Chłód (Zuzka Iwak)  4.25/5 (4)

11 min. czytania

Czysty przypadek wpływa na życie człowieka, rozpoczynając lawinę zdarzeń, która na zawsze kształtuje jego przyszłość. Ktoś powie: truizm. Pewnie. Ten jednak wie o czym mówię, kto sam doświadczył nieodwołalności losu, jednym machnięciem pędzla tworzącym nową jakość. Gdyby nie zwykły konkurs i wygrana w nim – nie pojechałabym do Ameryki. Gdybym nie pojechała – nie byłoby mnie tu gdzie jestem. Nie przeżyłabym tego, co pragnę opisać. Nie byłoby treści i nie byłoby pragnienia.

Gorące lato zapierało dech w piersiach. Wilgotne powietrze przywierało do ciała z każdej strony, wdzierało się w najgłębsze zakamarki, od skóry po komórki płuc, odbierając oddech. Wiatr nie poruszał liśćmi, tylko zgniły powiew zimnej klimatyzacji stwarzał pozory orzeźwienia. Równie wątpliwe, co świeży smak dwudniowego hamburgera z McDonalda podanego bez podgrzania. Poszukiwałam ratunku.

Potrzebowałam wytchnienia od pracy, od upału. Chciałam zanurzyć się w soczystej zieleni drzew i chłodzie wody otaczającej ciało, pieszczącej zmysły, otrzeźwiającej umysł. Jezioro widniało na mapie zakupionej w podrzędnym sklepiku z pamiątkami z Ameryki. Może i niezbyt dokładnej, ale co tam. Łypało na mnie swoim niebieskim okiem – było tam, jak w pysk strzelił – błękitny, okrągły kształt wyróżniający się na tle nieregularnie zielonego obszaru. Cel wyprawy został ustalony.

W tamtym miejscu i czasie poznałam dwóch wartych zainteresowania mężczyzn. Pierwszego z nich można by słuchać i podziwiać, ale odgrodzony swoim mizoginizmem, jak zwykł to nazywać, był równie nieosiągalny co wizyta na planecie na granicy widzialnego wszechświata. Zanim udałoby się do niego dotrzeć – przestałby istnieć. Drugi był tuż obok, namacalny i obecny. Połączenie dobrze rokującego kandydata na męża z wyuzdanym kochankiem. O tym pierwszym elemencie tylko niejasno majaczyłam. Na pierwszy rzut oka przyzwoity, poukładany. Obowiązkowy, dobrze zorganizowany, porządny obywatel, wyniósł z domu wartości katolickie. O tym drugim elemencie jego natury miałam się niebawem przekonać. Więcej mam stamtąd onirycznych doznań niż czegokolwiek innego. Kochanek był chętny, zarazem jednak – jak się później okazało – emocjonalnie niedostępny.

Taki zimny drań, ten szampan tuż przed i papieros tuż po. Tyle że nie było papierosa, a zwykły chłód. Dużo rozmawialiśmy o mroku w nim. Czuł się zły, może zepsuty, i taki poniekąd był gdzieś w głębi. Nie tyle zepsuty przekraczaniem kolejnych granic. Nie poprzez bycie złym człowiekiem. Nie nadmiarem, zanurzeniem w rozpuście. Zepsuty chłodem, w którym seks nie przybliża dwóch istot do siebie, a je oddala. Chłodem, w którym seks naznaczony jest grzechem. Chłód, który pochłania rozedrgane ciepło bliskości, tuż po tym jak ustanie ruch ciał. Chłód, który pozwala na bliskość seksualną z kobietą bez zaangażowania. Nie ma znaczenia z kim go uprawiasz, bo seks jest istotny do momentu dopadnięcia zdobyczy. Potem już całkiem traci znaczenie. Ale tego wszystkiego jeszcze wtedy nie wiedziałam. Może czułam intuicyjnie, że jest w nim coś ciemnego, ale ta cząstka bardziej przyciągała. Wiedziałam też już wtedy, że moja miłość nie zaistnieje bez cierpienia. Że musi być ono na tyle silne, by mnie związać. I na tyle delikatne, bym mogła istnieć. Życie.

Przyciągał mnie tak, jak ćma mamiona jest blaskiem świecy. Chciałam go dotknąć, pragnęłam zajrzeć w jego wnętrze, zanurzyć dłonie w tym, co nazywał swoją mroczną częścią. Nie wiem o czym myślałam, kiedy podejmowałam ryzyko, ale na pewno nie o tym, że mnie pochłonie, wypluje i zniknie. Może byłam pewna, że moje światło rozproszy wszelkie ciemności? Chyba nie, to takie infantylne. Myślę, że potrzebowałam go, by nadal istnieć. Tak jak istnienie dobra uzasadnia istnienie zła. Tak jak istnieje początek i koniec. Żeby widzieć potrzebujemy kontrastu. Nie zauważymy zwykłymi, ludzkimi oczyma ani czystego światła, ani kompletnej ciemności.

Ale, zanim to się zaczęło… Początkiem zmiany w naszej relacji była wspólna wyprawa autobusem. Jadący obok siebie, mężczyzna i kobieta. Wewnątrz kobiety toczy się walka, jej ciało coraz bardziej domaga się zaspokojenia głodu bliskości, skóra pali pragnieniem dotyku. Potrzeby równie intensywnej i rzeczywistej, co zwyczajne potrzeby fizjologiczne. Równie bezrefleksyjnej i bezosobowej. Pada sakramentalne „czy mogę się do ciebie przytulić? Tylko przytulić, nic sobie nie myśl”. O święta naiwności. Pobłażliwa zgoda i mogłam bezpiecznie wtulić się w jego ramię. To był początek niebezpieczeństw. Poczułam jego zapach, mój mózg uległ automatycznemu wyłączeniu, stałam się tylko kłębowiskiem zmysłów. Zaspokojenie jednej potrzeby przyniosło sekundę ulgi, by zaraz wywołać pożar wszystkich innych pragnień, już zdecydowanie mniej koleżeńskich. Więcej, mocniej. Udając pozory obojętności, rozkoszowałam się trawiącym moje wnętrze ogniem. Zwiedzanie przypuszczalnie było bardzo ciekawym doświadczeniem. Niewiele z niego pamiętam, prócz przelotnych spojrzeń, w których zatrzymywał się czas, przelotnych muśnięć i dotknięć, po których wybuchały płomienie. Wciąż więcej i więcej. Bliskość i oczekiwanie mąciło świadomość, osłabiało ciało, zaburzało działanie błędnika. Stawałam się pożądaniem. Ławka w oczekiwaniu na pływającą taksówkę. Pierwszy pocałunek, równie nieporadny, co śmieszny. Wnętrze łódki i drugi pocałunek. Świat zniknął, czas pękł jak bańka mydlana, a wokół nas zabłysła supernowa. A może pochłonęła nas czarna dziura? Wszystko jedno, dość, że kiedy oderwaliśmy się od siebie, po kilkukrotnym, znaczącym chrząkaniu kasjera biletów stojącego przed nami z szerokim uśmiechem na twarzy, skupialiśmy na sobie wzrok reszty pasażerów. Od tego czasu byliśmy wylewnie witani po wejściu na pokład, a kasjer z nadzieją w głosie pytał się, czy dziś też się będziemy całować. A więc całowaliśmy się namiętnie gdzie popadło, szukaliśmy miejsc, gdzie mogłam wtulać się w jego ciało, dotykać, przyciskać i nurzać się w spalającym pragnieniu. Gdzie mogłam ocierać się, prowokować…i nic więcej. Takie to były śmieszno-straszne wspólne początki erotycznych zmagań.

Wróćmy do planowanej wyprawy w poszukiwaniu oazy świeżości. Towarzysz przedstawiony, ruszamy w krzaki. I nie ma w tym ani krzty przesady. Dojazd autobusem, potem leśna droga, która szybko przemieniła się w ścieżkę. Coraz mniej i mniej widoczną. Wokół nas rozpościerał się niby las, niby park. W pewnym momencie ścieżka rozmyła się zupełnie w zieloności krzewów i drzew. Udało się osiągnąć pierwszy cel – wokół nas buchała swoim żywiołem natura. Wprawdzie szanse na osiągnięcie drugiego nieco się zmniejszyły, ale nie odebrało nam to zapału. Mapa wskazywała, że jezioro znajduje się na południe od nas. Godzina dwunasta uniemożliwiła kierowanie się słońcem, zwłaszcza komuś, kto nie ma zielonego pojęcia jak to robić. Drzewa obrośnięte były mchem równo z każdej strony. Pozostała najstarsza metoda dzikich ludów, by wejść na drzewo i wyjrzeć poza najgęstszy obszar w celu poszukiwania jakiś charakterystycznych punktów terenu. Takie były logiczne, choć mało przekonujące powody, aby zrealizować plan i poczuć się ponownie dzieciakiem. Zawsze to lubiłam. Ten dreszcz, kiedy znajdowałam się coraz wyżej, giętkość ciała owijającego się pomiędzy gałęziami i balansującego na nich. Chciałam, by na mnie patrzył. By mógł zauważyć, że po drodze, w chwili jego nieuwagi zdjęłam majtki. Pragnęłam go podniecić, sprowokować, wzbudzić jego reakcję. Zbliżyć się do kolejnej granicy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, do jakiej. W ogóle niewiele myślałam, ale łaknęłam – więcej. Widziałam, jak stoi i spogląda w górę na mnie. Kiedy już zakończyłam naiwny rekonesans i znalazłam się na ziemi, podszedł do mnie, przycisnął do drzewa i bezceremonialnie włożył rękę pod sukienkę. Nie masz majtek, stwierdził nie pytając. Wepchnął nogę między moje uda. Czułam, że jest podniecony. Stawał się gwałtowny, zaciskał palce na moim ciele, sprawiając ból. Rozgniótł usta pocałunkiem i powoli, bacząc bym nie upadła, położył mnie na ziemi.

Pod plecami czułam wbijające się patyki, na sobie – jego ciężar. Uwięziona w potrzasku. Drażniące skórę poszycie lasu zamiast rozpraszać podniecało bólem. Twarde mięśnie i ścięgna trzymały mnie jak w imadle. Uwielbiałam ten kontrast między naszymi ciałami. Twardość, ostrość, wypukłość mężczyzny. Miękkość, okrągłość, zagłębienia kobiety. Dotyk po rzeźbie jego ramion, wędrówka i zachwyt z pagórków i dolin ludzkiego ciała, dłonie wbijające się w skórę najpierw opuszkiem palca, potem paznokciem. Język wędrował, zlizując smak potu, kurzu drogi i wszechogarniającej wilgoci i zapachów lasu. Odsunęłam go nieco od siebie, aby móc sięgnąć poniżej ramion. Klatka piersiowa uwieńczona tym, co przykuwa uwagę mężczyzn u kobiet, kiedy pod bluzkę nie zakładają stanika. Smak twardniejących drobinek męskiego ciała w ustach. Spoglądając w górę, mogłam swobodnie obserwować zmieniający się wyraz jego twarzy, ciemniejące oczy. Przyspieszony oddech czułam w unoszeniu się i opadaniu ciała tuż nade mną. Byłam świadoma, że jego podniecenie zbliża się do granicy, za którą nie będzie już odwrotu. Rozpoznawałam je w ruchach, w napięciu, w twardości penisa napierającego na mnie poprzez materiał spodni. Objęłam udami jego biodra. Mocno. Otarłam się nagą wrażliwością swojego ciała o jego sztywność. I jeszcze raz. Przycisnęłam, wyobrażając sobie, że znika dzieląca nas bariera materiału. Otarłam się znów. Tym razem pozwalając, by materiał dżinsów obdarzył mnie pieszczotą dotyku. Zsunęłam się niżej, pozostawiając ślad wilgoci na jego udzie. Byłam ciekawa własnej reakcji, moja dłoń powędrowała do centrum gorąca. Zanurzenie wierzchołka palca we wnętrzu. Polizanie rozmazanego smaku. Jego język pchający się niecierpliwie do moich ust. Zlizujący aromat z warg. Jego ręka powtarzająca wędrówkę mojej. Mój język ssący jego kciuka. Spojrzenie w oczy. Tak, tak samo mogę pieścić inną część twojego ciała. Znów jego ciężar na mnie. Kolano wpychające się pomiędzy uda i twardy penis napinający materiał spodni. Złapałam go dłonią, badając poprzez fakturę materiału kształt i ułożenie. Poczułam żołądź, krążąc palcami po jej czubku spróbowałam naśladować pieszczotę swojego wnętrza. Dość. Chciałam poczuć go w sobie. Szarpnęłam zamek i rozpięłam guzik. W kilka sekund był nagi. Ściągnęłam sukienkę. Piersi zakołysały się nad jego twarzą. Uniósł się, zaciskając usta na lewej z nich. Pieszczota dłoni. Sutek zaciskany między paliczkami, lizany językiem, coraz twardszy i bardziej pomarszczony, przeszywający mnie na wskroś prądem podniecenia. Wilgoć powietrza otaczała nas, mieszając się z wilgocią naszych ciał. Przyklejała się do skóry i przesączała do wnętrza. uklękłam nad nim. – Chcę ciebie. – Nie możemy. Protest zdusiłam, osuwając się coraz niżej. Moment zagłębiania się jednego ciała w drugim. Cudowne uczucie, kiedy palący głód ulega zaspokojeniu. Pustka zostaje wypełniona intensywną obecnością. Coraz gwałtowniejsza pieszczota języka i dłoni na nagich piersiach. Budzi się pragnienie ruchu. Posuwisty ruch miednicy, ku jego biodrom i z powrotem. Ponownie. Wciskam się w niego z całej siły. Wychodzi mi naprzeciw, bym mogła poczuć jeszcze mocniej. Nabijam się na niego. Jeszcze trochę, i jeszcze. Ruch od przodu, do tyłu, praca bioder, początkowo płynna, niczym w rozluźnieniu galopu na końskim grzbiecie. Potem gwałtowniejsza. Odczucie coraz mocniejszych uderzeń wewnątrz. Stałam się swoją cipą. Była tylko ona i on, wewnątrz niej. Nagle poczułam, że zrzuca mnie z siebie, mówiąc „weź go w usta, chcę skończyć na twojej twarzy”. Otoczyłam go pieszczotą warg, liźnięciami języka i miękkością policzków. Po chwili wyszarpnął penisa. Tego dnia na mojej skórze, twarzy i włosach oprócz potu były inne wydzieliny. Myślę, że uroczo się komponowały w tej dusznej atmosferze. Tylko pomiędzy nami pojawił się chłód. Chłód ugaszonego pożądania, po którym nie pozostaje przytulne ciepło czułości. Wytarłam się liśćmi i powędrowaliśmy dalej.

Znaleźliśmy jezioro. Okazało się płytkim do kolan bajorem, pełnym brązowej wody, przypominającym kałużę. Wykąpałam się po powrocie do naszego lokum.

* * *

Mieszkaliśmy na osiedlu domów-bloków, w większości należących do czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Na murzynowie, jak potocznie nazywaliśmy te okolice. Wymawianie terminu „Afroamerykanin” kojarzy mi się równie absurdalnie, co nazywanie kogoś ministrą. Ameryka jest podzielona na białasów i czarnuchów i jednym słowem nie zawróci się biegu tej rzeki. Zresztą, w kontekście tematyki wokół której się obracamy, bycie jak Murzyn bynajmniej nie jest określeniem pejoratywnym, prawda? Mieszkaliśmy w pustych mieszkaniach przystosowanych do szybkiego wynajmu, spaliśmy na prowizorycznie skonstruowanych łóżkach, po sześć osób na przestrzeni dwóch pokojów. Mieszkaliśmy na murzynowie i sami byliśmy białymi Murzynami.

W naszej dzielnicy, nieopodal znajdowała się szkoła, a przed nią, na wzniesieniu sporego trawnika, rosła sobie kępka drzew. Teren nieogrodzony, w okresie, w którym tam byliśmy, wyglądał na wyludniony, z powodu nieobecności uczniów. Wokół nas roztaczał się spokój późnopopołudniowej sjesty. Nieodłączne gorąco i wilgotność powietrza towarzyszyły wszystkim żyjącym istotom, które wyszły poza zbawienny, znienawidzony zimny prąd klimatyzacji. Potrzeba odseparowania się od innych współtowarzyszy przygody i zaczerpnięcia zwykłego powietrza pchnęła nas do opuszczenia bezpiecznego lokum. Poszliśmy na spacer. Zwiedzając okoliczne uliczki syciliśmy wzrok innością otaczającej nas kultury. Wielorodzinna zabudowa z zaniedbaną elewacją i totalnym bajzlem wokół, z przyklejonymi do wystawionych na zewnątrz mebli mieszkańcami. Niekiedy wydawałoby się, że spędzają na kanapie obok schodków całe życie. Bezzębni starcy, umorusane dzieci, grube, zaniedbane kobiety, ozdobione złotymi zębami, w kolorowych, pstrokatych ubraniach, . Młode dziewczyny z wydatnymi, kształtnymi tyłkami, taliami osy i jędrnymi cyckami, które wyzwalają fantazje erotyczne samym swoim pojawieniem się. I których los jest przesądzony w momencie zajścia w pierwszą ciążę. Jeden krok dalej i zupełna zmiana scenerii. Eleganckie domki z wypielęgnowanymi ogródkami, pełnymi ukwieconych klombów, wyregulowanych żywopłotów, zabawek ogrodowych dla dzieci. Puste. Czasami pomiędzy nimi dziwny, zaniedbany i pozostawiony żywiołowi bezdomnych lub duchów dom, budzący ciarki na plecach napisem na drzwiach: „haunted”. Uwielbiałam zanurzenie się w kontrastach i różnorodności kultur .

Obok mnie wędrował towarzysz, którego fizyczna bliskość rozpraszała, a może urozmaicała doznania podróży. Dotyk palców obejmujących moją dłoń. Wędrówka po zagłębieniach pleców, wypukłościach tali. Rozpalający się coraz szybciej ogień i głód spełnienia. Coraz częstsze przystanki, by zatracić się w tańcu języków, pieszczocie dłoni dyskretnie badającej ciało poprzez swobodnie spływający materiał zwiewnej sukienki. Coraz silniejsze napięcie pomiędzy nami. Coraz bliżej obozu mieszkalnego. Coraz bliżej terenu szkoły i kilku drzew, które choć prowizorycznie tworzyły atmosferę intymności i oddzielały nas od reszty świata. Tam powędrowaliśmy, by ostatecznie skonsumować związek. Którego jak się potem okazało – nie było. Wziął mnie za rękę i pociągnął w kierunku najbliższego drzewa. Przycisnął do pnia sobą. Złapał dłońmi za piersi, ścisnął między palcami sutki. Krótka chwila ni to pieszczoty, ni to tortury wywołała pożądany efekt. Ręce powędrowały niżej, biodro, gładkość chłodnej skóry, mocny chwyt za pośladki. Przyciśnięcie do siebie, tak by ciała dopasowały się jeszcze mocniej, dokładniej niczym układanka puzzli. Napieranie – ustępowanie, wklęsłość – wypukłość. Palce badające zakamarki pomiędzy półkulami, coraz bliżej i bliżej wejścia, zagłębienie się. Przedsmak rozkoszy. Sekunda, namiastka wypełnienia, rozchodząca się skurczem cierpienia, bólem pragnienia więcej. Zaciągnął się zapachem palców penetrujących przed chwilą wnętrze ciała, zawilgoconych wydzielinami. Wysunął język by posmakować, następnie mierząc mnie wzrokiem, wepchnął mi palce w usta. Gorliwie je oblizałam, zaciskając usta i symulując pieszczotę penisa wargami. Język drażniący poszczególne paliczki, oplatający się wokół, wibrujący kolistą pieszczotą. Zatopienie w oczach, ciemniejących, w powiększających się podnieceniem źrenicach. Jego – moich. Złapał mnie za włosy, i nawijając je wokół dłoni popchnął na kolana. – Weź go w usta – powiedział i pociągnął ku sobie. Wepchnął się do wewnątrz, i przytrzymując moją głowę oburącz rżnął przez kilka sekund. Brak oddechu, przez chwilę próbowałam uwolnić się z twardego uścisku. Uspokoił się, powoli zezwolił bym pieściła go ustami, omiatając czubek, wciskając końcówkę języka do wewnątrz, stymulując wędzidełko, zaciskając i luzując wargi w czasie posuwistego ruchu. Wzięłam głęboki oddech – dobrze, spróbuję, ile potrafię. Przesuwanie coraz głębiej, zaparcie oddechu, dotknięcie przełyku, twarz w górze, wykrzywiona w grymasie przyjemności, spojrzenie, w którym widzę realizację fantazji z tych wszystkich pornosów. Bawi mnie to. Podnieca. Ruch jeszcze dalej, palce zaciskające się na mojej głowie, odruch wymiotny, dość. To trudne. Chcę jeszcze. I jeszcze, za każdym razem głębiej. Czuję jak rośnie w nim chęć zatopienia się, chęć brania, dymania, czy co tam jeszcze. Podnosi mnie z klęczek, obraca tyłem do siebie. Niepotrzebnie pluje na palce, którymi rozszerza wilgotne wargi. Wciska kutasa między uda, porusza nim w tę i z powrotem. Ruch pieści łechtaczkę, budzi we mnie różne pragnienia. By czuć go w środku, by wypełnił moje wnętrze i by pieścił twardość mojego pseudo-penisa. Czuję jak jego męskość twardnieje coraz bardziej, jest mocno podniecony. Przerywa gwałtownie, by wziąć kilka gwałtownych oddechów. Uśmiecha się, wyciąga prezerwatywę, nakłada ją i szepcze: – Chcę w tobie skończyć. – Tak, zrób to.

Wchodzi w moje wnętrze powoli, zagłębia się, czuję jak wypełnia mnie tak mocno. Wycofuje się, i przychodzi jeszcze raz. Mocniej. Przestaję istnieć. Liczą się tylko nasze ciała. Jego w moim. Głęboko czuję, jak pochwa odpowiada na każdy jego ruch. Płytkie pchnięcia ściągają moją jaźń w pobliże warg sromowych. By po chwili znów zatonąć w niebycie przy głębokich sztychach. Pęcznieje we mnie, moje ciało odpowiada skurczami. A jednak można czuć jeszcze silniej, bardziej intensywnie. Otwieram się na niego, pochłaniam go, pulsowanie wewnątrz i zaciskające się na moich ramionach palce sygnalizują jego spełnienie. Kilka sekund później uspokaja się, wychodzi ze mnie, zdejmuje i zawiązuje na supeł prezerwatywę. Wyciera się koszulką, ubiera. Opuszczam sukienkę i podciągam majtki na wilgotną, pełną aromatu seksu cipę. Lubię ten zapach. Ale czuję się dziwnie. Idziemy obok siebie. Niby razem, ale osobno. Milczymy. Po chwili się odzywa. Po namiętnym seksie słowa „Nie wiem czy chcę się angażować” zabrzmiały pustym echem.

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Witam nową Autorkę i winszuję całkiem udanego debiutu!

Czytając tekst, zastanawiałam się, ile razy rzeczywistość weryfikuje nasze oczekiwania i wyobrażenia. Jak często uśmiechamy się do skrawków przeszłości, czy może częściej uciekamy od kładących się mrocznym cieniem w pamięci wydarzeń. I w zależności od rachunku doświadczeń – czy gorzkniejemy, czy patrzymy przed siebie z optymizmem.

Styl narracji wydaje się nieco zamazany, pasujący do konwencji wspomnień. Sporo ładnych metafor, w scenach erotycznych więcej opisów niż nazywania wprost.

Nieco zgrzyta mi wtręt o czarnuchach, białasach i ministrze – nie, nie ze względów polityczno-poprawnościowych. Odnoszę wrażenie, że Autorce zbytnio zależało na podzieleniu się swoimi spostrzeżeniami socjologicznymi z Czytelnikiem. A to przecież historia rozmarzonej kobiety i nieczułego mężczyzny z dużą dawką erotyki, której już późniejszy opis siedzib czarnych i białych ładnie akompaniuje.
Czekam na kolejne teksty – równie klimatyczne lub całkiem odmienne. 🙂
artimar

Miło mi zostać powitaną i pozostaje równie serdecznie odpowiedzieć dzień dobry. Dziękuję za słowa krytyki. I pochwały też. Można powiedzieć, że mi się niejako wyrwało urwany komentarz o czarnuchach i białasach i nie udało jakoś sensownie osadzić go w kontekście. A może nie umiałam? Co nie oznacza, że się nie nauczę ;-). Te obserwacje socjologiczne jak to ładnie ujęłaś cisną mi się na usta często jak wspominam tamten kraj. Z jednej strony wiem, że słowo było początkiem stworzenia (haha i wcale nie mam na myśli odniesień religijnych). Z drugiej strony zmiana słownictwa jest niczym w porównaniu do rzeczywistości, która otacza czarnoskórych w Ameryce, do mentalności i tego co sobie myślą białasy o czarnuchach, stereotypów, które są tak namacalnie prawdziwe i zgrabnie opisują świat wokół. Świat tworzony przez ludzi ludziom. Wciąż mnie to rusza.

Cieszę się, że nie poddajesz się krytyce bez oporu. Będę więc szczęśliwa, mogąc przeczytać „lepiej”. 🙂
Jeśli już przy słowach – czarnuch czy białas to w końcu polskie nowotwory językowe, które próbują oddać amerykanizmy. Amerykanizmy też nacechowane obcością, bo przecież „nigger” pochodzi z portugalskiego lub hiszpańskiego i trafił do angielskiego szlakiem niewolniczym przez francuski. Swoją drogą nie znoszę Francuzów za ustawiczne pudrowanie kloaki. Mniejsza z tym – słowo odnosi się do czasów, gdy czarni traktowani byli nie lepiej niż zwierzęta. Zresztą samo uczłowieczenie ich było niemałą i wciąż nie do końca przyjętą rewolucją. Do czego zmierzam – poprzez słowo „czarnuch” odwołujesz się do tych pierwotnych skojarzeń: zwierzęcości, ulegania niepohamowanym instynktom, swobody pierwotnej płciowości, więc obrazom, pojęciom przeciwstawnym cywilizacyjnemu gorsetowi. To oddałaś według mnie dobrze w opisie siedzib jednych i drugich. 🙂

O nie zauważyłam komentarza ;)! Dziękuję za poszerzenie wiedzy lingwistycznej i etymologii tychże określeń kolorowych. Ciekawe, że te nazwy mają tak głębokie znaczenie, nawet bym się nie spodziewała. Z drugiej strony znaczenie podąża za murzynami i staje się cechą przypisaną całej populacji. Moje obserwacje dotyczą tylko wybranego wycinka, do którego miałam otwarty dostęp, gdyż samą byłam jak ten biały murzyn;). Tego jak żyją murzyni poza dzielnicami biedoty nie było mi dane zgłębiać w Ameryce. Za to miałam czarnego jak kawa szefa. Zupełnie nie pasował to stereotypu.

Duszne, gorące, lepkie. Świat widziany spod wpółprzymkniętych powiek. Senna wizja, której narracja prowadzona jest niespiesznie i jakby z rozmysłem.
Udany debiut. Chcę jeszcze.

Dzień dobry!
Bardzo ciekawy debiut objawił się nam na Najlepszej Erotyce. Osobiście najbardziej do gustu przypadła mi końcówka. Te emocje, towarzyszące zbliżeniu, w zestawieniu z kilkoma ostatnimi zdaniami zostawiają w czytelniku jakieś ziarenko refleksji. Nie zmarnowałem czasu, czytając całkiem niezły debiut.

Dałbym piątkę „na zachętę”, ale zostawię po sobie mocne 4. Masz „papiery” na dobrą pisarkę erotyczną Pisz, bawiąc się przy tym dobrze, ja z całą pewnością każdy Twój tekst przeczytam z dużym zainteresowaniem.
Kłaniam się,
Foxm

Dziękuję Barmanie, trudno będzie odmówić Twojej prośbie ;).
Dziękuję Foxie, proszę jeszcze tylko o wskazówki nad czym popracować. BR Ciebie też proszę.
Piatka na zachętę może spowodować uderzenie sodówki;), czwórka jest zdecydowanie bardziej motywująca.

Bardzo dobre. Emocjonalny chłód mężczyzny czułam prawie na własnej skórze. Komentarz Artimar na temat czarnuchów – bardzo trafny. Zuzka po prostu nie zmieniaj się. Pisz o tym, co Ci w duszy gra. Do piątki zabrakło mi fizycznego podniecenia czytelnika. Zaliczam się do tej grupy, dla której jakość tekstu (opowiadania erotycznego) powinna iść w parze z motylami w brzuchu. Pozdrawiam i gratuluję debiutu.

Sposób doboru słów taki jak lubię, zaakcentowane obrazowymi metaforami a jednak całość mnie nie poruszyła. Podobnie jak Wiki weryfikuję słowa motylkami w brzuchu, tu jednak spały przez cała lekturę. Czytając czułam się bardziej jak obserwator niż podglądacz opisanych scen, jakby oddzielona od fabuły szybą. Nie mniej jednak chętnie przeczytam kolejne 🙂

pozdrawiam,
zooza

Dziękuję bardzo Wiki, zooza za cenne uwagi, mam nadzieję, że pomogą mi rozwinąć warsztat 🙂

To i ja się przywitam. Jak mawiają – lepiej późno niż wcale. Witaj Zuzka na pokładzie!

Zacznę od minusów, bo nie byłabym sobą, jakbym się do czegoś nie przyczepiła, taki charakter, wybacz.
– Piszesz, że bohaterka poznała dwóch panów. Pierwszego opisujesz raptem kilkoma słowami. Moim zdaniem wzmianka o nim albo nie powinna znaleźć się w tekście, bo nie jest uzasadniona fabularnie, albo należałoby ją leciuchno rozwinąć. Ale to tylko moje wrażenie.
– Moment, kiedy bohaterka pyta towarzysza podróży, czy może się przytulić. Należałoby jakoś uwiarygodnić scenę. Dać powód (nie tylko wewnętrznego przymusu bohaterki) do tulenia. Bo taki przytulas ni stąd ni zowąd mnie nie przekonuje.
– „Klatka piersiowa uwieńczona sutkiem” – jednym?
– „Sutek zaciskany między paliczkami” – sama mam problem z wyszukiwaniem synonimów dla słów: ręce, dłonie, palce i opuszki, ale paliczki jakoś mi nie pasują.

Co do minusów to tyle. Dużym plusem w powyższym tekście są krótkie zdania. Zazdroszczę, serio. Umiejętność przekazania emocji takimi krótkimi sformułowaniami to dla mnie sprawa nieosiągalna.
Debiut uważam za udany. Jest coś w Twoim pisaniu, co przyciąga. Liczę na więcej.

Pozdrawiam,
kenaarf

Dziękuję kenaarf, miło mi bardzo odkryć późny komentarz zwłaszcza po lekturze tych komentarzy w późniejszych opowiadaniach, tam się dzieje 😉 Bardzo lubię jak się ktoś przyczepia zwłaszcza z konkretami, mam z tego jakąś przyjemność podejrzaną ;-). I wiedzę z czym i jak pracować.
Sutkami się ubawiłam, już wcześniej miałam problem z liczbą mnogą i możliwościami anatomicznymi. Ale tutaj wkradł się jakiś błąd przy publikacji, poprawię przy okazji.
Tak, paliczki były już aktem rozpaczy w synonimowym potopie.
Rozwinięcie przytulasa, faktycznie zabrakło, czuję podobnie jak teraz o tym myślę.
Wytłumaczenie poznania dwóch panów, miałam już uwagę na ten temat, chyba powinnam się posłuchać wskazówek prekorektora, że to niezbyt udane, choć miałam jakiś przymus wewnętrzny by o tyn pisać, jak i przymus by tego więcej nie rozwijać. I zostało jak zostało 🙂
Dziękuję jeszcze raz za konstruktywną krytykę!

Napisz komentarz