Baśń (Smok Wawelski) Brak ocen

20 min. czytania
ColdSmiling, bez tytułu, CC0 1.0

ColdSmiling, bez tytułu, CC0 1.0

Młodzieniec od dłuższej chwili przyglądał się jeleniowi, stojącemu dosłownie kilkanaście metrów od niego. Starał się znaleźć idealną pozycję do strzału. Broń zaczynała mu już nieco ciążyć, chciał mieć jednak pewność, że zakończy łowy jednym wystrzałem. Nieczęsto ostatnio zdarzało mu się upolować jakieś większe zwierzę, a na zające patrzyli już we dworze niezbyt łaskawym okiem. Zależało mu tym bardziej, że zbliżał się czas urodzin dziedzica, podczas których na suto zastawionym stole, nie mogło zabraknąć wolno pieczonego mięsa, ze zwierzęcia bardziej szlachetnego od zwykłego szaraka.

Szczerbinka zgrała się z muszką, delikatnie położył palec na spuście, miał jeszcze tylko postawić pewniej nogę dla zachowania większej stabilności. Pech chciał, że jego stopa trafiła na suchą gałązkę. Głuchy trzask, zaniepokojone zwierzę podniosło głowę. Jeleń był jeszcze młody, ale właśnie z takiego mięso jest najlepsze. Dumnie, choć z dużą dozą nieufności i czujności, rogacz wlepił wzrok w miejsce, z którego doszedł go odgłos łamanego drewna. Może nawet nie dostrzegł młodzieńca, jednak instynkt kazał mu czmychnąć czym prędzej w leśny odmęt. Myśliwy wystrzelił, lecz kula przeszyła z olbrzymią prędkością jedynie liście, ginąc gdzieś w zaroślach.

Znowu to samo, jak tak dalej pójdzie to przyjdzie mi się pożegnać ze służbą we dworze – pomyślał chłopak. Dzień chylił się już ku końcowi, postanowił więc wracać, tym razem z pustymi rękoma. Wolał uniknąć przedzierania się przez nieprzystępną roślinność o zmroku. W tej okolicy nie trudno było trafić na miejsca, w których można było przepaść na zawsze. Droga powrotna do dworu prowadziła wzdłuż brzegu jeziora. Wokół niego rozciągały się zdradliwe bagna. Młodzieniec, co prawda nie znał nikogo, kto zaginałby w tym miejscu, jednak leciwi bywalcy gospody nie raz opowiadali o cudach, prowadzących ludzi na manowce. Chłopak nie należał do strachliwych, jednak uznał, że bezpieczniej będzie nie lekceważyć historii opowiadanych w oberży. Wieczór wolał spędzić razem ze służbą przy kolacji niż opędzać się od komarów, których na bagnach było w brud.

Kiedy młodzieniec mijał jezioro, ostatnie promienie słońca niknącego za lasem malowały taflę wody na złoty kolor. Przyjemny, ciepły wietrzyk delikatnie muskał jej powierzchnię, rodząc niewielkie fale, które zmierzały od środka ku brzegom. Chłopak szybkim krokiem przedzierał się pomiędzy bujną roślinnością, uważając przy stawianiu każdego kroku, by nie trafić na grzęznący, bagnisty teren. Dzieciństwo spędził niedaleko. Surowy zakaz zapuszczania się w rejony jeziora, który ojciec nałożył, gdy tylko ten nauczył się chodzić, do dziś brzęczał mu w głowie, jak gdyby usłyszał go nie dalej, jak wczoraj. Dodatkowo, zdradliwa, ciągle zmieniająca się powierzchnia grzęzawiska sprawiała, że czuł się niepewnie. Nim zgasł ostatni snop słonecznego światła, chłopak stał już na suchym, twardym podłożu, w oddali widząc gościniec. Niebo było przejrzyste, wschodzący księżyc oraz miliardy gwiazd, bez trudu pozwalały odnaleźć się mimo zachodu słońca. Nim odszedł od jeziora usłyszał wraz z lekkim podmuchem cichy śmiech, który objął go od tyłu i niczym wyrafinowana kochanka oplótł całe jego ciało. Odwrócił się, rozejrzał, jednak nie dostrzegł źródła dźwięku. Zawiesił na chwilę wzrok w miejscu, skąd zdawało mu się, że słyszał odgłos, lecz nic nie dojrzawszy, skierował się w stronę drogi do domu. Nie zrobił więcej niż trzy kroki, kiedy słodki chichot znowu rozbrzmiał w jego uszach. Był on z jednej strony bardzo realny, ale z drugiej było w nim coś cudownego, nieziemskiego, fantastycznego. Jak gdyby pochodził od istoty nie z tej ziemi. Młodzieniec skuszony ciekawością jeszcze raz postanowił się odwrócić. Brzegi jeziora zdawały się być jak do tej pory. Chwilę później jednak, gdy poświata księżyca padła na miejsce, gdzie drobne fale rozbijały się o zarośnięty brzeg, chłopak ujrzał młodą kobietę. Stała w białej sukni, widocznej teraz dzięki blademu światłu księżyca na nocnym niebie i uśmiechała się. Znajdowała się daleko od myśliwego, jednak po jeziorze jej cichy chichot niósł się dalej niż można by podejrzewać. Delikatnym skinieniem ręki zaprosiła młodzieńca, by podszedł bliżej.

Myśliwy zamarł na chwilę, nie wiedząc czy to, co widzi jest jawą, czy też marą przywołaną przez ogarniające go po całym dniu zmęczenie. Postać zachęciła go do zbliżenia się raz jeszcze. Chłopak niepomny ostrzeżeń ojca i opowieści bywalców miejscowej gospody postawił pierwszy krok w stronę miejsca, gdzie stała postać w bieli. Księżyc zaszedł za niewielki obłok, który przesuwał się niespiesznie po, nie aż tak ciemnym jeszcze, niebie, a razem z nim znikła też kobieta. Młodzieniec stracił ją z oczu, jak gdyby tylko światło księżyca dawało jej życie lub choćby możliwość istnienia w tym świecie. Podbiegł szybko do miejsca, w którym ją ujrzał. Na brzegu nie było śladu po niewiaście w bieli, ani choćby po tym, że stała w tym miejscu. Myśliwy doskonale umiał rozpoznać ułożenie ziemi i runa, które wskazywałoby na obecność kogokolwiek. Ta kobieta musiała być niezwykle lekka, albo… – pomyślał, lecz nie zdążył dokończyć niewypowiedzianego monologu, kiedy jasny, pełny księżyc znowu zawitał na ciemniejącym niebie. Nie poczuł nawet, kiedy dziewczyna pojawiła się za nim. Przysłoniła mu oczy, jak gdyby chciała się bawić w zgadywanie kim jest. Chłopak uśmiechnął się lekko, pozwalając nieznajomej na zalotną grę.

– Jutro o zmroku, przy starym modrzewiu. Przyjdź mój miły, będę na ciebie czekać – wyszeptała mu słodko prosto do ucha, szybko zabrała ręce i oddaliła się w zarośla. Nim młodzieniec zdążył zorientować się, co się stało, czy choćby odwrócić się i objąć wzrokiem oblaną mrokiem roślinność, szanse na dostrzeżenie kobiety w bieli uciekły, niczym płochliwe zwierze. Cały czas jednak tkwiły mu w głowie jej słodki głos i słowa „mój miły”. Nieczęsto zdarza się, aby obca kobieta w ten sposób zwracała się do młodzieńca. Nie widział jej nawet przez chwilę z bliska, wiedział jednak doskonale gdzie będzie następnego dnia o zmroku. Niepewność sprawiała, że dziewczyna w bieli wydawała mu się jeszcze bardziej nierealna, pociągająca i hipnotyzująca. Coś w środku mówiło mu, że chciałby spędzić choć jeszcze jeden moment przy niej, nawet jeśli znowu nie byłoby mu dane z nią porozmawiać, czy choćby spojrzeć na nią z bliska.

Droga powrotna minęła szybko. Gościniec nie należał do niebezpiecznych, już dawno nie słyszało się o zbójcach, którzy grabiliby podróżnych w tych rejonach, jednak niepokojący mrok, panujący zaledwie parę kroków od zejścia z traktu w głąb gęstwiny sprawiał, że młodzieniec szedł szybko, nie oglądając się za siebie. Ciemne miejsca przywodziły w wyobraźni najróżniejsze wizje, a odgłosy lasu nocą, potrafiły nawet myśliwego przyprawić o szybsze bicie serca i nieprzyjemne dreszcze na plecach. Na końcu lasu widać już było poświatę księżyca, wpadającą niewielkim – z tej odległości – otworem. Miał więc młodzieniec jasno wytyczony cel swojej drogi, jednak pomimo tego, że znał ją doskonale, teraz każdy zakamarek, każdy cień i każdy szelest urastały do rangi wielkiego niebezpieczeństwa; lęku nie tyle realnego, co mocno zakorzenionego w ludzkiej wyobraźni.

Myśliwy z ulgą wyszedł na skraj lasu i zobaczył światło w oknie stojącej nieopodal gospody. Nie zachodził do dworu, tym razem nie miał upolowanego nawet zająca. Skierował się szybkim krokiem do karczmy i już po kilku chwilach minął jej próg.

– Piwa karczmarzu! – krzyknął, siadając przy drewnianym, niedbale ociosanym stole. Na stołku zawiesił strzelbę i torbę.

– Toż to nasz pan myśliwy! – radośnie przywitał gościa znajomy gospodarz. – Jak tam zwierzyna, skora do łowów? – zażartował, widząc, że młodzieniec wraca prosto z lasu z pustymi rękoma.

– Zwierzyna zwierzyną, ale jakie cuda można zobaczyć nad jeziorem! – wykrzyknął chłopak, biorąc pierwszy, duży łyk piwa, przyniesionego przez karczmarza.

Właściciel gospody spoważniał, uśmiech znikł z jego twarzy. Usiadł przy chłopaku i przyciskając kufel do stołu, tym samym nie pozwalając mu podnieść go i się napić, zapytał cichym, przestraszonym głosem:

– Cożeś widział? Mów natychmiast.

– Cożem widział? Kobietę.

– Strzeż się jej jeśli ci życie miłe – wyszeptał z przejęciem karczmarz – bo inaczej jużeś przepadł.

Młodzieniec wziąwszy słowa rozmówcy nie do końca dosłownie, stanął na stołku, wyrwawszy kufel, uniósł go w górę i krzyknął:

– Za radą miłościwie nas goszczącego wznoszę toast! Za wszystkich młodzieńców, którzy przepadli w objęciach kobiet. Ich zdrowie!

W karczmie zapanowała ogólna wesołość. Szczególnie żonaci mężczyźni co raz podnosili kufle odkrzykując „Zdrowie!” i śmiejąc się do siebie nawzajem.

– Takiś hardy młokosie? To niech się dzieje wola nieba. Wspomnisz jednak moje słowa – to mówiąc, oberżysta odszedł. Przez resztę wieczoru nie pokazał się już przy stoliku myśliwego, piwo i jadło każąc nosić służbie i kuchcikom.

Pierwsze, co młodzieniec poczuł o poranku to ból przeszywający całą jego głowę – od skroni aż po potylicę. Piwo, zdawało się nie być mocne, jednak w odpowiedniej, a raczej nieodpowiedniej ilości działało na zmęczone ciało okrutnie, dając na drugi dzień nauczkę i będąc tym samym przestrogą przed kolejnym pijaństwem. Nie potrafił przypomnieć sobie jak skończył się wczorajszy wieczór, jednak miejsce, w którym się znajdował – łóżko w pokoju nad oberżą – wskazywało na to, że ktoś się nim zaopiekował. Czy był to karczmarz czy któryś z jego pomocników – trudno powiedzieć, być może któryś ze znajomych bywalców oberży zlitował się nad pijanym hulaką.

Myśliwy ubrał się i zszedł przed gospodę. Słońce, rażące prosto w oczy, potęgowało przeszywający ból, nękający jego czerep, a każdy krok był zabójczy dla żołądka, który zdawało się, że podchodził do samego gardła. Z początku nie zauważył nikogo przed karczmą. Podszedł do beczki wypełnionej zimną, po nocy, wodą. Zanurzył w niej głowę i pozostał tak chwilę, kojąc kłującego w mózg potwora. Kiedy podniósł się i wytarł z twarzy spływającą strużkami ciecz, dostrzegł siedzącego na stołku przy wejściu oberżystę. Wcześniej, otumaniony efektami nocnej hulanki nie dostrzegł go nawet, kierując się w pierwszej kolejności do miejsca, które miało ukoić ból głowy.

– Widzę, żeś jeszcze żyw – rozpoczął mężczyzna.

– Twoje piwo sprawiło, że niemal wylądowałem po tamtej stronie. Następnym razem, gdy do ciebie zawitam przypomnij mi, abym tyle nie pił.

– Nie moje trunki ci odebrały trzeźwość myślenia, lecz to widziadło, które spotkałeś – kontynuował karczmarz.

– A ty dalej swoje. Mów, co masz do powiedzenia, choć nie wiem czy dzisiaj cię zrozumiem – z bólem w głosie wymamrotał myśliwy.

– A co tu do mówienia. Nie bądź głupi. Nie byłbyś pierwszy i na pewno nie ostatni, który wpadłby w sidła widziadła nad jeziorem. Powiadają, że wabi ono młodych mężczyzn i rozszarpuje ich ciała, pożerając serca.

– Ludzie różne rzeczy mówią. Widział ktoś kiedyś te makabryczne rzeczy? Czy tylko gadają? – ze zniecierpliwieniem odparł chłopak.

– Nie lekceważ wierzeń ludu. W każdym z nich jest mądrość, która pozwala uniknąć zguby – podsumował oberżysta. – Ludzie nie jedno widzieli i nie jedno słyszeli. Było wielu przed nami, którzy opowiadali o tym, co dzieje się na jeziorze. Będą też pewnie i po nas podobni mędrcy. Prawem młodości jest wątpić i szukać własnych dróg, obowiązkiem starych czuć, wierzyć i przestrzegać.

– Dziękuję ci zatem bracie za radę. Pomny twych słów baczył będę na niebezpieczeństwa – zakończył rozmowę młodzieniec.

Dzień minął mu na odpoczynku. Nieprzespaną noc i ciągle dający o sobie znać ból głowy trzeba było uleczyć przed wieczorem. Myśliwy nie chciał by jego miła widziała go w niedyspozycji. Późnym popołudniem ubrał najszykowniejszy strój, jaki tylko posiadał i skierował się w stronę gościńca, wiodącego do lasu. Powietrze w nim było rześkie, lecz promienie słoneczne nie docierały pod kopułę drzew, tworząc głęboki cień wśród zarośli. Był on kojący w upalne dni, jednak czynił las bardziej ponurym. Prócz olbrzymich, starych i bardzo rosłych drzew dominowała w nim roślinność raczej nie lubiąca słońca. Dużo było łodyg, naszpikowanych ostrymi jak brzytwa kolcami, które niczym sztylet skrytobójcy raniły każdą część ciała nieuważnego wędrowca. Gdzieniegdzie w głuszy przebiegała zwierzyna, wydając kwikliwe lub warczące odgłosy. Z pewnością nie były to tylko sarny i zające. Myśliwy bez trudu rozpoznawał odgłosy dzików i wilków, które zagrożone lub wygłodniałe mogły zaatakować człowieka – czy to w obronie młodych, broniąc terytorium, czy też dla zdobycia pożywienia. Każdy inny z pewnością zastanowiłby się czy kontynuować podróż, myśliwy jednak doskonale znał zwyczaje zwierząt – wiedział jak uniknąć ataku, a przynajmniej jak go nie prowokować.

Gdy dotarł do miejsca, w którym schodziło się z gościńca w kierunku jeziora, drogą, przebytą dzień wcześniej, słońce chyliło się już ku zachodowi. Młodzieniec nie widział tego dobrze przez gęste korony starych drzew, jednak coraz większy mrok, wzmożona aktywność zwierząt i owadów, które swoje życie rozpoczynają o zmroku, a także migające złote barwy słońca, odbijającego się od tafli jeziora, jasno sygnalizowały rychłe nadejście nocy. Przyspieszył kroku, nie chcąc się spóźnić. Do pokonania miał jeszcze spory kawałek. Umówił się z kobietą pod starym modrzewiem, który co prawda rósł nieopodal jeziora, ale trzeba było obejść je brzegiem, jeśli podchodziło się do rozlewiska od strony gościńca. No, musisz bardziej uważać, karczmarz zanosiłby się pychą, gdyby jego przestrogi znalazły potwierdzenie – pomyślał, gdy postawił nieprzemyślany krok i noga ugrzęzła mu na chwilę w bagnistej breji. Buta wyczyścił w wodzie i nie tracąc więcej czasu poszedł prosto pod starego iglaka. Dotarł do modrzewia niemal biegnąc. Stanął przy nim, gdy ostatnie promienie słońca ginęły za drzewami okalającymi jezioro. Zapadał właśnie zmrok. Rozejrzał się wokół. Nie dostrzegł nikogo. Usiadł pod drzewem, opierając plecy i głowę o szeroki pień i zapatrzył się na pełny księżyc, który wschodził na jeszcze niebieskim niebie.

– Przyszedłeś! – usłyszał z boku. Odwrócił się w stronę, z której dochodził głos i ujrzał wyczekiwaną kobietę. Podobnie jak dzień wcześniej, teraz też była w bieli. Tym razem mógł podziwiać z bliska jej zjawiskowe piękno. Szata mieniła się w świetle księżyca, dając blask tak oślepiający, że oczy mogły od dłuższego wpatrywania się w nie rozboleć. Jasna, niemal blada twarz odznaczała się ciemnymi wargami i błękitnymi, niczym woda jeziora, oczyma. Było w nich coś szczególnego – spokój tafli, ale i dzikość fal, zdradzana tylko momentami, tak jak i fale jedynie niekiedy mącą powierzchnię wody.

– Jak mógłbym nie przyjść. Zawładnęłaś, pani, moim sercem – z przejęciem odpowiedział myśliwy wstając z ziemi i otrzepując się z igliwia.

– Miły mój. Tak długo na ciebie czekałam – kontynuowała kobieta, podchodząc i muskając swoją zimną i wilgotną dłonią policzek młodzieńca.

– Powiedz jak się tu znalazłaś? Gdzie jest twój dom? Skąd pochodzisz? Nie trzymaj tych tajemnic tylko dla siebie, miła. Chcę wiedzieć o tobie wszystko – myśliwy zasypywał towarzyszkę gradem pytań.

– Czy to ważne miły? Ważne jest tylko tu i teraz, ważna jest ta chwila, kiedy dwoje ludzi spogląda sobie w oczy i serca, cieszy się swoją obecnością, żywi nadzieją, poi natchnieniem.

– Ludzie gadają, abym uważał na wszystko, co może mnie spotkać nad jeziorem. Skąd mam wiedzieć, czyś ty nie zjawa, czyś ty nie nimfa, prowadząca ludzi na manowce?

– Tego nie wiesz mój miły – roześmiała się – a gdybym była jedną z tych najad, które ciągną na zgubę, wplątują w nieprzyjazne pnącza, topią w bagnie? To co wtedy, mój miły? Czy przyszedłbyś szukać mnie tutaj? – mówiąc to spoglądała w światło księżyca, jak gdyby jej słowa kierowane były do niego, a nie do młodzieńca.

– Ach, wybacz. Tyś mi miła boś piękna, boś cudem. Ty mogłabyś być nawet szatana córką. W oczach twych widzę miłość i dobroć. Nie to jest ważne, lecz być razem z tobą – myśliwy silił się na doniosłe słowa, podkreślające jego zaangażowanie. Pragnął, aby dziewczyna widziała w nim więcej niźli przyjaciela, pragnął, by widziała w nim kochanka. Podszedł do niej od tyłu, objął w pasie i przytulił do siebie. Nie protestowała.

– Miłość jest piękna, jak ten księżyc, który jest świadkiem naszego spotkania. Miły młodzieńcze, czyś ty miłością zwabiony przyszedłeś do mnie?

– Tylko miłością o pani. Kocham uczciwie, uwielbiam ciebie, pieścisz me zmysły swą obecnością. Ach, jakże chciałbym być z tobą, zanurzyć się w głębi twej duszy, poczuć ciepło i wilgoć twojego serca.

– Przemyśl o miły, przemyśl to dobrze. Co ciebie tutaj do mnie sprowadza. Czy to miłość, czyś pożądliwy. Ofiarować ci mogę szczęśliwe życie, jeśliś uczciwy. Przemyśl to dobrze. Tu, spotykajmy sie przy modrzewiu, jeśli pokochasz szczerze, oddam ci swoje życie.

Położyła dłoń na jego rozpalonym policzku. Chciał ją pocałować, lecz usłyszał trzaśnięcie gałązki za plecami, odwrócił się na kilka chwil, lustrując to, co działo się za nim, a kiedy spojrzał znowu w stronę jeziora ujrzał tylko taflę, odbijającą światło miesiąca. Dziewczyny już nie było. Znowu uciekła, zwinna niczym sarna.

Zrezygnowany, skierował się w stronę domu. Spotkanie z kobietą w bieli pozostawiło jednak na nim ślad w postaci podniecenia, które dawało o sobie znać gdzieś w podbrzuszu.

Przedzierał się przez zarośla i nieprzyjazne pnącza. W duchu i nie tylko pobudzony, wiedząc, że jego celem jest zdobycie dziewczyny w bieli – jej serca i …

W miejscu, gdzie przeprawić się trzeba było bezpośrednio przy jeziorze ujrzał kolejne dziwo. Postać niemal całkowicie zanurzona w wodzie zdawało się, że obserwuje go już jakiś czas. Teraz jednak pchnięta przez jakąś siłę dała się dostrzec w toni jeziora. Podążała za młodzieńcem, płynąc już dłuższą chwilę wzdłuż brzegu, nieco od niego oddalona. Wyraźnie go obserwowała. Przystanął i zawołał:

– Kim jesteś?

– Wszystkim i nikim. Zależy kim chcesz bym była dla ciebie – roześmiała się i chlapnęła wodą w stronę brzegu.

– Jesteś zjawą, rusałką?

– Wiesz, że gdybym była to już byś pewnie nie opuścił jeziora. Żyjesz jeszcze, zatem może jestem córką młynarza lub figlarną panną ze dworu – kokietowała kobieta w wodzie.

– Cóż robisz w wodzie o tej porze? – zapytał młodzieniec.

– Bawię się, ot co. Choć na razie niestety sama. Może przyłączysz się do mnie, myśliwcze?

– Bywaj zdrowa. Wracam od lubej, nie w głowie mi takie harce – powiedział, zachowując honor. Nie przystało zachowywać się w taki sposób, jaki chodził mu po głowie. Swędzenie w spodniach jednak wyraźnie wskazywało na to, że jego pragnienia nie są zaspokojone.

– Bywaj zatem, myśliwcze. I do zobaczenia – roześmiała się i zniknęła w ciemnej toni.

Spotykali się tak wieczorami myśliwy i kobieta w bieli, sycąc oczy i dusze swoją obecnością. W dziewczynie budziło się zaufanie, w młodzieńcu wzrastało pożądanie. Z każdym widzeniem czuł ogarniającą go euforię, która nie znajdowała ujścia. Wracał tedy nocą do karczmy i swoją energię pożytkował na opróżnianiu kolejnych kufli złotego trunku. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego dziewczyna, której nie jest obojętny nie pozwala mu na więcej. Przecież kocha ją i pragnie szczerze – myślał. Nie wiedział o niej nadal nic, poza tym, gdzie ją spotkać. Nie było to ważne. Zapatrzony w obiekt swoich westchnień czuł tylko, jak wzbiera w nim chęć zdobycia, zawładnięcia jej… ciałem.

Od pełni do nowiu, od nowiu do pełni, a kiedy miesiąc minął i nagi księżyc świecił ponownie w pełnej krasie, młodzieniec postanowił dłużej nie czekać.

– Witaj miły – usłyszał, kiedy się spotkali.

– Witaj ukochana.

– Co cię trapi, czemuś smutny, gdzie błądzą twe myśli, kochany? – słysząc ton jego przywitania, dziewczyna bezbłędnie rozpoznała nastrój  myśliwego.

– Z otwartym sercem do ciebie przychodzę, lecz ty mi nie ufasz, nie dajesz spełnienia. Jakże mam zatem wierzyć twym słowom, twym obietnicom… twojej miłości? Gdzie jej dowód, miła? Zwodzisz mnie jedynie, igrając z uczuciem! – Młodzieniec czuł, że ta rozmowa to droga bez odwrotu, zaślepiony podnieceniem i zwierzęcą żądzą starał się podejść swą lubą, wymusić na niej oddanie tego, czego oczekiwał.

– Rozumiem cię miły. Pomnij jednak, na mój honor.

– Czym jest honor wobec prawdziwej miłości – ciągnął swą perfidną grę myśliwy.

– Nie mogę, choćbym chciała mój miły młodzieńcu. Pamiętam ja przestrogi ojca mego o mężczyznach, co jak słowiki śpiewają, czułymi słówkami wabiąc do swych domostw. Tam przemieniają się w lisy i wilki. Skąd ja mam wiedzieć miły żeś ty jeno słowikiem? Boję się, boję o swoje życie, miłuję, lecz jak mam być pewna twych uczuć i zamiarów? Jak mam wierzyć, gdyś zaślepiony własnym podnieceniem.

Młodzieniec czując, że nie jest dziewczynie obojętny, widząc jej urodę i pragnąc jej ciała przyklęknął, wbił palce w piasek, podniósł go w zaciśniętej pięści i wzywając piekielne potęgi na świadka, przed obliczem księżyca i ukochanej złożył uroczystą przysięgę wierności i miłości. Wierzył w to, że ten gest pozwoli mu posiąść dziewczynę w bieli. Kobieta uklękła przy nim, objęła z całych sił i ucałowała w policzek. Poczuł jak od tej bliskości wzbiera w nim żądza. Zapach lubej, rześki i wilgotny niczym poranna rosa pobudził jego zmysły. Przycisnął dziewczynę do siebie i jął całować po ustach, policzkach, karku. Macał i ściskał nieprzyzwoicie i natarczywie. Coraz bardziej napastliwe i jednoznaczne gesty nie pozostawiały złudzeń, co do jego zamiarów. Przez materiał spodni dało się wyczuć, że jest już gotowy do okazania lubej swojej „miłości”. Ta odepchnęła go z ogromną siłą, która aż dziw bierze, że mogła drzemać w kobiecych dłoniach i wykrzyknęła:

– Opanuj chuć młodzieńcze, opanuj pożądanie. Jam twoja w duchu, nie w ciele jeszcze. Na to poczekać ci przyjdzie. Czas to nie dobry na takie rzeczy. Lecz radzę ci miły, bądź pomny złożonej przysięgi.

Dochowaj, strzelcze, to moja rada:

Bo kto przysięgę naruszy,

Ach, biada jemu, za życia biada!

I biada jego złej duszy!

Wymówiwszy słowa klątwy zniknęła tak nagle, jak zwykła pojawiać się wraz z nadejściem księżyca. Młodzieniec dostrzegł ją kilkadziesiąt metrów dalej jak stała, wpatrując się w niego na brzegu jeziora. Pobiegł tam czym prędzej, lecz gdy miał już złapać swoją ukochaną, ta kolejny raz rozpłynęła się w powietrzu. Przez chwilę jeszcze widział, jak pojawia się gdzieś nad brzegiem jeziora, coraz bardziej oddalając się od niego. W końcu został sam.

Zrezygnowany, zły i rozochocony skierował się w stronę gościńca. Do przejścia miał jeszcze spory kawałek wzdłuż brzegu jeziora. Idąc potykał się co chwilę o wystające korzenie i poplątane bluszcze, utrudniające spokojną wędrówkę. Przeklinał w duchu i na głos postępek kobiety. Czuł ogromne napięcie, które liczył, że uda mu się rozładować, korzystając z wdzięków lubej. Nie rozumiał co złego było w tym, że chce zdobyć dziewczynę, której przysięgał miłość. Przecież tego chciała – myślał.  Nienajlepszy nastrój dodatkowo nie pomagał w bezpiecznej podróży. Księżyc, który już wcześniej schował się za gęstą chmurą ani trochę nie oświetlał drogi powrotnej.

Dochodził już niemal do bagien, kiedy wpatrzony w ziemię, uważając teraz, by nie zakończyć żywota w błocie, usłyszał niesiony wraz z wiatrem, po wodnej tafli, kobiecy głos.

– Myśliwcze! Myśliwcze wspaniały!

Spojrzał w kierunku jeziora i ujrzał wynurzającą się  spod wody głowę. Początkowo postać wynurzyła tylko tyle, by odsłonić ciemne, zmysłowe oczy i zdawało się, długie włosy, całe mokre – przylegające do głowy, opadające dalej i kończące się nie wiadomo jak głęboko. Rozpoznał kobietę, którą spotkał pierwszego dnia, kiedy było mu dane rozmawiać z dziewczyną w bieli. Chwilę później ujrzał pełne, krwiste usta. Zaciekawił się chłopak tym cudem, które wynurzało się z jeziora. Kobieta w wodzie poruszyła się. Jej ciało nie napotykało oporu wody, nie pojawiała się teraz najmniejsza fala, a jednak odległość między nimi malała. Z każdą sekundą zbliżała się powoli, ukazując nad powierzchnią wody kolejny fragment swego smukłego ciała.

– Przyznaj się kim jesteś!? – krzyknął w stronę jeziora młodzieniec.

– Jestem tą, która zaspokoi twoje żądzę. Jestem tą, która pokaże ci jak to jest być z prawdziwą kobietą. Jestem tą, która da ci to, czego nie chciała dać inna. Czyż nie tego ci w tej chwili trzeba? Podejdź do mnie wspaniały – kusiła.

Chłopak zrobił krok w stronę jeziora, zawahał się jednak. Nie potrafił odpowiedzieć sobie, czy to on zrobił krok, czy jakaś niewidzialna siła, stojąca za nim, lub mieszkająca w jego spodniach pchnęła go do przodu. Czuł mrowienie w kroku, czuł wzbierające pożądanie. Zatrzymał się jednak i wspomniał kobietę w bieli. Zamyślił się. W jego duszy trwała zażarta walka pomiędzy ideałem, z którym spotykał się pod modrzewiem, a diabelsko przyjemnym uczuciem zbliżającego się zaspokojenia, jeśli tylko zrobi kilka kroków w przód.

– Nie każ się prosić myśliwcze – nawoływała, wynurzając z wody swoje nagie piersi, ukazując płaski brzuch i wzgórek Wenery, który znajdując się na krawędzi wody i powietrza co i rusz łaskotany był lekkimi falami, odsłaniającymi i zakrywającymi przed oczami ciekawskich to, co miała najintymniejszego. -Czyżbym ci się nie podobała, czyż nie tego pragniesz? Chodź do mnie kochanku. Daj nam obojgu rozkosz – zebrała włosy i odrzuciła je na plecy ukazując jędrne, młode piersi w pełnej krasie. Przesunęła po nich dłońmi, kierując swe ręce następnie w dół, przez brzuch w stronę kobiecości. – Nie każ się prosić myśliwcze. Kto jak nie ja spełni wszystkie twoje fantazje, zaspokoi chuć, rozsadzającą twoje spodnie.

Młodzieniec rzeczywiście poczuł, że jego męskość napięta jest do granic możliwości, znacznie odznaczając się na materiale. Zrobił pierwszy krok w jezioro. Poczuł, że jego noga grzęźnie lekko w płytkim jeszcze dnie. Bez trudu mógł ją jednak uwolnić. Czuł, jakby bujna, podwodna roślinność jeziora oplatała jego nogi i pomagała wydostać się im z mułu. Nawet natura pomaga w dążeniach do spełnienia, nie godzi się jej sprzeciwiać – pomyślał, uzasadniając przed samym sobą niewierność, jakiej się dopuszczał. Zrobił drugi i trzeci krok. Za nimi czwarty, piąty i kolejne. Coraz bardziej zanurzając się w toni, zbliżał się do tej, która miała mu za chwilę sprawić ogromną przyjemność. Kiedy stracił grunt, czuł rośliny pomagające mu unosić się na powierzchni. Wszystko by tylko być z nieziemską kochanką. Wyciągnęli ręce, aby dotyk mógł połączyć ich jak najszybciej. Gdy poczuł delikatność jej skóry na swojej dłoni, kobieta uśmiechnęła się do niego. Złapała mocniej jego rękę i poprowadziła w nieco głębszy rejon jeziora.

– Chodź ze mną. Wprowadzę cię do świata rozkoszy, których nie znasz. Dam ci to, na co zasługujesz. Dotknęła jego policzka i pocałowała namiętnie w usta. Czuł na jej wargach i języku smak wody. Było w nim też coś obezwładniającego, hipnotyzującego, coś co sprawiało, że chciał być już z nią bez względu na to, co dzieje się ze światem. Od tego pocałunku wyostrzyły się wszystkie jego zmysły. Był w stanie usłyszeć każdy szelest jeziora i dostrzec każdą gwiazdę na niebie. Chwilę później odsłoniła mu swoją szyję, pozwalając na łapczywe pocałunki, dotykanie nagich piersi, kąsanie i ściskanie.

– Widziałam, że tego pragniesz. Mogę ci to dać. Mogę dać ci wszystko, czego zechcesz. Bierz wszystko, na co masz ochotę. W jej oczach była żądza. Myśliwy jednak, na swoje nieszczęście, nie wiedział jeszcze, jaki to jej rodzaj.

Poczuł, że kochanka zsuwa spodnie z jego pośladków, jednocześnie uwalniając nabrzmiałą do granic możliwości męskość. Dotknęła jej dłonią, tak mu się przynajmniej zdawało. Delikatny ruch był niczym muśnięcie prądu wodnego po wrażliwym ciele. Uśmiechnęła się i oplotła jego ciało nogami, mocno nadziewając się na sterczący miecz. Jęknął z rozkoszy, a jego głos niósł się po tafli, nawet w najodleglejsze zakamarki jeziora, informując świat o scenie, która dokonywała się między kochankami. Kobieta lubieżnie patrzyła w jego oczy, czekała na ruch, czekała na to, co miało się zaraz zadziać. Zaczął powoli. Falowali lekko, mącąc spokój na jeziorze. Nieobecny w rozkoszy nie poczuł jak zaczęli powoli się obracać wokół osi splecionych ciał i oddalać się od bezpiecznego brzegu. Wraz z przyspieszaniem wirowania, ruszał się bezwiednie w ciele upiornej kochanki, przytulony  do jej pełnych piersi. Nie potrafił rozpoznać, czy to świat wiruje, czy to ekstaza, którą dawała mu dziewczyna sprawia, że kręci mu się w głowie. Ta tylko przyciskała jego głowę do nagiego ciała, wyczekując upragnionego finiszu. Trzymając dłoń na jego włosach, gładziła je delikatnie, szeptem mówiąc mu, jakim jest wspaniałym kochankiem. Niedługo potem po całym jeziorze rozszedł się ekstatyczny krzyk. Młodzieniec wytryskiwał kolejne porcje lepkiego nasienia bezpośrednio do wnętrza swojej wodnej kochanki. Kobieta nadal zaciskała mocno oplecione nogi na jego lędźwiach, tuląc zdyszanego myśliwego do swego ciała. Nadal wirowali, zdawało się, że coraz nawet szybciej. Opadnięty z sił myśliwy spoczywał na piersiach dziewczyny, czując, że jej nogi nadal oplatają go w mocnym uścisku.

Ciężko sapiąc, chłopak nie zauważył nawet kiedy księżyc znów pojawił się na firmamencie. Kochanka zbliżyła wargi do jego ucha i wyszeptała:

A gdzie przysięga? gdzie moja rada?

Wszak kto przysięgę naruszy,

Ach, biada jemu, za życia biada!

I biada jego złej duszy!

Myśliwy słysząc znajomy głos, powtarzający słowa klątwy oderwał głowę od ciała, które chwilę wcześniej dawało mu tyle przyjemności i zamarł. Teraz, w świetle księżyca bezbłędnie rozpoznał błękitne, jak woda jeziora, oczy, jasne lice i ciemne wargi. Twarz kobiety wyrażała jedynie złość i pogardę dla niewiernego. Jego luba zacisnęła jeszcze mocniej swoje nogi na jego ciele. Poczuł szczęk kości, które miażdżone przez ogromną siłę nimfy nie pozwalały mu się oderwać i uciec.  Młodzieniec miał wrażenie, jak gdyby całą dolną część jego ciała ciasno owijały wodorosty i podwodna roślinność. Nie pomagały one teraz już w niczym. Krępowały go, dusiły i wciągały pod wodę. Spojrzał w kierunku brzegu. Byli od niego daleko. W ekstazie nie pomyślał, że upiór odciągnął go od bezpiecznych rejonów, gdzie mógł złapać grunt pod nogami.

Wirowali z ogromną prędkością. Fale rozchodziły się od ich splecionych ciał, woda rozstępowała się tworząc korytarz, prowadzący w głębinę. Nie było prawdą, jakoby nimfy i rusałki rozdzierały ciała i pożerały serca sprowadzonych na manowce młodzieńców. Myśliwy teraz sam na swojej skórze mógł przekonać się, że robiły one zgoła coś innego. Wciągany w toń, miażdżony uściskiem kobiety czuł, że gdy dotrą do dna jeziora, to zostanie już tam na zawsze – uwięziony w mule, pod kamieniem lub opleciony gęstą roślinnością.

– Dlaczego to robisz, potworze! – zdążył krzyknąć. Odpowiedział mu stłumiony wodą znajomy głos:

 Ach, biada tobie, za życia biada!

I biada twojej złej duszy!

Czerwone usta potwora przywarły mocno do warg młodzieńca. Teraz w jego agonii to ona przeżywała rozkosz. Ekstatyczne odgłosy tłumione były przez wzburzoną, i wirującą wodę. Nimfa wysysała życie ze swojego kochanka, ciągnąć go jednocześnie na dno. Spełnienia doznała w momencie, gdy dotknęli grząskiego mułu. Puściła ciało bez życia, a wodorosty natychmiast szczelnie je oplotły, nie pozwalając na wypłynięcie. Przymknęła oczy, rozchyliła usta – wyleciało z nich ostatnie tchnienie myśliwego, unosząc się ku powierzchni. Chwilę później dotarło do tafli jeziora i jedynie niewielki, trwający chwilę bulgot poinformował świat o śmierci młodzieńca.

Ciało chłopaka zginęło w odmętach. Jego dusza na tysiąclecia została za niewierność skazana na tułanie się pomiędzy starym modrzewiem a bagnami otaczającymi Świteź. Ponoć gdy ktoś zapuści się w okolice jeziora w trakcie pełni księżyca to może usłyszeć szlochanie niewiernego, żałującego swojego grzechu lub też zobaczyć wiry na jeziorze, wciągające wszystko co znajduje się wokół nich. Jeśli oczywiście wcześniej nie zginie, wciągnięty przez zdradliwe bagna. Kim była dziewczyna, zapytacie? Tego nikt nie wie po dziś dzień.

Opowiadanie oparto na motywach oraz wykorzystano w nim fragmenty ballady Adama Mickiewicza – Świtezianka

*

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

W podstawówce strasznie nie lubiłam tej ballady,okropnie mnie męczyła przez kilka lekcji (tyle lat minęło a jeszcze to pamiętam!) ale to opowiadanie mimo mojej awersji do Świtezianki nie wzbudziło we mnie negatywnych emocji, ba nawet mi się podobało 🙂 lubię takie baśnowe twory 🙂
Nttt

A ja Świtezianke bardzo lubie, a dzięki twojemu opowiadaniu drogi Smoku lubić będę bardziej 🙂

Po raz kolejny powtarzam, że lubie czytać twoje opowiadania, są tak ( kurcze nie wiem jak to napisać :)) zmysłowym językiem napisane, że wciągają nieziemsko 🙂

~Cam

Podoba mi się zdanie: "Myśliwy słysząc znajomy głos, powtarzający słowa klątwy oderwał głowę od ciała, które chwilę wcześniej dawało mu tyle przyjemności i zamarł." Autentycznie tak się wyczułam, że widziałam już, jak myśliwy odrywa kochance głowę 😉

Jak milutko – baśń.
Jeszcze milej – w oparciu o lubianego przeze mnie Mickiewicza.
I bardzo ładnie zachowana forma baśni.
Szkoda tylko, że nijak nie mogę się przekonać do Twojego pisania, Smoku. No próbowałam i nie mogę. :c Nie czuję w nim lekkości ani swobody. Ale przy takim tytule oprzeć się nie mogłam i przeczytać musiałam. 😉

Siostra.

Odpiszę jednym komentarzem, mam nadzieję, że się nie pogniewacie.
Dziękuję za wszystkie miłe słowa oraz niewinne przytyki.

Nttt, jak można męczyć balladą? Ja rozumiem, że pewne tematy trzeba omówić, ale w gruncie rzeczy wydaje mi się, że to nie jest najbardziej męczący utwór jaki omawia się w szkołach różnej maści. Tak czy siak cieszę się, że mogłem choć trochę zatrzeć negatywne wspomnienia ze szkolnej traumy 😀

Cam, musisz porozmawiać z Siostrą, może wypracujecie jakąś wspólną wersję tego mojego pisania i języka 😀
Niemniej jednak bardzo dziękuję za miłe słowa. Takie komentarze zachęcają do dalszego pisania.

Anonimie, dziękuję za zwrócenie uwagi, choć wydaje mi się (ale to oczywiście tylko moje, subiektywne zdanie), że wyrwane z kontekstu rzeczywiście może nieco razić. Czytane w tekście, kiedy wcześniej wspominam o tym, że myśliwy położył głowę na piersiach nimfy nie jest już taką wielką niedoskonałością. Myślę, że temu zdaniu daleko do "Gospodynie doiła krowę i ryczała wniebogłosy" 🙂

Weź tu dogódź autorze czytelnikom, no nie da się, po prostu się nie da :D.
Siostro, przykro mi, żem nie trafił w Twe gusta. Opowiadanie, poza początkiem pisało mi się i lekko i swobodnie. Acz nie wszystkim musi się podobać – takie prawo czytelnika, aby skrytykować. Wyniosę z tego na przyszłość ważną naukę. Może kolejne opowiadanie bardziej przypadnie Ci do gustu 😀

Pozdrawiam wszystkich poświątecznie
Smok

No ja nie wiem, czy się nie pogniewam za zbiorowy komentarz. 😉

Wiesz, Smoku, to nie, że tylko to opowiadanie. Również większość tekstów o Edwardzie takie odczucia we mnie wywoływała (że brak lekkości). Ale przecież nie każdy styl tworzenia się podobać musi. 😉
A następną bajkę czy baśń przeczytam na pewno!

Siostra.

A mi sie właście czyta genialnie… Strasznie lubie taki styl pisania. Brak lekkości?!?! Niezgadzam się, dla mnie lekko pisane opowiadanie to taka błachostka do przeczytania szybko i bez wczucia się. Smok pisze bardzo przemyślanie ( przynajmniej ja mam takie wrażenie czytając), bardzo (jak już wspominałam ) zmysłowo. Ja uwielbiam 🙂
Ale może ja stara już jestem i się nie znam 🙂

~Cam

Ps. Za zbiorową odpowiedź się focham 🙂
Żartuje oczywiście. Czekam niecierpliwie na kolejne teksty 🙂

Ale one się fochują, te czytelniczki 😀

Siostro, pod choinką znalazłem przepastną (niemal 1000 stron dużego formatu) księgę, zbierającą wszystkie baśnie braci Grimm. Myślę zatem, że materiał-baza do kolejnych tego typu opowiadań jest solidny. Muszę tylko pomyśleć, jak przerobić krojenie dziewic na kawałki i posypywanie ich ciał solą, odcinanie dzieciom głów, a potem robienie z nich gulaszu i nabijanie głów młodych mężczyzn na pal przerobić na erotykę 😀

~Cam, dziękuję 😉

Takie te baby fochliwe. :d

O jeżu, ale cudny prezent (nie, że moja książeczka cudna nie była – o męskich kurwach, ciotach w dodatku). Z obrazkami? I w jakich baśniach takie scenki znaleźć? Bo przeczytałam tę stronę, którą na forum podałeś i nie było takich smakowitych fragmentów. :c
A nie, tę z odciętą głową i gulaszem znalazłam. 😀
I ja już tam mam pomysł na te głowy mężczyzn na palach. :>

Siostra.

Głowy na palach to baśń "Świnka morska". Nie ma jej na tej stronie. Tzn. jest w spisie, ale nie ma treści. Gulasz z dziecka to "Jałowiec/Krzew jałowca" – różnie jest tłumaczone, a cięcie dziewczyn na kawałki i sypanie solą to "Narzeczona mordercy) – występuje też jako "Narzeczona zbója". Czytam dalej i jak pojawi się coś równie ciekawego to nie omieszkam o tym dać znać.

Bo babeczki fochliwe są 🙂

Kurde to teraz to mnie zaintrygowałeś z tą książką. Już nie mogę się doczekać jak to przerobisz.

Siortro też mam kilka pomysłów na te głowy mężczyzn na palach 🙂

~Cam

Oj baby,
a Wam tylko męskie łby na palach w głowie 😛

Oj Smoku nie piernicz, nie tylko męskie łby nam w głowach, co innego także 🙂

~Cam

Lekko napisane. Temat ogólnie znany nie tylko że Świtezianki ale z różnych podań o rusałkach , wodnicach , nimfach nie tylko polskich ale i innych narodów. Temat wg mnie trudny bo Autor prochu nie wymyśli przy tylu wersjach. Pozdrawiam

Napisz komentarz