po drugiej. Cudzoziemiec przerywał milczenie tylko wówczas, gdy wracał z hotelowej kuchni ze świeżą kawą, pochłanianą całymi litrami z kubka ozdobionego reklamą producenta oleju silnikowego. Odprawiał za każdym razem swoisty rytuał – odsuwał z namaszczeniem krzesło, stawiał na blacie naczynie, siadał z przeciągłym westchnięciem i sięgał po napar. Pierwszy haust komplementował słowami szczerego zachwytu, po czym z czarnej papierośnicy wydobywał długą cygaretkę, ostukiwał nią wieczko, wkładał do ust, a następnie jednym płynnym ruchem, zdradzającym wieloletniego nałogowca, otwierał pokrywę metalowej zapalniczki i krzesał płomień. Zaciągając się, pozwalał opaść powiekom. Do pracy wracał po drugim łyku kawy. Oczy nabierały intensywniejszej barwy i zdawały się lśnić w szarym, aromatycznym dymie.
Chorwaci analizowali policyjne bazy danych w poszukiwaniu punktów zaczepienia według klucza zadanego przez speca od narkotyków, póki Lalović nie przekazał im, niby świętych relikwii, dwóch opasłych teczek z materiałami, jakie zebrał przeciw burmistrzowi i innym podejrzanym o łapownictwo. Siedział murem przy obu chłopakach, gdy zapoznawali się z dokumentami, i zabrał natychmiast po skończonej lekturze, aby co pół godziny wpadać i dopytywać, czy znaleźli już coś „w komputerze” na potwierdzenie jego podejrzeń.
Jensen opuścił gościniec krótko po piątej. Przyjęli ze zrozumieniem wymówkę o zmęczeniu i konieczności dostosowania się do innej strefy czasowej. Inspektor zwolnił chłopaków dopiero po zmroku. Drażan zjadł byle co w drodze do schroniska i padł do łóżka. Nie słyszał nawet powrotu Lovro, którego do centrum Dubrownika podrzucili inni członkowie zespołu.
Kolejne dwa dni minęły według tego samego schematu: Jensen wciąż zbywał Chorwatów, wychodził wcześniej, a Lalović dopytywał o postępy z irytującą regularnością.
Poranek dnia trzeciego Drażan powitał na poddaszu zajazdu. Stary siennik, wtłoczony w skrzypiące ramy łóżka, przypomniał mu dzieciństwo u dziadków. Zabrakło jedynie piania koguta i zapachu świeżego chleba. Poprzedniego wieczoru chłopak pracował do późna. Złapał trop i nie potrafił odpuścić. Uwielbiał to uczucie, kiedy ścigana zwierzyna pojawiała się już w zasięgu skoku i nie miała szans się wymknąć. Lub gdy w ramach nieoficjalnej działalności udawało mu się złamać zabezpieczenia postawionej sobie za cel ataku firmy czy bohatera pierwszych stron gazet i odkrywał nieoczekiwanie skrzętnie skrywane, brudne tajemnice.
Popijając podgrzaną naprędce w kuchni zwietrzałą kawę, porządkował wczorajsze ustalenia. Nim potwierdzi podejrzenia Lalovića, chciał skonsultować wyniki pracy najpierw z Lovro, potem z Jensenem. Przepełniała go zjadliwa satysfakcja. Wreszcie będzie mógł pokazać temu nadętemu jankesowi, ile jest wart. Na razie z trudem osiągał skupienie. Cisza przeszkadzała Drażanowi, rozpraszała; wolał ludzki gwar, mobilizujący jego koncentrację.
Krótko przed dziewiątą komórka zawibrowała sms-em od Lovro, który zapowiadał spóźnienie, spowodowane usterką samochodu ekipy. Inspektor, jak zawsze pierwszy na miejscu, uznał awarię za brak profesjonalizmu. Niebawem zajazd zaczął się jednak wypełniać zwyczajną krzątaniną innych członków zespołu oraz agentów DEA.
Wreszcie przybył Jensen. Drażan potrzebował jeszcze kilku minut, nim będzie gotów do poważnej rozmowy. Amerykanin sprawiał zresztą wrażenie całkowicie pochłoniętego realizowanym zadaniem, przy którym napotkał bez wątpienia trudności, uderzał bowiem co chwila wściekle w klawiaturę.
Po uporządkowaniu zgromadzonych informacji chłopak wybrał się po świeżą kawę, w której starał się utopić głód. Gdy wracał, uchylając drzwi, posłyszał całkiem wyraźnie dwa polskie słowa: „popieprzony język”. Zaskoczenie rozbudziło go znacznie lepiej niż jakakolwiek dawka kofeiny. Serce zabiło mocniej. Twarda nuta w wymowie Jensena, którą Drażan brał dotąd za snobistyczną manierę, okazała się obcym akcentem. Nie wahał się ani sekundy.
– Pomóc? – zapytał po polsku.
Starszy mężczyzna podniósł wzrok. Bodaj po raz pierwszy patrzył na chłopaka ze szczerym zainteresowaniem.
– Może źle zrozumiałem…
– Dobrze zrozumiałeś – Jensen wszedł Drażanowi w słowo w tym samym języku. – Maszyna mówi do mnie po chorwacku.
– Więc? – Chłopak wskazał laptopa.
– Co to znaczy? – burknął starszy informatyk, ale nie odsunął się od urządzenia.
Drażan zajrzał mu przez ramię. Przetłumaczył treść komunikatu, a potem jeszcze kilku.
– Już sobie poradzę – mężczyzna mruknął niezadowolony z okazanej słabości i spojrzał wyczekująco na młodego współpracownika. Chorwat wrócił na swoją stronę stołu.
– Dziękuję – kaleka dodał jednak po chwili. – Byłbym zobowiązany, gdybyś zatrzymał dla siebie wiedzę o moim pochodzeniu.
– A ja byłym wdzięczny, gdyby rzucił pan na coś okiem.
Mimo poznanego właśnie sekretu, chłopak nie poważył się przejść na „ty”, a i w angielskim wciąż konsekwentnie uzupełniał niemal każde zdanie grzecznościowym sir, akceptując dystans, jaki od początku wytyczył Polak.
– OK, pokaż, co tam masz. – Jensen dźwignął się ciężko z miejsca i przykuśtykał do Drażana, ciągnąc za sobą zapach piżma męskich kosmetyków i dymu tytoniowego.
– Namierzyłem na Cyprze zagraniczne konto burmistrza, na które wpływały pieniądze od firmy powiązanej z ludźmi o rosyjsko brzmiących nazwiskach. Zanim zacznę grzebać głębiej, chcę się podzielić informacją, bo może zajmuje się pan tym samym i będziemy dublować swoją pracę.
Z butą wyraźnie pobrzmiewającą w tonie chłopak zaprezentował swoje wczorajsze odkrycia. Starszy informatyk wpatrywał się w monitor z rosnącym zaciekawieniem. Pochylał się coraz niżej, aż osiągnął poziom siedzącego Chorwata.
– Jak to znalazłeś?
– Przeanalizowałem maile burmistrza z okresu dwóch miesięcy przed i po transporcie, który przepuściliśmy. Facet sporo pisał z jednym ze znajomych o wynikach meczów piłki ręcznej. Tyle, że te wyniki nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością. Zorientowałem się, że w ten sposób przekazywali sobie numery telefonów. Sprawdziłem logowania do sieci operatora i billingi. Znajomy burmistrza ma firmę spedycyjną w Kosowie. Przejrzałem ich konta, przelewy, pośredników, jak wędrowały pieniądze, szukając połączenia z tym cypryjskim bankiem. Lalović wygrzebał ze śmietnika matki burmistrza kopertę z ich logo. Tak trafiłem na tajne konto.
– Przecież nie mieliście podobno zgody banków ani operatorów komórkowych.
– Nie mieliśmy. – Drażan uśmiechnął się triumfalnie. – Poradziłem sobie bez niej.
Polak przeklikał jeszcze raz informacje zdobyte przez Chorwata, po czym wyprosił go z miejsca. Chłopak, nieco znudzony milczeniem mężczyzny, dopijając resztki kawy, zapatrzył się na motocykl, stojący naprzeciw okna. Maszyna nie prezentowała się najlepiej, ale na nic więcej nie było go stać. Pękniętą tapicerkę siedzenia zakleił prowizorycznie taśmą izolacyjną. Wkrótce powinien też zainwestować w wymianę porysowanej owiewki. Gdy na powrót skierował wzrok na ekran, Jensen przeglądał kody programów, dzięki którym Drażan dostał się do danych.
– Panie Kovač, jest pan pełen niespodzianek – skwitował swoją analizę i zwolnił ze stęknięciem twarde krzesło.
W tym momencie do pokoju informatyków wkroczył Lovro. Niepytany opowiadał o usterce w służbowym aucie, wyciągając z plecaka jakieś szpargały oraz obiecane poprzedniego dnia śniadanie dla starszego kolegi. Wreszcie ogłosił konieczność zaaplikowania sobie kawy.
– Może przyniósłbyś i koledze? – Jensen rzucił swobodnie, uśmiechając się życzliwie do studenta. – Przy okazji też dla Brown. Dla Drażana czarna, prawda? Dla niej z dużą ilością mleka. Lubi… białą.
Starszy członek informatycznego duetu dopiero po chwili pojął dwuznaczność końcowej uwagi, ukrytą w angielszczyźnie.
– Cóż, najtrudniej przełamać pierwsze lody, czyż nie? – mężczyzna ciągnął, gdy Lovro zniknął. Drażan nie odpowiedział, ponieważ nie był pewien, co rozmówca miał na myśli. – Gapi się na jej tyłek jak głodny psiak na pęto kiełbasy. Tymczasem siedzi tu z nami, obrastając kurzem, więc nawet nie ma okazji sobie do woli popatrzeć. Podejrzewam, że to się teraz zmieni. Długo się znacie?
Głęboko w duszy chłopaka zakwitło podejrzenie, że w swojej inicjatywie kaleka nie kierował się jedynie sympatią dla Lovro czy chęcią przedłużenia intymnej chwili, pełnej napięcia wywołanego ujawnieniem sekretów, lecz wykonał pierwszy ruch w rozgrywce, prowadzącej do osiągnięcia sobie tylko znanych celów.
– Półtora miesiąca.
– Przyznam, że cię nie doceniałem. – Polak nagle zmienił po raz kolejny temat i spojrzał na Chorwata z jakby kpiącym podziwem. – Dasz się dzisiaj wieczorem namówić na drinka?
.
Zgodnie z umową Drażan zjawił się w hotelu kwadrans po siódmej. Lalović, uszczęśliwiony ustaleniami podwładnego, pozwolił mu skończyć pracę wcześniej, chłopak zdążył więc wpaść do schroniska, wziąć prysznic i zmienić ubranie. Mimo odświeżenia nie czuł się swobodnie w dżinsach i kurtce motocyklowej, przemierzając luksusowy hol Hiltona.
Po krótkiej rozmowie w recepcji, niezatrzymywany, bez trudu odnalazł pokój Jensena. Gospodarz odbierał właśnie od boya garnitur. Pracownik obsługi giął się w ukłonach, otrzymawszy dziesięć dolarów.
– Drażan, już jesteś? Wejdź.
Polak zajmował dwupokojową suitę z dobrze wyposażonym barkiem. Pozostawił gościa w saloniku ze szklaneczką koszernej wódki z tonikiem, którymi zalał trzy kostki lodu, po czym zniknął w sypialni. Uwagi Chorwata nie umknęła gruba sieć czerwonych blizn pooperacyjnych na lewej łydce, niezakrytych w całości obszernym płaszczem kąpielowym.
Chłopak zapadł się wygodnie w obciągnięty atłasem fotel. Wodził wzrokiem po wykwintnym wnętrzu, sącząc powoli drinka. Bez wątpienia DEA płaciła dużo lepiej niż chorwacka policja, ale amerykańska agencja rządowa nie zasponsorowałaby raczej swojemu pracownikowi pięciogwiazdkowego hotelu, jeśli jednocześnie zmuszała kolegów Toma do przemieszczania się wiekowym camperem. Do tego wysoki napiwek. Nie, Jensen musiał być po prostu zamożnym człowiekiem.
Gdy Drażan kończył zawartość kryształu, w saloniku pojawił się gospodarz w doskonale skrojonym garniturze i nieskazitelnie białej koszuli, rozpiętej swobodnie pod szyją.
– Myślałem, że wybieramy się na drinka – Chorwat przypomniał nieśmiało, nieco zbity z tropu.
– Owszem, ale trzeba trzymać fason. Poza tym nie zamierzam poprzestać na drinku.
Polak wygiął wargi w tajemniczym uśmiechu, dzięki któremu chłopak po raz pierwszy ujrzał w szpetnym obliczu współpracownika pewien urok.
.
Przemierzali starówkę tempem wymuszonym przez kalectwo Jensena, wymieniając luźne uwagi na temat wrażeń z pobytu w mieście. Wypolerowany stopami tubylców i przyjezdnych bruk lśnił jak marmurowa posadzka pałacu. Odbijał światła latarni ze zdwojoną mocą rozpraszające wieczorną ciemność.
Wybrali jedną z kameralnych knajpek w zaułku, do którego z pewnością nie trafiała większość turystów. Lokal rozbrzmiewał nienarzucającymi się, lekkimi melodiami, wygrywanymi na pianinie przez podstarzałego jegomościa. Znaleźli wolne miejsca na końcu sali przy pogrążonym w półmroku stoliku. Siadając, Tom rozpiął marynarkę, wyprostował okaleczoną nogę i zawiesił na blacie laskę, zakończoną srebrną głową orła. Wokół słyszało się wyłącznie głosy tubylców; najgłośniejsze, w połączeniu z wybuchami śmiechu, dobiegały z centrum knajpki, gdzie grupka rozbawionych dziewczyn opijała zdany przez jedną z koleżanek egzamin na prawo jazdy.
Niemal natychmiast do stolika informatyków podeszła kelnerka, wyglądająca na dorabiającą studentkę.
– Co dla panów? – spytała ze służbowym uśmiechem.
– Czy mogę mówić po angielsku? – Jensen przekrzyczał kolejną eksplozję wesołości.
Jedna ze świętujących dziewczyn obejrzała się, zarzucając blond warkoczem. Ujrzawszy jednak szkaradną twarz obcokrajowca, pospiesznie umknęła wzrokiem, a mężczyznom pozostało jedynie podziwiać misterny splot na jej głowie.
– Oczywiście.
– Dla mnie szklaneczkę burbona. Co dla ciebie? – Polak skinął na kompana.
Drażan zamówił piwo. Jensen spojrzał na niego krzywo, zdegustowany wyborem, ale nie skomentował. Gdy kelnerka odeszła, przysunął się z krzesłem do chłopaka, by nie wysilać krtani.
– Nocujesz dziś w mieście?
– Tak, ale mam zamiar przeprowadzić się na stałe do zajazdu Lalovića. Może warunki są tam spartańskie, pracujemy jednak przeważnie tak długo, że nie opłaca mi się jeździć w tę i z powrotem.
– Ten suzuki należy do ciebie? Co to za rocznik? Dziewięćdziesiąt dwa?
– Dziewięćdziesiąt jeden. Zna się pan na motocyklach?
– Żaden tam „pan”. Po prostu Tom. Do niedawna trochę sam jeździłem, ale miałem wypadek. – Pogłaskał główkę laski i zaprezentował dwa sztywne palce lewej dłoni. – Duża prędkość, ostry zakręt, piasek na asfalcie. Nic wartego dłuższej opowieści. Musiałem się przesiąść na automatyczne dwuślady.
– Czym jeździłeś?
– Ducati.
– Naprawdę? Chyba nie…?
Przez jedno uderzenie serca chłopak liczył, że usłyszy o stającym się już legendą supermono[5], ale przecież nawet człowiek pracujący dla amerykańskiego rządu nie mógłby sobie pozwolić na to cudo.
– Dziewięćset szesnastką[6].
Kelnerka przyniosła w międzyczasie zamówienie. Polak stuknął szklaneczką o kufel kompana.
– Za spotkanie!
Spełnili toast. Tom rozsiadł się wygodniej. Splótł na blacie delikatne, niemal kobiece dłonie o zadbanych paznokciach. Drażan odruchowo spojrzał na własne, obwiedzione niezmywalną czernią smarów.
– Zaryzykowałeś, pokazując mi, ile potrafisz.
– Nie rozumiem. Przecież na tym polega nasze zadanie.
– Tak, ale sposób, w jaki dostałeś się do danych… Twoje włamania… Przyglądałem im się przez resztę dnia. Nie zostawiłeś zauważalnych śladów, jeśli ktoś nie wie, czego szukać. Bardzo niewielu ludzi coś takiego potrafi. Twój kod…
Słuchając wywodu Jensena, Chorwat zapatrzył się w pianę na piwie. Serce tłukło się ciężko w piersi. Chłopakowi tak bardzo zależało na popisaniu się przed starszym informatykiem, że zdradził swoje umiejętności. Ale czuł się stosunkowo bezpieczny. Tylekroć w ukrytej sieci mierzył się z zawodowymi hakerami; zaskakiwał ich, dokonując włamań tam, gdzie twierdzili, że to niemożliwe… Raz nawet przesłał próbki swojej techniki człowiekowi, którego ze względu na dorobek uważał za guru. Zadane po tygodniu pytania zaskoczyły Chorwata trywialnością. Nie mówiąc o Lovro, podobno regularnie zaginającym profesorów na uczelni, który tydzień temu formatował dysk po próbie uporania się z drobnym żartem Drażana. Tymczasem teraz oto Jensen z niekrytym podziwem wyliczał te fragmenty widzianego przez raptem kilka minut kodu, z których młody informatyk był rzeczywiście dumny. Chorwat nigdy nie spotkał kogoś, kto tak szybko i z takim zrozumieniem zanalizowałby jego dość szczególną twórczość.
– Dobrze się kryjesz. Wyglądasz na zwykłego chłopaka, jeździsz tanim byle czym, pracujesz dla policji… Ile zarabiasz miesięcznie?
– Dwa tysiące kun – Drażan odparł bez zastanowienia.
Coraz bardziej nurtowało go, kim naprawdę był Tom Jensen; dlaczego zajmował się niewielką w porównaniu z przeciętnymi obrotami karteli transakcją; po co naprawdę przybył do Dubrownika.
– A w cywilizowanej walucie?
– Niecałe trzysta dolarów.
– Masz talent. I dużą praktykę. Czyżby puszkowanie lokalnych bonzów na spółkę z glinami było twoim jedynym źródłem dochodu? – zakpił mężczyzna.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Myślę, że wiesz… – Polak zawiesił głos i pociągnął ze szklaneczki. Intensywnie niebieskie oczy wpatrywały się badawczo w młodszego towarzysza sponad krawędzi szkła.
– Nie handluję danymi i nie mam innych pracodawców niż policja – Chorwat odparł chłodno.
– Chcesz mi wmówić, że służysz krajowi?
– Niczego ci nie wmawiam. Taka jest prawda.
– Idealista? – Jensen parsknął sarkastycznie.
– Jak pogrzebiesz, dowiesz się, że studiowałem w Polsce. Dowiesz się, że odmówiłem, chociaż proponowano mi tam cztery razy tyle za pracę dla jednego z prywatnych banków. Bo potrafisz dotrzeć do takich informacji, prawda? – Drażan popatrzył hardo na rozmówcę.
– Potrafię – przyznał ten z drwiącym uśmieszkiem.
– Więc może teraz ja o coś zapytam. Po co DEA zaangażowała kogoś takiego jak ty do pomocy w wytropieniu kilku skorumpowanych dupków z nic nieznaczącego kraiku na końcu świata? Nie powiesz mi, że zbierasz dowody przeciw szefom kartelu. Agencja ma ich na pewno dość.
Chorwat przyssał się do kufla z wymuszonym spokojem na twarzy, choć wewnątrz cały drżał z emocji. Wcale nie czuł, że przejął kontrolę nad sytuacją. Wręcz przeciwnie – obawiał się, że właśnie posunął się za daleko.
Tom poszerzył uśmiech. Jego oblicze przesłoniła bardzo realistyczna maska łagodnej dobroduszności. Przez chwilę obserwował świętujące dziewczyny. Ujął delikatnie szklaneczkę, zakręcił zawartością i upił nieco palącego trunku.
– Nie pracuję dla DEA. Nie przydzielono mnie do ich śledztwa z powodu prochów czy żeby pielęgnować przyjaźń między narodami. CIA podejrzewa, że jeden z ich agentów zdradził i współpracuje z kartelem. To nie kartel nawiązał kontakty z byłymi KGB-istami przez mafię albańską. Prawdopodobnie to radzieccy znajomi zdrajcy z CIA próbowali wykorzystać Albańczyków, a teraz próbują wykorzystać Chorwatów, aby opanować europejski rynek dostaw. Mam zdobyć dowody przeciw temu agentowi.
Drażan zastygł. Trawił w skupieniu wyznanie Jensena. Stał w środku wielopiętrowej, międzynarodowej afery. Trzy lata pracy w policji zgasiły początkowy entuzjazm dla służby ojczyźnie. Części śledztw ukręcano łeb jeszcze w powijakach. W innych, mimo zgromadzenia niepodważalnych – zdawałoby się – dowodów, wielu z prominentnych oskarżonych unikało kary. Stare układy wciąż szczelnie oplatały kraj, który między innymi dlatego nie rozwijał się dość szybko, aby zaspokoić ambicje młodego mężczyzny. Drażanowi nieraz bieda zaglądała do garnka i zmuszony był dorabiać po godzinach. Dlatego rozważał zmianę pracodawcy, a w czarniejszych momentach nawet emigrację.
A dziś brał udział w najbardziej ekscytującym śledztwie w życiu. Otwierała się przed nim szansa na zaistnienie w świecie. Zaczął roić o kontraktach od amerykańskich służb. Tom ocenił go przecież właściwie. Jako zaufany współpracownik CIA na pewno nie pominie w swoich raportach wzmianki o niezwykle zdolnym Chorwacie.
– To, co ci powiedziałem, musisz utrzymać w tajemnicy. – Uwaga Polaka wyrwała chłopaka z marzeń. – Przyznam, że nie spodziewałem się spotkać tutaj kogoś… o takich umiejętnościach. Planowałem przeprowadzić całą operację sam, ale okoliczności się zmieniły.
– Możesz na mnie liczyć – Drażan zapewnił pośpiesznie.
Jensen skinął głową. Zasalutowali sobie szkłem i wypili do dna. Jak na komendę rozejrzeli się po sali, rozładowując w milczeniu napięcie skumulowane ujawnionymi rewelacjami.
Właścicielka blond warkocza wstała właśnie od damskiego stolika i udała się do baru. Towarzysz Chorwata odprowadzał głodnym wzrokiem biodra kołyszące się zaczepnie w rytmie kroków. Dziewczyna prezentowała swoje wdzięki z rozmysłem. Podkreśliła zgrabne nogi i jędrne pośladki króciutką spódniczką i dość wysokimi obcasami. Nie dostrzegając mocno wyciętego dekoltu, barman z kamienną twarzą postawił przed nią kufel piwa, który dopełnił napojem z kartonu. Blondynka zapłaciła i skierowała się do koleżanek.
Jensen wciąż spoglądał z lekkim uśmiechem na dziewczynę. Pochwycił jej wzrok. Zwolniła. Obfity biust uniósł się i opadł w głębokim oddechu. Nie spuszczając oka z upatrzonej ofiary, jakby uwięzionej spojrzeniem niczym sarna nocą w snopach reflektorów auta, mężczyzna odchylił się na krześle. Poprawił mankiety koszuli, błyskając drogim zegarkiem, srebrnymi spinkami i sygnetem z niebieskim kamieniem. Poruszył bezgłośnie ustami. Blondynka przekrzywiła głowę i z ociąganiem zbliżyła się do stolika informatyków.
– Nie słyszałam – oświadczyła chłodno łamanym angielskim, wciąż wpatrzona w Toma.
– Podoba mi się twój chód.
Drażana ogarnęło zakłopotanie. Przeprosił i wstał. Postanowił odwiedzić toaletę, aby nie być świadkiem stuprocentowego kosza, a tym samym uniknąć krępującej zapewne dla kompana sytuacji. Po powrocie zdębiał. Dziewczyna nie tylko nie odeszła do psiapsiółek, lecz siedziała obok Jensena, wyraźnie pochłonięta rozmową. Wpatrzona w Toma, wypinała pierś falującą przyspieszonym z ekscytacji oddechem, wabiąc mężczyznę. Mimo starań towarzysz nie zaszczycił atrakcyjnych kształtów wzrokiem i uparcie wpatrywał się w oczy partnerki.
– …ale mówią, że nie jestem zbyt mądra.
– Tego nie mogę stwierdzić w krótkiej rozmowie. Mam nadzieję, że cię nie uraziłem.
Jensen dotknął familiarnie spoczywającej na stole dłoni blondynki. Nie zareagowała. Oboje nie zwrócili też uwagi na chłopaka.
– Nie. To dobrze, że mówisz prawdę – dziewczyna odparła z przekonaniem, kiwając gorliwie głową.
– Powtórzę jeszcze raz, zupełnie szczerze: jesteś piękna. Naturalnie piękna. To rzadko się dzisiaj zdarza.
– Masz na myśli operacje plastyczne?
– Tak – starszy mężczyzna potwierdził poważnie. – Widziałem wiele, kobiet, które poprawiały naturę i wyglądały potem gorzej niż przed zabiegiem.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Naturalne piękno to też talent. Jak mądrość. Trzeba się z nim urodzić.
– Jesteś taki miły. Mogę dać ci buziaka?
– Jeśli masz na to ochotę.
Tom obrócił się bokiem do dziewczyny. Zerknął na Drażana z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Blondynka cmoknęła Jensena w policzek. Gdy się odsunęła, w jej oczach jaśniało uwielbienie.
– Nie wykorzystałeś sytuacji. Mogłeś… – szukała właściwych słów.
– Zdradzić twoje zaufanie i zmusić do pocałunku? – Polak dokończył miękko.
– Tak.
– Nigdy nie robię niczego wbrew woli kobiety.
Wypowiadając te słowa, Jensen założył dziewczynie niesforny kosmyk za ucho. Drażan obserwował parę z rosnącym zdumieniem. Blondynka przytuliła twarz do męskiej dłoni. Patrzyła na starszego informatyka z tęsknotą i pragnieniem. Ten zbliżył się i pogłaskał towarzyszkę po skroni, włosach, karku.
– Mogę cię pocałować? – spytał czule, zniżając ton.
Dziewczyna nawet nie odpowiedziała. Rozchyliła wargi i ledwie zauważalnie kiwnęła głową. Jensen pochylał się nieskończenie wolno…
Drażan zdecydował się pozostawić osobliwy duet sam na sam. Przez myśl przebiegło mu określenie „piękna i bestia”. Poszedł do baru i zamówił kolejne piwo.
– Twój znajomy ma dzisiaj fart – barman mruknął znad kija.
– Bo wyrwał blondynkę z dużymi cyckami?
– Bo wyrwał właśnie ją. Mało komu się to udaje. Choć wypchany portfel pomaga.
Chłopak dosiadł stołka barowego. Obejrzał się na parę przy stoliku. Zmniejszyli dystans, przysuwając bliżej siebie krzesła. Blondynka skakała wzrokiem od oczu do ust mężczyzny. Jensen mówił. Jego ręka zsuwała się niespiesznie po ramieniu towarzyszki. Kciukiem musnął pierś. Dziewczyna stuliła powieki i otworzyła usta, wzdychając. Dotarł do łokcia, podążył ku kobiecej dłoni. Znowu pocałował swoją zdobycz.
Barman skończył napełniać kufel.
– Sugerujesz, że powinienem ostrzec mojego kolegę? – Drażan kontynuował konwersację nieco rozkojarzony obserwacją.
– Ja tylko polewam. Dopisać do rachunku czy płacisz od razu?
– Płacę. – Informatyk sięgnął do kieszeni.
– Dobra. Zaraz wrócę, tylko załatwię zamówienie kelnerki.
Czekając na wydanie reszty, młody haker skontrolował ponownie sytuację w końcu sali. Jensen wciąż mówił. Głaskał dłoń dziewczyny w niespiesznym, miarowym tempie. Nietrudno było dostrzec, że dla blondynki świat wokół przestał istnieć. Wpatrywała się intensywnie w Toma z niemą prośbą. Całą sobą wyrażała bezwarunkowe oddanie. Napięła się, gotowa w każdej chwili spełnić dowolną męską zachciankę.
Jeszcze słowo, podkreślone powolnym skinieniem, i starszy informatyk zamilkł. Uniósł rękę. Dziewczyna natychmiast pochyliła się lekko do przodu i wystawiła twarz na pieszczotę. Uległość doskonała. Polak powiódł samymi opuszkami od czoła, wzdłuż nosa, przez usta, po podbródek. Wrócił do czoła. Gdy muskał kolejno łuki brwiowe, blondynka zamknęła oczy. Mężczyzna ześliznął się zboczami nosa pod oczy, przeciągnął delikatnie palcami po kościach policzkowych, uszach i obrysował dotykiem szczękę, a potem uchylone usta, w które nagle wpił się zachłannie wargami.
Wybuch radości przy damskim stoliku odciągnął uwagę Drażana od niedobranej pary. Śmiech i krzyki były nagrodą dla pianisty. Poproszony przez jedną z dziewcząt muzyk zagrał właśnie początkowe akordy chorwackiego przeboju z lat siedemdziesiątych. Słuchaczki rozkołysały się w rytm utworu. Wszystkie znały tekst ckliwej ballady na pamięć.
Rozproszony hałasem informatyk szybko ponownie skierował wzrok na bardziej interesujący stolik. Na pierwszy rzut oka postronny widz dojrzałby przy nim tylko dwójkę obejmujących się ludzi – młodą kobietę, w geście rezygnacji lub rozpaczy, opierającą głowę na ramieniu znacznie starszego mężczyzny. Wydawać by się mogło, że towarzysz pociesza ją, głaszcząc kark. Drażan nie dał się jednak zwieść. Zauważył natychmiast, że dziewczyna ledwie dostrzegalnie drży, a jej oddech, początkowo równy i głęboki, staje się coraz bardziej płytki i nieregularny, by wreszcie zacząć się rwać jak w łkaniu.
Świętujące koleżanki ryknęły tymczasem nierównym chórem refren piosenki, przeciągając fałszywie ostanie „a” w imieniu „Magdalena”[7]. Chłopak prychnął poirytowany i w myślach obrzucił imprezowiczki stekiem wyzwisk. Wypadki w mrocznym końcu sali przybierały coraz ciekawszy obrót. W pewnej chwili blondynka zacisnęła kurczowo dłoń na ramieniu Jensena, aż pod skórą zbielały kostki. Wtedy Chorwat spostrzegł, że Tom przygarnął kobietę mocniej do siebie i przytulił twarz do jasnych włosów. Męskie usta poruszały się w uspokajającym szepcie do momentu, gdy ciało Polaka zaczęło rytmicznie wibrować, z czasem coraz intensywniej. Mimo że Drażan siedział wysoko na barowym hokerze, bez zmiany pozycji nie był w stanie rozszyfrować tajemnicy pary, ukrytej pod blatem kawiarnianego stolika. Zmagał się z pokusą jedynie przez mgnienie oka. Ciekawość błyskawicznie zwyciężyła. Obrócił się na siedzisku i wyprężył plecy.
Wolna ręka Toma spoczywała na jednym z lekko otwartych ud blondynki. Dłoń niknęła pod króciutką spódniczką. Materiał rezonował drgania spływające z męskiego ramienia. Napięcie pary rosło, wzbierało, pęczniało, aż osiągnęło kulminację. Dziewczyna zamarła na głębokim wdechu, uniosła głowę, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Nawet jeśli spomiędzy rozchylonych warg dobył się donośny jęk, przepadł w ostatniej powtórce refrenu ballady, na której stadko psiapsiółek zdzierało gardła. Uniesienie blondynki trwało, w tej sekundzie wydawała się nieskończenie piękna…
O bar zadzwoniły monety. Zmieszany Drażan, przyłapany na zdrożnym czynie, gwałtownie obrócił się do kontuaru. Z profesjonalną obojętnością oblicza barman sięgał po ścierkę, aby wytrzeć do sucha dostarczone przez kelnerkę, czyste kufle. Chłopak schłodził gardło i emocje zimnym piwem. Napój stłumił wścibskie zapędy. Obraz szczytującej kobiety powoli zblakł. Chorwat podparł brodę na pięści i wrócił do rozmyślań nad misją Jensena i swoim udziale w śledztwie. Stracił na dobre rozmówcę w osobie bartendera, który zajął się zamówieniem kolejnego klienta.
Opróżnił kufel w dwóch trzecich, gdy poczuł na ramieniu klepnięcie.
– Chodźmy – mruknął Tom i rzucił na ladę banknot o nominale znacznie przekraczającym wartość zamówienia.
Chłopak dopił alkohol, wstał i podążył za kuśtykającym kompanem. Minęli stolik świętujących dziewczyn, z którymi żegnała się blondynka. Koleżanki nie szczędziły jej złośliwych komentarzy.
Wyszli na zewnątrz.
– Na mnie już czas – rzucił Chorwat.
– Nie przyłączysz się?
Tom popatrywał chytrze na młodego współpracownika z lekkim uśmieszkiem. Oczy mu lśniły.
– Kiepski żart.
– Masz rację. Cieszę się, że dzisiaj pogadaliśmy.
– Ja też. Do jutra, Tom.
– Do jutra.
Jensen uścisnął dłoń współpracownika zaskakująco mocno.
– Drażan? – zawołał za oddalającym się chłopakiem.
– Tak?
– Wiesz, że cię sprawdzę.
– Wiem. Wiesz, że zrobię to samo.
Skinęli sobie z uśmiechem.
.
[1] Łapy trenerskie – składający się z dwóch, niewielkich tarcz, zakładanych na dłonie, element ekwipunku treningowego w boksie, przeznaczony dla szkoleniowca
[2] „U” od „Ustasze” – Chorwacki Ruch Rewolucyjny; przedwojenna chorwacka organizacja szowinistyczna, wyznająca ideologię faszystowską i ultrakonserwatywną, odpowiedzialna za mordy na tysiącach obywateli Jugosławii, głównie Serbach. Ustasze popierali utworzenie tzw. Wielkiej Chorwacji. Także po wojnie skrajne skrzydło organizacji dokonywało licznych aktów terrorystycznych, m.in. w 1972 roku członkowie U. przeprowadzili atak na samolot Jat Airways, zabijając 27 osób. Ruch odżył na krótko po odzyskaniu przez Chorwację niepodległości.
[3] TAM – Tovarna Avtomobilov Maribor; słoweńskie przedsiębiorstwo motoryzacyjne, produkujące autobusy i ciężarówki.
[4] Alfabet fonetyczny NATO
[5] Supermono – model wyścigowego motocykla włoskiej marki Ducati, wyróżniający się super-lekką konstrukcją i jednocylindrowym silnikiem; w latach 1993-7 wyprodukowano ogółem 67 egzemplarzy; supermono jest najbardziej poszukiwanym przez kolekcjonerów modelem Ducati.
[6] 916 – model sportowego motocykla włoskiej marki Ducati, napędzany przez dwucylindrowy, ośmiozaworowy silnik w układzie V o pojemności 916 cc, produkowany w latach 1994-8
[7] Oliver Dragojević „Molitva za Magdalenu”, © 1978 Jugoton
.
Przejdź do kolejnej części – Ciemna jest noc XIV
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Karel Godla
2016-08-14 at 09:26
Cała odcinek o dawnych dziejach Drażana przypomina mi wywód matematyczny. Poprawny, kompletny, nawet nadmiarowy, ale ile osób jest w stanie wzbudzić w sobie entuzjazm po drobiazgowym wyłożeniu co i dlaczego?
Plus za solidny, trzymający się planu, kawałek prozy. Ale szaleństwa mi w nim zabrakło. Niedosyt pozostał. To oczywiście nieobiektywna ocena, bo gdyby czytać całość jednym ciurem, odczucia mogłyby być zupełnie inne. Już chyba o tym w swoim wcześniejszym komentarzu pisałem: między odbiorem w całości a odbiorem odcinek po odcinku (i to odcinkami publikowanymi w dużym odstępie czasu) potrafi być dramatyczna różnica.
Scena erotyczna mnie przekonuje, potrafię sobie wyobrazić przebieg wypadków prowadzący do ekscesów ręki pod stołem knajpianym, ale… czepiałem się skrótowości tej sceny już w trakcie korekty. Autorka ma zapewne swoje racje, że pozostała przy niemal enigmie. Ja żałuję, iż tak się stało.
Za wielką pracę, konsekwencję w realizacji projektu historii „D+M+inni” wielkie dzięki, Droga Artimar. Nie macie pojęcia, ile wysiłku kosztuje budowanie solidnej, momentami porywającej, stylistycznie dopracowanej opowieści. To są pewnie setki godzin. Do tego trzeba mieć pasję. Takich prawdziwych pasjonatów nie jest wielu. Niestety. Ale liczymy, że się znajdą jeszcze inni i do nas dołączą.
artimar
2016-08-15 at 21:08
Od dłuższego czasu chodziła za mną historia początku znajomości, która napędza moją bajkę. Może źle wybrałam moment dla tej opowieści. Może chwila jej snucia powinna nastać po zakończeniu cyklu jako wstęp/uzupełnienie. Palce i wyobraźnia mnie świerzbiły. 🙂
Wiem, że mam tendencję do niemiłosiernego rozciągania scen erotycznych. Tutaj… Chciałam więcej zasugerować niż powiedzieć wprost, bo – by oddać każdy szczegół – obserwator, z którego perspektywy prowadzę narrację, musiałby niemal stać się uczestnikiem aktu. Czy się czepiałeś? Nie. Ty się nie czepiasz, Drogi Korektorze. Ty masz rację. 🙂 Z reguły… Tak, jeszcze jedna ze mnie narowista Autorka pod Twoją opieką, za którą niezmiennie jestem ogromnie wdzięczna.
Pisanie tak długiego tekstu i publikacja w tworzonych na bieżąco odcinkach to istne pole minowe. Sama zastawiam na siebie pułapki fabularne. Czasem drobiazg, pozornie nieznaczący szczegół zmusza mnie do gruntownej zmiany, a nawet porzucenia całych scen…
A pisanie pozwala mi się oderwać, jeśli tylko rzeczywistość nie przerośnie mnie zanadto, choć bywa i tak, że jednego dnia napiszę ponad dwa tysiące słów, by następnego większość skasować i zacząć tworzyć od nowa. Może dlatego brak miejscami pasji, a jest zbyt matematycznie – za bardzo się staram. 🙂
Jeszcze raz wielkie dzięki, Karelu. Czytelnicy nie zdają sobie sprawy, ile pracy w moje teksty wkładasz Ty.
JiNn
2016-08-14 at 11:26
Czytając tylko tą treść, jako wyrywek. Spodobał mi się horyzont ujętych prawdziwości.
– klub zaciśniętych dłoni,
– podziemie stróżów prawa,
– patrz w lusterka motocykle są wszędzie,
– haker paker,
Bardzo podobał mi się nieskończenie wolno pochylający się Jensen. Scena w kameralnej knajpce jest rozkosznie erotyczna.
Cały tekst jest DOBRZE przygotowany
Tylko zwrot „młody haker” w moich uszach brzmi źle, dziwnie, słabo.
artimar
2016-08-15 at 21:14
Ta część to retrospekcja, historia silnie powiązana z cyklem, ale zapewne broniąca się niezależnie od niego. Owszem, Ci, którzy śledzą moją bajkę od początku, rozpoznają tu różne okruchy rozrzucone we wcześniejszych odcinkach.
Co do motocykli… Jestem raczej zwolenniczką hasła:
Loud pipes save lives 🙂
Haker paker? Aż tak chyba nie jest. Chociaż trochę kreuję tę postać w duchu szachowego boksu.
Za przygotowanie tekstu podziękowania należą się zdecydowanie Karelowi.
„Młody haker”? Mógłbyś rozwinąć?
Seelenverkoper
2016-08-14 at 23:19
Dawno mnie nie było. Czytam. Zawsze. Drażan mnie tu nie przekonuje. Wybacz. Gołowąs jak wszyscy. Tylko, że z takich nie rodzą się tak ciekawe postaci na jaką kreujesz go później. To nie je amerykański romans! W pewien sposób nie przekonała mnie sceneria. Liczyłem, że trochę bardziej mnie zaskoczyć. Tu dostałem kolejnego Bonda. Smacznego, ale w wypalonej już konwencji. Prawdziwie męskiej i samczej.
artimar
2016-08-15 at 21:20
Jak zawsze miło Cię widzieć 🙂 Cenię sobie Twoje komentarze. Pamiętam o wyzwaniu i zrewanżuję się…
Czy Drażan musi być we wszystkim wyjątkowy? Nie wystarcza, że jest mistrzem w jednej dziedzinie? Odnoszę wrażenie, że w przypadku dzielnego Chorwata to bardziej okoliczności kierują jego krokami, niż on sam wybiera swoją drogę z rozmysłem.
Męscy mężczyźni wśród ugłaskanych słodziaków są ginącym gatunkiem. Ich nie można mieć dość! 😉
Ale ostatnie słowo zawsze należy do Czytelnika.
Karel Godla
2016-08-15 at 13:03
” Drażan mnie tu nie przekonuje. Wybacz. Gołowąs jak wszyscy. Tylko, że z takich nie rodzą się tak ciekawe postaci na jaką kreujesz go później.”
Cóż za dziwaczny zarzut. Gołosłowność do potęgi. A może chodzi o wrzucenie granacika i sprowokowanie dyskusji? 😉
Uśmiechy,
Karel
Seelenverkoper
2016-08-15 at 15:25
Kochany Karelu – ot jeśli wchodzimy na tematy sztuki ( a za sztukę literacką uważam to co pisze Artimar) to zarzuty odnośnie formy czy jakości są bez sensu – bo te dwa aspekty są jak zwykle wysoko. Mogę mieć jedynie zastrzeżenia do przekazu, do tego jak odbieram dzieło.
To, że lubię prowokować do dyskusji to swoją drogą.
Batavia
2016-08-16 at 19:25
Czyta się świetnie.
Robi wrażenie czegoś na kształt preludium.
Przygotowania przed… Podobnie jak w muzyce.
Pozdrawiam
Nefer
2018-01-17 at 16:30
A dla mnie to bardzo udany rozdział. Akcja rusza z kopyta (co prawda jakby na wstecznym biegu, ale za to intrygująco), co stanowi miłą odmianę po kilku poprzednich odcinkach, stanowiących coś w rodzaju interludium. Erotyki tu niewiele i sprawia wrażenie doczepionej do fabuły nieco „na siłę” (bez tej sceny w knajpie rozdział mógłby się bez trudu obyć), ale to nie jest zarzut. Po prostu, nie było tu miejsca na erotykę jako taką i nażey to przyjąć. Za to fabularnie Autorka wraca do formy i konstruuje kolejną intrygę.