Perska Odyseja I: Gniew Posejdona (Megas Alexandros)  4.48/5 (103)

36 min. czytania
Armand Point, "Byblis zamieniona w strumień"

Armand Point, „Byblis zamieniona w strumień”

Tego dnia zdawało się, że całe Ateny zeszły do Pireusu. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy gapiów zapełniały każdą wolną przestrzeń portu, tłoczyły się na nabrzeżu i molach, przepędzane stamtąd przez marynarzy i żołnierzy. Choć wiał porywisty wiatr, a słońce z rzadka tylko wychylało się zza chmur, tłum wcale nie zamierzał szukać schronienia przed chłodem. Wszyscy tylko patrzyli, złaknieni tego, co miało się wydarzyć. Ateńczycy nie widzieli nic podobnego od czasów tragicznej w skutkach Wyprawy Sycylijskiej, czyli od niemal wieku. Teraz nareszcie mogli nasycić swe oczy. Przez bramy w murze okalającym Pireus wlewała się rzeka ludzi, koni, brązu i żelaza.

Korpus ekspedycyjny generała Kassandra rozpoczął zaokrętowanie.

W porcie stało niemal sto pięćdziesiąt jednostek pływających. Smukłe okręty wojenne kołysały się na wodzie obok ogromnych transportowców. Ateńsko-macedońskiej flotylli towarzyszyć miały pękate statki kupieckie, wiozące żywność, obrok i wszelkie zaopatrzenie. A także dwa pływające burdele, na których znalazło się miejsce dla pięćdziesięciu ladacznic. Z pewnością nikt nie mógł odmówić ateńskim przedsiębiorcom pomysłowości i elastyczności.

Kassander w otoczeniu swych oficerów – Polidamesa, Jazona, Menealosa i Dioksipposa – wszedł na pokład potężnego czterorzędowca „Cheronea”, pełniącego rolę okrętu flagowego jego floty. Macedończyk miał na sobie napierśnik wypolerowany tak pieczołowicie, że można się w nim było niemal przejrzeć, hełm z czerwonym pióropuszem, czarny wełniany płaszcz i nagolenniki. Przy pasie kołysał się xiphos, dwusieczny miecz, jego ulubiony oręż.

Mnesarete została wprowadzona na pokład „Cheronei” o poranku, zanim tłumy gapiów zaczęły ściągać do portu. W przeciwieństwie do trójrzędowców, które nie posiadały oddzielnych kajut, na tym okręcie znajdowało się ich kilka. Oferowały one minimum wygody oraz intymności. Dziewczynie z Argos towarzyszyła jedna tylko niewolnica – Melisa, która miała zadbać o wszelkie potrzeby swej pani. Zgodnie z zapowiedzią Kassandra, Raisa została odeskortowana do willi Dionizjusza i podarowana jego synowi. Przy drzwiach kajuty Mnesarete stanął zaufany oficer, Gelon, który miał strzec nałożnicy swego dowódcy przed wścibstwem i niezdrowym zainteresowaniem ze strony marynarzy.

Generał stał na wysokiej rufie „Cheronei”, w milczeniu obserwując załadunek swojej armii. Tysiące mężczyzn wspinało się po trapach i wypełniało pokłady transportowców. Tłum na nabrzeżu żegnał ich gromkimi wiwatami i krzykiem życzył wojennego powodzenia. Choć między Atenami i Macedonią nie było miłości, to przecież obywatele miasta rozumieli, że owi żołnierze reprezentować będą siły hellenizmu w starciu z okrucieństwem i dzikością wschodniego barbarzyństwa. Entuzjazm gapiów wzrósł jeszcze, gdy w zasięgu wzroku pojawił się oddział Dioksipposa, złożony z rodowitych Ateńczyków. Przystojni młodzieńcy w pancerzach hoplitów pozdrawiali swych rodaków uniesionymi rękoma. Jakże różnili się od posępnych Traków, którzy przemaszerowali przez Pireus wkrótce za nimi! Na tych mieszkańcy polis spoglądali z mieszaniną lęku, niechęci i drwiny.

Gdy ostatni żołnierz znalazł się na statku, na nabrzeże wyszli kapłani Posejdona, Ateny i Aresa. Każdy z nich pobłogosławił flotę, prosząc bogów o pomyślne wiatry dla okrętów, mądrość dla dowódców i waleczność dla żołnierzy. Kiedy rytuał dobiegł kresu, do Kassandra podeszli dwaj admirałowie: macedoński Filip i ateński Achillas.

– Jesteśmy gotowi, by podnieść kotwicę – rzekł Ateńczyk.

Kassander spojrzał na dowódców floty.

– Ruszajmy!

Rozkazy szybko podawano sobie z pokładu na pokład. Załogi rzuciły się do pracy. Okrętów było tak wiele, że musiały wychodzić z Pireusu w ściśle określonej kolejności. „Cheronea” jako jedna z pierwszych odbiła od mola, na wiosłach wypłynęła tyłem na środek portu i obróciła się w stronę jego wylotu. Kassander patrzył, jak kolejne trójrzędowce odrywają się od brzegu.

Pchany setkami par ramion przy wiosłach czterorzędowiec „Cheronea” wypłynął na otwarte morze. Dopiero tutaj rozwinięto jego olbrzymi żagiel. Na czerwonym płótnie wymalowano złote słońce Macedonii o licznych promieniach. Z Pireusu wychodziły kolejne jednostki. Na pełnym morzu ustawiały się w szyk – transportowce zgromadziły się w jego centrum, a ze wszystkich stron otoczyły je okręty wojenne. Ateny oddalały się z każdą chwilą, malejąc w oczach. Kassander nie był już w stanie odróżnić poszczególnych budowli w porcie. Sprzyjający wiatr – bez wątpienia efekt błogosławieństwa kapłanów – wypełnił żagle i pognał flotę na wschód, ku celowi jej podróży.

Opowieść helleńska: Kassander XIII

* * *

Sto pięćdziesiąt okrętów.

Największa flota, jaka od lat wypłynęła na Morze Egejskie. Śmigłe wojenne trójrzędowce, pękate statki handlowe, transportowce dla piechoty. Południowo-zachodni wiatr wypełniał ich żagle, pędząc ku portowi przeznaczenia. Na czele rozcinał fale okręt flagowy, potężny czterorzędowiec „Cheronea”. Zbudowany w syrakuzańskiej stoczni olbrzym, duma marynarki wojennej Macedonii.

Późna jesień była okresem, gdy tradycyjnie zamierała żegluga. Podróżowanie morzem stawało się niebezpieczne z powodu szalejących po nich sztormów. Kassander nie chciał jednak czekać aż do wiosny. Oddziały, którymi dowodził, powinny jak najszybciej dotrzeć do macedońskiej armii, która walczyła teraz w samym sercu Azji. Król Aleksander nie powinien czekać na posiłki dłużej, niż było to absolutnie konieczne.

Dlatego też Kassander zdecydował się na przeprawę. By nieco zmniejszyć ryzyko, jego flotylla pokonywała morze krótkimi skokami – od jednej przystani do drugiej. Unikała otwartych przestworów, trzymała się jak najbliżej brzegów. Admirałowie Filip i Achillas doskonale wiedzieli, gdzie znajdują się zatoki, w których można było bezpiecznie cumować, a gdzie podwodne skały, grożące rozpruciem kadłubów. Jak dotąd wszystko szło dobrze. Nawet pogoda dopisywała.

Po dwóch dniach od wypłynięcia z Pireusu, flota zawinęła do Karystos, niewielkiej polis na wyspie Eubei. Rządy sprawował tam Ambrosios, tyran lojalny wobec Macedonii i potrafiący zadbać o interesy swoich sojuszników i patronów. Wysłannik Kassandra zawczasu uprzedził go o zbliżającej się wizycie. By zrobić miejsce dla nowoprzybyłych okrętów, władca wyrzucił z portu statki kupieckie i łodzie rybaków, które zwykle tam cumowały. Pozwolił marynarzom i żołnierzom rozbić namioty przy samym brzegu, nieopodal zaś urządził prowizoryczne targowisko, by mogli nabyć tam żywność. W wino zaopatrzył ich na własny koszt, więc do białego rana wznosili na jego cześć toasty i opiewali szczodrość. Oficerowie znaleźli kwaterunek w licznych gospodach, wodzowie zaś zostali ugoszczeni w rezydencji władcy.

Był to rozległy, piętrowy budynek otoczony ogrodem. Kassander otrzymał do dyspozycji dwie przylegające do siebie komnaty, których okna wychodziły na spory dziedziniec i znajdującą się tam fontannę. Ściany pokrywały freski o mitologicznej tematyce, podłogę wyłożono zaś dywanami z Persji, wyszywanymi w geometryczne kształty. Wykwintnych mebli, a w szczególności olbrzymiego łoża, którego baldachim podtrzymywały drewniane kolumny, nie powstydzono by się w królewskim pałacu. Macedończyk domyślił się, że pokoje te należały do samego Ambrosiosa, który na czas wizyty przeniósł się do mniej reprezentacyjnych wnętrz.

Kassander zamieszkał tu ze swą kochanką, Mnesarete, która wymogła na nim, by zgodził się ją zabrać w długą i niebezpieczną podróż do Persji, a także z jej niewolnicą, Melisą. Obie były nadzwyczaj urodziwymi niewiastami. Pierwsza miała cerę jasną jak mleko, która pod wpływem słońca szybko pokrywała się piegami, duże, szmaragdowe oczy, na głowie zaś burzę kasztanowych loków. Jej figurę definiowały miłe dla oka krągłości: obfite piersi, lekko wypukły brzuch, rozłożyste biodra, kontrastujące ze szczupłą talią oraz pełne pośladki. Urodziła się w Argos na Peloponezie i miała temperament godny Spartanki. Druga stanowiła jakby przeciwieństwo swojej pani: czarnowłosa i smagłolica, pochodziła z małoazjatyckiej Jonii. Wysoka i smukła, o szczupłych biodrach i niedużym biuście, przypominała bardziej dziewczynę, niż rozkwitłą w pełni swej urody kobietę. Była też bardzo nieśmiała i zalękniona. Bała się zarówno Macedończyka, jak i jego argolidzkiej nałożnicy.

* * *

Zbliżał się wieczór, a wraz z nim – sympozjon, który Ambrosios wydawał na cześć swoich dostojnych gości. Kassander stał na środku sypialni, podczas gdy Melisa krążyła wokół, ubierając go w elegancki czarno-złoty chiton. Nie lubił takich pysznych strojów, bo długo się je przywdziewało, jeszcze dłużej zdejmowało, a nade wszystko krępowały swobodę ruchu. Nie sposób w nich było walczyć, biec ani wygodnie odpoczywać. Zdecydowanie przedkładał nad nie proste, wojskowe tuniki. Tym razem jednak musiał zdobyć się na poświęcenie. Jeśli nie chciał urazić gospodarza, nie mógł pojawić się na uczcie jak ktoś, kto dopiero przed chwilą zszedł na ląd z okrętu.

Niewolnica upięła połę chitonu złotą broszą i cofnęła się o kilka kroków. Siedząca na skraju łoża Mnesarete przyjrzała się Macedończykowi. Jej oczy rozbłysły zachwytem.

– Wyglądasz olśniewająco, mój miły. Zazdroszczę tym, co będą oglądać cię przez cały wieczór!

– Moich oficerów raczej nie olśnię – odparł z lekkim uśmiechem. – Co zaś się tyczy Ambrosiosa, zdaje się, że woli dziewczęta.

– Ależ ja właśnie o nich mówię! Z pewnością będą wam towarzyszyć… służące, flecistki, pornai… Cóż, przynajmniej one nacieszą dziś oczy.

Ostatnie zdanie wypowiedziała znacznie mniej radosnym tonem.

– Wiesz, że nie mogę zabrać cię ze sobą – tłumaczył cierpliwie, jak upartemu dziecku, które nie chciało uznać racji dorosłych. – Sprowadzanie kochanki na męskie spotkanie, jakim jest sympozjon, byłoby dalece niestosowne.

– Chyba że byłaby heterą…

Kassander zmarszczył brwi. Więc o to jej chodziło. Wciąż nie potrafiła wybaczyć mu romansu z Fryne, pierwszą kurtyzaną Aten, którą ocalił od śmierci z rąk pobratymców, a potem zdobył i uczynił swoją. Miał świadomość, że przez ostatnie dni spędzone w Attyce zaniedbywał dziewczynę z Argos, całkiem skupiony na tamtej. To jednak należało już do przeszłości. Mnesarete powinna zdobyć się na większą wyrozumiałość. A przede wszystkim nie zaprzątać mu głowy bzdurami.

– Nie jesteś heterą, moja droga. I nie zostaniesz nią, póki mam w tej sprawie coś do powiedzenia. Należysz tylko i wyłącznie do mnie. A ja nie zamierzam pozwolić, by obcy mężowie ślinili się na twój widok!

Choć podniósł głos, co powinno stanowić dla niej dostateczne ostrzeżenie, wciąż nie ustępowała:

– Wolisz, bym zamiast tego zmarła z nudów? Zostawiasz mnie zupełnie samą!

– Ona dotrzyma ci towarzystwa. – Niecierpliwym gestem wskazał na służącą.

– Melisa? To niemota! Słowem się nie odezwie, jeśli jej nie rozkażę!

– Tak właśnie powinno być. Niewolnik ma słuchać, a nie mówić.

– Może ją dziś wychłoszczę. – Mnesarete posłała mu jadowite spojrzenie. – Dawno już tego nie robiłam. Tej małej suce przyda się lekcja pokory. Od dnia, gdy zabrałeś jej dziewictwo, robi się coraz bardziej nieposłuszna.

Próbowała go sprowokować, lecz nie zamierzał dać jej satysfakcji. Wzruszył tylko ramionami i rzekł obojętnym tonem:

– Jest twoją własnością. Masz prawo zrobić z nią, co zechcesz. Postaraj się tylko, by jej krzyki nie dotarły do sali sympozjonu. Niektórym źle to wpływa na trawienie.

Przysłuchująca się rozmowie niewolnica zbladła już i lekko drżała. Ale i teraz nie ośmieliła się otworzyć ust. Mnesarete zerwała się z posłania i szybkim krokiem zbliżyła się do skrzyni z własnym dobytkiem, którą tragarze przynieśli tu z „Cheronei”. Podniosła wieko i zaczęła przetrząsać zawartość. Każdy jej ruch emanował gniewem. Kassander westchnął cicho i opuścił alkowę. Przeszedł przez następną komnatę i był już przy drzwiach wiodących na korytarz, gdy usłyszał za sobą ciche kroki. Odwrócił się. Stała przed nim Melisa.

– Dostojny panie, błagam cię – mówiła półgłosem, by nie słychać jej było w sypialni. – Nie zostawiaj mnie z nią… Boję się tego, co zrobi.

– Nie wyrządzi ci krzywdy – uspokoił ją. W każdym razie nie będzie to nic nieodwracalnego, dodał w myślach. – Wie, że miałaby wtedy ze mną do czynienia.

– Nie znasz jej, panie, tak jak ja – upierała się przy swoim. – Wobec ciebie jest miła i posłuszna… lecz dla mnie potrafi być okrutna… karać za najmniejsze przewinienie…

– Więc bacz, by było ich jak najmniej.

Znów zaczął odwracać się ku drzwiom. W desperacji dziewczyna chwyciła go za ramię. Tego było już za wiele. Szarpnięciem wyswobodził rękę, a potem spoliczkował ją na odlew. Zatoczyła się na ścianę i oparła plecami o pięknie wyszywany gobelin. W piwnych oczach zalśniły łzy. Dłoń uniosła się do ciemniejącego szybko policzka.

– Wracaj do swojej pani – warknął. – Przyjmij to, czym zechce cię obdarować. I bądź wdzięczna, że nie skończyłaś jak Helena.

Zadrżała silniej, słysząc owo imię. Wciąż dobrze pamiętała o tym, co spotkało złotowłosą niewolnicę Mnesarete. Gdy rozgniewała swoją właścicielkę, ta kazała sprzedać ją do burdelu. Choć życie Melisy z pewnością nie było idyllą – musiała znosić razy swojej pani, a czasem też pożądliwy dotyk Macedończyka – to jednak za nic w świecie nie chciałaby podzielić losu Heleny. Opuściła głowę i zamilkła. Nie myśląc już o niej, Kassander wyszedł z komnaty i podążył na ucztę.

* * *

– No, jesteś nareszcie!

Melisa wróciła do sypialni na sztywnych nogach. Jej pani znów siedziała na skraju posłania. Na ustach Mnesarete błądził tajemniczy uśmiech.

– Próbowałaś uprosić Kassandra, by wstawił się za tobą? – spytała rozbawionym tonem. – Głupia dziewczyno! Naprawdę myślałaś, że obchodzi go ktoś taki jak ty? Od razu widzę, że niewiele z tego wyszło.

Utkwiła spojrzenie w zaczerwienionym policzku niewolnicy.

– Wybacz, dostojna pani…

– Milcz! Odezwiesz się dopiero, gdy pozwolę. A teraz rozbierz się. Chcę zobaczyć, czy zeszły już pręgi po ostatniej chłoście.

Melisa uniosła drżące ręce do wiązań peplosu. Chwilę siłowała się z nimi, czując narastającą niecierpliwość tej, która wydała jej rozkazy. W końcu się udało. Lniana szata zaczęła spływać w dół. Wpierw oczom Mnesarete ukazały się nieduże piersi z ciemnymi brodawkami. Potem smagły, płaski brzuch, lekko odstające kości biodrowe, gładkie łono. A wreszcie – długie, niemal chude nogi. Niewolnica stała przed nią całkiem naga. Zawstydzona i pełna lęku. Zbyt dobrze jednak znała swoją właścicielkę, by próbować cokolwiek przed nią zasłaniać. Wbiła spojrzenie w podłogę i czyniła wszystko, by nie sprowokować tamtej do wybuchu gniewu.

– Obróć się. Powoli. – Padło kolejne polecenie.

Usłuchała. Niemal fizycznie czuła wzrok pani, przesuwający się po jej plecach i pupie. To było prawie tak intensywne uczucie jak wtedy, gdy spoglądał na nią Kassander. Żądza dziewczyny z Argos była podobna do męskiej. Tak samo zresztą jak jej furia i skłonność do okrucieństwa.

– Już prawie nie ma śladu – oceniła Mnesarete, a w jej głosie zabrzmiało coś na kształt niezadowolenia. – To najlepszy dowód, że lekcję trzeba powtórzyć!

Melisa znów stała twarzą do niej. Uniosła głowę i zdobyła się na śmiałość:

– Pani, nie ma takiej potrzeby… Wiesz, że we wszystkim jestem ci posłuszna…

– Doprawdy?

Zielonooka podniosła się z łoża. Podeszła do niewolnicy, ujęła ją za podbródek i uniosła tak, że Jonka nie mogła już uciec przed jej spojrzeniem. Drugą ręką złapała ją za włosy.

– Może i słuchasz moich rozkazów, ale czy jesteś naprawdę wierna? Czy nie zdradzasz moich tajemnic? Czy mogę mieć pewność, że cokolwiek zobaczysz i usłyszysz, zachowasz dla siebie, a nie wypaplesz zaraz Kassandrowi?

Próbowała skinąć głową, lecz dziewczyna z Argos trzymała ją mocno. Jej wargi ułożyły się więc w krótkie „tak”.

– Obyś mówiła prawdę. Jeśli nabiorę podejrzeń, że na mnie donosisz, każę cię udusić. Gelon jest mi posłuszny i zrobi to z największą chęcią. Znasz Gelona, nieprawdaż?

Melisa znała go, choć tylko z widzenia. Był jednym z macedońskich żołnierzy, wysokim i muskularnym blondynem o gładko wygolonej twarzy, który dowodził eskortą Mnesarete w czasie podróży z Koryntu do Aten. Dlaczego jej pani teraz o nim wspomina? Czy tylko po to, by ją przerazić? Czy może ma to związek z owymi tajemnicami, których nie wolno wyjawić? W umyśle jońskiej niewolnicy zaczęło kiełkować podejrzenie, zbyt straszliwe, by ująć je w słowa…

– Widzę, że wiesz, o kim mówię. – Dziewczyna z Argos źle odczytała przeprażenie, które dostrzegła w jej oczach. – Zatem domyślasz się, jak łatwo przyjdzie mu cię zgładzić. Wystarczy jedno słowo z moich ust…

Czuła, że musi coś powiedzieć.

– Przysięgam pani… że nie dam ci do tego powodów.

– Mam nadzieję. Jesteś młoda i całkiem ładna, Meliso… Szkoda byłoby zmarnować tak kuszące ciało.

Mnesarete puściła jej podbródek. Wciąż trzymając mocno za włosy, drugą ręką sięgnęła w dół. Palce przemknęły po piersiach, brzuchu i łonie. A potem wdarły się między uda. Niewolnica jęknęła z bólu, a kolana same się pod nią ugięły. Zielonooka zmarszczyła brwi.

– Jesteś tam całkiem sucha. Czy moja bliskość cię nie podnieca?

Nie odpowiedziała. Czuła, że tamta natychmiast wychwyci kłamstwo.

– Będziemy musiały nad tym popracować. Niewolnica powinna być zawsze gotowa na przyjęcie swego pana. Lub pani.

Palce poruszały się w jej pochwie. Melisa z trudem utrzymywała się na nogach.

– Kassander zostawił mnie samą. Tak więc dzisiejszej nocy musisz mi wystarczyć ty, czarnulko. Cieszysz się? Powinnaś być uradowana. A teraz chodź, chcę ci coś pokazać.

Wciąż trzymając ją za włosy, Mnesarete poprowadziła Jonkę w stronę pobliskiego stołu.

* * *

Uczestnicy sympozjonu spoczywali na biesiadnych łożach, między którymi ustawiono niskie, suto zastawione stoły. Wprost uginały się one pod ciężarem jadła, przede wszystkim owoców morza i świeżo przyrządzonej, smakowicie pachnącej dziczyzny. Niewolnicy obojga płci, bez wyjątku urodziwi i skąpo ubrani, krążyli między gośćmi, rozlewając wino w puchary. Salę rozświetlały zarówno umocowane na ściennych uchwytach pochodnie, jak i rozmieszczone między tacami lampy oliwne. W rogu pomieszczenia, na niskim taborecie siedziała dojrzała kobieta o kruczoczarnych włosach. Odziana była w skromny, biały peplos bez dekoltu, sięgający aż do podłogi. Jej dłonie błądziły po strunach liry, dobywając z niej przepięknych, poruszających serca tonów.

Macedończyk zajmował honorowe miejsce po prawicy gospodarza. Na ucztę zaproszono wszystkich jego oficerów: zhellenizowanego Traka Jazona o trefionych włosach i wypielęgnowanej brodzie; dowódcę jazdy Polidamesa, którego mocne ramiona oraz krótkie, krzywe nogi przywodziły na myśl wyjątkowo szpetną małpę; kierującego falangą Menelaosa, będącego rodakiem Kassandra; a także pankrationistę Dioksipposa, sprawującego pieczę nad kontyngentem ateńskich młodzieńców. Pozostali czterej goście okazali się członkami lokalnej elity i, jak się wydawało, wszyscy byli bliżej lub dalej spokrewnieni z Ambrosiosem. Wyglądało na to, że podstawowe kryterium mianowania urzędników na wyspie stanowił nepotyzm. Było to zresztą całkowicie zrozumiałe. Jak wielu tyranów, również pan Karystos wolał opierać swoją władzę na rodzinie.

Kiedy nasycili już pierwszy głód, Ambrosios wzniósł parę tradycyjnych toastów. Wypili więc za powodzenie króla Aleksandra, za pomyślność jego państwa i sprzymierzonej z nim Hellady, za zdrowie zgromadzonych. A także – co było miłym ukłonem w stronę gości – za to, by pogoda utrzymała się przez najbliższe dni, umożliwiając im dokończenie przeprawy.

Wiedząc, że podejmuje dziś Macedończyków, tyran zakazał sługom mieszać wody z winem. Pili więc mocny, nierozcieńczony trunek, od którego prędko zaczynało szumieć w skroniach. Kassander zarządził toast na cześć czcigodnego gospodarza, życząc mu, by długo i z powodzeniem władał swoją polis.

– Albowiem rządy wybitnego męża są zawsze lepsze od demokratycznego bezhołowia – zakończył i uniósł puchar w górę. – Ambrosiosie, miasto rozkwita dzięki twej opiece! Oby więcej było takich władców w Helladzie!

Oficerowie poszli w jego ślady i zaczęli, każdy na swój sposób, sławić gospodarza. Jazon życzył mu przychylności Olimpu oraz miłości poddanych. Menelaos – szczęścia na polach bitew. Dioksippos – odwagi by robić to, co konieczne i umiarkowania, by powściągać się przed tym, co tylko przyjemne. Za każdym razem puchar toastowy krążył po sali. Na końcu Polidames, lekko już bełkocząc, prosił bogów, by nigdy nie odbierali Ambrosiosowi jego legendarnej potencji.

– Niech członek służy ci do ostatniego dnia życia! Oby żadna niewiasta w Karystos nie mogła czuć się przy tobie bezpieczna!

– Skoro już o tym mowa – rzekł szeroko uśmiechnięty władca – trzeba, byście skosztowali słodkich owoców mej ojczyzny. Przekonacie się, że nigdzie nie ma bardziej soczystych!

Klasnął w dłonie. Do sali sympozjonów tanecznym krokiem wkroczyły pornai w barwnych i półprzezroczystych szatach. Najpierw każda prezentowała się na środku komnaty, potem zaś siadała przy jednym z ucztujących i czekała, aż zostanie zaproszona do dzielenia z nim łoża. Polidamesowi przypadła wyższa od niego o pół głowy dziewczyna o ogniście rudych lokach. Menelaosowi – kasztanowłosa piękność w egipskiej, całkiem prześwitującej sukni. Dioksipposowi – bladolica brunetka o śmiałym spojrzeniu. Kassander patrzył z rozbawieniem, jak jedna z ladacznic zajmuje miejsce przy Jazonie. Miała dziś pecha. Zaprzysięgły miłośnik chłopców odesłał ją uprzejmie, acz stanowczo. Czym prędzej usiadła przy kimś innym, a na jej miejscu pojawił się przystojny efeb, odziany tylko w przepaskę biodrową.

Gospodarz miał dla Kassandra szczególny prezent. Przy jego biesiadnym łożu uklękły dwie urodziwe niewiasty, które bez wątpienia musiały być siostrami. Były bowiem podobne jak dwie krople wody: fiołkowookie blondynki o podkreślonych egipską szminką wargach. Wrażenie wzmacniało jeszcze takie samo ułożenie włosów oraz identyczne purpurowe peplosy, odsłaniające lewe ramię. Różniły się jedynie spinającymi suknie broszami: jedną, rubinową, uformowano na kształt róży, drugą zaś, z kości słoniowej – lilii.

– Róża i Lilia to najsłynniejsze pornai w Karystos – zachwalał Ambrosios. – Są nierozłączne, więc ci, którzy chcieliby z nimi spędzić noc, muszą wziąć do łoża obydwie. Jak się pewnie domyślasz, nikt jeszcze nie narzekał na tę „niedogodność”! Choć spory co do tego, która z nich jest piękniejsza, a która bardziej utalentowana, są ulubioną rozrywką moich rodaków!

– Wybór równie trudny jak ten, z którym mierzył się Parys – odparł Macedończyk. – By wydać osąd, muszę lepiej zapoznać się z zawodniczkami!

– Nasza komnata znajduje się dwa kroki stąd! – skwapliwie oznajmiła Róża.

– Z przyjemnością będziemy gościć cię w naszych skromnych progach! – dodała radośnie Lilia.

– Jakże mógłbym odmówić takiemu zaproszeniu!

Biorąc je za ręce, Macedończyk skomplementował w duchu przebiegłość Ambrosiosa. Wiedząc, że w oddanych mu do dyspozycji pokojach przebywa Mnesarete, władca zadbał, by Kassander nie musiał tam prowadzić przedstawionych mu właśnie sióstr. Będzie mógł do woli sycić się ich wdziękami, a nad ranem, odświeżony w przydomowej łaźni, wrócić w objęcia stałej nałożnicy. Rozwiązanie w równym stopniu wygodne, eleganckie i dyskretne.

Najwyższa pora nagrodzić sprytnego tyrana Karystos.

– Mój przyjacielu – rzekł Macedończyk – możesz być pewien, że wieść o tym, jak hojnym byłeś dla nas gospodarzem, dotrze do uszu Antypatra. Namiestnik Hellady dobrze wie, jak okazywać wdzięczność mężom, którzy mu sprzyjają. Nie pożałujesz swojej szczodrości.

– Ani przez moment w to nie wątpiłem – odparł zadowolony z siebie Ambrosios. – Różo, Lilio, zaprowadźcie Kassandra do waszego miłosnego gniazdka. Dajcie mu przedsmak Elizejskich Pól.

* * *

Gdy zatrzymały się nad stołem, Melisa otworzyła szeroko oczy. Na blacie leżały dwa przedmioty. Pierwszy znała stanowczo zbyt dobrze. Był to bat, którym często chłostała ją Mnesarete. I którym sama była czasem bita przez Kassandra, co zresztą sprawiało zielonookiej rozkosz podobną do tej, jaką czerpała ze spółkowania. Wciąż jeszcze zwinięty, lecz wystarczył jeden energiczny ruch, by był gotowy do użycia.

Drugim przedmiotem był wyrzeźbiony w kości słoniowej, naprężony w erekcji fallus. Imponował zarówno swymi rozmiarami, jak i pieczołowitością, z jaką rzemieślnik oddał najdrobniejsze anatomiczne szczegóły. Jonka nigdy jeszcze nie widziała czegoś takiego. Przesuwała spojrzeniem po obnażonej żołędzi i grubym trzonie, na którym odwzorowano każdą żyłę. Przez moment zastanawiała się, do czego służą przytwierdzone do nasady rzemienne pasy. Kiedy w końcu dotarł do niej ich sens, poczuła, jak się rumieni.

– Co wybierasz? – szepnęła jej do ucha Mnesarete.

W końcu puściła włosy Melisy i stanęła za jej plecami.

– Wybieram? – Nie zrozumiała. Nikt dotąd nie zadał jej takiego pytania.

Dziewczyna z Argos roześmiała się perliście. Mocniej przyparła niewolnicę do stołu.

– Dla mnie obydwie te rzeczy służą do rozkosznych igraszek. Możemy przez resztę nocy bawić się tym – chwyciła za bicz i docisnęła go do piersi Jonki, którą natychmiast przeszył dreszcz. – Ale przez kilka najbliższych dni będziesz bardzo obolała. Możemy też posłużyć się tym – sięgnęła po fallusa i uniosła go ku ustom unieruchomionej.

Ta nie miała wyboru. Rozchyliła wargi i pozwoliła, by żołądź z kości słoniowej wsunęła się między nie.

– Widzę, że dokonałaś już wyboru – usłyszała rozbawiony głos swej pani. – Doskonale. A teraz rozbierz mnie.

Mnesarete cofnęła się o kilka kroków. Obydwa przedmioty cisnęła na łoże. Melisa pojęła sugestię: jeśli dziewczynie z Argos nie spodobają się zabawy ze sztucznym członkiem, zawsze będzie miała pod ręką bicz. Nie tracąc ani chwili, zbliżyła się do pani i sięgnęła do wiązań sukni. Tym razem poszło jej szybciej niż z własnym odzieniem. Po chwili zielonooka stała przed nią naga, jeśli nie liczyć srebrnego łańcuszka wokół bioder i zapiętej na lewej kostce bransolety.

– Podobam ci się?

– Pani, jesteś piękną kobietą…

– Nie o to pytałam, niewolnico! Zresztą, nie odpowiadaj. Nie potrzeba mi twej szczerości.

Mówiąc to, chwyciła Jonkę za przedramię i pociągnęła na łoże. Pościel była gładka i przyjemnie chłodna. Melisa nie zdążyła się nią jednak nacieszyć.

Zielonooka ułożyła się wygodnie na plecach. Następnie w sposób wielce nieskromny rozchyliła nogi i ugięła je w kolanach. Gestem przywołała niewolnicę między nie.

– Skoro twe wargi i język nie służą ci do mówienia, użyj ich w inny sposób.

Nie wahała się ani chwili. Wiedziała, że najmniejsza nawet zwłoka ściągnęłaby na nią karę. Przywarła ustami do sromu Mnesarete, zaczęła całować go i lizać. Dłońmi gładziła wewnętrzną stronę jej ud. Niemal natychmiast poczuła smak miłosnych soków. Dziewczyna z Argos prędko wilgotniała.

– O tak… Właśnie tak… Nie przestawaj!

Melisa nie miała takiego zamiaru. Coraz mocniej wtulała twarz w podbrzusze swojej pani. Język wsunęła między jej płatki i zanurzywszy głębiej, poruszała nim w górę i w dół. Była świadoma, że pożądanie tamtej rośnie z każdą chwilą. Sama nie odczuwała podniecenia, ale też i wstrętu. Po prostu robiła, co jej przykazano. Był to najlepszy sposób, by uniknąć palących pieszczot bata.

Dłoń znowu zacisnęła się na jej włosach. Została mocniej przyciągnięta do ociekającego już wilgocią łona. Krople nektaru spływały jej po wargach i podbródku. By jeszcze wzmóc doznania zielonookiej, jedną rękę wcisnęła pod jej drżące pośladki. Zaczęła pocierać miejsce między nimi. Wiedziała, że tamta bardzo to lubi. Nie musiała czekać długo na pierwsze rozkoszne westchnienie.

– Głębiej… – wydyszała Mnesarete. – Wsuń je głębiej…

Palce zwiększyły nacisk, wnikając w odbyt dziewczyny z Argos. Teraz była penetrowana z obydwu stron. Dreszcze ekstazy przeszywały jej ciało. Otwierała usta łapczywie, by wciągnąć w nie jak najwięcej powietrza. Drugą rękę zacisnęła na pościeli. A potem szczytowała z ochrypłym krzykiem.

Wyprężyła się cała i opadła na łoże, na wpół omdlała z przyjemności. Wypuściła z dłoni włosy Melisy. Nim Jonka uniosła głowę, dyskretnie starła z twarzy jej nektar Miała nadzieję, że to już wszystko na dziś, że leżące nieopodal przedmioty pójdą w zapomnienie, skoro żądza Mnesarete została już ugaszona. Powoli zsunęła się z posłania i ruszyła po zostawione na podłodze odzienie.

– Wracaj tu – usłyszała za sobą władczy i całkiem przytomny głos. – Dokąd idziesz? Noc dopiero się zaczyna.

Obróciła się na pięcie i znów podeszła do łoża. Zielonooka klęczała na nim. W dłoniach trzymała fallusa z kości słoniowej.

– Rozchyl nogi, czarnulko. Musimy ci to założyć.

– Mi?

To ją zaskoczyło. Była pewna, że jeśli któraś z nich przypnie sobie do bioder atrapę męskości, to będzie to jej pani.

– A komu, głupia dziewko? Myślisz, że będę się trudziła, by sprawić ci rozkosz? To ty będziesz wylewać siódme poty, by zastąpić mi Kassandra. I tak nie dasz rady, ale dziś zadowolę się jego nędzną namiastką.

Jeden z przypiętych do sztucznego fallusa rzemieni poprowadziła wokół bioder Melisy. Drugi przełożyła między jej udami i związała z tamtym, za plecami niewolnicy. Ta spojrzała w dół i szerzej otworzyła oczy ze zdumienia. Wydawało się, że z jej podbrzusza sterczy w pełnym wzwodzie długi, szeroki w obwodzie penis. Skórzane wiązania nieco uwierały, lecz nie zwracała na to uwagi. Po krótkim wahaniu dotknęła żołędzi i przesunęła po niej palcami.

– Widzę, że podoba ci się nowa rola – stwierdziła Mnesarete. – Dobrze ci radzę, byś się w niej sprawdziła. – Znów położyła się na łożu z szeroko rozchylonymi udami. Jej dłoń błądziła jednak w okolicy bicza. – Domyślasz się, co nastąpi, jeśli zawiedziesz.

Jonka prędko do niej dołączyła. Klęknęła między nogami swojej pani, po krótkim zastanowieniu splunęła w dłoń i roztarła ślinę po żołędzi. Nie chciała sprawić dziewczynie z Argos bólu. Zdawała sobie sprawę, że tamta odpłaciłaby jej po stokroć. Ręką nakierowała fallusa na srom zielonookiej. A potem pchnęła biodrami.

Była to dla niej całkowita nowość. Zbliżenie, w czasie którego miała pełnię władzy: narzucała tempo i głębokość penetracji. Ba! To ona penetrowała zamiast ulegle przyjmować w sobie cudzą męskość. Mnesarete westchnęła głośno i przymknęła oczy. Wydawało się, że odczuwa coraz większą przyjemność. Melisa stopniowo pochylała się nad nią, przy każdym sztychu trochę niżej. Sztuczny penis zagłębił się już do połowy swej długości.

– Mocniej… – szepnęła dziewczyna z Argos. – Kassander nigdy nie jest taki delikatny…

Posłuchała. Unosiła biodra i opadała nimi z większą siłą. W pewnej chwili poczuła na pośladkach dłonie kochanki. Teraz ta przyciągała ją ku sobie przy każdym pchnięciu.

– Bądź stanowcza – mówiła, spoglądając niewolnicy w oczy. – Nie daj mi chwili wytchnienia…

Rytm ich miłości stawał się coraz szybszy. Nieprzyzwyczajona do niego Jonka prędko zaczęła odczuwać zmęczenie. Przyjmowanie gwałtownych pieszczot Kassandra okazało się znacznie łatwiejsze niż obdarzanie nimi drugiej kobiety… Mięśnie ud i ramion, na których się wspierała, pulsowały gorącem. Struga potu spływała po plecach.

Mnesarete objęła udami jej biodra. Dłonie położyła na własnych piersiach i ściskała je miarowymi ruchami. A jej wargi wciąż powtarzały te same słowa:

– Mocniej… Szybciej… Bądź brutalna…

Melisa dyszała z wysiłku. Fallus z kości słoniowej za każdym razem wbijał się aż do końca. Ciałem zielonookiej wstrząsały dreszcze, lecz z jakiegoś powodu rozkosz wciąż jej się wymykała. Choć niewolnica czyniła co w jej mocy, nie potrafiła doprowadzić jej na szczyt.

Nagle dziewczyna z Argos uniosła się na łokciu i wymierzyła jej siarczysty policzek. Uderzyła w to samo miejsce, co przedtem Macedończyk. Jonka krzyknęła z bólu. Nim zdołała się opanować, posłała swojej pani gniewne spojrzenie. Za karę otrzymała kolejny cios. Tym razem w drugi policzek.

– Mocniej, ty wywłoko! Albo oćwiczę cię do krwi!

Wściekłość i strach dodały Melisie sił. Całkiem zapomniała o ostrożności. Jej pchnięcia stały się brutalne. Docierały najgłębiej, jak to możliwe. Dłonią sięgnęła ku piersi kochanki. Boleśnie uszczypnęła ją w sutek. Więżąc go między paznokciami, pociągnęła do siebie. Krzyk, który usłyszała, dał jej mnóstwo satysfakcji.

Zdobywana z taką gwałtownością, Mnesarete instynktownie się poddała. Nie biła więcej swojej niewolnicy. Drżąc z przyjemności zmieszanej z bólem, pokornie przyjmowała kolejne sztychy. Nawet do głowy jej nie przyszło, by zaprotestować, gdy Jonka wysunęła z niej fallusa, po czym stanowczym ruchem obróciła na brzuch. Następnie rozchyliła jej pośladki, by sforsować jeszcze jedne wrota. Penis z kości słoniowej, niczym rozpędzony taran, przedarł się przez bramy. Dziewczyna z Argos wydarła się tak, że słyszano ją pewnie w sali sympozjonów. W tej chwili jednak nic sobie z tego nie robiła. Zaciskając dłonie na wezgłowiu łoża, próbowała tylko nie umrzeć z rozkoszy. Zdawało jej się, że to Kassander bierze ją z taką furią. Nikt inny nie miałby w sobie tyle wigoru…

Ekstaza wypełniła jej ciało, tłumiąc wszystkie inne doznania.

Mięśnie zielonookiej naprężyły się, a potem zwiotczały. Melisa wbiła się w nią po raz ostatni. Z wysiłkiem podnosiła się na obolałych ramionach. Fallus z kości słoniowej wysunął się spomiędzy pośladków Mnesarete.

Klęcząc między jej rozrzuconymi na bok nogami, Jonka przyglądała się swojej pani. Gniew już wygasł, ustępując miejsca lękowi. Czy zrobiła dziewczynie z Argos krzywdę? Czy zostanie za to ukarana? Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Powoli rozsupłała rzemienne wiązania wokół swoich bioder. Sztuczny członek opadł na posłanie. Znowu była tylko posłuszną, małomówną niewolnicą. Pamiętającą jednak o tym krótkim momencie dominacji i władzy…

Mnesarete podniosła się powoli i obróciła ku niej.

– Wybacz, dostojna pani… Nie chciałam sprawić ci bólu…

– Nalej mi wina. Muszę złapać oddech, zanim…

Wymierzy mi chłostę, pomyślała zrozpaczona Melisa.

– …zanim to powtórzymy. Nie spodziewałam się tego, czarnulko. Masz w sobie ogień, trzeba go tylko rozniecić. Gdybym wcześniej o tym wiedziała, nie potrzebowałabym wcale… innych rozrywek.

Gdy chwiejnym krokiem szła w stronę dzbana z winem, Jonka poczuła, że uśmiecha się do samej siebie. Zrozumiała, że nie jest już skazana na łaskę i niełaskę swojej pani, na jej wyuzdane kaprysy i wymierzane z sadystycznym okrucieństwem kary. Ma coś, na czym tamtej zależy. Posiada też wiedzę, którą może się w odpowiednim momencie posłużyć.

Dziewczyna z Argos sama wręczyła jej oręż przeciw swojej władzy.

* * *

Kassander był ciekaw, czy zdoła rozpoznać siostry, gdy już pozbędą się odzienia. Okazało się, że pomyślały i o tym. Na podbrzuszu każdej, tuż nad sromem, pysznił się tatuaż przedstawiający kwiat, od którego czerpała swe imię. Kiedy więc wbijał się w jedną z dziewcząt, wystarczyło, że spojrzał między jej rozwarte szeroko uda i już wiedział, którym mianem się do niej zwracać. Nie ulegało wątpliwości: Róży i Lilii nie sposób było odmówić zmysłu praktycznego.

Najlepsze było jednak to, że siostry nie konkurowały ze sobą o względy Macedończyka. Współpracowały zgodnie, by sprawić mu jak najwięcej rozkoszy. Były w pełni skupione na nim. Kiedy jedna obejmowała ustami żołądź i pieściła ją językiem, druga ssała w tym czasie jądra. Gdy stojąc na ugiętych nogach, wchodził w pochwę leżącej na skraju posłania Róży, Lilia była tuż za nim. Rozpalała pożądanie mężczyzny, pocałunkami obsypując jego kark, piersiami ocierając się o plecy, a wilgotnym łonem o pośladki. Potem, gdy brał ją mocno od tyłu, za każdym razem wdzierając się z impetem w wąską szczelinę, Róża zbliżyła się do nich z dzbanem wina w dłoni. Upiła parę łyków prosto z naczynia, chwyciła Kassandra za szyję i pocałowała głęboko, przekazując mu sporo trunku. Następnie wylała więcej wina na plecy Lilii. Pochylił się i skwapliwie zlizywał słodkie strugi z jej ciała.

Kiedy dochodził, a nastąpiło to owej nocy aż cztery razy, pozwalały mu chwilę odpocząć. Dopiero wówczas zajmowały się sobą. Całując się i ocierając, wzajemnie masturbując lub na przemian liżąc swoje łona, sprawiały, że Macedończyk prędko wracał do sił. Wtedy znów koncentrowały na nim swe zabiegi. Przekonał się, że Róża jest mistrzynią oralnych pieszczot, a Lilia uwielbia przyjmować jego penisa między piersiami. Obie były pełne entuzjazmu, niestrudzone, chętne. Wspólnie doprowadziły go na skraj wyczerpania.

Wreszcie nad ranem osunął się na łoże. Czuł, że fizycznie jest niezdolny do dalszego uprawiania miłości. Siostry wyssały z jego jąder ostatnie krople nasienia. Lilia bawiła się przez parę chwil penisem, próbując skłonić go do jeszcze jednego wzwodu, ale w końcu i ona się poddała. Ułożyła się po prawej stronie Macedończyka, Róża zajęła miejsce po jego lewicy.

– Jak znajdujesz córy Karystos, panie? – spytała, gładząc mu dłonią tors. – Czy zaspokoiłyśmy twe pragnienia?

– Czy możemy się równać z dziewczętami z Koryntu i Aten?

Objął je ramionami i przygarnął ku sobie.

– Dziewczęta z Koryntu i Aten mogłyby się od was wiele nauczyć…

Nie miał siły rzec ani słowa więcej. Zadowolone odpowiedzią, Lilia i Róża wtuliły się w jego muskularne ciało. Po chwili cała trójka zapadła w zasłużony, głęboki sen.

* * *

Nazajutrz zmęczone po całonocnym ucztowaniu wojsko ponownie załadowało się na okręty. Jeszcze przed południem flota opuściła Karystos i skierowała się na południowy wschód. Minęła długą wyspę Andros, nie zatrzymując się tam jednak, z uwagi na brak dość pojemnej przystani. Celem owego dnia żeglugi była Ophiussa, zwana „Wyspą Węży”. Słynęła ona na całą Helladę za sprawą wspaniałej świątyni Posejdona, wzniesionej na zachodnim wybrzeżu. Pogoda była nadal wyśmienita, zważywszy na porę roku, zaś łaskawy wiatr sprzyjał usiłowaniom marynarzy.

Gościnna zatoka Ophiussy pomieściła w sobie całą flotyllę Kassandra. Okręty wojenne wyciągnięte zostały na brzeg – z wyjątkiem jednej eskadry, która miała strzec wyjścia na pełne morze. Transportowce pozostały na wodzie. Obozowisko rozbite dla marynarzy i żołnierzy okazało się znacznie rozleglejsze niż pobliskie miasteczko, Tenos, gdzie udawali się po prowiant. Zadbawszy o kwaterunek i zaopatrzenie swoich ludzi, Macedończyk postanowił udać się do świątyni, by złożyć tam ofiarę w intencji bezpiecznego rejsu. Towarzyszyli mu Polidames i Dioksippos oraz kilku żołnierzy eskorty. Mnesarete również wyraziła chęć ujrzenia słynnego sanktuarium. Na szczęście jej lektyka znajdowała się w ładowni „Cheronei”, więc nie trzeba było ściągać innej od Tenozyjczyków.

Gdy wyruszyli w drogę, słońce chyliło się już ku zachodowi. Zdążyli jednak ujrzeć świątynię w ostatnich jego promieniach. Robiła imponujące wrażenie. Wsparta na kilkudziesięciu kolumnach, z bogato zdobionym tympanonem, na którym odwzorowano podwodne królestwo Posejdona. Po obu stronach wejścia palił się ogień w ustawionych tam trójnogach. Płomienie rozświetlały front gmachu migotliwym blaskiem.

Trzej wodzowie zeskoczyli z koni i oddali je pod opiekę żołnierzy. Niewolnicy postawili lektykę na ziemi; jeden z nich pomógł Mnesarete opuścić jej wnętrze. Na wyraźny rozkaz Kassandra przywdziała dziś skromną suknię w kolorze wieczornego morza, bez głębokiego dekoltu czy rozcięć odsłaniających nogi. Niełatwo było znaleźć taką kreację w jej skrzyni! Włosy i ramiona nałożnicy skrywał granatowy himation. Macedończyk zabronił jej też wyzywającego makijażu. Wyglądała więc inaczej niż zwykle – niewinnie, niemal dziewiczo. Towarzyszyła jej Melisa, ubrana w jeszcze bardziej ascetycznym stylu.

We wrotach sanktuarium stał wysoki, chudy mężczyzna w kapturze i powłóczystej szacie. Miał siwe włosy i brodę oraz przenikliwe spojrzenie.

– Witajcie, czcigodni goście. Czekaliśmy na was od chwili, gdy dostrzegliśmy żagle na morzu. Czy przybywacie po błogosławieństwo Pana Przestworów?

Kassander pochylił przed nim głowę.

– Jest tak w istocie, dostojny kapłanie. Chcemy mu złożyć królewską ofiarę, by dopuścił nasze okręty do brzegów Azji.

– Zanim to nastąpi, musicie oczyścić się w świętym źródle. Chodźcie za mną.

Poprowadził ich na prawo od wejścia do świątyni, a potem ścieżką w dół, ku morzu. Nieopodal brzegu wyspy znajdowało się jeziorko, stanowiące ujście strumienia spływającego z okolicznych wzgórz.

Starzec rzekł:

– Podczas sztormów do jeziora wlewają morskie fale. Dlatego też jego wody są słone. Domena Posejdona łączy się tutaj z domeną władców Podziemi. Niech ci, którzy będą zwracać się do boga, rozbiorą się i zanurzą w toni.

Naprzód wystąpili Kassander i Dioksippos. Ponieważ niedawno zeszli z okrętów, nie mieli na sobie ciężkich zbroi, a jedynie tuniki i wojskowe płaszcze. Zrzucili je prędko na kamieniste podłoże. Woda była lodowata, lecz obydwaj weszli w nią bez wahania. Macedończyk zanurzył się aż po pas. Następnie obmył swoją twarz, tors i brzuch. Podobnie uczynił Ateńczyk.

Mnesarete stała na brzegu, łapczywie im się przyglądając. Choć doskonale znała ciało Kassandra, nagość Dioksipposa była dla niej czymś nowym. Przesuwała spojrzeniem po muskularnych ramionach, plecach i pośladkach pankrationisty. Kiedy po skończonej ablucji wynurzał się z toni, śmiało popatrzyła mu między nogi. Widok członka sprawił jej zawód. Zaraz jednak pomyślała, że pewnie skurczył się pod wpływem zimna. Męskość jej kochanka również nie przedstawiała się w tej chwili szczególnie imponująco. A przecież dobrze wiedziała, jakie rozmiary potrafi osiągnąć, gdy nocą pobudziła ją ustami oraz dłońmi.

Mężczyźni ubrali się ponownie, a wtedy kapłan ruszył z powrotem do świątyni. Tym razem przekroczyli jej progi. Wnętrze rozświetlone było wieloma tuzinami pochodni, umieszczonych w uchwytach na kolumnach. Na końcu długiej nawy znajdował się posąg Pana Przestworów. Posejdon został ukazany jako rosły, nagi mężczyzna o ciele atlety, z trójzębem w prawicy.

– Jak hojną ofiarę chcecie ofiarować bogu? – zapytał siwobrody.

– Najwspanialszego byka, jakiego w swoich stadach posiada sanktuarium – odparł Kassander i wręczył mężczyźnie pobrzękujący monetami mieszek. – Sądzę, że to wystarczy na pokrycie wszystkich kosztów.

– Bez wątpienia. Zechciejcie poczekać. Niedługo do was wrócę.

Kapłan opuścił salę bocznym wejściem.

Przybysze rozglądali się po świątyni, oszołomieni nadmiarem wrażeń. Jej ściany pokrywały barwne malowidła urozmaicane kamiennymi reliefami. Nie zdążyli napatrzeć się na wszystkie te cuda, bo zgodnie z własnymi słowami, starzec prędko był z powrotem. Tym razem towarzyszyła mu jednak młodziutka dziewczyna w błękitnej szacie, a także czterej barczyści niewolnicy, wiodący między sobą potężnego, śnieżnobiałego byka. Zaprowadzili go przed posąg boga. Zwierzę było dziwnie spokojne, jakby napojono je usypiającym wywarem. Nie próbowało wyrywać się mężczyznom, szło posłusznie, gdzie mu kazali.

– Niech wasze kobiety oddalą się – nakazał kapłan. – Nie powinny być obecne przy składaniu ofiary. Zresztą, nie będzie to miły widok dla ich oczu i delikatnych serc. Moja wnuczka, Alexia, oprowadzi je po sanktuarium i wytłumaczy znaczenie fresków.

Mnesarete miała ochotę podyskutować, lecz Macedończyk ostrym spojrzeniem nakazał jej, by milczała. Z kolei Tesal Polidames spoglądał zafascynowany na Alexię. Mogła mieć najwyżej piętnaście lat, a możliwe, że i mniej. Niebieska suknia spowijała jej wiotką sylwetkę, nie była jednak w stanie zasłonić budzącej się do życia urody. Włosy w odcieniu białego złota nosiła związane w gruby warkocz. Duże, szare oczy spoglądały na świat z naiwną pogodnością, której nie zdążyły jeszcze skruszyć tragiczne doświadczenia. Wargi, których nigdy chyba nie dotknęła szminka, układały się w skromny, delikatny uśmiech. Kawalerzysta poczuł, że pożąda jej bardziej niż jakiejkolwiek innej niewiasty. Musiał się jednak opanować. Gdyby swoim zachowaniem uchybił kapłanowi lub świętości sanktuarium, ściągnąłby na siebie gniew Kassandra. A była to jedna z niewielu rzeczy, których naprawdę się lękał. Patrzył więc w milczeniu, jak młódka odchodzi wraz z dziewczyną z Argos oraz jej niewolnicą.

– Zaczynajmy – rzekł kapłan.

Wysunął zza pasa zakrzywiony nóż i podał go Macedończykowi. Tymczasem niewolnicy puścili sznury, z pomocą których utrzymywali byka przed posągiem. Ospałe zwierzę nie od razu ruszyło się z miejsca. A potem już nie mogło tego zrobić, bo Dioksippos zaszedł je z boku i mocno uchwycił za rogi. Mięśnie napięły się na jego ramionach. Olbrzym zaryczał w proteście przeciw takiemu traktowaniu. Kassander zbliżył się do niego z drugiej strony. Na jego znak Ateńczyk pociągnął rogi w tył, sprawiając, że byk uniósł łeb, odsłaniając gardło. Potężne kopyta tupnęły o posadzkę.

Macedończyk przyłożył nóż do byczej szyi i ciął. Głęboko, z całych sił. Poczuł, jak najpierw poddaje się gruba skóra, potem mięśnie i żyły. Krew trysnęła u stóp Posejdona. Mordowane zwierzę ryczało, próbując się wyrywać. Ateńczyk jednak ani na chwilę nie wypuścił rogów z dłoni. W końcu nogi ugięły się pod białym olbrzymem. Z łoskotem osunął się na podłogę. Kassander i Dioksippos stali w rosnącej kałuży posoki.

Kapłan stanął nad martwym zwierzęciem i zanurzył dłonie we krwi. Potem przy pomocy palców naznaczył nią czoła obydwu mężczyzn.

– Panie Przestworów! – zawołał gromkim głosem. – Przyjmij dar tych oto ofiarników! Otwórz dla nich swoje morskie drogi! Niech bezpiecznie dotrą do celu podróży. Chroń ich od sztormów, podwodnych skał i potworów spoczywających w głębinie! – Wypowiadając te słowa, cały czas patrzył w twarz kamiennego Posejdona. – Dokonało się. Gdy jutro wypłyniecie na pełne morze, czyńcie to bez lęku. Nie grozi wam żadna katastrofa.

– Dziękujemy ci, święty mężu – odparł Kassander i raz jeszcze skłonił przed nim głowę.

Tymczasem niewolnicy zbliżyli się do truchła. Z pomocą sznurów jęli wywlekać je z głównej sali świątyni. Macedończyk domyślał się, że tłuszcz, skóra i ścięgna zwierzęcia zostaną spalone na chwałę morskiego boga, natomiast mięso trafi na stół kapłanów. Mógł wprawdzie domagać się swojego udziału, ale nie zamierzał tego czynić. Niech najedzą się do woli, dobrze wspominając jego imię.

Kiedy zbierali się już do wyjścia, Polidames zbliżył się do starca i pozornie niewinnym tonem zapytał:

– Zdradź mi coś, czcigodny mędrcze, bo niezwykle interesują mnie wasze rytuały. Czy kapłani również obmywają się w świętym źródle?

– Każdego dnia o świcie – odparł tamten, nie wyczuwając podstępu. – Każdy, kto oddaje cześć Posejdonowi, musi to uczynić. Nie ma tu żadnych wyjątków.

– Dziękuję za zaspokojenie mojej ciekawości. Masz tu skromną ofiarę dla Pana Przestworów, od ubogiego, lecz wiernego żołnierza.

– Niech Posejdon będzie ci łaskawy.

– I tobie również, święty mężu. I tobie również.

* * *

Tej nocy Polidames nie zaznał wiele snu. Najpierw pił długo z towarzyszami broni z tesalijskiej konnicy. Choć brakło im kobiet, bo w Tenos nie było dość pornai, by obsłużyć całą armię, bawili się wyśmienicie, rubasznie dowcipkując i pochłaniając ogromne ilości wina, które przywieźli jeszcze z Karystos. Potem, w swym namiocie, leżał z otwartymi oczami, wciąż marząc o Alexii. Łapał się na tym, że nie potrafi przestać o niej fantazjować. Piękna akolitka rozpalała jego zmysły i lędźwie. Czy nadal była dziewicą? Nie śmiał w to nawet wątpić! To on powinien być jej pierwszym. Nikt inny nie był godzien tego zaszczytu.

By trochę się uspokoić i choć na moment zmrużyć oczy, próbował masturbacji. Nic mu to nie pomogło. Kiedy w końcu zapadł w lekki i urywany sen, ona wypełniła jego majaki. Na długo przed świtem zerwał się z posłania i zaczął ubierać. Był świadom, że jest tylko jeden sposób, by ugasić gorejące w nim pragnienie.

Bez trudu wymknął się z obozu. Dopóki biwakowali na przyjaznym terytorium, nocne straże nie przykładały się zbytnio do swych obowiązków. Kiedy zostawił już za sobą najdalsze czaty, wskoczył na grzbiet wierzchowca i wbił mu pięty w boki. Tesalski ogier pomknął na zachód. Wiatr śpiewał Polidamesowi w uszach.

Tak jak się spodziewał, przyszła dokonać ablucji na długo przed innymi. Nie chciała, by obcy mężowie, nawet kapłani, oglądali jej nagość. Towarzyszył jej samotny sługa, z pewnością eunuch. Nikt inny nie byłby zdolny wytrzymać przy niej w spokoju i utrzymać rąk przy sobie. Tesal obserwował ich, skryty w okolicznych krzewach. Patrzył, jak w porannej szarówce Alexia zrzuca swe odzienie i wchodzi do lodowatej wody. Nim ta jeszcze sięgnęła jej kolan, dziewczyna już drżała. Polidames sycił się widokiem jej drobnych piersi o spiczastych, stwardniałych z zimna sutkach, płaskiego brzucha oraz łona, skrytego za niezbyt bujną kępką włosów. Miał już potężną erekcję. Czuł, że wystarczyłoby kilka ruchów dłonią, by doprowadzić się do szczytowania. Nie zamierzał jednak samemu się zadowalać.

Eunuch oddalił się nieco, by nie przeszkadzać swojej pani. Korzystając z tego, że Alexia zwróciła się doń plecami, Polidames cicho wychynął z ukrycia. Zaszedł niewolnika od tyłu, otoczył mu szyję ramieniem, zdławił paniczny krzyk. Pozbawiony męskości sługa prawie się nie bronił. Tesal zawlekł go w krzewy, skrępował sznurem, który przyniósł specjalnie na tę okazję i zakneblował szmatą do polerowania zbroi. Dopiero wtedy ruszył w stronę brzegu jeziora.

Alexia wychodziła z wody, drżąc na całym ciele. Uniosła głowę i ujrzała go, gdy był już o parę kroków od niej. Pisnęła zaskoczona i odruchowo próbowała zasłonić się dłońmi.

– Kim jesteś? – zawołała cienkim głosem. – Co tu robisz? Gdzie jest Diokles?!

– Milcz – warknął tak groźnie, że natychmiast usłuchała. – Znasz mnie, spotkaliśmy się wczoraj. Twój sługa żyje, lecz jeśli będziesz stawiać opór, może się to prędko zmienić.

Postąpił naprzód, złapał ją za ramiona i siłą wywlekł z jeziora. Przy okazji rozchylił ręce akolitki, tak by znów napawać się jej nagością. Opadła gołymi kolanami na kamienny brzeg. Teraz trzęsła się już nie z zimna, lecz ze strachu.

– Kiedy przychodzą pozostali kapłani? – spytał rzeczowo.

– Dopiero z pierwszym słońcem… Zawsze jestem tu sporo przed nimi.

Spojrzał na wschód. Obliczył, że do świtu zostało jeszcze z pół klepsydry.

– Mamy więc sporo czasu. – Chwycił ją za podbródek i zmusił, by spojrzała w górę, ku niemu. – I nikt nam nie będzie przeszkadzał…

– Oszczędź mnie, proszę – błagała, szukając w jego oczach jakichkolwiek oznak litości. – Mój ojciec jest zamożnym człowiekiem. Nagrodzi cię, jeśli puścisz mnie wolno…

– Bądź spokojna, Alexio – zaczął, jedną ręką siłując się z zapięciem pasa. – Poznaliśmy się dzięki Posejdonowi. To on pchnął nas ku siebie. Wszystko, co z tobą zaraz zrobię, stanie się za jego sprawą.

Akolitka zaczęła szlochać. Sprzączka wreszcie puściła, pas razem z mieczem uderzył o skały. Polidames ściągnął tunikę przez głowę i stanął nad dziewczyną, całkiem już nagi. Następnie poderwał ją z kolan i zawlókł na nieodległą trawę. Choć bardzo pragnął ją posiąść, nie musiał tego czynić na gołym kamieniu.

* * *

Kassander zarządził wczesną pobudkę, heroldowie zaś spełnili jego wolę. Już od świtu w obozowisku trwał gwar i wrzała praca. Składano namioty, zasypywano piaskiem tlące się jeszcze ogniska, spychano trójrzędowce na wodę. Rozpoczął się załadunek żołnierzy oraz wierzchowców. W całym tym zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi na powrót Polidamesa. Uśmiechnięty od ucha do ucha kawalerzysta jakby nigdy nic wkroczył na pokład „Cheronei”.

Ofiara złożona Posejdonowi najwyraźniej przyniosła skutek, bo wiatr zmienił się na szczególnie dogodny – dął bowiem prosto z zachodu, od Hellady. Po krótkich konsultacjach admirałowie przedstawili Kassandrowi ambitny cel: do wieczora dotrzeć na Ikarię, położoną już niedaleko brzegów Azji. Wiązało się to z pewnym ryzykiem – flota miała bowiem przestać poruszać się skokami, na najbliższą wyspę, lecz wypłynąć na pełne morze. Bezchmurne niebo zdawało się dodawać wagi argumentom starych wilków morskich. Po krótkim zastanowieniu Macedończyk postanowił zdać się na ich radę.

Z początku wszystko szło dobrze. Wyjście z zatoki odbyło się bez kolizji oraz innych nieszczęść. Statki opłynęły Ophiussę od południa i skierowały się ku błękitnemu bezmiarowi. Prędko zostawiły wyspę daleko za rufami. Wiatr znowu wypełniał ich żagle.

Po południu, w połowie drogi na Ikarię, coś zaczęło się zmieniać. Nagle słońce skryło się za ciężkimi, szarymi chmurami. Fale podniosły się, popychane silnym wichrem, dmącym z północy i wschodu. Uderzały z impetem o burty statków, zmuszając je do zmiany kursu. Kassander rozkazał okrętom wojennym zrzucić żagle i płynąć dalej na wiosłach. Transportowce trzeba było wziąć na hol. Do „Cheronei” doczepiono długi i pękaty statek, na pokładzie którego podróżowało trzystu falangitów.

Aura pogarszała się z każdą chwilą. Na flotę runął ulewny, zacinający deszcz. Wicher wzmógł się na sile i przypominał już huragan. Każdy trzymał się, czego tylko mógł, by nie zostać zdmuchniętym za burtę. Mnesarete, której Kassander pozwalał czasem spacerować po pokładzie „Cheronei”, już dawno skryła się w swojej kajucie. Macedończyk stał przy sterze, obok admirała Filipa. Podmuchy rozwiewały mu ciężki, wojskowy płaszcz. Nieopodal widział Polidamesa, który wpatrywał się w niebo z rosnącym przerażeniem.

– Wszyscy zginiemy! – zawołał niespodziewanie. – To zemsta Posejdona! Rozgniewał się na nas!

– Zamilknij, głupcze! – warknął Kassander. Brakowało mu tylko, by przesądni marynarze uwierzyli w te bzdury. – Pan Przestworów otrzymał hojną ofiarę! Śnieżnobiałego, pięknego byka!

Jakby na przekór jego słowom, nieboskłon rozdarł złocisty piorun. Ulewa zaś jeszcze się wzmogła. Gdy zgasła błyskawica, zrobiło się ciemno jak w środku nocy. Z pokładu „Cheronei” z trudem można było dostrzec odleglejsze statki. Wicher dął niestrudzenie, spychając je na południe. Fale były już wyższe od rosłego człowieka. Biły o burty z łoskotem gromów.

Na oczach Kassandra jeden z trójrzędowców uniósł się na spiętrzonej fali, a potem spadł kilkanaście łokci w dół i uderzył o taflę morza. Pokład zatrzeszczał głośno. I znowu. Sternik próbował się ratować ostrym zwrotem, by zejść z linii ciosów. Nadaremnie. W jego burtę uderzyła spieniona ściana wody. I wtedy drewno puściło. Macedończyk patrzył bezsilnie, jak okręt rozpada się w drzazgi. Tam było ze ćwierć tysiąca ludzi… Zginą co do jednego, w tym sztormie niepodobna ich ratować.

– Umrzemy! – zawył znowu Polidames. – Posejdon przeklął nas za grzechy!!

Niektóre trójrzędowce skręcały na południe, inne wręcz przeciwnie – na północ, próbując płynąć pod wiatr. „Cheronea” wciąż trzymała kurs, lecz coraz bardziej utrudniał jej to holowany transportowiec. Kolejne pioruny rozpaliły niebo. Jeden z nich uderzył w maszt statku handlowego. Choć pokład i olinowanie były mokre, natychmiast wybuchł tam pożar.

– Jesteśmy zgubieni! – darł się kawalerzysta.

– Trzymaj kurs!

Kassander przekrzykiwał wiatr, zwracając się do admirała. Sam ruszył w stronę Polidamesa. Chwycił go za ramię i obrócił ku sobie.

– Milcz, skurwysynu! Albo w tej chwili wyrzucę cię za burtę!

– To nic nie pomoże! – odparł tamten i próbował się wyswobodzić.

Macedończyk przyciągnął go do siebie i wbił pięść w brzuch. Tesal skulił się z bólu.

– Generale!!! – wołał od steru Filip. – Znosi nas na skały!

Spojrzał w mrok. Wynurzały się z niego nieduże, kamienne wyspy. O jedną z nich właśnie roztrzaskał się statek służący do transportu koni.

– Co robić?!

– Musimy odciąć hol!!

Przeliczył szybko. Trzystu falangitów, pięćdziesięciu marynarzy… Jeśli ich zostawi, będą zgubieni. Lecz jeśli nic nie zrobi, pociągną go za sobą w przepaść.

– Wykonać! – ryknął, wściekły na siebie, bogów, na cały świat.

Paru marynarzy rzuciło się do liny holowniczej. Pioruny odbijały się w ostrzach ich toporów. Rąbali gruby, wielokrotnie skręcany sznur, wiedząc, że od tego zależy ich życie. Ludzie z ciągniętego transportowca dostrzegli, co się dzieje. Wołania o litość niosły się po wodzie. Jakimś cudem nie zagłuszały ich kolejne gromy.

Kassander doskoczył do trudzących się toporników. Płynnym ruchem wydobył z pochwy xiphosa. Obusieczne ostrze wbiło się w linę. Raz, drugi, trzeci. Naprężona do granic, zaczynała puszczać. Błagania przerodziły się w wyzwiska. Marynarze i żołnierze ze skazanego na zagładę statku przeklinali Macedończyka. Skazywali go na wieczne potępienie w rozpalonej otchłani Tartaru.

Lina puściła. W ostatniej chwili złapał się relingu, inaczej wyleciałby za burtę. „Cheronea” wystrzeliła do przodu, rozcinając spienione fale. Prąd obrócił transportowiec ku skałom. Wicher popchnął go w ich stronę. Kassander odwrócił wzrok, by na to nie patrzeć. Ale do jego uszu i tak doszedł huk zderzenia. A także skowyt umierających.

Wrócił do admirała, który z całych sił napierał na ster. Polidames błąkał się na czworaka po pokładzie, co chwila nań wymiotując. Poderwał głowę i spojrzał na Macedończyka.

– Na próżno! – zawył, a po brodzie ściekała mu żółć. – Jesteśmy skazani! Nic tego nie zmieni!!!

Kassander szedł ku niemu po chwiejącym się pokładzie. Gdy stanął nad Tesalem, usłyszał, jak ten mówi:

– Zdechniemy tu i nikt nas nie pogrzebie… Nie trafimy do Hadesu… Na zawsze będziemy się błąkać na brzegach Styksu… Ale nie żałuję… Było warto! Było warto, powiadam ci! – Słowa przeszły w chichot szaleńca.

Furia dodała Macedończykowi sił. Chwycił kawalerzystę za gardło i poderwał go na równe nogi. Piorun oświetlił jego twarz, wykrzywioną w upiornym uśmiechu.

– O czym ty mówisz? – spytał. – Co było warte tego, co nas spotyka?

– Alexia – wykrztusił tamten. – Wnuczka kapłana… Była dziewicą… Już nią nie jest. Zerżnąłem ją na wszystkie sposoby… Żebyś wiedział, jak zaciskała na mnie tyłek… Byłem w niebiosach!

Nie myśląc o tym, co czyni, Kassander uniósł wolną rękę i zacisnął ją w pięść. Wargi Polidamesa pękły jak przejrzałe owoce. Przy kolejnym ciosie Macedończyk poczuł, jak ustępują zęby. Kawalerzysta nie próbował się nawet bronić. Śmiał się tylko, powtarzając wciąż te same słowa:

– Było warto, było warto, było warto!!

Pokład „Cheronei” przechylił się niespodziewanie. Obaj polecieli na reling. Skąpała ich morska piana. Palce Macedończyka zacisnęły się na gardle Tesala. Obłąkańcza mantra w końcu umilkła. To Polidames, mój przyjaciel, powtarzał sobie w myślach. Nie zliczę, ile razy ratował mi życie. Był dla mnie towarzyszem broni i biesiad. To przyjaciel… Przyjaciel!

I wtedy wspomniał skowyt falangitów z roztrzaskanego statku. To, jak go wyzywali, gdy z całych sił rąbał holowniczą linę. Wszystko to z winy Polidamesa! Nie zapanował nad chucią, obraził Pana Przestworów… To przecież była jego kapłanka! Nic dziwnego, że tak się sroży… Życie jednego męża było niewielką ceną za przebłaganie boga. Łagodną karą za świętokradczy gwałt. Małym okupem za dwadzieścia tysięcy istnień, wciąż walczących z żywiołem.

Złapał Tesala w obie ręce. I zaczął unosić w górę. Pokład tańczył pod nim, kadłub trzeszczał potępieńczo, dokoła waliły pioruny. A on unosił człowieka, który był mu przyjacielem. Coraz wyżej i wyżej. Aż w końcu trzymał go nad swoją głową. Spojrzał za burtę, prosto w spienioną czeluść. Następnie cisnął tam Polidamesa. Potężna fala przykryła kawalerzystę, wir wciągnął go w otchłań.

Upadając na deski pokładu, Kassander uderzył w nie potylicą. Obrócił się zamroczony i zaczął wymiotować. Nie wiedział, jak długo to czynił. Kiedy odzyskał świadomość, ujrzał nad sobą czyste, pogodne niebo. Dwaj marynarze pomogli mu podźwignąć się na nogi. Wsparty na ich mocnych barkach, rozejrzał się dookoła. Sztorm minął, zaś „Cheronea” wciąż zmierzała na wschód.

Tyle że za nią podążało niespełna trzydzieści okrętów.

Przejdź do kolejnej części – Perska Odyseja II: Cisza po burzy

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Przyznaję, nie mogłem się doczekać i po lekturze stwierdzam że warto było czekać 🙂

Mnesarete – zapomniałem o niej, tak jak i inni czytelnicy ;). O Melisie też nie pamiętałem, ale to tylko niewolnica więc mam wytłumaczenie. Dobra scena less, Mnesarete dostała takiego sexu jak chciała no i Melisa wie już jak ją okiełznać.

Przeprawa, w której Posejdon ukarał żeglarzy za grzech Polidamesa opisana świetnie. Aż czuć porywisty wiatr, słychać dudniący grzmot i wrzaski ginących, a przez to wszystko przedziera się szaleńczy krzyk sprawcy tej tragedii.

Mam wiele pytań odnośnie fabuły, lecz wiem że wiele nie powiesz więc zapytań tylko kiedy można spodziewać się kolejnej części?

Pozdrawiam

daeone

Witaj daeone!

Dziękuję za pierwszy głos pod tekstem i do tego tak pochlebny 🙂 Przyznam, że ten rozdział miał właśnie na celu przypomnienie postaci: Mnesarete, Melisy oraz najbliższych oficerów Kassandra (z których jednego musieliśmy prędko pożegnać, bez obaw jednak, dostanie fajnego następcę!). Od publikacji Opowieści Kassandra minęło sporo czasu, więc trzeba było zrobić takie powtórzenie. A przy okazji udało się pchnąć nieco fabułę do przodu – tak mniej więcej przez 1/3 Morza Egejskiego…

Pytania odnośnie fabuły możesz jak najbardziej zadawać. Zawsze ciekawi mnie, jakimi drogami pójdą myśli Czytelników zainspirowane tym, co napisałem. Postaram się odpowiedzieć tak wyczerpująco, jak będzie to możliwe bez zdradzania przyszłych zdarzeń 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Witam z rana,

wczoraj nie mogłem zamieścić komentarza, a jak widzę, ubiegł mnie daeone, ale tradycji musi stać się zadość: drodzy Czytelnicy, przedstawiam Wam kolejną część Perskiej Odysei. Jak zawsze wielkie podziękowania należą się Arei Athene, która zrobiła pieczołowitą korektę, usuwając wszystkie moje liczne błędy i niedoróbki!

Zapraszam do lektury i życzę, by mimo opisanych dramatycznych wydarzeń, była przyjemną 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Ok więc czas na pytania:

W prologu nie wspomniałeś o Mnesarete, jej niewolnicy i żołnierzu, który zdobył ciało nałożnicy Kassandra. Zastanawiam się jak ten ostatni dowie się o zdradzie Mnesarete. Obstawiam że dowódca przyłapuje ich na gorącym uczynku i zabije oboje a Melisa będzie w złym miejscu o niewłaściwym czasie i również stanie się ofiarą gniewu Kassandra. Chociaż znając wyobraźnię Autora to takie rozwiązanie byłoby zbyt proste ;).

Zastanawia mnie też co zrobił Kassander, że Aleksander ukarał go służbą w takim miejscu w jakim się znalazł.

Wybiegając daleko w przyszłość ciekaw jestem jaki los czeka Macedończyka, ale znając Twoją miłość do happy endów nie wróżę mu nic dobrego :).

Pozdrawiam

daeone

Cześć!

Odpowiadając na Twoje pytania:
1) Masz rację. Wątek Mnesarete i Gelona zakończy się nieco inaczej 🙂
2) Można powiedzieć, że stało się to w wyniku splotu wydarzeń. Na niektóre Kassander miał wpływ, na inne nie do końca. Nim opowieść Macedończyka dotrze do swego zakończenia i akcja Odysei wróci do Gazy, dowiesz się, kto wrobił go w tą kabałę.
3) Myślę, że zakończenie będzie raczej w stylu bitter-sweet. Ani klasyczny happy end, ani grecka tragedia zmierzająca do nieuniknionego upadku bohatera. Choć tragedii oczywiście też nie zabraknie.

To najbardziej wyczerpujące odpowiedzi, jakie mogę dać w tej chwili 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Witaj Megasie, jak zawsze dopracowane w każdym calu. Będę musiał wrócić do Kassandra, żeby przypomnieć sobie jego postać i otoczenie. Ale czekam na dalszą część jego przygód.

Pozdrawiam
Micra21

Witaj, Micro!

Miłego przypominania sobie! Mam nadzieję, że ponowne spotkanie z Kassandrem nie sprawi Ci zawodu. A nowa część Perskiej Odysei pojawi się tu na początku lutego.

Pozdrawiam
M.A.

Znieważanie Bogów jest ryzykownym zajęciem jak udowadnia nam pewien tessalski kawalerzysta.

Witaj Megasie. Ostatnio przez potężny rozmiar opowiadań publikowanych na stronie wiele z nich dzielić muszę sobie na części i wracam do nich nawet przez dwa dni popijając nieśpiesznie yerbę lub lodowatą kawę. Całkiem miło się czyta ten rozdział przygód Kassandra, ale mam parę uwag.

Po pierwsze mogłeś bardziej się postarać z opisem ofiary dla Posejdona. Wyszło troszkę miałko i tak jakoś jakby bohaterowie wpadli w przerwie w korpo do banku. Kiepski opis kapłana. Do tego byki wstępnie odurzano przed ofiarą i nie mógł się zbytnio wyrywać;] Podejrzewam, ze po paru wypadkach rodem z iberyjskiej gonitwy z bykami Grecy obcykali to do perfekcji.

Świetny opis prowincjonalnej uczty i dwóch heter.

Podobały mi się także zabawy Zielonookiej. Są barwne pomysłowe i zmysłowe.

Przeżycia kawalerzysty i jego hm wystąpienie publiczne na deskach (okrętu) jest chyba najjaśniejszym elementem całego rozdziału. Lubię jego emocje, odczuwam szaleństwo i poczucie winy (że wsiadł na okręt ;]). Szkoda, że zabrakło nam bardziej dosłownych scn z udziałem jego i kapłanki….zrobiłeś to z uwagi na moralność publiczną? Bo nie wierzę, że byś nie zdzierżył…

Witaj, Koprze!

Cieszy mnie, że rozdział czytało się dobrze. A teraz do uwag:

1. Może i faktycznie wizyta w świątyni wygląda jak coś, co bohaterowie zrobili przy okazji 🙂 Z drugiej strony, religijność Greków objawiała się raczej poprzez rytuał niż głębokie przeżycia mistyczne. Oni naprawdę wierzyli, że wykonanie określonych gestów i złożenie ofiar przyniesie im określone korzyści i dlatego właśnie to czynili, a nie z jakiejś głębokiej potrzeby – mieli więc pragmatyczny stosunek do religii… może dlatego właśnie bardziej żarliwe monoteizm pokonał w końcu letnią i zbliżoną do kontraktu wiarę pogan.

2. Co do byków, z pewnością jakoś je odurzano, ale wątpię w perfekcję w tym zakresie. Każde zwierzę jest inne, różni się choćby wagą, co utrudnia dawkowanie środków. Nie można było podać zbyt wiele, bo trzeba by wlec zwierzę przed ołtarz ofiarny. Nie można było dać zbyt mało, bo groziła tragedia. W tej scenie chciałem przede wszystkim przemycić myśl o sile Dioksipposa, który gołymi rękoma przytrzymuje łeb byka we właściwej pozycji. To ważna postać, która będzie miała potem swą rolę. No i chciałem zapoznać Polidamesa z jego przyszłą ofiarą. Możliwe, że pozostałe aspekty zeszły na dalszy plan.

3. Gwałt na Alexii… czemu go nie opisałem? Od razu mogę rzec, że nie chodziło o moralność publiczną 🙂 Nie uciekam od tego najmroczniejszego z aspektów ludzkiej seksualności. W Opowieściach helleńskich było mnóstwo gwałtów. Niektóre opisałem szczegółowo. Przykładowo:
– Kassander i bezimienna branka z Teb (Kassander III)
– Pejton i Tais (Tais II)
– Alkajos i Chryseis (Tais VII)
– Goście sympozjonu u Hiperejdesa i Fojbiane (Demetriusz XIII)
– Narkissos i Kleopatra (Demetriusz XV).

Z kolei czasem odstępowałem od dokładnego opisu i w stosownej chwili robię „cięcie” i przechodzę do następnej sceny. Przykładowo:
– Kassander i Andromeda (Kassander VIII)
– Alkajos i Dafne (Tais X)
– Alkajos, Kritias i Filona (Demetriusz XXIII).

Jakie kryterium przyjmuję? Nie zamierzam epatować przemocą dla samego tylko podniecenia, jakie może to wywołać u Czytelników. Sceny gwałtów mają albo popchnąć akcję do przodu (zamordowanie Pejtona i ucieczka Tais w Koryntu), albo pokazać mroczną stronę którejś postaci (Kassandra), czy też uczynić ją naprawdę przerażającą (tak, jak w wypadku Alkajosa i Kritiasa). Dokładne przedstawienie gwałtu ma służyć albo historii, albo kreacji bohaterów.

W tym wypadku nie było takiej potrzeby. Nie wrócę już zapewne fabularnie do Alexii, a tym bardziej do Polidamesa. Ewolucja ich postaci już się zakończyła. Do przedstawienia gniewu Posejdona potrzebny mi była zbrodnia, ale nie musiałem pieczołowicie jej opisywać. Stąd taka, a nie inna decyzja. Spokojnie jednak: na stronach Perskiej Odysei znajdzie się pewnie niejeden gwałt, hetero- i homoseksualny, który będzie można śledzić w najdrobniejszych szczegółach 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Ruszam śladami Kassandra na Wschód. Droga daleka i pewnie wiele jeszcze się wydarzy. Szczerze zaciekawił mnie opis igraszek Mnesarete i jej służącej. Kassander zmuszony będzie stawić czoła konkurencji i z tej strony. Tak jak piszesz w komentarzu, Aleksandrze, rozdział stanowi wprowadzenie i swego rodzaju przypomnienie opuszczonych na jakiś czas przez Autora bohaterów. Przypomnienie nader jednak dramatyczne i udane. W rozdziale mamy kilka scen erotycznych, przyznaje więc pełna rację argumentowi, iż szczegółowy opis gwałtu na Alexii jest niekoniecznie potrzebny. Z kilku uwag Traka możemy domyślać się tego, co nastąpiło. Swoją drogą, ryzykant z Kassandra skoro późną jesienią zdecydował się na taki rejs. A sprawiedliwość Posejdona – natychmiastowa, w obie strony. Pozdrawiam i wkrótce ruszam dalej.

Witaj, Neferze!

Zatem życzę Ci udanej podróży śladem Kassandra! Mam nadzieję, że zaprowadzi Cię w parę interesujących, a może nawet znajomych miejsc.

Co do Mnesarete i jej służących: dziewczyna z Argos traktuje seks z niewolnicami jako rozrywkę, po którą sięga, gdy Kassander jest daleko (czyli często), ale nie jako prawdziwą alternatywę.

Rozumiem, że mówiąc o uwagach Traka masz na myśli Polidamesa, który był z pochodzenia Tesalem (Trakiem jest inny oficer Kassandra, Jazon).

Co do ryzyka rejsu: Kassander otrzymał misję dostarczenia Aleksandrowi posiłków późnym latem, po zakończeniu wojny ze Spartą. Przygotowania w Atenach zajęły dodatkowe tygodnie. Potem nie miał już za bardzo wyboru: mógł wyruszyć lub czekać do wiosny, z czego z pewnością ani Antypater, ani macedoński król nie byliby zadowoleni. Dodatkowym czynnikiem są również przełęcze między Azją Mniejszą i Syrią, które należało pokonać, nim zasypią je zimowe śniegi.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz