Perska Odyseja II: Cisza po burzy (Megas Alexandros)  4.6/5 (95)

39 min. czytania
Guillame Seignac, "Porzucona"

Guillame Seignac, „Porzucona”

Gelon… Mnesarete poznała go pobieżnie w czasie podróży z Koryntu do Aten. Dowodził oddziałem Macedończyków i Tesalów, przydzielonych jej do ochrony przez Kassandra. Gdy przemierzali Koryncję, Megarydę i Attykę, oficer często zrównywał się z jej lektyką i jechał obok niej na swym tesalijskim gniadoszu. Wtedy dziewczyna mogła mu się dobrze przyjrzeć przez półprzezroczystą zasłonę w oknie, sama będąc ukrytą przed jego ciekawskimi oczyma. 

Był kilka lat młodszy i nieco niższy od Kassandra, ale barki miał równie szerokie, a na jego odsłoniętych ramionach mogła podziwiać potężne mięśnie. W przeciwieństwie do jej kochanka, który zachował sobie krótką, szpiczastą brodę, Gelon golił twarz tak, jak czynili to młodzi Ateńczycy. Jego włosy były jasne, co mogło sugerować, że pochodził z Górnej Macedonii, a może z Lynkestis – wiecznie niespokojnego, iliryjskiego pogranicza. W siodle trzymał się tak, jakby się w nim zrodził, rozkazy zaś wydawał głosem pewnym i nieznoszącym sprzeciwu. Mnesarete złapała się na tym, że przygląda mu się z niekłamaną przyjemnością.

Podczas podróży traktował ją z oficjalną uprzejmością, należną kobiecie jego dowódcy. Mnesarete nie była jednak ślepa. Wiedziała, że gdy tylko zdarza jej się opuścić wygodną, lecz klaustrofobiczną lektykę, Gelon spogląda na nią z zainteresowaniem znacznie przekraczającym granice grzeczności. Pochlebiało jej to – lubiła być pożądana, nawet przez tych, którym nigdy nie miała zamiaru ulec. Dlatego też nie poskarżyła się Kassandrowi na jego oficera. Dopóki ograniczał się do zachłannych spojrzeń, lecz ręce trzymał przy sobie, nie miała mu nic do zarzucenia.

Po przybyciu do Aten Gelon otrzymał pieczę nad bezpieczeństwem nadmorskiej willi Kassandra. Podlegali mu żołnierze patrolujący otaczające dom ogrody i strzegący murów. Kiedy Mnesarete chciała udać się do miasta, musiała wezwać do siebie Gelona i prosić go o przydzielenie sobie obstawy. Wysyłał z nią któregoś ze swych ludzi, a jeśli miał czas – towarzyszył jej osobiście. Wtedy przez całą drogę czuła na sobie jego spojrzenie. W takich chwilach była wdzięczna za ateńską tradycję, nakazującą kobietom wychodzącym na ulicę zasłonięcie twarzy.

Mnesarete po raz kolejny obróciła się na łóżku. Nie mogła zasnąć. Jej myśli uparcie wracały do jasnowłosego oficera. Był przystojny, męski i śmiały. Ostatnio często go napotykała, spacerując po ogrodzie. Jakimś zrządzeniem losu zwykle pełnił straż w pobliżu miejsca, gdzie przechadzała się wraz z którąś z niewolnic. Wtedy nie miała zasłoniętej woalką twarzy, a jej ciało spowijał tylko jedwabny chiton, trzymający się na kilku srebrnych spinkach. Gelon mógł zatem do woli podziwiać jej urodę, z czego zresztą korzystał.

Zrzuciła z siebie futro i przez długą chwilę leżała na plecach całkiem naga. Jej oddech był przyspieszony, a gdy dotknęła się pomiędzy udami, poczuła, jak bardzo jest wilgotna. Zawstydzona, próbowała zwrócić swe myśli ku Kassandrowi. Zaraz jednak wyobraziła go sobie z Fryne. Ladacznica wspierała się na jego ramieniu i śmiała z czegoś, co właśnie jej powiedział. On również się uśmiechał i co jakiś czas zaglądał tamtej w głęboki i niekryjący zbyt wiele dekolt. Mnesarete miała ochotę płakać z bezsilnej złości. Wtedy jednak przed oczyma jej wyobraźni znowu stanął Gelon. Samotny, za to wpatrzony w nią. Tylko w nią.

Przesunęła palcem między wargami sromowymi, delikatnie musnęła też łechtaczkę. Jęknęła – na tyle cicho, by nie zbudzić śpiących w pokoiku obok dziewcząt. Próbowała sobie wyobrazić, jak by to było kochać się z Gelonem. Czy był bardziej delikatny, a może gwałtowniejszy niż Kassander? Czy wymagałby od niej, by pieściła jego członek ustami? A może po prostu przygniótłby ją do łóżka i zaspokoił swą żądzę? Jak pachniał jego pot w czasie miłosnych igraszek? Jak smakowało jego nasienie? Gdy zadawała sobie te pytania, jeden z palców zagłębił się w jej wilgotne wnętrze. Zacisnęła swe pełne wargi, tłumiąc kolejny jęk.

Z pewnością w łożu jest równie władczy jak wtedy, gdy dowodzi ludźmi, pomyślała Mnesarete. Wciąż czuła zażenowanie, ale już znacznie słabsze. Jej palec penetrował ciasną, pulsującą, ociekającą sokami norkę, kciuk raz po raz muskał łechtaczkę. Drugą rękę położyła sobie na piersi. Gdy ujęła palcami sutek, poczuła, że jest twardy i nabrzmiały. To wszystko wina Kassandra, usprawiedliwiła się w duchu. Gdyby poświęcał jej więcej uwagi, zamiast prowadzać się po mieście z nierządnicą, takie myśli nie przyszłyby jej nawet do głowy. Byłaby mu wierna ciałem i duszą, nie przejmując się jego przelotnymi miłostkami na boku.

I nie marzyłaby o Gelonie.

Mnesarete sama nie wiedziała, kiedy zaczęła na poważnie rozważać zdradę. Bo przecież oddanie się jasnowłosemu oficerowi właśnie to by oznaczało – bez względu na to, że Kassander jej nie poślubił, bez względu na to, że sam nie poczuwał się wobec niej do elementarnej wierności. Miała też pewność, że gdyby dowiedział się o jej czynie, jego gniew byłby straszny. Zapewne polałaby się krew – jej lub Gelona. Jednak ta świadomość nie powstrzymywała jej przed układaniem planów.

To musi się stać, nim wyruszymy do Azji, myślała. Na statku nie będzie prywatności, wszyscy będą obserwować wszystkich. Willa była niewiele lepsza. Mnesarete mogła wprawdzie zastraszyć swoje niewolnice i zmusić je do milczenia. Miała też jednego zaufanego eunucha, któremu obiecała wyzwolenie – pozostała część służby stała jednak po stronie Kassandra. Ktoś na pewno doniósłby mu, gdyby przez swą nieostrożność dała choćby wątły powód do podejrzeń. Pozostawała zatem wyprawa na targ w towarzystwie Gelona – i wynajęty pokój w którejś z niezliczonych ateńskich tawern.

Jej podniecenie było już tak duże, że wszystkie plany i zamierzenia wyparowały jej z głowy. Liczyła się tylko przyjemność i jej pulsujące w podbrzuszu epicentrum. Do jednego palca dołączył drugi, kciuk mocniej wtulał się teraz w muszelkę. Ciało Mnesarete prężyło się, druga dłoń kurczowo zaciskała się na piersi. Oczyma wyobraźni widziała Gelona. Był nagi. Jego tors zdobiło kilka blizn, brzuch był twardy i umięśniony, a poniżej…

Mnesarete rozchyliła wargi i jęknęła przeciągle. Zanurzyła palce głęboko w sobie, szukając rozkoszy, która wciąż się jej wymykała. Tak bardzo pragnęła spełnienia… które uwolniłoby ją od myśli o Gelonie i od tego niebezpiecznego szaleństwa, w które miała się wkrótce rzucić. Była już bardzo blisko orgazmu, czuła jego obezwładniającą siłę… a potem nic się nie wydarzyło. Napięcie wzmagało się do pewnego poziomu, znajdującego się o krok od ekstazy, a potem zaczęło opadać. Leżała w wielkim, pustym łóżku, tak bardzo samotna i zagubiona. Jej ciało pokryło się gęsią skórką, przykryła się więc futrem. Palce, którymi się masturbowała, były mokre od soków.

Nie była zaskoczona. Nigdy nie potrafiła doprowadzić się sama na szczyt. Ta ostatnia próba w niczym (prócz poziomu desperacji) nie różniła się od wielu poprzednich. Mnesarete osiągała rozkosz tylko w ramionach mężczyzny – lub kobiety, jeśli mężczyzna był akurat nieosiągalny. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zbudzić Melisy i Raisy, a potem kazać im się sobą zająć. W końcu jednak z tego zrezygnowała. Potrzebowała Kassandra lub Gelona, a nie tych zahukanych niewolnic.

Podjęła decyzję. Jeśli Kassander nie zacznie znów odwiedzać jej łożnicy, Mnesarete zrobi to, do czego popycha ją żądza. Gdy znów spotka jasnowłosego oficera w ogrodach, okaże mu przychylność. A potem niech dzieje się, co chce. Mnesarete ułożyła się na boku, zwinęła w kłębek i zasnęła.

Opowieść helleńska: Kassander XIII

* * *

Po wydostaniu się ze sztormu czterorzędowiec „Cheronea” i reszta ocalałych okrętów dotarła do portu Oenoe na wyspie na Ikarii. Kassander zarządził tam kilkudniowy postój. Trzeba było dokonać napraw kadłubów i zaciągnąć nowych marynarzy w miejsce tych, którzy zginęli, walcząc z żywiołem. A także innych, którzy natychmiast po zejściu na ląd porzucili służbę. Trudno mu było ich za to winić. Ujrzeli wszak pełnię furii Posejdona. Wielu już nigdy nie wespnie się na pokład statku.

Macedończyk był zdruzgotany tym, co się wydarzyło. W ciągu paru klepsydr utracił cztery piąte armii i floty. Osobiście musiał przeciąć linę holowniczą, by ratować „Cheroneę”. Tym samym skazał na śmierć kilkuset marynarzy i żołnierzy z ciągniętego przez okręt transportowca. Potem zaś cisnął w odmęty przyjaciela, który ściągnął na nich całe to nieszczęście. Choć Polidames bez wątpienia zasługiwał na śmierć, za sprawą własnej zbrodni, jak i jej konsekwencji, morderstwo ciążyło na sumieniu Kassandra. Stał się zgorzkniały, nieprzystępny i mrukliwy.

Całkiem też zobojętniał na przyjemności, a nawet podstawowe wygody. Gdy zawinęli do portu, nie zatroszczył się o wynajęcie pokoi w gospodzie. Jego kochanka, Mnesarete, musiała to zlecić jednemu z żołnierzy, jasnowłosemu Gelonowi. Kiedy ten załatwił sprawę, skwapliwie opuściła pokład „Cheronei” i przeniosła się na stały ląd. Jak wielu innych, miała serdecznie dość przebywania na okręcie, który nawet w przystani kołysał się pod wpływem drobnych fal. Kassander zwlekał z pójściem w jej ślady. Dni upływały mu w ciasnej kajucie. Tutaj przyjmował meldunki i wydawał rozkazy. Tutaj też topił smutki w morzu wina.

Jego oficerowie próbowali go pocieszyć. Jazon i Menelaos przychodzili, by dotrzymać mu towarzystwa. Ateński pankrationista Dioksippos sprowadzał dlań ladacznice z Oenoe. Generał uparcie odprawiał każdego z nich. Czuł, że musi być teraz sam. Pogodzić się z tym, co uczynił, znaleźć wewnętrzny spokój. Jak dotąd jednak znajdował tylko kolejne dzbany trunku. Jego adiutant zostawiał je niezmiennie w progu kajuty. Wiedział, że ma je przynosić, póki przełożony nie odwoła rozkazu.

* * *

Mnesarete wyciągnęła się w drewnianej balii i zamknęła oczy. Parująca woda sięgała jej aż po szyję. Westchnęła błogo, rozchylając jednocześnie uda. Słudzy z gospody zdołali w końcu dobrać odpowiednią temperaturę, mieszając świeżo zagotowany ukrop z wodą przyniesioną ze studni. Cóż za rozkoszne doznanie! Niemal tak przyjemne jak seks. Niemal.

Żałowała, że Kassander nie dołączył do niej w Oenoe, lecz pozostał na tym okropnym statku, który o mały włos nie stał się ich grobem. Cóż jednak mogła zrobić, skoro postanowił umartwiać się w ten sposób? W przeciwieństwie do Macedończyka nie czuła, że istnieje coś, za co powinna odpokutować. Z drugiej strony, nie mogła wykluczyć, że pozostawiona sama sobie dopuści się jakiegoś występku. Prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie, rosło z każdym dniem rozłąki z kochankiem.

Usłyszała zbliżające się lekkie kroki. Dziewczyna z Argos uniosła leniwie powieki i spojrzała w piwne oczy Melisy.

– Czy mam cię umyć, pani? – cicho spytała niewolnica. W dłoni trzymała mydło z olejku cyprysowego.

– Za chwilę. – Chciała się jeszcze ponapawać rozkosznie obezwładniającym ciepłem. – Nie stój tak nade mną. Ściągaj odzienie i wskakuj.

Patrzyła z uśmiechem, jak Jonka rozbiera się, a potem ostrożnie wstępuje do wanny. Była ona dość duża, by pomieścić obie niewiasty, ale miejsca nie starczało na nic innego. Siedziały więc blisko, ocierając się o siebie podkulonymi nogami.

– Niepokoję się o Kassandra – wyznała Mnesarete. – Zachowuje się jak człowiek doszczętnie złamany.

Melisa skinęła głową, lecz zachowała milczenie.

– Pozwalam ci mówić.

– Tak wiele stracił, pani – odezwała się w końcu. – Potrzebuje czasu, by się z tym uporać.

– Mężczyźni i ich problemy! – prychnęła dziewczyna z Argos. – Potrafią myśleć tylko o sobie. Kiedy on potrzebuje czasu, ja usycham tu z tęsknoty!

Nie musiała dodawać, że mówiąc „tęsknota”, miała na myśli przede wszystkim rozpalające jej lędźwie pragnienie. Wszak niewolnica dobrze ją znała. I rozumiała bez zbędnych słów.

– Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić, pani…

Mnesarete wróciła wspomnieniem do ich wspólnej gorącej nocy w mieście Karystos. Do fallusa z kości słoniowej, skrytego teraz na samym dnie jej podróżnej skrzyni. Wtedy, na krótką chwilę, to ona była niewolnicą, Melisa zaś w pełni ją zdominowała. Z pomocą sztucznego członka dała swojej pani zarówno przyjemność, jak i ból, zmieszane w idealnych proporcjach. Mogłaby i dziś tego zażądać. Czarnowłosa Jonka ugasiłaby wreszcie ogień, który rozgorzał między jej udami…

Spojrzała na nią spod opuszczonych powiek. Ładna twarz o delikatnych rysach, smukła szyja, piersi kształtne, choć może nieco zbyt małe. Za to bardzo wrażliwe sutki. Sięgnęła ku jednemu z nich. Ujęła go w palce i uścisnęła lekko. Usłyszała prędkie westchnienie. Potrzebuję czegoś więcej, pomyślała. Prawdziwego mężczyzny, a nie namiastki. Melisa potrafiła wczuć się w rolę. Była w niej nawet przekonująca, ale tylko na krótką chwilę, gdy Mnesarete poddawała się brutalnej rozkoszy. Kiedy wszystkie przytomne myśli wypierane były przez instynkt, a ten podpowiadał tylko jedno: uległość, pełną kapitulację wobec obcej siły. Potem jednak, gdy odzyskiwała świadomość, pragnęła wtulić się w twarde, muskularne ciało. Poczuć na piersi lub udzie zaborczy dotyk tego, który traktuje ją jak swoją zdobycz.

– Wystarczy, że mnie umyjesz – zdecydowała. – Resztą zajmę się sama.

– Jak sobie życzysz, pani.

Jońska służąca zaczęła wstawać. Dziewczyna z Argos również się podniosła. Woda sięgała im teraz do kolan. Ciała obydwu niewiast lśniły, ociekając wilgocią. Przez chwilę stały naprzeciw siebie, wzajemnie się podziwiając.

– Dostojny Kassander wiele traci – szepnęła niewolnica.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, schyliła się i podniosła z szerokiej krawędzi balii mydło. Zanurzyła je w wodzie, a potem zaczęła obracać w dłoniach, aż pokryły się pianą. Mnesarete wypięła dumnie biust, dając niewolnej znak, że nim ma się zająć najpierw. Zamknęła oczy, czując, jak miękkie ręce zajmują się jej krągłościami.

Po obfitym namydleniu piersi Melisa skupiła się na brzuchu i biodrach swojej pani. Wreszcie dotarła do podbrzusza. Mnesarete jęknęła i zachwiała się na nogach, gdy palce Jonki przesunęły się po jej sromie. Ta natychmiast powtórzyła pieszczotę. A nawet zagłębiła jeden, śliski od piany palec między wargami. Dziewczyna z Argos złapała ją kurczowo za nadgarstek. Stała przez moment w bezruchu, odzyskując panowanie nad sobą. Wreszcie odepchnęła od siebie dłoń.

– Skup się na myciu – rozkazała drżącym głosem.

Niewolnica uklękła w wodzie i namydliła jej nogi. Tym razem uważała, by nie pobudzać swej pani zbyt długim dotykiem po wewnętrznej stronie ud. Czuła, że naraziłaby się w ten sposób na karę. Z jakiegoś powodu tamta zrezygnowała z najprostszej drogi do zaspokojenia żądzy. Czyżby miała zamiar sięgnąć po inne sposoby?

– Pani… czy będziesz tak łaskawa i odwrócisz się?

Po chwili jej dłonie krążyły już po plecach Mnesarete. Potem zeszły na pupę. Tutaj Melisa wolała być ostrożna. Prędko umyła pośladki. Zaraz jednak usłyszała:

– Bądź dokładna, niewolnico. Niczego nie pomijaj.

Skarcona solidnie namydliła dwa palce i zaczęła nimi mocniej trzeć miejsce między pośladkami. Zdobyła się nawet na odwagę i jęła miarowo naciskać na odbyt swojej pani. Ta rozluźniła mięśnie i wpuściła ją do środka. Westchnęła przy tym i odrzuciła głowę do tyłu. Jonka wsunęła palce nieco dalej, zastanawiając się, czy to jeszcze element ablucji, czy już pieszczota. Dwukrotnie obróciła dłoń, wwiercając się głębiej, aż wreszcie uznała, że wystarczy. Kiedy opuściła ciasną jaskinię, Mnesarete wydała z siebie mimowolny jęk. Niewolnicy zdawało się, że usłyszała w nim ton zawodu.

Dziewczyna z Argos zanurzyła się znowu, by spłukać z ciała pianę. Melisa chętnie by do niej dołączyła we wciąż ciepłej wodzie, lecz przecież miała swoje obowiązki. Opuściła balię i wróciła z obszernym ręcznikiem. Otuliła nim swoją panią, gdy tylko ta wyszła z kąpieli. Całkiem już sucha, zielonooka usiadła na łóżku.

– Przynieś moje perfumy – rozkazała.

Szkatuła była ciężka, Jonka musiała dźwigać ją w obydwu dłoniach. Wypełniały ją ceramiczne naczynia oraz szklane flakoniki z wonnymi olejkami. Mnesarete przejrzała swoje zbiory i wybrała upragnioną woń. Niewolnica uniosła brwi, lecz nie skomentowała. To było najdroższe pachnidło w kolekcji, sprowadzane z odległych krain. Drapieżny cynamon złagodzony lekką nutą benzoesu. Dla kogo ona się tak szykuje? Czy sądzi, że Macedończyk przerwie dziś swe odosobnienie?

Melisa wylała trochę olejku na dłoń i zaczęła rozprowadzać go po szyi, ramionach i piersiach swojej pani. Następnie wtarła go w jej uda oraz łono, wreszcie skropiła pośladki. Potem zabrała się za makijaż: egipska szminka, odrobinę różu na policzkach, cień na powieki.

Kiedy skończyła, Mnesarete wyglądała i pachniała tak pociągająco, że nawet Jonka, choć nie gustowała w kobietach, poczuła pewną ekscytację. By tego nie okazać, podniosła się z łóżka i ruszyła ku podróżnej skrzyni.

– Jaką suknię przywdziejesz, moja pani? – zapytała. unosząc wieko i pochylając się nad jej zawartością.

– Kto wie? Może spędzę dzień nago. – Dziewczyna z Argos wsparła się na rękach i wyprężyła na posłaniu. – Tym się nie kłopocz, niewolnico. Narzuć coś na siebie. Pójdziesz na agorę zrobić zakupy.

– Co mam nabyć?

Lista, którą natychmiast usłyszała, była długa i szczegółowa. Znalezienie wszystkiego zajmie jej sporo czasu.

– Nie będzie mnie przez parę klepsydr…

– Jakoś to przeżyję.

Chce się mnie pozbyć, zrozumiała Melisa. Wcale nie wyczekuje Kassandra… Choć niewykluczone, że na coś czeka.

Nie zmieniało to faktu, że Melisa musiała wykonać rozkaz. Z troską o najdrobniejszy szczegół. Wkładając prostą suknię służącej, powtarzała w myślach każdy z towarów, który miała kupić. W ten sposób upewniała się, że niczego nie zapomni, a tym samym uniknie przykrych konsekwencji. Przed opuszczeniem komnaty złożyła pokłon zielonookiej. W korytarzu natknęła się na Gelona. Pełnił straż przy drzwiach.

– Gdzie idziesz? – zapytał tamten.

– Na targowisko.

– Zostawiasz swą panią bez towarzystwa?

– Takie miała życzenie.

Patrzyła, jak na ustach macedońskiego żołnierza powoli rysuje się drwiący uśmiech.

– A więc udanych zakupów, służebnico. I uważaj na siebie. Takim ślicznotkom jak ty łatwo przydarzają się nieszczęścia…

* * *

Rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Kassander je zignorował. Siedział na podłodze kajuty, z głową opartą o ścianę. Wpatrywał się w niewielkie okienko, przez które widać było niebo i osuszał kolejną amforę wina.

Pukanie rozległo się ponownie. Tym razem donośniejsze.

– Kimkolwiek jesteś, odejdź! – zawołał rozgniewany. – Mam dziś dużo pracy!

– Nie wiem, czy można to nazwać pracą! – rozległ się znajomy głos. – Lecz jeśli tak, przynoszę ci chwilę wytchnienia!

Macedończyk z trudem podniósł się na nogi. Podszedł do drzwi i otworzył je na oścież. Wpierw zobaczył uśmiechniętą twarz Dioksipposa. A zaraz potem stojącą u jego boku niewiastę. Zdążył dostrzec, że ma wielkie, głębokie oczy oraz misternie utrefione, ciemnozłote włosy, w które wpleciono seledynowe wstążki. Zaraz potem Ateńczyk pchnął mu ją w ramiona. Zaskoczony aż cofnął się o dwa kroki, w jednym ręku trzymając kobietę, w drugim pustawy już dzban.

– Przedstawiam ci Ledę – rzekł pankrationista. – Spotkałem ją wczoraj w niezwykle gościnnym przybytku. Chętnie odwiedziłbym go z tobą, skoro jednak nie ruszasz się z okrętu, postanowiłem dać ci posmakować delicji, które przez to tracisz. Ledo, przedstawiam ci mojego wodza, Kassandra.

– Witaj, czcigodny generale – dziewczyna uniosła ku niemu głowę.

Przez krótki moment podziwiał jej tęczówki w barwie wieczornego nieba. To, w połączeniu z apetyczną wonią oraz dotykiem miękkiej piersi na jego torsie, wystarczyło, by coś drgnęło mu między nogami.

– Kiedy miły Dioksippos opowiedział mi o tobie, natychmiast zapragnęłam cię poznać…

Zignorował jej szczebiotanie i zwrócił się do Ateńczyka:

– Mówiłem, że nie trzeba mi kobiety.

– Każdemu czasem trzeba. Może z wyjątkiem naszego druha, Jazona. A twoje apetyty zawsze były nadzwyczaj rozbuchane.

– Zabierz ją – Macedończyk stanowczym ruchem odsunął od siebie blondynkę. – Jeśli chcesz mi się przysłużyć, przynieś więcej wina. Mi już prawie nic nie zostało.

Pankrationista westchnął.

– Ledo, poczekaj na mnie na nabrzeżu. Obiecuję ci, że bez względu na powodzenie tej próby, nie pożałujesz, że ją podjęłaś.

Ladacznica posłała Kassandrowi ostatnie spojrzenie, w którym było coś na kształt ulgi, po czym opuściła kajutę. Zamiast niej do środka wszedł Dioksippos. Nim zaczął mówić, najpierw zamknął za sobą drzwi.

– Przyjacielu, tak dalej być nie może! Popatrz tylko na siebie. Jesteś brudny i cuchniesz. Nic dziwnego, że Leda z radością przyjęła twą odmowę. Kiedy ostatni raz brałeś kąpiel? Chyba w tamtej sadzawce na Ophiussie…

– Nie wymieniaj tej nazwy! – warknął Macedończyk.

Znów przypomniał sobie święte jezioro nieopodal świątyni Posejdona. A także wnuczkę arcykapłana, którą zgwałcił Polidames… To jego zbrodnia ściągnęła na nich gniew Pana Przestworów. A także zmusiła Kassandra, by zadał śmierć przyjacielowi. Złożył go w ofierze, w nadziei, że przebłaga bóstwo i ocali pozostałych…

Ateńczyk jednak nie ustępował:

– Ale to przecież błahostka! Gorzej, że całkowicie zaniedbałeś swoje obowiązki. Siedzisz tu i upijasz się w trupa, podczas gdy armia i flota nie wiedzą, co dalej.

– Nie ma już armii ani floty! – ryknął Kassander. – Obie stracone. Zniknęły w morskich głębinach.

Tak jak Polidames, pomyślał wbrew sobie.

– Nie mam z czym ruszać do króla Aleksandra – kontynuował uniesionym głosem. – Kogo mu przyprowadzę? Trzystu falangitów? Dwustu kawalerzystów bez koni, które też poszły na dno? Moja misja skończona, Dioksipposie. Poniosłem klęskę. Moja pycha została ukarana.

– Więc tak po prostu poddasz się i zapijesz na śmierć?

– Lepsze to, niż kara za nieudolność. Antypater kiedyś mnie lubił. Może pozwoli, bym wybrał między palem i ukrzyżowaniem.

– Nie poznaję ciebie, przyjacielu.

– Jeśli chcesz wiedzieć, ja też niezbyt siebie poznaję. A teraz zostaw mnie samego. Jeśli pragniesz okazać się pomocny, przynieś mi wino albo wezwij adiutanta. On zrobi to bez zbędnego gadania.

Pankrationista potrząsnął głową i zrezygnowany opuścił kajutę.

* * *

Odczekał parę chwil po wyjściu niewolnicy. Dopiero wtedy pchnął drzwi i wkroczył do komnaty, jak do własnej. Pewnym krokiem mężczyzny, który wiedział, że nikt nie spróbuje go powstrzymać. A nawet o tym nie pomyśli. Jasne włosy spływały mu swobodnie na ramiona, zaś w głęboko osadzonych oczach były tylko głód i niecierpliwość.

Miał na sobie niemal pełen rynsztunek bojowy: napierśnik, nagolenniki, żołnierski płaszcz, hełm z czerwonym pióropuszem, trzymany teraz pod pachą, a przy rzemiennym pasie kołysał się dwusieczny miecz w prostej, skórzanej pochwie. W końcu powierzono mu dbanie o jej bezpieczeństwo. Dobrze chociaż, że nie przyniósł tu swej tarczy, pomyślała Mnesarete. Ale i bez niej prezentował się imponująco i bojowo. Dziewczyna z Argos momentalnie zwilgotniała. Gelon zaś, gdy tylko ją zobaczył, oniemiał z wrażenia. Choć dołożyła starań, by uzyskać taki efekt i całkiem nieskromnie się go spodziewała, to jednak fakt, że zdołała go osiągnąć, sprawił jej mnóstwo satysfakcji.

Stała przy łożu, ręką wsparta o jeden z drewnianych filarów baldachimu. Ciężar ciała oparła na prawej nodze, lewą zaś ugięła lekko w kolanie. Włosy miała misternie ułożone, wplotła też między nie wstążki w kolorze ciemnego wina. Nie przywdziała peplosu ani chitonu, lecz narzuciła na nagie ciało himation z najcieńszego jedwabiu, tej samej barwy co wstążki. Sięgał nieco powyżej kolan, odsłaniając kusząco dolne partie ud. Poły przytrzymywała tak, by zakryć swe najintymniejsze miejsca. Lecz przecież transparentność tkaniny i tak je ujawniała, w sposób przewrotny i niezwykle wyuzdany. Gdyby stanęła przed żołnierzem całkiem rozebrana, zapewne nie wyglądałaby bardziej prowokacyjnie niż teraz, ni to maskując swoje wdzięki, ni to pyszniąc się nimi.

– Jeszcze w Atenach, po naszej pierwszej schadzce – rozpoczęła zmysłowym głosem – dałeś wyraz pragnieniu, by znowu mnie posiąść… Niestety, Tyche nie była nam potem łaskawa. Tak więc dopiero dzisiaj mogę spełnić twe życzenie. Wiedz, że czekałam na tę chwilę równie niecierpliwie jak ty. Wyglądałam jej, marząc o twoim dotyku. I oto wreszcie jesteś. Nie zwlekaj ani sekundy. Należę do ciebie.

Nim wypowiedziała ostatnie słowo, hełm Gelona uderzył z łoskotem o podłogę. Idąc ku niej, Macedończyk pozbył się płaszcza, który spłynął mu z ramion. Stanął blisko. Rękoma chwycił poły jej himationu i rozchylił je szeroko. Poczuła palące spojrzenie na odsłoniętych piersiach, a zaraz potem na brzuchu oraz gładko wygolonym łonie. Mając już wolne dłonie, sięgnęła w stronę wojskowego pasa. Odpięła szybko klamrę, pochwa z mieczem łupnęła o drewniane deski.

Mężczyzna uniósł ramię i chwycił ją za włosy, stanowczo i władczo. Gdy przyciągał ją ku sobie, himation zsunął się z jej ramion. Przyjmując głęboki pocałunek Gelona, stała blisko niego, całkiem już naga, z biustem rozpłaszczonym na twardej powierzchni napierśnika. Język żołnierza wdarł się w usta Mnesarete i poszukał jej języka. Następnie oba splotły się w gorączkowych pląsach.

Kiedy ich usta oderwały się od siebie, dziewczyna z Argos zaczęła rozpinać wiązania zbroi. Była w tym całkiem biegła, wszak nie raz i nie dwa pomagała Kassandrowi pozbyć się pancerza. Gelon nie pozwolił, by napierśnik uderzył o drewnianą podłogę – zapewne huk słychać by było w całej gospodzie. Położył go tam ostrożnie i cicho. Pod żelazem miał wygniecioną tunikę. Pospiesznie ściągnął ją przez głowę. Mnesarete znów podziwiała dwie krzyżujące się blizny na jego torsie oraz trzecią, ukośnie przecinającą brzuch. Wolała sobie nie wyobrażać rany, po której został mu taki ślad. Prędko więc zeszła wzrokiem niżej. Męskość jej kochanka prężyła się już dumnie, niczym żołnierz na porannej musztrze. Domyśliła się, czego od niej oczekuje. Bez chwili zwłoki opadła na kolana, ujęła trzon penisa i zaczęła przesuwać po nim zaciśniętą dłoń. W górę i w dół, sprawiając, że napletek na przemian odsłaniał i zakrywał nabiegłą krwią żołądź.

Niemal natychmiast złożyła na niej namiętny, mokry pocałunek. Gelon łapczywie zaczerpnął tchu. Język przesunął się po wędzidełku i wyżej, ku czubkowi penisa. Zaraz jednak wrócił na pierwotne miejsce, by obdarzyć je jeszcze paroma pieszczotami. Mnesarete miarowo zaciskała wargi, dłonią zaś powoli, lecz mocno masowała trzon. Macedończyk chwiał się już lekko na nogach, więc by utrzymać równowagę, chwycił za filar baldachimu. Jednocześnie wplótł place we włosy kochanki, burząc przy tym misterną kompozycję ze wstążek. Silnym ruchem bioder wdarł się głębiej. Kiedy żołądź sięgnęła niemal do gardła, dziewczyna z Argos z trudem uniknęła zakrztuszenia. Dopiero po chwili wznowiła swe zabiegi. Smak męskości całkiem wypełnił jej usta. Jądra ocierały się o podbródek.

Dłonie Mnesarete zacisnęły się na twardych pośladkach Gelona. On zaś, przytrzymując jej głowę w miejscu, coraz szybciej poruszał biodrami. Penis wnikał głęboko, a ona przyjmowała go ulegle i chętnie. Wargami ciasno otulała trzon, zwilżała go prędkimi liźnięciami. Podniecała ją siła i stanowczość żołnierza, to, jak bardzo spragniony był jej pieszczot. Czy po tym, jak kochali się w Atenach, miał jeszcze jakąś kobietę? Myśl, że jest dlań jedyną, okazała się niezwykle przyjemna. Ale jak z nim o tym porozmawiać? I czy odpowie zgodnie z prawdą? Na razie i tak nie byłaby zdolna zadać pytania, bo jej usta wypełniał coraz bardziej nabrzmiały członek.

Kiedy Gelon szarpnięciem odciągnął ją od swego krocza, dyszała już z wysiłku. Strugi śliny spływały jej po podbródku, jedna lśniąca wstęga łączyła dolną wargę i pociemniałą żołądź. Niedługo wszakże: kochanek poderwał Mnesarete z podłogi i obrócił plecami do siebie. Pochyliła się naprzód, w wyuzdany sposób wypięła ku niemu pupę. Dłonie oparła o filar baldachimu. Poczuła, jak żołnierz mocno chwyta ją za biodra, jak wilgotny penis dotyka sromu… równie mokrego, choć przecież nie od śliny. Pierwsze pchnięcie, brutalne i głębokie. Dreszcz rozkoszy przeszył ją na wskroś. Tego właśnie potrzebowała! Pochyliła głowę, poczuła, jak żołądź cofa się w jej wnętrzu. Zaraz natarła znowu, z siłą tarana, który druzgocze wszelki opór. Dziewczyna z Argos wydała z siebie długi jęk.

Palce mężczyzny wbijały się w jej boki. Oddech niemal parzył szyję i grzbiet. Następne sztychy, każdy mocniejszy od poprzedniego. Mięśnie pochwy, więżące w uścisku pulsującą męskość… Mnesarete zatraciła się we wzbierającej rozkoszy. Paznokcie o barwie czerwonego wina drapały malowaną powierzchnię filaru. Wstążki opadały na podłogę, a uwolnione z ich więzów kasztanowe włosy swobodnie rozsypywały się po barkach oraz plecach. Choć wydawało się to niemożliwe, Gelon jeszcze przyspieszył. Wdzierał się z takim impetem, że jądra uderzały o jej łono. Przy każdym pchnięciu przyciągał ją ku sobie. Dłonie zaciskały się na ciele z siłą imadła. Choć umysł dziewczyny z Argos spowijała mgła pożądania, uświadomiła sobie, że zostaną jej na biodrach ciemne sińce. Musi je jakoś zamaskować przed Kassandrem i Melisą…

Ekstaza wyparła z jej głowy wszelkie przytomne myśli. Krzyknęła przeciągle. Skurcze pochwy otuliły zagłębionego w niej penisa. Gelon warknął niczym ranione oszczepem zwierzę. Gwałtownie cofnął biodra i po chwili strumień nasienia rozlał się na pośladkach i plecach Mnesarete. Z trudem łapała powietrze, stojąc na ugiętych nogach i czując, jak spada na nią deszcz rozkoszy. Gdy kochanek uwolnił wreszcie jej biodra, osunęła się na kolana. Przywarła rozpalonym czołem do chłodnego drewna filaru. Krople spermy leniwie spływały po jej ciele.

Jasnowłosy żołnierz podszedł do balii, wciąż ustawionej na środku pomieszczenia. Zaczerpnął ostygłej już wody w dłonie, obmył sobie twarz i tors. Dopiero wtedy obrócił się ku niej.

– Kiedy dojdziesz do siebie… – wychrypiał. – Mam ochotę zerżnąć cię na łóżku. Wygląda na dużo wygodniejsze niż ten zawszony siennik w Atenach. Kassander spał w nim chociaż raz?

Potrząsnęła głową.

– Umartwia się niczym filozof. – Miała nadzieję, że mężczyzna nie słyszy goryczy w jej głosie. – Sypiam tu sama lub w towarzystwie niewolnicy.

– Miałem okazję ją poznać. Urodziwa z niej dziewka. Nie tak bardzo jak ty, ale też pewnie lubi się zabawić. Czy nie mam racji, Mnesarete?

Spojrzała nań z niechęcią.

– Zostaw ją w spokoju. Należy do mnie. I nie zamierzam się nią dzielić.

– A co, może zubożejesz, jeśli da komuś trochę przyjemności? Nie zdziwiłbym się, gdyby w ten właśnie sposób płaciła na targowisku. Temu obciągnie, tamtemu nadstawi zadka… a srebro, które jej dałaś, zostawi sobie. Tak właśnie czyni, jeśli jest sprytną kurewką.

Nie wiedziała, co bardziej ją drażni: jego prostacka wulgarność czy nagłe zainteresowanie Melisą. Rozzłoszczona, postanowiła uciąć temat raz na zawsze.

– Jeszcze słowo i będziesz mógł zapomnieć o zrobieniu ze mną czegokolwiek. Na łóżku i poza nim.

Dziewczyna z Argos podniosła się na nogi. Spojrzała Gelonowi prosto w oczy, hardo i odważnie. Wybuchł śmiechem, w którym jednak nie było słychać wesołości.

– Próbujesz stawiać mi warunki? Ty?!

– Wybieraj: możesz mieć mnie i tylko mnie. Albo zaspokajać się własną dłonią. Ja bez trudu znajdę sobie innego.

Ruszył w jej stronę. Teraz i on był rozwścieczony. Instynktownie chciała się cofnąć przed jego furią, ale zmusiła się do pozostania w miejscu. Chyba mnie nie uderzy, przeszło jej przez myśl. Łatwo było zamaskować sińce na biodrach. Znacznie trudniej: rozkwaszone wargi lub podbite oko.

Nie uderzył. Zamiast tego chwycił za ramiona i brutalnie potrząsnął.

– Myślisz, że ja nie znajdę innej?! Każda dziewka na tej wyspie chętnie rozłoży dla mnie nogi! Sądzisz, że jesteś lepsza? Bo masz ładną buzię albo ciasny tyłek?

– Sam mi odpowiedz. To ty jesteś jego niewolnikiem! – odcięła się gniewnie, gdy tylko zatrzymał ją w miejscu. Zemdliło ją, lecz czuła, że nie może teraz ustąpić. – Tak właśnie mają się sprawy, nie ukryjesz tego! Moje ciało jest pierwszym, o czym myślisz po otwarciu oczu i ostatnim, o czym marzysz, idąc na spoczynek. Tknij tylko Melisę, a przysięgam ci: już nigdy więcej nie dotkniesz mnie.

Silnym ruchem pchnął ją na łóżko. Upadła na nie plecami. Natychmiast podniosła się na łokciach. Wciąż patrzyła z wyzwaniem w szmaragdowych oczach. Tymczasem Gelon dołączył do niej. Lewą rękę oparł na pościeli, tuż obok głowy Mnesarete. Stwardniałym znów penisem ocierał się o jej podbrzusze.

– Więc jestem twoim niewolnikiem, tak? – wychrypiał, prawą dłonią łapiąc ją za szyję.

Otwarła szeroko usta, by wciągnąć w nie powietrze, nim całkiem zdławi jej oddech.

– Czy niewolnik zrobiłby coś takiego? – nachylił się nad nią i splunął między drżące wargi.

Jego ślina smakowała upokorzeniem. Dziewczyna próbowała się bronić, lecz był od niej znacznie silniejszy. Przycisnął ją do posłania, cały czas podduszając. Wbijała mu paznokcie w tors, drapała do krwi, ale to jeszcze mocniej go rozjuszało. Na wpół omdlała, poczuła, jak się w nią wdziera, gwałtownie i od razu głęboko. O dziwo, była mokra jak rzadko przedtem. Strugi nektaru wypływały z przepełnionej pochwy i rozlewały się na pościeli.

Kiedy w nią wnikał, rozchylił nieco palce. Skwapliwie zaczerpnęła tchu. Musiał wystarczyć jej na długo, bo oto dłoń znów się zacisnęła. Ręce Mnesarete opadły na łóżko. Nie miała już sił, by walczyć. Biodra Gelona unosiły się i opadały, nabrzmiały członek wypełniał ją co chwila. Wykrzywiona gniewem twarz rozmazywała się przed jej oczami. Umieram, pomyślała. On mnie zabije.

I wtedy w jej łonie rozlała się pożoga. Przemożny dreszcz wstrząsnął ciałem, usta rozwarły się do krzyku, choć przecież gardło nie było zdolne wydać choćby jęku. Płynny ogień wypełnił żyły Mnesarete i spopielił jej nerwy. Umarła i narodziła się ponownie, bezbronna i drżąca z rozkoszy. Nigdy jeszcze nie przeżyła czegoś tak intensywnego. Gdzieś, z wielkiej oddali, dotarł do niej ryk oznajmiający szczytowanie. Potężny ciężar zwalił się na brzuch i piersi. Lecz w tej właśnie chwili dławiące ją palce rozwarły się. Znowu mogła oddychać, choć nie wiedziała po co.

Długo wracała do świata żywych.

Gdy się ocknęła, Gelon wciąż leżał na niej, dysząc z wysiłku. Ślina stygła na ramieniu Mnesarete. Tracący sztywność penis wciąż nurzał się w jej pochwie. Dopiero teraz zrozumiała, że wytrysnął w niej. Najdziwniejsze było to, że nawet się tym nie przejęła. W gruncie rzeczy było jej wszystko jedno. Jeśli ceną za ekstazę, którą właśnie przeżyła, miałoby być dziecko… była gotowa płacić ją raz za razem.

Mężczyzna podniósł się powoli, wsparty na rękach. Cofnął biodra i opuścił jej wciąż pulsujące wnętrze. Resztę nasienia otarł o wewnętrzną stronę uda Mnesarete. Nie miała siły powiedzieć ani słowa. Paliła ją szyja, brutalne pchnięcia zostawiły również po sobie tępy ból w podbrzuszu. Ciało dziewczyny z Argos pokrywały sińce i otarcia. A przecież nigdy dotąd nie czuła się tak spełniona. Już teraz marzyła o tym, by znowu tego doświadczyć.

Gelon ubierał się w milczeniu. Ani razu nie spojrzał na kochankę. Pojął chyba, że swoim czynem potwierdził tylko jej słowa. Kiedy założył pancerz i zapiął pas wokół bioder, natychmiast skierował się ku drzwiom. Nim je przekroczył, rzucił jeszcze przez ramię:

– Nie tylko ja jestem zniewolony, Mnesarete. Ty również potrzebujesz tego, co ci daję. I zawsze będziesz do mnie wracać. Bo wiesz, że od nikogo nie otrzymasz więcej.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Dziewczyna z Argos została sama.

* * *

Minęły kolejne dwa dni.

Żołnierze oraz marynarze umierali z nudów. By nieco rozproszyć codzienną monotonię, coraz częściej zachodzili do Oenoe. Tam, w karczmach i zamtuzach, co rusz pakowali się w kłopoty, wszczynali burdy oraz regularne bijatyki. Jazon, Menelaos i Dioksippos bezskutecznie starali się narzucić im surowsze rygory. W końcu stało się to, co nieuniknione. Jeden z falangitów poderżnął gardło miejscowemu. Pokłócili się w burdelu o dziwkę, która spodobała się obydwu mężom. Rządząca miastem oligarchia złożyła oficjalny protest, który trudno było zignorować. Gdy okazało się, że Kassander nie zamierza nic z tym robić, pozostali wodzowie zdecydowali, że sami muszą wymierzyć sprawiedliwość. Na tyle surową, by przywrócić podupadłą dyscyplinę.

O poranku na ikaryjskiej plaży zebrały się tłumy. Pięciuset żołnierzy, tysiąc żeglarzy, po trzykroć więcej wioślarzy oraz kilka tysięcy obywateli Oenoe. Spieszeni kawalerzyści pilnowali, by nikt nie zbliżył się za bardzo do wbitego głęboko w piach, naostrzonego pala. W końcu przyprowadzono mordercę. Szedł śmiało, dopóki nie ujrzał narzędzia swojej kaźni. Wtedy zaczął się desperacko bronić i zapierać nogami. Czterech kawalerzystów musiało związać mu ręce za plecami, a potem zawlec przed oblicza sędziów.

Menelaos, jako dowódca falangi, wystąpił naprzód i wygłosił krótkie przemówienie. Opisał w nim całą niegodziwość zbrodniarza oraz jego czynów. Wojsko wydało wprawdzie pomruk niezadowolenia, ale nikt nie próbował ratować skazańca. Przed wykonaniem wyroku odarto go z szaty. Czterech Tesalów uniosło nagiego i wciąż wyrywającego się mężczyznę. Umieścili go bezpośrednio nad palem, a potem opuścili w dół. Krzyk, który wydarł mu się z gardła, poruszył nawet najtwardszych weteranów. Ale nic już nie można było zrobić. Wierzchołek pala wdarł się w odbyt żołnierza i wniknął głęboko. Po drewnie zaczęła spływać posoka. Nawet gdyby go teraz zdjęto, miałby przed sobą ledwie parę wypełnionych męczarniami dni.

Wodzowie życzyli sobie, by nauczka została odpowiednio przyswojona. Dlatego kazali wojsku stać w równych szeregach i obserwować kaźń przez kilka długich klepsydr. Dopiero gdy skazaniec zemdlał z bólu, uznali, że czas skończyć przedstawienie. Menelaos zbliżył się do nieszczęśnika, złapał go za włosy, odciągnął głowę do tyłu i przejechał nożem po gardle. Z setek piersi dobyło się pełne ulgi westchnienie. To był już koniec. Żołnierze i marynarze odmaszerowali do obozu, pozostawiając martwego towarzysza na plaży. Minęło jeszcze trochę czasu, nim nasycili oczy mieszkańcy Oenoe. Dopiero gdy i oni wrócili do miasta, Menelaos kazał zdjąć zwłoki z pala i przygotować żałobny stos.

Nazajutrz nie wybuchły już żadne burdy. Sytuacja została załagodzona, przynajmniej na krótki czas.

* * *

Kassander leżał na swej koi, wpatrując się w okno. Widział przez nie błękitne niebo nad wyspą. Opróżnił tego dnia zaledwie jeden dzban wina. Chciał bowiem oczyścić głowę i skupić myśli. Najwyższa pora coś przedsięwziąć.

Domyślał się, że ani Antypater, ani król nie będą dla niego łaskawi. Z powodu własnej lekkomyślności i pychy wytracił na morzu tysiące ludzi. Będzie musiał za to zapłacić. Choć nie oglądał niedawnej egzekucji na plaży, potrafił ją sobie doskonale wyobrazić. Nieraz zdarzyło mu się obserwować palowanie. Jeśli to możliwe, sam wolałby uniknąć tego losu. Podobnie jak i innych gwałtownych form rozstania się ze światem.

Pozostawała zatem rejterada. Ale dokąd uciekać? Z miejsca odrzucił swą ojczyznę, jak i całą Helladę. Nie było tam ani jednego bezpiecznego domu, w którym mógłby się skryć przed macedońską sprawiedliwością. Wykluczył również bardziej egzotyczne kraje, gdzie nie mówiło się po grecku. Nie dla niego zatem cuda Kartaginy czy też etruskie miasta-państwa w północnej Italii. Przez moment zastanawiał się nad położoną w Libii Cyreną. Jednak bliskość macedońskiego Egiptu czyniła ją zbyt niepewnym azylem.

Może zatem Sycylia? Tamtejsi Hellenowie toczyli niekończące się wojny z Kartagińczykami. Z pewnością przyda im się doświadczony wojownik. O ile będę się trzymał lądu, powinienem być pomocny, pomyślał gorzko. Były jeszcze greckie kolonie na barbarzyńskich wybrzeżach: Massylia w Galii oraz Emporion w Iberii. Tam z pewnością nie sięgała władza Antypatra.

Kiedy tak leżał i rozważał wszelkie za i przeciw, nagle rozległo się walenie do drzwi. Kassander podniósł się niespiesznie. Czyżby Dioksippos znów sprowadził mu dziewczęta? Może tym razem nawet z którejś skorzysta. Przedłużająca się wstrzemięźliwość zaczynała już doskwierać Macedończykowi.

– Wejść! – rozkazał.

W drzwiach stanął jego adiutant, przystojny efeb noszący imię Argyros. Jego twarz rozjaśniał wesoły uśmiech.

– Dostojny generale! Żagle na horyzoncie!

Z czego się idiota cieszy, zastanawiał się Kassander. Pewnie wysłano już po mnie katów, dodał w myślach. Pozostawało tylko pytanie, czy wymierzą mu karę tutaj, na Ikarii, czy zawleką wpierw do siedziby Antypatra w Pelli. Osobiście wolał pierwsze rozwiązanie. Skoro już miał zginąć, lepiej tego nie odkładać. Tymczasem Argyros roześmiał się radośnie.

– Panie! To nasze zagubione okręty! Co najmniej czterdzieści! Najdalej za klepsydrę będą w porcie. Dwa trójrzędowce już wypływają im na spotkanie.

W serce Macedończyka wlała się nowa nadzieja. Energicznie podźwignął się z koi. Przeciągnął się i rozprostował kości.

– Przynieś mi wodę, mydło i czyste odzienie. Wybierz coś uroczystego. Muszę godnie powitać cudownie odzyskane dzieci!

* * *

Nowoprzybyłe statki szczelnie wypełniły przystań Oenoe, zaś wzniesione pod miastem obozowisko jeszcze się rozrosło. Tego wieczoru miała się w nim odbyć wesoła uczta. Marynarze i żołnierze witali swoich towarzyszy, o których dotąd myśleli, że pochłonęła ich morska kipiel. Wino lało się strumieniami – wszyscy kupcy i karczmarze w okolicy na pniu wyprzedali zapasy.

Wśród czterdziestu dwóch jednostek, które zawinęły do portu, wiele było transportowców dla wojska. Wypełniali je po brzegi łucznicy z Krety, zaciężni z Tracji, zbrojni w straszliwe rhompaje, a także młodzi ateńscy hoplici z oddziału stworzonego przez Dioksipposa. Tak więc korpus Kassandra z pięciuset ludzi wzrósł do ponad trzech tysięcy. Z taką liczbą mógł się już stawić przed obliczem króla Aleksandra. Myśl o ucieczce poszła w niepamięć.

W skład eskadry, która nadciągnęła z południowego wschodu, wchodził też pływający dom rozkoszy. Dwie takie jednostki opuściły Pireus, lecz jedna zatonęła w czasie koszmarnego sztormu wywołanego przez gniew Posejdona. Na pokładzie tej, która przetrwała, przypłynęło dwadzieścia pięć dziewcząt we wszystkich typach urody. Były tu więc smagłolice brunetki z Persji oraz Fenicji, niebieskookie blondynki z Tracji czy Ilirii, piegowate szatynki, Scytyjka, a nawet dwie Murzynki z krain leżących hen, aż za Egiptem. Różne też były ich figury – od szczupłej, wręcz wychudzonej dziewczyny z Tyru, po obdarzoną potężnymi pośladkami i ogromnym falującym biustem czarnoskórej. Bez względu jednak na zalety, czy też mankamenty wyglądu, do każdej z nich bez wątpienia ustawi się tej nocy długa kolejka. Każda porne przyjmie co najmniej trzydziestu mężów. Nad ranem wyczerpane ladacznice nie będą miały sił nie tylko podnieść się z łóżek, ale nawet złączyć ud, lecz ich sakiewki staną się przyjemnie ciężkie od srebra.

Jeszcze przed rozpoczęciem biesiady Kassander spotkał się z kapitanami ocalonych statków. Świeżo wykąpany, w eleganckim, czarnym chitonie haftowanym srebrną nicią, prezentował się niemal równie dobrze, jak na niedawnym sympozjonie u tyrana Karystos. Pamiętał również o tym, by posłać adiutanta do Oenoe, z rozkazem dla Mnesarete. Miała czym prędzej opuścić gospodę i dołączyć do niego w obozowisku. Tam rozbito dla generała ogromny namiot, w którym planował zamieszkać z dziewczyną z Argos i jej niewolnicą. Stęsknił się już za obydwoma, pragnął więc mieć je jak najbliżej.

Kapitanowie opowiedzieli Macedończykowi, co stało się po tym, jak rozdzielił ich sztorm. W przeciwieństwie do Kassandra, który rzucił wyzwanie morskiej furii, oni skręcili na południe, pragnąć ratować holowane transportowce. Burza wypuściła ich z objęć dopiero w okolicach wyspy Delos. Stało się to bez wątpienia za sprawą wstawiennictwa Apolla, który ma tam swoje słynne sanktuarium. Zacumowali więc w świętej przystani i następne dni strawili na naprawach uszkodzonych statków. Dopiero gdy usunęli wszystkie zniszczenia, zaś ofiary złożone bogu okazały się pomyślne, odważyli się pożeglować ku brzegom Ikarii.

Kassander wysłuchał ich historii, pochwalił roztropność, dzięki której ocalili tak wielu z jego żołnierzy i stanowczo nakazał bawić się tej nocy do upadłego. W pełni na to zasłużyli. Kiedy wyszli z jego nowej siedziby, zastanowił się nad tym, co czynić dalej. Nie miał ochoty brać udziału w biesiadzie – podczas ostatnich dni wypił tyle wina, że wystarczy mu na długo. Do przybycia Mnesarete i Melisy zostało jeszcze parę klepsydr. Argyros musiał zorganizować przeprowadzkę, nająć tragarzy, ściągnąć lektykę z ładowni „Cheronei”. Jak wypełnić sobie ten czas? Nikt nie czekał na jego rozkazy, Menelaos, Jazon i Dioksippos zdawali się mieć wszystko pod kontrolą. Macedończyk doznał dziwnego wrażenia, że nikomu nie jest chwilowo potrzebny.

Poła namiotu uniosła się i do środka zajrzał jego ulubiony pankrationista. Wyszczerzył zęby i spytał, czy może wejść.

– Proszę bardzo. Jak widzisz, jestem tu sam.

– Zaraz ruszam do miasta – rzekł Dioksippos. – Trzeba przywieźć więcej ladacznic na ucztę.

– Przecież mamy ich cały statek…

– Dwadzieścia pięć pornai? Te biedaczki nie wystarczą, by obsłużyć całą armię i flotę. Potrzeba znacznie więcej. Wspominałem ci ostatnio o tym przybytku, w którym poznałem Ledę… Pomyślałem, że teraz, gdy już wróciłeś do sił, zechcesz go ze mną odwiedzić. Ocenilibyśmy dziewczęta, może wypróbowali parę z nich… Te, które przypadną nam do gustu, sprowadzimy ze sobą tutaj.

– Wypróbowali, powiadasz? – Macedończyk poczuł, jak coś budzi się do życia między jego udami. – To wyśmienity pomysł. Chcę jak najlepiej dla moich żołnierzy…

– …więc musisz się czasem dla nich poświęcać – dokończył uśmiechnięty Ateńczyk.

– Nie możemy pozwolić, by dostali się w ręce leniwych albo krnąbrnych dziwek.

– Czy też takich, które nie wkładają w swój fach całego serca…

– Przekonałeś mnie – Kassander wstał i zbliżył się do przyjaciela. – Jedziemy do Oenoe!

* * *

Leda wciąż miała oczy wielkie i głębokie, lecz wstążki w jej włosach były tym razem błękitne. Obecnie stanowiły zresztą jedyny element jej garderoby. Siedziała okrakiem na udach Macedończyka i coraz mocniej pocierała łonem o jego nabrzmiałą męskość. Rękami przywarł do jej pełnych piersi, miętosił je i ugniatał w dłoniach. Leżały w nich wprost idealnie.

Po drugiej stronie komnaty nagi Dioksippos stał w rozkroku, z pięściami wspartymi na biodrach. Spoglądał w dół na klęczącą u jego stóp drobną niewolnicę. Brunetka, która przedstawiła się jako Erato. poruszała głową w przód i w tył, co rusz nabijając się ustami na jego nabrzmiałą włócznię. Ateńczyk drżał z przyjemności i głośno zagrzewał ją do dalszych starań.

– Dalej, ślicznotko, dalej! Potrafisz przyjąć mnie głębiej! Chcę, byś dotknęła wargami mojego podbrzusza. Postaraj się, piękna, przysięgam, że nie pożałujesz!

Dosiadająca Kassandra ladacznica przewróciła oczami.

– Dobrze, że ty nie jesteś taki gadatliwy – szepnęła.

– A o czym tu rozmawiać? – roześmiał się i mocniej ścisnął jej biust. Westchnęła i odrzuciła głowę do tyłu.

Członek Macedończyka unosił się niemal pionowo, dumnie wyprężony. Leda ujęła go w dłonie, obciągnęła parę razy. Uniosła biodra i zaczęła się powoli nań osuwać. Kassander przymknął oczy, czując, jak żołądź toruje sobie drogę przez wąską szczelinę. Zarazem jednak poczuł wielką niecierpliwość. Wypuścił z rąk piersi złotowłosej i chwycił ją za boki. A potem nabił na siebie w sposób bardziej stanowczy. Oczy kochanki zrobiły się jeszcze większe, z jej ust wydarł się głośny jęk.

Tymczasem Erato spełniła w końcu życzenie Dioksipposa. Spoglądał w zachwycie, jak uszminkowane usta pochłaniają go do końca, a potem składają pocałunek na podbrzuszu. Porne wytrzymała tak dłuższą chwilę, aż w końcu cofnęła głowę. Kiedy członek wysunął się spomiędzy warg, cały ociekał śliną. Ateńczyk postanowił to wykorzystać. Brunetka nie zdążyła jeszcze złapać oddechu, a on już podrywał ją z podłogi i prowadził w stronę łoża. Pchnięta na nie, natychmiast przyjęła pozycję, w której bez wątpienia gustowało wielu jej klientów: na kolanach i łokciach, z nisko pochyloną głową i wysoko uniesioną pupą. Pankrationista uklęknął tuż za nią. Dłonią wprowadził penisa między jasne pośladki. Gdy wchodził w nią serią krótkich, lecz zdecydowanych sztychów, kwiliła cicho w poduszkę.

Leda zaciskała dłonie na barkach Macedończyka. Jej biodra poruszały się w coraz szybszym rytmie, zaś piersi kołysały mu się przed oczami. Solidny zydel, na którym się usadowili, trzeszczał coraz głośniej. Pomyślał, że wkrótce będą musieli przenieść się na łóżko albo mebel rozpadnie się pod nimi na kawałki. Nim jednak zdążył cokolwiek przedsięwziąć, został uraczony serią mocnych skurczów pochwy. Rozkoszny dreszcz przeszył jego lędźwie. By odwzajemnić się kochance, pochylił głowę i wtulił twarz w jej biust. Pocałunkami dotarł do sutka, wziął go najpierw między wargi, a potem przygryzł. Pisnęła z zaskoczenia, ale nie próbowała w żaden sposób go powstrzymać. Wplotła tylko palce we włosy Macedończyka i przeczesała je gorączkowo.

Wsunąwszy się w ciasny odbyt brunetki, Ateńczyk westchnął błogo. Jedną dłonią ugniatał jej pośladek, drugą gładził po plecach. Wycofał się nieco i natarł znowu, wnikając aż po jądra. Sięgnął ku włosom Erato, uchwycił za nie, zmusił, by oderwała twarz od poduszki i uniosła się ku niemu. Bez pośpiechu penetrował jej ciało, smakując każdego doznania. Upajał się ciasnotą tylnego przesmyku, tym, jak mięśnie opinają się wokół nasady członka. Przysunął wargi do ucha dziewczyny.

– Uwielbiam twój tyłek – szeptał, lecz na tyle głośno, że słyszał go nawet Kassander. – Masz pośladki godne najpiękniejszego z efebów, powinni je uwieczniać rzeźbiarze. A przecież jesteś znacznie ciaśniejsza. Mógłbym bez końca wchodzić między te słodkie krągłości…

Jakby na potwierdzenie tych słów, kilkakroć wbił się mocniej. Erato zachłysnęła się powietrzem i zadrżała w jego dłoniach. Pochylił głowę i przywarł do jej szyi. Całował ją, lizał, znaczył lekkimi ukąszeniami. Jego biodra poruszały się z niezmordowaną siłą. Głęboko zanurzona żołądź zdawała się pulsować.

Macedończyk wsparł się jedną ręką o zydel, a potem powstał z niego, unosząc również dosiadającą go Ledę. Natychmiast oplotła mu biodra nogami, ręce zaś zarzuciła na szyję. Podtrzymując ją za pośladki, zbliżył się do ściany. Przyparł do niej kochankę i wbił się aż do końca. Dyszała z podniecenia, jej srom oraz uda ociekały miłosnym nektarem. Podskakujące piersi co rusz uderzały o tors mężczyzny. Były cudownie miękkie, lecz wieńczyły je twarde, podkreślone czerwoną szminką brodawki. Teraz to Kassander nadawał tempo ich zbliżeniu. I choć pozycja wymagała od niego sporo wysiłku, bynajmniej się nie oszczędzał. Na szczęście ścianę ozdabiał w tym miejscu gobelin, na którym odwzorowano kilka scen z nocy poślubnej Zeusa i Hery. Gdyby dociskał Ledę do drewnianych desek, mogłaby sobie poważnie otrzeć plecy. Nie mówiąc już o licznych wbitych w pupę drzazgach.

Ateńczyk wypuścił z dłoni włosy Erato. Niemal natychmiast opadła ciałem na posłanie. Pochylił się nad nią i wsparł rękoma po obu stronach jej głowy. Teraz penetrował ją pod innym kątem, z góry, przy każdym sztychu dociskając do łoża. Przykryta jego muskularną sylwetką wydawała się jeszcze drobniejsza i bardziej delikatna. Oddawała się Dioksipposowi z całkowitą uległością. Pojękiwała cicho, przyjmując głębokie pchnięcia.

Grzbiet Ledy oderwały się od ściany, a ona sama mocniej wtuliła się w Kassandra. Mężczyzna ruszył w stronę łóżka. Kiedy tam dotarł, powoli opuścił na nie ladacznicę. Leżała teraz prostopadle do Erato, ich głowy znalazły się tuż obok siebie. Sięgnęła ku włosom koleżanki i pogładziła je dłonią. Tymczasem Macedończyk już wsuwał się między jej rozwarte uda. Jedną ręką wsparł się na posłaniu, w drugą ujął pierś blondynki. Wszedł w nią ponownie, przy akompaniamencie głośnego westchnienia.

Łoże, na którym kochały się już dwie pary, trzęsło się od ich gwałtownych ruchów. Pankrationista uniósł głowę znad pleców Erato. Kassander uchwycił jego rozbawione spojrzenie.

– Może zrobimy zamianę?

– Mi jest dobrze tu, gdzie jestem – wychrypiał Macedończyk, ani na chwilę nie zaprzestając ruchów bioder.

– Jak sobie życzysz, generale. Pozwólmy jednak dziewkom zabawić się ze sobą.

– I to jest dobra myśl, mój oficerze.

Obydwaj wycofali się z ciał swych kochanek. One zaś doskonale wiedziały, czego się od nich oczekuje. Leda ułożyła się na skraju posłania, tak że jej pośladki wystawały nieco poza jego brzeg, stopy zaś sięgały podłogi. Erato uklękła bezpośrednio nad jej twarzą, następnie pochyliła się do przodu, aż jej usta znalazły się nad łonem złotowłosej. W tej pozycji obydwie mogły się obdarzać namiętnymi pieszczotami. Dioksippos patrzył, jak język blondynki przesuwa się między wargami sromowymi brunetki. Przed oczyma Kassandra ukazał się analogiczny widok. Dziewczęta lizały się zapamiętale, nawzajem spijając miłosny nektar.

Przez krótką chwilę mężczyźni poświęcali się obserwacji tej rozgrzewającej krew sceny. Pierwszy nie wytrzymał Kassander. Uklęknął na podłodze, chwycił nogi Ledy, rozchylił je i uniósł wysoko. Wszedł w nią jednym, płynnym ruchem, wnikając aż po jądra. Natychmiast poczuł, jak Erato liże najpierw żołądź, a potem trzon penisa. Pieściła teraz zarówno koleżankę, jak i jej klienta. Macedończyk korzystał z tego, jak tylko potrafił. Poruszał biodrami tak, by za każdym razem niemal wysuwać się z pochwy złotowłosej. W ten sposób język brunetki co rusz ocierał się o jego męskość. Wrażenie było niezwykle intensywne. Muszę nauczyć tego Mnesarete i jej niewolnicę, pomyślał gorączkowo. Tej pierwszej może się to nie spodobać, przynajmniej z początku, lecz przecież wiedział, jak łamać jej opór i zmuszać do posłuszeństwa. Druga była zbyt zalękniona, by chociaż wyrazić sprzeciw.

Dioksippos nie od razu przyłączył się do igraszek, czym dał dowód prawdziwie olimpijskiej samokontroli. W końcu jednak i on poddał się żądzy. Uklęknął tuż za Erato. Splunął na dłoń i roztarł ślinę po całej żołędzi. Znów zaczął wciskać się między pośladki dziewczyny. Leda sięgnęła ku jądrom Ateńczyka, pieściła je delikatnie, z dołu obserwując postępy, jakie czynił kolejnymi sztychami. Dyszał ciężko z podniecenia, znać było, że już niewiele mu potrzeba. Kassander również był bliski szczytowania. Doprowadziły go tam mocne skurcze pochwy oraz natarczywe pieszczoty języka.

Pędząc ku rozkoszy, obydwaj narzucili szybkie tempo. Ciała ladacznic drżały od ich pchnięć. Macedończyk pochylił głowę i zacisnął zęby. Nadmiar bodźców doprowadzał go do szaleństwa. Tymczasem z ust pankrationisty wydarł się głuchy krzyk. Wbił się aż po jądra i odrzucił głowę do tyłu. Trzymając Erato za boki, doszedł głęboko w jej pupie. Kassander nie wytrzymał wiele dłużej. W ostatniej chwili wysunął się z pochwy Ledy. Brunetka ochoczo zacisnęła usta na jego penisie. Wytryskiwał kilkakroć, masowany jej wargami.

Dioksippos wyswobodził się z ciała kochanki. Biały strumyk spłynął między jej pośladkami, na srom i dociśnięte do niego usta złotowłosej. Erato przełknęła owoc rozkoszy Kassandra i ostatni raz polizała łechtaczkę Ledy. Mężczyzna podniósł się z kolan. Po chwili dołączył doń Ateńczyk.

– Świetnie się spisały – ocenił. – Myślę, że zabierzemy je na ucztę.

– Bez wątpienia – odparł generał. – Czy już pora?

– Do zachodu słońca została jeszcze klepsydra. Mamy czas.

– W takim razie…

– Może wypróbujemy jeszcze dwie?

– Z ust mi to wyjąłeś, Dioksipposie.

– Ledo, Erato, przygotujcie się do drogi. Lecz zanim to zrobicie, zawołajcie koleżanki!

* * *

Kassander zbudził się przed świtem. Leżał na posłaniu ze zwierzęcych skór, we własnym namiocie rozbitym na środku wojskowego obozu. U boku miał pogrążone we śnie Mnesarete i Melisę. Poprzedniego wieczoru, po powrocie z domu rozkoszy, nie miał już sił na miłość z dziewczyną z Argos. Kazał więc niewolnicy zaspokoić jej niespożyte pragnienie. Sprawiła się chyba całkiem dobrze, bo niewiasty spały przytulone do siebie.

Podniósł się cicho, by ich nie zbudzić. W ciemnościach odnalazł tunikę i włożył ją przez głowę. Wyszedł przed namiot. Późnojesienny chłód spowił jego ciało. Wartownik poderwał się z ziemi i mocniej uchwycił włócznię.

– Spocznij – uspokoił go Macedończyk. – Idę zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie musisz mi towarzyszyć.

– Generale…

– Strzeż moich kobiet, chłopcze.

– Tak jest!

– Ciszej, na Zeusa. Masz ich strzec, a nie robić pobudkę.

Ruszył w stronę wybrzeża. Po drodze mijał długie namioty, mogące pomieścić całą kompanię żołnierzy i dogasające ogniska, przy których wytrwały już tylko niedobitki. Uczta dobiegła końca, zaś wojsko, pijane winem i miłością, udało się na spoczynek. Po obozowisku kręciło się trochę bezpańskich psów, szukających resztek jedzenia. One jednak nie zwracały uwagi na Macedończyka.

Dotarł w końcu na plażę. Niebo i morze wciąż były ciemnoszare. Kassander stał boso na piasku, wsłuchany w szum fal. Wiedziony nagłym impulsem, ściągnął odzienie i wszedł do wody. Ta sięgnęła mu wpierw kolan, a potem ud. Zadrżał dopiero, gdy objęła genitalia. O tej porze, gdy oddała już całe ciepło poprzedniego dnia, była najzimniejsza. Zanurzył się po pas i utkwił spojrzenie w zachodnim horyzoncie. Dłonie zacisnął w pięści. Niewielkie fale rozbijały mu się o brzuch, a morska piana tryskała aż na tors.

– Polidamesie, usłysz mnie! – zawołał gromkim tonem. – To ja, Kassander! Ten, który cisnął cię w morską kipiel i pozostawił bez pochówku!

Wyższa fala uderzyła w jego pierś. Poczuł krople spadające na twarz. Poza tym jednak morze wciąż było spokojne. Macedończyk wziął głęboki wdech i mówił dalej, uniesionym głosem:

– Wiedz, że żałuję tego, co się stało! Zasłużyłeś na śmierć, to nie ulega wątpliwości. Powinienem jednak sprowadzić twe zwłoki na ląd. Spalić, jak nakazuje obyczaj. Pozwolić ci na wejście do królestwa Hadesu.

Zerwał się mocny wiatr, nietypowy o tej porze nocy, bo od morza miast od lądu. Rozwiał włosy Kassandra, zmusił, by cofnął się o parę kroków. Stawiając mu opór, mężczyzna ruszył naprzód, ku większej głębinie.

– Przeze mnie po kres czasu będziesz się błąkał nad brzegami Styksu. Wiedz, że nie tego ci życzyłem!

Woda sięgała mu już po pierś.

– Nie pojmuję, jakie bóstwo zesłało na ciebie szał, w którym zgwałciłeś kapłankę Posejdona. Chcę wierzyć, że uczyniłeś to wbrew swojej naturze.

Poślizgnął się na morskim dnie, ale zdołał jakoś uchwycić równowagę. Fala przelała się nad jego ramionami.

– Zabiłem cię nie z gniewu, lecz po to, by ratować pozostałych! Proszę Pana Przestworów, by okazał ci łaskę. Błagam również Hadesa, by pozwolił ci przekroczyć rzekę śmierci i odnaleźć spokój!

Słone zimno wdarło mu się do ust. Przy następnym kroku stopa nie trafiła na dno. Kolejna fala nakryła go całego. Kassander walczył z żywiołem, który wciągał go coraz głębiej i głębiej. Mięśnie pracowały jak szalone, walcząc z podwodnymi prądami. Lodowate igły przeszywały płuca. Wokół była tylko szarobura ciemność.

Kiedy wynurzył się z toni, pragnienie oddechu paliło jego tors. Zaczerpnął łapczywie powietrza. Młócąc wodę rękoma i nogami, skierował się w stronę lądu. Choć przed wieloma laty uczył się pływać w macedońskich rzekach, to było zupełnie inne doświadczenie. Zdradzieckie nurty, spienione bałwany, zagłuszający wszystko szum… Horyzont przed nim rozjaśniał się powoli. W szarym blasku przedświtu dostrzegł przybrzeżne skały. Były bliżej niż plaża. Może da radę…

Zimno i wyczerpanie paraliżowało mięśnie. A mimo to wciąż zmuszał je do wysiłku, samą chyba wolą przeżycia. Wreszcie dotarł do pierwszych kamieni. Fala docisnęła go do nich. Kassander zdarł sobie skórę z boku, gdy otarł się o chropawą powierzchnię. Ale palce, rozpaczliwie drapiące skałę, znalazły w końcu oparcie. Czym prędzej złapał się drugą ręką.

Wspiął się na jeden z na wpół zanurzonych głazów i stanął na nim pewnie. Krew ciekła mu po biodrze i udzie, lecz prawie nie czuł bólu. Popatrzył w dół, na kamienie ciągnące się aż do brzegu. Między nimi czernił się jakiś kształt. Macedończyk zmrużył oczy i pozbył się wszelkich wątpliwości. To było ludzkie ciało.

Słońce uniosło się już nad horyzontem, nim Kassander dotarł wreszcie do zwłok. Były nierozpoznawalne. Żywioł odarł je z ubrania, żarłoczne ryby wyjadły twarz, zmieniając ją w makabryczną, trupią maskę. Ale proporcje ciała – szerokie barki, długie ręce oraz krótkie, krzywe nogi – przywodziły na myśl tesalskiego kawalerzystę. Nie bez przyczyny przezywano go „małpą-która-jeździ”.

Kiedy wlókł trupa w stronę brzegu, na plaży pojawili się pierwsi żołnierze. Ujrzawszy wychodzącego z morza generała, rzucili mu się z pomocą. Gdy jednak zobaczyli, co niesie, zatrzymali się z odrazą.

– Kto to? – zapytał jeden z nich.

– Polidames – odparł z wysiłkiem Kassander, ciskając zwłoki na piach. – Mój dowódca konnicy. Weźcie zaraz topory i ruszajcie do lasu. Potrzeba wiele drewna na stos pogrzebowy.

* * *

Dwa dni później, kiedy żołnierze i marynarze wrócili już do sił, flota opuściła port Oenoe i wzięła kurs na wschód. Nauczony doświadczeniem Macedończyk nakazał admirałom zachować ostrożność. Posuwali się więc niezbyt szybko, ale tak, by zawsze mieć w pobliżu dogodną przystań. Pierwszą noc spędzili na wyspie Samos, drugą już na azjatyckim brzegu, u ujścia rzeki Meander. Trzeciego dnia ich oczom ukazał się wreszcie cel podróży, klejnot wśród portów Morza Egejskiego – bogaty i dumny Efez.

Spotkała tam Kassandra miła niespodzianka: w porcie czekało nań kolejnych dwadzieścia pięć okrętów, które uciekły przed sztormem Posejdona. Gdy rozpętała się nawałnica, ich kapitanowie zdecydowali się płynąć na północ, pod wiatr. W przeciwieństwie do tych, którzy umknęli na południe, owa eskadra składała się wyłącznie ze śmigłych wojennych trójrzędowców. Na ich pokładach ocaliło życie ponad siedmiuset żołnierzy.

Późnojesienna przeprawa przez Morze Egejskie dobiegła kresu. Pochłonęła trzecią część floty i piątą – przewożonego na pokładach wojska. Biorąc wszystko pod uwagę, można to było uznać za umiarkowane straty. Śmierć poniosło również mnóstwo zabranych z Hellady koni. Wśród nich również Charon, kary ogier Kassandra. Transportowiec, na który go załadowano, roztrzaskał się na morskich skałach.

Wkrótce po rozładunku i wyokrętowaniu armii część korabiów opuściło przystań. Ateńskie trójrzędowce wróciły do swojej bazy na wyspie Samos, statki handlowe wypełniły ładownie azjatyckimi towarami i czym prędzej ruszyły w rejs ku swoim macierzystym portom. Ich właściciele mieli nadzieję na ostatni zarobek przed nastaniem zimy i całkowitym wstrzymaniem żeglugi. Tylko eskadra macedońska, z okrętem flagowym „Cheroneą” na czele, pozostała w Efezie. Było to wszak jedno z największych miast portowych tworzącego się imperium.

Armia rozbiła obóz pod murami. Przygotowania do dalszej części podróży, która miała odbyć się już lądem, trwały pełen tydzień. Należało zgromadzić prowiant i wozy do transportu wyposażenia, nająć przewodników. Żołnierze zaopatrywali się w cieplejsze ubrania, bo zima nadciągała wielkimi krokami, a część marszowej trasy wiodła przez góry. Kawalerzyści nabywali wyśmienite perskie rumaki – by zastąpić utracone tesalskie wierzchowce.

Nauczeni doświadczeniem z Ikarii wodzowie nie pozwolili wojsku próżnować. Menelaos od rana do wieczora musztrował falangę, Dioksippos robił to samo z ateńskimi hoplitami, Jazon zorganizował swoim Trakom zawody w rzucaniu włócznią, zaś łucznikom z Krety – w strzelaniu do ptactwa. Kassander zajął się sprawą nie cierpiącą zwłoki: wyborem dowodzącego konnicą, który miał zastąpić Polidamesa. W tym celu ogłosił całodniowe igrzyska jeździeckie. Konkurenci zmagali się w paru kategoriach: wyścigu, konnej walce przy użyciu stępionych lanc, ciskaniu oszczepem z grzbietu pędzącego rumaka. Werdykt boga wojny okazał się jednoznaczny: w każdej konkurencji zwyciężył młody Herakliusz, będący od pewnego czasu kochankiem Jazona. Choć niektórzy sarkali, że wynik był ustawiony i wygrał ten, kto miał wygrać, to jednak było takich niewielu. Wszyscy bowiem mogli na własne oczy zobaczyć, jak przystojny kawalerzysta bije na głowę rywali. Macedończyk powierzył mu funkcję z satysfakcją i poczuciem, że oto znalazł właściwego kandydata. Zhellenizowany Trak także był uradowany rezultatem. Z najwyższym trudem udało się go powstrzymać przed publicznym wycałowaniem oblubieńca.

Gdy wszystko było już gotowe, Kassander pożegnał morski przestwór, po raz ostatni składając ofiary Posejdonowi. Następnie zwrócił się plecami do wybrzeża, twarzą zaś ku Azji. Raz jeszcze wspomniał wszystkich, którzy zginęli w sztormie. Nawet Polidamesa, z którego cieniem zdołał się już pojednać. A potem zarządził wymarsz.

Długa kolumna wojsk ruszyła w głąb lądu.

Przejdź do kolejnej części – Perska Odyseja III: Rozpustne miasto

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Witam!

Mam przyjemność zaprezentować kolejny rozdział „Perskiej Odysei”, czyli przygód Kassandra z Ajgaj, zmierzającego w głąb niespokojnej, świeżo podbitej przez Króla Aleksandra Azji. Tak jak poprzednio, rozpocząłem od obszernego cytatu, mającego na celu przypomnieć sytuację, z jaką mieliśmy do czynienia na koniec „Opowieści helleńskiej” poświęconej losom Macedończyka, któremu jeden z podwładnych właśnie zaczyna coraz energiczniej przyprawiać rogi (nie twierdzę wcale, że Kassander jest święty, albo że sobie na to nie zasłużył!). Poza tym jest to drugi rozdział opisujący trudną i kosztującą wiele istnień przeprawę morską z Hellady do Azji, dzięki czemu Czytelnicy mogą poznać niebezpieczeństwa towarzyszące antycznej żegludze, w gruncie rzeczy dość prymitywnej technicznie, wymagającej zaś wielkiej odwagi (albo niewielkiej dbałości o własne życie). Wreszcie tematem tej części opowieści jest zmaganie Kassandra z samym sobą i wyrzutami sumienia, wywołanymi przez niedawne grzechy (podpowiem, że bynajmniej nie pochodzi o permanentną i ostentacyjną niewierność).

Jak zawsze rozdział ten możecie czytać bez rzucających się w oczy błędów dzięki niezrównanej Arei Athene, która pieczołowicie go poprawiła, usuwając wszelkie usterki. Za co należy Jej się cześć i chwała!

Zapraszam do lektury!
M.A.

Jak zwykle fantastyczne 🙂 Megasie, kiedy następna część przygód Kassandra?

Ehhh co tu nowego napisać.
Pochawły?
To napiszą inni.
Jest prawie 3 w nocy, a ja zamiast spać czytam 2gi raz 😉

Witaj!

Znów odwaliłeś kawał dobrej roboty. Choć muszę przyznać że odnalezienie zaginionych statków i wojska jest sensowne, to znalezienie ciała Polidamesa trochę zalatuje mi fantastyką. Chyba że Kassander wmówił sobie że odnalazł ciało przyjaciela obojętnie czyje ciało by znalazł.

Chyba pierwszy raz widzimy Macedończyka w takiej rozsypce. Znalazł jednak nowego towarzysza w erotycznych przygodach ;).

Pozdrawiam

daeone

PS. Tq nie jesteś jedyny, któremu Perska Odyseja nie daje spać 🙂

Witam, witam 🙂

@Tom:

Wielkie pięknie. Następna część będzie wtedy, gdy się napisze, a to w moim przypadku proces dość czasochłonny 🙂 Nie należy jej się spodziewać w lutym, raczej też nie w marcu… Nie wykluczam jednak, że przedtem pojawi się jakaś dodatkowa Miniatura ze świata Opowieści helleńskiej i Perskiej Odysei.

@Tq:

Od tego są weekendy, by po nocach nadrabiać z lekturami 🙂 Cieszę się, że się podobało!

@Daeone:

W przypadku Polidamesa celowo pozostawiłem niedopowiedzenie (nierozpoznawalna twarz topielca). Ci, którzy czytają Perską Odyseję jako opowieść realistyczną, uznają, że Kassander po prostu wmówił sobie, że to ciało przyjaciela, by dopełnić wobec niego obowiązków i w ten sposób odnaleźć spokój. Ci, którzy dopuszczają, że w Perskiej Odysei mogą się pojawiać elementy mistyczne czy fantastyczne, dojdą być może do innych wniosków 🙂 Interpretację tego wydarzenia pozostawię Czytelnikom.

Kassander musiał w końcu doświadczyć załamania nerwowego. To w końcu człowiek, a nie marmurowy posąg. A przyznajmy, miał powody. Osobiście przyczynił się do śmierci kilkuset towarzyszy broni, w tym bliskiego druha, pośrednio – do śmierci wszystkich z jego armii i floty, co zginęli na morzu. Mało kto uniósłby taką odpowiedzialność. Na szczęście Macedończyk jest dość odpornym człowiekiem i dość szybko wyzwala się z kajdan wyrzutów sumienia – także przy pomocy nowego towarzysza erotycznych przygód.

A propos – Dioksippos to kolejna w tej opowieści postać historyczna. Genialny pankrationista, słynny z tego, że w zawodach przed obliczem króla Aleksandra, nagi i uzbrojony wyłącznie w drewnianą pałkę, pokonał Macedońskiego weterana, w pełnej zbroi, z włócznią, tarczą i mieczem. Mam wobec tego bohatera dalsze plany 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Opowiadanie jak zwykle bardzo dobre – świetnie wychodzą Ci sceny łączące seks i przemoc. Przyznam, że czekałam na reakcję Kassandra na ślady po podduszaniu, ale widać jeszcze nie tym razem 😉

W żegludze morskiej też nie masz doświadczenia, prawda? 😉
Abstrahując od realiów samego żeglowania – umówmy się, o chorobie morskiej nie chciałabym czytać – zejście na ląd nie rozwiązuje problemu kołysania. Po kilku dniach na morzu, gdy zejdziesz na ląd, ląd ci się kołysze. Dla nowicjuszy to musi być szok 😉

Witaj Aniu!

Słusznie się domyślasz – nie tym razem 🙂 Zbyt bawi mnie dorabianie rogów Kassandrowi, bym pozwolił mu się tak szybko zorientować w sytuacji. Poza tym nawet lubię Mnesarete i jestem ciekaw, gdzie ją zawiedzie nieopanowana żądza i skłonność do ryzyka.

Co do morskiej żeglugi: no tutaj mnie ubodłaś, moja droga! Może nie posiadam takiego doświadczenia, jak nasz dyżurny żeglarz, Micra21, ale spędziłem dość czasu pod żaglami, na morzu i śródlądzie, by dobrze znać zjawisko kołysania po zejściu na ląd, będące skutkiem ogłupiałego błędnika 🙂 To, że nie opisałem tego u moich bohaterów wynika z faktu, że akcja Rozdziału II zaczyna się już kilka dni po zejściu na ląd. Skutki ustąpiły u większości bohaterów.

Pozdrawiam
M.A.

No, no, czyżby Mnesarete miała zaznać łaski i uwolnić się od Kassandra? 😉

W żadnym razie nie chciałam Cię urazić Megasie, ale widać wobec scen marynistycznych jestem bardziej krytyczna niż wobec erotycznych.
Nie poczułam po prostu morza, a chciałabym poczuć – od poprzedniego rejsu minęło dziewięć miesięcy i już tęsknię, choć fakt że ostatnio rozbujało mnie tak, że przez tydzień ląd nie przestał się kołysać ;D

Nie sądzę, Aniu, by Mnesarete tak naprawdę chciała uwolnić się od Kassandra. Przecież to jest jej miłość. Gelon to tylko sposób, na rozładowanie napięcia i zemsta na Kassandrze za to, że ją zaniedbuje 🙂

Życzę CI, byś jak najszybciej znalazła się znowu na wodzie i pod żaglami! Niestety, w najbliższym czasie nie planuję tego samego dla moich bohaterów, więc nie mogę obiecać Ci, że rychło poczujesz w „Perskiej Odysei” morze 🙂

Pozdrawiam
M.A.

JESZCZE! Ech, z rozdziału na rozdział stajesz się coraz lepszy, Megasie.

Dziękuję serdecznie, zarówno za treść komentarza, jak i za czytelniczą wierność 😉

Pozdrawiam
M.A.

Kassander wydawał się tutaj pozbawiony nieco formy. Oczywiście, musiał odczuwać odpowiedzialność za utraconych żołnierzy, ale skąd od razu te myśli o własnej egzekucji, której zamierzał poddać się bez walki… Nic dziwnego, że co poniektórzy wykorzystali ten okres słabości. Jestrem jednak pewien, że z czasem zapłacą. Piękna scena oczyszczającej duszę morskiej kąpieli, prawie samoofiary. Pozdrawiam i ruszam dalej.

Cóż, nawet największemu twardzielowi zdarza się czasem załamanie psychiczne.

Kassander nie tylko stracił sporą część powierzonego mu wojska – osobiście odpowiadał za śmierć trzystu pięćdziesięciu ludzi (przeciął liny holowanego transportowca, który roztrzaskał się na skałach), a także zgładził swojego wieloletniego przyjaciela. Takie przeżycie potrafi zdruzgotać nawet człowieka o stalowej woli.

Wejście do morza stało się dlań wydarzeniem oczyszczającym – takim właśnie chciałem je przedstawić. Nie wiemy, czy zwłoki, które wyciągnął z wody naprawdę należały do Polidamesa. Zapewne nie. Ale przez to,że on w to wierzył i że zorganizował zabitemu przyjacielowi godny pogrzeb, uwolnił się od ciężaru poczucia winy. I dzięki temu mógł ruszyć naprzód.

Pozdrawiam
M.A.

Jak zwykle, opowiadanie tak dobre, że nawet gdybym był bardzo złośliwy i zgorzkniały, to nie miałbym się do czego doczepić. Tylko chwalić!
Lubię niejednoznacznych bohaterów, a Kasander i Mnesarate tacy są. Wykreowałeś bogate, złożone osobowości, które pewnie nie raz jeszcze mnie zaskoczą.
Nie spodziewałem się po Kasandrze popadnięcia w depresję po morskiej katastrofie, raczej myślałem, że będzie działał energicznie by uzupełnić poniesione straty. I dobrze, że się pomyliłem.
Pozdrawiam
R.

Dziękuję za komentarz, Radosky!

No i cieszę się, że udało mi się Ciebie zaskoczyć 🙂 Kassander jest wulkanem energii witalnej, ale nawet on ma czasem chwilę zwątpienia – zwłaszcza, że osobiście ponosi odpowiedzialność za zgon kilkuset towarzyszy broni.

Mam nadzieję,że dalsze rozdziały Perskiej Odysei również przypadną Ci do gustu!

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz