Przedstawiam moje najnowsze opowiadanie. Edward: Lupus to spin-off, którego głównym bohaterem jest stworzony na potrzeby serii Ravenscar dziennikarz od spraw tajemniczych, zagadkowych. Aby odbiór opowiadania był jaśniejszy zachęcam do poznania wcześniejszych jego przygód. Znajdziecie je w poniższych linkach:
RAVENSCAR – EDWARD CZ. I
RAVENSCAR – EDWARD CZ. II
Wszystkim czytelnikom życzę przyjemnej lektury. Autor
Redakcja nie należała do najnowocześniejszych. Mieściła się w dziewiętnastowiecznym dużym budynku stojącym w centrum Londynu. Lekko podstarzały tynk na fasadzie gdzieniegdzie już odpadał. Od czasu do czasu można było znaleźć jego kawałki na chodniku lub parapetach. Zarządca nieruchomości czekał jednak na pozwolenia od konserwatora zabytków, który trzymał swoją łapę na każdym, nawet najmniejszym remoncie. Niby jego intencje były słuszne, ale każdy, kto miał z nim do czynienia, przyzna, że wydawane przez niego decyzje administracyjne potrafiły uprzykrzyć życie.
Na parterze kamienicy, na wprost wejścia, stał duży marmurowy kontuar, za którym siedział, zdawało się, że nie młodszy od budynku, portier. Jego głównym, choć nie jedynym, zadaniem było kierowanie interesantów we właściwe miejsca. Praca ta wbrew pozorom wymagała dużego doświadczenia i tego, co zwykło się nazywać znaniem się na ludziach. To on miał pierwszy kontakt z każdym zainteresowanym wizytą w redakcji. Musiał natychmiast ocenić, dokąd skierować danego petenta, a także czy przypadkiem nie odwiedził ich jakiś awanturnik, którego należało jak najszybciej pozbyć się z budynku. Od dobrych kilkunastu lat funkcję portiera w siedzibie gazety pełnił stary Dickinson. Nadawał się do tej roli idealnie. Pomimo wieku był człowiekiem błyskotliwym i na pierwszy rzut oka potrafił rozpoznać intencje interesantów. W rosłym ciele, które zdawało się być młodsze niż jego właściciel, kryło się także dużo siły, pozwalającej w skrajnych sytuacjach na mniej dyplomatyczne pozbycie się nieproszonego gościa. To nie zdarzało się jednak często. Na co dzień rola Dickinsona ograniczała się do wykonywania telefonów na wyższe piętra oraz kierowania ludzi do windy – ze wskazaniem kondygnacji, na której powinni wysiąść.
My przejedziemy się dźwigiem osobowym redakcyjnej kamienicy na trzecie piętro. Po wejściu do kabiny niezbędne było jeszcze zamknięcie starej kraty zabezpieczającej, bez której winda nie ruszyłaby się nawet o centymetr. Wysłużony mechanizm szarpnął w górę i wagonik powoli ruszył. Cisza panująca w jego wnętrzu, mącona jedynie odgłosami silnika i napiętych do granic możliwości lin, zniknęła gdzieś pomiędzy parterem a pierwszym piętrem. Gdy dojeżdżaliśmy na trzecie, słychać już było wyraźnie rumor panujący na tej kondygnacji. To tu rozpoczniemy naszą opowieść…
– Sewart, do mojego gabinetu!
Głos naczelnego wyrwał dziennikarza z zamyślenia. Ton przełożonego jak zawsze mało przyjaźnie wskazywał, że sprzeciw nie ma najmniejszego sensu. Edward chwilę posiedział jeszcze przy biurku, próbując powrócić do świata żywych, a kiedy na powrót zaczął słyszeć hałas, panujący nieustannie w biurze, był już pewien, że jego zamyślenie minęło. Wstał, poprawił koszulę, wciskając ją z tyłu w spodnie, podniósł z biurka notes oraz pogryziony długopis i skierował się w stronę gabinetu redaktora naczelnego.
Cała kondygnacja, na której pracował, tworzyła otwartą przestrzeń, której strop podparty był jedynie na nielicznych kolumnach. Dziennikarz wiele razy zastanawiał się, co było w tym budynku wcześniej, zanim kupiła go redakcja, dla której pracował.
Na końcu pomieszczenia, w biurze wydzielonym z całej przestrzeni przeszklonymi ściankami, znajdował się gabinet przełożonego wszystkich pracowników tego piętra. Każde z okien biura było przesłonięte aluminiową żaluzją; każde oprócz tego, które wstawione było w drzwi. Tu metalowa zasłona zazwyczaj pozostawała zwinięta – naczelny zasuwał ją jedynie, gdy przeprowadzał najpoważniejsze rozmowy. Dla wszystkich był to znak, że nie powinno się w tej chwili przeszkadzać szefowi.
Wizyta w gabinecie przełożonego wiązała się też zazwyczaj z niedogodnością – wychodziło się od niego śmierdzącym. Był on nałogowym palaczem, więc każdy, kto był wzywany do jego biura, musiał liczyć się z tym, że jego ubranie po chwili przesiąknięte będzie zapachem papierosów.
– Sewart! – Krzyk z biura zabrzmiał ponownie, dosłownie sekundę przed tym, jak Edward stanął w drzwiach gabinetu. – O, jesteś. Zamknij drzwi i siadaj! – Brzmiało polecenie.
– Wzywał mnie pan, szefie. Słucham – rozpoczął rozmowę dziennikarz.
Nie należał do strachliwych, a już ostatnią osobą, która była w stanie wzbudzić w nim bojaźń, był przełożony. Jego pozycja w czasopiśmie była ugruntowana, miał swoją rubrykę w weekendowym wydaniu, która cieszyła się dużą poczytnością. Nie martwił się więc o rozmowy, na które był wzywany. Zresztą naczelny też traktował go jak starego wyjadacza, któremu nie potrzeba raczej tłumaczyć, co i jak pisać, a jedynie przypilnować, żeby trzymał poziom i nie popełniał starych, dziennikarskich grzeszków. Do największych z nich należało…
– Sewart, ten tekst, który puszczamy w najbliższym wydaniu, brzmi znajomo. Masz mi coś do powiedzenia?
– Tak, szefie. To odkopana stara sprawa. Myślę, że warto przypomnieć ją naszym czytelnikom. Pamiętam, że ostatnim razem cieszyła się dużym zainteresowaniem.
Edward nawet nie zaprzeczał. Wiedział, że to rozzłościłoby tylko naczelnego. Postanowił podjąć rękawicę i podejść przełożonego wizją dużej poczytności, która miała wpływ na stawki z reklam umieszczanych w wydaniu gazety.
– Ty mi tu nie mydlij oczu czytelnikami. Rozumiem jeden czy dwa teksty. Raz na jakiś czas każdego z nas opuszcza wena, ale od kiedy wróciłeś do pracy, robisz to niemal co tydzień. A tu już mija drugi miesiąc. Lubię cię, Sewart, ale na taryfę ulgową nie licz.
– Szefie… – Edward starał się ciągnąć swoją grę.
– Ty mi tu nie szefuj, tylko mów, co z nowym tekstem? Co zrobiłeś w kierunku znalezienia tego małżeństwa Barkley’ów?
Widać było jak na dłoni, że naczelny nie chce bawić się w żadne gierki, które jako dziennikarz z wieloletnim doświadczeniem znał doskonale.
– Szukam, cały czas szukam. Ale wydaje mi się, że jestem blisko. Wydaje mi się, że przełom to kwestia dni. – Edward zaczął lawirować faktami jak rasowy pismak.
– Mnie nie interesuje, co ci się wydaje. Dziennikarz w mojej gazecie ma wiedzieć, a nie ma mu się wydawać. Rozumiesz tę delikatną różnicę?
– Oczywiście, ale potrzebuję… – ciągnął mężczyzna.
– A ja potrzebuję nowego tekstu – przerwał mu w pół zdania przełożony.
W gabinecie zapanowała niezręczna cisza. Efekt ten spotęgował też zanik większości głosów i hałasów z sali głównej, która chwilę wcześniej się wyludniła ze względu na porę lunchową. Edwardowi zdawało się, że niemal jest w stanie usłyszeć unoszący się w pomieszczeniu dym papierosowy. Zawiesił na nim wzrok i obserwował jak zahipnotyzowany ruchy śmierdzącej mgły, starając się wymyślić cokolwiek, czym byłby w stanie zadowolić naczelnego.
– Widzę, że nic nie przychodzi ci do głowy Sewart – przełożony dziennikarza pierwszy przerwał ciszę – dlatego mam dla ciebie sprawę, którą będziesz mógł opisać. W Dover podobno jest jakiś temat, pasujący do twojego nazwijmy to „emploi”. Pojedź tam i zbadaj to.
– A sprawa Barkley’ów? – zapytał Edward ze zrezygnowaniem, ale też zdenerwowaniem, że będzie musiał porzucić na jakiś czas rozwiązanie tej zagadki.
– Będzie musiała poczekać. W najbliższym numerze oczekuję od ciebie opisu sprawy z Dover. Tu masz namiary i krótki opis tego, co tam się dzieje.
To mówiąc, wręczył dziennikarzowi zapisaną kartkę papieru. Mężczyzna spojrzał na nią przelotnie, dostrzegł jakieś nazwiska, telefony, adresy i krótki tekst – zapewne opis sprawy. Zrezygnowany złożył kartkę na pół, schował do kieszeni i wstał, aby opuścić biuro naczelnego.
– Więcej życia, Sewart. Każdy z nas ma jakąś nierozwiązaną sprawę, temat, który nie został zamknięty. To naturalna przypadłość w naszej pracy. W zagadki możemy się bawić, kiedy nasi przełożeni są ukontentowani. Dotyczy to zarówno ciebie, jak i mnie. A teraz idź do domu i się wyśpij. Na jutro masz już kupiony bilet do Dover, leży u mojej asystentki.
Odprowadził dziennikarza do drzwi swojego gabinetu i na odchodne polecił dziewczynie, której biurko stało przed jego pomieszczeniem, aby przekazała Sewartowi najważniejsze informacje o nowej sprawie.
Nie było tego wiele. Mężczyzna przede wszystkim dostał bilet, pieniądze na delegację oraz namiar na zarezerwowany pokój hotelowy. Usłyszał jeszcze na odchodne, że informacje o sprawie ma na kartce od naczelnego i chwilę później wychodził już z redakcji. Dzisiaj nie spojrzę już nawet na to okiem, pomyślał zdenerwowany tym, że naczelny odciągnął go od pary ze Scarborough. Sprawę poznam w pociągu, ciągnął w myślach.
Noc nie należała do spokojnych. Zresztą jak wiele od czasu sprawy Ravenscar. Edward czuł, że demony zostały pokonane w realnym świecie, ale za to zaczęły naprzykrzać się jego psychice. Często jakby wyłączał się z otaczającej go rzeczywistości i w zawieszeniu wracał myślami do Scarborough. Najgorsze były jednak noce. Była to pora, w której miał dużo czasu na myślenie, a to nie pomagało w kojącym śnie. Tej nocy myślał o Emmie. Było to coś jakby półsen. Nie do końca spał, ale też nie można powiedzieć, że był na jawie. W marzeniach i wyobrażeniach pojawiała się ona. Naga, chętna, zmysłowa. Taka, jaką zapamiętał ją pierwszej nocy, której też nie miał pewności, co przeżył naprawdę, a co było jedynie marą. W jego myślach krążyło zdjęcie pani Barkley, zapamiętane ze ściany przy schodach. Piękna, młoda kobieta w skąpym, jak na tamte czasy, stroju kąpielowym. Na fotografii była jak żywa. Obraz ten ciągle zaprzątał jego myśli, łącząc się niestety z koszmarami. Edward zawdzięczał je temu, czego dowiedział się o inspektorze i jego żonie. Materiały, które czekały na niego po powrocie ze Scarborough, nie pozostawiały złudzeń. Pomimo że zdjęcia zrobione były wiele lat wcześniej, wyraźnie było widać na nich Barkley’ów. Obudził się nad ranem, cały zlany potem. Nie do końca pamiętał ostatnią fazę snu, ale patrząc na jego stan, nie mogło to być nic przyjemnego. Postanowił wstać wcześniej, bo na kojący wypoczynek nie miał już raczej co liczyć. Podniósł się z łóżka i założył podomkę. Nim wyszedł z sypialni, usłyszał gwizd czajnika, dochodzący z kuchni. Skierował się w tamtą stronę. Kiedy stanął w drzwiach pomieszczenia, ujrzał Emmę Barkley, nalewającą herbaty swojemu mężowi. Kobieta spojrzała na niego z szelmowskim uśmiechem. Edward przetarł oczy ze zdumienia i obudził się ponownie, tym razem naprawdę. Wspólne było jednak zlanie potem. Tego sen mu nie oszczędził.
Pociąg do Dover odjeżdżał dokładnie o godzinie 15:42. Dziennikarz był na dworcu kilkadziesiąt minut wcześniej. Założył, że ciężej będzie się przedostać przez miasto. Poza tym nie lubił zjawiać się na ostatnią chwilę. Zdążył jeszcze kupić w jednym z dworcowych sklepików jakiś periodyk – nie przywiązywał wagi do tego, co to jest, byleby było dużo do czytania podczas podróży.
W drodze na peron zahaczył o sklepik spożywczy, gdzie kupił nienajlepszej jakości gorzką czekoladę, która miała zapewnić w razie potrzeby dopływ energii. Skład, który został podstawiony, złożony był z wagonów z przedziałami. Edward spojrzał na bilet, na którym wskazany był numer jego miejsca i po chwili siedział już w pustym przedziale.
Torbę podróżną wrzucił na przysufitową półkę, przy nogach natomiast położył niewielką aktówkę, w której trzymał schowany notatnik, informacje o sprawie, pióro Watermana i gazetę, kupioną na hali londyńskiego dworca. Zajął miejsce przy oknie i wpatrzony w ruch na peronie wyrwany został z zamyślenia dopiero wówczas, gdy do przedziału weszli inni podróżni. Niemal jednocześnie pojawili się jego współpasażerowie – starsza kobieta z, zapewne, córką i młody człowiek, wyglądający na studenta.
Pociąg ruszył, a Edward postanowił nie tracić więcej czasu. Zabrał się za informacje o sprawie, które otrzymał od naczelnego. Zdarzenia w Dover rzeczywiście należały do tych będących w kręgu jego zainteresowań dziennikarskich. Od kilku tygodni w mieście oraz okolicy ginęły w niewyjaśnionych okolicznościach młode kobiety. Sprawa była o tyle dziwna, że wszystkie znalezione ciała były zmasakrowane. Zwłoki pełne były szarpanych ran, których w żaden sposób nie można było dopasować do dzikich zwierząt. Ślady wskazywały, że musiałoby być ono zdecydowanie silniejsze od niedźwiedzia i być też od niego większe. Żaden z drapieżników zamieszkujących południową Anglię nie mógł poczynić takich makabrycznych uszkodzeń ciała. Mieszkańcy zaczęli wierzyć zatem, że ich okolicę zamieszkał wilkołak. Tym bardziej, że ofiary pozbawiane były serc.
Trzeba wiedzieć, że w krajach anglosaskich wierzenia dotyczące przypadków wampiryzmu i likantropii, które często były ze sobą powiązane, nie należały do rzadkości. Tym łatwiej ludowi było ochrzcić sprawcę mordów człowiekiem-wilkiem. Tak czy siak dla Edwarda zapowiadały się ciekawe, a może nawet niebezpieczne dni.
Do Dover jechał jednak z przekonaniem, że po wizycie w Scarborough niewiele będzie w stanie już go przestraszyć i zaskoczyć. Niedawno zakończona sprawa dawała jednak też pewną dawkę lęku. W końcu to, co wcześniej było dla niego jedynie teorią, bo sprawy, które badał nigdy nie kończyły się jasnym wskazaniem na działanie sił nadprzyrodzonych, po wizycie w nadmorskim Ravenscar weszło na zupełnie nowy poziom. Dokładnie wiedział, co widział i czego był uczestnikiem. Przebywał też pośród ludzi, których teraz szukał, mając wiedzę i świadomość tego, że nie należą oni do znanego mu wcześniej świata.
Pociąg musiał złapać w trakcie podróży kilkanaście minut opóźnienia, gdyż dotarł do stacji docelowej już po siedemnastej. Była jesień, więc powoli zaczynało się ściemniać. Pogoda, która panowała w nadmorskim Dover, była kwintesencją angielskiego klimatu. Wietrznie, wilgotnie i deszczowo – taki obraz przywitał dziennikarza po wyjściu z dworca. Wiedział, że tego dnia już zbyt wiele nie załatwi, tym bardziej, że nikt w redakcji nie umówił mu żadnych spotkań. Edward postanowił zatem udać się do hotelu i stamtąd spróbować zaplanować wizyty na kolejny dzień.
Taksówkarz, jak typowy przedstawiciel swej profesji, był wylewny w rozmowie, ale prowadził ją przede wszystkim na bezpieczne tematy. Kiedy mężczyzna zapytał kierowcę o sprawę śmierci młodych kobiet, ten początkowo nabrał wody w usta, jednak ciągnięty za język wyznał, że jego zdaniem musiał to być niedźwiedź. Nie umiał jednak odpowiedzieć, jak to możliwe, żeby niedźwiedź urósł do tak dużych rozmiarów. No i przede wszystkim – skąd się wziął na wolności. Nadmorskie tereny nie sprzyjały swoim klimatem i raczej skromnym zalesieniem rozwojowi tych zwierząt. Zwrócił jednak Edwardowi uwagę na to, że wszystkie kobiety, które padły ofiarą bestii, mieszkały na terenie kampusu Dover University. Ten leżał na uboczu miasta, zatem drapieżnik mógł łatwiej atakować i być niezauważonym. Okres też temu sprzyjał. Zbliżała się zima, a jeśli rzeczywiście był to niedźwiedź, to z pewnością szukał dużej ilości pożywienia, żeby uzupełnić zapas energii i sadła przed zbliżającym się wielomiesięcznym snem.
Dziennikarz zadzwonił z hotelowego pokoju do rektoratu. Rektora uczelni nie było już w pracy, jednak jego asystentka zgodziła się wpisać do kalendarza zarządcy uniwersytetu spotkanie z dziennikarzem na kolejny dzień. Edward postanowił rozwikłać tę sprawę na spokojnie. Nie umawiał większej ilości spotkań, chciał planować kolejne działania w oparciu o to, czego dowie się nazajutrz.
Hotel, w którym się zatrzymał, nie należał do najlepszych. Był jednak schludny, czysty i jak na potrzeby dziennikarza wystarczający. Jedynym jego mankamentem był brak własnej restauracji. Edward na wszystkie posiłki musiał chodzić do lokalu po przeciwnej stronie ulicy. Nie było to mocno uciążliwe, jednak dzięki częstym podróżom zdążył się już przyzwyczaić do posiłków w miejscu, w którym nocował.
– Co pana sprowadza do Dover?
Usłyszał kobiecy głos obok siebie, kiedy po kolacji przy barze sączył whisky. Odwrócił głowę i ujrzał kobietę, która wchodziła już w średni wiek, choć ciągle można było o niej powiedzieć, że wygląda młodo. Musiał być bardzo zamyślony, bo nie zauważył nawet kiedy się pojawiła, usiadła obok niego i zamówiła w barze drinka. Zanim zdążył odpowiedzieć, barman podał jej szklankę z kolorowym napojem. Różne alkohole i kolorowe soki mieszały się w nim, tworząc wrażenie, jak gdyby w szkle znajdowała się tęcza.
– Nie jest pan tutaj stałym gościem, podejrzewam zatem, że nocuje pan w hotelu – ciągnęła kobieta, spoglądając na dziennikarza wnikliwie.
Miał wrażenie, że w jej spojrzeniu jest coś jeszcze. Coś niepokojącego, ale jednocześnie podniecającego. Po chwili dotarło do niego, że spotkał kobietę, która nie czeka na zainteresowanie mężczyzn, tylko bierze sprawy w swoje ręce i przechodzi do flirtu kiedy tylko ma na to ochotę. Czuł, że rozmowa, która zaczęła się niewinnie, ma właśnie taki cel.
– Edward. Nazywam się Edward Sewart. Przyjechałem do Dover… – Tu przerwał, uznał bowiem, że opowiadanie o tym, że jest dziennikarzem, który śledzi dziwne zdarzenia, nie będzie najszczęśliwsze, jeśli chce cieszyć się towarzystwem pięknej kobiety. Wiele razy spotykał się już wcześniej z lekceważącym potraktowaniem jego profesji i zainteresowań. – …Jestem tu służbowo. Mam pomóc miejscowej policji w rozwiązaniu pewnej sprawy.
Taka naciągana historia to zawsze jednak lepszy punkt wyjścia niż prawda. Edward sam był zdziwiony, że przyszło mu to tak łatwo. Zazwyczaj był prawdomównym dżentelmenem. Tym razem postanowił wykreować nieco swoje emploi. Po części zrobił to dla zabawy, po części ze względu na ciekawie zapowiadającą się rozmowę.
– Cóż, w takim razie pewnie mogę się czuć bezpiecznie w pana towarzystwie, panie „Bond” – zadrwiła lekko kobieta, wyczuwając brak pełnej szczerości w słowach dziennikarza.
– Nie przesadzajmy – uśmiechnął się mężczyzna. – Może rzeczywiście nie jestem tajnym agentem, ale moim zadaniem jest pomoc w rozwiązaniu pewnej sprawy. Pani mieszka w Dover? – Możliwie szybko zmienił temat.
– Tak, Edwardzie – zwróciła się do niego dosyć bezpośrednio. – Mieszkam i pracuję na miejscowym uniwersytecie. Nazywam się Mia Jarrow.
– Jak to Jarrow niedaleko Newcastle? – upewnił się dziennikarz.
– Dokładnie tak samo, choć nic mnie nie łączy z tym miejscem. Ot, taki zbieg okoliczności. Może kiedyś jakiś mój przodek stamtąd pochodził, ale z pewnością nie był to nikt warty zapamiętania przez potomnych.
– A co cię, Mio, sprowadza do tej restauracji w ten nie najpiękniejszy, angielski wieczór? – dopytywał Edward.
– Cóż – przerwała, aby pociągnąć duży łyk drinka – nawet głupio się przyznać. Koleżanki ubzdurały sobie, że poszukuję męża i zorganizowały mi randkę. Dla świętego spokoju się zgodziłam, a on nawet się nie pojawił. –Zaśmiała się, rozbawiona groteskowością sytuacji. – Wydaje mi się jednak, że nie będę uważała tego wieczoru za zmarnowany. Jak myślisz? – Mia spojrzała uważnie na dziennikarza.
– Wiesz, nie wiem czy znamy się aż na tyle… – zaczął Edward, ale nie dokończył.
Jego rozmówczyni parsknęła śmiechem.
– Przepraszam, Edwardzie – wyjąkała, próbując się uspokoić – nie o to mi chodziło. Dopiero do mnie dotarło, co powiedziałam. Wybacz. Czuję się zażenowana. Chodziło mi o zwykłą rozmowę – śmiała się do mężczyzny.
– Dzięki bogu. Przez chwilę zastanawiałem się, o co w ogóle chodzi.
Dziennikarz wyraźnie się rozluźnił. Wyglądało na to, że kobieta, z którą rozmawiał, po prostu lubiła dobrą zabawę, była towarzyska i bezpośrednia. Oprócz nie najodpowiedniejszego doboru słów nie było w jej zachowaniu niczego zdrożnego. Zaproponował więc przeniesienie się do wolnego stolika. Wyglądało na to, że w miejscu, w którym przebywali, miał się rozpocząć występ jazzowy – żeby spokojnie porozmawiać, wybrali zatem miejsce nieco odgrodzone od zgiełku panującego w pomieszczeniu.
Mia, doktor antropologii na Dover University, okazała się bardzo rozmowną osobą. Potrafiła także w taki sposób kierować konwersacją, by nie była ona nudna i by zajmowała w dużym stopniu także Edwarda. Na co dzień prowadziła zajęcia z antropologii, a oprócz tego z nosem w książkach badała staroangielską literaturę i kulturę.
Po jakimś czasie i kilku wymienionych anegdotkach zapytała:
– No dobrze, panie Bond. Co pan przyjechał opisać?
– Nie rozumiem. Co opisać? – Edward rozumiał doskonale.
– Nie wygłupiajmy się. Dziennikarzem leci od ciebie na dobrą milę. Nie ma w tym nic wstydliwego. Mnie możesz powiedzieć wszystko – zaśmiała się.
Mężczyzna wyczuł, że zarówno w jej słowach, jak i nastawieniu nie ma złych zamiarów – była po prostu do bólu szczera.
– Nie myślałem, że aż tak to widać – uśmiechnął się. – Ale dobrze, niech będzie. Przyjechałem w sprawie morderstw kobiet w Dover.
– Szukasz sensacji! – Mia nagle zmieniła ton.
– Nie, to nie tak. Rzeczywiście chodzi bardziej o pomoc w rozwiązaniu tej sprawy.
– Dlaczego mam ci wierzyć, że nie jesteś kolejnym karierowiczem z podrzędnego brukowca?
Edward zawahał się, ale nie było wyjścia. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, to kobieta nigdy mu nie uwierzy w szczere intencje i metody działania, w których ważne było także dobro ludzi, a nie tylko poczytny artykuł. Resztę wieczoru spędził na opowiadaniu niedawnej historii, której był uczestnikiem w Ravenscar.
– Przecież to niedorzeczne. Takie istoty nie istnieją – zaczęła Mia, kiedy tylko dziennikarz zakończył swoją opowieść. – Choć z drugiej strony, jako antropologowi nie wypada mi odrzucać możliwości, że to, w co wierzymy, wywiera duży wpływ na postrzeganie przez nas rzeczywistości. Na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie tego, co cię spotkało. Na pewno! – Kobieta próbowała przekonać chyba bardziej samą siebie.
Po zajmującym wieczorze Edward odprowadził poznaną kobietę do kampusu, na terenie którego mieszkała. Opowiedziana historia bardzo wciągnęła Mię, gdyż przez całą drogę do niej wracała.
– Musi być jakieś logiczne wyjaśnienie. Nie mam podstaw, żeby ci nie wierzyć. Może zostałeś otumaniony jakimiś narkotykami?
– Też tak myślałem. Ale ta kobieta, te zdarzenia były realne. Gdyby ktokolwiek opowiedział mi tę historię, tak jak ja opowiedziałem ją tobie, to też z pewnością bym nie uwierzył. Ale byłem tego świadkiem, byłem częścią tych wydarzeń.
– Tak czy siak, wydajesz się uczciwym człowiekiem, Edwardzie. Jeśli będę mogła ci jakoś pomóc w tej sprawie to daj znać.
Mia, jak na energiczną kobietę przystało, nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Chciała też być zaangażowana w tak ważną sprawę jak rozwiązanie dziwnej sprawy na uniwersytecie.
– Jutro spotykam się z rektorem. Po wizycie w rektoracie mogę cię odwiedzić i opowiem, czego się dowiedziałem – zaproponował.
Mia nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy park w pobliżu kampusu, przez który właśnie przechodzili wypełnił się przeraźliwym krzykiem kobiety. Pomimo palących się wzdłuż alejek latarni było w nim wiele miejsc słabo lub w ogóle nie oświetlonych.
– Chodźmy szybko. Ten krzyk dochodzi stamtąd – Edward wskazał ciemną część parku, złapał kobietę za rękę i razem pobiegli w kierunku, skąd słychać było błagalny odgłos.
Gdy byli bliżej, nieopodal wysokiego drzewa dostrzegli dwa cienie. W jednym rozpoznali krzyczącą kobietę. Drugi, zdecydowanie większy i masywniejszy, należał do napastnika. Ten zbliżał się powoli do swojej ofiary. Jego zamiary z pewnością nie należały do przyjaznych. Mimo że stał na dwóch nogach był zgarbiony. Niczym dzikie zwierzę nieco skulony obchodził ofiarę, starając się znaleźć najlepsze miejsce do ataku.
Widząc to, Edward krzyknął, jak gdyby chciał odwrócić uwagę od przestraszonej kobiety. Bestia, słysząc za sobą głos, natychmiast się odwróciła. Edward nie był sam. Napastnik szybko ocenił sytuację, w ciemności nie zdając sobie sprawy, że dziennikarzowi towarzyszy kobieta – równie bezbronna jak jego ofiara. Musiał uznać, iż siły zrobiły się nierówne. Zawył przeciągle i uciekł w kierunku gęstych zarośli. Ostatnie, co mężczyzna zobaczył, to wydłużony pysk, sierść na plecach oraz lśniące w blasku księżyca pazury. Nie próbował nawet gonić bestii. Razem z towarzyszką podbiegli do ofiary. Ta półprzytomna i zakrwawiona drżała cała, leżąc przy drzewie, które – gdyby nie przechodzący ludzie – z pewnością stałoby się dla niej miejscem kaźni.
– Ona krwawi – palnął Edward.
Nikomu nie trzeba było tego tłumaczyć. Rosnąca czerwona plama na poszarpanej bluzce ofiary mówiła sama za siebie. Mia rozerwała ją bez ceregieli. Widok był miażdżący. Od ramienia przez klatkę piersiową aż po bok kobiety ciągnęły się trzy ciemne pręgi, z których powoli sączyła się krew. Edward musiał się aż odwrócić. Rozpruta skóra na młodych piersiach, przecięte i krwawiące brodawki wywołały mdłości. Nie tak powinno wyglądać ciało młodej kobiety. Nikogo nie powinien spotykać taki los. Wiedział, że jeśli ofiara przeżyje ten atak, to do końca życia będzie straszliwie oszpecona. Jej szczęściem było to, że żyła, ale życie, które ją teraz czekało, z pewnością nie będzie należało do łatwych.
Mia wyciągnęła z torebki gwizdek i z całej siły zaczęła w niego dmuchać. Było to narzędzie, które władze uczelni rozdały kobietom po pierwszych atakach. Biedaczka leżąca teraz pod drzewem na swoje nieszczęście go nie miała. Może gwizdek uratowałby ją przed atakiem. Chwilę później w miejsce, skąd dochodził przerywany tylko na złapanie powietrza w płuca gwizd, zaczęli zbiegać się ludzie. Pierwsi byli mężczyźni, dbający o porządek w kampusie. To oni chwilę później wezwali pogotowie i policję.
– Proszę mi opowiedzieć, co państwo widzieli? – zapytał inspektor, prowadzący dochodzenie.
– Szliśmy sobie alejką, kiedy usłyszeliśmy krzyk. Pan Sewart i ja podbiegliśmy w to miejsce i zobaczyliśmy go, szykującego się do ataku na tę kobietę – zaczęła odważnie Mia.
– Czy widzieliście napastnika? Jak wyglądał? – zadawał kolejne pytania policjant.
Edward miał się już odezwać, kiedy towarzyszka ścisnęła go mocno za rękę, dając wyraźny sygnał, żeby nie odzywał się z teorią, którą podejrzewała, że wymyślił.
– Niestety, panie inspektorze. Za dużo światła tu nie pada. Dało się jedynie zauważyć, że był wysoki i przygarbiony. Miał też zdecydowanie męską budowę.
– I miał w sobie coś zwierzęcego – wtrącił się, pomimo gestu Mii, dziennikarz.
– To znaczy? – dopytał przedstawiciel organów ścigania.
– To znaczy, że chciał zaatakować tę kobietę tak, jakby był dzikim zwierzęciem – wcisnęła się z racjonalną teorią kobieta.
Gdy miejsce zdarzenia już opustoszało, ofiara została zabrana do szpitala, a policja kończyła już swoje działania, Edward i Mia także oddalili się w kierunku kampusu.
– Dlaczego nie pozwoliłaś mi powiedzieć tego, co przecież oboje widzieliśmy? – zapytał dziennikarz.
– Dlatego, że było ciemno i nasza wyobraźnia mogła spłatać nam figla. Sama nie wiem, co widziałam, Edwardzie. To mogło być tylko złudzenie. Pamiętaj, że gdybyśmy opowiedzieli o tym, co zdawało nam się, że zobaczyliśmy, to moglibyśmy spędzić dzisiejszą noc albo w areszcie jako podejrzani, albo na izbie przyjęć miejscowego szpitala psychiatrycznego. I ani ty, ani ja już nic więcej o tej sprawie byśmy się nie dowiedzieli.
– Widzę, że się nieźle wciągnęłaś w jej rozwikłanie i pewnie odwiedzenie cię od zajmowania się nią z góry jest skazane na niepowodzenie. – Dziennikarz bezbłędnie wyczuł intencje Mii.
– Cieszę się, że się rozumiemy – powiedziała kobieta triumfalnie.
Starała się zawsze być niezależna i z odwagą podchodzić do problemów. Słowa Edwarda były dla niej potwierdzeniem, że taka postawa się opłaciła.
– Dobrze, tak jak wspominałem wcześniej, wpadnę do ciebie po spotkaniu z rektorem – rzekł mężczyzna niemal na pożegnanie.
– Będę czekała – szepnęła mu do ucha i pocałowała w policzek na do widzenia.
Przez chwilę zastanawiał się, co o tym myśleć. Gest towarzyszki wieczoru zdawał się niewinny, jednak Edward wyczuwał w nim coś więcej niż kurtuazyjne cmoknięcie.
***
Noc zleciała szybko. Nie znaczy to jednak, że była spokojna. Wypity alkohol, poznana kobieta oraz wydarzenia, których byli udziałem, sprawiły, że sny Edwarda nie pozwoliły na wypoczynek. Zanim obudził się zlany potem, nie pierwszy raz zresztą, śniła mu się bardzo przyjemna wizja.
Był ciepły, letni poranek. Obudził się na łóżku, które skądś znał. Nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd. Ciepłe promienie słońca wpadały przez uchylone okno i roztrzaskiwały się na jego nagim torsie. Do pokoju weszła kobieta. Znał ją, ale nie mógł sobie przypomnieć, kim była. Miała na sobie jedynie wysokie czarne szpilki, delikatne pończochy przytwierdzone tasiemkami, utrzymywane na pasku i koronkowy biustonosz, podkreślający jej kształtne piersi. Kobieta podeszła do łóżka. Puściła zalotne oczko w jego kierunku i chwilę później siedziała już na nim, ocierając się swoimi wilgotnymi wargami o jego coraz bardziej nabrzmiałą męskość. Droczyła się tak z nim chwilę, na przemian całując namiętnie jego usta i przyciskając jego twarz do pełnego stanika. Gdy chciał coś powiedzieć, przyłożyła palec wskazujący do jego warg, dając znak, aby się nie odzywał i zaufał jej umiejętnościom. Zeszła niżej, na wysokość jego krocza. Zakryła się pościelą i zaczęła dobierać do jego bokserek. Edward czuł dotyk na każdym centymetrze nóg, po których zsuwał się materiał jego bielizny. Chwilę później poczuł przyjemne ciepło, rozchodzące się promieniście od krocza. Wiedział, co się tam dzieje, mimo że nie mógł tego zobaczyć. Poruszająca się jednak w górę i w dół pościel jasno świadczyła o tym, co jego kochanka robi. Kiedy zaczynała mocniej ssać, napinał każdy mięsień. Podobnie gdy brała do ust więcej jego penisa, niż zdawało mu się, że jest możliwe. Mia – kobieta miała na imię Mia – przypomniał sobie nagle. Poznał ją w Dover i… Nie zdążył dokończyć, kiedy poczuł ból. Czynności, które chwilę wcześniej sprawiały mu olbrzymią przyjemność, teraz niemal raniły go z każdym ruchem.
– Przestań, proszę – zasyczał.
Chciał odepchnąć kobietę od siebie, ale jego ręce były jakby przykute do łóżka. Nie mógł nimi ruszyć.
– Mia, proszę, przestań – krzyknął.
Kobieta zatrzymała się. Puściła z ust męskość dziennikarza i wychylając głowę z pościeli, wrzasnęła:
– Jak mnie nazwałeś?
Nie to było jednak najstraszniejsze. Edward zobaczył twarz kobiety, która jeszcze chwilę wcześniej zaspokajała go oralnie. Nie była to poznana w Dover pani doktor. Twarz tę znał doskonale, choć była zmieniona. Pomimo czarnych plam, zasłaniających gałki oczne, pomimo trupiobladej cery i wyraźnie zaznaczonych, szczególnie w okolicach oczodołów, ciemnych, niemal pulsujących żył rozpoznał w osobie, która wyszła spod kołdry, kobietę spotkaną w Scarborough; kobietę, z którą kochał się i w snach, i na jawie – i która od rozwiązania sprawy Ravenscar nie dawała mu spokoju. Szukał jej, myślał o niej, starał się – sam nie wiedział – poznać ją czy zniszczyć.
– Emma? – wyjąkał
– Tak, Edwardzie, Emma. Było nam tak dobrze, pozwól, że sprawię ci jeszcze trochę przyjemności.
Mówiąc to, uśmiechnęła się szyderczo, oblizując krwiste wargi pokazała zaostrzone zęby i skierowała się na powrót do penisa dziennikarza.
Zanim kły zdążyły wbić się w jego skórę, obudził się z przerażeniem. Pot lał się z niego dużymi kroplami. Niedługo miało świtać. Nie zmrużył już oka.
***
– Dzień dobry, nazywam się Sewart. Jestem umówiony na spotkanie z rektorem na godzinę jedenastą – powiedział stanowczym, acz grzecznym głosem do sekretarki kierownika uczelni.
– Już sprawdzam – powiedziała asystentka rektora, wkładając na twarz standardowy sekretarski uśmiech. Zajrzała do dużego, obitego skórą, książkowego kalendarza i dodała: – Tak, rzeczywiście. Proszę na chwilę usiąść, pan rektor zaraz pana przyjmie.
Wskazała mu fotel, stojący kilka kroków dalej i poszła zaanonsować go do swojego przełożonego.
Edward przez chwilę, w czasie której był sam w pomieszczeniu, zdążył zlustrować wzrokiem wszystko, co go otaczało. Jego uwagę przykuł szczególnie herb uczelni, na którym dostrzegł…
– Zapraszam pana. – Niski męski głos przerwał jego myśli.
Asystentka wróciła do swojego biurka, natomiast w drzwiach gabinetu pojawił się wysoki, postawny mężczyzna w podeszłym wieku. Świadczyły o tym przede wszystkim siwe włosy i głos, bowiem jego budowa i twarz opierały się jeszcze niszczącej działalności czasu.
– Dzień dobry, panie rektorze. Przede wszystkim chciałem podziękować za spotkanie. Domyślam się, że jest pan zapracowanym człowiekiem. Tym bardziej cenię to, że poświęcił mi pan czas – rozpoczął kokieteryjnie Edward, zaraz po tym, jak usiadł w fotelu wskazanym przez rektora.
– Słucham pana. W czym mogę pomóc? – Mężczyzna był bardzo konkretny.
– Panie rektorze, nazywam się Sewart, Edward Sewart. Przyjechałem do Dover, aby dowiedzieć się czegoś więcej i pomóc w rozwiązaniu sprawy morderstw. Wiem, że to przede wszystkim studentki z pańskiego uniwersytetu.
– Czy pan coś sugeruje, panie Sewart? – zacietrzewił się nieco rektor.
– Nie, absolutnie, źle mnie pan zrozumiał. Chodzi mi o to, że liczyłem na pańską pomoc, jakąś podpowiedź, refleksję – każdy ślad jest ważny. Wczoraj udało się mnie i jednej z pracownic uniwersytetu uratować młodą dziewczynę. Im szybciej uda się rozwiązać tę sprawę, tym lepiej dla wszystkich.
Edward celowo brnął w kierunku rozmowy o morderstwach, aby odciągnąć rozmówcę od niewygodnych pytań na jego temat, nie do końca się to jednak udało. Rektor był człowiekiem bardzo inteligentnym.
– Tak, słyszałem już o tym zajściu. Dzięki bogu udało się uratować tę kobietę. Proszę mi jednak powiedzieć, kim pan jest i co pana łączy z tą sprawą – powiedział z dużą dozą nieufności.
– Pracuję w Londynie, dla dużego wydawnictwa… – Edward nie dokończył.
– Jest pan dziennikarzem, nazywajmy rzeczy po imieniu. Nie będę w stanie panu pomóc – skwitował mężczyzna.
– I tak, i nie, panie rektorze. Rzeczywiście, jestem dziennikarzem, ale na co dzień zajmuję się rozwiązywaniem podobnych spraw, pomagam policji. Proszę bardzo, tutaj są moje referencje.
Wyciągnął z aktówki kilka kartek – dokumentów potwierdzających jego wcześniejszą współpracę z organami ścigania. Zazwyczaj wystarczało to, aby przekonać do siebie nowo poznanych przedstawicieli instytucji, zaangażowanych w rozwiązywanie dziwnych zdarzeń. Rosły mężczyzna przeleciał wzrokiem po wręczonych mu kartkach.
– Rzeczywiście, informacje zawarte w tych papierach są przekonujące. Rektor nieco obniżył ton. – Nie wiem jednak, czy będę w stanie w jakikolwiek sposób panu pomóc. Sam niewiele wiem, a nie chciałbym też przekazywać dalej niesprawdzonych informacji. Jeszcze tego by brakowało, aby osoba na moim stanowisku rozsiewała plotki.
– Panie rektorze, nie chodzi o plotki, ale ważna jest każda informacja, która może przyczynić się do schwytania tej bestii, która atakuje kobiety.
– Naprawdę, pomimo olbrzymich chęci nie będę w stanie panu pomóc w tej sprawie panie Sewart. – Mówiąc to, wstał i podszedł do Edwarda, dając mu do zrozumienia, że ich spotkanie dobiega końca.
– Rozumiem pana, proszę zatem tylko o przyzwolenie na to, abym mógł porozmawiać z pracownikami i studentami, może oni coś widzieli i wiedzą na ten temat.
Dziennikarz nie dawał za wygraną, chciał wynieść z tego spotkania chociaż tyle.
– Na tyle mogę się zgodzić, ale proszę mieć na uwadze, że jeśli dojdzie do mnie choć jedna negatywna opinia na temat pana dochodzenia, to pożegnamy się w mniej przyjazny sposób.
– Oczywiście, jestem profesjonalistą, będę działał, jak należy. Panie rektorze, proszę mi jeszcze tylko na zakończenie powiedzieć – Edward zmienił temat, bo było jeszcze coś, co nie dawało mu spokoju – skąd taki herb uczelni? Widziałem go w sekretariacie, nosi pan też sygnet z podobnym znakiem. Dlaczego ktoś zdecydował, aby znalazł się w nim wilk?
– Bo wilk jest zwierzęciem niezwykle inteligentnym, bardzo dobrze działa w stadzie, potrafi jednak radzić sobie też samodzielnie. Jest silny, dumny i budzi respekt. Jest symbolem cech, które chcielibyśmy wpoić naszym studentom.
– A czy według pana może mieć to jakiś związek z tymi atakami? W końcu mówi się o tym, że kobiety były atakowane przez dzikie zwierzę, może przez wilka właśnie?
– Do widzenia, panie Sewart. Proszę nie testować mojej cierpliwości – zakończył rektor i zamknął za wychodzącym Edwardem drzwi gabinetu.
Zakładając płaszcz, dziennikarz zapytał jeszcze asystentkę o to, gdzie znajdzie pracowników wydziału humanistycznego, na którym wykładano antropologię. Po uzyskaniu wyczerpującej wypowiedzi wyszedł z rektoratu.
Edward znalazł odpowiedni budynek bez większych problemów. Mia prowadziła akurat wykład, przyglądał się jej jedynie przez okno w drzwiach wejściowych do auli. Nie chciał przerywać czy zakłócać zajęć, postanowił poczekać na ich zakończenie. Nie trwało to długo. Zaledwie po kwadransie drzwi się otworzyły i wylała się z nich fala studentów. Wydział humanistyczny charakteryzował się tym, że w większości były to studentki, młode adeptki nauki o literaturze, kulturze, wierzeniach. Obok dziennikarza przeszły jednak obojętne, zajęte rozmowami, zmęczone, nie zauważając go lub po prostu biorąc za jednego ze studentów. Przecież wiek nie jest ograniczeniem.
– Dzień dobry – powiedział, kiedy sala opustoszała, a jemu udało się wślizgnąć do środka.
– Witaj, Edwardzie.
Tym razem Mia była już bardziej stonowana, w końcu odwiedził ją w pracy, nie było to spotkanie przy drinku. Było w niej jednak coś podniecającego, coś, co sprawiało, że dziennikarz nie mógł oderwać od niej wzroku. Z zapartym tchem wpatrywał się w panią doktor. Nie był w stanie zrozumieć, czy działa na niego jej inteligencja – podkreślana miejscem, w którym się znajdowali – czy też może przede wszystkim jej strój. Obcisła, ołówkowa spódnica na całej długości podkreślała walory kobiety. Biała koszula ze skromnym, acz widocznym dekoltem i kamizelka, stanowiąca komplet ze spódnicą, przyspieszały bicie serca. Całość podkreślona była grubymi oprawkami okularów, które oprócz tego, że dodawały kobiecie powagi i podkreślały inteligencki zawód, sprawiały również, że było w niej coś strasznie wyuzdanego, coś, co nie pozwalało oderwać się od myśli, że ląduje się z panią doktor w łóżku, dokładnie w tym stroju, który miała na sobie w tej chwili i koniecznie z tymi okularami. Mia była w tej chwili zobrazowaniem marzeń każdego dorastającego ucznia o nauczycielce, która wprowadzi go w świat seksu i cielesnych przyjemności. Dziennikarz mimo swojego wieku również czuł się tak, jakby wrócił do szkolnej ławki.
– Edwardzie? Jesteś tu?
– Przepraszam, zamyśliłem się… – Mężczyznę wyrwały z rozmarzenia dopiero głośniejsze słowa Mii.
– Więc tutaj pracuję – powiedziała, pokazując mu wysoką salę, w której rzędy siedzeń ułożone były niczym w starożytnym amfiteatrze. – Jak ci się podoba?
– Wspaniałe miejsce. Zawsze mi się podobało na uczelniach. Ten klimat, te pomieszczenia, ta atmosfera sprzyjająca nauce, poszerzaniu horyzontów.
– Edwardzie, mówisz o starych czasach. Dzisiaj studenci tylko patrzą, jak przejść przez semestr bez nauki. Najważniejsze są dla nich imprezy i podboje miłosne. Ale fakt, w tych murach jest coś monumentalnego, coś co sprawia, że ma się respekt zarówno do nich, jak i do ludzi, którzy byli tu przed nami. Ale zostawmy studentów. Jak poszło spotkanie z rektorem?
– Nie najlepiej. Nie udało mi się z niego nic wyciągnąć. Rektor jest bardzo specyficznym człowiekiem, a przynajmniej był taki w stosunku do mnie. Takiej szorstkości dawno nie widziałem.
– Edwardzie, jesteś pewien, że mówisz o naszym rektorze? Przecież to dusza człowiek. Zawsze pomocny, zaangażowany, dbający o dobro wszystkich. Musiałeś rzeczywiście trafić w jakiś jego czuły punkt.
– Taaak… – odpowiedział dziennikarz, myślami będąc przy rozmowie z kierownikiem uczelni i starając sobie przypomnieć, co mogło wywołać takie zachowanie. – Tak czy siak udało mi się od niego wyciągnąć zgodę na rozmowy ze studentami i pracownikami. Masz może pomysł, kto mógłby nam pomóc? Kto może wiedzieć cokolwiek o tej sprawie?
– Właściwie to mam. Jedna z moich studentek przyjaźniła się z pierwszą ofiarą. Może ona podpowie nam coś, co rzuci jakieś nowe światło na sprawę. Mam z nią zaraz zajęcia. Może zostaniesz na wykładzie, a po jego zakończeniu porozmawiamy z nią?
– Jeśli nie będzie ci przeszkadzać moja obecność, to chętnie. Zawsze miło jest posłuchać czegoś pouczającego o naszej kulturze i nas samych. Szczególnie jeśli wykład prowadzi tak piękna kobieta jak ty. – W dziennikarzu obudził się zmysł flirciarza.
– Edwardzie, jestem w pracy. Nie wywołuj u mnie rumieńców, bo jeszcze studenci zauważą i staniesz się głównym obiektem zainteresowań na zajęciach, a mi przyszyją odpowiednią łatkę.
Mężczyzna nie mógł rozgryźć Mii. Czy mówiła poważnie, czy podobnie jak on także prowadziła grę?
Wykład był bardzo ciekawy. Co prawda Edward zupełnie nie był sobie w stanie przypomnieć, o czym mówiła Mia, jednak nie uważał tego czasu za zmarnowany. Nieczęsto zdarzało mu się takie zauroczenie, jednak tym razem musiał przyznać przed samym sobą, że dwie godziny lekcyjne wpatrywał się w towarzyszkę wczorajszego wieczoru. Sam nie wiedział, czy sprawiał to uśmiech kobiety, czy jej ciało, a może elegancki uniform, który miała na sobie, ale jego myśli podążały niebezpiecznie w kierunku fantazji, których starał się unikać, gdy wiązały go z kimś relacje zawodowe, a za takie uważał pomoc pani doktor w rozwiązaniu sprawy.
Popędy były jednak silniejsze. Nie był w stanie skupić się zupełnie na temacie wykładu, gdyż wracał mu do głowy ostatni sen, a przynajmniej jego przyjemniejsza część. Zastanawiał się w tamtej chwili, jaką bieliznę ma na sobie Mia. Czy jest to zwykły, codzienny komplet, czy też dała się ponieść nutce romantyzmu i skrywa jakieś subtelne, zmysłowe desu. W Edwardzie obudziły się nieznane dotąd pokłady erotyzmu. Patrząc na kobietę, nie potrafił uwolnić się od tego widoku, nie potrafił uwolnić się od wrytej w wyobraźnię pościeli, która poruszała się miarowo w górę i w dół, w górę i w dół – i tak aż do wyczekiwanego spełnienia…
– Przepraszam…
Z zamyślenia wyrwał go głos młodej kobiety. Musiał się przed sobą przyznać, że ostatnio zdarza mu się to nad wyraz często. Czyżby stał się niepoprawnym marzycielem? Uznał, że w przyszłości będzie musiał zwrócić większą uwagę na to , aby wyobraźnia nie przesłoniła mu chłodnego oglądu rzeczywistości. Tym razem z takiego stanu wyrwała go studentka, która po zakończonym właśnie wykładzie chciała przedostać się do wyjścia z auli.
– Tak, oczywiście, proszę.
Dziennikarz wstał i przepuścił dziewczynę. Mijając go, otarła się pośladkami o jego krocze, a Edward poczuł, że od marzeń podczas wykładów zrobiło się w tym miejscu nieco twardziej, niż chciałby, aby w tej chwili było. Liczył tylko na to, że studentka tego nie poczuje – mogłaby opacznie zrozumieć jego stan.
Schodząc za grupą dziewcząt, zauważył, że Mia poprosiła jedną z nich do siebie. Z pewnością była to koleżanka pierwszej ofiary bestii. Podszedł do nich akurat w momencie, kiedy ostatni studenci opuszczali aulę.
– Lucy, to jest pan Sewart, chciałby ci zadać kilka pytań związanych ze śmiercią twojej koleżanki – zaczęła Mia.
– Ale ja już składałam zeznania na policji – niepewnie odpowiedziała studentka.
– Rozumiem. Powiem tylko, że prowadzę osobne śledztwo, często współpracuję z policją. To pomaga w szybszym rozwiązaniu wielu spraw. Rektor wyraził zgodę na moje działania.
– W takim razie słucham.
Widać było jak na dłoni, że poręczenie kierownika uczelni było skutecznym argumentem, aby otworzyć dziewczynie usta. Edward poczuł ulgę, że nie ustąpił całkowicie rektorowi i otrzymał zgodę choć na takie działania.
– Chciałbym, żebyś opowiedziała mi o tym, co się stało. Przynajmniej tyle, ile wiesz. Wszystkie szczegóły są ważne i mogą naprowadzić nas na ślad bes… zabójcy. – Dziennikarz poprawił się w ostatniej chwili.
– Tak jak mówiłam już policji, to było w piątek wieczorem. Nieco wcześniej szykowałam się na randkę, a Alice chciała iść do biblioteki. Przygotowywała jakiś referat. Wyszłam z akademika około dwudziestej. Wróciłam przed północą, a w naszym pokoju była już policja. Przeglądała jej rzeczy. Od nich dowiedziałam się co się stało. To wszystko, co wiem.
– Nie wiesz, czy miała może chłopaka? Może kogoś, z kim się spotykała? – dopytywał Edward.
– Nie, nie miała nikogo. To był typ pilnej studentki. Większość wieczorów spędzała w bibliotece lub w pokoju przy książkach. Lubiłyśmy się, choć trzeba przyznać, że byłyśmy bardzo różne.
– No właśnie. Czy możesz nam opowiedzieć jaką była osobą? – włączyła się do „przesłuchania” Mia.
– Była spokojna. Zawsze uczynna, chętnie pomagała ludziom. Naprawdę nie wiem, dlaczego coś takiego spotkało właśnie ją. Nie można było o niej złego słowa powiedzieć. Nie była duszą towarzystwa, to fakt, ale nikomu nie zrobiła nic złego.
Po policzku Lucy spłynęła łza.
– Mam jeszcze tylko jedno pytanie. – Dziennikarz, widząc stan emocjonalny dziewczyny, postanowił nie przedłużać niepotrzebnie bolesnej dla niej rozmowy. – Czy Alice miała jakieś zainteresowania?
– Jak większość tutaj interesowała się historią i kulturą. Lubiła wszystkie ciekawostki, rozwiązywanie zagadek z przeszłości, badania tego, co ludzie robili i jak żyli przed wiekami. Jeśli pyta pan o jakieś ekstremalne rzeczy to zdecydowanie nie. To nie byłaby Alice. Czy mogę już iść?
– Dziękujemy, Lucy, bardzo nam pomogłaś – zakończyła rozmowę Mia.
Kiedy zostali sami w auli, pierwsza odezwała się kobieta.
– Co o tym myślisz?
– Hmm. Ciężka sprawa. W sumie nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Choć to, jaką Lucy była osobą, sugeruje, że raczej była przypadkową ofiarą. Nie miała wrogów, pilnie studiowała. Nawet zazdrość chłopaka nie wchodzi tutaj w grę. Idąc dalej tym tropem, można powiedzieć, że po prostu znalazła się w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu, kiedy w pobliżu grasowała dzika bestia.
– Lub też ta dzika bestia wybrała ją jako najsłabszego osobnika, takiego, który nie będzie stwarzał problemów przy ataku. To sugerowałoby jednak logiczne myślenie, charakterystyczne dla ludzi, Edwardzie. – Mia stanowczo starała się wybić dziennikarzowi z głowy pomysły o niestworzonych istotach.
– Tak czy siak, myślę, że powinniśmy udać się do biblioteki. Może tam znajdziemy jakieś ślady czy wskazówki – zakomunikował Edward – Pójdziemy razem?
– Tak, jestem już po zajęciach. Chętnie ci pomogę.
***
Biblioteka mieściła się w obszernym gmachu, pochodzącym jeszcze pewnie z osiemnastego wieku. Ulokowano ją niedaleko wydziału humanistycznego. Szczególne wrażenie na odwiedzających, poza oczywiście bogatym księgozbiorem, stwarzała architektura budynku. Zdobienia, charakterystyczne dla angielskich budowli z tego okresu, były utrzymane w bardzo dobrym stanie. Widać było, że przywiązywano na uniwersytecie dużą wagę do wyglądu biblioteki. Wewnątrz rzucały się w oczy natomiast łukowe sklepienia, wychodzące od filarów i łączące się w najwyższych punktach stropu. Edward zwrócił na nie uwagę przede wszystkim dlatego, że nie było to typowe rozwiązanie dla tego typu konstrukcji. Widać było, że architekt puścił wodze fantazji, ale dzięki temu wyszła z tego ciekawa, eklektyczna budowla.
– Dzień dobry, pani Jarrow.
Jedna z bibliotekarek poznała pracownicę uniwersytetu. Widać było, że Mia spędza wiele godzin w tym miejscu i jest tu dobrze znana.
– Dzień dobry, pani Hudson. Cieszę się, że trafiliśmy na panią. Potrzebujemy pomocy.
– W takim razie słucham. Domyślam się, że nie chodzi o książki, bo te doskonale pani wie, jak znaleźć – uśmiechnęła się bibliotekarka.
– Rzeczywiście. Jest ze mną pan Sewart, ma zgodę rektora na zbadanie sprawy tych strasznych morderstw, które ostatnio nękają Dover.
Mia wykorzystała poetykę rozmowy dziennikarza. Okazała się ona nad wyraz skuteczna.
– Tak, słyszałam o tym. To straszne. Te biedne dziewczyny. Mam nadzieję, że ktoś szybko odstrzeli tego niedźwiedzia.
– Pani Hudson – wtrącił się Edward – potrzebna nam informacja o tym, co ostatnio wypożyczała Alice Northwood.
– Ta dziewczyna, która zginęła pierwsza?
– Tak, właśnie ona.
– Już szukam… Jest, mam jej kartę. Pozycja katalogowa numer 843149. Już sprawdzam. Demonologia ludów anglosaskich.
Edward stal jak zamurowany. Doskonale pamiętał tę książkę z rozwiązywania niedawnej sprawy z okolic Scarborough. Przez chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa.
– Może nam pani udostępnić tę pozycję? – zapytała Mia.
– Nie trzeba, znam ją. Wiem, co w niej jest – ocknął się i z ciężkim oddechem powiedział dziennikarz. – Sprawdźmy lepiej, kto jeszcze ją wypożyczał, może to będzie jakiś trop.
– Panie Sewart, z karty wynika, że wypożyczało ją kilku studentów, ale to wszystko roczniki, które pokończyły już nasz uniwersytet. Jedyna osoba, która jest jeszcze z nim związana, to Ronald Jenkins. On pierwszy ją wypożyczył i bardzo długo przetrzymywał.
– Ronald Jenkins? – powtórzyła Mia. – Ten emerytowany profesor, były członek rady uniwersyteckiej?
– Ten sam, pani Jarrow. Wiele razy zdarzało mu się przetrzymywać książki. Dochodziło nawet do tego, że wysyłaliśmy do niego pracownika, aby je odzyskać.
– Edwardzie, myślę, że powinniśmy się z nim spotkać. Może on wie coś więcej.
– Tak, też tak sądzę – jąkał dziennikarz, próbując dojść do siebie. – Dziękujemy, pani Hudson. Była pani bardzo pomocna.
– Edwardzie, co się dzieje? – zapytała Mia, kiedy wyszli z biblioteki.
– Dlaczego uważasz, że coś się dzieje? – kręcił mężczyzna.
– Do tej pory jesteś blady. O co chodzi?
– Ta książka, Demonologia ludów anglosaskich. Znam ją. To w niej znalazłem informacje o demonach, to dzięki niej udało mi się ujść cało z Ravenscar. Po prostu obudziły się we mnie niepozamykane sprawy. Już mi przechodzi. Nie martw się. Skupmy się na sprawie. – Dziennikarz mówił powoli, ciężko było mu stworzyć bardziej rozbudowane zdanie. – Chodźmy do tego Jenkinsa. Wiesz, gdzie mieszka?
– Tak, to zasłużona postać na uniwersytecie. Ma dom za kampusem, z którego może dożywotnio korzystać.
***
– Dzień dobry, czy zastaliśmy profesora Jenkinsa? – Mia skierowała swoje słowa do młodego mężczyzny, który otworzył drzwi.
– Niestety, dziadka nie ma w domu. W czym mogę państwu pomóc? – odparł bez zastanowienia młodzieniec.
– Zależy nam na spotkaniu z profesorem. Proszę mi powiedzieć, kiedy to będzie możliwe?
– Dziadek powinien wrócić dziś wieczorem. Myślę, że jutro będzie już dostępny. Czy to sprawa naukowa?
– Po części tak. Chcielibyśmy porozmawiać z nim o jego pracach badawczych, które prowadził na uniwersytecie wiele lat temu – włączył się do rozmowy Edward.
– Rozumiem. Myślę, że mogę państwa umówić na jutro na godzinę szesnastą. Dziadek zawsze chętnie rozmawia na tematy związane z jego pracami. Proszę być jednak punktualnie, bo wiem, że wieczorem ma już zaplanowane inne spotkania. – Wnuczek wydawał się być nad wyraz pomocny. – Proszę mi tylko powiedzieć, kogo mam mu zaanonsować?
– Nazywam się Mia Jarrow, pracuję na wydziale antropologii. Dziękujemy i do zobaczenia – zakończyła rozmowę i udali się z powrotem w kierunku kampusu.
***
– Edwardzie, zastanawiam się, czy coś więcej uda nam się dzisiaj załatwić. Jest jeszcze wcześnie, ale o tej porze na uniwersytecie robi się już pusto. Może powinniśmy zebrać to, co już wiemy i popracować nad najbardziej prawdopodobnymi hipotezami?
– Też o tym pomyślałem. Proponuję, żebyśmy zrobili to podczas posiłku. Lunchem już raczej tego nie nazwiemy, niemniej jednak warto byłoby się posilić. Człowiek wtedy ma więcej pomysłów w głowie.
Nieopodal, między budynkami uniwersytetu a centrum Dover, znajdowała się niewielka restauracja. Jak to w nadmorskiej miejscowości, w menu przeważały dania z ryb i owoców morza. Dziennikarz za nimi nie przepadał, ale też raz na jakiś czas serwował sobie posiłek z nich złożony – takie przyzwyczajenie jeszcze z dzieciństwa. Tym razem także zamówił smażony filet z frytkami – standardowy zestaw turysty. Mia skusiła się jedynie na sałatkę z tuńczykiem. Mała ilość klientów oraz zaciszny stolik, który udało im się zająć w głębi sali, sprzyjały rozmowie.
– Wiemy, że mordercą jest mężczyzna – zaczęła pani doktor.
– Tego nie wiemy. Nie wiemy nawet, czy jest człowiekiem.
Edward natychmiast przerwał, gdyż nie chciał, aby hipotezy zamykały się jedynie na typowym – dla niego jeszcze do niedawna jedynym – znanym światem. Teraz znał już prawdę i musiał liczyć się z tym, że będą pojawiały się sprawy, w których logiczne, racjonalne myślenie na niewiele się zda.
– Edwardzie, dobrze. Przyjmijmy, że napastnik był samcem, osobnikiem płci męskiej, jak wolisz to nazwać to bez różnicy. Posiadał jednak charakterystyczne cechy – sam widziałeś wczoraj wieczorem. Atakuje też młode atrakcyjne kobiety, co dodatkowo może sugerować zbrodnie na tle seksualnym.
– Poczekaj, przecież kobiety nie są gwałcone. Bestia raczej je rozszarpuje. Jakby jedynym jej celem było zadawanie bólu albo pożywianie się. W końcu kilka razy w tej sprawie przewijała się informacja, że ofiary były pozbawiane serca. Wiesz, że to typowe zachowanie dla wilkołaków?
– Tak, słyszałam o tym.
– Dlatego myślę, że pierwsza ofiara mogła znać napastnika. Łączy ich wspólny mianownik. Wiem, co widzieliśmy wczoraj wieczorem, wiem też, że Alice Northwood studiowała książkę, w której zostały opisane wierzenia i stworzenia, przez wielu uważane za mityczne, fantastyczne. Może Alice chciała pomóc wilkołakowi powrócić do ludzkiej natury? – Głośno zastanawiał się dziennikarz.
– Edwardzie. Spójrzmy na to racjonalnie.
– Niestety, Mio, już nie potrafię. Możesz mi wierzyć, możesz nie wierzyć, możesz uważać za szaleńca, ale ja mogę ci przysiąc, że demony istnieją, a w Demonologii ludów anglosaskich na stronie sto pięćdziesiąt trzy znajduje się opis rytuału ich odesłania. Dlatego nie oderwę się od swoich podejrzeń, dopóki nie będę miał jasnego dowodu na to, że napastnikiem nie jest wilkołak.
– Rozumiem. Przepraszam, że tak naciskam. Po prostu nie jest dla mnie do końca możliwe do zrozumienia to, o czym mówisz. Zostałam nauczona, że świat jest realny, taki, jakim go widzimy. Wierzenia, o których także nauczam, to tylko element kultury, pomagający ludziom w trudnych chwilach – czy to w oczekiwaniu na deszcz, czy to w wierze, że śmierć jest końcem pewnego etapu, a nie całego naszego istnienia, i że warto być dobrym człowiekiem, bo czeka nas za to nagroda.
– Nie proszę o to, byś wierzyła. Proszę tylko o zrozumienie, o nieodrzucanie tej teorii. Jeśli znajdziemy dowody na jej bezzasadność, to sam ją odrzucę. Drinka? – zmienił temat.
– Tak, poproszę.
Nie było to typowe dla kobiety pić już po południu, ale cała ta sprawa powodowała, że trzeba było się trochę odstresować.
– Rozważam tę hipotezę także ze względu na to, że wilk jest związany z uniwersytetem.
– Co przez to rozumiesz? – zaciekawiła się Mia.
– Jest w herbie uczelni. Rektor wytłumaczył mi, że jej misją jest kształcenie ludzi, którzy będą posiadali cechy tego zwierzęcia. Zauważyłem także wilka na sygnecie, noszonym przez kierownika uniwersytetu. Jest on więc symbolem wpisanym w to miejsce. No i przecież widziałaś to co ja. Napastnik miał sierść na plecach, wydłużony pysk, długie, ostre, lśniące pazury – atrybuty wilka.
– Edwardzie, było ciemno. Widziałam zgarbionego, rosłego mężczyznę, jakich wielu w Dover, reszty nie potwierdzę. Sierść, o której mówisz, mogła być przecież częścią kurtki, napastnik mógł nosić kaptur, a pazury to był jakiś kastet lub nóż. Zresztą, ofiara miała rany cięte. To by się zgadzało.
– Mam wrażenie, że utknęliśmy w martwym punkcie – powiedział dziennikarz, kończąc trzeciego drinka.
– Nie ma co. Musimy poczekać na spotkanie z Jenkinsem. Może on rzuci jakieś nowe światło na tę sprawę. Teraz powinniśmy odpocząć, w nocy się porządnie wyspać. Może to pomoże nam spojrzeć świeższym umysłem na sprawę.
– Zgodzę się z tobą. Pozwól tylko, że cię odprowadzę. Wiesz, że nie jest tu ostatnio bezpiecznie dla kobiet spacerujących w samotności.
– Edwardzie, przecież mam gwizdek – zaczęła Mia, jednak chwilę później zmieniła strategię – ale oczywiście będzie mi bardzo miło.
Droga nie była daleka, przebiegła w ciszy. Wszystko, co mieli sobie do powiedzenia o rozwiązywanej sprawie, padło już w restauracji. Jedyne, co przeszkadzało w sprawnym pokonaniu trasy, to wypity alkohol, który zaburzał już nieco trzeźwość widzenia i równowagę. Nie zataczali się, jednak oboje byli w stanie, który nie pozwalał choćby na prowadzenie samochodu.
– Dziękuję za odprowadzenie – powiedziała Emma, kiedy stanęli przed schodami do jej mieszkania. – Cieszę się, że pana mam, panie Bond – zażartowała ponownie, jak kilka razy poprzedniego wieczoru.
– Wszystko w służbie jej królewskiej mości – Edward postanowił wczuć się w rolę. – Ucałował Mię w rękę, odwrócił się na pięcie i postawił pierwszy krok w kierunku hotelu. Kobieta przytrzymała jego dłoń.
– Wejdziesz na górę? – zapytała zawstydzona.
***
Edward obudził się zlany potem. Był w miejscu, którego nie znał. Nawet zapach panujący w pomieszczeniu był mu obcy. Coś jakby ciężkie nuty piżma mieszały się z jakimiś wonnymi kwiatami. Zapach typowy dla kadzidełek, które od czasów powstania ruchu hipisowskiego stały się modne w całej Wielkiej Brytanii. W pokoju było ciemno, jednak poświata księżyca, wpadająca przez niezasłonięte okno, rozświetlała pokój na tyle, że mógł rozpoznać po kształtach, co się w nim znajduje. Obok siebie usłyszał miarowy oddech. Pewnie chwilę wcześniej nie docierał on do jego uszu ze względu na przyspieszone wdechy i wydechy oraz próbę złapania jakiejś orientacji, gdzie jest i jak się tam znalazł. Spojrzał w bok. Obok niego leżała znajoma brunetka – kobieta, poznana dzień wcześniej, ta sama, z którą spędził większość swojego pobytu w Dover – Mia Jarrow. Była piękna. Słodka, bezbronna i ufnie wtulona w róg poduszki. Spała, utrzymując na ustach delikatny uśmiech. Nic nie zaburzało jej śnienia. Wyglądała jak młody anioł. Edward odruchowo uniósł pościel, pod którą leżał. Był nagi. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, jak to się stało. Ostatnie, co pamiętał, to posiłek, drinki i odprowadzenie kobiety.
Opadł na łóżko. Po chwili zaczęły do niego docierać jak przez mgłę obrazy sprzed kilku godzin. Mia stała przed nim w przedpokoju mieszkania. Była taka niewinna, a jednocześnie ciekawa tego, co się stanie. Pamiętał, że szczególnie podniecał go wstyd, który wyrysowany był na jej twarzy. Czuł, że nie jest to coś, na co pozwala sobie często, wiedział zatem, że uznaje go za kogoś wyjątkowego. Mimo że znali się tak krótko uznała, że jest w dziennikarzu coś, co pozwala go wpuścić do intymnej sfery życia. Oczami wyobraźni wrócił do momentu, kiedy powoli odkrywał jej ciało, zsuwał powoli materiał ubrań. Cała drżała. Poddawała się temu jednak. Widział, że mu ufa. Kiedy stała tak niemal już naga przed swoim nowym kochankiem, podszedł do niej i przytulił mocno. Chciał, żeby poczuła się wyjątkowo, żeby poczuła się kochana – by bliskość, którą jej oferował, została przyjęta. Przypomniało mu się, jak nagle zmieniło się jej zachowanie. Tak jakby jego gesty sprawiły, że przebudziła się w niej nowa kobieta; kobieta potrzebująca miłości i bezpieczeństwa, aby dać siebie całą. Jak klatki z filmu migały mu w myślach sceny, kiedy klęcząc rozpinała jego rozporek, cały czas wpatrując się prosto w jego oczy. Chwilę później miał przed oczami lustro stojące w przedpokoju, w którym odbijały się splecione w miłosnym uścisku ciała.
Dalej pamiętał już tylko dziki, nieskrępowany seks z kobietą, która chwilę wcześniej wyglądała na najbardziej niewinną, zawstydzoną i nieśmiałą pannę. Widział jej plecy, ramiona i swoje dłonie przytrzymujące jej boki, kiedy położył jej ciało na stole, i szybkimi, agresywnymi ruchami wchodził w nią od tyłu. Ich krzyki i jęki przeplatały się ze sobą tak skutecznie, że nie można było określić, któremu z kochanków jest lepiej. Retrospekcję zakończył finisz – silny wytrysk, którego strzały dotarły do piersi, zalewając przy okazji brzuch kobiety. Ostatnie, co pamiętał, to jak wcierała w swoje ciało nasienie, jakby pławiła się w nim, cieszyła się, że może to robić i uważała, by nie uronić nawet kropli. Nie pamiętał, czy szczytowała, jednak jej błoga mina, którą widział teraz doskonale, gdy leżała obok, sprawiała wrażenie, jak gdyby wyczerpana cieszyła się niedawną przyjemnością. Nie myślał już nawet o koszmarze, który wyrwał go ze snu. Ułożył się wygodnie, pozwolił jej przez sen złapać się i przytulić do ramienia i zasnął obok kochanki.
– Dzień dobry. – Edward zaszedł Mię od tyłu, kiedy ta szykowała się do pracy i pocałował delikatnie w kark. Poczuł, że przez ciało kobiety przechodzi przyjemny dreszcz.
– Dzień dobry – odpowiedziała, uśmiechając się sama do siebie. Chwilę później spoważniała, odwróciła się w stronę mężczyzny i zaczęła: – Edwardzie, posłuchaj… Nie chciałabym, abyś pomyślał… Nie jestem taka… To wyszło tak… – przerwał, kładąc palec wskazujący na jej ustach.
– Nic nie mów. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, nie musimy się tłumaczyć z rzeczy, które robią dorośli ludzie.
– Ale nie chcę, żebyś o mnie myślał jak o… – Ponownie nie dał jej dokończyć.
– Jedyne, co o tobie myślę, to to, że jesteś wspaniałą kobietą, a twoja nieśmiałość dodawała ci tylko uroku. Czy gdyby było inaczej zrobiłbym to?
To mówiąc, przytulił ją podobnie jak poprzedniego wieczoru, tyle że tym razem byli ubrani. Czuł delikatny kwiatowy zapach – zapewne jej perfum.
– Dziękuję. Dziękuję, że jesteś dżentelmenem. – Mia także go przytuliła – A teraz muszę uciekać. Niedługo zaczynam zajęcia. Zjedz coś, jeśli chcesz, to popracuj tutaj, a o piętnastej spotkajmy się na uczelni. Pa!
Pocałowała go w policzek, zabrała aktówkę i wyszła.
***
Czas szybko upływał. Zanim dziennikarz się spostrzegł, trzeba było iść na umówione spotkanie z panią doktor.
– Cześć. Cieszę się, że cię widzę. – Uśmiechając się, powitała czekającego na nią Edwarda.
Ten doskonale wyczuł, że obnoszenie się z czułościami nie będzie w pracy mile widziane przez towarzyszkę ostatniej nocy.
– Ja również. Proszę, oto twoje klucze. Wszystko posprzątałem i zamknąłem mieszkanie.
– Dziękuję, ale nie trzeba było. Moje mieszkanie, mój bałagan – zażartowała Mia. – Wymyśliłeś coś nowego, co warto by przedyskutować przed wizytą u profesora?
– Starałem się iść twoim tropem i znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie, jakiś ludzki element w napastniku. Powiem ci szczerze, że było to ciężkie. Jego zachowanie i to, co robi z ciałami, sprawia wrażenie, że ścigamy potwora, dzikie zwierzę, nieokiełznaną bestię. Jakim trzeba by być człowiekiem, by robić takie okropieństwa?!
***
– Dzień dobry. Czy zastaliśmy dzisiaj profesora?
Drzwi ponownie otworzył wnuczek.
– Tak, zapraszam. Uprzedzam jedynie, że dziadek jest zmęczony podróżą. Proszę nie nadwyrężać jego zdrowia – poinstruował młody, rosły mężczyzna i zaprowadził gości do gabinetu Ronalda Jenkinsa.
– Dzień dobry. Zawsze miło mi gościć u siebie ludzi zaciekawionych nauką. Mathew powiedział mi, że jesteście państwo zainteresowani moimi badaniami.
– Dzień dobry, panie profesorze. Nazywam się Mia Jarrow. Razem z panem Edwardem Sewartem jesteśmy ciekawi pana studiów nad pewną książką. Wypożyczył ją pan dawno temu i długo przetrzymywał. Podejrzewam, że była dla pana bardzo pouczająca i przydatna w pracy naukowej.
– Mia Jarrow? Antropolog, przepraszam, antropolożka z naszej uczelni? Byłem na pani wykładzie na temat kultury Celtów w południowej Anglii. Pouczające, choć osobiście niektórym aspektom poświęciłbym więcej uwagi. Rozumiem jednak, że to była krótka konferencja, na której chciała pani przedstawić zarys problemu, a szczegółowe rozważania i badania to nie miejsce na konferencję, a na własną pracę naukową.
Kobieta wiedziała, że w słowach jej rozmówcy nie ma zawiści czy próby wywyższenia się. To był typowy język naukowców. Wszystko rozpatrywali ze swojego punktu widzenia, w oparciu o swoje doświadczenia, wyznawane poglądy. Podziękowała zatem za cenną uwagę bądź co bądź autorytetu w zakresie badań nad człowiekiem.
– Wspominaliście o książce. O jaką pozycję chodzi? – kontynuował Jenkins.
– Demonologia ludów anglosaskich. – Edward odezwał się pierwszy raz w trakcie tej rozmowy.
Profesor wyraźnie się ożywił, choć z całych sił starał się to ukryć.
– Demonologia, demonologia… Coś mi się kojarzy… A tak, już wiem. Studiowałem ją dawno temu, kiedy prowadziłem pracę nad wierzeniami rodzimymi i zaczerpniętymi od ludów najeżdżających wyspy brytyjskie. Długo nad tym siedziałem, stąd przetrzymywanie książki. Mathew, czy mogę cię prosić na chwilę? – zawołał wnuczka – Wybaczcie państwo, ale lata już nie te. Wnuk mi pomoże. Kupiłem tę książkę dawno temu w antykwariacie, mogłem oddać więc wypożyczoną.
– Słucham dziadku, wołałeś mnie? – zapytał wchodząc do pokoju młodzieniec.
– Tak. Proszę cię bardzo podaj mi pewną książkę. Leży na pierwszym regale na drugiej… nie, na trzeciej półce –Demonologia ludów anglosaskich.
Wnuczek, mający na oko ponad metr dziewięćdziesiąt, wyciągnął rękę i przesunął powoli palcem po woluminach leżących na wskazanej przez profesora półce, jednak żadnego z nich nie wyciągnął.
– Niestety, dziadku. Nie ma tu takiej książki – powiedział po chwili.
– Niemożliwe. Powinna leżeć pomiędzy Dekameronem Boccaccia a De oratore Cycerona!
Widać było, że stary naukowiec doskonale zna swój księgozbiór. Nie potrzebował katalogu. Wszystko miał w głowie.
– Nie ma jej niestety tutaj. Boccaccio i Cyceron są. Leżą jednak bezpośrednio obok siebie. Czy państwu jest ta książka do czegoś potrzebna? – zapytał oschle Edwarda i Mię młodzieniec.
– Trudno, znajdzie się wcześniej czy później. Co chcecie wiedzieć o tej książce, pamiętam ją dosyć dobrze. – Profesor pomimo podeszłego wieku intelektualnie prześcigał wielu studentów i młodych naukowców.
– Książka, o którą pytamy, była wypożyczona ostatnio z biblioteki uniwersyteckiej przez jedną ze studentek. Niedawno zginęła ona w niewyjaśnionych okolicznościach. Z pewnością słyszał pan o morderstwach kobiet w Dover. Szukamy elementów wspólnych, które mogą nas naprowadzić na trop napastnika. – Dziennikarz dosyć bezpośrednio opowiedział o ich intencjach.
– Tak, słyszałem o tym. To straszna tragedia. Zazwyczaj o takich rzeczach czyta się w gazetach, a tu mamy do czynienia ze złem na własnym podwórku. To smutne. Szczególnie, że dzieje się to na uniwersytecie.
– Ludzie mówią, że to jakieś dzikie zwierzę. A co pan o tym myśli, panie profesorze? – wtrąciła Mia.
– Proszę państwa, umawialiśmy się na coś – zniecierpliwił się młodzieniec, który od momentu przywołania go przez naukowca nie opuścił gabinetu.
– Mathew, spokojnie. Chętnie odpowiem na to pytanie. Ja myślę, że dzikie zwierzę jest w każdym człowieku. Zadaniem humanistyki jest takie kształcenie ludzi, aby ta dzika bestia z nas nie wyszła.
– Może ma pan jakieś podejrzenia, kto może napadać na te kobiety? – ciągnęła pani doktor.
– Dość tego – stanowczo zaprotestował Mathew. – Pytania o badania to jedno, ale to już lekka przesada. Moim zadaniem jest dbać o dobro dziadka. Wasze pytania z pewnością nadwyrężają jego zdrowie. Proszę wyjść!
Młodzieniec wskazał drzwi.
– Tak, chociaż to trudny temat. Wszyscy jesteśmy temu winni. To nasze grzechy stworzyły tę bestię. To my ją wypuściliśmy na wolność i nauczyliśmy karmić się ludzkim cierpieniem. Przyświecały nam idee humanizmu. Rzeczywistość okazała się jednak…
Profesor zaczął drżeć i z trudem łapać powietrze. Edwardowi natomiast drżenie rąk zwróciło uwagę na to, co naukowiec miał na palcu. Był to taki sam sygnet, jaki widział już u rektora – zapewne symbol władzy uczelnianej, wszak Jenkins należał kiedyś do rady uniwersyteckiej. Widocznie wiek i jednak widoczna teraz wiekowa demencja sprawiły, że nie zawsze mówił logicznie. Stąd pewnie opieka wnuka.
– Starczy. Wyjdźcie natychmiast. Nie zdajecie sobie sprawy z tego, co robicie. Wiele lat walczymy o spokój wewnętrzny dziadka, a wy to niszczycie w jednej chwili. Do widzenia państwu! – Mathew zakończył stanowczo rozmowę, dając jasno do zrozumienia, że ani z ust profesora nie padnie już żadne słowo, ani oni nie zadadzą więcej pytań. Wychodząc, dziennikarz spojrzał jeszcze na półkę, na której znajdowało się między innymi dzieło Cycerona. Ukrył swoje wielkie zdziwienie, kiedy przed utworem jednego z najwybitniejszych rzymskich filozofów zobaczył znajomy grzbiet okładki.
– Oni wiedzą coś więcej – zakomunikował Mii, kiedy szli w stronę kampusu.
– Skąd ten pomysł. Reakcja wnuczka rzeczywiście była emocjonalna, jednak myślę, że naturalna w sytuacji opieki nad osobą starszą.
– Nie o to chodzi. Wychodząc, widziałem na półce tę książkę, której ponoć nie mógł znaleźć Mathew.
– Dlaczego miałby kłamać? Myślisz, że jest zamieszany w sprawę?
– Nie wiem, ale jego wzrost pasuje do napastnika. Nie był też zadowolony z pytań dotyczących ataków. Na tym tle nie wygląda on najlepiej. Myślę, że jeśli ktoś miałby być wilkołakiem, to on jest głównym podejrzanym.
– Edwardzie – stop! Rozumiem twoją wiarę, jednak na razie mamy podejrzanego. Poprzestańmy na tym. Zastanówmy się raczej, jak dowiedzieć się czegoś więcej. Tak teraz myślę, że nie wiemy co w Demonologiiinteresowało Alice Northwood. Jej współlokatorka twierdzi jednak, że ofiara pisała jakiś referat. Może jest on jeszcze gdzieś w jej pokoju. Może tam znajdziemy jakieś informacje.
– Dobry pomysł. Co ja bym bez ciebie zrobił! – Dziennikarz spontanicznie pocałował Mię, złapał ją za rękę i przyspieszył kroku, kierując się w stronę akademika.
***
– Pani Jarrow? – zdziwiła się Lucy, kiedy otworzyła drzwi pokoju.
– Lucy, musisz nam pomóc! – Mia mówiła głośno i stanowczo. – Wspominałaś o tym, że twoja współlokatorka pisała referat. Wiesz, gdzie on jest?
– Wszystkie rzeczy osobiste zabrała rodzina. Ale chwila, jakieś notatki zostały. Może tam coś pani znajdzie.
Chwilę później dziewczyna przyniosła im spory stos zapisanych kartek papieru.
– To chyba będą te pierwsze od góry. Siedziała nad nimi niedawno.
– Dziękuję Lucy, bardzo nam pomogłaś. Wierzę, że Alice również.
Usiedli w świetlicy i rozłożyli notatki ofiary.
Alice pisała referat o początkach uniwersytetu w Dover. Kilkakrotnie – na co zwrócił uwagę Edward – w jej zapiskach pojawiało się sformułowanie „lupus ecclesia” – zgromadzenie wilka. Dziennikarz zwrócił na to uwagę przede wszystkim ze względu na pojawiający się wielokrotnie w sprawie symbol wilka. Więcej światła rzuciły dalsze notatki. Studentka dowodziła w nich, że powstanie uniwersytetu związane było z działającą w Dover lożą. Z początku Edward i Mia nie zwrócili na to uwagi, gdyż nazwą tą określane były wtedy wszystkie stowarzyszenia, a te zakładały także uczelnie, jednak kiedy pojawiło się określenie wolnomularstwo, inaczej spojrzeli na historię uniwersytetu.
Z badań Alice wynikało, że Dover University został założony przez masonów, którzy nazywali siebie Zgromadzeniem Wilków. Stąd też zapewne postać tego zwierzęcia w herbie uczelni. Kolejne informacje zdobyte przez ofiarę były jeszcze ciekawsze. Wolnomularze wierzyli, że mogą powołać do życia nową istotę, nazywaną przez nich „primus lupus” – pierwszym wilkiem. Silniejszą i mądrzejszą od zwykłych ludzi. Istotę, która miała zaprowadzić ład na świecie, istotę oświeconą, która karmiłaby się ludzkimi sercami – ich miłością i wiarą.
– Edwardzie, czy ty to czytasz? – wyszeptała Mia, jak gdyby nie chciała, żeby ktokolwiek usłyszał o wiedzy, którą zdobyli. – Czyżby udało im się stworzyć takiego potwora? A jeśli tak, to czy to znaczy, że on jest pośród nas? Jak udało mu się przeżyć przez tyle lat?
Pytania same się nasuwały z każdym kolejnym zdaniem notatek.
– Nie wiem, ale wiem, kto wie. Pytanie, jak się do niego dostać – kombinował dziennikarz.
– Mówisz o profesorze? – zawahała się Mia
– Tak. Myślę, że jest jednym z członków działającej do dzisiaj loży. Podobnie rektor. Sygnety, które noszą, w pierwszej chwili wziąłem za znaki rozpoznawcze uczelni, jednak w obliczu nowych informacji jasne jest, że to symbol przynależności do Zgromadzenia Wilków. Cokolwiek powołali do życia, to ta istota opacznie rozumie karmienie się sercami. Nie wiem jeszcze, jak uda nam się porozmawiać z Jenkinsem, ale chodźmy tam. Musimy improwizować. Od szybkiego rozwiązania sprawy zależy życie kolejnych kobiet. Ważne jest, abyśmy zdobyli jakieś dowody. Inaczej na policji nikt nam nie uwierzy.
Dom profesora nie był oświetlony. Nie paliło się w nim żadne światło. Jednak zbliżając się do budynku, usłyszeli przez otwarte okno jazgotliwy krzyk. Brzmiało to tak, jakby ktoś wydawał z siebie ostatnie tchnienie.
Wiele się nie zastanawiając, Edward dopadł do drzwi. Na szczęście były otwarte. Razem z Mią wtargnęli do gabinetu profesora. Zdążyli dostrzec rosłą postać, wyskakującą właśnie przez okno. Chwilę później dostrzegli leżącego na ziemi we krwi Ronalda Jenkinsa.
– Szybko, wezwijmy pomoc. Profesorze, gdzie jest Mathew? – Mia starała się uzyskać od leżącego jakiekolwiek wskazówki, co robić.
– Nie rozumiesz jeszcze? Mathew właśnie wyskoczył przez okno. To on jest primus lupus. To on jest bestią, którą stworzyło Zgromadzenie.
– Powstrzymajcie go, ja nie potrafiłem, za bardzo kochałem swoje dziecko. – Wydając ostatnie tchnienie, profesor wcisnął w rękę dziennikarza pistolet.
Edward dopadł do okna. Pomimo zmroku widać jeszcze było postać uciekającą w stronę parku.
– Szybko, może jeszcze go dogonimy – rozkazał Edward i chwilę później razem z panią doktor biegli w kierunku uciekającego potwora.
Bestia wyraźnie była zdezorientowana. Nie spodziewała się tak szybkiego obrotu sprawy. W sporej odległości od domu profesora zatrzymała się i postanowiła stawić czoła pościgowi. Dziennikarz dobiegł do polany, na której czekał oprawca, i ciężko dysząc, wycelował w jego kierunku. Wilk nie spodziewał się broni palnej, więc kiedy Edward chciał jej użyć, cofnął się i nieco zgarbił. Dziennikarz nacisnął na spust, ale jedyne, co dało się słyszeć, to metaliczny brzęk kurka o puste gniazdo w magazynku. Broń nie zadziałała prawidłowo. Nie mogła. W komorze nie było naboju. Zanim mężczyzna zorientował się, co się dzieje, bestia zaatakowała. Skoczyła na niego i powaliła na ziemię. Ostatnie, co Edward pamiętał, to przeszywający ból w ramieniu, wywołany wbijaniem się ostrych pazurów w mięsień, znajomy odgłos gwizdka, który zapowiadał nadbiegnięcie antropolożki, wzywającej już pomocy i uderzenie tyłem głowy o coś twardego. Tracąc przytomność, zdążył tylko jeszcze pomyśleć o tym, na jakie niebezpieczeństwo wystawił Mię, pozostawioną teraz sam na sam z potworem.
***
Edward obudził się w szpitalu. Pierwszym widokiem, który zobaczył, była twarz poznanej w Dover kobiety. Zatroskana siedziała przy łóżku i wpatrywała się w niego, jak gdyby wyczekiwała jakiejkolwiek reakcji. Gdy zobaczyła, że dziennikarz otworzył oczy, natychmiast poderwała się i zawołała lekarza.
Po badaniu, kiedy pewne było, że z głową Edwarda wszystko w porządku, zaczęła się seria pytań.
Mię uratowali pracownicy porządkowi uniwersytetu, którzy podobnie jak przy wcześniejszym ataku usłyszeli gwizdek. W ostatniej chwili zdążyli dopaść i obezwładnić napastnika, który zajęty kobietą nie zauważył, że nadbiegają. Czy był to wilkołak? Nie. Był to po prostu Mathew Jenkins. Chłopak był młodym adeptem loży, zafascynowanym ideą primus lupus. Przesiąkła go ona tak bardzo, że zaczął wierzyć, że jest w nim choć pierwiastek tej istoty. Wilcze atrybuty okazały się być zmyślnie zaprojektowanym strojem. Zakładał pelerynę z nakryciem głowy wykonaną ze skóry wilka. Sprawiało to wrażenie, jak gdyby rzeczywiście miał wydłużony pysk i gęstą sierść. Poza tym wydawało się, że i tak wysoki mężczyzna był jeszcze większy. Pazury to specjalnie przygotowane noże, przymocowane do dłoni systemem rzemyków. Edward musiał się zatem zmierzyć z rzeczywistością nieco bardziej realną i przyziemną, niż zakładał. Pozytywny efekt jego działań był taki, że morderca został schwytany, a na uczelni rozpoczęły się kontrole i przesłuchania. Policja i władze oświatowe postanowiły bezwzględnie zająć się masońskim stowarzyszeniem, które chciało realizować swoje cele pod uczelnianą przykrywką.
Pożegnanie z Mią – pomimo tego, że oboje byli świadomi, że to, co ich połączyło, to nic więcej niż przelotny romans, zakończony jedną nocą uniesienia – nie należał do najprostszych. Szczególnie Edward poczuł jakąś wyjątkową sympatię do tej kobiety, która, bądź co bądź, uratowała mu życie. Wszystko, co dobre, jednak się kończy. Każde z nich wróciło do swojego życia.
***
– Sewart, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć!
To pierwsze, co dziennikarz usłyszał, gdy wrócił do redakcji. Naczelnemu widocznie podobał się przygotowany już do druku artykuł o zajściach w Dover.
– Edward, telefon do ciebie, rozmowa zamiejscowa – usłyszał znajomy głos sekretarki, która obsługiwała ich redakcyjny zespół.
– Odbiorę u siebie – rzucił uśmiechnięty po krótkiej wymianie zdań z naczelnym.
Podszedł do biurka, rozsiadł się wygodnie w fotelu i z ciągłym uśmiechem podniósł słuchawkę:
– Edward Sewart, słucham.
Znajomy kobiecy głos przestrzegał:
– Nie szukaj nas. Zostaw to, dla swojego własnego dobra. Nie chcę, by stała ci się krzywda, ale nie cofnę się przed niczym…
Połączenie zostało zerwane, a dziennikarz jeszcze przez dłuższą chwilę nie mógł odłożyć słuchawki na widełki.
.
Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:
.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Anonimowy
2014-11-29 at 19:39
Przeczytałam całą serie o Sewart'dzie, bardzo wciągająca historia. Jak dla mnie idealna, ponieważ zawierająca zarówno element fantastyki jak i kryminału 🙂 Bardzo chętnie będę śledzić kolejne losy naszego jakże niezwykłego dziennikarza 🙂
~ Cam
Smok Wawelski
2014-11-29 at 23:32
Witaj Cam,
serdecznie dziękuję za miłe słowa. Przyznam, że kryminał to dla mnie nowy temat, w którym nie mam jeszcze za dużo do powiedzenia. Mam jednak nadzieję, że wraz z upływem czasu i kolejnymi opowiadaniami będę szlifował warsztat. Edward pojawi się jeszcze nie raz. Nie chcę jednak z niego robić serii. Raczej osobne historie, które łączyć będzie jeden element wspólny – dziennikarz. Myślę, że o historii, która nie daje mu spokoju też przeczytamy jeszcze w opowiadaniach o nim, ale nie chciałbym robić z tego tasiemca.
Dla jednych plusem, dla innych mankamentem będzie zapewne to, że seks i erotyka stanowią dodatek do tych opowiadań, a nie główny motor, napędzający akcję. Mam nadzieję, że odbierzesz to pozytywnie, skupiając się przede wszystkim na fabule.
Pozdrawiam i zachęcam do lektury innych moich opowiadań wydanych już na NE i tych, które pojawią się tu w przyszłości
smokwawelski
Anonimowy
2014-11-30 at 09:54
Drogi SmokuWawelski,
jak najbardziej odpieram pozytywnie twoje opowiadanie i przede wszystkim skupiłam się na fabule. To, że sceny erotyczne są tylko dodatkiem do świetnej całości zachęca mnie tylko do czytania w przyszłości twoich opowiadań.
Uważam, że napisać opowiadanie erotyczne w jakiś sposób podniecające każdy (a raczej większość) potrafi i takiego chłamu w necie jest masa. Ja szukam opowiadań wartych uwagi, wartych zapamiętania, do których twoje napewno należy. Wiem, że może jestem dziwna/ naiwna szukając interesujących opowiadań na takich stronach ale jak narazie się nie zawiodłam 🙂
Pozdrawiam gorąco i życze powodzenia w przyszłej twórczości.
~Cam
Smok Wawelski
2014-11-30 at 10:44
To największe wyróżnienie dla autora mieć stałych czytelników. Motywuje do pracy i daje potężny zastrzyk energii 🙂
Jest w internecie zapewne wiele stron, na których znajdziesz lepsze, bądź mniej udane opowiadania erotyczne. Jednak nie odnalazłem miejsc, takich jak Najlepsza, gdzie erotyka i pornografia to dwa zupełnie różne, dobrze wyczuwalne przez autorów pojęcia, którymi świadomie operują, wplatając w fabułę to, co rzeczywiście do niej pasuje.
Przyznam (za co mogę zostać zbesztany), że kiedyś, jako czytelnik, myślałem o opowiadaniach erotycznych zupełnie w innych kategoriach, niż o innych gatunkach – ot taki bardziej rozbudowany scenariusz czy raczej synopsis taniego pornosa. Dzisiaj, przede wszystkim dzięki tekstom autorów z NE (do których też już mam przyjemność się zaliczać) widzę to zgoła odmiennie. Stąd taki pociąg do tego, żeby erotyka nie była treścią samą w sobie, a jedynie uzupełnieniem historii. Tak samo jak życie nie polega tylko na seksie, a jest przyprawą, dodającą mu smaku.
Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że inne moje opowiadania także przypadną Ci do gustu, czego dasz choć mały wyraz, pozostawiając pod nimi swój komentarz.
smokwawelski
Anonimowy
2014-11-30 at 15:43
Ciesze się, że znów dane nam było obserwować śledztwo Edwarda, choć wydaje mi się, że stanowczo zbyt często jako dowód w jego dochodzeniach pojawia się katalog biblioteczny 🙂 no i ta książka którą najwyraźniej inspirują się wszyscy złoczyńcy w Zjednoczonym Królestwie 🙂 mam nadzieję że następnym razem historia pójdzie nieco innym torem.
Dobrze, że tym razem w opowiadaniu nie ma elementów stricte fantastycznych. Byłoby dziwne, gdy by Edward co rusz napataczał się na wszelkie nienaturalne straszydła na Wyspach. Jak widać sceptyczna pani antropolog miała tym razem rację: zagadka miała logiczne wytłumaczenie, choć inspiracją dla zbrodniarza był mistyczny bełkot masonerii.
Tak więc tekst oceniam pozytywnie, mimo paru niedociągnięć językowych i powtórzeń. Intrygująca fabuła pozwala bowiem zapomnieć o tych mankamentach.
Absent absynt
Smok Wawelski
2014-11-30 at 23:25
Witaj Absencie,
dzięki za pozytywne przyjęcie tekstu. Biblioteka to wbrew pozorom bardzo ciekawe miejsce :). Może dzięki moim opowiadaniom skłonie kogoś do odwiedzenia jednej z nich :D. Oczywiście to żart. Przecież czytelników NE nie trzeba zachęcać do wizyt w książnicach.
Pozdrawiam
Smok
Megas Alexandros
2014-11-30 at 22:44
Dobry wieczór,
Smok powraca z kolejną opowieścią o dziennikarzu śledczym Edwardzie S. (wolę nie rozwijać jego nazwiska, bo rymuje się z imieniem 🙂 Tym razem nie jest już tak magicznie, jak poprzednio, choć przez długi czas fabuła idzie właśnie w tym kierunku. Śledztwo w sprawie wilkołaka z kampusu uniwersyteckiego toczy się interesująco, nawet jeśli dziennikarzowi zdarzają się stare chwyty (sprawdzenie katalogu wypożyczeń), a niektóre dowody wręcz pchają mu się w oczy (pierścienie) czy uszy (ton głosu i zmiany usposobienia niektórych postaci). Co ciekawe, E.S. jest w stanie dojść do rozwiązania zagadki właśnie dlatego, że przyjmuje nieprawdopodobną, supernaturalną hipotezę – czyli robi to, czego nie mogła uczynić policja. Wprawdzie samo rozwiązanie okazuje się jak najbardziej realistyczne, to jednak droga ku niemu wiodła przez hipotezę nierealistycznego. Fajny twist, pewne odwrócenie utartych w kryminałach fantastycznych schematu, wedle którego śledczy musi zakwestionować własny sceptycyzm, by dojść do prawdy. Tutaj Edward musi ostatecznie zakwestionować swą nowo nabytą (i wyznawaną z neofickim uporem) wiarę w nadprzyrodzone.
Zdecydowanie bardziej można było rozwinąć postać pani antropolog – Mii Jarrow. Wydaje mi się ona bohaterką o sporym potencjale, który jednak nie został wykorzystany. Nawet jej romans z Edwardem jest jakiś urwany i emocjonalnie miało wiarygodny – naukowczyni z zasadami ulega dziennikarzowi już drugiego dnia znajomości, a zaraz po zakończeniu śledztwa bez najmniejszego oporu rozluźnia relację – coś mi tu nie pasuje. Jeśli w istocie miała silne zasady moralne, to albo nie zgodziłaby się na szybkie zacieśnienie znajomości, albo zgodziwszy się – oczekiwałaby czegoś więcej. Zapewne spory udział w tym fabularnym mankamencie ma ultrakrótkie zakończenie – raptem trzy nieduże akapity streszczające wszystko – i stan dziennikarza po ataku, i zagadkę wilkołaka, i dalszą relację z Mią. Trochę tego za mało. Skoro już powstało długie opowiadanie, przydałoby się poświęcić pożegnaniu z panią antropolog chociaż z trzy, cztery akapity.
Przyjemność z czytania co pewien czas mącą lapsusy językowe, niepotrzebne powtórzenia, dziwne sformułowania, choćby moje ulubione: "Dom profesora nie był oświetlony. Nie paliło się w nim żadne światło." O ile lepiej by to wyglądało, gdyby pierwsze zdanie miało postać: "Dom spowijał mrok". Myślę, że jeszcze jedno, drugie powtórne przeczytanie pozwoliłoby wyłapać te niedociągnięcia. Natomiast z przyjemnością stwierdzam, że pięta achillesowa Smoka Wawelskiego – zaimki osobowe i dzierżawcze pisane są nareszcie z małej litery, a nie jak w poprzednich tekstach – z wielkiej, co jest zastrzeżone dla form epistolarnych i w prozie nie powinno mieć miejsca.
Na koniec smaczek, a może lapsus, który bardzo mnie rozbawił. Profesor Jenkins wita panią Jarrow słowami: "– Mia Jarrow? Antropolog, przepraszam, antropolożka z naszej uczelni?" Pomijam już fakt, że człowiek nauki zwróciłby się do koleżanki po fachu jej tytułem naukowym, "Doktor Jarrow". Ale przede wszystkim, nie zmieniałby formy jej specjalizacji na żeńską. Po pierwsze, w języku angielskim nie ma żeńskiej formy słowa "anthropologist". Po drugie, tworzenie form żeńskich ('antropolożka', 'socjolożka', 'naukowczyni', 'profesora' [sic!] ) to wynalazek XXI wieku. A akcja opowiadań o Edwardzie rozgrywa się w latach 60-tych XX wieku. Druga fala feminizmu dopiero się rozkręca i jeszcze nikomu nie były w głowie takie fanaberie jak feminizacja nazw 😉 Ach ta transmisja dzisiejszych norm politycznej poprawności, na niepoprawne, zamierzchłe lata 😀
Ale to są, jak mówiłem, lapsusy. A opowiadanie jest całkiem warte uwagi i poświęconego na lekturę czasu.
Pozdrawiam
M.A.
Smok Wawelski
2014-11-30 at 23:52
Witaj Megasie,
jak zawsze masz dużo racji. Czytając zacytowane lapsusy sam z siebie się śmiałem. Ich odnalezienie nie jest jednak takie oczywiste dla autora. Ten tekst czytałem wielokrotnie, starając się znaleźć takie cuda. Po jakimś czasie człowiek staje się ślepy na swoje pomyłki, nie dostrzega ich zupełnie. Rzeczywiście z tym domem profesora zrobiłem brzydkie powtórzenie. "Dom spowijał mrok" – rzeczywiście ładne. Mam jednak wrażenie, że dla mnie zbyt poetyckie 🙂
Jak widać jestem opornym, acz biorącym sobie od serca nauki, uczniem. Zaimki, jak wspominałem już kiedyś nie były brakiem znajomości zasady, co przyzwyczajeniem z maili i pism przygotowywanych na co dzień w dużych ilościach :). Specjalnie dla Twojego komfortu tym razem przyłożyłem się i zwracałem każdorazowo uwagę na nie. Myślę, że w przyszłości nie będzie się to już powtarzać. Podobnie postaram się w przyszłości przyłożyć się do powtórzeń.
Dzięki za uwagi.
Smok
Anonimowy
2014-12-01 at 08:04
W moim przekonaniu opowiadanie nie dorównuje cyklowi o Ravenscar z powodu zbyt dużego pośpiechu narratora i próby upchniecią wszystkiego w jeden tekst (zamiast zrobić jak w przypadku Edwarda w Ravenscar chociaż dwóch części). Przez to wszystko wydaje się zrobione po łebkach – i śledztwo i romans i wątek wolnomurarski. Najbardziej rozbudowane są fragmenty w redakcji, które spokojnie można było streścić w retrospekcji.
Czytało się całkiem sympatycznie ale za krótko. Przez to nastrój grozy nie zdążył się wytworzyć ani umocnić. A mroczny bohaterowie – rektor i profesor mieli za mało miejsca, by pokazać swe charaktery.
Mustafa
Smok Wawelski
2014-12-01 at 10:23
Witaj Mustafo,
rzeczywiście przeanalizowałem sobie swoje ostatnie opowiadania i nie sposób się z Tobą nie zgodzić. Moim problemem jest to, że tworzę historie, którym potrzeba więcej miejsca, a poświęcam im jedynie jedno opowiadanie. Taka postać rzeczy ma miejsce między innymi ze względu na to, że nie chcę tworzyć nowej serii. Przy Edwardzie, miałem świadomość tego, że niektóre wątki warto rozwinąć, ale ograniczała mnie formuła opowiadania. Nie chciałem (może trochę na siłę) tego dzielić, ale nie chciałem też ominąć rzeczy, które wg mnie były ważne.
Myślę jednak, że nastrój grozy najlepiej się buduje w takich utworach, w których lektura jest jednorazowa (w sensie, że wystarczy jedno "posiedzenie", by przeczytać całość). Rozbicie tego na np. miesiąc przerwy zmusza do budowania całego nastroju od nowa. Może rozwiązaniem będzie to, co zostało zrobione z Profilerem? Kilka odcinków – jeden po drugim.
Serdecznie dziękuję za komentarz i zachęcam do zaglądania do kolejnych opowiadań i obserwowania postępów 😀
Pozdrawiam
Smok
Megas Alexandros
2014-12-01 at 18:20
Dobry wieczór,
dodam od siebie, że w pełni popieram pomysł dzielenia Twoich opowiadań na 2-3 części i publikowanie tych odcinków jeden po drugim, by Czytelnicy nie tracili kontaktu z historią. Jeśli dzięki temu będziesz miał przestrzeń do stworzenia bardziej kompletnych i mniej skróconych tekstów, to wszyscy na tym jako Czytelnicy skorzystamy 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Smok Wawelski
2014-12-01 at 19:09
Czyli postanowione :-).
Pozdrawiam
smok
Anonimowy
2014-12-02 at 12:30
– Dzień dobry, czy zastaliśmy profesora Jenkinsa? – Emma skierowała swoje słowa do młodego mężczyzny, który otworzył drzwi.
– Niestety, dziadka nie ma w domu. W czym mogę państwu pomóc? – odparł bez zastanowienia młodzieniec.
😀
Smok Wawelski
2014-12-02 at 12:52
I co w tym śmiesznego, bo nie czaję za bardzo? 😀
Anonimowy
2014-12-02 at 13:38
Nic śmiesznego. Tylko zastanawiałam się czy to zwykła pomyłka autora z tą Emmą czy też taka jego sugestia.
Smok Wawelski
2014-12-02 at 14:18
Dobra już rozumiem. Poprawię jak tylko będę mógł :-). Nawet po wypomnieniu nie zaczaiłem o co chodzi 😀
Anonimowy
2014-12-07 at 20:39
Kolejne opowiadanie i kolejny sukces Smoku!!! Gratuluję:) Znowu przenosisz nas w świat swojego niezastąpionego dziennikarza-detektywa, który rozwiązuje nietypową, zawiłą sprawę. Fajnie ci to wychodzi. Fabuła jest ciekawa, bohaterowie nietuzinkowi. Podoba mi się twój styl, naprawdę dobrze wprowadzasz czytelnika w atmosferę połowy XX wieku. Jedyne co mnie nieco razi to zbyt banalne nazwisko pani antropolog, które jednoznacznie kojarzy mi się z Mią Farrow i kilka pomyłek edytorskich, które pojawiały się w zapisie dialogów. Poza tym wszystko ok. Pozdrawiam i do następnego opowiadania Smoku:)
Nika