Kajtek
Poznali się w kawiarni. Siedziała przy stoliku i obserwowała ruch na deptaku. Lubiła tak spędzać sobotnie popołudnia. Niespiesznie mieszała łyżeczką w filiżance irlandzkiej kawy, patrząc na przesuwające się za płotkiem ogródka postacie. On wpadł na nią kiedy przeciskał się do swojego stolika. Siedział tam z kilkoma kolegami. Wpadł na nią na tyle nieszczęśliwie, że upuściła łyżeczkę i na jasnych spodniach wykwitła plama kawy.
– Ojej, przepraszam… – wyjąkał.
Podniosła głowę. On nagle zamarł, patrząc głęboko w jej ciemnobrązowe, niemal czarne oczy.
– Nic się nie stało… – odparła. – Wypierze się…
A on patrzył na nią nadal. Niemal wwiercał się spojrzeniem w jej twarz.
– Wiesz, masz piękne oczy… – powiedział nagle. Tym razem ona zamarła.
– Przepraszam?
– Czy mówił ci już ktoś, że masz piękne oczy?
O co mu chodzi? Chce ją poderwać? Po co? A może tylko nie chce, żeby pamiętała o poplamionych spodniach?
– Pozwolisz mi w nie jeszcze przez chwilę popatrzeć?
Wiele razy potem zastanawiała się, dlaczego się zgodziła. Usiadł naprzeciwko, pochylił się nad stolikiem. Wcale jednak nie patrzył w jej oczy. Zapytał, czy na kogoś czeka. Nie, nie czekała. Od dawna nie czekała na żadnego mężczyznę w kawiarni. Zresztą lubiła swoją samotność, wtedy czuła się naprawdę swobodnie. I mogła obserwować poruszających się ulicami ludzi. Zapytała, czy nie powinien zająć się kolegami. Machnął lekceważąco ręką. Miał na imię Kajetan. Sam się roześmiał, kiedy je wymówił. Ona też. Powiedział, że wszyscy mówią na niego Kajtek. Chwila przeciągnęła się do wieczora. Nie mogła wybić mu z głowy, żeby odwiózł ją do domu, chociaż mieszkała o kilka minut drogi od kawiarni.
* * *
Spotkali się w następną sobotę. Przyniósł pięć wielkich, czerwonych róż. Postawił je w szklance po piwie na stoliku. Czuła się z nim dobrze. Powoli oswajała się z jego obecnością. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie. A to dawno już się nie zdarzało. Był nią szczerze zafascynowany, cieszył się każdą spędzoną wspólnie chwilą. A ona była bardzo wyczulona, kiedy ktoś nie był wobec niej szczery, umiała wyczuć nutę fałszu w komplemencie, dowcipie.
Przegadali całe popołudnie. Umówili się na następny wieczór do kina. Dawno nie była w kinie. Nie lubiła chodzić tam sama – miała uczucie, że każdy ja obserwuje. To prawda, była atrakcyjna, młoda, miała budzącą zazdrość wielu kobiet twarz, gęste, czarne włosy. Ale nie lubiła tych wszystkich ukradkowych spojrzeń. Krępowały ją.
* * *
Wiele odwagi kosztowało ją zaproszenie Kajtka do siebie. Wiedziała, czym to może się skończyć i bała się tego. Nie, nie bała się, że mogą wylądować w łóżku. Bała się swoich reakcji. Wiele czasu minęło, od kiedy kochała się po raz ostatni. Bała się, czy zdoła nad sobą zapanować, czy ciało nie spłata jej jakiegoś nieprzyjemnego figla. Ale chęć poczucia jego bliskości, ciepła, wtulenia się w silne, męskie ramiona była ogromna. Zaplanowała starannie wieczór. Świece, kolacja, wino…
Przyszedł punktualnie. Cisnął plecak na podłogę w korytarzu i czule ją pocałował. Wręczył jej piękny bukiet wrześniowych astrów. Wielki prawie jak jego niesforna czupryna. Kiedy chciała zacząć nakrywać do stołu, prawie na nią nakrzyczał. Powiedział, że ma poczekać, a on wszystko zrobi.
– W końcu to kobieta powinna być goszczona, nawet we własnym domu – rzucił przez ramię z kuchennych drzwi.
Przyniósł do pokoju przygotowane przez nią specjały. Już wcześniej słyszała, jak ucieszył się, widząc w lodówce sporą porcję gaspacho. Wiedziała, że bardzo lubi południową kuchnię. Opowiadał jej kiedyś, że jadł owe gaspacho w jakieś małej tawernie w sercu Hiszpanii. Potem już nigdzie nie udało mu się trafić na ten warzywny chłodnik. Wyszperała przepis w internecie, i nie wiedziała nawet, czy smakuje tak, jak powinien.
Zjedli, opróżniając pomału butelkę białego wina. Z głośników sączyły się delikatne nuty Czajkowskiego. Rozmawiali. Nagle on wskazał głową na kilka pucharów i dyplomy, zdobiące ścianę nad kanapą.
– Zawsze chciałem cię zapytać, skąd to?
– Tańczyłam…
– Nie chcesz o tym rozmawiać? – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– To było dawno… Jeszcze w szkole. Z turniejów break-dance. Wtedy zajmowali się tym sami faceci, byłam chyba jedyną dziewczyną, pewnie dlatego wygrywałam czasem jakieś zawody… Prehistoria.
Pociągnęła łyk wina.
Kiedy skończyli jeść, Kajtek pozbierał naczynia ze stołu. Dopiero po długich namowach pozwoliła mu pozmywać. Cały czas była z nim w kuchni. Opowiadał, jaki miał dzień w pracy, ona – jak walczyła z opornym projektem.
– Jak skończę, musisz mi pokazać to swoje dzieło…
– Daj spokój, jest w proszku – roześmiała się. – Malwina dwa dni temu przyniosła mi pomiary, ledwo uporałam się z jako tako sensownym rozplanowaniem tego na działce.
– Pokaż, chcę zobaczyć…
W pracowni pochylił się nad nią, kiedy siedząc przy swoim biurku szybkimi ruchami rąk przekopywała się przez szkice, wydruki, mapy i rysunki. W końcu podała mu dwie kartki z wstępną koncepcją budynku. Dyskoteka. Ogromna, na sześć parkietów, kilka barów. Supermarket rozrywki. Kiedy pochylił się bardziej, żeby lepiej wiedzieć szczegóły rysunku, poczuła zapach jego wody kolońskiej. Wciągnęła głębiej powietrze.
Ręka, jakby niechcący, dotknęła jej ramienia. Przytrzymała ją. Uniosła twarz w jego stronę dokładnie w tym samym momencie, kiedy on pochyli się, by ją pocałować. Nie opierała się. Wino lekko szumiało w głowie.
– Przestań, wariacie… – skarciła go, śmiejąc się jednocześnie.
Chwycił ją nagle, nie spodziewała się. Wziął na ręce i podniósł jakby nic nie ważyła. Objęła go mocno ramionami za szyję i pozwoliła zanieść się do sypialni.
– Puść mnie… szaleńcze… Przecież nie zostawię takiego bałaganu na biurku… – udawała, coraz mniej przekonująco, że się opiera. Położył ją na łóżku – nie było specjalnie szerokie, ale dla dwojga miejsca na nim starczyło. Szeroka spódnica w wielkie, żółte kwiaty podwinęła się powyżej kolan. Pochylił się nad nią i znowu pocałował. Mniej żartobliwie, bardziej namiętnie. Odwzajemniła pieszczotę. Całował dalej, delikatnie. Sięgnął za jej głowę i rozpuścił gęste, czarne włosy. Rozsypały się po poduszce. Znowu ją pocałował. Zanurzył dłoń w jej włosach, masował delikatnie szyję… Czuła, jak się odpręża. On po prostu był… Taki dobry… Męski… Opiekuńczy…
Dopiero po chwili poczuła… Ręką, jeden po drugim, od dołu, rozpinał guziki jej bluzki. nagle wystraszyła się, że to dzieje się za szybko. Ale on zatrzymał się, kiedy odsłonił jej brzuch. Delikatnie, samymi opuszkami palców zaczął rysować na nim jakieś wymyślne zakrętasy. Zadrżała. Był bardzo delikatny. Objęła go mocno i przytuliła do siebie. Znowu ją pocałował. Rozpiął kolejne guziki bluzki. Cienka tkanina opadła na boki, odsłaniając brzuch i piersi, otulone cienkim, koronkowym stanikiem.
– Jesteś taka piękna…
Zadrżała. Dawno już nie słyszała, żeby ktoś w ten sposób do niej mówił. Jakoś od dłuższego czasu nie zdarzyło się, by w ogóle ktoś bliżej się jej przyglądał. Od kilku lat. Już nie pamiętała, jakie to uczucie, kiedy mężczyzna widzi w niej piękną kobietę. Kiedy ktokolwiek widzi w niej kobietę. Poddała się całkowicie jego pieszczotom. Nie chciała nic zepsuć jakimś nieprzemyślanym ruchem. On delikatnie głaskał jej szyję, brzuch, dekolt… Gdzieś w środku zaczęło budzić się to uczucie, o którym niemal całkowicie zapomniała. Sięgnęła do jego koszuli. Odpinała guziki, jeden po drugim. W końcu położyła dłonie na jego sprężystym ciele. Czuła, jak pod skórą grają mięśnie. Wyczuwała, jaka drzemie w nich siła. W końcu podniósł ją jak piórko, jakby w ogóle nie sprawiało mu to wysiłku.
Kajtek sięgnął do zapięcia jej spódnicy. Bez trudu ją odpiął. Oboje roześmiali się, kiedy nieposłuszna tkanina zaplątała się wokół jej nóg. Szczupłych, aż nieproporcjonalnie szczupłych, w porównaniu z resztą figury. W końcu leżała przed nim w samej tylko bieliźnie. Znowu zadrżała. Jego pieszczoty stały się bardziej namiętne. Zaczął całować jej brzuch, zaatakował językiem pępek. Znów zaczęła się śmiać.
– Przestań, łaskoczesz…
– Oj, tylko troszkę…
Pomógł jej rozpiąć pasek swoich spodni. Kilka chwil i czarne dżinsy wylądowały na podłodze, obok jej ubrań. Znów feeria pocałunków, ręce coraz łapczywiej szukające bliskich sobie ciał. Wtuliła się w jego włosy, wciągnęła głęboko zapach. On tymczasem, obsypując pocałunkami każdy kawałeczek skóry, przesuwał głowę coraz niżej. Dotarł do piersi. Zapięcie stanika puściło z cichym trzaskiem. Poczuła jego usta między piersiami, dłonie odsunęły koronki na bok. Tak dawno nikt nie pieścił jej piersi… Czuła każde muśnięcie jego palców na sutkach, pocałunki na skórze. Była nieprawdopodobnie podniecona. Doznania były tak silne, że najmniejsze dotknięcie odczuwała jak kopnięcie prądem. Teraz już nie drżała, ale szarpała się jak wyjęta z wody ryba.
– Proszę, kochaj mnie… – wyszeptała, z trudem składając słowa.
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Chciała mu pomóc, ale drżenie rąk nie pozwalało na jakiekolwiek skoordynowane ruchy. Kiedy ściągnął slipy, ujrzała jego wyprężoną męskość. Jeszcze bardziej zapragnęła poczuć ją w sobie. Niezdarnie, z trudem kontrolując własne drżące z podniecenia ciało zaczęła zdejmować majtki. Pochylił się nad nią i powoli zsunął z jej bioder ciekną tkaninę. Na moment zatrzymał wzrok na dwóch symetrycznych bliznach, kilka centymetrów poniżej linii odciśniętej na skórze przez gumkę. Delikatnie rozchylił jej uda.
Patrzyła mu głęboko w oczy. Prawie przywiązywała do siebie spojrzeniem. Czekała, aż w końcu poczuje go w sobie. Pierwszego mężczyznę od kilku lat.
Nie wiedziała, czy to on był tak ostrożny, czy ona aż tak podniecona. Poczuła, że w nią wchodzi właściwie dopiero wtedy, kiedy był już głęboko. Objęła go ramionami, przycisnęła do siebie. Czuła, że za moment eksploduje. Słyszała jego oddech, czuła jego ruchy. Każde, nawet najmniejsze poruszenie. Drżała.
Pierwszy orgazm przyszedł całkowicie bez uprzedzenia. Cicho jęknęła, a potem po prostu odpłynęła. Było jej tak dobrze, tak bezpiecznie. Kajtek obejmował ją mocno ramionami, tulił do siebie, całował twarz. Zwolnił, prawie przestał się w niej poruszać, dał jej odpocząć.
Zmienili pozycję. Jakoś tak nieświadomie ułożyła się na boku. On znowu wszedł w nią, przytulony do jej pleców. Kochał powoli, długimi, delikatnymi pchnięciami. Trzymał w dłoniach jej piersi. Czuła jego pocałunki na karku. Oboje oddychali coraz szybciej, jego ruchy stawały się coraz gwałtowniejsze. Usłyszała, jak wymamrotał coś, ale nie byłą w stanie zrozumieć słów. Wiedziała, że już dochodzi. Pozwoliła mu. Czuła, jak szczytuje w niej, wbijając się bardzo, bardzo głęboko. Nic czuła prawie nic więcej – tylko jego mocne pchnięcia w sobie.
Przestał się w niej poruszać. Uspokoił. Powoli wysunął się z niej i mocno otulił ramionami. Szeptał do ucha, że kocha. Było jej bezpiecznie, dobrze… Znowu odpłynęła w oszalałe zmysły. Trzymał ją mocno w ramionach, kiedy wibrowała, przeżywając po raz kolejny swoją rozkosz.
* * *
Świt zastał ich wtulonych w siebie. Obudziła się pierwsza. Kajtek leżał obok i mruczał coś przez sen. Czuła, że musi iść do łazienki. Powoli usiadła na tapczanie. Ruch go obudził.
– Hej… – zamruczał, jeszcze trochę zaspany.
– Śpij – odparła z uśmiechem. – Ja tylko do łazienki…
– Aha…
Otuliła się grubym szlafrokiem. W domu było chłodno. Czuła na sobie jego wzrok. Obserwował każdy jej ruch. Powoli ruszyła w stronę łazienki. Wiedziała, że Kajtek na pewno odprowadzał ją spojrzeniem. Koła obracały się z cichym sykiem, powoli niosąc wózek w stronę łazienki. Pierwszy raz była naprawdę szczęśliwa, że ktoś na nią patrzy…
.
Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:
.
W końcu miała w życiu cel…
Nigdy nie miała stałego partnera. Nie układało się. Kilka razy przelotnie, na parę tygodni, związała się z kimś, ale wszystko kończyło się, zanim na dobre rozpoczęło. Przyjaciół i znajomych też zresztą nie miała – może poza znajomymi z pracy. W sumie jej życie erotyczne praktycznie nie istniało. Od czasu do czasu sięgała do nocnej szafki po „przyjaciela samotnych pań”, ale nie działo się to znowu tak często. W zasadzie chyba z czasem traciła ochotę na seks. Była aż do bólu przeciętna. Ani niska, ani wysoka, ani gruba, ani chuda, blada cera, poszarzała od palonych papierosów, włosy w kolorze, który czasem określa się jako „mysi blond”.
Pracowała w nudnym biurze, otoczona nudnymi współpracownikami. Obserwowała świat zza okularów i z każdym dniem utwierdzała się w przekonaniu, że życie przecieka jej między palcami. Ale pogodziła się z tą myślą. W burym swetrze i burych spodniach dzień w dzień wertowała dokumenty, pisała analizy, grzebała w zasobach archiwum – jedynego miejsca na ziemi, w którym nie czuła się nieswojo. Bo nawet w mieszkaniu, nudnej kawalerce, też czuła się jakoś nie na miejscu. Żyła z dnia na dzień, nie zastanawiając się, co będzie dalej. Nie musiała. Wiedziała, że jutro znów przyjdzie do archiwum, i pojutrze, i za miesiąc, i za rok, i za dziesięć lat. Nie miała w życiu już żadnego celu – wszystkie rozmyły się wraz z uciekającą młodością.
Zastanawiała się, co zje na późny obiad, przechodząc powoli między regałami supermarketu. Wrzucała do koszyka kolejne produkty. Metodycznie, tak jak robiła wszystko w swoim życiu. Według starannie zaplanowanego scenariusza. Zgodnie z wcześniej przygotowaną listą, na której teraz z zawodową starannością odhaczała kolejne pozycje. Pisk kasy, paragon złożony na cztery. Białe, cienkie reklamówki. Ser, wędlina, butelka soku, dwie konserwy, parę drobiazgów ze stoiska drogeryjnego. Nic, co wyróżniałoby ją z tłumu.
Pięć przystanków autobusem. Zapadający wrześniowy zmrok, przesycony wilgocią. Ruszyła w stronę domu. Kiedy mijała odrapaną budkę telefoniczną, poczuła nagle ni z tego, ni z owego, że coś ją denerwuje. Wzdrygnęła się. „Ależ ziąb” – wytłumaczyła sobie dreszcz, który przeszedł jej po grzbiecie. Nagle uświadomiła sobie, że czuje na plecach czyjś wzrok. Nie odwracając się, przyspieszyła kroku. Za sobą usłyszała stukanie butów o betonowy chodnik. Chciała zacząć biec. Nie zdążyła. Ból, rozbłyskający w mózgu jak eksplozja powalił ją na ziemię. Porzeczkowy sok z rozbitej butelki był niemal czarny w zimnym, słabym świetle odległej latarni.
* * *
Ocknęła się, czując czyjeś dłonie, delikatnie badające jej ciało. Z wysiłkiem otworzyła oczy, z trudem znosząc potworny ból, rozsadzający czaszkę. Widziała tylko czerwoną plamę. Dopiero po chwili wzrok wyostrzył się na tyle, żeby dostrzec, że to torba lekarza.
– Dobra, na nosze i lecimy! – dotarło do niej.
Czuła zimno. Nic poza zimnem i bólem głowy. Kiedy chciała się poruszyć, ból wygrał. Znów zemdlała.
Na dobre odzyskała świadomość w ciepłym, białym pomieszczeniu. Pochylała się nad nią jakaś twarz. Kobieta. W pielęgniarskim czepku na głowie. Coś mówiła, ale nie rozumiała sensu słów. „Badanie”, „wstrząs mózgu”, „lekarz” – nic z tych strzępów nie układało się w logiczną całość. Sama nie wiedzą, dlaczego to robi, spróbowała poruszyć rękami i nogami. Udało się. Kiedy poruszyła głową, znów odezwał się ból. Nie był już tak silny, jak wcześniej, ale nadal bardzo dotkliwy.
– Co się stało – wyszeptała spieczonymi, wyschniętymi ustami.
Znowu słowa. Teraz więcej. Jakby bardziej zrozumiałe. „Napadnięta”, „rozbił głowę”, „dużo szczęścia”, „policja”. Ktoś ją napadł. Pobił. Pewnie ukradł torebkę. Dlaczego? Przecież nie miała w niej dużo pieniędzy. Otępienie powoli mijało, myślała coraz sprawniej.
– Jaka policja? – powiedziała już nieco pewniejszym głosem.
– Czeka tu policjantka. Chce z panią porozmawiać… – słowa wypowiadane przez pielęgniarkę zaczęły składać się w jej głowie w zdania.
– Czemu policja?
– Pewnie chcą złapać tego faceta, co panią napadł.
Zastanawiała się, dlaczego pielęgniarka z taką pewnością powiedziała o mężczyźnie. Ból w głowie trochę zelżał. Za to pojawił się nowy. W pierwszej chwili nie zdawała sobie z tego sprawy. Teraz stawał się coraz wyraźniejszy. Ból, który natychmiast przeradzał się w upokorzenie. Brud. Wstyd. Zeszmacenie.
– Co mi się stało? – zapytała, dziwiąc się samej sobie, że strach przed prawdą nie pozbawił jej zdolności mówienia.
– Została pani napadnięta i zgwałcona – inny głos, kobiety, której nie widziała. – Szukamy sprawcy. Wiem, że to nieodpowiedni moment, ale mam do pani jedną tylko prośbę. Musimy mieć pani zgodę na badania ginekologiczne. Jak najszybciej, póki ślady są jeszcze świeże. Całą resztę załatwimy, kiedy pani poczuje się lepiej.
– Ale po co? – czuła, jak z oczu płyną jej łzy. Nawet nie wiedziała, dlaczego.
– Chcemy znaleźć tego człowieka i go ukarać.
Zgodziła się. Powieźli ja gdzieś na szpitalnym łóżku, potem posadzili na fotelu, lekarka delikatnie zaczęła badanie. Zapadła się w sobie, odcięła od tego, co działo się wokół niej. Patrzyła tępo w jakiś punkt na ścianie. Czekała, kiedy pozwolą jej zostać samej. Kiedy będzie mogła się umyć. Całe ciało. Może przestanie czuć się taka brudna.
Rano niewiele potrafiła powiedzieć policjantce. Młoda dziewczyna, bardzo miła, delikatna. Pytała o wszystko. A ona nie umiała jej pomóc. Nie wiedziała, czy ktoś ją wcześniej obserwował. Nie potrafiła powiedzieć, jak wyglądał napastnik. Pamiętała tylko błysk przed oczami, kiedy coś uderzyło ją w głowę.
– No cóż, dobre i to. Gdyby jednak pani sobie cokolwiek przypomniała…
Wizytówka. Numer telefonu.
Dwa dni później wróciła do domu. Z uczuciem ulgi weszła do swojej wanny. Otuliła się ciepłą wodą. Próbowała czytać, ale nie mogła skupić się na literach. W końcu leżała w wannie, w jakimś półletargu. Czuła, jak woda zmywa z niej wydarzenia tamtej nocy. Skóra staje się czysta. Ciało powoli staje się czyste. W pewnym momencie poczuła jakąś ulgę, że nic nie pamięta. Nie będzie budzących grozę wspomnień, koszmarnych snów. Zapomni. Wróci do normalnego życia.
Dwa tygodnie później wszystko wróciło. Nagle. Zrzuciła wszystko na karb stresu. Zmęczenia. Strachu. Kiedy jednak następnego wieczora stanęła w łazience, strach powrócił. Kolejne trzy dni. Przerażenie rosło. Po tygodniu już wiedziała. Dwie kreski. Cały brud, który myślała że zmyła z siebie powrócił. Był w środku. Rósł. Kiedy lekarz usłyszał, że nie chce tego czegoś, wyrzucił ją za drzwi.
– Trzeba było się zastanowić – rzucił z pogardą. – Nie przyłożę ręki do morderstwa!
Kolejny mężczyzna, który ją upokorzył. Zeszmacił. Sprowadził niżej niż na dno. Upodlił. Płakała przez dwa dni. Sama.
Zaczęła szukać pomocy. Kiedy usłyszała, ile to kosztuje, zrezygnowała. Nie miała nawet połowy. W końcu podjęła decyzję – zniesie upokorzenie. A potem wyrzuci to. Jak odpad. Niech martwią się inni. Ona nawet nie chce go widzieć.
* * *
Pół roku później wracała do domu. Z archiwum. Nikomu nie powiedziała, co się dzieje. Nosiła tylko luźniejsze ubrania i ukrywała coraz bardziej sterczący brzuch. Nie chciała się przyznać. Coraz bardziej chciała jednak urodzić. Mieć kogoś. Nie być tak strasznie samotną. Może ten mały człowieczek odmieni jej ponure życie, porastające kurzem jak akta w jej archiwum? Przestała nawet winić tego kogoś. Może to cierpienie prowadzi do jakiegoś szczęścia? Znów nic nie zauważyła. Ogromna ciężarówka wypadła zza zakrętu i na oślep popędziła przed siebie. Uderzenie odrzuciło ją na kilka metrów, wylądowała na miękkim krzaku forsycji.
Znów szpital. Znów sterylne wnętrze. Ból. Wydawało się, że przytomność odzyskała natychmiast. Czuła się nawet dobrze. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że od pasa w dół jest unieruchomiona. Spod koca wystawały jej nogi w mocarnych, gipsowych butach. Pielęgniarka była miła. Zawodowo miła. Ucieszyła się, że pacjentka odzyskała przytomność, spytała, jak się czuje. Czuła się dobrze. Tylko dlaczego ta młoda dziewczyna jest taka fałszywa? Co ukrywa?
Przyszedł lekarz. Rozpędzona ciężarówka, prowadzona przez pijanego mężczyznę. Miała wiele szczęścia, samochód ledwo ją potrącił. Ale jest mocno połamana – nogi, miednica. Za pięć, sześć miesięcy będzie w pełni sprawna, ale czeka ją długa rehabilitacja.
– A co z porodem – zapytała, wskazując na gips.
– Przykro nam…
Zabrali jej nawet to. Znów nie ma nic.
Wróciła do swojego szarego życia. Do szarych stron akt. Szarego kurzu. Miała wypadek – potrącił ją samochód. Wszyscy to zrozumieli. W końcu każdego dnia może się to zdarzyć. Ulice są teraz takie niebezpieczne.
Przeprowadziła się. Sprzedała mieszkanie przy ciemnej ulicy. Kupiła nowe, na jasno oświetlonym osiedlu. Już nie bała się wracać z autobusu do domu – na całej drodze nie było ani jednego niebezpiecznego miejsca. Wróciła do swojej znajomej, obłaskawionej dawno szarości. Do jednostajnego rytmu dni, nocy, sobót i poniedziałków. Miesięcy. Do siebie.
* * *
– Znaleźliśmy tego człowieka, który panią napadł – policjantka po drugiej stronie linii była miła. Fałszywie miła. – Między innymi dzięki pani. Badania genetyczne potwierdziły to ponad wszelką wątpliwość. Ale jest jeszcze jedna sprawa. Nie na telefon. Czy może pani…
Mogła. W końcu skoro policja ją o to prosi.
Pojechała następnego dnia. Jakaś policjantka podała jej tylko kopertę z adresem i poleciła, by udała się tam na badania. Nie wiedziała, albo nie chciała powiedzieć, dlaczego trzeba jeszcze raz robić badania. Ani jakie. Powiedziała, że wszystko jest na dokumentach w kopercie.
Poszła. Po drodze wyjęła skierowanie. Laboratorium szpitalne. Skierowanie na badania krwi pod kątem chorób przenoszonych drogą płciową. Dlaczego? Bała się. Jednocześnie jakaś racjonalna część jej osobowości uspokajała – może to nic poważnego. Wyleczą cię.
Pobrali jej krew. Kazali zgłosić się po wyniki za trzy tygodnie. Trzy tygodnie? Kiedy ona nawet nie wie, co jej może być?
* * *
Pani w okienku podała jej zamkniętą kopertę.
– Proszę, oto pani wyniki.
Bała się otworzyć. Odważyła się dopiero w domu. Długo patrzyła na listę, gdzie krzyżykami zaznaczone były kolejne rubryki. Negatywne. Negatywne. Negatywne. Negatywne. Pozytywne – wykonać próbę potwierdzającą. Negatywne. Cofnęła wzrok. Pozytywne – wykonać próbę potwierdzającą. Spojrzała na sąsiednią kolumnę. HIV.
Zabił ją. Zadał jej powolną śmierć. Był mężczyzną i zadał jej śmierć. Ten drugi mężczyzna zabił jej dziecko. Może chore. Ale w końcu jej. Nie płakała. Po raz pierwszy poczuła wściekłość. Nie na kogoś konkretnego. Na wszystkich tych mężczyzn, którzy jej nie kochali, którzy gardzili jej szarym życiem, jednostajną egzystencją. Nagle coś w niej pękło. Wściekłość zaczęła krystalizować w zimną nienawiść. Znienawidziła mężczyzn za to wszystko, co jej zrobili. Wyuczona przez wiele lat staranność i dokładność pomogła jej przygotować zemstę. Tak samo staranną i metodyczną, jak całe jej życie. I tak samo długą, jak zadana jej śmierć.
* * *
Tydzień później, z wyćwiczonym uśmiechem, pożegnała kolejnego kierowcę ciężarówki. Napalony nawet nie zauważył, kiedy ściągnęła mu prezerwatywę. Trzasnęła drzwiami kabiny i powoli ruszyła w stronę toalety na stacji benzynowej. W notesie wyjętym z torebki narysowała kolejny znaczek. Plus. Krzyżyk. Nagrobny pomnik powolnego umierania…
W końcu miała w życiu cel. I coraz mniej czasu, żeby go zrealizować.
.
Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:
.
Noc polowania
Ciepła noc.
W sam raz na Polowanie.
Dawno już nie polowałem.
Trochę zajęło mi nauczenie się nowego miasta. Jest inne. Szerokie ulice, dużo światła. I ten ich wspaniały, gwiaździsty układ. Jak łatwo się przemykać. Dużo bram. Dużo przejść. No i parki. Dużo parków, z krzakami, wygodnymi ławkami. Tak łatwo o dobre miejsce do Polowania. Najwyższy czas.
Dawno już nie polowałem.
Zdobycz upatrzyłem już wcześniej. Obserwuję ją od tygodnia. Jest idealna. Nie będzie sprawiać kłopotów. Łatwe Polowanie.
Dawno już nie polowałem.
Co wieczór wraca tą samą trasą. Jasna ulica. Szeroki chodnik. Ściana bezpiecznych, zamkniętych bram. Ale jest jedno miejsce. Tak. Tu, za skrzyżowaniem. Nie działa latarnia. Obok pustego, zakrzaczonego placu. Świetne miejsce. Trzeba tylko cierpliwości. Polowanie z zasadzki. Spokojne, odprężone czekanie na zdobycz. Polowanie.
Dawno już nie polowałem.
Mam twoje zdjęcia. Nawet nie wiesz, kiedy je zrobiłem. Niedziela w parku, zakupy na targowisku, spotkanie w kawiarni. Sporo tego. Starczy na długo. Godziny oglądania. Poznawania. Tropienia. A teraz pora na Polowanie. Noc łowcy.
Dawno już nie polowałem.
Zbliża się pora. Pusto. Nikogo. W półmroku ledwie widoczne kontury kosza, słupa ogłoszeniowego, pustej skrzynki. Wszystko już przygotowane. Cisza.
Stuk – stuk – stuk – stuk – stuk.
Jesteś, moja zdobyczy. Już cię słyszę. Co masz na sobie? O czym myślisz? Już cię widzę. Zaraz wejdziesz w smugę cienia. W bezpieczny półmrok. Białe spodnie. Lekka bluzka. Już czas. Już czas.
Szybko. Teraz. Wytrenowany chwyt. Nie krzykniesz, dłoń i chustka dławi oddech, krzyk, przerażenie. Cichutko, oddychaj głęboko… Jeszcze jeden, dwa wdechy… Już wiotczejesz… Pusto. Cicho. Już mam cię w kryjówce. W mroku smakuję twój kształt. Udane Polowanie. Jesteś teraz moją zdobyczą. Moim łupem.
Nóż. Szkoda, takie ładne spodnie. Delikatne cięcie. Przecież nie chcę cię skaleczyć. Nie. Krew na białym materiale jest prostacka. Nieprecyzyjna. Koronka. Masz gust. Koronka poczeka. Teraz bluzka. Guziczki? Rozepniemy. Tak, rozepniemy guziczki. Nie są już potrzebne. Tobie nic nie jest już potrzebne.
Oszukujesz! Masz mniejsze piersi. Nie lubię push-upów. Niegrzeczna dziewczyna. Grasz nie fair. Trzeba wyrzucić ten staniczek. Noś ładne, koronkowe. Ten jest już niepotrzebny. Kształtne. Różowe, młode sutki. Pięknie. Zaczynam CZUĆ. TAK. Zdobycz.
Szarpnięcie. Koronka pęka z cichym trzaskiem. Lubię koronki. Wydepilowałaś się. To miło. Świeżo pachniesz. Pachniesz ciałem. Zdobyczą. Zanurzam twarz. Kocham ten zapach. Zapach Zdobyczy. Jesteś sucha. Nic dziwnego, przecież nie mogłaś wiedzieć. Ale zaraz to naprawimy.
Ślina. Jak pająk wtłaczam ślinę w ofiarę. Zaraz staniesz się częścią mnie. Złapałaś się w moją pajęczynę. Wsączyłem w ciebie swój jad. Obezwładniłem. Jesteś moja. Teraz jesteś gotowa. Ja też. Pora dobyć żądła. Tak dawno nie zatopiło się w żadnej ofierze. Ale dziś jest dzień Polowania. Zdobyczy. Tak.
Nie zostawiać śladów. Inny łowca tylko czeka na Ślad. Nie chcę być zdobyczą. Jestem tylko łowcą. Szkoda, ta cienka ścianka odgradza nas od siebie. Ale nie mogę zostawić Śladów. Wejście. Nie jesteś gościnna. Jesteś ciasna. Bardzo ciasna. Mocne pchnięcie. Byłaś dziewicą? Cudowna zdobycz! Najlepsza z możliwych zdobyczy! Szkoda. Krew pobrudzi białe spodnie.
Nieważne. Jestem. Przód – Tył, przód – tył, przód – tył, wpompowuję w siebie twoją energię. Ożywam. Robisz się coraz bardziej gościnna. Ciało wymyka się spod kontroli, żyje swoim życiem. Budzisz się. Podniecenie i przerażenie przywracają twoją świadomość do życia. Nie otwieraj ust. Nie wolno! Na wszelki wypadek zamknę ci je dłonią. Nie szarp się! Nie uciekniesz. Jestem w tobie, moja Zdobyczy, nie pozbędziesz się mnie już. Jestem Łowcą.
Nie bój się. Nie będzie bolało.
Nóż.
Czuję zbliżające się spełnienie. Teraz oddasz mi resztę swojej energii. I życia. Nie bój się, nie poczujesz. Błysk światła na ostrzu. Rozszerzasz oczy. Boisz się? Nie ma czego. To potrwa tylko chwilę. Oddychasz coraz szybciej. Z przerażenia kurczysz każdy mięsień. Tak, ten też. Jak cudownie otulasz moje żądło sobą. Ale potrafisz jeszcze lepiej. A potem przyjdzie to cudowne rozluźnienie.
Czujesz już dotyk chłodnej stali na szyi? Nawet nie zauważysz. Pchnięcie. Perfekcyjne – jak wszystko na Polowaniu. Wąska stal wchodzi idealnie między kręgi. Ten cudowny skurcz! Teraz! Nagroda! Wytrysk!
Mówiłem, że nie będzie bolało? Nic nie czujesz, prawda? Jesteś już rozluźniona. Czuję ciepło na nogach. Niedobra dziewczynka, posiusiała się! Szkoda. Będziesz brzydko pachnieć, kiedy przyjdą inni. Teraz muszę cię zostawić. Dla innych. Po Łowcy zawsze przychodzą inni. Zabiorę jeszcze pamiątkę.
Czerwone ostrze na piersi. Szybki ruch noża. Różowy koralik ze skrzącą się kroplą krwi. Trofeum dla łowcy. Śpij.
Do następnego Polowania…
.
Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:
Utwory chronione prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
artimar
2015-07-17 at 22:50
Liryka, dramat i… groza.
Pierwsze dwie miniatury łączy motyw wrześniowej samotności. W pierwszej ostatnie promienie gasnącego w jesieni słońca jeszcze grzeją, pozwalając cieszyć oczy żółcią przebarwionych liści. W drugiej znajdujemy już tylko zapowiedź listopadowej śmierci, nagich konarów i kraczącej złowieszczo wrony.
Trzecia miniatura poraża. Sama poczułam się brudna od kontaktu z lepkimi myślami szaleńca. Wydestylowane zło.
Polecam. Dobry kawałek literatury.
I pała dla Korektora 🙂
Megas Alexandros
2015-07-18 at 23:37
Dzięki za pałę Artimar 🙂
Napisz mi proszę (na priva!) co poprawić, zrobię to, nim ktokolwiek zauważy 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Absent absynt
2015-07-18 at 12:45
Ale różnica potencjałów! Pierwsze opowiadanie zwieńczone happy endem, o dziewczynie która mimo wielkiego pecha miała też ogromne szczęście.
Drugie – o dziewczynie która miała tylko pecha i wzięła za to okrutną zemstę.
I wreszcie trzecie – gdzie dziewczyna jest już tylko przedmiotem pragnień dewianta. Jej pech nie zostaje w żaden sposób pomszczony, co więcej staje się źródłem sadystycznej rozkoszy.
Czytanie tego zbioru to jak schodzenie mrocznymi schodami w dół – od rozświetlonej słońcem powierzchni ku piekielnym głębiom.
Po przeczytaniu w głowie pozostaje niezła konfuzja… ale też poczucie, że nie był to czas zmarnowany.
Megas Alexandros
2015-07-18 at 23:40
Dobry wieczór!
Dawno już nie czytałem tak ciekawego i różnorodnego zbioru Miniatur. Nawet gdy tworzone były one przez trzech Autorów 🙂 Boober prezentuje nam się jako twórca lubiący płodozmian i unikający monotonii. Nawet gdy przeczytało się kilka jego prac, nigdy nie wiadomo, co odnajdzie się w kolejnej. Osoby o delikatnych sercach przestrzegam – pierwsza, szczęśliwa miniatura to prawdziwy dobry złego początek!
Pozdrawiam
M.A.
Seelenverkoper
2015-07-19 at 17:09
No tak. Opowiadania fajne. Pierwsze mnie ciutkę zaskoczyło…drugie…no sztampa. A Fe Panie Boberze. Trzecie? Mam wrażenie że sam się przestraszyłeś. urwane. Średnie. Niedosmakowane.
Boober
2015-07-20 at 19:05
Tak właściwie, to po opublikowaniu tych trze miniatur razem (dodam, że tworzonych na przestrzeni kilku lat) naszła mnie taka myśl, że powinny mieć wspólny tytuł – Życie to dziwka, ale czasem daje za darmo…
Barman Raven
2015-07-21 at 13:04
Mimo upływu lat czyta się dobrze. Jestem bardziej niż kontent.