Selfie (seaman)  4.33/5 (3)

22 min. czytania
selfie2

Caroline Madison, Radoslaw Pujan, „Love the camera”, CC BY-NC-ND 3.0

Pierwszy wpis, 16 września

Dziwnie się czuję. Siedzę przed komputerem i klepię w klawisze, pisząc pierwszy pamiętnik w życiu. No, powiedzmy że pamiętnik. Blog raczej, ale to nieważne. Kiedyś było inaczej, każda dziewczyna miała sekretny zeszyt i wklejała doń zdjęcia uwielbianych idoli. Wypisywała tam wiersze do ukochanego, który, co oczywiste, nawet nie wiedział, że nim jest. Tak było, zanim pojawił się facebook, gimbaza i tumblr. Przed erą komórek i telewizji trójwymiarowej. Przynajmniej według tego, co opowiadała mi mama.

Teraz… dziewczyny nie mają czasu na takie pierdoły.

Są zbyt zajęte imprezami, zaliczaniem kolesi, wypadami na szoping. Inny świat. Mój świat. Wyrosłam z telefonem w dłoni, w czasach, w których bajki lecą w telewizji niemal przez całą dobę, dzieciaki dostają na komunię komputer, a przerażeni rodzice pocą się na myśl, co tu kupić ukochanej dziecince na urodziny. Nie dlatego, że nic nie można w sklepach znaleźć. Problemem jest fakt, że maleństwo ma już wszelkie możliwe lalki, szczekające pieski, iPhone’a i stertę firmowych ciuchów z najnowszej kolekcji.
Czy to źle? Nie wiem. Nie potrafię tego ocenić, bo się z tym wychowałam. To moje życie, nie znam innego i nie jestem w stanie spojrzeć na nie z boku. Ale mi z tym dobrze. Nie mogę kłamać tutaj, w tym miejscu, na pierwszej stronie własnego pamiętnika. I co z tego, że elektronicznego? To już, kurwa, najmniejszy problem.

No, i masz. Miałam nie przeklinać, nie tutaj. Trudno, jutro na pewno wykasuję wszystko, co napisałam i zacznę od nowa. Dzień świstaka.

Nieważne. Jestem zmęczona, literki skaczą mi przed oczyma, które niemiłosiernie się kleją. Sesja w toku, uczyć się nie chce, a do tego mnóstwo zobowiązań na głowie. No i co z tego, że dających przyjemność? Nie ukrywam, uwielbiam ten moment, gdy w kamerce zapala się czerwona lampka i mogę stać się, kim tylko chcę. To uczucie władzy, zdolność manipulowania oglądającymi mnie facetami… kocham to. Ale męczy i tak. Człowiek pada na twarz.

Znowu blablam bez sensu. Późno już, muszę iść spać. Śmieszy mnie tylko fakt, że cały ten cyrk zaczął się od jednego zdjęcia. Gdybym wiedziała, że tak się to wszystko potoczy… To co? Na pewno zrobiłabym to jeszcze raz. Wrzuciłabym fotę na naszą klasę, tak jak dwa lata temu. Bo za nic w świecie nie zrezygnuję z tej władzy, jaką dzięki internetowi mam nad sponsorami.

Śmiech na sali, wszystko przez jedno głupie selfie. Wiem. Mam pomysł. Mój kochany pamiętniczku, nie będę w tym miejscu zapisywała teraźniejszości. Przynajmniej nie zawsze. Zacznę tak, jak należy. Od początku. Lol, ale jestem zajebista. Prawdziwa ze mnie Grochola.

Dobra, jutro sobie powspominam. Jak to było z moim pierwszym selfie. Ale będzie beka.

Drugi wpis, 23 września

Miało być jutro, a wyszło jak zawsze. Nie, wróć. Nie tak chciałam zacząć. Przecież na początku powinnam napisać te magiczne słowa… Wobec tego lecimy: ukochany pamiętniczku! Lol… Cicho bądź dziewczyno, trzymaj się konwencji. Dobra, jeszcze raz, tym razem od akapitu.

Mój kochany pamiętniczku, przepraszam, że nie zaglądałam do ciebie wcześniej, tak jak obiecywałam. Życie, rozumiesz. Chociaż raczej nie rozumiesz, bo przecież jesteś tylko plikiem bitów czy czego tam jeszcze. Znowu to samo, zbaczam z założonego szlaku. Szybko dziewczyno, wracaj na bezpieczne drogi.

Pamiętniczku (uff, ile jeszcze razy będę to pisała?), pozwól, że się przedstawię. Na imię mi Kamila, ale od zawsze wszyscy mówią na mnie Nika. Mam dwadzieścia lat i jestem już chyba za stara na spisywanie wspomnień, ale traktuję ciebie, moja ty biblioteko bitów, jak prywatnego, osobistego spowiednika. Który, zgodnie z zapewnieniami jednego z moich przyszłych-przeszłych-niedoszłych jest na stówę tylko mój i całkowicie bezpieczny. Broniony hasłami, kodami, szyframi, sama nie wiem, czym jeszcze. Ustawiał mi to kilka dni temu, chociaż nie jestem pewna, czy całkowicie skupiał się na robocie, bo cały czas zerkał w moim kierunku. Cóż, pewnie jeszcze zakochany. Co ja w nim widziałam wtedy, dwa lata temu, gdy o mały włos nie zostaliśmy parą? Nawet w tej chwili czuję ulgę na samo wspomnienie jego informatycznych, wytartych sztruksów (w ogóle kto dziś nosi sztruksy? Są takie… niewyjściowe, lol), tłustej, długiej grzywki i bladego lica. A wydawał mi się taki inteligentny. Cóż, na szczęście w ostatnim momencie przejrzałam na oczy i użyłam tego najgorszego ze wszystkich określeń: przyjaciele. Haha, ale byłam okrutna.

Kurwa, znowu zbaczam z tematu. Przecież miałam pisać o czymś zupełnie innym. O początku mojej… kariery. Dobra, z braku lepszego słowa może być i tak. Chociaż to przecież w sumie bezsensowne określenie, bo kariera wiąże się z pracą, pieniędzmi i dorosłością. A ja jestem młoda, niezależna i po prostu dobrze się bawię. A że przy tym skapnie mi małe co nieco? Przecież nie sposób odmówić! No, spoko, początek.

Dwa lata temu, Boże, jak dawno. Właśnie rozpoczęły się wakacje, dopiero co dowiedziałam się, że zdałam na studia (wydział zarządzania – nieźle, co?), Kaja piszczała z radości, bo przyjęli ją na socjologię, i wszystko było piękne. Starzy pojechali na weekend na działkę za miasto i miałyśmy chatę tylko dla siebie. Kupiłyśmy alko, trochę trawy i wieczór wyglądał różowo jeszcze, nim się rozpoczął. Ale, ale, przecież nawet nie wiesz jeszcze, ukochany pamiętniczku, kim jest Kaja. To moja najlepsza kumpela, znamy się już całą wieczność, czyli od pierwszej klasy gimbazjum, i niejeden numer razem wykręciłyśmy. Wspólnie jarałyśmy pierwsze jointy, piłyśmy dziewiczą wódkę z tej samej butelki i nawet zakochałyśmy się w tym samym facecie. Na szczęście wszystko zostało wyjaśnione i nigdy już żadna tego typu drobnostka nie zakłóciła naszej przyjaźni. Potem zaliczyłyśmy liceum i dopiero wtedy okazało się, że jednak się od siebie różnimy. Jak wybrałam zarządzanie na polibudzie, Kaja złożyła papiery na uniwerek. Moim skromnym zdaniem prędzej wyrosną jej dwa piękne, dorodne jądra nim zostanie socjologiem, ale po ostatniej Eurowizji świat nie jest już taki sam jak wcześniej, więc może lepiej nie rzucajmy pochopnych deklaracji.

Upalna sobota, pierwsze dni wakacji. Pękła butelka wina, nawdychałyśmy się dobrego ziela i było bosko. Cholera, nie pamiętam już, która z nas wpadła na ten wspaniały pomysł. W każdym razie skończyło się na tym, że rozebrałyśmy się do majtek i zrobiłyśmy sobie serię wspólnych fotek. Nawet nie wiedziałam wtedy, że coś takiego nazywa się selfie. Nie było tego określenia, na pewno nie w naszym pięknym, zapyziałym kraju. Zdjęcia wyszły super, przynajmniej według mnie, bo Kaja miała obiekcje. Przecież wyglądałyśmy bosko, z cyckami niemal na wierzchu, nawalone aż miło. W końcu udało mi się ją przekonać do mojego chorego pomysłu Nawet nie wiem, jak w stanie takiego upojenia alkoholowo-trawiastego założyłam konto na naszej klasie… Oczywiście miałyśmy już nasze oficjalne, imienne profile, wtedy to była nowinka, każdy chciał mieć nk, a my byłyśmy jednymi z pierwszych. Ale tamtego dnia utworzyłam nowy profil, nazwałam go – a jakże! – Pink Nika i po chwili pięć świeżutkich zdjęć z półnagiej sesji poszło w świat. Hola, hola, nie myśl sobie o mnie źle, pamiętniczku! Nie jestem ostatnią debilką i, choć mało przytomna, wybrałam te foty, na których nie było widać naszych twarzy. Ryczałyśmy ze śmiechu, podziwiając efekt naszej pracy na monitorze komputera. A potem wpadłyśmy na kolejny, równie idiotyczny pomysł, i zapomniałam na śmierć o całej sprawie.

Dopiero kilka dni później, kiedy chciałam wejść na naszą klasę i okazało się, że zamiast starego loginu wyświetlił się inny, odświeżający wspomnienia adres mailowy z gmaila, wszystko nagle mi się przypomniało. Nie ma co ściemniać, z dużym niepokojem czekałam, aż strona się otworzy.

Szczęka opadła mi do samej ziemi. Ale nie z powodu zdjęć. Te były całkiem w porządku, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nie pamiętałam za bardzo wieczoru, podczas którego były robione. Stan skrajnego zaskoczenia wywołała ilość plusów i komentarzy, jakie otrzymało każde z naszych dzieł. Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, że ktoś je odnalazł. Pierwszy musiał trafić na nie jakiś totalny zboczeniec i nerd, bo kto normalny siedzi w domu w sobotni wieczór i grzebie w internecie? Ale ten zboczuch nie zostawił ich dla siebie, udostępnił setkom ludzi i wszystko poszło lawinowo. Musiało tak być, bo taka ilość pozytywów i komentów nie wzięły się znikąd. Byłam na maksa wstrząśnięta, bo, oprócz kilku nawiedzonych pajaców, prawie wszyscy napisali coś pozytywnego. No, w pewnym sensie oczywiście, bo ktoś inny teksty w stylu „niezłe z was suczki” mógłby odebrać jako obelgę. Nie ja.

Tamte zdjęcia były początkiem. Nie mam dziś już siły pisać dalej, jest grubo po drugiej w nocy, a tyle myśli kłębi mi się w głowie. Może jutro dokończę tę historię. A może nie, zobaczymy. Nie chcę niczego obiecywać, bo nie wiem, czy znajdę czas. Zobaczymy. Dobranoc, kochany pamiętniczku.

Lol.

Trzeci wpis, 25 września

Kurde, chyba polubiłam takie pisanie „do lustra”. Mogę wyrzucać wszystko to, co siedzi mi w głowie, bez obawy o konsekwencje. Super. Chyba właśnie dlatego cały dzisiejszy dzień spędziłam na oczekiwaniu na tę właśnie chwilę, kiedy będę mogła usiąść z kubkiem gorącej herbaty przed lapkiem i walić w klawisze z entuzjazmem godnym lepszej sprawy. Beka, nie spodziewałam się, że tak mnie to wciągnie. Dobra, sprawdzę, na czym skończyłam i lecę dalej, mój ty sekretny spowiedniku.

Dobra, już wiem. Nasza Klasa i zdjęcia po pijaku. Kiedy myślę o tym teraz, po dwóch latach, dziwna wydaje mi się moja reakcja. Nie byłam wprawdzie świętą, lubiłam facetów i nie chciałam żadnych zobowiązań, więc krótkie, jednonocne znajomości były na porządku dziennym, a właściwie wieczorowym. Ale jest jednak pewna różnica między podrywaniem ŻYWYCH facetów i wykorzystywaniem ich twardych kutasów dla własnej przyjemności, a zupełnie oderwanym od rzeczywistości, internetowym tłumem wielbicieli. Co skłoniło mnie do wykonania kolejnego kroku? Bo o ile pierwsza decyzja była nie do końca świadomym, napędzanym alkoholem i trawą impulsem, to następną podjęłam zupełnie na trzeźwo i z wyrachowaniem. Kaja, do której od razu zadzwoniłam, już po pięciu minutach stwierdziła, że nasze półnagie zdjęcia w sieci nie są dobrym żartem i poprosiła mnie o zamknięcie profilu. Zgodziłam się bez wahania, ale… No właśnie. Zanim odesłałam Różową Nikę w internetowy niebyt, napisałam jeden komentarz pod wszystkimi zdjęciami i dałam ewentualnym zainteresowanym pół godziny na przeczytanie mojej wiadomości. W tym czasie zdążyłam założyć konta na instagramie, tumblerze i twitterze. Do których zaprosiłam wszystkich ostatnim wpisem na nk. Czemu to zrobiłam? Tego właśnie nie rozumiem. Czy poczułam wtedy pierwszy posmak tego, co tak kręci mnie do dziś? Dająca poczucie bezpieczeństwa anonimowość internetu w połączeniu z zachwytem nieznajomych mężczyzn uderzyła mi do głowy? Może. Albo, po prostu, posmakowałam jakiegoś zakazanego owocu, bo przecież wszyscy bardzo łysi i mądrzy ludzie w telewizji ostrzegają przed armią zboczeńców i pedofili, czających się pod każdym, z pozoru niewinnie wyglądającym klawiszem mojego laptopa. Trudno mi to określić. Tak czy siak, jeszcze tego samego dnia postanowiłam wrzucić jakieś świeże zdjęcia na instagram. Starzy jeszcze nie wrócili z pracy, miałam trochę czasu dla siebie. Przebierałam się z tysiąc razy jak jakaś psychiczna, najpierw zrobiłam sobie mocny, wyzywający makijaż, a po kilkudziesięciu zdjęciach zmyłam wszystko z twarzy i zrobiłam się na niewinną, słowiańską dziewicę. O ile pamiętam, pstryknęłam sobie wtedy chyba ze sto zdjęć, z których teraz chce mi się śmiać. Totalna amatorszczyzna, beka na całego. Ale wówczas myślałam, że są mega zajebiste. Może i były, bo po trzech tygodniach miałam ponad trzystu wiernych fanów, śledzących mnie na twitterze i instagramie. Byłam na tyle ogarnięta, że połączyłam ze sobą oba konta i za każdym razem, kiedy dodawałam jakąś nową fotę, w świat szła informacja, na którą – ku mojemu totalnemu zaskoczeniu – odpowiadało coraz więcej ludzi.

Zdjęcia były różne. Czasem po prostu ubrałam się w jakieś fajne, podkreślające figurę ciuchy i pantofelki na obcasie. Kiedy indziej, gdy miałam ochotę na coś więcej, stawałam przed lustrem w samej bieliźnie albo i bez. Jednak wkrótce zorientowałam się, że, chociaż goły cycek jest ważny, to najpopularniejsze były te zdjęcia, które pozostawiały pewne szczegóły w sferze domysłów. Na jednej z najczęściej lajkowanych fotek siedziałam po prostu na łóżku w szarym, wąskim t-shircie i różowych majtkach. Twarz schowałam za dużymi, lustrzanymi aviatorami, usta pomalowałam delikatną, różową szminką. I to wszystko. Niby nic specjalnego, a jednak jest to wciąż jedno z najpopularniejszych ujęć na moim instagramie. No, duże piersi i opięte materiałem bluzki sutki na pewno miały coś wspólnego z tak entuzjastycznym odbiorem zdjęcia, ale umówmy się: na swoim profilu umieściłam wiele znacznie bardziej odważnych fotografii. Zrozum tu facetów!

Kaja nic nie wiedziała o instagramie. Nie wiem, czemu jej nie powiedziałam. Kręciło mnie to, że robię coś zakazanego, dwuznacznego i chyba, mimo tylu wspólnych przeżyć, nie chciałam się tym dzielić nawet z najbliższą przyjaciółką. Nie wiedziałam też, jak zareagowałaby na moje nowe „ja”. Miałam nadzieję, że dostrzegłaby w tym dobry żart, obawiałam się jednak, że uzna mnie za idiotkę. Postanowiłam nie zdradzać jej tego sekretu. Kurde, to już druga taka tajemnica. Pierwszą był jeden, szybki i nie do końca udany – przynajmniej z mojego punktu widzenia – numerek, jakim obdarowałam pół roku wcześniej ówczesnego chłopaka Kai, Mateusza. Ona szalała za nim z miłości, a ten głupek kombinował tylko, jak się do mnie dobrać. Potraktowałam go więc nieco instrumentalnie, a po wszystkim zażądałam, że skoro i tak nie kocha Kai i dostał już to, co chciał, niech zostawi nas w spokoju. Z jednej strony nie chciałam, żeby z jego powodu cierpiała, co wydawało się nie do uniknięcia. Z drugiej, był beznadziejny w łóżku. Szkoda jej i mojego czasu na takiego nieudacznika. Może, gdyby był jakiś wyjątkowo namiętny, zatrzymałabym go dla siebie, ale nie był wart nawet pięciu minut uwagi.

Dziwne, że obie te historie tak silnie łączą się w moich wspomnieniach.

Idę spać, padam na pysk. Aha, dostałam esa od DHL, jutro między dziesiątą a dwunastą mam się spodziewać kuriera – dostanę w końcu Mr Blacka. Albo buciki, sama nie wiem. Nie pamiętam, co napisał w wiadomości ten śmieszny bankier z Londynu, z jakiej firmy skorzystał. Tak czy siak, już nie mogę się doczekać!

Czwarty wpis, 27 września

Jest! JEST! Przyszła paczka, młody kurier tak śmiesznie się czerwienił, nawet dałam mu dychę ekstra. Na pewno się nie domyślał, co jest w środku, chociaż może już kiedyś przywiózł jakiejś pannie Mr Blacka.

Najpierw otworzyłam buciki. Piękne! Może to nie Louboutin, ale i tak były zajebiste. A do przesyłki sponsor dołączył bardzo miły liścik. Odwdzięczę ci się, kochany, pomyślałam, stojąc przed lustrem i podziwiając obcasy o niebotycznej wprost wysokości.

Potem, z lekkimi wypiekami na twarzy, odpakowałam główną przesyłkę. Ta była od innego pana. Twierdził, że jest adwokatem z Mediolanu, lokalizację potwierdzał jego numer ip, a zawód… te rzeczy tak naprawdę mnie nie interesowały. Nie chciałam przekroczyć pewnej bariery, czegoś, co mój niedoszły informatyk nazywał „czwartą ścianą”. To określenie ze świata gier komputerowych. Dla mnie oznaczało to jedną rzecz: kontaktuję się ze sponsorami jedynie w taki sposób, jaki mi odpowiada. Nie chcę wiedzieć o nich zbyt dużo, o sobie też zdradzam jedynie tyle, ile potrzeba. Najważniejsza jest nić zainteresowania, to ją muszę ciągle podtrzymywać. Prowokować i kusić tych, którzy płacą za moje zachcianki. Ale tylko w granicach umówionych zasadami. Oni określają, jak mam się z nimi kontaktować. Jeden chce dostawać pikantne esemesy. Innemu wystarczą tweety. Jeszcze inny, oprócz głównych atrakcji, prosi o kilka zdjęć raz na jakiś czas. Dopóki odpowiada mi forma kontaktu, godzę się na wszystko. Oni wiedzą jedynie, że jestem Polką i studiuję. Znają mój pseudonim – oczywiście Pink Nika. Jeśli próbują wyciągnąć jakieś dodatkowe informacje, szukają ip czy coś takiego, grzecznie się z nimi żegnam i blokuję. Zdarzyło się to kilka razy, jednak przeważnie są potulni jak baranki. Posłusznie czekają na wiadomość ode mnie, cieszą się przesyłką a potem grzecznie biegną do sklepu po prezenty.

Podoba mi się taki układ.

W końcu wyciągnęłam Mr Blacka z eleganckiego, czarnego pudełka. Matko święta, duży. Całkiem realistyczny, z tymi wszystkimi anatomicznymi szczegółami. Zmieści się? Myślę, że tak, w razie czego mam całą szafkę nawilżaczy. A w zestawie mała pompka do napełniania ukrytego wewnątrz pojemniczka. Ha, ucieszy się mój mały Szwed. A jeśli inni będą grzeczni, to może im też coś pokażę.

Schowałam prezenty do szafy, przebrałam się w zwykłe ciuchy i zadzwoniłam po taksówkę. Dziś jadę na obiad do domu. Mama z tatkiem, odkąd się wyprowadziłam do wynajmowanego mieszkania, bardzo tęsknią. Dobrze, wcześniej nie mieli czasu na córeczkę, wiecznie zapracowani. Teraz dzwonią co wieczór – ale nie za późno, bo wtedy mogę być zajęta. Oficjalnie dużo pracuję, a tak naprawdę nie muszę. Mam dobry układ w agencji hostess, do której wciągnęła mnie Kaja, jeżdżę do roboty głównie w weekendy. A kasy wystarczy na czynsz i żarcie. Reszta? Cóż, ciuchy, perfumy, bielizna… sponsorzy są bardzo szczodrzy i kupują wszystko, o co poproszę. Nie ukrywam, zawsze mogę na nich liczyć.

Piąty wpis, 2 października

Drogi pamiętniczku, muszę przyznać, że wypisuję tutaj bardzo chaotyczne historie. Nic nie idzie po kolei, koniec jednej opowieści nie zazębia się z początkiem następnej, trochę to wszystko bez sensu. Ale tak naprawdę taka właśnie jestem, impulsywna i nieuporządkowana, czym bardzo często doprowadzam ludzi do szału. Chociaż, z drugiej strony, kiedy chcę potrafię się skupić na jednej rzeczy i zrobić ją dobrze. Pełna sprzeczności. Podoba mi się takie określenie. Tak czy siak, spróbuję wprowadzić teraz nieco porządku w całą moją pamiętnikarską pisaninę, poukładać sobie wszystko w główce jak należy. Dobrze, opowiedziałam już o pierwszym selfie, o instagramie i twitterze, wspomniałam nawet o agencji hostess łamane przez modelek. Nigdy nie pracowałam jako modelka, zawsze były to jedynie fuchy przy obsłudze większych lub mniejszych imprez: otwarcie jakiegoś centrum handlowego, festiwal muzyczny czy filmowy, okrągła rocznica powstania znanej whisky czy wypuszczenia pierwszego modelu samochodu danej marki. Nigdy nie odwalałyśmy chałtury na promocjach w supermarketach czy innego tego typu badziewia. Nawet nie wiem, skąd Kaja znała tę agencję, pewnie musiała przespać się z odpowiednim kimś i tyle. To nieistotne, szczerze mówiąc, najważniejsze jest, że dzięki jej koneksjom i dobrej prezencji dostałyśmy pracę, co pozwoliło mi na wyprowadzkę z domu. Nie chodzi nawet o to, że nienawidzę rodziców czy coś w tym stylu. Nie, kocham ich bardzo, ale na początku pierwszego roku poczułam, że czas ruszyć w świat. Co oznaczało przejrzenie kilkunastu stron w przeglądarkach mieszkaniowych i znalezienie odpowiedniego lokum. Nie było superdrogo, blisko centrum a jednocześnie pod lasem, w zacisznej okolicy. A przede wszystkim na najwyższym piętrze, bo od dziecka nienawidziłam naszego starego mieszkania na parterze. Zawsze miałam dziwne wrażenie, że przechodzący ulicą ludzie zaglądają nam bezwstydnie do okien i postanowiłam sobie wtedy, jeszcze dziecięciem będąc, że ja będę mieszkała na najwyższym piętrze. Zawsze. Był to jeden z powodów, dla których wybrałam to mieszkanie. Potem okazało się, zupełnie przypadkowo, że zapewniona w ten sposób intymność przydała się podwójnie.

Cóż, zaczęłam więc studia i pracę w weekendy, a że zarabiałam całkiem sporo, nie musiałam martwić się o zaspokajanie podstawowych potrzeb – pasza, woda i dach nad głową miałam opłacone, starczyło nawet na jedną czy dwie imprezy w tygodniu, a to dla młodej dziewczyny nieodzowne dla zachowania równowagi psychicznej. Szybko okazało się jednak, że nie mam już kasy na inne, niezbędne do życia rzeczy. Ciuchy, kosmetyki, perfumy, biżuteria. Tanie toto nie jest. A nie potrafiłam się bez tego obejść. I wtedy nastąpił przełomowy dla całego mojego dotychczasowego życia moment. Wszystko zgrało się idealnie, choć sama nie wiem w jaki sposób. Zaczęłam odczuwać smutek płynący z braku nowych rzeczy, co w połączeniu z dość intensywnym semestrem i ponurą jesienną aurą wprowadziło mnie w smutny i pesymistyczny nastrój. Nie zaniedbywałam mojego konta na instagramie, karmiąc śledzących mnie ludzi nowymi zdjęciami kilka razy w tygodniu, lecz powoli traciłam entuzjazm. Zapewne zupełnie straciłabym entuzjazm, gdyby nie zaskakująca wiadomość, jaką dostałam pewnego dnia. Nieznajomy wielbiciel pisał, że zauroczyła go moja uroda i grzecznie prosił, czy mógłby dostać coś więcej, jakieś bardziej zindywidualizowane fotografie. Zapewniał o pełnej dyskrecji i wyraźnie stwierdził, że jeśli się zgodzę, to mam podać swoje warunki i odpowiednią formę wynagrodzenia. Tak właśnie napisał, choć po angielsku, bo podobno był Irlandczykiem. Już miałam wykasować jego post, ale zatrzymałam się na moment. Nie oburzyła mnie jego prośba, nie o to chodziło. Po prostu nie czułam się na tyle bezpiecznie w sieci, by móc mu zaufać. Bałam się, że zdjęcia zostaną użyte w niekontrolowany przeze mnie sposób, że to jakiś pieprzony stalker, który przez internet będzie w stanie sprawdzić, kim jestem i gdzie mieszkam. Ale sam pomysł… był interesujący.

Nie wiem, czemu nie pomyślałam nawet przez chwilę o braniu pieniędzy za tego typu rzeczy. Chyba założyłam, że takie podejście jest poniżej mojej godności. Albo po prostu nawet na to nie wpadłam. Ale prezenty… to coś zupełnie innego. Idea zawarta w wiadomości od Irlandczyka zagnieździła mi się w głowie, nie dając spokoju. W końcu, po tygodniu wahania, zadzwoniłam do wspomnianego wcześniej kolegi informatyka. Bardzo ostrożnie i ogólnikowo wprowadziłam go w temat, ściemniając że chodzi o udzielanie się na portalach społecznościowych w taki sposób, by nikt, nawet wymyślony naprędce ekschłopak z zaborczą psychiką, nie był w stanie mnie odnaleźć. Ani tym bardziej ściągnąć z sieci publikowanych przeze mnie zdjęć. Komputerowiec z przetłuszczającą się czupryną zaczął mi zawile tłumaczyć zasady działania internetu i w końcu, gdy musiałam mu przerwać w obawie, że zasnę z nudów podczas monotonnego wywodu, stwierdził, że musi się zastanowić. Dobrze, kotku, zastanów się. Na dowidzenia dostał ode mnie buziaka w policzek, przez co pewnie nie mógł zasnąć przez tydzień. Biedak, nie powinnam go tak maltretować. Ale sam się na to godził, więc nie miałam zbyt dużych skrupułów. W końcu zadzwonił z informacją: znalazł rozwiązanie. Nie potrafię wyjaśnić, co mi mówił. Chodziło o jakieś zagraniczne serwery proxy czy coś tam, na których ukrywam własny adres ip. Znalazł nawet takie, które umożliwiały niedrogi hosting własnej strony internetowej, a do tego pokazał mi sposób, w jaki mam umieszczać zdjęcia na tejże stronie, by znacznie utrudnić ich zgranie na czyjś komputer.

– Nie daje to stuprocentowego bezpieczeństwa, ktoś obeznany z tematem potrafi obejść tego typu rzeczy w trzy sekundy – stwierdził informatyk – ale wystarczy, by zwykłego użytkownika internetu zniechęcić do kombinowania.

Dla mnie wystarczyło. Potem wykupiłam jeszcze możliwość umieszczania na stronie filmów, a nawet streamowania ich na żywo wybranym osobom. Ale to dopiero później, gdy okazało się, że zdjęcia im nie wystarczą. Bo, co oczywiste, nie wystarczyły; wkrótce po Irlandczyku zgłosiło się do mnie jeszcze kilku mężczyzn, najprawdopodobniej skierowanych do mnie właśnie przez niego. Nie jestem pewna, nie pytałam. Z miejsca odrzucałam pytania z Polski i Rosji, bo podskórnie chciałam zachować „bezpieczny” dystans między mną a nimi. Chyba, trudno mi to określić w tej chwili. Tak czy siak, stosuję tę zasadę do dziś i nie narzekam. Sponsorzy z zachodu mi wystarczą, są kulturalni i nienachalni, cieszą się wszystkim, czym ich obdarzę i nie skąpią kasy na prezenty. A o to przecież chodzi. Wszyscy są szczęśliwi, ja czuję się bezpieczna a oni zaspokojeni – taką mam przynajmniej nadzieję. Reklamacji w każdym razie jak dotąd nie miałam, więc sądzę, że system działa bez zarzutu. No, prawie. Ale o tym napiszę kiedy indziej, nie chcę sobie psuć nastroju.

Dzisiaj… dzisiaj napiszę, jak to było z Mr Blackiem. Ech, nawet teraz dostałam gęsiej skórki na ramionach. Na samo wspomnienie, więc jasne jest, że mi się podobało. Im chyba też, bo zaraz po streamie dostałam sześć wiadomości z prośbami o prywatne filmy. Tylko dla nich, mam podać listę prezentów. Hmmm, sami się podkładają. Może jednak wpiszę jakieś Louboutiny? Tak na próbę? Zobaczymy.

Mr Blacka znalazłam na stronie angielskiego sklepu wysyłkowego. Bardzo krótki opis odsyłał linkiem do innej strony, na której można było obejrzeć filmik, prezentujący zabawkę w akcji. Oczywiście obejrzałam film a potem, niemal natychmiast, zamówiłam Czarnulka dla siebie. Zabawa wyglądała przesłodko i na całe szczęście się nie rozczarowałam.

Jest wielki, sama się dziwię, że zmieściłam go niemal w całości. Gruby, opleciony plątaniną imponujących żył, z wielką żołędzią. No i oczywiście cały czarny. Ale największa niespodzianka kryła się w środku. Uważnie przeczytałam instrukcję i, pewna że rozumiem już wszystko, przygotowałam się do pokazu. Długi, gorący prysznic, golenie nóg i całej reszty. Staranny, nienachalny makijaż. Perfekcyjna fryzura. Mimo, że przewidywałam całkowitą destrukcję zarówno make-up’u jak i uczesania, pierwsze wrażenie musiało być zapierające dech w piersiach. Po to, by mój wygląd „po” jednoznacznie świadczył o tym, jak dobrze było „w trakcie”. Bo miałam nadzieję, że tak właśnie będzie.

Tym razem uderzyłam w niewinność. Długie, białe podkolanówki, bawełniane majtki zakrywające wygolonego kocura i pośladki, prosty stanik. Równy przedziałek pośrodku głowy i dwa kucyki za uszami. Mniam. A do tego wielki, czarny fallus, wibrujący niecierpliwie w dłoni. Napełniłam Mr Blacka mlekiem, zgodnie ze wskazówkami producenta nieznacznie podgrzewając biały płyn. Zapowiadający pokaz na żywo tweet poszedł trzy godziny wcześniej, więc wielbiciele czekali już niecierpliwie, zalogowani na mojej stronie. Sześciu z dziewięciu, całkiem nieźle. Reszta pewnie w pracy, albo na nudnej kolacji ze sflaczałą żonką. Trudno, ich strata.

W tle puściłam cichą, powolną muzykę, przyciemniłam nieco światło i włączyłam kamerę. Widok czerwonej żaróweczki, żarzącej się delikatnie na znak, że urządzenie nagrywa, zawsze wprawiał mnie w niespokojne, napędzane niecierpliwością drżenie. Tak było i tym razem.

Nie powiedziałam ani słowa, patrzyłam tylko w obiektyw, wyobrażając sobie moich widzów. Równie jak ja rozgrzanych. Oczekujących, podziwiających moje młode, jędrne ciało. Mających nadzieję na coś wyjątkowego. Tak, chłopcy, dziś zostaniecie zaspokojeni. Zerknęłam na ekran laptopa, wszyscy grzecznie zgłosili się na czacie. Uniosłam Czarnulka do ust, pocałowałam masywny czubek sztucznego penisa. Zjechałam niżej, zostawiając wilgotny ślad na ciemnej powierzchni fallusa. Zataczałam kręgi, owijałam językiem masywną żołądź, dałam cały pokaz. Jestem w tym niezła, większość facetów, którym pozwoliłam spędzić ze sobą noc, odlatywało zaraz przy fellatio. Teraz sama się rozgrzewałam, wprowadzałam w odpowiedni stan, w którym podniecenie przejmowało kontrolę nad ciałem i nakazywało robić rzeczy, jakich zwyczajna dziewczyna by nie spróbowała. Szkoda, że Mr Black nie miał jąder, dużych i dorodnych niczym dojrzałe brzoskwinie, z chęcią połknęłabym któreś z nich. Sam penis musiał mi wystarczyć.

Liżąc wibrator, zsunęłam go między piersi. Mam parę dorodnych cycków, mogę to powiedzieć bez fałszywej skromności, i nie waham się ich użyć. Wcisnęłam Czarnulka pod gumkę stanika, idealnie wpasował się w dolinkę między Pawłem i Gawłem, jak je nazywał jeden z moich przeszłych kochanków. Otworzyłam usta i pozwoliłam strużce śliny spłynąć na czarny plastik. Poruszyłam dłonią i westchnęłam głośno. Był tak ogromny, rozpychał się niczym jakiś lodołamacz, czarny czubek wyłaniała się spomiędzy piersi, ostro kontrastując z bielą gładkiej skóry. Był taki delikatny w dotyku, zwłaszcza teraz, gdy go nawilżyłam. Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie okrągłą scenę, powoli obracającą się wokół własnej osi i siebie na jej środku, z Mr Blackiem między cyckami. Dookoła sceny, ukryci w półmroku, siedzieli podziwiający mnie mężczyźni, w milczeniu miętosząc własne członki w dłoniach. Byłam pewna, że to właśnie robią w domowym zaciszu, pożerając mnie wzrokiem. Pragnąc dotyku, pieszczoty, oddania, jakie im obiecywałam. Czasem myślę, że ta niemożność spełnienia, dystans i płaska tafla ekranu, które nas oddzielają, dodatkowo podniecają moich widzów. Kręci ich to, że nie mogą dotknąć tego, czego pragną. Może się mylę, ale czuję, że tak właśnie jest. Stop, wracajmy do pokazu!

Zręcznie rozpięłam haftki stanika. Zrzuciłam zbędny rekwizyt, pozwalając sponsorom nacieszyć się widokiem mojego biustu. Jest idealny, jędrny i duży, z małymi, prowokacyjnie sterczącymi brodawkami. Lekko ścisnęłam piersi dłońmi, podtrzymując Czarnulka palcami. Pół leżąc, pół siedząc na skraju łóżka, nie musiałam się już nawet za bardzo skupiać na szczegółach; czułam niecierpliwe podniecenie, wypełniające podbrzusze gorącym mrowieniem. Wiele razy oglądałam własne nagrania, dziwiąc się reakcjom własnego ciała. Nie kontrolowałam tego, jak reaguję – i chyba tak powinno być – a efekty były porażające, nawet dla mnie. Choćbym chciała, nie byłabym w stanie przyczepić się do tego, jak wyglądam podczas tych „seansów”. Nie wiem, czy mam w sobie coś z… nawet nie wiem, jak to określić. Dziwki? Striptizerki? Aktorki porno? Nie potrafię tego sprecyzować. Ale widzę, że moje ciało układa się w bardzo specyficzny sposób, idealnie łącząc łuki wcięć z półkulami wypukłości. Mimo niewielkiego przecież doświadczenia umiem wygiąć się zawsze wtedy, kiedy trzeba. I w odpowiedni sposób. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, bo nie myślę o tym w czasie pokazu. Po prostu zamykam oczy, pozwalam wyobraźni zawładnąć rzeczywistością i oddaję pożądaniu władzę nad sobą. Wiem, że brzmi to jak straszliwy banał, zdanie z jakiegoś beznadziejnego romansidła dla zakompleksionych kur domowych, ale tak właśnie jest. W pewnym momencie bariera pęka i tracę kontrolę nad sobą. Czasem boję się własnej żądzy, stanu do jakiego doprowadzam się przed kamerą, lecz przeważnie nie myślę o niczym i po prostu czerpię przyjemność z tego, co się właśnie dzieje.

Nawet nie wiem, kiedy majtki sfrunęły mi z tyłka. Klęczałam na łóżku, z pupą wypiętą w kierunku obiektywu kamery i wciskałam w za ciasną dziurę olbrzymiego, czarnego kutasa. Myślałam, że nie wejdzie; byłam pewna, że tak właśnie będzie. Tym razem polegnę, nie dam rady, biologiczne ograniczenia kobiecej anatomii zatryumfują nad żądzami i będę musiała się poddać. A jednak stało się inaczej. Powoli, pchnięcie za pchnięciem, wbijałam Mr Blacka coraz głębiej we własne ciało. Jęczałam głośno, dyszałam jak baba w połogu, bo chyba dokonywałam tego samego, tyle że w drugą stronę. W końcu poczułam, że dalej nie wejdzie, to koniec. Zerknęłam między spocone uda i zadrżałam – ściskające końcówkę sztucznego penisa palce niemal dotykały nabrzmiałych warg sromu. Był CAŁY w środku! W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć. Ogarnęłam się jednak szybko i powoli przysiadłam na podwiniętych nogach. Czas na finał. Uniosłam biodra, wysuwając Czarnulka z siebie, po czym opadłam na niego z jękiem. Jeszcze raz. I znowu. Coraz szybciej, z trudem utrzymując rytm. Końcówka wibratora kilka razy niemal wyślizgnęła się ze słabnących palców, ale na szczęście udało mi się utrzymać wszystko na miejscu. W końcu, gdy stwierdziłam, że nadszedł czas, nacisnęłam mały przycisk na owalnej podstawce, wilgotnej od moich soków. Usłyszałam cichy brzęk silniczka, ukrytego we wnętrzu Mr Blacka i pospiesznie wyciągnęłam go z siebie. To musieli zobaczyć. Właśnie dla tej chwili wydałam niemal sto funciaków na nową zabawkę. Poczułam ciepły płyn, zalewający mnie od środka. Wysunęłam główkę i białe mleko popłynęło kolejną falą. Pociekło po błyszczących od potu udach, chlapnęło obfitą falą na pośladki. Wygięłam się jeszcze mocniej, żeby mogli dokładnie widzieć, jak płyn powoli kapie spomiędzy warg sromowych, brudząc krwistoczerwone prześcieradło. Patrzcie na mnie! Podziwiajcie! Możecie mnie pożądać, marzyć o nocy w mych ramionach, kupować prezenty. Ale nigdy nie będziecie mnie mieć. Nigdy.

Szósty wpis, 3 października

Wszyscy zamówili prywatne filmiki. Nie musiałam nawet czekać do następnego dnia. Lista prezentów, którą umieściłam na stronie, topniała w oczach, gdy każdy z nich rezerwował któryś z nich, byle tylko móc pooglądać mnie raz jeszcze. Bardzo dobrze. Grzeczni chłopcy. Ja daję, wy prosicie o więcej.

Siódmy wpis, 14 października

Pokłóciłam się dziś z Kają. Zupełnie jej nie rozumiem, ale ona najwyraźniej mnie też nie. Kretynka, musiałam się pochwalić spodniami Guess’a, jakie dostałam wczoraj. No i się wygadałam. Pokazałam jej stronę, opowiedziałam, co robię i skąd mam te wszystkie drogie ciuchy, biżuterię, perfumy. A ona, równie głupia jak ja, zaczęła wymyślać. Kurwisz się, powiedziała, tyle że na odległość. Zwariowałaś. Jak tak możesz. Co ona wie, do kurwy nędzy? Tępa cipa. Nie rozumie, po co to wszystko robię. Nawet nie spróbowała wysłuchać moich argumentów. Od razu się zaperzyła, zrobiła tę swoją oburzoną minę. Dlaczego tak zareagowałaś? Po co powiedziałam te wszystkie rzeczy, wściekła i zła na ciebie? Musisz być aż tak ograniczona?

Nie rozumiem jej postawy. Przecież nie robię nic złego, nie kurwię się na ulicy albo w jakimś obleśnym burdelu. Nie daję dupy za działkę hery albo pól litra. Po prostu chcę troszkę lepiej żyć. Nie czuć wstydu na ulicy, że wyglądam jak ostatnia łajza. Że pozwalam kilku facetom pooglądać moje cycki i dupę? A ona robi coś innego, przepraszam bardzo? Może nie kilku naraz, ale przecież co rusz ma jakiegoś innego fagasa – i każdemu z nich wypina się tak samo, jak ja moim sponsorom. Niech mi nie wciska kitu, że to z miłości. Gówno prawda. Gdyby tak było, robiłaby inaczej. Nie od razu, nie wszystko. Więc niech nie udaje świętoszki, bo robi dokładnie to, co ja. Oddaje cząstkę siebie, by poczuć się lepiej. I nic na to nie poradzę, że jest zbyt głupia na to, by zrozumieć, że trzymający ją za rączkę facet nie da jej większego szczęścia, niż mi para odjazdowych butów. Jedno i drugie za rok trzeba będzie wyrzucić na śmietnik, bo się zużyją. Przynajmniej mnie nie będzie bolało serce, gdy do tego dojdzie. Bo ja nie przywiązuję się do drobiazgów. Przecież zawsze mogę dostać nowy.

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Opowiadania wprawdzie jeszcze nie przeczytałem, ale…

Seamanie – gratulacje z okazji 30 tekstu Twego autorstwa, który pojawia się na Najlepszej Erotyce! Możemy odkorkowywać szampany 😀 Zdrowie!

Pozdrawiam
M.A.

Witaj Seamanie,
jak zwykle świetny tekst i taki na czasie. Zdaje się, że doskonale rozumiesz internetowy i ogólnie młodzieńczy slang. Kupiłam to. 😉

Pozdrawiam,
B.

PS. Skoro to faktycznie 30. tekst – gratulacje. 😉

Witajcie!

Dziękuję za gratulacje odnośnie ilości tekstów i zapraszam do lektury! Joasiu, wielkie dzięki za miły komentarz, powiem jednak szczerze że jestem pełen obaw odnośnie internetowej strony tekstu. Nie powinienem się zdradzać, tylko z dobrą miną potwierdzać własną wiedzę, jednak pewne rzeczy pisałem mocno na czuja i obawiam się, że zaraz jakiś informatyk zgasi mnie porządną krytyką!
Słowem usprawiedliwienia – nie znam żadnego specjalisty od www na tyle dobrze, by móc go wypytać o techniczne szczegóły zagadnienia. Wiem tylko, że pewne strony internetowe działają (mniej-więcej) w opisany przeze mnie sposób.

Życząc przyjemniej lektury, pozdrawiam,.

seaman.

Seamanie, Twój rzeczony "informatyk" właśnie się znalazł. Albo nie – to ja go właśnie znalazłam, a konkretnie to panią informatyk. 😉 Rozpisała się nieźle, tam o, na dole.
No cóż mogę rzec.. Siedzę w internecie już wiele lat, naprawdę wiele. Widziałam mnóstwo rzeczy; począwszy od gościa ze słoikiem (dla wtajemniczonych +18 i niezła heca), przez gimbusowe kwejki, bezużyteczne, demotywatory i inne takie, a skończywszy na ciemnej stronie internetu – dziale "hard" na sadistic.pl (dla ludzi o słabych nerwach – nie polecam). Jakbym miała podsumować to wszystko jednym słowem, to stanowczo rzeczonym słowem byłby chaos. Bo jak inaczej nazwać nagromadzenie chorych bzdur, przekraczających nierzadko ludzką wyobraźnię? Znaczy, no, wyobraźnię tych ludzi bardziej.. rozumnych? Nevermind.
Pamiętam czasy, kiedy wszyscy używali NK, a później znikąd wkroczył FB i ludzie powoli zaczęli przechodzić. Z tego, co zauważyłam, to najpierw ci młodsi, a za nimi starsi. Wiem po mojej mamie, która jeszcze w erze FB lubiła się wmontować na NK i w coś tam sobie pograć. W tej chwili robi to samo, ale już na elitarnym portalu społecznościowym. 😉
Jestem już – wstyd się przyznać – pokoleniem internetu.

Nawet powinnam być – cytując informatyczkę z dołu – "bananową licealistką", czy jakoś tak. No, ale nie jestem. I chwała tym, którzy się przed "bananowością" uchronili, a szkoda tych, którym maskotki, klocki, kolorowanki i czytanie bajek zamieniono na tableta, dotykowy telefon, czy laptopa. To trochę smutne, nie sądzicie?

Pozdrawiam,
B.

Ps. Seamanie, nie jestem przekonana, czy wrzucenie drugiego imienia przed inicjały było dobrym pomysłem. "Joasia" też przyprawia mnie o dreszcze, tak jak poprzednio, gdy użyłeś mojego imienia. To całkiem zabawne, z mojej perspektywy, rzecz jasna. Zasmucający jest fakt, że nadużyłam możliwość zmieniania nazwy i chyba tak zostanie do końca moich internetowych dni. 😉

No i znowu palnąłem gafę!

Wybacz, B., proszę 🙂
I jeszcze raz dziękuję za komentarze. Bardzo cieszą kogoś tak łasego na komplementy jak ja 😉

seaman.

Wow – mogę powiedzieć tylko tyle. Autor uczynił nas wszystkich podglądaczami młodej Kamili – podobnymi do jej sieciowych wielbicieli (na szczęście nie musieliśmy za to płacić). Zrobił to tak skutecznie, że nawet się nie spostrzegłem. Wciągnął nas w swoją opowieść podstępnie i bezlitośnie. Naprawdę bardzo udany zabieg.

Zapis myśli młodej bohaterki nieźle chyba oddaje mentalność tego pokolenia (bez obrazy dla pokolenia reformy edukacyjnej, w gruncie rzeczy to nie Wasza wina, to społeczeństwo powinno się poczuwać do odpowiedzialności). Konsumpcja pożera ludzkie odruchy, moralność traci znaczenie, wszystko jest na sprzedaż. Gnicie późnego kapitalizmu. Sterylna prostytucja ery online.

Słowem – kolejny świetny tekst Seamana a zarazem boleśnie szczera obserwacja społeczna.

Absent absynt

Dzięki wielkie, Absyncie.

Masz rację, pewne wyjałowienie przeraża, choć nie jestem pewien, czy to aby domena jedynie tego pokolenia. Po prostu każda generacja wyjaławia się na swój sposób.
A najlepsze jest to, że pomysł na opowiadanie nie jest wcale wymyślony. Wszystko oparte jest – mniej więcej, niech będzie – na rzeczywistości naszych czasów…

pozdrawiam, s.

Przyznam, że jestem pod wrażeniem szerokości tematów, których podejmuje się nasz Marynarz!

Tym razem wcielił się – całkiem moim zdaniem przekonująco – w bohaterkę mocno młodzieżową. To nieodrodna córa naszych czasów: trochę hedonistka, zdecydowanie materialistka, czerpiącą z życia pełnymi garściami, lecz ograniczająca swe profity do przedmiotów, a nie głębszych emocji. Autor dobrze oddał poczucie zagubienia swej heroiny. Wydaje jej się, że kontroluje swoje życie i osiąga w nim to, czego pragnie. W istocie jednak czujemy, że sytuacja ta staje się coraz bardziej alienująca. Ostatnia scena jest pod tym względem bardzo trafiona – subtelnie ukazuje rosnące osamotnienie Kamili, poświęcenie przyjaźni na rzecz nietypowego "hobby", które wprawdzie zapewnia pewne zyski i daje złudne poczucie własnej wartości, ale jest przecież zaledwie namiastką prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem.

Opowiadanie zawiera w sobie dużo treści, biorąc pod uwagę skromną długość. Sporo rzeczy jest subtelnie zasugerowanych, więc warto czytać z uwagą. Ma też doskonale dobraną formę dla przekazywanej treści – pamiętnik, czy może raczej autobiograficzny blog dobrze pasuje zarówno do postaci, jej sytuacji życiowej, jak i dzisiejszej mody na wywnętrznianie się i wynoszenie na piedestał własnego "ja". Eksperyment znajduję więc bardzo udanym. Kolejny celny strzał z marynarskiego działa!

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Atena uświadomiła mi, że powyższe opowiadanie jest nie tylko 30-tym w karierze Seamana, ale i 400-nym, które pojawiło się na Najlepszej Erotyce! No to mamy jubileusz!

A więc jubileusz podwójny! Ale się wstrzeliłem. Dzięki wielkie Atenie za czujność 🙂
I Tobie Aleksandrze za pochwały, ciesze się, że udało mi się Ciebie zaskoczyć 🙂

Pozdrawiam, s.

czy będzie kontynuacja tego tekstu?

Nie przewiduję. A podobało się na tyle, że powinienem?
😉

Pozdrawiam, seaman.

Tak 🙂
Eileen

Ciekawe przedstawienie internetowej prostytucji ;). Moim zdaniem wysyłanie zdjęć, filmów, pokazy live można tak odbierać jak sprzedawanie siebie, Kiedyś sponoring w galeriach, dziś wkracza to w fazę internetową? Co będzie dalej?

A co do prywatności w internecie – sieć TOR i sprawa załatwiona 😉

daeone

Nie pisze się po każdym zdaniu lub w trakcie niego randamowo LOL. Nikt już tego nie używa. Chyba że jakiś nerd który usiłuje być fajny.

Tak, będę się czepiać 🙂

Nasza klasa? jakoś mało mnie to przekonuje szczególnie, ale OK. Jak wkraczałam w internety to nk, odchodziło już w niełaskę, więc może nie mam pełnego obrazu.

Początek Seamanie, jest z twojego punktu widzenia. Piszesz jak widzisz pokolenie 3G. Laska nie zastanawiałby się zbytnio nad tym że ma dostęp do neta 24/h.

Laska żyje w świecie w którym, paradoksalnie nie ma nic. Ma ubrania, ale nie dość dobre, bo znajoma wrzuca słitfocię na fejsbuczka z lepszymi. Nie jest szczęśliwa, bo na swojej tablicy widzi dokumentacje czyjegoś szczęścia. Ma kochających rodziców, ale nie stać ich na najnowszego iPhona. (czyli kochający nie są, bo jakby byli to by się postarali. Albo co najmniej jej nie rozumieją.) No, i żyje w Polszy, czyli jest świadoma braku perspektyw.

Jeśli chodzi o informatyka, to obrzydzenie tej laski do jego sztruksowych spodni jakoś mnie nie przekonuje. Może te 20 lat temu to był, by powód. Czy dziś w ogóle produkuje się inne spodnie niż jeansy? Nawet najgorszy lamus je nosi. Bardziej przemówiło by do mnie gdyby gościu był po prostu luzerem. Na posiadówach pierwszy łapał zgon. Nie umiał zagadać do laski, co gorsza był fanem Star Treaka, i dostawał wypieków kiedy nawijał o programowaniu.

Co do obrazu psychologicznego dziewczyny, muszę powiedzieć że bardzo przekonujący. Gdybym nie znała laski o podobnych poglądach, to bym nie uwierzyła. A tak, proszę – schemat myślenia taki sam.

Co do koleżanki. Nie wierzę że nie zauważyła by nowych, markowych ciuchów od razu. Takie laski mają skądś tajemną wiedzę o ciuchach i wiedzą że np. czerwona podeszwa jest objęta przez TU-WSTAW-BARDZO-DROGA-MARKĘ objęta patentem. Czy coś w tym stylu.

uffff… miałam się jeszcze czegoś czepiać, ale nie mam siły wymieniać.

AA! wiek bohaterki jakby przesadzony. Jakoś mam wrażenie że powinna być młodsza. Taka typowa bananowa licealistka.

No ale ogólnie nie jest źle.

Polecam następnym razem, pooglądać np kwejka, żeby załapać słownictwo, ale ostrzegam, od nadmiaru memów z piesełami/jednorożcami/problemami gimbazy można zacząć rzygać tęczą.

I na pocieszenie. Nie jest łatwo pisać stylem "młodzieżowym" o wiele łatwiej jest wczuć się w epoki minione. Bo, Seamanie to wszystko co ja napisałam jest już przestarzałe. Albo będzie za chwilę. Bo tempo, i trendy wyznaczają teraz gimnazjaliści, to do nich skierowana jest większość aplikacji w necie. To oni łapią nowinki najszybciej. Gimnazjaliski/lotlitki tak jak kiedyś licealistki wyznaczają trendy modowe, łacząc dorosły żakiet z bluzką z myszką miki.

Pozdrawiam
dziewczyna z Pragi

Witaj, Dziewczyno z Pragi!
oj, powiem szczerze, Twój koment Nie dał mi spać dzisiejszej nocy i o mało nie przegapiłem Mikołaja. Lol 😉

Pozwól, że odpowiem na Twoje uwagi po kolei, żeby nie zgubić wątku.

1. LOL. I pozostałe uwagi odnośnie języka, jakim napisałem opowiadanie. Nie będę udawał, że łapię klimaty dzisiejszej młodzieży. Że znam ich język. Ale staram się, naprawdę. Jakie są moje źródła? Zaskakujące. Mam syna, ośmiolatka. Poczekaj, pozwól skończyć :). Syn mój, bardzo rozwojowy, ogląda dużo polskich youtuberów. A ja, odpowiedzialnym rodzicem będąc, oglądam filmiki z nim, pilnując tego, co wchłania moje dziecko. Średnia wieku polskiego youtubera, nagrywającego letspleje różnorakich gier, mieści się – jak oceniam – między siedemnastką a osiemnastką. Wiesz, o kim mówię? O takich bożyszczach nastolatek, jak Rezi, Polski Pingwin, Multi, Delti i inni. Od nich łapię słówka na czasie, oni mnie uczą tego, co – z racji wieku – mogłem już zapomnieć… Oni nadal używają skompromitowanego Lola, ale w pewnym kontekście. Lol jako lol jest passe – masz rację. Ale Lol jako mrugnięcie okiem, nabijanie się z samego siebie, z podwójnym dnem – wciąż jest używany. Popatrzcie, jaki jestem nerd właśnie, używam Lola. A robią to ci właśnie bożyszcza nastolatek z YT. Może się mylę, ale w ten sposób chciałem lola w tekście umieścić.
Dlatego też w opowiadaniu nie ma prawie wcale dialogów – bo tutaj najłatwiej się wyłożyć.
A z drugiej strony musiałem język tekstu jakoś wypośrodkować, by nie wyszła "Mechaniczna pomarańcza", bo nie było to moim zamiarem. Trzeba było napisać opko tak, żeby leśne dziadki pod trzydziestkę też zrozumiały, o co chodzi 🙂

2. Nasza klasa, pokolenie 3G. Zauważ, że nigdzie nie dałem konkretnego odnośnika pozwalającego określić czas. No, jest jeden, ale nie potrafiłem się powstrzymać – tegoroczny finał Eurowizji był niezapomnianym spektaklem dzięki kobiecie z brodą gęstszą od mojej. Na początku nie było NK, a fejs. Ale stwierdziłem, że narzuciłoby to pewne, zbyt bliskie współczesności ramy czasowe. A poza tym, nie wiedziałem, kiedy tak naprawdę fejs wszedł do Polski. A NK? Nie pamiętasz, sama to stwierdziłaś, ale kilka lat temu NK była bardziej popularna niż dzisiaj fejs. Naprawdę, wszyscy tam byli. Cóż, mam jedynie nadzieję, że fejs też za kilka lat zniknie.

3. Stwierdzeń odnośnie statusu majątkowego jej i rodziców nie łapię. O ile pamiętam, nigdzie nie napisałem, że dziewczę ma czy nie ma i-phone'a, że jej rodzice są dziani, a koleżanka ma lepsze ciuchy itp. Jeśli tak jednak było, przypomnij mi pliz, bo coś nie czaję 😉

cdn…

ciąg dalszy, post zbyt długi mi wyszedł…

4. Sztruksy. Tutaj sama sobie wyjaśniłaś, jak myślę. Dzisiaj wszyscy noszą dżiny, ci bardziej fajni ewentualnie czinosy, oczywiście rurki 😉 A sztruksy? Są tak passe, że tylko totalny nerd mógłby je nałożyć. Ze stwierdzeniem, że mógłbym bardziej rozbudować jego opis – o Star Treka właśnie i o wypieki na twarzy – zgadzam się w stu procentach. Może nic to by do akcji nie wnosiło, ale przydałoby się na pewno.

5. Za portret psychologiczny dziękuję, bałem się że polegnę tu bez szans na reanimację.

6. Z faktem, że Kaja nie zauważyła lepszych ciuchów Niki zgodzę się absolutnie. Zabrakło dwóch zdań, które wszystko by wyjasniły. Mea culpa.

7. Wiek Niki… Tutaj rozmyślnie dałem jej dwadzieścia kilka lat. Z tego co wiem, gimbaza czy też liceum samo jeszcze nie mieszka. Być może to "bananowe" tak, ale po co wtedy byłyby jej te prezenty od sponsorów? Wszystko miałaby od rodziców przecież. Oddzielne mieszkanie daje niezbędną ilość swobody do kręcenia filmików na ten przykład. A wiek powyżej dwudziestki daje szansę na jakąś tam minimalną dojrzałość bohaterki. A brak tejże dojrzałości jest tym bardziej zastanawiający, nieprawdaż?

Z tempem całkowicie się zgadzam, dlatego to opko jest nieco "retro" – vide Nasza Klasa, dziewczę ponad dwudziestoletnie itp. Trochę to mnie przeraża, bo syn mój za kilka lat będzie właśnie takim gimbazowym trendsetterem i mam nadzieję że dam radę nadążyć.

Dziękuję Ci bardzo za Twoje uwagi, Prażanko. Selfie było pewnego rodzaju ćwiczeniem palców i wyobraźni i mam nadzieję, że nie poległem tak całkowicie…

Życząc bardzo brodatego Mikołaja,
pozdrawiam serdecznie. s.

Czyli jestem passe. Dobrze wiedzieć. Muszę sobie jeszcze sztruksów dokupić. Na pohybel trendom i trędom( co z tego, że nie ma takiego słowa).
Uśmiechy dla wszystkich.
To już drugi tekst Semena, którego nie przeczytam. Tamten pierwszy zacząłem, ale historia była zbyt dla mnie osobiście bulwersująca. Ten odstrasza mnie tytułem. Wiem, że jest na czasie. Ale ja staję się jeszcze bardziej niedzisiejszy.
Ale pozostałe teksty Autora bardzo przypadły mi do gustu. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Fajny był na przykład ten o bezsenności.

Całego tekstu też nie doczytałam. Nie mam ochoty wgłębiac się w żargony kolejnych pokoleń małolatów ani oceniac ich postawy moralne.
Ale podziwiam tych, którym się chce. To takie ulotne.
Czy ktoś teraz pamięta co to "wapniak", albo co znaczy ''mowa-trawa-sianokosy"? Tak się mówiło, gdy studiowałam (1958-1963).
jokk.

thegirlfromPraga: Lol, bk z Ciebie typesko. A polecanie kwejka seamanowi w ramach łapania internetów to jakaś kpina, przecież to tylko strona pełna niczego, które to nic było zjedzone i wysrane po milion razy.

15+ lat temu łatwo było stworzyć obraz użytkownika internetu w filmie lub tekście. Dzisiaj praktycznie każdy się styka z siecią, co powoduje, że czepianie się o coś, co nie pasuje np. do kanonu laski z telefonem, lustrem i kamerką jest bez sensu, bo ten margines nietypowości pozwala na wiele zabiegów.
Dla mnie bohaterka jest bardzo wiarygodna, swobodna i naturalna. Wcale nie jest retro, mimo początku przygody z netem w czasach NK.

seamanie: vlogi to bardzo specyficzna nisza i jako taka może naprowadzić na trop, ale nie powinna być referencją. Wydaje mi się, że chcąc się wczuć w pannicę bazująca na relatywizmie moralnym powinieneś poodwiedzać strony typu wizaz.pl, poobserwować konkretne profile dziewczyn na fejsie, tudzież poczytać jakieś blogi.
Tak samo informatyk informatykowi nierówny – jeden robi strony WWW, gra w RPG i przegląda rzeczonego kwejka, dodatkowo nosi kuca, jest pryszczaty. Drugi blady, całe dnie nad kodem i bawią go tylko Monty Python oraz finezyjne żarciki o papieżu z polskich chanów.

Anonimowy: tak.

PS Sztruksy są spoko.

To prawda, każdy dwudziestu kilku latek obraca się w swoim środowisku. Jedni jarają się Monty Phytonem inni bawią się przy "Ugotuj mi bigos".

Nie uważam że Seaman powinien poczytać wizaż. Psychologicznie bohaterka jest okej. Można by tą jej psychikę jeszcze wnikać ale nie wiem czy jest sens. I mówię to bo nie raz byłam świadkiem, jak ktoś niszczył specjalnie ubrania/telfony/inne bo rodzice kupią nowe. A z tymi to wstyd się pokazać na mieście. Ew. do prostytucji się jeszcze nie posunął ale ilość czasu jaką poświęcał na szukanie promocji w HAendEmie można by spożytkować spokojnie… nie wiem języka się jakiegoś nauczyć czy coś.

@Seamanie, pozwolisz że odpowiem Ci pod tym komentarzem.
Co do LOL nadal bym się czepiała. Bo naprawdę, zaprawdę nie słyszałam żeby ktoś gdzieś go używał, w mowie potocznej. W blogu, no może, ale tak co cztery zdania? Jak dla mnie brzmi tak jakby, ktoś pomyślał "hmm jak to zrobić żeby było młodzieżowe? Wrzucę czasem LOL" ( Ale to jest moja opinia seamanie. Nie że jestem nie miła, po prostu nie pasuje mi to.)

Co do początku nadal się będę upierać, że jest napisany z perspektywy autora. Uważasz Seamanie że dziewczyna ma wszystko. To jest twoja perspektywa, bo (jak zgaduje) w czasach twojej młodości, nie było komórek z dostępem do neta. Nie można była wejść do klepu i kupić co się chce. Bohaterka moim zdaniem nie powinna tak napisać, bo ona jest do tego przyzwyczajona. Ona nie myśli "ale mam zajebiście" bo dla niej to normalka. W tym wypadku należy wstęp pominąć, bądź ukazać (sama nie wiem jak to nazwać) tą przepaść pokoleniową w jakiś inny sposób.

Dziewczyna młodsza niż 20, może spokojnie mieszkać sama. Ludzie często posyłają swoje dzieci do lepszych liceów, które są daleko od domu. Najczęściej młodzież taka ląduje w internatach, ale zdarzają się osobniki którym rodzice wynajmują pokój ( bo niby tak lepiej, będzie się dziecko uczyć w spokoju). Lub też wyjeżdżają za granice do pracy i nie ma ich całe miesiące. Na jedno wychodzi.

Btw. Czemu Nika? Czy Nika nie jest od Dominiki a od Kamili Kama?

Seamanie nie wiem czy to Cię jakoś pocieszy, ale podobno dobre dzieło to takie które wzbudza dyskusje.

dwudziestokilkuletni* powinno być,

Witaj Dziewczyno z Pragi!
Zauważ proszę, że to pamiętnik, pisany (prawdopodobnie) na jakiejś tronie blogowej właśnie. Więc z tym LOL… cóż, może przegiąłem, nie wiem…
Czy uważam, że Nika ma wszystko? Nie, raczej nie, pozwól że powtórzę: gdyby miała wszystko, była bananowa, po cóż robiłaby to wszystko? Dla popularności, fanów… tak, ale nie tylko. Jeśli odniosłaś takie wrażenie ze wstępu, to znaczy że coś spieprzyłem 🙂

I nie musisz mnie pocieszać, przeważnie wiem, kiedy napisałem coś… w miarę dobrego. Tutaj myślę, że coś mi wyszło 😉

Pozdrawiam Cię serdecznie, seaman.

ps. Dziewczyna z Pragi – Czeskiej czy warszawskiej? Just wondering…

Michale K., to o czym wspominałem, to letspleje, nie vlogi. Tych ostatnich nie cierpię wprost alergicznie…

Znikam, s.

Czymże jest uchylenie rąbka tajemnicy jeśli nie jej zdradzeniem.

jak bym z chęcią przeczytał kontynuację

Opowiadanie mi się podoba, ale jedna kwestia jest niespójna. Otóż piszesz, że NK była nowinką, a zaraz potem Twoja bohaterka przenosi się na Instagram. Tylko, że NK powstała w 2006 r, a Instagram w 2010… Dlatego wspomniany przez Ciebie Facebook pasowałby moim zdaniem lepiej w miejsce NK. Pozdrawiam

Wiesz, powoli skłaniam się ku zmianie na fejsa… zastanowię się jeszcze, bo masz tu dużo racji, z datami się rozjechałem.

Pozdrawiam, s.

Wiecie, co w tym wszystkim jest najsmutniejsze? Że nikt z nas nie może powiedzieć: "Seamanie, twoja bohaterka jest niewiarygodna, nikt tak przecież nie robi". Bo robi. Ot, prostytucja w białych rękawiczkach.
Eileen

E tam. Czemu najsmutniejsze? W sumie to mądra i przedsiębiorcza dziewczyna. No i myślę, że jest w lepszej sytuacji niż jej przyjaciółka, która się pieprzy się z każdym byle się pieprzyć (nie neguję). Branie pieniędzy za tę przyjemność byłoby korzystniejsze. 😉

Siostra.

I dzięki Ci, Seamanie, za tę odrobinę przyjemności na wykładzie z matematyki. Mam tylko nadzieję, że rumieńce mnie nie zdradziły. 😉

Siostra.

Napisz komentarz