Pani Dwóch Krajów XXVI-XXX (Nefer)  4.78/5 (9)

63 min. czytania
Georges Rochegrosse, "Lustro"

Georges Rochegrosse, „Lustro”

XXVI

Tereny pałacowe opuścili przez niewielką furtę, ukrytą w załomie murów. Strzegło jej dwóch żołnierzy, najwidoczniej wtajemniczonych, bez zbędnych pytań otworzyli bowiem wrota przed panią Nerisą i jej niewielkim orszakiem. Nefer pomyślał, że to rozsądne, by ktoś zaufany wiedział jednak o wycieczce Królowej i pilnował drogi powrotu. Furta wychodziła na ledwie widoczną ścieżkę, wiodącą w dół zbocza, w stronę pałacowej przystani i dalej położonych, ogólnodostępnych nabrzeży. Poprowadzono ją tak, by w miarę możliwości kryła się za załomami skał, kępami krzewów czy, już poniżej, pierwszymi budynkami. Dzięki temu dotarli niezauważeni do drogi łączącej miasto z przystanią i wmieszali się pomiędzy nadal liczne grupki przechodniów. Mistrz niemal natychmiast wtopił się tłum i zniknął im z oczu. Kapłan przyjął to z ulgą. Apres najwyraźniej nie był zadowolony z jego udziału w wyprawie i – chociaż nie uznał za stosowne poruszyć tego tematu w obecności Królowej – mierzył Nefera twardym, nieprzeniknionym spojrzeniem. Teraz krążył z pewnością w pobliżu, czuwając z ukrycia nad Władczynią, ale przynajmniej jego towarzystwo przestało napawać niewolnika niepokojem.

Zapadał już zmierzch, gdy dotarli do zabudowań miasta. Jak zwykle zejście palącej tarczy słońca poniżej linii wzgórz wyznaczających zachodni horyzont oznaczało wzrost aktywności mieszkańców. Nefer przypomniał sobie wrażenie, jakie wywarł na nim widok Stolicy, którą po raz pierwszy także ujrzał przecież wieczorem, w dniu, kiedy łódź strażnicza przypłynęła z Abydos. Wtedy, skuty kajdanami i prowadzony ku nieznanemu przeznaczeniu, mógł tylko marzyć o zanurzeniu się w mrowiu ludzkim na ulicach i placach Memfis. Teraz jego sytuacja była nieporównywalnie lepsza. Szedł wolny, ze sporą sumką za pazuchą, w dodatku w towarzystwie samej Władczyni, udającej żonę zwykłego kupca. Tylko jego przyszły los, podobnie jak wówczas, pozostawał dla niego tajemnicą.

Rozległy plac targowy, chyba jeden z wielu wyznaczonych w Stolicy, ale należący zapewne do największych, rozciągał się na skraju właściwych zabudowań miasta. Niewielka odległość od przystani przyciągała wszelkiej maści handlarzy oraz mnóstwo kupujących i zwykłych gapiów. Pomimo zapadającego zmroku światła dostarczały rozpalane właśnie liczne lampy oliwne. Na szczęście nie używano pochodni, zabronionych pewnie ze względu na groźbę pożaru. Prostokątną przestrzeń wypełniały liczne stragany, kramy czy innego rodzaju obiekty przeznaczone do handlu. Wielu sprzedających rozkładało swoje towary także na ławkach czy stolikach albo wprost na klepisku. Handlowano wszystkim, co tylko można było sobie wyobrazić. Zboże, owoce, mięso, ryby, tkaniny, wyroby z brązu i miedzi, ozdoby, noże, gliniane naczynia. Z oddali dobiegał ryk osłów i innych zwierząt, także będących przedmiotem transakcji. Nie brakowało sprzedawców wszelkiego rodzaju przekąsek: ciastek, nadziewanych pasztecików, zbożowych placków. Oferowano też wodę oraz inne napoje – soki, wino i piwo. Dookoła nie brakowało gospód i szynków. Na wyniesionym w górę, rzęsiście oświetlonym podeście występowała grupa żonglerów, żebracy mniej lub bardziej natarczywie domagali się jałmużny.

Nefer bywał oczywiście na targu w rodzinnym Abydos, ale prowincjonalne miasto nie mogło równać się ze Stolicą. Oszołomiły go gwar i zapachy, falujące, niezmierzone morze ludzkie, w którym każdy coś mówił lub krzyczał, przepychał się, zachwalał swoje towary, kupował, sprzedawał, załatwiał takie czy inne interesy, albo po prostu przyglądał się wystawionym przedmiotom. Zabiegający o uwagę potencjalnych klientów sprzedawcy nachalnie szarpali przechodniów, ciągnęli w stronę straganów, proponowali jedyne w swoim rodzaju okazje, zapewniali o wyjątkowości sprzedawanych towarów. Gdy przechodzień skusił się i wykazywał choćby ślad zainteresowania, kupiec nie wypuścił go już z zastawionych sideł, zmuszając wręcz do nabycia tego czy innego przedmiotu. Targowano się przy tym do upadłego, większą przyjemność znajdując w tej czynności niż w samym zarobku.

Nefer uświadomił sobie, że dookoła musi kręcić się wielu złodziejaszków i mocniej przycisnął ramieniem sakiewkę. Tu i tam dało się wprawdzie zauważyć patrole straży miejskiej, ale szansa, że wśród tego tłumu pochwycą ewentualnego rabusia była nikła. Irias nie miała chyba podobnych obaw. Gdy tylko dotarli do pierwszych straganów, biegała zachłannie od jednego do drugiego, przypatrując się to ozdobnym chustom, to drewnianym zabawkom, to znów egzotycznym ptakom, również wystawionym na sprzedaż. Handlarze, widząc jej entuzjazm oraz porządne szaty, w które była odziana, na wyścigi zaczęli oferować dziewczynce wszelkiego rodzaju dobra. Szarpali też panią Nerisę, zachęcając ją do kupna dla młodszej siostry tego czy innego przedmiotu, owocu, ciastka czy papugi. Królowa znosiła to z zadziwiającym opanowaniem, starając się bez większego powodzenia uspokoić szalejącą podopieczną. Nefera, którego status zdradzała niewolnicza obroża, pozostawiano na ogół w spokoju.

Amaktaris zdołała wreszcie odciągnąć Irias od straganu z wystawionymi w klatkach ptakami. Wydawane przez nie odgłosy, przypominające niekiedy mowę ludzką, powiększały ogólny harmider. Widząc zasmuconą minę dziewczynki, Pani Nerisa pozwoliła jednak na pocieszenie kupić jej kilka ciastek, którymi także się zainteresowała, pomimo wyrażanej uprzednio niechęci do tego rodzaju podarunków. Irias z powagą podała piekarzowi miedziany pierścień, zapewne znacznie przepłacając. Zadowolony, pozwolił dziewczynce nabrać do woli swoich wyrobów. Jedno z ciastek wręczyła Królowej. Amaktaris spojrzała znacząco na podopieczną, która kolejne ciastko podała Neferowi. Nie było tak dobre jak wypieki Ahmesa, ale kapłan docenił ten gest.

Władczyni skierowała się w stronę jednego z usytuowanych nieco na uboczu kramów. Handlowano tam oliwą, rozlaną do różnej wielkości dzbanów. Amaktaris była chwilowo jedyną klientką, nic więc dziwnego, że kupiec dokładał wszelkich starań, by zaprosić Ją do wnętrza swojego stoiska. Udało mu się to bez większego trudu.

– Uważaj na Irias – rzuciła i zajęła się rozmową ze sprzedawcą. Nefer po chwili dopiero zdał sobie sprawę, że Królowa nie jest tu zapewne po raz pierwszy.

– Witaj, pani Neriso. Mam tę specjalną odmianę, której sobie życzyłaś – handlarz z szacunkiem powitał Władczynię. – Ponieważ pochodzi z dalekich stron, jest jednak droga.

– Trudno, jest mi niezbędnie potrzebna, Utosie. Zapłacę, ile trzeba – podała sprzedawcy sztabkę brązu. W zamian otrzymała przyniesiony z zaplecza, niezbyt duży, zapieczętowany dzbanuszek. Schowała go starannie za pazuchą swojej szaty. – Daj mi znać, gdy nadejdzie kolejna dostawa.

– Oczywiście, pani Neriso. Jesteś moją najlepszą klientką. Oby bogowie czuwali nad twymi krokami.

– Nad twymi także, Utosie. Do zobaczenia.

Zajęty obserwowaniem tej dziwnej sceny, Nefer przestał zwracać uwagę na Irias. Na co Królowej dzbanek oliwy, choćby najbardziej nawet wyszukanej i egzotycznej? Domyślił się, że chodziło tu o coś więcej. Zapewne o przekazanie potajemnych informacji. Zdumiał się i zarazem wystraszył, że Królowa, prawdopodobnie dla zabawy, wciela się w rolę szpiega. Była wprawdzie znakomitą aktorką, co sam miał okazję niejeden raz zauważyć, ale to mogło być przecież niebezpieczne. Takie drobne zadanie powinien wykonać ktoś inny, nie narażając Bogini na niepotrzebne ryzyko. I co na to Mistrz Apres? Może i on miał obiekcje, ale musiał ustąpić przed wolą Władczyni?

– Gdzie jest Irias? – Zaniepokojony głos Królowej przerwał te rozważania. Kapłan rozejrzał się pospiesznie, jeszcze przed chwilą dziewczynka przyglądała się wystawie kramu z drewnianymi figurkami żołnierzy, rydwanów, dzikich zwierząt. Teraz zniknęła bez śladu.

– Nie wiem, pani Neriso. Przed chwilą była tam – wskazał bezradnie na stragan.

– Pytam gdzie jest teraz! Miałeś na nią uważać, głupcze! – W słowach Amaktaris brzmiał gniew zmieszany z obawą. Rozejrzała się, a po chwili sięgnęła dłonią po wpięty we włosy, ozdobny grzebień. Wyjęła go i przeczesała się kilkakrotnie. Najwidoczniej był to umówiony sygnał, bowiem po chwili z otaczającego ich tłumu wyłonił się Mistrz.

– Gdzie jest Irias? Zauważyłeś, co się z nią stało?

– Odeszła w tamtym kierunku – Apres skinął głową w stronę jednej z obstawionych kramami alejek. Kręciło się tam mnóstwo przechodniów, jednak nie było wśród nich żadnej dziesięcioletniej dziewczynki.

– Na wszystkich Bogów, znowu się zgubiła. Szukajcie jej. Musimy się rozdzielić.

– Z całym szacunkiem, pani Neriso, to wykluczone – odparł stanowczo Mistrz.

– Musimy ją znaleźć i to jak najszybciej. – Królowa okazywała coraz większy niepokój.

– Moim obowiązkiem jest chronić Ciebie, Pani, i od tego nie odstąpię. Nawet na Twój rozkaz – nie ulegało wątpliwości, że żadna siła nie skłoni Apresa do zmiany zdania w tej sprawie. Władczyni nie traciła czasu na jałowe spory.

– Dobrze więc, będziesz mi towarzyszył, jak dotychczas. Ty zaś – zwróciła się do Nefera – ruszaj i szukaj jej. Spotkamy się przy wejściu do tamtej gospody – wskazała solidny gmach usytuowany na skraju placu targowego – gdy w świątyniach rozpoczną się wieczorne modły. I lepiej, żeby się znalazła, cała i zdrowa – ostatnie słowa, oprócz niepokoju, zawierały ledwo ukrytą groźbę, skierowaną zresztą wobec całego świata, a nie tylko pewnego niewolnika. Następnie Królowa ruszyła pospiesznie w stronę alejki, która pochłonęła Irias.

Pozostawiony sam sobie, Nefer tkwił jeszcze przez dłuższą chwilę przed straganem sprzedawcy oliwy. Nie miał pojęcia, gdzie szukać Irias. Zadanie to wydało mu się zresztą beznadziejne. Dziewczynce nic się zapewne nie stanie… Ale jak ją znaleźć w takim mrowiu ludzkim? Czy zresztą w ogóle powinien jej szukać? Przyszło mu do głowy, że jest przecież wolny, ma sporą sumkę pieniędzy, nie nosi tych przeklętych obręczy… Jego status niewolnika zdradza tylko obroża… Ale powinien ją bez trudu usunąć każdy kowal, dobrze opłacony oczywiście. Tymczasem mógłby zresztą kupić jakąś chustę, owinąć szyję i udawać chorego… Mógłby uciec…

Tylko dokąd, naszła go kolejna refleksja. Do Any i Abydos? Tam szukanoby w pierwszej kolejności, a Hethor z przyjemnością doniósłby na niego. Dawno już zdał sobie sprawę, że nie ma dlań powrotu do dawnego życia. W Memfis nie znał nikogo, nie miał pojęcia, gdzie i jak się ukryć. Tak naprawdę, to nie znalazłby zresztą bezpiecznego miejsca w całym Górnym i Dolnym Kraju – gdyby Ona kazała go szukać… Musiałby uciekać za granicę, tylko dokąd właściwie i co by tam robił? Z czego żył? Dopiero po chwili uświadomił sobie, że wszystkie te trudności są tylko pretekstem. Tak naprawdę wcale nie chciał uciekać, pragnął przebywać nadal w pobliżu Bogini, a raczej zasłużyć na łaskę powrotu na dwór, skoro jutro miał zostać odesłany.

Czy była szansa na powrót? Czy powinien wiązać nadzieje ze słowami Irias i przypuszczeniami Ahmesa? Z dziwnym zachowaniem Władczyni? Przeklinając samego siebie za głupotę, postanowił ostatecznie zostać i zdać się na łaskę Amaktaris. To rodziło jednak konieczność odnalezienia dziewczynki. Odłożył to na później. Zaginięcie Irias dało mu przynajmniej wypatrywaną szansę zrealizowania własnych planów. Ruszył na chybił trafił pomiędzy kramami i straganami. Starał się zapamiętać wskazaną przez Królową gospodę oraz, w miarę możności, trzymać się obrzeży placu targowego. Rozglądał się bez większej nadziei za dziewczynką, przede wszystkim szukał jednak okazji przesłania pieniędzy. Przecież wielu kupców czy bankierów musi prowadzić interesy na południu.

Uprzytomnił sobie, że nawet jeżeli ostrzeżenie Władczyni w sprawie zakazu udzielania mu pomocy nie dotarło do nich wszystkich, to jednak obroża zdradzi z miejsca jego status. Żaden szanowany kupiec nie zechce przyjąć większej sumy od podejrzanego niewolnika, który – co bardzo możliwe – okradł swego pana. Pół biedy, jeśli z miejsca nie wezwie straży… Ale muszą przecież być i tacy, którzy nie przejmują się podobnymi drobiazgami i robią interesy z każdym. Są pewnie mniej godni zaufania, ale nie miał innego wyjścia i musiał zaryzykować.

Gdy tak krążył po obrzeżach targu, okazja nadarzyła się sama. Przed jednym z zapuszczonych nieco, nie rzucających się szczególnie w oczy budynków, usytuowanych w pobliżu części placu, na której handlowano zwierzętami, uwijał się kilkunastoletni wyrostek, wykrzykujący słowa zachęty dla potencjalnych klientów.

– Pożyczki pod zastaw, skup wszelkich towarów. Potrzebujesz pieniędzy, znajdziesz je u pana Pazera. Zakłady na wyścigach rydwanów, zawodach łuczników i oszczepników. Pewne wygrane i pewne wypłaty. Tylko tutaj! Tylko tutaj!

Imię wydało się kapłanowi znajome… Tak, słyszał je w więzieniu. Ten wieprz, woźnica Kruto, robił zakłady u jakiegoś Pazera. Co prawda taki klient nie podnosił raczej wiarygodności i reputacji kantoru, ale z drugiej strony Kruto wyrażał się o Pazerze w niezbyt przychylnych słowach. To akurat mogło być dobrą rekomendacją… Nefer ścisnął mocniej wypchaną sakiewkę.

– Chłopcze, chciałbym porozmawiać z Pazerem! – Znowu się zapomniał. Władczy ton głosu pasował do jego dawnej pozycji kapłana, a nie do statusu niewolnika, którym był obecnie.

– Pan Pazer jest teraz zajęty. Zaczekaj tutaj – odburknął chłopak, omiatając wzrokiem obrożę.

Szansa, że Królowa zawita akurat teraz w to miejsce była wprawdzie niewielka, jednak Nefer nie miał ochoty stać przed wejściem do kantoru.

– Nie mam zamiaru czekać na ulicy. Nie pojmujesz tego, głupcze?

– Rozumiem… Zechciej wejść do środka i zaczekać w głównej sali, panie – odparł niepewnie wyrostek. Kapłański ton głosu przydał się jednak na coś. – Pan Pazer jest teraz w biurze na zapleczu, ale przyjmie cię, gdy tylko będzie mógł – chłopak wprowadził Nefera do obskurnie urządzonego pomieszczenia, wskazał stołek, podczas gdy sam stanął przy drzwiach, obserwując gościa. Widocznie był przyzwyczajony do bardzo różnych klientów przychodzących w interesach do jego pana.

Oczekiwanie przedłużało się. W pewnej chwili z ulicy dobiegły głośniejsze niż zazwyczaj ryki zwierząt, odgłosy gwałtownej kłótni, a potem podjudzające okrzyki przechodniów. Wyrostek wychylił się przez drzwi, wyraźnie miał ochotę sprawdzić, co to za zmieszanie, ale zadanie pilnowania nieznanego klienta pod nieobecność pryncypała jeszcze przeważyło. Po chwili do poczekalni wpadł inny chłopak.

– Szybko, Hafisie. Pobili się poganiacze osłów. Będzie awantura na pół placu. Nie możemy przepuścić takiej okazji.

Nefer nie miał pojęcia, co to za okazja – pewnie sposobność obrabowania kilku kramów – wygrała jednak z niezbyt silnie rozwiniętym poczuciem obowiązku Hafisa.

– Zaczekaj tutaj, panie – rzucił i pospiesznie wybiegł w ślad za towarzyszem. Nefer został sam, układając sobie plan rozmowy z Pazerem. Docierały do niego coraz głośniejsze odgłosy bójki. Nagle przebił się przez nie inny głos.

– Tylko tyle? To zwykłe złodziejstwo! – Wołał ktoś oburzonym tonem zza ścianki oddzielającej pomieszczenie od biura. Odpowiedzi Nefer nie usłyszał.

– Jak śmiesz, jestem Opiekunem Szat Anubisa, ty nędzny psie – wściekłość klienta nie ustawała. Jego słowa przeszyły Nefera dreszczem podniecania. Opiekun szat Boga to jedna z wyższych funkcji w świątyni… Co robi kapłan Anubisa w takim miejscu? Po Hafisie nadal nie było ani śladu, a odgłosy awantury na placu nie ustawały, zagłuszając zarazem wszelkie hałasy, które mogłyby zaalarmować rozmówców. Okazało się to przydatne, ścianka nie imponowała bowiem solidnością. Tworzyła ją drewniana rama podtrzymująca wiązki trzciny. Nefer zbliżył się ostrożnie i nadstawił uszu.

– Osiem talentów srebra i ani debena więcej, to wszystko co możesz dostać, panie.

– Osiem talentów za szatę i klejnoty warte co najmniej dziesięć razy tyle? To ma być twoja oferta?

– Panie, nie jesteś w sytuacji, w której mógłbyś się targować i przebierać wśród potencjalnych kupców.

– Nie jesteś jedynym handlarzem w tym mieście.

– Ale pewnie jedynym, który kupi skradzione szaty Boga i nie zawiadomi o tym władz.

– Jak śmiesz, ty synu szakala. Jestem…

– Tylko bez imion. Wiem kim jesteś, panie. Nie musisz wykrzykiwać o tym na całe targowisko. A to co powiedziałem, to prawda. Szaty i klejnoty są kradzione. Wiesz, co grozi za świętokradztwo? Co uczyniłby arcykapłan, gdyby dowiedział się o tym, że od lat okradasz swego boga, by mieć srebro na hazard?

– Oddam wszystko, gdy tylko wygram…

– Tymczasem potrzebujesz jednak więcej srebra i przychodzisz do mnie. Bo wiesz, że ja cię nie wydam. Moja dyskrecja jest wliczona w cenę. Dziewięć talentów, to ostateczna oferta.

Rozległ się brzęk rzuconego na stół srebra. Słysząc to, Nefer wycofał się i na wszelki wypadek wyszedł na ulicę, udając, że przypatruje się bójce. Ta kończyła się już, a przybyła straż zaprowadzała porządek. Po dłuższej chwili kantor Pazera opuścił zakapturzony mężczyzna. „Nic dziwnego, że kryjesz twarz i głowę. Już sama wygolona czaszka zdradziłaby twój stan. Ale za dużo gadasz, przyjacielu” – pomyślał złośliwie Nefer, bez trudu rozpoznając w nieznajomym kolegę po fachu. A raczej byłego kolegę. Na dodatek zdeprawowany kapłan utykał lekko na prawą nogę, co mogło okazać się wartościowym znakiem szczególnym. Królowa, a zwłaszcza Mistrz Apres, potrafiliby z pewnością na różne sposoby wykorzystać podsłuchaną rozmowę. Poszukiwali przecież sposobu przeniknięcia tajemnic świątyni Anubisa… Odegnał te myśli i zajął się ponownie własnymi sprawami. Jak z pod ziemi wyrósł lekko zdyszany Hafis. Nie sposób było poznać, czy zdołał wykorzystać „okazję”. Na pewno nie przyzna się jednak pryncypałowi, że zostawił nieznanego bliżej klienta samego w kantorze. Chłopak pospiesznie wprowadził go do biura.

Pazer okazał się nijakim z wyglądu mężczyzną w średnim wieku. Z twarzy, którą trudno byłoby opisać czy rozpoznać po krótkim nawet czasie, wyróżniały się tylko oczy, błyszczące inteligencją i chciwością. Obrzucił Nefera i jego obrożę znaczącym spojrzeniem. Nie okazał jednak szczególnego zdziwienia czy niechęci. Musiał z pewnością miewać bardzo różnych klientów.

– O co chodzi?

– Chciałbym szybko i dyskretnie przesłać pewną sumę pieniędzy do Abydos.

– Jaka to suma? – Pazer nie tracił czasu.

– Około dwunastu talentów srebra.

– Całkiem sporo, jak na niewolnika… Ale to nie moja sprawa. Policzę za tę przysługę cztery talenty.

– To dużo – zauważył Nefer.

– Przyjacielu, możesz iść gdzie indziej, jeżeli ktoś cię przyjmie. Ja nie zadaję pytań. I mam swoje zasady. Zapłacisz cztery talenty, ale reszta dotrze do Abydos najdalej w dwa tygodnie. Możesz mi wierzyć lub nie. Twój wybór.

Tak jasne postawienie sprawy w pewien sposób spodobało się Neferowi. Istotnie, komuś musiał zaufać, jeśli chciał przesłać pieniądze. A bardzo mocno odczuwał taką potrzebę. I to nie tylko dlatego, by wspomóc żonę. Ana z pewnością poradziłaby sobie bez tych ośmiu czy siedmiu talentów. Wsparłaby też Myrę, nie miał co do tego wątpliwości. Pieniądze chciał wysłać głównie dla uspokojenia własnego sumienia.

– Dobrze – odparł i rzucił na stół sakiewkę otrzymaną od Królowej. – Cztery talenty dla ciebie, reszta dla adresata.

Pazer wysypał zawartość.

– Tu jest nawet około czternastu talentów – ocenił fachowym okiem. – Bardzo dobre srebro i brąz. Nie pytam skąd je masz, ale kto ma je otrzymać?

– Uzdrowicielka Ana za świątyni Izydy Objawionej w Abydos.

– Czy chcesz dołączyć list albo jakąś wiadomość? To będzie gratis.

Pokusa wysłania kolejnego listu była duża, ale zwyciężył rozsądek. Kto wie, w czyje ręce może wpaść takie pismo?

– Nie… niech jej tylko przekażą, że to od kogoś w Memfis… że ten ktoś ma się chwilowo dobrze. I…, że nie ukradłem tego srebra.

Pazer spojrzał znacząco, ale nie skomentował.

– Powinna otrzymać pieniądze i przesłanie w ciągu dwóch tygodni. A teraz… wybacz, ale jestem zajęty.

Nefer także nie miał ochoty przebywać dłużej w podejrzanym kantorze. Chciał zastanowić się w spokoju nad podsłuchaną rozmową, własnym uczynkiem i tym, jak na wszystkich Bogów odszukać Irias?

XXVII

Załatwiwszy sprawę przekazania pieniędzy do Abydos, odczuł znaczną ulgę. Nie miał, oczywiście, żadnej pewności, czy Ana otrzyma srebro. Miał na to tylko słowo Pazera, który bez żadnych konsekwencji mógł przecież zatrzymać je dla siebie. Wywarł wprawdzie na Neferze dość korzystne wrażenie, ale to o niczym jeszcze nie przesądzało. W gruncie rzeczy, kapłan chciał jednak przede wszystkim uspokoić własne sumienie i liczył się dla niego sam fakt wysłania pieniędzy. O wiele bardziej niepokoiła go podsłuchana rozmowa. A raczej to, czy powinien coś zrobić w tej sprawie. Wysoko postawiony kapłan ze świątyni Anubisa okazał się złodziejem i hazardzistą, okradającym Boga dla zaspokojenia swych zgubnych nałogów. Kradzież własności Boga stanowiła poważne przestępstwo, świętokradztwo, karane z całą surowością. Czy występny kapłan mógł być tym samym, który katował dzieci? Może, chociaż nic na to bezpośrednio nie wskazywało. Tym niemniej, wiadomość o kradzieżach dokonywanych przez Opiekuna Szat Anubisa z pewnością byłaby cenna dla Mistrza Apresa. Mając w ręku zdeprawowanego hierarchę, mógłby zdobyć za jego pomocą wgląd w to, co dzieje się za murami świątyni. A Królowej bardzo na tym zależało… Jeżeli jednak Nefer ujawni to, czego właśnie się dowiedział, pojawi się nieuniknione pytanie: skąd ma takie informacje? I co właściwie robił w kantorze Pazera? Czy mógł po raz kolejny ryzykować wzbudzenie gniewu Władczyni, której polecenia ponownie złamał? Czy Ona mu wybaczy, doceniając wagę wiadomości? Czy też zechce uczynić wyznaczoną już karę jeszcze surowszą? Pytania te pozostawały bez odpowiedzi.

Tymczasem postanowił załatwić też inne, pomniejsze sprawy. Skoro zdecydował się nie uciekać i liczyć na ułaskawienie oraz powrót na dwór – a pozbywszy się większości pieniędzy uczynił ewentualną ucieczkę dużo trudniejszą – należało wykorzystać pobyt na targu i kupić kilka drobiazgów przydatnych w codziennym życiu. Codziennym życiu na dworze, jeżeli tam powróci, rzecz jasna. Bez większych problemów nabył przybory do pisania. Wybrał najtańszą, drewnianą paletkę z wypełnionymi atramentem wgłębieniami. Na te bardziej wyszukane, z kości słoniowej czy miedzi, nie było go teraz stać. Sprawdził jednak, że sporządzony ze sproszkowanego węgla drzewnego i roślinnego kleju atrament był dobrej jakości. Musiał też zrezygnować ze skorupy żółwia jako miseczki na wodę. Z pewnością w Pałacu znajdzie się zwykła miseczka z gliny, choćby nawet z czasem miała przeciekać. Trzcina, z której łodyg sporządzano po przełamaniu lub przegryzieniu pędzelek, tworzony przez luźne włókna odłamanego kawałka rośliny, rosła w obfitości przy brzegu sadzawki. Miał już okazję się o tym przekonać. Tym niemniej, po krótkich targach, sprzedawca dorzucił do paletki pojedynczy pędzelek. W zwoje czystego papirusu zaopatrzyła go Królowa, czekały w skrzyni.

O ile przyborów do pisania mogli używać wykształceni niewolnicy i ich kupno nie wzbudzało podejrzeń, o tyle posiadanie brzytwy, którą też postanowił nabyć, wymagało zezwolenia właściciela. Nie zamierzał, oczywiście, szukać teraz Królowej Amaktaris czy raczej pani Nerisy, by wyraziła swoją ewentualną zgodę. Zamiast tego wrócił do wcześniejszego pomysłu. Kupił tanią chustę, owinął nią szyję oraz usta i udawał, że bolą go zęby. Przypadłość ta była na tyle częsta, że nie wywoływała komentarzy. Reszty dokonało niepewne światło lamp i panujące na targu zamieszanie.

Pozostawała teraz sprawa upominku dla Irias i, rzecz jasna, samo odnalezienie zagubionej dziewczynki. Już wcześniej doszedł do przekonania, że szukanie jej na chybił trafił pomiędzy straganami oraz kupującymi nie ma większego sensu. Dokąd mogła udać się ta nieznośna Księżniczka? Właściwie wszystko mogło przyciągnąć jej uwagę, ale czym interesowała się najbardziej? Po krótkim namyśle uznał, że powinny to być stragany, na których sprzedawano różnego rodzaju broń albo też sklepy jubilerów, w których mogłaby podziwiać wymarzoną koronę. Postanowił zacząć od stoisk z orężem, tym bardziej, że jego pomysł na prezent dla Irias dotyczył tego właśnie asortymentu towarów. Szczelniej owinął się chustą, teraz musiał szczególnie uważać. Na targu sprzedawano właściwie głównie broń myśliwską, lekkie oszczepy, noże, łuki, strzały, pałki. Prawdziwy oręż dostępny był w arsenale, gdzie zaopatrywało się wojsko, albo u wyspecjalizowanych płatnerzy. To jednak Neferowi nie przeszkadzało, nie miał zamiaru sprezentować Irias miecza. I tak zresztą nie byłoby go stać na podobny wydatek. Szedł powoli między straganami z bronią, rozglądając się zarówno za Irias, jak i za upatrzonym podarunkiem. Dziewczynki nie znalazł. Nie mógł też długo dostrzec przedmiotu, który dla niej wybrał. Gdy zaczynał już tracić nadzieję, zauważył wreszcie na skromnym straganie niepozorny kawałek skóry z dwoma długimi, szerokimi rzemieniami. Proca.

Popularna wśród myśliwych z południa, ulubiona zabawka wyrostków z Abydos. Tutaj, w Dolnym Kraju, nie cieszyła się najwidoczniej uznaniem. Tym lepiej, powinna zaciekawić Irias. W dawnych czasach Nefer ćwiczył razem z innymi chłopcami posługiwanie się procą. Polowali na ptactwo i drobną zwierzynę. Był w tym całkiem niezły. Wprawiona w szybki obrót ruchem ramienia, proca potrafiła wypuszczać kamienne pociski na zdumiewającą odległość. Jeszcze lepsze były wypalone z gliny i obciążone w środku metalem specjalne kule. Te jednak sporo kosztowały i dzieci zadowalały się zwykłymi kamieniami. Tym razem też będą musiały wystarczyć, przynajmniej na początek.

Posługiwanie się procą nie wymagało nawet szczególnej siły, bardziej zręczności, koordynacji ruchów i celnego oka. Tak, powinna spodobać się Irias… Zapłacił żądaną kwotę niemal bez targów. Nie była zbyt wygórowana, a on nie chciał wdawać się w dłuższą rozmowę. Spierał się o cenę tylko po to, by nie wzbudzić podejrzeń handlarza. Nie zwlekając, opuścił alejkę sprzedawców broni. Upchnąwszy procę za pazuchą, obok brzytwy, mógł wreszcie pozbyć się niewygodnej chusty. Owinął w nią swoje nabytki.

Teraz należało jeszcze odszukać Irias. Robiło się późno i dzieci nie miały już raczej czego szukać na targu o tej porze. Zgodnie z wcześniejszym planem, skierował się w stronę kwartału złotników i jubilerów. Ci nie handlowali w budach czy kramach. Ich usytuowane na skraju placu sklepy mieściły się w solidnych domostwach, przypominających często małe twierdze, z grubymi murami i wąskimi otworami, zabezpieczonymi przez potężne wrota, kraty lub okiennice. Większość jubilerów zatrudniała też prywatnych strażników. Dzierżący budzące respekt pałki, pilnowali i sklepu, i próbek towaru wystawionych na zewnątrz, w celu przyciągnięcia klientów. Co prawda, na ile Nefer potrafił to ocenić, ozdoby te były bardziej krzykliwe, niż rzeczywiście kosztowne. Prawdziwymi klejnotami handlowano zapewne gdzie indziej, dostarczając je na zamówienie wielmożom, szlachcie, kapłanom czy eleganckim damom. Ruch był tutaj wyraźnie mniejszy, a strażnicy spoglądali na niego podejrzliwie. Starał się to ignorować, a dzięki stosunkowo małej liczbie przechodniów szybko wypatrzył Irias. Przystanęła przy jednej z wystawionych na ulicę ławek, na której eksponowano diademy i inne ozdoby. Z prawdziwym westchnieniem ulgi Nefer ruszył w stronę dziewczynki.

– Spójrz – wyraźnie ucieszyła się na jego widok. – To wszystko takie piękne, chciałabym ten, albo może tamten.

– Pani Nerisa z pewnością kupi ci coś równie ładnego – co prawda, miał nadzieję, że Królowa wykaże się lepszym gustem. Widząc entuzjazm Irias, uznał jednak po chwili, że wybranie takiej właśnie, krzykliwej ozdoby głowy, byłoby może rozsądniejszym posunięciem.

– Wcale Jej tu nie spotkałam, a skoro tak, to gdzie kupi moją koronę? – Zauważyła bystro dziewczynka.

– Byłaś tu cały czas, odkąd się zgubiłaś?

– Ja się nie zgubiłam. Znam dobrze drogę. Najpierw oglądałam tresowane małpki, są takie zabawne, a potem stragany z oszczepami i łukami. Ale masz rację, tutaj jestem dopiero od niedawna.

– Widzisz, pani Nerisa z pewnością była tu już wcześniej – Nefer pogratulował sobie w duchu trafności przypuszczeń. Miał też szczerą nadzieję, że Amaktaris istotnie nie zapomniała o obietnicy. Jeśli jednak z powodu zdenerwowania nie kupiła diademu dla dziewczynki…. „Cóż, tym razem, dla odmiany, to Bogini będzie musiała tłumaczyć się ze swego postępowania” – pomyślał nie bez odrobiny złośliwej satysfakcji.

– Powinniśmy już iść. Jest późno, a pani Nerisa z pewnością bardzo się o ciebie niepokoi.

– Eee, chyba nie. Gdyby niepokoiła się naprawdę, to żołnierze wujka Tereusa już dawno przeszukiwali by plac.

– Co takiego? – Wizja sierżanta, rozwalającego kramy w poszukiwaniu Irias, mogła wzbudzić przerażenie.

– A tak, kiedyś ich wysłała. Ależ była zabawa… Dla wszystkich, tylko Pani była niezadowolona. I wujek Tereus też.

– Lepiej już chodźmy – autentycznie wystraszony Nefer wziął dziewczynkę za rękę. Pozwoliła na to bez oporu i opuścili alejkę jubilerów pod czujnym okiem strażników, zaniepokojonych najwidoczniej obecnością tak dziwnej pary. Ruszył w stronę odległego budynku gospody, na wszelki wypadek mocno ściskając rączkę Irias. Pod ścianą jednego z domów, na obrzeżach placu trafili na starszą, najwyraźniej ubogą kobietę. Nie mając nic innego na sprzedaż, oferowała klientom bukiety najbielszych kwiatów lotosu, zerwanych w nadrzecznych zaroślach. Interes nie szedł zapewne najlepiej, staruszka zwijała bowiem właśnie skromne stoisko, zbierając wprost z klepiska wiązki kwiatów. Nefer namacał miedziany pierścień, ostatni spośród zachowanych na własne zakupy. Przyszedł mu do głowy szalony pomysł. Zanim zdążył się rozmyślić, podał kobiecie miedzianą obręcz.

– Trzymaj babciu i wybierz ładny bukiet.

– Niech cię bogowie błogosławią, panie” – ucieszyła się staruszka, czując ciężar grubego pierścienia. – Bierz wszystko, i tak miałam już wyrzucić – wepchnęła mu w dłonie całe naręcze kwiatów. Poczuł ich silny, charakterystyczny zapach.

– Na co ci te kwiaty? – Dopytywała się Irias.

– Ten jest dla ciebie – podał dziewczynce szczególnie piękny, na długiej, niemal prostej łodydze.

– Eee tam, nie lubię kwiatów. To Pani uwielbia takie bukiety… Acha, to dlatego je kupiłeś? – Domyśliła się Irias, a Nefer poczuł, że cały rumieni się jak jakiś młokos. Kwiat lotosu stanowił jeden z symboli Egiptu, przedstawiono go na ceremonialnej koronie faraonów… niewątpliwie był stosownym podarunkiem dla Królowej, zwłaszcza Królowej kochającej piękne kwiaty… Czy jednak podarunek taki powinien wręczać Bogini niewolnik? Przekonamy się, pomyślał odważnie. Tutaj jest tylko panią Nerisą, żoną kupca.

– Mnie też obiecałeś coś kupić, pamiętasz? – Przypomniała Irias.

– Oczywiście, Księżniczko. Mam także coś dla ciebie – wyciągnął procę i rozwinął rzemienie.

– Co to takiego, jakiś kawałek skóry? – Irias nie wykazywała szczególnego entuzjazmu.

– To broń. Proca. Można tym miotać kamienie albo inne pociski na dużą odległość. I wcale nie trzeba być do tego koniecznie wielkim i silnym. Sam byłem kiedyś w tym niezły, gdy miałem tyle lat co ty.

– Naprawdę? – Dziewczynka spojrzała z pewnym powątpiewaniem na Nefera.

– Naprawdę. Procy używają myśliwi z południa. Przy jej pomocy potrafią powalić nawet duże zwierzęta, zebry, antylopy. To także broń wojowników. Jeśli chcesz, nauczę cię, jak się nią posługiwać. Wtedy będziesz mogła polować z Panią nawet wtedy, gdy Ona ma większy łuk. Co prawda, raczej nie z łodzi – zastrzegł.

– Nie szkodzi. Polujemy też gdzie indziej. Pokażesz mi? – Irias wreszcie zainteresowała się upominkiem. – Tylko kiedy, skoro jutro masz od nas iść?

– Sama powiedziałaś, że Pani wezwie mnie z powrotem.

– Ale to potrwa przynajmniej kilka dni… A ja nie chcę czekać – tupnęła zdecydowanie nogą.

– Tylko kilka dni? – Nefer nie śmiał dopuścić do siebie nadziei na tak krótki wymiar kary i wygnania.

– To bardzo długo, ale mam pomysł. Poproszę Panią, aby sprowadziła cię szybciej.

– Myślisz, że posłucha?

– Mam swoje sposoby, zobaczysz. Ale może jeszcze dzisiaj trafi się okazja, żeby wypróbować tę… procę?

– Nie wiem, zobaczymy. To zależy od pani Nerisy i Jej planów. Jest już późno…

– Ale jeżeli straciła tyle czasu na szukanie mnie, to na pewno ma jeszcze coś do załatwienia.

– Może być zagniewana… – wyraził nurtującą go obawę.

– Ucieszy się, że mnie znalazłeś. I z twoich kwiatów też.

Nefer znowu poczuł się zakłopotany i ruszył szybciej w stronę nieodległej już gospody. Mając zajęte ręce, nie mógł trzymać Irias, ta jednak szła przy nim z własnej woli i najwyraźniej nie zamierzała się chwilowo gubić. Przed drzwiami wejściowymi istotnie oczekiwała Królowa, a raczej pani Nerisa. Mistrz pozostawał niewidoczny, ukryty gdzieś w gospodzie lub wśród przechodniów, mniej już co prawda licznych.

– Irias, ty nieznośna dziewczyno. Gdzie się podziewałaś? Bardzo się niepokoiłam.

– Nefer mnie znalazł. I troszkę spacerowaliśmy po targu. Kupił mi prezent. To… nazywa się proca i jest bronią wojowników. Powiedział, że jestem już wystarczająco duża, aby ćwiczyć i używać jej jak prawdziwy, groźny wojownik.

Królowa spoglądała na Irias i swego niewolnika z coraz większym niepokojem. Kapłan uznał za stosowne zmienić temat rozmowy.

– Pani Neriso… Te kwiaty lotosu… Kwiaty godne samej Królowej… Czy zechcesz je przyjąć? – Wydusił bohatersko, przełamując potworną obawę przed możliwą reakcją Władczyni. Najbardziej lękał się wzgardliwego odrzucenia i obojętności. Tak się jednak nie stało.

– Kupiłeś je dla Mnie?

– Tak, pani Neriso.

– Nie powinieneś tego robić… Wiesz o tym? – Nefer milczał, bo cóż mógł powiedzieć. – A Ja… Nie powinnam ich przyjmować, nawet jako pani Nerisa. Ale kocham piękne kwiaty. I doceniam odwagę ich ofiarodawcy… Dziękuję – ujęła podany Jej ogromny bukiet. – Chodźmy do środka.

Wnętrze gospody nie zaskakiwało niczym szczególnym. Może tylko tym, że większość gości zasiadających przy stołach w głównej sali spożywała jakieś potrawy, zamiast raczyć się winem czy tanim piwem. Wyglądali zresztą dość porządnie, jak podróżni kupcy czy w miarę zamożni rzemieślnicy. Nie było tak typowych dla podobnych miejsc obiboków albo innych, podejrzanych osobników. ”To musi być szacowna gospoda, do której przychodzi się na nocleg i posiłek, a nie dla piwa czy występnych rozrywek. I pewnie nieźle gotują” – pomyślał Nefer, czując zachęcające zapachy docierające z zaplecza. W jednym z gości, zasiadającym samotnie przy stole w pobliżu drzwi, rozpoznał Mistrza Apresa.

Przybycie pani Nerisy wzbudziło pewne zainteresowanie. Obsługa wezwała korpulentną kobietę w średnim wieku, ze śladami dawnej urody.

– Witaj, Pani Neriso. Od wielu dni nie odwiedzałaś mojej gospody. Zapraszam do sali na zapleczu, tam możesz w spokoju skosztować naszych potraw.

– Widzę, Muto, że interes idzie dobrze, pomimo częstych nieobecności męża. Bądź uprzejma znaleźć jakiś wazon dla tych pięknych kwiatów. – Amaktaris przekazała gospodyni bukiet.

– Oczywiście, Pani Neriso. Widzę, że jak zawsze potrafisz znaleźć najpiękniejsze kwiaty na targu – Muta pospiesznie prowadziła całą grupkę na zaplecze. – Pani, nie miałam jeszcze okazji, by podziękować Ci za łaskawość okazaną memu mężowi…

– Dość o tym. Przecież nie mogłabym nie spełnić twojej prośby. Może nie zrobiłam tego w sposób, jakiego oczekiwałaś, ale nie potrafiłam oprzeć się pokusie pozyskania Ahmesa na Moje wyłączne usługi. Zbytnio zasmakowałam w jego potrawach podczas wizyt w waszej gospodzie. Ale nie straciłaś chyba wielu klientów? – Uśmiechnęła się i w tym momencie wyglądała ponownie jak Królowa, Pani Obydwu Krajów. Na szczęście gospodyni otwierała już drzwi prowadzące do prywatnej części domostwa.

– Ja także potrafię gotować, pani Neriso – wesołe usposobienie Muty ujawniło się w szerokim uśmiechu. – Jak myślisz, Pani, gdzie Ahmes nauczył się swojej sztuki?

– Może to ciebie powinnam więc zatrudnić w Mojej kuchni? Ale tutaj jesteś bardziej przydatna.

Kontynuowanie tej zdumiewającej dla Nefera rozmowy przerwała nagła burza okrzyków, zamieszanie i harmider, wywołany przez grupę niedużych potworków: siedmioro dzieci, trzech chłopców i cztery dziewczynki, od podrostka w wieku Irias po malca ledwie chodzącego na własnych nogach, ale równie głośnego jak inni. Potworki opadły matkę oraz panią Nerisę, dopominając się podarunków. Królowa musiała to przewidzieć, z uśmiechem rozdawała bowiem drobne upominki, nabyte najwidoczniej na targu: szmaciane lalki, drewniane figurki zwierząt i wojowników, ozdoby.

– To niepotrzebne, moja Pani – protestowała bez przekonania Muta, nie potrafiąc jednak ukryć zadowolenia na widok radości dzieci.

– Lubię dawać im te prezenty. Wiem, że je psuję, ale musisz mi to wybaczyć – odparła z udawanym zakłopotaniem Królowa. – Obowiązki Ahmesa zatrzymają go dzisiaj nieco dłużej, pomimo spóźnienia mamy więc trochę czasu, by zająć się interesami.

– Skoro tak, o Pani, to nie możesz odmówić skromnego posiłku. Muszę udowodnić, że gotuję lepiej od niego. Zaraz wszystkim zarządzę – nie czekając na zgodę Władczyni, wyszła prędko z pomieszczenia. Nefera uderzyła bezpośredniość zachowania Muty, która najwidoczniej wiedziała doskonale, kto zaszczycił ją wizytą. Zdążył już poznać Boginię na tyle dobrze, że nie dziwiło go, iż Monarchini znajduje przyjemność w takiej sytuacji. Ciekawe jednak, czy Ahmes jest wprowadzony w tajemnicze interesy łączące Królową i jego małżonkę?

– Pani Neriso, a moja korona? – Irias nie mogła ścierpieć, że tylko ona niczego nie dostała od Władczyni.

– Jest tutaj, moja Księżniczko – Amaktaris wydobyła z fałdy szaty złocisty diadem. Tak jak Nefer przypuszczał, był on bardzo bogato zdobiony i krzykliwy. Dziewczynce przypadł jednak do gustu, na co wskazywał jej rozjaśniony wzrok. Nie tracąc czasu na podziękowania, porwała fałszywy klejnot i nałożyła na głowę. Potworki skupiły na niej uwagę.

– Jestem waszą Królową – zawołała Irias. – Oddajcie mi pokłon – przybrała pozę podpatrzoną z pewnością u prawdziwej Monarchini.    Potworki na moment zamurowało. Ale już po chwili jedna z dziewczynek, nieco tylko młodsza od Księżniczki, zawołała bez odrobiny szacunku.

– Jakie ładne. Daj, ja też chcę przymierzyć!

– To moja korona i to ja jestem waszą Królową! Na kolana!

Władczy ton głosu Irias w niczym nie pomógł. Słowa najstarszej córki Ahmesa przerwały oszołomienie. Dzieci rzuciły się na „królową”, usiłując wyrwać jej diadem. Po chwili na podłodze miotał się trudny do rozplątania kłąb rąk, nóg i włosów. Bójka trwała w najlepsze, gdy, ściągnięta hałasem, do pomieszczenia wpadła Muta. Rzuciła Amaktaris pełne wyrzutu spojrzenie i przystąpiła do zaprowadzania porządku. Zakłopotana Królowa usiłowała jej pomóc, zapędzając do tego także swego osobistego niewolnika. Zadanie uwolnienia Irias z rąk niedoszłych poddanych okazało się trudne. Na szczęście, nikomu nic się nie stało, było tylko jedno niegroźnie podbite oko i kilka poszarpanych nieco ubrań. Pomimo naporu, Księżniczka nie wypuściła z rąk upragnionej „korony” i kurczowo ściskała diadem.

– Może będzie lepiej, jeżeli tymczasem to Ja się tym zaopiekuję – oświadczyła pani Nerisa. Irias niechętnie oddała diadem. Nadal naburmuszona, zasiadła samotnie do posiłku wniesionego przez kilku posługaczy. Pozostałe dzieci zajęły miejsca przy innym stole, Królowa i Muta usadowiły się przy oknie.

– Neferze, możesz usiąść z Księżniczką i także coś zjeść – zezwoliła łaskawie Władczyni. Prosta potrawka mięsna z jęczmienną kaszą stanowiła istotną odmianę po wymyślnych daniach Ahmesa, była jednak bardzo smaczna, a Nefer zdążył porządnie zgłodnieć. Po chwili dopiero zauważył, że Irias grzebie tylko bez przekonania w swojej misce.

– Nie przejmuj się tak, Księżniczko – zaczął rozmowę.

– Mówiłeś, że taka udawana korona wystarczy, że nikt się nie pozna i będę jak Królowa. I co? Nikt mnie nie słuchał. Potrzebuję prawdziwej korony! Co ty tam możesz wiedzieć, jesteś tylko zwykłym niewolnikiem – dziewczynka wylewała swoje żale na Nefera, nie bacząc na to, że słowa głęboko go ranią. Złożył to na karb jej własnych niepowodzeń.

– Mówiłem, że sama korona to za mało, to tylko symbol.

– Ale Pani wszyscy słuchają.

– Czy tylko wtedy, gdy ma koronę na głowie?

– Właściwie to nie, słuchają Jej zawsze. I padają na kolana, gdy tylko skinie dłonią albo groźnie spojrzy.

– Dzieje się tak dlatego, że jest Królową, a nie dlatego, że nosi koronę.

– Przecież to to samo.

– Korona to tylko ozdoba, właściwie coś w rodzaju zabawki. Wiem, że wielu myśli inaczej, ale prawdziwa władza Pani bierze się skądinąd. Z tych papirusów i konferencji z urzędnikami, których nie lubisz. Z tego, że to Ona zawsze wie, jak należy postąpić i inni przychodzą po rozkazy.

– Ale co ja mam zrobić? Iść do innych dzieci z papirusami? To głupi pomysł, nawet jak na ciebie.

– Może…. Zacznij od tego, że zorganizujesz im jakieś ciekawe zajęcie. Jakąś grę, albo zabawę w wojsko… Przecież na tym dobrze się znasz – bezwstydnie przypochlebiał się małej wojowniczce. – Jeśli ich zajmiesz i zaciekawisz, to potem sami będą oczekiwali na twoje pomysły i polecenia. Będą oczekiwali, że ich poprowadzisz.

– I będą mnie nazywać Królową, kłaniać się i padać na kolana?

– Może nie od razu, ale gdy przyzwyczają się, że to ty wymyślasz zabawy i inne zajęcia, i że jesteś w tym dobra, to czemu nie? Powinnaś wtedy zorganizować swoich towarzyszy, wybrać takich, którzy dobrze ci służą i skutecznie wykonują polecenia. Tych nagradzaj, a pomogą ci z resztą. Wtedy możesz zacząć zabawę w dwór i wszyscy uznają cię za Królową, nawet z tym fałszywym diademem albo i bez niego.

– To trudne…

– Czy myślisz, że Pani jest łatwo? Dlaczego jest często zmęczona? Nie powinnaś przysparzać Jej dodatkowych trosk.

– Sam tego nie rób. Ostatnio to na ciebie ciągle się gniewa – zauważyła trafnie dziewczynka. – Ale nie martw się – dodała, widząc zasmuconą minę Nefera. – Pani cię lubi i Jej gniew szybko mija.

”Nie zawsze” – dodał już w myślach kapłan.

– Mógłbym wskazać stosowne przykłady. Masz szczęście, Irias, że Pani traktuje cię inaczej niż wszystkich. – Zaraz jednak wypomniał sobie, że to niesprawiedliwe wobec Królowej. Jego samego także traktowała przecież często nader łaskawie, a widział też inne dowody wspaniałomyślności Bogini.

– Wypróbuję ten twój sposób. Ale pamiętaj, że masz mnie też nauczyć używania tej procy, no i obiecałeś jeszcze jedną opowieść.

– Dobrze… Gdy wrócę…. Jeżeli wrócę.

– Niewolniku, mam nadzieję, że już się najadłeś? – Ostry głos Władczyni przerwał rozmowę z Irias.

– Tak, o Pani. Dziękuję za Twą szczodrość. Za twoją także, pani Muto.

– Możesz podziękować, zajmując się przez chwilę tą niesforną gromadką. Mamy z Mutą do omówienia pewne sprawy i potrzebujemy spokoju.

– Co mam zrobić? – Wyjąkał przerażony Nefer.

– Zabierz Księżniczkę oraz resztę na dziedziniec i zajmij się nimi. Powinieneś sobie poradzić, skoro udaje ci się z Irias. No ruszajcie, już późno i nie mamy wiele czasu.

Stropiony, bez przekonania zaczął zaganiać rozbrykane potworki w stronę wskazanych mu drzwi, prowadzących na dziedziniec czy raczej obszerne podwórze gospody. Przynajmniej Irias ruszyła bez oporu.

– Możesz mi teraz pokazać, jak używać procy – zarządziła.

To nasunęło mu pewien pomysł.

– Dobrze, pokażę wam wszystkim. Urządzimy zawody.

Przewidująco zabrał lampę oliwną, ale na szczęście podwórze było dość dobrze oświetlone kilkoma pochodniami. Otaczał je mur i kilka budynków gospodarczych, z których największym była zaopatrzona w solidne wrota stajnia. Ustawił z boku swoją lampę, a na jakimś wbitym w drzwi haku zawiesił wiązkę słomy. Wykorzystując to, że dzieciarnia przez chwilę obserwowała z zaciekawieniem jego czynności, wziął od Irias procę, pochylił się i zebrał kilka kamyków.

– Uważajcie teraz, jak można ciskać te kamienie z dużą siłą.

Umieścił najlepszy kamień w skórzanym mieszku procy, zajął pozycję i wykonał kilka pionowych obrotów na pełnej długości ramienia. Wyszedł trochę z wprawy i zbyt późno poluzował uchwyt jednego z rzemieni, kamyk trafił wprawdzie we wrota stajni, ale niezbyt blisko wiechcia słomy. Za drugim razem poszło już lepiej i pocisk uderzył w sam środek wiązki, podobnie jak trzeci kamień.

– Widzicie? Kto chce spróbować, niech poszuka odpowiednich kamieni. Kto znajdzie najwięcej, będzie rzucał pierwszy.

Chcieli prawie wszyscy, z Irias na czele. Gdy rozbiegli się po dziedzińcu, zyskał chwilę spokoju, zmuszony pilnować tylko dwójki najmłodszych potworków, które usiłowały szukać kamieni pod jego nogami. Usunął się pod ścianę właściwego budynku gospody. Okazało się, że właśnie tam przebito okno, przy którym usadowiły się Królowa i Muta. Dobiegły go urwane fragmenty rozmowy.

– Dwie kobiety… przybędą wkrótce – to głos Władczyni. – Traktuj je z szacunkiem… nikt nie może wiedzieć.

– Jak rozkażesz, Pani.

Zamieszanie towarzyszące kłótni o kilka szczególnie krągłych kamyków zmusiło Nefera do zajęcia się czymś innym, niż trzecią podsłuchaną tego dnia konwersacją. Później nie miał już szansy, by choćby zbliżyć się do okna, zajęty rozsądzaniem sporów o kolejność wypuszczania pocisków, pokazywaniem, jak ułożyć kamienie i jak obracać procą, nade wszystko zaś pilnowaniem, by wszyscy bezpiecznie trzymali się z boku i nie pchali na linię ostrzału.

Tak jak się spodziewał, Irias radziła sobie całkiem nieźle, chociaż dwójka dzieci Ahmesa okazała się wcale nie gorsza, a dziewczynka – która pokrzyżowała plany Księżniczki objęcia władzy królewskiej – celowała nawet lepiej. Irias niezbyt się to podobało i nie ustawała w wysiłkach, by pokonać rywalkę. Zaaferowana dzieciarnia wydawała głośne okrzyki, szczęśliwie było jeszcze zbyt wcześnie, by klienci gospody kładli się już do snu.

Panujące zamieszanie skutecznie odstraszało też większość od wizyty na dziedzińcu. Co jakiś czas przemykali tylko pospiesznie posługacze, ci musieli być jednak przyzwyczajeni do hordy dzieciaków właścicieli. Dopiero gdy w drzwiach stanęły Królowa i Muta, by odwołać dzieci, Nefer zdał sobie sprawę, jak bardzo jest wyczerpany. Obie panie nie były raczej zachwycone zorganizowaną przez kapłana zabawą, udobruchały je jednak zaaferowane miny Irias i reszty dzieciarni.

– Nie wiem, czy gospoda pani Muty przeżyje twoje metody wychowawcze, ale poradziłeś sobie całkiem nieźle – pochwaliła ostrożnie Amaktaris. – Załatwiłam tu już wszystkie sprawy. Pora wracać do domu. – Miała zapewne na myśli Pałac, ale dla Nefera słowa te stały się bolesnym przypomnieniem czekającego go wkrótce wygnania.

XXVII

Do Pałacu powrócili bez większych przeszkód. Przechodniów było już zdecydowanie mniej i Mistrz towarzyszył im teraz bez prób ukrywania swojej obecności. Nefer z przykrością zauważył, że bukiet kwiatów lotosu pozostał w gospodzie. Rozumiał, oczywiście, że Królowa nie powinna wracać z kwiatami ofiarowanymi Jej przez niewolnika, ale jednak… Podekscytowana Irias opowiadała za to o przygodach i wrażeniach na targu, wspominając też często o otrzymanej procy.

– Nie mam pojęcia, w jaki sposób Pałac wytrzyma urwisa wyposażonego w podobny przyrząd – zauważyła w końcu Królowa. – A ty, zręcznie się zemściłeś, niewolniku. Jutro wyjeżdżasz i zostawiasz Mnie z tym kłopotem.

Jeśli miał to być żart, to nie poprawił nastroju Nefera. Nadal głowił się przy tym, czy opowiedzieć Władczyni o własnych przeżyciach na targu. Zachodził też w głowę, kim mogły być owe dwie kobiety, które Królowa zamierzała potajemnie ulokować w gospodzie. Nie mógł odegnać natrętnego przypuszczenia, ze może chodzić o Anę i Myrę, chociaż było to, oczywiście zupełnie absurdalne.

– Irias, idź najlepiej do Tereusa i Harfana – kontynuowała Amaktaris. – Ta zabawka powinna ich zainteresować, a Ja zyskam może chwilę wytchnienia.

Gdy znaleźli się w obrębie pałacowych murów, Królowa uprzejmie ale stanowczo pożegnała Apresa.

– Dziękuję, Mistrzu. Byłeś, jak zawsze, dyskretny i bardzo przydatny.

– Pani, wiadomości które otrzymałaś…

– Nie ma w nich nic na tyle pilnego, by nie mogły poczekać do jutra. Dobrej nocy.

Była to wyraźna odprawa i Mistrz, skłoniwszy się w odpowiedzi, ruszył w swoją stronę, ku niemałej uldze skrępowanego jego obecnością Nefera. On sam towarzyszył Bogini do apartamentów i znajomej już komnaty z pierścieniem do przypinania łańcucha. Tutaj Amaktaris oddała Irias diadem, po czym odesłała wykazującą już objawy zmęczenia dziewczynkę do sypialni. Księżniczka odeszła spiesznie, ściskając w dłoniach zarówno „koronę” jak i procę. Nie pożegnała się nawet z Neferem. Może zapomniała, że jutro ma zostać odesłany… A może liczyła, że zobaczą się jeszcze rankiem. Kapłan nie miał podobnych złudzeń, spodziewał się wyprawienia z Pałacu wraz ze wschodem słońca.

Wbrew słowom skierowanym do Mistrza Apresa, Władczyni zainteresowała się jednak tajemniczą przesyłką otrzymaną od sprzedawcy oliwy. Ostrożnie odpieczętowała dzbanuszek i wylała jego zawartość do jakiejś miski. Następnie zbiła gliniane naczynie, z którego skorup wyłonił się szczelnie owinięty w płótno, niewielki pakiet. Zgodnie z przypuszczeniami kapłana, zawierał niewielkie skrawki papirusu, pokryte, jak zauważył, drobnym pismem. Królowa pogrążyła się w lekturze.

– Tak, pewne sprawy najlepiej załatwiać samemu – odezwała się jakby do siebie. Może zapomniała po prostu o obecności niewolnika, Nefer – niepomny poprzednich napomnień – wykorzystał to, by zadać kilka nurtujących go pytań.

– Najjaśniejsza Pani, czy Ahmes wie, czym zajmuje się jego żona?

– Muta prowadzi gospodę, zwłaszcza teraz, gdy on sam pracuje gdzie indziej – zażartowała. – Chętnie bym go zresztą zatrudniła nawet bez jej prośby o pomoc. Nie mam pojęcia, co dokładnie wie Ahmes. Z pewnością potrafi jednak zachować dyskrecję, czego spodziewam się też po tobie.

– Najwspanialsza, czy to rozsądne, abyś osobiście odbierała tajne przesyłki i odwiedzała gospodę? To może być niebezpieczne.

– Zaczynasz mówić jak Mistrz Apres, niewolniku. Nie sądzę, aby coś naprawdę zagrażało Królowej. Mistrz był zresztą w pobliżu… A pewnych spraw, jak już mówiłam, najlepiej dopilnować osobiście. Sam zobacz, myślę, że to cię zainteresuje – podała mu splamiony nieco oliwą skrawek papirusu.

Przebiegł wzrokiem jego zawartość. Był to rodzaj raportu, z braku miejsca – a może celem utrudnienia zrozumienia sensu listu ewentualnym, niepowołanym czytelnikom – pominięto wszelkie imiona i nazwy miejscowości, nieznany autor posługiwał się skrótami i pojedynczymi wyrazami. Wspominano o obserwacji jakiejś osobistości, która przejawiała wyraźną nerwowość, a także o dwóch kobietach. Coś im groziło, były jakieś pogróżki, ktoś próbował je niepokoić. Autor zapewniał jednak, że zgodnie z otrzymanymi rozkazami, roztoczył nad nimi dyskretną opiekę i obecnie mają się dobrze.

– Wielka Pani, czy to…

– Tak, to raport z Abydos. Jak widzisz, dotrzymuję słowa i mam swoje sposoby, by osłonić twoich bliskich. Mam też zwyczaj, by takie sprawy prowadzić osobiście, a nie przez urzędników.

A więc najprawdopodobniej to nie Ana i Myra miały przybyć potajemnie do Memfis. Monarchini troszczyła się jednak o ich los.

– Pani, ja…

– Obiecałam, że otoczę opieką twoją żonę i matkę. I czynię to równie dobrze jak ty sam, nawet z całą twoją przedsiębiorczością i odwagą. Zresztą Ana radzi sobie znakomicie, pomimo wszelkich przeciwności i niechęci Hethora.

– Wcale nie jestem odważny, o Wielka – odparł cicho Nefer.

– Przeciwnie. Są w Pałacu tacy, którzy uważają inaczej. Podanie wody skazańcom na Placu Śmierci wymagało odwagi… Podobnie jak ofiarowanie kwiatów Królowej… Nie wspomnę już o utartym nosie pewnego księcia. I nie tylko jego.

– Najwspanialsza, gdybym był naprawdę odważny… – zastanawiał się nad tym przez cały wieczór, a decyzję podjął pod wpływem impulsu. Po prostu nie mógł milczeć, teraz, gdy Bogini zajęła się jego rodziną. Niech się dzieje co chce. – Najjaśniejsza Pani, muszę coś wyznać. Dzisiaj, na targu, podsłuchałem pewną rozmowę, która może okazać się ważna – wyrzucił z siebie w obawie, że jednak się rozmyśli.

– Co takiego? – Była teraz skoncentrowana i czujna, jak gdyby rozmawiała z ministrem albo generałem.

– Pewien kapłan, Opiekun Szat Anubisa, okrada świątynię, by mieć srebro na hazard. Robi to od dawna. Dzisiaj wieczorem sprzedał szaty i klejnoty niejakiemu Pazerowi, właścicielowi kantoru na targu, za dziewięć talentów srebra. Nie wiem, jak ma na imię ten kapłan, ale utyka na prawą nogę. – starał się mówić zwięźle i jasno, jak gdyby składał raport podczas urzędowej audiencji.

– Skąd o tym wiesz, Neferze?

– Podsłuchałem ich rozmowę w kantorze Pazera, słyszałem też brzęk srebra.

– Co robiłeś w tym kantorze? – Tego pytania obawiał się najbardziej. Zebrał się na odwagę.

– Pani… Zaszedłem tam, aby wysłać do Abydos pieniądze, które zechciałaś mi ofiarować. Dla Any i Myry.

Milczała przez długą chwilę, mierząc go przenikliwym spojrzeniem. Odczekała, aż spuścił wzrok, uznając swoją winę.

– To ważna wiadomość, niewolniku. Jakiej spodziewasz się nagrody?

– Spodziewam się kary, o Najdostojniejsza – odpowiedział cicho.

– Dlaczego więc nie zachowałeś tego dla siebie?

– Nie mogłem milczeć… Nie po tym, gdy pokazałaś mi, Pani, ten raport z Abydos…

– A jednak jesteś głupcem – podjęła po chwili. – Wiesz, że zapewne zmarnowałeś pieniądze? Twoje kobiety nigdy ich nie zobaczą. I to nie dlatego, że rozkażę aresztować tego Pazera. Bardziej przyda się na wolności, zresztą Mistrz nie będzie chciał wzbudzać zbędnych podejrzeń…

– Pani… Musiałem wysłać to srebro… Zechciej zrozumieć…

– Było twoje i zrobiłeś z nim to, co uznałeś za stosowne. Mam nadzieję, że w przyszłości okażesz się równie przedsiębiorczy w wykonywaniu Moich rozkazów, jak teraz w ich łamaniu.

– Czy to oznacza, o Wielka, że zamierzasz zatrzymać mnie w Twojej służbie?

Nie zechciała odpowiedzieć na tak bezpośrednie pytanie. Nie przerwała jednak rozmowy.

– Kupiłeś dla Irias procę, i te kwiaty… – a więc pamiętała. – Nie zostawiłeś, jak widzę, wszystkiego w tym kantorze?

– Nabyłem jeszcze brzytwę i atrament do pisania – wyjął swoje skromne skarby i położył na stoliku.

– Brzytwę? Tego nie wolno sprzedawać niewolnikom. Proca to zresztą też broń, chociaż wygląda jak zabawka. Jak to kupiłeś?

– Owinąłem chustą szyję oraz usta i udawałem, że bolą mnie zęby.

– Jesteś naprawdę sprytny – roześmiała się szczerze. – Nie pomyślałeś, by uciec? To była wspaniała okazja?

Znów mógł tylko milczeć w odpowiedzi.

– Tam, dokąd jutro trafisz, brzytwa i paleta na nic ci się nie przydadzą – kontynuowała. – Zaopiekuję się nimi i włożę do twojej skrzyni. Szatę i sandały możesz zatrzymać – dodała łaskawie. – Może chcesz wypróbować atrament? Na przykład, pisząc list do Any?

Nie wierzył własnym oczom, ponieważ Królowa osobiście przyniosła z sąsiedniej komnaty czysty zwój papirusu i miseczkę z wodą.

– Pisz, tylko szybko, bo jest już naprawdę późno.

Usiadł na podłodze, krzyżując nogi w klasycznej pozycji pisarza.

Do uzdrowicielki Any ze świątyni Izydy w Abydos

Droga Przyjaciółko

Ponownie piszę do Ciebie dzięki łaskawości naszej Pani, Oby Żyła i Władała Wiecznie. Służę w Pałacu i mój los nie byłby może srogi, gdyby nie moja krnąbrność. Obraziłem pewnego wysoko postawionego niegodziwca i zostałem skazany na wygnanie z Dworu. Mam zostać zesłany do pracy w polu, ale mogłoby się skończyć o wiele gorzej, gdyby nie Ona, Dawczyni Życia i Światła. Zyskałem też kilku przyjaciół. Może uda mi się powrócić za jakiś czas i znowu przesłać wiadomość. Wiem, że nie jest Ci łatwo, i że zagraża Wam złość innego wroga. Wiem też jednak, że radzisz sobie, jak zawsze. Mam również dowody na to, że możecie liczyć na dyskretną pomoc i opiekę, ale nic więcej nie powinienem w tej sprawie pisać. Może zdołam Cię ujrzeć szybciej, niż potrafiłbym mieć nadzieję. To prawdopodobne, ale nie mogę podać szczegółów. Wysłałem dziś do Abydos, inną drogą, około dziesięciu talentów srebra. Obiecano mi, że otrzymasz je poufnie najdalej za dwa tygodnie, ale nie jestem pewien uczciwości kupca. Jeśli nie zawiedzie, pieniądze powinny się Wam przydać. Tęsknię za dotykiem Twych dłoni… Napisano w Memfis, pierwszego dnia miesiąca żniw.

Nefer

– Oto list, Najjaśniejsza – podał zwój Królowej. Tak jak za pierwszym razem, przyjęła nie czytając. Czy zaglądała tam może później? Potajemne czytanie listów własnego niewolnika byłoby jednak niegodne Bogini, uznał.

– Wezmę ten list, a także brzytwę i paletkę. Ty zgaś lampy i kładź się spać. Jutro o świecie ktoś po ciebie przyjdzie. Skoro nie uciekłeś na targu, to chyba nie muszę Cię przykuwać? Zresztą… Będzie lepiej, jeśli pójdziesz na pola bez tych obręczy…

Chciał wyrazić wdzięczność, Amaktaris jednak jeszcze nie skończyła. Odwróciła się w drzwiach i dodała.

– Niewolniku… Naprawdę doceniam to, że opowiedziałeś o tej podsłuchanej rozmowie. Na folwarku nie będzie ci łatwo, ale powinieneś się wiele nauczyć, skoro nie jesteś głupcem. I nie chodzi tu tylko o machanie motyką… Nie chcę trzymać cię w okrutnej niepewności. Nie odsyłam cię na zawsze i zamierzam wezwać z powrotem do Mojej służby… Gdy nadejdzie czas, by wykorzystać twoje talenty. Oszlifowane, mam nadzieję.

Wypowiedziała te niosące otuchę słowa i odeszła, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.

XXIX

Podobnie, jak dwa dni wcześniej, zbudził go o świcie solidny kopniak. Nie znał wojownika, któremu powierzono zadanie dostarczenia do folwarku nowego niewolnika. Zachowywał się równie obojętnie i profesjonalnie jak większość żołnierzy, z którymi kapłan miał dotąd do czynienia. Nie zniżył się do rozmowy, przynajmniej obyło się jednak bez upokarzającej sceny odpinania łańcucha. Pozwolił Neferowi na nałożenie szaty, sandały polecił jednak przywiązać w pasie. Sam także był boso, co sugerowało, iż należy do elitarnej formacji załóg rydwanów bojowych. Bose stopy pozwalały lepiej utrzymywać równowagę na chybotliwej platformie pędzącego wozu. Perspektywa prawdopodobnej jazdy rydwanem wzbudziła u kapłana pewien niepokój. Wojownik silnym chwytem dłoni ujął niewolnika za ramię i skierował w stronę wyjścia. Nefer nie liczył na żadne śniadanie i nie pomylił się w tej sprawie. Po szybkim marszu kilkoma pogrążonymi w półmroku korytarzami znaleźli się na obszernym dziedzińcu pałacowych koszar. Słońce rozświetlało dopiero pierwszymi promieniami wschodnią połać nieboskłonu i panował jeszcze przyjemny chłód.

Garnizon wykorzystywał zapewne tę sprzyjającą porę do treningów i przegonienia koni, na placu stało bowiem w gotowości kilkanaście rydwanów bojowych, do których zaprzęgano właśnie zwierzęta. Pomimo, że należały do pałacowej gwardii i były bogato zdobione, pojazdy prezentowały się groźnie. Zwinne i szybkie, z opływową osłoną z przodu i z boków – wykonaną z drewna i rozpiętych na specjalnych ramach skór, wspierały się na pojedynczej, dwukołowej osi, umieszczonej na tylnej krawędzi lekkiej, plecionej platformy, stanowiącej podstawę wozu. Taka konstrukcja zapewniała egipskim rydwanom wyjątkową zwrotność. Do wygiętego w górę dyszla każdego pojazdu zaprzęgano dwójkę starannie dobranych, ułożonych, ale bez wątpienia ognistych rumaków. Parskały i przebierały kopytami, radując się najwyraźniej z perspektywy porannej przejażdżki.

Ponieważ był to tylko trening, konie cieszyły się ze swobody, nie nosiły bowiem skórzanych, wzmocnionych metalowymi płytkami pancerzy, które nakładano im przed bitwą. Okute brązem, wysokie koła rydwanów pozbawiono chwilowo groźnych, wystających na zewnątrz i ostrych jak brzytwa kos, które potrafiły wycinać krwawe bruzdy w szeregach wrogich wojsk. Nie było też zapasu strzał i oszczepów w specjalnych uchwytach. Załogę rydwanu stanowiło dwóch wojowników: woźnica i łucznik, walczący też w razie potrzeby oszczepem. Woźnica musiał bardzo sprawnie opanować sztukę posługiwania się lejcami, na lewym ramieniu miał bowiem zwykle zawieszoną dodatkowo owalną, drewnianą tarczę, którą osłaniał w boju siebie i towarzysza. Prowadzący Nefera żołnierz był zapewne woźnicą, skierował się bowiem do jednego z pojazdów, rzucił jakieś słowo dwójce przytrzymujących konie pomocników, prawdziwie ciepłe powitanie zachował jednak dla czarnej maści rumaków. Szeptał im coś do uszu, poklepywał po szyjach. Przyjmowały tę pieszczotę z widocznym zadowoleniem. Wojownik sprawdził następnie uprząż.

– Jechałeś już kiedyś rydwanem bojowym, niewolniku? – Spytał, wskakując zręcznie na platformę i chwytając owinięte wokół specjalnego guza wodze. Nie uznał za potrzebne zabrać tarczy.

– Nie, panie – odparł Nefer, który wojskowe pojazdy widywał dotąd tylko na urządzanych niekiedy w Abydos paradach, chociaż w młodości – jak niemal każdy chłopak – interesował się tym rodzajem broni.

– Stań za mną, chwyć mnie mocno w pasie i nie puszczaj, cokolwiek by się działo – polecił żołnierz.

– Tak, panie – z trudem opanował niepokój. O rydwanach armii faraona mówiono, że potrafią gnać jak pustynny wicher, a przecież Gwardia Królowej musiała posiadać najlepsze konie i najlepszych woźniców spośród wszystkich oddziałów. Przekonał się, że wojownik nie ma przy pasie żadnej broni. Najwidoczniej nie zamierzał ryzykować jakiegoś desperackiego odruchu swego przymusowego pasażera. Ledwie kapłan zajął wskazane mu miejsce, woźnica cmoknął na konie i szarpnął lejcami. Ruszyli szybko i pewnie w stronę otwartej już bramy, prowadzącej na półpustynny teren po zachodniej stronie pałacowego wzgórza. Nefer zdążył jeszcze zauważyć, że w ślad za ich rydwanem pomknął drugi wóz, z pełną, dwuosobową załogą, zaopatrzony w tarczę oraz wiązki strzał i oszczepy. Najwyraźniej niczego nie zostawiano tu przypadkowi.

Z całej drogi Nefer zapamiętał głównie szaleńcze podskoki pędzącego rydwanu, tumany wzniecanego przez obydwa pojazdy kurzu i własny, obłędny strach, gdy – bojąc się wypadnięcia z chybotliwego wozu – kurczowo obejmował w pasie wojownika. Gdyby rydwan się przewrócił, niewiele by to pomogło, na szczęście woźnica był mistrzem w swoim fachu. Tylko co jakiś czas kapłan ośmielał się odsunąć głowę od jego pleców i rzucać szybkie spojrzenia na okolicę, by zorientować się, dokąd właściwie jadą.

Ruszyli w stronę przeciwną do wschodzącego słońca, w dół Rzeki. Pałac, Stolica i sama Rzeka pozostały zresztą wkrótce z tyłu, gdy tak gnali skrajem pustyni po twardej, spalonej codziennym żarem ziemi. Tylko wąska wstęga intensywnej zieleni po prawej ręce wskazywała, gdzie znajduje się woda, zaczynają się zarośla, pola uprawne, domostwa. Po dłuższym czasie, gdy słońce wzniosło się już ponad wschodni horyzont, podobna smuga zieleni pojawiła się również przed nimi. Musiała to być odnoga Rzeki, która niedaleko za Memfis rozdzielała się na kilka ramion, albo – co bardziej prawdopodobne – poprowadzony od jednego z nich kanał. Gdy zbliżyli się bardziej, Nefer zobaczył rozległe pola uprawne, pełne dojrzewającej pszenicy i jęczmienia, kępy zarośli, gaje palmowe. Wszystko to żyło i rosło dzięki sieci pomniejszych kanałów nawadniających, odchodzących od głównego cieku, w którym nadal srebrzyła się woda. Najwidoczniej życiodajny wylew Rzeki docierał poprzez kanał i tutaj, w razie potrzeby wspierany pracą ludzi.

Istotnie, pomimo wczesnej pory, na polach i przy kanałach trudzili się liczni rolnicy. Zaczynały się żniwa, widać było pracujących sierpami żeńców, inni obsługiwali żurawie i kołowroty, nadal dostarczające wodę na wyżej położone pola, oczyszczali zamulone kanały. Rydwan zwolnił nieco i skierował się ku grupce ukrytych wśród palmowego zagajnika drewnianych zabudowań przy głównym kanale. Były to w większości zwykłe baraki oraz prosto, ale solidnie wzniesione stajnie, stodoły i spichlerze. Wyróżniał się stojący nieco na uboczu i odznaczający się pewną elegancją niewielki, piętrowy budynek z wysokim gankiem. Nie brakowało zagród dla zwierząt, a może też dla niewolników, skoro folwark bywał miejscem zsyłki i kary. Potwierdzał to widok kilku skutych łańcuchami mężczyzn, wykonujących różne prace w obejściu. Rydwany zajechały łukiem i gwałtownie zahamowały.

– Wysiadaj – polecił żołnierz.

Nieco oszołomiony, ale szczęśliwy, że udało mu się przeżyć szaleńczą jazdę, Nefer zeskoczył z pojazdu, zatoczył się, odzyskał jednak równowagę i z pewnym trudem zdołał powstrzymać mdłości. Przynajmniej raz brak śniadania okazał się przydatny.

– Jak na pierwszy raz, wyglądasz całkiem nieźle – rzucił żołnierz, po czym władczym gestem wezwał kręcącego się w pobliżu nadzorcę. – Sprowadźcie rządcę Pachosa” – rozkazał.

– Pan Pachos jeszcze nie wstał i nie będę go budził tylko z powodu dostarczenia nowego niewolnika – odparł z wahaniem uzbrojony w bicz, ciemnoskóry mężczyzna.

– Nic dziwnego, że śpi o tej porze, jeżeli nadal tak lubi wino – roześmiał się żołnierz. – Mnie tam wszystko jedno, ale nie mam zamiaru tracić czasu. Oto nowy niewolnik, przysłany do pracy na folwarku z Pałacu Pani Obydwu Krajów, Oby Żyła i Władała Wiecznie. Tutaj jest list w jego sprawie, przekaż to pismo Pachosowi.

– Tak, panie – Nubijczyk przyjął rulon papirusu, ucałował zamykającą go pieczęć i pochylił się w ukłonie.

Woźnica szarpnął lejcami, konie ruszyły ostro z kopyta. Po chwili obydwa rydwany stały się niewielkimi, ciemnymi punktami, wzniecającymi kolejne tumany kurzu.

Korzystając z wahania nadzorcy, który najwyraźniej nie bardzo wiedział, co począć z nowym niewolnikiem, Nefer nałożył sandały, zbliżył się do koryta z czystą wodą, padł na kolana i zaczął chciwie pić. Nie spodziewał się śniadania, pragnął jednak ugasić narastające pragnienie, skoro nadarzyła się taka okazja. Okazało się to błędem. Na jego plecy spadł nagle cios bicza.

– Czy pozwoliłem ci pić, psie? – Wściekał się nadzorca. – To nie Pałac tylko miejsce, w którym tacy jak ty pracują. Zerwać z niego te dworskie szaty i skuć go – przyzwał dwóch kolejnych strażników.

– Te szaty i sandały podarowała mi osobiście Najwspanialsza Królowa, Oby Żyła i Władała Wiecznie – Nefer żachnął się, tkwiąc w uchwycie silnych rąk. – Ona sama pozwoliła mi je zachować – to już zabrzmiało nieco żałośnie, powstrzymało jednak Nubijczyka.

– Zobaczymy – powiedział, spoglądając znacząco na list, którego, kapłan był tego absolutnie pewien, i tak nie zdołałby przeczytać. – Z pewnością Wielka Pani nie zabroniła jednak zakuć cię w kajdany, inaczej nie znalazłbyś się tutaj – zarechotał. – Zostawcie mu te łachy, skoro tak tego pragnie i skujcie go tak, jak stoi. Znajdziemy dla niego miejsce, w którym z pewnością się nie ubrudzą – teraz rechotali już wszyscy trzej nadzorcy. Sprawnie nałożyli na przeguby rąk i kostki nóg Nefera metalowe obręcze. Krótkie łańcuchy, którymi były połączone, pozwalały na stawianie niewielkich kroków, pozostawiały jednak nieco swobody rękom. No tak, miał przecież pracować.

– O ile pamiętam, to Krzywy Kanał wymaga oczyszczenia. To zadanie w sam raz dla naszego dworskiego eleganta. Ruszaj, psie!

Popchnięty przez nadzorcę, Nefer omal nie upadł, potem starał się iść na tyle szybko, by pomimo łańcuchów nadążyć za prześladowcą i nie narażać się na kolejne szturchnięcia. Oddalili się od zabudowań folwarku i znaleźli w bardziej odległym zakątku, osłoniętym palmowym gajem oraz dość gęstymi zaroślami. Przebiegał tutaj niezbyt szeroki, istotnie zakręcający ostro kanał, który łączył się z większym ciekiem i miał zapewne doprowadzać wodę do palmowego zagajnika. Pomimo tego, że od wylewu upłynęło już sporo czasu, nadal go nie oczyszczono i zalegało w nim więcej mułu i błota niż wody. Nie najlepiej świadczyło to o sposobie zarządzania folwarkiem, uznał Nefer. Wkrótce przekonał się, że to on osobiście będzie miał okazję nadrobić owe uchybienia. Nubijczyk silnym kopniakiem posłał go do kanału. Na szczęście zalegający muł złagodził upadek, ale twarz i, oczywiście, szaty Nefera natychmiast uwalały się błotem. W ślad za niewolnikiem w kanale wylądowała prosta łopata z drewnianą łyżką.

– Do wieczora masz oczyścić kanał, przynajmniej do zakrętu. Dopóki tego nie zrobisz, nie dostaniesz jedzenia. Czy to jasne? – zawołał Nubijczyk, potrząsając groźnie biczem.

– Tak, panie – odparł ponuro Nefer, bo i cóż mógł zrobić? To istotnie nie był Pałac Najwspanialszej z Bogiń, Oby Żyła i Władała Wiecznie.

Stał po uda w błocie, tak, że jego głowa zaledwie wystawała ponad krawędź kanału. Ten ostatni miał pięć, może sześć kroków szerokości. Do wskazanego przez nadzorcę zakrętu było natomiast około stu kroków. Potem kanał niknął wśród zarośli. Zadanie było niewykonalne dla jednego niewolnika uzbrojonego w prymitywną łopatę, z czego Nefer natychmiast zdał sobie sprawę. Nie miał jednak innego wyjścia, musiał przynajmniej spróbować. Może to ułagodzi strażników i dostanie jednak obiad albo kolację?

Początek okazał się bardzo trudny. Nie był przyzwyczajony do takiej pracy, przeszkadzały też łańcuchy. Dopiero z czasem przekonał się, że pomyślano je w taki sposób, aby utrudniały opór albo ucieczkę, przy odrobinie wprawy dało się w nich jednak pracować. Rytmicznie machał łopatą, wyrzucając żyzny muł poza krawędź kanału. Obiecał sobie, że nie będzie oceniał, jak bardzo zbliżył się do zakrętu. To mogłoby tylko zniechęcać.

Wkrótce słońce paliło już mocno, niezbyt gęsto posadzone palmy dawały tylko odrobinę cienia. Błogosławił Królową, że pozwoliła mu zachować szatę. Nawet ubłocona, osłaniała jednak przed słonecznymi promieniami. Może, gdyby nie opierał się przed jej zdjęciem, nie trafiłby do tego kanału, ale tak czy inaczej, słońce spaliłoby mu wtedy skórę. Nigdy nie pracował długo w pełnym słońcu, spędził ostatnio sporo czasu w lochu, a i służba w pałacu Najjaśniejszej też pozwalała chronić się przed żarem dnia. Jego skóra nie była przygotowana do sytuacji, w jakiej się znalazł i tym samym podatna na oparzenia. Znalazł kupioną jeszcze na targu chustę, która szczęśliwie zaplątała się w fałdzie szaty i obwiązał nią głowę, zyskując dodatkową osłonę.

Wkrótce przekonał się też, jaką udręką mogą być w błotnistej niecce komary i inne insekty. Zwłaszcza dla kogoś zakutego w łańcuchy. Trochę pomagała szata, resztę ciała sam umazał błotem, które po zaschnięciu dawało pewną ochronę. Aby skrócić sobie czas, starał się myśleć o rzeczach przyjemnych. Przywoływał obrazy Any, witającej go z uśmiechem, gdy wracała ze szpitala, Najwspanialszej, zasiadającej w Świetlistej Chwale na Tronie Bogów, siebie samego, pokrywającego pocałunkami Jej stopy, roześmianej Irias, wreszcie – przypomniał sobie widok nagiej, zmieniającej szaty Królowej Amaktaris, zaprawdę Wspaniałej.

Tej właśnie wizji uczepił się z całych sił. Ze wszystkimi szczegółami, które teraz pojawiały się przed jego oczyma z niezwykłą dokładnością, przypominał sobie Jej kształtną sylwetkę, ozdobioną wypukłościami lekko sterczących piersi. Ich sutki twardniały z powodu wkradającego się do komnaty chłodu, a może nie tylko chłodu… Wyobraził sobie, że ośmiela się ich dotknąć, musnąć wargami. Było to, oczywiście, nie do pomyślenia, ale w końcu i tak został już wygnany, tkwił skuty w błotnistym kanale, więc nie miał nic do stracenia.

Jego wargi mocniej wpiły się w jeden z sutków. Poczuł, jak nabrzmiewa i twardnieje pod tym dotykiem, na podobieństwo rozkwitającego pąka kwiatu. Lekko nadgryzł ten pąk i został nagrodzony cichym jękiem zadowolenia. Poczuł, jak Jej dłonie chwytają go za odrastające włosy i mocniej dociskają do biustu głowę, usta, język. Starał się objąć wargami jak najwięcej, by potem zaciskać je powoli, na samym wierzchołku tego wzgórka. Oderwała jego twarz i przysunęła usta do drugiej piersi. Powtórzył swoje pieszczoty.

Potem zapragnął poszukać czegoś więcej. Tutaj nikt mu tego nie bronił. Zaczął od poznania doliny pomiędzy wzgórzami. Smakował językiem skórę, czuł jej delikatność, gdy lekko uginała się pod naciskiem, przypominał sobie zapach, zapach pięknej kobiety, pomieszany z wonią nieznanych mu perfum. Potem ruszył w dół, by odkryć kolejne lądy. Upadł na kolana i trafił ustami na studnię. Wpił się językiem, sięgał w głąb, pragnąc dotrzeć do wody, źródła życia. Nic nie znalazł, ale Ona poprowadziła teraz jego wargi ku kolejnej studni. Tutaj odszukał wreszcie wilgoć. Gdy zaczął ją chciwie zlizywać, popłynęła ku jego ustom coraz silniejszą strugą. Spijał ją, niczym wędrowiec na środku pustyni, którym przecież był, ale strumień, a potem prawdziwa rzeka, okazały się niewyczerpane. Lecz i on pragnął tej wilgoci, wody, życia. Wbijał się coraz głębiej, szukał językiem i wargami. Wpierw poczuł trudno uchwytne drżenie, które po chwili przerodziło się w narastające, gwałtownie wstrząsy. Nie pomny na nic, chciał iść dalej i pić ze źródła życia.

Wtem jakaś przemożna siła oderwała jego głowę i uniosła w górę. To Ona chciała czegoś więcej. Powstał i był gotowy, by ofiarować także coś od siebie…

Potknął się i ponownie upadł w błoto. To łańcuchy przypomniały o swoim istnieniu. Klęczał umorusany w kanale i powoli wracał do rzeczywistości. Obraz Amaktaris uleciał gdzieś w dal, ku niedostępnym dla kapłana wyżynom niebios. O niedawnych fantazjach przypominał tylko sterczący penis. W taki sposób nigdy nie zdoła skończyć wyznaczonej mu pracy. Przeklął się w duchu za głupotę i poszukał łopaty. Teraz starał się już pilnować własnych myśli i ograniczać je do bardziej konwencjonalnych wizji.

Z czasem, niepostrzeżenie coraz częściej, zaczęły się też pojawiać wizje Ahmesa, a raczej przyrządzanych przez przyjaciela potraw. Słońce minęło już najwyższy punkt swojej drogi, gdy ponownie pojawił się nubijski nadzorca.

– Marnie ci idzie, dworski strojnisiu – zadrwił. – Musisz się bardziej postarać, aby nie wylądować głodnym w ciemnicy.

Narastające pragnienie złamało dumę Nefera.

– Panie, błagam chociaż o odrobinę wody.

– Milcz, psie. Możesz dostać tylko to – z pełnego zamachu ramienia smagnął kapłana biczem przez plecy. Gdy Nefer skulił się, chroniąc głowę, na jego barki i ramiona spadło drugie oraz trzecie uderzenie. Na szczęście nadzorca nie używał okrutnego bicza wyposażonego w ołowiane kulki lub rozrywające ciało haczyki, ból i tak był jednak straszliwy. Szata nie była w stanie go zmniejszyć, choć może uchroniła kapłana przed poważniejszymi ranami skóry.

– Pracuj dalej, kundlu – rzucił Nubijczyk i wreszcie odszedł.

Nefer odczuwał coraz silniejsze pragnienie. Całe szczęście, że napił się obficie rankiem, w przeciwnym razie nie zdołałby wytrzymać całego dnia bez wody. A na to się najwyraźniej zanosiło. Stał co prawda po pas w błotnistym kanale, ale woda, którą mógł tu znaleźć, była mętna i cuchnąca. On sam, przed południem, nie mając zresztą innego wyjścia, wypróżnił się do kanału. Inni czynili zapewne podobnie, tu i gdzie indziej. A były jeszcze zwierzęta. Ana wielokrotnie ostrzegała wszystkich, czy chcieli tego słuchać czy nie, przed piciem takiej wody. Twierdziła, że ci, którzy to czynią, często potem chorują. Z pewnością można było jej wierzyć. Na swojej pracy uzdrowicielki znała się jak mało kto.

Zacisnął wargi i siłą woli powstrzymał się przed zanurzeniem ust w cuchnącej breji. Dostępność tej zatrutej wody jeszcze bardziej powiększała męki pragnienia. Coraz trudniej było mu teraz przywołać przed oczy obraz inny, niż Ahmesa podającego mu dzban wybornego piwa. Nieproszone, pchały się za to wizje niewolnicy umierającej z pragnienia na Placu Śmierci. Czy jego obecne cierpienia zostały nakazane przez Najwspanialszą? Czy to właśnie był początek kary? Wiedział już, że męczarnie, a nawet śmierć z pragnienia, mogły spotkać tych, na których spadał Jej gniew. Co prawda, do kanału trafił raczej przypadkiem, a właściwie skutkiem własnego braku pokory. Ona zapewne tego nie nakazała. Strażnicy nawet nie otwarli wówczas listu dostarczonego przez żołnierza.

Tak naprawdę, spodziewał się nawet zmiany swego losu, gdy zaspany lub pijany Pachos obudzi się wreszcie i przeczyta pismo w jego sprawie. Mijało jednak popołudnie i nic się nie działo. Nadal machał łopatą i marzył o dzbanie piwa. A może jednak Królowa okazała niewolnikowi surowość? Nie, przecież jeszcze poprzedniego dnia sam słyszał, jak Najjaśniejsza obiecała wezwać go ponownie na Dwór. Nie mogła pragnąć jego śmierci. Co innego jednak ból i pragnienie. Czy to miała być jego lekcja posłuszeństwa? I co to za ciemnica, którą groził nadzorca? Przynajmniej nie będzie tam żaru słońca. Otępiały z pragnienia, myślał z coraz większym trudem, coraz trudniej przychodziło mu też usuwanie mułu. Nie zauważył nawet, że słońce wreszcie skłoniło się ku zachodowi. Nadchodził błogosławiony przez wszystkich Bogów wieczór.

Nadzorca pojawił się dopiero o zmierzchu. Krytycznym spojrzeniem ocenił postępy w oczyszczaniu kanału. Neferowi udało się usunąć muł zaledwie z połowy wyznaczonego odcinka.

– Ty leniwy psie. To nie Pałac, tylko miejsce gdzie trzeba uczciwie zapracować na chleb – znowu smagnął niewolnika biczem. – Wyłaź. I zapomnij o jedzeniu. Jutro tu wracasz i niech cię bogowie mają w opiece, jeśli nie skończysz pracy.

Kapłan z trudem wygramolił się z kanału. Nie pomagały w tym muł, strome ściany, kajdany i zmęczenie. Przynajmniej Nubijczyk tym razem nie użył swego bicza. Powrotna droga na folwark okazała się jeszcze trudniejsza, niż poprzednim razem.

– Pospiesz się, darmozjadzie. Czeka na mnie dzban piwa i kolacja. Ty nie licz jednak na nic – zadrwił nadzorca, boleśnie godząc Nefera w najczulszy punkt jego ostatnich marzeń.

Większość niewolników spędzono już z pól i zamknięto w zagrodach. Wolni pracownicy, bo i takich nie brakowało na folwarku podczas żniw, krążyli pomiędzy mieszkalnymi barakami, zbierali się przy płonącym wesoło ognisku, raczyli piwem i jęczmiennymi plackami. Nawet niewolnikom pozwolono napić się do syta wody i rozdano im podobne, jęczmienne placki. Nefer jeszcze niedawno nienawidził tych przypominających glinę wypieków, teraz dopiero zrozumiał, jak bardzo się mylił w tej sprawie. Zgodnie z zapowiedzią nadzorcy nie otrzymał jednak nawet okruszyny. Liczył przynajmniej na wodę, może nawet możliwość obmycia się. Odmówiono mu i tego. Strażnik bez zwłoki skierował kapłana w stronę usytuowanej na uboczu, głęboko wkopanej w grunt ziemianki. Był to właściwie loch, bez otworów okiennych, za to z solidnymi, okutymi drzwiami z drewna. Nubijczyk odsunął rygiel.

– Właź, psie.

– Panie, proszę o trochę wody – Nefer podjął ostatnią, rozpaczliwą próbę wzbudzenia litości. Odpowiedzią był kolejny kopniak, który cisnął go w głąb ziemianki. Klnąc z powodu zapadającej ciemności, strażnik odszukał metalowy pierścień osadzony we wzmacniającym ścianę, drewnianym palu i umocował do niego kajdany skuwające dłonie niewolnika.

– Gnij, strojnisiu. Masz szczęście, że jesteś potrzebny do pracy, inaczej nieprędko byś stąd wyszedł.

Nubijczyk zostałby pewnie dłużej, aby napawać się poniżeniem swej ofiary, ale odwołał go któryś z kolegów, przypominając, że czeka na nich dzban piwa. Na pożegnanie nadzorca nie odmówił sobie przyjemności wymierzenia więźniowi kolejnego kopniaka. Nefer został sam, w głębokiej ciemności. „I tak, znowu trafiłem do lochu” – pomyślał ponuro.

Loch w pałacowym więzieniu był jednak miejscem nieporównywalnie lepszym od tej nory, chociaż kapłan dopiero teraz potrafił to docenić. Tam było sucho, miał w miarę czystą słomę, wolne od kajdan ręce i słabe, ale jednak światło. Podawano też zazwyczaj regularnie jedzenie i wodę. Tutaj jedyną ulgę stanowił brak promieni palącego słońca i wilgotny chłód. Początkowo było to nawet przyjemne po żarze dnia, po pewnym czasie Nefer zaczął jednak odczuwać coraz bardziej przenikliwe zimno. „Jakiś czas w tej norze, bez możliwości ruchu, i naprawdę można tu zgnić, albo nabawić się choroby” – pomyślał z obawą.

Królowa nie mogła przecież chcieć, aby tak skończył, nie po to wysłała go do folwarku. Sama tak powiedziała. Czy jednak naprawdę więziono go tutaj z Jej woli? Czy wszystko, co go dziś spotkało, odbyło się istotnie z rozkazu Świetlistej Pani? Zaczynał mieć wątpliwości. To jednak nie miało znaczenia. I tak nic nie mógł na to poradzić, przynajmniej w tej chwili. Okazało się, że w lochu jest sporo robactwa. Na to też niewiele mógł zaradzić, poza szczelnym owinięciem się nieocenioną szatą. Podobnie jak w kanale, pomagało też nieco błoto na skórze. Dzięki bogom, nie było szczurów. Skoro więźniom i tak nie podawano jedzenia, gryzonie nie miały tutaj czego szukać, a w okolicy nie brakowało napełnianych właśnie ziarnem spichlerzy.

Neferowi nadal dokuczało pragnienie. Nie chciał poszukiwać ewentualnych kałuż na brudnej, błotnistej podłodze. Na szczęście, wilgoć zbierała się też na słupie i innych drewnianych elementach ścian ziemianki, a zwłaszcza na metalowym pierścieniu i jego własnych kajdanach. Zlizywał chciwie każdą kroplę, którą znalazł po omacku językiem. Obszedł całą dostępną mu w łańcuchach, niewielką przestrzeń lochu. Przypomniał sobie o metalowym kluczu do skrzyni, nadal wiszącym na jego szyi i też zlizał z niego wilgoć. Wody było wciąż za mało, odczuł jednak pewną ulgę. Miał nadzieję, że za jakiś czas wilgoć ponownie skropli się na zimnym metalu. Wtedy będzie mógł raz jeszcze się napić. Przynajmniej przestał mieć wizje Ahmesa i dzbana z piwem. Zamiast tego zdołał przywołać obraz Bogini zasiadającej na Świetlistym Tronie. Wyobraził sobie, że błaga Ją o łaskę. Zmęczenie wzięło jednak górę i zasnął, zanim doczekał się odpowiedzi na swe prośby.

XXX

Zimno, wilgoć i niewygodna pozycja sprawiły, że obudził się wcześnie. Dzięki temu zdołał się napić, ponownie zlizując wszystkie krople wody, które zebrały się przez noc w miejscach, do których zdołał sięgnąć. Wkrótce potem pojawił się znienawidzony nadzorca.

– Nie śpisz już, dworski kundlu? Tym lepiej. Ruszaj się, kanał czeka.

Uwolnił Nefera i wypchnął go na zewnątrz. Było jeszcze przed świtem, ale folwark budził się już z wolna do życia. Żeńcy i inni pracownicy spożywali pospieszne śniadanie przed wyruszeniem na pola. Karmiono i pojono zwierzęta. Zgodnie z zapowiedzią, kapłan nie otrzymał jednak ani chleba, ani wody. Wzbudziło to nawet pewne zdziwienie jednego ze strażników, odczuwającego – być może – odrobinę współczucia.

– Rozumiem, że nie dajesz mu jedzenia, Taharze – zwrócił się do Nubijczyka. – Ale nie wytrzyma drugiego dnia bez wody.

– Musi mu wystarczyć to, co znajdzie w kanale. Przysłano go z Pałacu, spójrz na jego ręce. To pasożyt, który nigdy w życiu uczciwie nie pracował. Nienawidzę takich pijawek. Jeśli ten dworski pies jest zbyt delikatny, by pić wodę z rowu, to tym gorzej dla niego.

To zakończyło dyskusję i Nefer pognany został bez dalszej zwłoki do znanego mu już kanału. Aby uniknąć upokarzającego i bolesnego kopniaka, tym razem uprzedził nadzorcę i sam zeskoczył w błoto.

– Masz dzisiaj dokończyć usuwanie mułu aż do zakrętu. Zajrzę tu około południa, jeśli uznam, że się starasz, to może dam ci wody – rzuciwszy tę obietnicę, która miała bardziej udręczyć, niż zmotywować niewolnika, Nubijczyk ruszył w swoją stronę.

Do oczyszczenia pozostała około połowa wyznaczonego odcinka, ale praca posuwała się wolniej. Nefer nabrał wprawdzie doświadczenia, jak posługiwać się łopatą pomimo skutych rąk, odczuwał jednak zmęczenie i osłabienie. Trudno mu było nawet przywołać wizje Najwspanialszej, czym pocieszał się poprzedniego dnia. Pojawiały się obrazy Ahmesa i jego piwa, co i tak było lepsze od natrętnych myśli o skazańcach umierających z pragnienia na Placu Śmierci. Z wysiłkiem zdołał wytrwać przy postanowieniu nie picia ohydnej, śmierdzącej wody, w której stał. Z każdą kolejną chwilą było to trudniejsze, podczas gdy słońce wędrowało po nieboskłonie i przypiekało coraz mocniej. Nie liczył zbytnio na spełnienie obietnicy nadzorcy, toteż nie zdziwił się, gdy ten przyszedł sporo przed południem, gdy do oczyszczenia zostało jeszcze około dwudziestu kroków kanału.

– Nie nadążasz, psie – rzucił Nubijczyk. – Nie zasłużyłeś na wodę.

Ostentacyjnie sięgnął po przytroczony do pasa bukłak i upił kilka łyków. Nefer, zdając sobie sprawę z bezowocności wszelkich błagań, nie zniżył się do próśb. Wyraźnie zawiedziony, nadzorca smagnął go raz i drugi biczem, po czym szczęśliwie odszedł. To drobne zwycięstwo, chociaż okupione bólem i narastającym pragnieniem, podniosło kapłana na duchu. Przez jakiś czas pracował szybciej, chcąc zbliżyć się do zakrętu. Potem naszła go jednak myśl, czy nawet jeżeli oczyści kanał, otrzyma jedzenie i picie.

Jeśli wrogi mu strażnik nadal będzie go głodził i odmawiał wody, z pewnością nie przeżyje. Nie mogło to być intencją Królowej, z Jej własnych ust usłyszał obietnicę powrotu na Dwór. Czy jednak wykonywano tu nadal rozkazy Najjaśniejszej? Był już teraz niemal pewien, że nie. Może w takim razie powinien spróbować ucieczki, dopóki miał jeszcze jakąś szansę i resztkę sił? Szybko zdał sobie sprawę z bezsensowności takiej próby. Skuty łańcuchami, nie uciekłby daleko. Zresztą nie przypadkiem jako miejsce zsyłki wybrano folwark usytuowany nad poprowadzonym na pustynię kanałem. Jedyna droga prowadziła stąd wzdłuż tego cieku wodnego, piesza ucieczka na bezwodne pustkowie równała się wyrokowi śmierci. Może powinien przynajmniej poszukać gdzieś czystej wody na własną rękę? Nie mógł jednak opuścić na dłużej przeklętego kanału, zresztą zdatna do picia woda z pewnością dostępna była tylko w studni lub zbiorniku przy zabudowaniach folwarku. Przynajmniej on sam tak by to urządził. Popołudnie mijało powoli.

Niewesołe rozmyślania Nefera przerwało niespodziewanie parskanie koni i skrzypienie kół. Drogą pomiędzy palmami przeciskał się rydwan bojowy, powożony przez Harfana. Wojownik wyposażony był w pełen rynsztunek myśliwski, uzbrojony w oszczep, łuk i krótki sztylet. Zatrzymał zaprzęg przy brzegu kanału i przyglądał się dłuższą chwilę ubłoconemu niewolnikowi. ”Czego on tu szuka? Przyjechał, aby ze mnie drwić? Nadal pragnie zemsty?” – przemknęło kapłanowi przez głowę.

Libijczyk zręcznie zeskoczył na ziemię.

– A więc to tutaj trafiłeś – rzucił. – Wyłaź z tej dziury.

– Muszę przed wieczorem dokończyć oczyszczanie kanału, panie. Inaczej nie dostanę jedzenia i wody.

– Nic mnie to nie obchodzi. Śmiesz mi się sprzeciwiać, niewolniku? – Harfan sięgnął po przytroczony do pasa bicz. Po chwili opanował jednak atak gniewu. – Chcę z tobą porozmawiać, a nie mam zamiaru krzyczeć. Wyłaź.

Nefer z pewnym trudem wygramolił się na brzeg. Libijczyk przyjrzał mu się dokładniej, po czym, ku zdumieniu kapłana, sięgnął za pazuchę i podał jęczmienny placek.

– Jedz, nie chcę, żebyś był z mojego powodu stratny.

Przyjął ten skarb z największym szacunkiem. Miał okazję przekonać się, że jego wcześniejsza nienawiść do jęczmiennych placków była wobec nich wielce niesprawiedliwa. Co więcej, Harfan – widząc, że Nefer ma problemy z wsunięciem twardego jak kamień wypieku w spierzchnięte usta – podsunął mu także odpięty od pasa bukłak. Woda, chociaż ciepła, smakowała jak najwspanialszy nektar.

– Dziękuję, panie. Dzielisz się chlebem i wodą z niewolnikiem? Ty, wojownik Królewskiej Gwardii? – Nie potrafił powstrzymać się przed tą uwagą.

– Nawet wrogów zabijam moim oszczepem, ale nie głodzę – burknął Harfan. – A widzę, że potrzebowałeś tego placka i wody. Przyjechałem zresztą w innej sprawie. Chciałem wyrazić uznanie dla twojej odwagi.

– Odwagi? Ty, panie?

– O niewolniku, który upokorzył pewnego księcia, mówi cały Pałac. To wymagało odwagi. Jesteś co prawda nikim, ale mieliśmy okazję skrzyżować oszczepy. Wiedz, że twoja krew nie skala mojego ostrza, gdy cię zabiję. Uznałem, że powinienem ci to powiedzieć.

– Chcesz mnie zabić tu i teraz, panie?

– Nie, jesteś skuty i zbyt osłabiony. Zresztą nadal jesteś żółtodziobem… Poczekam, aż czegoś się nauczysz.

– To bardzo wspaniałomyślne z twojej strony, panie.

Harfan nie zauważył albo zignorował ironię.

– Jestem prostym wojownikiem i nie znam się na dworskich zawiłościach. Oceniłem cię po obroży na szyi. Przyznaję, że się pomyliłem. Masz odwagę, a walka z tobą nie przyniosła mi ujmy.

– To szlachetne słowa, panie. Ja… wtedy, w ostatnim starciu, walczyłem nieczysto. Chciałem wygrać za wszelką cenę, po tych wszystkich razach, gdy wylądowałem na piasku.

– Chciałeś popisać się przed Królową Amaktaris, Oby Żyła i Władała Wiecznie – to nie było pytanie.

–To prawda, Panie. Upokarzało mnie to, że pomiatałeś mną w Jej obecności.

– To nawet zabawne. Najdostojniejsza od lat przysyła swoich osobistych niewolników na plac, by dostawali w skórę. A tu proszę, jeden z nich pokonał mnie, najlepszego oszczepnika w Gwardii. A i Ona miała spore problemy…

– Dobrze wiesz, że to ostatnie było przypadkiem, panie – oddał pusty bukłak.

– Przypadek nie przypadek. Królowa Amaktaris nie przegrywa z byle kim, a już z pewnością nie z niewolnikiem – przyjrzał się nędznej kondycji skutego, wyczerpanego Nefera. – Ale to nie z tego powodu jesteś tutaj, w takim stanie. Ona z pewnością nie nakazała, aby cię głodzić, tylko dlatego, że nie zdołała wygrać na placu ćwiczeń. Chociaż Jej rozkazy potrafią być bardzo dziwne… – dodał, jakby do siebie. – No, czas na mnie, mam nadzieję, że wyjdziesz z tej dziury, tak, żebym mógł cię zabić, skoro złożyłem taką przysięgę.

Nie czekając na pożegnanie czy podziękowania ze strony Nefera, wskoczył na rydwan, zręcznie zawrócił zaprzęg i zniknął po chwili między palmami. Wzmocniony na ciele i duchu, kapłan ponownie wziął się do pracy. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie przyjacielskich niemal odwiedzin Harfana. I tego, że wojownik nie tylko właściwie go przeprosił, ale na dodatek podzielił się chlebem i wodą. Z nim, pogardzanym uprzednio niewolnikiem.

„Czy to Najjaśniejsza wydała mu takie polecenie?” – Przemknęło przez głowę Nefera. Ostatnie słowa wojownika mogły to sugerować. Odrzucił jednak to przypuszczenie. Bezpośredni rozkaz Królowej sprawiłby może, że Harfan dałby mu jeść i pić, ale Ona niemal na pewno nie wiedziała, co dzieje się z Jej niewolnikiem zesłanym do pracy na folwarku. Słowa Libijczyka utwierdziły Nefera w tym przekonaniu. W takim razie, wojownik przybył tu z własnej inicjatywy i sam z siebie okazał mu… właściwie przyjaźń. Pomimo zapowiedzi, że planuje go kiedyś zabić. Tym akurat nie zamierzał się jednak teraz martwić. Cieszył się z wody i jęczmiennego placka, oraz z tego, że do zakrętu było już coraz bliżej.

Spodziewał się, że Tahar – podobnie jak w południe – zjawi się szybko, by móc uznać, że niewolnik nie zdążył oczyścić kanału. Przez długi czas nikt jednak nie przychodził. Dzięki temu zdołał skończyć pracę. Wyrzucił ostatnią łopatę mułu, oparł się ciężko na trzonku i po prostu stał. Osiągnął cel, do którego dążył wytrwale od dwóch dni. Co teraz? Przyszło mu czekać nadspodziewanie długo. Dopiero gdy zapadał już zmrok, pojawił się nadzorca.

Ku zdumieniu Nefera, nie był to Tahar, ale jakiś inny strażnik. Obojętnie polecił niewolnikowi wyjść z kanału i bez specjalnej złośliwości poprowadził ku zabudowaniom folwarku. Panował tam normalny, wieczorny ruch. Tym razem kapłanowi pozwolono się wreszcie napić z koryta czystej wody. Pomimo opróżnienia bukłaka Harfana, nadal był spragniony i pił chciwie. Otrzymał też przydziałowy, jęczmienny placek. Zawierał wyczuwalnie więcej otrębów niż placek Harfana, ale i tak smakował cudownie. Nadal nigdzie nie było widać Tahara. Po ukończeniu kolacji Nefer spodziewał się zapędzenia do niewolniczej zagrody, miał bowiem nadzieję, że nie powróci już do wilgotnego lochu. Tymczasem spotkała go niespodzianka.

– Obmyj się – polecił strażnik i oblał go dwoma wiadrami cennej wody, zaczerpniętej z koryta. Nie były to co prawda luksusy, jakich kapłan doświadczał w pałacowej sadzawce, ale zdołał z grubsza oczyścić twarz, ręce i nieco już poszarpaną szatę. Nadzorca wskazał mu następnie ów odosobniony, wyróżniający się bardziej wyszukaną architekturą budynek. Ruszyli ku schodom prowadzącym na ganek. Strażnik zapukał do zamkniętych drzwi.

– Panie, tak jak rozkazałeś, przyprowadziłem niewolnika.

W otwartych drzwiach stanął niezbyt postawny mężczyzna, kilka lat młodszy od Nefera. Ubrany w strój wykonany z dobrego materiału, porządny i wygodny. Oznakę jego pozycji, bo był to zapewne rządca Pachos, stanowił ciężki, srebrny naszyjnik. Gdyby nie szata i srebro, wyglądałby jak typowy, przeciętny mieszkaniec jakiegoś miasta czy wioski. Odprawił strażnika i gestem nakazał Neferowi wejść do środka.

Piętro podzielone było zapewne na dwa pomieszczenia, nigdzie nie było bowiem widać żadnej maty czy łóżka, w tylnej ścianie umieszczono natomiast kolejne drzwi. Nefera uderzył luksus wyposażenia tego pokoju. Znał przecież świątynne komnaty i gabinety arcykapłanów. Ostatnio miał też okazję bywać w osobistych apartamentach Najwspanialszej. Urządzenie gabinetu Pachosa niewiele im ustępowało. Dywany, makaty, meble z kosztownego drewna, miedziane i szklane naczynia. Najwyraźniej rządca Pachos lubił nie tylko wino, chociaż aktualnie sprawiał wrażenie całkowicie trzeźwego, ale także wszelkie inne luksusy i urządził sobie na tym zapadłym folwarku całkiem miłe gniazdko.

Nie brakowało nawet kompletu do gry dowódców, może nie tak wspaniałego jak ten, którym grywała Władczyni, ale jednak wykonanego z drewna bardzo starannie. Nefer zauważył, że na jednej ze ścian zawieszono, wyróżniającą się na tle czarnej makaty, parę obręczy ze złocistego metalu, bardzo szczególnych obręczy. Pachos dostrzegł utkwiony w nich wzrok kapłana.

– Tak, to te obręcze – odezwał się lekko chrapliwym, ale przyjemnym głosem. – Jestem, a raczej byłem, tym, kim ty jesteś teraz. Osobistym niewolnikiem Jej Dostojności, Boskiej Królowej Amaktaris Wspaniałej, Oby Żyła i Władała Wiecznie. Raczej niezwykłym, osobistym niewolnikiem. Pierwszym, którego miała. Jak się powodzi naszej Pani? Czy nadal ma kłopoty z rozgrywką? – Wskazał na komplet do gry.

– Prawdę mówiąc tak, panie. Zbytnio ryzykuje i naraża Królową.

– Zawsze taka sama – w głosie Pachosa pojawiła się nuta… czyżby zazdrości wobec Nefera? – Na szczęście, są tacy, którzy czuwają, by usuwać ciernie spod Jej stóp. Ale wróćmy do ciebie – urwał, przerywając w zarodku wszelkie pytania Nefera. – Siadaj i jedz – wskazał na zastawiony dość bogato stół. – Nie mogę cię jeszcze rozkuć, ale powinieneś sobie poradzić. Mogę natomiast zaproponować ci wino.

Na stole, obok talerzy z mięsem, serem, chlebem i owocami, umieszczono też sporych rozmiarów dzban.

– Wolałbym piwo, Panie – zaryzykował Nefer. Nie wzbudził jednak gniewu Pachosa.

– Nie mam piwa, a nie chcę po nie posyłać. Wszyscy wiedzą, że lubię wino – zabrzmiało to niemal jak usprawiedliwienie. – Jedz.

Pozwolił, by niewolnik zaspokoił głód. O wiele bardziej kapłan łaknął jednak w tej chwili informacji.

– Podobno jesteś tu już od wczoraj i przeżyłeś ciężkie chwile?

– Pracowałem dwa dni w kanale, bez jedzenia i wody – nie widział powodu, by temu zaprzeczyć.

– Tak się złożyło, że nie było mnie, gdy cię przywieziono – Nefer pominął milczeniem to oczywiste rozminięcie się z prawdą. – A list w twojej sprawie – wskazał na odpieczętowany zwój – dopiero dzisiaj trafił w moje ręce.

A więc podejrzenia Nefera były słuszne, nadzorca celowo nie przekazał pisma, by móc go dręczyć. Co na to jego zwierzchnik? Jak się okazało, właściwie nic.

– Pewien gwardzista zawiadomił mnie niedawno o twojej obecności, ale nie mogłem odwołać wcześniejszych rozkazów Tahara. Takie podrywanie autorytetu nigdy nie jest właściwe, chyba to rozumiesz? Nakazałem jednak, by postępy twojej pracy sprawdził ktoś inny, jak najpóźniej. Chyba zdążyłeś z oczyszczeniem kanału?

„A co z twoim autorytetem, Panie?” – Pomyślał Nefer, milcząc. Pachos najwyraźniej niezbyt dobrze radził sobie z zarządem folwarku. Sprawiał zresztą wrażenie, jak gdyby niewiele go to obchodziło, bo ma ważniejsze sprawy na głowie. Istotniejsza była nowina, że to Harfan upomniał się o niego i, być może, uratował mu w ten sposób życie.

– Najwspanialsza i Najpiękniejsza z Bogiń pisze tu, że masz poznać pracę rolników, nauczyć się szacunku dla lepszych od siebie, oraz ujrzeć, jak żyje lud pod Jej panowaniem. Potem wezwie cię do Pałacu – czyżby znowu nuta zazdrości w głosie Pachosa? – Podobno byłeś kimś ważnym, zanim trafiłeś na służbę u Świetlistej Pani?

– Nasza Pani jest zbyt łaskawa. Pochodzę z głębokiej prowincji, z Abydos – skoro Najznakomitsza nie uznała za stosowne poinformować Pachosa o kapłańskiej przeszłości Nefera, on sam także nie zamierzał dzielić się tą wiadomością z gadatliwym rządcą. Niech wystarczy mu to, co znalazł w liście.

– Jutro przeniosę cię do pracy przy żurawiu. Będziesz nadal skuty, ale dostaniesz normalne racje wody i chleba. Po kilku dniach pójdziesz na pola, pracować przy żniwach. Tego nadzorcę, Tahara, poślę z transportem ziarna, który łodzie zabiorą rano do pałacowych spichrzów. Powinieneś mieć kilka dni spokoju. Tutaj nie będę cię więcej wzywał, aby nie wzbudzać uwagi. Korzystaj więc teraz i jedz.

Nefer pomyślał, że wyjazd do Stolicy to żadna kara wobec samowolnego zatajenia pisma Królowej. Utwierdził się w przekonaniu, że Pachos nie panuje nad podwładnymi. Nie zamierzał go jednak drażnić swymi uwagami. Postanowił raczej wykorzystać to, że rządca wypił w międzyczasie dwa puchary wina, którego wcale nie rozcieńczał wodą, i pociągnąć za język.

– Kim jesteś, panie? Jak zostałeś osobistym niewolnikiem Najjaśniejszej i dlaczego trafiłeś tutaj?

– To ostatnie pewnie najbardziej cię ciekawi? Co dzieje się z niewolnikami Boskiej Pani, gdy zakończą służbę przy Jej Osobie? Jesteśmy pionkami, którymi gra na swojej planszy, a jest nią cały Kraj. Wybiera nas, uczy, a potem umieszcza tam, gdzie najbardziej możemy się przydać. Mnie przygotowywała przez rok. Teraz zajmuję się pewnymi Jej przedsięwzięciami, ale to nie twoja sprawa.

– A jak cię wybrała, panie?

– Jeśli chcesz usłyszeć moją historię, najpierw sam odpowiedz na to pytanie – Pachos wcale nie był taki głupi, jak Nefer zaczął już podejrzewać.

– Pisałem wiersze, w których sławiłem Jej urodę. Bardzo śmiałe wiersze – pomimo zażenowania, postanowił jednak mówić. Bardzo chciał się czegoś dowiedzieć. – Ktoś na mnie doniósł, zostałem aresztowany i przewieziony do Stolicy. Spodziewałem się surowej kary, ale Ona najpierw skazała mnie na sprzedaż w niewolę, by potem kupić na targu i przyjąć do służby.

– Wciąż taka sama. Nasza piękna i niepoprawna Królowa – Pachos roześmiał się niewesoło. – „Sam się domyśl, co bardziej zadecydowało o twoim losie. To, że musisz być niegłupi, czy to, że zadurzyłeś się w Bogini. Ale uważaj, jesteś tylko pionkiem w Jej ręku i będziesz musiał zadowolić się miejscem, jakie Ona zechce ci wyznaczyć.

– I tak będę służył naszej Pani ze wszystkich sił – odparł żarliwie Nefer.

– Czyż o tym nie wiem? Ja też tak służę, od ponad pięciu lat. Ty byłeś kimś ważnym, ja byłem nikim. Wychowałem się w dzielnicy nędzy w Memfis, na ulicy. Aby przeżyć, zostałem drobnym złodziejaszkiem. Drobnym, ale bardzo zręcznym. Potem już nie takim znowu drobnym – dodał z dumą. – Byłem jednak młody i głupi. Przy winie założyłem się z kolegami, że ukradnę książęcą koronę Córki Faraona. To byłby triumf! Ależ by im oczy wyszły na wierzch, gdybym pojawił się z tą koroną. Kradzież w Pałacu nie wchodziła w grę. Ale Amaktaris często polowała, uczestniczyła też z ojcem w manewrach. To akurat była wyprawa myśliwska. Bogowie jedni wiedzą, dlaczego Księżniczka zabierała klejnoty na pustynię, ale tak właśnie czyniła.

Nefer pomyślał, że odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka trudna. Najwspanialsza była przecież dumna ze swej urody i odrobinę próżna, jak każda kobieta…

– Sierżant Tereus, chyba zdążyłeś go poznać, długo usiłował wyciągnąć ze mnie, w jaki sposób zmyliłem straże. Wyznałem to tylko jemu, Księżniczce i Faraonowi, który wtedy jeszcze żył. Obiecałem nikomu nie zdradzać tego sposobu, więc tobie nie powiem. Niech ci wystarczy, że znalazłem się nocą w Jej namiocie. Miałem Koronę Księżniczki w zasięgu ręki. Ale zatrzymałem się, by z ciekawości przyjrzeć się Amaktaris, gdy spała. Nie miała wtedy jeszcze szesnastu lat, ale i tak opowiadano cuda o Jej urodzie. To mnie zgubiło. Straciłem czas, a po chwili okazało się, że nie jestem w tym namiocie jedynym intruzem. Ktoś wślizgnął się za mną… To był zamach, ale zorientowałem się dopiero wtedy, gdy zabójca wyciągnął sztylet. Sam nie wiem, dlaczego rzuciłem się na niego i podniosłem alarm. Byłem przecież tylko złodziejem, nic mnie nie obchodziła rodzina królewska i jej intrygi. Może wystraszyłem się, że zostanę uznany za współwinnego, może byłem młodym, naiwnym głupcem…

„A może jednak poraziła cię uroda Amaktaris i nie mogłeś spokojnie patrzeć, jak podrzynają Jej gardło” – pomyślał Nefer.

– Omal wtedy nie zginąłem, przez własną głupotę. To był doświadczony nożownik, ale i ja wyrastałem na ulicy… Udało mi się go powstrzymać, miałem szczęście, bo sztylet, jak się okazało, został zatruty. Potem nadbiegły straże i z kolei to żołnierze omal mnie nie zabili, biorąc za zamachowca. Faraon chciał mnie wydać na tortury, ale Ona, Księżniczka, uparła się, że uratowałem Jej życie i nie jestem mordercą. Myślę, że wiesz, jaka potrafi być w takich sytuacjach.

– Wiem. Nasza Pani jest zawsze lojalna wobec tych, którzy Jej służą.

– Musiałem, oczywiście, wyjaśnić co robiłem w namiocie. Już za to, że byłem złodziejem, groziło mi obcięcie dłoni. Za wtargnięcie do Jej kwatery… wolę nie myśleć. Skończyło się na tym, że zażyczyła sobie, abym został Jej osobistym niewolnikiem. Faraon nie był zachwycony, przypomniał, że kobiety nie miewają takich sług. Zupełnie słusznie zauważyła, że jako przyszła Królowa nie jest zwykłą kobietą i nie podlega głupim ograniczeniom czy przesądom. Faraon ustąpił i tak zostałem pierwszym osobistym niewolnikiem Boskiej Pani. Musiałem, oczywiście, nosić te obręcze – wskazał na ścianę. – Ale to nie było nawet takie złe, biorąc pod uwagę, że Faraon chciał mnie początkowo, na wszelki wypadek, wykastrować. Niedługo potem umarł, otruty. Dzięki moim kontaktom w przestępczym światku Stolicy przyczyniłem się w jakimś stopniu do wykrycia morderców. Najwspanialsza uznała wówczas, że mogę być przydatny nie tylko przy usługiwaniu w trakcie uczt. I tak, z czasem, trafiłem tutaj, a Ona zaczęła wybierać, szkolić i wykorzystywać innych osobistych niewolników. Teraz twoja kolej – zakończył, a Nefer po raz kolejny miał wrażenie, że w głosie Pachosa pojawiła się nutka żalu. Rządca wychylił następny puchar.

– Czas na ciebie, niewolniku – zakończył rozmowę. – Masz się nauczyć, jak wygląda praca na roli, o świcie zaczynasz więc obsługiwać żuraw. Lepiej odpocznij.

Podszedł do drzwi i wezwał strażnika, nakazując mu odprowadzić Nefera do zagrody. Większość współtowarzyszy kapłana, także w kajdanach, już spała. Postarał się przyjąć w miarę wygodną pozycję na klepisku. Było i tak o wiele lepiej niż w wilgotnej dziurze, w której spędził poprzednią noc. Syty i nie dręczony pragnieniem, mógł zastanowić się nad wydarzeniami dzisiejszego dnia.

Nieoczekiwana życzliwość Harfana szczerze go zdumiała. Widział w nim wroga, a oto wojownik okazał się człowiekiem szlachetnym. Co prawda, nadal zamierzał go zabić, ale w bardziej odległej przyszłości. Może jeszcze zmieni zdanie? Bardziej ekscytowała go rozmowa z Pachosem. A więc Królowa wybiera i wykorzystuje osobistych niewolników dla realizacji swoich zamierzeń. Ciekawe, co przeznaczyła dla niego? Czego musi się nauczyć, aby Ją zadowolić i by uznała go za przydatnego? Na pytanie o to, jak wybierała swe sługi i dlaczego wybrała właśnie jego, Pachos dał odpowiedź wystarczająco trafną. Boska Pani wykorzystywała wszelkie dostępne środki, także własną urodę. Dlaczego nie wybrać kogoś, kto może okazać się przydatny, a jest zadurzony w Królowej? Pragnąc zyskać względy Kobiety, będzie też wiernie służył Władczyni.

A przy okazji, może to dostarczyć Najwspanialszej odrobiny rozrywki. Nefer nie poczuł się rozczarowany tym odkryciem. Kim w końcu był, nawet jako kapłan? Pyłem pod stopami Bogini. Cieszyła go nawet taka forma Jej zainteresowania. Oczywiście, że będzie służył Świetlistej Pani, w każdy sposób, jaki Ona uzna za przydatny. I będzie z tego dumny.

Pojawiła się jednak pewna niepokojąca myśl. Skoro Królowa miała już kilku osobistych niewolników i skoro później nadal służyli Jej w taki czy inny sposób, dlaczego Ahmes tak uporczywie odmawiał rozmowy na ten temat? Może z powodu tajemnego charakteru tej służby? Przecież Pachos nie przebywał tutaj, by zarządzać folwarkiem. Miał niewątpliwie inne zajęcia, zresztą jako rządca spisywał się nie najlepiej. Z pewnością też nadal czuł do swej Pani coś więcej, niż tylko szacunek lojalnego poddanego. Może nie wszyscy osobiści niewolnicy wylądowali tak wygodnie jak Pachos? Może któryś zginął w służbie Bogini? A może… To niewyobrażalne, ale może i Ona kiedyś się pomyliła i Jej wybraniec zawiódł zaufanie? Co wtedy mogło się z nim stać? Wolał o tym nie myśleć, więc może Ahmes nie chciał o tym mówić? To zresztą nieważne, on sam na pewno nie zawiedzie swej Pani.

.

Przejdź do kolejnej części – Pani Dwóch Krajów XXXI-XXXVI

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dzieło Nefera to niezwykle ciekawy cykl historyczny, ale powiedzmy szczerze: jak dotąd nie rozpieszczał swoich Czytelników, jeśli chodzi o erotyczne impulsy. Owszem, w kolejnych rozdziałach dało się wyczuć subtelne napięcie między głównym bohaterem i Królową. Amaktaris bawiła się swoim niewolnikiem, na przemian kusząc go i karząc, wystawiając na próby i drwiąc z jego usiłowań. Dotychczas jednak brakowało soczystych scen, które rozładowywałyby choć na moment owe coraz silniejsze napięcie.

W powyższej części zaczyna się to zmieniać. Cierpliwi Czytelnicy, którzy dotarli tutaj, nie zrażając się kategorią „Bez seksu” określającą poprzednie rozdziały, wreszcie otrzymają nagrodę za swoją wytrwałość. Może niezbyt obszerną, ale przecież po długim poście trzeba powoli przyzwyczaić organizm do tego, co dobre 🙂 Znając kilka następnych części przygód byłego kapłana, mogę zapewnić, że sceny erotyczne są coraz liczniejsze, coraz bardziej obszerne i przede wszystkim – coraz bardziej pasjonujące.

Tak więc stopniowo „Pani Dwóch Krajów” staje się pełnoprawną opowieścią historyczno-erotyczną. Dla mnie jednak największymi jej atutami są: przemyślana fabuła, zapadające w pamięć postacie i konsekwentnie budowany, wiarygodny świat. Coraz silniejsze akcenty erotyczne stanowią przysłowiową wisienkę na torcie. Całkiem, nawiasem mówiąc, smakowitą.

Pozdrawiam
M.A.

Opowiadanie na bardzo wysokim poziomie.
Natomiast nowa szata graficzna strony okropna. Nie wiem, czy tylko ja tutaj nie umiem włączyć najnowszych opowiadań?

To nie jest nowa szata graficzna. Coś się popsuło i nasz dział techniczny stara się to naprawić. Jak na razie została przywrócona funkcjonalność strony. Podejrzewam, że przywrócenie jej wyglądu sprzed awarii chwilę jeszcze zajmie.

Pozdrawiam
M.A.

Kolejny świetny tekst w rozrastającej się serii. Końca nie widać, ale co z tego skoro jest coraz ciekawiej? No i w końcu pojawia się więcej erotyzmu, a to zawsze dobra rzecz, zwłaszcza na takim portalu!

Na początek podziękowania dla MA za pracę przy redakcji i korekcie tekstu oraz bardzo życzliwe podejście do tych kwestii. Do końca rzeczywiście jeszcze daleko, a bohaterów spotkają różne przygody, także o charakterze nader osobistym. Staram się osadzić je w taki sposób, aby odgrywały konkretną rolę w fabule. Ta istotnie jest dość rozbudowana, wiele wątków i postaci czeka dopiero na swój czas. Dzięki za wpisy i komentarze. Strona działa obecnie normalnie po weekendowej awarii, za co specjalne podziękowania należą się Działowi Technicznemu. Pozdrawiam.

Przepis na Nefera: Powiedz facetowi „Nie rób tego”, a na pewno zrobi. Były kapłan to lep na kłopoty – albo sam się w nie pakuje, albo wchodzi w środek wszelkich możliwych spisków i innych aktywności mających pozostać w ukryciu.
Pachos to bodaj najciekawsza dotąd postać – przynajmniej dla mnie. Wychodzi na to, że Amaktaris potrafi niszczyć w pewien sposób życie mężczyznom – ślepo w niej zakochani, ślepo posłuszni, ślepo spełniający polecenia, z dala od niej – nieszczęśliwi. Choć przesłanki każą podejrzewać, że z Neferem sprawy mają się inaczej, jest wyjątkowy i królowa znajduje w obcowaniu z nim szczególne upodobanie, na jego miejscu zapaliłoby mi się już kilka ostrzegawczych światełek… Ale skoro miłość jest ślepa, a kapłan nie ma nic do stracenia…
I nareszcie tłuste opisy egipskiej rzeczywistości. Teraz rydwan, w poprzedniej transzy rozdziałów – łódź. Swoją drogą w kontekście rzeczywistości starożytnej określenie „nowoczesna” (o łodzi) brzmi wybornie. 😉 Dla niektórych Czytelników pewnie nuda, mi pomagają się wciągnąć w świat Nefera.

Artimar: Racja, kłopoty to specjalność Nefera. Z drugiej strony, szczęście go nie opuszcza.
I znowu pozostaje podziwiać Twoją intuicję. Królowa rzeczywiście niszczy tych, których obdarzyła względami. Może podświadomie, ale jednak. Jak Maria Stuart. Pachos jeszcze powróci i odegra pewną rolę. Coż jednak ma z tym zrobić Nefer? Z jednej strony zakochany, a z drugiej nie mający nic do stracenia?
Wspomniane przez Ciebie opisy… Targ z własnych obserwacji, poczynionych we współczesnym Egipcie i innych mniej lub bardziej egzotycznych krajach. Założyłem, że takie miejsca są podobne pomimo upływu wieków. Rydwan – opis jest zgodny ze współczesną wiedzą, opartą na interpretacji zachowanych wizerunków oraz rekonstrukcjach. Rydwany odegrają sporą rolę w przyszłych wypadkach, to uznałem, że warto dać więcej szczegółów. Tu mała dygresja dotycząca różnic w sposobie postrzegania otaczającego świata przez mężczyzn i kobiety. Znajdź mężczyznę, który będzie analizował szczegóły wyglądu powiedzmy wystroju pomieszczenia czy urządzenia ogrodu… Ogarnie jednym rzutem oka i wyda opinię: wspaniałe, podoba mi się albo też – okropne i brzydkie. Za pięć minut nie będzie jednak umiał podać np. koloru zasłon albo konkretnych gatunków roślin. Nefer też tak to postrzega. Z kobietami jest odwrotnie, jak dowodzą psychologowie. Zwracają uwagę na szczegóły i poddają je analizie. Z drugiej strony, rydwan to odpowiednik samochodu. A o samochodach oraz dotyczących ich kwestiach technicznych faceci potrafią gadać długo.
Starożytni też mieli swoje nowoczesne wynalazki. Dodam do nich procę, sprezentowaną przez Nefera Irias. Przyrząd ten rzeczywiście pochodzi z południa (z głębi Afryki). Najstarszy znany obecnie w Egipcie egzemplarz odnaleziono w grobowcu Tutenchamona (XVIII dynastia, czyli akurat).
Jako ciekawostkę dotyczącą kwesti postrzegania „nowoczesności” i „starożytności” w kontekście staroegipskim podam przykład księcia Chaemuaseta. To syn Ramzesa II (XIX dynastia). Zapewne nudził się w oczekiwaniu na objęcie władzy, czego w końcu i tak nie dożył z powodu nadzwyczajnej długowieczności ojca. Zajął się „badaniami starożytności”. Prowadził prace „wykopaliskowe” (usuwanie zwałów piachu z porzuconych budowli), odcyfrowywaniem i odnawianiem inskrypcji itp. Niekiedy nazywa się go pierwszym egiptologiem. Żył w XIII w. p.n.e. i badał „starożytną przeszłość”. No, ale świat sprzed 1500 czy 1000 lat mógł uważać za „starożytny”. To uświadamia nam ogrom przestrzeni czasowej dziejów Egiptu.
Pozdrawiam

Na temat damsko-męskiego postrzegania rzeczywistości rozwodzić się nie będę. Z jednej strony mam całkowicie odmienne doświadczenia, z drugiej – do psychologów podchodzę z dużym… hm, nazwijmy to: dystansem.

Twoja znajomość dziejów starożytnego Egiptu jest imponująca. Łasa jestem na wiedzę historyczną, której siłą rzeczy (brak czasu, inne zainteresowania dominnujące…) przyswoić nie byłam/jestem w stanie. W zgłębianiu przeszłości państwa nad Nilem poprzestałam dawno temu na lekturze dzieła Cerama, ale – o ile mi wiadomo – mocno się już ono zdezaktualizowało. Przytoczona ciekawostka doskonale oddaje moje odczucia, towarzyszące lekturze Twojej opowieści. Dziękuję!

A intuicja? Wątpię. Dobrze wykonałeś swoją pracę, Autorze. Na ścianie prywatnej komnaty Pachosa zawiesiłeś tajemnicze pierścienie. Mogłyby być symbolem upokorzenia, a mężczyzna umieścił je tam ku własnej przestrodze. Mógłby też się nimi chlubić: „Patrzcie, byłem osobistym niewolnikiem członka rodu panującego.” Ale wspominasz też o tęsknym spojrzeniu, o nostalgii. Napomykasz o zazdrości. Jak wierna jednak musi być miłość Pachosa dla królowej, aby z takim zrozumieniem i troską traktował jednego z tych, którzy zajęli miejsce nadzorcy plantacji u boku bogini?

„Bogowie, groby i uczeni” to klasyka, ale istotnie dzieło sprzed lat. Moja opowieść nie jest, oczywiście, żadną monografią naukową ale staram się trzymać podstwowych realiów, z paroma celowymi wyjątkami (o których tu i tam wspomniałem w komentarzach aby nikogo w błąd nie wprowadzać). Bohaterowie powinni nosić peruki. Egipcjanie z wyższych warstw społecznych golili włosy dla celów higienicznych, ale obecnie peruka nie najlepiej się kojarzy, zwłaszcza w przypadku kobiet. A przecież chcę, aby bohaterki wydawały się atrakcyjne. Egipskie sypialnie i łoża nadawały się tylko do spania i niczego więcej. Dodam na moje usprawiedliwienie, że te akurat dwie zmiany dość często stosują np. scenarzyści osadzonych w epoce filmów historycznych. O szachach wspomniałem już szerzej w komentarzu do części 3, posłużyłem się ich regułami dla ułatwienia. Nie znamy bowiem zasad odpowiadających im gier egipskich (a były takie) – odtworzono je hipotetycznie, ale to jednak zbyt wiele wyjaśnień by wymagało. Amazonki – oczywiście, to wymysł starożytnych Greków, zawarty w ich mitologii. Mity greckie powstały jednak mniej więcej w czasch, w których osadziłem akcję, czyli dla Grecji w epoce mykeńskiej. Spisano je po kilkuset latach w VIII w. I Grecy umiejscawiali to królestwo kobiet-wojowniczek właśnie gdzieś we wchodniej części Azji Mniejszej – dla nich był to kraj odległy i dziki. Z drugiej strony pojawienie się takich roślin jak trzcina cukrowa czy jabłoń jest jak najbardziej na czasie (pierwsza pochodzi z Mezopotamii, druga z Kaukazu – podobnie jak winorośl, tyle że ta rozprzestrzeniła się wcześniej, z powodów łatwych do zrozumienia). Owoc granatu był zaś w Egipcie symbolem życia. Dodam, że także pierwsze ślady stosowania czegoś w rodzaju sztucznego oddychania mamy w medycynie egipskiej. Co prawda, nie była to raczej klasyczna obecnie metoda usta-usta, ale jednak. Ana jest wybitną uzdrowicielką i ma bardzo niekonwecjonalne podejście do metod leczenia, to pozwoliłem sobie przypisać jej taką wiedzę. Te zalety będzie jeszcze miała okazję ujawnić. Inna ciekawostka to opowieści Nefera. Wszystkie są autentycznymi anegdotami odnoszącymi się do różnych postaci historycznych, tu i tam nieco „przystosowanymi” do moich potrzeb. Przyznam, że ich wybór dostarczył mi sporo zabawy, a niektóre odegrają istotną rolę w rozwoju fabuły. Takich mniejszych lub większych drobiazgów jest więcej, ale wszystkiego nie będę teraz ujawniał.
Pachos to jedna z postaci, które nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Ale co to będzie za słowo, także nie mogę ujawnić.
A psychlogów może rzeczywiście najlepiej zostawmy im samym.
Pozdrawiam.

Czy Amazonki należą tylko do sfery mitycznej? W Twojej historii występują Hetyci, którzy przecież też do początku XX wieku uważani byli za wymysł antycznych kronikarzy. Operujemy przecież na tysiącleciach.
Nikt tak naprawdę nie wie, jaki był poziom wiedzy starożytnych. Bateria z Bagdadu czy turbina parowa Herona z Aleksandrii dają do myślenia… 🙂

Dobrze się domyślałam, że opowieści Nefera to nie tylko fantazja Autora. 😉 Mają strukturę przywołującą skojarzenia z przypowieściami. Jeszcze jeden powód, aby śledzić Twój cykl. 🙂

Cieszę się, że Pachos wróci. Trochę się bałam, że, choć bardzo ciekawa, to tylko postać epizodyczna z tła czy też stanowiąca ostrzeżenie dla Nefera. Dzięki za wzmiankę uprzedzającą!

Byłaby to jednak niezła sensacja, gdyby istnienie królestwa kobiet-wojowniczek udało się udowodnić. (-: Pozostanę więc na stanowisku, że stanowiło ono wytwór fantazji (męskich oczywiście). Tym bardziej, że w różnych epokach lokalizowano je coraz to gdzie indziej, byle daleko i egzotycznie. I tak, we wczesnym średniowieczu podróżnicy umiejscawiali je na ziemiach dzisiejszej Polski (konkretnie na Mazowszu – Ibrahim ibn Jakub), a szesnastowieczni konkwistadorzy w dżunglach Amazonii właśnie. Heron wyprzedzał swój czas i jego wynalazek nie znalazł zastosowania, stając się zabawką i ciekawostką. To jednak szczera prawda, że starożytni mogą nas niejednym zadziwić.

Uwielbiam teorie spiskowe. 😉 To, że nie ma na coś twardych dowodów, nie oznacza, że to coś nie istnieje/nie istniało. Najeżdżając Europę, Indoeuropejczycy nie natrafili przecież na bezludną krainą. Kontynent był zamieszkany przez praprzodków Ugrofinów i nie tylko. Pochodzenie Basków wciąż jest ciemne. Język jest dla językoznawców historycznych wciąż wyzwaniem. Wśród pierwotnych ludów Europy panował przecież matriarchat. Czemuż prawda czasu nie mogłaby przetrwać jako mit? 🙂

Ibrahim ibn Jakub – bardzo ciekawa postać. Zapadł mi głęboko w pamięć podczas studiów. Arabski żyd, podróżnik, handlarz niewolników, szpieg… Brzmi jak archetyp masona. 😉

Daleko odbiegliśmy w dyskusji od Twojego tekstu. Jesteś inspirujący!

Dyskusja raz podjęta toczy się swoim torem. (-: O ludach przedindoeuropejskich na naszym kontynencie wiemy niewiele, nie pozostawiły pisma albo nie zdołano go dotąd odczytać (Kreta), ani też własnych mitów. Zapewne istotnie panował wśród nich matriarchat, co wnioskujemy głównie na podstawie znalezisk archeologicznych (przedmioty kultowe, figurki kobiet w karykaturalnie przerysowanej ciąży, z wyolbrzymionymi atrybutami płci itp.). Raczej nie było to jednak lustrzane odwrócenie później panujących stosunków patriarchalnych, a tak właśnie przedstawiają Grecy królestwo Amazonek: kobiety wojowniczki zajmują się wojną i sprawują władzę, mężczyźni wykonują czynności domowe (np. przędą i tkają, co miało nawet spotkać zaczarowanego czasowo Heraklesa). Dlatego nadal uważam, że to wymysł fantazji synów Hellady. Spotkanie i rywalizację tych dwóch światów w zaraniu greckiej historii interesująco przedstawił w wersji literackiej R. Graves w powieści „Złote Runo” (wydanej też u nas pod niezbyt szczęśliwym tytułem „Herkules z mojej załogi”). Źródło dominujących później w kulturze europejskiej porządków patriarchalnych widziałbym w pastersko-koczowniczych korzeniach dwóch kręgów kulturowych które tę Europę stworzyły – w antycznej cywilizacji grecko-rzymskiej oraz w obyczajach Izraelitów, utrwalonych w Starym Testamencie, przejętych i przekazanych przez chrześcijaństwo. Zarówno Indoeuropejczycy (spośród których wywodzą się Grecy, Italikowie i większość współczesnych ludów Europy) jak i Izraelici byli ludami pastersko-koczowniczymi, z silną pozycją pasterza, myśliwego, wojownika. Przyczyny biologiczne powodowały przy tym, że jeżeli o pokrewieństwie, i zwłaszcza o dziedziczeniu, miało decydować pochodzenie w linii męskiej, wymagało to ograniczenia swobody kobiet. W szczególności drastycznego ograniczenie ich swobody kontaktów seksualnych. „Tylko matka jest zawsze pewna” – jak określali to Rzymianie, ojciec już niekoniecznie. I właśnie aby uzyskać tę pewność, samodzielność kobiet ograniczano, co doprowadziło do ich ogólnego upośledzenia społecznego (z różnymi szczegółami ukazuje to MA w swoich „Opowieściach helleńskich”).
Inaczej wyglądało to w społecznościach rolniczych, z ich silnym nastawieniem na kult płodności ziemi, zawsze powiązany z płodnością kobiety, księżycem, cyklem miesięcznym itp. Stąd ważna rola bóstw żeńskich w tamtejszych mitologiach. Zresztą nawet w patriarchalnej Grecji za tę sferę odpowiadała bogini Demeter.
Rolnicze społeczeństwa starożytności (Egipt, Mezopotamia) nie były, oczywiście, w znanej nam postaci społeczeństwami matriarchalnymi, pozycja i rola kobiet była w nich jednak dużo wyższa niż w antyku grecko-rzymskim. Nie negowano też erotyzmu i seksualnej sfery życia kobiety. W Grecji i Rzymie dziewicze kapłanki jako promowany ideał (to samo zresztą w chrześcijaństwie), w Babilonie sakralna prostytucja. To nie jedyne różnice.
Miedzy innymi dlatego moją opowieść osadziłem w starożytnym Egipcie, a nie w antyku grecko-rzymskim. Wiele spraw byłoby tam po prostu nie do pomyślenia. Kobieta, nawet ambitna i obdarzona silnym charakterem, mogłaby realizować swoje plany tylko za pośrednictwem mężczyzn, a i to budziłoby zgorszenie, o ile nie wręcz skandal (przykład Olimpias, znowu z „Opowieści” MA). Podam też przykład anegdoty dotyczącej cesarzowej Agryppiny, matki Nerona. Po tym, gdy osadziła syna na tronie (mordując męża, cesarza Klaudiusza – ojczyma Nerona) chciała odgrywać decydującą rolę polityczną. Przysłuchiwała się audiencjom udzielanym przez syna ukryta za kotarą. Pewnego razu zapragnęła jednak stanąć otwarcie u jego boku i wyszła z ukrycia. Na znak doradcy i wychowawcy, filozofa Seneki, Neron natychmiast wstał z tronu, podszedł do matki, powitał czule, podjął rozmowę na temat osobisty i wyprowadził ją z sali. Audiencję natychmiast przerwano i w ten sposób uniknięto skandalu. Armeńskich posłów i tak trzeba było jednak przepraszać oraz tłumaczyć wszystko nadmiarem miłości macierzyńsko-synowskiej.
Tymczasem w długich dziejach Egiptu można wskazać kilka władczyń samodzielnie sprawujących rządy we własnym imieniu i były to zwykle postacie wybitne. Osławiona Kleopatra to tylko najbardziej znana, ale nie jedyna spośród ich grona.
Na niższych szczeblach hierarchii społecznej też widzimy ogromne różnice w stosunku do antyku grecko-rzymskiego. Kobiety mogły posiadać majątek i dysponować nim, stawały przed sądem, prowadziły „interesy”, wykonywały zawód lekarza/uzdrowiciela itp. Nawet świątynne tancerki nie były traktowane jak prostytutki (chociaż bywało, że i takie usługi świadczyły) ale jak wysoko wykwalifikowane specjalistki, które należy godziwie opłacić. Wyższa jeszcze była pozycja świątynnych śpiewaczek, ale tutaj trafiały często córki z domów arystokracji.
Wszystko to sprawiło, że tę właśnie epokę uznałem za bardziej przydatną dla własnych celów narracyjnych.

Wpadanie w tarapaty, to znak firmowy bohatera. Dobra passa kiedyś musiała się skończyć. Kopanie idzie mu równie dobrze jak walka oszczepem 🙂 Czy w końcu zacznie uczyć się na błędach?
Zarządca folwarku mógłby podzielić się wiedzą o Królowej i dać kilka cennych wskazówek, ułatwiających Neferowi pałacowe życie. Ale to chyba nierealne. Czy Pachos nie odczuwa zazdrości o kolejnego osobistego niewolnika ? Dla niego bliskość Amaktaris pozostała jedynie wspomnieniem, więc pewnie bliżej mu do zostania wrogiem niż poplecznikiem.

Znając dalsze losy bohatera nie poczynię zapewne wielkiej niedyskrecji stwierdzając, że w pewnych sprawach chyba nigdy niczego się nie nauczy, nawet na własnych błędach. Wtedy przestałby zresztą być sobą. -:) Kłopoty zdają się same go szukać, a on wychodzi im na spotkanie. Ale bogowie (albo boginie) jednak nad nim czuwają 🙂 Pachosem istotnie targają sprzeczne emocje… Niestety, to człowiek słaby… Odegra jednak jeszcze pewną rolę.

A ja kolejny raz czytam tą powieść. Tylko tyle i aż tyle. Pozdrawiam

Aż tyle, tak przyjmuję Twoje zainteresowanie jako autor. Oczywiście, zapraszam.

Napisz komentarz