E.L. James: Grey – NoNickName o literaturze erotycznej Brak ocen

2 min. czytania

greyNo zrobiłam to! Zrobiłam!

Trzymam się za głowę… Co mnie podkusiło, by sięgnąć po tę książkę? Niemalże wstyd mi za siebie i gdybym się czerwieniła, to bym dostała pąsów jak Panna Steele. Sama powinnam się wybatożyć, ale chyba wystarczającą karą było czytanie.

Pomysł przedstawienia historii oczami Pana Prezesa mógł być obiecujący. Niestety, nie został wykorzystany.

Trzymanie się dokładnie zdarzeń z tomu pierwszego jest jednak w kontekście całości męczące. Czytamy po raz kolejny te same dialogi, maile, kontrakt. Zapychacze stron. Swoiste kopiuj-wklej wynikające albo z lenistwa autorki, albo z braku pomysłu? Wydawcę chyba paliła dupa, by szybciej książkę wypuścić na rynek.

Redakcja aż woła o pomstę do nieba. Kłuje w oczy odmiana słowa Portland – „jedziemy do Portlandu?”. Może to i poprawne, ale jakoś nienaturalnie brzmi. Co znaczy „przefajnie”, „przedobrze”, „przecholernie”… wtf? Tak mówi facet? Autorka chyba zapomniała, że pisze z męskiej perspektywy. Znowu jest zmysłowo, romantycznie i pełno kwiecistych zachwytów nad ustami czy oczami. Słownictwo jednak ubogie. Gdzie perspektywa władczego mężczyzny? Kilka „kurew” czy „ja pierdole” to za mało.

Kwestią sporną jest, czy w pierwszych częściach Grey miał ten swój magnetyzm, ale tutaj zniknął całkowicie. Zniknęła wizja intrygującego, niebezpiecznego, inteligentnego prezesa, któremu nie można się oprzeć. Miejsce Bogini zajął Fiutowski i to z nim dyskutuje narrator. I to dyskutuje non stop. A! I to ciągłe uprzedzanie Panny Steele o tym, że za chwilę zostanie zerżnięta, przeleciana – jakbym słuchała komunikatów z dworcowego głośnika, jaki pociąg wjedzie na stację.

Nie będę już nic więcej pisać, bo i tak za dużo czasu poświęciłam tej pozycji. Jeśli przyjdzie autorce pomysł, by w tej konwencji pisać kolejne dwa tomy, to będzie to chyba szczyt komercyjnego grafomaństwa.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Boska recenzja/komentarz.
NNN – i właśnie za po Cię przecholernie lubię ;]
Za język i spojrzenie. Tak cholernie zdroworozsądkowe. I za identyczne ze mną widzenie literatury.

Przecieram oczy ze zdumienia.
Odświeżam stronę… Nie, no jest. 😉

Dziękuję Kruku.

Nie kuszą mnie takie „dzieła”, wręcz przeciwnie. Ale dzięki za ostrzeżenia.
Uśmiechy,
Karel

Sięgnięcie po ten tytuł miało chyba utwierdzić mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że to nic interesującego i by mieć zdanie „co to, kto to”. Kilka godzin lektury, która nie wymaga skupienia i specjalnych przemyśleń. Równie dobrze mogłabym słuchać na audiobooku wyłączając się ze słuchania co jakiś czas a i tak nie straciłabym wątku.
Fenomenu owego tytułu (50 twarzy) nie rozumiem. Trylogia Crossa-bliźniaczo podobna-ukazała się jako pierwsza a rozgłosu takiego nie miała a chyba ciut lepsza niż „szara”.
Powiastek, które są na raz lub nawet nie, jest na rynku mnóstwo. To jak boom na kryminały skandynawskie po Larssonie i początek m.in. „Czarnej Serii” Czarnej Owcy. Nie wszystko popularne jest dobrej jakości a często jest początkiem plagi przeciętnej, słabej lub bardzo słabej literatury. To tak jak z erotykami. Wydawcy na fali popularności gatunku wydają wszystko jak leci, co daje sie zakwalifikować jako literatura erotyczna. Niekiedy na wyrost.

Wiesz, podziwiam Cię, że Ci się chciało, że przebrnęłaś. Z natury staram się dokończyć czytanie danej książki, ale już przy pierwszej części Szarego miałam z tym problem, dlatego po kolejne nawet nie sięgnęłam. Po Grey’a sięgnęłabym w ekstremalnej sytuacji: bezludna wyspa i jedyna „książka” cudem uratowana 🙂

Pozdrawiam,
kenaarf

Wiesz, tę przeczytałam do końca chyba tylko dlatego, by ze spokojnym sumieniem skreślić o niej tych kilka zdań – niezbyt pochlebnych zresztą. I chyba nie spodziewałam się by były inne.
Generalnie trzymam się zasady „50 stron” (reguła ta nie obowiązuje dla tytułów na NE) – jeśli w tym czasie książka mnie nie zainteresuje – odkładam. To widać nie jej czas a czytanie to nie galery bym się aż tak miała męczyć. 🙂

Również podziwiam autorkę za odważne sięgnięcie po to „dzieło” – zwłaszcza, jeśli wcześniej miała styczność z bełkotem E. L. James. Eks podarował mi pierwszą część serii kiedy akurat był na nią boom, że słowami „kupiłem, bo lubisz literaturę”. Z miejsca odparłam, że literaturę, owszem, ale tego bym tym mianem nie określiła. Po lekturze okazało się, że miałam rację. Ubogi język (nie wiem w jakim stopniu jest to wina przekładu), komiczne rozpadnie się na tysiąc kawałków i „dojdź dla mnie, mała” przynajmniej mnie rozweseliły 😉 Jeżeli „Grey” jest równie pokraczny i infantylny, to mamy do czynienia z limitowaną serią bardzo drogiego papieru toaletowego.

Kilka ciekawostek na temat grejowskiego ścierwa:
1) jest to fanfic „Zmierzchu” napisany przez kurę domową;
2) wydawca uznał „Pisiont twarzy Greja” za tekst niegodny uwagi, zatem nawet nie zrobiono korekty przed wydaniem. Później było 'po ptokach’;
3) skoro więc nie zrobiono korekty, to nie wiem jakby ona miała wyglądać, gdyby jednak ją popełniono. Chyba łatwiej, szybciej i przyjemniej by było napisać opowiastkę od nowa, a najlepiej przez innego autora. 😉
Zatem przekład w niczym nie zawinił, jeżeli chodzi o ubogi język. Tak myślę.

Jak można świadomie brać się za „Grey’a” mając w głowie wcześniejsze dzieła autorki? Toć to szaleństwo.

Najzabawniejsze jest właśnie to, że babka publikowała w internecie fanfiction, a teraz jest „pisarką”. Niestety to tylko ukazuje poziom jej czytelników i dowodzi, że nawet najgorsze badziewie okraszone dużą ilością seksu zawsze się sprzeda. Szkoda tylko, że James opisuje seks, jak dwunastolatka, znająca go jedynie z podczytywanych ukradkiem gazet mamy.

Napisz komentarz