Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 17 listopada 2012 roku.
Lidia mogła odetchnąć z ulgą – w końcu. Po wielu miesiącach starań, spotkań z prawnikami, papierkowej roboty i wieńczącego wszystko podpisania dokumentów u notariusza (który miał całkiem przystojnego asystenta, tak na marginesie) wprowadziła się. Do domu po babci.
Helenka, najbardziej uwielbiana przez Lidię osoba w całej rodzinie, zmarła już ponad 8 miesięcy temu. Mieszkała w niewielkim domu stojącym w jednej z uliczek odchodzących w bok od Monciaka, w centrum Sopotu.
Bliskość do deptaka, a jednocześnie położenie nieco na uboczu, zapewniały niemożliwe: niewielki dystans „do” i odrobinę intymności „od” wszelkich atrakcji Sopotu. Było całkiem sympatycznie, wyłączając unoszący się przez całe lato lekki, lecz wyraźnie wyczuwalny kwaśny odór ludzkiego moczu, którego przyczyną byli licznie zaludniający okoliczne uliczki menele i pijacy. Poza tą jedyną wadą bardzo grzeczni i uczynni. Zwłaszcza dla atrakcyjnej, młodej dziewczyny.
Nikt w rodzinie nie wiedział, że dom, w którym mieszkała Helenka, był jej własnością. Gdyby wiedzieli, cały ten szajs, jaki miał miejsce po śmierci staruszki rozpocząłby się znacznie wcześniej. Babcia Lidii była bardzo dyskretna i, jak się okazało po wszystkim, całkiem sprytna.
Dziewczyna kochała ją szczerą miłością od dzieciństwa, od zawsze. Gdy zaczęła studiować na uniwerku, wpadała do małego domku na uboczu niemal codziennie – po zajęciach na uniwerku, przed randkami z chłopakami, często również później, aby zrelacjonować te najmniej udane. Zaglądała do Helenki na herbatę i pyszną bułeczkę z konfiturą babcinej receptury, a przede wszystkim na plotki. Głównie o rodzinie, którą już za życia starsza pani określiła mianem szczurojadów. Tylko dlatego nie wyraziła się dosadniej, gdyż, jak mawiała, była osobą przedwojennej szkoły i nie używała brzydkich wyrazów.
Dopiero później, po wszystkim, Lidia zrozumiała przezorność i zapobiegliwość, z jaką wszystko zostało przygotowane. Babcia dopilnowała wszystkiego – potwierdzonego notarialnie oświadczenia o poczytalności, starannie i prawniczo spójnie napisanego testamentu, również odpowiednio zalegalizowanego. Dzięki tym wszystkim zabiegom Lidia, po kilku miesiącach walki z pozostałymi członkami rodziny, dożyła w końcu dnia, w którym wprowadziła się do ukochanego domu.
Od samego rana przewoziła swoje rzeczy, popakowane w wielkie kartonowe pudła, a panujący na zewnątrz upał wcale nie ułatwiał tej pracy. Już wcześniej odmalowała ściany i umyła podłogi, więc teraz spokojnie mogła ustawiać kolejne pakunki ze swoimi rzeczami. Urządzaniem zajmie się później.
Postanowiła, że nie będzie za dużo zmieniała we wnętrzu. Kilka nowych, poprawiających funkcjonalność pomieszczeń, mebli. Potem, jak uda jej się załatwić trochę gotówki, zamówi jakąś ładną, nowoczesną kuchnię i wstawi prysznic do łazienki, bo wanny nie lubiła. Ale nie dzisiaj. Teraz po prostu przywiezie wszystkie niezbędne rzeczy i się wyśpi. W końcu.
***
Przewożenie kartonów zajęło jej cały dzień – w sumie nie spodziewała się niczego innego, ale nie wiedziała, że będzie to tak wyczerpujące. Wieczorem, przy butelce Reddsa, zaczęła przeglądać stare albumy ze zdjęciami i, sama nie wiedząc kiedy, zasnęła na sofie.
***
Następnego dnia, po pracy, zmęczona dziewczyna przyjechała do nowego domu dość późno. Upał, jaki zawładnął miastem, wymęczył Lidię tak bardzo, że nawet nie miała siły przygotować kolacji. Na szczęście w lodówce zostały jeszcze dwie butelki piwa z poprzedniego dnia, więc postanowiła, że alkohol i kąpiel z dużą ilością piany będą idealnym remedium na zmęczenie. I rzeczywiście, podziałały jak balsam na obolałe ciało i umysł. Grubo po dziesiątej wieczorem Lidia – wymyta, nakremowana i pachnąca – ubrana w ulubiony szlafroczek, zasiadła na sofie w saloniku. Nie miała ochoty na oglądanie telewizji, zresztą nie było nawet na co patrzeć – festiwal Top Trendy wcale nie był taki top ani trendy, a film ze Stevenem Seagalem raczej nie mieścił się w kręgu jej zainteresowań. Postanowiła pomyszkować po strychu babcinego domku. Odblokowała klapę w suficie i spuściła schodki, prowadzące na ciemne poddasze. Jako, że dom nie był znacznych rozmiarów, strych też był mikroskopijny. Zabrała ze sobą małą latarkę i, czując się jak Lara Croft lub damski Indiana Jones, wkroczyła w królestwo kurzu i tajemnic.
Ku jej rozczarowaniu, pomieszczenie było niemal puste – leżały tam tylko dwa kartony. Jeden zajmowały stare, pachnące naftaliną i perfumami suknie Helenki, toteż po chwili Lidia porzuciła go na rzecz mniejszego pudła. Tutaj z kolei znalazła kilka zmurszałych albumów ze zdjęciami, wypełniony pożółkłymi, zapisanymi schludnym pismem kartkami zeszyt i małą kasetkę, która ku irytacji Lidii była zamknięta na kluczyk. Dziewczyna ostrożnie zniosła pudełko ze znaleziskami. Dopijając resztkę piwa, zasiadła na kanapie i zaczęła przeglądać odkryte skarby. Notatnik, którego strony niemal rozsypywały się w dłoniach, zawierał jakieś odległe wspomnienia, których przeczytanie odłożyła na później. Albumy wypełnione były zdjęciami, przedstawiającymi babcię na tle niesamowicie egzotycznych krajobrazów – fantastyczne, choć wyblakłe od upływu czasu obrazki ukazywały wysokie, zakończone ostrymi graniami góry, gęste tropikalne lasy. Na pierwszym planie zawsze znajdowała się drobna sylwetka babci. Zdjęcia zafascynowały Lidię. Zauważyła podobieństwo młodej kobiety do siebie samej – te same gęste i ciemne włosy, drobna sylwetka z krągłym biustem, szczupła talia i kształtne biodra, na fotografiach skrywane pod niespotykanymi, wykwintnymi strojami, które wyglądały na efekt pracy szalonego stylisty. Całkiem odważnego, zważywszy jak dawno te zdjęcia musiały być robione. Króciutkie, mocno obcisłe sukienki, podkreślające młodzieńczą sylwetkę kobiety na zdjęciach, jakoś dziwnie kontrastowały z wyobrażeniem Lidii o spokojnej babuni. Ale nikt nie był przez całe życie zmurszałą, pokrytą milionem zmarszczek i wiecznie uśmiechniętą staruszką.
Oglądając kolejny album, Lidia znalazła zdjęcie, na którym Helenka siedziała przy wielkim stole opartym na pojedynczej, kunsztownie rzeźbionej nodze. Dłonie spoczywały na maleńkim, ledwie widocznym przedmiocie. Lidia starała się nie patrzeć na dziwaczny strój, ledwie zakrywający ciało, a skupiła się na leżącej na stole rzeczy, którą ostrożnie obejmowały palce kobiety. Mrużąc oczy, dziewczyna rozpoznała ów obiekt – była to kasetka, którą przyniosła ze strychu. Zaintrygowana wzięła szkatułkę w dłonie. W milczeniu podziwiała znalezisko wykonane z ciemnego, ciężkiego drewna, popękanego i ukruszonego tu i ówdzie przez czas. Zamek blokujący wieczko był pordzewiały, ale nie chciał ustąpić. Zniecierpliwiona, zerwała się z sofy i, przebierając w biegu zgrabnymi łydkami, pobiegła do kuchni po coś, czym mogłaby wyłamać oporny mechanizm. Wróciła z dużym, porządnym nożem. Zasiadła na kanapie i zaczęła dłubać czubkiem ostrza przy zamknięciu. Marszcząc czoło i wytykając język (zawsze tak robiła, podświadomie i ku swojej irytacji), wpychała ostrze w szczelinę pomiędzy wiekiem kasetki i jej frontem, starając się podważyć klapkę. Bez rezultatu. Potem zaczęła manipulować przy dziurce od klucza, będąc gotowa na otwarcie starej szkatułki nawet za cenę zdewastowania kunsztownie zdobionego pudełka. Musiała odkryć, co też takiego tajemniczego znajduje się w jego wnętrzu.
Wtem nóż ześlizgnął się z cichym chrobotem. Lidia syknęła z bólu i odrzuciła ostrze, wysysając krew kapiącą ze skaleczonego opuszka. Czując metaliczny posmak w ustach, zerknęła na szkatułkę i zapomniała o bólu – zamek puścił.
Niecierpliwie, nie zważając na kroplę czerwieni, zbierającą się na ranie, odchyliła wieko skrzyneczki i zajrzała do środka. Wyłożone było czerwonawym atłasem, tu i ówdzie wytartym, a na dnie leżała dziwna, czarna piramidka. Dziewczyna ostrożnie chwyciła tajemniczy przedmiot i wyjęła go ze szkatułki. Czworościan był ciężki, nawet bardzo. Materiał, z jakiego został wykonany – matowy, czarny metal – tylko częściowo wyjaśniał wagę przedmiotu, trzymanego w dłoniach przez zaintrygowaną dziewczynę. Jego ścianki pokryte były delikatnymi wyżłobieniami, które układały się w dziwne ciągi znaków lub hieroglifów. Tajemnicza piramidka nie miała żadnych zawiasów, zamków czy przycisków i na dobrą sprawę mogłaby być oryginalnym przyciskiem do papieru. Ale Lidia wiedziała instynktownie, że to, co trzymała w dłoniach, nie było oryginalnym przyciskiem do papieru.
Nagle zauważyła, że przez nieuwagę zabrudziła piramidę krwią ze skaleczonego palca. Chciała biec do kuchni po ściereczkę i wytrzeć plamkę, gdy zdumiona zatrzymała się w pół kroku i przyjrzała odkrytemu przedmiotowi. Gęsta, czerwona ciecz nie spływała tak po prostu po ściance, nie wsiąkała w kurz, pokrywający jej powierzchnię. Powolutku, ale zauważalnie lawirowała skomplikowanym esem-floresem, wędrując niczym rzeka meandrami wytłoczonych znaków. Płynęła w dół – to było oczywiste – ale płynęła również zagłębieniami w bok, a nawet W GÓRĘ po ściance tajemniczego przedmiotu.
Przysiadła ze zdziwienia i przetarła dłonią zabrudzenie. Nie mogła go zetrzeć. Krew była dobrze widoczna, ale dziewczyna nie czuła pod opuszkami wilgoci. W zadziwieniu possała krwawiący palec i zamarła, z kciukiem komicznie tkwiącym pomiędzy wargami.
Piramidka zaczęła świecić. Z początku słabo, niczym fluorescencyjny znaczek ewakuacyjny w ciemnościach, potem coraz intensywniej – bladoniebieski kolor przenikał jakby od wewnątrz, poprzez coraz lepiej widoczne, wyryte w ściankach dziwaczne symbole. Lidia chciała przyjrzeć się pulsującym znakom, gdy nagle szczyt czworościanu zaczął się obracać wokół własnej osi. Dziewczyna cicho krzyknęła i upuściła jarzący się przedmiot. Upadł na dywan z przytłumionym stukiem, ale ona już tego nie usłyszała. Moment wcześniej zaszumiało jej w uszach, pokój zawirował, po czym bezwładnie osunęła się na podłogę.
***
Ciemność. Wilgoć.
To poczuła jako pierwsze.
Potem strach.
Miała otwarte oczy – wiedziała, że tak było, ale nic nie widziała. Twarde podłoże, mimo że emanowało wilgocią, nie było zimne. Leżała na boku. Przekręciła się na plecy, ale nadal nie widziała nic poza czernią. Uniosła ramię i przesunęła dłoń przed oczyma. Zero. Przestraszyła się, że straciła wzrok.
Przybliżyła palce maksymalnie do twarzy, niemal wpychając opuszki w oczodoły. Z ulgą stwierdziła, że może je dostrzec – w otaczającej totalnej ciemności ledwie-ledwie, ale jednak. Ostrożnie zaczęła macać wokół siebie. Wyczuwała płyty, chyba kamienne. Szczeliny pomiędzy nimi wypełniał dziwny mech – ciepły, miły w dotyku, jakby organiczny. Nie roślinnie organiczny. Jakby ZWIERZĘCO organiczny.
Rozsunęła ramiona maksymalnie szeroko, potem uniosła je w górę. Nie czuła ani ścian, ani sufitu, ograniczających otaczającą ją czarną przestrzeń. Zorientowała się, że do jej uszu dobiega cichutki, delikatny dźwięk. Ledwie słyszalny szum. Podkurczyła nogi i ostrożnie usiadła, po omacku wyciągając ręce, żeby wykryć ewentualne przeszkody zanim uderzy w nie głową. Ale nic się nie stało. Nadal była ubrana w swój jedwabny, cieniutki szlafrok, ale nie było jej zimno. Czuła, że znajduje się w zamkniętej, ograniczonej przestrzeni. Nie miała klaustrofobii, ale chciałaby coś dostrzec w mroku. Cokolwiek.
Raptownie drgnęła. Wysoko, może dwa metry nad jej głową, delikatnie rozbłysło źródło jakiegoś światła – bursztynowa kula, rozjarzająca się coraz mocniej, niczym stare żarówki. Niejako w odpowiedzi, blaskiem odpowiedziały ściany i podłoga, zbudowane z wielkich, ciemnych płyt tak, jak myślała Lidia. Nie świeciły całą powierzchnią, przytłumiony, jasnoniebieski poblask sączył się jedynie z wypełniającego przestrzenie pomiędzy poszczególnymi kamieniami dziwnego mchu. Lidia zerwała się na nogi. Pomieszczenie, w którym się znajdowała było spore – jakieś pięć na pięć metrów – i wysokie na oko na trzy metry. Jeszcze nie dostrzegała całości powierzchni, ale na pewno nie było tu ani łóżka, ani ubikacji, ani tym bardziej okien lub drzwi. Zadrżała, teraz już naprawdę ze strachu. Co to za miejsce? Jak się tu znalazła? Kto ją tu przyniósł? I przede wszystkim – jak się stąd wydostać?
Nagle to wszystko przestało być ważne. Bursztynowa kula pod sufitem świeciła już dość jasno. Na tyle, by Lidia dostrzegła, że nie jest sama w pomieszczeniu. Odruchowo przysłoniła usta dłonią, cofając się pod ścianę na widok wielkiego, ciemnego kształtu, który niespodziewanie poruszył się w rogu pokoju, zduszony okrzyk dziewczyny rozległ się głucho, bez echa w zamkniętej przestrzeni.
Kształt odwrócił się do niej przodem. Lidia zadrżała w przerażeniu, kolana ugięły się pod nią, bezwiednie przycisnęła plecy do ściany. Ale nie opadła na podłogę. Coś jej nie pozwalało.
W pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi, ponieważ jej umysł sparaliżował widok postaci, która powoli się do niej zbliżała.
To nie był człowiek. To nie było też zwierzę. Olbrzymia sylwetka, sięgająca głową sufitu była człekokształtna, ale tylko w ogólnych zarysach. Wielka głowa, z której spływały kołtuny włosów posklejane w wielkie, grube strąki pochyliła się, gdy postać przechodziła obok świecącej sfery i Lidia raz jeszcze krzyknęła, bo światło ukazało wszystkie przerażające szczegóły stwora.
Cała powierzchnia potwornej twarzy pokryta była gęstym, ciemnym włosem, spomiędzy szczeciny błyskały tylko czerwonawo małe oczy i grube, mięsiste wargi.
Wielka postać miała nieproporcjonalnie, nieludzko długie ramiona. Monstrualne dłonie, zakończone czarnymi, zakrzywionymi pazurami prawie szurały po podłodze. Stworzenie ubrane było w dopasowany strój, wykonany z jakiegoś rodzaju skóry – czerwonawej, błyszczącej, natłuszczonej skóry pełnej dziwacznych, regularnych zgrubień i plam, niczym skóra wielkiej jaszczurki lub dinozaura. Strój sięgał do ziemi, skrywając nogi potwora i zapinany był z przodu na dziwaczny zamek – nie metalowy, ale niewątpliwie był to rodzaj zapięcia całego płaszcza.
Stwór podszedł do zastygłej z przerażenia dziewczyny i Lidia spostrzegła jednocześnie dwie rzeczy. Oczy potwora niewątpliwie błyszczały inteligencją – przerażały, hipnotyzowały, ale widać było w nich świadome spojrzenie istoty myślącej. Drugą rzecz, jaką spostrzegła czy raczej poczuła dziewczyna, był fakt, że nie mogła się poruszyć. Chciała uciec od zbliżającego się obrzydlistwa, choć wiedziała, że nie ma dokąd, ale podświadomie jej ciało zerwało się do ucieczki – i ani drgnęło. Szarpnęła ramionami, nogami, głową – wszędzie tam, gdzie dotykała ciałem ściany, była jak przyklejona. W sekundę zrozumiała, co się stało – dziwaczny mech, świecący błękitnym światłem i ciepły w dotyku, przylepił się do skóry niczym żywica, skutecznie ją unieruchamiając. Była bezradna i mogła tylko czekać na to, co się zbliżało.
Stwór stanął pół kroku przed nią. Poczuła dziwaczny, słodkawy zapach, w którym wyraźny był ślad piżma. Spojrzał z góry i otworzył usta. Dostrzegła dwa rzędy wielkich, ostrych kłów, a potem usłyszała jego głos.
To w sumie nie był głos. Syczące, przerażające dźwięki, wydobywające się spomiędzy czerwonych warg stwora nie układały się w słowa, ale zdumiona Lidia rozumiała wszystko. Wyglądało to tak, jakby mówił w obcym języku, a dziewczyna potrafiła w swoim umyśle przetłumaczyć jego charkot i syki na normalną, ludzką, polską mowę.
– Co mi tutaj przyniosło? – spytał stwór, owiewając ją omdlewająco słodkim oddechem. – No, co?
Mlasnął grubym, długim mięsistym jęzorem, i kontynuował, nie czekając na jej odpowiedź.
– Człowiekobieta – mruknął. Nie była pewna, czy to właśnie powiedział, ale tak zrozumiała. – Może być. Wolałbym coś innego, ale może być i to.
Potwór podniósł potężne ramiona w górę i grubymi palcami ujął Lidię za szczękę. Szarpnęła się, ale wciąż nie mogła oderwać się od ściany.
– Nie wyrywać się, to na nic – warknął, zbliżając pysk do twarzy kobiety i zerkając czerwonymi oczkami prosto w jej źrenice.
– Spokojnie, bo zabiję. – Groźba była rzucona jakby od niechcenia, ale chwyt olbrzymiej dłoni był tak przerażający, że Lidia natychmiast znieruchomiała. – Nie wie, gdzie jest. Jest u mnie. Jest moją własnością. Od dziś na zawsze. Musi robić to, co każę, czego chcę, bo inaczej zabiję. Albo gorzej – dam komuś, kto z zabijania czerpie wielką przyjemność. I bardzo lubi sobie ją przedłużać.
Dziewczyna poczuła łzy w oczach. Nie była w stanie się poruszyć, a nawet gdyby mogła, nie potrafiłaby. Za bardzo się bała.
– Nazywam się… – imienia nie zrozumiała, był to długi ciąg syczących dźwięków, których nawet nie próbowałaby zinterpretować. – Dla ciebie jestem panem i tak masz się do mnie zwracać. Rozumiesz?
Chciała mu odpowiedzieć, ale nie mogła, bo wciąż trzymał jej szczękę w żelaznym uścisku. Puścił, a ona odpowiedziała wrzaskiem.
– Błagam, proszę, wypuść mnie – krzyczała na cały głos, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. – Proszę!
Stwór zasyczał. Znów uniósł pokrytą dziwną, zrogowaciałą skórą dłoń.
– Chyba mnie nie rozumie – wychrypiał. – Jest moja!
Lidia zamarła z przerażenia. Z wierzchniej części zaciśniętej pięści, tkwiącej bardzo blisko jej twarzy, niczym włosy uniosły się ciemne, długie kolce.
– Ma mówić tylko: Tak, panie. Rozumie? – zawył.
– Tak, panie – wyszeptała zmartwiałymi wargami. Potwór uspokoił się, kolce znikły pod skórą.
– Dobrze – syknął. – A teraz zrozumie więcej.
Szarpnął za poły szlafroka. Materiał rwał się, jakby go nie było. Po ułamku sekundy stała naga. Unieruchomiona, obnażona, sparaliżowana strachem.
Stwór popatrzył na piersi, płaski brzuch i krągłe biodra dziewczyny i spomiędzy jego ust wysunął się długi, czerwony język.
– Dobrze – syczał. – Jest dobrze, mogłoby być dużo gorzej.
Z niespodziewaną delikatnością, samymi czubkami zakrzywionych pazurów zaczął drapać skórę na piersiach unieruchomionej ofiary. Bolało, ale Lidia wiedziała, że jeśli tylko by zechciał, jednym ruchem rozerwałby ją na strzępy. Drżała od tego przerażającego dotyku.
Długi jęzor musnął jej szyję. Z jego czubka powoli kapnęła kropla śliny, wprost pomiędzy piersi Lidii. Gęsta, ciepła ciecz parzyła, rozgrzewała i paraliżowała. Nagle zorientowała się, że jej nogi rozsuwają się, zupełnie niezależnie od jej woli. Zaczęła mocniej drżeć, ale nie była w stanie spojrzeć w dół – wciąż nie mogła się poruszyć. Poczuła dotyk drugiej pazurzastej dłoni na podbrzuszu i niżej – pomiędzy udami, w kroczu. Potwór drapał i drażnił delikatną skórę jej kobiecości. Była bezradna, nic nie mogła zrobić
– Teraz zobaczy, co może dostać – powiedział.
Nie słyszała dźwięku rozpinanego kaftana, w który ubrany był potwór, ale nagle zdała sobie sprawę, że coś napiera na nią tam, na dole. I choć było to wrażenie tak odmienne od wszystkiego, czego mogłaby się spodziewać, wiedziała – był to jego monstrualny penis.
Nie mogła popatrzeć, jak wygląda, ale czuła jego obecność. Był dziwaczny – miękki i twardy jednocześnie, wił się między jej udami, drażniąc podrapane chwilę wcześniej ciało niespodziewanie delikatnym dotykiem. Był lepki i kojarzył się z wielką, potworną macką, która powoli wypełniała przestrzeń między jej nogami. A potem, wbrew woli dziewczyny, wtargnął do wnętrza przerażonej kobiety.
Jak wszystko tutaj, to było potworne. Nieznane, jednoczesne uczucie miękkości i twardości, gorący, poruszający się byt wewnątrz jej pochwy, zdawał się wypełniać każdy zakątek w ciele Lidii. Drżała z obrzydzenia i strachu. Czuła, że to coś wpycha się w nią coraz głębiej, że zaraz ją rozerwie. A potem zaczęło pulsować.
Zamknęła oczy, z ust wyrwał się jęk grozy. Jedyne, co było ważnie, to szaleńcze pulsowanie, drapiące ją po udach pazury i gorący dotyk mokrego języka na piersiach. I wtedy, ku jej bezbrzeżnemu zdumieniu, poczuła podniecenie. To niemożliwe, krzyczała w myślach. To NIEMOŻLIWE! To nie może się dziać! Boże, pomóż!
Ale nikt jej nie pomógł. I, co gorsza, pożądanie się nasiliło. Rytmiczne wibracje wewnątrz jej pochwy, oddech parzący skórę – wszystko wywoływało mieszankę przerażenia, obrzydzenia i – Chryste! – ekstazy. Potwór na niej, przy niej i w niej syczał, warczał, lizał i wciąż tkwił głęboko w ciele dziewczyny. Jeszcze chwila, pomyślała, jeszcze chwila i rozerwie mnie, a wtedy to wszystko się skończy. Chciała, żeby to się skończyło, żeby ją rozdarł od środka, tak szczelnie ją wypełniał, tak mocno wnikał. Wtem na ułamek sekundy zamarł, zesztywniał i ta obecność w pochwie – to coś przestało drgać. Ale tylko na moment. Potem nadęło się tak, że pomyślała: To naprawdę koniec. I wystrzeliło gorącym płynem w jej ciało. Krzyczała, dopiero teraz usłyszała własny wrzask. Darła się głosem pełnym strachu, ale też czegoś innego. Nie chciała, ale czując rozlewające się w swym wnętrzu nasienie potwornego kochanka, szarpnęła się w ekstazie. To było straszne. To, że ją gwałcił. Ale jeszcze gorsze było, że ją to podniecało.
Po chwili potwór oderwał się od dziewczyny. Z obrzydliwym, mlaszczącym dźwiękiem wyciągnął z kobiety coś, co było jego członkiem. Czuła spływając po udach lepki, gęsty płyn.
Olbrzym mlasnął i syknął:
– No proszę, kto by się spodziewał. No proszę.
A potem zgasło światło bursztynowej kuli i Lidia straciła przytomność.
Przejdź do kolejnej części – Drugi wymiar
.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Anonimowy
2012-11-17 at 11:07
O. Nie wierzę, że właśnie to przeczytałam. Połączenie tak niesamowicie nieprawdopodobnej historii z tak "barwnymi" opisami i.. Nie wiem nawet co napisać. Zazdroszczę talentu ujmowania w słowa. /M
seaman
2012-11-17 at 11:13
Dziękuję Ci bardzo, M. Cieszę się, że do nas trafiłaś, że przeczytałaś, że skomentowałaś. No i przede wszystkim że Ci się podobało!
seaman
Xenomorph
2012-11-17 at 20:48
Wybaczcie, że piszę to pod losowym opowiadaniem, ale bardzo intrygują mnie losy DE 2.0 Czy projekt upadł doszczętnie? Toż to była najlepsza strona z opowiadaniami erotycznymi w całym Internecie! Pisałem na podany tam adres e-mail, ale nie dostałem odpowiedzi… Ravenheart zrezygnował? Ktoś coś wie?
karelgodla
2012-11-18 at 15:42
Autorze,
Do momentu znalezienia piramidki było nieźle, nawet lepiej niż nieźle. A potem nieco gorzej, choć nie najgorzej.
Myślę, że wewnętrzny przymus szpikowania każdego odcinka większego utworu erotyką, wpływa źle na całość. Nie tylko te opowiadanie mam na myśli. Dobra erotyka ma swoje prawa, powinna przyjść w odpowiednim momencie, a nie co chwila. A już najlepsza erotyka powinna stawiać seksualno-emocjonalny element na piedestale. Tak niestety nie jest.
Pozdrawiam Cię, Seaman oraz cały Silny Zespół Pozostałych Autorów
seaman
2012-11-19 at 17:06
Hej KG
to jedno z wcześniejszych opowiadań, pisane na DE. Tam była niepisana zasada, że ślad erotyki w tekście musi być. Mam dwa opowiadania z minimalną ilością cukru w cukrze i o ile zdołam je odzyskać/odtworzyć, z przyjemnością je tutaj umieszczę.
Pozdrowienia, S.
Anonimowy
2012-11-19 at 16:06
JAK ZWYKLE JESTEM POD WRAŻENIEM! UWIELBIAM TWOJE OPOWIADANIA ZAWIERAJĄ TO, CO MNIE NAJBARDZIEJ KRĘCI. FANTASTYKA,CIEKAWE ZWROTY AKCJI EROTYKA NA NAJWYŻSZYM POZIOMIE, WĄTEK URWANY W ODPOWIEDNIM MOMENCIE, TAK BY CZYTELNIK Z NIECIERPLIWOŚCIĄ CZEKAŁ NA CIĄG DALSZY!GRATULUJE! ANKA
seaman
2012-11-19 at 16:35
Aniu rozpływam się pod wpływem Twoich słów jak… kostka delikatnej czekolady w ustach 😉
Dziękuję Ci bardzo…
pozdawiam Cię serdecznie.
Seaman
Anonimowy
2012-11-20 at 22:34
Fantastyczne! Chylę czoła. Wanilia
seaman
2012-11-21 at 10:47
Ciąg dalszy nastąpi oczywiście 🙂
Dziękuję Ci, Wanilia.
zooza
2015-10-08 at 11:34
Dzień dobry,
Archiwalne teksty czytam wg klucza, który polega na braku klucza. Do Wymiarów sięgnęłam widząc je w harmonogramie, dotychczas maszyna losująca nie wybrała żadnego tekstu Seaman’a.
Urzekła mnie świat przedstawiony, tak jak lubię – dokładnie umiejscowiony w czasie i przestrzeni, bohaterka w kroplami potu z gorąca i kurzem strychowym na ustach. I tu nagle bęc – zmiana scenografii. Cios poniżej pasa, tego się nie spodziewałam. Czytam, czytam, a tu z mroku wyłania się całkiem zgrabnie ukształtowana poczwara z innego świata. Zaczynam kumać o co biega z tytułowym Wymiarem.
Świat fantasy. Osobna bajka, za wysokie progi na moje nogi – w życiu nie porwałabym się na skonstruowanie rzeczywistości równoległej. Pomimo, że Silmarillion uważam za najgenialniejszą pod tym względem pozycję, czytałam wielokrotnie (nawet jako swoisty poradnik) nie podniosę klawiatury na fantasy. Ale za to uwielbiam czytać :). A im więcej tam relacji nieprawdopodobnie erotycznych tym lepiej. I tu właśnie dostała porcję pożywki dla wygłodniałego umysłu. Wizualizacja 3D, a właściwie 5D bo dodałam bohaterowi zapach i smak (ło matko! czy Ty wiesz jak on smakował??? Wow!).
Seamanie bardzo smaczny kawałek, ciesze się niezmiernie, że retrospektywa przypomniała ten tekst, czekam na rozwój wypadków :).
zooza
artimar
2015-10-26 at 23:45
Nie czytałam tekstu wcześniej. Jestem w tej szczęśliwej lub nieszczęśliwej sytuacji, że nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Pierwsze skojarzenie – erotyczny Hellraiser, choć w klasycznym już dziś horrorze nie piramidka, lecz sześcian był kluczem.
Przejście do innego wymiaru ciekawe, choć już scena erotyczna w moim odczuciu zbyt nagła, pozbawiona fabularnego osadzenia; reakcja bohaterki zaskakująca w kontekście nieznanego świata, położenia zaiste przerażającego i mało atrakcyjnego kochanka, ale tłumaczę sobie jej podniecenie tym, iż w sytuacjach stężonego stresu zachowujemy się często kompletnie nieprzewidywalnie i nielogicznie.
Daniel
2017-03-12 at 06:59
Świetne! Coś z Howarda, coś z Lovecrafta – uwielbiam te klimaty! Fantastyka, fantasy i seks – to coś, co lubię.