K.S. Rutkowski: W niewoli seksu – NoNickName o literaturze erotycznej  3.56/5 (6)

2 min. czytania

w niewoliTwarda. Prawdziwa. Męska proza. Taką lubię. Historie odarte z czaru, piękna czy wzniosłości. Do tego nieprzeciętny styl Autora.

Zbiór opowiadań. Krótkie teksty z mężczyznami w roli głównej, gdzie kobiety są powodem męskich decyzji i opłakanych w skutkach działań. Chuć, która jest w stanie zniszczyć wszystko: szacunek, bliskość, poczucie bezpieczeństwa.

Opowiadania są szczere, brutalnie prawdziwe. W odbiorze pomaga język – dosadny, oddający męski punkt widzenia, wulgarny, z niekiedy prostackimi zdaniami czy zwrotami dodaje wiarygodności. Dla mnie ta pikantność języka jest wręcz wisienką na torcie. To dobry kawałek prozy – prawdziwej, dosadnej, ale niepozbawionej refleksyjności!

„W niewoli seksu” to podróż po dwunastu męskich wcieleniach – może niekiedy zbyt stereotypowych? Mężczyźni jawią się tutaj jako zwierzęta poddające się instynktowi, zapominając, że są posiadaczami rozumu. Dwunastu mężczyzn różni wiek, zawód, pochodzenie, wygląd, status społeczny. Jedno łączy – potrzeba seksu – wyuzdanego, pospiesznego, dzikiego, w różnych miejscach i okolicznościach, prowadzącego do nieuchronnej zguby. Kobiety tutaj nie są pokorne i bezwolne czy zakochane – to hetery, które wodzą mężczyzn za… nos. Poznajemy emigranta, którego kusi żona szefa, pantoflarza, playboya wykorzystanego pierwszy raz przez kobietę, obserwujemy próby nerwowego ściągnięcia obrączki z palca, by nie zaprzepaścić okazji na seks.

Opowiadania są różne. Autor nie cenzuruje myśli. Rutkowski to mistrz niekolorowanej literatury, pisanej zdecydowaną ręką. Jeśli spodziewacie się typowej prozy erotycznej – zawiedziecie się. Tu nie chodzi o seks sam w sobie. Autor pisze o żądzach i pragnieniach, które wymagają spełnienia tu i teraz.

Osobiście polecam – 132 strony z doskonałymi obserwacjami Autora, dialogami i niewybielonymi, prawdziwymi bohaterami. Na okładce czytamy „zbiór ostrych opowiadań” – nie wydały mi się ostre czy mocne, ale z pewnością prawdziwe.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Recenzja spowodowała, iż zainteresowałem się lekturą książki. Choć sceptyczny pozostaję, bo fascynacje kobiet i mężczyzn to jakby dwa inne światy. Ten męski jest oklepany i rzadko w nim błyska coś niekonwencjonalnie ujętego, ten kobiecy jest – cóż – po prostu kobiecy.
Swoją drogą, obejrzałem ostatnio Love. Ten film prześlizgnął się niezauważony przez naszych recenzentów a szkoda. Ja go sobie jeszcze raz obejrzę bardziej analitycznym wzrokiem, ale dla mnie to sygnał, że coś może drgnąć i w końcu pojawią się filmy, o jakich marzę i jakich dotąd wcale nie ma na rynku. Na żadnym rynku.
Uśmiechy dla dzielnej NNN

Czytam skuszony Twoją recenzją.
Dobre pisanie. Język „męski” choć znam kobietę, która używa niecenzuralych słów równie trafnie.
Seks jest tu tylko pretekstem do snucia opowieści. Więc jeśli ktoś spodziewa się natarcia armii kutasów na oblężoną twierdzę cnót będzie zawiedziny.
Opowiadania to zgrabne urywki rzeczywistości podane z biglem i autoironią.
Mam w papierze (choć nie było łatwo).
Dzięki NNN.

Dziękuję Panowie.

@Karelu – sceptycyzm rozumiem. Przeczytaj. Sprawdź na sobie. Podziel się opinią po lekturze.
@Kruku – ciekawe czy gdyby książkę napisała kobieta, posługując się w podobny sposób wulgaryzmami do opisania rzeczywistości to wzbudziłoby to zainteresowanie czy niesmak wśród Czytelników.

Jeżeli te opowiadania – migawki przypadną czytającym do gustu to polecam także „Brudne historie” tegoż Autora.

Nie wiem jak inni Czytelnicy, ale ja napotykając nowego autora po dwóch akapitach zupełnie zapominam czy ktoś jest kobietą czy facetem – albo to jest dobre, albo słabe pisanie. Tak jak w przypadku opowiadań – na to kim był autor patrzę „po” ;]
Czasem można rozpoznać styl – charakterystyczny jednak bardziej dla osoby niż płci. Po kilku zdaniach rozpoznaję publicystykę Seelenverkorpera i straszliwe opowieści Kenaarf, ale nie dlatego że różnią się płcią, ale stylem.
Chociaż… gdyby nie ich płeć, determinująca większość interakcji społecznych, ich styl byłby zupełnie inny.

Kobieta i wulgaryzmy, w dodatku w literaturze z tego samego podwórka – nasuwa mi się jedno skojarzenie: Marta Płusa „Seks i inne choroby cywilizacyjne”.
Przyznam, że lubię od czasu do czasu, twardy „męski” język, choć utrwala stereotypy związane z płcią i sprawia, że postacie literackie stają się wręcz groteskowe (przynajmniej według mnie, bo nie znam zbyt wielu mężczyzn klnących soczyście ani myślących w równie uproszczony sposób – aż dziwię się, że męscy odbiorcy nie podnoszą larma, bo w zasadzie szkodzi to ich wizerunkowi ;)).

Po wyżej wymienioną książkę sięgnęłam tylko dlatego, że autorka skrytykowała moją, chciałam zobaczyć na co ją stać – w końcu deklarowała, że zamiast przesłodzonego romansidła chciałaby przeczytać coś na miarę de Sada. Zaznaczam więc, że mogę być lekko uprzedzona 😉
Bohaterkami były wyłącznie kobiety. Język wydał mi się zbyt „soczysty” i momentami drażnił (niektóre wulgaryzmy były jak najbardziej na miejscu, ale tylko niektóre), erotyki czy pornografii doszukałam się niewiele, aczkolwiek całość czytało się dość przyjemnie. Taka sobie krytyka współczesnego, konsumpcyjnego społeczeństwa opartego na kulcie urody i nepotyzmie.

Anna Kropelka 😉

Larum…może mężczyźni nie są tak skorzy do jego podnoszenia jak my, kobiety?

Wulgaryzmy – jak wspomniałam kiedyś przy Dzidzi Grega – mnie nie drażnią u osób, które potrafią posługiwać się językiem polskim.
Dla mnie są one paradoksem językowym – z jednej czynią go rynsztokowym, z drugiej wzbogacają. Dawniej przekleństwa kojarzyły się z przynależnością do określonej grupy społecznej. Inteligencji nie wypadało rzucać mięsem i najlepiej, by terminologii owej nie znała. Obecnie granice uległy zatarciu, co nie oznacza, że inteligencja wymarła w narodzie. Oby! 🙂
Słonimski podobno potrafił przeklinać przez dwie minuty nie powtarzając wulgaryzmów. (Ciekawe tylko z jaką prędkością mówił?)
Czepiamy się k..urew, ale doszło też do wygładzenia niektórych wulgaryzmów. Za takowy nie uważa się słowa „zajebisty”. Tak z resztą działo się zawsze. Kiep teraz kojarzony jest przede wszystkim z niedopałkiem papierosa a dawniej oznaczał ci… ups! żeński narząd płciowy 🙂

Wracając jednak do literatury. Ciężko mi się odnieść czy język u Płusy jest przerysowany a bohaterki groteskowe. Książkę znam tylko z recenzji – bardzo różnych z resztą. Nie miałam także okazji zapoznać się z „Odkrywając siebie” (wnioskuję po „skrytykowała moją”, że o tym tytule mówimy, tak?). Wiem natomiast, że wulgarne sceny są nietypowe dla literatury kobiecej. Choć czymże tak naprawdę jest owa literatura kobieca? Opisy bez cenzury nie przystają do tego „gatunku”? Dlaczego? Współczesna kobieta to nie tylko taka potrzebująca motyli w brzuchu, seksu z miłości, ale taka, która weźmie orgazm jeśli tego chce. Może dlatego kobiety sięgają po literaturę pisaną męską ręką bo nie jest ona właśnie obleczona w piękne słowa? Każdy ma wybór, by czytać co chce, każdy pisze jak mu dyktuje wena(?) i pozwala doświadczenie. Jedni idealizują uczucia – i dobrze, inni wiedzą, że seks bywa/jest brudny. By opisać jedno i drugie jest potrzebny odpowiedni język bo przecież ma być wiarygodnie.

Jak najbardziej zgadzam się ze stwierdzeniem, że język należy dostosować do konwencji… jako feministka natomiast nie zgadzam się z tym, że powinien być przypisany do konkretnej płci.

Moja bohaterka (i tak, chodzi o „Odkrywając siebie” ;)) miała być naiwnym dziewczątkiem, język był więc… hmmm… nazwijmy to „schematyczny”, po trosze zaczerpnięty z romansów, choć moja książka bynajmniej romansem nie miała być… U Marty Płusy język wydaje mi się natomiast zbyt ostry w stosunku do konwencji właśnie. Swoją drogą chętnie przeczytałabym recenzję Twojego autorstwa 🙂

Przyznam, że tym co najbardziej ruszyło mnie w „Seksie jako…” był fakt, że autorce (według jej deklaracji) jedno z wydawnictw odmówiło publikacji z komentarzem, że gdyby napisał to facet, wydaliby, ale że napisała to kobieta, nie wydadzą. Inna rzecz, że miała sporo szczęścia, skoro raczyli wysłać jej jakąkolwiek odpowiedź ;D

Za chęć przeczytania mojej „recenzji” – dziękuję. Nie wiem czy na łamach NE będzie ku temu okazja, ale w razie czego prywatnie mogę podzielić się swoją opinią. W pierwszej kolejności muszę jednak zdobyć egzemplarz. 🙂
Swoją drogą Twoją książkę przeczytałabym z równym zainteresowaniem. Chociażby ze względu na tę dyskusję.
Sprawdziłabym na sobie obie konwencje. Narobiłaś mi smaka. Żeby tylko nie wyszło, że ja to zachwycam się książkami z dużą ilością krwistego mięsa, a gdy bohaterowie nie mają znajomości łaciny to jestem rozczarowana. 🙂
U Płusy dodatkowo jestem ciekawa jak przedstawiła środowisko stolicy. A może „stolycy”?

Zatem…dwa tytuły do „chcę przeczytać”.
Z pozdrowieniami
NNN

😀
Nie mam nic przeciwko krytyce, nie lubię tylko tej w stylu „po dziesięciu stronach rzuciłam w kąt – chłam”, w końcu każdemu trzeba dać szansę… A konwencje, cóż, są różni czytelnicy i różni pisarze 🙂

Pozdrawiam
A.K.

Ilekroć sięgam po książkę zawsze towarzyszy temu zaciekawienie. Zdaża mi sie przerwać czytanie po około czterdziestu, pięćdziesięciu stronach bo nie lubię się męczyć czytaniem. Jednak, gdy wiem, że mam podzielić się opinią – doczytam. Tylko wtedy mam prawo do ewentualnego krytykowania. 🙂

No i mój chiński osobisty telefoniczny Miodek uważa, że „zdaża” się zamiast „zdarza”.

Z zamiarem aktualizacji swojej wiedzy nt. tego, co piszą współcześni Polacy i co wydają dzisiejsi wydawcy przeczytałem dzieło wspomnianej Marty. Owszem – język być może dosięga ekstremów. Zaznaczam „być może”, bo nie śledzę tematu i nie mam szerokiego spojrzenia.Niewykluczone, że przemawia w książce skrajny feminizm, jako że postawy seksualne kobiet są kopią pejoratywnych męskich zachowań i poglądów. Generalnie nuda i nie polecam, choć na ćwiczeniach warsztatowych można podać pozycję jako przykład – jak nie pisać i nie nudzić. Nie polecam – po raz wtóry. Stanowczo.
Książka nadaje się również jako materiał pomocniczy w dowodzeniu, że mamy okropną, bezwartościową cywilizację.
Powinna przyjść fala i spłukać tę cywilizację z powierzchni ziemi. Zdaję sobie sprawę, że tym sądem, zaprzeczam stwierdzeniom początkowym i nobilituję „Sex…”. Ale co tam.

Właśnie ta krytyka współczesnej cywilizacji najbardziej podobała mi się w tej książce, choć z drugiej strony nie ma w tym nic odkrywczego…

Z tą kopią męskich pejoratywnych zachowań i poglądów jak dla mnie trafiłeś w sedno, ale ja po prostu nie znam takich kobiet, nie wątpię jednak że mogą istnieć.
Feminizmu proszę w to nie mieszać 😉
Znam wiele feministek – sama się za takową uważam – żadna z nich nie próbuje kopiować męskich zachowań, a większość wręcz wierzy w „kobiecą moc” ;D

Po Kropelce.
Zacząłem lekturę bez przekonania. Ot takie ćwiczenie badawcze, aby sprawdzić, co dzisiaj w literaturze piszczy.
Pierwsza refleksja taka, że wszystkie dawne wzory pisania zostały odrzucone. Albo ciężko im sprostać albo rodzą się własne egocentryczne ambicje albo powstały nowe. Wzorce. Tu mam niejasne podejrzenie, iż to „szarości” stały się tym nowym modelem. Każdy chce się podczepić pod ich sukces komercyjny, pal licho artystyczny. Niech żyje seks, wszyscy o seksie. Ale to tylko niejasne podejrzenie, bo ów pogardzany i sławiony jednocześnie wzorzec znam tylko z opowieści i komentarzy. I z odsłuchania krótkiego fragmentu w wykonaniu profesjonalnego lektora, co mnie skutecznie zniechęciło do przeczytania hitu (nie lektor mnie zniechęcił tylko tekst, który biedaczek czytał).
Mamy więc na początku mętną próbę rozbujania akcji, a nawet grafomańską pornografię (sen pierwszy).
Lepiej zaczyna się od momentu, gdy do akcji wkracza staruszka. Taka z krwi i kości, choć wysokopoziomowo patrząc, też można by jej postać uzasadnić potrzebą autorki umieszczenia na szachownicy standardowej, pasującej do pomysłu, figury. Kolejne ślady romantyzmu pojawiają się w historii pary mocno wierzących kochanków, ale autorka stanowczo odcina się wszędzie indziej od tych starodawnych akcentów, podporządkowując się trendom wyzwolenia obyczajowego, odzierając seks z dawnej lirycznej charyzmy.
Pojawia się scena ze snu któregoś tam z kolei, wzorowana na motywach i klimacie Sekretarki. Ale to jest niedopracowane, pośpieszne, nie umywa się do pierwowzoru. Słowem dogonić film można, nawet można przegonić, ale trzeba się postarać.
Podobają mi się niektóre dialogi (fragmenty dialogów) z dwudziestoczterolatkiem. Dla mnie prawdziwe. Wyobraźnia nieco się ożywia i buduje mikroscenki rozmów. To chyba najwartościowszy fragment. Dla mnie.
Domyślam się, po co on, młody chłopak, znalazł się w środku fabuły. To kolejny smętek z dawnych wzorów. Ktoś, kto wyznaje poglądy dzisiaj traktowane jako passe.
Bohaterka zdaje się być prawdziwa w wielu chwilach: rozmów z, przebywania z, myślenia o. Smętku. Intuicyjnie to zgaduję, bo jako facet za cholerę nie rozumiem wielu nastrojów, motywacji, zachowań owej młódki, która niczym Kolumb kontynuuje podróż w nieznane, spragniona odkryć.
Lekturę nieco zakłóca fakt, że plik stron od 129 jest wszyty do góry nogami. Nie jest to jednak wina autorki ino niechlujnej drukarni. Potem kolejne kartki wracają z Australii do Europy i można czytać bez irytacji.
Trochę się wciągam zaciekawiony, jak się historia skończy. Ale niestety końcówka jest najsłabsza. Kilka długich opisów, silących się na pornografię ale zbyt powtarzalnych, ze zbyt ekspresowym tempem, ze zbyt idealistycznym potraktowaniem emocji i doznań. Seks na piedestale. Ale seks mało przekonujący.
Dochodzę do wniosku, że seks nie powinien być tematem przewodnim i dominantą powieści. To nudne. Może ktoś to jednak kiedyś będzie potrafił napisać. Wierzę, że ten trend do pisania o seksie to odreagowanie stuleci, kiedy tylko śmiałkowie i obrazoburcy śmieli o nim pisać. Albo pornografowie.
Zaciekawił mnie epizodzik o nauczycielce matematyki. Ale historia została zdławiona do kilku zdań. Szkoda.
Zawsze byłem zwolennikiem pisania fragmentów w pierwszej osobie. Ale to stwarza pokusę pójścia na łatwiznę. I tak się może stało. I w „Seksie…” i w „Odkrywając…”. O seksie pisać prawdziwie trudno. Dobrze pisać. W trzeciej osobie jeszcze trudniej. Więc może w pierwszej to jednak był dobry wybór. Na początek.
W końcu nie jestem pewny, o czym jest ta książka. Po prostu o drodze do poznania siebie i swoich potrzeb? Zgodnie z tytułem? Skoro nie uczą tego w domu i w szkole i prawie nigdzie. Niech czytelniczki idą w ślady bohaterki. Cóż pomysł lepszy niż wiele innych. Moja znajoma sformułowała zarzut, że sam tytuł jest kabotyński. Ja jestem daleki od takich sformułowań. W finale ideał bohaterki, obiekt marzeń spada z piedestału. To się wydaje niedopracowanym wątkiem, który mógłby mieć swoją wymowę. Ale to też jest w końcu poznawanie. W jego następstwie przychodzi czasem gorzkie rozczarowanie, którego życie nam nie szczędzi. Zgodne z tytułowym zamysłem.
Język erotyczny. Kobiecy. Ja się cieszę, że się bogaci. Bo dotąd skromnie to wyglądało. Jeszcze się do tego bogactwa nie mogę przyzwyczaić, jeszcze wierzę, że to dopiero początek, że przyjdą kolejne wynalazki. Zachęcam.
Reasumując. Tutejszym mogę polecić książkę. Coś z niej do warsztatu wezmą. Jak dobrze poszukają. Ci, którzy szukają inspiracji do własnej drogi poznania, mogą też sięgnąć. Ale arcydzieło to to nie jest.

Postuluję o przeniesienie tego komentarza do Recenzji jako oddzielnego artykułu oraz opatrzenie zdjeciem okładki.
Dyskusja będzie odnosić się do konkretnego tytułu a tak liczba komentarzy przy Rutkowskim wzrasta niepotrzebnie.

Ubiegłeś mnie Karelu swoją opinią o „Odkrywając siebie”. 🙂

Z pozdrowieniami
NNN

Droga NNN,
Do pisania recenzji bardziej Ty się nadajesz i nieźle Ci idzie, Moja Droga.
Ja jestem za chudy w uszach, aby coś takiego pisać. Popełniłem zaledwie kilka uwag. I tyle.
Jak napiszesz recenzję, mój komentarz można przenieść odpowiednio na jej stronę.
Uśmiechy,
Karel

Dziękuję za poświęcony mi czas!
Muszę przyznać, że to najlepsza recenzja mojej książki jaką do tej pory czytałam… najlepsza w sensie „najbardziej dojrzała”, bo raczej nie najbardziej pochlebna.
Zakończenie akurat mało komu się podoba (choć każdemu z innego powodu ;)).
Zastanawiam się też czy przypadkiem nie jest to pierwsza recenzja napisana przez mężczyznę…

Musiałam aż sprawdzić o co chodzi z tą nauczycielką matematyki, kupa czasu już minęła.

Nie traktuję tego dziełka zbyt poważnie, pisanie go było rozrywką, kiedy akurat potrzebowałam rozrywki, a tak się złożyło że podobne „świństewko” rzeczywiście dzięki „szarościom” było łatwiej wydać niż cokolwiek innego, ale to raczej nie najlepiej świadczy o naszym rynku wydawniczym…

Osobiście w tym całym „porno dla kobiet” brakowało mi „porno”. Większość to słodkie romansidła z odrobiną pieprzu. Czy lepsze – każdy ma prawo mieć własne zdanie. O tym, co chciałam przekazać raczej nie ma sensu dywagować, mam jednak nadzieję, że przez moje niezdarne słowa przebija się choć odrobina z różnorodności ludzkiej ekspresji seksualnej…

Droga NNN,

Zgodnie z prośbą dzielę się.

Męczyłem się lekturą. Ale to rzecz gustu. Niemniej dwa opowiadania miały zaskakujący finał.
Opowiadanie o młodym chłopcu, który wynajął dwóch kolegów… prawdziwe dialogi, można do opowiadania przypiąć większy, symboliczny czy metaforyczny sens.
Opowiadanie ostatnie, barwne, zaskakujące, nieco ciekawych refleksji. Moim zdaniem najlepsze.
Inne średnie, bądź wręcz beznadziejne (to wtedy, gdy żałuje się czasu poświęconego na czytanie), choć przy uważnej lekturze można trafić na celną uwagę, refleksję, nawet w tych najsłabszych tekstach, nie przeczę.
Czy zestaw tych opowiadań można spiąć jakimś wspólnym mianownikiem? Być może. Ale ich jakość nie motywuje do szukanie tegoż wspólnego przesłania.
A co do języka. Hmmm. Z tym językiem, nazwijmy go „niecenzuralnym” stykam się, a także go używam od siódmego roku życia. Jednym słowem, jestem obyty z czymś, co nazywają wulgaryzmami. W dialogach, w narracji pierwszoosobowej jest ok. Ale w innych przypadkach jest tylko stylistyką, generalnie niepotrzebną. A może po prostu odbiciem tego, jak mówi większość współczesnych Polaków.
Jak wspomniałem na początku – rzecz gustu. Generalnie nie polecam książki, chyba że ktoś śledzi trendy współczesnej polskiej prozy albo sprawdza, jakie gnioty ukazują się na rynku, szukając cierpliwie pereł. Wtedy trzeba się przemęczyć.

Uśmiechy,
Karel

Karelu,
Dobrze, że książka krótka i męki nie trwały zbyt długo, choć wnioskuję z powyższego, że wolałbyś ich uniknąć.
Za opinię dziękuję. Cenna.
W jednym się zgadzamy – o gustach się nie dyskutuje. No i może w tym, że ostatnie opowiadanie najlepsze.
Nie doszukiwałabym się metafor czy symboli. To proza bez upiększaczy. Autoironiczna za to, z sarkastycznym humorem.
Pierwszoplanowa narracja pozwala na większą swobodę językową, na pisanie tak, jak się myśli. Język nie jest dla mnie kontrowersyjny. I dlaczego „nazwijmy go „niecenzuralnym”? Taki jest. Nie czytałam z płonącymi uszami, ani nie zakrywałam skromnie ust dłonią. Sama znam, używam, a dosadność nie jest mi obca.
Opowiadania Rutkowskiego się lubi albo nie. Ja lubię. Za obserwacje. Tak jak jego „Brudne historie” czy „Kryminał tango”.
A my w literaturze może zwyczajnie poszukujemy rzeczy odmiennych? Co innego nas ujmuje?

Z pozdrowieniami
NNN

Napisz komentarz