Colombiana (seaman)  3.15/5 (9)

15 min. czytania
Colombiana1

onur.kutluoglu (biped), „volkswagen beetle”, CC BY-NC-ND 3.0

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 21 lipca 2012 r.

To musiało się tak skończyć. Dwaj faceci o ponurych twarzach stoją w milczeniu i patrzą na mnie obojętnie. Wyciągam do nich ręce, po chwili czuję chłodny dotyk metalu na nadgarstkach. Czy będzie bolało? Po tym, co się zdarzyło, chyba nic już nie jest w stanie mnie zranić. Wyższy, przystojniak o twarzy hollywoodzkiego aktora, obraca się i kiwa ręką przez drzwi. Do pokoju wchodzi trzeci mężczyzna. Oho, ten oznacza poważne kłopoty, widać po nim od razu. Cóż, można powiedzieć, że człowiek dostanie w końcu, na co zasłużył.

***

Nasze pierwsze spotkanie zadecydowało o wszystkim, teraz to widzę. Ciąg zdarzeń, kończący się dzisiejszego wieczora, mógł mieć tylko jeden początek, innego nie można sobie wyobrazić. Zacznijmy więc moją żałosną opowieść.

Było bardzo późno, na zewnątrz na dobre rozpanoszył się ponury, październikowy wieczór. Jeden z tych, które przykrywają świat ciężką powłoką ołowianych deszczowych chmur.

I rzeczywiście, gdy tylko mój wysłużony volkswagen minął tablicę, żegnającą kierowców opuszczających Miami, tę wielką ciężką kurwę o pięknej twarzy i śmierdzącym zadzie, pierwsze tłuste krople uderzyły w dach samochodu. Było zimno, nawet według jesiennych standardów, i jedyną nadzieją na bezpieczny powrót do domu była niezawodność wiozącego mnie w swym brzuchu staruszka. Problematyczna, należy zauważyć. Bądź, co bądź, garbus miał już na karku ponad czterdzieści lat, z czego przez trzy czwarte życia przebywał w rękach wstrętnego, grubego faceta, któremu nawet przez myśl nie przeszło, że o takiego weterana należy odpowiednio dbać. Dopiero czułość, jaką otrzymał ode mnie, pozwoliła steranemu autu odzyskać odrobinę dawnego wigoru. Z wyglądem, niestety, nie dało się za wiele zrobić – na części kolekcjonerskie nie starczyło kasy, a tuningowanie nie wchodziło w rachubę. W momencie zakupu staruszka stało się dla mnie jasne, że zrobię wszystko, aby zachować oryginalny charakter samochodu. Dlatego tu i ówdzie bezczelnie wyłaziła rdza, brakowało dwóch kapsli na kołach i, szczerze powiedziawszy, niemieckie autko nie wyglądało imponująco. Ale było moje, ukochane i wymarzone. I tylko to się liczyło.

No, i masz. Zamiast opowiadać historię, ględzę o samochodzie. Tak to już jest, widząc mnie ludzie oczekują wiele, a dostają… Cóż, dostają mnie. Tak było zawsze. Ojciec, niech mu ziemia lekką będzie, już na pierwszy rzut oka rozczarował się swoim jedynym potomkiem i tak zostało do końca. Próbował zmienić moi w kogoś, o kim zawsze w skrytości marzył – towarzysza wspólnych wypraw na ryby, współkibica, kompana do bitki i wypitki. Takiego prawdziwego syna. Ale, niestety, nic z tego nie wyszło. Z mamą było gorzej, kiedy dowiedziała się, jakie mam plany na przysłość, głęboko to przeżyła. Ja też, plecy bolały mnie dwa tygodnie, bo dość dosadnie wyraziła swoje emocje przy pomocy przedłużacza, który w nerwach złapała z kuchennego stołu. Po czym, zgodnie z amerykańską tradycją szczęśliwej rodziny, kazała mi wypierdalać z domu i nigdy już nie pokazywać się z powrotem. Wiecie, jak to się tutaj mówi. Shit happens. Zgodnie z życzeniem rodzicielki, nie mam zamiaru więcej oglądać jej zmęczonej życiem twarzy.

No, znowu. Opowieść stoi w miejscu, a ja wyciągam rodzinne brudy na wierzch. Wobec tego wyjaśnię ostatnią kwestię i przechodzę do tematu. Jedno ojcu muszę oddać. Nauczył mnie o samochodach wszystkiego, co sam umiał. Dzięki niemu wiem, jak reanimować auto, kiedy nagle złapie je kaszel. Albo stanie napędzane tłokami serce. Mechaniczna pierwsza pomoc – proszę bardzo, nie boję się ani zawieszenia, ani układu napędowego. I wyłącznie za tę wiedzę dziękuję papciowi w myślach. Nie za często, czasami.

Wracając do mojej opowieści, przypomnę, gdzie została urwana. Siedzę w volkswagenie, jest środek zimnego października, uciekam na weekend do domu. Droga była pusta i, jak przystało na Amerykę, idealnie prosta. Mimo wcześniejszych obaw samochodzik żwawo gnał przed siebie, nie okazując najmniejszych oznak słabości, co dawało nadzieję na udany wieczór. Przelecieliśmy jak burza przez małe miasteczko, którego nazwy nie pamiętam, mimo że tyle razy człowiek przez nie przejeżdżał.

Za ostatnim skrzyżowaniem stała samotna stacja benzynowa, bodajże Texaco, nie pamiętam. Jasno oświetlony budynek mignął mi z prawej i wtedy na jezdni pojawiła się dziewczyna. Pamiętam jej rozwiane, długie ciemne włosy, elegancki płaszcz do kolan i wysokie, czarne szpilki. Pojawiła się znikąd, tuż przed maską garbusa. Szarpnięcie kierownicą, noga na hamulec, smród dymiących klocków, płonących żywym ogniem. W końcu samochód podpadał już pod kategorię zabytków, pamiętajcie. Wszystko w zwolnionym tempie, jak w amerykańskim filmie, haha. Rozbijające się na bocznej szybie krople deszczu zamazują nieco widok, ale wiem, czuję, że nie uda się ominąć kobiety, która stoi jak wryta na środku jezdni. I patrzy mi prosto w oczy. Tak mi się przynajmniej wydaje. Wiecie, miłość od pierwszego wejrzenia i takie tam. Samochód sunie bokiem, nie ma szans żeby się zatrzymał. Rozkwaszę ją jak dojrzałego pomidora i będzie cyrk, myślę. A najlepsze jest to, że przez cały czas nie mogę oderwać wzroku od jej ślicznej twarzy o regularnych rysach.

No, ale ostatecznie nie rozjechaliśmy jednak nieznajomej, mój garbusek i ja. Pod wpływem nagłego impulsu wciskam gaz do przysłowiowej dechy, kręcę kierownicą niczym jakiś oszalały kierowca rajdowy i pięknym łukiem zjeżdżam z asfaltu. Tuż przed księżniczką z bajki, zastygłą jak słup soli, z wymalowanymi na czerwono ustami otwartymi w niemym krzyku. Może zresztą krzyczała, nie pamiętam. Koniec końców przeżyliśmy, cała nasza trójka. Nieznajoma nie potrafiła, lub nie chciała, wyjaśnić, czemu tak nagle pojawiła się na ścieżce mojego życia. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie ma sensu dalej indagować, dziewczyna była zbyt przejęta, by powiedzieć cokolwiek z sensem.

Wsadzona do samochodu, który dzięki Bogu odpalił i ruszył jak należy, roztrzęsionym głosem równocześnie przepraszała i dziękowała, przez co oczywiście nic nie można było zrozumieć. Wobec tego zapadła decyzja, że zanim odwiozę ją do domu, zatrzymamy się gdzieś na chwilę i walniemy po piwie, dla uspokojenia roztrzęsionych nerwów. Wiem, wiem. Dajcie spokój. Jedno piwo nie jest w stanie uniemożliwić mi prowadzenia samochodu.

Zatrzymaliśmy się przy pierwszym motelu z barem, jaki się napatoczył. Miejscówka, jak inne – ani obrzydliwa, ani fajna. Na szczęście było pusto, poza barmanem żywej duszy, więc w spokoju mogliśmy usiąść przy stoliku, oczywiście stojącym w najdalszym rogu pomieszczenia. Nie będę się przecież dzielić taką dziewczyną z nikim, zwłaszcza z miejscowymi wieśniakami. Piwko nadeszło, razem z nim zaintrygowane spojrzenie kelnera, ale odgoniony napiwkiem chłopak rozpłynął się w powietrzu. W końcu tylko ona i ja. Rozmowa potoczyła się sama. Kulturalnie, na poziomie, od razu było widać, ze to dziewczyna z klasą. Z dobrego domu. Wykształcona i światowa. Mi też słoma z butów nie wystaje, ale college’u nie udało mi się ukończyć, a to w niektórych kręgach uznawane jest za ujmę. Lecz ona była naprawdę spoko, gadaliśmy o wszystkim, o filmach Almodovara, o beznadziejności Faulknera, o wyższości Nowego Jorku nad resztą naszego przygłupiego kraju. Poszły kolejne dwa piwa, potem następne. Oczywistym stał się fakt, że nie nadajemy się do odwiezienia jej do domu. Pokoje w motelu były tanie i nasz wybór padł na dwójeczkę, ale grzecznie, z oddzielnymi łóżkami. Z mojej strony nie groziło jej nic złego, po prostu była śliczną, inteligentną dziewczyną, która lubiła te same filmy, co ja. I tak miało pozostać. Przynajmniej w teorii.

Aha, miała na imię Jennifer. I była przepiękna, naprawdę. Trzecie pokolenie amerykańskich Kolumbijczyków, wiecie, o czym mówię? No, to wszystko jasne.

***

Kiedy tak staliśmy we trójkę naprzeciwko siebie tego ostatniego dnia, nie chciała odpowiedzieć, dlaczego mnie wtedy pocałowała po wyjściu z łazienki. Patrzyła na swojego doktorka ze strachem w oczach i milczała. Ale ja wiem, rozumiem ją doskonale. Bo pocałunek wyszedł od niej, ale cała reszta już nie.

A co było robić? Była taka… taka… no, po prostu brak słów. Przecudowna, zgrabna jak diabli, z tą ciemną karnacją, dużymi czarnymi oczyma i lokami, opadającymi na poduszkę, gdy pochyliła się i pocałowała mnie miękkimi ustami. Szaleństwo, jakie nastąpiło potem, było nie do uniknięcia. Nie mówię tylko o tej konkretnej nocy, ale także o następnych trzech miesiącach. Lecz nie uprzedzajmy faktów, jak to się pisze w książkach. Po kolei.

Przyciągnięta bliżej, opadła delikatnie na łóżko, nie potrafiąc oprzeć się niezgrabnym, podnieconym palcom, które ją zaatakowały. Ręcznik, szczelnie owijający wdzięki Latynoski przed mym zachłannym wzrokiem poleciał w cholerę i już była naga. Delikatna, gładkoskóra i pachnąca. Taka podniecająca, że z miejsca zaczęło się to, no… wiecie, co. Ale było łagodnie, przynajmniej na początku.

Jej jędrne, młode piersi rozkosznie bujały się w moich dłoniach, gładki brzuch drżał od pocałunków, a szparka, taka wilgotna i chętna, rozwijała się i kurczyła niczym jakiś oszalały kwiat, podczas gdy mój wprawny język pieścił wszystkie tajemnicze zakamarki jego płatków. Pierwszy orgazm miała już po minucie, nie kręcę, zaskoczyła mnie zupełnie. Wiem, że potrafię lizać, ale żeby aż tak? Potem wyszeptała, że to niecodzienność sytuacji tak ją rozgrzała. Tak powiedziała, nie kłamię. Niecodzienność. Sytuacji. Była zła, słysząc mój chichot, ale potem się rozchmurzyła, czując, że dotykam ją tam, na dole. Nie powiem, ciasna była aż miło. Sprężyście zaciskała mięśnie pochwy, doprowadzając do wrzenia każdą komórkę mojego ciała.

Nie wiem, czy był to pod pewnymi względami dla niej pierwszy raz, ale dopiero po otrzymaniu wyraźnego nakazu uklękła i zaczęła lizać, ssać, gryźć i siorbać mnie tak przekomicznie, że brzuch mi pękał ze śmiechu. Lecz po chwili było już cudownie. Jenny miała najdelikatniejszy języczek, jaki mnie pieścił – to bez dwóch zdań. Jenny. Takie dla mnie miała imię, choć nie lubiła tego zdrobnienia. Cóż na to poradzę, nie cierpię tych wszystkich typowych amerykańskich Glenn, Mary czy Johnów. Na siebie też każę mówić Pat, nie znoszę brzmienia pełnej wersji tego… czegoś, co postanowili wybrać moi rodzice. Chyba tylko po to, żeby uprzykrzyć mi życie. Ale wracajmy do opowieści.

Wtedy po raz pierwszy poznaliśmy się, język Jenny i ja. I, powiem szczerze, zauroczenie było obustronne. Do teraz, mimo że wszystko już definitywnie skończone, na samą myśl o pieszczotach w wykonaniu tej dziewczyny dostaję gęsiej skórki. O, patrzcie.

Bo w końcu opanowała nerwy i zaszalała, nie powiem. Mam nadzieję, że moje jęki stanowiły wystarczającą nagrodę za jej wysiłki, bo po wszystkim trudno było nawet złapać oddech. Człowiek tylko leżał i leżał, z nadzieją, że ten przewspaniały orgazm się nie skończy. No, kiedyś musiał przeminąć, ale to był dopiero początek. Zaskoczyła mnie, powiem wam szczerze, moja mała Colombiana. Bo kiedy padła propozycja dotycząca jej apetycznego tyłeczka, nie zaprotestowała. Wypięła się wdzięcznie, oddając mi swoje ciało z pełnym zaufaniem, mimo że minęło ledwie kilka godzin od naszego spotkania, w wyniku którego omal nie zginęła pod kołami volkswagena. Dłonie, które wtedy prowadziły garbusa, teraz wprawnie rozgarniały na boki przepiękne półkule jej pośladków w poszukiwaniu drugiej dziurki. Tam też była ciasna, jak można się domyślić. Jazda była przednia, krągła pupa Jenny kołysząca się niemal przed moim nosem, to był widok, mówię wam. Wystarczy powiedzieć, że po raz drugi doszła jedynie dziurkowana od tyłu. Wszystkie moje dziewczyny, które odważyły się i udostępniły mi drugie wejście, trzeba było jeszcze pobudzać normalnie, palcem. Co też ma swoje uroki, nie powiem, ale troszkę rozprasza, nie pozwala utrzymać odpowiedniego, równego rytmu. A równomierne tempo jest podstawą, jeśli chodzi o przyjemność z mojej strony. A tu czyste szaleństwo, prawdziwy ogień, żadnych „pogmeraj mi jeszcze z tamtej strony” czy „delikatniej, proszę”. Ani słowa skargi, choć było naprawdę ostro i sympatycznie. Aż rankiem pani na recepcji patrzyła na nas dziwnie, zapytując niby mimochodem, czy nie przeszkadzały nam jakieś dziwne hałasy, bo sąsiedzi z pokoi obok naszego się skarżyli.

– Nie, absolutnie – odparła moja śliczna Jenny z niewinnym uśmiechem na ustach. – Ja spałam jak zabita, a ty?

– Ja też, powiem szczerze. – Mało mi język nie wpadł do gardła ze śmiechu. – Jak w domu u mamusi.

Ech, działo się, mówię wam.

***

Trzy miesiące sielanki. Ona pracowała w kancelarii swojego taty, ja – odbierając telefon alarmowy na pogotowiu. Do siedemnastej, a potem szybko rura przez miasto i trzymam ją w ramionach. Nigdy nie było mi lepiej. Seks, co ja gadam: SEKS taki, że szyby z okien wypadały. Jenny na mnie, na odwrót, potem jak dwie rybki… ja w niej tu i tam jednocześnie, szaleństwo. Ale poza tym, naprawdę była miłość. Przynajmniej tak się zdawało. Jej rodzice jakoś nie chcieli mnie poznać, ale to nam nie przeszkadzało.

Numerek przez telefon – próbowaliście tego kiedyś? Miód, aż słów brak. Ja jej piszę coś sprośnego, ona odpowiada.

„Gdzie jesteś?”

Wrrrr – telefon wibruje. Odpowiedź.

„W domu”

„Co robisz?”

Wrrr. „Obiad jem z rodzicami”

„Co masz na sobie?”

„PAT!”

„To niegrzecznie pisać dużymi literami. Co masz na sobie?”

Cisza. Oho, chyba dziś nie da rady.

„Sukienkę, w kwiaty, lubisz ją”

„Ooo, lubię. Opuść rękę pod stół.”

Znowu chwila bez odpowiedzi.

„Już?”

„Już”

„Jakie masz majtki?”

„Wiedziałam, że się odezwiesz. Nie mam majtek.” O, ty mała zboczona suczko!

„ Dotykasz się?”

„ttak”

Aha, trudno pisać jedną ręką.

„Jesteś mokra?”

„tak”

„Włóż palce do środka. Gorąco tam, prawda?”

„Ukrop”

Zaczynam się wkręcać na całego. Ciśnienie rośnie, piszę dalej.

„Pomyśl, że jestem w środku. Kręcę się i rozpycham na boki, tak jak lubisz. Czujesz to?”

„ta”

Uch, chyba czuje. Bo ja na pewno.

„To nie twoje palce są w środku. To ja. Chcesz, mogę jeszcze wejść od tyłu”

„Chcę”

„To idź do łazienki. Już”

Dłuższa przerwa. No tak, trzeba wymyślić wymówkę, żeby dali odejść od stołu. Ach, te mieszczańskie konwenanse.

„Jestem”

„Możesz zadzwonić?”

„Nie, wszystko usłyszą”

„Nic nie mów. Zadzwoń, włóż telefon do cipki i zrób nim sobie dobrze, a ja posłucham”

I tak właśnie doszło do naszego pierwszego wspólnego orgazmu. Przez telefon.

***

Nie było żadnego znaku ostrzegawczego. Nic. Po prostu któregoś dnia nie można się było do Jenny dodzwonić. Nie było połączenia, miła automatyczna pani oznajmiła spokojnie, że abonent o takim numerze nie istnieje. Na początku zdziwienie. Potem dławiący gardło strach. Co się dzieje? Wypadek. Kosmici. Kurwa, coś musiało się stać, prawda?

To był nerwowy dzień, powiem szczerze. Nie udało mi się wyjść ani minuty wcześniej, wszyscy ludzie chyba się sprzysięgli, żeby robić sobie krzywdę akurat tego dnia. Karambol – cztery karetki, po drodze dwa zgony, multum papierkowej roboty. Jeden postrzał samobójczy, facet przeżył. A nie powinien, przez niego wszystkie paznokcie zostały obgryzione. Potem jeszcze strzelanina w supermarkecie, jatka na całego, trzeba było sanitariuszom pomagać wnosić ludzi do środka, ślady krwi na podłodze ciągnęły się od drzwi wejściowych aż do sal reanimacyjnych.

W końcu piąta, zmiennik – mrukliwy gość, zagorzały fan Delfinów jak tata, za co obydwu szczerze nienawidzę – stanął w drzwiach, a mnie już nie było. Nie pamiętam ani jednego skrzyżowania, przez jakie przemknęliśmy, ja i mój garbus. Czy były jakieś czerwone światła, matki z dziećmi na rękach uciekające z krzykiem spod kół oszalałego, pędzącego na złamanie karku samochodzika? Nie powiem, bo nie wiem. Dojazd zajął mi dwa razy mniej czasu, niż zwykle. Silnik wyłączony, cisza, a ja siedzę z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy, patrzę i oczom nie mogę uwierzyć. Z kancelarii taty wychodzi Jenny. Żywa. Uśmiechnięta. Radosna. Nie porwały jej ufoludki, nie spadł na nią meteoryt wielkości Statuy Wolności. A co gorsza, nie jest sama. Idzie pod rękę… no nie, słabo mi… z tym wymuskanym gnojkiem, jej przyszłym przeszłym niedoszłym, wstrętnym eks, panem „mam-świetlaną-przyszłość” doktorkiem.

I tyle.

Dużo alkoholu poszło tego dnia.

***

Następne dwa tygodnie spełzły mi na próbach spotkania z Jenny. Nie odbierała telefonów ani w domu, ani w pracy. Nie robiła nic z tego, co zawsze. Klub tenisa, tak przeze mnie zawsze wyśmiewany?

– Niestety, panny McDermott nie było tutaj od jakiegoś czasu – rzuca w słuchawkę recepcjonistka. Znam babę, bywało się tam po moją Jenny kilka razy. – Niestety, nie mogę udzielać informacji na temat ewentualnych rezerwacji, dokonywanych przez naszych klientów. Bardzo mi przykro, żegnam.

Fryzjer? Sorry. Kosmetyczka? Masażystka? Nie, Jennifer nie widział nikt. Ściana.

W końcu udaje mi się dopaść Jenny pod kościołem. Pod kościołem! Ona, która razem ze mną tak się zaśmiewała ze swoich starych, meldujących się co niedziela z wizytą u Pana Boga! No, nieważne. Jest, widzi pordzewiałego volkswagena. Zawahała się, zapewne zastawiając się: podejść czy nie? Podjęła w końcu decyzję, szepnęła coś matce, starej raszpli, ponaciąganej ma twarzy przez wszystkich chirurgów w Miami, i ruszyła w moim kierunku. Stanęła obok samochodu, w którego środku siedziało przestraszone, małe coś, co miało na imię Pat.

– Nie wysiadaj, nie ma po co – powiedziała zimno. Nie ma po co??? – Przepraszam cię, że tak wyszło, ale trudno. Wszystko między nami skończone. Wracam do George’a.

– Ale jak to? – Słabe, co? Na nic więcej nie starczyło mi sił.

– Normalnie. Rozmawiałam z rodzicami, oni tak mnie kochają…

No, bo ja ciebie nie kocham. Wcale. Ale nic nie mówię.

– Z George’em też… rozmawiałam – podjęła po chwili drżącym głosem.

– Tak? – mój głos zabrzmiał oschle, ale tylko dlatego, że zabrakło mi śliny w ustach. – A czemu ze mną tego nie omówiłaś?

– To byłoby bez sensu – rzuciła szybko, gwałtownie. – I tak nie zrozumiesz, z tym swoim anarchistycznym spojrzeniem na świat.

– Anarchistycznym? A może raczej realistycznym? – Pytanie pozostało bez odpowiedzi, więc mówię dalej. – Wydawało mi się, że myślimy podobnie.

– Właśnie! – krzyknęła. – Tobie zawsze coś się wydaje! A tu trzeba wiedzieć, czego się chce, patrzeć na życie z odpowiedzialnością.

– No, teraz brzmisz całkiem jak tatuś-prawnik – sarkazm był niepotrzebny, ale odruchowy. – O ile pamiętam, jeszcze nie tak dawno nie chciałaś nawet myśleć w ten sposób.

– Ale zrozumiałam, że się myliłam – odparowała natychmiast i wtedy dotarło do mnie, że jest już za późno. Nie uda mi się jej przekonać ani teraz, ani za milion lat. Więc nie mówię nic więcej, siedzę tylko i patrzę tępo przez przednią szybę samochodu.

– To nie miało sensu…. Ty, ja… – Jenny podjęła po chwili. – Doszłam do wniosku, że nasz związek nie ma przyszłości. A ja muszę myśleć o przyszłości. O dzieciach.

– Przyszłości? Dzieciach? Co ty w ogóle bredzisz?

– Tak, przyszłości! – krzyknęła. Obejrzała się płochliwie przez ramię, patrząc na limuzynę, przy której niecierpliwiła się jej matka. – Co ty sobie myślisz? Że twoja pensja nam wystarczy? Że ja chcę dziadować? Moi rodzice… nic by mi nie pomogli. A ja nie chcę…

Chwila ciszy.

– Nie chcesz? – Czy ja powiem w końcu coś z sensem? Kocham cię, na przykład? Żyć bez ciebie nie mogę? Cokolwiek?

– Nie. I nie potrafię. Dlatego postanowiłam… postanowiliśmy z George’em wziąć ślub. W maju przyszłego roku. I nie czekaj na zaproszenie.

BUM! I po wszystkim.

***

Może teraz zrozumiecie, że nie można było inaczej. Nie dała o sobie zapomnieć. A wizja George’a i Jenny, razem, wprost wypalała mi mózg. Cierpienie nie do wytrzymania. Wybaczyć, wymazać z pamięci. To nie dla mnie. Ja wprost uwielbiam nurzać się we własnym cierpieniu, zachłystywać się durnymi łzami, alkoholem, żalem. Po co? Nie wiem. Ale inaczej nie mogę.

Okazało się, że mój zmiennik, mrukliwy fan futbolu, miał dojścia. Nie pytał, o co chodzi. Do czego jest mi potrzebna. Po prostu załatwił mi klamkę. Tak się podobno mówi w odpowiednich kręgach. Boki zrywać, klamka. No, ale niech im będzie. Do tego dwa magazynki. Super, jedna wizyta na strzelnicy i obsługa pistoletu w miarę opanowana. Odbezpieczyć. Sprawdzić, czy pocisk jest w komorze. Wymierzyć. Wydech. Nacisnąć spust. Proste, prawda?

Kolejne dwa tygodnie zajęło mi wytropienie apartamentu George’a. Co gorsza, okazało się, że Jenny już u niego zamieszkała. A u mnie przez trzy miesiące nie mogła. Robiło mi się w środku coraz zimniej. Łzy przestały płynąć, alkohol nie pomagał. Została tylko gorycz, bulgocąca gęstą śliną w gardle. Jak się pozbyć tego uczucia? Hm… pomyślmy…

Dzień został wybrany nieprzypadkowo, czwarta miesięcznica naszego pierwszego spotkania. Nocy w motelu.

To był zimny, lutowy wieczór. Obydwoje w domu, wrócili już z pracy. Gruchają sobie pewnie jak dwa zakochane gołąbeczki. Rzygać się chce. Opatulam się szczelniej kurtką i przebiegam ulicę. Na głowie mam czapkę z Domino’s Pizza, pudełko z gorącą zawartością parzy dłoń. W kieszeni czuję ciężar broni.

Recepcjonista popatrzył na mnie, po czym machnął ręką. Ekstra, chyba mam szczerą twarz, haha. Kilka szybkich kroków i widzę drzwi mieszkania doktorka. Naciskam guziczek dzwonka, rozglądając się na boki. Nie chcę, żeby ktoś nam przeszkadzał. Przycisk pod palcem jest mały twardy, całkiem jak twoja łechtaczka, Jenny. Ech, Jenny.

Georgie jest śmiertelnie zdziwiony, widząc mnie za drzwiami. Moja ukochana Colombiana też.

***

Pan, który wygląda bardzo poważnie, patrzy badawczo.

– Witam, jestem sierżant Johnson z Miami Metropolitan Police – mówi powoli, bez emocji. Wskazuje kolegę, stojącego w korytarzu. – A to mój partner, detektyw Finneghan.

Kiwam głową obydwu. Nie ma powodu, by zapominać o uprzejmości.

– Umówmy się, że będzie spokojnie, dobrze? – kontynuuje Johnson, wskazując palcem zaciśnięte na mych nadgarstkach kajdanki. Kiwam głową. Machnięciem dłoni w cudowny sposób ożywia jednego z dwu ponurych gości w mundurach, stojących bez ruchu przy wejściu do pokoju. Złudne poczucie wolności powraca.

– No, słucham. Powiesz nam, jak to było? – pyta policjant-cudotwórca.

– Przyznaję się do winy – odpowiadam. – To ja.

Wzruszenie ramion.

– Dobrze. Wobec tego – Johnson zwraca się do podpierających ścianę mężczyzn – posterunkowy, zabierzcie pannę Patrycję O’Mara na posterunek. Jest oficjalnie oskarżona o podwójne zabójstwo. Nic tu po nas, Finneghan.

Wychodzimy wszyscy z mieszkania, najpierw ja w asyście policjantów, potem detektywi. A za nami, na podłodze, leżą dwa ciała, przykryte czarnym plastikiem.

I tyle, to koniec.

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

To chyba telepatia… właśnie dziś myślałam o tym, żeby namówić Cię na zamieszczenie na blogu tego tekstu.

Gratulacje, napisane wartko, z nerwem – bardzo mi się podobało 🙂

No i proszę, Seaman, mistrz suspensu:) I jaki problem z tagami! Ten, który powinien tu być zepsułby wszystko.

Witam!
Dziękuję za taga (próbowałem stworzyć tag "Inne", bo ten oczywisty nie nadaje się, jak Mefisto słusznie zauważyłeś) i tym bardziej – za zdjęcie. Jak domyślam się, jest za nie odpowiedzialna miłośniczka garbusów 😉

Co do telepatii – well, everything's possible :-)))

Pozdrawiam wszystkich.

Nie, zdjęcie dodał Książę Piekieł 🙂 I nie wiem skąd bierze takie trafne ilustracje, może nam zdradzi…

W związku z zauważeniem kilku błędów w tekście, pozwoliłem sobie zrobić update (zlikwidowałem kilka powtórzeń i dziwacznych sformułowań). To super, że jest taka możliwość…
Pozdrawiam.

Dobra, dobra, a gdzie "Rudowłosa II"? Mam już przygotowaną ilustrację:)

Witaj Mefisto. Tekst już niemal gotowy, ale ostatnie korekty są najtrudniejsze… Musiałem przerobić scenę erotyczną, bo mi się nie podobała. Nie obiecuję kiedy, ale na dniach, na pewno na dniach ją umieszczę. dodam, że będzie o Hejnercie, więc można szukać ilustracji czarodzieja, ale młodego, przystojnego proszę 🙂

Bardzo przyjemny tekst.

Krótki, dopracowany w szczegółach, może niezbyt rozbudowany, ale za to z zaskakującym zakończeniem (dobrze, że nie ma stosownego taga). Istna perełka!

Pozdrawiam
M.A.

Rewelacja! Świetnie napisane! Fantastyczna narracja utrzymująca napięcie aż do ostatniej linijki tekstu. Bardzo lubię Twój styl i tematykę Twoich opowiadań.

To, co w tym tekście urzekło mnie najbardziej, to specyficzna, szorstka narracja, chwilami przypominająca mi monolog głównego bohatera "Sin City".

Natomiast zakończenie – chociaż istotnie zaskakuje nie mniej niż finał "Szóstego zmysłu" – nieco mnie rozczarowało. Powiem tak: opowiadanie podobałoby mi się znacznie bardziej, gdyby zakończyło się przed ostatnimi gwiazdkami ;] Ale i tak zasługuje na piątkę z ogromnym plusem!

Pozdrawiam – Areia Athene

Dobry wieczór!

Dziś w ramach cyklu Retrospektywy przypominamy kolejny klasyczny tekst z początków Najlepszej Erotyki: "Columbianę" Seamana. Mamy nadzieję, że przyciągnie ona nowszych Czytelników NE, a Ci, którzy są z nami od początku z przyjemnością przypomną sobie to zgrabne opowiadanie.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz