I sen stanie się… (Smok Wawelski)  1/5 (1)

22 min. czytania

Maria opadła na poduszkę. Jej nieokryte ciało całe oblane było kroplami słonego potu, które wyglądały jak letnia rosa, pokrywająca rankiem łąkę. Każdy urywany wdech powietrza sprawiał, że młode piersi unosiły się miarowo, po czym opadały i łączyły się z linią brzucha. Jedynie twarde, spore sutki wyrywały się ku górze. Nieco niżej, wyraźnie zaznaczony, krótko przycięty wzgórek łonowy ginął między jeszcze drżącymi udami. Duże, mocno podkreślone czarnym tuszem oczy, wraz z rozszerzonymi, ciemnymi źrenicami sprawiały, że jej twarz wyglądała teraz jak postać z dobrze narysowanej japońskiej animacji. Kruczoczarne włosy sięgające do połowy pleców kotłowały się pomiędzy poduszką i nagim ciałem Marii.

– Dziękuję Ci za wszystko. Zawsze będziesz dla mnie kimś wyjątkowym – powiedziała po złapaniu pierwszego spokojniejszego oddechu do chłopaka, z którego zeszła. To pewnie ich ostatnie spotkanie. Następnego dnia jej rodzina opuszczała Dublin na dobre. Przecież emigracja nie miała trwać wiecznie. Marii zdawało się jednak, że była to zaledwie jedna chwila, szczególnie od momentu, kiedy poznała Chrisa.
Chłopak wprowadził ją nie tylko w świat nocnego życia stolicy Irlandii, ale przede wszystkim otworzył przed nią wrota cielesnych przyjemności i kultury gotyckiej. Upojne momenty, spędzone chwilę wcześniej, były zwieńczeniem rytuału, który, jeśli Chrisowi dobrze udało się odczytać średniowieczne zapiski z księgi, zeskanowanej, a następnie wrzuconej przez kogoś do Internetu, idealnie pasował do ich sytuacji.

Zgodnie z tym, co przetłumaczył chłopak, ceremonia, którą przeprowadzali w łóżku miała na zawsze połączyć dusze. Nie rozczytał całości, gdzieniegdzie tekst był zamazany, w innych miejscach tłumaczenie było bardzo trudne, ale z tego, co udało przełożyć się na zrozumiały dla nastolatków angielski wynikało, że jest to rytuał przywołania jakiejś istoty i połączenia dusz. Idealnie pasowało to do naiwnego, młodzieńczego uczucia, rozstających się adeptów subkultury gotyckiej. Czy można wyobrazić sobie lepsze pożegnanie niż namiętne pocałunki i oddawanie czci bóstwu, które miało ich połączyć na zawsze? Zresztą Chris był taki uroczy, aż żal było mu odmawiać. Kiedy zapytała go, co znaczy pojawiające się wielokrotnie w tekście słowo „carniveau” odpowiedział bez wahania, że nie ma pojęcia, ale brzmi jakby pochodziło z francuskiego, a to przecież język miłości. Dziewczyna zgodziła się od razu. Długo jednak zastanawiała się, czy to rzeczywiście jakaś gotycka tradycja, czy też jej chłopak chce w spektakularny sposób ostatni raz ją bzyknąć.

Seks był spektakularny, najlepszy, jaki przeżyła. Wymawianie tych wszystkich świństewek typu „wejdź we mnie”, „oddaję ci swoje ciało” i to wypowiadanych po łacinie dodawało, nabijaniu się na penisa Chrisa, pikanterii. Jak każda nastolatka wierzyła, że życie trwa wiecznie i jest na wyciągnięcie ręki. Brała więc z niego tyle, ile się dało. Szaleńcza jazda na chłopaku wyzwoliła w niej nieznane dotąd odczucia. Rzeczywiście miała wrażenie, jakby ten młody, nie do końca przystojny, ale bardzo czuły i zabawny chłopak wchodził i wypełniał ją całą. Obiecała sobie, że będzie musiała to kiedyś powtórzyć w kraju nad Wisłą. Być może z kimś innym, bo mimo romantycznej duszy, zdawała sobie sprawę, że pewien rozdział w jej życiu się kończy.

– Ubierzmy się, bo jeszcze ktoś wejdzie. Tak długo siedzimy już zamknięci – zaproponował chłopak.

– „I sen stanie się jawą, kiedy jawa nie zniszczy snu…” – przeczytała zakończenie rytuału dziewczyna, tępo wpatrując się w kartkę z tłumaczeniem obrządku. – To bardzo ładne. Chris, co to znaczy? – dodała rozleniwionym, zmęczonym głosem.

– Nie wiem, może chodzi o to, że trzeba się wysypiać – zmienionym już nieco, podenerwowanym  głosem odpowiedział chłopak. – Czy możemy się już ubrać? – nagląco poprosił.

– Poleżmy tak jeszcze chwilę – w głosie Marii zdało się wyczuć prośbę i smutek, który jednoznacznie pokazywał, że dziewczyna w głębi swojej duszy już rozpoczyna pożegnanie. Przekręciła się na bok i przytuliła swoją głowę do ramienia Chrisa. Jej nogi oplotły jego łydkę. Po rzęsie, pokrytej grubą ilością czarnej mazi, a następnie po policzku spłynęła łza, która zostawiła po sobie brudną smugę. Była już na tyle dojrzała, żeby wiedzieć co to miłość i bliskość, jednak nie na tyle niezależna, żeby móc zostać tu sama. Wiedziała, że taka prośba czy propozycja byłaby dla jej rodziców nie do przyjęcia. Nawet więc nie poruszała tego tematu. Perspektywa powrotu do kraju nie była dla niej kolorowa także z innego powodu. Jej rodzina pochodziła ze wsi, takiej prawdziwej, gdzie co rano chodzi się karmić krowy i świnie, wieczorem czuć zapach wietrzonej obory, a w ciągu dnia nie robisz nic innego, tylko odganiasz się od much i uważasz, żeby nie wdepnąć w kurze gówno, bo te paskudne ptaszyska są wszędzie. Dla siedemnastolatki, która ostatnie dziesięć lat swojego życia spędziła w Dublinie było to raczej zesłanie, niż sielska wizja powrotu do ukochanej ojczyzny.

– Marysia, spakowałaś się już? – zabrzmiał głos matki zza drzwi jej pokoju. Chris momentalnie poderwał się z łóżka i zaczął szukać ubrań na podłodze.

– Maria ubieraj się, oszalałaś? – Chris półszeptem starał się nakłonić dziewczynę, żeby założyła coś na siebie.

– W dupie mam, że mnie ktoś tak zobaczy. Chcę tu zostać, chcę być z Tobą. Może jak nas przyłapią to zrozumieją, że się kochamy – nie odrywając głowy od poduszki, na której przed chwilą leżał Chris, ze zrezygnowaniem powiedziała Maria. Jej oczy pustym wzrokiem wpatrywały się w okno, za którym widać było jedynie jasny księżyc. Za kilka dni będzie pełnia.

– Marysia, pakuj się, bo o siódmej musimy być na dworcu – głos przechodzącej koło pokoju matki, kolejny raz przyspieszył ruchy Chrisa.

– Maria bardzo cię proszę, nie odstawiaj teraz scen. Ubierz się – Chris był przerażony, bo w każdej chwili do pokoju mogła wejść matka dziewczyny, albo, co wydawało mu się o wiele gorsze, ojciec. Kiedy zaczął spotykać się z Marią jej tata wziął go na męską rozmowę i łamaną angielszczyzną wytłumaczył, co mu zrobi i co z niego zostanie, jeśli jego córeczce stanie się krzywda. Chris podczas tej rozmowy miał nieodparte wrażenie, że ojcu dziewczyny chodziło przede wszystkim o kwestie związane z seksem. A teraz on gorączkowo próbował pozakładać skarpetki i koszulę na właściwą stronę, a ona jak obłąkana leżała na łóżku naga. – Maria, ubieraj się – mówiąc to podszedł do łóżka i potrząsnął dziewczyną.

– Już, zaraz… skoro trzeba – zwlekła się z łóżka i powoli założyła koronkową czarną bieliznę, czarne spodnie, bluzkę, sweter ze sporym dekoltem oraz obowiązkowy zestaw srebrnych wisiorków i pierścionków. Akurat kiedy zakładała ostatni, otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł ojciec dziewczyny.

– No, pożegnajcie się już, bo musimy się jeszcze trochę wyspać. Marysia, dawaj walizki – córka wskazała dwa duże bagaże, stojące w kącie pokoju i chwilę później ojca już nie było.

– Obiecuję, że cię nigdy nie zapomnę – Chris uścisnął dziewczynę, pocałował soczyście i wyszedł. Maria została sama. W pokoju panowała ciemność. Jedyne światło jakie docierało do pomieszczenia, pochodziło z niższego piętra, wynajmowanego przez nich domu. Chris zostawił otwarte drzwi i delikatne przebłyski lampy z salonu rozświetlały okolice wejścia do pokoju. Teraz kiedy wyszedł, wszystkie cienie, wydawały się jeszcze bardziej przygnębiające. Dziewczyna postanowiła położyć się jak najszybciej spać.

3:34 – był to pierwszy obraz, który zobaczyła po przebudzeniu. Elektroniczny zegarek z radiem, stojący na szafce obok łóżka, jaskrawym, czerwonym światłem wskazywał godzinę. Z głębokiego snu wyrwało ją skrobanie. Nieprzyjemny dla ucha odgłos słychać było jeszcze przez krótką chwilę. Umilkło, kiedy dziewczyna podniosła głowę i usiadła na łóżku. W pokoju panowała ciemność. Wydawał on się dzięki temu dużo większy niż był w rzeczywistości. Pojedyncze snopy księżycowej poświaty wpadały do pokoju, oświetlając jedynie fragment ściany, na którym Maria powiesiła plakat swojej ulubionej kapeli oraz brzeg łóżka. Światło oświetlało kwiatowy wzór na pościeli, pod którą spała po raz ostatni. Rozejrzała się wokół siebie.. Walizek już nie było… No tak, przecież ojciec zabrał je wieczorem. Już miała się położyć, kiedy jej wzrok zatrzymał się w ciemnej części pokoju, tuż obok drzwi. Miejsce to było ciemniejsze niż wszystkie inne. Mroczne miejsce nie układało się w podobny sposób jak inne zakątki pokoju, zacienione przez różne przeszkody, na które trafiało światło księżyca. Jego zarysy nie były ostre, kąty i granice nie były wyraźnie zaznaczone, a przede wszystkim miejsce to było głęboko czarne. Przez chwilę miała wrażenie, że cień, który znajdował się na ścianie przy drzwiach zbliża się do niej, przetarła oczy i szybko zapaliła lampkę nocną. Promienie silnej żarówki w mgnieniu oka rozświetliły pokój i przegoniły z niego wszystkie złe cienie. Maria jeszcze raz spojrzała na ścianę przy drzwiach. Teraz była tam tylko jasna tapeta. Położyła się, wyłączyła lampkę i szybko zasnęła. Tej nocy nie spała już jednak tak spokojnie.

W autokarze zajęła miejsce pod oknem w tylnej części pojazdu. Zdarzenie z poprzedniej nocy skutecznie utrudniło spokojny sen, a wielogodzinna droga nie napawała optymizmem. Maria chciała jak najszybciej zamknąć oczy, wrócić w objęcia Morfeusza i odzyskać siły. Nie było to do końca możliwe. Najpierw usiadł koło niej brat, który ciągle czymś ją zagadywał, później, gdy wjeżdżali na prom, trzeba było wyjść z autobusu. Udało jej się zmrużyć oczy dopiero w drodze przez większą z wysp brytyjskich. Śnił jej się poprzedni wieczór, Chris, ich zbliżenie. Dokładnie widziała kropelki potu, które spływały po jej ciele, widziała siebie czytającą zakończenie rytuału. Chwilę później pokój się zmienił. Maria stała teraz w ciemnym kącie. Czuła się, jakby była z boku, poza swoim ciałem, które zostało na łóżku i miarowo unosiło się w rytm wdechów i wydechów. Na zegarku, stojącym na szafce nocnej była godzina 3:34. Dziewczyna uświadomiła sobie, że właśnie w tym czasie… Nie zdążyła dokończyć myśli, kiedy usłyszała obok siebie, całkiem blisko skrobanie. Ktoś był obok niej w ciemnym kącie i wyraźnie pazurami przesuwał po ścianie lub podłodze. Nic jednak nie widziała. Sparaliżowana, nie mogąc ruszyć nogami spojrzała tylko szybko w stronę łóżka. Zdawało jej się, że z każdą sekundą jest ono coraz bliżej. Widziała swoje ciało, wybudzone z głębokiego snu skrobaniem, które teraz słyszała tuż obok siebie. Wiedziała, co się zaraz stanie, czekała na to niczym na zbawienie. Czuła, że ktoś jest obok niej w ciemnym kącie i w każdej chwili może ją zaatakować. Odgłosy, które wydawała postać, nie sprawiały wrażenia przyjacielskich. Zamknęła oczy w oczekiwaniu na światło lampy. Pamiętała, że ją zapaliła tej nocy. Nim rozbłysło ono na jej twarzy, poczuła  lekkie muśnięcie na ręce. Coś jej dotknęło, jakby badało teren… Oślepiające promienie sprawiły, że otworzyła oczy. To nie wyśniona lampka nocna, a ostre, rażące słońce, które zaczęło świecić prosto w okno autobusu sprawiło, że obudziła się z koszmaru. Tak o nim pomyślała od pierwszej chwili. Ciągle jeszcze, pomimo powrotu na jawę, towarzyszyło jej uczucie, jak gdyby ktoś dotknął jej ręki. Spojrzała na to miejsce. Powyżej nadgarstka, dokładnie tam, gdzie we śnie czuła mrowienie znajdowały się lekko zaczerwienione zadrapania. To wystarczyło. Przez całą drogę nie zmrużyła już oczu.

Pipidówka okazała się nieco lepsza niż jej się wydawało. Dziesięć lat nieobecności wiele potrafi zmienić. Wyjeżdżając chodziła do pierwszej klasy podstawówki, inaczej patrzyła  na otaczający ją świat niż teraz, kiedy wkraczała w dorosłość. Co nie zmienia faktu, że do Dublina było temu miejscu  daleko.

– Jesteś stąd? – usłyszała za swoimi plecami, kiedy stała w kolejce po zakupy w wiejskim PSSie. Trzeba przyznać, że z pewnością wzbudzała we wsi zainteresowanie. Nieczęsto pojawiała się tam młoda, ładna, a przede wszystkim tak oryginalna dziewczyna. Rozpoznać można było ją już z daleka. W okolicy nikt nie nosił się tak jak Maria. Czarne ubrania zakładano przede wszystkim na pogrzeby, a ona na co dzień wyglądała jak modelka kolekcji funeralnej. Do tego nieodłączna srebrna biżuteria i mocny, czarny makijaż. W swojej miejscowości była zjawiskiem, przy którym nie można było przejść obojętnie.

– Tak. – odpowiedziała krótko blondynce, stojącej za jej plecami.

-To ty jesteś tą dziewczyną, która mieszka u Kolasów – ciągnęła dziewczyna.

– Tak, to moi dziadkowie. Nazywam się Maria.

– Julia – z uśmiechem na ustach przedstawiła się blondynka.

***

– Marysia, otwórz – usłyszała podczas popołudniowego leniuchowania. Ktoś pukał do drzwi, a nikomu nie chciało się ruszyć.

Zawsze to samo – pomyślała. – Nikomu nie chce się ruszyć, więc się swoją „Marysią” wysługują – przeszło jej przez myśl w drodze do sieni.

– Cześć – przywitał ją uśmiech dziewczyny poznanej w sklepie. – Słuchaj, urządzamy dziś ognisko, może miałabyś ochotę się ze mną wybrać.

– Ale ja nikogo tam nie będę znała – próbowała wykręcić się nieco Maria.

– No to wszystkich poznasz. Nie daj się prosić – nalegała blondynka. – Wpadnę po ciebie o dwudziestej, ok?

Dziewczyna przytaknęła tylko skinieniem głowy i odprowadziła Julię wzrokiem. Z jednej strony cieszyła się, że znajdzie sobie znajomych, jednak nie widziała w nowopoznanej koleżance materiału na przyjaciółkę. Były zupełnie różne. Nie chodzi tylko o doświadczenia, ale chociażby sposób bycia. Maria zafascynowana subkulturą gotycką, zawsze z mocnym makijażem, raczej niechętna i niedostępna dla osób z „zewnątrz”, takich, które jej nie rozumieją. Zawsze stonowana, ale w swojej mrocznej naturze, romantyczna. Chris mówił o niej, że była niczym ogród nocą. Pełna piękna, ale posiadająca mroczne, dzikie zakątki, w których nawet w świetle księżyca nie wiadomo, co się czai.

Julia była jej zaprzeczeniem. Szalona, pełna energii i przyjacielsko nastawiona do wszystkich istotka. W jej oczach można było czytać jak w otwartej księdze. Zawsze zdradzały jej nastrój. Ogniki, które w nich siedziały jasno wskazywały, że w głowie ma burzę pomysłów, że wystarczy jej jedno słowo i gotowa jest do zabawy. Kolorowe ubrania i fikuśnie upięte włosy były jasnym komunikatem dla otoczenia kim i jaka jest.

Na godzinę przed planowanym ogniskiem postanowiła wziąć prysznic i się odświeżyć. Gorąca woda poza przyjemnym ciepłem, które rozchodziło się po jej nagim ciele spowodowała jeszcze jeden efekt, bardzo lubiany przez Marię. Cała łazienka wypełniła się parą. To był jeden z tych momentów, kiedy nie żałowała, że jej rodzina wróciła do Polski. W Dublinie zawsze musiała się myć bardzo szybko, a i wodę ciężko było ustawić na odpowiednią temperaturę. Tutaj nie była to może głęboka wanna, w której mogła zanurzyć się cała i leżeć tak w nieskończoność przy blasku świec, ale warunki w domu dziadków pozwalały na nieco większy relaks niż na emigracji. Miała już zakręcać wodę, gdy poczuła przeszywający ból w ręce. Czuła niemal miażdżenie kości i zgniatanych do granic możliwości mięśni. Spojrzała na miejsce, w którym czuła największy ucisk. Zdawało jej się, że skóra w tym miejscu zmienia kolor na zaczerwieniony, choć równie dobrze mógł to być efekt działania gorącej wody. Nagle usłyszała pukanie do drzwi łazienki, potem jakieś głośne trzaśnięcie i ból momentalnie ustąpił.

– Marysia, długo jeszcze? – głos ojca, dochodzący zza drzwi pomieszczenia wyrwał ją z odrętwienia. – Marysia, słyszysz mnie? – powtórzył.

– Tak, już zaraz wychodzę – odpowiedziała po chwili.

Opuszczając kabinę przypomniała sobie trzaśnięcie. Wyraźnie dochodziło ono z łazienki. Rozejrzała się. Dźwięk mogły wydać jedynie drzwi zamykającej się szafki,  stojącej w kącie pomieszczenia. Niepewnie do niej podeszła. Mebel nie był wysoki, sięgał dziewczynie  do pasa. Drzwiczki były zbudowane niczym żaluzja z nachodzących na siebie, cienkich paneli. Były  połączone w taki sposób, że zostawiały niewielki prześwit, który wpuszczał do wnętrza  nieco światła. Powoli wyciągnęła dłonie w kierunku małych, okrągłych klamek. Złapała je pewnie. Otworzyła energicznie drzwiczki. W środku nie było niczego podejrzanego. Jakieś proszki do prania, szmatki, płyny do mycia, zapas papieru toaletowego. Nic co mogłoby wywołać niepokój. Maria uśmiechnęła się sama do siebie. Ale z ciebie panikara – pomyślała. Wstała i odwróciła się w kierunku zlewu i wiszącego nad nim lustra. Zamarła. Jedyne co zdążyła zrobić to podnieść dłoń i zakryć nią usta. Zresztą ta właśnie dłoń teraz drżała cała, a dziewczyna nie potrafiła się opanować. Na zaparowanym lustrze ktoś palcem wyraźnie napisał POM… reszty nie była w stanie odczytać, była zamazana, jakby ktoś został oderwany od pisania i przez przypadek rozmazał napisane dalej litery. Maria nie potrzebowała  detektywa. Było dla niej jasne, co ktoś chciał napisać.

Kiedy odzyskała władzę nad ciałem zarzuciła na siebie szlafrok i pobiegła do swojego pokoju.

***

– Marysia, co się dzieje? – spytała Julia, która po wejściu do pokoju dziewczyny znalazła ją w szlafroku, leżącą skuloną na łóżku.

– Co ty tu robisz? – Maria ocknęła się i rozpoznała blondynkę. Nie spała, była jakby zawieszona w rzeczywistości. Oczy miała otwarte, jednak nie do końca docierało do niej to, co dzieje się wokół. Dopiero głos koleżanki przywrócił ją do życia.

– Twoja mama mnie wpuściła, mówiła, że szykujesz się do wyjścia. Wszystko w porządku?

– Tak… To znaczy nie… To znaczy tak – motała się. – Tak, wszystko w porządku, po prostu bardzo się czegoś wystraszyłam – z każdą chwilą Marysia wracała coraz bardziej do świata żywych.

– To dobrze, ubieraj się i chodźmy. Mam tu coś, co pozwoli ci się nieco zrelaksować po tym strachu – to mówiąc uśmiechnęła się i potrząsnęła torebką, w której wyraźnie zabrzęczały butelki.

Maria podniosła się i zaczęła zakładać przygotowane wcześniej ciuchy.

– Wyglądasz naprawdę super – skomentowała nie do końca jeszcze odziane ciało blondynka.

– Przestań, krępujesz mnie – zawstydziła się Maria.

***

Na ognisku bawiła się dobrze. Miejsce było do tego wręcz wymarzone. Skraj łąki, nieopodal las i jezioro, w pewnej odległości od zabudowań. Wszyscy wiedzieli, że są z dala od surowych rodziców i mogą pozwolić sobie na nieco więcej. Dorośli zresztą przymykali zazwyczaj oko na pomysły swoich pociech, zadowalając się tym, że przynajmniej wiadomo gdzie i z kim się bawią, a byli też pewni, że w wiejskim sklepie nie sprzedadzą im zbyt wiele mocnego alkoholu. Pomimo tego, że Maria nie znała tam nikogo oprócz Julii, szybko złapała kontakt z rówieśnikami. Atmosfera panująca na imprezie oraz procenty trafiające do krwi, od których nikt za bardzo nie stronił, potrafią rozwiązywać języki i otwierać na nowe znajomości. Późną nocą, po wielu zabawnych momentach i opowiedzianych historiach, wszyscy się nieco wyciszyli i zapatrzeni w ognisko uspokajali się wewnętrznie. Nie było już śmiechów, nie było docinków i żartów z siebie nawzajem. Gdyby ktoś w tym momencie dołączył do towarzystwa, z pewnością określiłby stan zebranych, jako zbiorową zadumę. Pierwsza odezwała się Julia.

– Znacie jakieś straszne historie? – rzuciła pytanie do ogółu.

Żarty i docinki pod adresem blondynki przerwała Maria.

– Ja znam. Sama brałam w niej udział – alkohol i dobra zabawa podsunęły jej pomysł na opowiedzenie tego, co stało się pod prysznicem. Dziewczyna czytała w przeszłości wiele mrocznych historii, dlatego budowanie napięcia nie było dla niej wielkim problemem. Wszyscy słuchali jej jak zahipnotyzowani, choć ciężko ocenić, na ile było to spowodowane opowiadaną historią, a na ile zaburzeniami świadomości, wywołanymi nadmiarem spożytego alkoholu.

– …i to tyle – zakończyła. Przy ognisku panowała całkowita cisza. Słychać było każdy trzask palącego się drewna, każdy odgłos nocnych owadów, grasujących na łące.

– Wow, Marysia. Muszę cię kiedyś odwiedzić. Nie zamykaj drzwi od łazienki, też napiszę ci coś na lustrze. A przy okazji popatrzę sobie też chwilkę – pierwszy odezwał się Łukasz, siedzący dokładnie naprzeciwko niej, po drugiej stronie ogniska.

– Głupi jesteś… jak but – zaśmiała się dziewczyna, rzucając w niego zawadiacko znalezionym na szybko patykiem, doskonale rozumiejąc żartobliwe intencje jego wypowiedzi. Chwilę później śmiali się już wszyscy.

Jakiś czas później, ognisko dobiegało końca. Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić, a Marysia zajęta wcześniej rozmową z nowo poznanymi osobami nie zauważyła, że Julia też gdzieś zniknęła.

– A gdzie jest Julka? Miałyśmy razem wracać do domu – zapytała jeszcze obecnych.

– Pewnie poszła do lasu, nie martw się o nią.

Maria jednak lekko zaniepokojona, chwiejnym krokiem skierowała się w stronę gąszczu drzew.

– Nie idź tam… – ktoś jeszcze krzyknął, ale ona już go nie słyszała. Była już zbyt daleko od rozświetlonego płomieniami kręgu.

Żeby tylko nie wdepnąć w jakieś gówno – pomyślała mijając pierwsze drzewa. Usuwanie go z podeszwy glanów byłoby koszmarną czynnością.

Szła tak dobrych kilkadziesiąt metrów, gdy usłyszała dziwne odgłosy w pobliskich zaroślach. Podeszła bliżej. Między liśćmi krzaków mignęły jej blond włosy koleżanki. Nie była sama. Maria nie widziała jej towarzysza, ale słyszała go wyraźnie – jego sapanie, a teraz, gdy była już naprawdę blisko zarośli, odgłos uderzenia podbrzusza o pośladki Julii. Tego odgłosu nie można pomylić z niczym innym. Znała go dobrze, bo zawsze kiedy uprawiała seks z Chrisem zdawało jej się, że są one tak głośne, że cała rodzina słyszy, co dzieje się w jej pokoju. Blondynka opierała się o drzewo, rosnące pomiędzy krzakami i z wypiętymi pośladkami przyjmowała wszystko to, co oferował jej kochanek. Maria cofnęła się, chciała dać im nieco prywatności, ale jakaś wewnętrzna siła i ochota podpowiadała jej, żeby popatrzyła jeszcze chwilę na to, co dzieje się w zaroślach. Przylgnęła do najbliższego drzewa, żeby nie rzucać się w oczy. Czarne ubranie doskonale maskowało ją w ciemnościach. Z tego miejsca mogła bez obawy przed nakryciem przyglądać się parze, uprawiającej dziki, zwierzęcy seks.

Twarz Julii i miarowe pojękiwania, wydostające się z jej ust jasno świadczyły o dużej przyjemności, którą sprawiał jej kochanek. Zdawało się, że w jej ruchach, poza przyjmowaniem twardego penisa jest coś więcej, że ona sama wystawia się na jego przyjęcie. Wyglądało to tak, jakby oboje działali – on pchając, a ona cofając i nabijając się na niego.

Maria poczuła mrowienie w okolicach podbrzusza. Nie musiała sprawdzać, wiedziała, że jest mokra. Nie zwykła oglądać porno, ale to, co działo się teraz w zaroślach, to było coś innego. To było coś hipnotyzującego, coś co sprawiało, że nie sposób było oderwać wzroku od rozgrzanych, rozruszanych w miłosnym tańcu ciał. Rozpięła rozporek spodni, uważając, by nie zrobić zbyt wiele hałasu. Nie musiała się o to obawiać, odgłosy kochanków skutecznie zagłuszały wszystko, co działo się dookoła. Nie myślała, co robi. Dłoń poruszała się jakby bezwiednie, kierując się pod delikatny materiał majtek, dalej do wilgotnej cipki.

Julia wykonała nagły, zamaszysty ruch głową, przerzucając bujne włosy na jedną stronę. Podglądaczka miała wrażenie, że przez ułamek sekundy wzrok blondynki trafił dokładnie na nią. Jednak podążył dalej tak, jakby w miłosnym zapomnieniu nie zwracał w ogóle uwagi, co dzieje się w realnym świecie. Maria kontynuowała podniecający dotyk. Chwilę później zarośla wypełnił przeciągły jęk. Jęk, który mógłby mieć dwa głosy, gdyby nie to, że Maria zagryzła z całych sił rękę i dochodziła bezgłośnie. Nie miał jednak tego problemu kochanek Julii, który głośno informował cały las o swoim samczym triumfie. Wyszedł z blondynki, poklepał ją po tyłku, rzucił przelotne „jesteś super, do zobaczenia” i odszedł w stronę ogniska. Dziewczyna stała tak jeszcze chwilę z gołym tyłkiem, oparta o drzewo, po czym złapawszy kilka głębszych oddechów, zaczęła zbierać swoje ubranie. Marysia nie wiedziała, co robić, jak się wycofać. Teraz każdy jej krok, każdy szelest byłby idealnie słyszany w zaroślach. Postanowiła więc przeczekać chwilę i ruszyć się dopiero, gdy Julia odejdzie.

– Podobało ci się? – pytanie blondynki sparaliżowało ją. – Widziałam, że tak. Nie róbmy z tego afery, mi podobało się bardzo – kontynuowała dziewczyna. – Idź pierwsza, będzie dziwnie wyglądało, jeśli wyjdziemy razem.

Maria bez słowa posłuchała polecenia koleżanki. Ostrożnie wycofała się z zarośli i udała się z powrotem w kierunku ogniska. Kilka minut później do przygasających płomieni dołączyła Julia. Uśmiechnęła się zalotnie do Marysi i puściła jej słodkiego buziaka. Tej nocy nie wracały już do tego, co wydarzyło się w zaroślach.

***

Wygodne łóżko powitało siedemnastolatkę niedługo przed świtem. Zawroty głowy nie przeszkodziły jej w tym, żeby zasnąć od razu po padnięciu na poduszkę. Sen nie był jednak spokojny. Morfeusz przywitał Marię ciemnym pomieszczeniem. Nie wiedziała, gdzie jest. Z pewnością było ono jednak niewielkie. Z jednej strony, przez ściankę wpadały do niego niewielkie ilości światła i… pary. Była w łazience, w szafce. Tej samej, która trzasnęła i wystraszyła ją podczas kąpieli. Zamarła, kiedy poczuła na swoich plecach oddech. Coś stało tuż za nią. Coś, czego nie znała, coś czego się bała.

– Już niedługo będziesz moja. Już niedługo Twoja dusza będzie moja na zawsze – usłyszała za sobą cichy szept. Tego było za wiele, pomimo ogromnego lęku, który przenikał ją do szpiku kości, zebrała się w sobie i postarała ruszyć  z miejsca. Pierwszy krok wyglądał tak, jakby dopiero uczyła się chodzić. Pchnęła drzwiczki szafki i wyskoczyła z niej. W łazience panował zaduch. Ktoś brał właśnie prysznic. Maria dobrze wiedziała, kto jest w kabinie. Wydała z siebie głośny krzyk. Ten był jednak całkowicie bezdźwięczny. Jedyne co przyszło jej do głowy, to zostawić wiadomość, dać znać, że tu była, że to ona. Podbiegła do lustra i palcem zaczęła pisać słowo „pomocy”. Zdążyła napisać tylko połowę wyrazu, gdy coś, co czuła w szafce, złapało ją z całej siły za rękę. Poczuła przeszywający ból, taki sam jak wtedy pod prysznicem. Ręka pociągnęła ją z powrotem w kierunku szafki. Maria złapała się kurczowo drzwiczek, ale jedyne co udało jej się zrobić, to mocno nimi trzasnąć. Upiór puścił jej rękę. Nie zniknął jednak. Koszmar w szafce łazienkowej trwał nadal. Dziewczyna nie wiedziała, gdzie jest. Raz słyszała jego szepty przy uchu, chwilę później były one dosyć odległe.

– Będziesz moja… Sama tego chciałaś… Przywrócisz mnie do świata ludzi… Będziemy jednością… Zerżnę twoją duszę… Zeszmacę ją do granic możliwości – słowa demona krążyły wokół dziewczyny, która z twarzą schowaną w dłoniach, sparaliżowana płakała, modląc się, aby Maria z rzeczywistości otworzyła w końcu tę cholerną szafkę.

– Czego ode mnie chcesz? – łkając wydukała. W szafce zapanowała absolutna cisza, Marii zdawało się, że słyszy bicie własnego, wystraszonego serca.

– Chcę Twojej duszy. Chcę stać się tobą. Pamiętaj, że sen stanie się jawą, kiedy jawa nie zniszczy snu. A to nastąpi z pewnością wkrótce… – usłyszała szept demona kilka centymetrów od swojego ucha. Czuła dokładnie stęchnięte powietrze, które wraz ze słowami padało na jej małżowinę. Zadrżała, każdy włosek na jej młodym ciele stanął na baczność.

Stało się. Promienie żarówki, rozświetlające szafkę sprawiły, że koszmar się skończył. Obudziła się zlana potem. Nie wiedziała, co było snem, co jawą. Pewne było jednak to, że na jej ręce znowu pojawiło się znamię po uścisku. Tym razem już sine, a nie zaczerwienione.

Cały dzień przeleżała w łóżku. Nikt zbytnio jej nie przeszkadzał. Cała rodzina wiedziała, że wróciła bardzo późno. Maria natomiast leżała w łóżku nie tylko dlatego, że była śpiąca, a jej samopoczucie, po dużej ilości wypitego alkoholu nie było najlepsze. Rozmyślała przede wszystkim o swoich snach i tym, że są one niebezpiecznie połączone z rzeczywistością i jej życiem. Nie rozumiała, nie znała odpowiedzi na proste pytania: dlaczego ona? dlaczego teraz? Odpowiedź zdawała się być banalna i mieć swoje rozwiązanie jeszcze w Dublinie. Ale przecież to była tylko zabawa. Czy to możliwe, aby coś takiego mogło się dziać na skutek zabawy z tekstem znalezionym w Internecie? Marysia nie wiedziała, co ma o tym myśleć. I te słowa potwora. Dokładnie te same, które przeczytała na kartce Chrisa. Może tutaj jest rozwiązanie zagadki – myślała.

– Co u ciebie słychać pijaczko? – późnym popołudniem dziewczynę odwiedziła Julia.

– Proszę cię, nie dzisiaj. Czuję się fatalnie – Maria nie miała wcale na myśli kaca, ale stwierdziła, że nie opowie nikomu o swoich problemach z demonami – przecież wzięliby ją za wariatkę.

– No właśnie widzę. Nie trzeba było tak imprezować wczoraj – nie dawała za wygraną blondynka.

– Julia to nie to. Proszę cię, oszczędź mnie dzisiaj.

– No już dobrze, rzeczywiście nie wyglądasz najlepiej. Coś się stało? – zapytała z lekkim niepokojem w głosie nowa koleżanka.

– Nic. Nie chcę o tym rozmawiać – skwitowała Maria krótko i szybko zmieniła temat. – A ty lepiej powiedz mi, co się wczoraj działo w tych zaroślach.

Temat może nie był zbyt komfortowy, co dziewczyna uświadomiła sobie już po zadaniu pytania, ale z pewnością jego podtrzymywanie odciągało niewygodne pytania Julii. Rozmowa nieco poprawiła nastrój Marii. Pomimo, że obie znały się dopiero kilka dni, rozmawiały jak wieloletnie przyjaciółki. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że dzieli je wszystko – od stroju po charakter – ale jednak jakimś cudem zrodziła się między nimi  nić porozumienia, która sprawiała, że rozumiały się praktycznie bez słów. Maria pomyślała nawet, że bardzo pomyliła się w pierwszej ocenie koleżanki.

– Głupia zdziro. Tak dawać dupy w lesie. Wiesz przynajmniej, kto był tym facetem z tyłu? – Maria rozmawiała już bardziej swobodnie.

– Taka jesteś? Ty wiesz na pewno, czyj paluch robił ci dobrze – obie wybuchły gromkim śmiechem.

– Wiesz, podobało mi się bardzo to, co widziałam – rzekła już poważniej i spokojniej Maria.

– Mi też się podobało to, że ktoś to widział – Julia nie pozostała jej dłużna, a powiedziawszy to przybliżyła się, przytuliła koleżankę i dodała – Mam nadzieję, że to zwariowany początek długiej przyjaźni.

– Ja też. Naprawdę się cieszę, że zagadałaś do mnie w tym sklepie – odwzajemniła uścisk Marysia.

Siedziały tak na łóżku przez dłuższą chwilę wtulone, sycąc się bliskością, wymieszaną z zapachem młodych ciał i silnymi emocjami, które zwykle towarzyszą młodzieńczym przyjaźniom. Maria pomyślała, że nawet jej problemy wydają się teraz, gdy ma przy sobie kogoś takiego jak Julia, dużo mniejsze. Jak bardzo się myliła, miała się przekonać chwilę później.

– Powiedz mi, co według ciebie znaczą słowa, że sen stanie się jawą, kiedy jawa nie zniszczy snu? – niepewnie zapytała Maria, postanawiając zwierzyć się przyjaciółce ze swojego problemu.

– Bo ja wiem – zamyśliła się Julia. – Takie pytania egzystencjalne na kacu? To chyba chodzi o to, że jeśli nie zniszczysz czegoś na jawie to to co Ci się śni, stanie się naprawdę. Dziwne to, dlaczego pytasz?

– Marysia przyjęła te słowa jak zbawienie. Oczywiście! Zapalona lampka, otwarte drzwiczki. Za każdym razem przerywała działania demona. Nie zdążyła jednak pomyśleć, jak wykorzystać tę wiedzę. Podniosła wzrok, spojrzała w lustro, wiszące na ścianie. Otworzyła usta w grymasie przerażenia, ale nie wydobył się z nich żaden odgłos. Coś skutecznie powstrzymywało drogę powietrza z płuc w kierunku ust. Co dokładnie, to Marysia zobaczyła w zwierciadle. Demon ściskał jej gardło, dusząc ją i w ten sposób obezwładniając. Rozerwała uścisk przyjaciółki i padła na łóżko, jednak zaciskanie dróg oddechowych nie ustąpiło. Wręcz przybrało na sile. Dziewczyna rzucała się na łóżku, starając się złapać choć odrobinę powietrza. Chwyciła Julię za rękę i błagalnym wzrokiem spojrzała na nią. Chciała, żeby blondynka rozbiła lustro jak najszybciej. Nie mogła jednak wydobyć z siebie choćby jednego słowa.

W oczach Marii przyjaciółka widziała jedynie przerażenie. Nie wiedziała, co się dzieje i co koleżanka chce jej przekazać. Nie rozumiała jak wielka jest waga rozbicia lustra, które wisiało za nią. Maria próbowała dawać jej znaki co robić, błagalnymi oczami starając się znaleźć zrozumienie. Julia zawołała rodziców przyjaciółki na pomoc. Chwilę później była już wezwana karetka, a cała rodzina biegała wokół duszącej się dziewczyny. Nim przyjechał ambulans Maria była na skraju wycieńczenia. Leżała bezwładnie na łóżku, starając się zaczerpnąć choć odrobinę powietrza. Cała zlana potem ciężko charczała. Jej gehenna nie miała się jednak skończyć na duszeniu. Nagle poczuła przeszywający ból w podbrzuszu. Był on tak silny, że duszenie przy nim wspominała już jako niewielki dyskomfort. Skuliła się i przycisnęła ręce do swojego łona. Uczucie rozrywania całego ciała sprawiło, że wyła i zwijała się na łóżku. Czuła, jakby miliony szpikulców wbijało się w jej wnętrze, raniąc przy okazji okolice jej kobiecości. Nie miała jednak siły wymówić choćby słowa. Wiedziała dobrze, co dzieje się po drugiej stronie lustra. Miejsce, gdzie ból miał swoje epicentrum, nie pozostawiał złudzeń. Atakował dokładnie te same okolice, które były pobudzone pierwszy raz podczas ostatniego zbliżenia z Chrisem, te, które odczytywała jako stawanie się kobietą w pełnym tego słowa znaczeniu. Tym razem jednak nie było mowy o jakiejkolwiek przyjemności. Przeszywający ból sprawiał, że chciała umrzeć, aby tylko oszczędzić sobie więcej cierpienia. Wiedziała też, że będzie musiała przeżyć to wszystko we śnie i czuć to wszystko po raz drugi. Chyba, że ktoś jej pomoże i rozbije to pieprzone zwierciadło.

Do pokoju wpadli sanitariusze. Szybka ocena sytuacji, krótki i treściwy wywiad z rodziną i Julią o tym, co się stało i przystąpili do udzielania pomocy. Maria była przytomna, widziała, co się dzieje. Dostrzegła, jak jeden z ratowników przygotowuje strzykawkę, jak wprowadza w żyłę igłę. Wiedziała doskonale, co jest w podawanym zastrzyku. Rozumiała, że nie ma już odwrotu, że zaraz zaśnie, otumaniona środkiem uspokajającym. A to cholerne lustro jest cały czas nierozbite. Przytomność traciła z poczuciem lęku, ogromnego

lęku, który wynikał z tego, że doskonale czuła, że we śnie czeka ją tylko cierpienie. Wiedziała też, że ten sen się nie skończy, że lustro jest nienaruszone… Zasnęła…

Kiedy się obudził doskonale wiedział, jakim imieniem będą go nazywać.

– Marysiu, kochanie, słyszysz mnie? – głos matki prowadził go ku wolności.

– Tak mamo, słyszę – odpowiedział Carniveau, otwierając oczy.

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ciekawy przyczynek do horroru, trochę naiwny i mocno skrótówy. Szkoda, że tekst nie jest dłuższy byśmy mieli okazję zacząć się naprawdę bać. A tu szast-prast i zakończenie. Nie było czasu poznać ani Marysi, ani Julii, no i sam Carniveau nie zdążył rozwinąć swych mrocznych talentów.

Szkoda, bo pomysł i materiał bardzo ciekawy, a temat opętania rzadko eksportowany na tym portalu. Jest tu sporo wątków które warto byłoby rozwinąć. Może Autor podejdzie jeszcze kiedyś do tego tekstu, tak jak robi to choćby Seaman i pokusił się o nową, lepszą wersję? Na pewno pomysł na to zasługuje.

Absent absynt

Witaj Absencie,
dziękuję za komentarz. Rzeczywiście, masz rację. Tekst nie jest długi, a akcja zmierza szybko ku finałowi.
Dlaczego?
Ponieważ nie chciałem robić z tego cyklu opowiadań, a cały materiał, który siedzi w mojej głowie znacznie wykracza poza ramy opowiadania. Trzeba więc było wypracować jakiś kompromis.

Cieszę się, że chociaż pomysł się spodobał. Mnie najbardziej w tym wszystkim żal było "obcinać" Carniveau, który rzeczywiście wiele potrafi :). Cóż, może przyjdzie taki moment, że będę dysponował siłami, czasem i weną, żeby rozwinąć tę historię.

Pozdrawiam
Smok

Borze broń Najlepszą przed kolejnym tasiemcem.
Mam podobne odczucia, jak Absent absynt. Pomysł fajny, ale trochę to takie niedokończone, nierozwinięte. Szkoda, że wszystko tak pobieżnie potraktowane.

Chyba się powoli przekonuję do Twojej pisaniny, Smoku, bo wcześniej żeś mnie nie zachwycił (nie, żeby teraz tak, ale coraz lepiej jest ;)).

Siostra.

Siostro,
udam, że nie widzę babola 🙂 i przejdę do reszty komentarza, za który serdecznie dziękuję.
Cieszę się, że chociaż pomysł się spodobał i podejrzewam, że to pewnie on Cię powoli przekonuje.

Chciałem skupić się na budowaniu grozy przez akcję, przez dzianie się, a nie przez kreację świata przedstawionego (rozbudowane postacie, opisy miejsc, rekwizytów itp.). Także zgodzę się, że pomysł może być uznany w tej formie za nierozwinięty.

Rozumiem czego oczekiwaliście z Absentem – bo wydaje mi się, że chodzi Wam o to samo – jednak wydaje mi się, że to już wychodziłoby poza ramy opowiadania. Wierz mi, że marzę o rozwinięciu tego pomysłu, bo (będąc nieskromnym) bardzo mi się on spodobał, ale nie uważam, abym był gotowy w tej chwili na coś większego niż opowiadanie.

Mimo wszystko, mam nadzieję, że udało mi się zdobyć czytelniczkę 🙂

Pozdrawiam
Smok

Nie udawaj, tylko wytknij mi go palcem. 😉

Mnie się tam wydaje, że grozę się buduje przez akcję i opis. Bo tutaj jest ostatni seks, czary mary, potwór, potwór żyje. Pięć minut i pozamiatane.
Ale to Twoje życie i Twoje opowiadanie. W końcu żeś autor. 😉

Siostra.

Nie wytknę, bom sobie kiedyś obiecał, że nie będę tego robił :P.
Masz oczywiście rację. Mi zależało po prostu na spróbowaniu napisania strasznej historii, a nie zbudowaniu strasznego świata. Świat miał być realny. Mój błąd. Obiecuję poprawę.

Pozdrawiam
Smok 😛

Proszę o wytknięcie mi tego, bo człowiek uczy się na błędach, a i nie mogę znieść myśli, że napisałam coś ŹLE. 😉

Siostra.

No i się dowiedziałam…

Siostra.

Tak jak pisałem. Ja ci tego nie wytknę. Broń Boże 😀

Pozdrawiam
Smok

Jeżeli chodziło Ci, Smoku, o 'borze', to nie jest to błędem, gdyż chodziło mi o 'bór zielony'. 😛

Siostra.

Tak też właśnie sobie pomyślałem. Dlatego żem nie wytknął 😀

Smok

Drogi Smoku,

przeczytałem opowiadanie z zaciekawieniem i przyjemnością, ale bez zachwytu. Wydaje mi się, że Twój cykl "Ravenscar" był znacznie bardziej udany. Zapewne dlatego, że miałeś dość miejsca, by rozwinąć swe pomysły. Jest tu kilka fajnych elementów: powrót z emigracji, wątek kultury gotyckiej, idea opętania (ciekawe, czy problem ten dotknął też Chrisa; można by się pokusić o prowadzenie narracji w dwóch planach: polskim i dublińskim), Carniveau. Każdy z nich zasługuje na więcej miejsca, niż mu poświęciłeś. Cieszę się, że idąc za dobrą radą, rozbudowałeś początkowe i końcowe partie tekstu – moim zdaniem dzięki temu zyskał na płynności, logice i klarowności.

Rozumiem, że nie chciałeś nadmiernie rozwinąć tego tekstu ani tworzyć serii. Ale nastrój grozy tworzy się stopniowo. To proces, który w filmie wymaga czasu, a w opowiadaniu – stosownej liczby akapitów. Nie da się wytworzyć atmosfery lęku zbyt pospiesznie. Po prostu Czytelnik tego nie kupi. Dlatego też sądzę, że Absent Absynt ma słuszność: posiadasz tu materiał na niezły horror. Ale trzeba się nad nim jeszcze trochę pochylić.

Natomiast solidne natarcie smoczych uszu należy Ci się za to, że wciąż, mimo wielu uwag, piszesz zaimki osobowe z wielkiej litery. Do diabła (do Carniveau?), to nie jest list! Santi może pisać "Cię" i "Tobie" z wielkich liter, bo tworzy powieść epistolarną. Takie rozwiązanie nie ma jednak miejsca w zwykłej trzecioosobowej narracji i zapisie dialogów. Bardzo Cię proszę – weź to sobie wreszcie do serca.

Podsumowując: dostarczyłeś mi swoim opowiadaniem całkiem niezłej rozrywki; wiem jednak, że stać Cię na dużo więcej!

Pozdrawiam
M.A.

Megasie,
motyla noga, jeśli gdzieś mi się jeszcze zdarzył ten przeklęty zaimek pisany z wielkiej litery to naprawdę jest niechcąca pomyłka. Przeglądałem tekst przed publikacją jeszcze ze trzy razy pod tym kątem.
Ogłaszam zatem wszem i wobec, że jeśli w tekstach Smoka (tak, wiem, paskudnie pisać o sobie w trzeciej osobie), które nie są listami zdarzą się zaimki pisane wielką literą to uznajmy to za literówkę, wynikłą z przyzwyczajeń człowieka, pracującego niemal całymi dniami na mailach :-). Po prostu palec samoistnie leci na ten przeklęty Shift, a oko tego już nie wyłapuje. Ja obiecuję jeszcze dokładniej przeglądać teksty pod tym kątem.

Przyznaję Wam wszystkim rację. Naprawdę wiem, że temat nie jest wyczerpany, wiem, że nie zostało napisane wszystko co mogło się znaleźć w tej historii, a przede wszystko, co miałem na ten temat do powiedzenia. Wyszło jak wyszło, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba przyjąć to na klatę i po prostu obiecać "I sen stanie się…" ver. 2.0, co niniejszym czynię. Z pewnością nie będzie to jednak kolejne moje opowiadanie. Niech tekst dojrzeje, może niech zostanie trochę zapomniany.

Z moich badań (jakie to badania to wyślę już jednak w bardziej prywatnej wiadomości, nie zdradzajmy czytelnikom wszystkiego o Smoku) natomiast wynika, że groza może być zbudowana szybko. Nie trafi ona jednak do każdego, bo ważny jest klucz kulturowy, który zostanie użyty do jej wywołania (dobrym przykładem jest tutaj lęk). Weźmy chociażby takiego Nosferatu – Symfonia grozy w reżyserii Murnau'a (nieautoryzowana adaptacja Draculi Brama Stokera). Widzów w 1922 roku z pewnością przerażała sama postać hrabiego Orloka – wampira z Transylwanii. Natomiast scenarzysta użył świetnego mechanizmu, aby jednym tylko, wspólnym dla niemal wszystkich odbiorców tego dzieła, kluczem kulturowym wywołać w widzu realny lęk. Nie były to kły, nie były to nadludźkie moce potwora. Była to zaraza, która wraz z nim przyszła do miasta, w którym się pojawił. Wykorzystując więc siedzący w widzach realny strach przed śmiercią od szalejącej zarazy, jednym tylko mechanizmem zapewnił filmowi oczekiwany efekt. Przypomnijmy, że rok 1922, w którym Nosferatu wszedł do kin to zaledwie trzy lata po wielkiej epidemii hiszpanki, która spustoszyła wręcz Europę. Bram Stoker natomiast w literackim pierwowzorze z tego co pamiętam w ogóle nie porusza tematu zarazy, a jeśli to robi to bardzo szczątkowo.
Podobnie niewiele wcześniej autor Gabinetu doktora Caligari rozpoczął film w taki sposób, że wprowadza na ekran osobę obłąkaną – myślę, że to już napawało strachem odbiorcę – jedno ujęcie kobiety.
Dzisiaj oczywiście o takie efekty trudniej, ale to głównie ze względu na bogate, a przede wszystkim różnorodne doświadczenia czytelników. Stąd trudniej znaleźć takie trafiające do wielu mocne klucze kulturowe. Nie jest to jednak niemożliwe.
Odniosłem się jedynie do filmów, ale wierz mi, że literatura w wielu aspektach jest zbieżna z tym co wykorzystuje dziesiąta muza.
Tak dla przykładu tylko szybko klasyczny, wałkowany wielokrotnie przez środowisko akademickie Kruk E.A. Poe. Autor miał tylko kilka zwrotek na zbudowanie odpowiedniego nastroju. Wystarczyło. Fakt, stopniował wszystko w każdej zwrotce dodając nowy element, jednak nie potrzeba wielu stron, żeby osiągnąć swój efekt. Co mi zostaje? Dążyć do ideału, jakim wg mnie jest w tej dziedzinie Poe :-).

Nie pomyśl, że uciekam w jakikolwiek sposób od odpowiedzialności za to co napisałem i upubliczniłem w formie opowiadania. Z pewnością powrócę do tego tekstu i go poprawię, korzystając z rad Twoich, innych komentatorów i własnych pomysłów. "I sen stanie się…" był wyborem; wyborem pomiędzy tym wszystkim, co mam w głowie, a tym, co z tego powinno znaleźć się w opowiadaniu, żeby było ono spójne, ciekawe i skuteczne (chodzi o efekt). Wybory jak się okazuje nie zawsze są najtrafniejsze. Ale przecież aż tak strasznie to znowu nie jest 🙂

Pozdrawiam
Smok

Smoku,

zdarzył Ci się więcej niż jeden zaimek pisany z wielkiej litery. Co więcej, wciąż nie usunąłeś tej usterki. Walcz z tym shiftowym nawykiem, bo naprawdę nie wypada. Tym bardziej, że co i rusz Cię w tej kwestii strofuję 🙂

Nie nazwałbym Twego opowiadania "rozlanym mlekiem". Jeśli już, nazwałbym go "dobrym początkiem". A nawet, udanym przyczynkiem.

Zgadzam się, że groza może być zbudowana szybko. Nigdy nie twierdziłem inaczej. Opowiadanie Harlana Elisona "I have no mouth but I must scream" ma w wydaniu elektronicznym raptem 8 stron tekstu. A przecież jest jednym z bardziej przerażających tekstów, jakie dane mi było czytać w ostatnich latach. Nigdy więc nie twierdziłem, że trzeba mieć dużo miejsca, by zbudować nastrój lęku. Pisałem natomiast, że Tobie, w tym opowiadaniu przydałoby się więcej przestrzeni. Niektórzy piszą jak Elisson i wystarczy im 8 stron, by konkretnie przerazić. Inni, jak Stephen King, potrzebują do tego 1000-stronicowych cegieł. Podejrzewam, że większość lokuje się gdzieś pośrodku. A Ty wśród nich 🙂

Filmy to zupełnie inny gatunek sztuki. Jak mawiają ludzie Dalekiego Wschodu, każdy obraz wart jest tysiąca słów – zwłaszcza gdy obraz ten jest tworzony przez ekspresjonistyczną scenografię w filmie Murnau'a. A obraz poruszający się… wiadomo, że można wzbudzić lęk znacznie szybciej i sprawniej, bo oddziałuje się naraz na więcej zmysłów. Do tego dochodzi oczywiście bogaty bagaż kulturowy widzów. W filmie można do tego nawiązać drobnymi szczegółami, nienarzucającymi się motywami etc. W opowiadaniu trzeba być bardziej dobitnym.

Tak czy inaczej, czekam na Twe kolejne opowiadania, bo jak na razie udaje Ci się zaskakiwać i mam nadzieję, że zachowasz tę zdolność w przyszłości!

Pozdrawiam
M.A.

Bardzo mi się podobało Twoje opowiadanie! Czytałam z zapartym tchem, jednak myślałam, że demon bardziej się rozkręci..a tu koniec opowiadania! To chwalebne,że nie fundujesz nam kolejnego tasiemca, ale może poświęcisz Carniveau trochę więcej uwagi w jakimś odrębnym opowiadaniu?
Jeśli mogę o to prosić jako wierna fanka.
Pozdrawiam

Rapsody.

Hmmm… wierna fanka. Nie mogę przecież zawieść wiernych fanek :-).
A tak na poważnie to dziękuję za miłe słowa i obiecuję poprawę.

Pozdrawiam
Smok

Smoku,
pomysł bardzo mi się spodobał. Szczerze początkowo oczekiwałam standardowego rozwiązania czyli urodzenia przez Marysię jakiegoś opętanego dziecięcia.:) Cieszę się że się tak nie stało.
Także jestem za rozwinięciem tej historii. Może nie cykl, ale dosłownie kilka akapitów więcej.
Moment znalezienia w internecie skanu starożytnego manuskryptu rzeczywiście naiwny…
Chociaż po namyśle jaką lepszą drogę mogła wybrać zła siła by się odrodzić?
To też chyba takie czasy że manuskryptów nie znajduje się w piwnicy tylko w internecie.

Pozdrawiam

Dziękuję za komentarz. Rodzenie było już w Ravenscar, zaraz by mi ktoś zarzucił, że korzystam tylko z Iry Levina :), lub, jak kto woli, z Romana Polańskiego.
Znalezienie manuskryptu w Internecie wydawało mi się najbardziej trafne dla opowiadania umiejscowionego we współczesności i wśród nastolatków. Spora część dzisiejszej młodzieży korzysta z niego niemal non stop, wiele informacji w nim zawartych uważa bezkrytycznie za prawdziwe, korzysta z tego medium na wiele sposobów, a o manuskryptach (pomijając fakt, że jakby niektórych zapytać to pewnie nie wiedzieliby co to) to słyszeli tylko w telewizji (lub Internecie :-D). Dodatkowo wydaje mi się, że Chris, tłumacząc tekst pewnie korzystał z internetowego translatora, bo przecież nie z papierowego słownika :).
Przepraszam za pojazd po młodzieży, nie mam nic do tej grupy wiekowej i nie chcę generalizować i tworzyć czy powielać stereotypów. Znam wielu wartościowych, ciekawych i żądnych wiedzy młodych ludzi. Widzę po prostu często dużą różnicę (może nie intelektualną, ale – jakby to określić – w kulturze uczenia się i poznawania świata) pomiędzy obecnym młodym pokoleniem, a tym, którego ja byłem udziałem. I z tym naprawdę często coś jest nie tak :-). Przynajmniej z mojej perspektywy. Ale może po prostu zazdroszczę im początku z PESELu lub ogarnia mnie kryzys wieku "przedśredniego" 🙂

Tak czy siak dziękuję za te kilka słów zostawionych pod moim opowiadaniem
Pozdrawiam
Smok

Vox populi, vox Dei, mości Autorze! I nie ma, że boli – rozbudować trzeba 🙂

Absent absynt

Absencie, najpierw chciałem napisać "ultra posse nemo obligatur".

Jednak po przemyśleniu… niech będzie, że "sacra populi lingua est" 🙂

Co więcej, przez szyk zdań w sentencjach czuję się niczym łaciński Mistrz Yoda. To dodaje sił :-D.

Pozdrawiam
Smok

zgrabnie opisane

Dziękuję 🙂
Smok

Santi była tu czytaczem korygującym – a więc puszczone zaimki z dużej litery (mimo ich solidnej eliminacji), mea culpa. Zgadzam się, że opowiadanie cudownie byłoby rozbudować. I wyrównać język – decydując się na jakiś klimat. Bo wątków i motywów jest jakby na raz za dużo. Romantycznie, górnolotnie, poetycko, nastoletnio, potocznie, wulgarnie. Ale mi się podoba. Właśnie przez pomysł. Zaskakujący.

A ja się z Santi nie zgodzę, bo właśnie, że mea culpa :-P.
Dzięki serdeczne za komentarz i za pracę włożoną w to, żeby moje opowiadanie było jak najlepsze 🙂

Pozdrowienia
Smok

A mi tam się podobało:)) pomysł fajny, inny, ciekawy. Podoba mi się Twoja dbałość o szczegóły. Pewnie można by to rozbudować, ale nie uważam, żeby było to konieczne. Jestem pewna, że w Twojej głowie kotłują się już nowe pomysły na następne opowiadania. Czekam więc z niecierpliwością na kolejną odsłonę….
Nika

Cieszę się Niko, że Ci się podobało. Co do pomysłów to możesz być pewna, że w mojej głowie jest ich zawsze sporo. Czasem wydaje mi się, że więcej niż niektórzy by chcieli. Także nim się obejrzysz, a będzie gotowa nowa odsłona smoczych opowieści :-D. Zaglądaj tylko regularnie na Najlepszą, a na pewno nic Cię nie ominie :-).

Pozdrowienia
Smok

Opowiadanie takie swojskie:D troszku mało ochów i achów jak na nastolatki, ale miłość lesbijska takich cukiereczków. Pomarzyć wolno każdemu. Zakończyłeś jednak dość szablonowa- i marnie napisałeś ów epilog.

Napisz komentarz